Sunday 31 July 2016

Joshua FOER - "Moonwalking with Einstein"

Joshua FOER - "Moonwalking with Einstein" The Art and Science of Remembering Everything

POLSKIE WYDANIE pod tytułem "Jak zostałem geniuszem pamięci. O sztuce i technice zapamiętywania"
Joshua Foer (ur.1982) Wikipedia:
"In 2006, Foer won the U.S.A. Memory Championship, and set a new USA record in the "speed cards" event by memorizing a deck of 52 cards in 1 minute and 40 seconds. "Moonwalking with Einstein" describes Foer's journey as a paricipatory journalist to becoming a national champion mnemonist under the tutelage of British Grand Master of Memory Ed Cooke....."
Dwie refleksje mnie się nasuwają: pierwsza, że ja nawet w 1 godzinę i 40 minut pewnie bym nie zapamiętał kolejności kart w całej talii, a druga, że lepiej znam mniemanologię stosowaną Stanisławskiego niż mnemologię. A w ogóle interesuje nas mnemotechnika, a nie mnemologia. Znajduję w polskiej Wikipedii:
"Mnemonista, mnemonik - osoba obdarzona fenomenalną pamięcią lub potrafiąca biegle stosować mnemotechniki, czego efektem jest umiejętność zapamiętania w krótkim czasie niezwykle dużej ilości informacji.."
Nim przejdę do książki, chciałem podzielić się osobistą refleksją na temat różnic w podejściu do zdobywania wiedzy po dwóch stronach Atlantyku. W Polsce studiowanie polega na zdobyciu umiejętności szukania w literaturze fachowej i samodzielnego logicznego myślenia. Po amerykańskiej stronie uczą umiejętności n a t y c h m i a s t o w e g o udzielania odpowiedzi; nie ma czasu na myślenie, albo się wie albo nie. Na myślenie przyjdzie (albo nie) czas na dalszym etapie. Znam to z autopsji, bo różnica ta zmusiła mnie do wzmożonego wysiłku, gdy kończyłem Seneca College w wieku 52 lat. I w tym amerykańskim systemie zdolność zapamiętywania odgrywa nieporównywalnie większą rolę niż w Polsce. Po tym osobistym doświadczeniu byłem w stanie uwierzyć w autentyczność rewelacyjnie szybkich odpowiedzi w teleturnieju z wszechstronnej wiedzy - „Jeopardy”. Mało to, nauczyłem się odpowiadać równie szybko. Dodam, że sztuce zapamiętywania skutecznie służy też stosowanie skrótów różnego rodzaju, jak np. HOMES na pięć największych amerykańskich jezior.
Mnemotechniki opisane w książce są niezwykle interesujące, zmuszają jednak do dwóch ogólnych uwag: po pierwsze sprawność lepszego zapamiętywania osiąga się pracowitością i wytrwałością w żmudnych ćwiczeniach, czyli krotko mówiąc niezbędna jest rutyna czy angielski experience, a po drugie wydaje mnie się, że skórka niewarta wyprawki, gdyż praktyczne korzyści płynące z mnemotechniki są niewspółmierne z nakładem pracy w to włożonym.
Foer ma zdolność ciekawego i przystępnego przekazywania swojego doświadczenia, a nas, Polaków ujmuje już na pierwszych stronach porównując „siłę” Pudziana z Stephenem Hawkingiem. Autor snuje opowieść głównie o swojej drodze do zdobycia mistrzostwa, wzbogacając ją licznymi anegdotami.
Z zaciekawieniem i zadowoleniem przeczytałem historię tego geniusza i z pełnym przekonaniem Państwu ją polecam, jednak różnica wieku i doświadczeń skłania mnie do przedstawienia mojego stanowiska w tej materii. Po pierwsze - nie boleję, jak autor, że nie pamiętam treści przeczytanej książki, ba, nie pamiętam autora, ani tytułu. Bo to mnie niepotrzebne; ważne jest tylko co we mnie pozostało po lekturze, na ile książka wzbogaciła moją osobowość. Po drugie - w siedemdziesiątym czwartym roku życia stwierdzam, że nigdy w życiu nie odczułem potrzeby poszerzenia czy pogłębienia swojej pamięci, a dokładność „pi” = 3,14 zawsze mnie satysfakcjonowała.
Ale przeczytać warto!

Saturday 30 July 2016

Hans Christian ANDERSEN - "Baśnie" 3 tomy

Hans Christian ANDERSEN - "Baśnie"

MOJA PROWOKACYJNA PAŁA NIE ZMNIEJSZY O KRZTYNĘ POPYTU, BO KAŻDY BAŚNIE I TAK PRZECZYTA
UWAGA! Wydanie PIW-u z 1956 r., TRZY TOMY, ze wstępem i pod redakcją Jarosława Iwaszkiewicza.

Wszyscy Andersena znają i kochają; ja też go znam, lecz go nie kocham, bo jak można kochać sadystę i psychopatę? A jego baśnie bezspornie dowodzą, że mamy do czynienia z człowiekiem ciężko chorym, nie w sensie ściśle medycznym, lecz umysłowym, charakterologicznym. Mnie przeraził już w wieku lat trzech, gdy Mama uparła się czytać mnie do snu "Małego Klausa i Dużego Klausa", przez co cale noce wylewałem łzy nad losem biednego, Dużego Klausa. I jako drugą w kolejności tą baśń omówię bo pierwsze w zbiorze jest "Krzesiwo".
TOM I
"Krzesiwo" - to krzewienie bolszewizmu, z chama pan. Obrabował i zabił wróżkę, zgwałcił księżniczkę, zastraszył jej rodziców, dzięki czemu pojął ją za żonę, by beztrosko żyć kosztem ludu, lecz o uczciwym zarobkowaniu nigdy nie pomyślał

"Mały Klaus i Duży Klaus". Psychopatyczny kurdupel żyje nienawiścią do wszystkich, a szczególnie do "duzich", bo kompleks niższości jest motorem działania. Celem jego życia jest wykazywanie samemu sobie swojej wyższości nad poczciwym, łatwowiernym Dużym Klausem. Doprowadzenie Dużego Klausa do zamordowania własnej babci, przekracza granicę dobrego smaku, czy też w ogóle - zabawy. Muszę dodać, że płakałem przy tej baśni poniekąd proroczo, bo gdy ja gruby i duży poszedłem trzy lata później do szkół to posadzono mnie koło takiej małej kanalii, (Małego Klausa w realu), która mnie dręczyła przez całą podstawówkę. Szczęśliwie nikogo nie zabiłem

„Księżniczka na ziarnku grochu”. Już jako dziecko wykazywałem zdolności logicznego myślenia i jako czterolatek wykazywałem głupotę tej baśni wskazując brak logiki i jakiegokolwiek sensu w poniższym fragmencie:
"Po tym poznano, że to rzeczywiście jest prawdziwa księżniczka. Bo tylko prawdziwa księżniczka mogła poczuć ziarenko grochu przez dwadzieścia materacy i dwanaście puchowych pierzyn!

„Kwiaty małej Idy”. Baśń pedagogiczna. Dzieci zamiast bawić się w pana doktora czy w tatusia i mamusię, niech naśladują Idę i celebrują ceremonie pogrzebowe np. zwiędłych kwiatów. Ewentualnych kuzynów z Norwegii należy jednak sprawdzić czy nie mają niecnych zamiarów, bo i pogrzeb może się stać okazją do nieprzyzwoitych poczynań.

„Calineczka”, którą wszyscy, nie wiem czemu, się zachwycają, to horror najpośledniejszego gatunku, bo dziewczynka jest całkowicie bezbronna i w żaden sposób nic nie może zdziałać. Spójrzmy na fragment streszczenia wg Wikipedii:
„....Uroda Calineczki spowodowała, że ropucha porwała ją na żonę dla swego syna – udało jej się uciec z pomocą motyla i dwóch rybek. Nie dane było jej jednak długo cieszyć się wolnością, gdyż porwał ją chrabąszcz. Ten zabrał dziewczynkę do siebie, lecz porzucił ją pod wpływem rodziny, która uznała dziewczynkę za brzydką. Tułająca się zimą po świecie Calineczka znalazła schronienie u polnej myszy, która z kolei wyswatała ją kretowi. Załamana, że będzie musiała spędzić resztę życia pod ziemią..."
Akurat dla naszych milusińskich: niewola u ropuchy, chrabąszcza, myszy i kreta. Miłych snów, dziatki!

„Niegrzeczny chłopiec”. W dobie pedofilii nie należy tego czytać, a na pewno dzieci nie dopuszczać. Mały, nagi chłopiec, w trakcie ulewnego deszczu puka do drzwi, ha! ha! starego poety. I co ten huncwot (??) robi:
„Stary poeta usiadł przy piecu, wziął małego chłopczyka na kolana, wycisnął mu wodę z włosów, ogrzał jego ręce w swoich rękach i nagrzał mu słodkiego wina.....”
A fe! Stary pedofil!....

„Towarzysz podróży” jest całkowicie pozbawiony logiki, bo po co nieznajomy przypinał sobie skrzydła łabędzia, skoro chwilę później stawał się niewidoczny i fruwał z rózgami za zaczarowaną królewną. Ponadto dlaczego trup niesolidnego dłużnika miałby być obdarzony czarnoksięską mocą? Przede wszystkim profanacja dla Polaków, których ponad 90% mieni się katolikami, bo doktryna chrześcijaństwa rzymskiego nie przewiduje takich powrotów z "tamtej" strony.

"Mała syrena". Syreny to pogańskie stwory, tak więc, Drodzy Czytelnicy, po takiej lekturze spowiedź nieunikniona. No i co? Warto było? Według mnie - nie, bo to najnudniejsza baśń ze wszystkich mnie znanych, a przesłanie jej niewiadome.

"Nowe szaty cesarza" - w y j ą t k o w o mądra przypowieść o ludzkim oportunizmie, konformizmie i tchórzostwie. Tylko, że to baśń dla dorosłych, a nie dla dzieci, bo rujnuje ewentualny szacunek dla zgredów.
.
"Kalosze szczęścia" - oklepany temat podróży w przestrzeni i czasie, sknocony przez pozbawionego fantazji i pomysłów Andersena; początkujący twórca fantasy ma bogatszą wyobraźnię. Jedyna nauka dla młodych to, że uliczne prostytutki, zgodnie z rozkazem Jana, nosiły (s. 128) „na głowie dwubarwny czepiec”

„Stokrotka”. Okrucieństwem jest schwytanie skowronka i umieszczenie go w klatce, natomiast doprowadzenie ptaszka do śmierci z powodu niedostarczenia mu wody, przekracza granice okrucieństwa; to patologia, inaczej chora główka autora. I to dla dzieci ??!!!

„Dzielny ołowiany żołnierz”. Zaczyna się od brakoróbstwa a może nawet sabotażu, bo jak nazwać wypuszczenie opakowania 25 żołnierzy, z jednym kulawym; potem spływ rynsztokiem do kanału ściekowego, gdzie ołowianego kalekę połyka ryba, która trafia na pański stół. No to, smacznego życzę Państwu, bo ja w rybkach ściekowych nie gustuję.

„Dzikie łabędzie” - to przestroga przed ponownym ożenkiem, bo macocha pasierbów pozamienia w łabędzie, pasierbicę wygna na wiochę, no i drugi wątek o chuciach królewicza, który nieznaną niemowę bierze za żonę, kierując się wyłącznie pożądaniem.

„Rajski ogród” Zrozumiałem ino, że jak chłop przyssie się do ust pięknej, nagiej („..zrzuciła swój błyszczący strój”), lecz śpiącej kobitki, to sroga kara go czeka. I słusznie; powinien ją wpierw obudzić

„Latający kufer” - zdecydowane najgłupsza, pozbawiona sensu baśń z niezrozumiałą wymówką porzucenia królewny

Miejsce mnie ogranicza, więc przerywam wyliczankę a z następnych tomów wspominam „Dzieje roku”, słodkie infantylne bla-bla-bla na temat zmieniających się pór roku; nuda. Oraz opowiadanie "Pod wierzbą" historię pięknej romantycznej miłości dwojga dzieciaków, których drogi się rozeszły; niestety, tragiczne zakończenie nie nadaje się dla naszych dzieci, a przecież Andersena pod ich kątem rozpatrujemy.

Kto chce to czytać, będzie czytał, a ja wracam do Leśmiana, Brzechwy, Szelburg-Zarembiny, Kasprowicza, Grabowskiego oraz "Małego Księcia" i 12 książek Loftinga o Dr Dollitle.

Friday 29 July 2016

C. W. CERAM - "Bogowie, groby t uczeni" Powieść o archeologii

C. W. CERAM - "Bogowie, groby i uczeni" Powieść o archeologii

Z Wikipedii:
C. W, Ceram, właściwie Kurt Wilhelm Marek (1915 – 1972) , niemiecki hitlerowski propagandzista, później, pod pseudonimem - anagramem nazwiska, pisarz. W roku 1947 został naczelnym lektorem w wydawnictwie Rowohlta. Uzyskawszy dostęp do biblioteki archeologicznej w Oldenburgu, zaczął pisać tą książkę (1949, wyd pol. 1958). Książka stała się światowym bestsellerem.
Książka opowiada o tajemnicach archeologii greckiej, egipskiej, mezopotamskiej, jak i meksykańskiej, środkowo- i południowo- amerykańskiej. Zawiera krótkie biografie takich archeologów jak Heinrich Schliemann, Jean- Francois Champollion, Paul – Emile Botta czy Howard Carter.

We wstępie Ceram pisze:
„Niniejsza książka nie ma ambicji naukowych. Jest ona raczej próbą przedstawienia przedmiotu badań określonej gałęzi nauki w taki sposób, aby pokazać pracę badaczy i uczonych w jej wewnętrznym napięciu, dramatycznych uwikłaniach i czysto ludzkim kontekście”
I słusznie, bo przecież jest amatorem. Ale z tego wynika moja końcowa ocena: czyta się świetnie, oczywiście opuszczając, zgodnie ze wskazówkami autora, pierwsze 82 strony, lecz traktować to poważnie, to tak jak mądrość Biblii poznawać z książek Kosidowskiego.
Keep smiling ! Za relaksującą lekturę i wiele ciekawostek 8 gwiazdek można dać

Wednesday 27 July 2016

Małgorzata SZEJNERT - "My, właściciele Teksasu"

Małgorzata SZEJNERT - "My, właściciele Teksasu" Reportaże z PRL-u

Małgorzaty Szejnert (ur. 1936) nie trzeba przedstawiać, bo jest nestorką reportażu. A dodatkowym plusem tego zbioru wydanego w 2013 r., jest wstęp pt "Jak okradałem Małgorzatę Szejnert", napisany przez mego ulubionego Szczygła. Mamy 17 reportaży z lat 1969 – 79, podzielonych na cztery części. A w przedmowie zdanie, które można powtarzać jak mantrę:
„Ludzie zawsze będą chcieli cz ytać o innych ludziach”

Na końcu drugiego reportażu trafna sentencja:
„- Wie pani, trzeba brać życie, jakim jest.”
Po pierwszych dwóch reportażach odnotowuję wrażenie: rzetelnie przedstawiona tamta rzeczywistość, dla mnie fajne wspomnienia, lecz czy młodzi to kupią? Wydaje mnie się, że nie, że to ich będzie nudzić, bo nie będą w stanie zrozumieć tamtych zachowań i uwarunkowań, po prostu ówczesnej naszej mentalności. To szkoła przetrwania, o wiele bardziej skomplikowana niż gułag. Wszystko dla ludzi, ale zaradnych, którzy potrafią „załatwić”.
Niestety, Szejnert, mam nadzieję, że tylko w tej części, jest ponurakiem. Życie opisywanych ludzi jest potwornie szare, a oni pozbawieni są poczucia humoru. Opisuje wielkie fabryki, kipiące życiem, ale życiem smutasów. U niej nawet kradzieże są ponure. Właśnie w tym czasie przepracowałem w dużej warszawskiej fabryce 10 lat i twierdzę, że ludzie mieli poczucie humoru, czasem wisielcze, i mimo wszystkich udręk i niedostatków, żartowali i śmieli się codziennie. Całe nasze życie było teatrem absurdu, tak, że Mrożek był zbędny.
Jest nadzieja, bo druga część zaczyna się reportażem o życiu zaradnej niewidomej. Wreszcie trochę optymizmu. Tak, część II znacznie pogodniejsza, bo o pokonywaniu barier, o różnych drogach samorealizacji. Do zachęty Państwa tyle słów wystarczy, a ja zaczynam czytać część III.
Zaczyna ją reportaż „historyczny” o czerwonym hrabi i utopiście Karolu Brzostowskim (1796 – 1854) twórcy Rzeczypospolitej Sztabińskiej, a następny o parze architektów, których zidentyfikowałem jako Hannę (1920 - 96) i Kazimierza Wejchertów (1912 - 93), budowniczych Tych. Trzeci reportaż w tej części o potentacie wśród hodowców kwiatów pt „Róża i strelicja”. Z Wikipedii:
„Strelicja królewska - gatunek dużej, ozdobnej rośliny.. ..o oryginalnej, grzbiecistej budowie i kontrastowych kolorach kwiatów: pomarańczowym i niebieskim, przypominających ubarwienie ptaków rajskich, stąd wzięła się jej angielska nazwa – Bird of Paradise... ..Strelicja swą botaniczną nazwę otrzymała na cześć Charlotty Mecklenburg – Strelitz, żony króla Wielkiej Brytanii Jerzego III..."
Czwarty reportaż jest o nietypowym artyście, którego artystyczną wizję wyszydzono, a jego opluto, bo już sam kolor przez niego preferowany wzbudzał, tradycyjną polską zawiść.
Czwartą część zaczyna reportaż pt „Całe życie w Pomygaczach”. Znalazłem na http://www.majatek-howieny.pl/
„Majątek Howieny w Pomigaczach to perła podlaskiej Agroturystyki kusząca niezwykłą ciszą. W tym niepowtarzalnym klimacie podziwiać mogą Państwo uroki dawnej polskiej wsi. Wspaniały wypoczynek zagwarantuje przybyłym rozległa przestrzeń malowniczej polany, a w klimat sprzed kilkuset lat wprowadzą gości obiekty o zabytkowym charakterze.”
Ale reportaż dotyczy nie agroturystyki, a społecznika Więcko (ur. 1901), który jest żywą historią Pomygaczy. Jest to reportaż o biedzie, zacofaniu i zabobonach, czyli specyfice „ściany wschodniej”. Następny reportaż o Kwidzyniu, polskim gimnazjum otwartym w 1937 roku i jego wychowankach częściowo odnalezionych po wojnie. Trzeci - z Wejsun, osady mazurskiej w gminie ruciańskiej, o Hejdzie Stank – Macoch. Te trzy reportaże łączy problematyka pogranicza kulturowego, czyli z naszego punktu widzenia - dylemat polskości. Pewnie dwa pozostałe wpisują się w ten nurt. Okazało się, że nie.. Pierwszy z nich, zatytułowany „Kraków nieznany” to polskie piekiełko związane z rewaloryzacją Krakowa. Pojęcie to wyjaśnia szef Zarządu Rewaloryzacji Zespołów Zabytkowych Krakowa Władysław Wójcikiewicz, architekt (s. 332):
„ - Rewaloryzacja ? - pyta - A cóż to właściwie znaczy? Jeżeli pani zapyta administratora, dowie się pani, że to nic innego jak tylko remont. Jeżeli pani zapyta fachowca konserwatora, usłyszy pani, że to konserwacja plus modernizacja. Jeżeli pani zapyta naukowca, powie, że to przywrócenie obiektom zabytkowym ich dawnej wartości. To bardzo pięknie brzmi, prawda? Ale weźmy dom, który w wieku siedemnastym był wspaniałą, doskonałą technicznie kamienicą mieszczańską. Gdybym chciał temu domowi, dzisiaj ruderze, przywrócić dawną świetność, to bym go odtwarzał „w wartości” wieku siedemnastego, a ja mam go uczynić wartościowym dla nas. W moim przekonaniu – rewaloryzacja to nic innego, jak zachowanie wartości kulturowych zespołu i dostosowanie go do warunków współczesnych”.
Ostatni reportaż, tytułowy to o domniemanym spadku w Teksasie, po Ludwiku Napoleonie Dembińskim, którym żyła cała Polska lat siedemdziesiątych
Proszę Państwa, niby świetne reportaże świetnej Szejnert, a jednak ja się zawiodłem i rozczarowałem, bo "ząb czasu" jest szczególnie niebezpieczny dla tego rodzaju literatury. Sentyment sentymentem, a nuda nudą i dlatego nie mogę dać więcej niż 6 gwiazdek.

Tuesday 26 July 2016

Jędrzej KITOWICZ - "Opis obyczajów za panowania Augusta III"

Jędrzej KITOWICZ - "Opis obyczajów za panowania Augusta III"

Jędrzej Kitowicz (1727/8 – 1804) - polski ksiądz, historyk i pamiętnikarz, o którym w Wikipedii jest napisane:
"...Jest autorem dwóch niedokończonych dzieł, które pisał w Rzeczycy prawdopodobnie na podstawie wcześniejszych notatek i obserwacji Trybunałów w Piotrkowie. 'Opis obyczajów za panowania Augusta III' był pierwszą próbą syntetycznego ujęcia obyczajowości epoki saskiej w Polsce; 'Pamiętniki, czyli Historia polska' (częściowo wydane być może w wersji zniekształconej przez wydawcę w 1840, w całości w 1971) stanowiły kronikę lat 1743-1798, ze szczególnym uwzględnieniem konfederacji barskiej. Prace Kitowicza, szczególnie 'Opis obyczajów...', mają zarówno wartość literacką, jak i historyczną. Jego sądy o czasach mu współczesnych były bardzo krytyczne i bardzo bogate w szczegóły..."

Tytułowe "za panowania Augusta III" tzn w latach 1733 – 1763, kiedy to królem Polski był August III Sas (1696 - 1763), syn Augusta II z saskiej dynastii Wettynów i Krystyny Eberhardyny Bayreuckiej.

O autorze istotne szczegóły podaje we "WSTĘPIE" Roman Pollak (s. XVII):
"...Około połowy 1771 r. Kitowicz opuszcza szeregi konfederacji (barskiej - przyp. mój)... ..i w październiku tegoż roku.. ..wstępuje do Seminarium Misjonarzy w Warszawie, mając lat 43 z górą.... ..Jedna z przeszkód było to, że Kitowicz nie miał ukończonych szkół średnich...".

Pod koniec „Wstępu' Pollak zauważa (s. XLIX):
„Jako autor 'Opisu..' jest Kitowicz w pierwszym rzędzie historykiem naszej przedrozbiorowej obyczajowej kultury, którą utrwalił w skali nierównie szerszej, niż ktokolwiek inny przed nim...”

Zaczyna Kitowicz od wiar „jakie były w Polszcze za Augusta III”. A było ich, według niego dwanaście (s. 4 i następne):
„........Najpierwsza wiara w Polszcze panująca była za Augusta III i jest dotychczas, acz ozięblejsza, k a t o l i c k a r z y m s k a. Druga, od niepamiętnych czasów zadawniona, pełno wszędzie swoich wyznawców mająca, ż y d o w s k a. Trzecia, później z tureckiego państwa wprowadzona w małej liczbie bo tylko w Łucku na Wołyniu i w Haliczu na Podolu K a r a i m ó w... …..Czwarta wiara - l u t e r s k a, piąta - k a l w i ń s k a... ..Szósta wiara - m a h o m e t a ń s k a, ta zaś gniazdo swoje ma na Litwie, wprowadzona od Witolda, książęcia litewskiego, który kilkadziesiąt familij tatarskich sprowadził z półwyspu krymskiego i tam ich osadził, nadawszy niektóre grunta dziedzicznym prawem, które do dziś dnia posiadają. Siódma - s c h i z m a t y c k a grecka; ta się znajdowała pod panowaniem Augusta III na Podlasiu w Drohiczynie, w dobrach słuckich książąt Radziwiłłów, w Litwie i na Rusi po wielu miejscach. Ósma f i l i p o w c ó w; ta się znajduje na Rusi tylko i w małej liczbie; ma to być jeden gatunek z kwakrami o których zaraz. Dziewiąta - m a n i s t ó w albo k w a k r ó w, którzy się lokowali koło Gdańska i w samym Gdańsku. Dziesiąta - f a r m a s s o n ó w.. (chodzi o wolnomularzy - przyp. mój).. ..powiadają, że ta ich kompania nie do wiary należy, tylko jest jak konfraternia.. .Ku końca panowania Augusta III przybyła do Polski sekta jedenasta - c i a p c i u c h ó w
(frankistów – przyp. mój)... ..Dwunastą wiarą albo raczej powszechną niewiarą można nazwać d e i s t ó w. Ci odrzucają naukę objawienia, przeto wszystkimi religiami zarówno pogardzają mniemając, ze światło rozumu dosyć jest zdolne do objaśnienia człowieka między wyborem złego i dobrego....”

Proszę Państwa o ponowne przeczytanie powyższego wypisu. Czy nic Państwa nie zdziwiło? Przecież ten niewykształcony, zakłamany katolicki księżulo bredzi o kwakrach, masonach i frankistach, a nie zauważa prawosławnych. Ba, on jest super oszustem, on nawet nie wspomina o unitach. Ubogi ksiądz któremu polepszyło się gdy został proboszczem z Rzeczycy wszystko jest gotów napisać, by się podlizać swoim zwierzchnikom. Przypominam, że mówimy o latach 1733 - 63.
Prozelityzm prozelityzmem, lecz Kitowicz może wciskać kit analfabetom. Polecam pierwszą publikację z brzegu:
http://www.prawoslawie.pl/prawoslawie/o-prawoslawiu/prawoslawie-w-polsce/
Czytam tam:
„..Car Rosji korzystając z osłabienia Rzeczypospolitej wymógł na królu Auguście II reaktywację prawosławnego biskupstwa mohylewskiego. Król aktem z 1720 roku przywrócił swobody wyznaniowe prawosławnej ludności i reaktywował biskupstwo mohylewskie.
Kościół unicki dążył do całkowitej likwidacji prawosławia, a możliwość taką dawała mu ustawa sejmowa z 1733, roku która zakazywała niekatolikom dostępu do urzędów centralnych i lokalnych. Jeszcze wcześniejsza ustawa z 1717 roku odbierała prawo do publicznego odprawiania nabożeństw i wznoszenia świątyń. Rosja wielokrotnie interweniowała w sprawy Kościoła prawosławnego w Rzeczypospolitej..."

Nie da się nie zauważyć, że ani restrykcje polskie, ani sowieckie wiary prawosławnej nie zniszczyły, więc poczynania Kitowicza wzbudzają, w najlepszym przypadku, żenadę. Przypomnę, że znaleźli się zdrajcy, którzy założyli w 1596 roku, w wyniku Unii Brzeskiej, Kościół Unicki zachowujący obrządek prawosławny, lecz podporządkowujący się Rzymowi.
Po takim doświadczeniu odechciało mnie się czytać gryzmoł księżula. Na pohybel czarnym!



Monday 25 July 2016

Władysław A. SERCZYK - "Kultura rosyjska XVIII wieku"

Władysław A. SERCZYK - "Kultura rosyjska XVIII wieku"

Władysław Andrzej Serczyk (1935 – 2014) – polski historyk, profesor, zajmujący się historią Rosji, Ukrainy oraz historią naszych stosunków z nimi, napisał tą arcyciekawą książkę w 1984 roku i, jak łatwo obliczyć czekała na LC 31 lat na recenzję. Staram się to czekanie zaspokoić.
Siedem stron „Indeksu nazwisk” trochę mnie onieśmiela, tym bardziej, że w ogóle o kulturze tego wieku niewiele mam do powiedzenia.
We „Wstępie” czytam trafną uwagę (s. 11):
„...Nie ulega wszakże najmniejszej wątpliwości, iż właśnie w XVIII wieku Rosja usadowiła się trwale w polityce europejskiej i zdobytą pozycję stale umacniała. Poważnie zmniejszył się również dystans dzielący jej naukę i kulturę od najwybitniejszych zachodnioeuropejskich osiągnięć w tej mierze. W pewnych indywidualnych wypadkach rosyjskie zdobycze kulturalne wyprzedziły nawet Zachód...”

Według Aleksandra Brucknera (s. 21):
”...Polska stała się mostem łączącym Rosję z Zachodem. Literatura i sztuka polska mieszały się z wpływami łaciny i Kościoła katolickiego na Ruś...”
Sprzyjały temu rządy Piotra I Aleksiejewicza Wielkiego (1672 – 1725, cara Rosji od 1689, a od 1721 cesarza), natomiast szkodziło konserwatywne prawosławie. Ferment postępu oczekiwany był od przybyszy z Zachodu (s. 24):
„...Tradycjonalizm panujący w kulturze, obyczajowości i życiu politycznym zmuszał wręcz do takiego postępowania wobec wpływów i ludzi przybywających z Zachodu. Rosyjska sztuka była skrępowana sztywnymi regułami narzuconymi przez konserwatywne prawosławie. Jego wyznawcy nie mogli wydostać się z otaczającego ich zaczarowanego koła. Stąd też, korzystający z łaski monarszej cudzoziemcy byli zazwyczaj pierwszymi twórcami, którzy - wykonując oficjalne zamówienia - mogli zerwać z istniejącymi ograniczeniami. W ślad za nimi podążali rodzimi artyści, korzystający z uczynionego wyłomu..”
Piotr I wysyłał artystów za granicę i wspierał ich zamówieniami. Elitę wokół niego stanowili: Teofan Prokopowicz, Wasyl Tatiszczew i Antioch Kantemir. Na podstawie Wikipedii:
Teofan Prokopowicz (1681 – 1736) - prawosławny biskup i mąż stanu w Imperium Rosyjskim. Pisarz, poeta, teolog i rektor Akademii Kijowsko – Mohylańskiej, tworzący swoje dzieła w języku rosyjskim. Zwolennik oświeconego absolutyzmu i reform carskich.
Wasilij Tatiszczew (1686 – 1750) - historyk rosyjski, dyplomata, twórca nowożytnej historiografii rosyjskiej. Główne dzieło jego życia to „Historia Rosji od czasów najdawniejszych”, którą wydano w 4 tomach dopiero po śmierci autora (w latach 1768 – 1784). Sergiusz Sołowjow powiedział o Tatiszczewie „..był on pierwszym, który pokazał czym jest rosyjska historia”. Opracował tez „Leksykon rosyjski”, który zdążył doprowadzić do litery K.
Antioch Kantemir (1708 – 1744) - poeta rosyjski związany z dworem Piotra I, dyplomata. Był orędownikiem klasycyzmu i apologetą osoby Piotra I, popierał zbliżenie kultury rosyjskiej z kulturą europejską. W Paryżu, w 1936, zetknął się z Monteskiuszem; uznawany za protoplastę literatury klasycystycznej w Rosji, tłumaczył też literaturę obcą z łaciny, greki i francuskiego.

Piotr Wielki naprawdę był wielki, czego najlepszym potwierdzeniem jest wybudowanie na mokradłach wspaniałego miasta, o czym informuje tamtejsza tablica:
„Roku pańskiego 1703, 16 maja założone zostało przez cara i wielkiego księcia Piotra Aleksiejewicza miasto Sankt-Petersburg”

Oczywiście, sam budowa realizowana przez zachodnich architektów również była zefirkiem pobudzającym rosyjską kulturę. Petersburg został stolicą w 1712 i pozostawał nią do 1918 roku.
Proszę Państwa, stała się rzecz niesłychana, akurat odkryłem, ze prof. Serczyka już recenzowałem i dałem 10 gwiazdek za „Na dalekiej Ukrainie”, a to wzmaga moje zainteresowanie bieżącą lekturą.

Przegląd malarstwa autor zaczyna od Iwana Nikitina (1690 – 1741), nadwornego portrecisty i batalisty. Pisze o nim (s. 83):
„..Najpełniej talent Nikitina przejawił się w dwóch obrazach namalowanych już po śmierci jego dobroczyńcy. Były to 'Piotr I na łożu śmierci' i 'Powrót hetmana'.... ...Nienaganne operowanie światłem, kolorem, poczuciem perspektywy, wypełnienie dobrze komponującymi się szczegółami całej powierzchni obrazu świadczyły o dokonanym przełomie w rozwoju malarstwa rosyjskiego....”
Dalej Serczyk wymienia Iwana Odolskiego i Andrzeja Matwiejewa (zm. 1739), który dzięki żonie Piotra Wielkiego, Katarzynie I, kształcił się przez 11 lat, do 1727 r., w Antwerpii. Tu zaczynają się schody, bo nie trafiłem w encyklopediach na żadnego z nich. W Wikipedii znalazłem:
„..... Do rodzimych prekursorów malarstwa barokowego należą: Iwan Nikitin, Andriej Matwiejow, Aleksiej Antropow, Iwan Wiszniakow i Iwan Argunow. Do przedstawicieli dojrzałego i późnego malarstwa barokowego należą: Piotr Drożdin, Aleksiej Bielski, Michaił Machajew, Siemion Szczedrin, Fiodor Rokotow i Dmitrij Lewicki. W przeciągu całego XVIII wieku malarstwo rozwijało się pod silnym wpływem artystów zagranicznych, takich jak bracia Georg Christoph i Johann Friedrich Grooth, Pietro Antonio Rotari, Johann Gottfried Tannauer, Louis Caravaque, Jean-Marc Nattier, Stefano Torelli i Gregorio Guglielmi..."
Serczyk omawia wprawdzie wszystkich wymienionych Rosjan (obcokrajowców – nie), lecz w proporcjach zupelnie innych niż w Wikipedii. Nie mam wątpliwości, że Profesor ma rację, lecz jest to dla czytelnika pewne utrudnienie. Szkoda, że indeks nazwisk nie podaje choćby dat urodzeń i śmierci poszczególnych artystów.
Przed nami okres protektoratu Katarzyny II, z którym zostawiam Państwa samych, bo i tak bogactwa treści nie jestem w stanie nawet zasygnalizować wobec ograniczeń objętości recenzji, Zapewniam, że lektura jest wielce kształcąca, a nieznajomość tematu przeze mnie nie jest winą autora.

Sunday 24 July 2016

James A. WEIHEIPL - "Tomasz z Akwinu" Życie, myśl i dzieło

James A. WEISHEIPL - "Tomasz z Akwinu" Życie, myśl i dzieło

Niewiele wiem więcej o autorze, poza tym, że był dominikaninem, wytrawnym tomistą i że umarł w 1984 roku. Dla mnie ta lektura ma szczególną wartość, bo mimo starczego wieku, znam tomizm tylko pośrednio, poprzez porównywanie z doktryną św. Augustyna. Oznacza to, że teologicznie bliższy był mnie Tischner niż Wojtyła.
Różnice między nimi omawiałem w recenzji "Tischner czyta katechizm":
"...Ortodoksyjny TOMISTA WOJTYŁA, przyzwalając na głoszenie poglądów augustyńskich, m. in. zaprzyjaźnionemu Tischnerowi, wymyślił genialną ugodową formułę, którą umieścił w encyklice „FIDES ET RATIO” (Wiara i Rozum):
„WIARA POZBAWIONA ROZUMU, PODOBNIE JAK ROZUM POZBAWIONY WIARY SĄ JEDNOSTRONNE I MOGĄ BYĆ NIEBEZPIECZNE”
.... Otóż św. AUGUSTYN twierdził, że tylko ROZUM może doprowadzić do prawdziwej WIARY; natomiast św. TOMASZ - ROZUM podporządkował WIERZE.
Tomizm najtrafniej podsumował Immanuel KANT szydząc, że: „Trzeba obalić ROZUM, by zrobić miejsce dla WIARY”. Obecnie w Katolickiej Myśli Filozoficznej dominuje NEOTOMIZM - łagodniejsza forma tomizmu, którego najsławniejszym propagatorem jest Jacques MARITAIN. Próby obalenia go (pełne uzasadnionej nadziei po II Soborze Watykańskim) spełzły w rzeczywistości na niczym...."

Już początkowe stwierdzenie autora świadczy, że mam rację podchodząc do tej lektury z namaszczeniem i niemożebną atencją (s. 14):
„..Tomasz z Akwinu był geniuszem, a ponadto pojawił się w najbardziej pomyślnym okresie historii, gdy scholastycyzm u szczytu swojego rozwoju opanował myśl średniowieczną.....”
Wskutek sytuacji politycznej, w której Tomaszowi przyszło żyć, w jednym z najwcześniejszych dzieł, udzielił odpowiedzi doktrynalnej na temat papieża (s. 22):
„... papież jest duchowym zwierzchnikiem Kościoła i niczym więcej; wszelkie inne polityczne i świeckie naleciałości.... ...nie mogą wpływać na pomniejszenie wewnętrznej, duchowej natury Kościoła...”,
Autor omawia bardzo szczegółowo fakty biograficzne, zresztą niezmiernie ciekawe, lecz ja je pomijam poświęcając ograniczoną przecież objętość recenzji do najważniejszych myśli Tomasza. Muszę jednak dać wzmiankę o wielkim nauczycielu Tomasza. Z Wikipedii:
„Św. Albert Wielki, (1193/1205 - 1280) doktor Kościoła... jako jeden z pierwszych w systematyczny sposób łączył filozofię Arystotelesa z teologią katolicką – w Arystotelesie dostrzegł możliwość pogodzenia wiedzy przyrodniczej i wiary. Jako jeden z pierwszych głosił też odrębność metody teologii od metody nauk przyrodniczych oraz inny charakter prawd wiary i prawd naukowych. Te podstawy metodologiczne umożliwiły mu znaczne poszerzenie wiedzy w dziedzinie botaniki. Wszystkie te założenia przejął jego największy uczeń, Tomasz z Akwinu.
Albert pozostaje pod wpływem Awicenny, któremu zawdzięcza zbliżoną do emanacyjnej koncepcję stworzenia i pojęcie Boga jako 'pierwszej przyczyny' stwarzającej hierarchię bytów, a także – przy całym swoim głębokim arystotelizmie – pewne skłonności neoplatońskie.....".
W 1952 roku 27-letni Tomasz został wykładowcą "Sentencji" Piotra Lombarda w Paryżu. Warto przytoczyć opinię o nim (s. 99 – 100):
"..Zwięzłość, jasność i poprawność wykładów Tomasza jako mistrza, o których mówią nam jego najwcześniejsi biografowie, były już widoczne w czasie, gdy wykładał 'Sentencje'. Chociaż Tomasz w swoich wykładach w dużym stopniu polegał na swoim poprzednim nauczycielu, Albercie Wielkim to jednak jego własny styl nauczania odznacza się jasnością myśli, zwięzłością wyrazu oraz bezpośrednim podejściem do poruszanych zagadnień... ...Tomaszowe dzieło 'Scriptum super Sententias'... ..porównać można ze współczesną pracą doktorską. Chociaż jednak 'Scriptum' jest bez wątpienia dziełem geniusza, to nie wyraża ono ostatecznej pełni Tomaszowej myśli, jaka znajdujemy w jego późniejszych dziełach....”
Ze względu na to, że dzieła Geniusza przerastają moje skromne możliwości recenzowania, a jednocześnie istota jego myśli jest już tu przedstawiona, zostaję tu chwilę dłużej i cytuję (s. 107):
„....W tym pierwszym wielkim dziele Tomasz sprecyzował już wszystkie swoje najważniejsze poglądy, a mianowicie: realna różnica pomiędzy 'esse' a istotą w stworzeniach i realna tożsamość tychże w Bogu; odrzucenie hylomorficznego złożenia w substancjach czystych, czyli aniołach; czysta możność materii pierwsze; jedność substancjalnej formy w stworzeniach cielesnych; uznanie umysłu czynnego i możnościowego w człowieku za władze indywidualnej duszy; przekonanie, że jedyna zasadą naturalnego ujednostkowienia jest ilościowo określana materia; przekonanie, że przy naturalnym spadaniu ciał natura nie jest 'przyczyną sprawczą' lecz tylko zasadą czynna; oraz obrona możliwości zaistnienia ruchu naturalnego w próżni. Również jego podstawowe zasady teologiczne zostały jasno określone, a mianowicie: osobowe połączenie natury ludzkiej w Chrystusie; zmiana substancjonalna chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa; nieskończona różnica charakteru tego, co jest naturalne, i tego, co pochodzi z łaski...”
Autor jednak zastrzega, że.... (s. 108)
„....Tomasz nie osiągnął jednak w 'Sentencjach' pełnej dojrzałości swojej myśli spekulatywnej. W wielu punktach odszedł później od pierwotnych opinii, co znalazło swój wyraz w pewnej odmienności poglądów zawartych w 'Sentencjach' i w 'Summie teologii...”
No i sam wpadłem w „pułapkę biograficzną”, na którą byłem zawsze uczulony. Przecież ja powinienem pisać o autorze - Weisheiplu i jego książce, a nie o tomizmie i jego twórcy. A że żal mnie tego, co do tej pory napisałem, to pozostawiam, natomiast Weisheipla wychwalam za wizerunek całej epoki, papiestwa, wszelkich uczonych, za historię ich Zakonu Dominikanów, za przybliżenie myśli Tomasza z historią jej kształtowania, a przede wszystkim za dokładność i skrupulatność, jak i przystępność pozwalającą na przyswojenie tematu przez surowego czytelnika. Dzieło to może służyć za wzorzec dobrze opracowanej biografii.

Saturday 23 July 2016

Piotr GŁUCHOWSKI Jacek HOŁUB - "Ojciec Rydzyk - IMPERATOR"

Piotr GŁUCHOWSKI Jacek HOŁUB - "Ojciec Tadeusz Rydzyk - IMPERATOR"

Głuchowski (ur. 1967) i Hołub (ur. 1972), obaj dziennikarze "Gazety Wyborczej" podjęli trudne zadanie napisania biografii człowieka dzielącego polskie społeczeństwo na dwa nieprzyjazne obozy.. Ja, z kolei, nie zamierzam przedstawić mojego stosunku do ojca Rydzyka, lecz ocenić książkę w oderwaniu niejako od zalet i wad jej bohatera.
I już na stronie 22 mam pierwsze przekłamanie:
„...w tamtym czasie do pierwszej klasy szło się dopiero po skończeniu siódmego roku życia...”
Znam „tamten czas” z autopsji, bo jestem od o. Rydzyka starszy tylko o 2 lata i tak w mojej klasie, jaki i w klasach rodzeństwa czy dzieci sąsiadów, mniej więcej połowa dzieci podejmowała naukę w wieku 6 lat, a niektóre nawet pięciu lat. Przekładało się to na kończenie wyższych uczelni w wieku 22, a czasem 21 lat (np. prymuska na moim Wydz. Chemii PW). Ot,. taki drobiazg...

Nie podoba mnie się ton wypowiedzi panów autorów na temat niespełnionych marzeń Tadzia, pobierającego nauki gry na akordeonie (s. 25):
„....Lepszy akordeon, niemieckie cacko marki Hohner, stoi na wystawie jednego z prywatnych sklepików w centrum... ...Tadeusz często staje przed sklepową witryną tylko po to, by popatrzeć na ten skarb. Nigdy go nie będzie miał..”
Tadzio, z biednej rodziny z Olkusza, jedno z sześciorga dzieci. Brak znajomości realiów, bo ja grając na trąbce w orkiestrze szkolnej w szkole w na Saskiej Kępie, tj elitarnej warszawskiej dzielnicy, nawet o niej nie marzyłem, a żeby piłkę pokopać to musieliśmy czekać na jednego z dwóch właścicieli piłki, natomiast w zimie łyżwy większość przykręcała do codziennego obuwia. Wniosek: cierpienia Tadzia z powodu akordeonu - wydumane.
Następne przekłamanie jest w wykonaniu samego Rydzyka (s. 25):
„..Należałem do harcerstwa, takiego czerwonego harcerstwa, z którego mnie wyrzucili w drugiej klasie. Nie chodziłem na zbiórki, bo były zawsze w niedzielę... ..kiedy zmarł Bierut.. ..wszyscy uczniowie siedzieli w ławkach w czerwonych chustach, tylko ja jeden nie miałem takiej chusty..”
Jeżeli go wyrzucono w drugiej klasie, to kiedy należał? Jeśli nawet, to krótko i to do zuchów Zbiórki w niedzielę może były w Olkuszu, bo w Warszawie nie słyszałem o takich breweriach. Nie przestrzegano noszenia czerwonych chust na co dzień, a przed śmiercią Bieruta (1956) formalnie zniesiono ten wymóg.
Stronę 37 kończy przygotowywanie się do matury i przesłuchanie przez esbeków w 1962 a następna strona to rok 1971, Dziewięć lat życia, między siedemnastym a dwudziestym szóstym - zniknęło. Nie wiemy nawet czy go przepchnięto przez egzamin maturalny ? Wikipedia podaje:
„... Uczył się w Wyższym Seminarium Duchownym Redemptorystów w Tuchowie, następnie studiował teologię biblijną w Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. 1 lutego 1971 złożył wieczyste śluby zakonne. 20 czerwca 1971 przyjął święcenia kapłańskie...."
A w biografii - biała plama. Podkreślone dwukrotnie, że był niezdolny, szczególnie do matematyki, a w tych latach najważniejsza na maturze była właśnie matematyka. A więc piękny temat śledczy dla autorów – dziennikarzy: był szwindel czy nie? Ponadto chłopak z prowincji podejmuje, jak wynika z Wikipedii, studia w Warszawie i co? Nic, tępy musi być skoro żadnych wrażeń. Do tego ani słowa o jego stosunku do obowiązku służby wojskowej, a to właśnie tych roczników dotyczył umyślny, w ramach walki z Kościołem, pobór do wojska i ubeckie podsuwanie rozrywek alkoholowych i seksualnych.
Najciekawszy okres tworzenia osobowości Rydzyka, transformację nieśmiałego prowincjonalnego chłoptasia w super pewnego siebie kaznodzieję i polityka - POMINIĘTO
No to wniosek jest jeden: ta książka nie zasługuje na miano biografii. Dalsze wyczyny Rydzyka mnie nie interesują bo czytam systematycznie prasę i na bieżąco obserwowałem jego poczynania, a skleroza tej materii jakoś nie tknęła.
Zresztą co my, czytelnicy, teraz dostajemy ? Ni stąd, ni zowąd, wspaniałego kapłana, o którym autorzy mówią (s. 39):
"...Był postępowy technicznie i ideowo"
- świetnego organizatora, a przede wszystkim katechetę przyciągającego masowo młodzież.
Reszta jest mnie znana i praktycznie autorzy niczym mnie nie zaskoczyli. Natomiast postanowiłem na koniec przedstawić moje stanowisko wobec poczynań bohatera tej nieudanej biografii. Jest on dla mnie dowodem na słuszność podstawowego kanonu ekonomicznego o podaży i popycie. Ojciec Rydzyk, pewnie z łaski Bożej, obdarzony został wyjątkowym wyczuciem co katolicki polski lud chce od niego usłyszeć, jakie ma tęsknoty i czego się po nim spodziewa. A czego? Pochwały dla jego ksenofobii, ksobności , haseł nacjonalistycznych i antysemickich, rusofobii, a tak w ogóle utwierdzenia go w swojej racji, wyjątkowości i wielkości, co prowadzi do pawia narodów czyli kompleksu wyższości. I Rydzyk swoim wiernym to daje, po prostu ich dowartościowuje. A że jest to filozofia typu: Kali ukraść - dobrze, Kalemu ukraść - źle to już temat na inną okazję. Kończę wezwaniem: NIE OBWINIAJCIE RYDZYKA ZA SWOJE WŁASNE GRZECHY.

Friday 22 July 2016

Alfred DOBLIN - "Berlin Alexanderplatz"

Alfred DÖBLIN - "Berlin Alexanderplatz"
Dzieje Franciszka Biberkopfa

DÖBLIN (1878 – 1957) - niemiecki pisarz i lekarz żydowskiego pochodzenia. Omawiana powieść z 1929 roku, uważana jest za pierwszą i najważniejszą niemiecką powieść wielkomiejską,
Wg Wikipedii:
"..Drobny przestępca, Franz Biberkopf, wychodzi z więzienia i rozpoczyna życie w półświatku. Kiedy jego mentor morduje prostytutkę, która była dla Biberkopfa ostoją, zdaje on sobie sprawę, że nie wyplącze się z kryminalnego towarzystwa. Akcja dzieje się w Niemczech lat 20., w robotniczych dzielnicach niedaleko Alexanderplatzu, które cechują nędza, brak perspektyw, przestępczość i powstający nazizm. Książka napisana jest z użyciem metody montażu: narracja toczy się z zastosowaniem wielu punktów widzenia, efektów dźwiękowych, artykułów prasowych, piosenek, przemówień...."
Ta powieść znalazła się na liście "100 najlepszych książek Norweskiego Klubu Książki"
Wikipedia: "100 najlepszych książek Norweskiego Klubu Książki – lista 100 najważniejszych książek w historii, głównie powieści, która powstała w 2002 roku. 100 pisarzy z 54 krajów zaproponowało po 10 utworów. Lista miała przedstawiać literaturę całego świata, wszystkich kontynentów, kultur i epok historycznych. Nie stworzono żadnej hierarchii, wszystkie książki są sobie równe.."
Tak uznana książka staje się „klasyką” i każdy profesjonalista chce zabłysnąć powiedziawszy coś oryginalnego. I tak najczęściej omawianą książkę porównują z „Ulissesem” Joyce' a, a bohater jej Franz Biberkopf ma być wart zapamiętania jak Woyzeck, Obłomow czy Madame Bovary.
Po wstępnym rozeznaniu postanowiłem nadrobić zaległości i rzetelnie to 600 stronicowe dzieło przeczytać. Udało się, choć wewnętrzne monologi bohatera usypiały mnie systematycznie. Bo autor umożliwia nam poznanie bohatera równolegle: „od zewnątrz” jako grubego, potężnego, muskularnego proletariusza Berlina, miłośnika alkoholu i kobiet, a ściśle alfonsa, jak i „od wewnątrz” poprzez stały strumień wewnętrznych monologów wypełnionych jego snami, niepokojami, marzeniami i złudzeniami. Ta koncepcja służy do łamania barier pomiędzy świadomym zachowaniem a impulsami z podświadomości ukształtowanej chaotycznym wewnętrznym życiem.
I w materii tych wewnętrznych monologów mam największy problem, bo nasz bohater przez prawie całą książkę podobno chce się zmienić, tylko parszywy los to mu uniemożliwia. A ja uważam, że to są „wishful thinking”, których realizację utrudnia uzależnienie alkoholowe i słaby charakter. W dodatku wyrabia w sobie poczucie cierpiętnika na podobieństwo biblijnego Hioba. Uważam, że Doblin przedobrzył, gdyż nawet jeśli założymy, że to nie autor, a sutener źle zrozumiał Księgę Hioba, to odniesienie jest zbyt odważne.
Oprócz monologów, na zbytnią objętość, wpłynęła wspomniana w notce z Wikipedii „metoda montażu”, dzięki której dostajemy wprawdzie szeroki obraz życia w Berlinie w 1928 roku lecz proporcje zostały zachwiane, czyli trochę za dużo tych dygresji i dykteryjek.
Na zdecydowany plus zaliczyć należy ciekawe zakończenie, którego nie mogę Państwu zdradzić oraz mój pozytywny odbiór tej lektury po 87 latach od publikacji. Na minus, że ja - łowca intelektualnych perełek znalazłem tylko jedną (s. 597):
„Rozsądny człowiek nie ulega naciskowi stada”.


Monday 18 July 2016

Piotr ZYCHOWICZ - "Obłęd '44"

Piotr ZYCHOWICZ - "Obłęd '44" czyli
jak Polacy zrobili prezent Stalinowi,
wywołując Powstanie Warszawskie

UWAGA WSTĘPNA! Wydawcą tego zakłamanego, bardzo SZKODLIWEGO "dzieła" jest Dom Wydawniczy REBIS
UWAGA ZASADNICZA! Poglądy moje są zbieżne z dostępnymi na LC pod hasłami "KSANTHIPPE" i "JONASZ", z tym, że 4 gwiazdki Jonasza są dla mnie nie do przyjęcia.

W związku z powyższym, tylko dodam swoje trzy grosze do wymienionych recenzji. Najpierw ocena sytuacji Polski w 1939 roku przez Amerykanów. Jasno to przedstawia fragment mojej recenzji amerykańskiego dzieła " World War II. Chronicle by John S.D. Eisenhower"
"....No i mamy ów 1939 rok. Łączą nas pakty o nieagresji, oba z 1934 r., z Rosją i Niemcami. W dniu 3 kwietnia Niemcy mają przygotowany plan ataku na Polskę, który wcielą w życie pierwszego września, a 28 kwietnia Hitler zrywa pakt z Polską, żądając jednocześnie Gdańska i „korytarza”. Drugiego czerwca Sowieci przystępują do stworzenia paktu o wzajemnej pomocy z Francją i Wielką Brytanią. Na przeszkodzie staje POLSKA, gdyż do sensownej realizacji porozumienia NIEZBĘDNE jest umieszczenie sowieckich oddziałów na naszym terytorium. Należy podkreślić, że to nie jest inicjatywa sowiecka, lecz OSOBISTE uwarunkowanie ze strony CHURCHILLA, który skrajnie negatywnie ocenia przygotowanie Polski do starcia z Niemcami /trafność jego oceny, niestety, szybko się potwierdziła/. Marszałek Rydz-Śmigły oświadcza, że pozwolenie na przemarsz i pobyt Sowietów w Polsce byłoby błędem, gdyż Czerwona Armia raz wpuszczona, nigdy Polski nie opuści. Coś się Rydzowi popieprzyło z Krzyżakami. W każdym razie POLSKA UNIEMOŻLIWIŁA ZAWARCIE PAKTU ANTYHITLEROWSKIEGO i na własne życzenie pozostała sama, bo trudno poważnie traktować pakt z Wlk. Brytanią podpisany 25 sierpnia tj 2 dni po ratyfikacji paktu Mołotow-Ribbentrop. Czytamy bowiem /na str. 56/: „Ich /tj Francji i Wlk.Brytanii - mój przyp./ wojskowe dowództwa opracowały WAR PLAN w lecie 1939 r., w którym NIEUNIKNIONA zagłada Polski zostanie przez nich zaakceptowana”. Zreasumujmy:
WIELKA BRYTANIA I FRANCJA, PO UNIEMOŻLIWIENIU PRZEZ POLSKĘ ZAWARCIA SOJUSZU Z ZSRR, NIE ZAMIERZAŁY W NAJMNIEJSZYM STOPNIU INGEROWAĆ W SPRAWY POLSKI, tym bardziej, że negatywnie oceniały poziom polskich przygotowań do wojny..."

Teraz kwestia żydowska. Państwo Polskie - II RP miało OBOWIĄZEK uchronić przed eksterminacją WSZYSTKICH swoich obywateli, w tym 3,5 mln polskich obywateli deklarujących wyznanie mojżeszowe, jak i co najmniej drugie tyle Żydów zasymilowanych równie zagrożonych Zagładą. Wszelkie sojusze z Niemcami uniemożliwiały obronę tej grupy polskich obywateli. A co z nami - gojami? Autor zapomniał, że przez wieki bylismy dla naszych zachodnich sąsiadów Untermenschen.
Wikipedia:
"Untermensch (z niem. podczłowiek, mn. Untermenschen) – rasistowskie określenie używane w propagandzie narodowosocjalistycznej w stosunku do Żydów, Cyganów, Polaków, Serbów, Rosjan i innych narodów słowiańskich oraz do przedstawicieli innych grup etnicznych uznawanych przez narodowych socjalistów za „niearyjskie” (niegermańskie).
Odebranie ziemi podludziom miało według narodowych socjalistów pozwolić nadludziom (Übermensch), czyli Niemcom na uzyskanie Lebensraumu (niem. przestrzeni życiowej). W nowym „aryjskim” społeczeństwie podludzie mieli wykonywać uciążliwe prace jako niewolnicy służący „rasie panów”. Zgodnie z propagandą, „nadludzi” w stosunku do „podludzi” nie obowiązywały zasady etyczne.
No to czas na "zdradziecki" układ Sikorski – Majski, obejmujący amnestię dla 387 tysięcy Polaków, co umożliwiło opuszczenie ZSRR Polakom z armią Andersa, a "spóżnialskich" z Armią Berlinga. Życie tych ludzi, jak i pozostałych w Kazachstanie i innych sowieckich republikach URATOWAŁ ten "kolaboracyjny układ", czy to się autorowi podoba czy nie.
Natomiast o patriotycznym lecz samobójczym Powstaniu należy mówić przede wszystkim w kontekście stosunku Churchilla do sowieckiego alianta, jak i do naszego Rządu Londyńskiego, który drastycznie pogorszył się po zerwaniu wspomnianych wyżej koalicyjnych rozmów w 1939, a objawił się łanawet rok po zakończeniu wojny, gdy polskim żołnierzom zakazano udziału w defiladzie w Londynie, w pierwszą rocznicę zakończenia wojny.
Na koniec osobista anegdota. Urodziłem się jak Zychowicz 27 kwietnia, lecz nie 1980, a 1943 roku. Z przyczyn lokalowych, nad moja głową, toczyły się dyskusje licnych polskich profesorów historii, takich jak prof. Stanisław Arnold (1895 -1973), promotor mojego ojca przy doktoracie i habilitacji, prof Stanisław Herbst (1907 – 1973), którego żona była moją matką chrzestną, czy prof.. Józef Skrzypek (1907 – 1973), mieszkający na sąsiedniej ulicy. Nie zostałem historykiem, lecz inzynierem, a z tych uczonych dysput pobrałem jedną naukę, która przekazuję następnym pokoleniom, że: "LEPIEJ RUSKIEGO W DUPĘ POCAŁOWAĆ, NIŻ SZWABOWI RĘKĘ PODAĆ'" Amen



Sunday 17 July 2016

Anatolij RYBAKOW - "Strach"

„STRACH” Trzydziesty piąty i później tom II

Napisany w latach 1988 – 1990, a po nim jest jeszcze „Proch i pył”. Zaczyna się od procesu Radka i Piatakowa, który ogląda omamiony przez Stalina Lion Feuchtwanger*, a potem wydaje książkę pt „Moskwa 1937”, w której pisze (s. 28)
„...Stalin to spotęgowany do miary geniusza typ rosyjskiego chłopa i robotnika... Stalin to krew z krwi ludu, nie stracił więzi z chłopami i robotnikami... Mówi językiem ludu. Jest wyjątkowo szczery i skromny, gardzi zaszczytami, autentycznie troszczy się o los każdego człowieka....”

*Lion Feuchtwanger (1884 – 1958) – pisarz niemiecki żydowskiego pochodzenia, w Polsce znane jego „Lisy w winnicy” wydane w 1962 roku.
Rybakow wyprawia Wiki do Paryża, gdzie w restauracji poznaje Andre Gide' a (1869 - 1951), co pozwala przedstawić jego poglądy na ZSRR (s. 115):
„..To dyktatura jednego człowieka, a nie proletariatu... Likwidacja opozycji otwiera drogę terrorowi. Zakneblowany, uciskany pod każdym względem naród nie ma żadnej możliwości oporu i obrony. Dyktator wywyższa jednostki najbardziej podłe, służalcze i nikczemne. Im gorsi ludzie, tym bardziej Stalin może być pewny ich lojalności. Najlepsi giną, najlepszych się likwiduje. Niebawem Stalin stanie się nieomylną wyrocznią, gdyż nikt w jego otoczeniu nie będzie zdolny do samotnego myślenia. To znamienna cecha despotyzmu - tyran dobiera sobie nie myślących, lecz posłusznych”.

Ostatnie zdanie to nieprzemijająca prawda, no nie? Jeszcze jedna trafna uwaga francuskiego noblisty (s. 116):
„...Żeby uniknąć donosu, należy donieść samemu. Donosicielstwo wyniesiono do rangi cnoty obywatelskiej..”
Cnota cnotą, a walkę o pierwszeństwo w donoszeniu najtrafniej przedstawił Erenburg w „Lejzorku...”, gdzie Lejzorek zaraz po zbliżeniu płciowym z towarzyszką Pukie, starał się ją wyprzedzić w donosie do bezpieki.
Wracając do treści to eskalacja „czystki” przybiera koszmarne rozmiary, akcja toczy się wielokierunkowo i wykracza poza granice ZSRR, tytułowy strach paraliżuje całe społeczeństwo, a losy tych z bohaterów, którzy jeszcze żyją zostają zawieszone i domagają się kontynuacji w następnym tomie


Saturday 16 July 2016

Lars MYTTING - "Porąb i spal"

Lars MYTTING - "Porąb i spal"
Wszystko co mężczyzna powinien wiedzieć o drewnie

Lars Mytting (ur. 1968), norweski dziennikarz jest wyśmienitym gawędziarzem i wydaje mnie się, że na każdy temat potrafi mówić ciekawie. Dla laika, takiego jak ja, książka stanowi vademecum o drewnie, lecz temat sam w sobie nie leży w sferze moich zainteresowań. I właśnie sukces autora polega na sposobie opowiadania, który nie pozwala żadnemu czytelnikowi na oderwaniu się od książki. Niemniej warto tekst zrozumieć, w czym postaram się Państwu pomóc. Autor przywołuje Gerhardsena (s. 10,9 - strony e-booka), to wyszukałem:
Einar Gerhardsen (1897 – 1987), norweski polityk. Trzykrotny premier Norwegii; stworzył plan odbudowy Norwegii po II wojnie światowej. Przez wielu Norwegów uważany za Landsfaderen (ojca narodu).
(s. 19,8) Hans Børli (1918 – 1989) norweski poeta i pisarz, który całe życie pracował jako drwal
Teraz ładne stwierdzenie nadające się na motto tej opowieści (s.22)
"...relacje między człowiekiem a ogniem są tak stare, tak proste i uniwersalne – drewno zawsze dotykać będzie głębi naszych dusz..."
(s. 34,6) Kjell Aukrust (1920- 2002), norweski rysownik, malarz i pisarz

Lars Mytting, jako człowiek wykształcony, opracowując ten temat nie mógł pominąć Thoreau (s. 41,8):
"....To właśnie Thoreau, także w książce Walden, ukuł nieco oklepane już dzisiaj porzekadło o tym, że drewno ogrzewa dwa razy: raz, gdy je rąbiesz, drugi raz, gdy nim palisz. Być może powinien też dodać coś o rozszczepianiu, sztaplowaniu i dźwiganiu, ale nie zgadzałoby się to z jego filozofią życiową, ponieważ – podobnie jak Einstein – pragnął upraszczać to, co uprościć się dało, a umarł tak, jak powinien był umrzeć człowiek jego formatu: na zapalenie płuc, którego nabawił się, leżąc na brzuchu i licząc słoje na ściętym pniaku."
I na tym polega wielkość tej książki: na dykteryjkach jak powyższa. To teraz o samotności w wersji "drzewnianej" (s. 63)
"...Nieszczęsny ten, kto musi rąbać drewno tylko dla siebie..."
W poniższym cytacie interesuje mnie raczej wiek i rozmiary sekwoi niż jej ewentualne walory grzewcze (s. 84,5):
"....Gdyby ktoś chciał zrobić coś tak nikczemnego, jak obalenie największego drzewa na świecie, liczącej 2500 lat kalifornijskiej sekwoi, nazywanej Generałem Shermanem, mógłby nią palić w piecu przez wiele lat, rozpamiętując swój haniebny uczynek. Sekwoja wyrosła na 84 metry, jej średnica w najszerszym miejscu wynosi 11 metrów, a objętość – 1487 m3, czyli 930 sągów...."
Tymczasem w Norwegii....... (s. 85,4):
"...Największe drzewa w Norwegii, licząc według objętości, to świerki sitkajskie. Największy spośród nich ma około 46 metrów, a objętość 23 m3, co odpowiada ponad 30 dojrzałym, zwykłym świerkom..."

Na stronie 86 i następnych autor szeroko omawia bonitację. Według Wikipedii:
"Bonitacja.... - wskaźnik produkcyjnej zdolności siedliska. Najpraktyczniejszym sposobem określenia bonitacji drzewostanu jest porównanie jego wysokości z przeciętną wysokością drzewostanu wzorcowego danego gatunku w tym samym wieku, podaną w tablicach zasobności drzewostanów Znajdują się tam wykresy zależności wysokości od wieku. Jako bonitację przyjmuje się z tablic tę wartość, przy której wysokość danego drzewostanu równa się wysokości drzewostanu wzorcowego w tym samym wieku. Tak określoną bonitację podaje się w opisie taksacyjnym.."
Mytting omawia wszystkie gatunki drzew, a potem przechodzi do narzędzi. Podaje wszystko językiem przystępnym, zawierającym wiele szczegółów. Nie wynotowuje ich, bo to trzeba samemu przeczytać, aby wczuć się w atmosferę stwarzaną przez autora..... Nie, nie mogę dłużej Państwa zwodzić; jestem sakramencko znudzony na stronie 150 z 296; mimo, jak Państwo czytali, mojego pozytywnego nastawienia nuda niemożebna wzrastała z każdą stroną; dobrnę do końca bardziej jednak kartkując niż czytając...
Na stronie 160 znajduję fajną uwagę Alberta Einsteina:
„..Ludzie uwielbiają rąbać drewno, jest to czynność, która natychmiast daje wyniki”
Omawiając „fumata bianca” i „fumata nera” czyli dym unoszący się w trakcie konklawe kardynalskiego wybierającego papieża, przypomina, że w 2005 roku, w trakcie wyboru Benedykta, unoszący się dym szary spowodował poważne zakłopotanie watykańskich dostojników. (s. 170)

Autor powraca do Thoreau (s 201):
„Każdy człowiek traktuje swój stos drewna z takim czy innym uczuciem. Ja lubiłem stawiać moje przed oknem, a im więcej było wiórów (wokół pieńka), tym lepiej, bo przypominało mi, jak satysfakcjonująca jest to praca.”
Uzupełnia Thoreau swoją uwagą:
"Efekt kilkudniowej pracy g ó r u j e nad otoczeniem, a widok na sztapel to widok na coś bezpiecznego. Wielu entuzjastów drewna chętnie umieszcza swoje stosy w takim miejscu, by były widoczne przez okno kuchni. Przyjemnie popatrzeć.".
Mamy jeszcze anegdotkę o układaniu drewna (s. 204,8):
„....Sztaplowanie to próba umiejętności estetycznych i praktycznych. Pod koniec XIX wieku pannom na wydaniu w mocno zalesionym stanie Maine w USA doradzano ocenianie potencjalnych mężów na podstawie tego, jak układają drewno...”
Czas robi swoje, więc szczegóły niezbyt ciekawe. Książkę kończy rozdział pt „Zimne fakty” zawierające wszystkie dane techniczne związane z tą dziedziną. Czas na podsumowanie: warto przeczytać, przyjemne gawędziarstwo pasjonata, jednak radzę niektóre rozdziały tylko przekartkować, bez wnikania w szczegóły profesjonalne.

Anatolij RYBAKOW - "Trzydziesty piąty i później"

Anatolij RYBAKOW - "Trzydziesty piąty i później"

Kontynuacja "Dzieci Arbatu". 1.12.1934 r, wytypowany przez Zaporożca, bolszewik Leonid Nikołajew (1904 – 1934) zabija Siergieja Kirowa (1886 - 1934), co daje początek stalinowskiej czystce teoretycznie wśród wiernych Grigorijewowi Zinowiewowi (oryg. Hirsch Apfelbaum) (1883 – 1936). Sam zamachowiec zostaje stracony 29 grudnia 1934. To jest tempo!!! Akcja książki zaczyna się po tym zamachu.
Zaczynam od stwierdzenia ponadczasowego o sile propagandy (s. 12):
"...W tych wiecach uczestniczą ludzie, którzy naprawdę wierzą gazetom, wierzą we wszystko, co im się wbija do głów. Są i tacy, którzy nie wierzą, ale pamiętają o swoich dzieciach..."

Zaczyna się „czystka”. Oto 6 z 29 członków KC, na których Stalin może liczyć (s. 74):
„...No tak, Woroszyłow, Żdanow, Kaganowicz, Mechlis, Mikojan, Mołotow. Ilu to? 6 z 29. Ten łajdak Wyszyński może być siódmy. A więc 7 z 29, nawet nie jedna czwarta...”

Charakteryzując elitę ZSRR w 1935 Rybakow wymienia również Tuchaczewskiego i w związku z tym podaje błędną interpretacje jego klęski w 1920 pod Warszawą (s. 81):
„...To samo powtórzyło się w 1920 roku pod Warszawą. Wbrew rozkazowi naczelnego dowództwa Stalin zatrzymał armię Budionnego pod Lwowem i tym samym umożliwił Piłsudskiemu zaatakowanie wojsk Tuchaczewskiego ze skrzydła, co rozstrzygnęło całą kampanię...”
Ani słowa o demoralizacji Czerwonej Armii, o poddaniu się ponad 100 tysięcy do niewoli..... Co do losów samej bitwy to oprócz Piłsudskiego i Matki Boskiej („Cud nad Wisłą”), zasłużył się Sikorski uderzając z flanki (p. N. Davies; John Eisenhower). Co gorsze, Rybakow klęskę Sowietów przypisuje Weygandowi (s. 116):
„...Czy generał Weygand zna się na wojnie gorzej od Tuchaczewskiego? Ten sam generał Weygand, który pogonił Tuchaczewskiego spod Warszawy....”
Owszem, Weygand był w Warszawie, lecz Piłsudski nie chciał go słuchać. Autor opisuje również udział Tuchaczewskiego w pracy nad projektem czołgu T-34 (s. 83), który, jak podaje Wikipedia:
„.Gdy po raz pierwszy pojawił się na polu bitwy w 1940, zyskał pozycję najlepiej zaprojektowanego pojazdu na świecie...."
Mniej więcej od 80 strony Rybakow, zamiast dotychczasowej spokojnej narracji, rozpoczyna totalną krytykę wszelkich, nie tylko poczynań Stalina, lecz i poglądów. Wolałbym, gdyby autor pozostawił większą swobodę oceny czytelnikowi. W rzeczy samej rozważania przypisane przez autora Stalinowi są ciekawe a niektóre zdumiewająco aktualne jak np. o nauce historii (s, 139):
„...Historia to sedno ideologii, środek ideologicznego wychowania narodu, gdyż masy wychowuje się nie na oderwanych pojęciach i dogmatach, lecz na konkretnych faktach historycznych i dokonaniach konkretnych historycznych postaci. Tylko taka historia jest historią żywą, tylko taka ideologia staje się zrozumiała, dostępna, zapada w pamięć, wchodzi narodowi w krew.....”

Także rozważania Stalina o sumieniu pozostają nader aktualne (s. 234):
„...'Sumienie' to pojęcie abstrakcyjne, pozbawione treści. 'Sumienie' to maska dla odmiennych poglądów politycznych. 'Nie jestem politykiem, nie mam żadnych poglądów politycznych, jedyne, co mam, to sumienie'. Chytra, zręczna formuła.
Ludzie, obdarzeni tak zwanym sumieniem, to ludzie niebezpieczni. Tacy ludzie są przekonani, że mają prawo sami decydować, co jest moralne, a co amoralne, i obejmują tym prawem wszystko..”
Oni chcą decydować nawet o tym, czy mogę kupić kondoma czy nie...

Książka kończy się wykonaniem wyroków w procesie Zinowiewa, Kamieniewa, a w sferze prywatnej - końcem zsyłki Saszy w dniu 19.01.1937 roku. Jest to niewątpliwie wybitne dzieło edukacyjne gdyż szeroki dostęp do archiwów sowieckich w latach pisania go, 1984 -1988, umożliwił autorowi zdobycie wielu istotnych szczegółów. Dla mnie starego - miejscami nużąca, bo znam temat z literatury, jak i częściowo z autopsji, bo system NKWD został wiernie przeniesiony do PRL, a obecnie po latach, jako anegdotę przypomina się rzeczywistość, że wsiadający do ubeckiej czarnej „cytrynki” nigdy nie wiedział czy wyląduje w kaźni czy na ministerialnym stołku. No i zasada: dajcie mnie człowieka, a paragraf sam znajdę. Czeka na mnie ostatnia część „Strach”. To do roboty!

Wednesday 13 July 2016

Anatolij RYBAKOW - "Dzieci Arbatu" cz. I, II, III tom I, II

Anatolij RYBAKOW - "Dzieci Arbatu" tom I
Anatolij Naumowicz RYBAKOW (1911 – 98), rosyjski Żyd, stał się sławny dzięki temu czterotomowemu dziełu, którego pierwszą część próbuję zrecenzować. Wikipedia:
„...Jego najpopularniejsze dzieło to powieść 'Dzieci Arbatu', na którą składają się cztery części. Pierwsza, od której pochodzi tytuł całości, opisuje życie w okresie poprzedzającym tzw. wielką czystkę (1933-1934) i w trakcie jej trwania poprzez pryzmat doświadczeń zwykłych obywateli. W cyklu 'Dzieci Arbatu' można zauważyć wyraźne związki z biografią samego autora. Na przykład główny bohater, Sasza Pankratow, podobnie jak on zostaje zesłany na trzy lata na Syberię. Chociaż powieści zostały napisane w latach sześćdziesiątych (1966), to publikacji w ZSRR doczekały się dopiero w roku 1987 (na druk zezwolono w latach 1966 i 1978, ale w obu przypadkach zezwolenie zostało cofnięte przez władze sowieckie). Kolejne tomy cyklu ukazywały się w latach 1988 (Trzydziesty piąty i później), 1990 (Strach), 1996 (Proch i pył)...."
Książka odzwierciedla perfekcję autorytarnych rządów Stalina, a przyświeca jej sentencja Machiavellego (s. 297):
"Władza, oparta na miłości ludu do dyktatora jest władzą słabą, gdyż należy do ludu, władza oparta na strachu ludu przed dyktatorem jest władzą silną, gdyż zależy jedynie od samego dyktatora"
Rybakow powyższe koryguje:
"...Trwała i stabilna władza opiera się i na strachu przed dyktatorem, i na miłości do niego, Wielki władca to ten, który poprzez strach wpaja ludowi miłość do niego..."
No cóż, stwierdzenie kontrowersyjne, lecz Pankratow nie jest naszym alter ego, a Rybakowa, więc autor przez "to" przeszedł. A my - nie. I jeszcze (s. 240):
„...rządzić można wyłącznie w ten właśnie sposób: bezwzględność aparatu trzyma w karbach bezwzględność ludu. Z ludem cackają się jedynie inteligenci, których lud odrzuca potem jak śmieci...”
Bezwzględność jest konieczna, bo.... (s. 176):
„....chamstwu trzeba przeciwstawić jeszcze większe chamstwo, ludzie uznają to za siłę..”

Teraz trafne spostrzeżenie na temat "mądrości” ludu: (s 199):
"...ludzie nie lubią, gdy uważa się ich za głupców. Ludzie uznają czyjąś wyższość umysłową, gdy łączy się ona z wyższością sprawowanej władzy, Wyższość umysłowa jest dla nich do przyjęcia tylko w osobie władcy, wtedy uważają, że podporządkowują się mądremu władcy, to ich nie poniża, wprost przeciwnie, podnosi we własnych oczach, usprawiedliwia to bezwzględne podporządkowanie się, ludzie znajdują pociechę w myśli, że podporządkowują się rozumowi, a nie sile..."

Nie dość, że książka wiernie odzwierciedla mechanizm aparatu terroru, nie dość, że w sposób iście sensacyjny przedstawia losy szerokiej liczby bohaterów, to jeszcze skłania do niepohamowanego śmiechu przenosząc czytelnika w obecną polska rzeczywistość (s. 285):
„...Tak, mamy dyktaturę, dyktatura - to przemoc. Ale przemoc większości nad mniejszością..”
Brakuje tylko argumentu: „Bo my wygraliśmy demokratyczne wybory!”
A jak się nie śmiać z pogadanki ideologicznej (s. 231):
„..- Prosty człowiek sam po sobie sprząta i dlatego w każdych warunkach pozostanie człowiekiem. Arystokrata przyzwyczajony jest do tego, że sprzątają po nim inni. I gdy nie ma tych innych, przekształca się w bydlę..”
Rybakow przemyca niejako wiele trafnych uwag, często niezauważanych przez czytelników pochłoniętych akcją. Np (s. 274):
„....rozłam nie osłabia bynajmniej ruchu politycznego, wręcz przeciwnie: rozszerza jego bazę społeczną, przyciągając różnych zwolenników, zaś walka z odszczepieńcami umacnia nurt zasadniczy. Najlepszym przykładem tego jest chrześcijaństwo...”

Wystarczy, bo czeka II tom. Kończę porównaniem polityki i przyjaźni (s. 188):
….W przyjaźni nie ma równych. W przyjaźni jak w polityce: ktoś przewodzi, ktoś słucha, ktoś wpływa, ktoś ulega wpływom..”

"Dzieci Arbatu" tom II

Państwowe Wydawnictwo "Iskry" zrobiło sobie "dża-dża", rozpoczynając część drugą w tomie pierwszym. Mogło być gorzej. Czytam więc od rozdziału 11 części drugiej, a jeszcze w tym tomie jest część trzecia. Książka jest dalej ciekawa, lecz pięćdziesiąt lat jakie upłynęły od jej napisania sprawia, że mniej nas fascynuje, bo prowadząc akcję trójtorowo tj wśród zesłańców, wśród młodych Moskwian oraz w otoczeniu Stalina, ten trzeci wątek trochę nudzi. Po prostu w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat naczytaliśmy się tyle para-biografii Stalina, ze ta niewiele nowego wnosi.
Zacznę od wartościowych cytatów, których wynotowałem wyjątkowo mało, bo tylko trzy. Pierwszy jest truizmem na temat sprawowania władzy (s. 6):
„...Sztuka rządzenia polega na stawianiu właściwych ludzi na właściwym miejscu i, co najważniejsze, na usuwaniu ich, kiedy stają się niepotrzebni...”
Drugi - o motywacji „wierności” (s. 7):
„..Przekonania mają to do siebie, ze się zmieniają, strach nie mija nigdy...”
Też to specjalnie odkrywcze nie jest, bo wszyscy wiemy, że najsilniejszym ludzkim uczuciem jest strach, co więcej - pełni funkcję nadrzędną wobec innych. Najciekawszy wywód znalazłem o poniżeniu, który wygłasza w książce Stalin (s. 183 -4):
„...o własnym poniżeniu nikt nigdy nie zapomina. Wszystko można zapomnieć: obelgi, urazy, niesprawiedliwość, ale upokorzenia nie zapomni nikt, taka już jest natura człowieka. Zwierzęta polują na siebie, walczą ze sobą, zabijają się, pożerają jedno drugie, ale nie upokarzają się nawzajem. Tylko człowiek poniża drugiego człowieka. I żaden człowiek swojego poniżenia nie zapomni, i temu, przed kim się poniżał nie wybaczy. Wręcz przeciwnie. Będzie go nienawidzić.... ...Im bardziej się poniżają, tym bardziej pragną wziąć odwet za swoje poniżenie,,,”
Ta tyrada jest ważna dla całości, bo właściwie głównym tematem książki jest godność człowieka, a poniżanie go charakterystyczną cechą autorytaryzmu stalinowskiego.
Jeszcze raz powtórzę, że książkę czyta się świetnie jak powieść sensacyjną, a przeraża fakt, że główny bohater Pankratow - alter ego Rybakowa, zaczyna jako wyjątkowo zaangażowany młody aktywista, przewodniczący Komsomołu i mimo tragicznych przejść, kocha Stalina i komunizm, a zło widzi tylko w postępowaniu poszczególnych ludzi. Nawet najbardziej absurdalne wyroki i oskarżenia idą na konto błędów w systemie, a nie na konto samego systemu. Tak zrozumiałem, i to jest przerażające. Niestety, w 1956 zaczął się proces obalania „kultu jednostki”, natomiast całościowe potępienie ideologii zaczęło się co najmniej 20 lat po napisaniu tej książki .
Grunt, że się świetnie czyta, a najfajniejsze są prostytutki i oszust – bilardzista.



Monday 11 July 2016

Edward STACHURA - "Opowiadania" "2"

Edward STACHURA - "Opowiadania" "2"

Warszawa - mała wieś, więc go znałem, i nie ceniłem, ale nie miejsce tu, by przytaczać szczegóły, które powodowały niechęć do niego. Zresztą o jego "niestandardowym" zachowaniu można wyczytać w jego biografii. Dodam tylko, że Stachura (1937 – 1979), umiejętnie tworzył swój fałszywy wizerunek romantycznego, zagubionego wędrowca, że pił jak wszyscy, że nieźle grał w pokera, że kolegował się z Romanem Śliwonikiem, jak i Barbarą Sadowską (matką Grzegorza Przemyka) i że wspominałem o tym w recenzji Wojciecha Tochmana "Schodów się nie pali":
"..Stachura, /jak i Sadowska/ powraca w siódmym opowiadaniu pt „Narzeczona”, w którym padają jakże prawdziwe słowa o nim: /str.122/
„..że ukochał śmierć, że to już żadna poezja, a obłęd. Że buduje sobie legendę..”
Ale jego mitomania i świrowanie miało u łatwowiernej młodzieży wzięcie, i trwa to do dzisiaj, bo jak niedouczony szczawik ma się nie załapać na ściągnięte z Heideggera „SIĘ”? Ten reportaż jest wyjątkowo smutny, gdyż pokazuje do czego prowadzi , właśnie, ułuda, czytaj mitomania. Fakty o romansie 38-letniego Stachury z 21-letnią czytelniczką Martą Kucharską znajdziecie Państwo na Google’u wypisując „Marta Kucharska Stachura”.
Pamiętam również jak pokolenie mojej córki, w połowie lat osiemdziesiątych, stworzyło kult Stachury. Paliło świeczki przed jego zdjęciem i ekscytowało się każdym słowem "mistrza". Z ciekawości przeczytałem wtedy dokładnie całe pięć tomów jego dzieł, które zajmowały honorowe miejsce w pokoju córki.... ..I ni diabła, nie mogłem zrozumieć, co młodych tak zachwyca.
Postanowiłem obecnie sprawdzić słuszność swojej negatywnej oceny, a wierzę, że stać mnie na obiektywizm. Jeszcze uściślę: "negatywna ocena" w stosunku do apoteozy, bo ja nigdy nie twierdziłem, że to jest bezwartościowe, lecz tylko, że nie jest arcydziełem jak niektórzy uważają.

Tadeusz Stefańczyk na http://culture.pl/pl/tworca/edward-stachura przytacza opinię Jarosława Iwaszkiewicza z 1963 roku:
"..'Jeden dzień' wzbudził we mnie uczucia obce tym, co piszą o książkach: entuzjazm i wzruszenie. Ta osobliwa proza, ta niby to naiwna składnia, przeczyste zdanie z dziwnymi powtórkami, ta melancholia - głębokie wewnętrzne umiłowanie życi radość ze wszystkiego, co ono przynosi mniemanemu wagabundzie, wyczucie pejzażu polskiego i polskiego codziennego dnia, tęsknota do miłości i wiara w miłość - jakie to wszystko młode i pełne zachwytu. Przeczytajcie sobie zakończenie noweli 'Nocna jazda pociągiem'. Ta modlitwa franciszkańska jest jedną z najpiękniejszych kart naszej powojennej prozy."
Ładna opinia, lecz nie wiadomo na ile sprawiedliwa, biorąc pod uwagę fragment artykułu Bożydara Brakonieckiego o Iwaszkiewiczu, na: http://www.polskatimes.pl/artykul/909115,iwaszkiewicz-jako-supergej-literatury-wsrod-jego-kochankow-milosz-hlasko-stachura,3,id,t,sa.html
„...Możemy przyjąć za to, że ostatnim jego podbojem był Edward Stachura, autor legendarnej "Siekierezady", guru młodzieży późnego PRL. Kiedy i w jakich okolicznościach Iwaszkiewicz zwrócił na niego uwagę? Ponoć jeszcze wtedy, gdy Stachura studiował na KUL. Ściągnął go do Warszawy, a nawet wystarał się o kawalerkę na ulicy Kobielskiej na Pradze. Ich związek nie przetrwał zresztą długo. Nie wiadomo, co Iwaszkiewicz naobiecywał, ale ostatecznie Stachura wybrał życie wędrującego prostaczka, a pisarz wrócił do swej oazy luksusu i stabilizacji...”
Z kolei Michał Radoryski na http://doza.o2.pl/?s=4097&t=10237 podaje:
„..Najdziwniejszym i najbardziej zagadkowym protegowanym Jarosława Iwaszkiewicza był zapomniany już nieco poeta Edward Stachura. Mocno promowany na idola młodzieży w latach 80. był Stachura piewcą swobodnej wędrówki po połoninach, gorącej miłości do wybranej kobiety i czystości ducha. To wszystko się bardzo podobało dzieciom, które dorastały w latach pierwszej i drugiej "Solidarności". Wtedy Stachura już nie żył, ponieważ popełnił samobójstwo (bardzo zagadkowe) w roku 1979. Ale drukowano go w dużych ilościach i młodzieżowe pisma takie jak "Na przełaj" pełne były wspomnień o nim.
Kiedy Edward Stachura żył, opisywał mistyczne piękno pracy fizycznej w lasach państwowych (Siekierezada) - akurat nie mogę się z nim zgodzić w tej materii, bo sam pracowałem fizycznie w lasach państwowych i opisywanie przygód ze zrębu zupełnego w takim stylu, jak on to robił, uważam za nadużycie. Stachura studiował na KUL w Lublinie i coś tam sobie pisał. W jakich okolicznościach dokładnie zwrócił na niego uwagę Iwaszkiewicz, nie wiadomo. Wiadomo jednak, że sprowadził go do Warszawy i załatwił mu mieszkanie przy ulicy Kobielskiej, nieopodal sławnego na całą stolicę akademika przy ulicy Kickiego.
Ci, którzy pamiętają Stachurę z tamtych czasów, wspominają go wcale nie jak świętego prostaczka, który wędruje pylnymi ścieżkami, mając bożą dłoń za drogowskaz. Wspominają go jako faceta odzianego w niedostępne dla śmiertelnych studentów dżinsy, podróżującego za granicę, wyalienowanego posiadacza nadwyżek gotówki...”
Wyznaję zasadę Giedroycia separacji dzieła od jego twórcy, jednak przypadek Stachury jest wyjątkiem, gdyż używając w tekstach swojego pseudo „Sted”, sugerował czytelnikowi autobiograficzność historii przez niego opisywanych. Aby nie użyć słowa mistyfikacja, powiem, że były „dwie Stachury”, jeden wykreowany w swoich książkach - delikatny, romantyczny, samotny wędrowiec, a drugi - kumpel całej warszawskiej „wiary”, pijak jak oni, sypiający w spelunie u Sadowskiej na ul. Zgoda i pokerzysta, podejrzewany o oszustwa (por. wspomnienie Andermana). Z powyższego wynika przestroga: jego opowieści w większości nie są autobiograficzne.
No to czas na ocenę tego tomu. Najłatwiej toleruję pierwsze opowiadania z lat 1960 -62, dalsze też można czytać, tylko po co? Fenomenem jest obecna jego rewitalizacja, bo dawno winien być zapomniany. Pozer, którego pic i bajer dalej znajduje czytelników, którzy go aprobują. Starość robi swoje i zwiększona z wiekiem tolerancja pozwala mnie dać nawet pięć gwiazdek, co równocześnie znaczy, że dalej mnie nie zaimponował.

Sunday 10 July 2016

Michaił BUŁHAKOW - "Mistrz i Małgorzata"

Michaił BUŁHAKOW - "Mistrz i Małgorzata"

Mój Drogi Paweł przysłał mnie tego e-booka; "aluzju poniał" jak ten mołodiec otrzymawszy telegram, że ma przyjechać, bo chata wolna, będziemy uprawiać seks. Widocznie Paweł zobaczył moją dotychczasową recenzję, co najmniej zdawkową. Oto ona:
"Czytana w latach 60-tych - kultowa, arcydzielo; obecna /2014/ weryfikacja - przereklamowana, wiele szumu o nic, nie przetrzymala /dla mnie/ próby czasu"
Dałem jej 5 gwiazdek, a w zamian dostałem 63 plusy. Czyli trafiłem w słaby punkt. Przywołany obecnie czuję się zobligowany do rozbudowy i weryfikacji swojej opinii. W dodatku dysponuję edycją w której interwencje sowieckiej cenzury wyróżniono kolorem niebieskim. Te niebieskie fragmenty wywołują we mnie dwa spostrzeżenia: pierwsze, że cenzorzy do durnie, lecz drugie, chyba ciekawsze, że autorowi odpowiada rola prześladowanego, męczennika i stara się stworzyć taki mit.
Już sam tytuł, nieadekwatny do treści, wydaje się podkreślać słuszność mojej uwagi Bo Mistrz - powieściowy pisarz to Bułhakow, a Małgorzata - jego trzecia żona, Helena Siergiejewna Szyłowska. A męczeństwa Bułhakowa, ani jego prześladowań dopatrzyć się nie potrafię. Czytam w Wikipedii:
„....W 1931 roku zawarł trzecie, w końcu udane małżeństwo z Heleną Siergiejewną Szyłowską, która była pierwowzorem Małgorzaty z "Mistrza i Małgorzaty". Szyłowska (z domu Nürenberg) pochodziła z Rygi, z rodziny Niemców bałtyckich, była dobrze wykształcona i władała trzema językami. Dla niej to było również trzecie małżeństwo; decydując się na związek z pisarzem porzuciła wygodne życie u boku gen. Eugeniusza A. Szyłowskiego, naczelnika sztabu okręgu moskiewskiego.
Stalin umożliwił Bułhakowowi zatrudnienie się w charakterze asystenta reżysera w Teatrze Artystycznym oraz pracę konsultanta w Teatrze Młodzieży Robotniczej. Równolegle do pracy dla teatru Bułhakow kontynuował pisanie "Mistrza i Małgorzaty". W roku 1934, na zamówienie Teatru Satyry powstała sztuka "Iwan Wasiliewicz" – rzecz o przeniesieniu Iwana Groźnego w czasy współczesne pisarzowi...."
Bo mnie wychodzi, że to elita stalinowskiego Imperium, beneficjenci stalinizmu, którzy asekurują się mitem. Pisał, pisał, szwagierka przepisywała, poprawiał, szwagierka znowu przepisywała i tak "ad usranem mortem", bo po co się narażać? A drukowane fragmenty, że Boga nie ma, toż to dobrze przez władze bolszewickie widziane. Umarł w każdym razie w chwale. Wikipedia:
".....Michaił Bułhakow zmarł 10 marca 1940 o godzinie 16.39. Następnego dnia odbyły się uroczystości żałobne w gmachu Związku Pisarzy Radzieckich... ...12 marca urnę z jego prochami złożono na cmentarzu Nowodiewiczym w kwaterze Mchat-u graniczącej z kwaterą Teatru Wielkiego.... ..."Lilieraturnaja Gazieta pisała w nekrologu o twórcy „bardzo wielkiego talentu i wspaniałego kunsztu”, który „przeszedł trudną i skomplikowaną drogę i wejdzie do historii literatury jako wybitny i oryginalny mistrz”..."
Piszę to by odmitologizować Bułhakowa, bo wtedy odbiera się książkę bez fałszywego bagażu opozycjonisty!! Recenzenci przypisują Bułhakowowi walkę z totalitarną władzą. Po pierwsze słowo to weszło do powszechnego użycia ponad dziesięć lat po śmierci autora, aby zrównać zbrodnie stalinizmu i hitleryzmu, a pomogli w tym Hannah Arendt i Joseph McCarthy. Lepiej więc byłoby używać reżim, zamordyzm, zniewolenie, stalinizm, autorytaryzm, tyrania czy bolszewizm. Po drugie Bułhakow objawia się defetystą i jedyną drogę do wolności widzi w śmierci i przeniesieniu się do innego świata. Z kolei jako pisarz żąda wolności tworzenia, a Massolit zabrania Mistrzowi pisania o postaciach biblijnych bo państwo jest ateistyczne. Niemożność głoszenia prawdy doprowadza Mistrza do załamania nerwowego. Potrzeba istnienia wolności słowa i twórczości bawi mnie szczegónie w kontekście Polski, bo w zniewalającym PRL-u biedni, prześladowani, cenzurowani pisarze pisali "do szuflady", a po 1989 rku okazało się, ze szuflady są puste. Wolnością natomiast może szczycić się Małgorzata porzucająca dostatnie życie i podążająca za pustym Mistrzem. Kto zrozumie kobietę?
Co do warstwy groteskowej, to przy czwartym czytaniu już mnie nie bawi, a nawet gorzej - żenuje. Ta cała diabelska banda z gadającym kotem, z fałszywymi strojami, z przenoszeniem w czasie i przestrzeni, jak i Małgorzatą podróżującą na miotle bawi przy pierwszym czytaniu, a przy czwartym powstaje pytanie: a z czego właściwie ja się śmiałem?
Nie sposób opisać tutaj weryfikacji wszystkich wątków, lecz na pewno muszę wątek o Piłacie i Jezusie. Nie bawi mnie koncepcja pozbawienia Jezusa boskości, bo wtedy jego historia staje się banałem. Nie po to najtęższe głowy pracowały nad wprowadzeniem filozofii greckiej, a konkretnie tutaj interesuje nas Słowo – Logos inkorporowane (wcielone) w Jezusa, (a Słowo ciałem się stało) do doktryny chrześcijańskiej, by Bułhakow wszystko spłaszczył. Do tego Piłat żałuje swojej decyzji i bezsensownie każe zabić zdrajcę Judę z Kiriatu. Przywiązywanie znaczenia do populistycznej wersji o zdradzie Judasza, którą podważa większość teologów jest dla mnie żenująca. Jeżeli już naruszać apologię Jezusa, to wolę wersję Anatola France'a z opowiadania "Prokurator z Judei" z 1891 roku, w którym trzydzieści lat po domniemanych wydarzeniach w Jerozolimie, stary, schorowany Piłat zapytany o ukrzyżowanego Galilejczyka odpowiada, że żadnego Jezusa nie pamięta.
Jeszcze powracam do krytyki bolszewizmu. Przekonany jestem, że złożonej problematyki "Mistrza i Małgorzaty" większość czytelników nie rozumie, a chwali książkę, bo tak wypada. Polecam więc Erenburga "Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwańca", które jest zrozumiałe dla każdego, wyśmiewa sowiecką Rosję bezlitośnie i bawi nawet przy pięćdziesiątym czytaniu.
Potwornie się zmęczyłem; przeczytałem mrowie na temat Bułhakowa i jego dzieła, w tym uwagi Drawicza. Mimo chęci dostosowania się do większości, zmuszony jestem zostać przy swojej pierwotnej opinii podanej na początku. Sorry!


Saturday 9 July 2016

Antoni KĘPIŃSKI - "Melancholia"

Antoni KĘPIŃSKI - "Melancholia"

Profesor Antoni Kępiński (1918 -72) to przede wszystkim humanista i przyjaciel ludzi, lecz jest również znany jako twórca koncepcji metabolizmu energetyczno – informacyjnego, bardzo ciekawie omówionemu na stronach 165 – 264. I mam dla Państwa propozycję: proszę zacząć lekturę od strony 165. To nie jest beletrystyka, więc na te strony ponownie powrócicie czytając później w kolejności autorskiej, jednak moja propozycja pozwala wejść w świat Profesora, co znacznie zwiększa przyswajalność jego myśli. Dodam jeszcze: nie dajcie się Państwo zgwałcić naukowym szczegółom, lecz kontemplujcie całość, która pozwala poznać wielkiego Człowieka.
Bo to fenomen, który całe życie poświęcił chorym, darząc ich szacunkiem, współczuciem, oferując przyjaźń i zrozumienie. Korzystając z okazji przypominam, że podobnym ideałom służył młodszy o wiele lat profesor Andrzej Szczeklik (1938 – 2012), którego książki również polecam.
W celu bliższego poznania Profesora proponuję Państwu poznanie 121 cytatów „z Profesora” dostępnych na: https://www.cytaty.info/autor/antonikepinski-2.htm
Gorąco polecam również tekst napisany z okazji 35 rocznicy śmierci Profesora, przez jego ucznia i następcy, profesora Zdzisława Jana Ryna, (ur. 1938) dostępny na:
http://www.annalesonline.uni.lodz.pl/archiwum/2007/2007_02_ryn_105_116.pdf

Bo książka jest świetna i ważna, lecz o wiele ważniejsza jest wiedza o samym autorze, wzorze CZŁOWIECZEŃSTWA.
Mnie, starego urzeka sposób tłumaczenia przez Profesora życiowych niedoskonałości (s.15):
„...Człowiek wesoły czuje się młody, a smutny - stary. Dla wesołego śmierć jest daleko, dla smutnego blisko. U każdego człowieka, a także u zwierząt dynamika życiowa, odczuwana subiektywnie jako nastrój, ulega stałym wahaniom. Jednego dnia wstaje się z łóżka „lewą nogą”, a drugiego - „prawą”....”
Jak widać, książka niby naukowa, a Profesor mówi językiem zrozumiałym dla zwykłego człowieka. To duża sztuka! Ale miało być o mnie, starym. No to proszę (s.16):
„...Inwolucja jest okresem schyłku życia ludzkiego. Już sam ten fakt stwarza pewną atmosferę smutku. Budzą się refleksje, bilans życia nieraz wypada ujemnie... ...Inwolucja jest okresem, w którym trzeba zejść ze sceny...”
Juści to sama prawda, lecz podana tak delikatnie, że lżej na duszy. Umie Profesor z ludźmi rozmawiać!

Friday 8 July 2016

Aleksander SOLŻENICYN - "Krąg pierwszy"

Aleksander SOŁŻENICYN - "Krąg pierwszy"

Sołżenicyn (1918 – 2008), wszyscy znają więc wybrałem dla przypomnienia parę istotnych dat:
1962 - "Jeden dzień Iwana Denisowicza"
1968 - "Krąg pierwszy"
- "Oddział chorych na raka"
1970 - Nagroda Nobla
1972 - "Gułag"

Wikipedia:
"...Tytułem powieści nawiązuje autor do 'Boskiej komedii" Dantego. Sołżenicyn wspomina w niej współczesne mu czasy radzieckich łagrów, szczególnie rzeczywistość tzw. "szaraszki", która stanowiła jednocześnie więzienie i instytut badawczy. Wielu wybitnych naukowców uwięzionych w tamtym czasie pracowało w tym miejscu m. in. nad deszyfracją ludzkiego głosu, doskonaląc techniki podsłuchu.
Sołżenicyn opisuje zamknięte środowisko "szaraszki" jako alegorię radzieckiego społeczeństwa, gdzie portrety psychologiczne bohaterów wypełniają całą gamę ludzkich typów i postaw...".
Nim przejdę do wychwalania książki dzielę się rozterką dotyczącą czasu akcji Wydaje mnie się, że chodzi o cztery dni: 24 – 27 grudnia 1949 roku. Akcja zaczyna się od telefonu Innocentego Wołodina do amerykańskiej ambasady w celu zawiadomienia o planowanej kradzieży tajemnic bomby atomowej. Tylko, że jak Wikipedia podaje:
"..29 sierpnia 1949 – eksplozja pierwszej radzieckiej bomby atomowej przeprowadzona na poligonie w Semipałatyńsku w Kazachstanie; ZSRR stał się drugim państwem świata dysponującym bronią nuklearną. Wywiad amerykański szacował, że ZSRR będzie w stanie przeprowadzić próbę najwcześniej w połowie 1950 roku, a najbardziej prawdopodobnie w połowie 1953 roku...."
Według wiarygodnch kalkulacji kradzież amerykańskiej technologii musiała nastąpić najpóźniej na początku 1947 roku. Oczywiście to jest drobiazg bez znaczenia, bo wywiad sowiecki okradał USA przez długie lata; teraz już nie, bo to robi - rosyjski. Zresztą do dzisiaj nie znamy szczegółow, poza pewnością, że stracona na krześle elektrycznym Ethel Rosenberg, jesli w ogóle, to była zaledwie pionkiem, ofiarą makkartyzmu..
Proszę Państwa zwracam uwagę na trafne sformułowanie w Wikipedii:
"...Sołżenicyn opisuje zamknięte środowisko "szaraszki" jako alegorię radzieckiego społeczeństwa...."
Bo stalinizm był wszechobecny i dlatego nie ma różnic w ludzkich zachowaniach w łagrze, gułagu, szaraszce, psychiatryku czy na tzw. wolności.. W książce zminiaturyzowane radzieckie społeczeństwo poddawane jest argumentom "kija i marchewki". Gleb Nierżyn, alter ego autora marchewkę odrzuca. Profesor Bartoszewski mówił często o zachowaniu przyzwoitości w każdych warunkach. Sołżenicyn (jak wyczytałem w jakiejś recenzji) napisał "traktat moralny o tym, jak nawet w najtrudniejszych warunkach człowiek może zachować godność".

Thursday 7 July 2016

Jacek DEHNEL - "Kosmografia czyli trzydzieści apokryfów tułaczych"

Jacek DEHNEL - "Kosmografia czyli trzydzieści apokryfów tułaczych"

UWAGA! PIĘKNA EDYCJA BIBLIOTEKI NARODOWEJ ZAWIERA 30 RENESANSOWYCH MAP, KTÓRYM TOWARZYSZĄ WYMYŚLNE TEKSTY INTELIGENTA DEHNELA
Jacek Dehnel (ur. 1980) ma u mnie gwiazdek 36 (10, 10, 9, 7), to mówi wszystko. Teraz w 30 krótkich poniekąd komentarzach do renesansowych map będzie mógł wykazać swoją erudycję i wszechstronne zainteresowania. Na stronie edytorskiej czytamy:
"Publikacja towarzyszy wystawie Świat Ptolemeusza – włoska kartografia renesansowa w zbiorach Biblioteki Narodowej.."
No i wszyscy piszą o pergaminowych mapach, którym towarzyszą teksty Dehnela, lecz o nich już nic nie piszą. Rozumiem, że mapy są tak cenne i wspaniałe, że książka Dehnela byłaby wysoko oceniona również bez niego. Podziwiam estetykę wydania, lecz ja się skupię na tekstach Dehnela.

Do mapy Albionu (nr 2) Dehnel dołączył tekst wzbudzający grozę, o zwidach budowniczych muru Hadriana. Aby ułatwić czytelność przypominam (za Wikipedią), że.....
„Wał Hadriana budowali stacjonujący w Brytanii żołnierze trzech legionów rzymskich, wspomagani przez oddziały pomocnicze. W założeniu konstrukcja miała jedynie utrudniać przemieszczanie się między południową i północną częścią wyspy a strzec tego miały rozmieszczone co 500 metrów wieże strażnicze co 1,5 kilometra niewielkie forty. Długość tej budowli wynosiła 117 km, szerokość 3 m, a wysokość do 5-6 m...”

Do mapy Hiszpanii (nr 3) autor dodał niezbyt miłą „modlitwę prefekta miasta Olisipo w prowincji Hispania Ulterior” z 19 r. p. n. e. do wszystkich najważniejszych bogów rzymskich, by mu umożliwili wydostanie się z brudnej Hiszpanii.
W następnym tekście dotyczącym również Hiszpanii, lecz z końca XIX wieku, Dehnel nas raczy żartem o wyimaginowanej podróży do Hiszpanii, bez fizycznego opuszczania Nowego Jorku.
W apokryfie do mapy Francji „Alienor z Akwitanii, królowa, monologuje” w 1183 r. o swoim uwięzieniu, a przy mapie Germanii (nr 6) - paszkwil na „lutrów'. Tu czytelników mszę ostrzec, że Dehnel bluźni o rozmnożonym napletku Pana Jezusa (s. 52). Kupiec, w którego usta autor włożył te bluźnierstwa stracił wszystko i zmarł.
Mapa nr 12 to Sarmatia czyli Polska, a tekst to:
„Raport szpiegowski kupca arabskiego Ibrahima bin Ishaka, wysłany do kancelarii kalifa Al – Nasira w Bagdadzie w 598 roku od Hidżry (1220 r.)”.
Wesoło mnie się zrobiło od przytoczonej historii powstania miasta Ophol i postanowiłem dalsze poznawanie tych smacznych apokryfów pozostawić Państwu.
Dehnel trafnie nazwał swoje teksty apokryfami, bo apokryf to „dzieło o podejrzanej autentyczności", co nie przeszkadza nam uczestniczyć w świetnej zabawie intelektualnej zaproponowanej przez autora.
Reasumując: bardzo udany pomysł Biblioteki Narodowej, a Dehnel jeszcze raz potwierdził swoją klasę.

Wednesday 6 July 2016

Jack CANFIELD, M.V. HANSEN - "Balsam dla duszy"

Jack CANFIELD, Mark Victor HANSEN - "BALSAM DLA DUSZY"
czyli opowieści otwierające serca i rozgrzewające ducha

Zbiór różnych krótkich form literackich swoich, swoich znajomych i nieznajomych, które mają ukoić duszę czytelnika. Francuzi mają "Dimanche a Orly" Gilberta Becaud, Polakom mojego pokolenia Wojtek Młynarski proponował "Niedzielę na Głównym", a Amerykanie maja serię "Balsamów dla duszy" Canfielda i Hansena. Na wszystkie smutki...
Canfield (ur. 1944) i Hansen (ur, 1948), obaj "motivational speakers", opublikowali serię "Chicken Soup for the Soul" obejmującą więcej niż 250 tytułów, wydrukowanych w 500 mln egzemplarzy w ponad 40 językach. Ten tom podzielili na siedem części zatytułowanych: Miłość, Pokochać siebie, Rodzicielstwo, Nauka, Twoje marzenia, Pokonywanie przeszkód i Mądrość. Dodam jeszcze, że z podanych 42 nazwisk współautorów nigdy o żadnym nie słyszałem.
Najważniejsze jest ”entree”, a zrobił je „a legend and spiritual icon in the Unity movement" Eric Butterworth (1916 – 2003), który opowiada o profesorze, który pyta starą nauczycielkę (s. 16):
"...jaka to magiczna receptę zastosowała, by wydostać .. ..chłopców ze slumsów i pchnąć ich na wyżyny sukcesu.
W oczach nauczycielki błysnęły wesołe ogniki, a na jej ustach pojawił się łagodny uśmiech.
- To doprawdy bardzo proste - odparła - Kochałam ich..."

Proszę Państwa! Naciąłem się, bo myślałem, że to po prostu tani amerykański sentymentalizm wyciskający łzy z oczu. Przykładem tego jest piękna historia pt „Bopsy”, o umierającym chłopcu, który chciał być strażakiem. Sam się popłakałem i wcale się tego nie wstydzę. I dałbym z osiem gwiazdek, bo dobroć trzeba cenić.
Niestety okazało się, że ci panowie to U Z D R O W I C I E L E czyli według moich kryteriów perfidni O S Z U Ś C I żerujący na ludzkim nieszczęściu. Jeśli ktoś jest innego zdania, niech dalej moich uwag nie czyta. Szczególnie mieszkając w Kanadzie jestem na nich uczulony, bo jest tu ich mrowie (multicutural society), i nawet moją żonę Polka-uzdrowicielka skasowała na sporą kasę. Szczytem ich chucpy jest opowiadanie pt „Amy Graham” (s. 51), w którym dziewczynce umierającej na białaczkę, w stanie agonalnym (lekarze dali jej maksimum trzy dni życia), pan autor Mark Victor Hansen „przekazuje energię” i po dwóch tygodniach.... (s. 53)
„...lekarze uznali ja za zdrową...”
Miejscem odpowiednim dla takich zwyrodnialców jest więzienie, a wydawnictwo, które przykłada rękę do mamienia ludzi winno się wstydzić. Popyt na takie dyrdymały nie zwalnia wydawnictwa od moralnej odpowiedzialności

Tuesday 5 July 2016

Janusz SZPOTAŃSKI - "Zebrane utwory poetyckie"

Janusz SZPOTAŃSKI - "Zebrane utwory poetyckie"

Szpotański (1929 -2001) był autorem prześmiewczych poematów komicznych, w których szydził z rządzących w PRL-u. Popularności, oprócz satyrycznych utworów, przysporzył mu sam Gomułka nazywając go "człowiekiem o moralności alfonsa", a jego sztukę "Cisi i gęgacze czyli bal u prezydenta" (w której Gomułkę nazwał Gnomem), - "reakcyjnym paszkwilem, ziejącym sadystycznym jadem nienawiści do naszej partii". Ze względu na ponowną aktualność spostrzeżeń Szpotańskiego zbiór gorąco polecam.
Ten genialny zbiór zaczyna wstęp,..
Po prostu żyłem
Przedmowa w formie wywiadu, którego autor, w drodze wyjątku,
udzielił łaskawie redaktorowi niniejszego wydania,
Salezemu Eckermannowi, nie chcąc nawet słyszeć,
iż sam miałby je opatrzyć jakimkolwiek wstępem
W tym niby – wywiadzie udzielonym fikcyjnemu dziennikarzowi Szpotański wprowadza czytelnika w swój intymny mały świat, w którym poczucie absurdu skłania autora nie tylko do satyry, lecz i do profetycznych uwag. Przede wszystkim przedstawia swoje poglądy, w tym na polską literaturę:
"....literatura polska poza dosłownie paroma wyjątkami nigdy mnie specjalnie nie frapowała ani nie rozbudzała intelektualnie. Podobnie jak Gombrowicz, uważałem ją i nadal uważam — globalnie rzecz biorąc — za nieautentyczną, kabotyńską, a w najlepszym razie nieciekawą, płytką. Natomiast jeśli miałbym ją jakoś wewnętrznie zhierarchizować, czyli powiedzieć, co z całego jej skarbca wzbudzało we mnie jakieś zainteresowanie, czy nawet uznanie, to poza wspomnianymi już Mickiewiczem i Leśmianem wymieniłbym jeszcze Witkacego — i przede wszystkim właśnie Gombrowicza. Ten, rzeczywiście, zawsze mi się podobał, a nawet, można powiedzieć, wywarł na mnie pewien wpływ. Jako umysł ceniłem też Irzykowskiego..."
Gdybym Szpotańskiego nie ubóstwiał od co najmniej 50 lat, szczególnie za kategorię "gęgaczy", to, po powyższym wyznaniu tak zbieżnym z moimi poglądami na temat polskiej literatury, i tak bym się w nim zakochał. Z zamiłowania szachista, Szpotański niechcący stał się pisarzem. Tak to tłumaczy:
"...nie zamierzałem być pisarzem, nigdy świadomie nie kształtowałem swego losu w tym kierunku, a gdy już chwytałem za pióro i układałem te swoje opusy, to nie myślałem nigdy o skutkach, by tak rzec, zawodowych (tzn. że tworząc je, staję się „piszącym”), lecz jedynie o skutkach życiowych, a więc, z jednej strony, ludycznych (rozbawianie innych i moja własna zabawa); a z drugiej… no, niech panu będzie — społecznych (granie na nosie władzy, szydzenie i kpina z tego i owego). No i, nie ukrywam, emocjonowało mnie w tym również to, co nazwałbym wyzywaniem losu, igraniem z ogniem, prowokowaniem rzeczywistości. Te dreszczyki przyszły jednak dopiero z czasem. Bo gdy zaczynałem, to nawet przez myśl mi nie przechodziło, do czego może to doprowadzić..."
A doprowadziło, w pierwszym rzędzie do 3 lat więzienia. Marta Tychmanowicz pisze na:
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Janusz-Szpotanski-trzy-lata-wiezienia-za-obraze-wladzy,wid,15311997,wiadomosc.html?ticaid=1174e6&_ticrsn=3
"...Szpotańskiego aresztowano w styczniu 1967 roku w święto Trzech Króli i osadzono w więzieniu na Mokotowie. Prokuratura miała niezbite dowody na to, iż to on jest autorem tekstu pt. "Cisi i Gęgacze".... ... Obrońcami Szpotańskiego byli Władysław Siła-Nowicki i Jan Olszewski. Sąd wydał wyrok skazujący autora na trzy lata pozbawienia wolności...
...z trzech lat odsiedział dwa lata i siedem miesięcy. Z okazji kolejnej rocznicy, 25-lecia PRL, ogłoszono amnestię. Autorowi opery "Cisi i Gęgacze" darowano pięć miesięcy kary, z więzienia wyszedł jesienią 1969 roku. 30 lat później w wieku 70 lat Janusz Szpotański został oczyszczony z zarzutów...."
Szpotański, kończąc niby -wywiad, wyznaje swoje poniekąd credo pisarskie:
"...Wszystko, co później napisałem, a przynajmniej zasadnicza większość moich opusów powstawała.. ...jako reakcja na coś, a zarazem swoiste wyzwanie losu.
Opera, Caryca, Szmaciak … to wszystko były takie moje gry z rzeczywistością. Układałem te rzeczy niezwykle szybko. Carycę chyba w dwa dni, Szmaciaka — w dwa tygodnie. Układałem, potem przez jakiś czas recytowałem z pamięci na różnych towarzyskich spędach, wreszcie gdzieś to nagrywano, przepisywano i publikowano, po czym wynikały wiadome konsekwencje. Nawiasem mówiąc, publikacje niewiele mnie już obchodziły...."
Po tym, według mnie, istotnym wprowadzeniu przechodzę do utworów satyrycznych podzielonych na sześć części, z których pierwsza zatytułowana:
GNOM
- zawiera siedem utworów pisanych w różnych latach, a najważniejszy pt "Cisi i gęgacze czyli bal u Prezydenta" został napisany w 1964 roku, z powodu szumnych obchodów dwudziestolecia PRL-u. Jest to pamflet, w którym Gomułka został pokazany jako "Gnom", "Cichymi" nazwani zostali funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa i ich współpracownicy, a "Gęgaczami" określono intelektualistów skupionych wokół środowiska związanego z władzą, czyli rozgadaną opozycję. Poza Gęgaczami - opozycjonistami występują również "trwożliwi pseudoopozycjoniści" zwani Białymi Gnidami.
Utwór ten jest dostępny na: http://literat.ug.edu.pl/szpot/cisi.htm
Przeczytanie go zajmie Państwu mniej niż godzinę i dlatego ani słowa więcej, bawcie się sami! Jeszcze uwaga dla młodych: nie ma innego wyjścia, lecz dla pełnego zrozumienia tekstu trzeba sięgać do Wikipedii, bowiem ilość rzucanych nazwisk wymagałaby szerokich przypisów a bez tego zrozumienie np frazy (s. 42): "Chociaż zabrakło Gottesmana/ została jednak otomana.." jest niemożliwe. (Gustaw Gottesman (1918 -1998), polski Żyd, do 1963 naczelny "Przeglądu Kulturalnego")
Zakończmy "Operę" optymistycznym akcentem (s. 55):
"I tak się cały ustrój ten zawali,
bo prawnej sankcji nawet mu nie stanie,
Gęgacze wyjdą z więzień w wielkiej chwale,
a Gnom żałosnym gęgaczem zostanie."
Następnym utworem jest "Targowica czyli opera Gnoma" (poświęcona obchodom milenijnym) z 1966 roku. Dostępna na: http://literat.ug.edu.pl/szpot/targ.htm
Szpotański w przedmowie tłumaczy (s. 58):
"...cała rzecz dzieje się w przededniu Millennium, wszyscy więźniowie spodziewają się amnestii. Nadzieja ta jednak się nie spełnia: przybyły naczelnik więzienia oświadcza, że żadnej amnestii nie będzie, natomiast łaskawość władz przejawi się w tym, iż więźniowie pod jego batutą odśpiewają specjalnie dla nich napisane oratorium 'Gnom'. Drugi akt opery rozgrywać się miał „ w pałacach Czerwonych ” (taki też był tytuł tego aktu) i przedstawiać różne znane wówczas osobistości partyjne, które namawiają Gnoma, by napisał dla nich operę. No i wreszcie akt trzeci, zatytułowany podobnie jak całość — "Targowica", najpierw miał przedstawić polowanie, jakie w owym czasie urządziły władze na podróżujący po Polsce z okazji Millennium święty obraz z Częstochowy, a następnie zwycięski festyn uliczny w stolicy, którego szczytowym punktem miało być właśnie prawykonanie "Targowicy"— wielkiego dzieła Gnoma, bezwzględnie i ostatecznie rozprawiającego się z brużdżącym mu reakcyjnym klerem".
Najważniejsze, że Gnom się o nas troszczy (ponadczasowo) (s. 61):
"...Gdy wydajność jest do kitu
wiek obniżę emerytów —
mniejszy będzie płacy koszt
za to jaki zgonów wzrost...
....I uśmiechnął się jak słońce
dobroczyńca nasz i wódz
on, co troszczy się bez końca
jak urządzić polski lud.
Wreszcie znalazł rozwiązanie
mądre, trafne oraz tanie:
choć nie będzie raju w kraju
wkrótce wszyscy będziem w raju!..."
Dalej mamy dwa pamflety z 1966 roku: "Balladę o cudzie na Woli" (W Warszawie na Woli ukazał się duch Bieruta i sprzedawał kiełbasę po 26 zł za kilo) oraz "Lament Wysokiego Dygnitarza".
Pierwszy utwór dostępny na: http://literat.ug.edu.pl/szpot/cudnaw.htm , a drugi na http://literat.ug.edu.pl/szpot/lament.htm,
No i wspaniała "Ballada o Łupaszce" z 1968 roku, dedykowana Pawłowi Jasienicy, który walczył pod Łupaszką, pod swoim prawdziwym nazwiskiem (Leon Lech Beynar). W wypadkach marcowych Gomułka chciał zniszczyć Jasienicę sugerując żydowskie pochodzenie nazwiska Beynar. Czysta logika nakazuje wnioskować, że i Łupaszka też Żyd. A, że Żyd jest cwany, to: "Przepaskę na bielmo założył nasz krajan/ i teraz on słynny/ generał jest Dajan". Całość dostępna na http://literat.ug.edu.pl/szpot/ballup.htm. Wiersz ten w swojej warstwie stylistycznej jest parodią artykułów na temat spisku rewizjonistyczno-syjonistycznego, jakie masowo ukazywały się w polskiej prasie w marcu 1968 roku.
Jeszcze zgrywa z Gomułki w "Rozmowie w kartoflarni" z 1968, dostępna na: http://literat.ug.edu.pl/szpot/kartof.htm (Jak podała prasa polska w ogłoszonym z okazji 60. rocznicy urodzin życiorysie tow. Gomułki, podczas pobytu w więzieniu w Rawiczu przed wojną pracował on w więziennej kartoflarni wraz z pewnym poetą ukraińskim.) Gnom – Gomułka mówi (s. 84)
"....A kto nie będzie Gomułki kochał,
ten będzie w lochu jęczał i szlochał"
I "GNOMA" kończy niedokończona "Gnomiada" z 1976 r., dostępna na: http://literat.ug.edu.pl/szpot/gnomiad.htm Temat i powody przerwania pracy nad nim wyjaśnia autor we "Wprowadzeniu", które Państwo zapewne przeczytacie, więc ja ograniczam się do przytoczenia najistotniejszych ostatnich słów (s. 85):
"...rozwścieczony Gnom przepędza gości, przeklinając w długiej tyradzie „niewdzięczny naród polski"....."
Proszę Państwa, jeśli jeszcze nie sięgnęliście po Szpotańskiego, to nie jego wina, lecz moja; moja mała zdolność argumentacji. Kliknijcie którykolwiek z podanych adresów, a gwarantuję świetną zabawę.
Część II to
CARYCA
..a w niej "Caryca i zwierciadło" z 1974 roku, dostępna na: http://literat.ug.edu.pl/szpot/caryca.htm
Jest to satyryczna wizja dziejów Rosji i ZSRR. Z Breżniewem w roli tytułowej Carycy. A do tego świetna zabawa lingwistyczna (s. 102):
"..Im tolko w głowie — wodka, żopa,
a mnie się marzy wsia Jewropa!.."
No i carycę Leonidę, zgodnie z jej życzeniem, całowali w usta, co i tak nie miało żadnego znaczenia dla ludu, bo... (s. 112):
"...Dla ludu - eto wsio rawno.
Czy car, czy chan jest jego katem.
Bo lud to swołocz i gawno.
Batem go, batem! Batem ! Batem!".
No i mamy część III, najbardziej znaną obok gęgaczy:
SZMACIAK
Pierwszy jest "Towarzysz Szmaciak czyli wszystko dobre, co się dobrze kończy" z 1977 dostępny na: http://literat.ug.edu.pl/szpot/szmaciak.htm
Towarzysz Szmaciak to ironiczna apoteoza PRL-u, dzieło będące kwintesencją jego twórczości. Kąśliwa satyra została napisana w odezwie na wydarzenia 1976 roku, główny bohater towarzysz Szmaciak to partyjny tępak, a genialność tego utworu polega na ponadczasowości, bo towarzysz Szmaciak jest szczególnie wszechobecny aktualnie. Zacznijmy od dwuwiersza, który wszyscy znamy:
„Ale, niestety, są układy,
a na układy nie ma rady!”
Teraz fragment charakteryzujący towarzysza Szmaciaka:
„..Ze wszystkich rzeczy świata Szmaciak
tych dwóch najbardziej nienawidzi:
pierwszą z nich jest inteligencja,
a drugą zaś stanowią Żydzi.
Dlatego, jak to wszem wiadomo,
Szmaciaki duszą są pogromów,
a także lubią „białą rączkę”
przyprawić o śmiertelną drżączkę....”
I kontynuacja:
"...Ludzkość to całość, jak wiadomo,
a nie zaś zbiór, gdzie byle homo
może na własną rękę rościć
sobie pretensje do wolności.
Za filozofa idąc radą,
nareszcie sobie to uświadom,
że Wolność właśnie tkwi w przymusie
i z entuzjazmem, poddaj mu się.
By mogła zapanować Równość,
trzeba wpierw wdeptać wszystkich w gówno;
by człowiek był człowieka bratem,
trzeba go wpierw przećwiczyć batem;
wszystko mu także się odbierze,
by mógł własnością gardzić szczerze...."
Szpotański snuje przerażającą wizję dla Szmaciaka, by jednak w epilogu go pocieszyć:
"Wszystko się jednak dobrze kończy,
chociaż się mogło skończyć źle!
Choć straszne rzeczy się zdarzyły,
lecz się zdarzyły tylko w śnie!......
......Wszystko się jednak dobrze kończy,
bo kończy się triumfem zła!
Niech żyje Szmaciak! Hurra! Hurra!!
A przed autorem —chapeaux bas!"
Teraz następuje "Glossa do poematu 'Szmaciak' ", z 1980 roku, dostępna na: http://literat.ug.edu.pl/szpot/glossa.htm , zaczynająca się od słów (s. 179):
"Szmaciak siedzi w swej willi, ale nie w Zbójnikowie,
tylko w innej, z modrzewia, którą wzniósł w Górnej Bździnie.
Wydarzenia ostatnie nadszarpnęły mu zdrowie,
szuka więc ukojenia w ulubionym swym płynie...."
Bo Szmaciak zawsze spada na cztery łapy. Kontynuację napisał Szpotański w 1983, pod wpływem stanu wojennego i opatrzył tytułem "Szmaciak w mundurze czyli wojna pcimska" (dostępna na: http://literat.ug.edu.pl/szpot/wojna.htm)
Opowieść zaczyna się od marzenia sennego pijanego Szmaciaka, ze odwiedza go Caryca Leonida (Breżniew), całuje go w usta i mianuje go królem Polski (s. 183)
"...Koronę tę Najwyższa Władza
na głowę Szmaciakowi wsadza
i głaszcząc go po pysku czule,
powiada: „Otoś Polszy królem!”......"
Budzi się skacowany, a tu starzy towarzysze przyjeżdżają i powołują go do służby w stopniu pułkownika. Toczą humorystyczną walkę ze ściekami i wysypiskiem śmieci Kombinatu, a po zwycięstwie toczy się bezpardonowa wojna, kto z meldunkiem pojedzie do Warszawy, co daje nadzieje na poważny awans. Padają ciężkie słowa i zarzuty, a ostatniego kandydata, z braku innych argumentów oskarża się o pochodzenie żydowskie (s, 202):
"...i ryknął, że aż zahuczało:
„Ach, ty żydowska wredna mordo!!”
Nielichą gafę strzelił przy tym,
bo Fuks bynajmniej nie był Żydem,
tylko niemieckie miał nazwisko.
Lecz to szmaciakom jedno wszystko,
bo dla obecnych Polski panów,
kto nie jest z ich — szmaciaków — klanu,
nie jest Polakiem. Cham jest to, Żyd,
chuligan, agent i pasożyt
lub jakieś inne też barachło,
oni natomiast — polską szlachtą,
którą bóg socu stworzył po to,
by rządzić nami, tą hołotą,
która ma jeszcze czelność biadać,
że się ją łupi i okrada...."
Szmaciak oczywiście wykorzystał patową sytuację i do Warszawy pojechał sam. Na zakończenie tej części mamy "Sen tow. Szmaciaka, jadącego nocą z wieścią o victorii pcimskiej na straszny czerwony dwór", z 1984 roku, dostępny na: http://literat.ug.edu.pl/szpot/sentow.htm
W trakcie jazdy Szmaciakowi śni się piekło oraz niedawna pcimska wojna z Kombinatem (s. 210):
„..Wpatrzone w siebie groźnie, stoją
w nagłego brzasku blask spowite -
i oto nagle drgnął Kombinat
i ruszył z wolna na Komitet.
Cóż to ma znaczyć? Co się dzieje?
I Szmaciak z nerwów we śnie mdleje,
a kiedy zemdlał, to się zbudził.
Jest świt. Mknie Wołga przez bezludzie..."

To teraz BANIA (1976 – 1979)
Jeden utwór, w dodatku niedokończony, za to z przydługim wstępem autora, dostępny na: http://literat.ug.edu.pl/szpot/bania.htm
Ze wstępu dowiedziałem się, że "miała to być satyra na tzw. nową lewicę..", lecz pozostała niedokończona z powodu powstania "Solidarności" i pojawienia się w związku z tym, wielu ciekawszych tematów. Niezbyt wiarygodne tłumaczenie, bo najlepsze utwory Szpotański tworzył w ciągu kilku dni, a tu proces tworzenia trwał już ponad trzy lata.
Zaczyna pesymistycznie, że nie uda się jemu spełnić marzeń i wyjechać do Paryża (s. 218):
„...Niestety, mnie już pewnie to nie będzie dane
i całe moje życie, średnie i zasrane,
spędzę w ojczystym kraju, tuż nad brzegiem Wisły,
szaleńcze rojąc plany i głupie pomysły..."
Autor rozwiązuje problem przenosząc się do Paryża we własnej wyobraźni. Zaczynamy zwiedzanie Paryża od burdelu, w którym urzęduje niezaspokojona Bonja (s. 224):
„Bonja ma lat czterdzieści z hakiem,
lecz nie dałbyś trzydziestu jej,
gdyż instytuty de beauté
wciąż sztafirują ją ze smakiem.
Gdzie trzeba, zręcznie ściągną skórę,
by znikła kurzych łapek sieć,
na twarz nałożą kremów furę,
by się zrobiła gładszą płeć,
włosy ubarwią i namaszczą,
wałkami zbędny tłuszcz wygłaszczą
i chytrą sztuczką biust podniosą —
więc Bonja jędrna jest i świeża,
słowem, wygląda tak jak Soso,
gdy jeszcze w mauzoleum leżał.."
W szczegóły jej problemów i prób ich usunięcia nie wchodzę, bo ważniejsze, że jest również pisarką, a do tego bywa w"towarzystwie". I tam poznaje prof. Lwa Levy – Stossa, którego (przypis s.229) "portret.. ..dedykowany jest Antoniemu Liberze"
Od Libery zaczynają się "schody" czyli dygresje, które są zaczynem do dalszych dygresji, skłaniających do następnych dygresji. I tyle tych dygresji się porobiło, że sam autor nie wiedział jak je pozbierać do kupy; no to niech je czyta kto chce, ja akurat chcę, bo mnie te wierszyki bawią. Np o feministce (s. 228):
„...Księżna de Guise, jak głosi fama,
jest wielce postępowa dama.
To gwiazda Woman Liberation,
jej hasłem: zmienić mężczyzn w gejsze,
największe zasię jej marzenie:
płci obu zrównać przyrodzenie
do tego stopnia, żeby książę
także zachodzić musiał w ciążę...".
Szpotański ożenił filozofa z prostytutką (s. 248) i zajął się księdzem Carrambą, a ściślej jego przodkiem Pedrem, który...... (s. 250):
"..... Tuż przed odjazdem na conquistę,
Pedro ślubował w Katalonii,
póty wieść w cnocie życie czyste..."
Tymczasem oczarowała go "Chuacopulka księżniczka Indian, seksu wulkan...". Nim Pedro zdobędzie księżniczkę musimy poznać całą bogatą mitologię Indian, a w niej wiele seksu i przemocy. To już pozostawiam bez komentarza, a przed dalszą lekturą wrażliwych przestrzegam, bo autor świntuszy, jak np na s. 290:
"[…] w kopulacyjną więc narrację
wprowadza nagle retardację
i rżnąć zaczyna ją pomału,
co doprowadza ją do szału..."
Ja przechodzę do części V, a mamy tu wybrane...
WIERSZE
Jest ich 18 ułożonych chronologicznie od 1951 do 1989 roku. Wypada przytoczyć ten ostatni, dostępny na: http://literat.ug.edu.pl/szpot/pozeg.htm:
"Pożegnanie z poezją
Czterowiersz z urwanym — wskutek totalnego znudzenia twórczością poetycką — zakończeniem
Żegnaj, poezjo! Żegnaj mi na zawsze.
Od poematów czasy są ciekawsze,
więc ci oświadczam, że już nie mam głowy
do wiązania mowy".
Zbiór kończą
PRZEKŁADY
Nazwiska przekładanych autorów (Szekspir, Goethe, Schiller, Hoelderlin, Kind, Heine, Rilke, Trakl, Benn, Brecht), pokazują szerokość zainteresowań Szpotańskiego, jak i, kompletnie niewykorzystany jego intelekt. Szczęśliwie jego spuścizną zajął się intelektualista, mój ulubiony Antoni Libera, lecz gros przepadło bezpowrotnie. A szkoda....