Friday, 31 October 2014

Józef MACKIEWICZ - "Droga donikąd"

Józef MACKIEWICZ - „Droga donikąd”
Aby uniknąć wątpliwości, jakie mogą wzbudzić moje wstępne uwagi podkreślam jednoznacznie, że mamy do czynienia z WYBITNYM DZIEŁEM.
Mackiewicz, urodzony w 1902 roku, w Petersburgu, wg załączonego kalendarium /str.367/, jako:
„niespełna siedemnastoletni uczeń Vi klasy gimnazjum idzie jako ochotnik na wojnę z bolszewikami..”
A w 1921:
„Mackiewicz rozpoczyna studia przyrodnicze na Uniwersytecie Warszawskim, kontynuuje je w Wilnie..”
Już /dzięki Żeligowskiemu/„POLSKIM” Wilnie. Sowiecka okupacja Wilna zaczyna się 15 czerwca 1940 roku, a już w lipcu 1941: /str.369/
„...niemieckie władze okupacyjne proponują Mackiewiczowi redagowanie pisma w języku polskim. Odmawia kategorycznie. W wydawanym przez władze niemieckie po polsku „Gońcu Codziennym” zamieszcza kilka tekstów, m.in. „Moja dyskusja z NKWD” i „Prorok z Popiszek”, które po wojnie wykorzystał w powieści ”DROGA DO NIKĄD”. Publikacje te stały się powodem oskarżeń o kolaborację z hitlerowcami”.
Redaktorzy „Kalendarium” zapomnieli napisać, że za kolaborację dostał wyrok śmierci, a tyłek uratował mu Sergiusz Piasecki, który odmówił wykonania wyroku. Teksty pisane na hitlerowskie zamówienie zieją wzorcową nienawiścią do bolszewizmu. Ale czytajmy dalej „Kalendarium”:
„1944 W maju, aby uniknąć drugiej okupacji sowieckiej, Mackiewiczowie przedostają się do Warszawy.. Jesienią dotarli do Krakowa.. ...18 stycznia 1945 - Armia Czerwona zbliża się do Krakowa, Mackiewiczowie uciekają „Przed wyzwoleniem” na Zachód...”
Z powyższego wynika, że Mackiewicz pod „OKUPACJĄ BOLSZEWICKĄ” przebywał CAŁY ROK. To mało, albo dużo, zależy od punktu widzenia, bo ja przeżyłem 45 LAT. Mackiewicz zaprezentował w pełni swoją obsesję antybolszewicką w książce atakującej Watykan, a szczególnie Jana XXIII pt „W cieniu krzyża”, którą niedawno miałem nieprzyjemność recenzować.
Ale nie w Mackiewiczu, /który bezprzecznie wybitnym pisarzem jest/ tkwi problem, a w recenzjach PEŁNYCH PRYMITYWNYCH FRAZESÓW i rusofobii. Przypominam, w związku z tym, że „infantylne” pojęcie totalitaryzmu spopularyzowała dopiero w latach 50-tych Hannah Arendt, na potrzeby „zimnej wojny”. Użyłem cudzysłowu w określeniu infantylne, gdyż system tyranii, okrutnego zniewolenia i zbrodni przeciw ludzkości należy nazywać po imieniu, podczas, gdy pojęcie totalitaryzmu służyło propagandowemu zrównaniu zbrodni hitlerowskich i bolszewickich. TAKIE ZRÓWNANIE POMNIEJSZA ZBRODNICZOŚĆ KAŻDEGO Z TYCH SYSTEMÓW.
Po tych, wg mnie istotnych, uwagach przechodzę do książki, której pierwsze strony wzbudziły mój niepokój wskutek np spostrzeżenia: /str.15/
„...że bolszewizm powstał nie z walki z Bogiem, a z walki z człowiekiem, z jego przyrodzonym prawem do wolnego życia”
czy też absurdalnego wywodu o różnicach między narodem rosyjskim a sowieckim: /str.84/
„Naród rosyjski kochał stepy i lasy, a sowiecki – kominy fabryczne. Naród rosyjski ciągle buntował się przeciw kajdanom, a sowiecki nie tylko się nie buntuje, on je liże! Tak zwana „dusza rosyjska” - to była dusza buntu; dusza sowiecka - to dusza psiej uległości...”.
Naród rosyjski nie mógł kochać kominów fabrycznych, bo ich nie było; paradoksem była rewolucja proletariacka w kraju bez proletariatu, dzięki której nastąpił przeskok z feudalizmu do komunizmu. Z tą rosyjską duszą buntu też coś nie tak, bo skąd, by się wzięło odwieczne określenie „rosyjski rab”? Od dzieciństwa słyszałem, że Rosjanie to naród rabów /niewolników/. Zresztą sam Mackiewicz pisze: /str.115/
„Rosyjska dusza” - mówiono - „azjatyckie rabstwo”.
Przesada też z naszym „krwawym Felkiem”: /str.85/
„..gdyby go raz powieszono, uratowałoby się życie milionów ludzi, których on zgładził póżniej...”
To „system” mordował, a ludzi niezastąpionych, /w tym Dzierżyńskiego/ nie ma. Czas już na pozytywy, a wśród ich najistotniejsza wydaje się ocena bolszewizmu. Mackiewicz szydzi z Zachodu, ktory nie docenia tej siły: /str.116/
Dziś mówią, że „bolszewizm nie jest taki straszny, jak go malują”, albo nie wierzą, i sceptycznie tylko pokiwają głowami: „Ach, ten Wschód!.. My, Anglicy, my Francuzi, Niemcy, Włosi, my ulepieni jestesmy z innej gliny, my byśmy się nie dali!”. „My nigdy NIE UPADNIEMY TAK NISKO! My mamy swoją kulturę zachodnią, która..”. I tak dookoła Wojtek. Niestety kłamstwem można pacjenta uspokoić, ale nigdy uleczyć ani uchronić go przed zarazą. Zresztą, bo ja wiem, czy słusznie upieram się przy tym jednym terminie: „zaraza”, na określenie tego PSYCHICZNEGO PARALIŻU..”. /podk.moje/
Bo siła bolszewizmu tkwi, nie w armatach, a w propagandzie. Bo kłamstwa głoszone przez system można zdemaskować.../str.107/
„..póki istnieje możliwość wytknięcia tego kłamstwa palcem. Z chwilą jednak, gdy palec zostanie sparaliżowany, wszystko staje się do pomyślenia... ..miliony muszą słuchać podobnych rzeczy /tj propagandowych łgarstw - przyp.mój/, muszą. W głowie zaczyna się kręcić. Jakaż może być dyskusja, gdy wszystko postawione jest właśnie do góry nogami. Słowa mają tu znaczenie odwrotne albo nie mają żadnego. ODBIERZ LUDZIOM PIERWOTNY SENS SŁÓW, A OTRZYMASZ WŁAŚNIE TEN STOPIEŃ PARALIŻU PSYCHICZNEGO, którego dziś jesteśmy świadkami. To jest w swej prostocie tak genialne, jak to zrobił Pan Bóg, gdy chciał SPARALIŻOWAĆ AKCJĘ ZBUNTOWANYCH LUDZI, budujących wieżę Babel: pomieszał im języki”. /podk.moje/
Niebezpieczenstwo szerzenia się idei bolszewickich jest przeogromne, bo /str.111/
„Cala ich siła oparta jest wyłącznie na OPEROWANIU PSYCHIKĄ LUDZKĄ”. /podk.moje/
Część ludzi, jak Cezary Baryka, ulega propagandzie, a inna, jeszcze znaczniejsza część przystępuje do systemu oportunistycznie czy koniunkturalnie. Znamy to choćby z miłoszowskiego „Zniewolonego umysłu”. Każda z tych dróg prowadzi, w imię wyższych lub niższych celów, do donosicielstwa. Donosił Pawka Morozow, prześcigali się w donoszeniu na siebie Lejzorek Rojtszwaniec i tow. Pukie, a bohaterowie „Cmentarzy” Hłaski każą dzieciakowi śpiewać „Międzynarodówkę” w obawie przed donosami sąsiadów, gdy słuchają zakazanej „Wolnej Europy”. Tak i u Mackiewicza prawie wszyscy donoszą, co skutkuje wszechwładnym strachem przed donosami. I tu leży sedno sprawy.
Bo nie jest to książka o bolszewizmie czy jakimś tam totalitaryzmie, a o KONDYCJI LUDZKIEJ. Przecież „ruskie” dopiero co weszli, a ludzie natychmiast się zeszmacili. Upadł stary król, niech żyje nowy!! A, że są prześladowania, to przecież: /str.211/
„Przez tysiące lat przywykliśmy nie krytykować spraw wiary świętej, a teraz przywykamy nie krytykować wiary bolszewickiej. Mówię panu, to kwestia przyzwyczajenia... ..Dlatego i potrzebne są z początku GPU i NKWD, jak kiedyś potrzebna była inkwizycja...”.
Porównań „nowej religii” z chrześcijańską jest więcej. Spójrzmy na poniższy wywód: /str.210/
„Pan na przykład wiesz, może nawet z własnego doświadczenia, że słowa Ewangelii: „Proście, a będzie wam dano”, to nieprawda.. ..A czy przyjdzie panu do głowy wystąpić publicznie i wołać wielkim głosem: „Słuchajcie! To nieprawda!”. Dlaczego do pana nikt o to nie ma pretensji, ani pan sam do siebie?...”
I dalej o ewentualnej krytyce bolszewizmu:
„ ...Pan może powie, że gdybym ja wystąpił, toby mnie w ustroju sowieckim nikt ze strachu nie podtrzymal, a przeciwnie, wszyscy z tych milionów, którzy wiedzą, że to ja mam rację, jeszcze by mnie zakrzyczeli, potępili i podeptali? Słusznie. Ale czy tak samo, nie potępiłyby pana miliony chrześcijan, gdyby pan zechciał zaprzeczać Ewangelii.. ?”
Mackiewicz przytacza też popularny argument za „urawniłowką”, że dzięki niej: /str.136/
„...krzywda, ona w oczy nie kole nikomu”.
Pozostaje jeszcze wspomnieć o głównym bohaterze, Pawle. Nie podejnuje kolaboracji dzięki wsparciu żony, a sam moralnością nie grzeszy. I dobrze, bo wyidealizowany, byłby niewiarogodny

Wednesday, 29 October 2014

Noam CHOMSKY - "Interwencje"

Przed lekturą warto przeczytać informacje o autorze, przynajmniej w Wikipedii. Ten zbiór artykułów polecam szczególnie amerykanofilom, wielbicielom Wielkiego Brata, aby przejrzeli choć trochę na oczy, czytając o brudach polityki uprawianej przez USA i ich sojuszników.
Felietony z lat 2002-2007 trochę się zdezaktualizowały, lecz wiele kwestii jest nadal aktualnych, jak chociażby „mądre” pytanie Busha: /str.7/ „dlaczego nas nienawidzą?”. Chomsky odpowiada natychmiast przytaczając, nadal aktualne, stwierdzenie amerykańskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego udzielone Eisenhowerowi: /str.7/
„..Rada Bezpieczeństwa Narodowego przedstawiła.. ..podstawowe przyczyny takiej sytuacji, stwierdzając, że Stany Zjednoczone popierają skorumpowane i dyktatorskie rządy oraz „sprzeciwiają się postępowi politycznemu i gospodarczemu”, ponieważ chcą KONTROLOWAĆ MIEJSCOWE ZASOBY ROPY NAFTOWEJ”. /podk.moje/
Pisząc felieton w 2002 roku, czyli w czasie nagonki USA na Saddama, przypomina, że: /str.13/
„...obecna administracja bez wahania wsparła „potwora z Bagdadu”, kiedy użył on broni chemicznej przeciwko Iranowi za prezydentury Reagana, i póżniej, kiedy użył gazu bojowego przeciwko „własnemu narodowi”... ...Bush senior i Cheney w zasadzie nie stawiali Saddamowi żadnych zarzutów także po rzezi na szyitach w marcu 1991 roku, w interesie „stabilności”, jak wówczas to nazywano...”.
No cóż, minęło 12 lat, i mamy nową wojnę w „słusznej” sprawie, podczas której Amerykanie zbroją Kurdów, uznanych przez drugą potęgę NATO - Turcję, za terrorystów.
Chomsky, z pochodzenia Żyd białorusko-ukraiński, napsuł już dużo krwi żydowskiemu lobby w Stanach Zjednoczonych, jak i władzom Izraela, a ja mam nadzieję, że to nie koniec.
Aby Państwa zachęcić do lektury wielotematycznych artykułów, a przez nią poznanie odmiennych poglądów od lansowanych przez USA, zacytuję fragment dotyczący Kuby /str.60/
„Stany Zjednoczone od 1959 roku brały udział w ATAKACH TERRORYSTYCZNYCH /o większej lub mniejszej skali/ na Kubę, w tym INWAZJI na Zatokę Świń, dziwacznych SPISKACH, które miały na celu ZABICIE CASTRO,...” /podk.moje/
No, cóż Polska pała NIEODWZAJEMNIONĄ miłością do Stanów Zjednoczonych, więc Chomsky nie może liczyć na przychylność. Tak jak próby rozmowy o unikatowym Guantanamo, gdzie stosuje się najokrutniejsze tortuty zgodnie z DEMOKRATYCZNĄ /?!?/ amerykańską KONSTYTUCJĄ.
A KSIĄŻKĘ WARTO POCZYTAĆ.

Wiesław MYŚLIWSKI - "Ostatnie rozdanie"

Zawiódł system punktowania, bo maksimum gwiazdek dałem „Traktatowi...” /2006/, ta omawiana, z 2013 jest jeszcze bardziej dojrzalsza, więc już na nią gwiazdek zabraklo, a co to będzie w 2020, gdy następna książka powstanie ?
Miłosz zaczynał swój „Traktat teologiczny” słowami:
„Takiego traktatu młody człowiek nie napisze..”
I te słowa pasują idealnie do Myśliwskiego /ur.1932/ „Traktatu o łuskaniu fasoli”, a jeszcze bardziej do „Ostatniego rozdania”.
Bohaterem książki jest symboliczny NOTES, zawierający spis nazwisk ludzi spotkanych w życiu. Jest to twór doskonały, o wiele lepszy od pamięci, bo: /str.24/
„..pamięć jest podległa naszej wyobrażni..”, a /str.23/ „wyobrażnia jest z natury niesprawdzalna”.
Istnienie człowieka nabiera sensu poprzez kontakt z ludżmi; i vice versa póki my żyjemy, żyją ci, których przywołujemy we wspomnieniach. Dlatego też; /str.18/
„nasz związek ze zdjęciami, zwłaszcza sprzed wielu lat, jest kwestią świadomosci, nie czułości. Zdjęcia niepodpisane z imienia, nazwiska, bez miejsca, daty zaprzeczają z czasem nie tylko pamięci, lecz takze istnieniu tych, którzy na nich widnieją. Niby byli, bo przecież widzimy ich, lecz cóż z tego, skoro nie wiemy, kim byli, kiedy byli, więc nie jest takie pewne, że byli..”
Właścicielem „dojrzałego” notesu musi być ktoś równie dojrzały; i jest, choć młodszy od Myśliwskiego o około 10 lat: /str.42/
„Nie pamiętałem wojny, urodziłem się w czasie jej trwania...”
W każdym razie wiek właściciela notesu upoważnia do refleksji nad samym sobą: teraz i w młodości: /str.41/
„..szmat czasu, jaki zaległ między nami. Czy skłonni bylibyśmy się do siebie przyznać? Czy cokolwiek nas jeszcze łączy, gdy nieomal wszystko nas dzieli?..”
Jeśli tak, to po co wspominać ? Ale wspomnienia same przychodzą. Współpensjonariusz Pan Dionizy: /str.48/
„...pisze wspomnienia... ..Spytałam go kiedyś, czy wciąż te wspomnienia pisze, bo żeby tyle lat. Wspomnień nie ma przecież człowiek tak dużo. Co tam z życia da się wycisnąć. Ale jakoś dziwnie mi odpowiedział: - Żeby napisać o wszystkim i o wszystkich, życia za mało...”.
Nasz bohater - NOTES przywołuje wspomnienia, lecz trudno się od niego uwolnić: /str.75/
„Bo czy uwolnię się od niego, jesli nie wezmę? Czy da się nie wziąć, choćby i na wypoczynek, swojego życia?”.
Zawodna pamięć, subiektywne wyobrażenie to świadectwo przemijania, którego antagonistami są NOTES oraz miłość Marii. Skoro wspomnieliśmy o miłości Marii, to zacytujmy fragment jej listu, w którym ona, wydawałoby się spełniona w życiu zawodowym i prywatnym,/str.68/
„..Mam męża, mam dzieci, mam dobrą pracę, jestem ceniona...”
pisze o prawie do miłości, ergo do droczenia się z losem: /str.239/
„....jedna jest dla wszystkich droga, od dziewczynki czy chłopca do śmierci. Tej drogi się nie wybiera. Nie ma na niej drogowskazów. I jednego, czego nam wolno pragnąć, to miłości. Miłości nie tylko w słowach, uczuciach, także w rozkoszy. A rozkosz nie zna wieku. Nie patrzy, czy ciała są młode, czy już marszczą się, obwisają. Być może umierając, będziemy tęsknić nie do życia, lecz do rozkoszy. Nie życia będziemy żałować, lecz tego, co nas w nim ominęło...”.
Ominęło, bądż przeminęło, bądż nigdy się nie spełniło pozostając w sferze marzeń. Odczucia te pojawiają się w starości, z tym, że: /str.290/
„Starość nie zawsze idzie równolegle z wiekiem. Czasem wyprzedza, czasem pozostaje w tyle i nie wiadomo, jak ją zmusić, żeby szła z nim razem..”.
Wtedy też nachodzi refleksja: /str.438/
„...zastanawiam się czasem, czy nie zmarnowałem swojego życia..”
Ale póki co, póki nie dopadła nas starość uciekamy przed FATUM. Uciekamy w rzeczywistości bądż w marzeniach. Właściciel „NOTESU” ucieka całe życie /ale do niego jeszcze wrócimy/, ucieka Romeo, ucieka rzeżbiarz i wielu innych; no i ucieka Maria - w pisanie listów. Bo te listy pisze naprawdę dla samej siebie, stwarzając swoj intymny mały świat, mimo, wydawałoby się, komfortowemu status quo w życiu zawodowym i prywatnym.
Trudno nie zauważyć, że pomimo egzystencjalnych rozważań, Myśliwski pozostaje piewcą miłości. Jednak zauważa: /str.394/
„Być moze żadna miłość nie ma na tyle siły, aby przebrnąć przez całe życie. Życie prawie każdą pokona. Jakkolwiek nie mamy nic innego, co moglibyśmy przeciwstawić życiu, prócz miłości. Nierówne to przeciwieństwa, lecz cóż poradzić....”.
Pozostaje osoba właściciela „NOTESU”. Pierwsze odczytanie, to egotyczny uciekinier, tchórz, który nie jest z nikim związany, nie ma rodziny, ba, nawet mieszkania. Nie ma też NAZWISKA. A z tego ostatniego wynika druga opcja: to jest nikt, to jest spoiwo książki, to komentator losów innych ludzi, to odpowiednik CHÓRU z tragedii greckich.
Książka jest dziełem mądrego starca, a to stwarza możliwość różnorodnej interpretacji. Nie roszczę sobie pretensji do wygłaszania jedynej słusznej racji. Sa to jedynie szczere, skromne, osobiste odczucia jakich doznałem w trakcie, dopiero co, skończonej lektury.

Monday, 27 October 2014

Peter Carey - "Historia pewnej mistyfikacji"

Peter CAREY - “Historia pewnej mistyfikacji”
Carey /ur. 7.05.1943/, choć młodszy ode mnie o 10 dni, a JUŻ /cha!cha!/ jest dwukrotnym laureatem prestiżowej the Booker Prize: w 1988 r. za „Oscar and Lucinda” oraz w 2001 r. za „True History of the Kelly Gang”. Pomny niedawnego rozczarowania z Robertem Stone’m /p. recenzja „Zatoki dusz” /, jak i ze względu na niskie Państwa oceny /4,6 przy 77 ocenach i 12 opiniach/ przystąpiłem do czytania omawianej książki ze sceptycyzmem i w ogóle w ponurym nastroju, ale już po paru stronach fabuła mnie wciągnęła, no i stało się...
Proszę Panstwa, uwierzcie mnie !!! Nie podniosłem się z krzesła do ostatniej strony !! Dawno nic takiego mnie się nie zdarzyło. Gdy juz byłem zdecydowany przerwać, pojawiał się nowy wątek, nowa opowieść, a niespodziewane zakończenie wykończyło mnie kompletnie. Autor pobawił się ze mną w kotka i myszkę, bo ile razy wydawało mnie się, że wszystko już jasne, to dochodziły nowe perturbacje, i znów nie mogłem oderwać się od książki.
Sam pomysł zaczerpnięty jest z autentycznego zdarzenia, lecz wspaniała wielotematyczna rozbudowa to duża umiejętność autora.
Jedno jest pewne, że lecę do biblioteki po następne książki Careya, jako, że do tej pory nic innego jego nie czytałem. A omawianą książkę polecam jako DOBRĄ ROZRYWKĘ

Sunday, 26 October 2014

Ernest HEMINGWAY - "Za rzekę, w cień drzew"

Ernest HEMINGWAY - “Za rzekę, w cień drzew”
W trakcie czytania „Ostatniego rozdania” Myśliwskiego, gdzie dużo jest o subiektywnej pamięci, zrobiłem przerwę na przypomnienie sobie, po ponad pół wieku, Hemingwaya „Za rzekę, w cień drzew”. No i wyszło szydło z worka, czyli zawodność pamięci, a może raczej właśnie jej subiektywizm.
W mojej pamięci pozostał bowiem mit doskonałości WSZYSTKICH utworów tzw „wielkiej czwórki” pisarzy amerykanskich tj Hemingwaya, Steinbecka, Faulknera i Caldwella. W tamtym czasie powstało w Polsce pojęcie takiej „czwórki”, notabene niezrozumiałe dla Zachodu czy Ameryki. Po „polskim pażdzierniku” 1956 roku, zaczęto, w ramach „odwilży”, wydawać literaturę amerykańską do tej pory zakazaną, a my bezkrytycznie zachwycaliśmy się KAŻDĄ pozycją. Ze względu na swoje powiązania z sowieckim wywiadem, jak i uczestnictwo w wojnie domowej w Hiszpanii, po „właściwej” stronie, szczególnie faworyzowany był Hemingway.
Zachwycałem się również i tą książką: pięknym romansem, opisem polowania na kaczki, luksusowymi potrawami i trunkami, a przede wszystkim twardym, a jednocześnie romantycznym i delikatnym, supermanem płk Ryszardem Cantwellem. TAKIE BYŁY CZASY, że wszystko z drugiej strony „żelaznej kurtyny” nam imponowało.
Dzisiaj jestem zniesmaczony, bo odbieram książkę jako banalną powiastkę dla amerykańskich mas, napisaną w celu podtrzymania buty amerykańskiej wobec kulturalnej Europy. Amerykański pułkownik świetnie się miewa wśród arystokracji europejskiej, choć z dziewięcionastoletnią hrabianką nie ma o czym rozmawiać. Poza wzajemnym zapewnianiu się o miłości, mamy jednostronny wykład o przeżyciach wojennych, który zanudziłby na śmierć największego miłośnika historii wojennych czy militariów. A mloda panienka z „dobrego domu” udaje entuzjazm. Jak tego nie starcza, to obserwują gości w restauracji i ich obgadują. Tak nudzić się w Wenecji to sztuka !!
Daję pozytywną ocenę /6 gwiazdek/ ze względu na sentyment do wszystkiego, co się wiąże z moją młodością oraz za wybitny wkład w kulturę polską wspaniałego tłumacza Bronisława ZIELIŃSKIEGO.

Marek ADAMKOWICZ - "Szepty"

Marek ADAMKOWICZ - “Szepty”
O Adamkowiczu niewiele wiemy. Gdańszczanin, dziennikarz, publicysta, prozaik; w latach 2005-8 sekretarz miesięcznika „Pomerania”, obecnie redaktor „Polski. Dziennika Bałtyckiego” i miesięcznika „Nasza Historia”. Publikował m.in. w „Pomeranii”, „Latarni Morskiej” oraz w zbiorze „Tajemnica „Neptuna”.
Nie słyszałem też, aby coś nowego wydał. A szkoda, bo mnie jego opowiadania bardzo się podobały; tak w formie, jak i w treści; a najbardziej zaskakujące /bądż konsekwentne/ zakończenia. Nastrój, w który mnie one wprowadziły jest porównywalny, z tym, jaki mnie się udzielał w trakcie lektury „Dublinczykow” Joyce’a, jak i opowiadań Makuszyńskiego pt „Perły i wieprze”. Pogranicze kulturowe Polski, Prus i Kaszubów znamy z Grassa, Chwina i wielu innych autorów, lecz w przypadku Adamkowicza jest ono tylko środkiem do wyrażania prawd ogólnoludzkich.
Z czystym sumieniem polecam Państwu ten zbiorek, a sam czekam na coś nowego.

Saturday, 25 October 2014

Robert STONE - "Zatoka dusz"

Robert STONE - „Zatoka dusz”
Stone /ur.21.08.1937 na Brooklynie/ zdobył sławę thrillerem „Dog Soldiers”, uhonorowanym National Book Award 1975. Zaliczany jest do nurtu naturalizmu i porównywany z Conradem, Grahamem Greenem i Faulknerem. Zbiór jego opowiadań pt „Bear and His Daughter” zakwalifikował się do finału Pulitzera. Omawiana „Bay of Souls” ukazała się w 2003 roku.
Czy podoba się Państwu powyższe ? Takie panegiryki można wystawić każdemu, lecz prawda, niestety, jest brutalna. Mamy do czynienia z JESZCZE JEDNYM AMERYKAŃSKIM PRYMITYWNYM GRAFOMANEM. Musimy też odnotować mocno niepokojącą modę wśród pisarzy amerykańskiego kontynentu na wulgaryzację i obsceniczność opisów aktów płciowych. Żeby to chociaż było podniecające !! Nie, to nie moze być, bo jakim trzeba być prostakiem, by emocje wzbudziła fraza: /str.64/
„..zajął się jej łechtaczką. Lizali się wzajemnie z zapałem spragnionych psów..”.
Co to miałoby mieć wspólnego z tuzami lieratury światowej? Co gorsza, sama fabuła jest rozbrajająco banalna. Zdrada małżeńska, brak kontaktu z synem mają miejsce przed wypadem na Karaiby, a tam rewolucja, przy czym nasza bohaterka objawia się jako uczona, jako piękna, seksowna kobieta gustująca w sado-macho, narkotykach oraz alkoholu, jako Kreolka, jako agentka conajmniej trzech wywiadów, jako kochanka Fidela Castro oraz jako kapłanka voodoo. Ale aby zapęłnić 100 stron zajmujących się tym wątkiem, autorowi zabrakło pomysłów, więc do tego grochu z kapustą wrzucił nawet bałkańską Srebrenicę. Pomieszanie wierzeń, religii, języków, obyczajów... a efekt: JEDNĄ WALIZKĘ ZE SZMARAGDAMI ODNALEZIONO, A BOHATERA ŻONA W CZTERY LITERY KOPNĘŁA. Informując o zakończeniu zwolniłem Państwa z idiotycznej lektury.


Thursday, 23 October 2014

Teodor PARNICKI - "Tylko Beatrycze"

Powrót do lektur sprzed pół wieku. Czytałem wtedy Parnickiego /1908-88/ naśladując swojego ojca, ino młody byłem, to nie miałem czasu tej cudownej lektury spokojnie trawić. Teraz czasu mam jeszcze mniej, bo wbrew pozorom, im czlowiek starszy, tym szybciej tempus fugit, ale spokoju wewnętrznego jest więcej i wpadanie w zadumę łatwiej przychodzi. Wtedy bardziej „kręcił” dopiero co wydany Jasienica, a dzisiaj refleksyjny Parnicki.
Często słyszy się opinię, że Parnicki jest trudny i wymaga przygotowania historycznego. Trudny jest, ale dostępny dla laików i żadnego przygotowania nie potrzebuje; wprost przeciwnie czytelnik uczy się historii z jego książek. Nim przejdę do książki zacytuję słuszne sformułowanie z Wikipedii:
„Całą twórczość Teodora Parnickiego cechuje kosmopolityzm i brak jakiejkolwiek stronniczości narodowościowej czy światopoglądowej. Jego utwory dążą nie tyle do odtworzenia zewnętrznego kolorytu, ale głębiej rozumianej atmosfery kulturowo-intelektualnej danej epoki, a także do ukazania procesu przenikania się różnych kultur i ich wpływów”.
Tytuł nawiązuje do frazy:
„Nie ma nieba ni ziemi, otchłani ni piekła, /Jest tylko Beatrycze. I właśnie jej nie ma.” (Jan Lechoń,Spotkanie)
Dla naszego bohatera, królewna czeska Reiczka utożsamiana jest z Beatrycze. Zamiast pisać samodzielną opinię przytaczam fragmenty dwóch recenzentów ze strony:
Kkożuchow.republika.pl/notka_beatrycze.html
i radzę przeczytać ich pełne recenzje
Krzysztof KOŻUCHOWSKI:
„Dość nietypowa powieść Parnickiego. Można ją czytać (co rzadkie) niezależnie od wcześniej napisanych. Akcja rozgrywa się na początku XIV w (w czasach Łokietka, o którym również jest w powieści mowa). Na treść składają się głównie dialogi pomiędzy papieżem Janem XXII a pewnym diakonem Stanisławem. Stanisław to typowy mieszaniec (chyba pół Żyd lub pół Tatar), podróżnik. Jeden z wątków dotyczy obsesji Stanisława związanej z czeską księżniczką, którą ten widział w dzieciństwie. Stanisław zakochuje się w niej, koresponduje przez lata i chyba ma nawet romans (jako dojrzały mężczyzna), ale być może jest on tylko ofiarą zabawy dwórek i własnej pomyłki. Rzekoma księżniczka może być bowiem tylko dwórką podającą się za swoją panią. Oczywiście prawdy czytelnik się nie dowie”
Wojciech SOSNOWSKI:
„Po pierwszym wydaniu powieści w 1962 r. część krytyki uznała, że to powieść jawnie antyklerykalna, a podnoszenie tematyki rzekomego ucisku chłopów przez cysterskich mnichów za przyjęcie przez Parnickiego optyki historiografii marksistowskiej z jej odwieczną walką klas. Najzabawniejsze jednak było to, że nieomal nikt nie zauważył, iż wydarzenie wyjściowe dla powieści, czyli spalenie klasztoru w Mochach wraz z mnichami, historyczne przecież, miało miejsce w roku 1309 "na cztery dni przed świętym Marcinem" czyli ... 7 listopada, a więc w dzień będący sześć wieków później początkiem rewolucji bolszewickiej. A u Parnickiego przypadków nie ma i każdy detal w tym niewątpliwym arcydziele ma swoje, zwykle wielorakie, znaczenie...”
Wydaje mnie się, że powyższe zadowoli Państwa w znaczniejszym stopniu, niż ewentualne moje wymądrzanie się. Miłej lektury!

Wednesday, 22 October 2014

Wiesław MYŚLIWSKI - "Pałac"

Wiesław MYŚLIWSKI - “Pałac”
Według mnie Myśliwskiego nobilituje „Traktat u łuskaniu fasoli” /2006/, któremu oczywiście dałem 10 gwiazdek; na drugim czasowym krańcu mamy „Nagi Sad” /1967/. Prawie 40 lat dzieli te dwie pozycje. Oceniłem „Nagi Sad” na 8 gwiazdek stosując taryfę ulgową dla debiutu. Nie mogę tego uczynić dla póżniejszego o trzy lata „Pałacu” /1970/.
Podstawowy zarzut dotyczy przyjętej NIEWIARYGODNEJ konwencji. Bo wybujałe, wyrafinowane, niezmiernie szerokie marzenia Jakuba wyrażone, w dodatku, tak bogatym językiem są NIEWIARYGODNE. Dobrodziejstwem, a zarazem przekleństwem PRL-u były konsekwencje „awansu społecznego”, ludzi szczególnie ze wsi, gdzie analfabetyzm i zacofanie cywilizacyjne stanowiły naogół bariery nie do pokonania. Ale to drobiazg, podstawowy problem stanowiła parobcza mentalność, z której przekształceniem borykali się komunistyczni agitatorzy. Obserwowaliśmy to szczególnie w trakcie wdrażania reformy rolnej, która spotykała się z silnym odporem byłych parobków i fornali. Marzenia Jakubów ograniczały się tylko do tego, aby z ofiar katów stać się katami. I to świetnie Myśliwski uchwycił, bo Jakub chciałby w pysk walić i dziewki chędożyć. Ale na tym koniec, kropka.
„Wyższa” psychologia jest sztuczna, jest NIEWIARYGODNA. Myśliwski przypisuje Jakubom zdolność do narastającej zmiany świadomości klasowej pod wpływem foteli i obrazów, podczas gdy socjalistyczna indoktrynacja, właśnie w tym kierunku, mimo stosowania jej przez 45 lat, poniosła całkowitą klęskę, bo najżyczliwszy ludziom sekretarz partii zmuszony był działać w oparciu o autorytet księdza proboszcza.
Nie doszukujmy się genialności Myśliwskiego w kazdym napisanym przezeń utworze.

Tuesday, 21 October 2014

Jan KULMA - "Dykteryjki przedśmiertne"

Książka przedstawiająca OBIEKTYWNIE, RZETELNIE, UCZCIWIE współczesną historię Polski i dlatego ją polecam jako ODTRUTKĘ zainfekowanym RUSOFOBIĄ, POLSKĄ MEGALOMANIĄ i KSENOFOBIĄ
Dżadża /ang. „jaja”/ zaczynają się już we wstępie: interwencja policji u autora-staruszka /rok 2006/ /str.8/
„Było doniesienie, że pan Jasio (!) chce popełnić samobójstwo”. Zaraz, zaraz – Joanna wybucha - co wy do tego macie ?. A on: „Wszyscy jesteśmy katolikami, a samobójstwo to grzech śmiertelny”. A więc to tak: mamy już w Polsce policję religijną, działającą zgodnie z Magisterium Kościoła Katolickiego. Dziwne, co ?”
Wielość dykteryjek powala i wskutek tego nie mam koncepcji jak pisać opinię, by nie pogubić „perełek”. Zacznę od cytatów, a potem pomyślimy o formie. Zaczynam smutno: / str.15/
„..Dziś nikt się nie wstydzi, że tylu rodaków jest bez pracy i że kiepsko im się żyje. Żyjemy w obcym, bezwstydnym kraju....”.
Rozdzialik 2 „Bić Żyda”, traktujący o antysemityzmie w przedwojennym harcerstwie kształtowanym przes NSZ, jak i w samym NSZ-ecie kończy trafna uwaga; /str.17/
„Lewica, gdy dorywa się do nadmiernej władzy, staje się grożna i nawet zbrodnicza. Jednak prawica nie tylko jest tak samo grożna i równie zbrodnicza, ale zaledwie dorwie się do władzy to juz marzy, aby gnać przez Błonia na krakowski Kazimierz i bić, bić bić Żyda !”.
Po ponurym początku czas na pogodę, a ona nadchodzi z pięknym wspomnieniem o Zofii Morawskiej, o księdzu Marylskim, w ogóle o Laskach w rozdziale 4 pt „Laski”.
Wielką wartość „Dykteryjek...” stanowią obiektywne stwierdzenia, bez ulegania obecnej propagandzie, nazywanej „political corectness”. I tak mamy stwierdzenie o Stalingradzie: /str.24/
„ ..’STALINGRAD’ stał się NADZIEJĄ całego świata. Taka była prawda, choć dziś - po latach - NIE WYPADA wspominać o tym mieście, bo przecież ten ohydny Stalin...”. /podk.moje/
Bardzo istotne jest przypomnienie reakcji świata na zbrodnię katyńską: /str.25/
„Gdy 13 kwietnia 1943 Niemcy pokazują na cały świat groby polskich oficerów, zamordowanych w 1940 przez Sowietów - cały antyhitlerowski swiat twardo mówi: „Nie z nami te numery, panie Brunner !”. Świat powtarza za Rządem Radzieckim: to Niemcy popełnili ten mord, a teraz chcą ohydnym oszczerstwem przerzucić swoją zbrodnię na Rosję. Nawet jeśli ktoś wiedział, kto mordował Polaków w Katyniu, to i tak by tego nie powiedział. SOWIECI od 1941 BYLI ALIANTAMI...” /podk.moje/
W tym rozdziale również o manifestacyjnym zachowaniu Rubinsteina, gdy dla Polski ZABRAKŁO MIEJSCA w ONZ: /str.26/
„..25 czerwca 1945 w San Francisco powołano do życia Organizację Narodow Zjednoczonych i wtedy 50 państw podpisało Kartę Narodów Zjednoczonych. Ale na tej uroczystości nie było flagi polskiej... ..Sytuację uratował Artur Rubinstein. Poprosili go, aby otworzył tę uroczystość, a on stanął przy fortepianie i powiedział: „Zagram hymn mojego narodu, który pierwszy chwycił za broń przeciwko złu, a którego flagi nie ma tu na Sali”. I zagrał „Jeszcze Polska nie zginęła”. I to jak zagrał !”.
Nie rozumiem użytego tu sformułowania „uratował”, bo niby co miał uratować ? Chyba raczej zaprotestował, czy też zademonstrował swoje oburzenie. Nim powstała ONZ, mieliśmy jednak Powstanie Warszawskie dyskutowane „ad usranem mortem”. Posłuchajmy trzeżwego głosu Kulmy, który uczestniczył w nim: /str.33/
„Więc to wszystko nie miało sensu ? Chyba nie miało.... ..załóżmy, że Powstanie wygraliśmy, że Niemcy uciekali z Warszawy, aż się za nimi kurzyło. No i co? Za kilka miesięcy, albo i wczesniej, weszliby Rosjanie i zrobili to samo, co zrobili w Wilnie. Czyli wcieliliby Polaków do Armii Kościuszkowskiej, a niepokornych wysłali na białe niedżwiedzie, najbardziej zaś opornych – rozstrzelali. Nie ma sensu doszukiwać się sensu w Powstaniu. Musiało być jako coś koniecznego...”
Nigdy nie mogłem zrozumieć irracjonalnego strachu przed „ruskimi”, wskutek którego uciekałem jako jednoroczny bobas z warszawskiej Saskiej Kępy do odległych ok.100 km, położonych w lasach - Bobrowiec koło Mszczonowa. O tym strachu pisze Kulma w 11 Rozdziale: /str.37/
„to całkiem niepojęte, ale bardziej baliśmy się Rosjan, niż Niemców, których poznaliśmy przecież z najgorszej strony. Bo jednak Niemcy to NASZA EUROPA, nasz świat. Prawda, że mordowali, ale oni nie kradli, nie gwałcili. Tak to czuliśmy i z lękiem czekaliśmy na tych ZE WSCHODU, NA TĘ DZICZ....” /podk.moje/
Z „ruskimi” przyszli Polacy /str.38/;
„...którzy przeżyli KATORGĘ na wschodzie i teraz wracali do ojczyzny. Ale tak już zostało na zawsze, że CI, CO PRZYSZLI jako armia ZE WSCHODU, TO GORSI POLACY. PRAWDZIWI POLACY WALCZYLI POD MONTE CASSINO! GŁUPI JESTEŚMY W NASZYCH ZAPIEKŁYCH UPRZEDZENIACH.” /podk.moje/
I AK-owiec Kulma, przedstawiciel polskiej inteligencji, pochodzący z „dobrej” rodziny, kończy rozdział słowami, które wyjąl z moich ust: /str.39/
„... kto dzisiaj mówi, że w roku 1945 wpadliśmy z deszczu pod rynnę i że Polska z okupacji niemieckiej dostała się pod jeszcze gorszą okupację sowiecką - to mówi NIEPRAWDĘ. NIE WYPADA TAK MÓWIĆ” /podk.moje/
90-letniego autora stać na rozbrajajacą szczerość i bezkompromisowość. Widzimy to w porównaniu Krakowa i Warszawy, które kończy stwierdzeniem : /str.45/
„Krakowianie nie przeżyli koszmaru wojny. Żyli sobie jak w raju. A generał Koniew ominął Kraków i całe miasto nie straciło ani jednego domu. Kraków nie brał udziału w wojnie. A po wojnie, w ramach nadrobienia tej wygodnej kolaboracji, okazywał swoją bojowość /nieco spóżnioną/, dzielnie manifestując antyradzieckość i antyreżimowość. Taki był krakowski patriotyzm. A Warszawa ? Cały jej wojowniczy patriotyzm wyczerpał się w czasie wojny i Powstania. Teraz CHCIAŁA ODBUDOWAĆ STOLICĘ I KRAJ....” /podk.moje/
Dolewa oliwy do ognia, kpiąc:
„Ale dziś należy chwalić patriotyzm krakowski. Krakowianie potrafili robić takie piękne protesty ! I POGROMY”. /podk.moje/
W 1945 Kulma podejmuje studia, i już mamy „perełkę: porównanie „i” z rachunku zespolonego /czyli pierwiastek kwadratowy z minus jeden/ z Akwinaty „est qui est, et quid est nescimus” /jest który jest, a czym jest nie wiemy/. Przyjemnie jest poczytać erudytę.
W rozdziale 18 autor opisuje przebieg rozmowy w 1949 z Andrzejewskim i podaje konkluzję jaką z niej wyciągnął: /str.54/
„Zrozumiałem, że JAŁOWA wrogość antyradziecka to strata życia i zostawienie Polski na pohybel. I choć wszyscy - łącznie z Kremlem panującym nad całym obozem - są przeciwko nam, to my musimy robić swoje. I to robić skutecznie! I żeby tym razem Polak był mądry przed szkodą”. /podk.moje/
Autor lubi czasem komuś łatkę przypiąć, a ja to z lubością wychwytuję; i tak mam, na str.70, mówiąc o kpt. Żytyńskim, kierowniku literackim DWP, dodaje:
„...wuj satyryka - pożal się Boże! - niejakiego Marcina Wolskiego..”. cha! cha!
Prztyczka też daje IPN-owi wykazując jego niewydolność w porównaniu ze służbami z 1953 r /str.72/;
„..współczuję panom pracującym w Instytucie Pamięci Narodowej. Bo ich pamięć kończy się na teczkach usbeckich, esbeckich i na Informacji Wojskowej. Oni muszą ślęczeć w pocie czoła nad faktami, które dla mojej informacji wojskowej były w zasięgu telefonu. A oni dzisiaj nie mogą nawet marzyć o tym, co moja informacja wojskowa mogła wyśledzić. IPN nigdy nie dotrze do tych prawdziwych agentów radzieckiej ambasady, i tajnych współpracowników KGB i GURU,.. i tajnych agentów sekretarza KC PZPR. No i przede wszystkim nikt dzisiaj nie dojdzie do tych najważniejszych tajnych wtyczek – osobistych wtyczek Bermana”.
Przykrą prawdę nam serwuje porównując sukcesy nasze w PRL-u z obecnymi” /str.73/
„Po wojnie nie sprzyjały nam warunki. Sprzedano nas pod kuratelę Moskwy i świat cały to zaklepał. Ale właśnie w tych kiepskich czasach był istny wysyp talentów sportowych. Ba, zrodziło się nam pokolenie ludzi utalentowanych. Teatr aż pękał od wielkich aktorów, reżyserów, scenografów. W filmie stworzyliśmy Polską Szkołę Kina. W plakacie byliśmy w czołówce świata.... ..Żal tylko, ze tak było wtedy, a skończyło się, kiedy Polska stała się wreszcie wolna. SMUTNE, ŻE TERAZ TEJ WOLNEJ POLSCE JAKOŚ ZABRAKŁO WIELKICH TALENTÓW. Choć płaci się za to krocie pieniędzy. Widocznie nie wszystko można kupić...”.
Po 1956, trochę lżej; Kulma przypomina dowcip z tego okresu /str.79/: Bar mleczny.
„Kto prosił ruskie?” „-Nikt nie prosił, same przyśli”.
I w tym rozdziale /27-ym/ pamięta o IPN-ie: „...Instytut PAMIĘCI Narodowej usiłuje zniszczyć całą PAMIĘĆ o naszym kraju”. /podk.moje/.
Lata 60-te Kulmowie robią „karierę”, co Joanna komentuje dwuwierszem: „Bo człowiek życie dać gotów/ za uznanie w oczach idiotów”.
I tak dotarliśmy do części epickiej, którą czyta się z równą przyjemnością i „na luzie”, a ja zmęczony wyławianiem „perełek” z dokumentowania dalszych połowów zrezygnowałem.

PS Poza opublikowaną recenzją dopisałem następujące uwagi:
W rozdziale 44 pt „Człowiekiem ona była”, poświęconym „stalinówce”, symbolowi zła, Wandzie Wasilewskiej, szczegółowo podaje, jak bardzo ona pomagała Polakom w repatriacji, mimo upływu, w wielu przypadkach, 150 lat od czasu zsyłki ich rodzin.
W rozdziale 61 pt „Prawdziwi Polacy”, sam tytuł definiuje o czym mowa. Zaczyna się oskarżaniem przez emigracyjnych, angielskich „prawdziwych polaków” /ja zawsze piszę małymi literami, bo to nie narodowość, lecz charakter/ elit intelektualnych w Kraju o „kolaborację z reżimem”, a kończy retorycznym pytaniem: /str.156/
„....uciekliśmy od Prawdziwych Polaków z Birmingham. A dokąd mamy dziś uciekać od Prawdziwych Polaków, od których teraz zaroiło się w kraju ?”
W rozdziale 64 pt „O roku ów”/1968/ cudowne koligacje. Kulmowie podpadli Kilańskiemu /mężowi Szaflarskiej, a wtedy z kolei Gałczyńskiej/. Pomoc znajdują u Lechickiej:/str.162/
„Bo Ania Lechicka, wzruszona naszą historią, opowiedziała wszystko mężowi, czyli Kuśniewiczowi, a Kuśniewicz urzęduje w redakcji „Literatury na świecie” i ma biurko koło Putramenta, który telefonuje do Kraśki, sekretarza KC....”
A ten jest wszechwładny.
Bardzo otrzeżwiający dla uprawiających kult Kolbego winien być fragment z rozdziału 66, gdzie Kulma wspomina tego antysemitę i faszystę: /str.164/
„Mnie odżyły wspomnienia z lat trzydziestych, kiedy kolega przyniósł do szkoły „Rycerzyka Niepokalanej”, a całe gimnazjum zbiegło się, aby zobaczyć tego głupca, co czyta PRAWICOWO-OENEROWSKA PRASĘ MAKSYMILIANA KOLBEGO...” /podk.moje/
Nie mogę pominąć też słynnego pytania Gierka kończącego ten rozdział /str.165/
„”Towarzysze pomożecie ?”. A wielotysięczny tłum odpowiedział „Pomożemy”. Dziś, po latach, kpi się z tego, wyśmiewa, ale wtedy była to ZAPOWIEDŻ nowej polszczyzny, NOWEGO UKŁADU WŁADZY ZE SPOŁECZEŃSTWEM....” /podk.moje/
W końcówce rozdziału 72 pt „Wielki Guru” tzn Adam SCHAFF, czytamy o tytułach tego Wielkiego Człowieka: doktor h.c. uniwersytetu w Paryżu, Wiedniu, Madrycie, Szef Europejskiego Ośrodka Nauk Społecznych w Wiedniu.
Na dalszych stronach dominuje część opisowa, tak, że ja odnotowuję dopiero b. ciekawy rozdzial 111 o Opus Dei /b.krytyczny/, jak również 112 pt „Jak Polak z Polakiem” o stosunkach na Litwie, kończący się słowami: /str.265/
„Dziwnie Polakowi rozmawiać z Polakami na Litwie. Dla większości z nich Litwini to mordercy w czasach Drugiej Wojny Światowej, a teraz okupanci naszych prapolskich ziem. I trudno tłumaczyć, że Wilno przez wieki było stolicą Wielkiego Księstwa Litewskiego, a dopiero w roku 1920 Żeligowski zrobił prawdziwy zajazd, czyli NAPAŚĆ i włączył Wilno do Polski.... ..Teraz Litwini żyją z Polakami jak pies z kotem. Obie strony stosują wobec siebie chwalebną zasadę: wet za wet, oko za oko, ząb za ząb.... ..i tylko smutek człowieka ogarnia, że w tej diabelskiej sprawie żywy udział bierze Kościół, bo na tym Pan Bóg żle wychodzi..”
Kulmę /i mnie/ najbardziej obchodzi Polska i dlatego też zakończę refleksją ze str.313:
„Taki rozlam w kraju to przykra rzecz. A tym bardziej głupia, że dzieje się w momencie, kiedy wreszcie uwolniliśmy się od półwiecznej zależności od bloku radzieckiego i kiedy sami o sobie możemy decydować. Niby jesteśmy sami, ale już nie sami, bo jedni sami przeciwko drugim samym...”

Monday, 20 October 2014

Maria NUROWSKA - "Rosyjski kochanek"

Maria NUROWSKA - “Rosyjski kochanek”
Zgrabne czytadło dla Pań. Mój stryjeczny bratanek, Łukasz Gołębiewski /ten zwany polskim Charlesem Bukowskim/ twierdzi, ze Nurowska jest niedoceniona, a ja jestem skłonny przyznać mu rację, gdyż faktycznie ma opanowany warsztat, napisała wiele całkiem sensownych książek, a formalnych wyrazów większego uznania nie doświadczyła.
Również ten romans babci czworga wnucząt z nieokiełznanym 30-letnim Rosjaninem dobrze się czyta, bo daje szansę czytelniczkom w wieku balzakowskim dać sie unieść marzeniom. I im omawianą książkę polecam. A ja, cóż, przeczytałem i wcale tego nie żałuję, lecz recenzować nie będę, bo nie bardzo jest co.

Doris LESSING - "Mężczyzna i dwie kobiety"

Doris LESSING - „Mężczyzna i dwie kobiety”
Lessing /1919-2013/, a książka z 1963 roku. 11 pażdziernika 2007 przyznano jej literacką Nagrodę Nobla, uzasadniając wybór stwierdzeniem: „...jej epicka proza jest wyrazem kobiecych doświadczeń. Przedstawia je z pewnym dystansem, sceptycyzmem, ale też z ogniem i wizjonerską siłą”.
Krzysztof Cieślik w „Polityce” pisze:
„Ciekawiej prezentuje się piętnaście krótkich historii londyńskich, przedstawionych w „Mężczyźnie i dwóch kobietach”. Autorka – bardziej tu zjadliwa i wyzwolona – imponuje dogłębną analizą kobiecej psychiki. W sposób iście mistrzowski rysuje skomplikowane relacje damsko-męskie, często śmieszne, nieraz tragiczne, z ironią pokazuje miłosne rozterki dziewcząt i chłopców, część historii pozostawia niedopowiedzianych, jakby w zawieszeniu. Szczególnie porusza „Wzajemność”, opowiadająca o niezwykle pięknej miłości kazirodczej, a także „Zaliczona” z mocną sceną gwałtu”.
Konfrontuję to z oceną na „lubimy czytać” - 5.86 przy 71 ocenach i 8 opiniach i podniecony rozbieżnością między Cieślikiem a portalem zaczynam czytać. Już na samym początku trafiam na opowiadanie wyróżnione przez Cieślika pt „Zaliczona” i czytam je ze wzrastającym zachwytem, mimo, że autorka ujawnia swoje zapędy feministyczne, o których uprzednio wyczytałem w Wikipedii. Różnorodność, ktorą poznajemy wraz z każdym następnym opowiadaniem, jest zaletą jej pisarstwa, a moją uwagę przykuwa najpierw tytułowe opowiadanie, ciekawe psychologicznie, a następnie zatytułowane „Anglia przeciwko Anglii” przesiąknięte marksizmem /o którym Wikipedia też wspominała/. Zaraz potem urocza baśń poetycka pt „Dwoje garncarzy”, a po niej groteskowe „Kobiety po przejściach”.
No, i stało się. Zwolniłem tempo czytania. To mnie się zawsze zdarza, gdy coś mnie się bardzo spodoba. W tej książce, każde następne opowiadanie wprowadza czytelnika w inny nastrój i każde pobudza do myślenia; nie, żle!!; raczej do zastanawiania się nad przewrotnościami losu, jak i przywoływania wspomnień kojarzących się z lekturą. Po zachwycającym mnie „feministycznym” opowiadaniu pt „Nasza przyjaciółka Judith”, trafiam na wyróżnioną przez Cieślika „Wzajemność” i w przeciwieństwie do niego nie widzę żadnego „PIĘKNA”, ino ZAKŁAMANIE i CHORY SEKS. Jednakże opowiadanie to skłania mnie do dodatkowego podziwu autorki: za odwagę i „nowoczesność”. ONA URODZIŁA SIĘ PRZECIEŻ PRAWIE STO LAT TEMU !!!
Z pozostałych pięciu opowiadań najbardziej przypadły mnie do gustu „Zapiski do historii choroby”, które polecam szczególnie młodym paniom, jako uroczą, madrą lekcję w materii stosunków męsko-damskich oraz kończący książkę „Pokój numer 19” o niebezpieczeństwach pustki czyhających na kobietę, gdy odchowane dzieci pójdą do szkoły.
Reasumując: odkrycie, bo mimo Nagrody Nobla nigdy o twórczości Lessing nic ciekawego nie słyszałem, a teraz uraczony zostałem naprawdę DOBRĄ LITERATURĄ, przeto punkt dla Cieślika, a Państwa zapraszam do lektury z pełnym przekonaniem.

Sunday, 19 October 2014

Michał HELLER - "Podróże z filozofią w tle"

Michał HELLER - „Podróże z filozofią w tle”
To jest wyjątkowa książka Księdza Profesora, bo inne wymagają sporej dawki wiedzy w zakresie nauk ścisłych. Otrzymaliśmy zbiór uwag i przemyśleń wrażliwego erudyty, wywołanych podróżami, spotkaniami autora, jak i wydarzeniami stricte naukowymi. Książka została wydana w 2006 roku, przeto w „Krótkim życiorysie księdza profesora Michała Hellera” /str.9-15/ brak wzmianki o Nagrodzie Templetona, przyznawanej za pokonywanie barier między nauką a religią, którą otrzymał, jako pierwszy Polak, w 2008 roku oraz Orderze Orła Białego, który otrzymał w 2014 r. za zasługi w nauce.
To, że Ksiądz Profesor Michał Heller nie jest mumią, ale spostrzegawczym, inteligentnym, z dużym poczuciem humoru humanistą świadczy m.in. poniższa uwaga: /str.27/
„W Galleria degli Uffizi we Florencji znalazłem następujący napis, wyskrobany scyzorykiem na drzwiach toalety:
„To be is to do” /Descartes/
“To be is to be” /Voltaire/
“Do be do be do be do” /Frank Sinatra/.
Nie jest jeszcze zupełnie żle z naszą epoką, jeżeli mamy umysły zdolne do takiej syntezy”.
Z aprobatą przyjmuję słowa autora na temat błędnych twierdzeń w nauce: /str.30/
„Myślę, że większość grubych błędów w dziejach nauki brała się stąd, że ludzie zbyt spieszyli się z wyjaśnieniami. Najważniejsze to znać granice swojej wiedzy. A w każdym razie pamiętać, że takie granice istnieją. Bliżej niż sądzę. Wiem, c z e g o nie wiem”.
Jako niespełniony matematyk, z przyjemnością czytam o walorach tej królowej nauk: /str.31/
„..Matematyka dała mi poczucie spokoju... ..W matematyce doświadczam czegoś, co naprawdę ode mnie nie zależy, jest obiektywne; to moja logika musi się do tego dostosować, a nie odwrotnie. W humanistyce wszystko zależy od mojej pomysłowości”.
Myśl swoją Heller kontynuuje na dalszych stronach: /str.53/
„Matematyka jest nieskończona i niewyczerpana jak żadna inna nauka... ..Wszystkie inne nauki badają jakiś zastany świat /na przykład fizyka/, a matematyka sama tworzy sobie własne światy. A zatem matematyki nie mozna znać; można się jej tylko uczyć i to obracając się w jej bardzo ograniczonym fragmencie.. ..Uczenie się matematyki jest nieustanną rezygnacją: wybieram jeden dział, który mnie interesuje lub który uznaję za potrzebny mi w danej chwili, ale rezygnuję z wszystkiego innego...”.
W 1989 r Heller uczestniczy w seminarium poświęconym „zasadzie antropicznej” w Leningradzie, jeszcze przed upadkiem ZSRR. Padają tam istotne słowa świadczące, że nadchodzi „nowe”: /str.65/
„...znajdujemy się na przełomie dwóch kultur: przechodzimy od kultury odpowiedzi /które nikogo nie zadowalały/ do kultury pytań. A pytanie często oznacza Tajemnicę”.
Ksiądz Profesor, jak wielu prawdziwych uczonych lubi ironizować, czego próbkę kopiuję ze str.77:
„Skrzydło papieskiego pałacu w Castel Gandolfo, w którym obecnie mieści się Obserwatorium Watykańskie, było pierwotnie przeznaczone na mieszkania dla biskupów emerytów. Ale gdy okazało się, że wśrod biskupów nie ma chętnych do przechodzenia na emeryturę, skrzydło zdecydowano się przeznaczyć na Obserwatorium...”
W cyklu prowadzonych tam wykładów na temat „teologia a nauki” uczestniczą liczni biskupi z całego świata: /str.78/
„...I tylko jeden Polak.. nuncjusz papieski w Bagdadzie..”.
Ale w ogóle:
„.. Nasi biskupi są sympatyczni. Jeden z nich prosił mnie ostatnio o wskazanie książki o kosmologii, która mogłaby służyć jako podręcznik dla jego kleryków. To juz spore osiągnięcie...”
Książka jest wielotematyczna, a mnie, jako samozwańczego ucznia ks.Tischnera, bardzo zaciekawił „Dyskusji z Tischnerem ciąg dalszy”, /str.121-134/, gdzie znalazłem znany wywód tego ostatniego:
„Człowiek, którego rozum szuka wiary i którego wiara szuka rozumu - myśli religijnie. Poprzez jego myślenie przejawia się wiara i poprzez jego wiarę przejawia się jego myślenie. MIĘDZY WIARĄ A MYŚLENIEM NIE MA PRZEPAŚCI NIE DO PRZEBYCIA. Nie ma też dążenia, by jedno zniszczyć przez drugie. Myślenie religijne wyrasta z uznania praw religii i praw rozumu. Uznając prawa rozumu, wiara staje się myśleniem, uznając prawa wiary, rozum ma udział w jej naturze”. /podk.moje/
W rozdziale tym padają istotne słowa Hellera /w kontekście osoby Tischnera/: /str.125/
„W seminarium uczono go TOMIZMU, a on dość szybko zorientował się, że TA FILOZOFIA NIE PRZYSTAJE DO WSPÓŁCZESNOŚCI. Nic dziwnego, że nie wytrzymała potem konkurencji z bardziej atrakcyjną /jak sądził/ filozofią fenomenologiczną. Osobowość Ingardena z pewnością także nie była bez znaczenia”. /podk.moje/
Ponieważ temat jest kontrowersyjny Heller precyzuje ocenę Tischnera, cytując Bielawskiego: /str.127/
„Maciej Bielawski w swojej analizie teologicznych poglądów Tischnera pisze: ‘Zauważmy, iz Tischner nie był przeciwny tomizmowi - uważał tylko, iż system ten, jako jedyna droga rozświetlania ciemności i wyprowadzania ludzi z jaskini, już dziś nie wystarcza’. –Owszem, takie były deklaracje Tischnera, ale przypuszczam, że miały one raczej charakter DYPLOMATYCZNYCH WYPOWIEDZI niż filozoficznego wyznania wiary. TISCHNER PO PROSTU NIE BYŁ TOMISTĄ; uważał, że tomizm nie jest dobrą filozofią, to znaczy, po pierwsze, jako system nie jest wystarczająco uzasadniony i, po drugie, nie zaspokaja filozoficznych potrzeb dzisiejszego człowieka..” /podk.moje/
Nie od rzeczy będzie tu wspomnieć, że WOJTYŁA TOMISTĄ BYŁ. Wspominając Tischnera autor konkluduje: /str.129/
„...rozważania Tischnera są często piękną i głęboką literaturą. I to mu zjednywało szerokie grono czytelników, nawet pośród takich ludzi, którzy nigdy przedtem nie sięgali do filozoficznych publikacji”.
Dalsze rozdziały dotyczą dyskusji nad znanym pytaniem Leibniza: „dlaczego istnieje raczej coś niż nic?” i organizowania się ISSR /The International Society for Science and Religion/. I wreszcie Paul Ricoeur, jako zaproszony ekspert na Sesję Plenarną Papieskiej Akademii Nauk, której tematem są „The Cultural Values of Science” i dyskusja o neuroscience, a w szczególe: /str.161/
„....jak ustosunkować się do sytuacji, w której nauki o mózgu /neuroscience/ zaczynają wdzierać się w dziedzinę zarezerwowaną dotychczas dla ‘hermeneutycznej refleksji’, gdy na przykład coraz lepiej zaczynamy rozumieć, jak powstają „bezpośrednie dane świadomości’?
Najciekawsze wydaje się trafne sformułowanie, ktore znalazło się w referacie tam wygłoszonym przez prof. Waltera Thirringa, że... /str.167/
„...ci, którzy odrzucają Boga, powołując się na Darwina /lub ogólniej – na teorię ewolucji/, w gruncie rzeczy uważają, że Bóg jest potrzebny tylko po to, by łamać ustanowione przez siebie prawa. A jeżeli ich nie łamie, to Go nie ma...”.
I tak doszliśmy do tytułowego rozdziału „Podróż z filozofią w tle”. A celem podrózy jest Castel Gandolfo i Kirchberg, koło Grazu, gdzie per saldo autor spędza trzy tygodnie. W Kirchbergu ma się odbyć sympozjum poświęcone Wittgensteinowi, i uwagi Hellera na jego temat wydają się najciekawsze.
Poozostałe 40 stron pozostawiam bez komentarza ze względu na i tak już przydługie moje wypracowanie, a Państwa gorąco zapraszam do fascynującej lektury. Na koniec przypomnę, że Heller, jak i jego przyjaciel abp Życiński uważali się za panenteistów.

Saturday, 18 October 2014

Justyna BARGIELSKA - "Małe lisy"

Justyna BARGIELSKA - „Małe lisy”
Bargielska /ur.1977/ ma silnych protektorów w katolickich kręgach „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego”, bo jest ich feletonistką, ale dlaczego wydaje jej bełkot Wydawnictwo Czarne czyli Stasiuk i Monika Sznajderman /dr nauk humanistycznych/ tego nie rozumiem. Cieszę się, że zdanie Państwa, którzy wyrażacie swoje opinie na „lubimy czytać”, jest zbieżne z moim, bo niska Wasza ocena za bezpodstawnie reklamowane i nominowane do różnych nagród /m.in. „Nike”/ „Obsoletki” /2010/ - 6.49, uległa obniżeniu do 5.91, za „Małe lisy” /2013/; ja konsekwentnie dałem obu pozycjom po 1 gwiazdce. Mam nadzieję, że ta pani zrezygnuje z dalszego pisania. Wypada wytłumaczyć się dlaczego wziąłem drugą jej książkę do ręki. A no, z desperacji, bo skromne zbiory biblioteki w Toronto wymagają coraz intensywniejszych poszukiwań w celu znalezienia wartościowej pozycji.
Recenzować tego „dzieła” /jak niektórzy recenzenci to nazywają/ nie zamierzam, podobnie jak nie wchodziłem w szczegóły „Obsoletek”, ino podkreślę, że najwyższym walorem jego jest ilość stron czystego tekstu tj poniżej 100.

Olga STANISŁAWSKA - "Rondo de Gaulle'a"

Olga STANISŁAWSKA - “Rondo de Gaulle’a”
O Stanisławskiej /ur.1967/ w polskojęzycznej Wikipedii głucho, kopiuję więc fragment anglojęzycznej:
Olga Stanisławska is a Polish writer and freelance journalist[1] who has studied American literature in Warsaw and Aix-en-Provence. She has lived in Paris since 2001.
She has worked with the newspapers Gazeta Wyborcza and Tygodnik Powszechny for a long time. Her two solo travels to Africa in 1994-1996 resulted in two series of reportages and a book, De Gaulle Roundabout (2001), which was awarded the literary award of the Fundacja Koscielskich. The book, born from a year-long trip between Casablanca and Kinshasa, attempted to capture local voices, combining political reportage, travel writing and essay. It addressed the heavy burden of clichés present in Western literature, philosophy and art history (Joseph Conrad, Carl Jung, Julien Green André Gide, Louis-Ferdinand Céline, Karen Blixen, André Malraux...), where Africa is nowhere to be seen, replaced with the Western projections of the childhood of humanity and the repressed, dark part of the human psyche.
Najciekawsze są fragmenty rozmów ujawniające różnice kulturowe, a raczej uświadamiające do jakiego „zdziczenia” my - przedstawiciele cywilizacji zachodniej się doprowadziliśmy: /str.17/
„...wiadomości z francuskiego radia. ...Mowa o zasiłku dla bezrobotnych, o schroniskach dla bezdomnych, o matkach, które wychowały czworo lub więcej dzieci i domagają się od państwa emerytur. Hamady podnosi na mnie wzrok
- Jeżeli ona ma czworo dzieci, to czy te dzieci nie dają jej jeść ?... ...Co to znaczy: ludzie bezdomni ? Czy taki człowiek nie ma brata ? Czy nie może do niego pójść i jeść z nim, i mieszkać u niego ?... ..U was każdy zyje dla siebie - kręci głową - U nas ludzie żyją dla innych.. ..Tutaj - mówi Hamady - nikt nie je sam, jak pies..”.
Dla mnie, ze względu na moją ukochaną książkę Paula Austera pt „Timbuktu”, ważny był jej reportaż z Mali, a w ogóle wolę ją od „fantazjującego” Kapuścińskiego. Cha, cha !

Katarzyna GONDEK - "Horror vacui"

Katarzyna GONDEK - “Horror vacui”
Debiut Gondek /ur.1982/ i, o ile wiem, jak na razie, bez kontynuacji. Zachwyt niektórych recenzentów wpędziłby mnie w kompleksy, gdybym był młodszy i podatny na ich interpretację. Szcęśliwie, bądż pechowo, nie ulegam stadnym opiniom i stać mnie na szczerość. A ona wymaga w tym przypadku stwierdzenia, że niewiele z tej książki zrozumiałem i uważam ja za niewypał, czy jak obecnie wojsko mówi - niewybuch.
Zacznijmy od tytułu: horror vacui to obawa próżni; zasada fizyki starożytnej według której natura nie znosi próżni; obalona przez Viviani-ego w 1643 roku. Według recenzentów to lęk przed pustką, pustką samotnego życia, którą bohaterka stara się wypełnić bajkowymi postaciami , aby choć trochę oswoić strach. Natomiast w tekście koncepcję tytułu autorka wyjaśnia na ostatniej stronie:
„..Otworzę brudne okno pociągu i puszczę. Nie siebie. Puszczę, co się da. Puszczę kolejną opowieść. Głośno. Przez okno. Wokół ciała zbiera się lęk przed nagle objawioną pustą przestrzenią. Otwieram walizkę, a z uchylonego okna w las fruną rozpędzone przedmioty. Za chwilę nie będę pamiętała, skąd się wzięłam. Mam to przećwiczone. Próżnia odchodzi. Ograniczyłam dostęp powietrza i duszę próżnię. Teraz można zacząć wszystko od nowa...”
Mam wątpliwości, bo ja widzę tylko ucieczkę od otaczającej rzeczywistości, próbę wykreślenia ze swego życia alienacji, by „..zacząć wszystko od nowa”. To ostateczna decyzja, wcześniejsze próby ograniczały się do imaginacji alternatywnego świata, wypełnionego symbolicznymi opowieściami, by choć na chwilę zapomnieć o otaczającym koszmarze.
Gdyby tak było, to mielibyśmy banalną opowiastkę, lecz Gondek zafundowała nam koszmary w tym wyimaginowanym świecie gorsze niż w realu. A więc nie łudżmy się, każda ucieczka w świat ułudy musi się skończyć. Nawet „pomysłodawczyni” tj. Babcia, zżerana przez raka, cierpi i krzyczy, bo ucieczkę w fantazje skończyły realne bóle.
Do szokującej w pierwszej chwili koncepcji „świata w brzuchu” szybko się przyzwyczaiłem, bo już na 41 stronie wykłada ją Olbrzym:
„..Ziemia jest mieszkanką ludzkiego brzucha. Każdy ze znajdujących się tu poddanych ma w swoim brzuchu podobną Ziemię, na której żyją ludzie, którzy w swych brzuchach również noszą skarb planety. My, mieszkańcy Tej Ziemi, mamy nad sobą i w sobie niezliczoną ilość istnień, które noszą nas w swoich brzuchach i ktore my nosimy w swoich brzuchach. I tyle”.
Odbieram to jako autorską wersję koncepcji wielości wszechświatów, które i tak wg panenteizmu są cząstką Boga.
Reasumując, choć niewypał, m.in ze względu na religijne aspekty upraszczające pojęcie Boga, to lektura ciekawa, jak na debiut niezła, pozostaje czekać na dalsze przedsięwzięcia autorki z doskonalszym językiem i bez zbędnych wulgarności w stylu: /str.43/ „Chodzi Norma koło drogi/ nie ma ręki ani nogi/ ktoś ją jebnie, ktoś pierdolnie,/ będzie chodzić jeszcze wolniej.

Thursday, 16 October 2014

Marianne GOURG - "Michał Bułhakow 1891-1940"

Marianne GOURG - “Michał Bułhakow 1891-1940”
Gourg, zauroczona Bułhakowem, napisała książkę o nim, nazywaną przez jednych biografią, przez innych monografią, a przeze mnie superchałą, bez ładu i składu, a w dodatku bez przypisów, co uniemożliwia połapanie się w nieuporządkowanym rzucaniu nazwiskami, instytucjami, jak i żonami i kochankami „bohatera”. Jednym słowem jest to najgorsza biografia, jaką przytrafiło mnie się przeczytać w moim bardzo długim życiu.
O Bułhakowie trochę się dowiedziałem, ze był egocentrykiem, morfinistą, pijakiem, że wykorzystywał wszystkie trzy żony, porzucając jedną dla drugiej, czy też spółkując z nimi równocześnie. Omawiając jego „Dziennik” opublikowany w 1990 r., Gourg pisze: /str.136/
„...’Dziennik’ prezentuje nam zwyczajnego człowieka, który komentuje swoje wizyty u dentysty, nieustannie skarży się na brak pieniędzy, stwierdza też swoją nieumiarkowaną konsumpcję alkoholu, człowieka zestresowanego, słusznie lub niesłusznie opętanego lękiem przed chorobą, człowieka nerwowego i często agresywnego, który ewokuje bez cienia romantyzmu swoje życie seksualne. Lecz pośród watpliwości, lęków i słabości człowiek ten głośno potwierdza pewność, że jest WIELKIM PISARZEM, i obowiązki, jakie z tego wynikają”. /podk.moje/
Do megalomanii pisarzy jestem przyzwyczajony, a poza tym JA NIE PISZĘ OCENY BUŁHAKOWA, LECZ KRYTYKUJĘ KSIĄŻKĘ. I tu jest pies pogrzebany, ze autorka nie czuje specyficznej atmosfery panującej w Związku Radzieckim w okresie międzywojennym. Podaje nazwiska, nazwy utworów, wymienia gazety czy teatry, ale to wszystko jest „SUCHE”; czytelnik gubi się w mnogości szczegółów nie powąchawszy zapachu bolszewizmu, stalinizmu etc, nie uświadomiony różnic choćby między GPU a NEP-em.
Nie wiem dlaczego niektórzy recenzenci zachwycają się listem „białego” Bułhakowa do Stalina, bo mnie zaskoczyła reakcja Stalina, który JAK DOBRY OJCIEC NARODU rozmawia telefonicznie z niesfornym pisarzem i oferuje mu wymarzoną pracę.
Niektóre bałwochwalcze zapędy Gourg pobudziły mnie do niepohamowanego śmiechu: /str.147/
„..stawką w.. grze są trzy utwory, zaprzątające pisarza: ‘Kopyto inżyniera’, ‘Tajemnemu przyjacielowi’, ‘Zmowa świetoszków’... Dwa pierwsze pozostaną nie dokończone”.
To jakbym słuchał Himilsbacha, gdy zabiegając o przyjęcie do Związku Literatów, tłumaczył:
„Trzy książki napisałem; pierwszą - „Monidło”, druga leży u Zdziśka Maklakiewicza w piwnicy, a trzecia mnie podpier....li”
Żeby nie być gołosłowny, podaję Państwu ad hoc przykład dobrze napisanej biografii, a to Anny PIŃKOWSKIEJ „ACHMATOWA CZYLI KOBIETA”, którą korzystając z okazji gorąco polecam.

Mario PUZO - "Mroczna arena"

Mario PUZO - “Mroczna arena”
Temat - okupacja amerykańska w Niemczech Zachodnich po II w.św. Nudna, żle napisana książka o przygodach sflaczałego, bez jaj - Amerykanina. Jedynym wytłumaczeniem dla Puzo jest to, że /poza krótką nowelką „The Last Chrystmas”/ to jego debiut z 1955 r. Czternaście lat póżniej napisze „Godfathera”.
Zdziwiony zauważyłem /0 opinii na „lubimy czytać”/, że Państwo nie znacie WSPANIAŁEJ książki z tego samego roku i na ten sam temat, mianowicie Hansa Habe’go „OFF LIMITS”. Zamiast czytać PUZO, poczytajcie HABE’go. Naprawdę dobre, za moich młodych lat BESTSELLER

Wednesday, 15 October 2014

Eric-Emmnauel SCHMITT - "Oskar i pani Róża"

Do tej pory recenzowałem tego autora „Małe zbrodnie małżeńskie” i łagodnie je oceniłem /na 4 gwiazdki/, niejako awansem, licząc, że lektura tak popularnego opowiadania jak „Oskar i pani Róża” zachwyci mnie i podniesie rangę tego pisarza w moich oczach.
A tu KOMPLETNA KLAPA. TANI SENTYMENTALIZM W NAJGORSZYM WYDANIU. Toć nasza „Trędowata” to w porównaniu z tą banalną, ckliwą, z ekstremalnie sztucznymi dialogami historyjką to arcydzieło. W dodatku „ofiarą” Mniszkównej jest dorosła kobieta z romantycznymi marzeniami, a nie dziecko umierające na raka.
Panie SCHMITT, TO JEST NIEUCZCIWE WYKORZYSTYWANIE SPONTANICZNYCH ODCZUĆ CZYTELNIKÓW. Pańska pisanina jest NIC NIE WARTA. Co następnego pan wymyślisz dla kasy, bo juz pan przebiłeś najgorszy, najpodlejszy sentymentalizm Hollywoodu. Nieprzekonanym przypomnę ostatni list Oskara: /str.76/
Szanowny Panie Boże,... ...Chyba zaczynam umierać. Oskar
Nieładnie, panie Schmitt !!
PS W dniu dzisiejszym skończyła się moja sympatia do Wydawnictwa ZNAK, które powypisywało na okładce idiotyzmy

Krystyna KOFTA - "Mała encyklopedia małżeńska"

Krystyna KOFTA - „Mała encyklopedia małżeńska”

UWAGA! 10 GWIAZDEK, BY ZACHĘCIĆ MŁODYCH DO TEJ LEKTURY /obiektywnie dałbym 6/.

Jak dla mnie, to szwagierka i rówieśniczka Jonasza MUSI być dowcipna. No i niestety trochę się rozczarowałem i jako stary zgred pomyślałem o Stefanii Grodzieńskiej, która przerobiłaby to na cacko. Ale cieszmy się tym, co mamy. A mamy, BARDZO POUCZAJĄCĄ, WARTOŚCIOWĄ LEKTURĘ DLA MŁODZIEŻY, z ktorej i ja coś wyniosłem.
I tak radzę zwrócić uwagę na hasło ANORGAZMIA MAŁŻEŃSKA /str.21/, gdzie sedno problemu polega na tym, że:
„Adam nie wyobraża sobie po prostu, że sypiając z nim, Ewa może nie doznać spazmu rozkoszy..”
Dalej polecam MĘSKĄ FILOZOFIĘ /str.103-4/:
„Adam często twierdzi, że szanuje swoją żonę tak bardzo, że nie moze traktować jej tak, jak traktuje prostytutkę. Robi z dziewczyną z agencji wszystko to, o czym myśli, marzy, ogląda na filmach porno. Ewa pozostaje w jakimś sensie świętością, choć może miałaby ochotę na urozmaicenie..”
Szczególnie młodym rodzicom polecam hasło PAJDOKRACJA /str.121/ tzn rządy dzieci w rodzinie. /w ogóle to słowo znaczy rządy młokosów/, w ktorym poruszone jest „wymuszanie” na rodzicach drogich prezentów oraz profesjonalnie opracowane hasło TEŚCIOWIE /str.178/.
Miłej lektury

Patrick SUSKIND /umlaut/ - "Kontrabasista i inne utwory"

Patrick SUSKIND /umlaut/ - “Kontrabasista i inne utwory”
Suskind /umlaut/ /ur.1949/ znany jest jako autor „Pachnidła”/1985/, a w tym zbiorku umieszczono: „Trzy historie i jedno rozważanie” z 1996 r., wczesnego „Kontrabasistę” z 1981 r,, którego w Polsce rozsławił Jerzy STUHR oraz „Gołębia” z 1987 r. Poza tym niewiele wiemy o autorze, który unika wywiadów i nie przyjmuje przyznanych nagród.
Proszę zwrócić uwagę na daty powstawania poszczególnych utworów, bo poznawanie ich w porządku chronologicznym pozwoli Państwu na docenienie pisarskiego rozwoju autora. Tak więc, po „Kontrabasiście” , było „Pachnidło”, dalej apogeum „Gołąb” i po 9 latach wg mnie najmniej udane „Trzy historie...”. W myśl powyższego radzę przyszłym czytelnikom zacząć lekturę tego zbiorku od „Kontrabasisty”, a wydumane „Trzy historie..” zostawić sobie na /niekonieczny/ koniec.
Zażartujmy sobie, że Suskind napisał „Kontrabasistę”, po wysłuchaniu piosenki Wojtka Młynarskiego pt „Jesteśmy na wczasach”, w której zakochany kontrabasista kochał się w „pani Krysi, co królowała na parkietach nie od dzisiaj”, miał piękny sen, po którym następowało nieuchronne przebudzenie. U Suskinda NIEMOŻNOŚĆ wydostania się ze status quo, z obsesyjnego związku z instrumentem, czy też uniesienia się ponad, pogłębia straceńcza apoteoza kontrabasu, choć bohater jest świadom podłoża psychologicznego: /str.87/
„Nie, nikt z pewnością kontrabasistą się nie rodzi. Do kontrabasu dochodzi się okrężną drogą, przez przypadek i rozczarowanie. U nas, w orkiestrze państwowej, jest ośmiu kontrabasistów i każdy z nas dostał od życia w kość, i każdy z nas ma to jeszcze dzisiaj wypisane na twarzy...”.
Czyli, kontrabasista to permanentny LOSER. Oczywiście kontrabasem może być cokolwiek, bo problem polega na poczuciu przegranej i zamknięciu się w swoim małym intymnym światku. Tak musi być, co potwierdzają ostatnie słowa monologu:
„...Idę teraz do opery i będę krzyczał. JEŻELI SIĘ ODWAŻĘ..” /podk.moje/
Ale on się nie odważy.
W „Gołębiu” samotnik Jonathan lokuje „swój intymny mały świat” w pokoju nr 24, który: /str.131/
„...zasadniczą swą własciwość zachował bez zmian przez trzydzieści lat: był i pozostał BEZPIECZNĄ WYSPĄ Jonathana na tym NIEBEZPIECZNYM ŚWIECIE, pozostał jego mocnym oparciem, jego azylem, jego ukochaną, tak - ukochaną, ponieważ mała izdebka przyjmowała go czule, kiedy wieczorem wracał do domu, dawała mu ciepło i ochronę, krzepiła na ciele i na duchu, była do jego dyspozycji, ilekroć jej potrzebował, i nigdy go nie opuściła. Tak, jedynie ona okazała się w jego życiu czymś niezawodnym...”.
Ma tak ustabilizowany tryb życia, ze nawet dyskomfort korzystania ze wspólnego wychodka dał mu się tylko raz we znaki 25 lat temu. Aż nagle pewnego dnia przed drzwiami pojawia się gołąb, którego obecność, sama przez się, burzy kruchy ład Jonathana, inicjuje szereg incydentów, które doprowadzają go dramatycznego stwierdzenia: /str.202/
„Ja przecież bez innych ludzi nie mogę żyć !”.
„Trzy historie i jedno rozważanie” pozostawiam bez recenzji, lecz zauważę, że nie zrozumiałem przesłania „utraty pamięci w nauce /lekturach/”, jako, że nie czytam książek, by zapamiętać tytuł, autora czy też z której coś wartościowego pochodzi, lecz w celu wzbogacenia własnej osobowości.

Sunday, 12 October 2014

Andrzej SZCZEKLIK - "Słuch absolutny"

Andrzej SZCZEKLIK - “Such absolutny”
Rozmowa z Jerzym ILLGIEM

Biografia wybitnego humanisty in statu nascendi podczas rozmowy dwóch przyjaciół. Nie mnie osądzać, czy na mądre i szlachetne decyzje życiowe Profesora wpływ miały geny czy też cechy nabyte tj odpowiednie wychowanie, oddaję więc głos zainteresowanemu:/str.35/
„Moi koledzy mieli straszne rozterki: zostać, nie zostać. Ja - nie dlatego, żebym był cokolwiek lepszy, w tym względzie byłem po prostu inny - WIEDZIAŁEM JEDNO: ŻE JEŚLIBYM NIE WRÓCIŁ DO POLSKI, TO MÓJ TATO BY MNIE PO PROSTU WYKLĄŁ, nigdy więcej by się do mnie nie odezwał.... ..Nic takiego nie mówił, ja po prostu wiedziałem..”. /podk.moje/
O zaangażowaniu w „Solidarność”: /str.35-6/
„...nikt ze mną nie rozmawiał, nie namawiał, nie przekonywał. Myśle, że był to olbrzymi WPŁYW DOMU, bezpośrednio RODZICÓW, tego, co by się ogólnie nazwało WYCHOWANIEM, czymś, co wsiąkło w człowieka przez skórę. KODEKS WARTOŚCI...” /Podk.moje/
I na str.121:
„...nie przeżywałem takich rozterek - z bardzo prostego powodu: byłem inaczej uformowany przez dom. Wspomniałem już o tym: mój stary nigdy w życiu by mi nie odpuścił, gdybym ja nie wrócił. To byłoby na granicy... nie wiem.. APOSTAZJI, ZDRADY ? JAKBYM ZABIŁ MATKĘ RODZONĄ... Ojciec nienawidził tego systemu, ale nigdy nie wybaczyłby mi, gdybym opuścił Polskę..”. /podk.moje/
Przyszły Profesor uczył się w dzieciństwie 3 języków, gry na fortepianie, na studia poszedł nie mając 16 lat, a habilitację obronił w wieku 29 lat. To ku pamięci głosicieli teorii o zabieraniu szczęśliwego dzieciństwa przez posyłanie sześciolatków do szkół. Znam to z autopsji bo sam poszedłem do szkoły jako sześciolatek, na studia jako siedemnastolatek ,jak większość kolegów, a na studiach prymuską była Aldonka, która je zaczęła jako szesnastolatka.
Bardzo mnie się podobało odkrycie przez Profesora wartości twórczości Coetzee, bo odzwierciadlało moje własne doświadczenie w tej materii: /str.48/
„...’Hańbę’ Znak wydał, jeszcze zanim on dostał Nagrodę Nobla. Już wtedy tak strasznie mi się podobał, że zacząłem czytać wszystko, co napisał..”.
Profesor wspaniale relacjonuje PRL-owską przeszłość, a w tym stosunki w miejscach pracy do bezpartyjnych. Gdy Profesor został zastępcą dyrektora Instytutu Interny do spraw naukowych, usłyszał pewnego dnia od sekretarza POP: /str.165/
„No, drogi Andrzeju, teraz już czas, żebyś wyszedł, bo musimy tu porozmawiać o poważnych sprawach”
Pamiętam jak podobne słowa usłyszał dyrektor d/s naukowych TZF”Polfa”, tylko, że miał na imię Edward. W dalszej rozmowie panowie poruszają szereg problemów etycznych, jak wiarę w szamanów, kwestie hodowli komórek macierzystych, klonowania etc oraz wspomniaja ostatnie dni Miłosza, ks. Tischnera i in. Lektura pasjonująca, którą gorąco polecam, a na zakończenie przytaczam za prof. Szczeklikiem anegdotę związaną z ks.Tischnerem: /str255/
„Jozek..spytał dzieci, takich pięcio-, sześciolatków: „Jak myślicie, co się Panu Bogu najlepiej udało?”. A taka śliczna, malutka dziewczynka, jasnowłosa, niebieskie oczy, wyrywa się, podnosi rękę i mówi: „Ja”. Genialne. Ale to trzeba było jego sposobu prowadzenia tych lekcji”.
Rozmowa została niedokończona, bo prof Andrzej Szczeklik /1938-2012/ nagle zmarł.....Szkoda!

Saturday, 11 October 2014

Judyta SYREK "Nie bój się żyć" Biografia ojca Joachima BADENIEGO

Judyta SYREK - “Nie bój się żyć”
Biografia ojca Joachima BADENIEGO
Mało kto zna /bo tylko 3 opinie/ książkę pt „Stąd do nieba. Ostatnie przesłanie. Rozmowy z Arturem Sporniakiem i Janem Strzałką” i dlatego też pozwalam sobie skopiować fragment mojej recenzji:
„BADENI Joachim, dominikanin, /orig Kazimierz//1912-2011/ cieszył się, że stracił majątki, bo dzięki temu mógł poświęcić się życiu duchowemu. A że miał co stracić wykażemy opowieścią zaczynającą się w pierwszych latach ubiegłego wieku. Ludwik Badeni, dyplomata austriacki, syn Kazimierza - namiestnika Galicji, przez dwa lata premiera rządu Austro-Węgier - poznaje podczas balu w Sztokholmie piękną Alicję Ancarcrona, córkę szwedzkiego koniuszego królewskiego. Wesele rodziców odbyło się na Zamku Królewskim w Sztokholmie, co podobno oburzyło królową szwedzką, bo to „nic przyjemnego przestawać z katolikami”. Przyszły dominikanin urodził się w 1912 r., w Brukseli, co wiele lat póżniej komentował stwierdzeniem: „Europejczykiem jestem od kołyski..”. Mimo przyjęcia przez Alicję wiary męża, medalik z Matką Boską, powieszony przez teściową nad kołyską, wywołał u niej szok, jako katolicki zabobon. Gdy miał 4 lata, umarł jego ojciec, a matka wyszła ponownie za mąz za Karola Olbrachta Habsburga z Żywca, polskiego patriotę. Karol, za lojalność wobec Polski, zapłacił podczas II w.św. internowaniem przez Niemców i utratą majątku. Matka Alicja działała w AK, a nasz bohater przeszedł przez Rumunię do Francji, potem służba w Podhalańczykach, Narwik, Afryka, Gibraltar i znów Anglia. Tu pod wpływem sławnego filozofa o. Innocentego Bocheńskiego, wówczas kapelana brygady spadochronowej, w lipcu 1943 wstępuje do dominikanów, a po 1945 wraca w habicie do kraju. Maria Krystyna Habsburg , co wróciła do Żywca, to jego przyrodnia siostra. Jego radość życia, mądrość i patriotyzm dają mu miejsce na mojej liście.”
Obie książki się uzupełniają, obie obdarzyłem 9 gwiazdkami i do wyśmienitej lektury obu Państwa gorąco zapraszam.

Andrzej STASIUK - "Taksim"

Andrzej STASIUK - “Taksim”
Wydana 5 lat po „Jadąc do Babadag”, 3 lata po „Fado”, a 3 lata przed „Grochowem”. Justyna Sobolewska w „Polityce” pisze:
„...wspominki handlarzy, scenki rodzajowe, refleksje o przemianach rzeczywistości są na siłę połączone w jakąś fabułę, która wydaje się całkowicie sztuczna. Dokąd jadą i po co? Stasiuk przyzwyczaił nas do eseistycznej opowieści, tutaj jednak ona się nie sprawdza. Choćby dlatego, że narrator, który rozmyśla o naturze świata, jako żywo nie pasuje do zawodu handlarza. Materiał na ciekawy esej o rzeczach albo na opowiadanie o handlarskim losie tutaj rozrasta się w twór pełen powtórzeń, zaczętych wątków sensacyjnych (przemyt ludzi). Powstała rozwlekła opowieść, która kręci się wokół swojej osi jak karuzela w lunaparku”.
I niestety /prawie/ MA RACJĘ, a argumenty podnoszone w innych recenzjach, że autor pracował nad tą książką dziesięć lat działają na jego niekorzyść. A „/prawie/”, bo uwaga Sobolewskiej, że rozmyślanie nie pasuje do tego, czy innego zawodu /zajęcia/ to SZCZYTOWY IDIOTYZM.
Mimo wszystko, POLECAM, bo gawędziarstwo ma swoje uroki.

Friday, 10 October 2014

Józef MACKIEWICZ - "W cieniu krzyża"

Józef MACKIEWICZ - „W cieniu krzyża”
Józef Mackiewicz /1902-85/, którego proszę nie mylić ze starszym bratem, Stanisławem „Cat” Mackiewiczem /1896-1966/, również publicystą, zasłynął przede wszystkim opracowaniami dotyczącymi Katynia pt: „Zbrodnia Katyńska w świetle dokumentów” wyd.1948, z przedmową gen.Andersa oraz „Katyń. Zbrodnia bez sądu i kary” wyd.1949. Jako ciekawostkę dodajmy, że panowie mieli siostrę Sewerynę, póżniejszą matkę scenarzysty i pisarza, Kazimierza Orłosia /ur.1935/ oraz babcię popularnego Macieja Orłosia /ur.1960/.
Aby zobaczyć, jak ludzkie losy są poplątane, proszę spojrzeć na fragment z Wikipedii:
„ Na przełomie 1942–1943 roku Józef Mackiewicz został skazany przez sąd specjalny AK na karę śmierci (chociaż w 1942 roku nic nie opublikował w czasopismach wydawanych przez Niemców). Sergiusz Piasecki, kierujący Egzekutywą AK, odmówił zastrzelenia Mackiewicza, zaś ppłk Aleksander Krzyżanowski, komendant Okręgu Wileńskiego, podjął decyzję o jego uniewinnieniu. Do dzisiaj nie są jasne okoliczności wydania wyroku śmierci, prawdopodobnie stała za tym agentura sowiecka w szeregach AK – sprawę tę drobiazgowo analizuje prof. Włodzimierz Bolecki (pod pseudonimem Jerzy Malewski) w książcePtasznik z Wilna (o Józefie Mackiewiczu)”.
Tak, to ten sam Piasecki, pisarz, któremu zamieniono karę śmierci za napad rabunkowy na długoletnie więzienie, w wyniku akcji polskich pisarzy pod przewodnictwem Melchiora Wańkowicza.
Omawiana książka to WŚCIEKŁY atak skrajnego konserwatysty i obsesyjnego antykomunisty Mackiewicza na politykę papieża Jana XXIII, określaną skrótowo słowem AGGIORNAMENTO.
„Dnia 14 czerwca 1959 padło po raz pierwszy z ust Jana XXIII, w przemówieniu o konieczności przystosowania Kościoła do modernizacji życia, wygłoszonym w Papieskim Kolegium Greckim w Rzymie, słowo: AGGIORNAMENTO. - Arcybiskup wrocławski, Kominek, przetłumaczy to słowo na UDZISIEJSZENIE”. /str.10/
Niestety, Mackiewiczowi nie wystarczyła krytyka Jana XXIII i jemu współczesnych, w tym naszego prymasa Wyszyńskiego , a przede wszystkim przywódcę Partito Communisto Italiano, Palmiro Togliattiego, przeto rozprawił się z polityką Kościoła Rzymskiego na przestrzeni wieków. Ze względu na wielką ilość poruszanych zagadnień „odfajkujmy” Togliattiego. Mackiewicz cierpi, gdyż: /str.177/
„Naczelne, przedwstępne zadanie wyznaczone przez Togliattiego, brzmiało: „Zniweczyć w masach katolickich strach przed komunizmem!”. Dla osiągnięcia tego celu /”strategia akcji”/ Appertura a sinistra Jana XXIII stała się dla komunistów, zaprawdę, manną z nieba”
Zdenerwowanie Mackiewicza jest zrozumiałe, bo on właśnie sieje „strach przed komunizmem” w polskiej emigracyjnej diasporze. A ten Togliatti na złość Mackiewiczowi /cha,cha!/ oświadcza:
„Droga do socjalizmu w historycznych warunkach naszego kraju prowadzi przez urzeczywistnienie reform... ..Reformizm /niektórzy podpowiadają; rewizjonizm/ jest naszą drogą - powiedzial Togliatti - gdyż jest właśnie tym czego chcą katolicy”.
Zostawmy Włochów, zajmijmy się absurdalnymi sprawami dotyczącymi nas. Otóż, konserwatywni przeciwnicy Jana XXIII przypomnieli dekret z 1949 r.: /str.16/
„Dokument ogłoszony został 13 kwietnia 1959 przypominając, iż na mocy orzeczenia św. Officium istnieje ZAKAZ WSPÓŁPRACY KATOLIKÓW Z KOMUNISTAMI...”. /podk.moje/
Krótkowzroczny Mackiewicz triumfuje, nie widząc zagrożenia dla duchowieństwa i wiernych w krajach bloku sowieckiego:
„Wszyscy świadomi zagrożenia ze strony międzynarodowego komunizmu na Zachodzie, a także przedstawiciele narodów przez komunizm ujarzmionych, i ludzie wydziedziczeni, w większości biedni, uciekinierzy, emigranci z krajów, w których setkom milionów odebrano prawo wolnego głosu - zinterpretowali przywrócenie postanowień dekretu zgodnie z własnym pragnieniem i nadzieją na poprawę moralno-politycznego klimatu...”.
Przecież to oznaczało stricte ekskomunikę wszystkich duchownych w tzw KDL. Szczęśliwie, Watykan nie był tak zaślepiony, jak Mackiewicz, i już 19 kwietnia: /str.18/
„..ukazał się artykuł w „Osservatore Romano”, nie podpisany, czyli w imieniu Kurii,... ..że dekret nie obejmuje w żadnym razie katolików za „Żelazną Kurtyną...”.
W recenzji zamieszczonej na „multibook.pl” oraz „rzymskilatolik.blok.pl” znalazłem słowa:
„Ileż goryczy, a jednocześnie trudnej prawdy mieści się w ataku konserwatysty (Mackiewicza) na kościół katolicki. Jaką trudność sprawiało Józefowi Mackiewiczowi pisać o bolesnych czynach ojców kościoła. Atak na instytucję, która była opoką dla ludzi w walce z komunizmem, a jednocześnie komunizmowi ulegała, musiał wiele Mackiewicza kosztować. Książka w imię bolesnej prawdy została napisana. Mackiewicz ciągle nie może zrozumieć defensywnej postawy Kościoła, ciągłego oddawania pola swoim wrogom, nadstawiania policzka po kolejnym ataku”.
Każdy ma prawo odbierać książkę wg stanu jego rozumu i sumienia. Jednak, gdy „gorycz” przechodzi w irracjonalne zacietrzewienie, to wypisuje się głupoty, jak np na temat zarobków w krajach bloku sowieckiego w przeliczeniu na dolary /por. str.159/. W 1968 r. gdy podjąłem pracę po ukończeniu PW dostałem na stażu 15 $/m-c, a po –20$/m-c. Koledzy, którzy pozostali na uczelni mieli odpowiednio 10 i 17. Tylko, że to był jedyny okres w moim życiu, gdy stać mnie było na Pall Mall-e. Jeszcze w latach 80-ych 100 $ wystarczało na przyzwoite życie. Porównywanie więc zarobków ogrodnika w Watykanie z pensjami w Polsce jest absurdalne.
Autor uwypukla odwieczną chęć Kościoła Rzymskiego podporządkowania sobie wszystkich kościołów chrześcijańskich, co wyrażało się np w gotowości poparcia bolszewizmu, który zwalczając prawosławie stawał się wygodnym partnerem, gdyż ułatwiał prozelityzm. Przedstawia rownież historię sporu teologicznego, dogmatycznego pomiędzy Konstantynopolem a Rzymem, w tym spór o dogmat Filioque. Podkreśla tez, że: /str37/
„...dogmat o nieomylności papieża, uchwalony na I Soborze Watykańskim 1870, stał się nieprzezwyciężonym żródłem niechęci do „papizmu” wśród hierarchii i kleru prawosławnego..”.
Mackiewicz jest wytrawnym publicystą i dlatego omawianą książkę warto przestudiować, bez względu na to, czy prezentowane stanowisko nas przekonuje, czy tez nie. Ja odniosłem dziwne wrażenie, że MACKIEWICZ KIERUJE SIĘ AWERSJĄ DO KOMUNIZMU, A DOSTAJE SIĘ KOŚCIOŁOWi.
A jeszcze tytuł: /str.152/
„W tym samym czasie, gdy w Rzymie obradował największy z Soborów katolickich w dziejach, w dalekim, ongiś słynącym z przesadnej pobożności Wilnie wszedł na ekrany kin film pt: „W cieniu krzyża”. Film.. ..przedstawiał kapłanów katolickich w postaci ludzkich pijawek, którzy wysysają kres z żył pracującego ludu, i zawsze to czynili...”.
No comments.

Thursday, 9 October 2014

Andrzej STASIUK - "Nie ma ekspresów przy żółtych drogach"

Andrzej STASIUK - “Nie ma ekspresów
przy żółtych drogach”
Zbiorek 48 najlepszych miniform Stasiuka na 170 stronach, co daje przeciętną 3 i pół strony. Wydany w 2013 r. Nim zajmę się tym zbiorkiem muszę się cofnąć z czasem. Otóż, któregoś dnia zauważyłem z niebywałem zdziwieniem, że nie zamieściłem na blogu recenzji /poza jednym małym wyjątkiem/ utworów bardzo lubianego przeze mnie Stasiuka. Postanowiłem skopiować dawno napisane wypracowanie na jego temat wraz z recenzją świetnego opowiadania pt „Bóg z radia” drukowanego tylko w „Tygodniku Powszechnym” i zamieściłem je na pustej stronie jego „Wierszy miłosnych i nie” /na „lubimy czytać”/. Swoją pisaninę umieszczam również na blogu wgwg1943 i stamtąd nadeszły krytyczne uwagi od czytelnika - pana Jarka Mazura, m.in. twórcy zespołu „Hudacy” /p. na fb/, odnośnie Łemków i położenia Wołowca, w którym mieszka Stasiuk. Przyznaję się do winy, że nigdy nie zastanawiałem się gdzie leży Wołowiec i uległem błędnemu wrażeniu, jakie odniosłem czytając u Stasiuka o odludziu, wilkach, zniszczonych osadach Łemków, że to Bieszczady. I musiałem przepraszać i poprawiać, bo to Beskid Niski.
Teraz, aby uzupełnić braki w recenzjach, przeczytałem omawiany zbiorek, z którego większość utworów była mnie wcześniej znana. I zaczęło się bardzo żle. Nie wiem czy to moje lata czy mój chwilowy nastrój, lecz czytałem i zżymałem się, za co ja lubiłem Stasiuka. Bo można powiedzieć, że to nastrojowe, refleksyjne, ale dlaczego mam udawać, jak to wydumane i nudne. Z wyjątkiem „816” /str.39-42/ nudziłem się do strony 56. Szczęśliwie począwszy od „Śladów” mamy już do samego końca, „starego”, dziarskiego i inteligentnego Stasiuka.
Ze względu na wielotematyczność nie sposób tego recenzować, można tylko wychwalać, co niniejszym czynię. MIŁEJ LEKTURY !!

Wednesday, 8 October 2014

IWASZKIEWICZ WAJDA - Korespondencja

IWASZKIEWICZ - WAJDA
KORESPONDENCJA
Ze 148 stron książki listy w ilości 57 zajmują 44 strony. Dalej przeplatają się komentarze Wajdy i Iwaszkiewicza oraz fragmenty dziennika tego ostatniego. Największą część /50 stron/ stanowią przypisy opracowane przez Jana Strzałkę i to one są bezsporną wartością tej książki. Bo listy oprócz spraw techniczno-businessowych, to wymiana lepkich od słodkości pochlebstw i uprzejmości. Korespondują Iwaszkiewicz /1894-1980/ i o 32 lata młodszy Wajda /ur.1926/ w epoce gierkowskiej tj w latach 1971-79. Spójrzmy na przypis na str.117, w którym Kisiel trzeżwo ocenia Iwaszkiewicza:
„Stefan Kisielewski pisał o „Podróżach do Włoch” Jarosława Iwaszkiewicza: „Krew mnie zalewa i wściekłość mroczy mózg na ten EKSTRAKT PRETENSJONALNOŚCI, MINODERII I AUTOREKLAMY”. Kisiel zarzucił Iwaszkiewiczowi EGOTYZM I MEGALOMANIĘ. „Ten człowiek uważa się juz za NARODOWĄ RELIKWIĘ - pisał - cóż to za dziwne uroszczenia lęgną się w głowach naszych bliżnich! Już to Skamandryle nigdy skromne nie były, ale dzisiaj, na starość, biją wszelkie rekordy”...”. /podk.moje/
Zauważmy, że na początku korespondencji są „na pan”, a „na Ty” przechodzą pomiędzy lutym a pażdziernikiem 1973 r. Trudno się dziwić Wajdzie, który świadom megalomanii Iwaszkiewicza, mu kadzi, a ten się rewanżuje, bo TYLKO dzięki adaptacjom Wajdy staje się znany szerszej publiczności. W wielu domach Iwaszkiewicza nie czytało się, i to nie ze względu na jego homoseksualizm, lecz na uległość i kolaborację z reżimem.
Zresztą ten jego homoseksualizm nie jest już żenujący, skoro sam opisuje jak „dupcył” Cesia Miłosza w celi Konrada, w bazyliańskim zakonie w Wilnie, czy jak konkurował z Andrzejewskim o względy Kamila Baczyńskiego; on jest po prostu śmieszny gdy /p.str.13/ chce poprawiać Manna i/lub Viscontiego w scenach homoseksualnych w „Śmierci w Wenecji”.
Nie wróżę wielkiej kariery tej książce, gdyż „Brzezina” i „Panny z Wilka” to wprawdzie bardzo udane nowelki filmowe, lecz ich dominacja w i tak szczupłej korespondencji zawęża możliwośc dyskusji na inne tematy.

Tomasz PONIKŁO - "Józef Tischner, myślenie wg miłości"

Tomasz PONIKŁO - „Józef Tischner
Myślenie według miłości
Ostatnie słowa”

Ks. Józef Tischner po raz pierwszy poskarżył się na ból gardła w maju 1997 roku; zmarł 28 czerwca 2000 roku w wieku 69 lat. Gdy, po operacji krtani, nie mógł mówić, przekazywał swoje myśli na kartkach m.in. słynną, na temat cierpienia: „NIE USZLACHETNIA”. Nie podlega dyskusji, że Ponikło włożył dużo serca i pracy w napisanie ocenianej książki, jednakże osobom mnie podobnym tzn samozwańczym uczniom Tischnera, znającym cały lub prawie cały dorobek Mistrza, to opracowanie niewiele daje. Z istotnego materiału 90 % to powtórzenia.
Niemniej, z przychylnym zainteresowaniem, przeczytałem uważnie całość i pozwalam sobie przedstawić uwagi. Wydaje się bardzo słusznym podkreślenie przez autora znaczenia dla Księdza Profesora bliskiej znajomosci z prof. Antonim Kępińskim /1918-1972/, jak i faktu, że: /str.50/
„..Tischner postawił Kępińskiego obok Heideggera, Husserla, Levinasa, Ricoeura, Rosenzweiga i innego Polaka, Leszka Kołakowskiego; chociaż swoje eseje inspirowane myślą Kępińskiego, „Filozofia wypróbowanej nadziei” czy „Ludzie z kryjówek”, pisał mniej więcej ćwierć wieku przed przygotowaniem tego wyboru. Jak deklarował, to dzięki pracy Kępińskiego zrozumiał, czym może być filozofia życia..”.
Równie słusznym jest przywołanie wpływu śmierci w 1967 r., zaledwie 30-letniej poetki Haliny Poświatowskiej na Tischnera, który poznał ją 6 lat wcześniej na seminarium filozoficznym Ingardena. Ten fakt: /str.85/
„...postawił przed Tischnerem pytanie o śmierć, o pustoszenie, które ona czyni, o jej relację do ciała..”.
Natomiast odwoływanie się do wywiadu-rzeki „Przekonać Pana Boga” uważam za niezbyt szczęśliwe, gdyż w swoich notatkach znajduję zapożyczoną uwagę: „Nie ma głupich odpowiedzi, są tylko głupie pytania”, i dalej „Gowin kompromitująco nieprzygotowany do wywiadu”.
Cenne jest przypomnienie osoby Jana Pietraszki /1911-88/, wiele znaczącej w życiu Tischnera, jak i Wojtyły, Macharskiego czy Bonieckiego /str.153 i dalsze/
„Pietraszko był legendarnym krakowskim kaznodzieją, duszpasterzem akademickim, biskupem sufraganem i współpracownikiem Wojtyły. Odszedł w opinii świętego..... ..Tischner cenił Pietraszkę bardziej niż Mertona...”.
Ponikło słusznie przypomina też o kontrowersyjnej wypowiedzi Tischnera, /str.169/
„...że najpierw jest człowiekiem, potem filozofem, a na trzecim miejscu księdzem..”.
Niestety, na następnych stronach autor przywołuje modnego obecnie Hansa Ursa von Balthasara oraz, co gorsze, egzaltowanego antysemitę Kolbego. Pomijam te strony milczeniem.
Szczęśliwie Ponikło przechodzi dość szybko do tematu o wiele ważniejszego tj do współpracy i przyjażni Wojtyły i Tischnera. Zabrakło tutaj jednak anegdot związanych z zebraniami w Castel Gandolfo, których spiritus movens był często Tischner.
Ostatni rozdział to głównie przejmujący opis ostatnich dni Księdza Profesora.
Reasumując, niezła książka, w której autor stara się przedstawić wielkość Tischnera ze wszystkich stron, z przeznaczeniem dla czytelników, którym idee głoszone przez filozofa są nieznane czy też mało znane.

Tuesday, 7 October 2014

Manuela GRETKOWSKA - "Podręcznik do ludzi"

Manuela GRETKOWSKA - „Podręcznik do ludzi”
Do tej pory opiniowałem 3 książki Gretkowskiej /proszę zwrócić uwagę na daty /: jej nieudany debiut „My zdies’ emigranty” /1991/ oraz udane „Silikon” /2000/ i „Polkę” /2001/ Niestety, ta czwarta, obecnie recenzowana, z 1996 r., jest poziomem bliższa debiutowi. Autorka stara się błyskać inteligencją, lecz robi to jak typowy nuworysz. Rzuca błyskotkami intelektualnymi w ilości wystarczającej do inspiracji wielu dzieł naukowych. Chęć zaimponowania mija się ze zdolnością percepcji czytelnika, tym bardziej, że lektura w atmosferze wulgarności i obsceniczności, jaką nam funduje autorka, nie sprzyja rozważaniu filozoficznemu tych błyskotek, nawet jesli są trafne badż zastanawiające. Do tego wybór niechlujnych rysunków, poza paroma wyjątkami , nie śmieszy mnie. Jestem pewien, że gdyby Gretkowska obecnie przeredagowała swoją książkę, otrzymalibyśmy ciekawą pozycję. Reasumując, jeszcze jedna wpadka na drodze do dobrych książek. Człowiek w końcu uczy się na swoich błędach.

Wit SZOSTAK - "Sto dni bez słońca"

Wit SZOSTAK - „Sto dni bez słońca”
Wit Szostak /ur.1976/ to pseudonim krakowskiego doktora filozofii, członka Towarzystwa Tischnerowskiego. Jako pisarz zdobył nagrody Zajdla i Żuławskiego. Jako naukowiec zna „środowisko”, toteż jego bohater, Lesław Srebroń jest WIELKIM MEGALOMANEM.
Megalomania czyli przesadne wyobrażenie o własnej wartości, prowadzi Srebronia do samouwielbienia, a w rezultacie do podświadomego panicznego strachu przed autodemaskacją, który ujawnia się „na kacu”: /str.137-8/
„O ile bowiem w imię nauki mogłem znieść upokorzenie ze strony innych, o tyle ponad moje siły było stanąć przed samym sobą w prawdzie o własnej nędzy...”.
Szostak ośmiesza przekonanie o wielkości własnych dokonań, nie tylko Srebronia, promującego nikomu nieznanego grafomana Filipa Włócznika, lecz i innych naukowców, jak Sadhbh O’Sullivan prowadzącą kurs pt „Pochód penisa przez dzieje w świetle Heglowskiej fenomenologii ducha” czy też Jadrankę Vidovic, prowadzącą cykl wykładów poświęconych motywowi winorośli we współczesnej prozie Bałkanów.
Bufona Srebronia cechuje patetyczność i skłonność do nadinterpretacji. Szczególnie zabawne to jest w materii seksualnej /masowanie gospodyni, wydumana prowokacja Saoirse, udział w „naukowych” eksperymentach O’Sullivan czy stosunek do Jadranki/. Gnębią go kompleksy pogłębiające się wskutek pedantycznego dążenia do pozornej doskonałości. Autor to podkreśla karząc Srebroniowi np obsesyjnie pamiętać o właściwym stosowaniu średników. Srebroń żyje w iluzji i dobrze mu w tym. Niestety na wyspę przybywa drugi Polak heideggerzysta, garbaty Marcin Swoboda. Imię po Heidegger-ze, a nazwisko zapowiadające nieszczęście. Zadufany Srebroń charakteryzuje Swobodę słowami, które w rzeczywistości są właściwe w stosunku do niego samego: str.315/
„...Marcin Swoboda o wiele częściej ulegał nierzadkiej dla wielu humanistów przypadłości, mianowicie nie odróżniał fikcji od rzeczywistości. Żył we własnym świecie, zupełnie oderwanym od twardych faktów i zdrowego rozsądku....”.
W rzeczywistości Swobodę stać było na SWOBODĘ w formułowaniu własnych opinii:/str.373/
„Wedle niego wszyscy - od dziekana O’Grady’ego począwszy, a na poczciwym Balzavourze skończywszy - byli nie wielkimi uczonymi, lecz hochsztaplerami i miernotami. Ich prace, wtórne i miałkie, nie wnosiły nic do dziedzin, którymi się zajmowali. Wszyscy oni schronili się na tym zapadłym „uniwersyteciku”,... ..bo nigdzie indziej nie mieliby najmniejszych szans na karierę. Tylko taka zapomniana przez ludzi dziura jak Finnegany mogła ich przyjąć i karmić..”.
Srebroń, przeświadczony o niepodważalnej wartości swoich badań, jak i „kolegów-naukowców”, przyjmuje słowa Swobody, jako prowokację, bądż jako testowanie jego osoby, a ostrzeżenie o zbliżającej się katastrofie jako próbę zastraszenia. Jednocześnie przeżywamy wspólnie ze Srebroniem zachwyt nad dziełami tajemniczego Filipa Włócznika, który wg badacza to: /str.331/
„..eremita polskiej fantastyki, anachoreta słowa..”.
Srebroń, symbol polskiej nauki, jest oczywiście gorącym „patriotą”, dlatego też w sporze z irlandzkim Dziekanem szafuje pierwiastkiem narodowym: /str.450/
„...Irlandczycy to naród terrorystów i tchórzy, a Polacy to naród bohaterów. My nie zabijamy niewinnych i nie zasłaniamy się szczytnymi celami, przelewając krew dzieci ! MY SAMI GINIEMY NA BARYKADZIE !”. /podk.moje./
Niestety, choć język mnie świerzbi, nie zdradzę rewelacyjnego zakończenia, którym mnie Szostak zaskoczył. Ale to właśnie ono spowodowało zwiększenie ilości gwiazdek do maksimum.
Niewątpliwą zasługą książki jest FORMA: króciutkie minirozdzialiki powodują klarowność, przejrzystość i ułatwiaja percepcję. W końcu rzadko czyta się 460 stron bez nudy czy zmęczenia.
Pozostaje jeszcze symbolika nazwy wyspy: FINNEGANY. To, że Joyce, autor „Finnegans Wake” był Irlandczykiem to za mało. Wg Wikipedii:
Finnegan's Wake – irlandzka ballada ludowa z 1850 roku[1], opowiadająca historię Tima Finnegana, który od małego lubił pić whisky, a pewnego razu będąc mocno nietrzeźwym spadł z drabiny i zabił się[2]. Ożył jednak, gdy żałobnicy przypadkiem oblali jego ciało trunkiem. Ballada jest osadzona w irlandzkiej tradycji i ma oparcie w mentalności Irlandczyków. Historię tę upowszechnił James Joyce, publikując w 1939roku powieść Finnegans Wake, w której Finnegan symbolizuje kulturowe odrodzenie Irlandii[1].
Wydaje mnie się, że umieszczenie tam trustu mózgów, który ma zachować i odrodzić wartości kulturowe całego świata może tłumaczyć nazwę wyspy.
PS Zapomniałem wspomnieć zabawną historię, że bohaterem pierwszej książki Filipa Włócznika pt. „Rok bez końca” jest Polak Jan, urodzony na Madagaskarze, a: /str.73/
„w alternatywnym świecie.. ..wyspa ta jest od czasów międzywojennych polską kolonią..”
To mnie wychodzi, że zgodnie z hasłem „Żydzi na Madagaskar”, Jasio to Żyd.
GWARANTUJĘ ŚWIETNĄ ZABAWĘ ! MIŁEJ LEKTURY!!!