Monday 31 March 2014

WOLTER - "POWIASTKI FILOZOFICZNE"

KLASYKA, KTÓRĄ NALEŻY ZNAĆ, a nie dyskutować .

Cztery powiastki: „Zadig czyli los”, „Tak toczy się światek”, „Kandyd czyli optymizm” oraz „Prostaczek”. Wszystko, co napisał Wolter zostało gruntownie przebadane i ocenione. Pozwolę więc sobie tylko na krótkie osobiste uwagi, które zaczynam od stwiedzenia, że wielokrotnie czytałem, nie tylko jego utwory, lecz również Diderota i nie wiem, czy profesjonalistom to się spodoba czy nie, odczuwam podobną i porównywalną przyjemność z obu lektur. Mało tego, twierdzę, że obaj stali sie zaczynem Rewolucji Francuskiej. Porównajmy: Wolter /1694-1778/, a Diderot /1713-1784/, obaj przez Kościół nie „lubiani” i obaj nie dożyli zburzenia Bastylii.

Co do omawianych opowiadań, wyczytałem o zbieżnosci etymologicznej ZADIGA z „naszym” CADYKIEM, który oznacza sprawiedliwego bądż prawdomównego. Samo opowiadanie uważane jest jako autobiograficzne. Przypomnijmy też, że „candide” to dobroduszny, naiwny.

Zauważmy jeszcze, że antyklerykalizm ma przedstawicieli „podług własnej miary”. Francja XVIII wieku miała Woltera i Diderota, a Polska XXI wieku - Palikota.

Marcin ŚWIETLICKI - "DWANAŚCIE"

Marcin ŚWIETLICKI - “Dwanaście”

Z wieloletnim opóżnieniem przeczytałem pierwszą część “trylogii” Świetlickiego, a stratę, wynikającą z tej zwłoki, pomaga mnie zrekompensować nadzieja na równą przyjemność z lektury dalszych części pt „Trzynaście” /2007/ i „Jedenaście” /2008/. W pisarstwie, tego przede wszystkim - poety, odnajduję wszystko co najlepsze u Marka Hłaski, Jonasza Kofty i Wojciecha Młynarskiego. A różnica wynika m.in. z niepowtarzalnej atmosfery Krakowa, której współtwórcą, ale i koneserem, znawcą jest Świetlicki.

Jak ktoś chce, to może nazywać omawianą książkę - thrillerem, powieścią sensacyjną etc, ja jednak widzę w niej satyrę wydarzeń anno domini 2005, tak w skali Krakowa, jak i ogólnopolskiej. Niektóre, jak kontrowersyjny pomysł z rzeżbą Igora Mitoraja, wprawdzie narzucony przez Warszawę, pozostaje jednak problemem krakowskim; również docinki autora pod adresem redakcji „Tygodnika Powszechnego”, mieszczącej się przy ul Wilśnej, w której zresztą sam swego czasu pracował jako korektor, mając za „kolegę” Jerzego Pilcha, jak i Festiwal Żydowski na Każmierzu, mają charakter lokalny, w przeciwieństwie do śmierci papieża JP II czy prezydenckiej i parlamentarnej kampanii przedwyborzej, o charakterze ogolnopolskim.

Spoiwem akcji jest były idol, który dzieli los wszystkich idoli na świecie, dla których czas jest oczywiście nieubłagalny, przeto słyszy teraz jedynie, że „utył, spuchł i posiwiał”. W momencie wydawania książki Świetlicki ma 45 lat i trochę kokietuje, utożsamiając się, w pewnym stopniu, z bohaterem zwanym Mistrzem A Mistrz, zgodnie z deklaracją poety w jednej z piosenek, jest „nieprzysiadalny”. Bo „jest trzeżwy jak świnia”, ale to mu przejdzie, gdy stanie się „pijany jak świnia”.

Świetlicki-poeta, Świetlicki-bard przeniósł do prozy swoją umiejętność superzwięzłego opisu uczuć i zdarzeń. W ulubionej przeze mnie piosence wzywa wodę w czajniku krótkimi: „Gotuj się, k...., gotuj”, a w książce - dramatyczną sytuację podaje w skondensowanej formie:
„Porucznik był zmęczony.
Wteklocki był zmęczony.
Nic z tego nie będzie.
Nie jest za dobrze.
Wszystko jest fatalnie

Dodajmy opis tłumu pod „oknem papieskim”:
„A tłum potężniał.
A tłum oddychał
A tłum czekał”

No cóż, POETĄ trzeba się urodzić. Świetlicki jest czułym człowiekiem, bo suka wraca.

Saturday 29 March 2014

Kurt VONNEGUT - "Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater"

Kurt VONNEGUT - “Niech pana Bóg błogosławi,
Panie Rosewater,
czyli
perły przed wieprze”

WYŚMIENITE!!! Jedną gwiazdkę z dziesięciu zabrałem za zwolnienie tempa w środkowej partii. A teraz zestawmy daty powstania, samooceny Vonneguta i moje oceny, niektórych jego utworów”:
1963 - „Kocia kołyska” A+ /nie czytałem/
1965 - „Niech... ..Rosewater” A /dziewięć gwiazdek/
1969 - „Rzeżnia numer pięć” A+ /dziesięć gwiazdek/
1973 - „Śniadanie mistrzów” C /jedna gwiazdka/
1991 - „Losy gorsze od śmierci” /brak samooceny/, /jedna gwiazdka/

Narzuca się wniosek, że okres świetności, to lata sześćdziesiąte, po których nastąpiło samozadowolenie i upicie się sukcesem. Cieszmy się więc, że omawiamy pozycję, w której autor osiągnął szczyt lekkości w pisaniu satyry obnażającej stosunki społeczne w Ameryce, i nie tylko tam. I właśnie, z powodu tej „lekkości” muszę przestrzec czytelników przed czekającymi ich, w trakcie lektury, atakami śmiechu, trudnymi do opanowania, gdyż systematycznie podsycanymi kolejnymi absurdalnymi zdarzeniami. Zostawiam aspekt komediowy potencjalnym czytelnikom, a sam przechodzę do spraw „nieśmiesznych”.

Zaczynam od uwagi, znanego już nam z innych utworów, pisarza-futurologa Trouta:/str.180/

„PROBLEM POLEGA NA TYM, JAK KOCHAĆ LUDZI NIEPOTRZEBNYCH”.

Niestety:
„Amerykanów długo uczono pogardy dla ludzi, którzy nie chcą albo nie mogą znależć pracy, pogardy nawet dla siebie samych”..

To jest niebezpieczne, bo:
„Z czasem prawie wszyscy mężczyżni i wszystkie kobiety staną się bezużyteczni jako producenci towarów, żywności, usług i nowych maszyn, jako żródła nowych idei w dziedzinie ekonomiki, budownictwa i zapewne medycyny również. Tak więc, jeżeli nie potrafimy znależć powodów i metod, aby cenić istoty ludzkie, za to tylko, że są i s t o t a m i l u d z k i m i , to możemy, jak to już nie raz proponowano, zacząć myśleć o ich likwidacji”.

Na razie, bogaci ciesżą się, że są bogaci, choć często nic nie zrobili w tym kierunku, i omotała ich chucpa, o której opowiada Selena - dziewczynka z sierocińca posłana na służbę do „takich”: /str.135/

„Najbardziej drażni mnie w tych ludziach.. ..ich przeświadczenie, że wszystko, co na świecie jest pięknego, podarowali biedakom oni albo ich przodkowie. Zaraz pierwszego wieczoru pani Buntline kazała mi wyjś
na taras i popatrzeć na zachód słońca. Popatrzyłam i powiedziałam, że jest bardzo ładny, ale ona czekała, aż powiem coś jeszcze... ...Powiedziałam: „Bardzo pani dziekuję”. To było właśnie to, na co czekała. „Proszę bardzo” - odpowiedziała. Dziękowałam jej odtąd za ocean, za księżyc, za gwiazdy na niebie, i za konstytucję Stanów Zjednoczonych...
Może jestem zbyt tępa i złośliwa, aby dostrzec uroki Pisquontuit. Może to są perły przed wieprze..”.

Te ostatnie słowa to część tytułu książki. Zblazowana bogaczka sili się na homoseksualny związek i na słuchanie Beethovena, bo to jest „cool”, lecz nie zauważa, że płytę 33’ nastawiła na 78’ przez co symfonie są nieco zbyt szybkie i piskliwe. To pozerstwo otępia i znieczula. Świat biednych otacza tajemnica niepojmowalna dla bogatych, którą definiuje żona milionera-dobroczyńcy: /str.54/

„Tajemnica polega na tym, że oni są ludżmi”.

Pierwsza częśc tytułu: „Niech pana Bóg błogoslawi, panie Rosewater” pojawia się w tekście dwukrotnie: raz jako wyraz wdzięczności dla pijaka-dobroczyńcy /str.60/, a drugi raz dla sprzedawcy polis ubezpieczeniowych na życie. /STR.103/. O ile sprawa jest prosta w drugim przypadku, bo dotyczy wdów, które doceniają korzyść płynącą z polis, po utracie męża, to pierwszy przypadek wymaga wyjaśnienia, BO TO NIE JEST PRZEJAW WDZIĘCZNOŚCI ZA WSPARCIE FINANSOWE, LECZ ZA OKAZANIE ZAINTERESOWANIA DRUGIM CZŁOWIEKIEM.

Samotna, stara Diana mówi:

„Panie Rosewater, od dzisiaj pan jest moim lekarzem... ...Uleczył pan więcej beznadziejnych chorób niż wszyscy lekarze z Indiany razem wzięci... A teraz nerki przestały mnie boleć na sam dżwięk pańskiego słodkiego głosu...”.

BRAWO VONNEGUT!! TO JEST PIĘKNE!!!

A wspaniały finał, który wzruszył mnie do łez, niech każdy sam przeczyta /i popłacze/.

Friday 28 March 2014

Elfriede JELINEK - "AMATORKI"

Elfriede JELINEK - “AMATORKI”

BANAŁ podany w KOSZMARNYM JĘZYKU

Podpompowywanie wartości książki Nagrodą Nobla, przyznaną 29 lat póżniej jest UNFAIR, tym bardziej, że jeden z członków Akademii Szwedzkiej, na znak protestu, posiedzenie decyzyjne opuścił i stwierdził, że decyzja nobilitująca Jelinek „NAGRODĘ RUJNUJE”. Nie przeszkadza to rzeszy opiniujących zaczynać swoje uwagi na wzór „tworu” Magdaleny Miecznickiej, zamieszczonego w „Gazecie Wyborczej” w dniu 1.06.2005 r.:

„Od czwartku w księgarniach „Amatorki” Elfriede Jelinek - druga powieść zeszłorocznej noblistki wydana w Polsce”.

Czy ta informacja jest prawdziwa? Tak, jest PRAWDZIWA, lecz NIERZETELNA. Drobiazg, że „druga” dotyczy stanu wydań w Polsce, a nie Jelinek, bo dla niej to była trzecia w ogóle, a pierwsza - szerzej zauważona. Natomiast wiązanie tej książki z „noblem” jest chyba zbyt, delikatnie mówiąc, śmiałe. „Amatorki” ukazały się w 1975 roku, gdy Jelinek miała DWADZIEŚCIA DZIEWIĘĆ lat, z których część niewątpliwie spędziła na nocniku, i musiała czekać ponownie DWADZIEŚCIA DZIEWIĘĆ, i to dojrzałego, twórczego życia, by tego „nobla” dostać. Gwoli ścisłości podajmy, że Nagrodę Nobla dostała za: „demaskowanie absurdalności stereotypów społecznych w powieściach i dramatach”. /To pachnie feminizmem i genderyzmem/.

A więc mamy syndrom Martina Edena, któremu wyrywano najwcześniejsze „kawałki”, oczywiście, gdy zdobył sławę. O słuszności mojej teorii świadczy właśnie podany przez „GW” fakt, że edycja omawianej książki odbywa się TRZYDZIEŚCI LAT, po jej wydaniu niemieckojęzycznym, a natomiast rok po „noblu’. To co, nikt w Polsce, przez TRZYDZIEŚCI lat nie wiedział, że taka „świetna” książka istnieje? A może nie jest taka „świetna”?

Na pewno jest ORYGINALNA, bo na ogół przyjęte jest: imiona własne, jak i nowe zdania zaczynać DUŻĄ LITERĄ; niewykorzystany wydaje się pomysł napisania powieści SAMYMI DUŻYMI literami, z pominięciem małych. Można by też co drugą /lub co trzecią, stawiać literę dużą, lub vice versa małą. Z tantiem za pomysł rezygnuję. No cóż, nie takie „innowacyje” przetrzymałem, bo i szum wokół „Gry w klasy” Cortazara czy „Idzie skacząc po górach” Andrzejewskiego, jak to z szumem bywa - poszumiał i ucichł, więc i po Jelinek nastąpi znamienna cisza, żeby nie powiedzieć - milczenie.

No to czas na język, który jest sztucznie rynsztokowy. Sztucznie, bo nawet „element” tak się nie wyraża. Owszem, język prymitywów nasycony jest wulgarnymi określeniami narządów płciowych, jak i kobiet nader łatwo uprawiających seks lecz nie eksponuje słowa „gówno”, które u Jelinek bryluje. Nie wiem, czy to zasługa Jelinek czy tłumaczek, że konteksty brzmią fałszywie, a nadmiar „mięsa” zohydza lekturę. Przykład na str 190, gdzie o poczęciu dziecka autorka pisze:
„...jeśli tylko to maleństwo wytryśnie z właściwego chuja
chuj heinza byłby niewłaściwy..”.
I dalej, na TEJ SAMEJ STRONIE:
„...heinz najchętniej ustawiłby natychmiast swego kutasa w pozycji startowej..”
A jeszcze: jedyne określenie aktu płciowego, u Jelinek, to posuwanie. To epatowanie niecenzuralnymi słowami, przypomina mnie nowego kolegę w pracy, który, by sie „wkupić” zaprosił nas - starych na piwo /biedak nie umiał nawet pić z butelki!/, i aby ujść za „swojaka” zapytał: „Powiedzcie, KURWA, z kim na Wydziale trzeba się liczyć?”. Ten jego przerywnik był równie sztuczny jak „jelinkowe”.

Jak już pisałem, członkowie Akademii Szwedzkiej mieli problem jak określić wątpliwe zasługi Jelinek i wymyślili kuriosalne: „demaskowanie absurdalności stereotypów społecznych”. No to ja się „zapytowuję” dlaczego Nagrody nie dali Redlińskiemu za „KONOPIEŁKĘ”??

Jak zwykle, nie zdradzę przebiegu zdarzeń, lecz muszę podać, że jedna bohaterka czuje do swego wybrańca tylko „wstręt i nienawiść”, a seksowi poddaje się z obrzydzeniem, a druga ma piętnaście lat. Autorka uważa za haniebny stereotyp bicie tych panienek przez rodziców, a ja twierdzę, że obie były bite za mało.

I na koniec o końcu: pesymistyczny obraz bohaterki „po przejściach”, Jelinek tworzy wskazując na katorżniczą pracę w fabryce, która odbiera chęc do życia. Pani Autorka nie „kuma”, że praca w jedynej fabryce w okolicy jest szansą i awansem społecznym.

Podkreślam, że jest to JEDYNA książka Jelinek jaką przeczytałem, przeto czuję się zobligowany do przeczytania choćby, o wiele póżniejszej „Pianistki”, co, oczywiście zrobię, jeśli ją w Toronto dorwę.

Tuesday 25 March 2014

Gunter GRASS - "KOT i MYSZ"

Gunter GRASS - “Kot i mysz”

Mówi się o TRYLOGII GDAŃSKIEJ, do której obok genialnego “Blaszanego Bębenka” miałyby należeć omawiana oraz „Psie lata”. Jeat to typowe „podwieszanie” się pod najlepszego. Bo nic nie ujmując wybitności pozostałym, „Blaszany Bębenek” jest niepowtarzalnym ewenementem i takim pozostanie. Ponadto ta MANIERA klasyfikowania wszystkiego prowadzi do marginalizacji, jak najbardziej gdańskiej opowieści „Idąc rakiem”, w której znana nam Tulla Pokriefke rodzi w trakcie tragicznej ucieczki „Wilhelmem Gustloffem”.
Co za dzieło bez „grande finale”, bez wielkiego exodusu z ponad 400 tys miasta, w którym zwycięska mniejszość - Polacy stanowili zaledwie kilka procent /3-15/ dotychczasowej polulacji.

Tu muszę zauważyć, że ja z powodu sklerozy, lenistwa i braku dostępu do książki, napisałem tylko króciutką wzmiankę o „Idąc rakiem”, w której wspomniałem o Tulli, natomiast wszyscy inni widzą tylko górnolotne tematy „rozliczania Niemców”, „winy i kary”, „odradzającego się nazizmu” itd itp., a o muzie bohaterów „Kota i myszy” zapominają.

A tam - symboliczną myszą jest grdyka, tzw jabłko Adama, czyli inność Joachima Mahlke. No, właśnie, jak to jest z tym tytułem? Przeczytałem wszystkie dostępne recenzje, opinie i komentarze, a jako jedyne wyjaśnienie tytułu znalazłem stwierdzenie, że „Mahlke gra ze społeczeństwem w kotka i myszkę”. Może; dla mnie kotem jest niemiecki Ordnung, a myszką WOLNOŚĆ indywidualnego człowieka, oczywiście, przede wszystkim Wielkiego Mahlke, lecz równiez wszystkich, nawet młodziutkiej kurewki, która MUSI być konduktorką. Główna mysz przegrywa, bo zaszywa się w swojej dziurce - w podtopionym wraku, ale co z pozostałymi? Tullę spotkamy w „Idąc rakiem”, jako wielbicielkę nowego porządku – sowieckiego, a inni?

Grass wskazuje na koegzystencję, w społeczeństwie niemieckim protestantyzmu i katolicyzmu, lecz nasz buntownik ODRZUCA BOGA w ogóle: /str.109/

„Oczywiście nie wierzę w Boga. To zwykłe oszustwo, żeby ogłupiać lud. Wierzę jedynie w Marię Pannę. Dlatego też nie ożenię się”.

A to już bałwochwalstwo i infantylizm.

Reasumując, dobrze się czyta, lecz to tylko przedsmak „Blaszanego Bębenka”. Czyżby i Grass był autorem tylko jednego arcydzieła?

Sunday 23 March 2014

Milan KUNDERA - "Księga śmiechu i zapomnienia"

Milan KUNDERA - “Księga śmiechu i zapomnienia”

Recenzenci powtarzają za Kunderą, że to „powieść w formie wariacji”, oraz, że „każda z siedmiu części obraca się wokół tych samych tematów”. ABSOLUTNIE TAK NIE JEST. To nie jest powieść, lecz kilka odrębnych tematycznie opowiadań, jednych z tytułowym śmiechem, drugich z tytułowym zapomnieniem, a jeszcze innych z nieprzetlumaczalną „litostią”, spiętych jedynie klamrą geniuszu Kundery, objawiającego się jego wrażliwością i znajomością psychiki ludzkiej.

Aby obronić swoją MISTYFIKACJĘ, autor, do swoich pięciu miniaturowych ARCYDZIEŁ, dołączył nieudane treściowo szóste, w ktorej snuje pokrętny wywód o „wariacjach” zaczynając od Beethovena, a kończąc oświadczeniem:

„Cała ta książka jest powieścią w formie wariacji. Poszczególne części występują po sobie jako kolejne części drogi prowadzącej do wnętrza tematu, do wnętrza myśli, do wnętrza jednej jedynej sytuacji, które zrozumienie niknie mi w nieskończoności”.

„Poszczególne części występują po sobie jako kolejne części....”. W co Pan gra, panie Kundera? Ja Panu kadzę, a Pan idiotę ze mnie chce zrobić.

PUSTOSŁOWIE i kpina z czytelnika. „Jestem wielki, ludzie to kupią”. I niestety, kupują. Jeszcze gorzej z ostatnim opowiadaniem pt „Granica”. W latach siedemdziesiątych do Krajów Demokracji Ludowej przyszła ze Szwecji moda na seks grupowy. Znamy, znamy, uczestniczyliśmy. Bywało, że już w przedpokoju goście rozbierali sie do „rosołu”, by nie zakłócać atmosfery w salonie. Zdarzyło się, że młodzieńca nudzącego się na przyjęciu rodzinnym, odwiedził kolega. Zachęcony przez gospodarza, widząc w dodatku wieszak pełen ubrań, ochoczo się rozebrał i nie czekając na gospodarza zajętego w kuchni, wparował nago do salonu pełnego babć i ciotek..... Ale się działo!!

Tak bywalo, ale o tym można pisać humorystycznie, a nie obscenicznie. A rozważania o „granicy” sa w tym opowiadaniu „dęte”..Te dwa ostatnie opowiadania zmusiły mnie do odjęcia trzech gwiazdek z dziesięciu przyznanych pierwszym pięciu.

Z zasady, książek nie streszczam, wyjaśnijmy więc tylko co to ta „litost”. W internecie znalazłem definicję i to w odniesieniu do Kundery:

“LITOST - is a state of torment created by the sudden sight of one’s own misery”

Tłumacząc na nasze - żal, wściekłość z powodu, że zostało się zgnojonym. Jasny przykład podaje Kundera: w czasie igraszek w morzu dobrze pływająca dziewczyna zakpiła z chłopaka wzywając go do ścigania jej; on, słaby pływak, usiłuje szybko płynąć, zachłystuje się wodą, co wzmaga jego poczucie bezradności, upokorzenia, które przeradzają się w złość. I to jest „litost”. Gdy na brzegu uderza dziewczynę w twarz, odreagowuje i „litost” z niego uchodzi.

Kundera jest humanistą, więc wie o ważnosci kontaktu z drugim czlowiekiem. Tylko, że ten kontakt, to najczęściej poszukiwanie polegliwego słuchacza. Każdy żyje w swoim świecie i o nim chce opowiadać. Zresztą pamieta dewizę Pascala: „Poznanie człowieka budzi rozpacz”. Jak więc w tych warunkach pisać powieść? Kundera mówi ustami jednego z bohaterów:

„...powieść jest wymysłem ludzkiej iluzji, że możemy zrozumieć drugiego człowieka... ..Jedyne, co możemy zrobić, to zdać sprawozdanie ze swojego życia. Wszystko pozostałe jest przekroczeniem naszych kompetencji. Wszystko pozostałe jest kłamstwem..”

Kundera stawia również odważną diagnozę na temat coraz powszechniejszej potrzeby pisania:

„Powszechna samotność wywołuje grafomanię... ...Piszemy książki, bo dzieci się nami nie interesują. Zwracamy się do anonimowego świata, ponieważ nasza żona zatyka sobie uszy, kiedy do niej mówimy”.

Na koniec, dzielę się refleksją, że w trakcie lektury tych opowiadań, przypomniał mnie się Wila Lipatowa „Wiejski Sherlock Holmes”, gdyż obie książki łączy głeboki humanizm podawany często w atmosferze groteski, a nawet absurdu.

Saturday 22 March 2014

Julia HARTWIG - "Wybrańcy losu"

NIE ZGADZAM SIĘ!! Od tych słów zamierzam ponownie opublikować moje recenzje książek, których Państwo nie czytacie, a co do których wartości jestem głęboko przekonany. Ta idea powstała, gdy, dość przypadkowo, przejrzałem moje recenzje, które dostały najmniej plusów. Ale problem wnet okazał się o wiele poważniejszy, bo dotyczy książek za których recenzje dostałem od Państwa satysfakcjonującą ilość plusów, a mimo to poczytność tych naprawdę wartościowych pozycji jest znikoma. Wybieram tylko pozycje interesujące i zrozumiałe "dla każdego", a cykl zaczynam od utworów ks. Jana Twardowskiego.

Ewenement !! Julia Hartwig (1921 - 2017), poetka, eseistka i tłumaczka, Wielka Postać Polskiej Kultury, której 62 pozycje umieszczono na LC, uciułała łącznie 88 opinii, zyskała 42 fanów i 635 czytelników !!!! O tempora! O mores !
Zmarła cztery i pół miesiąca temu, więc najwyższy czas coś jej przeczytać. Odbiór poezji uważam za rzecz bardzo osobistą, więc na jej temat staram się nie wygłaszać opinii; szczęśliwie, obok omawianej pozycji, mogę z pełnym przekonaniem polecić Państwu „Korespondencję” Julii Hartwig, jej męża Artura Międzyrzeckiego (1922 - 1996) z Katarzyną (ur, 1929) i Zbigniewem (1924 - 1998) Herbertami, która na LC doczekała się opinii dwóch !!!, w tym mojej.

Zszokowany brakiem znajomości Julii Hartwig i jej twórczości, gorąco polecam omawianą książkę przynoszącą wiele ciekawostek o Miłoszu, Herbercie i innych.
Dotychczasowa recenzja:

Julia HARTWIG - „WYBRAŃCY LOSU” (jedyna opinia - moja!!!)
KLASA, o której decyduje KULTURA i TAKT, to nieodłączni towarzysze Julii Hartwig /ur.1921/ i jej męża - Artura Międzyrzeckiego /1922-96, poety i autora słów najpopularniejszych przebojów Szpilmana, jak np „Trzej przyjaciele z boiska”/. W zbiorku wydanym w 2006 r., Pani Julia snuje wspomnienia o swoich znajomych, pierwszoplanowych postaciach kultury polskiej.

Zaczyna od MIŁOSZA, a że recenzowałem jego „Traktat teologiczny”, odnotowuję jej uwagę:

„...byłam po stronie Miłosza, kiedy głosił swój „Traktat teologiczny”, na który z taką zapalczywością rzuciła się młoda poetycka sfora..”.

Niniejsza opinia ma tylko zachęcić do lektury całości, która notabene winna wchodzić w zakres lektur szkolnych, przeto ograniczę się do zamieszczonego tam cytatu z eseju Seamusa HEANEY’a pt „Śmierć starego króla”, napisanego w 2004, po śmierci Miłosza:

„Odkąd zabrakło Miłosza, świat stracił wiarygodnego świadka tej odwiecznej ufności w zbawczą moc poezji”.

Wspomnienie o Miłoszu, kończy Hartwig początkiem wiersza pt „Wyznanie”:

„Panie Boże, lubiłem dżem truskawkowy
I ciemną słodycz kobiecego ciała,
Jak też wódkę mrożoną, śledzie w oliwie,
Zapach cynamonu i gożdzików,
Jakiż więc ze mnie prorok?”.

Miłosz żałował, że tego wiersza nie mógł już usłyszeć HERBERT, bohater następnego wspomnienia, w którym znajdujemy uwagi Hartwig odnośnie jego charakteru:

„Może tym, co czytują jego wiersze, nieobojętne będzie, że pisał je człowiek w życiu czuły, współczujący, ze wspaniałym poczuciem humoru, uważny wobec biegnącego życia i wzruszającej kruchości codziennych drobiazgów. Człowiek czasem nieznośny w chwilach ekscytacji.., ale choć trudny, zawsze bliski, którego się kocha i któremu wszystko się wybacza. W poczuciu, że obcowało się z kimś zupełnie niezwykłym”.

Dalej, jakże trafna, ocena „herbertowskiego”, dziś nadużywanego: „Bądź wierny. Idź”, przyjaźni z jego mistrzem – prof. Henrykiem Elzenbergiem (1887 - 1967) i „Epilogu burzy”, pisanego, gdy poetę doświadczyła choroba.

Cały czas świetny styl, znakomita polszczyzna, wszechstronna erudycja, a wśród dziewięciu wspominanych postaci m.in. Szczepański, Lutosławski, Turowicz i Szymborska.

SUPERPRZYJEMNA LEKTURA!!!

Eugene IONESCO - SAMOTNIK

Eugene IONESCO - “SAMOTNIK”


IONESCO się w grobie przewraca, gdy polscy recenzenci uparcie nazywja go egzystencjalistą. On nienawidził Sartre’a i wielokrotnie odżegnywał się od jakichkolwiek powiązań z tym kierunkiem. Określany jest jako „absurdist”. Wybaczcie, Państwo, że podeprę się cytatem w języku angielskim:

Ionesco is often considered a writer of the Theatre of the Absurd. This is a label originally given to him by Martin Esslin in his book of the same name, placing Ionesco alongside such contemporary writers as Samuel Beckett, Jean Genet, and Arthur Adamov. Esslin called them "absurd" based on Albert Camus' concept of the absurd, claiming that Beckett and Ionesco better captured the meaninglessness of existence in their plays than in work by Camus or Sartre. Because of this loose association, Ionesco is often mislabeled an existentialist. Ionesco claimed in Notes and Counter Notes that he was not an existentialist and often criticized existentialist figurehead Jean-Paul Sartre.

Ionesco również samookreślał się patofizykiem, wskazując na cechy wspólne z twórcą terminu - Jarrym /tym od “Krola Ubu”/. Lubił dadaizm i surrealizm, a wyrażał uznanie dla Andre Bretona - za „rozwalanie ścian realu”. O nurtującym go problemie pisał:

„Śmierć jest naszym głównym problemem, wobec którego wszystkie inne są mniej ważne. Śmierć jest ścianą i granicą. Daje nieuniknione wyobcowanie i daje nam poczucie naszych granic...”

Bohatera „Samotnika”, alter ego pisarza, dręczy myśl:

„...umrę tak samo nic nie wiedząc, jak w chwili urodzenia. To niepojęte nie móc pojąć niepojętego..”.

Nieważny jest wiek bohatera, ani otrzymany spadek, gdyż, faktycznie, jest to duchowy testament, starszego o ok. 20 lat, autora. Obaj kończą pewien etap życia, by oddać się samotnym kontemplacjom. Książka ta jest ukoronowaniem całej dotychczasowej twórczości Ionesco. /Nic już więcej nie napisał/

Wskutek zdobytej wolności pogłębia się samotność, w której buszuje nuda na przemian z lękami. Na jedyne lekarstwo, jakim by była aktywność, bohatera nie stać, bo poddał się znużeniu niemocą. Łatwiej chlać i filozofować:

„..Kabała napomyka, iż Bóg probował tworzyć wszechświat dwadzieścia siedem razy z rzędu. Wydaje się, że ten raz, dwudziesty ósmy, jest najmniej zły.... A kiedy uda mu się twór dobry?”

Analizując ilości alkoholu wypijane przez bohatera, śmiem przypuszczać, że mamy do czynienia ze stanami delirycznymi, podobnymi do tych z „Lęków Porannych” Grochowiaka, które dwa dni temu opiniowałem.

Thursday 20 March 2014

Stanisław GROCHOWIAK - "Lęki Poranne"

NIE ZGADZAM SIĘ!! Od tych słów zamierzam ponownie opublikować moje recenzje książek, których Państwo nie czytacie, a co do których wartości jestem głęboko przekonany. Ta idea powstała, gdy, dość przypadkowo, przejrzałem moje recenzje, które dostały najmniej plusów. Ale problem wnet okazał się o wiele poważniejszy, bo dotyczy książek za których recenzje dostałem od Państwa satysfakcjonującą ilość plusów, a mimo to poczytność tych naprawdę wartościowych pozycji jest znikoma. Wybieram tylko pozycje interesujące i zrozumiałe "dla każdego", a cykl zaczynam od utworów ks. Jana Twardowskiego.

Tym razem chodzi i o autora, i o jego twórczość, bo wyliczyłem, że na LC jest jego samodzielnych pozycji 37, które per saldo doczekały się 30 opinii, w tym trzech moich. Grochowiak był naprawdę wybitnym poetą, lecz ja z zasady do poezji publicznie się nie ustosunkowuje, więc wychwalam jego „Trismus” (15 opinii), „Chłopców” (2) i „Lęki poranne” - tyko moja. Przytaczam istotny fragment mojej recenzji „Trismusa”:

„...Stanisław Grochowiak (1934 – 1976), niesłusznie porzucony wybitny poeta i prozaik, za nie poddanie się koniunkturalnym zmianom. Standardem było "przejrzenie na oczy", że komunizm i PRL są be, a Grochowiak na konformizm nie poszedł. Znajduję opracowanie z marca 2002, Bartłomieja Szleszyńskiego na:
http://culture.pl/pl/tworca/stanislaw-grochowiak, a w nim:

"...Po roku 1968 Grochowiak stał się obiektem ataków pokolenia "Nowej fali". Młodzi twórcy krytykowali czołowego poetę poprzedniego pokolenia zarówno za poetykę jego twórczości, która nie odpowiadała hasłom "mówienia wprost" ani "podejrzanego języka", jak i za postawę społeczną. Nie podobało im się, że Grochowiak nie odcina się zdecydowania od poczynań władz, ani to, iż często pojawia się w oficjalnych mediach...." …...
...Zapewniam, że Grochowiak dobrym pisarzem był i że warto jego utwory poznać, a poetą jeszcze lepszym, mimo, że niesłusznie zapomnianym....”

Stara recenzja:
Zdecydowałem się napisać o „Lękach Porannych” WYBITNEGO POETY I DRAMATURGA STANISŁAWA GROCHOWIAKA, gdyż pojawiły się pierwsze jaskółki o jego powrocie do łask. Po ćwierćwieczu przerwy zaczyna się go wystawiać i publikować. O skali zapomnienia MISTRZA (tak się do niego zwracano) świadczy brak recenzji jego sztuki w internecie. W artykule wspominającym przedstawienie w Teatrze Telewizji z 1972 r, w reżyserii Tomasza Zygadły, gdzie brylowali Wilhelmi i Kondrat, znalazłem fragment JEDYNEJ recenzji autorstwa prof. Krystyny Kuliczkowskiej:

„Alf wciąga w swe urojenia i lęki w sposób tak sugestywny i fascynujący, że realistyczny wątek fabularny znika z pola widzenia, a deliryczne, alkoholiczne stany stają się tylko znakami spraw uniwersalnych, egzystencjalnych, takich jak samotność, poczucie zagrożenia, lęk przed śmiercią. Może nawet ci ludzie z drugiego planu nie są wcale konkretni, może to on sam zanurzony w głębi swego cierpienia, zaludnia scenę ludzkimi zjawami uosabiającymi okrucieństwo, wrogość, a potem równie nienawistną łaskawość, wyższość 'czystych' wobec odrażającego ludzkiego upadku”.

Odejdźmy od profesorskiego stylu, bo niby wszystko prawda, ale dalej nic nie wiadomo. Rozdwojenie jaźni bohatera - alter ego Grochowiaka - na pijaka Alfa i nawiedzającego Bisa, służy do uzewnętrznienia wszelkich lęków poety, pogłębianych alkoholem.

Lęki egzystencjalne przeszkadzały Grochowiakowi w oddaniu się pracy twórczej. Konieczność utrzymania całej gromady swoich dzieci stresowała go, a odhamowania szukał w alkoholu. Zresztą praktycznie całe środowisko chlało, i to najczęściej bez zakąski. Nie słyszałem, aby Grochowiak sięgał po „wynalazki”, lecz zdawał sobie sprawę ze swojej degrengolady. Dlatego też Alfa umieścił na samym dnie. On nie pije „salicylu”, „acnosanu” czy „przemysławki”; on wali „jagodziankę” czyli „olabogę”, inaczej „dyktę” tzn denaturat. Owładnięty jest totalną „niemożnością”, bo we łbie „tupot białych mew”, a dygot tak straszny, że butelką do dzioba trudno trafić. Ale jak trafi i łyknie to elokwencja się poprawia, a najlepiej w samotności uduchawiać się i mistyce się poddawać. Niestety „delirka” nawiedza, i już nie wiadomo, co jawa, co sen, a w końcu nadchodzi w czarnym garniturze wyrzut sumienia - BIS, by znęcać się nad biednym ALFĄ.

Próbkę możecie Państwo zobaczyć w internecie w wykonaniu Sławomira Orzechowskiego (ponad 9 min - https://www.youtube.com/watch?v=-xKVycy9F9Y ), a przeczytać i tak musicie bo to 100 razy prawdziwsze i bogatsze intelektualnie niż żałosne udawania Pilcha.

PS. Proszę również obejrzeć „Chłopców” na https://www.youtube.com/watch?v=cySujxv_61c , „Kaprysy Łazarza” na: https://www.youtube.com/watch?v=ODdzov0ye7Y
i posłuchajcie jego wierszy na:
https://www.youtube.com/watch?v=xGrDb1fSWrc&list=PLXRcHM3-IkKeppDeDRTudzz7otAU13zj3
a na pewno Grochowiaka docenicie.

Tuesday 18 March 2014

Milan KUNDERA - ŻART

MILAN KUNDERA - “ŻART”

NOBEL in spe. Książka GENIALNA. Mój problem polega na tym, że napisano o niej prawie wszytko, zaszeregowano i zanalizowano, spopularyzowano własne mądrości i nauczono, co należy o niej mówić. A ja to wszystko przeczytałem i się w łeb stuknąłem, aż wyszedł ze mnie jęk: „TO WSZYSTKO BZDETY”

Większość twierdzi, że to SATYRA. No to przypomnijmy, co to jest ta satyra:

''Satyra''' – [[gatunek literacki]] lub publicystyczny łączący w sobie [[epika|epikę]], [[liryka|lirykę]] i dramat (także inne formy wypowiedzi) wywodzący się ze [[starożytność|starożytności]] (pisał je m.in. [[Horacy (poeta)|Horacy]]), ośmiesza i piętnuje ukazywane w niej zjawiska, [[obyczaj]]e, politykę, [[stosunek społeczny|stosunki społeczne]]. Prezentuje świat poprzez [[komizm|komiczne]] [[Hiperbola (teoria literatury)|wyolbrzymienie]], ale nie proponuje żadnych rozwiązań pozytywnych. Cechą charakterystyczną satyry jest [[karykatura]]lne ukazanie postaci. Istotą satyry jest krytyczna postawa autora wobec rzeczywistości, ukazywanie jej w krzywym zwierciadle. /wikipedia/

W „ŻARCIE” NIE MA KRZYWEGO ZWIERCIADŁA, nie ma też „wyolbrzymiania”, „ośmieszania” ani „piętnowania”, jest natomiast BOLESNA PRAWDA o rzeczywistości powojennej w CSRS, i to prawda niedopowiedziana, bo obejmująca zaledwie błahy wycinek martyrologii naszej tj mieszkańców tzw „obozu komunistycznego”. Nie dostrzegam też „krytycznej postawy autora”, bo krytycyzm jest zbędny, gdy REALIA PRZEMAWIAJĄ. Po co „krytykować” Auschwitz-Birkenau, gdy żadne słowa nie zrelacjonują adekwatnie dokumentacji. Reasumując: NIE SATYRA, LECZ ŚWIADECTWO EPOKI.

Wiązanie tytułu książki z paroma nieszczęsnymi słowami na kartce pocztowej jest zgodne z prawdą, lecz NIEISTOTNE. Toć sam Kundera pisze: /str.209/:

„..cała moja historia poczęta została z pomyłki, z kiepskiego ŻARTU kartki pocztowej.. ...Ale w jaki sposób mógłbym ją /tj historię/ odwołać, skoro pomyłki, z których wynikła, nie były jedynie moimi pomyłkami? Kto bowiem się pomylił, gdy głupi ŻART mojej kartki został potraktowany na serio? Kto się pomylił, kiedy ojciec Aleksa.. ..został aresztowany i uwięziony? Te pomyłki były tak pospolite i tak powszechne, że bynajmniej nie stanowiły wyjątku ani pomyłki w istniejącym porządku rzeczy, lecz przeciwnie, one go właśnie tworzyły. Kto wobec tego się mylił? Sama historia? Ta boska, ta rozumna? A dlaczegóż by właśnie to miałyby być jej p o m y ł k i?... ..A JEŚLI HISTORIA ŻARTUJE? I tu uświadomiłem sobie, jak bezsilne jest pragnienie odwołania WŁASNEGO ŻARTU, skoro ja sam z całym moim życiem wciągnięty jestem w ŻART o wieje bardziej WSZECHOBEJMUJĄCY /dla mnie NIEPRZENIKNIONY/ i absolutnie NIEODWOŁALNY”. /podk.moje/

A więc tytułowy „ŻART” to „IRONIA LOSU”, „FATUM”, „ŻARTY PANA BOGA” bądż /jak tytuł u Normana Daviesa/ „BOŻE IGRZYSKO”. Co do naszego bohatera, to miał „jednak pewne ”/str.23/, więc i tak, wcześniej czy póżniej, by podpadł, bez względu na „kartkowy żart”. Indywidualizm doprowadził go do stwierdzenia: /str.59/

„Świadomość własnej małości absolutnie nie godzi mnie z małością innych. Czuję najgłębsze obrzydzenie, kiedy ludzie żywią dla siebie braterskie uczucia, dlatego, że dojrzeli w sobie nawzajem podobną podłość. Nie tęsknię za takim oślizłym braterstwem”.

Aby skończyć z ŻARTOWANIEM, przypomnę, że los zakpił z naszego, bardzo podłego bohatera, gdy zachował się jak „agent Tomek”, nie wiedząc, że uwodzona mężatka jest w separacji od dłuższego czasu. No cóż, kierował się on zawsze nienawiścią, ktora wg Kundery: /str.67/

„..rzuca na wszystko zbyt ostre światło, w którym zatracają się właściwe kształty przedmiotów”

Charakterystykę okresu do 1956 r., czyli XX Zjazdu KPZR, na którym Chruszczow w swoim slynnym referacie, poddał ostrej krytyce „kult jednostki”, znajdujemy m.in. na str.169:

„Był to okres wielkiej zbiorowej WIARY. Człowiek, ktory szedł krok w krok z tą epoką, doznawał uczuć przypominających uczucia religijne: wyrzekał się swego ja, swojej osobowości, swego życia prywatnego na rzecz czegoś większego, czegoś ponadosobowego. Nauki Marksa były wprawdzie pochodzenia całkowicie świeckiego, ale znaczenie, jakie im przypisywano, przypominało znaczenie Ewangelii i przykazań biblijnych.... ..Ten.. ..okres miał w sobie... coś z ducha wielkich ruchów religijnych. Szkoda, że nie potrafił dojść aż do końca w swoim religijnym samopoznaniu. Miał religijne gesty i uczucia, ale wewnątrz pozostawał pusty, bez Boga...”.

Analizując szerzenie się świeckiego marksizmu, Kundera wskazuje na zaniechania Kościoła /str.161/:

„Kościół nie zrozumiał, że ruch robotniczy jest ruchem poniżonych i wzdychających, którzy pragną sprawiedliwości. Całkowicie wbrew duchowi Jezusowemu odwrócił się od nich..... Związał się z wyzyskiwaczami i w ten sposób ruchowi robotniczemu odebrał Boga. A teraz zarzuca komunizmowi, że jest bezbożny? Co za przewrotność! Tak, ruch socjalistyczny jest bezbożny, ale ja widzę w tym bicz boży, przeznaczony dla nas, chrześcijan. Bicz za naszą nieczułość wobec biednych i cierpiących”.

Lecz mentalność komunisty nie wyzwoliła się z wpływów chrzescijaństwa: /str.164/:

„Komuniści, zupełnie na sposób ludzi wierzących, uważają, że człowiek, który dopuścił się jakiegoś przewinienia wobec partii, może otrzymać rozgrzeszenie, jeżeli....”

- odpokutuje winę. Tylko, że okres pokuty był nieprzewidywalny. Historia zweryfikowała ten stan rzeczy, lecz dopiero w 1956 r., by za chwilę szukać nowych winnych i wykluczać z szeregów uprzywilejowanych. Na razie do uprzywilejowanych należą również ofiary indoktrynacji, a wśród nich: biorąca wszystko „na serio” Małgorzata, wyrzekający się ojca - Aleks i wyborowy strzelec, który osiąga wspaniałe wyniki w strzelaniu do tarczy, bo wyobraża sobie, iż strzela do „wroga ludu”. Są naiwni, więc z dużym prawdopodobieństwem znajdą się szybko wśród „pokutników”.

Kundera precyzyjnie opisuje wykorzystywanie folkloru ludowego do celów propagandowych. Władze komunistyczne rekultywują wszelką dzialalność folklorystyczną, ludową, sowicie ją dotują, wspierają patriotyzm lokalny, by poprzez ścisły nadzór wyplenić z niego elementy religijne. Internacjonalistyczna ideologia awansuje lokalne patriotyzmy!!. Znamy to, znamy. Piękną robotę Sygietyńskiego czy Hadyny można jednak uświnić komunizmem!! Co za perfekcja perfidii!!

Fabuły nie streszczę, bo niech każdy sam się Kunderą rozkoszuje w zaciszu, a wspomnę natomiast o formie i stylu. Forma - dopracowana: cztery osoby opowiadają na przemian w pierwszej osobie. Styl doskonały, a ja odkryłem w nim styczności z „witkacy-owskim”: /str.51/

„„„powolność nie opuszczała jej.. ..nawet siedziała powoli ..”

Zakończę zaś cytatem dającym do myślenia: /str.213/

„Tak, tak to jest: ludzie przeważnie łudzą się dwiema błędnymi wiarami: wierzą w w i e c z n ą p a m i ę ć /ludzi, spraw, czynów, narodów/ i w m o ż n o ś ć n a p r a w y /czynów, pomyłek, grzechów, krzywd/. Obie te wiary są fałszywe. W rzeczywistości jest właśnie na odwrót: wszystko zostanie zapomniane i nic nie będzie naprawione. Naprawę /zemstę, przebaczenie/ zastąpi zapomnienie. Nikt nie naprawi krzywd, które wyrządzono, ale wszystkie krzywdy ulegną zapomnieniu.”

Sunday 16 March 2014

Sergiusz PIASECKI - "SIEDEM PIGUŁEK LUCYFETRA"

Sergiusz PIASECKI - “SIEDEM PIGUŁEK LUCYFERA”
czyli
Autentyczne przygody diabła Marka, w latach 1945 i 1946, w niepodległej Polsce demokratycznej, odtworzone na podstawie: dokumentów, zeznań świadków, wycinków prasowych, oraz własnych obserwacji autora.

Jako prolog do mojej opinii niech służy pytanie diabła Marka ze str. 152:

„- Nie mogę zrozumieć - rzekł oburzony Marek - dlaczego ci zwariowani Polacy, tak bezkrytycznie kochają Anglików /UWAGA! Wstawić zamiennie Francuzów, Amerykanów etc – przyp.mój/, których nigdy na oczy nie widzieli i którzy sprawili im tyle zawodów, wściekle zaś nienawidzą..... ...Rosjan. Przecież mieli dość czasu, żeby ich poznać!
-.....WŁAŚNIE.” /podk.moje/

To „właśnie” jest kwintesencją tej wspaniałej satyry, której autor nadał formę groteski. Aby właściwie ocenić twórczość Piaseckiego, wydaje mnie się konieczne sięgnięcie do jego arcyciekawego życiorysu, który można znależć, choćby, w wikipedii. Dla mnie, w tym momencie, istotny jest fakt, że w jego rodzinnym domu posługiwano się wyłącznie językiem rosyjskim. Wychowanie w kulturze rosyjskojęzycznej wspiera moją śmiałą tezę o podobieństwie diabła Marka, Ostapa Bendera – Ilfy i Pietrowa, Lejzorka - Erenburga, jak również Wolanda – Bułhakowa, podczas, gdy w literaturze polskiej - nie znajduję podobnego fenomenu. Oczywiście, takie porównanie ma na celu dowartościowanie naszego pisarza.

I tu znów muszę powrócić do biografii Piaseckiego, bo ona przekładała się wprost na moją /nie/znajomość z jego twórczością. Wskutek ucieczki z kraju i związanie się z obozem Grydzewskiego w Londynie był w PRL-u zakazany, a i póżniej negatywnie oceniany, przez część intelektualnych elit, za nieprzejednanie miażdżąco krytyczny jego stosunek do Miłosza.

Wstyd przyznać: JA GO NIE ZNAŁEM. Oczywiście we wczesnej młodości zaliczyłem „Kochanka Wielkiej Niedżwiedzicy” , a wiele lat póżniej spotykałem jego nazwisko w „Listach Giedroycia do...” - Mieroszewskiego, Stempowskiego, a szczególnie Wańkowicza, który już przed wojną zasłużył się wyciągając wielkiego in spe pisarza z więzienia. Biję się więc z pokorą w piersi i oznajmiam wszem i wobec, że SERGIUSZ PIASECKI WYBITNYM PISARZEM JEST.

Rżałem od pierwszej strony do ostatniej, a i póżniej nie mogłem spać, bo wstrząsały mną paroksyzmy śmiechu. By nie psuć przyszłym czytelnikom lektury, wspomnę tylko o paru opisanych faktach, do których mogę dorzucić swoje trzy grosze. Przy takim założeniu na pierwszy plan wysuwa się idiotyczna, trwająca do dziś, moda na zmianę nazw ulic. U Piaseckiego czytamy:

„ - Przepraszam pana, gdzie jest ulica Walki Młodych? – spytał go Marek
- A pan pewnie przyjezdny? – nie odpowiadając na pytanie, odezwał się staruszek
- Tak. Jestem z Torunia.
- Więc, panie kochany, nie radzę pytać o ulicę Walki Młodych czy Walki Starych, a lepiej pytaj pan o ulicę Święty Marcin. Bo to czasem za takie pytanie można i po uszach oberwać”

W Warszawie nigdy nie przyjęły się nowe nazwy Chmielnej czy Złotej pozmieniane na Rutkowskiego, Kniewskiego, Hubnera etc. Zmieniono nawet miejsce każni - Aleję Szucha. Ale najśmieszniej było z ul. Żymirskiego. Jej patrona - gen. Franciszka Żymirskiego, uczestnika Insurekcji Kościuszkowskiej utożsamiono z gen. Rolą-Żymierskim, członkiem „rządu lubelskiego”, który w 1949 r. podpadł sowieckiej władzy. Polskie niedouczone lizusy zmieniły więc w 1950 r. nazwę ulicy na Międzyborską.

Spojrzmy na przykład, jak Autor bawi się słowem:

„-Słyszałam, że wkrotce na kupon 10 ser dadzą.
-Co kuma mówi? Dużo dadzą?
-Po gomółce na osóbkę”.
/aluzja do Gomułki i Osóbki-Morawskiego/

I tu dorzucę osobiste wspomnienie. Na początku lat 60-tych dwóch moich kolegów pracowało w jednym z instytutów chemii, w ktorym dyrektorem naczelnym był jakiś GOMÓŁKA, w związku z czym mieli legitymacje z jego podpisem. Taka legitymacja zapewniała nam absolutną bezkarność, bo interweniujący milicjanci nie zauważali różnicy w ortografii.

Swój pogląd o stosunkach między Polakami sygnalizuje wielokrotnie: zdziwieniem diabła /str.116/
„- I któżby w to uwierzył, że Polacy tak postępują z Polakami! Co za naród!”
opisem postawy bezpieki wobec londynskiej emigracji /str.143/:
„Ale mamy instytucję niezawodną: bezpiekę. Wydział Zagraniczny trzyma rękę na pulsie emigracji, więc możemy spać spokojnie. EMIGRACJA MUSI SAMA SIEBIE WYDUSIĆ. Resztę zaś załatwi bezpieka”./podk.moje/
czy też komentarzem do masowych gwałtów w czasach repatriacji /str.34/:
„...Marek wiedział, że repatriacja dotyczy Polaków z terenów wschodnich Polski na zachód. Więc, jego zdaniem, Polacy sami gwałcili i zakażali Polki, tylko polskie Ministerstwo Sprawiedliwości nie chciało do tego się przyznać, zwalało zaś winę na jakieś tajemnicze ”.

W Polsce powojennej na eksponowanych stanowiskach znalazło się dużo Żydów, nie używających swoich prawdziwych nazwisk, jak chociażby bracia GOLDBERG, z ktorych jeden, jako RÓŻAŃSKI trząsł bezpieką, a drugi jako BOREJSZA – rynkiem wydawniczym. Piasecki mówi o tym: /str.146/

„...A któż z nas pamięta swe nazwisko ? Ja mam ich jedenaście”.

Trafnie definiuje politykę:

„-Polityka jest to sposób, w jaki jednostki - nie mające żadnych przekonań – narzucają lub wywołują w społeczeństwach jakieś przekonania, aby z tego procederu ciągnąć dla siebie zyski..”
Jak również Anglię i Rosję: /str.80/

Anglia: „Jest to państwo, gdzie obywatel ma wielką wolność, bo musi robić to, co mu się chce robić” , podczas, gdy: „Rosja jest to państwo, w krórym obywatel musi chcieć robić, co mu każą robić”.

Na koniec zacytujmy pytanie-perełkę z biurokratycznego formularza:

„Panna, czy mężatka? A jeśli tak, to dlaczego?”

Saturday 15 March 2014

Bohumil HRABAL - AUTECZKO

Bohumil HRABAL - “AUTECZKO”

UWAGA!!! ZAKAZ CZYTANIA DLA MIŁOŚNIKÓW KOTÓW, bowiem ta lektura może wzbudzić w nich skrajnie negatywne uczucia.

“ERRARE HUMANUM EST” /”Błądzić jest rzeczą ludzką/. Pobłądził Hrabal ujawniając swoja chorą, narcystyczno-psychopatologiczną naturę czytelnikom, pobłądziłem i ja biorąc makabryczne „Auteczko” do ręki. Podobnie jak egocentryczny Hrabal skupiający się, tylko i wyłącznie, na sobie, który zaczyna każde zdanie od „JA”, zacznę również od siebie, od opisu stanu mego ducha po tej strasznej lekturze.

W pierwszej chwili, bliski apopleksji, krzyczałem „Apage satana!”, rzucałem najcięższego kalibru bluzgami w Hrabala i przysięgałem sobie, że już nigdy nie wezmę do ręki żadnego tekstu przez niego napisanego. Jednakże po ochłonięciu podjąłem próbę głębokiej analizy tego, że tak powiem, nieszczęścia.
Zestawiłem daty wydania znaczących książek: 1964 – „Lekcja tańca dla starszych i zaawansowanych” oraz „Pociągi pod specjalnym nadzorem”; 1966 – światowa sława dzięki Oscarowi za film „Pociągi...”; 1971 - „Obsługiwałem angielskiego króla”; 1977 - „Zbyt głośna samotność”, a dalej nic wybitnego, a w tym: 1983 - „Auteczko”. Dodajmy bardzo istotny fakt, że ten jeden z dwóch, współczesnych czeskich, pisarzy światowej klasy /ten drugi to Kundera/ nie podpisał Karty 77, czym wykluczył się z pewnych kręgów inteligencji i stracił akceptację znacznej części społeczeństwa. Czyżby więc publikowane 6 lat póżniej „Auteczko” było despeacką probą powrotu na pierwsze strony gazet ? Jeśli tak, to nieudaną.

Spójrzmy na wywiad z pisarzem sztucznie dołączony do książki jako prolog. Plastycznie przedstawione krwawe wydarzenia w rzeżni /szczegółów oszczędzę czytelnikowi/, odczytuję jako nieudolną próbę złagodzenia okropności zasadniczego tekstu. Jest to, delikatnie mówiąc, infantylizm: ja zabijałem koty, ale to drobiazg w porównaniu z masowym zabijaniem świń.
Zauważmy jednak, że zabijanie świń daje wieprzowinę, więc mniej lub bardziej jest uzasadnione, a zabijanie kotów...
Nim przejdę do tekstu, chcę podzielić się ogólniejszymi spostrzeżeniami na temat kondycji pisarzy, którym się powiodło, którzy odnieśli sukces i zdobyli światową popularność. Ta popularność przekłada się na mechanizm rynkowy, wspaniale nam znany z „Martina Edena”. Wydawcy wydadzą każdą chałę idola, a czytelnicy ją kupią. Tworzy się BEZKRYTYCZNA IDOLATRIA, która zamyka usta nielicznym odważnym, chcącym krzyczeć: KRÓL JEST NAGI!! Autorów ogarnia próżność i chucpa. Zróbmy przegląd /oczywiście mój – SUBIEKTYWNY, za co przepraszam, lecz chodzi tu nie o poszczególnych pisarzy, a o zjawisko/ dokonań tych ludzi sukcesu, takie swoiste „Targowisko próżności”.
Zacznijmy od tuza: Huxley, obok „Nowego, wspaniałego świata” /1932/ , pisze, pół biedy, że przeciętnego „Geniusza i Boginię” /1955/, gorzej, że również bardzo słabą „Małpę i ducha” /1948/. Szczegółowo, to mamy do czynienia z ponad 30-letnią niewydolnością, by, jak sądzę, pod wpływem meskaliny i LSD, nastąpiło przebudzenie, owocujące „Drzwiami percepcji” /1954/ i omawianym „Geniuszem..” /1955/.
Saramago, obok arcydzieła „Baltazar i Blimunda” /1982/, pisze blużnierczą „Ewangelię wg Jezusa Chrystusa” /1991/, by skończyć swoją pisarską karierę CHORYM, OBSCENICZNYM - „Miastem ślepców” /1995/.

Coetzee - zdobywając serca czytelników, przede wszystkim „Hańbą” /1999/, podtrzymuje entuzjazm różnymi opowiadaniami z przewijającą się panią Costello, by nagle dać się owładność, wspominanej wyżej, próżnosci i chucpie, dającej mu odwagę do napisania SUPERKNOTA pt „Dzieciństwo Jezusa” /2013/. Zauważmy, że ten nadzwyczaj płodny pisarz nic nie napisał przez ostatnie 6 lat /2007-13/.

Truman Capote – pisarz mojej młodości. Jak my kochaliśmy „Inne głosy, inne ściany” /1948/, „Harfę traw” /1951/, by wpaść w długoletnią ekstazę „Śniadaniem u Tiffany’ego” /1958/. Ale światową popularność Capote zdobył całkowicie innym pisarstwem - rewelacyjnym, nazwijmy to, reportażem z więziennej celi pt „Z zimną krwią” /1966/. Profesjonaliści twierdzą, że po tym sukcesie Capote doznał „ZAWIROWANIA”, cokolwiek ono znaczy. Może i tak, dla mnie to mu „odbiło”, podobnie, jak powyżej omawianym pisarzom, gdy popełnił „Psy szczekają” /1982 - 16 lat od apogeum/.
Vonnegut, autor GENIALNEJ - „Rzeżni numer pięć” /1969/, a wcześniej „Cat’s Craddle” /1963/, pisze nie wiem, po co „Śniadanie mistrzów”/1973/, a mój ulubiony Auster po serii wspaniałych książek, kompromituje się „Nocą wyroczni”.
Z obowiązku /bo nigdy go nie lubiłem/ odnotuję Umberto Eco, który, po zdobyciu niewątpliwej popularności „Imieniem Róży” /1980/ i „Wahadłem Foucault” /1988/ traci sympatię krytyki „Cmentarzem w Pradze” /2010/.
Gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Przecież te nieudane, a czasem wręcz niszczące dotychczasowe uznanie, proby wydawnicze, przypominają mnie aktorkę, która ponoć obcięła sobie piersi, natychmiast je zrekonstruowała, ale powróciła na pierwsze strony gazet.
No to czas wrócić do Hrabala. Jest on żałośnie przykry i obłudny. Po weekendzie, w czasie którego pięć brudnych kotów spało z nim w łóżku, wyrzuca je z domu i jedzie do Pragi. CIERPI potwornie, bo myśli o biednych, głodnych kotach... Gdy jednego kota przygarnęli dobrzy ludzie, pan pisarz CIERPIAŁ, aż DOSTAŁ GORĄCZKI Z TĘSKNOTY... /str 29/. Do tego to ZADUFANIE w sobie /str.34/:
„..koty miały poczucie, że żyją tylko wtedy, kiedy z nimi jestem..”
Dalej juz ani słowa, bo nie będę katował siebie i czytelników znęcaniem sie nad kotami. Najgorsza jest druga połowa, gdy Hrabal kpi z czytelnika pozując na Raskolnikowa.
Tak więc ODRADZAM CZYTANIE, bo wystarczy, że we mnie pozostanie żal do Hrabala, za zepsucie swego, dotychczas pozytywnego, wizerunku.

Saturday 8 March 2014

WITKACY -"Pożegnanie Jesieni"

Stanisław Ignacy WITKIEWICZ - “Pożegnanie Jesieni”

Obowiązuje ogólnie przyjęty schemat: w jakiejkolwiek wypowiedzi o Gombrowiczu czy Witkacym „editorial corectness” prowadzi do bajdurzenia w kółko o CZYSTEJ FORMIE bądż o poszukiwaniu FORMY. Proponuję inne spojrzenie na tych dwóch, niewątpliwie najbardziej kontrowersyjnych, polskich /do bólu/ pisarzy dwudziestego wieku, tzn uznanie ich za kontynuatorów NORWIDA.

Tak, jak Norwid - nieakceptowalni przez duży odłam ksenofobicznego społeczeństwa, z PATRIOTYCZNĄ TROSKĄ wskazywali na wady i przywary tegoż. I właśnie za to byli i są z wściekłością atakowani.

W „Pożegnaniu Jesieni” najzabawniejsze wydaje mnie się szyderstwo autora z naszej głównej cechy narodowej tj ZAWIŚCI, którą i tak nazywa tutaj łagodnie - zazdrością:

„O ile Atanazy zazdrościł trochę Lohoyskiemu maski hrabiego, mocą której był on czymś, choćby w Almanachu Gotajskim, o tyle Jędruś zazdrościł /również trochę/ sławy Zieziowi i skrycie cierpiał nad tym, że jest tylko „turystą wśród ruin”. Obu im zazdrościł Sajetan Tempe, że mogli być właśnie tymi nieokreślonymi stworami, podczas kiedy on musiał /koniecznie musiał/ być społecznym działaczem; a wszystkim trzem razem zazdrościł Chwazdrygiel, marząc w głębi duszy o wyrwaniu się z naukowej pracy w życie społeczne lub sztukę. Ale wszystko przechodziła zazdrość księdza Hieronima, tak wielka, że aż nieuświadomiona i do niepoznania przetransformowana w żarliwość nawracania i naznaczania nieznośnych pokut..”.

Witkacy podsumowywuje: „..być człowiekiem to zazdrościć”. Ładnie to ujął Michał Paweł Markowski, parafrazując Mickiewicza:

„Kto za życia nigdy nie zazdrościł, ten człowiekiem nie był ni razu”.

„Fanom” Gombrowicza i Witkacego książki tej polecać nie trzeba, a innym nie wolno.

Friday 7 March 2014

Aldous HUXLEY - "APE and ESSENCE"

Aldous HUXLEY - “Ape and Essence”

Twórczość Huxleya wyznaczają dwie daty: 1932 - wydanie „Brave New World” oraz 1962 - wydanie „Wyspy”, czyli ANTYUTOPIA i UTOPIA. A wokół i pomiędzy, to różne próby przedstawienia swoich zmagań z otaczającym światem czy też z Bogiem /cokolwiek by przez to rozumieć/. Najciekawszy wydaje się tekst publicystyczny pt „Drzwi Percepcji”, stworzony po doświadczeniach z meskaliną, dzięki czemu stał się kultowym dla „hippies”. Omawiana książka, wydana w 1948 r., to etap jego poszukiwań, również w zakresie formy.

Owocuje to rodzajem przedmowy, w której dwóch filmowców odnajduje, w dniu zamordowania Gandhi’ego /30.01.1948 r/, scenariusz Williama Tillisa /alter ego Huxleya/ pt „Ape and Essence” i udaje się w podróż, w celu spotkania autora, dyskutując, w trakcie niej, o kryzysie
cywilizacji, której symbolem był właśnie Gandhi.

„..Ghandi był reakcjonistą, który wierzył TYLKO w ludzi..” - więc musiał zginąć.

„Ape and Essence” to koszmarna wizja losu ludzkości w świecie po wojnie atomowej. Niewątpliwie, to wskutek zbombardowania Hiroszimy i Nagasaki, Huxley zrewidował swoją wizję świata z „Brave...”, pozostając dalej jednak w antyutopii.

Wyprawa ocalałych z pożogi naukowców z Nowej Zelandii /nikt nie miał powodu, by ich bombardować/ spodziewa się w post-wojennej Ameryce roku 2108-ego ujrzeć totalną fizyczną destrukcję, nie jest jednakże przygotowana na konfrontację z moralną degradacją.

Huxley twierdzi, że do hekatomby prowadzą dwie idee: POSTĘP i NACJONALIZM. Nie widzę potrzeby nadwerężać się, gdy Marian Ciupek świetnie to ujął w „Dekadzie Literackiej”:

„Rzadzący ocalałą grupą ludności Arcykapłan, którego duża inteligencja i przebiegłość wyniosły na szczyt hierarchi społecznej, udowadnia w swoim wykładzie, iż właśnie te dwie idee mające w XX wieku wielu zwolenników, stały się przyczyną katastrofy świata. W jego opinii tylko Szatan mógł skłonić ludzkość, aby w imię postępu i nacjonalizmu, poczęła się nawzajem wyniszczać To przekonanie o nieuchronności zagłady, o sprawczej roli Szatana, staje się w powieści kluczowym problemem. Bo właśnie z owego przekonania wyrasta nowa religia, nowa opętańcza idea, przejawiająca się w składaniu czci Diabłu..”.

Przed skrajnym pesymizmem Huxley nas chroni, dając możliwość ucieczki parze bohaterów - Dr Poole i Looli. Nie należy jednak zapominać, że wg autora wszyscy jesteśmy bezmyślnymi baboons /nie wiem dlaczego akurat afrykańskimi pawianami z czerwonymi zadkami, a nie np przyjemniejszymi gorylami czy szympansami/, którzy w każdej grupie trzymają na smyczy swego Einsteina /dlaczego „einsteiny” nie zmiałpały?/, i, ZAWSZE i WSZĘDZIE, podlegamy presji STRACHU, bo:

„..strach jest prawdziwą podstawą i fundamentem współczesnego życia. Strach przed nieustannie propagowaną techniką, która podnosząc nasz poziom życia, zwiększa prawdopodobieństwo gwałtownej śmierci. Strach przed nauką, która jedna ręką zabiera więcej nawet, niz hojnie rozdaje drugą (..) Strach przed Wielkimi Ludżmi, którym daliśmy za zgodą ogólu władzę, używaną przez nich, by nas nieodwołalnie wymordować lub uczynić niewolnikami. Strach przed wojna, której nie chcemy, czyniąc jednocześnie wszystko co w naszej mocy, by do niej dojść musiało...”.

Te ponure myśli minęły mu pięć lat póżniej, gdy zaczął przyjmować PEJOTL /meskalinę/, a juz całkiem wydobrzał w 1955, gdy systematycznie wstrzykiwał sobie LSD, czego wszystkim życzę.

Acha, na koniec, przed śmiercią, obwieścił się agnostykiem, co mądremu człowiekowi nie przystoi.

Wednesday 5 March 2014

Barbara SKARGA - Człowiek to nie jest piękne zwierzę

NIE ZGADZAM SIĘ!! Od tych słów zamierzam ponownie opublikować moje recenzje książek, których Państwo nie czytacie, a co do których wartości jestem głęboko przekonany. Ta idea powstała, gdy, dość przypadkowo, przejrzałem moje recenzje, które dostały najmniej plusów. Ale problem wnet okazał się o wiele poważniejszy, bo dotyczy książek za których recenzje dostałem od Państwa satysfakcjonującą ilość plusów, a mimo to poczytność tych naprawdę wartościowych pozycji jest znikoma. Wybieram tylko pozycje interesujące i zrozumiałe "dla każdego", a cykl zaczynam od utworów ks. Jana Twardowskiego.

Dzisiaj mam przyjemność polecić czytelne dla każdego, piękne teksty o życiu, Barbary Skargi, mojego wielkiego autorytetu moralnego, które mają na LC DWIE !!! recenzje, w tym moją, obdarzoną przez Państwa zaledwie 21 plusami.

Wydawnictwo ZNAK:
„Książka profesor Barbary Skargi to filozoficzna refleksja nad polskim życiem społecznym i politycznym ostatnich lat. Znajdują się w niej m.in. teksty o nienawiści, wolności, władzy, związku polityki z moralnością oraz portrety znanych współczesnych filozofów, jak Hans-Georg Gadamer czy Leszek Kołakowski. Czytelnik będzie miał też okazję przeczytać dwa wywiady z autorką. Barbara Skarga znakomicie łączy uniwersalne rozważania filozoficzne z celnymi i dość sceptycznymi obserwacjami dotyczącymi polskiej codzienności.”

Na podstawie Wikipedii:
Barbara Skarga (1919 – 2009) - profesor filozofii PAN, odznaczona Orderem Orła Białego w 1995.
Była członkiem Kapituły tego odznaczenia i Kanclerzem Orderu w latach 2001–2005. W październiku 2005 złożyła rezygnację z funkcji Kanclerza Orderu Orła Białego po wypowiedziach Lecha Kaczyńskiego, który stwierdził w trakcie swojej kampanii wyborczej, że niektóre osoby nagrodzone tym odznaczeniem przez Aleksandra Kwaśniewskiego są zasłużone dla PRL.

Z notatki po jej śmierci http://archive.is/yFdTW
„......Filozof prof. Tadeusz Gadacz wspomina zmarłą prof. Barbarę Skargę jako jeden z ostatnich wielkich autorytetów w polskiej filozofii. - Prof. Skarga pojmowała filozofię nie tylko jako wiedzę, ale przede wszystkim mądrość, pewną postawę życiową. Używała filozofii jak broni w obronie fundamentalnych wartości - powiedział Gadacz.... ..Prof. Gadacz przypomniał, że Barbara Skarga nie zamykała się w świecie naukowych spekulacji. - Zawsze angażowała się w życie. Podczas wojny była łączniczką AK, potem trafiła za to na Syberię, gdzie w łagrze spędziła 10 lat. Te przeżycia nie załamały jej jednak, nie należała do ludzi, którzy poddają się nieszczęściu. Swoje doświadczenia z Syberii opisała bardzo pięknie w książce "Po wyzwoleniu" - przypomniał Tadeusz Gadacz.... ...- Barbara Skarga była myślicielem ogromnej klasy, pięknie też pisała po polsku. Uważała, że rolą inteligencji jest angażowanie się w życie społeczne, niepozostawanie obojętnym. Dla prof. Skargi filozofia była bronią, którą walczyła w obronie fundamentalnych wartości. Niejednokrotnie zabierała głos w sprawach publicznych, niekiedy w sposób bardzo zdecydowany. Przykro, że po niedawnej śmierci Leszka Kołakowskiego odchodzi kolejny wielki autorytet polskiej filozofii - dodał Gadacz....”

Dotychczasowa recenzja:
Barbara Skarga - „Człowiek to nie jest piękne zwierzę”

BARBARA SKARGA TO NIEPODWAŻALNY AUTORYTET MORALNY

UWAGA!
1. Czytelnikom, którym postać Pani Profesor jest nieznana, zalecam przeczytanie informacji o Niej, chociażby na stronie Wikipedii, gdyż lektura tak mojej opinii, jak i Jej książek tego wymaga.
2. Czytelnikom, którym zależy na uściśleniu pojęcia „niepodważalnego autorytetu moralnego” podaję nazwiska, które nierozerwalnie się z nim łączą; STANISŁAW i MARIA OSSOWSCY

W omawianym zbiorze wykładów i artykułów przewija się stwierdzenie komplementarne z tytułem:
„Być człowiekiem nie jest łatwo”

Bo, jak często publicznie powtarza BARTOSZEWSKI, najistotniejsza jest PRZYZWOITOŚĆ. Skarga pisze:

„Przyzwoitość.. .. jest zapewne pierwszym krokiem do głębszej moralności... ..ale dzisiejsza szkoła jest słaba, niedobra, nie oddziałuje wychowawczo, nie wdraża swoich podopiecznych ani do moralności, ani do przyzwoitości... .Kiedy ma się dwanaście czy czternaście lat, to jeszcze się nie myśli, że człowiek stanowi wartość. Do młodych ludzi taka perspektywa jeszcze nie dociera. Ale dociera do nich to, że mają się ukłonić czy być grzeczni. I że nie wolno na drugiego człowieka od razu mówić „ty łajdaku”. Mówię o drobiazgach, ale wydaje mi się, że jest w nich coś niesłychanie ważnego. Na takich właśnie drobiazgach uczymy się, że TEGO SIĘ NIE ROBI”

Dla oddechu pogadajmy o MIŁOŚCI. Skarga przywołuje słowa ks.Twardowskiego:

„.<Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą> - wszyscy znamy te słowa, ale ich nie słuchamy. Nie kochamy ludzi. Gdy patrzę dookoła, to raczej widzę twarze pełne złości i nienawiści... ...Nienawiść jest łatwa, miłość, przyjażń wymagają niemałego wysiłku.. .Jakże niewiele jest takiej miłości, która zdolna jest przeobrazić się w przywiązanie trwałe, wierne, silne. W miłości chodzi bowiem o coś znacznie więcej, chodzi, jak się kiedyś wyraził Elzenberg, o radość z czyjegoś istnienia... ...PRAWDZIWIE GŁĘBOKA MIŁOŚĆ NIE ŻĄDA nawet WZAJEMNOŚCI, ona jest raczej ofiarą, dawaniem, a nie przyjmowaniem, czerpaniem, braniem, zachłannością zatruwającą jadem czystość uczuć. Moze dlatego jest TAK TRUDNA, może dlatego jest jej TAK MAŁO”. /podkr.moje/

Bez miłości, przyjażni odczuwa się SAMOTNOŚĆ, człowiek staje się MONADĄ:

„Każdy z nas jest monadą, jak to określił niegdyś Leibniz. Lecz monada ta wbrew Leibnizowi otwiera się i zamyka. Monada ma charakter dialektyczny, neguje swoją zamkniętość, porzuca ją, kieruje swój wzrok ku innym, gdy zaś jest już między nimi, neguje sens owego bycia w tym obcym dla niej świecie i pragnie wrócić do siebie. BOI SIĘ SAMOTNOŚCI, A JEDNOCZEŚNIE CHCE SIĘ od zewnętrznego świata ODSEPAROWAĆ...”. I dalej: „Samemu grozi pustka, SAMOTNOŚĆ PRZERAŻA, nawet jej mała chwila, i nie jest przypadkiem, że tylu ludzi, zwłaszcza młodych, KOCHA BYĆ W TŁUMIE, BYĆ RAZEM, razem klaszcząc, skacząc, modląc się, choć ten obok, ten inny jest nieznany i takim pozostanie....”./podk.moje/

W rozważaniach o NADZIEI Skarga mówi:

„..nie można czekać na ziszczenie się nadziei z założonymi rękami, Jak w tej słynnej i trafnej anegdocie: Jeżeli masz nadzieję wygrać na loterii, to daj mi szansę, kup los, napominał Pan Bóg rabina”.

Niestety, nadzieję można unicestwić irracjonalnym działaniem. I tak, w przypadku..

„..nadziei wielu narodów na życie bez wojny, bez cierpień, w poszanowaniu człowieka i róznorodnosci jego myśli i wierzeń... ...pozwalamy, by NASZA ZAŚCIANKOWOŚĆ, PARTYKULARYZM, wąskie interesy, a przede wszystkim NACJONALISTYCZNE ABERRACJE działały przeciw ziszczeniu się tej nadziei...”. /podk.moje/

Skoro poruszamy kwestię naszych wad narodowych, to przytoczmy komentarz autorki na temat powierzchowności polskiego katolicyzmu:

„Człowiek idzie w niedzielę do kościoła, bo przecież TRZEBA, a potem może się upić czy pobić żonę; jedno drugiemu absolutnie nie przeszkadza..”

Zakończmy wypracowanie paroma słowami Pani Profesor na temat PRAWDY:

„Rezygnacja z dążenia do prawdy jest zawsze przyznaniem się do porażki. Stwierdzenie natomiast, że się prawdę posiada, jest intelektualnym nadużyciem. Tak mówić może tylko fanatyk lub cynik. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, że tylko jego racje są niezbite... Jeżeli się dyskusyjności nie uznaje, jeżeli się twardo staje przy swych racjach, nie słucha krytyki, owa rzekoma prawda staje się narzędziem przymusu, prowadząc prostą drogą do rządów autorytarnych, a nawet despocji... ..Siła tej rzekomej prawdy wzmacnia się, gdy władza wykorzystuje religijne wsparcie. Przeciwstawianie się jej ustaleniom staje się wówczas nie tylko przestępstwem, ale także niemal grzechem...”.

Ponadto w książce: polemika z Kołakowskim „czy diabeł może być zbawiony”, pośmiertny artykuł o Gadamerze i wiele innych smakowitych specjałów.

UWAGA: TA KSIĄŻKA TO WAŻNY ETAP DLA KAŻDEGO DĄŻĄCEGO DO CZYTANIA DZIEŁ Z WYŻSZEJ PÓŁKI, gdyż prof. Skarga prowadzi dydaktykę przyswajalną dla wszystkich chętnych.

Tuesday 4 March 2014

Józef TISCHNER - NIESZCZĘSNY DAR WOLNOŚCI

Józef TISCHNER - “Nieszczęsny dar wolności”

Wiele znaczący tytuł, który natychmiast przeszedł do powszechnego obiegu, to prezent od losu, burzący spokój człowieka, naruszający stabilność, lepszego lub gorszego, ale status quo.

Tischner odwołuje się do Fromma i Dostojewskiego, ja pozwalam sobie uzupełnić ten duet Kruczkowskim z jego „Pierwszym dniem wolności”. Autor /str9/:

„Pamiętamy, jak pisał Erich Fromm: ludzie uciekają od wolności i sami, bez przymusu, wybierają sobie Hitlera.... ....... Jeszcze dosadniej niż Fromm pisał o tym Dostojewski w legendzie o Wielkim Inkwizytorze: „Ale skończy się na tym, że przyniosą nam swoją wolność do naszych nóg i powiedzą: ”. I dalej: „Powiadam Ci, zaiste najbardziej męczącą troską człowieka jest to: znależć kogoś, komu można by oddać dar wolności, z którym ta nieszczęsna istota się rodzi...”

Rozważania Tischnera dotyczą przede wszystkim „homo sovieticus”-a, jakiego w polską duszę, przez ponad 40 lat indoktrynowano.

„Homo sovieticus jest dzieckiem.. ..komunistycznej negacji własności prywatnej.... ...to pasożyt komunizmu..”.

U ukochanych tischnerowskich górali dla niego miejsca nie stało, bo gdy milicjant jednego z nich zatrzymał i grożnie zapytał: „Gdzie?”, to usłyszał:

„Co ci chłopce do tego? Koń MÓJ, dusa MOJA, jade ka kcem”.

Komunizm nie wybaczał grzechu prywatnego posiadania, więc nauczył używać nie posiadając. Tischner świetnie się czuje w stylu gombrowiczowskim:

„....co robić, by tak posiadać, żeby nie było wiadomo, że się posiada, i nie posiadać tak, żeby jednak posiadać? Rozwiązanie sprawy przyszło natychmiast: należy u ż y w a ć. W końcu ten, kto używa, nie posiada, bo przecież tylko używa, ale jednak posiada, bo zaspokaja potrzeby, a czyż nie o to chodzi istocie, która wierzy, że jest wielkim zestawem potrzeb?”.

Z tego wypływa konkluzja:

„Społeczeństwa liberalne, aby używać, muszą wpierw mieć, natomiast społeczeństwa komunistyczne mogły nie mieć, a jednak używać”.

I używały, szczególnie „w najweselszym baraku obozu KDL” - w Polsce. Ale też się cierpiało. Gdy nastała wolność....

„...skończyły się cierpienia wynikające z prześladowań. Nie ma już cierpień realnych. Mimo to potrzeba cierpień pozostała. Gdzie jest zapotrzebowanie na cierpienia, a nie ma rzeczywistego cierpienia, rośnie cierpienie iluzoryczne - iluzoryczny krzyż. Dlatego krzyczy sie o nowych atakach na wiarę, nowej nienawiści, nowym „prześladowaniu”. Miejsce krzyża realnego zajmuje krzyż fikcyjny..”.

To jak miał Tischnera lubić np abp Chrostowski i jego ludzie. A ludziom zasiać „ból fikcyjnego krzyża”, i im wmówić, że cierpią:..

„Bo największym cierpieniem cierpiętnika jest to, że mu nikt cierpień nie zadaje, a on musi żyć na tym świecie w przekonaniu, że świat go nie zauważa, traktując tak, jakby w ogóle nie istniał”

Myśl Tischnera rozwinął w 2012 r. Cezary Michalski, mówiąc /TP 40/2012/:

.”....wolność.. ...prowadzi do naszego natychmiastowego zdziecinnienia, czego przykładem była zarówno „mocarstwowość II RP, tak też współczesna nam „posmoleńska tromtadracja”, reprodukująca XIX-wieczne rytuały patriotyczne, w sytuacji tak bardzo odmiennej, że to naśladownictwo staje się już tylko uciążliwą groteską”.

Aby uwydatnić otwartość Tischnera, czuję się w obowiązku zacytować go, na temat Ananiasza i Safiry /str.82/

„Czyż nie czytamy w Dziejach Apostolskich, że w pierwszych gminach chrześcijańskich „wszystko było wspólne”? Czyż ŚW PIOTR NIE UKARAŁ ŚMIERCIĄ ANANIASZA WRAZ Z ŻONĄ SAFIRĄ, ponieważ część pieniędzy.. ..zachowali dla siebie?”.

Proponuję zapyta
swego księdza proboszcza, jak interpretuje to morderstwo opisane w DZ.5,1-11. Amen

Józef TISCHNER - HISTORIA FILOZOFII po góralsku

Józef TISCHNER - “HISTORIA FILOZOFII
po góralsku”

Ks. prof. J. Tischner był również kpiarzem, i to kpiarzem porównywalnym z G.B.Shaw. Nim przejdę do „Filozofii...”, przedstawię cztery przykłady jego poczucia humoru, co znacznie ułatwi przyswajalność książki:

1. „Chłopi przy gorzałce medytowali, co by to miało być, to „NIC”. Leon im pedzioł: to jest pół litra na dwóch”.

2. „Nie spotkałem w moim życiu nikogo, kto by stracił wiarę po przeczytaniu Marksa i Engelsa, natomiast spotkałem wielu, którzy ją stracili po spotkaniu ze swoim proboszczem”.

3. „Lenin przed rewolucją napisał „Czto diełat’”, a Mazowiecki tylko „Internowanie”, czyli zapis doświadczeń człowieka izolowanego”.

4. „Kiedy w kościele mówię: „przekażcie sobie znak pokoju”, jestem w uprzywilejowanej sytuacji, bo stoję za ołtarzem i nie muszę każdemu podać dłoni. Ale gdybym stał w tłumie, miałbym problemy”.

Szczęśliwie dysponuję wydaniem II, z 1998 r., bez dopisków Bonieckiego czy Kota, zbędnych, bo Tischner sam się obroni. Wszyscy recenzenci wspominają o „góralach co udawali greka”, to i ja ten cytat zamieszczam, lecz natychmiast przechodzę do uwag technicznych

BARDZO WAŻNE!! Aby się nie zniechęcić radzę zacząć lekturę od str.77 tj od drugiej strony rozdziału „Platon – Władek Trebunia-Tutka z Białego Dunajca”, dojechać do końca i rozsmakowawszy się w znakomitej zabawie, powrócić do początku książki. Dla zachęty sygnalizuję przygodę Józka Różańskiego /str.100, 103/:

„...żaba do niego ludzkim głosem przepowiado:
--„Bo jo jest hrabino zaklęto. Pokutujym w żabim ciele za to, cok nagrzysyła za zycio. I cekóm, jaz się jaki lutosierny cłek nojdzie i mnie pogłosko i pobośko, a wte cary zniknom i zaś bedym młodom, urodziwom dziewcynkom i radość bedym przynosic tymu, co się nade mną ulitował”......
..../Józek/ ocami po ogródku powiódł i pado:
„Eee, nie bedym głoskoł. Hrabiny mi nie trza, a żaba w ogródku tyz sie przydo”.

MIŁEJ LEKTURY!!!! A i jeszcze jego ostrzeżenie:

„...ŚLEBODA NIEDŁUGO W SWAWOLE SIE PRZEISTOCO” /str.119/

Sunday 2 March 2014

Richard DAWKINS - BÓG UROJONY

Richard DAWKINS - “BÓG UROJONY”

PSEUDONAUKOWY POPULIZM nie skażony rzetelnością, ani racjonalną argumentacją, co od razu na wstępie udowodnię.

Podstawą banialuk wypisywanych przez Dawkinsa jest twierdzenie, że kreacjonizmu i darwinizmu pogodzić się nie da. A to ściema!. Aby to wykazać, przyjmuję: nasz błogosławiony, a za niecałe dwa miesiące święty:

KAROL WOJTYŁA WIELKIM CZŁOWIEKIEM BYŁ!!

I właśnie ten aksjomat jest założeniem niniejszego dowodu. Nie jestem praktykującym katolikiem i nie wiele obchodzi mnie chrześcijanskie „sacrum” i „profanum”, dla mnie fakty się liczą. A one przedstawiają się tak: gdy Wojtyła jako PAPIEŻ JAN PAWEŁ II uznał teorię ewolucji za słuszną, HOCHSZTAPLER DAWKINS, w tej omawianej właśnie książce nazwał szanowanego przeze mnie POLAKA - HIPOKRYTĄ. Jeżeli komuś autorytet papieski nie wystarcza, niech poczyta prof. ASTRONOMII, ks. Michała HELLERA, który w 2011 roku, z okazji 80-tej rocznicy teorii WIELKIEGO WYBUCHU przedstawił stan wspólczesnej NAUKI, przypominając, że wszytko zaczęło się od Georgesa LEMAITRE”a, notabene też księdza, ale przede wszytkim kontynuatora teorii Einsteina i kosmologa.
Dawkinsa krew zalała, bo cała jego intryga stała się bezsensowna, skoro Watykan uznał Darwina i dlatego posunął się do ww nikczemności.
Ja akceptować takiego zachowania nie potrafię.

Żeby złagodzić nastrój wspomnę o rewelacjach, jakie na temat Dawkinsa podaje wikipedia. Otóż, chowany w KENII, przestał wierzyć w Boga w wieku 9 lat !!, szczęśliwie się nawrócił, by zaraz potem, poznawszy i zrozumiawszy teorię ewolucji, ponownie zostać ateistą mając 16 lat !!. Zdolne stworzenie..

Acha, żeby nie zapomnieć, podaję ciekawostkę: pan Dawkins w wywiadzie dla telewizji Al-Jazeera stwierdził, że..

„.wychowanie w rodzinie katolickiej i straszenie piekłem może przynosić większą szkodę niż bycie ofiarą molestowania seksualnego”.

Mam nadzieję, że ostudziłem fanów p.D, przechodzę więc do spraw zasadniczych.

Dawkins twierdzi, że: „ateiści mogą być szczęśliwi, zrównoważeni, moralni i spełnieni intelektualnie” oraz, że „ateizm jest dowodem zdrowego i niezależnego umysłu, więc ateiści mogą być z niego dumni”.

To głupota, a ponadto „marketingowe” zagranie mające podtrzymać na duchu tych, którym wydaje się, że są ateistami. BO....

ATEISTA TO TEN, KTÓRY JESZCZE NIE WIE, ŻE WIERZY, a jak się dowie, to uwierzy. A, żeby to się stało wystarczy bić się z własnymi myślami, efekt murowany, wiem z autopsji, tylko termnu nie znam, bo to sprawa indywidualna, osobista. Ks.  Twardowski  potwierdza  słuszność  mojej  tezy  o  nieistnieniu  ateistów:          

„Takich  całkowicie  niewierzących  nie  spotkałem.  Odrzucają  raczej  żle  wykładaną  religię,  karykaturę  Boga. Są  różne  okresy  w  życiu  człowieka.  Na  starość,  przed  śmiercią,  myśl  o  Bogu  staje  się  bliższa.  Przypomina  mi  się  jedno  zdanie  z  wiersza: „Starość  to  czas,  gdy  Boga  ogląda  się  z  bliska”.  Niektórzy  się  teraz  śmieją,  że  do  kościoła  przychodzą  przeważnie  starzy  ludzie.  Ci  starzy  kiedyś  byli  młodymi  i  wtedy  mogli  nie  chodzić  do  kościoła.  Z  biegiem  lat  Bóg  staje  się  jednak  bardziej  potrzebny”.

Aby dać należny odpór Dawkinsowi, cytuję fragment mego wypracowania pt „Resume moich najważniejszych poglądów” dostępne na blogu wgwg1943.blogspot.com:

„Kołakowski zauważa: aby „sformułowania takie jak „Bóg istnieje”, „Bóg nie istnieje” lub „Czy Bóg istnieje”.. ..mogły się stać przedmiotem refleksji.. ..musimy.. ..rozporządzać jasnym pojęciem Boga. Cała kwestia okazuje się pusta.. gdyż ..Bóg nie może być uchwycony w naszej siatce pojęciowej.. ..każde określenie Boga.. jest.. ..wewnętrznie sprzeczne, albo z zasady niezrozumiałe”. Dodajmy cytowany przez niego pogląd Nietzschego: „..Bóg jest figmentem wyobrażni albo ludzkiej potrzeby schronienia”. Figment to wymysł, marzenie.

Czyli dalej pozostajemy w punkcie wyjścia i nie wiemy co to znaczy BÓG ? Mnie odpowiada definicja Carla Gustava JUNGA: „BÓG to psychologiczna prawda, której subiektywnie doznaje każdy człowiek”. To teraz przewrotnie zapytam: czy Bóg istnieje? Wymijającą odpowiedż daje Kołakowski: „Jak wszyscy wiedzą, mamy co niemiara dowodów na istnienie Boga. To już samo przez się pewne podejrzenie budzi, bo jeżeli dla jakiegokolwiek twierdzenia istnieje choćby jeden dowód niezbity, to innych nie potrzeba”. Tak więc spekulacje na ten temat trwają, choć wydawało się, że im definitywny kres zadał, ponad 400 lat temu, PASCAL, swoim słynnym „zakładem”. /Stawiający na istnienie Boga ma pewność wygranej. Wybierając wiarę w Boga narażamy coś skończonego mając do wygrania nieskończoność/. Chyba wystarczająco zmęczyłem czytelnika i wypada przedstawić swój pogląd.

JA identyfikuję się ze stanowiskiem JUNGA, który zapytany, czy wierzy w Boga stanowczo odparł: „NIE MUSZĘ WIERZYĆ, JA WIEM”. A z czego wypływa moja wiedza ? Z mojej TRANSCENDENCJI, czyli indywidualnego mechanizmu poznawczego. Przekładając te mądrości na język potoczny, pewności istnienia Boga nabrałem analizując fakty i otaczające mnie zjawiska w trakcie mojego długiego 70-letniego życia. Nie jestem wprawdzie uczonym, lecz chciałbym znależć się w grupie tych, o których „mój” dyżurny kosmolog, ks. HELLER mówi: „..uczeni są osobami w naturalny sposób religijnymi, nawet jeśli nie należą do żadnego Kościoła, ponieważ stykają się z immanentną racjonalnością zjawisk przyrodniczych, a są to rzeczywistości, w których stają oni w obliczu tajemnicy”. /immanentny - tkwiący w rzeczy samej/. Z satysfakcją, że z Jungiem nie jesteśmy osamotnieni, przeczytałem słowa, jakie wypowiedział abp praski Dominik Duka, po śmierci prezydenta Havla: „Havel nigdy nie był ateistą.. ..Nasze wspólne wyznanie można ująć tak: „MY WIEMY, że ON JEST”.. ..Myślę, że jego stosunek do wiary był trochę taki jak Czesława Miłosza”. No to grono nam się powiększa.

Warto tu chyba przytoczyć uwagę Kołakowskiego o sensie wiary: „wykreślenie wiary w Boga pozbawia etos jego podstawy.. Jeśli ktoś nie uznaje, że człowiek i cały świat pochodzą ze STWÓRCZEGO ROZUMU ..to pozostają mu tylko „przepisy drogowe” ludzkiego zachowania, które można projektować i uzasadniać z punktu widzenia ich wartości użytkowej..”.

O głupocie ateizmu, a właściwie chwilowej modzie nań, ktora przeszła w równie prymitywny agnostycyzm, pisałem już w 2011 r /p. „AGNOSTYCYZM”/ więc tam odsyłam, a tu tylko przypomnę, że najdotkliwszy cios ateistom zadał Nietzsche ogłaszając ŚMIERĆ BOGA, gdyż utraciwszy podmiot swojej negacji zmarkotnieli.

Zauważmy, że wśród ateistów brak znanych nazwisk, bo prowokator NIETZSCHE ze swoim „BÓG UMARŁ” [A WIĘC BYŁ ], czy COMTE z filozofią pozytywizmu, czy SARTRE z egzystencjalizmem ateistami nie byli, a chęć dokuczenia MARKSOWI przez nazywanie go ateistą, bierze się z pobudek politycznych, a nie filozoficznych. Wprawdzie Tischner nazywa SARTRE’A - ostatnim ateistą, lecz równocześnie podkreśla, że ateizm, jak kankan, był wytworem mody i odszedł bezpowrotnie. Przypomnijmy też uwagę Kołakowskiego, że „odkąd sto lat temu Nietzsche ogłosił śmierć Boga, nie widuje się radosnych ateistów”.

PS Wielki Carl JUNG /1875-1961/ i mały Wojciech GOŁĘBIEWSKI /1943-201?/ nie potrzebowali żadnych dowodów na istnienie Boga, bo, po prostu, WIEDZIELI, że jest.”
-.-..-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-..-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-..-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...--..-.-..-..-..-..-..-.-..--.-.-.-..-..-
Na koniec przypomnijmy Dawkinsowi i jego wyznawcom, że:

„PAN BÓG MA PRAWO NIE CHCIEĆ MIEĆ ZA SWOICH WYZNAWCÓW LUDZI GŁUPICH”.

„Religia jest dla MĄDRYCH. A jak ktoś jest głupi i jak chce być głupi, nie powinien do tego używać religii, nie powinien religią swojej głupoty zasłaniać. Bo religia to fides, która quaerens intellectum”.

To były słowa ks. Tischnera

Ortodoksyjny TOMISTA WOJTYŁA, przyzwalając na głoszenie poglądów augustyniańskich, m.in. zaprzyjażnionemu Tischnerowi, wymyślił genialną ugodową formułę, którą umieścił w encyklice „FIDES ET RATIO” /Wiara i Rozum/:

„WIARA POZBAWIONA ROZUMU, PODOBNIE JAK ROZUM POZBAWIONY WIARY SĄ JEDNOSTRONNE I MOGĄ BYĆ NIEBEZPIECZNE”

Nie mogę odmówić sobie zacytowania PASCALA na koniec tego akapitu:

„WIARA JEST DAREM BOGA, KTÓRĄ DAJE WEDŁUG WŁASNEGO UPODOBANIA. WIARA JEST DZIEŁEM ŁASKI, A ŁASKA NA MOCY SAMEGO POJĘCIA JEST ROZDZIELANA ARBITRALNIE”

Tischner zauważa, że minęła moda na ateizm, ostatnim ateistą był SARTRE, a potem powstał egzystencjalizm chrześcijański i zapanowała moda na agnostycyzm. /a to ni pies, ni wydra/. Ks. Tomas Halik żartuje: „Z ateistami zgadzam się w wielu sprawach, czasem niemal we wszystkim – z wyjątkiem ich wiary, że Bóg nie istnieje..”

Saturday 1 March 2014

Emile CIORAN - "POKUSA ISTNIENIA"

Emile CIORAN - “POKUSA ISTNIENIA”

Nie zamierzałem pisać w najbliższym czasie nawet pół słowa o Cioranie, a to dlatego, że to „temat-rzeka”, jak również dlatego, że nic odkrywczego nie mam do powiedzenia, bo mnie uprzedzili profesjonaliści: KANIA, PIRÓG i KUTA. Niestety /a może na szczęście/, w dniu wczorajszym zostałem zobligowany do wyrażenia swojej opinii przez miłą Znajomą z „lubimy czytać”, podpisującą się: taryfa_ulgowa.

Krótko więc oświadczam: samotnik, pesymista, poniekąd nihilista, Cioran jest genialny i w związku z tym, książki jego roją się od sprzeczności. Jest to efektem uporczywej walki z samym sobą i chęcią uchwycenia DING AN SICH.

W omawianej książce znalazłem stwierdzenie rozkosznie kontrowersyjne, że:

„epokę współczesną otwiera dwóch histeryków Don Kichot i Luter”.

jak również, wnikliwą analizę, że tylko żebrak „..nie okłamuje ani siebie, ani innych”./por. opinię redakcyjną/

W drugim rozdziale pt „Mała teoria przeznaczenia” znalazłem zdanie, którym mógłbym poczuć się dotknięty:

„Dążność do „zbawiania” świata jest chorobliwym zjawiskiem właściwym niedojrzałości jakiegoś narodu..”.

Tamże perełka intelektu:

„...Hiszpania cierpi dlatego, że wyszła z Historii, a Rosja dlatego, że za wszelką cenę pragnie do niej wejść...”.

Proszę Panstwa, Cioran jest supermodny, materiałów na Google’u ogrom, więc tam zapraszam.