Sunday, 30 November 2014

Paweł JASIENICA - "Rzeczpospolita Obojga Narodów" cz.III

Paweł JASIENICA - „Rzeczpospolita Obojga Narodów” cz.III
„Dzieje agonii”
Podtytuł deprymuje. Na wątpliwe pocieszenie pozostaje sława jaką nadaliśmy pojęciu „anarchia szlachecka”, bo na całym świecie objaśniają je do czasów terażniejszych przykładem samozagłady Rzeczpospolitej.
Na razie mamy rok 1696 i znowu poszukiwanie chętnego na tron Rzeczpospolitej, byleby był katolikiem. Bo jak zawsze o wszystkim decydują „czarni”. W tym czasie Francja jeszcze pozostaje przykładnym krajem katolickim, a więc polskie oczy zwracają się w tym kierunku. Jedynym ewentualnym kandydatem staje się książę Conti. I bach! Niespodzianka: elektor saski August wycina happening: /str.15/
„2 czerwca 1697 roku, gdy zgromadzona na elekcję szlachta już obradowała pod Warszawą, w Baden pod Wiedniem elektor saski, dziedzic tytułu i tronu protektorów Marcina Lutra, wyrzekł się protestantyzmu, złożył KATOLICKIE WYZNANIE WIARY. Nazajutrz przyozdobił SZYJĘ ULUBIONEGO OGARA RÓŻAŃCEM..”.
Ale, dżadża!! /ang.jaja/. Miesiąc póżniej, a tydzień po ogłoszeniu, przez prymasa Radziejowskiego, Contiego królem, elektor Fryderyk August Mocny: /str.18/
„..ruszył z Saksonii, prowadząc osiem tysięcy żołnierza, i w tydzień pózniej stanął w Tarnowskich Górach..”
Po drodze zgrywał się na dobrego katolika spowiadając się, przyjmując komunię i odprawiając ceremonie przed katolickimi cudownymi obrazami. A że Conti przypłynął bez wojska, to go pognał i 15 września 1697 roku przyjął insygnia królewskie.
O zasadach moralnych Augusta Jasienica pisze: /str.24/
„Zupełny ich brak u Augusta idealnie pasował do AMORALIZMU naszych magnatów, gruntownie deprawował szlachtę... ..”Czasy saskie” weszły u nas w przysłowie. Istota zła tej epoki polegała na tym, że uprzywilejowani zatracili miarę szkód wyrządzanych ogółowi, w końcu nawet miarę WŁASNEJ ŚMIESZNOŚCI”. /podk.moje/
Nie chcąc być heraldem tragicznych wydarzeń, a Państwa przestrzegam przed silną depresją, do której może doprowadzić dalsza lektura. W końcu agonia dołującą jest.

Paweł JASIENICA - "Rzeczpospolita Obojga Narodów" cz.II

Paweł JASIENICA - “Rzeczpospolita Obojga Narodów” cz.II
„Calamitatis regnum”
Podtytuł „CALAMITATIS REGNUM” /„upadek {nieszczęścia} królestwa”/ określa treść. Czas to lata 1648-1696, a więc okres tak barwnie opisany przez Sienkiewicza. I to właśnie fani Sienkiewicza, bezkrytyczni czytelnicy literatury „Ku pokrzepieniu serc” będą poddani szokującej konfrontacji podczas lektury Jasienicy.
Książka zaczyna się dzień po koszmarnej klęsce wojsk polskich z Kozakami Chmielnickiego i sprzymierzonymi z nimi Tatarami Tuhaj-beja pod Korsuniem, w dniu 26 maja 1648 roku. Główną przyczynę klęski Jasienica upatruje w „kłótniach dowódców”, których tak opisuje: /str.25/
„Wobec nieobecności obydwu hetmanów koronnych dowódcami zostali trzej regimentarze - Dominik Żasławski, Mikołaj Ostroróg i Aleksander Koniecpolski. Pierwszy z nich - uważany za zwierzchnika pozostałych - słynął z głupoty i z zamiłowania do wygód. Drugiemu - rozumnemu statyście i świetnemu mówcy - brakowało najlżejszego pojęcia o wojowaniu. Trzeci - syn wielkiego hetmana, jeden z głównych winowajców rozruchu na Ukrainie - miał pewne zadatki na żołnierza, dwadzieścia osiem lat i odpowiednie do wieku doświadczenie. PIERZYNA, ŁACINA i DZIECINA.. Zwięzła KPINA KOZACKA zawierała charakterystykę słuszną”. /podk.moje/
Wesoło, nie?! No to wyczytajmy, o co w tym wszystkim chodziło, bo w szkołach nic się nie zmieniło i dalej, jak 50 lat temu bredzą o niewinnych katolikach Polakach i złych Ukraińcach, Kozakach, Rosjanach, Tatarach, protestantach, prawosławnych, innowiercach i cholera wie kim jeszcze. /str.8/
„Obraz nie pozostawiający chyba miejsca na wątpliwość. Ukraina była dotychczas traktowana jako pole do rozrostu fortun szlachty wywodzącej się ze wszystkich trzech narodów Rzeczypospolitej, a wiarą i kulturą już jednakowo OBCEJ LUDOWI RUSKIEMU. Bohdan Chmielnicki ani w ogóle nie myślał o znoszeniu pańszczyzny. Pragnął WYPĘDZIĆ znad Dniestru JEZUITÓW, lecz surowo nakazywał chłopom odrabiać powinności należne klasztorom prawosławnym. Sam wraz ze swym kozackim otoczeniem rad był się ZRÓWNAĆ PRZYWILEJEM I ZNACZENIEM ZE SZLACHTĄ POLSKĄ I LITEWSKĄ. Kształtująca się dopiero, lecz już fizycznie potężna narodowość ukraińska NIE ZNAJDOWAŁA dla siebie wygodnego MIEJSCA W PAŃSTWIE D W O J G A NARODÓW.... ..Pańszczyzna miała być nadal odrabiana, lecz na rzecz szlachetnie urodzonych własnego chowu, a NIE DLA LACHÓW, Litwinów, Żydów oraz „wyzuwitów”.”. /podk.moje/
Autor wielokrotnie wraca do tego problemu, w niewiele różniący się sposób: /str.10/
„..skupiająca się przy Chmielnickim szlachta ruska.. ..pragnęła wywalczyć w Rzeczpospolitej lepsze warunki dla SWOJEGO wyznania..”
Jasienica w sprawie Ukrainy konkluduje: /str.33/
„Polityka Rzeczypospolitej dopuściła się na Ukrainie bardzo ciężkich błędów.... ....Krwawa gra skończyła się po paru dziesięcioleciach w sposób BANALNY i ORDYNARNY nawet. Zwyczajnym PODZIAŁEM UKRAINY MIEDZY POLSKĘ I ROSJĘ..”
Ajajaj! A „prawdziwi polacy” /mała litera, bo to nie narodowość, a schorzenie/ twierdzą, że to ziemie RDZENNIE polskie!!!
Po wielu perypetiach znależliśmy w końcu faceta, który zgodził się zostać NAM królem. Wprawdzie tuz przed koronacją powiedział, że.../str.39/
„...uważa się za „NAJBARDZIEJ PRAWDZIWEGO AUSTRIAKA”,”
ale i tak: /str.35/
„Dwudziestego listopada 1648 r. tłumy strojnej szlachty uklękły w świeżym śniegu i na polach pod Wolą znowu uroczyście rozebrzmiał hymn Te Deum laudamus. Prymas nominował królem jednomyślnie obranego w przeddzień Jana Kazimierza Wazę, najstarszego z przyrodnich braci Władysława IV”
Ja, gdybym tam był, też pewnie bym się wzruszył, bo znależć sobie króla to sztuka. Nie ucieszył się sienkiewiczowski BOHATER Jeremi Wiśniowiecki, którego „obsmarował” Davies /”Boże Igrzysko” str.437/:
„Wiśniowieccy /Wyszniewieccy/, panowie Wiśniowca, nosili jedno z budzących największy POSTRACH nazwisk Ukrainy. Dymitr Wiśniowiecki... ..pół Rusin i pół Rumun, założył pierwszą sicz kozacką w Chortycy nad Dnieprem... ..książę Jeremi Wiśniowiecki /1612-51/, wojewoda ruski i główny PRZECIWNIK Bohdana Chmielnickiego, był jedną z najbarwniejszych i NAJBARDZIEJ KONTROWERSYJNYCH postaci w dziejach Polski. W najpopularniejszej ze wszystkich polskich powieści historycznych, „Ogniem i mieczem” Henryka Sienkiewicza, został odmalowany jako szlachcic, który czynił wiele zamętu i wrzawy, walczył za Rzeczpospolitą i z bezlitosną surowością karał Kozaków i Tatarów. W oczach innych komentatorów był POSPOLITYM BANDYTĄ, ŁUPIEŻCĄ WDOWICH MAJĄTKÓW, RENEGATEM I ZDRAJCĄ..” /podk.moje/
Jak było naprawdę CZYTAJCIE JASIENICĘ, a ja, wybiegając w przyszłość, zacytuję jeszcze jedno zdanie z Daviesa: /cd ze str.438/
„...można było oczekiwać, że tak potężny ród wyda kandydata do polskiego tronu. Nikt natomiast oczekiwać nie mógł, że wyda taką MIERNOTĘ jak Michał Korybut Wiśniowiecki /1640-73/, syn księcia Jeremiego, REZERWOWY KANDYDAT UKNUTEJ PRZEZ AUSTRIAKÓW ELEKCYJNEJ INTRYGI, BEZWOLNY PIONEK W RĘKACH AMBITNYCH PROTEKTORÓW”. /podk.moje/
Ograniczony wymogami recenzji, kończę słowami Jasienicy nt wybranego dopiero co króla; /str42/
„...nieszczęsny Joannes Casimirus Rex musiał ratować państwo z prawdziwego potopu klęsk i nieszczęść. Zadanie miał beznadziejnie trudne, skoro ci, do których należała moc rzeczywista, jak o żrenicę oka dbali o SWOJE PRYWATNE Niepołomice. Los tamtych, Koronnych, mniej im doległ. Rzeczpospolita była zdolna do rozpaczliwych zrywów w obronie własnej, wieńczonych nawet powodzeniem, lecz W SENSIE WOJENNYM TYLKO..... ..Ci ludzie wzrośli w.. ..klimacie PIERWSZEŃSTWA INTERESU PRYWATNEGO”. /podk.moje/ .
I jeszcze dodatek ze str,45:
„LUDZIE ZDEPRAWOWANI JAKO OBYWATELE NIE PRZESTAWALI BYĆ ELITĄ POLITYCZNĄ OBOJGA NARODÓW”
Nie tylko wtedy.

Saturday, 29 November 2014

Olga TOKARCZUK - "Bieguni"

Olga TOKARCZUK - “Bieguni”
Vita brevis…. I dlatego nie wierzę, by jurorzy „Nike” zmogli tego GNIOTA, podczas gdy czasu w życiu nie starcza na poznanie wszystkich arcydzieł. Wg mnie to kolejna /już trzecia/ PAŁA dla Tokarczuk. Polecam opinię Agaton na „lubimy czytać”, a ja wracam do moich wartościowych lektur /aktualnie II części „Rzeczpospolitej Obojga Narodów” Jasienicy/

Friday, 28 November 2014

Paweł JASIENICA - "Rzeczpospolita Obojga Narodów" cz.I

Paweł JASIENICA - „Rzeczpospolita Obojga Narodów” cz.I
„Srebrny Wiek”
Powrót do lektury po ponad 45 latach okazał się bardzo udany, bo mimo jak najlepszego wyobrażenia o własnej pamięci, skleroza robi swoje, i tak dzięki temu odkrywałem Jasienicę i zachwycałem się nim jeszcze bardziej niż ongiś.
Pierwsza część tej trylogii zaczyna się od śmierci ostatniego z litewskiej dynastii Jagiellonów, Zygmunta Augusta w 1572 roku i konieczności przekazania korony w obce ręce. Jasienica pisze:
„Nieuchronną rzeczy koleją musiała ona /tj korona - przyp.mój/ wkrótce spocząć na skroniach cudzoziemca. Najprostsza i najbardziej logiczna droga była przed krajem zamknięta. Zamiar powołania rodaka zaliczał się do pięknych może, lecz niezbyt rozumnych mrzonek....”
Bo Rzeczpospolita stanowiła nie imperium, a jego przeciwieństwo - federację, której: /str.9/
„..Korona faktycznie przewodniczyła,. ..i za rządów litewskiej dynastii. Jeszcze jeden krok w kierunku władzy, a świeże szwy /federacji - przyp.mój/ mogły puścić”.
Polska z Litwą teoretycznie mogłyby się dogadać na bazie Unii Lubelskiej, ale.. /str.8/
„...wszyscy przecież zdawali sobie sprawę, że narodów w prawdziwym tego słowa znaczeniu liczy Rzeczpospolita trzy. I jeśli nawet utożsamiano Białoruś z Litwą, to nikt nie negował przez to istnienia Rusi.. ...województwo ze stolicą we Lwowie, obejmujące kasztelanie lwowską, halicką, przemyską i sanocką, zwało się urzędowo województwem ruskim..”.
A do tego wszystkiego dochodził jeszcze protest Prusaków, wśród których np
„..Prusak, który się nazywa Działyński, uznając za język macierzysty polszczyznę i nie lubi Niemców.. ...stanie okoniem i nie da sobie narzucić decyzji..”.
Podkreślmy wyjątkowość tej federacji: /str.12/
„Dyskryminacji narodowej, ksenofobii, narzucania przemocą jakiejkolwiek mowy Rzeczpospolita nie znała. Oryginalna to była, na uwagę, szacunek i podziw nawet zasługująca budowla. Państwo... ..wkrótce miało.. ..przybliżyć się do oszałamiającej liczby miliona kilometrów kwadratowych...”
Niestety, obie strony przypisywały sobie przywilej samodzielnego działania w polityce zagranicznej, „Chadzały samopas”, co...
„...ostatecznie miało całą Rzeczpospolitą zaprowadzić do katastrofy...”
Ale wracajmy do królewskiego wakatu. „Bardzo wielu było w Koronie wyznawców poglądu”, że..
„Dobry Moskiewski wszystko naprawi”
Nie było jeszcze wtedy współczesnej rusofobii, więc.../str.34/
„Kandydatura moskiewska miała znaczne widoki. Zaprzepaścił je car. GROŻNY WCALE SOBIE NIE ŻYCZYŁ TRONU W POLSCE i dlatego wysunął niemożliwe dla katolickiego kraju żądania...”. /podk.moje/
I tak, przez całą historię stosunków polsko-rosyjskich konfliktuje je rywalizacja dwóch chrześcijańskich religii. Prawdziwą przyczyną odmowy przyjęcia korony było to, że.. /str.24/
„Iwan liczył, że zamęt bezkrólewia zniweczy unię i obdarzy go Litwą..”
Z powodu różnic zdań, jak i BRAKU CHĘTNYCH, nasadzono siłą koronę na łeb biseksualnego młodzieńca Henryka Walazego, „wojującego katolika”, który.. /str.36/
„...odznaczył się jako jeden z organizatorów strasznej rzezi różnowierców, zwanych we Francji hugonotami. Maskra rozpoczęła się w Paryżu o 4 rano 24 sierpnia 1572 roku i przeszła do historii pod nazwą Nocy św. Bartłomieja...”
Magnateria, której znacząca większość była protestancka, zgodziła się, bo dzięki odpowiednim ustawom /artykuły henrycjańskie, pacta conventa/ władza króla została poważnie ograniczona. Cała ta heca odbyła się 21 lutego 1574 roku, a już po czterech miesiącach strojniś /gustował w strojach kobiecych/ Walezy, w nocy z 18 na 19 czerwca uciekł potajemnie z podarowanego mu królestwa
„Kasztelan Jan Tęczynski doścignął zbiega koło Pszczyny już za rubieżami Rzeczypospolitej.. ..BŁAGAŁ O POWRÓT...” /podk.moje/
A piękniś jego i Polskę OLAŁ. Potem ogłoszono królem Maksymiliana II, a po trzech dniach inni, pod przywódctwem Zamojskiego i Zborowskich, w dniu 15.12.1575 r., - Batorego.
Mniemam, że już dotychczas podane szczegóły, zachęcą Państwa do tej pasjonujacej lektury.
.

Thursday, 27 November 2014

Stefan CHWIN - "Złoty pelikan"

Stefan CHWIN - “Złoty pelikan”
Do tej pory zamieściłem tylko dwie krótkie notki na temat jego książek, oceniając „Hanemanna” na 3 gwiazdki, a „Żonę Prezydenta” na 7. W związku z tym, postanowiłem tej książce przyjrzeć się szczególnie uważnie. Niestety, efekt nie był radosny.
Nim przystąpiłem do poznawania treści, Chwin narzucił mnie swoistą grę, nie pytając czy mam na nią ochotę. Na stronie wydawcy zamieścił uwagę:
„W książce tej znalazły się głosy i parafrazy głosów m.in. Leszka Kołakowsiego, Arnolda Schwarzeneggera..... /tu wymienia ponad 20 osób/ ...mojej Żony oraz stu tysięcy innych osób, które znałem bliżej lub dalej. Kto ciekaw, niech znajdzie”
Nie jestem ciekaw, więc nie znalazłem, bo nie szukałem. Ale i tak nie mogłem nie odnotować przeintelektualizowania książki, właśnie przez zbyt liczne te „parafrazy głosów”, w tym „mego” Tischnera spłaszczonego w denerwujący mnie sposób. Ale podstawowym wg mnie minusem tej książki jest osobowość bohatera, na określenie której ciśnie się na usta mrowie słów: egotyk, pesymista, masochista, fatalista, malkontent, frustrat, megaloman, obłudnik, a przede wszystkim potencjalny pacjent psychiatry; jednym słowem, jak mówiliśmy w okresie mojej młodości „świr kapustnik”.
Bohater imieniem Jakub ma wg powszechnej opinii wszystko: żonę, chałupę, dobrą pracę i niezależność finansową, a on zamiast kupić „kobicie” kwiatka, wziąć ją do teatru lub kina, potem do dobrej restauracji, zamówić ulubiony przez nią „kawałek” u orkiestry i w tańcu przytulić, żyje obok niej, zamyka się w sobie i snuje apokaliptyczną wizję świata. Nie chcę cytować tych wszystkich współczesnych plag egipskich, które opisuje m.in. na str. 8-12., ale przytoczę fragment opisujący ich życie małżeńskie: /str.89/
„..Kłócili się o głupstwa. Wieczorem po powrocie z pracy mówili: „miałam dziś ciężki dzień”, „miałem dziś ciężki dzień”. I każdy dzień był naprawdę „ciężkim dniem”, bo nie rozjaśniało go już dawne światło. Jeszcze się łudzili, że to tylko przejściowe, że to minie, ale ich ciała mówiły co innego. „Wlekli się” do pracy. „Powłóczyli nogami”, wracając. „Nie chce mi się ruszyć ani ręką ani nogą” - mówili siadając do kolacji i to wspólne zmęczenie łączyło ich na moment, ale potem rozdzielało jak zimny płomień..”.
Jestem starszy od Chwina o sześć lat, a od jego bohatera - kilkanaście i nic nie mogę zrozumieć z tego bełkotu o tych żywych trupach. Bo ja jednego dnia sobie nie życzę bez partyjki tysiąca z moją żoną i rozmowy na wszelkie tematy w trakcie niej. Praca, ta największa przyjemność i cel życia, która daje normalnemu człowiekowi satysfakcję i poczucie spełnienia, a ciepło rodzinne służy podzieleniu się przeżyciami całego dnia i inspiruje do dalszych sukcesów zawodowych. Tych ludzi praca męczy, a w domu, łączy ich jedynie wspólne żarcie. PO CO ONI JESZCZE ŻYJĄ? PO CO SIĘ MĘCZĄ NA TYM ZIEMSKIM PADOLE? No i po co autor męczy czytelnika?
Pretekstem do autodestrukcji bohatera jest plotka o samobójczej śmierci jakiejś dziewczyny. Bez tej plotki znalazłby inny pretekst, by ach!! jak głęboko się umartwiać, a tak naprawdę babrać się w swoich pseudointelektualnoreligijnych rozważaniach. Cel uświęca środki. A celem jest zapatrzenie się w samego siebie, szczególnie, że próżność bohatera daje mu mniemanie o własnej wyższości intelektualnej nad innymi.
Wróćmy jeszcze do poszukiwania rzekomej samobójczyni. Bohater przeszukuje stosy policyjnych akt , bez dokonania jakiejkolwiek selekcji. Przecież krąg jego poszukiwań tak łatwo zawęzić, bo dziewczyna musi mieć 18 do 22 lat i mieć maturę, skoro zdawała na studia. A on ekscytuje się zdjęciami wszystkich denatek i to tymi najbardziej drażliwymi z miejsca samobójstwa, które w ŻADEN sposób nie pomogą mu w poszukiwaniach. TO JEST CHORE!! Jemu to jest potrzebne do KREACJI SAMOOSKARŻENIA!! On CHCE być winny, bo to RECEPTA na dotychczas bezcelowe ŻYCIE.
Jak ktoś lubi się umartwiać i stwarzać sztuczne problemy z niczego, bo nie wie co ze swoim życiem zrobić, to niech się pseudofilozofią Chwina delektuje. A mnie niewiele życia zostało i zamierzam się nim radować, przeto tego autora więcej do ręki nie wezmę.

Wednesday, 26 November 2014

Helena MNISZKÓWNA - "Trędowata"

Helena MNISZKÓWNA - „Trędowata”
Zacznę od liczbowych danych: 920 ocen/ 73 opinie/ średnia zaledwie 6,53. Tylko 11 osób odważyło się dać 10 gwiazdek, więc ja będę DWUNASTY. Kochani, ulegliście wrednej, niesprawiedliwej propagandzie, że to szmira, kicz kiczów, łzawy melodramat. Tylko ostatnie określenie jest częściowo prawdziwe, bo to NAJSŁYNNIEJSZY POLSKI MELODRAMAT, oceniony pozytywnie przez Bolesława PRUSA, przyjęty życzliwie przez krytykę i wzgardzony dopiero wtedy, gdy „niższe” klasy zaczęły się nim zachwycać. „ELYTA” poczuła się urażona, bo dzielić się lekturami z „chamstwem” nie przystoi. Wobec płynących łez kucharek i praczek nad losem Stefci, panie z „towarzystwa” odcięły się, ukryły własne łzy, a usłużni krytycy przystąpili do totalnego ośmieszania książki. Mimo to, dziwię się, że Hollywood specjalizujący się w filmach wyciskających łzy, nie zauważył tego dzieła.
Przypomnijmy też, że autorka była osobą wykształconą i władała czterema obcymi językami. Wacław Kruszewski w „Życiu Siedleckim” pisze:
„Bezsporną zasługą Mniszkówny jest fakt, że poprzez swoje ckliwe powieści powiodła o krok naprzód prymitywnego czytelnika do nowoczesnej literatury - stwierdził prof. Julian Krzyżanowski. - "Trędowata" uzyskała zaskakującą ilość wydań: do 1938 roku doczekała się ich aż 16, plus kilka zagranicznych”.
Michał Rażniewski z kolei, przytacza opinię Wiktora GOMULICKIEGO:
„Gomulicki chwali akcję powieści przeprowadzoną "z niemałą zręcznością i w sposób istotnie zajmujący", chwali autorkę, która "kreśli piękne obrazy przyrody, umie zręcznie poprowadzić dialog, w scenach dramatycznych zdobywa się na siłę...", chwali wreszcie zawarte w "Trędowatej" "próby satyry społecznej i moralizowania na temat obowiązku arystokracji."
Drodzy Państwo! Uwolnijcie się od głupiej środowiskowej presji i przeczytajcie jeszcze raz „Trędowatą”, urońcie parę łez i nie bójcie się zaprezentować niezależnej własnej opinii

Arturo PEREZ - REVERTE - "Życie jak w Madrycie"

Arturo PEREZ-REVERTE - „Życie jak w Madrycie”
Jest to zbiór jego felietonów z lat 1998-2001, ale w większości aktualnych i dzisiaj. Należy podkreślić DOBRĄ ROBOTĘ tłumacza Wojciecha Charchalisa, który świetnie operuje potocznym, „nieparlamentarnym” językiem polskim. Zrozumiałe jest, że tak szeroki wybór /bodajże 52 felietony/ wzbudza różne emocje u różnych czytelników. Dla mnie niewątpliwą perełką jest drugi felieton pt „Bożonarodzeniowa piosenka” i od niego radzę zacząć lekturę.
W trakcie dalszej lektury poniosłem klęskę: wynotowywałem najciekawsze tematy, świetne uwagi i zaznaczałem najlepsze felietony; i wszystko na nic, bo uzbierała się tak długa lista, że wyróżnianie czegokolwiek byłoby niesprawiedliwe. Nie pozostaje mnie nic innego jak gorąco polecić Panstwu ten wspaniały jarmark różności.

Richard RUSSO - "Córka ladacznicy"

Richard RUSSO - “Córka ladacznicy”
Jest to zbiór siedmiu opowiadań napisanych przez Richarda RUSSO /ur.1949/, nagrodzonego w 2001 roku „Pulitzerem” za „Empire Falls”. Na „lubimy czytac” ta książka ma 38 ocen/2 opinie /średnią 4,9, a „Koniec Empire Falls” /polski tytuł/ : 133/7/6,98. Niestety, ta omawiana, jest pierwszą moją lekturą tego autora, nie mam więc skali porównawczej.
Kto nie lubi streszczeń niech dalej nie czyta. Nie wiem o co chodziło autorowi, więc podzielę się swoimi odczuciami po lekturze każdej z siedmiu opowieści:
Stara zakonnica, która jako dziecko prostytutki znalazła schronienie u sióstr zakonnych, opisuje i przedstawia na „warsztatach pisarskich”, swoje życie pełne udręk ze względu na biedę i pochodzenie. Analiza jej opisu doprowadza do wniosku, że ojcem jej był matki alfons. A ona wyczekiwała przez długie lata jego pojawienia się i żyła nadzieją, że ją od sióstr zabierze./??!!/
Stary dziad, wdowiec, dostaje od nienawidzącej go szwagierki akt zmarłej żony i namiary na malarza-kochanka. Nie wiem po co, ale jedzie do niego i dowiaduje się, że żona zdradzała go przez co najmniej 20 lat. Teraz, nie wiadomo dlaczego zakochuje się w swojej żonie z obrazu, mimo towarzystwa młodej, pięknej kochanki i faktu, że żona zmarła wiele lat temu /???!!/
52-letni ojciec nieudanej córki zostaje wezwany przez nią, by rozmówić się z zięciem, który jej przyłożył. Ojciec ekspediuje zięcia /??!!/
Kobieta, pochodząca z dołów społecznych /chowana w przyczepie campingowej w Phoenix/, dusi się w małżeństwie ze spokojnym sklepikarzem; ucieka więc od męża, zabierając jego samochód i ich 12-letniego syna, młodocianego bandytę-chuligana. Konfrontacja z rzeczywistością i brak forsy zmusza ją do sprzedaży starego grata i powrotu do ciapowatego męża, by całe dalsze życie wspominać bezsensowną eskapadę /??!!/
Emerytowany pisarz z 55-letnią żoną trafiają na plażę nudystów, rozbierają się, a gdy przypadkowi młodzi ludzie pomagają mu, po chwilowym jego zaćmieniu, odnależć żonę, to on każe jej zakryć nagość /??!!/
Dwóch niezbyt wielkich pisarzy miota się z pomysłem podjęcia akcji mającej na celu zamknięcie /ponoć/ śmiercionośnej fabryki, której właścicielem jest ojciec jednego i która spowodowała /ponoć/ śmierć drugiego, /ale zapewniała mu egzystencję/ Okazuje się, że i syn-pisarz ma /ponoć/ niezłośliwego raka. /??!!/
W małym miasteczku nudna scenka rodzajowa z małżeństwem chwilowo w separacji i dwoma chłopcami-nieudacznikami zmuszanymi przez ojców do gry w baseballa. /??!!/
PODSUMOWANIE: banialuki, duperele, nudna tematyka, a jeszcze nudniejszy opis wydarzeń. Cel takiego pisarstwa pozostaje nieznany. Gwożdziem do trumny jest nieporadność językowa tłumaczki, ktora jest na bakier ze stylistyką języka polskiego. Np: /str.108/
„Poza tym to w końcu przez niego ich powrót na wyspę, o którym tak często rozmawiali, był ciągle odkładany co najmniej przez ostatnich dziesięć lat”
Winno być:
„Poza tym, ich powrót na wyspę, o którym tak często rozmawiali, był ciągle odkładany /właśnie/ przez niego od co najmniej dziesięciu lat”

Tuesday, 25 November 2014

Janusz RUDNICKI - "Smierć czeskiego psa"

Janusz RUDNICKI - „Śmierć czeskiego psa”
Skleroza nie boli. Zapomniałem, że recenzowałem Rudnickiego „Trzy razy tak!” i ponownie je wypożyczyłem wraz ze „Śmiercią czeskiego psa”. Sprawdziłem w swojej recenzji, że oceniłem książkę Rudnickiego na „pałę”, lecz znalazłem tam również uwagę, że aktualnie czytana cieszyła się największą estymą wśród czytelników.
No i przeczytałem. To już nie „bełkot” to RYNSZTOK, i dziwnym trafem znowu mamy Wydawnictwo W.A.B. Gratulacje! Ścisła specjalizacja!
Jeśli nawet sam pomysł na opowiadanie wydaje się niezły, jak np z winniczkami zdychającymi w samochodzie, to autor wykazuje się całkowitym brakiem talentu, nie mówiąc o smaku. On potrafiłby zepsuć każdy dowcip!! Gdyby taki temat podsunąć śp Jankowi Himilsbachowi, to poptrafiby zrobić z tego finezyjną perełkę, nawet gdyby się wsparł Hamiltonem /J.Zb.Słojewskim/.
Drodzy Państwa nie bierzcie do ręki żadnej z 9 książek tego nieudacznika!!

Jonathan SWIFT - "Podróże Guliwera"

Jonathan SWIFT - “Podróże Guliwera”
UWAGA ogólna: wynik na „lubimy czytać” 762 ocen/30 opinii/6,27 średnia świadczy o kontakcie z ta książką JEDYNIE, TYLKO w wieku dziecięcym.
UWAGA techniczna: czytam to arcydzieło na “wolne lektury”, gdzie podają, że “tłumacz nieznany”. A szkoda, bo wiem, że Maciej Słomczyński /ten od „Ulissesa” i od kryminałów Joe Alexa/ również to tłumaczył.
UWAGA merytoryczna: czytam, że to KLASYKA LITERATURY DZIECIĘCEJ /jak najbardziej!!/, że to KLASYKA LITERATURY ANGIELSKIEJ /jak najbardziej !!!/, że to ARCYDZIEŁO LITERATURY ŚWIATOWEJ /jak najbardziej!!!/, że to jedna z 6 książek, które Orwell zabrałby na bezludną wyspę /JA TEŻ!!/, że to PARODIA ówczesnych książek /dzienników/ podróżniczych /jak najbardziej !!!/ , no i wreszcie, że to SATYRA NA LUDZKĄ NATURĘ, aktualna „na zawsze”.
I w tym ostatnim stwierdzeniu jest sedno. W związku z tym NIE LEŃCIE SIĘ i przeczytajcie to arcydzieło, napisane prawie 300 lat temu /1726/, jeszcze raz, bo wspomnienia z lektury w wieku dziecięcym dotyczą TYLKO wątku przygodowo-podróżniczego, podczas gdy jest to zbiór obserwacji zachowań ludzkich i refleksji filozoficznych. A najważniejsżą zaletą jest ich AKTUALNOŚĆ, bo NATURA LUDZKA NIEZMIENNĄ JEST.
Najistotniejsze spostrzeżenie to, że TRZY ŚWIATY; NASZ, LILIPUTÓW i OLBRZYMÓW NICZYM SIĘ NIE RÓŻNIĄ, a zmienia się tylko pozycja obserwatora.
Nie będę Panstwu psuł lektury, a zapytam tylko czy przeciąganie Guliwera /czytaj: Wielkiego Brata – USA/ na swoją stronę przez odwiecznie walczące z sobą społeczeństwa Liliputu i Blefusku /czytaj: np Irak contra Iran, szyici contra sunnici/ nie wydaje się Państwu znajome?

Sunday, 23 November 2014

Stefan GRABIŃSKI - "Namiętność"

Stefan GRABIŃSKI - „Namiętność”
Grabiński /1887-1936/ nazywany „polskim Poe”, „stworzył swoisty, rozpoznawalny styl literacki, oparty na zestawieniu tradycyjnej, realistycznej narracji z elementami języka poetyckiego”. /Wikipedia/. No i wskutek braku ciekawszej lektury, przeczytałem na „wolne lektury” opowiadanie „Namiętność”.
Lektura „miła, lekka i przyjemna”, a przede wszystkim „kulturalna”. Bo styl Grabińskiego to relikt epoki, w której nie było miejsca dla chamstwa i prostactwa dominującego w dzisiejszej literaturze. I dlatego polecam to i inne jego opowiadania pragnącym oddetchnąć od wszechobecnej wulgarności.

Saturday, 22 November 2014

Anatole FRANCE - "W cieniu wiązów"

Anatole FRANCE - “W cieniu wiązów”
Anatole France /1844-1924/ wg Wikipedii:
„W swojej twórczości, zarówno literackiej, jak i eseistycznej, głośno krytykował konwenanse religijno-obyczajowo-społeczne we Francji przełomu XIX i XX wieku. Laureat Literackiej Nagrody Nobla za rok 1921”
Najpopularniejsze jego utwory to „Zbrodnia Sylwestra Bonnard” /1881/ oraz „Gospoda pod Królową Gęsią Nóżką” /1892/. A ja odkryłem genialne, bo jakże aktualne, „W cieniu wiązów” /1897/, ktorego akcja dzieje się we Francji w roku 1897. W parku, w cieniu tytułowych wiązów prowadzą swoje dysputy: uczony Bergeret i ksiądz Lantaigne, który marzy o nominacji na biskupa. Drugim kandydatem na to stanowisko jest ks. Guitrel, a w intrydze ważną postacią jest również Żyd i mason, Worms-Clavelin. Nadzieje „naszych” księży okazują się płonne, bo kandyduje ogółem osiemnastu, ale to jest bez znaczenia, gdyż clou jest tematyka rozmów.
Uczony Bergeret z księdzem Lantaignem
„— Panie Bergeret, czy można mieć o tej samej sprawie dwa zupełnie różne sądy, jeden teologiczny, pochodzenia boskiego, drugi czysto racjonalny lub doświadczalny, ludzki — to pytanie rozstrzygam twierdząco. I wykażę panu słuszność tej pozornej sprzeczności na najprostszym przykładzie. Kiedy siedząc w swym gabinecie przed stołem zarzuconym księgami i papierami wołasz: „To nie do uwierzenia, w tej chwili położyłem na stole nóż do rozcinania papieru i nie mogę go znaleźć; widzę go, zdaje mi się, że widzę go jeszcze, a już go nie widzę”, gdy tak myślisz, panie Bergeret, masz dwa zupełnie odmienne sądy o tym samym przedmiocie; jeden, że twój nóż jest na stole, bo na nim być powinien — ten sąd oparty jest na rozumie; drugi, że noża nie ma na stole, skoro go nie znajdujesz; ten oparty jest na doświadczeniu. Oto dwa niezgodne z sobą sądy o tym samym przedmiocie. A jednak są równoczesne. Jednocześnie twierdzisz, że nóż jest i że go nie ma na stole. Wołasz: „Jest tu, jestem tego pewien”, i w tej samej chwili doświadczasz, że go nie ma”.
I dalej:
„Wiem, że są księża uważani za wybitnych, którzy utrzymują, iż wiedza godzić się winna z teologią. Nienawidzę tej zuchwałości, powiedziałbym — tej bezbożności: bo jest pewna bezbożność w tym, by jednoczyć prawdę absolutną, niewzruszoną, z tym rodzajem prawdy niezupełnej i przejściowej, którą zowiemy wiedzą.... ... religia i wiedza nie powinny łączyć się, tak jak nie łączą się absolut i względność, skończoność i nieskończoność, cień i światło!”

A to dopiero poczatek polemiki. Przyjrzyjmy się pokrętnym tłumaczeniom księdza:
„— Ksiądz rektor — zauważył profesor — gardzi wiedzą.
Ksiądz potrząsnął głową przecząco.
— Bynajmniej, panie Bergeret, bynajmniej! Za przykładem świętego Tomasza z Akwinu i wszystkich doktorów Kościoła sądzę, że wiedzę i filozofię należy starannie uprawiać w szkołach. Nie gardzi się wiedzą bez gardzenia rozumem, nie gardzi się rozumem bez gardzenia człowiekiem, nie gardzi się człowiekiem bez obrazy Boskiej. Niebaczny sceptycyzm względem rozumu ludzkiego jest pierwszym stopniem do zbrodniczego sceptycyzmu, który rzuca się na tajemnice boskie. Cenię wiedzę jako dobrodziejstwo dane nam od Boga. Ale jeśli Bóg dał nam wiedzę, nie dał nam swojej wiedzy. Jego geometria nie jest naszą. Nasza tyczy się płaszczyzny lub przestrzeni. Jego — spełnia się w nieskończoności. Bóg nas nie zwiódł; dlatego sądzę, że istnieje prawdziwa wiedza ludzka. Nie dał nam poznać wszystkiego; dlatego twierdzę, że ta wiedza, aczkolwiek prawdziwa, jest bezsilna wobec Prawdy Prawd. I rozdźwięk ten, ilekroć się z nim spotykam, stwierdzam bez lęku; nie dowodzi on niczego ani przeciwko niebu, ani przeciwko ziemi”.

W książce pojawia się “nawiedzona”, ktorą nawiedza święta Radegonda . Jak cienka jest granica pomiędzy „cudami”, a „opętaniem” wynika z poniższych uwag:
Bergeret kpi:
„Ci, którzy wierzą, że córce Jakuba d'Arc istotnie ukazała się święta Katarzyna w towarzystwie świętego Michała i świętej Małgorzaty, będą, jak sądzę, bardzo zakłopotani, gdy im się wykaże, że święta Katarzyna z Aleksandrii nigdy nie istniała i że jej historia jest tylko kiepskim greckim romansem”.
Wyjaśnijmy, że Watykan uznał wreszcie tzw św. Katarzynę za wytwór fantazji, wymyśloną by przyćmić zamordowaną przez Kościół uczoną aleksandryjską Hypatię. Na ten temat polecam świetną książkę Marii DZIELSKIEJ pt „Hypatia z Aleksandrii” bądż mój esej „Hypatia” na blogu wgwg1943blogspot.ca.
Ale najciekawsze rozmowy są o republice.
Ks.Lantaigne;
„Republika jest zasadniczo zła. Jest zła, bo chce wolności, a tej nie chciał Bóg-Władca, który część swej władzy przelał na kapłanów i królów; jest zła, bo chce równości, której Bóg nie chciał, skoro ustanowił hierarchię w niebie i na ziemi; jest zła wprowadzając tolerancję, której Bóg chcieć nie mógł, zła bowiem tolerować nie może; jest zła, bo zasięga zdania ludu, jak gdyby tłum nieuków miał mieć pierwszeństwo przed małą liczbą wybranych stosujących się do woli Boga, a wola ta rozciąga się na rząd i nawet na szczegóły administracji, jako zasada, której skutki w nieskończoność się rozwijają; jest zła wreszcie, bo ogłasza swą obojętność religijną, to jest swą bezbożność, swe niedowiarstwo, swe bluźnierstwa, z których najmniejsze jest śmiertelne; jest zła, bo przyznaje się do różnorodności, która jest złem i śmiercią!”

To jeszcze słuszne stwierdzenie Bergereta:
„Bez wątpienia, silna władza daje narodowi wielkość i rozkwit”
Dodajmy, że wg księdza ustrój republikański przyniósł „rozwody i maltuzjanizm” tzn antykoncepcję oraz propaguje tolerancję, która prowadzi do bezbożnictwa.
To tylko drobna część tematów poruszanych w książce France’a, którą gorąco Państwu polecam

WITKACY - "Sonata Belzebuba"

WITKACY - “Sonata Belzebuba” czyli prawdziwe zdarzenie w Mordowarze
sztuka w trzech aktach

Jest to świetna KOMEDIA Z TRUPAMI, do której można też podejść poważnie z pewną dozą pompatyczności. Najwybitniejszy znawca Witkacego, autor wspaniałego dzieła pt „Witkacego portret wielokrotny”, prof. zw. Janusz DEGLER /z Wrocławia/ pisze:
„Witkacy, podejmując wątek faustyczny i interpretując go zgodnie z doświadczeniem swego czasu, wpisuje się Sonatą Belzebuba w długą, datującą się co namniej od romantyzmu tradycję sporu o to, czy sztuka może podlegać jakiejkolwiek ocenie moralnej i czy status artysty nie zwalnia go z różnego typu ograniczeń, powinności i serwitutów, jakie społeczeństwo nakłada na człowieka. Czy wielkość dokonań twórczych nie stanowi dostatecznego usprawiedliwienia dla wszelkich prób naruszenia ustalonego porządku i wszystkich odstępstw od obowiązujących zasad?”
Witkacy wyprzedził Manna serwując nam Istvana zamiast Fausta, a Belzebuba zapowiedział już w pierwszej scenie, gdy Babcia przypominając starą baśń mówi:
„Miał to być — to znaczy ten Belzebub — podobno całkiem zwykły pan z czarną brodą, ubrany trochę ze staroświecka, coś jakby nasz brazylijsko-portugalski hidalgo: de Campos de Baleastadar”.
A że Witkacy ma poczucie humoru, to już same nazwiska pobudzają do śmiechu: stryj Rio Ramba, demoniczna śpiewaczka Hilda FAJTCACY czy INTRIGUEZ de ESTRADA. Do tego stateczna BABCIA wyznaje:
„Byłam potworem moralnym w młodości, a fizycznie tak byłam pociągająca, że ludzie wypruwali sobie dla mnie żyły”.
Rio RAMBA popełnił dla niej malwersacje i uciekł do Brazylii, a wszystko dzieje się na Węgrzech, w MORDOWARZE, które jakoś przypomina Zakopane... i czytajcie dalej sami, i to natychmiast, bo wystarczy wejść na „wolne lektury”. Dobrej zabawy!

Friday, 21 November 2014

Zbigniew HERBERT - "Herbert nieznany. Rozmowy"

Zbigniew HERBERT - “Herbert nieznany. Rozmowy”
W notce wydawcy - Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2008 - czytamy: /str.272/
„Wywiady zebrał, opracował do druku, przepisał i opatrzył notami Henryk Citko przy redakcyjnej współpracy Barbary Toruńczyk i Doroty Jovanki Cirlic, która skolacjonowała je z pierwodrukami”.
I chwała im za to, bo dostaliśmy Herberta sympatycznego/!/, błyskotliwego, inteligentnego, ironicznego, i wykazującego olbrzymi zasób wiedzy. Niemniej NIL NOVI SUB SOLE.
Pierwsza część to wywiady z samym sobą. Ta konwencja bardzo mnie się spodobała, bo któż inny mógłby sformułować trafniejsze pytania. Pamietajmy bowiem, że nie ma głupich odpowiedzi; są tylko głupie pytania. Moje prywatne życie /wnuczka po ukończeniu University of Toronto uczy angielskiego w Barcelonie i zachłystuje się Europą, po raz pierwszy widzianą/ wpływa na zachwyt nad trafną odpowiedzią Herberta na pytanie samemu sobie postawione: /str.11-12/
„- Uważa pan zatem, że istnieje zasadnicza różnica między cywilizacją europejską a amerykańską?
- To jest tak oczywiste, jak różnica między sekwoją a brzozą, Zatoką Neapolitańską a zatoką San Francisco, ale to już jest przecież banał.. Więc wracam do sprawy różnic umysłowości... ..Wiekszość moich studentów miała wyobrażnię ahistoryczną. Wszystko, co przeszłe, zatopione było w jakiejś mglistej atmosferze obcości, nieprzydatnosci, dziwactwa... Dalej, brnąc w różnicach, zauważyłem tutaj - i jest to, jak mi się zdaje, nie sprawa gustów literackich, ale refleks postawy ogólnej - coś, co bym określił jako skłonność, upodobanie do takich wytworów kultury, które można ogólnie określić nazwą „realistyczne” czy „naturalistyczne”. Na przykład, dla większości moich studentów bardziej interesujący był dramat społeczny Ibsena czy naturalistyczny Gorki i Hauptmann niż, powiedzmy przykładowo, póżny Strindberg, symbolista Maeterlinck czy teatr absurdu. W ustach moich studentów określenia „realistyczny”, „taki jak w życiu” były synonimem słowa „dobry”. Ich TRZEŻWY PRAGMATYZM wzdragał się przeciw wszelkiemu filozoficznemu rozszczepianiu włosa na czworo, wielości rzeczywistosci i metafizycznym dreszczom...” /podk.moje/
Pozwoliłem sobie na długi cytat, którego sedno Wojtek Młynarski określilby jednym wyrażeniem „nie przyswaja”. Student amerykański pewnych rzeczy „nie przyswaja”, bo: /str.13/
„Przeciętny student interesował się głównie notami, starał się przebrnąć przez egzaminy i otrzymać od wszechwładnego komputera parę dodatkowych cyfr, które pracowicie sumowane pozwolą mu ukończyć możliwie szybko studia i dostać względnie dobrą posadę..”
Dodajmy: i zacząć spłacać ok 50 tys $ pożyczkę zaciągnietą na swoje studia. Na myślenie nie ma czasu...
Poświęciłem dużo miejsca powyższemu tematowi, bo i tak o wszystkich „mądrościach” wypowiadanych przez Herberta nie jestem w stanie nawet wspomnieć. Lepiej więc omówić sensownie jeden temat, niz pobieżnie wiele.
W części tej rozmawia też sam z sobą na temat „intelektualizmu poezji współczesnej”, która, jak dla mnie, stając się „intelektualną”, przestała być zrozumiałą.
Zauważam też skromność Herberta, który wielokrotnie /tu – str.29/ wspomina:
„..mojego mistrza profesora Elzenberga..”.
Druga, największa część - „Rozmowy ze Zbigniewem Herbertem” jest tak bogata, że wymyka się opiniowaniu. Pozostaje mnie jeno podzielić się z Państwem perełkami, które wychwyciłem. I tak o moralności: /str.40/
„...odczuwam dotkliwie brak tablic wartości we współczesnym świecie...”
Bartoszewski by mówił o granicach przyzwoitości. W rozmowie z Haliną Murza-Stankiewicz, poeta stara się samookreślić: /str.54/
„...jestem kimś, kto stara się w swoich utworach stosować logiczną właściwość określoną jako „semantyczna przezroczystość” - jest to termin zapożyczony z estetyki Husserlowskiej. Owa „semantyczna przezroczystość” to właściwość znaku polegająca na tym, że w trakcie używania go uwaga jest skierowana na przedmiot oznaczony, a sam znak nie zatrzymuje na sobie uwagi. Poprzez słowa chcę wyrazić rzeczywistość. Słowa powinny być szybą...”.
„Piknie goda”, bo poeta, a że ja nie wiem o co biega, tom kiep. Ale opinię o nauczaniu miłości do poezji w szkołach rozumiem: /str.70/
„..ostatnio przeglądałem zeszyt mojej siostrzenicy, i to mnie przeraziło. Wszyscy omawiani poeci walczyli o pokój, braterstwo między narodami, kochali swoją ojczyznę, natomiast trudno dowiedzieć się z tych „analiz”, dlaczego pisali wiersze, a nie artykuły do gazet..”.
Ja też nie wiem, może sensowny artykuł przekraczał ich możliwości ? Herbert wyraża też zdziwienie z powodu nazwania go w podręczniku szkolnym „poetą refleksyjno-intelektualnym”:
„Nie bardzo rozumiem to określenie. Przecież każdy człowiek powinien posługiwać sie swoim intelektem, jak naqjlepiej potrafi, a poezja jest takze refleksja o życiu, a zatem kazda poezja jest refleksyjno-intelektualna. Chciałbym, żeby kiedys autor podręcznika wyjasnił mi, CO MIAŁ NA MYŚLI ?”. /podk.moje/
Tym FUNDAMENTALNYM pytaniem w materii poezji kończę opinię, by nie przekroczyć przyjętych limitów w „lubimy czytać”

Wednesday, 19 November 2014

Leszek KOŁAKOWSKI - "Bergson"

Leszek KOŁAKOWSKI - „Bergson”
Kołakowski kiedyś napisał:
„FILOZOFIA - pięć nazwisk wyznacza wielkie etapy filozofii: PLATON /onto-teologia/, KANT /filozofia transcendentalna/, HEGEL /rozum jako historię/, BERGSON /czyste trwanie/, HEIDEGGER /fenomenologię bycia odróżnionego od bytu/”
Niniejsza książka jest wg autora „niczym innym aniżeli encyklopedycznym wprowadzeniem” i nie może konkurować z rozprawami szczegółowymi jak np Barbary SKARGI „Czas itrwanie. Studia o Bergsonie” /Warszawa 1982/.
Absurdem byłoby streszczanie książki Kołakowskiego bądż porywanie się na przedstawienie w recenzji poglądów Bergsona. Podam więc co najważniejsze z mego punktu widzenia. A więc Bergson /1859-1941/ urodzony w Paryżu, był synem polskiego Żyda, z zawodu kompozytora i angielskiej Żydówki.
W ujęciu Wikipedii:
„Bergson głosił, że główną rolę w procesie życiowym odgrywa nie rozum, ale pęd życiowy. Twórca kieruje się intuicją. Według Bergsona świat podlega ciągłemu rozwojowi a życie człowieka jest strumieniem przeżyć i czynów. Najwyższą wartość stanowi wolność.
Stworzył koncepcję élan vital, pędu życiowego, siły motorycznej, będącej przyczyną wszelkiej aktywności organizmów żywych”.
„Ewolucję twórczą” ogłosił w 1907, a siedem lat póżniej: /str.8/
„W 1914 roku główne dzieła Bergsona zostały umieszczone na indeksie ksiąg zakazanych przez Święte Oficjum; podobno Jacques Maritain był czynny w spowodowaniu tej sankcji, której oczywisty powód stanowiła ogromna popularność Bergsona wśród zwolenników modernizmu katolickiego..”
Warto tu przypomnieć, że protestant Maritain /1882-1972/ wraz z żoną Raissą /1883-1960/, rosyjską Żydówką byli początkowo uczniami Bergsona, jednakże po przejściu na katolicyzm w 1906, stali się zagorzałymi tomistami i przeciwnikami Bergsona. Tak to z przechrztami bywa, że są „świętsi od papieża”.
Gwoli skrupulatności dodajmy, że w 1927 roku Bergson dostał Nobla z literatury.
Książkę Kołakowskiego należy sumiennie przestudiować, a na koniec wieńczący dzieło zacytuję pytania Kołakowskiego, nie z książki, lecz z artykułu w „TP” z cyklu „O co nas pytają wielcy filozofowie/”:
„Bergsonowska filozofia sugeruje /bez wypowiadania ich wprost/ różne pytania, na które nie ma odpowiedzi, ale które są interesujące. Oto jedno z nich:
Skoro jest w mocy Boga stworzyć istoty rozumne a bezcielesne, jakimi my sami będziemy po śmierci, to dlaczego nie uformował nas takimi od początku, miast nas wystawiać na cierpienia cielesne?
A oto inne pytania:
Skoro rozum analityczny i nauka, by były skuteczne i użyteczne, muszą zniekształcić rzeczywistość, a wgląd intuicyjny ma wielkie trudności, by przełamać opór języka, czy mistyk, by mówić o Bogu w sposób zrozumiały, musi Go też zniekształcać?
Czy zdarza się w ogóle takie doświadczenie, które można opisać i które zarazem nie podlega absolutnie wątpliwości? Czy nauki empiryczne są istotnie na takim doświadczeniu zbudowane, jeśli ono istnieje?”.

Iwona BANACH/ Katarzyna PODSIADŁO - "Pokonać strach"/ "Staś"

Iwona BANACH/ Katarzyna PODSIADŁO -
„Pokonać strach”/ „Staś”
Dwie książki , dwóch autorek wyróżnione w konkursie literackim „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu” wydano w jednej . To był konkurs ogłoszony przez księgarnię św.Jacka w 2002 roku.
A ja poszedlem po prostu za ciosem: po zachwycie nad „Chwastem” Banach z chęcią sięgam po jej wcześniejszą próbę, przy okazji poznając drugą autorkę.
Wróćmy na chwilę do konkursu, który:
„..miał na celu pozyskanie, a następnie wydanie utworu literackiego promującego wartości chrześcijańskie. Patronat honorowy nad nim objęli: Prymas Polski kard. Józef Glemp i Metropolita Katowicki abp Damian Zimoń...”
Tymczasem „Pokonać strach” to studium ekstremalnej przemocy w rodzinie, beznadziei i ucieczce przed strachem w samotność, a przecież polski Kościół obsesyjnie głosi, że trwałość rodziny jest priorytetem. Bohater „rżnie” puszczalską teściową, za którą lata z nożem małżonek, po czym w niedzielę bogobojnie przyjmuje komunię. Zgnojona bohaterka wspomina uczestnictwo w mszy świętej: /str.123/
„A potem patrzyłam na innych i pytałam siebie, czy oni też tylko udają? Czy też, kiedy wracają do domu odkładają na półkę niedzielne uśmiechy, zdejmują z twarzy wyraz czci i razem ze świątecznymi ubraniami wieszają go w szafie, żeby się nie zmiął do następnej niedzieli? Czy oni tez nienawidzą się nawzajem do utraty tchu, przez cały tydzień, a od święta na chwilę stają obok siebie w sztucznym pokoju, aby nikt nigdy nie poznał prawdy? Oni, którzy dostali łaskę?”
Pewnie, tak; ale ta łaska wiary zabrzmiała cynicznie.
Tak więc poznałem dwa utwory Banach, ale w złej kolejności, bo znając „Chwasta”, przy tej lekturze ogarnia mnie „deja vu” i odczuwam ją jako etiudę przed opowieścią napisaną trzy lata póżniej. Doceniając talent autorki, a w tym umiejętne /w obu przypadkach/ operowanie retrospekcją, żywię nadzieję, że w następnych utworach zmieni tematykę.
O Katarzynie Podsiadło nic nie wiem poza notką zamieszczoną w książce. Jej „Staś” to bzdurne opowiadanko ze skrzywioną moralnością rodem z kościelnej kruchty, tanim sentymentalizmem i obłudą. Z literaturą to nie ma nic wspólnego, więc ocenie nie podlega.
Nic na to nie poradzę, że prosty rachunek 0 + 6 do 7 = 6 do 7, co podzielone na dwa daje gwiazdek 3, a Banach radzę w spółki więcej nie wchodzić

Tuesday, 18 November 2014

Iwona BANACH - "Chwast"

Iwona BANACH - “Chwast”
Według jakich kryteriów funkcjonuje rynek czytelniczy w Polsce? Wciska się ludziom sterty chał, knotów i ramot, a książki wartościowe nie mogą się przebić. Jestem głęboko wstrząśnięty lekturą omawianej książki, która wydana prawie dziesięć lat temu doczekała się na „naszym” portalu „lubimy czytać” zaledwie 14 opinii i 71 ocen, dających średnią 6,9. Podobnie jak u Lessing w „Piątym dziecku” reakcja pana tatusia na narodziny INNEGO jest, delikatnie mówiąc, bulwersująca: /str.53 i wiele innych/
„-Ty chyba oszalałaś?! To nie może być moje dziecko! Rozumiesz? Nie może!”
Ponieważ problematyka poruszona w książce Banach jest o wiele szersza, to wobec obdarowania „Piątego dziecka” 8 gwiazdkami, zmuszony jestem dać omawianej pozycji niemniej niż 9.
Banach słusznie stwierdza: /str.67/
„...wszystko co inne, nieznane, budzi strach..”
W konfrontacji z INNYM przydatna jest nadzieja, lecz to złuda, bo: /str.85/
„Nadzieja. Przereklamowany towar. Ktoś powie, ze trudno bez niej żyć, że nie można, a co, kiedy trzeba? Bo Bogu nawet i tego dla mnie zabrakło. Nadziei”.
Może bohaterka pochopnie ocenia Boga, ale tego Państwu nie zdradzę, by nie popsuć pasjonującej lektury. Autorka zastosowała sprytny trick: by nie wyszło, że to walka jednej nieszczęśliwej ze znieczulicą całego świata, stawia bohaterkę po drugiej stronie barykady, i każe jej w szczytowo chamski sposób potraktować niewidomego proszącego o podanie paczki: /str.42/
„-Ślepy pan jest czy co?! - i wtedy zdałam sobie sprawę ze swojego chamstwa. Dopiero wtedy, bo on nie widział..On naprawdę nie widział... Był niewidomy”.
Również w powyższym celu podaje nam liczne przykłady zdesperowanych kobiet zabijających swoje upośledzone dzieci. Mamy więc nie wydumany problem indywidualny, a społeczny. Można też sądzić, że dodatkowym motywem do zajęcia się tym tematem jest osobiste doświadczenie autorki, o czym czytamy na jej internetowej stronie:
„Jestem tłumaczką, nauczycielką, mamą dorosłej niepełnosprawnej dziewczynki....”
Aby Państwa zachęcić do tej lektury podaję, że najprzyjemniejszym bohaterem tej historii jest pies Misiek
.

Jan TWARDOWSKI - "Autobiografia" t.1

NIE ZGADZAM SIĘ!! Od tych słów zamierzam ponownie opublikować moje recenzje książek, których Państwo nie czytacie, a co do których wartości jestem głęboko przekonany. Ta idea powstała, gdy, dość przypadkowo, przejrzałem moje recenzje, które dostały najmniej plusów. Ale problem wnet okazał się o wiele poważniejszy, bo dotyczy książek za których recenzje dostałem od Państwa satysfakcjonującą ilość plusów, a mimo to poczytność tych naprawdę wartościowych pozycji jest znikoma. Wybieram tylko pozycje interesujące i zrozumiałe "dla każdego", a cykl zaczynam od utworów ks. Jana Twardowskiego.

Ksiądz Jan TWARDOWSKI - „Autobiografia”
Myśli nie tylko o sobie, t.1, Smak dzieciństwa 1915-1959

Na LC 7,7; opinii 3 !!!, moja recenzja dostała 45 plusów
Z notki Wydawnictwa:
„...Wrodzone pogodne spojrzenie, poczucie humoru i głęboka ufność księdza Jana Twardowskiego czynią z Autobiografii prawdziwe źródło radości życia, spokoju wiary i niegasnącej nadziei. Nie publikowane dotąd fotografie podnoszą ją do rangi prawdziwego wydarzenia na rynku wydawniczym...”
Wikipedia:
“.....Pochowany w.. ..Świątynii Opatrzności Bożej, zgodnie z życzeniem.. ..Glempa, a wbrew ostatniej woli księdza Twardowskiego, który chciał być pochowany na warszawskich Powązkach..”.
Zwracam Państwa uwagę na fragment o Zieleńczykach - nazwisko matki Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, w którego siostrze ciotecznej podkochiwał się młody Twardowski.
Dotychczasowa recenzja:
Kto nie zna pogodnej aury wytwarzanej przez księdza Twardowskiego, niech bierze się ostro do czytania nie tylko „Autobiografii” właśnie omawianej, lecz wszystkiego co po nim zostało. Taka lektura bardzo pomaga, uczy przyjaznego spojrzenia na otaczający świat.
Ks. Twardowski przywiązuje wielką wagę do korzeni. Pisze: (str.16)
„Jakie to ważne - znać swoje pochodzenie, tradycje domu..”
Bo dom to rodzina, a... :(str.13)
„Rodzina jest dziełem Bożym. Może być krzyżem dla nas, może być radością... ..Rodzina jest tajemnicą woli Bożej..”.
I dalej:
„Miałem tę łaskę, że żyłem w kochającej się rodzinie, a moje wspomnienia z dzieciństwa są wzruszające, bardzo rodzinne..”.
Dzięki wartościom pielęgnowanym w rodzinie: (str.57)
„poczucie istnienia Boga miałem zawsze”, choć „męczyły mnie.. ..nieraz rzeczy zewnętrzne, pewne formy religijności”.
„Pytają mnie: „Kto nauczył księdza wiary?”. Odpowiadam: „Matka”. Nikt tak jak matka nie potrafi nauczyć wiary. Potem studiowałem, byłem na teologii, spotykałem mądrych ludzi.. To też mi bardzo dużo dało. Ale wiara przekazywana przez matkę była najważniejsza. To nie była teologia. Ona życiem swoim świadczyła o wierze”.
A propos matki, warto przytoczyć uwagę: (str.30)
Nasz szacunek do matki wyrażał się w tym, że zwracaliśmy się do niej: „Proszę mamusi”, nigdy na „ty”.”
Z domu wyniósł też tolerancję: (str.38)
„Rodzice byli bardzo tolerancyjni dla każdego wyznania, każdej mniejszości narodowej. Wszyscy zostaliśmy wychowani w takim duchu..”.
Zrozumiały jest więc stosunek autora do Żydów: (str.39)
„Zawsze czułem do narodu żydowskiego wielki szacunek. Ileż oni włożyli w kulturę, nawet polską! Mają dwie ważne cechy: mistycyzm, spryt, i jednocześnie wielkie umysły. To naród, który nigdy nie miał analfabetów. Kiedy uczyłem w szkole, zauważyłem, że najlepsi uczniowie to Żydzi. Do dziś uważam, że lepiej, jak nas obgadają: „żydofile” niż „antysemici”.”
Skoro jesteśmy przy Żydach, wspomnijmy o fascynacji przyszłego księdza Korczakiem:(str.109-110)
„To był genialny pedagog. Może od niego nauczyłem się traktować dzieci indywidualnie. Mówił „człowiek”, a nie „dziecko”.. ..Janusza Korczaka uważam za świętego. Żydowski święty, bez żadnego obrazka, bez ołtarza i bez relikwii....Według mnie Janusz Korczak, doktor Henryk Goldszmit, zwany powszechnie Starym Doktorem, był chyba jednym z najserdeczniejszych mędrców, którzy się pokłonili Dziecku”.
Wśród ulubionych autorów swoich pierwszych lektur wymienia, podobnie jak ja, Makuszyńskiego: (str.72)
„Idolem mojej młodości, legendarną postacią, którą otaczałem miłością był Kornel Makuszyński. Obecnie już nie wydaje się tak dowcipny. A hrabia Fredro swoim dowcipem do dziś broni się przed zapomnieniem..”.
Autor o przyjaźni mówi: (str.142)
„Przyjaźń to jest coś niezwykle ważnego, co nie wszyscy w życiu znajdują. Zawsze jest wzajemna - nie tak jak miłość. Można beznadziejnie kochać całe życie, ale nie można beznadziejnie się przyjaźnić”
Wiele ciepłych słów poświęca Ksiądz swojemu przyjacielowi Jerzemu Pietrkiewiczowi (1916-2007). Wstyd się przyznać, że mimo jego siedmiu publikacji na „naszym” portalu „lubimy czytać”, nigdy o nim nie słyszałem. Trzeba będzie to naprawić!
Autor od młodych lat obracał się wśród kręgów literackich, więc we wspomnieniach wymienia całą plejadę twórców jakich na swojej drodze poznał. Mnie zainteresował fragment dotyczący Zieleńczyków i Baczyńskiego, w którym znajduję potwierdzenie faktów umieszczonych przeze mnie w recenzji „Wybór poezji” Baczyński. (str.177)
„Ojciec Dziuli /Zieleńczyk/, Adam, był profesorem filozofii we Wszechnicy... ..Jego siostra była matką poety, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego... ..Rodzina Zieleńczyków była .. ..pochodzenia żydowskiego, ale gestapo o tym nie wiedziało...”
Potem było Powstanie, a po Powstaniu seminarium, długa droga kapłańska uwieńczona stanowiskiem rektora kościoła Sióstr Wizytek, na miejsce legendarnego księdza Jana Ziei, który akurat (str.282) „podpadł u niego (tj Wyszyńskiego) w niełaskę”.
ŚWIETNA KSIĄŻKA EMANUJĄCA ŻYCZLIWOŚCIĄ DLA LUDZI, bo jak mówił ks. Twardowski, „tak szybko odchodzą”

Monday, 17 November 2014

Sergiusz PIASECKI - "Nikt nie da nam zbawienia..."

Sergiusz PIASECKI - “Nikt nie da nam zbawienia..”
Panowie Redaktorzy Wikipedii i in.! Nie wybielajcie Piaseckiego, bo on tego nie potrzebuje. Początkowo nic go z Polską nie łączyło, w domu mówiono wyłącznie po rosyjsku, a potem został BANDZIOREM, złodziejem i narkomanem. Dostał wyrok śmierci jako kryminalista, odsiedział 11 lat, aż dzięki sukcesowi jego powieści pt „Kochanek Wielkiej Niedżwiedzicy”, ujęło się za nim grono literatów z Wańkowiczem na czele i wymusiło na prezydencie Mościckim zwolnienie go w 1937 z więzienia. W AK był potrzebny, do wykonywania wyroków śmierci, bo wśród „normalnych” ludzi trudno jest znależć chętnych do pociągania za cyngiel. Cały jego urok polega na połączeniu „barwnego” życia z wybitnym talentem literackim. Nie róbcie z niego grzecznego chłopca, dumnego patrioty etc bo to nijak do niego nie pasuje i szkodzi sympatii jaką czytelnicy czują do tego niesfornego awanturnika. Nie róbcie z prostackich „Zapisków oficera Armii Czerwonej” pozycji sztandarowej, bo to „wypadek przy pracy” inspirowany konkretną sytuacją polityczną na emigracji, a talent Piaseckiego ujawnił się bardziej we wszystkich pozostałych pozycjach.
To teraz mogę już przejść do tej „fajnej” książki, która podobno jest trzecią częścią trylogii opisującej „środowisko mińskiego półświatka” /okładka/. I właśnie powyższa „przemowa” nabiera sensu, bo człowiek z „zewnątrz”, nigdy, w żaden sposob, nie byłby w stanie tak wiarygodnie przedstawić „kodeksu honorowego” przestępców, ani nakreślić psychologicznych rysów poszczególnych postaci.
Przejęcie władzy przez spragnionych wszelkich dóbr bolszewików stwarza konkurencję w złodziejskim fachu między funkcjonariuszami nowej władzy, dotychczasową ferajną, lecz i zwykłymi ludżmi zepchniętymi do skrajnej nędzy. Sama opowieść jest banalna, rodem z piosenek Grzesiuka, gdzie kochanka bandyty zdradza go i wydaje katom na śmierć. Samo zaś zakończenie, że niby białoruska ludność czeka na wyzwolenie przez Polaków śmierdzi fałszem.
Niemniej, książka jest świetnie napisana i nie ma możliwosci oderwania się od lektury

Antoinette MAY - "Żona Piłata"

Antoinette MAY - “Żona Piłata”
“Antoinette May reads Tarot cards, chases ghosts, and collects myths”
Ponadto przez wiele lat wciskała czytelnikom „San Francisco Chronicle” horoskopy. I przy tym powinna pozostać. NIESTETY postanowiła pisać. Jej problem, ale do momentu nieprzekraczania pewnych granic. A ona je przekroczyła, zdeptała, wykazując się niebywałą CHUCPĄ i GŁUPOTĄ.
Nie wiem, po co w Polsce, tj w kraju, którego mieszkańcy deklarują się katolikami, wydano takie BREDNIE.. Proszę Państwa, ja jestem jak najbardziej za wydawaniem Dawkinsa i szarlatanów jemu podobnych, bo zasłużyli na to swoim światowym rozgłosem, ale przeciw poświęcaniu jakiejkolwiek uwagi GLUPIEJ GĄSCE, w dodatku pozbawionej daru logicznego myślenia, znajomości Biblii, jak i zdolności tworzenia wiarygodnej fantazji.
NIE JESTEM PRAKTYKUJĄCYM KATOLIKIEM, ale w imię „wyższych wartości” protestuję przeciw propagowaniu bzdur naruszających niewątpliwie „uczucia religijne” wielu Polaków. „Szatańskie wersety” to nie są, więc autorka może spać spokojnie, choć niewątpliwie jej się marzyło zostać sławnym jak Rushdie.

Sunday, 16 November 2014

Barbara SKARGA - "Po wyzwoleniu...."

Barbara SKARGA - “Po wyzwoleniu…”
/1944-1956/
Sam, przed laty, wybrałem sobie autorytety, a wśród nich znalazła się prof. Barbara Skarga /1919-2000/ /obok Kołakowskiego, ks.Tischnera, ks.Bocheńskiego, ks.Hellera, prof. Marii Janion i Adama Michnika/. We wszystkim co napisała dominuje filozoficzna rozwaga i humanizm. A sens wspomnień o pobycie w łagrze, po bestsellerze Sołżenicyna, wyjaśnia sama, we wstępie „Od autora”:
„Trudno jest pisać o Gułagu po książce Sołzenicyna... ..Z niektórymi jego opiniami nie mogę się jednak zgodzić. Sołżenicyn patrzy na obozy z rosyjskiego punktu widzenia. Spojrzenie od wewnątrz ceni się na ogół wysoko. Niemniej nie dostrzega on spraw, które uderzały Europejczyka. Europejczyk od momentu aresztowania aż do chwili uwolnienia zwykle reagował inaczej niż Rosjanin. Inna była jego polityczna i moralna sytuacja, rzutująca na całość postępowania i przeżyć. Kiedyś, kiedy jeszcze znajdowaliśmy się w obozie, obiecywaliśmy sobie opisać go z humorem jako świat PIRAMIDALNEGO ABSURDU. Dziś trudniej mi zachować ten humor, może właśnie dlatego, że patrzę z dystansu, że już nie jestem aktorem, ale widzem, ŚWIADOMYM SPUSTOSZEŃ moralnych i fizycznych, jakie te lata przyniosły. Niekiedy jednak KPINA SAMA SIĘ CIŚNIE POD PIÓRO bo ostrzej widzi, wyrażniej rysuje..”., /podk.moje/
Ten cytat nie jest za długi, bo dokładnie wyjaśnia powód powstania książki, jak i jej przesłanie. Do różnic w mentalności autorka wielokrotnie powraca, a ja zdecydowałem się przytoczyć chyba najciekawszy: /str.56/
„Zdziwienie więc i konsternację wywołują ci, którzy do systemu nagiąć się nie chcą. Potulność tak przeżarła już mentalność sowieckich ludzi, że nawet uwięzieni nie mogą zrozumieć oporu. Po co się tak idiotycznie upierać? Godność? A cóż to znaczy? Postawa Polaka, Estończyka, Rumuna budzi powszechne zdumienie obozowiczów. Wot kakije, nu my was zgnoim. W tym okrzyku słychać zawiść i nienawiść jednocześnie. Są jeszcze więc tacy dziwni niezależni ludzie! Skoro tak, trzeba ich zniszczyć...”.
Powstał nowy gatunek: homo sovieticus, do ktorego nienawiść byłaby irracjonalna, bo...: /str.21/
„...komunizm jest nowym wcieleniem diabła. Nic jednak poradzić na to nie mogę, że nienawiści nie czuję, zwłaszcza do ludzi. Może do systemu, do tej idei, planu, czegoś w gruncie rzeczy abstrakcyjnego, co jednak konkretyzując się, stawało się potwornym mechanizmem łamiącym w swych trybach każdego, kto nie potrafił, nie umiał lub nie chciał tak wyszlifować swych kantów, by się mogły do nich dostosować. To fakt, że maszyna ta łamała swoich i cudzych, tych wolnych i tych uwięzionych, łamała mózgi, jednym słowem „SOWIETYZOWAŁA” ludzi. Odbierala im poczucie godności i wewnętrzną wolność. Uczyła myśleć gotowymi formułkami, zamieniała ludzi w ubrane w mundury manekiny. Ale i w tych drewnianych manekinach czasem coś drgnęło. Patrzyłyśmy więc na oficerów i żołnierzy w czerwonych lub niebieskich naramiennikach trochę ze zdziwieniem, trochę z litością; zwłaszcza żołnierze budzili litość. Biedni, mieli nad nami władzę, a bali się nawet myśleć. Ja, więzień, czułam się bardziej wolna, choć moi oprawcy mogli zrobić ze mną, co chcieli, aniżeli ten stary nadzorca, ktory ukradkiem, szybko, żeby drugi nie zauważył, wciskał mi w rękę odrobinę machorki. CZY MOGŁAM GO NIENAWIDZIĆ ?” /podk.moje/
To pytanie kończące kwintesencję książki świadczy o wielkim sercu i wielkim umyśle autorki.

Henryk BARDIJEWSKI

Henryk BARDIJEWSKI - “Dzikie Anioły”
Zbiór 38 krótkich opowiadań, ktore łączy sympatyczna ironia. Na swojej stronie Bardijewski /ur.1932/ umieścił uwagę:
„Dawno zauważono, że świat jest zabawny we fragmentach, lecz w całości smutny. Tragizm świata pozbawionego humoru byłby trudny do zniesienia”.
I jego twórczość uwzględnia powyższą sentencję. Napisał cholernie dużo: samych słuchowisk radiowych ponad 150. Lektura jego utworów przynosi pogodę i uśmiech. Niestety, takiej dobrotliwej, mało agresywnej literatury nie zwykliśmy zaliczać do WIELKIEJ. Przeto polecam Państwu niniejszy zbiór dla rozlużnienia, odreagowania, jak obecnie się mówi dla relaksu, lecz „cudów”, błyskotliwych fajerwerków nie spodziewajcie się. To po prostu życzliwa ironia starszego pana.

Saturday, 15 November 2014

Manuel VICENT - "Chorzy na miłość"

Manuel VICENT - “Chorzy na miłość”
OHYDA!!!
Miałem trudności w znalezieniu informacji o autorze i jedynie dowiedziałem się, że jest Hiszpanem, urodzonym w 1936 roku. No i bardzo dobrze, że go nie ma, bo zboczeńców w internecie nie potrzeba. Proponuje natomiast zapamietać wydawcę: Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, które propaguje pisaninę najniższej kategorii. Ale przejdżmy do tej szmiry.
Młoda masochistka doznaje orgazmów z 45-cio letnim Rumunem. Już widok noża wprowadza ją w stan ekstazy i pieje /str.26/
„-Zrób ze mną co chcesz... ”
No to Rumun znęca się nad nią i:
„Po trzech godzinach miłości.. ..leżeli w łóżku spoceni, UMAZANI KRWIĄ OBOJGA, martwi z rozkoszy....” /podk.moje/
Na scenie pokazuje się trzeci, stary zgred, który po niezobowiązującym spacerze wydzwania do naszej nimfomanki i słowami w stylu: /str.19/
„Teraz przesunę dłoń po twoim brzuchu... ..Podoba ci się?”
-doprowadzają się do orgazmu.
Reszta książki tylko dla dewiantów podobnych autorowi i redaktorom wydawnictwa. Tfu! Tfu!

Sofija ANDRUCHOWYCZ - "Kobiety ich mężczyzn"

Sofija Andruchowycz - “Kobiety ich mężczyzn”
Sofija /ur.1982/ ma ojca, Jurija Andruchowycza /ur.1960/, który m.in. napisał ze Stasiukiem kapitalną książkę pt „Dwa eseje o Europie zwanej Środkową”.
Stasiuk ma z Moniką Sznajderman - Wydawnictwo „Czarne”, a córka Jurija próbuje pisać. I tak otrzymaliśmy zbiorek jedenastu, nie tyle opowiadań, co raczej impresji. A w dodatku bardziej zlepek niż zbiorek, bo sprawia to wszystko wrażenie przypadkowości, zebrania do kupy różnych prób z różnych okresów. Wskazuje na to, przede wszystkim, cholernie nierówny poziom tych utworów, jak i powtarzalność tematu, jak choćby w „Pani Dorocie” i „Czerwonych z białymi kwiatami”.
Kwiatkiem jest przedostatnia „Notatka wyjaśniająca” z powalającym ostatnim zdaniem. I ono powoduje, że inne opowiadania sprawiają wrażenie niedopracowanych etiud. Oczywiście, nie zdradzę szczegółów wspomnianego opowiadania, by pobudzić Państwa ciekawość i poniekąd zmusić do omawianej lektury, i to w kolejności 10-te, krymninalne 11-te, a potem reszta.

Friday, 14 November 2014

Krzysztof CZUBASZEK - "Patron"

Krzysztof CZUBASZEK - “Patron”
ZAKAZ LEKTURY DLA ANTYSEMITÓW, KATOPOLAKÓW, MŁODZIEŻY WSZECHPOLSKIEJ, CZŁONKÓW WSZELKICH ORGANIZACJI NACJONALISTYCZNYCH ORAZ TĘPOGŁOWYCH „PRAWDZIWYCH POLAKÓW”. Lektura przez w/w może doprowadzić ich do zawału, apopleksji, udaru mózgu etc, jak i do linczu autora, czego mu nie życzę,
Czubaszek rąbie całą prawdę o polskim antysemityzmie w przeszłości, terażniejszości i najbliższej przyszłości. Wali też prawdę o UB. Niestety obie prawdy są wypaczone, gdyż cała odpowiedzialność się rozmywa. Osoby wymienione z nazwiska są wybielane, a winni są „oni”: jacyś ubecy, jacyś Żydzi, jakieś ugrupowania nazistowskie; strzelano, zabijano, katowano, ale główne postacie książki były zamieszane tylko przez przypadek.
Niewiarygodne są dwie główne postacie: Jakub, który wykładając na Uniwersytecie i przygotowując pracę habilitacyjną z nauk humanistycznych, wychodzi na gamonia, nic niewiedzącego o historii stosunków polsko-żydowskich we współczesnej Polsce oraz jego dziadek - /str.146/
„Władysław Stokowski „Jastrzębiec”, dowódca Delegatury NS na Głuchów /zamordowany przez UB na zamku lubelskim w czerwcu 1946 r/.”
- ratujący żydowskie dziecko. Niemniej szeroka gama aspektów polskiego antysemityzmu poruszona w książce zasługuje na uznanie. Nie zdradzając szczegółów wartkiej akcji, zwracam uwagę na wyeksponowane przez autora poglądy i zapatrywania obecnie dominujące w polskim społeczeństwie.
Książka na pewno odważna i umyślnie prowokująca, a przez to bardzo cenna, szczególnie dlatego, że poza dyżurnym Grossem mało kto o tej bolesnej tematyce pisze.

Thursday, 13 November 2014

Wojciech TOCHMAN - "Schodów się nie pali"

Wojciech TOCHMAN - “Schodów się nie pali”
Zachwycałem się Tochmana /ur.1969/ „Eli, Eli”, a teraz mam zbiór 11 jego reportaży, wspaniałych reportaży, róznorodnych, bulwersujących...
Już pierwszy: o pięknej kobiecie, Wandzie Rutkiewicz, która życie osobiste poświęciła swojej pasji - himalaizmowi, której śmierć osobiście mnie dotknęła jako że byłem cichym jej adoratorem, a może lepiej – kibicem jej wyczynów. Jestem pod wrażeniem dwoch następnych, lecz szoku dostaję przy lekturze czwartego o Grzegorzu Przemyku. Ja, który wszystkich we wsi Warszawa znałem, w tym wspomnianego w opowiadaniu Stachurę; ja - dla którego nie było tajemnic na Krakowskim Przedmieściu i Starówce; ja - który stale „urzędowałem” w mieszkaniu wskazywanym, jak się śmiał Zdzisiek Maklakiewicz z Himilsbachem, przez Pana Jezusa przed kościołem św. Krzyża, nie znałem speluny pani poetki Sadowskiej na ul. Hibnera, gdzie wóda się tak samo lała. Dziwiło mnie, że nikt nie pamiętał u Fukiera rzekomego „uczczenia lampką wina matury” przez Przemyka i kolegów.
A teraz u Tochmana czytam, że towarzystwo pochlało w mieszkaniu Sadowskiej i z nudów poszło rozrabiać na Plac Zamkowy; że mieszkanie pani poetki walczącej z reżimem, to była speluna pijacka podobna tej na Krakowskim Przedmieściu, w której dzieciak często nie miał gdzie się położyć; że już trzy lata wcześniej Grzegorz był na kuracji odwykowej dla narkomanów, że dwa lata wcześniej mamusia: /str.54/
„napisała pożegnalną karteczkę: Synku, wybacz, będę ci podsyłać najlepsze struny do gitary. Poszła do Kurierka i winem popiła kilka tabletek nitrazepamu”,
i że w ostatnim roku życia był abnegatem nadużywającym alkoholu. Szkoda chłopaka! Morderców z Jezuickiej i ich praktyki poznał wielokrotnie mój grzbiet! Ale ta otoczka, te mity bohaterstwa narodowo-wyzwoleńczego wzbudzają, wskutek lektury Tochmana, jeszcze większe obrzydzenie.
A wspomniany Stachura, /jak i Sadowska/ powraca w siódmym opowiadaniu pt „Narzeczona”, w którym padają jakże prawdziwe słowa o nim: /str.122/
„..że ukochał śmierć, że to już żadna poezja, a obłęd. Że buduje sobie legendę..”
Ale jego mitomania i świrowanie miało u łatwowiernej młodzieży wzięcie, i trwa to do dzisiaj, bo jak niedouczony szczawik ma się nie załapać na ściągnięte z Heideggera „SIĘ”? Ten reportaż jest wyjątkowo smutny, gdyż pokazuje do czego prowadzi , właśnie, ułuda, czytaj mitomania. Fakty o romansie 38-letniego Stachury z 21-letnią czytelniczką Martą Kucharską znajdziecie Panstwo na Google’u wypisując „Marta Kucharska Stachura”.

Następny reportaż to urocze, ciepłe wspomnienie o Piotrze Skrzyneckim i całej ferajnie z „Piwnicy pod Baranami”, a w dalszych o braciach bliżniakach, o ojcu Gislao czyli Zdzisławie Borowcu, który zginął pod gruzami sklepienia Bazyliki Górnej w Umbrii oraz o bezduszności władz wobec siedmiorga rodzeństwa.
Wszystkie reportaże arcyciekawe, napisane dobrą polszczyzną. Brawa dla mego imiennika!!

Eustachy RYLSKI - "Wyspa"

Eustachy RYLSKI - “Wyspa”
Dopiero co recenzowałem „Człowieka w cieniu”, a teraz trafił mnie się ten zbiór czterech opowiadań z 2007 r. czyli opublikowany 3 lata póżniej. Pech mój polega na przeczytaniu Sieniewicza „Miasto szklanych słoni” przed omawianym zbiorkiem. Bo odwrotna kolejność ułatwiłaby mnie zmaganie się z tą niesforną WYOBRAŻNIĄ, która stwarza rzeczywistość. A to w formie ekstremalnej mamy właśnie u Sieniewicza. Aby nie zapomnieć, przytoczę od razu uwagę na ten temat:/str.94/
„Rzeczywistość jest ślepa. Nikt nad nią nie panuje. Z wyobrażnią jest inaczej..”
Te cztery opowiadania /mimo wcześniejszej daty powstania pierwszego/ wskazują, że młodzieniaszek Rylski /przecież młodszy ode mnie o 1,5 roku/ wszedł już w wiek kontemplacyjny, sprzyjający, a może nawet zmuszający do aposteriorycznych refleksji. Charakterystyczna dla starości chęć samookreślenia swoich poglądów dotyczy, oczywiście, przeżytych faktów, ale i wrażeń odniesionych z rozmaitych lektur.
I tak, pierwsze opowiadanie koresponduje z Nabokova „Lolitą”, a drugie z życiem i twórczością Gombrowicza, a przede wszystkim z jego kpinami z „magicznych” słów: /str.80/
„-Ziemiańskość, szlacheckość, dwór. Polskość”.
W tym drugim opowiadaniu znalazłem karykaturę MOJEJ rozmowy z żoną: /str.70-71/
„..Rozmowa o bólu, lęku, cierpieniu przynosi mi ulgę
-Często rozmawiamy o twoim zdrowiu.
-Życzę sobie nieprzerwanej rozmowy na ten temat. Nie dlatego, by sam w sobie był interesujący, ale dlatego że poza bólem, cierpieniem i lękiem nic nie jest w stanie naprawdę mnie obejść. Wobec tych doznań wszystko inne traci znaczenie....
...-Jestem chora
-Nie możesz byc chora!... ..TO JA JESTEM CHORY!.. .JESTEM STARY, NIEDOŁĘŻNY I CHORY! Ty natomiast jesteś zdrowa, mocna i piękna! Nasz związek, nasza umowa na tym polega...”
W czwartym opowiadaniu ukontentowała mnie rozmowa o Tomaszu z Akwinu:/str.200/
„... napuszonego cymbała Akwinaty - wypalił Konstanty...
-Miło spotkać kogoś, kto nie pada na twarz przed tym PYSZAŁKIEM - pochwaliła Konstantego Lubraniecka...”
Proszę Państwa, po zrecenzowaniu 5 książek Rylskiego i obdarzeniu ich gwiazdkami od 7 do 10, twierdzę, że istnieje „ANTYRYLSKA” ZMOWA ŚRODOWISKOWA NEGUJĄCA WARTOŚĆ JEGO KSIĄŻEK

Wednesday, 12 November 2014

Eustachy RYLSKI - "Człowiek w cieniu"

Eustachy RYLSKI - “Człowiek w cieniu”
Recenzowałem dotychczas trzy książki Rylskiego /ur.1944/ i jednej dałem maksymalną notę /”Obok Julii” z 2013/, a pozostałym po 8 gwiazdek /”Warunek” z 2005 oraz „Na grobli” z 2010/. Obecnie omawiana, z 2004, zdobyła nagrodę im. Józefa Mackiewicza /2005/, jest pierwszą napisaną po 20 letniej przerwie. Któryś z recenzentów trafnie zauważył, że sam autor jest „człowiekiem z cienia” i pozostaje w nim, mimo napisania conajmniej siedmiu bardzo dobrych książek.
W omawianej mamy wszystko: mafię rosyjską, kazańską i polską, przemyt, morderstwa, a przede wszystkim bohatera-mistyfikatora, o korzeniach częściowo rosyjskich, z nieustabilizowaną osobowością, tak w stosunku do swojego pochodzenia, jak i swojej seksualności. Przez całą książkę przewija się „rosyjska dusza” czyli sentymentalna miłość i tęsknota, którą matka bohatera komentuje: /str.102/
„..W tej strasznej Rosji było jednocześnie za dużo PIĘKNA i SZCZĘŚCIA.. ..Ludzie mieli ogórki i wódkę, kobiety miały ochotę, a mężczyżni siłę. Kiedy to było możliwe, to czuło się URODĘ ŚWIATA. Kiedy to nie było możliwe, to się żyło myślą, że kiedyś będzie..” /podk.moje/.
Bogata ciotka-Rosjanka przenosi się z Włoch do Polski, „żeby być bliżej Rosji” /str.97/, a całość zamyka sentymentalny spływ Wołgą matki bohatera na pokładzie „Imperatorowej Katarzyny”.
Kończę, jakże trafnym komentarzem Kazimierza Kutza:
„Zachwycająca jak diabli, piękna literatura!..”

Mariusz SIENIEWICZ - "Miasto szklanych słoni"

Mariusz SIENIEWICZ - “Miasto szklanych słoni”
Uśmiałem się z ostatniego fragmentu notki na okładce:
„Rekomendowany przez Olgę Tokarczuk w ramach projektu „Famous authors present” promising young writers” .”
Bo może i Tokarczuk jest sławna, ino, że ode mnie dostała dwie pały, za „Podróż ludzi Księgi” oraz za „Dom dzienny, dom nocny”, natomiast Sieniewicz dwie „ósemki” za „Czwarte niebo” oraz „Żydówek nie obsługujemy”. Ponadto Sieniewicz ma już 42 lata /w momencie wydania tej książki - 38/, więc młodzieńcem nie jest, a co do rekomendacji to dla mnie wystarczającą jest ta prof. Marii Janion zamieszczona w dziele „Niesamowita Słowiańszczyzna. Fantazmaty literatury” /2007/, gdzie obok niego wyróżniona jest również Masłowska i Kuczok.
Dariusz NOWACKI /wyborcza.pl/ zaczyna swoją recenzję pt „Miasto Szklanych Słoni, Sieniewicz, Mariusz” słowami:
„To najbardziej wymagająca książka w dotychczasowym dorobku olsztyńskiego pisarza. Nic tu nie jest pewne, metafora goni metaforę..”
.W związku z tym proponuję Państwu przeczytanie całej recenzji Nowackiego, którą ja postaram się jedynie wzbogacić skromnymi uwagami. Nie będę więc powtarzał jego istotnych spostrzeżeń, a mimo umowności, spróbuję określić czas i miejsce akcji. I tak, na podstawie osiemnastoletniego trwania seansów spirytystycznych, mających na celu nawiązania kontaktu z duchem Gomułki /1905-82/, wysnuwam wniosek, że mamy rok ok. 2000, natomiast głównym miejscem akcji jest szpital parapsychiatryczny. /gdybyśmy pominęli para- , sugestia byłaby zbyt jednoznaczna/. Czemu męczą ducha Gomułki ?: /str.59/
„Teraz chcemy się dowiedzieć, co z jego duszą. Jak jej tam, po drugiej stronie, czy nie za bardzo cierpi ? Chciałbym zapytac Gomułkę, JAK TO JEST ZAWIERZYĆ UTOPII I SKAZAĆ SIĘ NA POTĘPIENIE...” /podk.moje/
Bo w PRL-u, z którego Sieniewicz się naigrywa, żyliśmy w utopii, a przetrwać ułatwiała nadzieja, którą autor definuje: /str.77/
„Nadzieja to największe kasyno świata...”
Wspominając stan wojenny autor pisze o wronie; uważam, że warto młodym czytelnikom przypomnieć, że „wrona” to - WRON - Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, sprawująca władzę w stanie wojennym /str.79/
Na terenie PRL-u porządek zaprowadzała wrona. Na terenie łóżka stan wyjątkowy zarządzali Eros i libido”.
Sieniewicz drwi też z PRL-owskich obchodów Dnia Kobiet: /str.100/
„kobiety... ..otrzymały gożdziki i rajstopy. Przyjęły je z wdzięcznością, jak darowane życie. Mężczyżni poprosili, żeby kobiety pokwitowały odbiór rajstop.. ..Kobiety usiadły za stołem i zaczęły składać podpisy w tabelkach ze swoimi imionami..”
Wydaje mnie się, że istotę książki wyrażają słowa: /str.94/
„...I ta nieznośnie banalna świadomość: świat jest opowiadany na tyle różnych sposobów! CZŁOWIEK TRACI WIARĘ W SENS WŁASNEJ HISTORII,, skoro wokół jest ich tak dużo...” /podk.moje/
Książka jest trudna, a ja dopatrzyłem się też wpływów GSW /Gombrowicza, Schulza, Witkacego/

Tuesday, 11 November 2014

Norman MAILER - "Twardziele nie tańczą"

Norman MAILER - “Twardziele nie tańczą”
Autor /1923-2007/ jednej dobrej książki tj „Nagich i martwych” /1948/ i nic tego nie zmieni. A że z czegoś trzeba żyć to się uprawia różne gatunki. A „pracą ludzie się bogacą”, a jak się nie bogacą to zdobywają chociaż nagrody. No i Mailer , dzięki wytrwałości został laureatem „Bad Sex in Fiction Award”. A cio to jest, cytuję z Wikipedii”
„The Literary Review Bad Sex in Fiction Award – nagroda przyznawana corocznie autorowi, który stworzy najgorszy opis aktu seksualnego w dziele powieściowym....
..Uzasadnienie nagrody to "zwrócić uwagę na niewyrafinowane, niesmaczne, często bezcelowe stosowanie opisów seksualnych w powieści współczesnej i zniechęcać do nich"
W literaturze światowej nie ma już miejsca na nieudane eksperymenty, a szczególnie na prostactwo i wulgarność. Odszedłem od zamiaru cytowania obscenicznych opisów, zawartych w omawianej książce /wyd.1983/, szczególnie ze stron 91, 130, 133. 147, 167, 261 i in., ograniczając je do jednego zdania: /str.91/
„...Oddawał na nią mocz, również ze względu na nas, byśmy to oglądali na ekranie telewizora..”’
Mailer to amerykański PROSTAK, PRYMITYW i CHAM, a tym, którzy nie wierzą polecam porównawczą lekturę następujących dzieł: Boccaccio „Dekameron”, markiz de Sade „Sto dwadzieścia dni Sodomy, czyli szkoła libertymizmu” , Brantome „Żywoty pań swawolnych”, Aretino „Jak Nanna swą córkę Pippę na kurtyzanę kształciła”, jak i Miller „Zwrotnik Raka” czy nawet Waltari „Egipcjanin Sinuhe”.
Ponownie obserwuję jak pruderyjna literatura amerykańska zmienia się w trakcie mojego życia w zwyrodnialstwo rodem z Sodomy i Gomory.
Co do fabuły to jest to wyjątkowo NUDNY thriller mimo SZEŚCIU trupów, upraw marihuany, czarnego rynku narkotyków, luksusowych szmochodów i trunków, a że z każdej nawet najgorszej chały staram się wyciągnąć coś cennego, to tym razem cenne stwierdzenie przypisywane Twainowi:
„Rzucenie palenia to drobiazg. Robiłem to wiele razy”.
PS Zgodnie z otrzymanym komentarzem, umieszczam uwagę o ponoć wartościowej "Pieśni kata", za którą Mailer dostał Pulitzera, a której nie miałem okazji poznać

Monday, 10 November 2014

Yann MARTEL - "Życie Pi"

Yann MARTEL - “Życie Pi”
Opiniując negatywnie „Ja” Martela, obiecałem, ze przeczytam „Życie Pi”, no i udało mnie się je zdobyć i obietnicę spełnić. Niestety, sześć lat różnicy w datach publikacji książek nie przyniosło nic dobrego. Przede wszystkim trzeba ustalić kryteria oceny tej książki. Jeśli to opowieść dla dzieci i młodzieży, to na plus można zaliczyć barwną przygodowość, a na minus wypaczanie religii; jeśli natomiast ma to być dla dorosłych, a o tym wydaje się wskazywać nagroda „The Booker Prize”, to mamy do czynienia z bzdurną niewiarygodną opowiastką o pływaniu z tygrysem w łodzi oraz z całkowitą ignorancją w teologii i filozofii, no i klepaniem żenujących bzdur w tej materii. Zauważmy, że autor, synek kanadyjskich dyplomatów do nauki się nie garnąl i poprzestał na uczęszczaniu na prowincjonalny uniwersytet w Peterborough /odpowiednik uczelni w Pułtusku/ .
Wątek fabularny jest na poziomie „Przygód Sindbada Żeglarza”, a porównywanie światowych religii poniżej poziomu magla i szkodliwe dla niedoświadczonego czytelnika. Już wybór dwóch religii monoteistycznych oraz jednej par excellence politeistycznej, z jednoczesnym pominięciem bazowej tj judaizmu jest idiotyczny, a bzdury wypisywane o każdej z niej wołają o pomstę do nieba. Główny zarzut wobec islamu, to że w sensie czasowym /str.95/
„..Muzułmanie są outsiderami”
Wobec kogo? Bo autor sugeruje, że wobec chrześcijan. A czym jest 600 lat, wobec conajmniej 1300 „outsiderstwa” chrześcijaństwa w stosunku do pomijanego przez autora judaizmu?
Jednakże największy błąd, to sprowadzenie chrystianizmu /bo tak winnismy naszą religię nazywać/ do wypaczenia św.Pawła tzn nadmiernego eksponowania Męki Pańskiej i Zmartwychwstania, przy jednoczesnym pomniejszeniu znaczenia życia Syna Bożego na ziemi i SŁOWA /LOGOS/, głoszonego przez Niego. Prowadzi to skandalicznego sformułowania /str.74/
„.. jest bogiem, który TRAWIŁ MNÓSTWO CZASU NA SNUCIU OPOWIEŚCI, NA G A D A N I U..” /podk.moje/
Śpiewajcie, kochani, dalej: „A Słowo ciałem się stało...”. Co gorsza, martelowski ksiądz katolicki ma jedyny kontrargument w postaci truizmu powtarzanego jak mantra, o miłości Boga chrześcijańskiego do ludzi, a parę stron dalej /str.86/ głupi duchowny, w dyskusji z imamem i panditem, ośmiesza naszą religię w sposób kompromitujący:
„- A gdzie jest Bóg w waszej religii? - warknął ksiądz. - Nie macie nawet żadnego cudu. CO TO ZA RELIGIA BEZ CUDÓW?
- Religia to nie cyrk, z nieboszczykami wyskakującymi co chwila z grobów! My, muzułmanie, uznajemy konsekwentnie tylko jeden cud - cud życia! ...” /podk.moje/
A pan ksiądz jest kiepem, i brak znajomości doktryny, będąc przegrany w dyskusji, próbuje przykryć krzykiem /str.87/
„-Bóg jest uniwersalny - wyrzucił z siebie ze złością ksiądz.”
Straciłem ochotę na dalsze babranie się w głupotach wymyślonych przez mego kanadyjskiego współobywatela /różnych nawiedzonych tu dużo!/ i tylko wyrażam zdziwienie, że w polskim narodzie szczycącym się swoją katolickością, ta ramota cieszy się uznaniem.

Sunday, 9 November 2014

Małgorzata REJMER - "Toksymia"

Małgorzata REJMER - „Toksymia”
To debiut Rejmer /ur. 1985/, lecz zaskakująco duża liczba jej entuzjastów oraz ich jakość, wzbudza we mnie rezerwę do tej książki i nie pozwala na stosowanie jakiejkolwiek taryfy ulgowej należnej debiutantom. Po prostu załączenie do debiutanckiego tekstu dwóch stron bardzo pozytywnych opinii winno w każdym czytelniku wzbudzić podejrzenia. Bo towarzystwo wzajemnej adoracji funkcjonuje bez krępacji: na początku autorka dziękuje m.in Agnieszce Wolny-Hamkało, Marcie Mizuro, izabeli Sowie, a na końcu mamy peany wymienionych osób na temat autorki.
Gorzej się czuję, gdy cenieni przeze mnie krytycy: Sobolewska i Nyczek chwalą debiut, przy czym oboje piszą u HUMORZE. Możem ślepy, lecz ja zauważyłem jeden jedyny, w dodatku wątpliwej jakosći humor na str.105:
„...wiersze... ..o Polsce. Na przykład „Litwo, ojczyzno moja”. Bardzo dobry utwór”.
U Sobolewskiej znalazłem też próbę zdefiniowania nowotworu TOKSYMIA, bo w słownikach istnieje tylko TOKSEMIA:
„Toksemia (jadzica) – krążenie we krwi toksyn bakteryjnych (jak przy błonicy i tężcu), zwierzęcych (przy ukąszeniu żmii) lub roślinnych. U ludzi stanowi główną przyczynę zgonów okołoporodowych matek i noworodków.
W medycynie niekonwencjonalnej termin "toksemia" stosuje się dla określenia przeciążenia organizmu "toksynami", co ma czynić go podatnym na infekcje”.
Sobolewska definiuje „toksymię” jako „toksyczną więż z innymi. Ze strony technicznej podział książki na części i powracanie do wątku z części pierwszej utrudnia odbiór, bo zmusza czytelnika do wertowania uprzednio przeczytanych rozdziałów, by połapać się „who is who?”. Natomiast różnorodny język we wszytkich swoich odmianach sprawia wrażenie sztucznego. Dotyczy to przemądrzałego rzucania Kierkegaardem np str.105
„Z pożaru życia wyniesiesz tylko pogrzebacz, oświadczyła.
Kierkegaard, mamo, powiedział Longin potulnie”
bądż nawiązywaniem do „Brzytwy Ockhama”, gdy Longin WĄSIK mówi: /str.106/
„..to by była przesada, rozumiesz, grube nadużycie, gdybym jeszcze miał wąsy. Bytów się nie mnoży ponad konieczność”
/”brzytwę Ockhama” omawia się najczęściej na przykładzie zbędnego bytu „zimna”, gdyż całość zjawiska obejmuje byt „ciepła” w mniejszej lub większej ilości/
jak i wulgaryzmów szerzących się nadmiernie, np KU..A na str.118-3 razy, str.141- 4 razy, na str.145 - 3 razy; RZYGANIE bądż WYMIOTOWANIE str. 119, 145, 146, 161, a to tylko drobny fragment.
Teraz, czego nie rozumiem np str 9-10:
„...samochodów, /w których siedzą ludzie. Ada nie może uwierzyć: NAD GÓRNĄ WARGĄ MAJĄ POT, A W ŻYŁACH PŁYNĄCĄ KREW/” /podk.moje/
O co chodzi; co w tym dziwnego??? Na tej samej stronie:
„..wymachując przegubem, na którym nie ma zegarka”
O co chodzi??? A tatuaż albo bransoletka jest? Teraz coś z entomologii: /str.89/
„..myśl tę przygnębiającą, o złym charakterze gza...”
To giez jest przygnębiający czy ma zły charakter? BEŁKOT. A jak się wypowiada przyszłość dziennikarstwa ? /str.113/
„...mi macica podeszła do gardła. Jak gówno wyglądałam..”
I ciąg dalszy na następnej stronie:
„..A ta dziura to CIPA moja, mamusiu. Ale co tam mama może wiedzieć o CIPIE, jak swoją trzy razy widziała na oczy. A kto jej CIPĘ zacerował....” /podk.moje/
Życie życiem, a marzenia wolno kazdemu snuć: /str.115/
„Wiesz co, ja tak czasem sobie myślę, rozmarzała się Maja. Że KURWA jestem tutaj, chodzę po tym ZAJEBISTYM bożym świecie, i mam związane sznurem ręce. Nic nie muszę robić, rozumiesz, bo mam KURWA ściśnięte nadgarstki, i to jest genialne po prostu” /podk.moje/
A Dobry Pan Bóg strwarzając ten ZAJEBISTY świat, dał ludziom największy dar: WOLNĄ WOLĘ. Oczywiście, wolna wola może spotykać się z ripostą, gdy np gasi się papierosa na brzuchu dziewczyny: /str.117/
„Ty CHUJU, powiedziała dosyć agresywnie. Takie rzeczy to ja sobie potrafię sama zrobić..
-No co, Maja, spoko. Skąd masz takie NEGATYWNE EGO?” /podk.moje/
Jednym słowem HIGH LIFE!! No to jeszcze bezsensowny bełkot o Matce Boskiej: /str.128/
„..Kto wie, może Matka Boska Częstochowska miała za babcię Żydówkę”
Zakończę efektownym wykładem o depresji: /str.142/
„Wszyscy się SRAJĄ, że depresja, piszą, że depresja, mówią, że depresja. A nikt nie powie, co to jest depresja, że to jest SMRÓD po prostu, SMRÓD niemytego ciała.. ...ciało się psuje i ŚMIERDZI, mózg się psuje i ŚMIERDZI, i to jest właśnie depresja” /podk.moje/
A mnie ŚMIERDZI bełkot Rejmer i przychylnych jej klakierów.

Saturday, 8 November 2014

Doris LESSING - "Podróż Bena"

Doris LESSING - „Podróż Bena”
To poniekąd ciąg dalszy „Piątego dziecka” /1988/, napisany 12 lat póżniej /2000/. Idiota ma teraz 18 lat. Muszę podkreślić, że używam określenia „idiota” nie w sensie potocznym, lecz ściśle naukowym. Teraz zapanowała moda, by „idiotyzm” zastępować przydługim określeniem:
„niesprawność intelektualna w stopniu znacznym /upośledzenie umysłowe znaczne/, ograniczające IQ do 20-34”.
Przez parędziesiąt stron się zżymałem, że nuda, że pomysł ściągnięty z „Myszy i ludzi” Steinbecka, że dosyć mam kalekich, zboczonych, ułomnych, niepełnosprawnych, nieuleczalnie chorych etc, bo niby dlaczego w kółko mam czytać o mniejszości, skoro należę do większości populacji, zdrowej na ciele i umyśle.
I nagle, koło 50 strony, mnie wciągnęło, i mocno trzymało do ostatniej strony. Może trochę za dużo „awansów społecznych”, bo w realu nie przechodzi się tak łatwo z prostytucji ulicznej „na salony”, a z gangów młodocianych przestępców na „uczciwe” posady. Niemniej, ciekawa książka, ze względu na szeroką gamę charakterów i losów, a odważny /wobec czytelnika/ koniec zaimponował mnie i zmusił do postawienia 8 gwiazdek, podobnie jak „Piątemu dziecku”.
Gryzę się w język, by więcej nie powiedzieć, ale nie chcę Państwu popsuć lektury, bo sądzę, że po nią sięgniecie.

Woody ALLEN - "Czysta anarchia"

Woody ALLEN - “Czysta anarchia”
Nie dość, że obdarzony błyskotliwą inteligencją, to jeszcze dobry jazzman. Jak go nie lubić?
Nie będę rozwodził się nad truizmami, że surrealizm, że absurdalizm, że Ionesco, Beckett, no i nasz Mrożek, a i Mleczko, Dudziński..etc, ino powiem, że to bezlitosny, cyniczny krytyk otaczającej rzeczywistości tj cywilizacji amerykańskiej. Część opowiadań jest zainspirowana „news”-ami prasowymi z „The New York Times”, wobec których przeciętny, szary człowiek przechodzi bez większych emocji. Fenomen Allena polega na spostrzegawczości, na dojrzeniu absurdu, a następnie na umiejętności wyśwmiania go, przez wyeksponowanie w historyjce na pograniczu fantazji. To samo dotyczy paradoksów w życiu osobistym, twórczym i artystycznym.
Różnorodność tematów, jak i polska zdolność percepcji amerykańskiej rzeczywistości, powoduje rozbieżność w ocenie poszczególnych utworów. Ja nie będę myślał o tym, bo wobec Allena jestem bezkrytyczny, od czasu obejrzenia wiele lat temu kapitalnego filmu, w którym on był plemnikiem. No to pożegnajmy sie po amerykańsku: „I love you, Woody!!”.

Friday, 7 November 2014

Gabriel Garcia Marquez - "Zła godzina"

Gabriel Garcia Marquez - “Zła godzina”
Recenzowałem do tej pory cztery jego książki: dwie oceniłem jako wyjątkowo złe /„Rzecz o mych smutnych dziwkach”, „Nie ma kto pisać do pułkownika”/, jednej dałem 6 gwiazdek /”Miłość w czasie zarazy”/, a tylko jedna naprawdę mnie się podobała /8 gwiazdek - „Szarańcza”/. Niestety, ta obecnie omawiana przebiła wszystkie in minus.
Na okładce czytam:
„...to kronika terroru, zapis obezwładniającego strachu..”
Dostaję niepohamowanego rechotu, bo to groteska w porównaniu z metodami stosowanymi w przeciętnym komisariacie PRL-u, nie mówiąc, o morderstwach /vide: Grzegorz Przemyk/. I mówię, nie o przeciwnikach politycznych, a o zwykłych obywatelach. Więc czym to opowiadanie jest ?
Jest obsesyjnym, chorym nurzaniem się autora w BŁOCIE fizycznym i moralnym i równie obsesyjnym podkreślaniem wszechobecnego SMRODU. Śmierdzi tu wszystko, nawet zdechłe myszy i utopiona krowa. Ale to już mieliśmy u Irka Iredyńskiego, gdy jego bohater obudził się po przepiciu i śmierdziało mu wszystko.. Do tego wulgarny stosunek autora do kobiet i seksu, ale to dla niego typowe, bo przecież wielokrotnie demonstrował swoje dewiacyjne jestestwo seksualne. Jeszcze raz podkreślę: jego opisy życia płciowego są CHORE.
I znów muszę się tłumaczyć ograniczonym dostępem do książek w Kanadzie. Nie czytajcie tego. A fe!!

Thursday, 6 November 2014

Frances Hodgson BURNETT - "Tajemniczy ogród"

Frances Hodgson BURNETT - „Tajemniczy ogród”
No i na starość zdziecinniałem. Nie miałem, co czytać i na portalu „wolne lektury” zacząłem czytać „Tajemniczy ogród”; czytać ponownie po 64 latach; i czytałem do północy, a o czwartej wstałem aby dokończyć. A teraz piszę te słowa nadal z mokrymi oczami i pociągając nosem.
Nie ma czego się wstydzić, bo piękna, mądra bajka, z przesłaniem, że odrobina serca czy też, jak obecnie jest w modzie, empatii może zdziałać „cuda”, gdyż wszyscy ludzie są dobrzy, a nie ujawniają tego z wielu różnych przyczyn.

Wednesday, 5 November 2014

Michaił BUŁHAKOW - "Diaboliada"

Michaił BUŁHAKOW - “Diaboliada”
Powieść o tym, jak bliżniacy zgubili referenta

„Political corectness” nakazuje Bułhakowem się zachwycać. A JA JUŻ NIE POTRAFIĘ. Może to sprawiało wrażenie prawie 100 lat temu, a nawet 50 lat temu czyli w okresie mojej młodości. Ale teraz wystarczy mnie jeden Kafka /z „Procesem”/, jeden Erenburg /z Lejzorkiem Rojtszwancem/, dwóch czyli Ilf i Pietrow /z Ostapem Benderem/ wzmocnieni Ionesco, Beckettem czy naszym Mrożkiem, a jeszcze Jarry’m i paru innymi, by zaspokoić mój popyt na absurd i satyrę. TO JUŻ BYŁO, tak w literaturze, jak i w rzeczywistości. Argument, że Bułhakow był PIERWSZY niczego nie zmienia bo należna mu cześć czcią, a aktualny podziw dla teraz czytanej opowieści to odległe uczucia.
Czy mam rechotać z wynagradzania pracowników produktami ich pracy? Przecież doświadczyliśmy tego w Polsce w realu. Co tam wynagrodzenia, rozliczenia między firmami tak przeprowadzono. Tak schyliła się ku upadkowi firma mego przyjaciela, który zapłatę od upadającego FSO otrzymał w formie trzech Polonezów, które skradziono mu, nim zdążył je ubezpieczyć. A moje otwieranie businessu, czyli walenie głową w mur biurokracji i trwonienie pieniędzy na wymuszane łapówki, póki wprowadzenie komisarzy w stanie wojennym nie ukróciło bezczelności skorumpowanej administracji. Już to, że stan wojenny czyli tragedia narodowa, pomógł mnie, jest szczytem absurdu.
Ze względu na datę powstania, sympatię do Bułhakowa, no i zwięzłość stawiam ocenę bardzo dobrą, co w gruncie rzeczy nie koliduje z powyższymi uwagami.

Tuesday, 4 November 2014

Doris LESSING - "Lato przed zmierzchem"

Doris LESSING - “Lato przed zmierzchem”
Książka KOMPROMITUJĄCA AUTORKĘ, którą, jak widać po moich ocenach /10 za „Opowieści afrykańskie”, dwa razy 8 za „Mężczyznę i dwie kobiety” oraz za „Piąte dziecko”/, lubię i cenię. Nieudane jest wszystko, a krytykę zacznę od wątku fabularnego.
Zapędy feministyczne pchają Lessing w kierunku rozpatrywania opcji zapełnienia pustki w życiu kobiet, jaka je ponoć ogarnia po odchowaniu dzieci. Temat ten poruszała już m.in. w 1963 r, w niezłym opowiadaniu pt „Pokój nr 19”, wchodzącym w skład zbioru „Mężczyzna i dwie kobiety”. Tym razem wymyśliła historię niewiarygodną. 45-letnia, angielska matka czworga dzieci, typowa „kura domowa”, z dnia na dzień, zostaje tłumaczką kabinową z portugalskiego na angielski, francuski i niemiecki, bo ponad 25 lat temu przez rok rozmawiała z dziadkiem w portugalskiej kolonii w Afryce, prawdopodobnie Zambezi /Mozambik/ i stąd zapamiętała portugalski. Po miesiącu awansuje na główną hostessę i organizuje konferencję w Konstantynopolu. Tu uprawia seks z przypadkowo poznanym podstarzałym /32/ hippisem i rzuca wszystko, i dom, i pracę, by jechać z nim do Hiszpanii. Skromne zasoby finansowe kochanka się kończą, więc, po wielu przygodach zostawia go chorego, bez grosza u zakonnic, a ona wraca do Anglii. Co za wredny z niej babsztyl niech świadczy to, że wolała się gzić z kochankiem po norach, marnie się odżywiać, podróżować rozklekotanymi autobusami, byle nie ruszyć swojej dużej kasy, jaką cały czas taszczyła ze sobą. O wielkości tej kasy świadczy miesięczny pobyt w jednym z najdroższych hoteli londyńskich, po porzuceniu kochanka. A jeszcze po tym wydatku stać dalej ją było na wynajęcie pokoju, kupowanie sukni czy kapeluszy. No i teraz, wynajmując pokój od młodej dziewczyny, ingeruje w jej życie, nakłaniając ją do wyjścia za mąż za najbogatszego z trzech kandydatów. W tym celu snuje swoje mądrości życiowe, od których flaki się przewracają, po czym wraca do domu, uważając pełne przygód lato za sen. A jak tytuł książki „delikatnie” podkreśla, to było to lato przed zmierzchem czyli menopauzą. No to będzie miała co wspominać.
Szczytem wyrafinowanych, intelektualnych porównań jest pożegnalne stwierdzenie młodej dziewczyny: /str.327/:
„ –Pociągi, które się mijają. Jak ludzie, którzy spotkali się w czasie podrózy. Prawdopodobnie nigdy więcej już się nie spotkamy”.
Odkrywcze i przejmujące. Do tego „dziwne” wyobrażenie autorki o małżeńskim życiu w Anglii. Główna bohaterka toleruje /z przyczyn finansowych??/ męża nagminnie „koszącego” wszystkie kobiety na jego drodze i nie przeszkadza jej to w systematycznych stosunkach małżeńskich, których owocem jest czworo dzieci. I wypisuje to feministka, nie wkładając w usta bohaterce pół słowa protestu. Pies trącał ją, ale gdzie odpowiedzialność za płody narażone na jakas przywleczoną zarazę. Z kolei najlepsza przyjaciółka bohaterki puszcza się dosłownie z każdym, dostarczycielem pizzy czy listonoszem, a mąż i dzieci to akceptują. Jeśli nawet tak bywa, to czy trzeba to opisywać?
Męczarnie moje w trakcie lektury podzieliła foka ze snu bohaterki, która szczęśliwie trafiła do morza, a ja - do łóżka.