Sue MONK - „Sekretne życie pszczół”
Myślałem, że to będzie nawiązywać do Maeterlincka, a tu mamy motta do każdego rozdziału z „dzieł” mnie nieznanych: jakiegoś Williama Longgooda bądż Leonarda Newmana. Aby było śmieszniej nie potrafiłem zauważyć jakiejkolwiek korelacji pomiędzy mottem, a treścią rozdziału. Szukałem więc wytłumaczenia tej zagadki w recenzjach, i oprócz stwierdzeń, że to „fajne” dowiedzieć się o obyczajach wśród pszczół, nic rozsądnego nie znalazłem. Przeważa tez opinia, że ta książka jest „ciepła”; ja bym powiedział „lepka” /od tego wszechobecnego miodu, ale i też od ludzkiej „dobroci”/. Tylko, że takie określenia przypominają mnie sielski obraz z „Chaty wuja Toma”, który w konfrontacji z rasizmem i Ku Klux Klanem powoduje mdłości.
Akcja książki, opublikowanej w 2002 roku, toczy się w 1964, a więc kiedy rasizm miewał się bardzo dobrze. Ale i dzisiaj, gdy, raz po raz, dowiadujemy się o zabiciu czarnego przez białego policjanta, popyt na „ciepłe” książki pisane „ku pokrzepieniu serc” jest olbrzymi i nic w tym dziwnego, że wg informacji na okładce, omawiana książka „od dwóch lat znajduje się w pierwszej dziesiątce amerykańskich bestsellerów, a sprzedaż przekroczyła 2 mln egzemplarzy”.
Oczywiście wobec ucieczki czternastolatki i czarnej aresztantki głupia policja amerykańska jest bezradna, a produkcyjnej pasieki z urzędującą sektą nikt nie inwigiluje.
Z rozpędu dojechałem do ostatniej strony, choć nie wiem po co.
A kto lubi dyrdymały o /wg okladki/ „transformującej sile miłości i boskiej mocy kobiet”, ten, i tylko ten, niech czyta.
No comments:
Post a Comment