BACZYŃSKI Krzysztof Kamil /1921-1944/
1.06.2011
Piszę tą notatkę w ramach cyklu OBALANIE MITÓW. Mity apologetyczne [por. hasło „APOLOGIA”] tworzymy najczęściej w przypadku nagłej śmierci. I tak śmierć w czasie Powstania Warszawskiego dała okazję do wypromowania dwóch poetów: BACZYŃSKIEGO i GAJCEGO. Na poezji, w ogóle i w szczególe, się nie znam, i już nie poznam, a duchowi mojej polonistki, prof. Różańskiej, który mnie w snach nachodzi i pyta „Co poeta chciał nam powiedzieć?”, daję zdecydowany odpór: budzę się i idę zrobić siusiu, dzięki czemu nocna mara’ już do świtu nie pojawia się. Przeto, nie będę wartościował wierszy, [wszakże przyznam, że mnie, laikowi, utwory Baczyńskiego podobają się] lecz zajmę się biografią. Tadeuszem GAJCYM [1924-1944], pseudonim Karol TOPORNICKI, wogóle się nie zajmę, „bo nie mam ochoty do tej roboty” [vide: ja też poeta], ze względu, na jego związki z ONR – Falangą, tj organizacją skrajnie faszystowską, a ja cierpię na idiosynkrazję do nacjonalizmu, a szczególnie do faszyzmu.
Co do BACZYŃSKIEGO przedstawmy najpierw apologetyczny wizerunek, który następnie będziemy systematycznie burzyć. A więc wieść gminna głosi:
Piękny, młody, zdrowy i silny, Polak – katolik, zginął bohatersko na „szańcach” Powstania Warszawskiego; zostały po nim wspaniałe wiersze o zabarwieniu religijnym oraz profetyczne o Powstaniu i przyszłości po nim. W miesiąc po nim, poległa też jego żona, Basia, dzielna sanitariuszka.
A teraz fakty: Stanisław Baczyński [1890-1939], wraz z żoną, Stefanią, z domu ZIELEŃCZYK [zm.1953], pragnęli mieć dziecko. Niestety, pierwsze - dziewczynka - zmarło zaraz po urodzeniu, a długo oczekiwane następne - syn, któremu nadano imiona Krzysztof Kamil, okazało się wątłym, chorowitym dzieckiem, w dodatku, potwornie cierpiącym na astmę. Krzyś często leżał w łóżku, unikając wysiłku, który mógłby spowodować kolejny atak astmy. Aby skończyć temat kondycji fizycznej, przytoczmy wspomnienie Miłosza, który odwiedził Krzysztofa, w czasie okupacji:
„Pamiętam go w pozycji leżącej.......Jego delikatność i bladość narzucały mi obraz Marcela Prousta w wykładanym korkiem pokoju”.
Mimo najlepszych chęci nie nadawał się, oczywiście, do walki zbrojnej. Owszem, jeżdził „do lasu”, na obozy Szkoły Podchorążych „Agrycola”, uczył się czyścić amunicję [?!] i kopać bunkry [?!], lecz będąc astmatykiem i wychuchanym maminsynkiem, nie nadawał się na partyzanta. Aby go nie urazić, dowódca kompanii, w dniu [nomen omen] 1 lipca 1944 roku stworzył dla niego „nieoficjalne stanowisko szefa prasowego kompanii”. Rozgoryczony Baczyński przeniósł się jednak do batalionu „PARASOL”, gdzie spotkał się ze zrozumieniam i został zastępcą dowódcy plutonu. A skoro jesteśmy już w lipcu, to ciągnijmy dalej, aż do śmierci.
Jak wiemy, MORDERCY WŁASNEGO NARODU, tj banda łobuzów z Londynu, doprowadzili do wybuchu Powstania w dniu 1 sierpnia, o godzinie 17. Zdezorientowany Baczyński nie trafia do swego hipotetycznego oddziału, lecz spontanicznie dołącza do najbliżej walczących i dzięki temu, po ucieczce Niemców, znajduje się w Pałacu Blanca. Czwartego sierpnia około godziny 16 - w Pałacu - pora obiadowa. Oddajmy teraz głos autorce artykułu w Tygodniku Powszechnym, Kalinie Błażejowskiej:
„W sali na dole, na długim stole nakrytym białym obrusem są już porcelanowe talerze z parującą zupą i kryształowe kieliszki z czerwonym winem. Wszystko odbija się wielokrotnie w obramowanych złotem lustrach. Można, by pomyśleć, że nie ma żadnego powstania, gdyby nie rozsypane na czerwonych, puszystych dywanach okruchy szkła z wybitych okien. Baczyński.........stoi........w narożnym oknie na pierwszym piętrze pałacu........Nagle osuwa się na czerwony dywan, trafiony przez snajpera w głowę. Nad okiem, w lewej skroni......dziura...”.
I koniec. A jeszcze żona, Basia z d. Drapczyńska. Nie została sanitariuszką, lecz z rodzicami ukryła się w piwnicy. W końcu sierpnia wyszła na podwórze odetchnąć świeżym powietrzem i spadła na nią rozbita szyba, uszkadzając mózg. Umarła pierwszego września.
Wróćmy teraz do początków, czyli do rodziców Krzysztofa. Ojciec, Stanisław, choć walczył w Legionach i Bitwie Warszawskiej, odsunął się od Piłsudskiego, po zamachu majowym, za co endecka prasa nazwała go „przedstawicielem ŻYDOKOMUNY”. Był krytykiem literackim, napisał m.in. „Losy Romansu”, kolegował się z Jarosławem IWASZKIEWICZEM, o cztery lata młodszym, i oczywiście bywał w „Ziemiańskiej”, gdzie prym wodzili „SKAMANDRYCI” z TUWIMEM [ur.1894], SŁONIMSKIM [ur.1895], LECHONIEM [ur.1899], WIERZYŃSKIM [ur.1894] i GRYDZEWSKIM na czele. Kręcił się tu i młody poeta Jerzy LIEBERT [1904-1931], kochanek Iwaszkiewicza, pierwowzór Stasia w „BRZEZINIE”, jak i Zbigniew UNIŁOWSKI [1909-1932] ten od „
Wspólnego Pokoju”, ożeniony, podobnie jak Iwaszkiewicz, z LILPOPÓWNĄ. Zaszczycał też „salon” najsławniejszy, po Chopinie, polski kompozytor, SZYMANOWSKI [1882-1937] nota bene kuzyn Iwaszkiewicza, i „tyż pedoł”. Czemu o tym piszę? Bo to środowisko żydowskie i pedalskie, przez co wiąże się z losem młodziutkiego Baczyńskiego, a można przypuszczać, że wprowadził go w nie ojciec.
Ale teraz parę słów o matce, Stefanii z domu ZIELEŃCZYK, czystej krwi Żydówce. To podkreślam, bo ojcu wprawdzie wyrzucano przynależność do „Żydokomuny”, lecz czy był Żydem nie wiem. Matka była nauczycielką i autorką ćwiczeń do gramatyki i ortografii dla szkół podstawowych. Wychowywała syna sama, bo z małżonkiem pozostawała „w wielokrotnej i permanentnej” separacji. W czasie okupacji postanowiła, wraz z synem, najpierw - nie wkładać opasek z gwiazdą Dawida, a póżniej, w trakcie przesiedleń do getta - zostać po stronie aryjskiej. Acha, ojca to nie dotyczyło, bo zmarł w 1939 roku, na raka. Podobnie postąpił jej rodzony brat, filozof, prof. Adam Zieleńczyk, lecz jemu nie udało się przeżyć: zadenuncjowany w 1943 roku, został rozstrzelany wraz z dwiema córkami, z których jedna była sympatią Jana TWARDOWSKIEGO, przyszłego księdza [por. Hasło „ks. Twardowski”].
Matka była przechrztą, i jak to często w takich przypadkach bywa, dewotką. Z miłości do matki, Krzysztof tolerował, lecz tylko tolerował, praktyki katolickie, a nawet wziął ślub kościelny. Wiersze religijne pisał tylko i wyłącznie, by matce sprawić przyjemność. Sam był ATEISTĄ i ANTYKLERYKAŁEM.
No to teraz o „niebezpiecznych związkach” ale „cały w tym ambaras, aby obu chciało naraz”. Naprawdę problem polega na tym, że materacem nie byłem i że „materia” delikatna, ograniczę się do rzeczy pewnych. /Jak delikatna, to przypomnijmy kontrowersyjny spór między Iwaszkiewiczem a Miłoszem, o to czy stary pedał zerżnął w Wilnie początkującego poetę, czy też nie/.
Wiadomo, że na punkcie Krzysia oszalał kompletnie stary pedał ANDRZEJEWSKI. Nie tylko pedał, lecz również alkoholik i endek [fe, fe - znaczy się antysemita]. Zdjęcie Krzysztofa trzymał na półce z książkami i „przez kilkadziesiąt lat po śmierci Baczyńskiego porównywał do niego kolejnych mężczyzn....”. Baczyński dedykował mu kolejne wiersze, a przebywając np w STAWISKACH, czyli u pedała IWASZKIEWICZA, tęsknił za nim. A no właśnie, w Stawiskach np w 1941 roku - Jarosław miał 45 lat, a Krzyś - 20. Jarosław stracił Lieberta w 1931 r., a z Jurkiem Błeszyńskim widywał się sporadycznie. Nie żył też już pedał Szymanowski. No i właśnie, któż to wie? W 1978 roku, w „Literaturze”, Andrzejewski opublikował wspomnienie o Baczyńskim, za które podziękował mu Iwaszkiewicz słowami: „Wzruszyło mnie to, co napisałeś o Krzysztofie....” Mnie nie wzruszyło, bo nie czytałem, a poza tym wolę dziewczynki.
Teraz mała dygresja, bo Iwaszkiewicz raczej nie doczeka się, ode mnie, osobnego eseju. Otóż w „Dziennikach”, Iwaszkiewicz opisuje swoją wizytę u Błeszyńskiego [zm.1959] w latach pięćdziesiątych. Błeszyński, [nota bene pierwowzór Janka w „Kochankach z Marony”] - prosty robol, umierający na grużlicę i żona jego, akurat zwolniona z pracy, znajdują się w skrajnej nędzy. Iwaszkiewicz, za śmieszne pieniądze, dymie umierającego, a potem przez pięć stron „Dzienników” dywaguje o swoim wielkim uczuciu do umarlaka. OHYDA!!!!
Jeszcze parę słów o wierszach Baczyńskiego. Część - religijna - z miłości do matki-dewotki, a te wiersze profetyczne o Powstaniu Warszawskim, to gówno prawda, bowiem są one zainspirowane Powstaniem w Getcie Warszawskim w 1943 r. MIŁOSZ stwierdza w swoim „Abecadle”:
/Baczyński/ „musiał być doskonale świadomy, że miejsce jego jest w getcie, co narzucało niemożliwy do rozwiązania problem solidarności.....Czuł, że jego lud, z którym łączy go nie tylko krew, ale historia kilku milleniów, to żydowski lud w getcie. Niektóre wiersze świadczą o tym wyrażnie, choć zważywszy jego egzystencjalne powikłania, ta poezja mogłaby ich odsłonić więcej”...
I na koniec sam Baczyński z wizją Polski powojennej, uwzględniającą jego pochodzenie:
„I Sikorski będzie
pepesowscy, endecy, poeci i wszędzie
znów się Żydzi rozplenią i znów stwierdzą ludzie,
że wszystko było przez nich i że Żydzi w brudzie
rozsiewają miazmaty, i że trzeba im szyby
i sklepy im rozwalić i zęby im wybić”.
No comments:
Post a Comment