Thursday 31 July 2014

Czesław MIŁOSZ - :"Gory Parnasu"

Czesław MIŁOSZ - “Góry Parnasu”
science fiction

MIŁOSZ żył długo /93 lata/ i gdyby chciał to wydać, to by wydał. A nie wydał, bo wiedział, że to nieudane m.in dzięki Giedroyciowi, który tak właśnie to określił. Zaniechał też pracy nad tym, wskutek czego tekst liczy skromne 61 stron.
„Pomysłowy” wydawca MAMI czytelnika nazwiskiem autora i tytułem, dodatkowo daje piekną twardą okładkę, na której umieszcza podtytuł „science fiction” i pompuje ilość stron dodając: „Dodatek: Czesław Miłosz ‘Liturgia Efraima’ ”, „Zamiast wstępu” Sierakowskiego, „Faksymile”, „Posłowie” Kosińskiej i „Aneks” Sierakowskiego; i mamy już 141 stron.
Naczytałem się w moim długim życiu wiele: i Miłosza, i o Miłoszu, pomijam więc dodatki i mając nadzieję na delektowanie się słowem czytam z uwagą tekst noblisty. Po godzinie mam dosyć, resztę przekartkowuję. Wielki sukces Miłosza: na skromnych 61 stronach dał radę wzorcowo wykazać się swoimi wszystkimi wadami tj przede wszystkim pompatycznoscią i przeintelektualizowaniem, a kilkustronicowe supernudne opisy przyrody dopełniają dzieła.
NIE DAJCIE SIĘ NABRAĆ, NIE BIERZCIE TEGO DO RĘKI.

Wednesday 30 July 2014

Antoni LIBERA - "Madame"

Antoni LIBERA - “Madame”
Cytowany na okładce, recenzent „The Washington Post” porównuje „Madame” do dzieł Stendhala; może i słusznie, tylko, że ich akcja nie toczyła się w PRL-u. Przemysław CZAPLIŃSKI zarzucał tej powieści tworzenie uproszczonego i wygodnego obrazu PRL, a postawę głównego bohatera interpretował jako strategię izolacji od politycznej rzeczywistości.
To bardzo delikatne sformułowania. Bohater, alter ego autora /ur.1949/ uczęszcza do szkół WYŁĄCZNIE w okresie gomułkowskim, a więc okresie wielkich zmian społecznych i politycznych. Po spontanicznym zachwycie „polskim pażdziernikiem”, społeczeństwo korzysta przez kilka lat z „odwilży”, w tym „luzu” dla poczynań młodzieży. Rozkwita moda na jazz, big beat i „prywatki”, w kinach wyświetlają „westerny”, powstaje alternatywne do „czerwonego” harcerstwo, a religia powraca do szkół. Żyje się wesoło „na kredyt”, nie zwracając uwagi na systematycznie walącą się gospodarkę. Kryzys ekonomiczny przyczynia się do panicznego zachowania Gomułki, poszukującego wszędzie „wroga klasowego”. Gomułka nie jest w stanie zrozumieć ludu, którego przestała satysfakcjonować bułka z salcesonem. Rozpoczyna walkę z Kościołem, z modą na Zachód, a kończy zrzuceniem odpowiedzialności na „żydów, masonów i cyklistów”. O masonach /poza Stempowskim/ nikt nie słyszał, kolarze byli naszą chlubą, wiec kozłem ofiarnym został kwiat polskiej nauki i kultury, przyznający się do pochodzenia żydowskiego. Paradoksem jest, że kastrację polskiej inteligencji firmował tow. Wiesław, mąż swojej żony - LINY SZOKEN. Potem już tylko był 1970 r. i strzały Ludowego Wojska Polskiego do strajkujących robotników. Apage GOMUŁKA!!!
Akcja książki ma się nijak do realiów PRL-u. Bohater Libery żyje OBOK.. i PONAD... . Nie uczestniczy w życiu klasy, szkoły, chłopców z podwórka czy w ogóle społeczeństwa. Nie kopie piłki, nie łobuzuje, nie flirtuje z dziewczynami, nie chodzi na prywatki, nie ma żadnych przyjaciół, no i oczywiście nigdy w ustach nie miał wina marki „Wino”. Odnotowuje niby śmieszne anegdotki z życia szkoły, ale w zasadzie się nimi brzydzi. PANICZYK z bogatego, inteligenckiego domu, pobierający prywatne lekcje gry na pianinie i francuskiego. Jeśli zakłada zespół jazzowy /choć akurat modne są gitary/, to on jest postacią centralną.. Jak zaklada zespół teatralny to sam jest reżyserem i głównym wykonawcą. Zmusza innych do przyjęcia repertuaru antycznego, którego średni uczeń nie zna. Po francusku mówi swobodnie, bo tak „wypada”. Jest człowiekiem renesansu wszechstronnym i skazanym na sukces. Nawet w szachach jest mistrzem. Ale przede wszystkim zachowuje się jak panna cierpiąca na globus i wapory. Kierują nim chorobliwe paniczykowate lęki przed życiem: /str.62/
„...w poczuciu straszliwej degradacji, W UWŁACZAJĄCYM ZRÓWNANIU Z INNYMI” /podkr.moje/
No cóż, pochodzenie autora z uprzywilejowanych w PRL-u żydowskich sfer /ojciec - Zdzisław LIBIN, póżniej Libera, prof. historii literatury na UW/ odcisnęło piętno. Pozwolę sobie przytoczyć słowa jakimi kończyłem recenzję „Szkoły bezbożników” Dichtera, a ktore pasują i do tej recenzji:
„..jest to książka przedstawiająca świat PRL-u widziany oczami młodego uprzywilejowanego Żyda...”
Przeto, alter ego autora, paniczyk jest bardzo pewny siebie, gardzi wszystkimi, a jego wizytówką stała się chućpa, co widzimy m.in. w protekcjonalnym stosunku do kolegów, nauczycieli, właściwie wszystkich, w tym „kanarów” czy funkcjonariuszy milicji. W trakcie czytania żałowałem, że taki zarozumialec nie dostał „wycisku” od pogardzanych kolegów ze szkoły, z sąsiedztwa, jak i choć jednego pałowania od ludowej milicji. Do tego scena z demonstracyjnym podłożeniem nowego zegarka-nagrody pod koła tramwaju, bo godność paniczyka została naruszona, jest odrażająca. Chodziłem do szkół PRL-owskich jak autor, również jak on w uprzywilejownej dzielnicy, a może bardziej, bo na Saskiej Kępie, gdzie do przedwojennej inteligencji i powojennej elity żydowsko-partyjnej dołączył bazar i prywatna inicjatywa. Jednak cała młodzież była solidarna wobec niedostatków PRL-u i nikt by nie wpadł na pomysł, by bezmyślnie dewastować zegarek marki Ruhla, gdy wielu biednych kolegów o nim marzyło. Prawdę o atmosferze w uprzywilejowanych szkołach PRL-u przedstawił zabawnie aktor Andrzej ZAORSKI, syn „ministra ze społecznego awansu” w książce „Ręka, noga, mózg na ścianie; orzel, reszka”. Ale przejdżmy do następnego wątku.
18-letni uczeń „zakochuje” się w 31-letniej nauczycielce. To normalka; w każdej szkole uczniowie wynajdują sobie jakiś obiekt swoich niespełnionych marzeń wieku dojrzewania i w związku z nim pozwalają sobie na niewybredne żarty, mające na celu ukrycie ich naturalnej wstydliwości i niedojrzałości.. Zaznaczmy od razu, że różnica wiekowa już 3-4 lat stanowi barierę racjonalności ich poczynań, a podana tu różnica 13 lat prekracza zdolność fantazjowania normalnie rozwijających się chłopców. Dojrzałe kobiety przypominają im raczej matki, niz potencjalne oblubienice. Lecz tu mamy do czynienia z obsesją młodego bezczelnego człowieka, który nie odczuwa żadnego zażenowania wobec starszych. Prowadzona przez niego tj ucznia inwigilacja w dziekanacie uczelni, nawiązywanie kontaktu z synem znajomego rodziców, który kończył studia wraz z obiektem intrygi – Madame, gdy bohater miał DZIESIĘĆ lat, a do tego śledzenie i podglądactwo są CHORE. Brak zdrowych kontaktów z rówieśnikami, a zwłaszcza rówieśniczkami owocuje obsesyjnym podglądactwem w stylu filmu Kieślowskiego, w którym onanista Lubaszenko podglądał Szapołowską. Trzy czwarte książki to opis WĘSZENIA, jakiego by się nie powstydził wyszkolony UB-ek.
Oderwanie od realiów PRL-u obserwujemy na każdym kroku. Już uczniowski teatrzyk tchnął fałszem, ale 20-stronicowe wypracowanie po francusku na temat znaków zodiaku, w którym uczeń socjalistycznej szkoły nawiązuje do Dantego, Goethego, Flauberta, Mozarta, Mendelssohna, Schuberta, Bacha, Bethovena itd itp jest szczytem ABSURDU nobilitującym PRL-owskie szkolnictwo. Ja nie kwestionuję indywidualnych zdolności i wykształcenia „paniczyka”, lecz neguję możliwość takich popisów na terenie szkoły. Dodam, że nie spotkałem w moim długim życiu nikogo, kto mógłby obcym językiem posługiwać się w miarę poprawnie po edukacji ograniczonej do ławy szkolnej w interesujących nas latach „gomułkowskich”. Zauważmy też, że jakiekolwiek popisy intelektualne były żle przyjmowane przez „gamoniowatą” resztę klasy, bo przeciętny uczeń w tamtych czasach nie umiał się płynnie wypowiedzieć na żaden temat, czego potwierdzeniem były i są wystąpienia wybrańców narodu w Sejmie, Senacie i na wszelkich innych forach publicznych.
Ta alienacja autora-bohatera i jego środowiska przybiera czasem wymiar komiczny np gdy wspomniany syn znajomego rodziców, dr Jerzyk jest zdruzgotany w czasie pobytu w Paryżu, faktem, że towarzyszący mu docent przemycił tu kawior, a do Polski zabiera wkłady do długopisów. No cóż otoczenie bohatera-autora jest kryształowo uczciwe i altruistyczne. Tylko jak poruszać się po Paryżu z 10$ w kieszeni ? /Autor pisze o 5 $/.
Charakter paniczyka do końca książki się nie zmienia, zmieniają się tylko okoliczności: chamstwo wobec nauczycielki z liceum zastepuje arogancja i buta wobec nauczyciela akademickiego. Ale p.dr Jerzyk jest na podorędziu i d... studentowi ratuje.
Książkę „wzbogacają” supermądre wstawki o wojnie hiszpańskiej /w tym b. kontrowersyjna ocena KPP/, jak i przeintelektualizowane opowieści np. o Schopenhauerze, Hoelderlinie czy szerokie omówienie „Fedry” Racine’a, która mnie akurat nie interesuje. No i finał: paniczyk, który lata PRL-u przeżył w wyjątkowym luksusie, zgodnie z obowiazującą obecnie political corectness opluwa PRL i Jaruzelskiego /por. Dichter/.
A miłości żadnej nie zauważyłem.

Sunday 27 July 2014

ks.Józef TISCHNER - "Słowo o ślebodzie"

Ks. Józef TISCHNER - „Słowo o ślebodzie”
Kazania spod Turbacza, 1981-1997

Przyznaję temu zbiorkowi 10 gwiazdek, bo innej oceny nie mogę wystawić mojemu WIELKIEMU NAUCZYCIELOWI, którego notabene nigdy nie miałem okazji osobiście poznać. Muszę jednak zaznaczyć, że choć KSIĘDZA PROFESORA nigdy nie za wiele, to mamy w tym przypadku wyłącznie z powtórzeniami z innych jego książek, jaki i z „Tygodnika Powszechnego”. O kazaniach ani słowa, bo są tak MĄDRE, że kto ich nie przeczyta niech żałuje. Czasem Ksiądz używa mniej gwary, a to wtedy, gdy dużo ceprów się najdzie. Tytułową ŚLEBODĘ definiuje ten kapelan Związku Podhalan już w pierwszym kazaniu:/str.12/

„W języku literackim to jest „swoboda” - ale {śleboda} to nie jest to samo co swoboda. Śleboda, moi drodzy, to jest coś takiego, co czuje gospodarz w swoim gospodarstwie. To jest coś różnego od swawoli. Swawola niszczy, swawola depcze. Nie patrzy: trawa nie trawa, zboże nie zboże. .Swawola niszczy. Śleboda jest mądra. Śleboda umie po gospodarsku zadbać, po gospodarsku umie tę ziemię uprawić. Las chroni, żeby był lasem. A z człowieka ta śleboda potrafi wydobyć to, co w człowieku najlepsze”.

Prawie w każdym kazaniu ks.Tischner śpiewa o tej ślebodzie:

„Zatonie, zatonie,/ piórecko na wodzie,/ ale nie zaginie / nuta o ślebodzie”

A my bawmy się znakomicie czytając te kazania, a na końcu zanućmy za nim o miłości:

„Ej, ni mom nic, ni mom nic / i o nic nie stoje. / Ej, ino to, co kocham, / coby było moje.”

Sławomir MROŻEK - "Tango"

Sławomir MROŻEK - „Tango”
Nim zaczniemy wyśpiewywać peany nad twórczością Mrożka przyjmijmy do wiadomości i świadomości parę faktów z jego życia. Należał do AWANGARDY młodzieży, która wiernie wypełniała „zadania” postawione przez reżimową władzę. Muszę to podkreślić, bo w manierę wpadło tłumaczenie „delikwenta”, że „uległ indoktrynacji, lecz póżniej przejrzał na oczy..”. Przykładów, aż nadmiar: począwszy od Miłosza - attache PRL-u w Waszyngtonie i Paryżu, który „przejrzał”, gdy zaczęło być „gorąco”, po czym cynicznie opluwał swoich kolegów pozostałych w kraju w „Zniewolonym umyśle”, poprzez zaangażowanego marksistę ze stajni Adama Schaffa - Kołakowskiego, braci Brandysów, Szymborską, Kotta, Ważyka czy Woroszylskiego, po anegdotyczną Helenę Bobińską autorkę najważniejszej wówczas szkolnej lektury pt „Soso”.
„Anegdotyczność” Bobińskiej czuję się zobowiązany wyjaśnić młodszym kolegom z „lubimy czytać”. Otoż, po śmierci „Soso” - Stalina w 1953 roku, zaczęła nadchodzić odwilż. W 1954 zmiany zaczęli odczuwać polityczni więżniowie, których w większości uwolniono na mocy amnestii ogłoszonej 23.04.1956 r., tj dwa i pół miesiąca po rewolucyjnym referacie CHRUSZCZOWA, potępiającym Stalina /14.02.1956/. W lipcu zrehabilitowano Gomułkę i Spychalskiego, a w pażdzierniku - „polski pażdziernik”, w tym powrót Prymasa Wyszyńskiego i wiec, 24.10.1956 r, na Placu Defilad, spontanicznego poparcia społeczeństwa dla nadchodzącego „NOWEGO”, o jakim póżniejsi przywódcy np Gierki, Wałęsy mogli tylko pomarzyć. Właśnie w tej atmosferze odbył się Zjazd Literatów, na którym zadano pytanie kultowej autorce:
„Czyż prawdą jest, że towarzyszka przygotowuje drugi tom biografii Wodza, pod tytułem „Komu Soso zrobił kuku ?”.
Wtedy też nastąpiła moda na „samokrytykę”, a wszystko było winą „okresu błędów i wypaczeń”. Nasz drogi aktywista Mrożek też nie miał wyjścia, MUSIAŁ przejrzeć na oczy, by dostosować się do nowej rzeczywistości w Polsce, zwanej odtąd „najweselszym barakiem w obozie Krajów Demokracji Ludowej”. Czas pilił, bo „zasługi” miał spore: jako publicysta „Dziennika Polskiego” w latach 1950-54, brak jakiegokolwiek wykształcenia pokrywał GORLIWOŚCIĄ. O jego ówczesnych artykułach Tadeusz NYCZEK pisze:
„..gorliwie spełniają wymogi ideologiczne słusznej publicystyki”
W ich ramach zasłynął poparciem dla wyroków śmierci wydanych w procesie krakowskich księży w 1953 r; wyroków, które przeraziły samego Bieruta i skłoniły do skorzystania z prawa łaski.
W okresie „wczesnego Gomułki” rozkwitł mechanizm zwany „wentylem bezpieczeństwa” dający społeczeństwu złudę wolności. Felietony Kisiela, Hamiltona, Urbana, Fikusa czy Passenta, nowości wydawnicze, pierwsze filmy amerykańskie, tolerancja dla jazzu i rock’n rolla, casus Hłaski, kabarety studenckie, religia na terenie szkół itd itp miały omamić ludzi, że można stworzyć „socjalizm z ludzką twarzą”. I w ten nurt załapał się Mrożek. Proszę spojrzeć na daty jego sukcesow: „Policja” - 1958, „Indyk” – 1960, „Na pełnym morzu” - 1961, „Tango” - 1964. Z dat tych wynika też EWIDENTNE KŁAMSTWO o emigracji Mrożka w 1963 r. Gdyby tak było, „Tango” nie mogłoby być w Polsce ani drukowane, ani wystawiane. Mrożek legalnie wyjechał do Włoch, podbnie jak jego przyjaciel Błoński systematycznie przesiadywał w Paryżu /p. „Listy..”/, który zresztą namawiał go do szybkiego powrotu do Polski, obserwując jego niemoc twórczą. Bo Mrożkowi do tworzenia niezbędne było uczestnictwo w aktualnych POLSKICH wydarzeniach. Podkreślmy raz jeszcze, że w PRL-u paszport dostawało się za ZASŁUGI, a niepokorni czy też żle widziani mogli, w najlepszym razie, pojechać na wczasy do Bułgarii. Znerwicowany Mrożek postawił kropkę nad „i” dopiero w 1968 r., potępiając agresję na Czechosłowację.
W powyższym chodziło o prawdę, o niepotrzebne idealizowanie Mrożka, gdyż jest to niepotrzebne i fałszywe. Mrożek wybitnym dramaturgiem był i nikt tego nie kwestionuje. Zachwycał się Gombrowiczem, ktorego „Ślub” wywarł wpływ na „Tango”. Natomiast wbrew recenzentom amerykańskim nie widzę analogii do Witkacego /p. np: www. coursesindrama by Brian Johnston/. Ze względu na wielość wypowiedzi na temat omawianego dramatu, wybrałem dla Państwa najciekawszą z portalu CULTURE.PL opracowaną przez Krystynę DĄBROWSKĄ:
„TANGO natychmiast zyskało wielkie uznanie krytyki i publiczności teatralnej, którym cieszy się do dzisiaj. Pod względem trafności społecznych diagnoz stawiano je na równi z "Weselem" Wyspiańskiego. Zdaniem Tadeusza Nyczka dramat Mrożka to jedna z trzech najważniejszych polskich sztuk powojennych, obok "Kartoteki" Różewicza i wspomnianego wyżej "Ślubu", który do powstania "Tanga" się przyczynił. Obrzęd ślubu, planowany w "Tangu" przez Artura, ma zresztą, podobnie jak u Gombrowicza, przywrócić porządek w świecie pozbawionym wszelkich norm:
"Nic nie jest poważne samo w sobie, nie jest w ogóle żadne - mówi Artur do narzeczonej Ali, przekonując ją, by za niego wyszła. - Wszystko jest nijakie. Jeśli sami nie nadamy rzeczom jakiegoś charakteru, utoniemy w tej nijakości. Musimy stworzyć jakieś znaczenia, jeżeli ich nie ma w naturze."
Jedyną strukturą, która ostała się w świecie "Tanga", lecz która na naszych oczach ulega rozkładowi, jest rodzina, zarazem symbol społeczeństwa. Cóż to jednak za rodzina, w której wszystkie role zostały odwrócone: ojciec - Stomil - beztroski jak dziecko, jest parodią awangardowego artysty, a jego dwudziestopięcioletni syn żąda odpowiedzialności, szacunku dla tradycji i przestrzegania jasno określonych reguł. Wobec braku uświęconych wartości, przeciw którym można by się zbuntować, jedyna dostępna forma sprzeciwu to domaganie się tych wartości. Tak więc młodzieńczy bunt Artura przyjmuje paradoksalną formę konserwatyzmu. Pisarz posłużył się dramatem rodzinnym i uniwersalnym motywem walki pokoleń, by ukazać prawidła rządzące procesami społecznymi. Przedstawiając konflikt syna z ojcem,
"Mrożek genialnie uchwycił - pisał Tadeusz Nyczek - specyfikę rodziny dwudziestowiecznej, w której naprzemiennie powtarzają się zachowania konserwatywne z postępowymi, pozytywistyczne z anarchistycznymi itd. Ale to nie byłoby prawdziwą siłą 'Tanga', bo te struktury dałoby się odnieść nie tylko do XX wieku. Otóż największym wynalazkiem Mrożka była konstatacja, że ich współobecność natychmiast prowadzi do wzajemnego gwałtu uniemożliwiającego szanse jakiejkolwiek opozycyjnej koegzystencji. Lewicowy anarchista Stomil 'gwałci' zarówno konserwatywnego wuja Eugeniusza i jego siostrę, babcię Eugenię, jak i nieukształtowanego jeszcze ideologicznie syna Artura. Ten dwukierunkowy, gombrowiczowski gwałt odciska się gwałtem wtórym, kiedy to sprzężeni w jedną opozycję Artur i Eugeniusz 'gwałcą' Stomila, by na końcu wszyscy zostać zgwałceni przez bezideowego Edka."
Edek to esencja Mrożkowego chama. Amoralny, zawsze i wszędzie "swoje wie"; kieruje się zwierzęcymi instynktami, gotów użyć przemocy, by zapewnić sobie komfort i rozrywkę. Jest ucieleśnieniem nagiej biologii, bezwzględnej natury, która zawsze ostatecznie pokona kulturę. Triumf Edka to zwycięstwo nihilizmu. Można też za Janem Błońskim czytać "Tango" jako filozoficzny traktat o dziejach wolności. W takiej interpretacji przyczyną klęski Artura byłaby jego miłość do Ali i niemożność zrozumienia, że absolutna wolność wymaga absolutnej samotności”.

Friday 25 July 2014

Michał HELLER - "Podglądanie Wszechświata"

Michał HELLER - “Podglądanie Wszechświata”

Po ciężkiej przeprawie z książką KSIĘDZA PROFESORA pt „Wieczność. Czas. Kosmos” trafiłem na wspaniałe „Podglądanie świata”, opracowane na podstawie cyklu audycji radiowych emitowanych pod tytułem „Drogami myślących”. W związku z tym poziom jest dostosowany do możliwości percepcji szerokiego odbiorcy i dlatego mogę, z czystym sumieniem, polecić omawianą książkę WSZYSTKIM lubiącym choć trochę myśleć.
Aby przybliżyć Państwu atmosferę lektury zacytuję odpowiedż św. Augustyna na pytanie: „Co czynił Bóg, zanim uczynił niebo i ziemię?” /str.25/
„Jeśli.. przed powstaniem nieba i ziemi jeszcze nie było czasu, to jakże można pytać, co czyniłeś „wtedy” ? Nie było żadnego „wtedy”, skoro nie było czasu”.
Ja, kpiący z ateistów, znalazłem cenną wypowiedż o nich z okazji sporu między dwoma geniuszami Leibnizem i Newtonem. Przyjaciel Newtona, reprezentujący go w sporze, anglikański duchowny Samuel Clarke twierdził:
„...ateiści.. jeśli są, to dlatego iż opacznie rozumieją matematyczne zasady przyrody, które odkrył Newton, albo po prostu wcale ich nie znają”.
O problemie istnienia Absolutu wspomina autor omawiając narodziny nowożytnego materializmu: /str.36/
„Naprzeciw siebie stanęły dwa absoluty - Bóg i materia. I NIE JEST PROBLEMEM, CZY ABSOLUT ISTNIEJE - JAKIŚ MUSI ISTNIEĆ. Problematyczne staje się pytanie: czy absolutem jest materia, czy Bóg ?” /podkr.moje/
Wszystkie drogi prowadzą do najciekawszego tematu tj kosmosu. I tu Ksiądz Profesor, posługując się przystępnym językiem, umożliwia poznanie zwykłemu śmiertelnikowi podstawowych koncepcji współczesnej kosmologii. Ukoronowaniem jest teoria superstrun, która okazuje się ZALEDWIE punktem wyjścia do dalekiej podrózy w nieznane.... Ale i tak chwała Hellerowi, że doprowadził nas dotąd.
Należy podkreślić wkład w opracowanie tekstu Małgorzaty Szczerbińskiej-Polak i Pawła Polaka, którzy również dołączyli do tekstu bardzo przydatny „słownik”.

Jostein GAARDER - "Świat Zofii"

Jostein GAARDER - “Świat Zofii”
„Cudowna podróż w głąb historii filozofii”

NAJWSPANIALSZA KSIĄŻKA JAKĄ W ŻYCIU CZYTAŁEM. Rewolucja w moich rankingach na ulubioną książkę wszechczasów. Każdy winien ją przeczytać: od dzieci po starców, od ludzi niewykształconych po profesorów filozofii. Szczególnie tych ostatnich wzywam do lektury, bo na ogół są tak wysublimowani, że używają języka niezrozumiałego dla ogółu. Ba, poszli nawet dalej: sami się nie rozumieją ze względu na wieloznaczność pojęć, ściślej to samo pojęcie u poszczególnych filozofów ma różne znaczenie. Do filozofii trafiłem dzięki książkom ks.J.Tischnera, a gdybym znał omawiany „Świat Zofii” wejście byłoby łatwiejsze.
Wspaniała konwencja sukcesywnego wprowadzania Zosii w świat tajemnic ułatwia czytelnikowi poznawanie podstaw i historię myśli ludzkiej. Według autora, dzieci i filozofowie nie przyzwyczajają się szybko do otaczającego świata i dzięki temu tylko oni są w stanie stawiać najistotniejsze pytania. Niestety, autor uświadamia nas, /str.30/
„że w czasie dorastania tracimy zdolność do dziwienia się światem”.
Nie chcę Państwu popsuć lektury, więc nie mogę zdradzić klucza do kompozycji książki, powiem tylko, że druga bohaterką jest również czternastoletnia Hilda.
Ze względu na olbrzymi materiał poznawczy postanowiłem sporżądzić miniskorowidz „ciekawostek”, dla tych, którzy nie zdzierżą reżimu systematycznego czytania ponad 550 stron, choć przypuszczam, że szybciej opuszczą strony wywodu filozoficznego, niż zrezygnują z lektury w ogóle, ze względu na porywającą i tajemniczą akcję. Lista „ciekawostek” to: PARABOLA JASKINI /Platon/, str.105-6; JEDNIA PLOTYNA -str.153; MANICHEIZM - str.194, „CARPE DIEM” i „MEMENTO MORI” - str.245; „COGITO ERGO SUM” - str.257; „TABULA RASA” - str.281: „PAŃSTWO TO JA” - str.284; „HAGIA SOFIA” – str.322; „DAS DING AN SICH” /rzecz sama w sobie/ - str.351; IMPERATYW KATEGORYCZNY - STR.359; ID, EGO, SUPEREGO - str.466.
Oczywiście jest to mała cząstka pojęć, jakie autor umieścił w swoim dziele. Niestety o skorowidzu rzeczowym zapomniał. Jest natomiast skorowidz nazwisk, i nasz sympatyczny Norweg nas uwzględnił. „NAS” tzn Polaków w osobach Kopernika i Gombrowicza.
Dzięki tej książce przypomniałem sobie parę „mądrych” rzeczy, o których zapomniałem. Tak np o trzech arystotelesowskich formach państwa: /str.133-4/ MONARCHII, która może się przekształcić w TYRANIĘ; o ARYSTOKRACJI łatwo przekształcającej się w OLIGARCHIĘ, zwaną dziś JUNTĄ; oraz DEMOKRACJI zagrożonej przerodzeniem się w OCHLOKRACJĘ, czyli rządy TŁUMU. Wyczytałem również o różnicach w mistycyzmie: /str.156/
„W mistyce ZACHODNIEJ - to znaczy w judaizmie, chrześcijaństwie i islamie - mistyk twierdzi, że doświadcza osobistego spotkania z samym Bogiem. Chociaż Bóg znajduje się w przyrodzie i w duszy ludzkiej, jest także wyniesiony wysoko ponad światem. W mistyce WSCHODU, czyli w hinduizmie, buddyzmie i religiach Chin, bardziej powszechne jest twierdzenie, że mistyk przeżywa całkowite zespolenie z Bogiem czy „duszą świata”. „Ja jestem duszą świata” - może powiedziec mistyk, albo: „Ja jestem Bogiem”. Bóg bowiem nie tylko jest obecny w świecie, ale też nigdzie indziej go nie ma”.
Wywód kończy perełka szczególnie dla mnie, przekonanego, że ateistą może byc tylko GŁUPI: /str.156/
„...ateistą jest człowiek, który nie wierzy w samego siebie. My ateizmem nazywamy niewiarę we wspaniałość własnej duszy..”.
Zakończę bardzo trafnym ujęciem zasług /mego ulubionego/ św. Augustyna we wzbogaceniu chrześcijaństwa: /str.195/
„Augustyn obstaje przy twierdzeniu, że Bóg stworzył świat z niczego, a to myśl biblijna. Grecy bardziej skłonni byli uważać, że świat istniał od zawsze. Ale Augustyn twierdził, że zanim Bóg stworzył świat, idee istniały już w jego umyśle. Przypisał więc platońskie idee Bogu i w ten sposób uratował platońskie wieczne idee”.

Monday 21 July 2014

Elżbieta WICHROWSKA - "Na Pragę nie wrócę"

Elżbieta WICHROWSKA - „na Pragę nie wrócę”
SUPERBEŁKOT!!! Dlaczego więc poświęciłem czas na UWAŻNE przeczytanie tej książki ? Bo nie spotkałem ani jednej negatywnej opinii, przeto zacząłem podejrzewać zmowę środowiskową, tzw „kolesiostwo”. Autorka jest PROFESOREM NAUK HUMANISTYCZNYCH, doktorem habilitowanym, literaturoznawcą, to jakże ją krytykować. No i miałem rację, podobną sytuację zauważyłem uprzednio przy recenzjach książek innej Pani Profesor - INGI IWASIÓW, gdy nawet tak ceniony przeze mnie profesjonalista jak Michał Paweł MARKOWSKI wyrażał się o jej „gniotach” pochlebnie. Uznałem to wtedy jako „gest gentlemana z branży”.
Nie wiem co skłoniło autorkę do tej nieudanej próby, jak również do wyboru wątpliwej już w zamierzeniu konwencji. Wyrażnie nie zastanowiła się wystarczająco nad wyborem czytelnika. Bo dla nielicznego czytelnika ciekawego drobiazgowych szczegółów o przypadkowo wybranych kamienicach XVIII, XIX czy XX wiecznej Warszawy, na pewno niestrawny będzie bełkot trzech nieustannie pijanych, starzejących się kobiet, które z racji posiadanego wykształcenia, uważają się za inteligentne. W dodatku są one życiowymi nieudacznicami, które nerwowo wykonują swoje ostatnie podrygi za męskim rozporkiem. I vice versa: czytelników zainteresowanych rozrywkowym życiem „high life’u” /bo obracamy się wyłącznie wśród ludzi sukcesu/, nic nie obchodzą licznie przytaczane nazwiska architektów poszczególnych kamienic.
Te kamienice, i w ogóle ciekawostki o historii Warszawy, są przypadkowo powyciągane z różnych przewodników i baedekerów, bez jakiejkolwiek spójnej koncepcji. Odniosłem wrażenie, że autorka, która zawodowo zajmuje się m.in. historią Warszawy, wykorzystała swoje zapewne liczne „fiszki” bez odpowiedniej selekcji. Również ten zarzut dotyczy fragmentów weneckich i rzymskich. Aby skończyć z tym aspektem dodam, że opisy wędrówek po Pradze i Krakowskim Przedmieściu są błędne w szczegółach, a ul. Pytlasińskiego nie leży koło Belwederu. /str.153/
Magda, alter ego autorki, ma pretensję do psa, że obszczał jej ULUBIONĄ książkę, „do której często wraca” /str.228/. Nie miejsce tu na dyskusje o wątpliwej jakości książce napisanej przez niezbyt przekonywującego pijaka Pilcha. Wybór ten wpisuje się jednak i w tematykę alkoholową i w „kolesiostwo”. Jedyny plus autorki to stwierdzenie: /str.133/
„Nie znoszę Paula Coelho..... ..Przereklamowany”.

Saturday 19 July 2014

Michał HELLER - "Wieczność. Czas. Kosmos."

Michał HELLER - „Wieczność. Czas. Kosmos”
Ksiądz, filozof, astronom, panenteista, laureat Nagrody Templetona /Templeton Prize for Progress Toward Research or Discoveries about Spiritual Realities, about $ 1.4 million/ próbuje nas wyedukować wszechstronnie zaczynając od Platona, a kończąc na zegarze Hubble’a. Wprawdzie we wstępie wyczytałem o dobrych intencjach autora: /str.9/
„Studia zamieszczone w tej książce są naukowymi rozprawami. Starałem się je jednak pisać językiem - o ile to było możliwe - prostym, tak by książkę uczynić dostępną Czytelnikowi o wykształceniu ogólnym, interesującemu się pograniczem nauk przyrodniczych i filozofii.....”
- to życie okazało się okrutne i wykazało żem głąb. Szczegółowo to, mimo nabytego niegdyś wykształcenia technicznego /PW -1968, Seneca College -1995/ poradziłem sobie nieżle z filozofią, a dałem plamę na „kosmicznej” fizyce. Prześledżmy moją trudną drogę tematycznie.
Przez Platona i Kopernika przeszedłem bezboleśnie, ale cytat „zaczerpnięty z popularnego podręcznika współczesnej kosmologii”, zamieszczony pod koniec rozdziału pt „Kopernik jako relatywista” wprowadził mnie w stan niepokoju przed dalszymi stronicami: /str.39/
„Jeśli zgodzimy się z Machem, że koincydencja układów odniesienia określonych dynamicznie /np. metoda wahadła Foucaulta/, i astronomicznie /np. metodą pomiaru prędkosci kątowej gwiazd stałych/, nie jest konsekwencją praw Newtona /albo teorii względności/, wówczas oczywiście musimy znależć wyjaśnienie tej koincydencji, ponieważ przypadkowa zgodność dwóch układów odniesienia z taką dokładnością jest zbyt mało prawdopodobna. Powstaje więc konieczność założenia związku przyczynowego pomiędzy ruchem gwiazd /i mgławic/ oraz ruchem lokalnego układu inercyjnego. Ponieważ nie ma żadnego trzeciego związanego z tym obiektu, więc związek ten musi istnieć pomiędzy dwoma wymienionymi zjawiskami. Wpływ lokalnego układu inercjalnego na ruch gwiazd jest nie do przyjęcia i dlatego musimy założyć, że l o k a l n y u k ł a d i n e r c j a l- n y j e s t o k r e ś l o n y p r z e z ś r e d n i r u c h o d l e g ł y c h o b i e k t ó w a s t r o n o m i c z- n y c h. To stwierdzenie jest znane jako zasada Macha”.
Kto tego nie przyswaja, niech się dalej nie męczy z niniejszą opinią, a tym bardziej z książką Hellera, bo po ciekawej „Polemice Leibniza z Clarke’iem” następuje kluczowy rozdział pt „Dyskusje kosmologiczne Einstein-Lemaitre”, w którym autor przedstawia problematykę rozszerzającego się Wszechświata, początkowej osobliwosci i stałej kosmologicznej. Te zagadnienia omówiłem w recenzji książki ks.Hellera „Filozofia Kosmologii” i tam Państwa zapraszam, przypomnając tylko, że Lemaitre też ksiądz.
Druga część książki zatytułowana „Czas i Wszechświat” zaczyna się od przypomnienia, że: /str.73/
„Niepowtarzalny ciąg zdarzeń nazywa się ewolucją..”,
W zdaniu tym sednem jest „niepowtarzalny”, bo od niego zaczyna się dyskusja o cykliczności czasu, która prowadzi do powstania „FILOZOFIi CZASU”. I znów jak w pierwszej części książki Heller zaczyna swoj przegląd poglądów od czasow starożytnych, by dojść do terażniejszości.
Tylko, że im dalej tym trudniej i tak, ja - stary dziad, pogubiłem się już na str.119 podrozdziału pt „Globalny czas w kosmologii relatywistycznej”. Zaczyna się nieżle: /str.116/
„Chaos jest przeciwieństwem Kosmosu. Chaos to zbiór nieuporządkowany. W Kosmosie obowiązują pewne ograniczenia /reguły/, jakoś porządkujące elementy zbioru. Przejście od chaosu do Kosmosu z definicji jest informacją. Wszechswiat jest Kosmosem, a nie Chaosem, zawiera więc w sobie informację..”
Ze względu na ograniczoną zdolność percepcji przebrnąłem jakoś do wniosków /na str.140/, ktorych również w pełni nie zrozumiałem. Starość nie radość, czas umierać, skoro popularno-naukowej literatury już nie jestem w stanie zrozumieć. Szczęśliwie nastrój poprawił mnie ostatni rozdzialik pt „Obraz wiecznosci”, bo dużo w nim o /dobrze mnie znanym/ Hawkingu, a w samym zakończeniu autor przypomina... /str.152/
„słynną Platońską przypowieść o więżniach w jaskini, którzy na podstawie cieni migocących na ścianie usiłują odgadnąć naturę zewnętrznego swiata”
Bardzo rzeczowa ocena naszych możliwości poznawczych.

o.KNABIT, o.BADENI - "Sekrety mnichów"

o. Leon KNABIT o. Joachim BADENI - “Sekrety mnichów czyli sprawdzone przepisy na szczęśliwe życie”
Niech za motto tej opinii posłuży wypowiedż o. Leona z „Posłowia”:
„Najważniejszy jest Pan Bóg. Gdyby Pana Boga nie było, trzeba by Go wymyślić. Jak mówił Pascal, bez Niego nic nie ma sensu!”.
W 2007 roku Judyta Syrek namówiła do zwierzeń dwóch SZCZĘŚLIWYCH, sędziwych mnichów: dominikanina Joachima Badeniego /1912-2010/, i benedyktyna Leona Knabita /ur.1929/. O Badenim piszę szerzej w recenzji „Stąd do nieba. Ostatnie przesłanie. Rozmowy z Arturem Sporniakiem i Janem Strzałką”, a Knabit to słynny mnich tyniecki, przyjaciel Karola Wojtyły, autor uroczej książeczki „Spotkania z Wujkiem Karolem”. Aby wprowadzić Państwa w odpowiedni nastrój do zachwytu nad tymi wspaniałymi mnichami, przytoczmy uwagę o.Knabita: /str.24/
„Dlaczego osoby zakonne powinny się dzielić ? Bo nie wypada im się mnożyć ! To jasna sprawa. Ale jeśli ktoś ani się nie dzieli, ani nie mnoży, to jest pasożytem. Ponieważ trzeba albo, albo.. Jakieś działania matematyczne należy wykonywać”.
Na zasadzie równowagi wypowiedzi przytoczmy teraz dwie fraszki o.Badeniego:
„Fraszka o dziadzie
Był dziad/ Grożny był dziad/ Na krawędzi siadł/ I spadł/ Już nie był grożny dziad.
Fraszka kretyńska
Jechał półgłupek/ Zawadził o słupek/ Rzekł słupek: „Uważaj półgłupek, bo będziesz trupek”
No to jeszcze słowa o.Leona: /str.145/
„Mnich jest jak wino: im starszy, tym lepszy”
i juz mozemy przystapić do systematycznej lektury. Najpierw dwa stwierdzenia o nudzie:
str.16 „Czlowiek, który szuka, nigdy się nie nudzi” oraz
str.14 „Dwoje ludzi, ktorzy się wzajemnie kochają, nigdy się nie nudzą”.
Dalej dyskusja o różnicy między samotnością a osamotnieniem. Na dnie duszy zawsze się jest samotnym. Samemu się cierpi w trakcie choroby, samemu się umiera. Ale: /str.22/
„Jeśli czlowiek nie jest osamotniony, to samotność jest błogosławiona. Jeśli natomiast jest osamotniony, to niezależnie czy przebywa gdzieś sam, czy w tłumie, popada w trudny stan”.
Osamotnienie sprzyja powstawaniu lęków. JP II mowił: „Nie lękajcie”. Na lęki receptę ma o.Knabit: /str23/
„PRZETRWAĆ. Z lękami jest tak, jak z pluskwami. Co zrobić, jak są i nie da się ich wytępić? Trzeba je polubić !...”
W dyskusji o stressach pada stwierdzenie, że „ludzie pyszni są bardziej narażeni na stress”, a w rozmowie o emocjach pada uwaga, że: /str.61/
„Papież przebaczył Ali Agcy, ale absolutnie palcem nie kiwnął, żeby do wyciągnąć z więzienia”
Aby rozstać się w pogodnej aurze przytoczmy na koniec wspomnienie o.Leona: /str.67/
„Pewna starsza góralka powiedziała do mnie tak: „Jegomość, wy to grzeszycie, jak się tak z tymi młodymi całujecie”. „A jak się z wami pocałuję, to pokutę odprawię”.

Friday 18 July 2014

Katarzyna GROCHOLA - "Przegryżć dżdżownicę"

Katarzyna GROCHOLA - “Przegryżć dżdżownicę”
Kiedyś odnotowałem jej trafne spostrzeżenie, że najistotniejszym fragmentem modlitwy jest „Bądż wola Twoja”. Potem, dość przypadkowo, przeczytałem jej zbiorek „Upoważnienie do szczęścia” i wysnułem wniosek, że NIE LUBI GŁUPICH KOBIET. Nie jestem zorientowany jak „dzieli” się obecnie kobiety, bo za mojej młodości dominowała klasyfikacja wg Żeromskiego na „Wierne rzeki” i „Urody życia”, potem nastał Sztaudynger z jego podziałem wiekowym: „..do lat 16 - srałki, od 16 do 40 grzałki, powyżej 40 - ulęgałki”; może więc przyjmijmy obecnie kryterium głupoty, zwalając takie niecne postępowanie na Grocholę.
Z zainteresowaniem sięgnąłem po jej omawiany debiut, przeczytałem szybko i pozostaję z mieszanymi uczuciami. Bo styl obiecujący, lecz historia żenująco banalna, a ponadto Grochola chce chyba dodać sobie animuszu, zupełnie zbędną wulgarnością, prostactwem i obscenicznością. Szkopuł w tym, że panienka z dobrego domu /polonistka i prawnik/ udająca „równiachę”, ma w chwili debiutu nie 17, lecz lat 40. Żywię nadzieję, że zdążyła nadrobić stracony czas wskutek póżnego debiutu i że póżniejsze książki, po które zamierzam sięgnąć, okażą się dojrzalsze, a epatowanie ostrym językiem będzie bardziej uzasadnione.
A bohaterkę debiutu odebrałem jako osobę w miarę błyskotliwą, lecz jednak rozbrajającą idiotkę.

Thursday 17 July 2014

ILF I PIETROW - "DWANAŚCIE KRZESEL"

Najlepsza SATYRA pierwszych lat ZSRR, obok Lejzorka Erenburga. Stworzona postać OSTAPA BENDERA, którego "burzliwe życie" możemy dalej poznawać w "ZŁOTYM CIELCU" stała się narzedziem wyśmiewania absurdów biurokracji komunistycznej. Należy podkreślic, że Ostap i Lejzorek bawili, bawią i będą bawić każdego, czego nie mozna powiedzieć o niezrozumiałym dla większości "Mistrzu i Małgorzacie" Bułhakowa, wychwalanym snobistycznie, "bo tak wypada".

Wednesday 16 July 2014

Jehoszua PERLE - "Żydzi dnia powszedniego"

Jehoszua PERLE - “Żydzi dnia powszechnego”
ARCYDZIEŁO LITERATURY JIDYSZ KOMPLEKSOWO UKAZUJĄCE WSZELKIE ASPEKTY ŻYCIA BIEDNYCH ŻYDÓW NA PRZEŁOMIE XIX i XX WIEKU W KONGRESÓWCE, jak i w Rosji oraz ich stosunki z „gojami”.
Podobnie, jak przy „Opowieściach chasydzkich i ludowych” Icchoka Lejba Pereca, muszę podkreślić zasługi świetnego tłumacza z jidysz Michała FRIEDMANA /1913-2006/, b. płk-a LWP, który w ramach fali nadchodzącego antysemityzmu został z Wojska i PZPR w 1967 roku wyrzucony, co sam pózniej skomentował:
„Szkoda, że nie zwolnili mnie wcześniej, bo wtedy wcześniej bym się wziął za tłumaczenia...”
I my cieszmy się z antyżydowskiej „czystki” w LWP, bo zyskaliśmy dzięki temu dostęp do perełek literatury tworzonej w jidysz, które po tak świetnym tłumaczeniu wzbogaciły zasoby naszej literatury. Asz, An-ski, Alejchem, Manger, Singer czy ww to tylko część listy autorów dostępnych dla nas dzięki Friedmanowi.
Perle /1888-1944/ jest przedstawicielem realizmu i naturalizmu, wzorującym się na wspomnianym Perecu, a za omawianą książkę zdobył nagrodę żydowskiego PEN-clubu. Więcej nie zdążył napisać, bo zginął w Birkenau.
Życie Żydów poznajemy z obserwacji chłopca, alter ego autora, który uczestniczy we wszystkich żydowskich uroczystościach i rytuałach, sam przechodząc inicjację seksualną i rozterki wieku dojrzewania. Losy superlicznego przyrodnego rodzeństwa pozwalają na wszechstronne przedstawienie pogmatwanych losów polskich Żydów.
Doskonałe przypisy /na portalu „WOLNE LEKTURY”/ pozwalają na poznanie obyczajów i zasad etycznych istotnych dla społeczności żydowskiej.
ŚWIETNA LEKTURA POZNAWCZA, WCIĄGAJĄCA CZYTELNIKA I UNIEMOŻLIWIAJĄCA ODŁOŻENIE KSIĄŻKI PRZED DOJŚCIEM DO OSTATNIEGO ZDANIA
PS. Utożsamiając autora z bohaterem możemy określić datę końca opisywanych wydarzeń na rok 1900. /”niedługo skończę trzynaście lat”/

Tuesday 15 July 2014

Erich Maria REMARQUE - "Nim nadejdzie lato"

Erich Maria Remarque - “Nim nadejdzie lato”
I znów radosna twórczość polskich tłumaczy, którzy zmieniając originalny tytuł „Der Himmel kennt keine Gunstlinge” /umlaut/ /dla porównania angielski - „Heaven Has No Favorites”/ zawężają i wypaczają przesłanie książki.
Książkę wydano w 1961 roku, a więc 16 lat po „Łuku triumfalnym” i 2x16 tj 32 lata po pierwszym sukcesie tj „Na Zachodzie bez zmian”. Mamy więc do czynienia z twórczoscią rutyniarza, w pozytywnym znaczeniu tego słowa, czyli z dojrzałym stylem, formą i łatwością w kreśleniu postaci. Pozostaje do omówienia temat. A jest nim SENS ŻYCIA . Autor, przekroczywszy sześćdziesiątkę, co jest istotne, bo najczęściej wtedy a posteriori zaczynamy takie tematy rozważać, pyta czy warto kurczowo trzymać się jałowego życia unikając ryzyka, czy też lepiej zrezygnować z przedłużanej rygorami wegetacji, na rzecz krótkotrwałego życia „pełną parą” bez ograniczania realizacji swoich marzeń, jak i zachcianek.
Autor opowiadając się za korzystaniem z uciech, szybko nas o tym informuje, pokazując obłudę wszystkich pacjentów sanatorium „na górze”, ktorzy oszukują lekarzy /i samych siebie/ non-stop chlając i organizując tajne, nocne wyprawy na „balangi”. Tylko, że odwagi do ucieczki „na dół” im brakuje poza Lillian i Borysem. Wprawdzie i oni wracają na górę, ale spełnieni.
Odmienna jest historia Clerfayta, który chce wykorzystać Lillian i stwarza wizję małej, drobnomieszczańskiej stabilizacji, co jest wyjątkowo wredne, bo on MA wybór, a ona - NIE. Całe szczęście, że zgodnie poniekąd z oryginalnym tytułem bramy niebios otwierają się pierwsze dla potencjalnego konformisty.
A miłość ? Zauważyłem: Borysa do Lillian, bo główni bohaterowie są zbyt egotyczni, by mówić o jakimkolwiek silniejszym uczuciu do kogokolwiek.
Z przekonaniem książkę WSZYSTKIM polecam, bo czyta się ją dobrze, a wartka akcja nie pozwala się od niej oderwać, przez co półtora dnia nic nie robiłem, ino czytałem.

Sunday 13 July 2014

Katarzyna GROCHOLA - "Upoważnienie do szczęścia"

Katarzyna GROCHOLA - “Upoważnienie do szczęścia”
GROCHOLA NIE LUBI GŁUPICH KOBIET i wszystkie opowiadania tego zbiorku są o irracjonalnym, nielogicznym, bezsensownym postępowaniu tychże. A najgorszy w tym ambaras, że bohaterki są pewne swoich racji i przez to są nieprzekonywalne. Autorka całą swoją inteligencją /a ma jej sporo/ PASTWI się nad nimi utwierdzając męskich czytelników, że wszelkie próby zdroworozsądkowego porozumienia się z przedstawicielkami płci przeciwnej skazane są na niepowodzenie. Należy mówić to, co kobieta chce usłyszeć.
Dobra, rozrywkowa lektura na niezłym poziomie intelektualnym.

Saturday 12 July 2014

Agnieszka OSIECKA - "Zabawy Poufne"

Agnieszka OSIECKA - “Zabawy poufne”
Osiecka, ciut ode mnie starsza /7 lat/, była idolem mojego pokolenia, które dorastało w atmosferze romansu Agnieszki i Marka Hłaski. Do tego kultowy STS, dla którego pisała teksty. Jeszcze nie oswoiliśmy się z emigracją „na zawsze” Hłaski, a tu związek z pierwszym play-boyem PRL-u Wojtkiem Frykowskim, a póżniej z supermodnym /i cholernie inteligentnym/ dziennikarzem Danielem Passentem. W sferze artystycznej zawładnęła w 100 % rynkiem piosenkarskim, pisząc inteligentne teksty do ponad 1000 piosenek. Była MUZĄ, i tyle.
Omawiany zbiorek jej felietonów pisany był dla „Magazynu Rodzinnego”, czyli masowego odbiorcy, co samo przez się ogranicza swobodę autorki i zmusza do utrzymania poziomu intelektualnego na poziomie zrozumiałym dla czytelnika. Niemniej felietony są ŚWIETNE, i często przypominają styl Stefanii GRODZIEŃSKIEJ.
A że MUZA - to 10 gwiazdek

Erich Maria REMARQUE - "Dom marzeń"

Erich Maria REMARQUE - “Dom marzeń”
Magia nazwiska, które gwarantuje satysfakcjonująćą sprzedaż. A tymczasem czytelnik dostaje „KNOT” czyli „CHAŁĘ”, plasujacą się między twórczością Rodziewiczównej a „Harlequinami”. Tylko, że ja Rodziewiczówną toleruję ze względu na sentyment do moich młodzieńczych lat. BANAŁ PRZEPOTWORNY!! Przy okazji dowiedziałem się, że czas umierać, gdyż niemiecki Żyd Kramer, syn Kramerów i brat Kramerównej, poddanej przez Hitlera dekapitacji, w zastępstwie brata, premienił się w Niemca Remarka, syna Remarków.... To czemu on uciekał z Niemiec i czemu siostrzyczkę zły Hitler pozbawił głowy? Bo jeśli za „Na Zachodzie bez zmian”, to ja nie wierzę, bo to czytałem.
Na usprawiedliwienie autora „Łuku triumfalnego”, „Czasu życia i śmierci” oraz wspomnianego „Na Zachodzie bez zmian” podaję, ze omawiana książka była jego debiutem

Friday 11 July 2014

Wojciech CHMIELEWSKI - "Brzytwa"

Wojciech CHMIELEWSKI - “Brzytwa”
Jedyna dotąd opinia na “lubimy czytać”, autorstwa „Bogdana” jest bardzo dobrze napisana, eo ipso zwolniony się czuję z potrzeby wszechstronnej analizy. Proszę przeczytac tekst „Bogdana”, gdyż ja ograniczam się do riposty.
1. Autor recenzji zauważa „tonację minorową”, co jest zrozumiałe, bo w gruncie rzeczy życie zwykłych ludzi /a o nich jest książka/ jest jak nie smutne to ponure. ZGODA, TYLKO JA NIE CHCĘ O TYM CZYTAĆ. Własnych „smutkow” i „smętków” mam „enough”, a książki czytam, by zmądrzeć lub dobrze się bawić. W „minorowej” aurze mogę czytać, ale o WIELKICH PROBLEMACH, a nie o problemikach wynikających w większości z indywidualnej niezaradności.
2. Autor recenzji słusznie porównuje Chmielewskiego do Munro, tylko, że ja należę do nielicznych ktorzy czytali ją przed Noblem i żadna nagroda nie jest w stanie zmienić negatywnej opinii o twórczości tej pani. Prowincjonalna nuda. „Bogdan” pisze:
„..komplementy odnoszące się do utworów Noblistki równie dobrze można skierować pod jego /tj Chmielewskiego- przyp.mój/ adresem”
OK, tylko, że „komplementy” ja zastępuję „mankamentami”
3. Autor recenzji porównuje Chmielewskiego do Orłosia, notabene polecajacego omawianą książkę na jej okładce. Wierzę, że „Bogdan” ma rację, bo ja o Orłosiu wiem ino, że to siostrzeniec CATa-Mackiewicza i ojciec popularnego prezentera TV. Nie mogę być w tej materii kompetentny, gdyż przekartkowałem tylko Orłosia zbiór opowiadań i mnie nie leżały. Ale nic straconego; w końcu swego znajomego, a i autora drugiej notki na okładce doceniłem w pełni na starość. Następny punkt właśnie o nim.
4. Autor recenzji słusznie porównuje Chmielewskiego do Nowakowskiego, którego ja cenię jako twórcę „realizmu peryferyjnego”.
No i, uczciwy jestem, zabraklo mnie pary, a nie posunę się do małostkowych argumentów, że to o niczym nie świadczy.... bla, bla, bla..
Ergo, pod wpływem „Bogdana” podnoszę ocenę do 6 gwiazdek, a autorowi książki życzę zerwania z ponuractwem, czytaj pesymizmem.

Thursday 10 July 2014

Cyprian Kamil Norwid - "Myśli o Polsce i Polakach"

Cyprian Kamil NORWID - “Myśli o Polsce I Polakach”
Znacie ? Może, ale rzadko odwiedzacie, a warto. NORWID to wrzód na DU-szy polskiej Wielkiej Emigracji, „tak pięknie cierpiącej”. Mógł wrócić do Polski, zostać korepetytorem na jakimś szlacheckim dworze /miał takie propozycje/, a on tkwił w Paryżu, w przytułku dla bezdomnych starców i MENDZIŁ. Wszystko krytykował nawet tzw. „Mazurka Dąbrowskiego”, który wiele lat póżniej Polacy, nie bacząc na krytykę marudy, za HYMN PAŃSTWOWY se wzięli: /str.41/
„...DA NAM PRZYKŁAD BONAPARTE JAK ZWYCIĘŻAĆ MAMY - Kiedy kto w swojej Epopei Narodu sam wyśpiewuje, że dopiero nauczy go ktoś obcy JAK ZWYCIĘŻAĆ - tedy naturalnie, że on z siebie wywieść tego nie umie..”
Gdy zniewolona Polska zachwycała się epopeją narodową „Panem Tadeuszem”, napisaną „ku pokrzepieniu serc i ducha” ten malkontent pisał: /str.93/
„...w całych dziełach tego wielkiego poety nic a nic na pokrzepienie ducha nie ma.... PAN TADEUSZ: ulubiony i słynny poemat narodowy polski, w którym jedyną poważną i serio figurą jest kto ? .. Żyd /Jankiel/. Zresztą: awanturniki, facecjonisci, gawędziarze, pasibrzuchy, którzy jedzą, piją, grzyby zbierają i czekają, aż Francuzi zrobią im ojczyznę... Kobiet w tym arcytworze narodowym dwie: jedna metresa petersburska, druga panienka pensjonarka, i wyrostek bez profilu wyrobionego... ...Pan Tadeusz to genialna satyra!”
Jak się zawziął jucha na Adasia to raz mu wytknął, że: /str.68/
„Żydzi nawet raz w gazecie augsburgskiej, wyliczając swych znakomitych ludzi, zapisali: „Mośkowicz Adam”.....”
a drugim razem znowu, że: /str.95/
„...bohaterowie... ..wyrzucali mu, „że po Neapolu i willach włoskich kochał się w cudzych żonach wtedy, kiedy oni orężem zasłaniali ojczyznę”. Aż, aby dać sobie radę wśród tej atmosfery, zdecydował się Adam Mickiewicz wysadzić im prochem redutę Ordona i Ordona samego /do dziś zdrowego i żywego/”.
A najgorszy z nim ambaras, że głosił słowa i dziś aktualne, które rozdzierają nasze serca i sumienia, przeto słuchania ich unikamy:
Str.36 „...choćbyśmy dziś zwyciężyli Moskwę, to jutro będziemy z nią w stosunkach, i nawet we współdziałaniu - bo nie jesteśmy wyspą morzem opasaną, ale musimy przyjąć warunki globowe, ktore tak postawiły nas”.
Str.54 „Tylko społeczeństwa trzeżwe umieją oceniać - inne adorować albo bezcześcić. Polacy i nikogo i nigdy nie oceniali i nie cenili - nigdy ! Zawsze albo lekceważyli, albo bałwochwalili, z powodu iż rzeczy te dwie same same przez się robią się, bez osobistej usilnosci”.
Str. 57 „My pochodzimy ze społeczeństwa jedynego na globie, w którym nie ma ani jednego czymkolwiek bądż wyższego obywatela, który by zelżonym od rodaków albo upoliczkowanym i nawet obitym nie był”
I na koniec przykra konkluzja: /str.54/:
„Jestem zmęczony uczuciem obrzydzenia dla całego społeczeństwa polskiego, złożonego z lalek bez woli i serca, modlących się i robiących zbrodnie”.
I jak tego Norwida lubić?

Wednesday 9 July 2014

Erich FROMM - "Dogmat Chrystusa"

Erich FROMM - “Dogmat Chrystusa”
Arcyciekawa, zaledwie 100-stronicowa praca WIELKIEGO UCZONEGO ERICHA FROMMA ma na “lubimy czytać” 6 ocen i 0 opinii, natomiast stek głupot HOCHSZTAPLERA DAWKINSA, /który nazwał „naszego” Papieża JP II - hipokrytą/ pt „Bóg urojony” - 1712 ocen i 196 opinii. NO COMMENTS!!
Tylko, że w tej sytuacji boję się napisać, co myślę, a ograniczam się do zachęty cytatami z tego obiektywnego naukowego ARCYDZIEŁA napisanego przez autora - Żyda. O religii: /str.12-15/:
„Jej zadaniem jest zapewnienie psychicznej zależności po stronie mas, onieśmielenie ich i nakłonienie do społecznie niezbędnego infantylnego posłuszeństwa wobec rządzących... Reasumując, religia ma trojaką funkcję: DLA CAŁEJ LUDZKOŚCI jest pocieszeniem wobec niedostatków życia; DLA PRZEWAŻAJĄCEJ WIĘKSZOŚCI zachętą do emocjonalnej akceptacji swej sytuacji klasowej; DLA PANUJĄCYCH ulgą w poczuciu winy wywoływanym przez cierpienie tych, którzy uciskają”. /podkr.moje/
O dogmacie Jezusa: /str.61-62/
„Postać cierpiącego Jezusa zrodziła się przede wszystkim z występującej po stronie cierpiących mas potrzeby identyfikacji, a tylko wtórnie była zdeterminowana przez potrzebę pokuty za zbrodnie agresji wobec Ojca. Wyznawcami tej wiary byli ludzie, których los sprawil, że przesiąkli nienawiścią do swych władców i nadzieją na szczęście własne. Zmiana w sytuacji ekonomicznej i społecznym układzie wspólnoty chrześcijańskiej odmieniła postawę psychiczną wiernych. Dogmat rozwinął się: IDEA CZŁOWIEKA, KTÓRY ZOSTAL BOGIEM, ZMIENIŁA SIĘ W IDEĘ BOGA, KTÓRY ZOSTAŁ CZŁOWIEKIEM...”. /podk.moje/
O nadziei:
„Mieć nadzieję to znaczy być gotowym w każdym momencie na to, co się jeszcze nie narodziło i nie rozpaczać jesli za naszego życia takich narodzin nie będzie... Mieć nadzieję oznacza stan istnienia. Jest to wewnętrzna gotowość do intensywnej, jeszcze niewyczerpanej aktywności..”.
Jeszcze „Przedmowa”. Jest bardzo ciekawa, lecz radziłbym ją potraktować jako „Posłowie”.

Isaac Bashevis SINGER - "Śmierć Matuzalema i in."

Isaac Bashevis SINGER - “Śmierć Matuzalema”
„Tylko” 9 gwiazdek, ze wzgl. na tłumaczenie. /opinia subiektywna/
Uwielbiam Singera I przeczytałem chyba wszystkie jego dziela. Niestety pod ręką mam tylko „Śmierć Matuzalema”, a „niestety”, bo coś mnie „nie leży” tłumaczenie Ireny Wyrzykowskiej. Ja, na prywatny użytek, nazywam to „cymesem”, a chodzi o specyficzny język, który przenosi nas w czarowny świat, nigdy niekończących się dyskusji Żydów z Panem Bogiem, utarczek z Nim, prób „falandyzacji” Prawa Mojżeszowego i wykrętnego usprawiedliwiania swoich grzesznych uczynków. Wszystkie opowiadania są interesujące, zawierają „mądrość żydowską” i pobudzają do myślenia, lecz jedno, tytułowe, umieszczone na końcu zbiorku to majstersztyk. Najpierw ustami Naamy zostaje wypowiedziane oskarżenie Boga:
.....Jahwe jest pełen złości, jest Bogiem zazdrości i zemsty. Wciąż wodzi na pokuszenie tych, którzy Mu służą. Im bardziej Mu są oddani, tym ostrzej ich karze...”
Opowiadanie /i książkę/ kończy Singer swoim „credo”, do którego pewnikiem doszedł studiując swego guru - Barucha SPINOZĘ:
„Bóg podjął wielkie ryzyko, kiedy stworzył człowieka i dał mu panowanie nad wszystkimi stworzeniami na ziemi, ale miał wkrótce przyrzec za pomocą tęczy na niebie nigdy nie zsyłać potopu niszczącego życie. Stało się dla Niego jasne, że wszelka kara jest daremna, ponieważ ciało i zepsucie są takie same od początku i zawsze pozostaną szumowiną stworzenia, prawdziwym przeciwieństwem Bożej mądrości, miłosierdzia i chwały. Bóg zapewnił synom Adama bezmiar egoizmu, niebezpieczny dar rozumu oraz złudzenie czasu i przestrzeni, ale żadnego poczucia celu i sprawiedliwości. Człowiek potrafi jakoś pełzać po powierzchni ziemi, aż zakończy się Boże z nim przymierze i imię człowiecze zostanie na zawsze wymazane z księgi życia”.
Rozweselmy się stwierdzeniem, że /str.162/:
„Tysiąc nieprzyjaciół nie może bardziej zaszkodzić człowiekowi niż żona z dobrymi intencjami...”
...oraz prawdą, również SUPERAKTUALNĄ w polskiej rzeczywistości:
„HOMO POLITICUS nie jest zainteresowany prawdziwością wiary i uczciwością zamierzeń, a jedynie przynależnością do wygrywającej kliki i jej wspieraniem”.
Szczególnej uwadze polecam strony 130-132, na których Singer samookreśla swoje poglądy filozoficzne, koncząc konkluzją:
„Moje haniebne życie nauczyło mnie dwóch rzeczy. Po pierwsze, że całe pojecie wolnej myśli, wonego wyboru i wszystkie inne FRAZESY O WOLNOŚCI LUDZKIEJ SĄ CZCZYM NONSENSEM. Człowiek ma nie wiecej woli od pluskwy. Pod tym względem SPINOZA ma rację. Będąc jednak zdecydowanym deterministą, nie miał podstaw do głoszenia etyki. Drugą rzeczą, której mnie życie nauczyło, jest to, że w pewnych okolicznościach kazda ludzka namiętność może się odwrócić i stać się przeciwieństwem tego, czym była. Z psychologicznego punktu widzenia HEGEL MIAŁ RACJĘ: KAŻDA TEZA ZDĄŻA W KIERUNKU SWOJEJ ANTYTEZY. Najsilniejsza miłość może się przerodzić w najbardziej jadowitą nienawiść...” /podkr.moje/
Zamiast przypisów mamy załączony słownik. Opowiadam się zdecydowanie za BIEŻĄCYMI przypisami, czego perfekcyjnym przykładem są te załączone do „Opowiadań chasydzkich i ludowych” Pereca na portalu „WOLNE LEKTURY”, które gorąco polecam. W opinii o nich umieściłem podstawowe wiadomości o kabale i chasydyzmie, niezbędne do zrozumienaia także Singera. Zainteresowanych zapraszałem tam /i zapraszam dalej/ na mój blog wgwg1943 do przeczytania pełnego tekstu mojej pisaniny pt „Kabała, chasydzi, frankiści”. A SINGERA jak raz ktoś posmakuje, to łakomczuchem się stanie...

Tuesday 8 July 2014

Icchok Lejb PEREC - "Opowiadania chasydzkie i ludowe"

Icchok Lejb PEREC - “Opowiadania”
Z pisarzy piszących w jidysz, najpopularniejszy jest bez wątpienia SINGER, o którym atualnie piszę opiniując jego „Śmierć Matuzalema”. Tymczasem wspomnijmy o wcześniejszych sławnych pisarzach w jidysz, którzy leżą w Mauzoleum Trzech Pisarzy na Cmentarzu Żydowskim przy ul. Okopowej w Warszawie: PERECU, An-skim i Dinezonie. Pereca próbuję omawiać, An-skiego „Dybuka” /dostępny na „wolne lektury”/ mam zamiar, a tego trzeciego nie znam i nie wiem, czy był tłumaczony. Skoro zahaczyliśmy o kwestię tłumaczeń, to podkreślmy zasługi Michała FRIEDMANA w tłumaczeniu niniejszych „Opowiadań”, dzięki czemu łatwo wchodzimy w czarowną atmosferę obyczajowości „naszych Starszych Braci w Wierze” /JP II/. I właśnie: poznawanie kultury żydowskiej w trakcie tych i podobnych lektur, przybliża nas do MOŻLIWOŚCI PERCEPCJI TORY, czyli Pentateucha, czyli Pięcioksiągu, czyli Starego Testamentu.
Aby zrozumieć omawiane opowiadania Pereca /jak również cokolwiek z twórczości Isaaca Bashevisa SINGERA, Szymona An-skiego i in/ konieczna jest znajomość podstawowych wiadomości o języku jidysz, odmiennym od hebrajskiego, o TRADYCJI czyli KABALE i przede wszystkim o ruchu CHASYDSKIM. Zainteresowanych zapraszam do mojego blogu wgwg1943 i eseju „Kabała, chasydzi i frankiści”, a tu pozwalam sobie na publikacje najistotniejszego fragmentu:
„Czytając supermodnego UMBERTO ECO wkroczyłem w świat kabały, przez co musiałem uzupełnić moją wiedzę w tej materii, a to zaowocowało niniejszym wypracowaniem.
„KABAŁA - znaczy TRADYCJA [hebr. Qabbala]. Tu nie omieszkam przypomnieć, że przewodnią pieśnią w „Fiddler On The Roof” /opartym na Alejchema „Dzieje Tewji Mleczarza”/ jest „TRADITION”. Istniała od zawsze jako ustna tradycja prawa mojżeszowego i jego interpretacji, jednakże w okresie wczesnego chrześcijaństwa rozwinęła się w mistyczny, ezoteryczny /tzn tajemny/ system teozoficzno-filozoficzny, zawierający silne elementy panteizmu [por.eseje „Agnostycyzm” oraz „Panenteizm”] opartego na neoplatońskiej idei emanacji [por. esej „Plotyn”], mesjanizmie i magii liczb. Długo myślałem nad tym sformułowaniem, ale chyba się udało. Jako uzupełnienie podam, jedną z wielu, definicję encyklopedyczną:
„Kabała - żydowska teozofia okultystyczna; metafizyczna, mistyczna interpretacja Biblii”.
O co tu biega? Otóż, religia judaizmu zaczęła uwierać, ze względu na swój formalizm, sztywność i legalizm. Wewnętrzne parcie sprzyjało powstaniu chrześcijaństwa, i nie tylko jego…… Wiek XVIII, wiek OŚWIECENIA stworzył możliwosci przemian również w świecie żydowskim, co skutkowało powstaniem ruchu chasydskiego i frankistów. Jakakolwiek idea, zarówno religia, herezja, jak i myśl polityczna, do szerokiej akceptacji potrzebują odpowiedniej sytuacji społeczno-politycznej... Na terenach Polski działali KARAIMOWIE z Izaakiem ben Abrahama z Trok, SABBATAIŚCI - uczniowie „niby-mesjasza” Sabbataja Cebi lub Zevi, zmarłego w Albanii w 1676 r., CHASYDZI - od hebr „chasi” tzn pobożny, jak i FRANKIŚCI. Wszystkie te sekty mnożyły się bez żadnej inspiracji z zewnątrz. Ze względu na powiązanie z KABAŁĄ zajmiemy się CHASYDAMI i FRANKISTAMI.

Gdzieś, na końcu Polski, na Podolu, w połowie drogi między Lublinem i Kijowem, w „sztetlu” MIĘDZYBÓŻ, w roku 1740 osiedlił się „uzdrowiciel” rabbi IZRAEL ben ELIEZER [1700-1760], urodzony w OKUP, na Ukrainie. Rabbiego nazywano „BAAL SHEM-TOB” [lub –TOW] co znaczy „MASTER of the HOLY NAME” [po polsku: Mistrz IMIENIA BOŻEGO[??], a może IMIENIA ŚWIĘTEGO] lub w skrócie BeSHT, bo dokonywał „CUDÓW” uzdrowienia w „IMIĘ BOŻE”. Aby wspomóc żydowską biedotę, żyjącą w nędzy i ciemnocie, a przez to pogrążoną w rozpaczy propagował emocjonalną pobożność oraz radosne adorowanie Boga jako drogę do „WSZECHOBECNEGO BOGA”, z ktorym można się porozumiewywać bez pośrednictwa rabinów i bez konieczności studiowania Świętych Ksiąg. Nauczał, jak przez radosne podejście do życia, wiarę w cuda, uczestnictwo w ekstremalnie entuzjastycznych modlitwach i wyznawanie idealnej braterskiej miłosci dojść do ekstatycznego doświadczenia BOSKIEJ OBECNOŚCI. Takie wpajanie nadziei trafiało do serc zrozpaczonych Żydów i wkrótce [w 1770 r.] ruch chasydzki objął ponad 50 000 wyznawców. Podważanie, nie tylko doktryny, lecz przede wszystkim ducha i formy nauki rabinów, jak również powstanie nowej „kasty” nauczycieli CADYKÓW [hebr. Zaddik - święty mąż] rozpaliło wściekłość i oburzenie wśród ortodoksyjnych rabinów....”
I trwa do dziś. Dzięki powyższemu łatwiejsze wydaje się zrozumienie opowiadania „Fartuch” o dybuku, czy „Między dwiema górami” tj między ortodoksją a chasydyzmem.
„Opowiadania” czytałem na „Wolne Lektury” i wg numeracji tam stosowanej proponuję nieobytym z humorem żydowskim zacząć od 516 „Reb Jachman – gabe” i 1808 „Gorzka Humoreska”. Bardzo solidne przypisy ułatwiają lekturę.
GORĄCO POLECAM, BO TO LEKTURA ŁATWA, PRZYJEMNA I POBUDZAJĄCA DO REFLEKSJI

Monday 7 July 2014

Anatol FRANCE - "Zbrodnia Sylwestra Bonnard"

Gorąco polecam wszystkim, bo tak pogodna lektura trafia się rzadko. Zbrodnia doskonała w imię humanizmu, w imię miłości do człowieka. Szperanie w internecie uświadomiło mnie konieczność podjęcia akcji ratowania DOBRYCH KSIĄŻEK przed zapomnieniem, i pozytywnie opiniując omawianą książkę, właśnie to czynię. Bo książka jest DOBRA, jej bohater jest DOBRY, a styl, język, tudzież forma też są DOBRE. Jedynym minusikiem są dywagacje starego bibliofila nad jakimiś tam manuskryptami, niezbyt zrozumiałe dla czytelnika, lecz należy łagodnie przepłynąć mimo nich, bo „nobody is perfect”. A i na ten temat mamy miłe stwierdzenie dobrotliwego staruszka, który mówi: /str.172/
„Ludzie bez błędu i słabostek są straszni - jest się wobec nich bezbronnym..”.
Dla mnie - starucha, najgenialniejsza jest odpowiedż naszego staruszka Bonnarda na negatywną ocenę terażniejszości: /str174/
„-Wszystko bardzo zmieniło się obecnie i dzisiejsza epoka niewarta poprzednich
-Dowodem moje schody, mój panie - odrzekłem. - Przed dwudziestu pięciu laty najłatwiej w świecie było po nich wchodzić, a teraz już przy pierwszych stopniach zawsze się zadyszę i kolana mam jak podcięte. POPSUŁY SIĘ SCHODY...” /podkr.moje/
Najważniejszym elementem książki jest ofiara zbrodni - BIBLIOTEKA, w której Bonnard znajdywał dotąd schronienie. Śmiem sądzić, że miała ona, choćby podświadomy, wpływ i na CANETTI-ego /”Auto da fe”/ I na ECO, który bibliotekę w ogóle, a szczegółowo - BORGESA, podniósł do rangi symbolu /”Imię Róży”/.
Miłej lektury, a potem będzie czas na opowiadania France’a, w tym, to sławne zawierające rozmowę w Niebie, Pana Boga z Piłatem. /wspominam „z głowy”, jeśli mylę detale, przepraszam/.

Sunday 6 July 2014

Blaise PASCAL - "Myśli"

Blaise PASCAL - “Myśli”
Omawiana pozycja jest dostępna na portalu „wolnelektury” i jeśli kogoś zainspiruję do zajrzenia tam, to będę szczęśliwy. Niech temu służy przypomnienie o opisanym tam słynnym ZAKŁADZIE PASCALA, o którym niby każdy słyszał, lecz mało kto zna szczegóły, jak i moja krótka notka z „Mojego Pod Ręcznika”:
„PASCAL Blaise /1623-1662/ - “Poznanie człowieka rodzi rozpacz”; “Człowiek jest trzciną, ale trzciną myślącą”. Nazwał „człowieka chlubą i zakałą wszechświata jednocześnie”
Poszukiwaczom intelektualnych przygód polecam, przy okazji, „brzytwę Ockhama”, franciszkanina z XIV w., a korzystając ze zwięzłości mojej opinii, postanowiłem podzielić się z Państwem moim szerszym spostrzeżeniem. Otóż, w systemie edukacji amerykańskiej dominuje Aristotle, czyli „nasz” Arystoteles /384-322 pne/ i właściwie nic więcej; w kulturze europejskiej wg Kołakowskiego pięć nazwisk wyznacza wielkie etapy filozofii: Platon /254-184 pne/, Kant /1724-1804/, Hegel /1770-1831/, Bergson /1859-1941/ i Heidegger /1889-1941/. Nie śmiem dyskutować z moim nauczycielem, lecz wydaje mnie się, że dwutysiącletni przeskok i nagłe zagęszczenie czas zweryfikuje.
Traktując poszczególne nazwiska jako symbole np że przez PLATONA rozumiemy współtwórców i kontynuatorów jak np o cztery wieki póżniejszego PLOTYNA /205-270/ z jego JEDNIĄ, ośmielam się stworzyć listę mędrców, ktorych wpływ na chrześcijański krąg kulturowy w jakim się wychowywałem jest niepodważalny. I tu obok jednego z najważniejszych, omawianego właśnie PASCALA proponuję Euklidesa /365-300 pne/ z jego „Elementami”, św. Augustyna /354-430/, św. Tomasza /1224-1274/, Mistrza ECKHARTA /1260-1327/, Spinozę /1637-77/, Leibniza /1646-1716/ oraz Wielkiego Prowokatora - Nietzschego /1844-1900/.
Zapraszam do „Myśli” Pascala, jak i uwag nt mojej pisaniny.
PS Przedmowa i tumaczenie Boya są znakomite, a „myśli” radzę wybierać ze „spisu treści” bądż z „motywów”

Ignacy KARPOWICZ - "GESTY"

Ignacy KARPOWICZ - “Gesty”
STRONA 173:
“Nic mnie tak bardzo nie męczy jak moja osoba; nikt. Moje myśli, suche i jałowe jak pustynne piaski...”
Niestety, to wyznanie głównej postaci /postaci, a nie bohatera, bo bohater to pojęcie pozytywne, a Grzegorz to zadufana, egoistyczna, odrażająca menda/ jest superprawdziwe, a co gorsza, jego druga część odnosi się par excellence do AUTORA. Oprócz tego, że myślenie niskich lotów, to niczym nieuzasadnione popisywanie się np. powieściami Geneta /str.150/, nazwiskami filozofów Gadamera i Wittgensteina /str.151/ czy aksjomatami Euklidesa /str 248/; nieuzasadnione, bo ewentualnym zwolennikom tej książki wymienione nazwiska są obce. Nim przedstawię Państwu wiodącą postać Grzegorza, którego „ego” wzbudza niesmak w czasie lektury, rozprawię się do końca z Karpowiczem
Otóż, obok powyższych zarzutów, jeden jest zasadniczy: zaproponował nam NIEWIARYGODNĄ KONWENCJĘ, gdyż jego stwór - introwertyk, samotnik, obcy wobec całego otoczenia, tak rówieśników, jak i rodziny, nijak nie pasuje do elokwentnego, ekspresyjnego opowiadacza, który, w pierwszej osobie, szeroko analizuje swoje myśli, słowa i czyny. Choćby, jak w stwierdzeniu o swoim ojcu: /str.192/
„Ojciec był uciążliwy, kocham go, bo był moim ojcem i umarł. Kocham go, bo umarł. Za życia nie udało mi się go polubić”
Ponadto, nie jestem w stanie zaakceptować języka Karpowicza, który opisując rozterki Grzegorza w trakcie autopsychoanalizy używa sformułowań takich, jak: /str.184/
„...Ojciec molestował mnie seksualnie, matka PRZYCHYLAŁA MÓJ NOS W ZAROŚLA WŁASNEJ WAGINY, brat dostarczał mi kazirodczych przyjemności, albo ja jemu, ewentualnie?”. /podkr.moje/
No to już przechodzę do Grzegorza i uczuć jakich doznałem w trakcie lektury. Zażenowanie i zniesmaczenie nasila się od pierwszych stron książki, a gdy samolub W KOŃCU odwiedza matkę i pozwala się obsługiwać, ostentacyjnie unikając prac przy domu czy rodzinnym grobie /udaje się na sentymentalny spacer/ przychodzi ochota na odłożenie książki. Nie wiem po co zdecydowałem się czytać dalej. 40-letnia menda żyje do znudzeniania powtarzanymi, wyimaginowymi swoimi problemami: że za dużo pali i że do zaśnięcia ponoć potrzebuje alkoholu bądż ketanolu. Wstając kiele południa i nic nie robiąc cały dzień, czego się spodziewa? Ale on chce być trutniem: /str.103/
„...dlaczego słowo „truteń” kojarzy się tak jednoznacznie i negatywnie. Chyba z ludzkiej zawiści i złości. Bo każdy chciałby być trutniem, ale wstydzi się przyznać”.
Nie, nie każdy, a na pewno nie w chwili, gdy umierająca matka wymiotuje po chemoterapii: /str.139/
„Dzwoni mój telefon.... Odbieram. Odbieram tylko po to, by odejść na bok i nie patrzeć, jak matka sprząta własne wymiociny”
Mocne, przyznacie Państwo. Potem dowiadujemy się, że pomiar i zapisywanie ciśnienia i poziomu cukru przez umierającą kobietę to „jej hobby” oraz, że ”ukochana” porzucona przez niego z powodu pobytu w szpitalu, cierpi na stwardnienie rozsiane, aż w końcu na stronie 220 DOBRA WIADOMOŚĆ, ŻE TA MENDA UMRZE. No i umarł, ale lepiej gdyby w ogóle sie nie urodził.
Na konie jeszcze jeden popis intelektualny Karpińskiego. Grzegorz, alter ego autora, a więc urodzony w 1976, mówi:
„Jestem dzieckiem deficytu wartości, inflacji bohaterów, kampanii zbierania stonki z kartoflisk i uprzątania lasów: Czuwaj, zuch!’
O czym on BREDZI nie wiem, a całą stonkę JA wyzbierałem 22 lata przed pańskim narodzeniem, panie autorze!!

Saturday 5 July 2014

Marek SKWARNICKI - "Sen o wolności"

Marek SKWARNICKI - „Sen o wolności”
Czuję się fatalnie, bo SKWARNICKIEGO-„SPODKA” czytywałem przez ponad 60 lat i bardzo go ceniłem i cenię. W dodatku „de mortuis aut bene aut nihil” /o zmarłych należy albo dobrze, albo wcale nie mówić/, a Spodkowi w zeszłym roku się zmarło. Z drugiej strony niedokładności i przekłamań jest tyle, że milczeć po prostu nie mogę. Osobną, lecz zasadniczą kwestią, jest mój odmienny pogląd na II RP, zwaną przez Skwarnickiego NAJJAŚNIEJSZĄ RZECZYPOSPOLITĄ i od tego właśnie zacznę.
Skwarnicki, syn oficera kontrwywiadu, piłsudczyka, wychowany został w atmosferze „bogoojczyżnianej”:
„Religia.. ..ściśle łączyła się z patriotyzmem i walką o niepodległość.. ..Zawsze miałem w uszach słowa ojca, że Bóg sprzyja tylko dzielnym batalionom..”
Tylko, że gdy dwa CHRZEŚCIJAŃSKIE dzielne bataliony stają naprzeciw siebie, to biedny Bóg ma dylemat, któremu sprzyjać. Chrześcijaństwo, a bardziej prawidłowo etymologicznie CHRYSTIANIZM, jest religią INTERNACJONALISTYCZNĄ, bo UKRZYŻOWANIE i ZMARTWYCHWSTANIE mają sens dopiero w wymiarze ogólnoludzkim. Ale wracajmy do II RP, bo ja ją też podziwiam, tylko w innym aspekcie, mianowicie OGROMU ZŁA, które Polacy umieli wygenerować w ciągu zaledwie 21 lat istnienia tego tworu, zwanego DOMKIEM Z KART, korzystając z NIESZCZĘSNEGO DARU WOLNOŚCI, który im się trafił, wskutek upadku trzech cesarstw.
Zabójstwo, przez nacjonalistów, pierwszego Prezydenta „Najjaśniejszej” - prof. Narutowicza, haniebny PROCES BRZESKI, pierwszy obóż koncentracyjny „dla” wszelkiej opozycji w BEREZIE KARTUSKIEJ, zbrojny zamach stanu, w czasie którego WYMORDOWANO 100-250 POLSKICH ŻOŁNIERZY, wiernie broniących demokratycznie wybranego PREZYDENTA tejże „NAJJAŚNIEJSZEJ” - Wojciechowskiego. Do tego z jednej strony listy gończe za opozycjonistami takimi jak Witos, a z drugiej nacjonalistyczna /??!!/ idea Dmowskiego podporządkowania Polski obcemu mocarstwu i jednoczesne obrabianie d... w Paryżu i Londynie - Piłsudskiemu, przez przedstawianie go jako bandyty wyspecjalizowanego w napadach rabunkowych /argument - napad na pociąg pocztowy/.
Ale to wszytko drobiazg, najgorsze przyszło po śmierci PIŁSUDSKIEGO, KTÓRY WIELKIM CZŁOWIEKIEM BYŁ i tylko ON był w stanie to tatałajstwo w ryzach utrzymać. Zegadłowiczowski „domek z kart” zaczął się chwiać, co nie przeszkadzało bawić się jak w „Pamiętniku Pani Hanki”.
Nierówności społeczne, nędza, bezrobocie i szalejący ANTYSEMITYZM, bo wszytkiemu winien „Żyd, mason i cyklista”. No to Żydów na Madagaskar, a pozostałym łomot, albo - ewenement w skali światowej - GETTO ŁAWKOWE, którego osobiście doświadczył Piszczyk w „Zezowatym szczęściu” i mój śp niedowidzący Ojciec, któremu okulary z podwójnymi soczewkami /-17 dioptrii/ nadawały wygląd semicki.
Zapomniałem wspomnieć o jakże błędnej polityce KOLONIZACYJNEGO osadnictwa na ziemiach ukraińskich. Historia to pokazała.
Dlaczego muszę o tym pisać ? Bo SKWARNICKI SIĘ MIOTA pomiędzy „bogoojczyżnianym” nacjonalizmem, a poglądami intelektualistów skupionych wokół „Tygodnika Powszechnego”, jak i Wojtyły, Miłosza i in. Druga część książki to kadzenie non-stop JP II, który brzydził się antysemityzmem i obnosił z przyjażnią z Żydem KLUGEREM oraz zachwyty nad Miłoszem. Tylko, że to właśnie MIŁOSZ analizując postawę Polaków włączających się w odbudowę kraju, mimo okupacji sowieckiej, podkreślał, że ludzie ŻYWILI NADZIEJĘ, ZE MIMO NIEKORZYSTNYCH DLA POLSKI DECYZJI ZAPADŁYCH W JAŁCIE, TEHERANIE I POCZDAMIE, UDA SIĘ STWORZYĆ NOWĄ RZECZYWISTOŚĆ LEPSZĄ OD PRZEDWOJENNEJ.
Dla Skwarnickiego było to: /str.103/
„..przepoczwarzanie się Najjaśniejszej Rzeczypospolitej w Polską Rzeczpospolitą Ludową”
Był osamotniony w swoje rusofobii, bo jak sam pisze: /str.106/
„...w mojej klasie w Szczecinie na prawie pięćdziesięciu uczniów, tylko dwóch nie wstąpiło do ZMP, w tym i ja”.
A stronę wcześniej cytuje list Jadzi Dworak:
„...w naszej szkole na 390 osób 340 należy do ZMP...”
Jego kolega z „Tygodnika Powszechnego” Stefan Kisielewski „KISIEL” pisał:
„Bo ta POLSKA, powstała z kaprysu Stalina, czy jej ustrój komuś się podoba, czy nie, jest JEDYNYM państwem polskim, jakie istnieje na całym globie.... ...Stalin był wielkim mordercą narodów, ale Polskę po II w.św. stworzył geopolitycznie logiczną”
Skwarnicki wychwala Miłosza i Giedroycia, a pisze PRZECIW ich doktrynie zakładającej stworzenie dobrych stosunków sąsiedzkich z nowopowstałymi państwami i nie kwestionowania ich praw do ziem wchodzących w ich skład: /str.100/
„...narodowe przekonanie o przynależności do Polski terenów wschodnich z Wilnem, Grodnem, Lwowem...”
Nieprzekonywalny uparciuch. Niestety mam podstawy sądzić, że to nie upór, lecz niemoc logicznego myślenia nim owładnęła. Opisując pracę w niewoli u austriackiego chłopa pisze: /str.79/
„..napięcia wśród pracujących w gospodarstwie. Ukrainka nie znosiła mojej mamy. Pewnie chowana w komsomole nienawidziła „burżujki”...”.
Toć absurd wszechczasów!! To nienawiści do PRZEKÓW tj polskich panów, wobec których chłop ukraiński miał obowiązek „czapkowania” na 30 kroków, musiał nauczać sowiecki KOMSOMOŁ?? Coś się Spodkowi pomieszało. Perełką jest też jego oświadczenie: /str.46/
„..ze sceptycyzmem odnoszę się do dzisiejszych publikacji o powszechnym antysemityzmie Polaków”.
To już nie głupota, a bezczelność. Przez 71 lat nie spotkałem ani jednego uczciwego Polaka, który antysemitą by nie był. A zaszczytne wyjątki JP II czy Sendlerowej tylko potwierdzają regułę.
Ponieważ jestem jednym z najstarszych czytelników „Tygodnika Powszechnego”, a więc i twórczości Skwarnickiego, czuję się zobowiązany ujawnić nieścisłości jakie on podaje. STR.151:
„Mam na myśli rok 1968 i utworzenie po gdańskich strajkach stoczniowców Solidarności wraz z ogłoszeniem stanu wojennego. Wszystko to bardzo zaważyło także na losach świeckich środowisk katolickich, w tym i na moim własnym. „Tygodnik Powszechny” był przeciwny antysemityzmowi, czym w niektórych, antysemickich kręgach klerykalnych zasłużył na przezwisko „Żydownik Powszechny”.
„ŻYDOWNIK POWSZECHNY” - ta obrażliwa nazwa towarzyszyła „TP” od początku, a nie od 1968 czy 1980 roku. Spowodowała to niechęć części kleru do twórcy pisma - KSIĘCIA NIEZŁOMNEGO kard. Sapiehy. Wykorzystano w tym celu żydowskie pochodzenie Naczelnego – jerzego TUROWICZA /przypis poniżej/, jak i artykuł Stefanii Skwarczyńskiej z 1946 r dotyczący pogromu kieleckiego. Ugruntował nazwę artykuł „Antysemityzm” pióra Turowicza w 1957, a potwierdził sławny artykuł z 1987 r Błońskiego „Biedni Polacy patrzą na getto”. A do tego wiersze Miłosza, i ten o karuzeli z widokiem na płonące getto..... A fe
Teraz obiecany przypis z mojego „Pod Ręcznika”
Jan Nepomucen TURNAU „przyjął chrzest w 1805 r. we Lwowie... ..brali sobie za żony Żydówki, które przyjęły chrzest.... ...Henryk Turnau jako pierwszy w rodzinie ożenił się z chrześcijanką..”. ...jego córka Klotylda, to matka Jerzego TUROWICZA. Nietolerowany przeze mnie piosenkarz Grzegorz Turnau, to wnuk Stefana Turnaua, brata Klotyldy
Tak więc cyniczny antysemita może dopatrzyć się 25 % krwi żydowskiej, ale ochrzczonej ponad 200 lat temu.
Chyba skleroza mu dokuczyła, gdy pisał następujące BZDURY: /str.113/
„Byłem redaktorem pisma, ktore nie aprobując braku suwerenności, działało z myślą o niej, zwłaszcza w chwilach przełomowych i zarazem grożnych, jak atak ZSRR na Węgry, a potem inwazja na Czechosłowację, i za taką postawę pismo w latach 1953-1957 nie ukazywało się..”
To za wydarzenia 1956 r i 1968 r. zamknięto pismo w 1953 ? „Tygodnik Powszechny” był zwykłym „wentylem bezpieczeństwa”, ściśle kontrolowanym. Ale wentyl zaczął popuszczać. Pisma nie zamknięto, lecz przekazano strasznemu antysemicie Bolciowi Piaseckiemu, karierowiczowi, szefowi PAX. Jako pretekstu użyto odmowę TUROWICZA, na wydrukowanie nekrologu Stalina w numerze z 8 marca. Po „polskim pażdzierniku” pismo wróciło do prawowitych właścicieli.
Teraz już krótko przelatuję książkę i podaje parę rzeczy, które mnie bulwersują:
str.34 Przyrównanie MO do SS. Jak można młodych polskich chłopców, odbywających przymusową służbę wojskową /w zastępstwie milicyjną/ traktować jak oprawców z SS? Za zbrodnie funkcjonariuszy odpowiedzialny jest system i kierownictwo, a nie ubezwłasnowolniony młody chłopak
str.110 „...papieże innych narodowości nie spotykali się za granicą ze swoimi rodakami..”
Powinien Skwarnicki wymienić TE LICZNE INNE NARODOWOŚCI !!!
Str.158 „..Piłsudski był faszystą i chciał sprzedać Polskę Niemcom. Taka wersja była nauczana po 1949 roku..”
Kłamstwo!! Zacząłem chodzić do szkoły właśnie w 1949, /Skwarnicki już nie chodził/ a cos takiego wyczytałem dopiero teraz, u niego.
Ta zła, znienawidzona Polska dała Skwarnickiemu paszport do Hameryki, do tatusia emigranta JUŻ w 1964 r. , ale on nawet tej Polski po 1989 roku nie lubi, gardzi nią, bo tylko NAJJAŚNIEJSZA.... Toteż jego dzieci i wnuki wybrały Amerykę
I jeszcze obłudna deklaracja na kanwie listu biskupów polskich do niemieckich: /str. 149/
„...jeśli się prześladowcy nie przebaczy w sercu, pozostaje się w niewoli nienawiści i agresji..”
No właśnie, stąd ta rusofobia, bo Niemcom, którzy i dziś gardzą nami, Skwarnicki szybko wybaczył.
ZŁA KSIĄŻKA, ZAKŁAMANA, BARZDO ŻAŁUJĘ, ŻE NA NIĄ TRAFIŁEM, BO FELIETONY Spodka naprawdę lubiłem

Thursday 3 July 2014

Dorota MASŁOWSKA - "Dusza światowa", rozmowa z A.Drotkiewicz

Dorota MASŁOWSKA - „Dusza światowa”
Rozmawia Agnieszka DROTKIEWICZ
SUPERKOMPROMITACJA MASŁOWSKIEJ!! Bo tej drugiej pani nie znam i nie chcę znać. Ale Masłowską ja propagowałem jako OBJAWIENIE literatury polskiej, jako GOMBROWICZA W SPÓDNICY, i dawałem po 10 gwiazdek każdej jej książce. Nie mogę tylko jednego rozstrzygnąć: czy głupsze są pytania czy odpowiedzi. Rozmowy na poziomie magla, a czasem rozmówczynie wspinają się na szczyty intelektu i epatują czytelnika znajomością nazwisk. Szkoda mego czasu na takie dyrdymały, otwieram książkę na przypadkowej stronie; o jest 229 i czytam pytanie:
„Wojciech Kuczok opowiadał mnie kiedys, że przeczytał u Krystiana Lupy..., że talent w człowieku żyje tyle ile pies..”
No cóż, żeby żył, to najpierw trzeba go mieć. Żegnam w stanie przedzawałowym wywołanym tą lekturą.

Wilhelm DICHTER - "Szkoła bezbożników"

Wilhelm DICHTER - “Szkoła bezbożników”
Antoni Libera w interesującej książce pt „Błogosławieństwo Becketta i inne wyznania literackie” poświęcił jeden z rozdziałów Dichterowi. To mnie skłoniło do ponownego sięgnięcia po omawianą książkę. Rozpoznałem na niej własną adnotację: „Słabe, nie czytać”. Mimo to przeczytałem i nie żałuję. Bo książka DOBRA, choć zdenerwowała mnie okrutnie.
Wydawało mnie się, że już jakieś 40 lat temu, zwalczyłem w sobie antysemityzm wyssany z mlekiem matki i nabyty w realiach PRL-u. Niestety, w trakcie lektury tej książki o luksusach z jakich korzystała żydowska elita PRL-u powracają demony.
I znów odczytuję książkę inaczej niż panowie redaktorzy. To nie jest książka o fascynacji komunizmem; jest to książka o poszukiwaniu przez Żydów swojego miejsca w Polsce powojennej. Idee fixe wygłasza Kamila: /str.63/
„. Są trzy sposoby pozbycia się Żydów: asymilacja, Madagaskar i Oświęcim.”
„Żydzi na Madagaskar” przerabialiśmy w II RP, w czasie II w.św. - Holocaust, pozostaje więc asymilacja, którą notabene autor po wielu latach przegrywa, skoro zostaje zmuszony do wyjazdu z Polski po marcu 1968 r. Matka bohatera wyrażnie stwierdza: /str.83/
„-W mojej rodzinie nie było komunistów - powiedziała zimno”
Naiwni Polacy czekają na Andersa na białym koniu, by wyzwolił Polskę z „niewoli bolszewickiej”, a Żydzi dostosowują się do nowych warunków i obejmują strategiczne wakaty w każdej dziedzinie życia. Wraz z tym odnawia się polski antysemityzm, tylko, że tym razem uzasadniony, bo przeciw PRL-owskim elitom. Nauką rządzi „krwawa Luna” Brystygierowa, życiem kulturalnym Borejsza /prawdziwe nazwisko Goldberg/, a jego rodzony brat Różanski jest głównym oprawcą Polaków w kazamatach bezpieki. Biuro Polityczne KC jest od początku do końca zażydzone, a o losach Polaków decydują Żydzi Hilary Minc i Jakub Berman. Wg raportu płk Nikołaja Seliwanowskiego skierowanego do Ławrentija Berii, Żydzi stanowili 50% kierownictwa Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Wszyscy byli KARIEROWICZAMI, bo prawdziwych Żydów-komunistów skupionych w KPP, Stalin wymordował przed wojną.
I nasz bohater sowicie korzysta z przywilejów jakie zdobył dziadek i konkubinat matki:, jeżdzi do szkoły „demokratką”, z mamusią, która tak nie lubi komunistów, do Sopotu i Karpacza, wcina najlepszą czekoladę i ma ołówek H5.
Jednocześnie autor nie ukrywa swoich poglądów o Polakach: /str.123/
„... potrzeba było stu Polaków, aby uratować jednego Żyda, lecz wystarczył jeden, aby wydać stu..”.
Nie widzę, jak panowie redaktorzy zmiany mentalności bohatera wskutek miłości /??!!!/. On jest otoczony Żydami wszelkiego pokroju, o najprzeróżniejszych poglądach, a gdy powstaje państwo Izrael w 1948 r. wzmaga się trend syjonistyczny i zaczyna się emigracja Żydów do nowego państwa. Sprzyja temu nowa fala stalinowskiego antysemityzmu w ZSRR, wskutek czego i Żydzi w Polsce nie są już pewni swoich stołków. Zaczyna się polityczna walka w Biurze Politycznym KC PZPR, okres prosperity /dla niektórych/ zmierza do końca i dlatego w otoczeniu autora-bohatera przestaje się służalczo wychwalać marksizm dialektyczny i ufać tatusiowi Stalinowi.
Reasumując: jest to książka przedstawiająca świat PRL-u widziany oczami młodego uprzywilejowanego Żyda, którego część otoczenia należy do represyjnego aparatu BOLSZEWICKIEJ WŁADZY. A, że „audiatur et altera pars” /należy wysłuchac i drugiej strony/, to czytajcie. A jak Was krew zaleje, to pamiętajcie, że ostrzegałem.