Wit SZOSTAK - „Sto dni bez słońca”
Wit Szostak /ur.1976/ to pseudonim krakowskiego doktora filozofii, członka Towarzystwa Tischnerowskiego. Jako pisarz zdobył nagrody Zajdla i Żuławskiego. Jako naukowiec zna „środowisko”, toteż jego bohater, Lesław Srebroń jest WIELKIM MEGALOMANEM.
Megalomania czyli przesadne wyobrażenie o własnej wartości, prowadzi Srebronia do samouwielbienia, a w rezultacie do podświadomego panicznego strachu przed autodemaskacją, który ujawnia się „na kacu”: /str.137-8/
„O ile bowiem w imię nauki mogłem znieść upokorzenie ze strony innych, o tyle ponad moje siły było stanąć przed samym sobą w prawdzie o własnej nędzy...”.
Szostak ośmiesza przekonanie o wielkości własnych dokonań, nie tylko Srebronia, promującego nikomu nieznanego grafomana Filipa Włócznika, lecz i innych naukowców, jak Sadhbh O’Sullivan prowadzącą kurs pt „Pochód penisa przez dzieje w świetle Heglowskiej fenomenologii ducha” czy też Jadrankę Vidovic, prowadzącą cykl wykładów poświęconych motywowi winorośli we współczesnej prozie Bałkanów.
Bufona Srebronia cechuje patetyczność i skłonność do nadinterpretacji. Szczególnie zabawne to jest w materii seksualnej /masowanie gospodyni, wydumana prowokacja Saoirse, udział w „naukowych” eksperymentach O’Sullivan czy stosunek do Jadranki/. Gnębią go kompleksy pogłębiające się wskutek pedantycznego dążenia do pozornej doskonałości. Autor to podkreśla karząc Srebroniowi np obsesyjnie pamiętać o właściwym stosowaniu średników. Srebroń żyje w iluzji i dobrze mu w tym. Niestety na wyspę przybywa drugi Polak heideggerzysta, garbaty Marcin Swoboda. Imię po Heidegger-ze, a nazwisko zapowiadające nieszczęście. Zadufany Srebroń charakteryzuje Swobodę słowami, które w rzeczywistości są właściwe w stosunku do niego samego: str.315/
„...Marcin Swoboda o wiele częściej ulegał nierzadkiej dla wielu humanistów przypadłości, mianowicie nie odróżniał fikcji od rzeczywistości. Żył we własnym świecie, zupełnie oderwanym od twardych faktów i zdrowego rozsądku....”.
W rzeczywistości Swobodę stać było na SWOBODĘ w formułowaniu własnych opinii:/str.373/
„Wedle niego wszyscy - od dziekana O’Grady’ego począwszy, a na poczciwym Balzavourze skończywszy - byli nie wielkimi uczonymi, lecz hochsztaplerami i miernotami. Ich prace, wtórne i miałkie, nie wnosiły nic do dziedzin, którymi się zajmowali. Wszyscy oni schronili się na tym zapadłym „uniwersyteciku”,... ..bo nigdzie indziej nie mieliby najmniejszych szans na karierę. Tylko taka zapomniana przez ludzi dziura jak Finnegany mogła ich przyjąć i karmić..”.
Srebroń, przeświadczony o niepodważalnej wartości swoich badań, jak i „kolegów-naukowców”, przyjmuje słowa Swobody, jako prowokację, bądż jako testowanie jego osoby, a ostrzeżenie o zbliżającej się katastrofie jako próbę zastraszenia. Jednocześnie przeżywamy wspólnie ze Srebroniem zachwyt nad dziełami tajemniczego Filipa Włócznika, który wg badacza to: /str.331/
„..eremita polskiej fantastyki, anachoreta słowa..”.
Srebroń, symbol polskiej nauki, jest oczywiście gorącym „patriotą”, dlatego też w sporze z irlandzkim Dziekanem szafuje pierwiastkiem narodowym: /str.450/
„...Irlandczycy to naród terrorystów i tchórzy, a Polacy to naród bohaterów. My nie zabijamy niewinnych i nie zasłaniamy się szczytnymi celami, przelewając krew dzieci ! MY SAMI GINIEMY NA BARYKADZIE !”. /podk.moje./
Niestety, choć język mnie świerzbi, nie zdradzę rewelacyjnego zakończenia, którym mnie Szostak zaskoczył. Ale to właśnie ono spowodowało zwiększenie ilości gwiazdek do maksimum.
Niewątpliwą zasługą książki jest FORMA: króciutkie minirozdzialiki powodują klarowność, przejrzystość i ułatwiaja percepcję. W końcu rzadko czyta się 460 stron bez nudy czy zmęczenia.
Pozostaje jeszcze symbolika nazwy wyspy: FINNEGANY. To, że Joyce, autor „Finnegans Wake” był Irlandczykiem to za mało. Wg Wikipedii:
Finnegan's Wake – irlandzka ballada ludowa z 1850 roku[1], opowiadająca historię Tima Finnegana, który od małego lubił pić whisky, a pewnego razu będąc mocno nietrzeźwym spadł z drabiny i zabił się[2]. Ożył jednak, gdy żałobnicy przypadkiem oblali jego ciało trunkiem. Ballada jest osadzona w irlandzkiej tradycji i ma oparcie w mentalności Irlandczyków. Historię tę upowszechnił James Joyce, publikując w 1939roku powieść Finnegans Wake, w której Finnegan symbolizuje kulturowe odrodzenie Irlandii[1].
Wydaje mnie się, że umieszczenie tam trustu mózgów, który ma zachować i odrodzić wartości kulturowe całego świata może tłumaczyć nazwę wyspy.
PS Zapomniałem wspomnieć zabawną historię, że bohaterem pierwszej książki Filipa Włócznika pt. „Rok bez końca” jest Polak Jan, urodzony na Madagaskarze, a: /str.73/
„w alternatywnym świecie.. ..wyspa ta jest od czasów międzywojennych polską kolonią..”
To mnie wychodzi, że zgodnie z hasłem „Żydzi na Madagaskar”, Jasio to Żyd.
GWARANTUJĘ ŚWIETNĄ ZABAWĘ ! MIŁEJ LEKTURY!!!
No comments:
Post a Comment