Thursday 27 November 2014

Stefan CHWIN - "Złoty pelikan"

Stefan CHWIN - “Złoty pelikan”
Do tej pory zamieściłem tylko dwie krótkie notki na temat jego książek, oceniając „Hanemanna” na 3 gwiazdki, a „Żonę Prezydenta” na 7. W związku z tym, postanowiłem tej książce przyjrzeć się szczególnie uważnie. Niestety, efekt nie był radosny.
Nim przystąpiłem do poznawania treści, Chwin narzucił mnie swoistą grę, nie pytając czy mam na nią ochotę. Na stronie wydawcy zamieścił uwagę:
„W książce tej znalazły się głosy i parafrazy głosów m.in. Leszka Kołakowsiego, Arnolda Schwarzeneggera..... /tu wymienia ponad 20 osób/ ...mojej Żony oraz stu tysięcy innych osób, które znałem bliżej lub dalej. Kto ciekaw, niech znajdzie”
Nie jestem ciekaw, więc nie znalazłem, bo nie szukałem. Ale i tak nie mogłem nie odnotować przeintelektualizowania książki, właśnie przez zbyt liczne te „parafrazy głosów”, w tym „mego” Tischnera spłaszczonego w denerwujący mnie sposób. Ale podstawowym wg mnie minusem tej książki jest osobowość bohatera, na określenie której ciśnie się na usta mrowie słów: egotyk, pesymista, masochista, fatalista, malkontent, frustrat, megaloman, obłudnik, a przede wszystkim potencjalny pacjent psychiatry; jednym słowem, jak mówiliśmy w okresie mojej młodości „świr kapustnik”.
Bohater imieniem Jakub ma wg powszechnej opinii wszystko: żonę, chałupę, dobrą pracę i niezależność finansową, a on zamiast kupić „kobicie” kwiatka, wziąć ją do teatru lub kina, potem do dobrej restauracji, zamówić ulubiony przez nią „kawałek” u orkiestry i w tańcu przytulić, żyje obok niej, zamyka się w sobie i snuje apokaliptyczną wizję świata. Nie chcę cytować tych wszystkich współczesnych plag egipskich, które opisuje m.in. na str. 8-12., ale przytoczę fragment opisujący ich życie małżeńskie: /str.89/
„..Kłócili się o głupstwa. Wieczorem po powrocie z pracy mówili: „miałam dziś ciężki dzień”, „miałem dziś ciężki dzień”. I każdy dzień był naprawdę „ciężkim dniem”, bo nie rozjaśniało go już dawne światło. Jeszcze się łudzili, że to tylko przejściowe, że to minie, ale ich ciała mówiły co innego. „Wlekli się” do pracy. „Powłóczyli nogami”, wracając. „Nie chce mi się ruszyć ani ręką ani nogą” - mówili siadając do kolacji i to wspólne zmęczenie łączyło ich na moment, ale potem rozdzielało jak zimny płomień..”.
Jestem starszy od Chwina o sześć lat, a od jego bohatera - kilkanaście i nic nie mogę zrozumieć z tego bełkotu o tych żywych trupach. Bo ja jednego dnia sobie nie życzę bez partyjki tysiąca z moją żoną i rozmowy na wszelkie tematy w trakcie niej. Praca, ta największa przyjemność i cel życia, która daje normalnemu człowiekowi satysfakcję i poczucie spełnienia, a ciepło rodzinne służy podzieleniu się przeżyciami całego dnia i inspiruje do dalszych sukcesów zawodowych. Tych ludzi praca męczy, a w domu, łączy ich jedynie wspólne żarcie. PO CO ONI JESZCZE ŻYJĄ? PO CO SIĘ MĘCZĄ NA TYM ZIEMSKIM PADOLE? No i po co autor męczy czytelnika?
Pretekstem do autodestrukcji bohatera jest plotka o samobójczej śmierci jakiejś dziewczyny. Bez tej plotki znalazłby inny pretekst, by ach!! jak głęboko się umartwiać, a tak naprawdę babrać się w swoich pseudointelektualnoreligijnych rozważaniach. Cel uświęca środki. A celem jest zapatrzenie się w samego siebie, szczególnie, że próżność bohatera daje mu mniemanie o własnej wyższości intelektualnej nad innymi.
Wróćmy jeszcze do poszukiwania rzekomej samobójczyni. Bohater przeszukuje stosy policyjnych akt , bez dokonania jakiejkolwiek selekcji. Przecież krąg jego poszukiwań tak łatwo zawęzić, bo dziewczyna musi mieć 18 do 22 lat i mieć maturę, skoro zdawała na studia. A on ekscytuje się zdjęciami wszystkich denatek i to tymi najbardziej drażliwymi z miejsca samobójstwa, które w ŻADEN sposób nie pomogą mu w poszukiwaniach. TO JEST CHORE!! Jemu to jest potrzebne do KREACJI SAMOOSKARŻENIA!! On CHCE być winny, bo to RECEPTA na dotychczas bezcelowe ŻYCIE.
Jak ktoś lubi się umartwiać i stwarzać sztuczne problemy z niczego, bo nie wie co ze swoim życiem zrobić, to niech się pseudofilozofią Chwina delektuje. A mnie niewiele życia zostało i zamierzam się nim radować, przeto tego autora więcej do ręki nie wezmę.

No comments:

Post a Comment