Luty 2013
Anne APPLEBAUM „IRON CURTAIN”
UWAGA: Również poniżej używam pisowni „prawdziwych polaków”, przez małe „p”, gdyż nie chodzi w tym zwrocie o narodowość, lecz o mentalność. /por. w potocznej mowie „żyd” - jako określenie osoby przebiegłej i skąpej/.
Przypuszczam, że czynnikami ograniczającymi swobodę jej wypowiedzi jest pozycja męża /Radka Sikorskiego/ oraz pochodzenie /żydowskie/. Powodują one strach przed narażeniem się katolickiemu narodowi „prawdziwych polaków”, a skutkiem tego jest chęć zademonstrowania specyficznej political correctness, skutkującej głoszeniem poglądów akceptowalnych przez środowiska skrajnie nacjonalistyczno-katolickie i rusofobiczne. W efekcie pominięcie wielu istotnych wątków, bądż sygnalizowanie ich w „ochronnych rękawiczkach”.
BRAK u niej adekwatnego opisu stanu /ducha i ciała/ polskiego społeczeństwa po traumach doznanych w II RP i w czasie okupacji hitlerowskiej;
BRAK opisu tego niesamowitego entuzjazmu, radości i nadziei na ponowną budowę wolnej Ojczyzny, lecz innej niż ta przedwojenna, słusznie nazywana „DOMKIEM Z KART”. Tak, wielkiego, masowego entuzjazmu, radości i nadziei, mimo zależności od sowietów. A tego nie wolno pomijać, bo to było siłą napędzającą spontaniczną pracę społeczeństwa na rzecz odbudowy i modernizacji kraju.
BRAK: Nie można też pomijać opisu spuścizny II RP, tj społeczeństwa ogarniętego wszawicą, grużlicą i analfabetyzmem, wsi bez elektryczności, chałup pokrytych słomianymi strzechami, gdyż wtedy idee skoku cywilizacyjnego, awansu społecznego czy też budowy np Nowej Huty wydają się irracjonalne.
Dalej, BRAK podkreślenia przez autorkę polskiego antysemityzmu „wyssysanego z mlekiem matki”, skutecznie propagowanego przez polski Kościół wraz z zabobonami o krwi polskich dzieci przetaczanej przez Żydów na macę, co ilustrują kościelne malowidła jak np do dziś te wiszące w Sandomierzu;
BRAK ten nie pozwala na zrozumienie skali nienawiści do PRL-owskiego aparatu, w których prym wiedli Żydzi jak Berman, Minc czy też „krwawa Julka” Brystygierowa oraz bracia Goldberg znani jako Różański i Borejsza.
BRAK: Nie wiem też dlaczego autorka ani słowem nie nadmieniła o stworzeniu z niczego Welfare State, wspaniałego Państwa Opiekuńczego, w którym udostępniono wszystkim pracę i naukę /w tym również darmowe wyższe studia z darmowym „wiktem i opierunkiem”/, opiekę zdrowotną, żłobki, przedszkola, wczasy, a nawet sanatoria. Czy pani Applebaum pomieszkując w Polsce nie słyszy obecnych tęsknot Polaków za tymi udogodnieniami bezpowrotnie utraconymi w ciągu dwudziestu lat „wolnej” Polski ? Kołakowski wiele pisał o sprzeczności między „wolnością a bezpieczeństwem” /w tym socjalnym/, o tym „coś” za „coś”, więc tam czytelnika odsyłam.
BRAK: Autorka nie definiuje też jakie nurty dominowały w nienawiści do władz: antysemityzm ? rusofobia /czy tez niechęć do bolszewickiego okupanta/ ?, czy też sam w sobie antykomunizm ? A może to odwieczny podział, tkwiący głęboko w polskiej mentalności, na „ony-ch” i „my-ch”.
Do tego traktowanie Wilna i Lwowa jako miast rdzennie polskich, zawłaszczonych przez sowieckich okupantów. Czyżby autorka nie słyszała o polskim kolonializmie czy też o koncepcji Giedroycia wzgl. tych ziem? Kończąc wstęp muszę wyrazić niesmak, że w bibliografii dominują opracowania PIS-owskiego IPN-u, a wśród nazwisk znajduję nazwiska nie tylko takie jak Paczkowski czy Friszke, lecz również wyszydzonego w biografii Szymborskiej Trznadla, a nawet Szubarczyka, Semkowa czy żałosnego komedianta Fedorowicza.
Zacznijmy od POZYTYWÓW. Z przyjemnością wykonkludowałem, że Applebaum nie lubi Hannah Arendt, i to conajmniej tak silnie jak ja. Przytacza wprawdzie, z jej „Origins of Totalitarianism” definicję „totalitarian personality” jako „kompletnie wyizolowaną ludzką istotę, wyzutą z jakichkolwiek społecznych więzi z rodziną, przyjaciółmi, kolegami, a nawet zwykłymi znajomymi, która czerpie swoje poczucie posiadania miejsca w świecie tylko ze swojej przynależności do ruchu, ze swojego członkostwa w partii”, lecz jednocześnie podważa nieuzasadnioną semantycznie „karierę” tego pojęcia cytując Halberstama: „...termin „totalitarny” naprawdę użyteczny jest tylko w teorii jako negatywny wzorzec, któremu przeciwstawiając się liberalni demokraci mogą zdefiniować samych siebie” oraz „innych”, w tym Slavoja Żiżka: „Inni orzekają, że to słowo jest całkowicie „meaningless” /beztreściowe/, wyjaśniając, że stało się ono terminem, który nie znaczy nic więcej niż „teoretyczną antytezę Zachodniego społeczeństwa”, albo po prostu „ludzi, ktorych my nie lubimy”. Bardziej ponura interpretacja utrzymuje, że słowo „totalitaryzm” samoobsługuje się: my używamy je aby podwyższyć legitymację Zachodniej demokracji”. Przekładając te mądrości na nasze: tworzymy wzorzec zła, by podnieść się na duchu, żeśmy lepsi: Jasio i Marysia są o wiele lepsi niż ten łobuz Krzysiek. Co do Żiżka autorka w przypisach pisze: „Żiżek udowadnia że opisywanie stalinizmu jako „ustroju totalitarnego” jest niczym innym niż usiłowaniem zapewnienia, że „liberalna demokratyczna hegemonia” trwa”. Aby raz na zawsze skończyć z tym durnym pojęciem spopularyzowanym przez Arendt na potrzeby mccarthyzmu przytaczam definicję z Webstera: „totalitarny - określający formę rządu lub państwa, w którym życie i działalność każdego pojedynczego czlowieka i każdego przedsięwzięcia jest kontrolowana przez dyktatora lub dyktatorskie zgromadzenie /w orig. caucus/”. No to już każdy gamoń pojmie, że pieprzenie o dwóch totalitaryzmach, hitlerowskim i sowieckim, jest tylko i wyłącznie populistyczną sztuczką, czego szczytnym przykładem jest Snyder ze swoimi „Bloodlands”.
Wracając do krytyki Arendt przez Applebaum /brawo, Anne!!/, z satysfakcją odnajduję już w przedmowie, że to Arendt niesłusznie uważała, że „Nazistowskie Niemcy i Związek Radziecki, oba były reżimami totalitarnymi i to o wiele bardziej do siebie podobnymi, niż różnymi” /tak też uważa Snyder/, gdyż nie były podobnymi, a ponadto ograniczanie rozważań o totalitaryzmie do tych dwu państw, z pominięciem choćby maoistowskich Chin podważa solidność tezy Arendt. Ja z siebie dorzucę reżim panujący we wszystkich państwach kolonialnych, Watykanie, jak również w sektach religijnych np wczesnym chrześcijaństwie, gdy np św. Piotr zabił Ananiasza i Safirę za nieoddanie całego majątku władzy.
Otrzymało się też Arendt za Węgierską Rewolucję w 1956 r.: „Hannah Arendt napisała, że Węgierska Rewolucja „była całkowicie niespodziewana i stanowiła dla wszystkich zaskoczenie”. Podobnie jak CIA, KGB, Chruszczow i Dulles, Arendt uwierzyła, że totalitarne reżimy, gdy raz wypracują swoją drogę do duszy narodu, to staną się prawie niezniszczalne. Oni się mylili. Ludzkie istoty nie przyswajają sobie „totalitarian personalities” z taką łatwością. Pozory mogą zwodzić, nawet kiedy wydaje sie, że jednostki są zaczarowane kultem lidera partii. I nawet kiedy wydaje się, że pozostają w pełnej zgodzie z najabsurdalniejszą propagandą - nawet gdy maszerują w paradach, wykrzykują slogany i śpiewają, że partia ma zawsze rację - zauroczenie może nagle, niespodziewanie, dramatycznie prysnąć”.
Ładnie to napisała, tylko z tym CIA i Dullesem głupio wyszło, bo to oni właśnie sprowokowali rewolucję na Węgrzech, obłudnie obiecując militarną pomoc.
To teraz przekartkujmy książkę, zwracając uwagę na moje podkreślenia poczynione czerwonym długopisem, co nota bene wzbudza dzikie instynkty u mojej żony, pomstującej na mój /rzekomy/ wandalizm wartości intelektualnej.
Już na stronie 9-ej zaśmiałem się szyderczym: cha, cha, cha !, gdy przeczytałem twierdzenie, że:
„Gen. Eisenhower, gdy zdał sobie sprawę, że żołnierze alianccy musieliby walczyć w Berlinie z Niemcami broniącymi się do ostatniej kropli krwi, postanowił uratować życie wielu amerykańskich żołnierzy i dlatego zdecydował się pozwolić Stalinowi wziąć miasto”.
Stalin na pewno się wzruszył; a „miasto” to znaczy najcenniejszy łup, bo stolica Rzeszy. No comments ! A jednak, jedno zdanie. To może lepiej byłoby nie inspirować prowokacji w Pearl Harbour, dzięki której wymuszono przyzwolenie Kongresu na przystąpienie Stanów Zjednoczonych do II w. św., a w konsekwencji utratę życia przez wielu żołnierzy amerykańskich walczących, w dodatku, na obcej ziemi.
Na str. 15 znajduję powód do podziwu nad odwagą autorki, która ośmieliła się napisać:
„..uzbrojone bandy włóczyły się po kraju, przedstawiając się jako „ruch oporu”, nawet, wtedy gdy nie miały żadnych powiazań z zorganizowanymi strukturami oporu, żyjąc z rabunku i morderstw..”.
Niestety, przeraziła się własnej odwagi i na następnych stronach gloryfikuje, nie tylko podziemie post-AK-owskie, llecz również i NSZ-owskie /!!!/.
Mniej pozytywne uczucia wzbudził opis wojny 1920 r., w którym donosi o planie Lenina opracowanym w styczniu 1920 r. zaatakowania „burżuazyjnej” i „kapitalistycznej” Polski, czyli w trakcie wojny polsko-sowieckiej toczącej się od 14 lutego 1919 r., tj starcia pod Berezą Kartuską, a następnie zajęcia przez Piłsudskiego Wilna w kwietniu 1919 r. i białoruskiego Mińska w sierpniu 1919 r. Przytaczanie ideologicznych epitetów i teoretycznych politycznych iluzji jest bezsensowne, gdy wojna trwa. Jednym słowem zbędny wysiłek autorki, która mogła po prostu zacytować Daviesa lub Snydera, tym bardziej, że robi to wielokrotnie. Przypomnijmy też, że ta wspomniana Polska istniała już całe 85 dni, po 123 latach niewoli.
Applebaum wpadła w „maglarską” nutę powtarzając za jakimś durniem /tj Piotrem Lipińskim w „Bolesławie Niejasnym”, W-wa,2001/:
„/Bierut/ pracował dla nazistowskiej administracji miasta /mowa o białoruskim Mińsku/, gdzie był prawdopodobnie, lecz niekoniecznie, sowieckim agentem. Wynikłe z tego pogłoski, że Bierut kolaborował z Gestapo, a nawet, że spędził część wojny w Berlinie i pozostawały one długo w obiegu”.
Jeszcze gorzej, że sama z siebie, fantazjuje, iż możliwość szantażu tą kolaboracją umacniała zależność Bieruta od Stalina:
„Być może Bierut pracował dla obu stron. Wiadomo, że Stalin był skłonny promować ludzi, którzy mieli głęboką charakterologiczną skazę bądż tajemnicę, przypuszczalnie dlatego, że lubił on mieć ekstra środki do sterowania podwładnymi. Możliwe, że Stalin mając generalnie słabe zaufanie do polskich komunistów, wolał ewentualnego kolaboratora takiego jak Bierut, od prawdziwego wyznawcy, takiego jak Ulbricht”.
Reasumując wszystkie spostrzeżenia autorki mamy, że Bierut był agentem NKWD i Gestapo, szantażowany przez Stalina pozostawał w stosunku „servile” /służalczym/ i dlatego „nie ma dowodów, by kiedykolwiek w jakiejkolwiek sprawie przeciwstawił się Stalinowi”, a w ogóle był PARANOIKIEM, co Applebaum wielokrotnie powtarza, m.in. czterokrotnie na str. 251. Byłoby nieżle, gdyby nie stwierdzenie na str. 454: „The speech literally killed Bierut”. Ta „speech” to słynny referat Chruszczowa na XX Zjeżdzie KPZR, demaskujący zbrodnie Stalina i obalający „kult jednostki”. Bo na logikę to ta „speech” powinna go ucieszyć, a nie „literalnie” /tj dokładnie/ zabić. Gwoli ścisłości przypomnijmy, że paranoja to „choroba psychiczna, cechująca się urojeniami prześladowczymi, manią wielkości itp., przy zachowaniu zdolności logicznego myślenia i orientacji w czasie i przestrzeni” /Kopaliński/.
Otóż, droga Mrs. Anne, prawda jest prozaiczna. A znam ją, gdyż jako dobrze intelektualnie rozwinięty 13-latek, byłem świadkiem rozmów tuzów nauki i polityki w moim domu, w okresie „odwilży”. Mój Ojciec, znający Bieruta osobiście z okresu pracy w Belwederze, jak i inni dyskutanci, mówił o fascynacji Bieruta Stalinem, o bezgranicznej miłości i oddaniu wiernego wyznawcy, o idealnej /tzn bezgranicznej/ idolatrii. Nie ważne czyim agentem był Bierut, istotna jest fascynacja /zauroczenie/ i wierność; tym bardziej dziwię się wywyższaniu Ulbrichta, który może i był wyznawcą komunizmu, lecz nie wiem czy kochał Stalina w tak ekstremalnym stopniu jak Bierut. W związku z powyższym Generalissimus nie potrzebował „haków” /jak np wymyślona przez bęcwałów kolaboracja Bieruta z okupantem/, które zresztą nie mogły istnieć, ze względu na ubezwłasnowolnienie jakie stalinowski „dewot” Bierut sam sobie zafundował. Taki wizerunek tłumaczy zgon jego po ataku serca, wywołanym referatem Nikity. Polska gawiedż, choć podobno Bieruta nienawidziła, i tak podejrzewała „kacapów” o jego uśmiercenie, czemu dała wyraz wystając w kilometrowych kolejkach do trumny, w nadziei ujrzenia śladów zbrodni na jego zwłokach.
Wiek mnie upoważnia, aby przypomnieć, że byli Polacy, którzy, po przeżyciu depresji po śmierci Stalina, zwariowali lub popełnili samobójstwo wskutek obaleniu kultu ich idola, jak np tow. Margiel - matka „małego Jeana” i kochanka mego Ojca. A skoro poruszyłem wątek osobisty to wspomnę o histerii mojej siostry, która wyznaczona przez ZMP nie chciała pełnić warty przy trumnie Bieruta, „bo on tatusia z Uczelni wyrzucił” /tak w szczególe, to wyrzuciła go Brystygierowa na wniosek Petrusewicza/. Konformistyczni rodzice przekonali ją, i poszła, i dwie minuty stała.
Jeszcze z tą „paranoją”. Czy człowiek całkowicie bezwolny, dyspozycyjny może być paranoikiem ? Nie, bo trudno mu cierpieć na manię wielkości. Więc może Stalin był paranoikiem ? Może, ale jeśli to razem z Napoleonem, Hitlerem, Neronem i paru innymi. Acha, jeszcze jedno. Applebaum, dyrdymały o paranoji Bieruta, podpiera jego obsesją szpiegowską; szkoda, że nie diagnozuje społeczeństwa amerykańskiego w czasie mccarthyzmu.
Blamażem autorki jest opis aparatu represyjnego w Polsce w latach 1944-56 zawarty w rozdziale pt „Policemen”. /Po zastanowieniu, doszedłem do wniosku, że Applebaum –Żydówka celowo pomniejsza rolę Żydów w tymże aparacie/. I tak pisze: „Do 1947, 99,5 % SB stanowili polscy katolicy. Policzono, że Żydów faktycznie było mniej niż jeden procent całości...”. Ze znanych nazwisk wymienia dwudziestolatka wówczas, Polaka Kiszczaka i póżniejszego ministra MSW Radkiewicza, którzy w tym okresie nic nie znaczyli. A gdzie cały żydowski aparat Żyda – Bermana ? Gdzie bracia Goldberg vel Różański i Borejsza, gdzie Humer, Fejgin, Światło, gdzie „krwawa Julka” Brystygierowa ? Fejgina, którego aresztowanie /wraz z Romkowskim/ w dniu 23.04.1956 roku stanowiło preludium Polskiego Pażdziernika 1956 w ogóle w książce nie ma, a inni wspomniani zostali tylko w rozdziale „Ethnic Cleansing” jako nieliczni Żydzi, ktorych obecność w aparacie spowodowała niewspółmierny /wg niej/ wzrost polskiego antysemityzmu:
„Jest prawdą, że niewielka ilość Żydów zajmowała dardzo wysokie i prominentne pozycje zarówno w komunistycznej partii jak i komunistycznym aparacie bezpieczeństwa w Polsce. Wśród nich byli Jakub Berman i Hilary Minc, najważniejsi doradcy Bolesława Bieruta w zakresie ideologii i ekonomii, z kolei: Julia Brystygier, która przewodziła departamentowi tajnej policji przeznaczonemu do penetracji katolickiego Kościoła; Józef Różański, zdeprawowany szef wydziału śledczego, i jego zastępca Adam Humer; brat Różańskiego, Jerzy Borejsza, pisarz, który w końcu przejął kontrolę większości powojennego rynku wydawniczego; oraz Józef Światło, wyższy tajny funkcjonariusz, który póżniej uciekł. Ta osławiona grupa nigdy nie była większością. Najrealniejszy szacunek, podawany przez historyka Andrzeja Paczkowskiego, daje im około 30 procent „leadership” /przywództwa/ tajnej policji w okresie tuż powojennym. Po 1948 roku ich ilość sukcesywnie spadała. Niewątpliwie, ściągali oni na siebie antykomunistyczne gromy, aczkolwiek w nieproporcjonalnie dużym procencie”.
Pomijam drobiazg wzrostu jednego procenta do trzydziestu, toć Żydzi w ten sam sposób tłumaczą skład etniczny przedwojennej „żydokomuny” tj KPP: „może i we władzach paru naszych było, lecz w ogóle więcej było Polaków”. To tak jak w przedwojennej Łodzi, tam też było więcej Polaków.
Szkoda natomiast, że autorka, bądż co bądż Żydówka, nie uatrakcyjniła książki pokrętnymi historiami Żydów jak np Żydówki Hulewiczowej, sekretarki i kochanki Polaka - Stanisława Mikołajczyka, który „postąpił z nią obrzydle, sam nawiał, a ją zostawił na pastwę kata /Żyda/ Różańskiego” /Żyd-J.Kott/, a ta po latach tortur i wyjściu na wolność, wyszła na wolność oraz za mąż, i to za „Żyda pancernego”, komunistycznego „fagasa” Przymanowskiego i została współautorką „Czterech pancernych i psa”, opiewających przyjażń polsko-radziecką. Mogła też zacytować Żyda Jana Kotta, który o Żydówce Brystygierowej pisał: „...zabawiała się z młodymi oficerami Bezpieki, gdy w sąsiednim pokoju bito. Bardzo to ją podniecało..”. Takie historyjki rozbawiłyby czytelnika. A co do Brystygierowej nieprawdą jest, że ona zajmowała się tylko Kościołem. To przecież osobiście ona przeprowadziła czystkę ideologiczną na uczelniach, zostawiając nota bene wielu Żydów. A jeszcze jedna uwaga: skoro autorka pisze o opanowaniu rynku wydawniczego przez Borejszę, dlaczego nie znajduje miejsca dla Forda, króla życia i śmierci w najbardziej masowym środku przekazu tj w kinie?
Zabrakło mi weny i porzuciłem to pisanie na długie tygodnie. Dzisiaj tj 20 marca, przeczytałem, co napisałem i mam ambiwalentne uczucia. Z jednej strony nie jestem powyższym zachwycony, z drugiej szkoda mego wysiłku. Postanowiłem dorzucić jeszcze parę słów i temat zakończyć. I tak nie mogę pominąć „perełki” jaką stanowi argumentacja autorki za niepolskością „Ziem Odzyskanych”:
„Fakt, że Polacy, niemal z całej Polski, podróżowali w 1945 i 1946 r. do miast uprzednio niemieckich, aby ukraść cokolwiek co Niemcy zostawili wskazuje na to: to nie jest sposób w jaki ludzie traktują miejsce, które czują jak dom”.
Umyślnie pozostawiłem pokrętną angielską stylistykę, by nie zgubić sensu. No cóż, autorka kompletnie nie zna Polaków, bo jak by wytłumaczyła kradzieże w centrum Polski, w 2013 roku, np pokryw studzienek ściekowych, szyn kolejowych czy trakcji elektrycznej. Ona nie zna nawet słowa szaber, które oznacza grabież rzeczy opuszczonych nie tylko wskutek wojny, lecz również chwilowo pozostawionych bez opieki wskutek katastrof żywiołowych czy przewrotów społecznych. Szaber w największym stopniu dotyczył mienia żydowskiego, pozostałego po pobratymcach autorki zamykanych w gettach i obozach zagłady i dlatego, jak opisuje Snyder, po zakończeniu wojny strach przed powrotem prawowitych właścicieli powodował wśród Polaków wzrost antysemityzmu i wywoływał pogromy.
Ręce opadają od głupot pani Applebaum, konczę więc reprezentatywnym przykładem:
„Aby trzymać dzieci i młodych robotników z dala od kontaktów ze środowiskami reakcyjnymi, instytucje wychowawcze stwarzały ogromny program poszkolnych i wieczornych klubów, drużyn i organizacji, wszystkich pod państwową kontrolą, choć nie koniecznie polityczną. Niektóre z tych oficjalnych poszkolnych programów były nawet rozmyślnie apolityczne, wliczając w to wszystko: od muzyki i tańca ludowego po malowanie i szydełkowanie. Kluby szachowe były wyjątkowo popularne. Ideą było ściągnąć dzieci w miejsce gdzie mogłyby poddane misternym wpływom. Już z tego organizatorzy mieli satysfakcję tj ze świadomości, że dzieci śpiewają, szyją albo grają w szachy w jednym z pokojów, gdzie portret Stalina wisi na ścianie, i pod czujną opieką ideologicznie godnych zaufania wychowawców. Wszystkie te zajęcia były bezpłatne, i dlatego były atrakcyjne dla pracujących rodziców”.
Cha!! Cha!! Ale wredna bolszewicka indoktrynacja !! Pozostaje mnie tylko powtórzyc za czeskim serialem, że gdyby głupota była gołębicą, to pani Applebaum by w dalekie kraje uleciała. Czy coś tam podobnego.
No comments:
Post a Comment