Friday 28 December 2018

Maciej SIEMBIEDA - „Miejsce i imię”

Nie  znam  autora  (ur.1961)  więc  zerkam  do  Wikipedii:
„….Absolwent polonistyki Uniwersytetu Opolskiego, doktorat z komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Autor kilkuset tekstów publikowanych m.in. w "Polityce" i "Kulturze" (Paryż) oraz czterech zbiorów reportaży i prywatnej książki o ich pisaniu. Trzykrotny laureat tzw. "polskiego Pulitzera", czyli Nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Redaktor naczelny znaczących polskich gazet regionalnych, m.in. "Nowej Trybuny Opolskiej", "Trybuny Śląskiej" i "Dziennika Bałtyckiego". Autor powieści "444"….”
„…Książkoholik z powołania dodał recenzję:
Fenomenalna powieść umiejętnie łącząca sensację z wątkami historycznymi, która udowadnia że Maciej Siembieda jest utalentowanym autorem, a jego powieści można czytać w ciemno! Wspaniała, wciągająca, czytelnicza przygoda.”
Początek   nieprzyjazny,  bo  Kania   jako  były  prokurator  IPN,  wzbudza  u  mnie  negatywne  emocje,  jak  wszystko  związane  z  tą  instytucją.  Autor,  o  pokolenie  ode  mnie  młodszy,  widocznie  idiosynkrazji  nie  czuje.   Z  jednej  strony  nasz  pozytywny  bohater  wraca  do  tej  instytucji,  lecz  szczęśliwie  (dla  mojego  stosunku  do  autora)  najgorszą  kreaturą  powieści  okazuje   się,  były  bo  były,  lecz  DYREKTOR  IPN,  a  „profesor” z  IPN   też  jest  postacią  negatywną. 
Dostaliśmy   thriller  historyczny,  dobrze  pomyślany,  o  poszerzonej  formie,  tzn.  że  reportażysta  Siembieda   poszerza  horyzont  Siembiedy -  autora  thrillerów.  Żeby  nie  było  wątpliwości  -  to   znaczący  plus,  tym  bardziej,  że  akcja  przebiega  w  skrajnie  różnych  miejscach  i  czasach,  a  ponadto  bazuje,  na  zawsze   drażliwym  „wątku  żydowskim”.   I  tu  drobna   uwaga:  semickie  pochodzenie  i  koligacje   pani   kapitan  z  ABW  nadały  zakończeniu  „cukierkowatość”.
Przyjemna  rozrywka,  polecam,  ostrzegam  przed  zarwaniem  nocy,  a  może  i  poranka. 8/10 
 

Wednesday 26 December 2018

Hesh KESTIN - „Kłamstwo”


„… was for two decades a foreign correspondent, reporting from the Middle East on war, international security, terrorism, arms dealing, espionage, and global business. He was the London-based European correspondent for Forbes and is an eighteen-year veteran of the Israel Defense Forces. His articles have appeared in Newsday, the Jerusalem Post, Inc. and Playboy. The father of five, Kestin lives on Long Island in New York.”
„Kłamstwo”  ma  na  LC   (po  4  latach)  6,29 (24 ocen i 4 opinie).  Stron  322,  lecz  czyta  się  jak  161.   Szczegóły  o  książce  biorę  z:
„Dahlia Barr – adwokat specjalizująca się w obronie Palestyńczyków oskarżonych o terroryzm – staje przed dramatycznym wyborem pomiędzy ochroną swojej rodziny a obroną wartości, którymi dotychczas kierowała się w życiu. Jest rozwódką, oddaną matką, kochanką amerykańskiego korespondenta telewizyjnego, kobietą piękną i bezczelną. Pewnego dnia otrzymuje nietypową i intrygującą propozycję od przedstawicieli izraelskiego aparatu bezpieczeństwa: jako niezależna ekspertka ma oceniać zasadność stosowania tortur podczas przesłuchań.

W tym czasie jej syn Ari, dwudziestoletni porucznik Izraelskich Sił Obronnych, zostaje porwany przez Hezbollah i przerzucony na terytorium Libanu. Jedyny człowiek, który stanowi klucz do odbicia Ariego, przebywa w areszcie. Nazywa się Edward Al-Masri, jest profesorem, aktywistą i dziennikarzem. Mężczyzna nie chce mówić. Na razie...

„Wciągająca lektura, angażująca zarówno umysł, jak i emocje. Wartka akcja, aktualny temat, bohaterowie z krwi i kości. To opowieść o kłamstwach, które powtarzamy, dopóki nie staniemy twarzą w twarz z prawdą, a także o podzielonych krajach, narodach i... sercach. Lektura tej książki była dla mnie głębokim przeżyciem. „Kłamstwo” pokazuje, co jest najważniejsze w dobrej beletrystyce”.
Stephen King

„»Kłamstwo« czyta się jednym tchem. Ta książka wręcz kipi od emocji i niemal do ostatniej strony trzyma w napięciu. Oto przedstawiciel nowego pokolenia thrillerów politycznych”.
David Goodwillie, autor „American Subversive”
….”

Wyczerpująco,    nadto,  więc  tylko  dodam,  że  to  dobry  przerywnik  od  bardziej  wymagających  lektur.  7/10

Monday 24 December 2018

Eustachy RYLSKI - „Blask”

RYLSKI  NIE  JEST  DLA  WSZYSTKICH
To  nie  jest  jakieś  dzielenie,  jakaś  pyszałkowatość,  jakieś  wywyższanie  się.  To  jest  wniosek  z  faktów,  że   żadna   z  jego  12 pozycji  na  LC  nie  osiągnęła  nawet  7 gwiazdek (najwyżej  oceniona  6,89,  aktualnie  omawiana  6,54),  i  że  ma  zaledwie  36 fanów  i  1141 czytelników.
Jestem  jednym  z  tych  36  fanów,  a  dałem  jego  utworom   10, 4x8 oraz 7.  Teraz,  po  pięciu  latach  milczenia,  mam  przyjemność  ponownie  rozkoszować  się  jego  językiem  i  stylem.
Nim  pociągnę  ten  temat  wyjaśnijmy  temat  i  tytuł.   Walka  o  V RP,  po  zmierzchu  autorytarnej  IV.   I  na kluczowe  pytanie -   dlaczego  naród  dał  się  omamić? -  odpowiada  bohater  utworu,  najbardziej  zaufany  człowiek  odchodzącego  władcy  (s.434 e-book):
„..– Przeżyliśmy przygodę życia, my, zdawało się, trwale odłączeni od przygód – mówił Gaponia, stukając kulawym stolikiem o posadzkę. – Odłączeni od męskich przyjaźni, romansów, sportów, pijatyk, podróży. Los podsunął nam szansę, a my w rewanżu podsunęliśmy szansę narodowi. Jakkolwiek to źle wam zabrzmi, byliśmy ostatnimi inteligentami w otchłani cwaniactwa, grubiaństwa, bezrefleksyjności po obu stronach barykady.
– Jak wam się to udało? – zapytała młoda kobieta o nieładnej, bladej, mądrej twarzy. – Jeżeli się udało.
 – Obiecaliśmy wszystko. Nie pamięta pani?
 – Nie można obiecać wszystkiego.
– Obiecaliśmy coś więcej niż życie. Coś więcej niż szare, zwyczajne, przewidywalne, poczciwe lub niepoczciwe życie. Obiecaliśmy blask…”
O  tytule  jeszcze  będzie,  lecz  wróćmy  do  języka,  bo  zabolał  mnie  zarzut  manieryczności i  niska  ocena (3/6)  cenionej  przeze  mnie  Justyny  Sobolewskiej  na:  https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/ksiazki/1760588,1,recenzja-ksiazki-eustachy-rylski-blask.read
„….Wyszukane słownictwo, archaizmy, wysoki ton mieszają się z wulgarnością w rozbuchanych popisach stylistycznych. Wszystko to sprawia wrażenie manieryczności, która prowadzi na manowce. W tym morzu sztuczności uderzają co pewien czas bardzo trafne sformułowania i analizy stanu społeczeństwa. Choćby takie, że naród pod dyktaturą w pewnym momencie przestaje jej potrzebować, bo sam się żywi nienawiścią….”
Mnie  akurat  ten  prowokacyjny  styl  odpowiada,  bo  jak  mają  rozmawiać  „ostatni  inteligenci”  z  np.  prymitywnymi,  „napakowanymi  naziolami”  czy  prostytutką  nie  rozumiejącą  słowa  „profesja”??  Ale  de  gustibus  non  est  disputandum,  a  całą  recenzję  warto  przeczytać.  „Blask”  to  alegoryczna  political  fiction,   a  głównego  bohatera  przedstawia  autor  powieści  w  rozmowie  z  Aleksandrą  Pawlicką  na:  https://www.newsweek.pl/polska/eustachy-rylski-opowiada-newsweekowi-o-swojej-najnowszej-ksiazce/7mpv0w0

„…Gaponia to groteskowy introwertyk i mizantrop, w nierozwiązywalnym sporze z jakimkolwiek czynem. Konformista nieodnoszący z tego żadnych korzyści. Niby pierwszy po wodzu, ale bez władzy, a nawet jej atrybutów. Prześladowany od zarania przez dwa nieszczęścia: mądrość i wrażliwość, które nieuzbrojone w to, co czyni życie znośnym – tężyznę, zdrowie, urodę, seksapil czy choćby jakiś talent – zostaje zdegradowany do roli ludzkiego śmiecia. Może dlatego przylgnął do zła, które go nieustannie wydaje ordynarnemu życiu. To coś więcej niż lęk, to trwoga…”

Gaponia  czyta  Turgieniewa,  a  najciekawiej  pisze  o  tym  Tomasz  Miłkowski  na:  https://trybuna.info/tag/eustachy-rylski/

„….Gaponia trawi czas na lekturze „Zapisków myśliwego” Iwana Turgieniewa. Czyta je po cichu, ale także czyta na głos domownikom pensjonatu. Nie bierze do rąk innych książek, których w pensjonacie nie brakuje. To nie może być przypadek.
Dlaczego wybór pada właśnie na ten zbiór opowiadań Turgieniewa z roku 1852, będący forpocztą zniesienia poddaństwa w imperium rosyjskim. Jednak trudno przypuszczać, aby to był motyw przesądzający o włożeniu „Zapisków myśliwego” w ręce głównego bohatera powieści. To raczej  tchnący  z ich kart powiew pochwały natury, trwającej w swoim niepodważalnym majestacie. W czasach destrukcji więzi społecznych i degradacji natury, odwołanie do obrazu trwającego w swej doskonałości piękna pełni rolę odtrutki. Jest w tym niewypowiedziane wprost przekonanie, że tylko wielka sztuka, wielka literatura są w stanie ocalić świat…”
Gorąco  polecam  całą  recenzję,  którą  Miłkowski  kończy  słowami:
„….Pisarz najwyraźniej przestrzega czytelników przed nadmiernym optymizmem, który mogłyby wzniecić „Zapiski myśliwego”. W „Epilogu” pojawi się sugestywna scena z maluchem, potomkiem Gaponi, który zagapia się jak ojciec. Maluch postrzega wysoko w niebie blask. Może to być obietnica lepszego życia. Ale może to być blask uwodzicielski, który osłania trwającą na posterunku niegodziwość.”
Obiecanki  cacanki,  na  trupie  złożonej  ofiary!!!
Recenzenci  pomijają  istotny,  piękny  wątek  miłosny,  nadzieje  Gaponia  na  miłość  prostytutki (s.212):
„…Bo w świecie jego wyobraźni to się nie mieściło. Pomysł, że mógłby być po ludzku szczęśliwy u boku młodej ponętnej kobiety, jak wielu innych przecież, nierozważających wyjątkowości takiego stanu, wydał mu się niedorzeczny. Przekonanie o własnej nieatrakcyjności, groteskowości wręcz..”
Wyrażałem  swoją  opinię  o  Rylskim  sześciokrotnie,  więc,  wobec  cytowanych  recenzji,  dzisiaj odpuszczam   wymądrzanie  się,  kwitując  lekturę  odzywką  Jerzego  Dobrowolskiego:  „DLA  MNIE  BOMBA!!”.  Miejscami  trudna,  wymagająca  uwagi  ze  względu  na  ilość  i  jakość  aluzji,  ale  bomba!!  Oczywiście  10/10
PS  Na  ozdobę  jeszcze  perełka,  jak  z  Witkacego  (s.22):
„….tak  ugrzęzła  w  nienawiści  wobec  wszystkiego,  co  nią  nie  było,  że  na  inną  nienawiść,  niechęci  nie  wspominając,  miejsca  już  brakowało..” 


 

Sunday 23 December 2018

Cezary ŁAZAREWICZ - „Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej”

Łazarewicza  znam  z  książki  pt  „Sześć pięter luksusu. Przerwana historia Domu Braci Jabłkowskich”.    Dałem  8 gwiazdek,  a  w  notce  pisałem:

„….Autor, Cezary Łazarewicz (ur 1966), dziennikarz kiedyś GW, a teraz "Newsweeka", stał się popularny po awanturze o Rajmunda Kaczyńskiego, ojca tych-tych bliźniaków, jaki i reportażu o pedałach wśród kleru. Teraz odwalił kawał dobrej roboty rozszerzając historię Domu Jabłkowskich o tło historyczne dotyczące historii Warszawy, Polski, a nawet świata….”

 

Teraz  też  mu  się  udało,  bo  choć  temat  znany  i  opisany,  to  jak  pisze  Jarosław  Czechowicz  na:  http://krytycznymokiem.blogspot.com/2018/04/koronkowa-robota-sprawa-gorgonowej.html

„……Łazarewicz   dokonuje rzeczy niezwykłej – niesamowicie porusza wyobraźnię i emocje, niczego nowego nie odkrywając ani nawet nie sugerując jakiejś nowej interpretacji zdarzeń. Opowiada o dziecku idącym przez życie ze stygmatem matki morderczyni. O kobiecie, która przyjęła na siebie społeczne odium, skazana i potępiona dużo wcześniej, niż zrobiły to instancje sądowe.„Koronkowa robota” to opowieść o oddaleniu od siebie dwóch kobiet, które musiały same stanąć do walki o to, by wytrwać pośród ludzi wymierzających wyroki po swojemu. Ta książka to świetny głos reportera opowiadającego o tym, ile wydobywamy dla siebie z cudzego nieszczęścia. Także książka o niezwykłej sprawie. O niebezpieczeństwie skazywania na podstawie poszlak i o życiu, które przez nikogo nie będzie potem darowane…”
Oczywiście  polecam  całą  cytowaną  recenzję,  a  ja  tylko  dodaję,  że   starania  reportażysty  Łazarewicza  wzbudzają  uznanie  i  szacunek.  10/10.  Na  LC  ma  7,26 (529 ocen i  87 opinii)  i  brak  konsekwencji,  bo  w  wielu  opiniach  -  peany,  a  gwiazdki  skromne.  Według  mnie  w  tym  typie  literatury  nic  więcej  zrobić  się  nie  da  i  dlatego  upieram  się  przy  10!!

  

Timothy Snyder - „O tyranii. Dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku”


Szeroko  omawiałem  Snydera  „Bloodlands”:  https://wgwg1943.blogspot.com/search?q=Snyder
….i  dałem   nawet  10  gwiazdek,  mimo  zastrzeżeń  do  jego  kontrowersyjnych  poglądów.  Obecnie  już  w  „Prologu”  ponownie    one  sygnalizowane.  A    to:  zrównywanie  hitleryzmu  i  stalinizmu  oraz  jazda  na  totalitaryzmie  spopularyzowanym  przez  nielubianą  przeze  mnie  (i  Anne  Applebaum  p.  https://wgwg1943.blogspot.com/search?q=Applebaum)  Hannah  Arendt  i  rozpowszechnionym  w  dobie  „zimnej  wojny”  przez  makkartyzm.   Google  zachwala:
Porywający esej wybitnego znawcy historii Europy Środkowej i Wschodniej napisany po zwycięstwie wyborczym Donalda Trumpa. Timothy Snyder analizując zwycięski pochód populizmu w USA i wielu krajach Starego Kontynentu odwołuje się do tragicznych doświadczeń Europejczyków w XX wieku – stuleciu naznaczonym krwawym panowaniem nacjonalizmu, faszyzmu i komunizmu.”  
Polska  idolatria  tak  Snydera,  jak  i  Normana  Daviesa,  ma  się   znakomicie  i  nawet  do  łba  mnie  nie  przychodzi  jej  się  przeciwstawiać.  Tym  bardziej,   że  najczęściej   obu  autorów  wychwalają  bez  żadnych   zastrzeżeń,  ci,  którzy  ich  nie  czytali.
Esej   zbudowany  jest  na  dwóch  wrogach:  Trumpie  i  Putinie,  toteż  znajdzie  w  Polsce  wielu  entuzjastów.   Na pewno   wart   jest  przeczytania,  a  ja  wyciągam  tylko   z ł o ś l i w i e   parę  cytatów.   Zaczynam  od  chwytnego  frazesu  (s.24,5 – e-book}:
„….Ukształtowana po wyborach z 1990 roku rosyjska oligarchia nadal funkcjonuje, a celem prowadzonej przez nią polityki zagranicznej jest niszczenie demokracji w innych krajach…”
Snyder   głosi  kompromitujący  USA   banał,   że  to  Putin  wybrał  im  prezydenta  (s.28,5):
„…Czy z perspektywy czasu będziemy wspominać wybory 2016 roku podobnie jak Rosjanie rok 1990, Czesi 1946, a Niemcy 1932? To na razie zależy od nas. Czeka nas wielka praca na rzecz naprawy zmanipulowanego systemu wyborczego…      …Potrzebujemy papierowych kart wyborczych, gdyż nie można ich zdalnie sfałszować…   …Możemy mieć pewność, że wybory w 2018 roku – zakładając, że się odbędą – okażą się testem amerykańskich tradycji. Tak więc mamy wiele do zrobienia do tego czasu…”
Nie  odbyły  się,  a  więc  czcze  nadzieje.   A  teraz  frazes  łatwy  do  głoszenia  dla  Snydera,  lecz  bolesny  dla  m.in..  mnie,  który  przeżył   c a ł e  45  lat  PRL (s.48)
„…..bez  konformistów  popełnienie   największych  zbrodni  byłoby  niemożliwe..”
Panie  Snyder,  a  „w  Ameryce  Murzynów  bili”.    To  wszystko  to  drobiazg,  bo  wielbiony  w  Polsce  Snyder   dopiero  teraz   bąka  puścił,  pisząc  o  Brytyjczykach  (s.51,8):
„…..Do  wojny  przystąpili,  aby  wesprzeć  Polskę….”
Czy  polski  tłumacz,  redaktor,  wydawca  czy  inny  kiep  naprawdę  tego  nie  czytał??????  Ale  jest  jeszcze  gorzej,  bo  dwie  strony  dalej   Snyder  pisze:
„…Oczywiście Wielka Brytania znalazła się w stanie wojny tylko dlatego, że polskie przywództwo zdecydowało się walczyć we wrześniu 1939 roku. Otwarty opór zbrojny Polaków został przełamany w październiku…”
Osamotnieni  w  1939 r.,  „zdradzeni  o  świcie”  drodzy  Polacy  uczcie  się  historii  od  pana  Snydera.  Od  niego  też  można  dowiedzieć  się  też,  co  n a l e ż y  czytać (s.61);   wesoło,  bo  swoją  listę  zaczyna  od  „Braci  Karamazow”. (a  potem  „Harry’ego  Pottera”  i   „Zniewolony  umysł” Miłosza)
Dalej   frazes (s.71):  „Postprawda  jest  przedfaszyzmem” 
A  całość   zatraca  charakter  eseju,  a  jest  p r o p a g a n d o w ą  agitką   zwolennika  pani  Clinton  przeciwko  złym  tego  świata  tj  Trumpowi,  Putinowi,  Assadowi  etc.
„Nil  novi  sub  sole”,  bo  to  wszystko  znamy  z  codziennej  prasy,  a  przeczytać  należy, by  być  au  currant.    Więc,  aby  zachęcić  do  przeczytania   i  porechotania  z   aluzji  do  obecnej  sytuacji  w  Polsce  (i  na  świecie)   daję  gwiazdek  5/10


Saturday 22 December 2018

Zadie SMITH - „Swing Time”


Niefortunnie   z  Zadie  Smith  spotkałem  się  przy  zbiorze  anglojęzycznych  opowiadań   pt.  „Zadie Smith przedstawia. Księga innych ludzi”,  ocenionych  na  LC  na  5,67/10,  a  przeze  mnie  na  PAŁĘ,  bo  to  wyjątkowy  niewypał   23 utworów  na  261 stronach   bez  ładu,  ni  składu.  Gdy  teraz  trafiła  w  moje  ręce  jej  książka,  to  poczułem  się  zobowiązany  do  solidnej  lektury,  by  przypadkiem,  zbyt  pochopną  oceną  autorki  nie  skrzywdzić.  A  sprawa  jest  szczególnie  delikatna,  bo  ta  brytyjska  pisarka   ma  matkę  z  Jamajki.

 

Ta  książka  ma  na  LC  6,48 (366 ocen i  51opinii),  a  w  anglojęzycznej  Wikipedii  szerokie  omówienie,  które  gorąco  polecam:  https://en.wikipedia.org/wiki/Swing_Time_(novel)

  Biorę  stamtąd  opinie:

 

The novel received mixed reviews. Taiye Selasi writing for The Guardian called it Smith's "finest" novel yet.  Ron Charles of The Washington Post dubbed it "a big social novel nimble enough to keep all its diverse parts moving gracefully toward a vision of what really matters in this life when the music stops."
Holly Bass of The New York Times criticized the "unsympathetic" narrator.   Sadiya Ansari writing for the Toronto Star had similar criticisms, disliking the narrator's tendency "to just float".   The Irish Times critic John Boyne was much harsher, criticizing the novel for "lacking a consistent narrative drive, an interesting voice or a compelling point of view".

  

Szczęśliwie  jestem  stary,  a  moje  pisanie   nie  musi  poddawać  się  political  correctness,  dzięki  czemu  prostym  językiem  mogę  ująć  sedno  sprawy.

Otóż  jest  to  historia  dwóch  dziewczynek -  Mulatek:  narratorka  ma  matkę  czarną  „kobietę  wyzwoloną”,  a  ojca   białego  pantoflarza;  druga  -  matkę  białą,  a  tatusia  -  Murzyna  „w pierdlu”.    Pierwsza  wychowywana  jest  surowo  w  imię  „wyższych  wartości”,  a  druga -  chyba  w  ramach  rekompensaty  za  nieudanego  czarnego  ojca,  dostaje  wszystko,  nawet  cztery  siusiające  Barbie,  a  ponadto  taneczny  talent.  Obie  marzą  o  „top  dance”,  co  po  polsku  nazywamy  stepowaniem. 

Autorka  i  jej  bohaterki,  wszystkie  trzy  Mulatki,  obarczone    i  będą  rasowymi  kompleksami,  których  mimo  tolerancyjnej  Wlk. Brytanii,  nigdy  całkowicie  się  nie  pozbędą.  I  dlatego  padają  bardzo  istotne  słowa  dające  nadzieję,  że  taniec   je  wyzwoli  (s.68,8 – e-book):

 

„…Rembrandt  nie  pojąłby  Picassa,  ale  Niżyński  zrozumiałby  Michaela  Jacksona…”


To  jest   clou!!!   Teraz  mała  dygresja:  korzystając  z  okazji  namawiam  Państwa  na  lekturę  Ewy  Stachniak  „Bogini  tańca”  tj   biografii  Bronisławy  Niżyńskiej,  w  której  jest  dużo   i  o  Wacławie  i  która,  mimo  braku  zdjęć  jest  świetna.
Wracając  do  omawianej  pozycji,  to  z  pełnym  przekonaniem    polecam,  bo  punkt  widzenia  autorki -  narratorki,  ze  względu  na  kolor  skóry,  jest  wyjątkowy,  a  nasza  empatia  ograniczona.  Co  najmniej  7/10      

Friday 21 December 2018

Marta MASADA - „Święto trąbek”


Zaczynam  o  tytułu  (na  podstawie  Wikipedii):
Ro sz ha-SzanaRosz Haszana , w Polsce zwane też Świętem Trąbek lub Trąbkami – judaistyczne święto Nowego Roku, pierwszy dzień kalendarza żydowskiego, obchodzone pierwszego i drugiego dnia tiszri. Upamiętnia stworzenie świata i przypomina o sądzie Bożym. Święto trwa dwa dni (zarówno w Izraelu, jak i w diasporze) i otwiera okres pokuty – Jamim Noraim, trwający do święta Jom Kipur. W Tanachu święto było określane jako Zichron Terua (hebr. „Upamiętnienie Dęcia w Szofar”) oraz Jom Terua (hebr., „Dzień Dęcia w Szofar”), bowiem w dniu sądu rozbrzmiewać ma dźwięk trąby szofar. Pod nazwą „Rosz ha-Szana” po raz pierwszy pojawiło się w Misznie. W czasie Rosz ha-Szana nie wolno wykonywać żadnej pracy..
To  dowodzi,  że  z  każdej  książki  jakąś  korzyść  można  czerpać;  w  tym  przypadku  - przypomnienie  o  szofar.   Niestety,  to  jedyne  dobre,  co  o  tym  debiucie  jestem  skłonny  powiedzieć.  Dla  mnie  to  nie  tylko  rynsztok,  lecz  przede  wszystkim  wyjątkowa  CHUCPA:  tyle  mówić,  nie  mając  nic  oryginalnego  do  powiedzenia.  A  przecież   właśnie  przy  debiucie  wypadałoby  czymś  zabłysnąć.
Po  pierwszych  stronach  bełkotu   dochodzę  do  konkretnej  zapowiedzi  stylu  charakterystycznego  dla  tego  „dzieła”  (s.38 – e-book):
„– „Wygłodniała pizda”?! – powtórzyłam z niedowierzaniem. Ręce opadły mi ciężko wzdłuż tułowia. Na stopy zaczęły kapać ciężkie krople. – Jestem żałosna. Żałosna i samotna – jęknęłam…”
Skoro,  bohaterka   tak  się  widzi,  to  zaprzeczać  nie  przystoi.  No  więc  cóż,  może  i  żałosna,  ale  w  pysk  potrafi  walić  (s.63,8):
„….  „To  ja  mam  przewagę  i  nie  zawaham  się  jej  użyć”,  mówiłam,  okładając  go  po  pysku,  gdy  szczytował…”
Dwie  strony  dalej  mamy  clou:
„…A pierdoliliśmy się wszędzie i o każdej porze („Zaraz jestem, masz czekać na czworakach ze wszystkimi swoimi dziurami”). Uzależniliśmy się od tego („Jeśli nie pojawisz się w ciągu dziesięciu minut, to chujem przedziurawię ścianę”)….     …..Tyci, tajny, prywatny teatrzyk wielkiego pana reżysera. W obsadzie: Zula Maleńka oraz Roman Wspaniały, który dumnie rzuca „przerżnięte ścierwo” na brudną deskę klozetową, po czym odchodzi równie nieczuły co usatysfakcjonowany. Obłęd. Działało na mnie jak cholera…”
Przepraszam  jeśli  źle  zrozumiałem,  ale  mnie  wychodzi,  że  tym  „przerżniętym  ścierwem”  ma  być  nasza  bohaterka. 
No  to  rezygnuję  z  cytatów  i  szukam  wsparcia  w  profesjonalnych  recenzentach.  I  tak….
 Nie  zgadzam   się  z  moim  ulubionym  recenzentem  Jarosławem  Czechowiczem,  z  jego   poważnym  podejściem  i  analizowaniem   tej  ramoty,  obliczonej  na  sensację  (czytaj:  skandal}  wydawniczą.   Niemniej   polecam     całą,  dostępną   na:
……a  ja  perfidnie  wyciągam  z  niej  słowa  pasujące  do  mojej  impresji:
„…książka napisana z nerwem, bardzo soczysta językowo …       ….To, co najbardziej zwraca uwagę, to brak jakiegoś punktu kulminacyjnego tej fabuły – momentu zwrotnego albo chociaż sytuacji lub myśli będących podsumowaniem, jakąkolwiek głębszą diagnozą problemu rozbuchanej seksualnie i emocjonalnie teatrolożki z Warszawy ….      …..„Święto trąbek” to dość pomysłowo skonstruowana proza, której jednak nie mogę polecić. Historie o nieustannie utyskujących na świat i siebie kobietach koło trzydziestki w różnych kontekstach życiowych zawirowań zalewają rynek wydawniczy w ilościach co najmniej nieprzyzwoitych. To, co Masada ma do powiedzenia na temat polskości oraz skomplikowanych relacji polsko-żydowskich, także jest raczej wtórne….    ….Jest prawdopodobnie jednym z najbardziej wyrazistych debiutów ostatniego czasu, ale wyrazistość nie niesie w sobie znamion oryginalności. Niestety.” 
Należy  jeszcze  podkreślić,  że  wypowiedzi    zarówno  anty-  jak  i  filo-   semickich  mam  po  dziurki  w  nosie,  że   skomplikowany  i  bolesny  (obustronnie)  stan,  jak  i  przeszłość,  stosunków  polsko-żydowskich    domaga  się  wyjątkowego  taktu  i   refleksji,  no  i  że  jazda  na  „polskim  żydostwie”   jest  wielce  ryzykowna.   Reasumując,  chwilową  sensację  to-to  wzbudzi,  lecz  żadnej  przyszłości  tej  książce  nie  wróżę.  PAŁA!!
Ponadto  polecam  recenzję  Justyny  Sobolewskiej  z  podtytułem  Czytanie tej długiej powieści przypomina dreptanie wkoło, bo nic się nie zmienia oprócz scenerii”  i   oceną  2/6
…z  której  przytaczam  początek  i  koniec:
„……."Święto trąbek" debiutującej w roli pisarki dziennikarki i krytyczki literackiej to bujda na resorach. Tym różni się od standardowej produkcji tworzonej z myślą o kobiecej publiczności, że jest odważna w sprawach łóżkowych. Wszystko przez zamiłowanie bohaterki do sado-maso i opętanie filosemityzmem…      ….Na swój sposób zabawne jest to, że rozprawiając się ze stereotypami i uprzedzeniami historycznymi, Masada nie wyrzeka się klisz i schematów seksistowskich….    ….Jeśli do tego dodamy niczym nieuzasadnioną obsceniczność, wniosek nasuwa się sam: "Święto trąbek" to powieść tyleż zaskakująca, co dziwaczna. Powtórzę: trudno ją przegapić.”
Jak  widać,  poważni,  profesjonalni  recenzenci  zachowują  political  correctness;  ja  nie  muszę  i  mogę  wyrazić  swój  niesmak  zarówno  z  żerowania  na  filo/anty-  semityzmie,  jak  i  materii  obyczajowej   z  elementami  rynsztoka  i   pornografii.  Jazda  na  tanią,  bulwersującą  sensację!!


Thursday 20 December 2018

Remigiusz MRÓZ - „Nieodnaleziona”


Rozszalał  się  nam  ten  Mróz,  bo  do  końca  roku  jeszcze  parę  dni  zostało,  a  on  już  wydał  6  książek  w  tym  roku.   To  jest  wroga  eskalacja  na  moje  szare  komórki,  eskalacja  przebiegła,  bo  różna  w  formie  i  treści.
Ta  książka,  podobno  thriller  psychologiczny,  mimo,  że  wydana  w  tym  roku,  to  ma  już  na  LC  6,91 (4068 i 749 opinii).  749 opinii!!!  I  to  w  większości  entuzjastycznych!!    To  oznacza,  że  Mróz  osiągnął  taki  szczyt  popularności,  że    największa  szmira  czy  ramota  będzie  bestsellerem.  Logika  z  kolei  uczy,  że  autor  musi  ulec  tej  idolatrii  i  pójdzie  na  łatwiznę.   Nie  wiadomo  było  tylko -  kiedy?.  Teraz  już  wiadomo.  Nim  przytoczę   recenzję  mojego  znajomego  Romana  Dłużniewskiego,   pod  którą  się  podpisuję  i   którą  pokrywam  własne  lenistwo,  przypominam,  że  moja  znajomość  z  twórczością  Mroza  zaczęła  się  od  pały,  potem  wierne  kibicowanie   i    6x10  (sześć  razy  po  10  gwiazdek),  a  teraz  powrót  do  PAŁY.   Oczywiście,  każdy  inny  autor  dostałby  ode  mnie   co  najmniej  6  gwiazdek,  lecz  wobec  mojego  ulubionego  autora  stosuję  inne  kryteria,  a  że  spotkał   mnie  zawód,  to  wendeta  musi  być  adekwatna.
Roman  Dłużniewski  na  LC:
Książkę bardzo szybko się czytało. I to, niestety, jedyna jej zaleta. Przedstawiona historia jest tyleż dziwaczna, co absurdalna. Zbyt mocno stoję nogami na ziemi, abym mógł "kupić" coś tak bzdurnego. Mróz chyba już przestał liczyć się z czytelnikami. Wie, że co by nie napisał to i tak się sprzeda. Tak więc, póki co, pracuje "przy taśmie" jak najęty. Książka pełna jest absurdów, nielogiczności i niewyjaśnienia iluś kwestii. Co ze zdjęciem z telefonu ? Skąd Kasandra wiedziała o "Tygrysie"? (Swoją drogą szkoda, że nie nazywała się Antygona). Czego oczekiwała wychodząc za bandytę ? Póki można było, korzystała ze wszystkiego, co ten zgromadził. Nie jadła przecież chleba z margaryną, nie ubierała się w sieciówkach, nie jeździła tramwajem. A że kochaś bił, trudno. Jakoś będzie. Mógłbym dalej wyliczać absurdy i braki w logice, tylko po co ?
Mrozowi na pewno nie można odmówić fantazji. Sama fantazja to jednak za mało, żeby książka mogła naprawdę zaciekawić. Miłośnicy Mroza i tak tę pozycje przeczytają, ale pozostałym radziłbym zachować ostrożność.”