Wednesday 27 February 2019

Jean Marcel BRULLER (VERCORS) - "Zwierzęta niezwierzęta"


 VERCORS  -  „Zwierzęta  niezwierzęta”

Przypadkowo  znalazłem  w  bibliotece  córki  książkę,  którą  zachwycałem  się   ponad  60  lat  temu,  bo  wtedy   były   modne  dwie  książki  Vercorsa:  ta  oraz   „Milczenie  morza”.   Nie  znalazłem  Vercorsa  na   LC,  choć  znalazłem  tytuł   pod  dotychczas  nieznanym  mnie  nazwiskiem  Jean Marcel Bruller.  Sprawdziłem,  to  „mój”  Vercors,  a  oceny:  ta  - 7 (2 ocen i 0 opinii),  a  „Milczenie  morza” -  7,2 (25 ocen i 1 opinia).   Znaczy  się:  poszedł  w  zapomnienie,  a  ząb  czasu  go   zmielił.   Ale  UWAGA  FANI   HISTORII  FANTASTYKI:   TO  DLA  WAS,  bo…  (Wikipedia):

 

„…Jean  Marcel  Bruller  (1902-1991),  znany  jako  Vercors – francuski  pisarz  i  ilustrator..    …Kilka  z  jego  książek  zawiera  motywy  fantasy  i  fantastyki  naukowej.  W  napisanej  w  1952 powieści  ‘Zwierzęta,  niezwierzęta’  porusza  kwestię  istoty  i  granic  człowieczeństwa…”
Powiem  tylko  o  punkcie  wyjściowym;  bohater  ma  z  małpą  dzieci,  ha,  ha!  Jak  do  tego  doszło  proszę  poczytać  samemu.
Literatura  ‘fantasy’    tak  się  rozwinęła,  że  ta  miła  opowieść  jest  uroczo  naiwna,  a  warta  zaliczenia  przez  kronikarzy  tego  gatunku  literackiego.  Ja -  stary,  ze  względu  na  sentyment  do  lektur  mojej  młodości  daję  7/10

Paweł SMOLEŃSKI Bartłomiej KURAŚ - „Krzyżyk niespodziany. Czas Goralenvolk”

 UWAGA!  TYTUŁ  TO  GŁÓWNY  TEMAT,  LECZ  KSIĄŻKA  JEST  PRZEDE  WSZYSTKIM MAŁYM  TATRZAŃSKIM VADEMECUM   DLA  100 - PROCENTOWYCH  CEPRÓW

Ksiądz  Mieczysław  Zoń (s.24,3  z  321 e-booka):

„…– Najważniejsze, żeby pamiętać, że wtedy nic nie było proste. Nie ma jednej miary, nawet dla tych samych uczynków. Nie ma jednej odpowiedzialności…”

Józef  Uznański,  żołnierz  AK  (słynny  kamikaze  z  Kasprowego,  którego  miałem  przyjemność  poznać) (s.20,8):
 „… Wiele rzeczy nie jest wyjaśnione i postawione tak, jak powinno. Sprawa Goralenvolku nie została załatwiona. Można było oprzeć się na prawdzie, na dokumentach, wcześniej trzeba było to zrobić, póki żyli ludzie wiarygodni. I wtedy albo robimy pomnik, albo go przekreślamy. Wielu górali zginęło, i w willi Palace, gdzie gestapo urządziło sobie katownię, i na froncie wschodnim, i zachodnim. Nie ma prawdy napisanej o tym, kim faktycznie był Wacek Krzeptowski. Jako młody chłopak znałem Wacka osobiście. Absolutnie nie wierzę, żeby on miał przekonanie, że Niemcy wojnę wygrają. Przecież rozmawiałem z nim. Każdy powinien mieć prawo do obrony, trzeba było go wysłuchać. Nikogo nie wsypał, nikogo nie sprzedał Niemcom, a są na to dowody, kiedy i kogo wyciągnął z gestapo. No bo przecież jak popił z gestapowcami, to pewnie, że mógł różne rzeczy załatwić. Wacek przyszedł ze mną i z moimi kolegami z powstania słowackiego, potem siedział spokojnie, bo to koniec wojny. Niemcy już wtedy rozszyfrowali Wacka i musiał uciekać przed nimi. Z jednej strony ścigali go Niemcy, z drugiej państwo podziemne, a do tego władza ludowa…”
To  jest  clou,  świadczące  również  o  solidności  autorów.  I  za  to  należą  się  brawa!!
A  reszta?  Mt 7, 1:Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”
Z  odpowiednich  stron  Wikipedii:
ZWIĄZEK  GÓRALI:
„Związek Górali – organizacja górali podhalańskich założona 4 marca 1904 roku. Do Związku Górali mogli należeć jedynie górale, szczególną rolę odegrali tu mieszkańcy Zakopanego. Organizacja zajmowała się przede wszystkim kwestiami ekonomicznymi, oraz związanymi z kulturą i oświatą. Drugim obszarem działalności było zbieranie materiałów dokumentujących ludową kulturę Podhala i Tatr. Inteligencja zrzeszona w Związku Górali stawiała sobie również cele narodowo-niepodległościowe. W okresie międzywojennym (1918–1939) związek założył szkołę rolniczą oraz seminarium nauczycielskie i mleczarnię. Ponadto inicjował budowy dróg oraz patronował budowom domów ludowych…”
GORALENVOLK:
„…..29 listopada 1939 przedwojenny prezes Stronnictwa Ludowego powiatu nowotarskiego Wacław Krzeptowski zwołał zebranie przedwojennego Związku Górali, które zaakceptowało ideę  Goralenvolk i wystosowało memoriał „o potrzebach ludności góralskiej”. Należy podkreślić, że nie wszyscy działacze Związku Górali, w tym przedwojenny przewodniczący Henryk Walczak, poparli tę decyzję. Formalnie utworzono Goralenverein pod prezesurą Krzeptowskiego jako kontynuację Związku Górali…”
Jeszcze  jeden  z  ideologów -  HENRYK  SZATKOWSKI:
„…Henryk Szatkowski (ur. 27 listopada 1900 w Krakowie, zm. ?) – legionista, piłsudczyk, działacz sanacyjny (działacz BBWR i OZN), podczas II wojny światowej jeden z przywódców Goralenvolkvolksdeutsch…”
Dodajmy  ciekawostkę  o  wspominanej  w  wielu  recenzjach  książce:
„…..Wnuk – Wojciech Szatkowski, na Uniwersytecie Jagiellońskim napisał pracę magisterską o "Goralenvolku", ale dopiero po latach zdecydował się na opracowanie monograficzne dotyczące dziadka. Jego książka "Goralenvolk. Historia zdrady" otrzymała nagrodę historyczną tygodnika "Polityka" w 2012 roku…”
I  jeszcze  raz  cytat  z  książki,  gdzie  ks. Mieczysław  ZOŃ (s.22,5):
„.. Goralenvolk to była ewidentna zdrada, a zdradę trzeba potępić. Lecz trzeba pamiętać, że na świecie jest niewiele spraw, które są tylko białe albo tylko czarne. Jeśli ktoś zdradzał dla pieniędzy, przywilejów, nawet mizernych, dla świętego spokoju, rzecz jest oczywista. Jeśli ze strachu albo żeby coś ocalić, robi się trudniej, choć strach też musi mieć swoje granice. Wierzę, że ktoś komuś wówczas pomagał, o coś dbał, nad czymś się pochylił. Nie wierzę, że dobre uczynki ludzi zaangażowanych w Komitet Góralski mogą zmazać zło, które czynili. Ocalili wielu przed przymusowymi robotami w Rzeszy, wyciągnęli kogoś z więzienia, uchronili przed Auschwitz. Ale wiedzmy, że nie wystarczy ratować kumotrowe dziecko, lecz trzeba zadbać również o inksze. No i gdzie był wówczas twój rozum, góralu, gdzie był twój honor? …”
I  w  tym  sedno:  chyba  rozumu  zabrakło!!  Ale  jeszcze  Stanisław  Karpiel (s.119,8):
„…– Moi rodzice wzięli kenkarty „G”. Gdzie indziej w Polsce uznano by ich za kolaborantów. Lecz w Zakopanem było inaczej. Przez nasz dom przechodzili kurierzy tatrzańscy, ukrywał się u nas Stanisław Marusarz, zakopiańska konspiracja miała do mojej rodziny całkowite zaufanie. Tak było też na Śląsku…”
 Przytoczyłem  powyższe  dane,  by   uchronić  Państwa  przed  zbyt  łatwym  osądzaniem.  Bolesna  to  karta  dotycząca  zbiorowości,  lecz  podobne  uczucia  wzbudzają  również  indywidualne  losy,  jak  np.  Kurasia – „Ognia”,  co  mądrze  rozważał  ks. prof. J. Tischner. 
A  co  ja  mogę  powiedzieć?  Że  książka  potrzebna,  że  książka  udana,  mimo  małej  objętości,  że  daje  ceprom  do  myślenia,  ale   muszę  przestrzec  jeszcze  raz  przed  wydawaniem  zbyt  radykalnych  sądów.  Naumyślnie  umieściłem  np.  życiorys  Szatkowskiego,  by  podkreślić,  że  to  legionista  i   zasłużony  piłsudczyk,  o  „Ogniu”  z  kolei  wiemy,  że  był  mianowany  na  szefa  nowotarskiego  UB  przez  samą  Liwę  Szoken  czyli  Zofię  Gomułkową  i  że  zmienił  się  dopiero,  gdy  przyszło  mu  katować,  jak  mówi  ks. Zoń,  „kumotrów”,  a  wcześniej  o  „inksze” nie  dbał.
Nasłuchałem  się  dużo  opowieści  od  górali,  nawet  od  samego  Józefa  Uznańskiego,  i  daleki  jestem  od  sądzenia,  pamiętając  słowa  Giedroycia,  że  gdyby  brał  pod  uwagę  morale  polskich  pisarzy,  to  nie  miałby  kogo  wydawać.  Kończę  z  psychicznym  kacem  i  pamięcią  o  Mt  7, 1.
Wracam  jeszcze  do  początkowej  uwagi,  bo  sam  nie  wiem,  czy  to  bardziej  vademecum,  czy  raczej  „groch  z  kapustą”.   Jedno  pewne,  że  ciekawe,  więc  6/10

  

 

Monday 25 February 2019

Hong Ying - „Córka rzeki”


Hong  Ying  (ur.1962)  spędziła  lata  1991 -2000  w  Londynie  i  wtedy  napisała  autobiografię  opublikowaną  w  1997  roku.  Powróciła  do  Chin,  lecz  obecnie  mieszka  w  Anglii.
Maturę  zrobiła  4  lata  po  śmierci  Mao (1976),   i  miała  18  lat,  czyli  w 1980.  Poznajemy  życie  jej  rodziny  przed  jej  urodzeniem,   jej  życie  dokładnie  do  ukończenia  18  lat  i  parę  lat  po  opuszczeniu  domu.
Zacznę  od  najgorszego:  rodzina  syfilityczna,  zarażona  przez  gangstera,  ojca  pierwszego  dziecka;  w  domyśle -  wszystkie  dzieci,  z  których  sześcioro  przeżyło,  ma  kiłę  wrodzoną,  a  podane,  że  ojciec  rodziny  traci  wzrok  wskutek  drugiego  stadium  kiły.  W  domyśle:  fizyczny  ojciec  bohaterki  też  został  zarażony,  więc  musiał  przenieść  to  na  swoją  żonę  i  dzieci.  Druga  straszna  rzecz  to  glistnica,  z  ekstremalnymi  przypadkami  wychodzenia  okazów  30cm  przez  usta.  Szukałem  w  Internecie,  nie  znalazłem  potwierdzenia.  Trzecia  to  opis  kibli  i  w ogóle  zabiegów  higienicznych.  To  paskudne,  ale  znałem,  nic  nowego  się  nie  dowiedziałem.
Teraz  czas  na  zły  komunizm:  indoktrynacja,  przymusowe  czyny  społeczne,  brudzące  gazety,  ciemne  ulice,  zakaz  słuchania  rozgłośni  zagranicznych,  walka  z  antyrządowymi  napisami  w  kiblach,  nauka  donoszenia  na  wzór  Pawki  Morozowa,  szczury,  robaki  w  kiblach,  walka  z  religią  itd.  itp.  -  dla  mnie  NUDA,  bo  znam  to  z  autopsji.   Roześmiałem  się  na  str 240 (z 545  - e-book),  gdy  przeczytałem,  ze  w  tej  skrajnej  chińskiej  nędzy:  „..matka  nie  skąpiła  na  papier  toaletowy”.     Ha!  Ha!  Moja -  też  nie  skąpiła,  ale  w  europejskiej  POLSCE  BYŁ  NIEOSIĄGALNY,  a  przebitka  maszynowa  była  luksusem,  bo  od  gazet  tyłek  był  czarny!!  Gdy  na  stronie  356   rodzeństwo  przymierające  głodem  majstruje  przy  tranzystorowym  odbiorniku,  cała  opowieść  przestała  być  wiarygodna.  Bohaterka  robi  maturę,  rusza  bez  grosza  w  świat,  załatwia  sobie  skrobankę  i  studia,  na  których  notorycznie  baluje  pijąc  i  paląc  do  woli.  Bzdety  nie  trzymające  się  kupy,  tak,  że  tylko  dzięki  głupiemu  uporowi  dojechałem  do  końca.
Kit  i  bajer  dla  mieszkańców  Wielkiej  Brytanii,  gdzie  autorka  się  osiedliła,  a  nie  dla  mnie,  mocno  dziabniętego  warunkami  życia  we  wczesnym  PRL.
Pozorowanie  skrajnej  nędzy  (jedna analfabetka, pracująca  jako  tragarz  na  8  gęb),  wspominanie  głodu  nieporównywalnego  z  ukraińskim  Hołodomorem  lat  1932-3,   bratnie  walki  Mao Tse-tunga,  Czou En-laja  i  Czang Kai-szeka, rewolucja  kulturalna,  „banda  czworga”  wszystko  powierzchowne,  byle  ponarzekać  na  ciężkie  dzieciństwo  i   ustrój.   ŻADNEJ  KORZYŚCI  Z  TEJ  LEKTURY,  choć  przyznam,  że  czyta  się  wartko  i  niechcący  ulega  emocjom.  
Dla  mało  doświadczonych  czytelników  książka  wręcz  szkodliwa, bo   odpowiedzialnością  za  kiepskie  życie  ludzi  z  marginesu,  autorka  obciąża  wyłącznie  państwo,  akurat  opiekuńcze.  1/10   

Tuesday 19 February 2019

Sven LINDQVIST - „Wytępić całe to bydło”


Jan  Mencwel  na:  https://kulturaliberalna.pl/2011/07/12/mencwel-co-mozna-wyniesc-z-jadra-ciemnosci-o-pisarstwie-svena-lindqvista/

„….„Wytępić całe to bydło!”, taki odręczny dopisek umieścił Kurtz w sprawozdaniu napisanym dla Międzynarodowego Towarzystwa Tępienia Dzikich Obyczajów. Kurtz, bohater powieści „Jądro Ciemności” Josepha Conrada, jest jednym z wielu towarzyszy Svena Lindqvista w jego podróży przez Saharę i przez bezdroża Australii. Obok niego krok w krok idą filozof Herbert Spencer, król Belgii Leopold II, powieściopisarz Rudyard Kipling czy młody korespondent wojenny Winston Churchill. Te wycieczki rozczarują przeciętnego europejskiego czytelnika. W dwóch wydanych po polsku książkach – „Wytępić całe to bydło” i „Terra Nullius” – Lindqvist zwodzi nas konwencją pełnej przygód, reporterskiej wyprawy, po to, aby zabrać w podróż ważniejszą: w głąb europejskiego dziedzictwa kolonializmu..…        książki Lindqvista nie są naukowe, choć autorowi erudycji odmówić nie sposób. To literatura faktu, napisana z pasją, kontrowersyjna, ale budząca sumienia. Do czego jednak chce nas obudzić Lindqvist? Czy jest to nihilizm każący nam myśleć, że cały zachodni model cywilizacji z moralnego punktu widzenia nadaje się na śmietnik? Tego autor nigdzie wprost nie mówi..”

I  w  tym  sęk!  Bo  książka  jest  trudna  w  odbiorze,  szczególnie  gdy  bazowe  arcydzieło  literatury  światowej  „Jądro  ciemności”  ma  na  LC  5,92/10 !!!!   Jaki  sens  brać  się  za  dzieło  zainspirowane  Conradem,  skoro  nic  się  z  „Jądra  ciemności”  nie  zrozumiało.  Dlatego  proponuję  trochę  poczytać  na  temat  Naszego  Wielkiego  Rodaka  nim   się  sięgnie  po  Lindqvista.  Uprzedzam,  że  znajomość Dukaja  kontrowersyjnego  „spolszczenia” -  Serce ciemności: spolszczenie Jacek Dukaj”  nie  załatwia  sprawy;  należy  znać  tradycyjne  tłumaczenie  oryginału!! 

Tymczasem  ta  książka  ma  na  LC 7,21;  widocznie  zrozumienie  źródła  tytułu  niepotrzebne.  A  przecież  Conrad  został  oskarżony  o  rasizm !!!

Kwesię  „rasizmu”  Conrada,  jak  i  cytat  z  listu  Kurtza,  który  jest  tytułem  tej książki  wspaniale  omawia  Jerzy  Franczak  w  „Twórczości” z  2008,  co  jest  dostępne  na:   https://culture.pl/pl/artykul/conrad-i-postkolonializm
Gorąco  polecam!!  Omówienie  Franczaka  jest  erzacem  książek  Conrada,  lecz  daje  wystarczająco  dużo  podstawowych  wiadomości  do  zrozumienia  Lindqvista.
Lindqvist (ur.1932)  wydał  „Wytępić…”  w  1992, czyli  w  wieku  60  lat,  a  ja  dodam  jeszcze  zdanie  wyczytane  na:  https://www.gandalf.com.pl/b/wytepic-cale-to-bydlo/
„..Dzięki Lindqvistowi możemy krok po kroku prześledzić, jak z genialnych piętnastowiecznych żeglarzy Europejczycy stali się bezlitosnymi conradowskimi Kurzami, którzy chcieli `wytępić całe to bydło` w imię `triumfu cywilizacji`…..”
I  osobista  ocena:   niczym  nowym  Lindqvist  mnie  nie  zaskoczył,  bo  wiekowy  jestem,  lecz  książka  jest  napisana  ciekawie  i  czyta  się    dobrze.  Polecam!  7/10


Sunday 17 February 2019

Aleksandra BOĆKOWSKA - „Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL”


 PRZYGNĘBIAJĄCYM,  JEDNOSTRONNYM  OBRAZEM  PRL  NIE  UDAŁO  SIĘ  AUTORCE  WPĘDZIĆ  MNIE  W  DEPRESJĘ  CZY  KOMPLEKSY,  BO  ŻYCIE  MIAŁEM  SZCZĘŚLIWE    

Po  pierwsze  -  groch  z  kapustą,  po  drugie  - skakanie  po  różnych  latach, a  wnioski  słuszne  tylko  dla  krótkich  okresów;  po  trzecie  -  brak  klimatu  PRL  i  zmian  nastrojów  czy  pryncypiów,  po  czwarte  -  poruszanie  problemów  marginesowych  zamiast  zmian  warunków  życia  i  mentalności  Kowalskiego,  i  po  piąte  -  nie  zdefiniowany  ewentualny  czytelnik,  który  miałby  to  łatwo  kupić.

Jestem  już  jednym  z  nielicznych,  którzy  przeżyli  całe  45  lat  PRL  i   stwierdzam,  że  o  ile  poszczególne  anegdoty,   fakty  i  dykteryjki    prawdziwe,  zabawne i  rozmaite,  to   w  większości  nie  mają  wiele  wspólnego  z  tytułowym  tematem.  Np.  historyjki  z  życia  pookupacyjnego  arystokracji  czy  ziemiaństwa  i  ich  upodlenie (jak  i   całej  inteligencji)    prawdziwe,  tylko,  że  nie  należą  do  tematu,  a  uatrakcyjnienie  ich   współczesnymi  popularnymi  postaciami,  jak  np.  córką  Jacka  Woźniakowskiego,  Różą  Thun  jest  tanim  chwytem. Przykład  takiej manipulacji  czasem (s.58):

(Róża„ ur.1954):  Kiedy na studiach zaangażowała się w działania Studenckiego Komitetu Solidarności, miała poczucie luksusu – była absolutnie wolna. W Krakowie lat pięćdziesiątych słynny był dowcip: – Co to jest wolność? – Kino naprzeciwko UB.”  

Tak  samo  wtórne  opisywanie  prymitywnych  kacapów,  gwałcących, kradnących  srebrne  sztućce  i  obsesyjnie  poszukujących  „czasów”,  to  powtórka  z  Sergiusza  Piaseckiego.

Ale  przejdźmy  do  konkretów:  pierwsza  część  dotycząca  przemytu  marynarskiego  jest  nudna,  bo  odkąd  statki  pływają  po  morzach,  odtąd  istnieje  kontrabanda.  Tolerancja  Państwa  dla  niektórych  przemytników  była   tego  samego  rodzaju,  co  dla  „grubych”  cinkciarzy.  Rynek  potrzebował  niektórych  towarów  (np.  wkładów  do  długopisów,  które  zdarzyło  mnie  się  sprzedawać  w  specjalnych  sklepach  skupu  towarów  pochodzenia  zagranicznego,  jeden  na  ul. Waryńskiego  w  W-wie),  a  z  kolei  „bossowie”  cinkciarzy  pracowali  dla  Państwa,  które  nagminnie  potrzebowało  dewiz.  Ta  nienormalna  sytuacja,  mam  na  myśli  „kooperację”  z  bezpieką  rozciągała  się  na  cały  czarny  rynek,  na  cinkciarzy,  sutenerów  i  ich   podopieczne,  lecz  również  na  kierowników  lokali,  portierów,  szatniarzy,  dozorców  itd.  itp.  Przyświecała  zasada:  żyj  dobrze  i  daj  innym  żyć.  Nawet  domiary  dla  „prywaciarzy”  były  w  większości  przypadków   zjadliwe,  bo  przecież  dojnej  krowy  się  nie  prowadzi  na  rzeź.  Wspomnę  jeszcze  o  drogich  trunkach,  służących  za  łapówkę.  Otóż,  z  reguły  nie  były  one  konsumowane,  bo  żona  dygnitarza  sprzedawała  je  w  skupie  w  „delikatesach”  np.  w  CDT.  Matka  kolegi  dyskretnie  oznakowywała  sprzedawaną  butelkę  i  w  jednym  przypadku  ta  sama  butelka  trafiła  do  niej  siedem  razy.

Dalej  biadolenie  arystokracji, które  w większości  czytelników  współczucia  nie  wzbudzi,  tym  bardziej,  że  autorka  pokazuje,  że  i  tak  ich  życie  było  luksusem  w  porównaniu  z  Kowalskim. 

Nie  będę  dalej  nudził  czy  marudził,  lecz  odniosę  się  do  części  o  Saskiej  Kępie,  z  której  pochodzę  i  całe  życie  byłem  z  nią  związany.  Głównym  bohaterem  zrobiła  Boćkowska  Witka  Wilewskiego,  któremu  nikt  nie  zazdrościł  Vespy,  ani  płaszcza  ortalionowego,  lecz  umiejętności  tańca  rock’n’rolla,  którą  nabył  u  Braci  Sobiszewskich.  Mam  nadzieję,  że  fragmenty  jego  dotyczące   autoryzował,  więc  nie  będę  do  nich  się  odnosił.  Nie  będę  również  podawał  nazwisk  naszych  kolegów,  niektórych  równie  bogatych,  bo  sedno  leży  w  tym,  że  nigdy  nie  wywyższali  się,  nie  „szpanowali”  i  między  innymi  dzięki  temu   byli  bardzo  lubiani. Balowałem  u  14-letniego  Jeana,  znałem  dobrze  Roberta  Muchę,  a  z  „Sułtana”  prawie  nie  wychodziłem.  I  dlatego  autorytatywnie  chcę  podkreślić  wyjątkowość  Saskiej  Kępy, że  mimo  przemieszania  inteligencji, prywatnej  inicjatywy,  bazaru,  typów  podejrzanej  konduity  z  szarymi  Kowalskimi,  stanowiliśmy  poniekąd  enklawę  zgodnie  żyjącą  i   nie  zawistną  o  „luksusy”  sąsiada.  Nie  miałem  wymienionych  wyżej  precjozów,  lecz  właśnie  ze  względu  na  specyfikę  Saskiej  Kępy,  nigdy  nie  odczuwałem  tych  braków  boleśnie.  I  tego  mnie  w  książce  brak.

A  co  do  luksusu:  do  ery  Gierka,  nikt  nim  się  nie  chwalił,  nie  szpanował,  bo  się  bał.  Były  i  non-irony,  i  płaszcze  ortalionowe,  i  peruki,  a  nawet  skutery  i  „bryki”,  lecz  szpanowanie  tylko  w  małym  gronie,  a  i  tak  ryzykowne. (Z  kolei  za  Gierka  powstał  popyt  na  „luksus”  pokazany  w  „Przeprowadzce”  z  Pszoniakiem).  Ponadto, ten  luksus  nie  kłuł  w  oczy  Kowalskiego,  który  główkował  jak  więcej  wydać  niż  zarobić,  a   ogólnie,  to  trzeba  przypomnieć,  że  Polska  była  „najweselszym  barakiem  w  obozie KDL”,  że  i  dygnitarz,  i  inteligent,  i  robotnik,  tudzież  chłop,  chlał,   a  na  jakikolwiek  dancing  w  W-wie  bez  łapówki  nie  można  było  się  dostać.  I  właśnie  tego  klimatu  rozbawionego  społeczeństwa,  mimo  braku  towarów  rynkowych,  w  książce  Boćkowskiej  nie  ma.  Każdy  w  Peweksach  coś  czasem  kupował,  szczególnie  wódkę  w  cenie  od  65 centów  do  1 dolara,  lecz  te  towary  nie  były  nieosiągalnym  luksusem,  podobnie jak  guma  do  żucia  rozdawana  nam -  dzieciakom  przez  zawodników  Harlem Globetrotters  przy  Stadionie Dziesięciolecia  w  1959 roku. 

Jeszcze  jedno:  życie  w  PRL  i  „załatwianie”  pokazano  najtrafniej  w  „Uszczelce” Konica  z 1974,  a  zaletą  tego  życia   była  ludzka  SOLIDARNOŚĆ  we  wspólnej  biedzie,  nieosiągalna  nigdy  później.

Reasumując   niezborne  przedstawienie  półprawd,  nie  wnoszące  nic  nowego  do  literatury  na  temat   życia  w  PRL.  3/10