Friday 28 June 2019

Joanna SZWECHŁOWICZ - „Ostatnia wola”


Za  JP II  apeluję:  „NIE  LĘKAJCIE  SIĘ”,  a  że  ja  swojski  staruszek,  to  przekładam  na  „nasze”:  nie  bójta  się!  Jak  piszecie,  że  to  świetny  kryminał  retro  w  stylu  Agaty  Christie,  to  czego  Wam,  do  diaska,  brakuje,  żeby  postawić  10/10 ???
Oczywiście  w  kategorii  kryminałów…  Książka,  z  2015  roku,  164  strony  na  pdf,  ma  na  LC  6,53 (152 ocen i 40 opinii)  i  tylko  troje  odważnych  dało  jej  10/10;  to  ja  jestem  czwarty!! 
Nic  nie  znalazłem  o  autorce  poza  notką  Wydawcy (Prószyński):
Joanna Szwechłowicz (ur. 1984) – absolwentka MISH, z wykształcenia polonistka i socjolog. Doktorantka w Zakładzie Komparatystyki Instytutu Literatury Polskiej UW. Pisze pracę na temat amatorskiej krytyki literackiej w Internecie. Prowadzi zajęcia z komparatystki, analizy porównawczej tekstów literackich oraz na temat mediów elektronicznych.
Wydaje  się  kompetentna  i  jeszcze  młoda,  a  na  LC  ma  trzy  książki,  ostatnia  z  2016.  No  to  wesprzyjmy  ją,  bo  zapowiedź  dobrej  zabawy  już  nam  dała.  Polecam  10/10

Marta SZAREJKO - „Zaduch. Reportaże o obcości”




Piękni  trzydziestoletni!  Piękni  to  byli,  jak  ja  miałem  30  lat, tj.  w  1973 r,  w  epoce  transformacji  gomułkowsko – gierkowskiej,   kiedy  Gierek  obudził  w  nas  nadzieje,  porównywalne   z  obecnymi,  wynikającymi  z  niepodległości  oraz  przynależności  do  UE  i  NATO.  

U  Szarejko -  nie    piękni,  bo  zakompleksiali,  po  prostu - smutasy.  I  to  dzisiaj,  gdy  cywilizacja  zaciera  różnice  między  wsią  a  miastem,  a  co  gorsze  bohaterowie  Szarejko    psychologicznie  podobni  do  siebie.

Aby  ten  wątek  odfajkować,  wspomnę   dwóch  Staszków z  lubelskiego,  moich  kolegów  w  czasie  moich  „dogłębnych”,  bo  ośmioletnich (1960-68) studiów,  na  PW.  Wyglądali  podobnie  (wiocha),  wyrażali  się  podobnie (wiocha),  pokończyli  studia  z  dobrym  wynikiem  i  co  ważne,  byli  lubiani.  Tylko,  że  pierwszego  Warszawa  nic  nie  zmieniła  i   stał  się  obiektem  kpin  w  pierwszej  pracy,  kończąc   karierę  mgr. inż. chemii  na  stanowisku  kierownika  magazynu.  Drugi  -  stał  się  bardzo  szybko  wzorem  mody  i  elegancji,  widywałem  go  w  teatrach  i  Filharmonii,  w  studenckich  klubach,  a  gdy  ujrzałem  go  uśmiechniętego  po  amerykańsku  na  „ciuchach”,  w  towarzystwie  legendarnego  warszawskiego  playboya,  to  pewny  stałem  się  jego  błyskotliwej  kariery,  co  oczywiście  nastąpiło.   Kwestia   aklimatyzacji czy  kulturowej  mimikry.

Oczywiście,  między  skrajnymi  przypadkami   mamy  zachowania  pośrednie,  do  tego  różniące  się  podejściem  do  swoich  korzeni:  od  dumy  do  wstydu.

Tak  więc,  temat  niezwykle  bogaty,  ciekawy  i  wywołujący  nieskończone  refleksje  na  temat  egzystencji  Człowieka  w  ogóle. 

Szarejko  dokonała  niezwykłej  rzeczy:  skutecznie  zarżnęła  atrakcyjny  temat.  W  opisie  wyręczył  już  mnie  na  LC  „Potisz”:


„Warszawa z książki Szarejko przypomina tę, posypaną lukrem na stronach kolorowych pism i komercyjnych polskich seriali. Wieś jawi się jako zacofana dziura z obrazu "Sami swoi". Przez cały reportaż podróżujemy pociągiem relacji Warszawa-Wieś i coś mi się zdaje, że każdy z pasażerów ma w pamięci sekwencje ze wspomnianego filmu i trzyma w dłoniach kolorowy papierowy gniot.
Przejaskrawiony, neonowy obraz warszawiaków, którzy nic, tylko się bogacą i rozmawiają o kulturze wyższej, mając zdanie na każdy temat. niczym celebryci hodując małe psiaki, wydając na nie fortunę, by pasowały do stylowej markowej torebki.”
A w samym centrum archetypiczni "wieśniacy", wyrzucający na stronach książki swe żale, jakby dyktowane przez pisarkę, bo nie wydaje mi się, by ktoś o zdrowych zmysłach widział świat w kolorach czerni i bieli, sprawiając wrażenie swymi rozterkami, że nigdy nie zakończył się u niego proces dojrzewania. Bohaterów zwyczajnie nie da się lubić.
Podsumowując, Ciemnogród.”
To  wystarczy  na  „PAŁĘ”,  lecz,  że  jestem  sumienny  dodaję  wypowiedź  opatrzoną  godłem  „GrzesiekLepianka”:
„Nastawiłem się na cos ciekawszego, a dostałem takie sobie historie, napisane takim sobie językiem, i to z małym bałaganem, bo autorka jakby nie może się zdecydować, czy jej książka to reportaż, czy opowieści pisane z perspektywy bohaterów (jeśli to drugie, to ich język jest dość  monotonny i mało zróżnicowany).
niestety nic odkrywczego, a i tytułowy "zaduch" jakoś niezbyt duszny - mało klimatu odnalazłem w tym pisaniu. trochę to takie uczniowskie wypracowania na zadany temat, na sile wycyzelowane i uładzone. zawód.”
Nie  polecam,  PAŁA

Wednesday 26 June 2019

Paweł Marciszewski - „miałem zamknięte oczy i nic nie widziałem”


To  nie  jest  recenzja,  a  raczej  uczciwa,  rzetelna  rekomendacja.  Autor  jest  moim  dobrym  znajomym  z  LC,  lubię  i  cenię  jego  recenzje,  jak  i  wymianę  opinii  na  „privy”.  Obecnie  zwrócił  się  do  mnie  z  prośbą  o  „uczciwą” ocenę  tomiku  jego  poezji,  a  ja  obiecałem  przeczytać  i   parę  szczerych  słów  skreślić.
Dlaczego  przedstawiam  tyle  zastrzeżeń  i  wyjaśnień?   Bo  na  LC  orgia   nieuczciwych  recenzji,  pisanych  na  zamówienie  autora  bądź  wydawcy  przyjęła  rozmiary  monstrualne  i  utrudnia  nam – czytelnikom   orientację  co  do  wartości   książki.  Przekładając  to  na  język  bezpośredni:  byle  szmira  czy  barachło  dostaje  od   zleceniobiorców   9-10/10  punktów,  a  często  na  końcu  kompromitującą  uwagę:  „dziękuję  wydawnictwu (autorowi)  za  udostępnienie  mnie  tej  (oczywiście)  wspaniałej   lektury.  
Również  mnie  prosiły  wydawnictwa,  jak  i  osoby  prywatne,  o  recenzje,  lecz  po  pierwszych  moich  bezlitosnych  uwagach,  znajomość  ze  mną  zerwano.   Tak  i  tym  razem   ulgi  dla  twórczości  Pawła  nie  będzie.
Szczęśliwie  twórczość  Pawła  to  coś  pośredniego  między  poezją  stricte  a  aforyzmami,  bo  recenzowania  poezji  unikam  uważając  jej  odbiór  za  intymny.  Nawet  najgenialniejszy  utwór  Miłosza  „Traktat  teologiczny”  recenzowałem  wspomagając  się  opinią  ks. Wacława  Hryniewicza.
Nie  jest  dla  mnie  zaskoczeniem,  że  ten  tomik  jest  popisem  bogatego  słownictwa,  ciekawych  porównań,  skojarzeń  czy  odniesień,  erudycji  autora,  bo..   go  znam. 
Aby  wprowadzić  Państwa  w  nastrój  stwarzany  przez  poetę,  zamieszczam  pierwszy akapit  pierwszego  utworu  w  zbiorku:
„w drodze do domu dostrzegam na niebie księżyc kameleon między chmurami cichcem za dnia przekrada się na drugą stronę wchodzi na palcach jak lis między gęsi….”
Mnie  się  podoba…     Od  strony  technicznej  Marciszewski  w  celu  osiągnięcia  ciągłości  nastroju  nie  używa  znaków  przestankowych (szczególnie  przecinków),  dużych  liter,  a   odstęp  między  wersami  ma  zapewnić  oddech  w  odbiorze.  Stosuje  też  oryginalną  figurę  stylistyczną,  jak  w  wierszu    „dwie  linie”  (s.15 z 60 pdf):
„patrzę na jaskółkę tnącą niebo i myślę sobie: co jest jaskółka /  jaskółka jest gwałtowne bycie…”
A  wszystko  do  kupy  strasznie  melancholijne,  by  nie  powiedzieć  -  ponure.  Najbardziej  przypadł  mnie  do  gustu  wiersz pt „Wola” (s.29):
„czy mamy wybór/  trzeba nam robić rzeczy coraz te same stale robić/   siebie kłaść znak równości między ja a czasowniki /choć nie raz chciałoby się uciec zerwać łańcuch/ pognać przed siebie gryźć kogo popadnie/ tylko Ikar tylko on jeden sam wybiera”
Podkreślam:  nie  znam  się  na  poezji,  lecz  skoro  mnie  prosił,  to  ma:   nie  jestem  ani  wstrząśnięty,  ani  zachwycony,  niemniej  czyta  się  przyjemnie.  Trudno  być  poetą,  a  żeby  dobrze  się  rozwijał  7/10.  Polecam


Monday 24 June 2019

Shannon McKenna Schmidt, Joni Rendon - „Sekretne życie pisarzy. Skandale miłosne legendarnych uwodzicieli, kokietek i drani świata literatury”


 Oryginalny  tytuł  jeszcze  gorszy:  „Writers Between the Covers: The Scandalous Romantic Lives of Legendary Literary Casanovas, Coquettes, and Cads”.   Książka  z 2013,  polski  przekład  z  2015,  na  LC -  skandalicznie  wysoka  ocena –  5,61 (46 ocen i  12  opinii),  bo  to  nie  jest  literatura,  ale  brukowiec  żerujący  na  tendencyjnych  półprawdach  i  kłamstwach  z  życia  wielkich  ludzi.

Wyjątkowo   wredne  opluwanie  ludzi,  w  celu  zaistnienia  i   zarobienia  paru  dolarów.  PAŁA  to    nadto  dla  tego  plugawego  bełkotu.  Jak  widać,   rynsztokowe   bzdety  nie  znalazły  wielu  czytelników   (12 opinii  po  4  latach).  I  dobrze.

Proszę  tego  nie  czytać,  bo  nie  warto  niszczyć  własnego  pozytywnego  mniemania  o  danej  postaci,   takimi  nieobiektywnymi   tanimi  sensacyjkami.

  

 



Dawid GROSMAN - „Wchodzi koń do baru..”


Aby  zachęcić,  „złota  myśl”  (s.36  z 172 pdf):  „..Człowiek planuje, a Bóg jeb go w łeb…” 
Cztery  opcje  z  elementów  Dawid,  David   oraz  Grosman,  Grossman,  której  bym  nie  wybrał,  to  i  tak  będzie  z  kimś  skłócona;  wobec  tego  wybieram  wersję  angielską:  David  Grossman.
Napisana  w  2014,  po  przetłumaczeniu  na  angielski  dostała  Man  Booker  International  Prize  2017.   Lektura   zmusza  do  skojarzeń  z  Franzem  Kafką,  Bruno  Schulzem,  lecz  i  z  Amosem  Oz.
Wyręczam  się  notką  lubianej  Justyny  Sobolewskiej  na:
„Tak jak w Polsce mamy serię dowcipów „Przychodzi baba do lekarza”, tak w wielu miejscach świata kawały zaczynają się od „Wchodzi koń do baru”. Najnowsza, znakomita i świetnie przełożona przez Reginę Gromadzką powieść Dawida Grosmana rozgrywa się w czasie spektaklu stand-up comedy. Miało być jak zwykle, ale wszystko poszło inaczej, bo pojawiła się na sali osoba, która sprawiła, że komik Dowale wrócił pamięcią do swojego dzieciństwa i zamienił spektakl w spowiedź życia. Publiczność źle to zniosła, ludzie zaczęli wychodzić z poczuciem zażenowania.   Grosman ma niezwykłą umiejętność umieszczania czytelnika w takich sytuacjach, kiedy fizycznie czujemy przykrość. Sam pisarz mówił, że powieść prowadzi go tam, gdzie bałby się sam iść. Opowieść Dowale sprawia, że czujemy strach 14-letniego chłopca, który wraca z obozu wojskowego na pogrzeb. Nie powiedziano mu jednak, który z rodziców nie żyje, i ma poczucie, że to od niego zależy, że on jest odpowiedzialny za to, kto ma żyć. W centrum wielu powieści Grosmana jest dziecko, które żyje w nieustannym lęku, żeby zrozumieć świat. Ten lęk je przerasta. Ten chłopiec dźwiga lęki swoich rodziców. Tak jak duża część społeczeństwa w Izraelu. Niewielka książka Grosmana jest niesłychanie pojemna, mieści w sobie opowieść o traumie, o Izraelu, o dziecku, ale i o żałobie, bo spektakl zamienia się w seans przywoływania zmarłych. I jest jeszcze jeden bohater – śmiech – wyzwalający, który jest obroną, choć bywa też sposobem piętnowania. Jest też sposobem rozbrajania antysemityzmu. Bo co by było, gdyby lekarz Żyd wymyślił lekarstwo na raka? Świat współczułby mordowanemu przez lekarza rakowi.”
To  jest  książka,  która  nie  lubi  długich  recenzji,  bo  żadna  nie  będzie  satysfakcjonująca.  To  tak   jak   z  poezją,  tak  jak  ze  wspomnianymi  na  wstępie  Kafką  czy  Schulzem  -  trzeba  samemu  przeczytać  i  przetrawić.  Ostatni,  ekshibicjonistyczny  występ  58-letniego  komika  dla  jedynego  przyjaciela  z  dzieciństwa,  gdzie  wśród  wielu  tematów  i  wątków,  kompleks  wobec  dominującego  ojca,  jak  u  Kafki  czy  Schulza.  Nic  więcej,  poza  pretensją  do  Sobolewskiej  za  ocenę -  5/6, która  przekłada  się  na  8,33/10,  może  dlatego,  ze  profesjonalistka,  bo  ja  amator,  dogłębnie  wstrząśnięty,  daję  10/10. 
PS.  Jeszcze  fragment,  specjał  dla  mnie (76 lat),  w  przededniu  poważnej  operacji (s.133):
„..– Wiecie, jak to jest, kiedy łapiecie jakieś choróbsko, zwłaszcza jeśli jest konkretne, z doskonałym potencjałem rozwoju, to znaczy degeneracji? Wtedy każda napotkana osoba od razu zaczyna wam udowadniać, że w gruncie rzeczy wcale nie jest tak źle, wręcz przeciwnie! Każdy raptem zna kogoś, kto słyszał o takim jednym, co żyje ze stwardnieniem rozsianym albo rakiem wątroby od dwudziestu lat, i to jak żyje! Wprost fantastycznie, nigdy nie było mu lepiej! Wszyscy tak usilnie cię przekonują, jakie to niesamowite i fajne, i w ogóle super, że zaczynasz myśleć, czemu byłeś idiotą i nie zafundowałeś sobie stwardnienia dawno temu! Przecież mogliście przeżyć razem obłędne chwile! Bylibyście cudowną parą!..”

Saturday 22 June 2019

Leszek PŁAŻEWSKI - „Kilka jesiennych dni”


Leszek  Płażewski  (1936 – 2011)  -  był  autorem  świetnych  opowiadań,  mini powieści   oraz  scenariuszy  sławnych  filmów  z  „Niedzielą  Barabasza”  Janusza  Kondratiuka  na  czele.  Wikipedia:
„…Debiutował jako prozaik w 1958 roku na łamach "Współczesności". W latach 1963-65 jako autor słuchowisk radiowych współpracował z Teatrem Miniatur Radiowych "Zwierciadło" Polskiego Radia. Autor scenariuszy filmów Niedziela Barabasza (1972), Jabłka Zbigniewa Kamińskiego (1974), Historia pewnej miłości Wojciecha WiszniewskiegoRóg Brzeskiej i Capri (1979) i Prawo jest prawem (1983) w reżyserii Krzysztofa Wojciechowskiego. Autor opowiadań publikowanych w dodatku Plus-Minus do gazety "Rzeczpospolita". W ostatnich latach życia mieszkał w Warszawie na Dolnym Mokotowie.  W latach 1952-60 uprawiał boks w warszawskim klubie Polonia…”
Był  moim  kompanem  w  starym  „Hopferze”,  u  p. Stasi  i  tam  wypisał  specjalnie  dla  mnie  dedykację,  na  egzemplarzu  dopiero  co  wydanych  „Kilku  jesiennych  dni”.  Ksiądz  Jan  Twardowski   pisał: 
„Śpieszmy  się  kochać  ludzi  tak  szybko  odchodzą…”
Leszek  odszedł  i  niewiele  po  nim  zostało,  więc  ja   śpieszę,  by  pamięć  o  nim  zachować  przez  umieszczenie  go  na  LC.   W  opisie  autora  na  LC  umieściłem  listę  jego  utworów  z  nadzieją,  że  po  któryś  Państwo  sięgnięcie.  A  zaręczam,  że  warto!
Po  śmierci  Leszka  ukazał  się  artykuł,  z  którego  kopiuję  fragmenty:
„… Był na pewno jednym z najbystrzejszych obserwatorów życia w PRL. Jego debiut to wydany przez Iskry w 1964 roku zbiór opowiadań „Ktoś za drzwiami". Potem były „Cudowne dzieci", „Szklany bokser", krótka powieść „Kilka jesiennych dni" i znów zbiory opowiadań, m.in. „Mrówki faraona" i „Niedziela Barabasza". Na skrzydełku okładki „Szklanego boksera" napisano: „Autor, posługując się oszczędnymi środkami wyrazu, daje sugestywny obraz środowisk z peryferii wielkomiejskich, ze szczególnym uwzględnieniem życia młodzieży".  Myślę, że proza Leszka to nie tylko „sugestywny obraz środowisk z peryferii wielkomiejskich". Jest w jego opowiadaniach opis losów ludzkich – ludzi żyjących w czasach Gomułki i Gierka, w Polsce Ludowej. Obraz codzienności, borykania się z życiem, a także – niewypowiadane wprost pytanie o sens życia. To pytanie, które w każdym autentycznym pisarstwie jest obecne….       ….. Był postacią barwną, wyjątkową, człowiekiem, o którym się pamięta…”
Jeszcze  końcówka  opowiadania  Janusza  Andermana pt  „O szkodliwości  palenia”,  którego  bohaterem  jest  Leszek:
„….A teraz, na zdjęciu, opowiada, jak schował pieniądze pod poduszkę, ale nie mógł się pohamować i pochwalił się nimi przed młodym tłumaczem, który mieszkał obok i właśnie go odwiedził. Tłumacz na widok pieniędzy poczuł gwałtownie pragnienie i zaproponował wyprawę taksówką do SPATiF-u w Warszawie. Ponieważ była już noc, Płażewski ostatkiem sił odmówił, a udając się do toalety, jako realista, zamknął tłumacza na klucz. Gdy wrócił, pokój był bez tłumacza i bez pieniędzy, a pod otwartym oknem, piętro niżej, czerniła się w zaspie jama, od której wiodły w dal odciski chwiejnych stóp.
- I gdzie on teraz taryfę złapie - martwił się szczerze Płażewski. - 20 stopni mrozu, zadymka, noc, a my tu sobie w cieple... gorzałkę... i na co ja tę fajkę zapalałem wtedy...”
Polecam  wszystkie  utwory  Płażewskiego  7/10




Wednesday 19 June 2019

Grzegorz RZECZKOWSKI - „Obcym alfabetem. Jak ludzie Kremla i PIS zagrali podsłuchami”

Zniechęcająca  uwaga (s.284,9):

„..W przypadku afery podsłuchowej do dziś nie jest jasne, kto w rzeczywistości stoi za podsłuchami..”
Ze  względu  na  to,  że  umieszczam  opinię  na  LC  jako  pierwszy,  kopiuję  dla  Państwa  opis  wydawcy:
„Afera podsłuchowa, która pięć lat temu wywołała jeden z największych kryzysów w historii Trzeciej Rzeczpospolitej, miała być historią biznesowej zemsty Marka Falenty. Tę wersję z małymi wyjątkami kupili wszyscy – od dziennikarzy po prokuratorów i sądy – choć skala tego procederu podsłuchowego jest w historii zachodnich demokracji bezprecedensowa.
Niewielu zadało sobie trud, by choć spróbować wejść w tę sprawę głębiej. Nikt do końca nie zbadał, dokąd tak naprawdę prowadzą tropy z restauracji „Sowa & Przyjaciele”, choć premier Donald Tusk mówił o scenariuszu pisanym „obcym alfabetem”.
Ta książka dowodzi, że łańcuszek powiązań prowadzi do Rosji, a konkretnie do osób związanych z Kremlem i jego tajnymi służbami. Odsłania słabość państwa i niemoc jego instytucji, które skompromitowały śledztwo w sprawie podsłuchów, oraz bulwersującą rolę w tej sprawie ludzi bliskich PiS, którzy wykorzystali „rosyjskie” nagrania z restauracji do uderzenia w rząd RP.
Falenta był w tej rozgrywce pionkiem – zdeprawowanym i zdemoralizowanym – ale jednak tylko pionkiem. Prawdziwi zleceniodawcy i beneficjenci afery podsłuchowej są lokatorami gmachów przy placu Czerwonym. A ich wspólnicy w tym procederze rządzą Polską”.
Mimo,  że  jestem  zagorzałym  przeciwnikiem  PiS,  mam  świadomość  subiektywności  publikacji  w  czasie  bezwzględnej  walki  politycznej,  a  w  tym  rechotu  Putina  et  consortes   z  wzajemnego  oskarżania  się  obozów  PiS  i  PO,  o  kolaborację  z  nim.   
Grzegorz  Rzeczkowski  („Polityka”):  Socjolog i europeista, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Były dziennikarz m.in. „Gazety Wyborczej” i „Przekroju”. Był zastępcą szefa działu kraj w „Dzienniku”. Nominowany do nagrody Grand Press 2009 w kategorii dziennikarstwo śledcze za cykl artykułów na temat KRUS. Nominowany do Nagrody Radia ZET im. Andrzeja Woyciechowskiego 2018.”         
Przed  lekturą:  co  wiem  i  czego  oczekuję?  Wiem,  że  PiS  dokonał  swoistego  zamachu  stanu,  ujawniając  wyselekcjonowane nagrania  z  nielegalnego  podsłuchu  rozmów  w  restauracji  „Sowa”.  Podobno  stał  za  tym  Falenta,  który  importując  węgiel  z  Rosji,  najprawdopodobniej  musiał  być  dyspozycyjny  wobec  ludzi  Kremla,  a  w  rezultacie  i  wobec  ludzi  PiS.   Przypuszczalnie  jest  małym  usługodawcą  wobec  wielkich,  zmuszonym  do  podjęcia  tej  działalności  wbrew  własnym  interesom,   ryzykującym  wiele  w  zamian  za  gruszki  na  wierzbie.  A  oczekuję:  logicznego  reportażu  podpartego  nie  budzącymi  wątpliwości  faktami  i  nazwiskami  konkretnych,  znaczących  osób. 
Już  na  pierwszych  stronach  Rzeczkowski  wysyła  nas  na  transatlantyckie  wody,  bo  zamiast  o  wojence  polsko-polskiej  zmuszony  jestem  czytać  jego wywód  na  temat  Trump – Clinton,  który  zaczyna  stwierdzeniem  (s.23,8 z 482  ebooka):
„..Putin  (..)  żądny zemsty na Hillary Clinton…”
Wstęp  kończy  pompatyczny  apel do  działania  i  zadufanie,  że  autor  zmusi  polityków  do  szczegółowego  wyjaśnienia  kelnerskiej  afery,  w  co..    …wątpię.
Zaczynamy  od  końca  czyli  (groteskowego  wg  mnie)  ujęcia  Falenty w Hiszpanii,  któremu autor  nadaje  wagę  przywołując  ujęcie  18  lat  temu  „Słowika”,  a  nawet  historię  „Bonnie  and  Clyde”, a  kończy  pytaniami  budzącymi  wątpliwości  co  do  prawdziwości  „ucieczki”.
W  rozdziale  II (s.51-86)  pt „Kto  chciał  zabić  Marka F.?” pada  retoryczne  pytanie (s.65):
„..Czy rzeczywiście ktoś planował zabić Falentę, a jeśli tak, kto i w jaki sposób, do dziś nie wiadomo…”
Śledztwo  autora  doprowadza  do  odkrywczych  konkluzji (s.78,2):
„..Jak powiedział mi pewien były oficer CIA, nie ma lepszego „ucha” w restauracji niż kelner-menedżer mający nieskrępowany wstęp do wszystkich pomieszczeń i duże zdolności maskowania swojej „drugiej” działalności, a z drugiej strony wyławiający każdy podejrzany ruch…”
Jako  o  wiele  starszy  i  pamiętający  inwigilację  w  PRL,  dodam,  że  „uchem”  byli  i  są:  szatniarze,  gospodarze  domu,  dealerzy,  sutenerzy,  cinkciarze,  prostytutki,  właściciele  melin  i  met,  taksówkarze,  jak  i  co  „lepsi”  złodzieje.  Ale  w  rozdziale  III  krąg  się  poszerza:  Misiak  i  Oliwa  są  powiązani  z  podsłuchami,  ale  nie  są,  bo  wygrywają  proces  o  pomówienie,  ale  za  to  żona  Oliwy -  Piotrowska-Oliwa  powiązana  jest  z  Gazpromem  i  Ukraińców  chciała  skrzywdzić  optując  za  drugą  nitką  rurociągu  jamalskiego  przez  Słowację, z  pominięciem  Ukrainy.
Tusk  okazał  się  czujny,  ona  wyleciała (z odprawą  811 000 zł),  Putin  został  na  lodzie (s.93,1):
„…Czy mogło to skłonić Władimira Putina, który został na lodzie, do rewanżu na Tusku i jego ludziach? Mogło…”
Koneksje  Misiaka  z  Falentą  pozwalają  autorowi  na  oszołomienie  czytelnika  wielością  nazwisk  i   podejrzanych  spółek.  Wszyscy  wszystkich  znają,  wszędzie mają  oficjalne  lub  nie,  udziały,  jednym  słowem  towarzystwo  wzajemnej  adoracji  i   skupisko  potencjalnych  przestępców.  Do  tego  dochodzą  amerykańscy  biznesmeni  z  greckimi  korzeniami,  którzy  są..  (s.105,8):  „..dobrze zakorzenieni w rosyjskim biznesie..”.  No  to  jeszcze  Chodorkowski,  potem  Dmitriew,  by  wrócić  znowu  do  Trumpa  i  jego  rosyjskich  powiązań.  A  jak  Trump,  to  Seszele i (s.117):
„..Na Seszele Dmitriew poleciał odrzutowcem bliskiego Kremlowi oligarchy Andrieja Skocza. Nie jest jasne, czy sam Skocz był na pokładzie, ale samolot raczej trudno przegapić – to wyposażony w ekskluzywną salonkę i pomalowany w rosyjskie barwy narodowe airbus A319. Ale dlaczego właśnie samolotem Skocza? Może dlatego, że według Paradise Papers, ujawnionych przez Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych, oligarcha ma tam zarejestrowane swoje firmy...”
I  tak  zamiast  o  zemście  Kaczyńskiego  na  Tusku,  za  pomocą  Falenty,  mamy  „światowe  życie,  szum  i  gwar..”.   To  „światowe  życie”  reprezentują  głównie  Rosjanie  mający  szerokie  wpływy  bądź  powiązania, również  z  polskimi  biznesmenami -  politykami,  jak  i  gangsterami.   Rzeczkowski  kontynuuje  wątki  poruszone  przez  Piątka  w  książkach  o  Macierewiczu,  lecz  zniechęca  mnie  powoływaniem  się  na   Suworowa (s.158),  którego  odporność  na  domniemane  niecne  knucia  GRU  jest   komiczna.
Dzięki   lekturze  poznałem  jakiegoś  Szustkowskiego  i  innych,  co  wcale  nie  było  moim  pragnieniem  i  rozpocząłem  rozdział  VII  pt  „Lemongrass  i  Sowa” (s.208).  No i  doszedłem  do  wniosku,  że  chyba  jestem  za  stary  i  zbyt  doświadczony,  by  mnie  bawiły  pseudo-rewelacje  Rzeczkowskiego  o  wywiadach,  kontrwywiadach   i  powiązaniach  ich  z  biznesem  i  polityką.  Opisywane  mechanizmy  to  chleb  powszedni  dla  każdego,  kto  w  jakikolwiek  sposób  zetknął  się   z  marketingiem  i  w  ogóle  -  biznesem.   A  żadnej  różnicy  mnie  nie  robi  czy  wpływowy  osobnik  nazywa  się    Kowalski,  Jegorow  czy  Smith,  skoro  akurat  tych  nie  znam,  podobnie  jak  nie  odróżniam  gangsterów  z  Pruszkowa  od  Wołomina.  Z  Lemongrassa  przeniosło  się  towarzystwo  do  „Sowy”,  a  cały  czas  podsłuchiwało  ich  GRU   metodami,  których  opis  podsumowuje  autor  (s.224):
„…bo tak naprawdę nie wiadomo, jakie możliwości prowadzenia inwigilacji mają w Warszawie nasi wschodni sąsiedzi….”    
To  o  czym  gadamy,  jak  niewiele  wiemy,  a  to  co  wiemy,  nie  możemy  podać  do  publicznej  wiadomości   z  przyczyn  oczywistych.   Padają  setki  nazwisk,  powiązanych  z  nimi firm i  koligacji  ze  służbami  Rosji.  Podsuwane  są  podejrzenia  w  stosunku  do  polskich  służb  specjalnych.   Nie  będę  dalej  wyszczególniał,  tylko  podsumuję:
Dla  mnie -  stracony  czas,  a  książka  i  tak  będzie  bestsellerem,  bo  teorie  spiskowe,  rusofobia  i  obsesyjnie  znienawidzone  jakiekolwiek  powiązania  ze  wschodnim  sąsiadem,  zawsze   spotkają  wdzięcznych  odbiorców.   Książka  dowodzi  słuszności  słów  Piłsudskiego  do  członków  rządu  Daszyńskiego,  zaktualizowanych  do  obecnych,  ze  względu  na  skorumpowane  i   skłócone  służby  specjalne:
„Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić!”
W ocenie  muszę  być  konsekwentny,  skoro  Piątkowi  za  Macierewicza  dałem  PAŁĘ,  to  i  Rzeczkowskiemu  za  Falentę -  także.  (To  i  tak  dobrze,  bo  doi  oceny  cenckiewiczów,  ziemkiewiczów  i  innych,  w  ogóle  się  nie  zniżam).   
PS   Nie  znalazłem  odpowiedzi  na  pytania:  1. Kto  wymyślił  podsłuchy  konkretnie  u  „Sowy”  i  kto  je  finansował?  2. W  którym  momencie   „zaopiekowało”  się  nimi  GRU lub  pokrewne  służby ?; 3. W  którym  momencie  i  kto  uczestniczył  w  porozumieniu  dotyczącym  wykorzystania  nagrań ?;  oraz  czwarte  zasadnicze: 4. Czy  istnieje   jakikolwiek  Polak  bądź  Rosjanin  z  sfer  biznesowych,  którego  nie  można  by   oskarżyć  o  „niebezpieczne  związki”?