ECO UMBERTO /ur. 1932/
/LISTOPAD 2010/
Przepisując dzisiaj tj 23.11.2011 r. tekst na komputer, postanowiłem uzupełnić go wstępną tezą: ECO to supermodny, uczony HOCHSZTAPLER, który, jako autor bestsellerów, zapomniany zostanie w przeciągu 20 lat. Moja ocena dotyczy wyłącznie uprawianej przez niego beletrystyki, nie dotyczy zaś publicystyki czy opracowań historycznych.
Po raz pierwszy zacząłem czytać jego „WYPOCINY” na początku lat 90-tych, gdy jego „THRILLERY” - „Imię Róży” i „Wahadło Foucaulta” zdobyły popularność jako „naukowe powieści sensacyjne”. Nie strawiłem ich, a że w swoim długim życiu, przeżyłem wiele przelotnych IDOLATRII zbytnio tym się nie przejąłem. Jednakże, ze względu, na utrzymującą się jego popularność, obecnie /2010 r/ przestudiowałem cztery pozycje: ponownie te dwie w/w, dalej „Supermana w Literaturze Światowej” również jego autorstwa oraz biografię, napisaną przez Daniela Salvatore SCHIFFERA - „Umberto Eco - Labirynt Świata”.
Żeby być zrozumianym /w przeciwieństwie do pisaniny ECO, której pojąć się nie da/ wyjaśniam niezwłocznie sformułowania użyte w poprzednim akapicie. Użyłem określenia WYPOCINY nawiązując do samego ECO, który w „Dopiskach do Róży” /str.596/ swoją mozolną pracę nad książką ocenia następująco:
„GENIUS IS TWENTY PER CENT INSPIRATION and EIGHTY PER CENT PERSPIRATION” /Geniusz to w 20% talent, a w 80% pot autora/.
Zdaje się, że to cytat z Edgara Allana POE, lecz tego ECO nie uściśla: pewne jest natomiast, że czuje się on, jak najbardziej, geniuszem. Wysokie mniemanie o sobie jest jego dominującą cechą, o czym świadczy m.in przedstawione dalej porównywanie samego siebie z JOYCEM. Co do „THRILLERA” czyli „dreszczowca”, to mną „thrilled” - wstrząsnęła, przyprawiła o dreszcze, megalomańska maniera używania słów, pojęć, zwrotów niezrozumiałych, bądż nieprzyswajalnych przez „zwykłego” czytelnika, dla podkreślenia własnej doskonałości. Ja, samozwańczy uczeń ks. TISCHNERA, wszedłem w arkana filozofii i teologii dzięki memu nauczycielowi, który najtrudniejsze zagadnienia przedstawiał w sposób zrozumiały dla przeciętnego śmiertelnika. Tu, tymczasem, tej manierze uległ również autor autoryzowanej biografii ECO - SCHIFFER.
Niech służy za przykład cytat z „Wahadła” /str 395/: „Jak GENURA jest SEFIRĄ zła i strachu, tak TIFERET jest SEFIRĄ piękna i harmonii”. Toć to dla normalnego człowieka BEŁKOT. Jednakże, aby nie być głąbem, poszperałem po książkach i co znalazłem przedstawiłem w haśle „KABAŁA”, do którego czytania gorąco zachęcam. Pozostała mnie ino SEFIRA, którą znalazłem jedynie u KOPALIŃSKIEGO:
„SEFIRA w mozaizmie - każdy z 49 dni OMERU, czyli okresu 7 tygodni między drugim dniem PASCHY a SZAWUOT, kiedy to obowiązują różne prawa ograniczające, a każdy dzień wylicza się oficjalnie w czasie wieczornego nabożeństwa, według przykazania biblijnego. Lev. 23, 15-16. Hebrajskie sephirah „liczący”, od sephor „liczyć””.
Wystarczy dodać, że mozaizm to judaizm /od Mosesa tj Mojżesza/, że Pascha to przaśniki, święto obchodzone w pierwszą pełnię wiosenną /por. Wielkanoc/ na pamiątkę wyjścia z Egiptu, że Szawuot to Święto Tygodni /por. Zielone Świątki/, święto rolnicze, początek żniw pszenicy, inaczej PENTECOST /gr. Pentecoste - 50-ty/, bo obchodzone 50-tego dnia po święcie Pascha i już wszystko jasne. A TAKI RYMPAŁ!!! Przecież to absolutnie nie pasuje do omawianego cytatu. Tam winna być EMANACJA, a nie jakaś sefira.
W biografii autorstwa Schiffera prowadzącymi słowami są ITINERARIUM i EPIFANIA. A przecież ITINERARIUM to diariusz, dziennik, szczególnie dziennik podróży, a EPIFANIA to objawienie się, ukazanie się, a w naszej, europejskiej kulturze to Święto Trzech Króli, ku czci objawienia się Chrystusa /Mesjasza/ trzem mędrcom ze Wschodu.
Kończę wyjaśnianie słów użytych w pierwszym ustępie IDOLATRIĄ, czyli maniakalną wręcz, nieuzasadnioną, lecz naogół przemijającą estymą, której dam przykład, a że dotyczy pisarza to per analogiam Umberto ECO czeka „tyż” samo. W końcu lat 1970-tych zabił się Edek STACHURA /1937-77/. Ówczesna młodzież, zafascynowana jego image’m, czytała, przy świeczkach, z nabożeństwem jego utwory, głównie „Fabula Rasę” i „Siekierezadę”. A że znałem go z Krakowskiego Przedmieścia, to zaskoczony tą IDOLATRIĄ, przeczytałem CAŁE pięć tomów, które „teenager” Monika przytaskała do domu. Spodobały mnie się dwa sprytne „zagrania”: pierwsze to konwersja TABULA RASA /czysta karta, w przenośni umysł nie skażony żadną wiedzą/ do FABULA RASA - czysta bajka; a drugie to nazwanie bohatera imieniem „SIĘ”. Wg HEIDEGGERA bowiem posługiwanie się „SIĘ” służy formułowaniu ogólników. Np „MÓWI SIĘ”. Nie wiadomo kto, a więc unika się odpowiedzialności przy jednoczesnym powiększeniu wiarygodności. I mimo tych dwóch „fajnych” sztuczek, kto dziś Stachurę czyta?
Teraz będzie o książce ECO pt „SUPERMAN w Literaturze Światowej”. Jest to analiza kształtowania mitu NADCZŁOWIEKA przez pisarzy. Mamy tu i Edgara Rice BURROUGHSA twórcę TARZANA, i Pierre-Alexisa wicehrabiego Ponson du TERRAIL, autora „Wyczynów ROCAMBOLE’a”, i Iana FLEMINGA twórcę Jamesa BONDa i DUMASA z jego Hrabią Monte Christo itd itd. ECO zaskoczył mnie rozwinięciem swego twierdzenia, że „żródłem i wzorem NIETZSCHEAŃSKIEGO NADCZŁOWIEKA był nie ZARATUSTRA lecz MONTE CHRISTO”. Otóż, pewnie jak duża część czytelników „Hrabiego Monte Christo”, odbierałem historię Dantesa jako triumf sprawiedliwości, zwycięstwo pokrzywdzonego nad wszystkimi nikczemnikami. ECO, uważany za WIRTUOZA ANALIZY TEKSTOWEJ, skupił się na końcowej partii książki, gdy hrabia Monte Christo staje się autorytarnym władcą, NADCZŁOWIEKIEM, i sam sobie przypisuje prawo do ferowania wyroków, stając się pierwowzorem dla faszyzmu. ECO mówi zresztą o „wiecznym faszyzmie”, w którym „złudną rolę substytutu odgrywa podrzucona masom PRZESADNA GLORYFIKACJA CZŁOWIEKA”. Kulty Nerona czy Napoleona, Hitlera czy Stalina najtrafniej podsumował CHESTERTON: „Nie jest tak, że odkąd ludzie przestali wierzyć w Boga, nie wierzą w nic, lecz, że wierzą w BYLE CO.”
To „BYLE CO” skłania mnie do wspomnienia skarłowaciałego kacyka Kaczyńskiego, który trafiając na podatny grunt polskiego motłochu, potrafi narzucić około 20%-om populacji, swoją nieomylność jako „oczywistą oczywistość”. A propos motłochu warto, jako dygresję, przytoczyć słuszną uwagę ks. Bonieckiego: „Irytacja i agresja pod adresem kleru jest w istocie irytacją na to CIEMNE SPOŁECZEŃSTWO”.
Przed chwilą powiedziałem, że ECO jest wirtuozem analizy tekstowej czyli HERMENEUTYKI. Uprawianie jej jest arcytrudne, przeto ja - ignorant czytając dzieła filozoficzne, Biblię czy Encykliki wspieram się interpretacjami MĄDRZEJSZYCH. Niech różnorodność odczytania potwierdzi poniższa dygresja o SYNU MARNOTRAWNYM. Otóż, przed laty, chodziliśmy w każdą niedzielę do BAPTYSTÓW, gdzie zamiast mszy jest wspólne czytanie BIBLII, komentowane przez PASTORA. I tak omawiając przypowieść o synu marnotrawnym, Pastor zaskoczył nas kładąc nacisk na moment, gdy „Młodszy /syn/ rzekł do ojca: „Ojcze, daj mi część własności, która na mnie przypada”” /Mat 15,12/. Reszta opowieści to nieuchronna konsekwencja tej chwili; chwili, w której ŻLE wychowany młodzieniec ma czelność zwracać się do ojca z takim żądaniem. A czelność ma, gdyż wskutek ZŁEGO wychowania mniema, że coś mu się należy. A więc rodzice zbierają owoce swego działania czyli ZŁEGO wychowywania. No i jak to usłyszałem, to pastorowi rację przyznałem.
No to wracamy do ECO, a ściślej do jego biografii. SCHIFFER wysmażył apoteozę ECO, którą ten jeszcze weryfikował i autoryzował /!/. Niemniej parę ciekawych rzeczy z niej się dowiedziałem. ECO jest profesorem SEMIOLOGII na Uniwersytecie w Bolonii i specjalizuje się w historii Średniowiecza, czyli jest MEDIEWISTĄ specjalizującym się w SEMIOTYCE.
Podchodząc pedantycznie do swojej pisaniny wyjaśniam, że SEMIOTYKA /od gr. SEMEIOSIS - oznaka/ to OGÓLNA TEORIA ZNAKU. Tendencje słowotwórcze doprowadziły nas do SEMIOLOGII. Wiemy, że przyrostek -logia znaczy nauka, a więc SEMIOLOGIA to nauka o OGÓLNEJ TEORII ZNAKU, czyli, tak mi na mój rozum wychodzi, pojęcie zbędne.
SEMIOTYKA dzieli się na: SEMANTYKĘ - naukę o znaczeniu wyrazów, SYNTAKTYKĘ - teorię składni logicznej, zajmującą się problemami wzajemnych stosunków /znaczeniowych/ między poszczególnymi wyrażeniami języka /znakami/ w procesie komunikowania się ludzi, i PRAGMATYKĘ - zajmującą się problemami stosunków między znakami słownymi a osobami, które się przy ich pomocy ze sobą porozumiewają /tzn między wypowiadającymi je, a słuchaczami/.
W związku z ostatnim, nie mogę sobie odmówić przypomnienia, że „PRAGMATYZM - to filozoficzny kierunek powstały w XIX wieku, w USA, postulujący PRAKTYCZNY sposób myślenia i działania, uzależniający prawdziwość twierdzeń od ich praktycznych skutków /UŻYTECZNOŚĆ JAKO KRYTERIUM PRAWDY/.”.
Ze względu na obecną popularność słowa PRAGMATYK, informuję, że miało ono, od zawsze, trzy znaczenia: 1. w Grecji - prawnik, adwokat 2. W Rzymie - członek cesarskiej rady prawniczej, i 3. w ogóle - historyk przedstawiający dzieje zgodnie z metodą pragmatyczną, czyli to co obecnie nazywamy polityką historyczną tj zakłamaniem.
Ponieważ obecnie pragmatykiem nazywamy ŚWINIĘ stosującą zasadę „CEL UŚWIĘCA ŚRODKI”, krzyknę za Cyceronem „O tempora, o mores!” /O czasy, o obyczaje!/, a od siebie szepnę „Czas umierać”.
Wróćmy /przed śmiercią/ do biografii. Jako motto biografii SCHIFFER przepisał motto z „Biblioteki Babel” JORGE’A LOUISA BORGESA:
„WSZECHŚWIAT /który inni nazywają BIBLIOTEKĄ/ składa się z nieokreślonej i być może nieskończonej, liczby sześciobocznych galerii. Jak wszyscy ludzie biblioteki, podróżowałem w młodości; odbywałem pielgrzymki w poszukiwaniu jakiejś książki, być może katalogu, katalogów...”
Powstrzymam się narazie na tym cytacie, bardzo istotnym, jako, że akcja „RÓŻY” toczy się głownie w bibliotece, a jej strażnik nazywa się JORGE /p.pow.podkr./ i jest ślepy jak BORGES.
ECO doktoryzował się w wieku 22 lat obroną pracy pt „Problem etyczny u Tomasza z Akwinu”. Problematyką tą zajmował się w następnych latach narażając się konserwatystom i „czarnym” swoim nowatorskim spojrzeniem. Między innymi napisal, ze „Papież Jan XXII zbanalizował Tomasza ogłaszając go świętym”. Mnie zainteresowała następująca opinia: „Tomasz nie arystotelizuje chrześcijaństwa, lecz chrystianizuje Arystotelesa. Trzeba powiedzieć jasno, iż nigdy nie uważał, że rozum pozwala wszystko zrozumieć, lecz, że można wszystko zrozumieć przez wiarę: chciał po prostu wskazać, że wiara nie jest sprzeczna z rozumem, a zatem można pozwolić sobie na luksus rozumowania wychodząc w ten sposób poza universum halucynacji”. Zestawmy to z encykliką „Fides et ratio” JP II-ego, pamiętając, że był zagorzałym akwinistą: „WIARA i ROZUM są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się do kontemplacji prawdy.... WIARA pozbawiona ROZUMU, podobnie jak ROZUM pozbawiony wiary są jednostronne i mogą być niebezpieczne”. Na marginesie przypomnijmy, że u św. Augustyna wiara jako proste zawierzenie jest potrzebna by poruszyć umysł /rozum/, ale dopiero ROZUM może doprowadzić do prawdziwej WIARY, oczywiście, tych nielicznych, którzy go posiadają.
Czytając ECO i o ECO odnoszę wrażenie, że ten zdolny mediewista-semiotyk czuje się niedowartościowany i marzy o popularności twórcy „Ulissesa” i „Finnegans Wake” czyli Jamesa JOYCE’a. To, że naśladuje joyce-owski monolog wewnętrzny w formie dygresyjno-skojarzeniowego „STRUMIENIA ŚWIADOMOŚCI” to pół biedy, problem stanowi nieznośna, niczym nieuzasadniona maniera PSEUDOINTELEKTUALNOŚCI objawiająca sie stosowaniem niezrozumiałych słów, cytatów we wszystkich możliwych językach oraz mówieniem o sprawach prostych językiem PRZEINTELEKTUALIZOWANYM. i to wszystko w książkach adresowanych do MASOWEGO ODBIORCY. /Joyce pisał „Ulissesa” dla WYBRAŃCÓW/. To tak, jak z niejaką panią Piotrowską, specjalistką od filmów w „Tygodniku Powszechnym”, która recenzując jakikolwiek błahy film skupia się na popisywaniu się swoją wiedzą i fachowością, zapomina więc o meritum sprawy i w efekcie czytelnik, przebrnąwszy przez jej mądrości i skojarzenia, dalej nie wie czy omawiany film warto obejrzeć czy też nie. Wyprzedzając omówienie przeze mnie „Imienia Róży” podam przykład tej maniery.
Na paru stronach tej książki /str. 134-150/ mamy słowa: TRANSEPT /nawa poprzeczna/, LEMUR /dusza potępiona/, KOMPLETA /modlitwy po nieszporach/, KAPICA SOFIZMATÓW /habit /?/, kaptur /?/ fałszywych dowodów/, ANTYSTROFA /druga zwrotka śpiewu/, KACERZ /heretyk/, PLUDRY /bufiaste spodnie/, KLUNIAKI /???/, MURENY /ryby węgorzowate/, WELIN /skórka cielęca/, PARENEZA /przestroga/, AUSTERIA /gospoda, tu raczej sala gościnna/, KARTUSZ /zdobnik w kształcie karty do zawieszania emblematów/, dalej ĆWIERTNIA, ARIMASPY, SYKOFANTY, MACHLARZE, EPITOMA, MYTLARZE, CHĄŚNIKI czy też wyrażenia „MERDRE A TOY, BOGOMILO DI MERDI” czy „ILLE MENTEUR, PUAH”. Czyż ja pierwszy mam krzyczeć: KRÓL JEST NAGI ? Przecież niniejszym udowodniłem, że entuzjaści beletrystyki ECO to LĘKLIWE SNOBY.
Kilka dni temu czytałem JOYCE’a „Dublińczyków”, przepiękny zbiór facecji o mieszkańcach ówczesnego Dublina i ich specyficznej moralności. Lektura miła, łatwa i przyjemna. A pamiętam z młodości, uczniowskie dyskusje po przeczytaniu „Portretu artysty z czasów młodości”. Natomiast „ULISSES”, nad którym Joyce pracował całe życie, był jego swoistym manifestem przeznaczonym dla sędziwych starców. Parafrazując MIŁOSZA: „TAKIEGO TRAKTATU MŁODY CZŁOWIEK NIE...” zrozumie. Zauważmy, że na przetłumaczenie tego dzieła Maciej SŁOMCZYŃSKI poświęcił 20 lat, utrzymując się z pisania kryminałow pod pseudonimem Joe Alex, a wybitnie, niewątpliwie, inteligentny MÓJ OJCIEC chełpił się, że zrozumiał mniej więcej trzy czwarte. Nota bene pamiętam, że swój zakres pojmowania oceniałem na 30%. Wniosek: nadszedł czas by ponownie poczytać.
A tymczasem ECO napisał „THRILLLERY NAUKOWE”, które, w zamierzeniu, miały być dostępne dla szerokiej rzeszy czytelników. Nikt go nie przestrzegł, jak Kwaśniewski Dorna i Sabę, że nie tędy droga. Zauważmy, że w „DOPISKACH DO RÓŻY”/str.613/ ECO mówi: „chciałem, żeby czytelnik się bawił”. No to mu się nie udało, bo się nie bawiłem. W tychże „Dopiskach...” wielokrotnie pokazuje samouwielbienie, zauważając m.in. /str.597/: „o procesie twórczym piszą artyści POMNIEJSI, którzy uzyskiwali rezultaty skromniejsze”. Ale bufon. On jest wielki, ponad TO, aż po lekceważenie czytelnika, któremu do końca nie wyjaśnia tytułu „Imię Róży”.
Wracając do relacji ECO - JOYCE czuję się zmuszony wspomnieć o ECO-wskich analizach religijności Joyce’a. Mowi on: „Joyce jest podszyty moralnością ANACHORETY, z całym tym mechanizmem ONANISTYCZNYM, który takie życie wywołuje”. Gwoli jasności przypominam, że „anachoreta” to pustelnik, inaczej samotnik, odludek. O obciążeniu Joyce’a wychowaniem katolickim ECO pisze: „Jednakże nawet po odrzuceniu wiary nie opuszcza Joyce’a OBSESJA RELIGIJNA. Różne formy obecności dawnej ortodoksji ciągle pojawiają się w całym jego dziele pod postacią wybitnie osobistej mitologii i blużnierczego zacięcia, wskazując na pewne pozostałości emocjonalne”. Nie podejmując dyskusji z powyższą opinią, zwracam uwagę na ważne sformułowanie: „OBSESJA RELIGIJNA”. Otóż na to cierpi sam ECO i to bardzo poważnie, czego dowodem są obie poniżej omawiane książki. Sam definiuje się jako ATEISTA, co już wg mnie jest kompromitujące, a prymitywny tok jego myślenia przedstawię w paru poniższych przykładach. Zakończę ten akapit stwiedzeniem, że ECO wg mnie, poprzez agresję, chce ukryć swój kompleks niższości wobec Joyce’a.
Przejdżmy teraz do „IMIENIA RÓŻY”. Jak wspominałem, autor nie był uprzejmy wyjaśnić o co mu chodziło, tzn co ten tytuł znaczy. Licznych interpretacji nie będę przytaczał, bo tylko gmatwają, a nic nie wyjaśniają. ECO kończy książkę łacińskim stwierdzeniem; „STAT ROSA PRISTINA NOMINE, NOMINE NUDA TENEMUS”, co można przetłumaczyć: „DAWNA RÓŻA TRWA W NAZWIE, NAZWY JEDYNIE MAMY”. Co to daje ? Mnie nic. Jego biograf pisze, że ABELARD używał sformułowania NULLA ROSA EST, by wykazać, że język może mówić albo o rzeczach, które przepadły, albo o rzeczach nieistniejących. Ja, z kolei, wyczytałem, że mistyczna RÓŻA z Pieśni XXX i XXXI „Raju” DANTEGO, została przejęta przez Kościół Rzymski, jako symbol MATKI ZBAWICIELA - stąd właśnie mamy w LITANIACH ową RÓŻĘ MISTYCZNĄ. /I stąd ROSARIO czyli RÓŻAniec/ A jak to się ma do treści książki ? NIJAK. No to przejdżmy do treści.
Koniec września 1327 r. Cesarz Ludwik IV Bawarski oblega PIZĘ; szykuje się do marszu na RZYM, by tam na nowo ustanowić ŚWIĘTE CESARSTWO RZYMSKIE. Papież Jan XXII, przeprowadzony do Avignonu /„niewola awiniońska 1309-1377/, ekskomunikuje cesarza, a antypapież Mikołaj I atakuje papieża. Misję pojednawczą powierzono uczonemu franciszkaninowi, byłemu inkwizytorowi Wilhelmowi z Baskerville /jak pies u Conan Doyle’a/, który wyrusza z sekretarzem ADSO /jak Sherlock Holmes z dr Watsonem/ z Toskanii do Avignonu. W drodze trafia do klasztoru, gdzieś między Piemontem i Ligurią, a tu proszony jest o wyjaśnienie morderstwa. No i wyjaśnia, oczywiście „sherlockowską” metodą dedukcji, a im więcej wyjaśnia, tym trupów przybywa. Na koniec dowiadujemy się, że dedukcja wprawdzie zawiodła, lecz doprowadziła do rozwiązania zagadki, jako, że fałszywy trop też może prowadzić do właściwego celu. Przez 570 stron autor buduje teorię tajemnego spisku chroniącego przed ujawnieniem CZEGOŚ, co siedzi w tajemnej bibliotece, BIBLIOTECE będącej substytutem BOGA. Tym CZYMŚ okazuje się nieznane dzieło Arystotelesa, które wg pojebanego, ślepego strażnika biblioteki - JORGE’a /wróć do str.4 /dół/ i do str. 5 /pocz/ oraz por. z Borgesem/, udostępnione ludziom, zniszczyłoby wszystkie dogmaty i doktryny chrześcijaństwa. Dzieło to oczywiście ulega spaleniu w przypadkowym pożarze, a więc już nie dowiemy się CZYM JEST TO, co miałoby zaszkodzić chrześcijaństwu. Wprawdzie szeroko się mówi o Tomaszu z Akwinu, którego nauka jest przecież rozwinięciem filozofii arystotelowskiej, jak również wspomina twórców kanonów katolicyzmu, w tym obok Dionizego Areopagity, św. Augustyna i św. Tomasza - PLOTYNA, tworcę neoplatonizmu, lecz i tak DIABŁEM pozostaje ARYSTOTELES. Żeby było śmieszniej, a właściwie durniej, okazuje się, że wszystkie trupy „zaistniały” skutkiem HOMOSEKSUALNEJ CHUCI MNICHÓW. Tfu, tfu, i po co ja się tak męczyłem superlekturą ?
A że jestem uparty wziąłem się za „WAHADŁO FOUCAULTA”. I znów ECO nie wyjaśnia tytułu do końca. Mało tego, gmatwa, bo w posłowiu sugeruje, że może chodzić o Michela, a nie Jeana Bernarda Leona. Wyjaśnijmy, ten pierwszy to STRUKTURALISTA, podobnie jak BARTHES czy JACOBSON. /Strukturalizm to kierunek badawczy nad kulturą, kładący nacisk na analizę strukturalną badanych zjawisk, a nie na ich genezę lub funkcję, stworzony przez Claude’a LEVI-STRAUSSA/. Ten drugi to fizyk, twórca wahadła dowodzącego obrotu Ziemi względem własnej osi. Pierwsze doświadczenie przeprowadzono w 1851 r., w piwnicy, potem w Obserwatorium, a w końcu pod kopułą paryskiego PANTEONU przy pomocy sznura długości 67 m i kuli ważącej 28 kg. W wersji pomniejszonej wisi w Saint Martin-de-Champs w Conservatoire des Arts et Metres. Mniemam, że chodzi tu o Serves pod Paryżem, gdzie za mojej młodości mieściły się wzorce miar i wag. Co do wahadła, to, zgodnie z siłami Coriolisa, wahać się będzie na północnej pólkuli zgodnie ze wskazówkami zegara, na południowej - przeciwnie, a na równiku - wogóle wahać się nie będzie. Acha, na biegunie pólnocnym będzie obracać się zgodnie z obrotem Ziemi, a obrót będzie trwał 24 godziny. Nie mogę nie wspomnieć, że mój dziekan i wykładowca, nieodżałowany prof. Józef Hurwic /exodus Żydów w 1968/, aby nam głąbom zademonstrować działanie sił Coriolisa „rozkręcił” na obrotowym stołku adiunkta dr Borkowskiego, trzymającego pionowo kręcące się koło rowerowe. Chodzi bowiem o dodatkową siłę bezwładności uwzględniającą wpływ ruchu obrotowego układu odniesienia na ruch względny tego ciała.
No to metodycznie zaznajomiłem się z tytułem i zacząłem czytać. Cóż, okazało się, że poszczególne rozdziały noszą nazwy EMANACJI KABAŁY. Chcąc, nie chcąc musiałem poczytać o KABALE, czego efektem jest opracowane przeze mnie hasło „KABAŁA”. Polecam. Jak można było przypuszczać, te tytuły rozdziałów /jak i całej książki/ mają się nijak do treści. Ponieważ wyczytałem gdzieś, że trzeba przebrnąć przez 150 stron, a potem będzie lekko, to żem ambitny, dojechałem aż do 438 str co stanowi 63,5% całości tego „szajsu”. Gdy byłem młody i niecierpliwy, to nie zmogłem „Starej Baśni” Kraszewskiego, „Nocy i Dni” Dąbrowskiej, a nawet „Nad Niemnem” Orzeszkowej; i do dziś ich nie przeczytałem. Przyznam też ze wstydem, że „W poszukiwaniu Straconego Czasu” Prousta, porzuciłem po III tomie. Na starość człowiek cierpliwszy, czytaj łaskawszy, bardziej wyrozumiały, to i 438 stronic „chały” zaliczyłem. Acha, w ostatnich latach nie dobrnąłem do końca tylko raz, a autorem był niejaki DUKAJ, ale stało się dobrze, bo póżniej, gdy się dowiedziałem, że on pozytywnie zrecenzował książkę gnoja Ziemkiewicza, to i tak był u mnie na cenzurowanym.
Teraz przejdżmy do treści. Istnieje wielki, ponadczasowy spisek i to nie tylko „masonów, Żydów i cyklistów”, lecz również różokrzyżowców, kawalerów maltańskich, poszukiwaczy Graala, kabalistów, templariuszy i kupy innych. Wszyscy są wysłannikami szatana i knują nad apokaliptycznym faszyzmem. A właściwie szkoda pióra, by dalej o tym pisać, gdy dzień dzisiejszy obfituje w teorie Macierewicza o helu i bombie termojądrowej.
Reasumując: zmarnowalem koło miesiąca, lecz mam, raz na zawsze, wyrobione zdanie o idolu - ECO. Skoro ja zmarnowałem tyle czasu, to choć symbolicznie obarczę jakąś jego cząstką mego czytelnika, zmuszając go do przeczytania cytatu, potwierdzającego obsesję religijną i paranoję ECO: /str 219/
„Pomyślmy: Mateusz, Łukasz, Marek i Jan to grupa wesołków, którzy zbierają się i postanawiają zrobić kawał, wymyślając pewną postać, ustalają kilka najważniejszych faktów, co do reszty każdy ma wolną rękę, potem zobaczymy, kto najlepiej sobie poradził. Cztery opowieści trafiają do znajomych, którzy zaczynają się wymądrzać. Mateusz jest dość realistyczny, ale zbyt duży nacisk kładzie na kwestię mesjasza. Marek całkiem, całkiem, lecz trochę bałaganiarski. Łukasz ma elegancki styl... to trzeba przyznać. Jan za dużo filozofuje.... Ale w sumie książeczki podobają się, krążą z rąk do rąk i kiedy tamci czterej spostrzegają co się stało, jest już za póżno. Paweł spotyka Jezusa na drodze do Damaszku. Pliniusz rozpoczyna śledztwo na rozkaz zatroskanego przebiegiem wydarzeń cesarza, całe stosy apokryfów wmawiają czytelnikom, że ich autorzy też wiedzą niejedno.... ty, apokryficzny czytelniku, mój bliżni, mój bracie... Piotrowi to wszystko uderza do głowy, zaczyna traktować siebie poważnie. Jan grozi, że wyjawi całą prawdę. Piotr i Paweł każą go złapać, zakuwają w łańcuchy na wyspie Pathos i biedaczysko zaczyna widzieć niestworzone rzeczy; szarańcza na oparciu łoża, uciszcie trąby, skąd wzięła się ta krew.... Inni mówią, że za dużo pije, że to arterioskleroza... A jeśli naprawdę tak było ?”.
Nie wiem komu te brednie mogą się spodobać. Rozumiem, że ludzie POTULNIE przyjmują doktrynę stworzoną przez św. Pawła /por.hasło „Św. Paweł”/, eksponującą MĘKĘ PAŃSKĄ i ZMARTWYCHWSTANIE, przez co dającą nadzieję motłochowi na lepsze życie w „NIEBIESIECH”. Rozumiem, że łatwiej cieszyć się darowaną nadzieją, niż przyswajać nauki Jezusa skłaniające do prób stworzenia nieba na ziemi. Rozumiem, że poważni myśliciele, jak np prof. ks. Węcławski, odchodzą z Kościoła, nie mogąc pogodzić się z jego populistycznym doktrynerstwem. NIE ROZUMIEM zaś skąd w tzw katolickim narodzie, jak Polska czy Włochy, biorą się entuzjaści ECO czy DAWKINSA.
I dwoma słowami o tym ostatnim chcę zakończyć moje wypracowanie. Dawkins zdobył nieporównywalnie większą popularność niż Eco pozycją pt „THE GOD DELUSION”, której tytuł został błędnie przetłumaczony na jęz. polski „BÓG UROJONY”. /Bliższe byłoby „BOSKA ZŁUDA”, bądż „Oszustwa z Bogiem”, lub „Mistyfikacje na temat Boga” czy też „Fałsz w image’u Boga”/. W 2007 r. pisałem o nim: prymitywny, prostacki. A książka to kogel-mogel, bełkot i idiotyzmy. Ani słowa o LOGOSIE, za to głupot dużo, w tym najzabawniejsza dotycząca Wojtyły. Otóż Dawkins nazwał JP II hipokrytą, bo ten uznał ewolucjonizm. Lepszego dowodu własnej ignorancji nie trzeba. Na końcu wyczytałem, że naprawdę nazywa się SIMONYI, to jakby z Indii. /U Collinsa, w World Encyclopedii, wyczytałem, że urodził się w 1941 r., w KENII/.
Reasumując: spiski, półprawdy, sensacyjne „odkrycia” - ludziom TO potrzebne, bo ich nudne życie TO wzbogaca. A więc LUDZIE TO KUPIĄ. I wio, do przodu. Amen
No comments:
Post a Comment