Stefan KISIELEWSKI - “Bez cenzury”
W PRL-u mój śp Ojciec miał „teczkę” w kiosku „Ruchu”, mieszczącym się w „okrąglaku” Ministerswa Transportu Drogowego i Lotniczego /przemianowanym póżniej na Ministerstwo Komunikacji/ przy ul. Chałubińskiego i przynosił prasę w sobotnie popołudnia. Rozpoczynała się wtedy rodzinna walka o jak najszybszy dostęp do felietonów trzech najpoczytniejszych: Kibica tj Jerzego Urbana, Hamiltona tj Zbyszka Słojewskiego i Kisiela czyli Stefana Kisielewskiego. Sięgam więc ponownie po ten zbiór felietonów z sentymentem do autora.
Felietony trochę się zdezaaktualizowały, pióro Kisiela jak zawsze wyśmienite i ostre, sympatia moja do niego schłodzona po wydanych pośmiertnie WREDNOWATYCH „Dziennikach”, ale wszystko jest bez znaczenia w konfrontacji z perełką, którą jest stwierdzenie na str 7 w „Przedmowie” do wydania II poszerzonego. Podkreślam, że poniższe słowa KISIELEWSKI NAPISAŁ W 1987 ROKU:
„...leżymy obok Związku Sowieckiego, drugiego mocarstwa świata, włączeni w jego system militarno-polityczny i że NA „ZMIANĘ MAPY” NADZIEI NIE MA..” /podk.moje/
TO JEST CLOU!! To jest antidotum na szeroko propagowane KŁAMSTWA jakoby upadek Związku Radzieckiego był PRZEWIDYWANY. Powyższe słowa intelektualisty, czołowego KATOLICKIEGO publicysty TEMU ZAPRZECZAJĄ. Na dwa lata przed 1989 rokiem NIKT TEGO NIE PRZEWIDYWAŁ..
I dlatego to wydanie pozostaje dla mnie cennym, rzeczowym DOKUMENTEM. A Państwa zachęcam do lektury, bo problemy w relacjach USA-Rosja-Chiny odżyły i w wielu aspektach uwagi Kisiela pozostają aktualne.
Tuesday, 30 December 2014
Joseph BIALOT - "Gospoda pod Królewskim Węglarzem"
Joseph BIALOT - “Gospoda pod Królewskim Węglarzem”
ZA MIŁOŚĆ, ZA SENTYMENT DO POLSKI - 10 GWIAZDEK
Bo pisarz francuski, piszący po francusku - Joseph Bialot /1923-2012/ to warszawski Żyd Josek BIAŁABRODA /franc. Bialobroda/, który mimo wyjazdu z Polski w wieku 7 lat, tęsknił za nią całe życie. Dowodem jego sentymentu niech będa wątki polskie i ten cytat: /111/
„- Czy wiesz - mruczy - jaka jest różnica między Bogiem a polskim Żydem? Nie? Przecież to proste: Bóg wie wszystko. Polski Żyd także... ale lepiej.
- Nie kapujesz? Zaraz ci wyjaśnię... Czy wiesz, co w Żydach ze wschodniej Europy rozwinęło ducha kontestacji i pozwoliło im przetrwać pogromy, klimat i własne matki? Gefìlte fish po polsku. Wytłumaczył mi to ojciec. Gefìlte fish po rosyjsku to bardzo smaczne danie, słone i pieprzne. A po polsku to ohydna potrawa.
Jest słodka! Słodka, rozumiesz, do ryby dodają cukru!
Doprawdy, tylko w Polsce można było wymyślić taką recepturę. I cała inteligencja polskich Żydów bierze się właśnie stąd: chcieli znaleźć jakiś sposób, żeby „tego” nie jeść! Dzięki tej akrobacji umysłowej, tej gimnastyce intelektu, Żydzi ze wschodu nie tylko dorównali samemu Bogu, ale go jeszcze prześcignęli!”
Jeśli jeszcze kogoś nie przekonałem, to zapraszam na /177/:
„Mogę udzielić mu jednej jedynej odpowiedzi, zwanej odruchem Krymskiego - od nazwiska pewnego rosyjskiego fizjologa, który żył w XIX wieku. To gest znany wszystkim lekarzom. Chory ma pozycję następującą: przedramię zgina nieco w stronę ramienia, palce są przygięte ku wnętrzu dłoni. Uderzenie ścięgna bicepsowego w połączenie ramieniowo-łokciowo-promieniowe powoduje nagłe przygięcie przedramienia do ramienia z równoczesnym wyprostowaniem środkowego palca. W eleganckim języku w Polsce nazywa się to gestem Kozakiewicza. W języku mniej wyszukanym tłumaczy się to na „odpierdol się!”...”
A sama książka? Zgrabny kryminał z pięcioma trupami !!
ZA MIŁOŚĆ, ZA SENTYMENT DO POLSKI - 10 GWIAZDEK
Bo pisarz francuski, piszący po francusku - Joseph Bialot /1923-2012/ to warszawski Żyd Josek BIAŁABRODA /franc. Bialobroda/, który mimo wyjazdu z Polski w wieku 7 lat, tęsknił za nią całe życie. Dowodem jego sentymentu niech będa wątki polskie i ten cytat: /111/
„- Czy wiesz - mruczy - jaka jest różnica między Bogiem a polskim Żydem? Nie? Przecież to proste: Bóg wie wszystko. Polski Żyd także... ale lepiej.
- Nie kapujesz? Zaraz ci wyjaśnię... Czy wiesz, co w Żydach ze wschodniej Europy rozwinęło ducha kontestacji i pozwoliło im przetrwać pogromy, klimat i własne matki? Gefìlte fish po polsku. Wytłumaczył mi to ojciec. Gefìlte fish po rosyjsku to bardzo smaczne danie, słone i pieprzne. A po polsku to ohydna potrawa.
Jest słodka! Słodka, rozumiesz, do ryby dodają cukru!
Doprawdy, tylko w Polsce można było wymyślić taką recepturę. I cała inteligencja polskich Żydów bierze się właśnie stąd: chcieli znaleźć jakiś sposób, żeby „tego” nie jeść! Dzięki tej akrobacji umysłowej, tej gimnastyce intelektu, Żydzi ze wschodu nie tylko dorównali samemu Bogu, ale go jeszcze prześcignęli!”
Jeśli jeszcze kogoś nie przekonałem, to zapraszam na /177/:
„Mogę udzielić mu jednej jedynej odpowiedzi, zwanej odruchem Krymskiego - od nazwiska pewnego rosyjskiego fizjologa, który żył w XIX wieku. To gest znany wszystkim lekarzom. Chory ma pozycję następującą: przedramię zgina nieco w stronę ramienia, palce są przygięte ku wnętrzu dłoni. Uderzenie ścięgna bicepsowego w połączenie ramieniowo-łokciowo-promieniowe powoduje nagłe przygięcie przedramienia do ramienia z równoczesnym wyprostowaniem środkowego palca. W eleganckim języku w Polsce nazywa się to gestem Kozakiewicza. W języku mniej wyszukanym tłumaczy się to na „odpierdol się!”...”
A sama książka? Zgrabny kryminał z pięcioma trupami !!
Sunday, 28 December 2014
Szczepan TWARDOCH - "Wieczny Grunwald"
Szczepan TWARDOCH - “Wieczny Grunwald”
Nie stać mnie na spokojną, obiektywną ocenę, bo pozostaję pod wrażeniem dopiero co przeczytanej „Morfiny”, ale na to nic nie poradzę.
Niestety, już od pierwszych stron autor narzuca mnie grę, w ktorą nie mam ochoty się bawić tj dokazywanki językowe. Akceptuję pseudogwarę, trudniej basterta zamiast bastarda bądż bękarta, usiłuję domyśleć się co znaczy aantropiczny /przyjmuję, że odczłowieczony/, znajduję w słowniku, że destrier to „rumak, koń bojowy.. ..prowadzony prawą ręką, stąd nazwa”, a wekiera to rodzaj maczugi, ale ostrzegam, że już jeden autor tak ze mną pogrywał, ECO się zwał, i skończyło się pałą /za „Imię róży”/. Bowiem LUBIĘ NADE WSZYTKO ROZUMIEĆ CO CZYTAM.
„Wieczny Grunwald” /2010/ jest moralitetem. Np
„Wielu z was wyobraża sobie zabijanie i umieranie jako wyjątkowe sprawy. A ja wiem, że w tym nie ma nic wyjątkowego, umieranie jest jak oddychanie, chodzenie, jak picie i żarcie, i sranie, jak kopulacja i jak lektura książek. Normalnie, umiera się. Śmierć nie jest niczym wyjątkowym. Można umierać ładnie i brzydko, to jasne, tak jak można mieć dobre i złe maniery przy stole. A wy nie potraficie nawet zabić zwierzęcia, które potem jecie, zamykacie całe to zabijanie do fabryk i udajecie, że go nie ma. Co jest, wierzcie mi, wyjątkowo żałosne. Te wasze płacze, że ktoś zabił pieska, podczas gdy świnie zabijacie w fabrykach, a potem żrecie ich mięso. I jeszcze to gadanie, że w fabrykach to zabijanie jest humanitarne. Co mnie jeszcze więcej dziwi, bo z kolei fabryczne zabijanie ludzi uważacie za niehumanitarne. Spalić człowieka na śmierć bombą atomową albo fosforową jest humanitarnie, a zagazować go w fabryce śmierci niehumanitarnie. Chociaż może mniej boli? No nie wiadomo, póki się nie sprawdzi, a dwóch śmierci wam nie dano....”
Ale przede wszystkim to popis intelektualny autora ułatwiony przyjętą konwencją: „ponadczasowy” bohater-komentator może kojarzyć fakty i wydarzenia z przeróżnych miejsc i czasów. Więc ponownie Twardoch wygrywa w boju o FORMĘ
Nie rozumiem natomiast całej ogólnopolskiej krytyki, która eksponuje Twardocha „ślązactwo”, a problematykę dzieła. /bo niewątpliwie „Wieczny Grunwald” na to miano zasługuje/ sprowadza do relacji polsko-niemieckich. Dla mnie te relacje, jak i odmienności w mentalności dwóch wielkich narodów, są TYLKO ŚRODKIEM DO WYRAŻANIA WARTOŚCI HUMANISTYCZNYCH wyznawanych przez Twardocha. Choćby wielokrotne odwoływanie się do starożytności, jak i do współczesnej Ameryki podważa sens takiego ograniczania tematyki książki. O mojej racji świadczy fragment monologu bohatera:
„Ale potem, w przezwiecznym umieraniu: tak, zabijałem i dzieci. Albowiem lwy zabijają swoje młode i świat nad tym nie płacze.
Albowiem Herod kazał wymordować młodzianków, a słońce i tak wzeszło następnego dnia.
Albowiem Juliusz Cezar siekł galijskie dzieci, aby nie wyrosły na dorosłych Galów, którzy tak łatwo siec się już nie pozwolą, a potem dzieci w dobrych szkołach uczyły się na pamięć „Wojny galijskiej” po łacinie. Gallia est omnis divisa in partes tres, miriady razy dziecięcymi usty powtórzone, w miriadach wątków i czasów.
Albowiem w Babim Jarze zabijano dzieci, a w tej samej chwili mieszkańcy Berlina i Waszyngtonu dolewali sobie śmietanki do kawy. Nie, dziękuję, bez cukru.
Albowiem w palonej amerykańskim napalmem sowieckiej Warszawie dzieci płonęły jak wietnamskie pochodnie, a mieszkańcy Sztokholmu oglądali to w telewizji, gryząc czipsy.
Albowiem dziewczynki Paryża, Lyonu i Marsylii, dziewczynki, których łona były jeszcze bezwłose, gwałcili angielscy Gurkhowie, a w tym czasie w Mediolanie Włosi otwierali gazety na dziale sportowym, żeby sprawdzić wyniki meczu AC Milan z Lazio. Trzy jeden.
Albowiem berlińskich chłopców, trzy – i czterolatków topiono w zalanych kanałach metra, a w Polsce marszałek Piłsudski pił piwo i grał w karty z Wandeczką, bo też co miał robić?
Albowiem warszawskich chłopców, trzy – i czterolatków topiono w Wiśle i palono sowieckim fosforem, a w Moskwie marszałek Stalin pił gruzińskie saperavi.
Albowiem pewien neandertalczyk, którego imienia nie potrafię zapisać głoskami żadnego z ludzkich języków, widział jak rosły rudowłosy kromaniończyk zabił neandertalskie szczenię, nabijając je na włócznię o rogowym ostrzu. Nabite na włócznię zaniósł do swojej jaskini, tam wypatroszył je i pożarł, opaliwszy nad ogniskiem. Opowiedział mi o tym w naszym przezwiecznym mrzeniu ojciec wypatroszonego i nie rozumiał on mrzenia tak samo,
jak ja go nie rozumiem i jak wy zrozumieć nie możecie....”
W dodatku, sam Twardoch tłumaczy wybór tytułu:
„A z wszystkich wątków historii najbardziej upodobałem sobie Przezwieczny Grunwald/Ewiger Tannenberg, bo tam zabijanie nigdy nie skryło się w cieniu, jak u was, HIPOKRYCI. W Wiecznym Grunwaldzie po to jest cywilizacja, państwo, po to są ludzie, aby zabijać wrogów”. /podk.moje/
Znowu, czuję się w obowiązku /skoro inni tego nie robią/ powtarzać jak mantrę, trzy słowa wszechobecne w twórczości Twardocha, które nadają lekturze lekkość; są to IRONIA, SATYRA, GROTESKA, a najlepszym ich przykładem jest alternatywna historia z polsko-niemieckim pułkiem Waffen-SS WENEDIA na czele i końcem sturmkierownika Trzebińskiego.
Na koniec historii naszego bohatera Paszka przytoczmy motyw przewodni książki, podany przez autora na 177,1;
„A potem się zbudzili jesmy, nadzy, przerażeni i smutni, bo gdaż nas zbudzono, to już wszystko wiedzieli jesmy i rozumieli jesmy, my, wszyscy Paszkowie, którzy byli jesmy i którzy być mogli jesmy, zlani w Paszka jednego, we Wszechpaszka, przezwiecznie umierającego miliony przezwiecznych umierań w milionach wątków Historii – iluzji, tego stosu PASTISZÓW i PARODII istnych światowań”. /podk.moje/
Miłej lektury, ale proszę przygotować słownik, aby słowa jak „harnusz” dobrze zrozumieć. Bo znaczenie słowa „rząpie” /penis/ wynika z kontekstu
Nie stać mnie na spokojną, obiektywną ocenę, bo pozostaję pod wrażeniem dopiero co przeczytanej „Morfiny”, ale na to nic nie poradzę.
Niestety, już od pierwszych stron autor narzuca mnie grę, w ktorą nie mam ochoty się bawić tj dokazywanki językowe. Akceptuję pseudogwarę, trudniej basterta zamiast bastarda bądż bękarta, usiłuję domyśleć się co znaczy aantropiczny /przyjmuję, że odczłowieczony/, znajduję w słowniku, że destrier to „rumak, koń bojowy.. ..prowadzony prawą ręką, stąd nazwa”, a wekiera to rodzaj maczugi, ale ostrzegam, że już jeden autor tak ze mną pogrywał, ECO się zwał, i skończyło się pałą /za „Imię róży”/. Bowiem LUBIĘ NADE WSZYTKO ROZUMIEĆ CO CZYTAM.
„Wieczny Grunwald” /2010/ jest moralitetem. Np
„Wielu z was wyobraża sobie zabijanie i umieranie jako wyjątkowe sprawy. A ja wiem, że w tym nie ma nic wyjątkowego, umieranie jest jak oddychanie, chodzenie, jak picie i żarcie, i sranie, jak kopulacja i jak lektura książek. Normalnie, umiera się. Śmierć nie jest niczym wyjątkowym. Można umierać ładnie i brzydko, to jasne, tak jak można mieć dobre i złe maniery przy stole. A wy nie potraficie nawet zabić zwierzęcia, które potem jecie, zamykacie całe to zabijanie do fabryk i udajecie, że go nie ma. Co jest, wierzcie mi, wyjątkowo żałosne. Te wasze płacze, że ktoś zabił pieska, podczas gdy świnie zabijacie w fabrykach, a potem żrecie ich mięso. I jeszcze to gadanie, że w fabrykach to zabijanie jest humanitarne. Co mnie jeszcze więcej dziwi, bo z kolei fabryczne zabijanie ludzi uważacie za niehumanitarne. Spalić człowieka na śmierć bombą atomową albo fosforową jest humanitarnie, a zagazować go w fabryce śmierci niehumanitarnie. Chociaż może mniej boli? No nie wiadomo, póki się nie sprawdzi, a dwóch śmierci wam nie dano....”
Ale przede wszystkim to popis intelektualny autora ułatwiony przyjętą konwencją: „ponadczasowy” bohater-komentator może kojarzyć fakty i wydarzenia z przeróżnych miejsc i czasów. Więc ponownie Twardoch wygrywa w boju o FORMĘ
Nie rozumiem natomiast całej ogólnopolskiej krytyki, która eksponuje Twardocha „ślązactwo”, a problematykę dzieła. /bo niewątpliwie „Wieczny Grunwald” na to miano zasługuje/ sprowadza do relacji polsko-niemieckich. Dla mnie te relacje, jak i odmienności w mentalności dwóch wielkich narodów, są TYLKO ŚRODKIEM DO WYRAŻANIA WARTOŚCI HUMANISTYCZNYCH wyznawanych przez Twardocha. Choćby wielokrotne odwoływanie się do starożytności, jak i do współczesnej Ameryki podważa sens takiego ograniczania tematyki książki. O mojej racji świadczy fragment monologu bohatera:
„Ale potem, w przezwiecznym umieraniu: tak, zabijałem i dzieci. Albowiem lwy zabijają swoje młode i świat nad tym nie płacze.
Albowiem Herod kazał wymordować młodzianków, a słońce i tak wzeszło następnego dnia.
Albowiem Juliusz Cezar siekł galijskie dzieci, aby nie wyrosły na dorosłych Galów, którzy tak łatwo siec się już nie pozwolą, a potem dzieci w dobrych szkołach uczyły się na pamięć „Wojny galijskiej” po łacinie. Gallia est omnis divisa in partes tres, miriady razy dziecięcymi usty powtórzone, w miriadach wątków i czasów.
Albowiem w Babim Jarze zabijano dzieci, a w tej samej chwili mieszkańcy Berlina i Waszyngtonu dolewali sobie śmietanki do kawy. Nie, dziękuję, bez cukru.
Albowiem w palonej amerykańskim napalmem sowieckiej Warszawie dzieci płonęły jak wietnamskie pochodnie, a mieszkańcy Sztokholmu oglądali to w telewizji, gryząc czipsy.
Albowiem dziewczynki Paryża, Lyonu i Marsylii, dziewczynki, których łona były jeszcze bezwłose, gwałcili angielscy Gurkhowie, a w tym czasie w Mediolanie Włosi otwierali gazety na dziale sportowym, żeby sprawdzić wyniki meczu AC Milan z Lazio. Trzy jeden.
Albowiem berlińskich chłopców, trzy – i czterolatków topiono w zalanych kanałach metra, a w Polsce marszałek Piłsudski pił piwo i grał w karty z Wandeczką, bo też co miał robić?
Albowiem warszawskich chłopców, trzy – i czterolatków topiono w Wiśle i palono sowieckim fosforem, a w Moskwie marszałek Stalin pił gruzińskie saperavi.
Albowiem pewien neandertalczyk, którego imienia nie potrafię zapisać głoskami żadnego z ludzkich języków, widział jak rosły rudowłosy kromaniończyk zabił neandertalskie szczenię, nabijając je na włócznię o rogowym ostrzu. Nabite na włócznię zaniósł do swojej jaskini, tam wypatroszył je i pożarł, opaliwszy nad ogniskiem. Opowiedział mi o tym w naszym przezwiecznym mrzeniu ojciec wypatroszonego i nie rozumiał on mrzenia tak samo,
jak ja go nie rozumiem i jak wy zrozumieć nie możecie....”
W dodatku, sam Twardoch tłumaczy wybór tytułu:
„A z wszystkich wątków historii najbardziej upodobałem sobie Przezwieczny Grunwald/Ewiger Tannenberg, bo tam zabijanie nigdy nie skryło się w cieniu, jak u was, HIPOKRYCI. W Wiecznym Grunwaldzie po to jest cywilizacja, państwo, po to są ludzie, aby zabijać wrogów”. /podk.moje/
Znowu, czuję się w obowiązku /skoro inni tego nie robią/ powtarzać jak mantrę, trzy słowa wszechobecne w twórczości Twardocha, które nadają lekturze lekkość; są to IRONIA, SATYRA, GROTESKA, a najlepszym ich przykładem jest alternatywna historia z polsko-niemieckim pułkiem Waffen-SS WENEDIA na czele i końcem sturmkierownika Trzebińskiego.
Na koniec historii naszego bohatera Paszka przytoczmy motyw przewodni książki, podany przez autora na 177,1;
„A potem się zbudzili jesmy, nadzy, przerażeni i smutni, bo gdaż nas zbudzono, to już wszystko wiedzieli jesmy i rozumieli jesmy, my, wszyscy Paszkowie, którzy byli jesmy i którzy być mogli jesmy, zlani w Paszka jednego, we Wszechpaszka, przezwiecznie umierającego miliony przezwiecznych umierań w milionach wątków Historii – iluzji, tego stosu PASTISZÓW i PARODII istnych światowań”. /podk.moje/
Miłej lektury, ale proszę przygotować słownik, aby słowa jak „harnusz” dobrze zrozumieć. Bo znaczenie słowa „rząpie” /penis/ wynika z kontekstu
Saturday, 27 December 2014
Julian BARNES - "Jeżozwierz"
Julian BARNES - “Jeżozwierz”
Barnes /ur.1946/, tzw. postmodernista /cokolwiek to znaczy/, laureat the Man Booker Prize za “Sense of Ending”, autor m.in. “Papugi Flauberta”, opublikował omawianą książkę w 1992 roku. Wg anglojęzycznej Wikipedii rzecz dzieje się w Bułgarii, a oskarżony Stojo Petkanow to Todor Żiwkow. Może, ale dlaczego główny prokurator nazywa się Piotr Soliński.
Nie znalazłem wiadomości czy ta książka o fikcyjnym przebiegu procesu została napisana przed-, w trakcie-, czy po- rzeczywistym procesie Żiwkowa, który odbył się w roku wydania książki. Z wywiadu autora wynika tylko, że napisał to-to bardzo szybko, bo jego „bułgarskim znajomym” bardzo na tym zależało i że bułgarskie wydanie odbyło się przed angielskim. Wydaje się więc, że Barnes został wplątany w wewnątrzbułgarską rozgrywkę polityczną.
W rzeczywistości Żiwkow dostał jakiś tam wyrok więzienia, lecz ze względu na stan zdrowia pozostał w domu, a po jego śmierci w 1998 r wszystkie oskarżenia anulowano.
Nie znam szczegółów transformacji w Bułgarii, ale uczestniczyłem w wydarzeniach znamiennych dla historii Polski, tak w 1956, 1968, jak i w ruchu „Solidarności” zakłóconym wprowadzeniem stanu wojennego w 1981 czy zwycięstwie 1989 r. Wiem co to są „kartki”, jak się robi bimber i jak handluje okowitą. A że wszystko się u nas zaczęło i trwało długo, to chyba mógłbym wiarygodniej opowiedzieć o reakcjach „ulicy”, jak i mimetyzmie wielu osobników. Nie jestem wyjątkiem, bo znają to wszyscy Polacy, jeśli nie z autopsji, to z opowiadań rodziny czy znajomych. Nie sądzę, by przemiany w Bułgarii doktrynalnie odbiegały od polskich i na tej podstawie twierdzę, że Barnes, jako człowiek Zachodu, tego wszystkiego NIE PRZYSWAJA /jak śpiewał Młynarski/
Tak czy inaczej, wyszły dyrdymały żenująco słabe w porównaniu choćby z perełkami „naszego” Andermana, Stasiuka czy Redlińskiego.
Szkoda czasu!!
Barnes /ur.1946/, tzw. postmodernista /cokolwiek to znaczy/, laureat the Man Booker Prize za “Sense of Ending”, autor m.in. “Papugi Flauberta”, opublikował omawianą książkę w 1992 roku. Wg anglojęzycznej Wikipedii rzecz dzieje się w Bułgarii, a oskarżony Stojo Petkanow to Todor Żiwkow. Może, ale dlaczego główny prokurator nazywa się Piotr Soliński.
Nie znalazłem wiadomości czy ta książka o fikcyjnym przebiegu procesu została napisana przed-, w trakcie-, czy po- rzeczywistym procesie Żiwkowa, który odbył się w roku wydania książki. Z wywiadu autora wynika tylko, że napisał to-to bardzo szybko, bo jego „bułgarskim znajomym” bardzo na tym zależało i że bułgarskie wydanie odbyło się przed angielskim. Wydaje się więc, że Barnes został wplątany w wewnątrzbułgarską rozgrywkę polityczną.
W rzeczywistości Żiwkow dostał jakiś tam wyrok więzienia, lecz ze względu na stan zdrowia pozostał w domu, a po jego śmierci w 1998 r wszystkie oskarżenia anulowano.
Nie znam szczegółów transformacji w Bułgarii, ale uczestniczyłem w wydarzeniach znamiennych dla historii Polski, tak w 1956, 1968, jak i w ruchu „Solidarności” zakłóconym wprowadzeniem stanu wojennego w 1981 czy zwycięstwie 1989 r. Wiem co to są „kartki”, jak się robi bimber i jak handluje okowitą. A że wszystko się u nas zaczęło i trwało długo, to chyba mógłbym wiarygodniej opowiedzieć o reakcjach „ulicy”, jak i mimetyzmie wielu osobników. Nie jestem wyjątkiem, bo znają to wszyscy Polacy, jeśli nie z autopsji, to z opowiadań rodziny czy znajomych. Nie sądzę, by przemiany w Bułgarii doktrynalnie odbiegały od polskich i na tej podstawie twierdzę, że Barnes, jako człowiek Zachodu, tego wszystkiego NIE PRZYSWAJA /jak śpiewał Młynarski/
Tak czy inaczej, wyszły dyrdymały żenująco słabe w porównaniu choćby z perełkami „naszego” Andermana, Stasiuka czy Redlińskiego.
Szkoda czasu!!
Szczepan TWARDOCH - "Morfina"
Szczepan TWARDOCH - “Morfina”
Ta lektura ma zdecydować o moim, dotąd ambiwalentnym, stosunku do twórczości Twardocha, więc mimo przerażajacej mnie objętości, bo prawie 600 stron, przykładam się solidnie do tej lektury. Muszę powiedzieć, że mój wiek /71/ powoduje, że wolę formy krótsze, skondensowane, dające jednocześnie dużo do myślenia, jak ostatnio recenzowana przeze mnie „Nieśmiertelność” Szczeklika.
No i stało się. Mało tego, że z zapałem dojechałem do końca, to przejrzałem wiekszość recenzji, które są obfite i jest ich mrowie. Wobec tego piszę dla Państwa najkrótszą z możliwych.
1. ARCYDZIEŁO. Nie obniżajmy jego wartości odwołując się do przeróżnych wzorów, bo tak można zniszczyć każde dzieło. Odczepcie się wszyscy z tym Littellem, jak i Witkacym czy Gombrowiczem.
2. BOHATER to ANTYBOHATER, w dodatku ŚMIEĆ. Nie jakiś bon vivant, utracjusz, słaby mężczyzna ulegający silnym kobietom, konformista, człowiek pozbawiony skrupułów, rozdarty wewnętrznie Dorian Grey, cynik, konformista, łajdak, chory narkoman etc, ale po prostu pozbawiony jakichkolwiek zasad moralnych ŚMIEĆ. Świadczą o tym fakty przedstawione m.in. na stronie 211: gdy donosi na kolegów już w szkole; na stronie 66: gdy żona jest w ciąży; na str 248 gdy kradnie pieniądze „podziemnej” organizacji czy też na stronie 190: gdy mówi o związanej z nim kiedyś kobiecie do obecnego jej partnera „Jak ci smakują ochłapy po mnie?”
3. INTERESUJĄCA FORMA, która się świetnie sprawdziła. Trzy sposoby opowieści: w pierwszej i trzeciej osobie bohatera /antybohatera/ oraz CZARNEJ DAMY, która relacjonuje nie tylko przeszłość i terażniejszość, lecz wybiega też daleko w przyszłość.
4. KIM JEST CZARNA DAMA? Wielość koncepcji recenzentów powala, a ja nie widzę potrzeby jej dookreślenia. Zdradzę, że ja, tak dla siebie, odbieram ją za rodzaj opiekuńczego Anioła Stróża płci żeńskiej, wszechobecnego w swoich wielokrotnościach. /por.str.284 - „a ja, któraś ze mnie...”/, bądż też za Mojry przędzące nić żywota.
5. IRONIA, SATYRA, GROTESKA to cechy widoczne już w poprzednich utworach Twardocha, a tu są wg mnie wszechobecne. Poruszamy się bowiem, tym razem, nie w „historii alternatywnej”, lecz rzeczywistej i to wiarygodnie przedstawionej, a to sprzyja jej ośmieszaniu. Najprostszy przykład /str.238/ szef konspiracji zbrojnej myli pseudonim jaki przed chwilą nadał zaprzysiężonemu, a ten, parę stron wcześniej najpierw traci powierzoną mu przesyłkę, a potem zapomina hasło. A jakże trafne stwierdzenie na str.365:
„...nienawiść Peszkowskiego.. ..do piłsudczyków, sanatorów i tym podobnych świń, którzy od zamachu majowego rozsiedli się tłustymi, masońskimi dupami na Polsce... ..Peszkowski wstaje znad herbaty i serwety, ściskają sobie ręce, ENDECKI PAŁKARZ i SANACYJNA ŚWINIA, Polak z Polakiem, i już się rozchodzą...” /podk.moje/
Ale też mamy czysty humor z tworzonych mitów; np str.295:
„...lotnik! I tak pikował, tak pikował, że skrzydłem zrzucił ojcu czapkę..”.
BRAWO TWARDOCH !!! A Państwu życzę SAMODZIELNEGO, odważnego odbioru, bez zwracania uwagi na interpretacje recenzentów.
Ta lektura ma zdecydować o moim, dotąd ambiwalentnym, stosunku do twórczości Twardocha, więc mimo przerażajacej mnie objętości, bo prawie 600 stron, przykładam się solidnie do tej lektury. Muszę powiedzieć, że mój wiek /71/ powoduje, że wolę formy krótsze, skondensowane, dające jednocześnie dużo do myślenia, jak ostatnio recenzowana przeze mnie „Nieśmiertelność” Szczeklika.
No i stało się. Mało tego, że z zapałem dojechałem do końca, to przejrzałem wiekszość recenzji, które są obfite i jest ich mrowie. Wobec tego piszę dla Państwa najkrótszą z możliwych.
1. ARCYDZIEŁO. Nie obniżajmy jego wartości odwołując się do przeróżnych wzorów, bo tak można zniszczyć każde dzieło. Odczepcie się wszyscy z tym Littellem, jak i Witkacym czy Gombrowiczem.
2. BOHATER to ANTYBOHATER, w dodatku ŚMIEĆ. Nie jakiś bon vivant, utracjusz, słaby mężczyzna ulegający silnym kobietom, konformista, człowiek pozbawiony skrupułów, rozdarty wewnętrznie Dorian Grey, cynik, konformista, łajdak, chory narkoman etc, ale po prostu pozbawiony jakichkolwiek zasad moralnych ŚMIEĆ. Świadczą o tym fakty przedstawione m.in. na stronie 211: gdy donosi na kolegów już w szkole; na stronie 66: gdy żona jest w ciąży; na str 248 gdy kradnie pieniądze „podziemnej” organizacji czy też na stronie 190: gdy mówi o związanej z nim kiedyś kobiecie do obecnego jej partnera „Jak ci smakują ochłapy po mnie?”
3. INTERESUJĄCA FORMA, która się świetnie sprawdziła. Trzy sposoby opowieści: w pierwszej i trzeciej osobie bohatera /antybohatera/ oraz CZARNEJ DAMY, która relacjonuje nie tylko przeszłość i terażniejszość, lecz wybiega też daleko w przyszłość.
4. KIM JEST CZARNA DAMA? Wielość koncepcji recenzentów powala, a ja nie widzę potrzeby jej dookreślenia. Zdradzę, że ja, tak dla siebie, odbieram ją za rodzaj opiekuńczego Anioła Stróża płci żeńskiej, wszechobecnego w swoich wielokrotnościach. /por.str.284 - „a ja, któraś ze mnie...”/, bądż też za Mojry przędzące nić żywota.
5. IRONIA, SATYRA, GROTESKA to cechy widoczne już w poprzednich utworach Twardocha, a tu są wg mnie wszechobecne. Poruszamy się bowiem, tym razem, nie w „historii alternatywnej”, lecz rzeczywistej i to wiarygodnie przedstawionej, a to sprzyja jej ośmieszaniu. Najprostszy przykład /str.238/ szef konspiracji zbrojnej myli pseudonim jaki przed chwilą nadał zaprzysiężonemu, a ten, parę stron wcześniej najpierw traci powierzoną mu przesyłkę, a potem zapomina hasło. A jakże trafne stwierdzenie na str.365:
„...nienawiść Peszkowskiego.. ..do piłsudczyków, sanatorów i tym podobnych świń, którzy od zamachu majowego rozsiedli się tłustymi, masońskimi dupami na Polsce... ..Peszkowski wstaje znad herbaty i serwety, ściskają sobie ręce, ENDECKI PAŁKARZ i SANACYJNA ŚWINIA, Polak z Polakiem, i już się rozchodzą...” /podk.moje/
Ale też mamy czysty humor z tworzonych mitów; np str.295:
„...lotnik! I tak pikował, tak pikował, że skrzydłem zrzucił ojcu czapkę..”.
BRAWO TWARDOCH !!! A Państwu życzę SAMODZIELNEGO, odważnego odbioru, bez zwracania uwagi na interpretacje recenzentów.
Thursday, 25 December 2014
Jerzy JANICKI - "Czkawka"
Jerzy JANICKI - „Czkawka”
Jerzy Janicki /1928-2007/ zrealizował 14 filmów o ziemi lwowskiej, a w 2000 roku wydał te wspomnienia z młodości tam spędzonej. Tytuł uzasadnia następująco:
„Jest więc ta książka tylko substytutem, namiastką, nie do końca spłaconym wekslem zaciągniętym od Ziemi tam pozostawionej. Jest nieistniejącym notesem, którego z lenistwa czy zadufania nie chciało mi się prowadzić. I teraz odbija mi się to CZKAWKĄ. CZKAWKA. Naukowo - singulis. I wcale nie zamierzam szukać na tę dolegliwość lekarstwa”. /podk.moje/
I tak wyruszamy, z autorem, w sentymalną podróż....
Podróż do czasów młodości, do miejsc dziecięcych zabaw, do czasów dojrzewania, a przed wszystkim do swoich korzeni zapuszczonych głęboko na UKRAIŃSKIEJ ZIEMI...
I w tym mamy problem. Doskonale rozumiem uczucia lwowiaków, w tym Janickiego, i ich przekonanie o niezbywalnym ich prawie do tych ziem. Jednakże będąc warszawiakiem „od zawsze”, nie będąc tak emocjonalnie związany z, nazwijmy to całościowo, Kresami, jak polscy mieszkańcy Lwowa, Wilna czy Równego, jak również dzieląc podejście do tej niewątpliwie bolesnej kwestii niektórych byłych mieszkańców tych ziem, takich jak Giedroyć, Konwicki, Hennelowa czy Miłosz, drażni mnie skrajny, jednostronny, a nawet miejscami szowinistyczny ton Janickiego, posiadacza JEDYNEJ PRAWDY.
Ostatnio poświęcam dużo czasu twórczości Twardocha, osadzonej głęboko na Śląsku, znam literaturę związaną z tzw. Ziemiami Zachodnimi ODWIECZNIE POLSKIMI, PIASTOWSKIMI, CZYTAŁEM o Inflantach Zagłoby i polskim Królewcu, a z kolei od obecnego członka mojej rodziny, Albana - o WIELKIEJ ILIRII i wyrobiłem w sobie przekonanie, że mity mocarstwowe są może piękne, miłe i krzepiące serca, ale do niczego poza rozżaleniem, poczuciem krzywdy i pretensji, do niczego budującego nie prowadzą.
Pomijając powyższą kwestię dotyczącą EMOCJI, dostaliśmy dowcipne, często ironiczne dykteryjki związane z Lwowem, które czyta się dobrze, mimo nienajwyższego poziomu literackiego. /styl oraz np notoryczne używanie „mi” zamiast „mnie”/.
Jerzy Janicki /1928-2007/ zrealizował 14 filmów o ziemi lwowskiej, a w 2000 roku wydał te wspomnienia z młodości tam spędzonej. Tytuł uzasadnia następująco:
„Jest więc ta książka tylko substytutem, namiastką, nie do końca spłaconym wekslem zaciągniętym od Ziemi tam pozostawionej. Jest nieistniejącym notesem, którego z lenistwa czy zadufania nie chciało mi się prowadzić. I teraz odbija mi się to CZKAWKĄ. CZKAWKA. Naukowo - singulis. I wcale nie zamierzam szukać na tę dolegliwość lekarstwa”. /podk.moje/
I tak wyruszamy, z autorem, w sentymalną podróż....
Podróż do czasów młodości, do miejsc dziecięcych zabaw, do czasów dojrzewania, a przed wszystkim do swoich korzeni zapuszczonych głęboko na UKRAIŃSKIEJ ZIEMI...
I w tym mamy problem. Doskonale rozumiem uczucia lwowiaków, w tym Janickiego, i ich przekonanie o niezbywalnym ich prawie do tych ziem. Jednakże będąc warszawiakiem „od zawsze”, nie będąc tak emocjonalnie związany z, nazwijmy to całościowo, Kresami, jak polscy mieszkańcy Lwowa, Wilna czy Równego, jak również dzieląc podejście do tej niewątpliwie bolesnej kwestii niektórych byłych mieszkańców tych ziem, takich jak Giedroyć, Konwicki, Hennelowa czy Miłosz, drażni mnie skrajny, jednostronny, a nawet miejscami szowinistyczny ton Janickiego, posiadacza JEDYNEJ PRAWDY.
Ostatnio poświęcam dużo czasu twórczości Twardocha, osadzonej głęboko na Śląsku, znam literaturę związaną z tzw. Ziemiami Zachodnimi ODWIECZNIE POLSKIMI, PIASTOWSKIMI, CZYTAŁEM o Inflantach Zagłoby i polskim Królewcu, a z kolei od obecnego członka mojej rodziny, Albana - o WIELKIEJ ILIRII i wyrobiłem w sobie przekonanie, że mity mocarstwowe są może piękne, miłe i krzepiące serca, ale do niczego poza rozżaleniem, poczuciem krzywdy i pretensji, do niczego budującego nie prowadzą.
Pomijając powyższą kwestię dotyczącą EMOCJI, dostaliśmy dowcipne, często ironiczne dykteryjki związane z Lwowem, które czyta się dobrze, mimo nienajwyższego poziomu literackiego. /styl oraz np notoryczne używanie „mi” zamiast „mnie”/.
Wednesday, 24 December 2014
Andrzej SZCZEKLIK - "Nieśmiertelność. Prometejski sen medycyny."
Andrzej SZCZEKLIK - “NIEŚMIERTELNOŚĆ”
Prometejski sen medycyny
Recenzowałem już „Słuch absolutny” tj niedokończoną rozmowę Profesora z Jerzym Illgiem, nie będę więc ponownie przybliżać sylwetki tego WIELKIEGO HUMANISTY. Obecnie omawiana książka, wydana też pośmiertnie, potwierdza niebywałą erudycję Profesora i umiejętność przekazu swoich myśli, w sposób zrozumiały dla zwykłego człowieka.
Ta niewielka objętościowo książka /ok.140 stron wraz z ilustracjami/ zawiera niebywały potencjał poznawczy, ale przede wszystkim zmusza czytelnika do refleksji nad przeczytanym tekstem. Każde słowo Profesora przeżywam głęboko, porównywalnie z emocjami jakich doznawałem czytając prof. Antoniego Kępińskiego.
Polecam szczególnie młodym, bo do tak cennych i trafnych skojarzeń na jakie trafiamy na prawie każdej stronie potrzeba długoletniej pracy nad sobą, trudno więc do nich dojść samemu, a i trudno znależć gdzieindziej
Prometejski sen medycyny
Recenzowałem już „Słuch absolutny” tj niedokończoną rozmowę Profesora z Jerzym Illgiem, nie będę więc ponownie przybliżać sylwetki tego WIELKIEGO HUMANISTY. Obecnie omawiana książka, wydana też pośmiertnie, potwierdza niebywałą erudycję Profesora i umiejętność przekazu swoich myśli, w sposób zrozumiały dla zwykłego człowieka.
Ta niewielka objętościowo książka /ok.140 stron wraz z ilustracjami/ zawiera niebywały potencjał poznawczy, ale przede wszystkim zmusza czytelnika do refleksji nad przeczytanym tekstem. Każde słowo Profesora przeżywam głęboko, porównywalnie z emocjami jakich doznawałem czytając prof. Antoniego Kępińskiego.
Polecam szczególnie młodym, bo do tak cennych i trafnych skojarzeń na jakie trafiamy na prawie każdej stronie potrzeba długoletniej pracy nad sobą, trudno więc do nich dojść samemu, a i trudno znależć gdzieindziej
Szczepan TWARDOCH - "Przemienienie"
Szczepan TWARDOCH - „Przemienienie”
Totalna KARASTROFA !!! Jeden wielki BEŁKOT, typowa „ziemkiewiczyzna”. Dobrze dotychczas oceniany przeze mnie Twardoch wpadł w nieodpowiednie towarzystwo Ziemkiewicza, wystawiającego mu /tj Ziemkiewiczowi/ chwalebne opinie DUKAJA oraz osławionego lustratora Kościoła krakowskiego, /tylko krakowskiego!!/ ISAKOWICZA-ZALESKIEGO. Książka została opublikowana w 2008 roku. Ze względu na dotychczasową sympatię do autora jestem skłonny uznać to za wypadek przy pracy i wziąć się za „Morfinę” /2012/ i „Dracha” /2014/, którego notabene nie mam.
Każdy ma prawo wyboru lektury i oceny; ja zdefiniowałem mój pogląd jednoznacznie.
Totalna KARASTROFA !!! Jeden wielki BEŁKOT, typowa „ziemkiewiczyzna”. Dobrze dotychczas oceniany przeze mnie Twardoch wpadł w nieodpowiednie towarzystwo Ziemkiewicza, wystawiającego mu /tj Ziemkiewiczowi/ chwalebne opinie DUKAJA oraz osławionego lustratora Kościoła krakowskiego, /tylko krakowskiego!!/ ISAKOWICZA-ZALESKIEGO. Książka została opublikowana w 2008 roku. Ze względu na dotychczasową sympatię do autora jestem skłonny uznać to za wypadek przy pracy i wziąć się za „Morfinę” /2012/ i „Dracha” /2014/, którego notabene nie mam.
Każdy ma prawo wyboru lektury i oceny; ja zdefiniowałem mój pogląd jednoznacznie.
Tuesday, 23 December 2014
Szczepan TWARDOCH - "Sternberg"
Szczepan TWARDOCH - “Sternberg”
Po debiutanckim zbiorze opowiadań pt „Obłęd rotmistrza von Egern” przyszedł czas na jego pierwszą powieść /2007/. Określmy ją, podobnie jak wspomniane opowiadania, jako parahistoryczną. Zresztą nazwa twórczości Twardocha jest nieistotna; jedni mówią o historii alternatywnej, inni o skomasowaniu wydarzeń....
A JA ODKRYŁEM PRAWDĘ: TO ANSA GRAFA /HRABIEGO/ SZCZEPANA VON TWARDOCHA DO HABSBURGÓW. No i jeszcze ten paskudny Kleiderpeter.
Nie udało mu się obalić Cesarstwa w poprzednich wcieleniach to wszczyna powstania przeciw mu w każdym swoim utworze. Co do „Sternberga” znalazłem ciekawą recenzję na „książkipolter.pl” autorstwa Tomasza „earl” Koziełło, którą polecam w całości, a ja kopiuję jej fragment:
„Sternberg jest kontynuacją zbioru opowiadań tego autora, wydanych pod tytułem Obłęd rotmistrza von Egern. Twardoch przenosi czytelnika do Austrii przełomu XVIII i XIX wieku. Po obaleniu cesarza i proklamowaniu republiki dyktatorską władzę w państwie obejmuje Maximilian Kleiderpeter..... Na szczęście Twardoch skończył z, obecnym w Obłędzie…, kalkowaniem rewolucji francuskiej i przenoszeniem w zmienionej formie na grunt austriacki zachodzących w republikańskiej Francji wydarzeń. W Sternbergu istnieją wprawdzie odniesienia do Wielkiej Rewolucji (skazanie i stracenie monarchy przez trybunał rewolucyjny, dyktatura Kleiderpetera, po francusku ROBESPIERRE’a, wprowadzenie konsulatu), jednak nie są one pierwszoplanowe. Widać już nowe pomysły, nieraz dość zaskakujące. Znawcy historii na pewno zwrócą uwagę na charakterystykę rewolucyjnej Gwardii Republikańskiej, której struktura i ideologia przypomina nazistowskie bojówki. Zresztą nazwisko jednego z jej przywódców, standartenführera Ernsta Röhma, wyraźnie potwierdza, na czym wzorował się autor. Natomiast amnestia dla rewolucjonistów, ogłoszona przez Carla Sternberga z jego hasłem „Przeszłość odcinamy grubą linią” oraz współudział w rządach wraz z rojalistami to nic innego, jak odwołanie do wypowiedzi Tadeusza Mazowieckiego w jego exposé i polityki lewicy solidarnościowej, wspierającej jego gabinet”. /podk.moje/
Ja ze swojej strony radzę Państwu poznać tragiczną historię rodu Esterhazy, jako, że to nazwisko często pojawia się w tej książce /p. ang. Wikipedia/. Szczegółowo, to mówię o wyznaniach Petera Esterhazy’ego /ur.1950/ parę lat po publikacji jego „Harmonia Caelestis” w 2000 roku. Esterhazy bowiem pisząc książkę nie wiedział o wieloletniej współpracy agenturalnej swojego ojca z sowieckim reżimem; efektem był dodatek do książki wydany dwa lata póżniej.
Wartką treść poznacie Panstwo sami, natomiast ja chciałbym zwrócić uwagę na trafne spostrzeżenia autora. I tak np /41,4/:
„..dobry mówca i dobry przywódca, kierujący tłumem, bandą czy oddziałem, nie powinien mówić ani rozkazywać tego, na co akurat ma ochotę. Ludzie nie chcą słuchać przemów, aby dowiedzieć się czegoś nowego ani po to, by ktoś ich do czegoś przekonał, lud pragnie, aby mówca powiedział dokładnie tyle, ile sami wiedzą, i wypowiadać ma tylko takie sądy, do jakich są sami szczerze przekonani. Rolą mówcy nie jest przekonywać, rolą mówcy jest jednoczyć przekonanych..”.
Niestety, gdzieś w połowie autor mnie znużył, więc dla relaksu przeczytałem Hena „Pingpongistę”, a po powrocie do tej książki dojechałem do końca narzekając na jej „kobylastość”, wszechobecne burdele i może dowcipne, ale nie w moim guście opisy prostactwa.
Niewątpliwie porównanie z Henem wpłynęło na obniżenie oceny
Po debiutanckim zbiorze opowiadań pt „Obłęd rotmistrza von Egern” przyszedł czas na jego pierwszą powieść /2007/. Określmy ją, podobnie jak wspomniane opowiadania, jako parahistoryczną. Zresztą nazwa twórczości Twardocha jest nieistotna; jedni mówią o historii alternatywnej, inni o skomasowaniu wydarzeń....
A JA ODKRYŁEM PRAWDĘ: TO ANSA GRAFA /HRABIEGO/ SZCZEPANA VON TWARDOCHA DO HABSBURGÓW. No i jeszcze ten paskudny Kleiderpeter.
Nie udało mu się obalić Cesarstwa w poprzednich wcieleniach to wszczyna powstania przeciw mu w każdym swoim utworze. Co do „Sternberga” znalazłem ciekawą recenzję na „książkipolter.pl” autorstwa Tomasza „earl” Koziełło, którą polecam w całości, a ja kopiuję jej fragment:
„Sternberg jest kontynuacją zbioru opowiadań tego autora, wydanych pod tytułem Obłęd rotmistrza von Egern. Twardoch przenosi czytelnika do Austrii przełomu XVIII i XIX wieku. Po obaleniu cesarza i proklamowaniu republiki dyktatorską władzę w państwie obejmuje Maximilian Kleiderpeter..... Na szczęście Twardoch skończył z, obecnym w Obłędzie…, kalkowaniem rewolucji francuskiej i przenoszeniem w zmienionej formie na grunt austriacki zachodzących w republikańskiej Francji wydarzeń. W Sternbergu istnieją wprawdzie odniesienia do Wielkiej Rewolucji (skazanie i stracenie monarchy przez trybunał rewolucyjny, dyktatura Kleiderpetera, po francusku ROBESPIERRE’a, wprowadzenie konsulatu), jednak nie są one pierwszoplanowe. Widać już nowe pomysły, nieraz dość zaskakujące. Znawcy historii na pewno zwrócą uwagę na charakterystykę rewolucyjnej Gwardii Republikańskiej, której struktura i ideologia przypomina nazistowskie bojówki. Zresztą nazwisko jednego z jej przywódców, standartenführera Ernsta Röhma, wyraźnie potwierdza, na czym wzorował się autor. Natomiast amnestia dla rewolucjonistów, ogłoszona przez Carla Sternberga z jego hasłem „Przeszłość odcinamy grubą linią” oraz współudział w rządach wraz z rojalistami to nic innego, jak odwołanie do wypowiedzi Tadeusza Mazowieckiego w jego exposé i polityki lewicy solidarnościowej, wspierającej jego gabinet”. /podk.moje/
Ja ze swojej strony radzę Państwu poznać tragiczną historię rodu Esterhazy, jako, że to nazwisko często pojawia się w tej książce /p. ang. Wikipedia/. Szczegółowo, to mówię o wyznaniach Petera Esterhazy’ego /ur.1950/ parę lat po publikacji jego „Harmonia Caelestis” w 2000 roku. Esterhazy bowiem pisząc książkę nie wiedział o wieloletniej współpracy agenturalnej swojego ojca z sowieckim reżimem; efektem był dodatek do książki wydany dwa lata póżniej.
Wartką treść poznacie Panstwo sami, natomiast ja chciałbym zwrócić uwagę na trafne spostrzeżenia autora. I tak np /41,4/:
„..dobry mówca i dobry przywódca, kierujący tłumem, bandą czy oddziałem, nie powinien mówić ani rozkazywać tego, na co akurat ma ochotę. Ludzie nie chcą słuchać przemów, aby dowiedzieć się czegoś nowego ani po to, by ktoś ich do czegoś przekonał, lud pragnie, aby mówca powiedział dokładnie tyle, ile sami wiedzą, i wypowiadać ma tylko takie sądy, do jakich są sami szczerze przekonani. Rolą mówcy nie jest przekonywać, rolą mówcy jest jednoczyć przekonanych..”.
Niestety, gdzieś w połowie autor mnie znużył, więc dla relaksu przeczytałem Hena „Pingpongistę”, a po powrocie do tej książki dojechałem do końca narzekając na jej „kobylastość”, wszechobecne burdele i może dowcipne, ale nie w moim guście opisy prostactwa.
Niewątpliwie porównanie z Henem wpłynęło na obniżenie oceny
Józef HEN - "Pingpongista"
Józef HEN - “Pingpongista”
To następna książka nawiązująca do Jedwabnego. Hen w momencie publikacji tej książki ma 85 lat i to właśnie jego wiek powoduje, że, jak czytamy na okładce:
„Mimo obciążającej sumienia tragicznej pamięci książka Józefa Hena zwrócona jest ku przyszłości, ku zieleni życia, ku pogodzie i uczuciom, zarysowanym w sposób delikatny i nie bez humoru. „Czego tu szukasz?” pyta Mike’a jego nowy przyjaciel. „Zwyczajności” brzmi odpowiedż”.
Tylko, czy w kraju gdzie „niemowlę ssie antysemityzm już z mlekiem matki”, gdzie zaprzecza się semickiemu pochodzeniu Matki Boskiej, bo jak to Królowa Polski miałaby być Żydówką, gdzie odradza się ruch nacjonalistyczny nawiązujący do książkowego Narodowego Hufca Patriotycznego, możliwa jest „normalność” ?
To jest tylko i wyłącznie, użyte przez autora, /str.132/ „wishful thinking”. Niczym nieuzasadnione „pobożne życzenie”, bo popatrzmy na słowa „skruszonego” księdza Ziemowita: /str.205/
„...Polska dla Polaków, Naród, Katolicyzm - proszę bardzo. Byliśmy rasistami, nie ma dwóch zdań, chociaż ja, tak sobie pochlebiam, do końca nie zdawałem sobie z tego sprawy. Może nie wiesz, że pobito kiedyś księdza, bo był pochodzenia żydowskiego. Więc nie o wartości chrześcijańskie szło. To pobicie powinno mi dać do myślenia. Ale nie dało. Byłem jak wszyscy...”
NIC SIĘ NIE ZMIENIŁO, tylko księdza Tadeusza Pudra /1908-45/, rektora w Kościele św. Jacka, spoliczkownego 3.07.1938 r. w drodze na ambonę przez „gorliwego” Polaka z towarzyszącym okrzykiem „TO JEST ŻYD”, zastąpił ks. Romuald Weksler-Waszkinel /ur.1943/, w dodatku nieświadom swego żydowskiego pochodzenia do wieku dojrzałego, który przez „wiernych” został zmuszony do opuszczenia Polski i pracuje w Izraelu. c.b.d.o.
Powyższe, to marzenia starego polskiego pisarza o pochodzeniu żydowskim /prawdz. Jozef Henryk Cukier/, ale gorzej, że popełnia on poważny błąd. Bo choć ideologicznie obciąża i to wielokrotnie tzw Narodowy Hufiec Patriotyczny, to PRAKTYCZNIE ZWALA CAŁE ZŁO NA RODZINĘ BUTRYMÓW. Nie wiem, czy tak chciał, ale tak wyszło. W każdym razie ja tak to odebrałem i zmuszony zostałem do postawienia sobie pytania: CZY BEZ BUTRYMÓW DOSZŁOBY DO TEJ ZBRODNI ?
Sądzę, że tak, ale autor nie dał wyrażnej odpowiedzi.
Przeczytałem omawianą książkę w przerwie zmagania się ze „Sternbergiem” Twardocha i uświadomiłem sobie, ile ten ostatni musi jeszcze się nauczyć od starych mistrzów, bo oni nie nużą
To następna książka nawiązująca do Jedwabnego. Hen w momencie publikacji tej książki ma 85 lat i to właśnie jego wiek powoduje, że, jak czytamy na okładce:
„Mimo obciążającej sumienia tragicznej pamięci książka Józefa Hena zwrócona jest ku przyszłości, ku zieleni życia, ku pogodzie i uczuciom, zarysowanym w sposób delikatny i nie bez humoru. „Czego tu szukasz?” pyta Mike’a jego nowy przyjaciel. „Zwyczajności” brzmi odpowiedż”.
Tylko, czy w kraju gdzie „niemowlę ssie antysemityzm już z mlekiem matki”, gdzie zaprzecza się semickiemu pochodzeniu Matki Boskiej, bo jak to Królowa Polski miałaby być Żydówką, gdzie odradza się ruch nacjonalistyczny nawiązujący do książkowego Narodowego Hufca Patriotycznego, możliwa jest „normalność” ?
To jest tylko i wyłącznie, użyte przez autora, /str.132/ „wishful thinking”. Niczym nieuzasadnione „pobożne życzenie”, bo popatrzmy na słowa „skruszonego” księdza Ziemowita: /str.205/
„...Polska dla Polaków, Naród, Katolicyzm - proszę bardzo. Byliśmy rasistami, nie ma dwóch zdań, chociaż ja, tak sobie pochlebiam, do końca nie zdawałem sobie z tego sprawy. Może nie wiesz, że pobito kiedyś księdza, bo był pochodzenia żydowskiego. Więc nie o wartości chrześcijańskie szło. To pobicie powinno mi dać do myślenia. Ale nie dało. Byłem jak wszyscy...”
NIC SIĘ NIE ZMIENIŁO, tylko księdza Tadeusza Pudra /1908-45/, rektora w Kościele św. Jacka, spoliczkownego 3.07.1938 r. w drodze na ambonę przez „gorliwego” Polaka z towarzyszącym okrzykiem „TO JEST ŻYD”, zastąpił ks. Romuald Weksler-Waszkinel /ur.1943/, w dodatku nieświadom swego żydowskiego pochodzenia do wieku dojrzałego, który przez „wiernych” został zmuszony do opuszczenia Polski i pracuje w Izraelu. c.b.d.o.
Powyższe, to marzenia starego polskiego pisarza o pochodzeniu żydowskim /prawdz. Jozef Henryk Cukier/, ale gorzej, że popełnia on poważny błąd. Bo choć ideologicznie obciąża i to wielokrotnie tzw Narodowy Hufiec Patriotyczny, to PRAKTYCZNIE ZWALA CAŁE ZŁO NA RODZINĘ BUTRYMÓW. Nie wiem, czy tak chciał, ale tak wyszło. W każdym razie ja tak to odebrałem i zmuszony zostałem do postawienia sobie pytania: CZY BEZ BUTRYMÓW DOSZŁOBY DO TEJ ZBRODNI ?
Sądzę, że tak, ale autor nie dał wyrażnej odpowiedzi.
Przeczytałem omawianą książkę w przerwie zmagania się ze „Sternbergiem” Twardocha i uświadomiłem sobie, ile ten ostatni musi jeszcze się nauczyć od starych mistrzów, bo oni nie nużą
Sunday, 21 December 2014
Szczepan TWARDOCH - "Obłęd rotmistrza von Egern"
Szczepan TWARDOCH - “Obłęd rotmistrza von Egern”
Zachęcony „Epifanią Wikarego Trzaski” sięgnąłem po jego debiutancki „Obłęd rotmistrza von Egern”, opublikowany dwa lata wcześniej. Olbrzymia różnica. Ale to rokuje sukcesy, bo jeśli zaledwie dwa lata wystarczyły do znacznej poprawy, to tylko tak trzymać, a wielki sukces pewny.
Pierwsze opowiadanie to niedojrzały moralitet, chyba, dla czytelników bardzo młodych. Krwi dużo, jak i odwoływania się do dyskusyjnie pojętego honoru, a efekt, choć przewidywalny, to i tak nieciekawy. Na plus zaliczam pomysł Nieznajomego i jego Sługi, który jest poniekąd zarodkiem objawienia się fałszywego Chrystusa z równie fałszywym archaniołem Michałem we wspomnianej „Epifanii..”
Drugie opowiadanie pt „Otchłań”, to kontynuacja losów rotmistrza. Odnotowuję z niego cenne sformułowanie: /144,1/
„Czasem mierne charaktery okazują wielkość w obliczu sytuacji ekstremalnych. Niektórzy swoje człowieczeństwo budują mozolnie, powoli, poprzez małe wybory w małych sytuacjach. Inni, wcześniej plugawi, dotykają absolutu i zdobywają dla siebie niebo jedną, bohaterską decyzją. Erupcje okrucieństwa wyostrzają charaktery. Pozwalają dokonać wielkich podłości, to pewne, lecz i aktów wielkiego heroizmu, które nie mieszczą się w codzienności”.
Niestety, a może na szczęście, wszystkie prawdy okazują się ponadczasowe, i Egern staje się „wiecznym tułaczem” i to nie tylko po bezdrożach historii, lecz i Biblii. Autor skacze po epokach, czytelnika głowa boli, a gdy dojeżdża do końca opowiadania, musi je ponownie wertować, by wszystko w swojej biednej łepetynie poukładać, aż wreszcie konkluduje: „Niezłe”, lecz już po chwili zadaje sobie pytanie: „O co tak naprawdę biega? Jakie jest tej opowieści PRZESŁANIE ??
Już wcześniej zauważyłem erudycję autora, jak i poczucie humoru, a teraz stwierdzam, że to chłopak „zabawowy”, bo bawi się z czytelnikiem dokonując translokacji w czasie i przestrzeni wydarzeń historycznych, czy też „parafrazuje” je przenosząc np francuską Mariannę, Bastylię czy też atmosferę rewolucji francuskiej do Austro-Węgier.
Trzecie opowiadanie zatytułowane „Anna” to historia namiętności, o której autor mówi:
„Jakże wielki jesteś, Panie, dając nam namiętności tak potężne, że poddani im, pozbyć się możemy człowieczeństwa! Skręcając duszę ludzką supłem pożądań i pragnień, uczyniłeś nas prawdziwie wolnymi, gdyż wolność nasza realizuje się w wyborze między boskością a diabelstwem. Wybieramy między niewolą Twoich przykazań, a niewolą instynktów, tkwiących w naszych lędźwiach, zawsze sięgając ku wzniosłości. Wielkość jednego świętego warta jest hańby wszystkich grzeszników, a pełni człowieczeństwa doświadczają ci, wywyższeni pomiędzy Trony i Panowania i ci, zepchnięci w najgłębsze otchłanie. Ta dziewczyna, którą do złego popchnęły czytane książki, Anna, która kocha sowizdrzała niewartego uczucia, i kocha go tylko dla dotyku jego rąk, dla smaku jego ust, dla uniesień, które jej dawał, sama zmierza ku potępieniu. Jednak dosięga tutaj wielkości, którą Ty nam dałeś. Smucisz się, gdy ona cię odpycha, wybierając dla siebie wieczne męki. A jednak, to przecież dzieło Twoje – i w tym również objawiasz swą wielkość, dając swemu stworzeniu moc tak wielką, by odepchnęło Ciebie, swego Stwórcę. Oto największy z Twych cudów – wolność, która prowadzi do zguby. Wolność, która może pokonać nawet Twą nieskończoną miłość do człowieka i wbrew Tobie skazać się na wieczne męki”.
I to jest kwintesencja tego opowiadania, a przebiegu wydarzeń nie zdradzę, bo WARTO przeczytać samemu.
Ostatnie opowiadanie pt „Cud domu brandenburskiego” to pozornie thriller o poszukiwaniach pierścienia Niebelungów, lecz naprawdę o zagmatwnych losach Ślązaków.
Książkę czyta się dobrze, a dodatkową atrakcję stanowi gwara śląska. A na mnie czeka następna książka Twardocha.
Zachęcony „Epifanią Wikarego Trzaski” sięgnąłem po jego debiutancki „Obłęd rotmistrza von Egern”, opublikowany dwa lata wcześniej. Olbrzymia różnica. Ale to rokuje sukcesy, bo jeśli zaledwie dwa lata wystarczyły do znacznej poprawy, to tylko tak trzymać, a wielki sukces pewny.
Pierwsze opowiadanie to niedojrzały moralitet, chyba, dla czytelników bardzo młodych. Krwi dużo, jak i odwoływania się do dyskusyjnie pojętego honoru, a efekt, choć przewidywalny, to i tak nieciekawy. Na plus zaliczam pomysł Nieznajomego i jego Sługi, który jest poniekąd zarodkiem objawienia się fałszywego Chrystusa z równie fałszywym archaniołem Michałem we wspomnianej „Epifanii..”
Drugie opowiadanie pt „Otchłań”, to kontynuacja losów rotmistrza. Odnotowuję z niego cenne sformułowanie: /144,1/
„Czasem mierne charaktery okazują wielkość w obliczu sytuacji ekstremalnych. Niektórzy swoje człowieczeństwo budują mozolnie, powoli, poprzez małe wybory w małych sytuacjach. Inni, wcześniej plugawi, dotykają absolutu i zdobywają dla siebie niebo jedną, bohaterską decyzją. Erupcje okrucieństwa wyostrzają charaktery. Pozwalają dokonać wielkich podłości, to pewne, lecz i aktów wielkiego heroizmu, które nie mieszczą się w codzienności”.
Niestety, a może na szczęście, wszystkie prawdy okazują się ponadczasowe, i Egern staje się „wiecznym tułaczem” i to nie tylko po bezdrożach historii, lecz i Biblii. Autor skacze po epokach, czytelnika głowa boli, a gdy dojeżdża do końca opowiadania, musi je ponownie wertować, by wszystko w swojej biednej łepetynie poukładać, aż wreszcie konkluduje: „Niezłe”, lecz już po chwili zadaje sobie pytanie: „O co tak naprawdę biega? Jakie jest tej opowieści PRZESŁANIE ??
Już wcześniej zauważyłem erudycję autora, jak i poczucie humoru, a teraz stwierdzam, że to chłopak „zabawowy”, bo bawi się z czytelnikiem dokonując translokacji w czasie i przestrzeni wydarzeń historycznych, czy też „parafrazuje” je przenosząc np francuską Mariannę, Bastylię czy też atmosferę rewolucji francuskiej do Austro-Węgier.
Trzecie opowiadanie zatytułowane „Anna” to historia namiętności, o której autor mówi:
„Jakże wielki jesteś, Panie, dając nam namiętności tak potężne, że poddani im, pozbyć się możemy człowieczeństwa! Skręcając duszę ludzką supłem pożądań i pragnień, uczyniłeś nas prawdziwie wolnymi, gdyż wolność nasza realizuje się w wyborze między boskością a diabelstwem. Wybieramy między niewolą Twoich przykazań, a niewolą instynktów, tkwiących w naszych lędźwiach, zawsze sięgając ku wzniosłości. Wielkość jednego świętego warta jest hańby wszystkich grzeszników, a pełni człowieczeństwa doświadczają ci, wywyższeni pomiędzy Trony i Panowania i ci, zepchnięci w najgłębsze otchłanie. Ta dziewczyna, którą do złego popchnęły czytane książki, Anna, która kocha sowizdrzała niewartego uczucia, i kocha go tylko dla dotyku jego rąk, dla smaku jego ust, dla uniesień, które jej dawał, sama zmierza ku potępieniu. Jednak dosięga tutaj wielkości, którą Ty nam dałeś. Smucisz się, gdy ona cię odpycha, wybierając dla siebie wieczne męki. A jednak, to przecież dzieło Twoje – i w tym również objawiasz swą wielkość, dając swemu stworzeniu moc tak wielką, by odepchnęło Ciebie, swego Stwórcę. Oto największy z Twych cudów – wolność, która prowadzi do zguby. Wolność, która może pokonać nawet Twą nieskończoną miłość do człowieka i wbrew Tobie skazać się na wieczne męki”.
I to jest kwintesencja tego opowiadania, a przebiegu wydarzeń nie zdradzę, bo WARTO przeczytać samemu.
Ostatnie opowiadanie pt „Cud domu brandenburskiego” to pozornie thriller o poszukiwaniach pierścienia Niebelungów, lecz naprawdę o zagmatwnych losach Ślązaków.
Książkę czyta się dobrze, a dodatkową atrakcję stanowi gwara śląska. A na mnie czeka następna książka Twardocha.
Saturday, 20 December 2014
Szczepan TWARDOCH - "Epifania wikarego Trzaski"
Szczepan TWARDOCH - “Epifania Wikarego Trzaski”
Epifania - to objawienie, ukazanie się, a Twardoch to młody człowiek /ur.1979/, który karierę literacką otworzył w 2005 r. zbiorem opowiadań „Obłędem rotmistrza von Egern”, a za... /Wikipedia/
„.... „Epifanię wikarego Trzaski” otrzymał zaś Srebrne Wyróżnienie Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego w 2008. W 2010 roku ukazał się francuski przekład jego powieści „Przemienienie” (Transfiguration). W 2013 roku został laureatem Paszportu Polityki za rok 2012 w kategorii literatura. Nagrodę otrzymał za powieść “Morfina”. “
A ja, nie wiem dlaczego, ale NIC z jego twórczości jeszcze nie czytałem. No i proszę, znów będę „busy”.
Pierwsze wrażenie jest bardzo istotne, a tu sukces Twardocha, bo spodobała mnie się jego agresywność opisu:
„Skrzypiały kłódki i drżały kraty otwieranych sklepów. Zapach świeżego chleba wypełzał z rozgrzanej piekarni. Pod pociągnięciami plastikowych skrobaczek szron płatami schodził z szyb golfów, lanosów, polonezów i maluchów, a kopulujące z cylindrami tłoki rozgrzewały olej stężały w silnikach. Monotonną mantrą nawoływały się gołębie z odległych gołębników, a wróble wypełniały powietrze poćwierkiwaniem. Pod ziemią, w chodnikach i szybach, szychta nocnej zmiany zamieniała się w fajrant”.
Ironię wprowadza Twardoch wraz z gderaniem gospodyni Aldony:
„...po co księdzu te komputery, niech ksiądz lepiej się różańcem zajmie...”.
Nim przejdę do poważnej oceny tej książki, zacytuję uwagę o Walewskiej /273,6/:
„O, chociażby ta Walewska – dawała się rżnąć kurduplowi z Korsyki, żeby ten uratował Polskę, i w tej zasranej katolickiej Polsce została bohaterką narodową. Nikt jej nie mówi, że się kurwiła”
No to czas teraz na moją opinię, bo się różni od wszystkich przeze mnie przeczytanych. Nikt bowiem nie użył słowa SATYRA, a moj dylemat polega tylko na wyborze właściwego określenia pomiędzy SATYRĄ a GROTESKĄ. Również różnię się w ocenie tytułowej epifanii, po której ma przyjść paruzja, bo jest ona technicznym środkiem, pretekstem, sposobem do totalnej kpiny dosłownie ze wszystkiego. Bo jak np odebrać odwieczne pytanie o „filioque”, zadawane przez umierającego idiotę /idiota - w sensie medycznym/ Teofila Kracika i reakcję na nie Wikarego? /125/
„.. czy Duch Święty, proszę księdza, pochodzi od Boga Ojca, czy od Syna, czy od obu naraz? Chciałbym to wiedzieć, proszę księdza, zanim umrę – powiedział cicho.
Kretyn – teolog. Ciekawe, czy gdyby wiedział, jakie konsekwencje może nieść zadawanie takich pytań, dalej by je zadawał”.
A czy nie jest zabawna reakcja Wikarego na domniemywaną epifanię /52,8/
„–O ja pierdolę – wyszeptał wikary i zemdlał”.
Autor piszący „Epifanię...” w wieku 28 lat, potrafił w niedługiej treści zamieścić duży ładunek intelektualny, np parafrazując JUNGA: /193,1/
„..ty już w nic nie musisz wierzyć, ty wiesz”.
Dodajmy jeszcze cytowane wszędzie stwierdzenie: /60/
„O kształcie świata nie decydują żadne prawa, tylko wola świadomych bytów – wy jesteście duchowo słabi, więc możecie kształtować rzeczywistość tylko pośrednio, im byt potężniejszy, tym więcej może”.
Podział Kościoła w Polsce na łagiewnicko-krakowski i warszawsko-toruński jest wybornie wyśmiana, a identyfikację hierarchów zostawiam czytelnikom.
Reasumując jestem TWARDOCHEM ZACHWYCONY i jutro, tj za 10 minut, biorę się za następne utwory.
PS Nie zgadzam się z opiniami, że głównym bohaterem jest Wikary, bo jeśli w ogóle jest główny - to prędzej Teofil tzn BOGUMIŁ /Y/
Epifania - to objawienie, ukazanie się, a Twardoch to młody człowiek /ur.1979/, który karierę literacką otworzył w 2005 r. zbiorem opowiadań „Obłędem rotmistrza von Egern”, a za... /Wikipedia/
„.... „Epifanię wikarego Trzaski” otrzymał zaś Srebrne Wyróżnienie Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego w 2008. W 2010 roku ukazał się francuski przekład jego powieści „Przemienienie” (Transfiguration). W 2013 roku został laureatem Paszportu Polityki za rok 2012 w kategorii literatura. Nagrodę otrzymał za powieść “Morfina”. “
A ja, nie wiem dlaczego, ale NIC z jego twórczości jeszcze nie czytałem. No i proszę, znów będę „busy”.
Pierwsze wrażenie jest bardzo istotne, a tu sukces Twardocha, bo spodobała mnie się jego agresywność opisu:
„Skrzypiały kłódki i drżały kraty otwieranych sklepów. Zapach świeżego chleba wypełzał z rozgrzanej piekarni. Pod pociągnięciami plastikowych skrobaczek szron płatami schodził z szyb golfów, lanosów, polonezów i maluchów, a kopulujące z cylindrami tłoki rozgrzewały olej stężały w silnikach. Monotonną mantrą nawoływały się gołębie z odległych gołębników, a wróble wypełniały powietrze poćwierkiwaniem. Pod ziemią, w chodnikach i szybach, szychta nocnej zmiany zamieniała się w fajrant”.
Ironię wprowadza Twardoch wraz z gderaniem gospodyni Aldony:
„...po co księdzu te komputery, niech ksiądz lepiej się różańcem zajmie...”.
Nim przejdę do poważnej oceny tej książki, zacytuję uwagę o Walewskiej /273,6/:
„O, chociażby ta Walewska – dawała się rżnąć kurduplowi z Korsyki, żeby ten uratował Polskę, i w tej zasranej katolickiej Polsce została bohaterką narodową. Nikt jej nie mówi, że się kurwiła”
No to czas teraz na moją opinię, bo się różni od wszystkich przeze mnie przeczytanych. Nikt bowiem nie użył słowa SATYRA, a moj dylemat polega tylko na wyborze właściwego określenia pomiędzy SATYRĄ a GROTESKĄ. Również różnię się w ocenie tytułowej epifanii, po której ma przyjść paruzja, bo jest ona technicznym środkiem, pretekstem, sposobem do totalnej kpiny dosłownie ze wszystkiego. Bo jak np odebrać odwieczne pytanie o „filioque”, zadawane przez umierającego idiotę /idiota - w sensie medycznym/ Teofila Kracika i reakcję na nie Wikarego? /125/
„.. czy Duch Święty, proszę księdza, pochodzi od Boga Ojca, czy od Syna, czy od obu naraz? Chciałbym to wiedzieć, proszę księdza, zanim umrę – powiedział cicho.
Kretyn – teolog. Ciekawe, czy gdyby wiedział, jakie konsekwencje może nieść zadawanie takich pytań, dalej by je zadawał”.
A czy nie jest zabawna reakcja Wikarego na domniemywaną epifanię /52,8/
„–O ja pierdolę – wyszeptał wikary i zemdlał”.
Autor piszący „Epifanię...” w wieku 28 lat, potrafił w niedługiej treści zamieścić duży ładunek intelektualny, np parafrazując JUNGA: /193,1/
„..ty już w nic nie musisz wierzyć, ty wiesz”.
Dodajmy jeszcze cytowane wszędzie stwierdzenie: /60/
„O kształcie świata nie decydują żadne prawa, tylko wola świadomych bytów – wy jesteście duchowo słabi, więc możecie kształtować rzeczywistość tylko pośrednio, im byt potężniejszy, tym więcej może”.
Podział Kościoła w Polsce na łagiewnicko-krakowski i warszawsko-toruński jest wybornie wyśmiana, a identyfikację hierarchów zostawiam czytelnikom.
Reasumując jestem TWARDOCHEM ZACHWYCONY i jutro, tj za 10 minut, biorę się za następne utwory.
PS Nie zgadzam się z opiniami, że głównym bohaterem jest Wikary, bo jeśli w ogóle jest główny - to prędzej Teofil tzn BOGUMIŁ /Y/
Friday, 19 December 2014
Marshall BERMAN - "Przygody z marksizmem"
Marshall BERMAN - “Przygody z marksizmem”
Marshall Berman /1940-2013/ pozbierał swoje publikacje pisane w różnym czasie i dla różnych zleceniodawców, i sklecił z tego książkę. W polskim wydaniu słowem wstępnym opatrzyła ją Agata Bielik-Robson /ur.1966/, ponoć żona publicysty Cezarego Michalskiego /ur.1963/.
Michalskiego lubię za wstępy do dzieł Stanisława Brzozowskiego i Miłosza „Człowieka wśród skorpionów”, a najbardziej za stwierdzenie opublikowane w TP 40/2012 o polskiej wolności:
„..wolność.. ..prowadzi do naszego natychmiastowego zdziecinnienia, czego przykładem była zarówno „mocarstwowość” II RP, tak też współczesna nam „posmoleńska tromtadracja”, reprodukująca XIX-wieczne rytuały patriotyczne, w sytuacji tak bardzo odmiennej, że to naśladownictwo staje się już tylko uciążliwą groteską.”
Agatę Bielik-Robson lubię za „Romantyzm, niedokończony projekt. Eseje”, ale i wywiad, jaki udzieliła witrynie Dziennik.pl, /2009.02.21/, w którym m.in. stwierdziła:
„Stany Zjednoczone produkują tysiące książek, z których wielka część, przynajmniej w domenie humanistycznej, jest niewiele warta”.
A ona, jako zdolna osoba, jest w stanie napisać długie, górnolotne, erudycyjne słowo wstępne do KAŻDEJ z nich.
Uwaga! Logiczny wywód trwa.
Zanim wziąłem omawianą książkę do ręki, poczytałem trochę o Bermanie i dwukrotnie przeczytałem wywiad jakiego udzielił Michałowi Sutowskiemu z „Krytyki Politycznej” /13.04.2012/, w którym podziwiałem jego szokującą pewność siebie, którą zwykłem nazywać żydowską chucpą. Przyjrzyjmy się fragmentowi:
„Pamiętam, że już po lekturze Marksa, na studiach przeczytałem książkę George Elliot – to pseudonim Mary Anne Evans, wiktoriańskiej pisarki z drugiej połowy XIX wieku. Powieść nazywała sięMiddlemarch i opowiadała o niewielkim, fikcyjnym miasteczku na prowincji angielskiej w początkach lat 30. XIX wieku. Byłem zszokowany, w jak wielkim stopniu jej obraz świata odpowiada założeniom Marksowskim – nie wiem, czy Elliot czytała Marksa, mogła go znać pośrednio poprzez męża, filozofa George’a Henry Lewesa, który jeśli nie znał Marksa osobiście, to musiał czytać jego prace..”
Musiał, albo nie musiał, ale na pewno jest to wodolejstwo wsparte epatowaniem czytelnika swoją WSZECHWIEDZĄ. Również w tym wywiadzie Berman jedzie na swoim „koniku” tj łączeniu w swoich rozważaniach myśli Marksa z przesłaniem płynącym z „Śmierci komiwojażera” Artura Millera.
Poczytałem dostępne recenzje tego „dzieła”, i nie znalazłem nic istotnego wykraczającego poza gloryfikacje autorstwa Bielik-Robson.
Berman, jako 19-letni student Columbia University miał ponoć odkryć rękopisy Marksa z 1844 roku, ktore zainspirowały go do poświęcenia życia tej tematyce. Wg książki pierwszym jego poważnym rozmówcą był Jacob Taubes /1923-1987/, który opowiedział mu dowcip:
„Kapitalizm to wyzysk człowieka przez człowieka. W komunizmie jest na odwrót”
Cha, cha! Ale dobre, nie?
Muszę podważyć wiarygodność tej książki już po przeczytaniu pierwszych stron, bo te „rękopisy” były wydane w Niemczech w 1932 r., czyli 8 lat przed narodzinami Bermana, a Taubes, do ktorego młodziutki Berman zwraca się per Jacob, urodził się w 1923 r, a nie jak on podaje w 1927, a więc był starszy AŻ o 17 lat. Uzupełnijmy „rewelacje” Bermana o „rękopisach” notką z Wikipedii: Marks....
„W 1844 stworzył Rękopisy ekonomiczno-filozoficzne, którymi rozpoczyna swoją krytykę ekonomii politycznej i filozofii heglowskiej. Rozwijał w nich również teorię humanizmu socjalistycznego”.
Jest to tzw „wczesny Marks”, omawiany szczegółowo przez wielu profesjonalistów, m.in. przez Kołakowskiego. Zobaczmy co szczególnie interesuje Bermana w tych tekstach:
„Marks w jesz¬cze inny szcze¬gól¬ny spo¬sób trak¬tu¬je seks i uj¬mu¬je go jako sym¬bol cze¬goś więk¬sze-go. Kie¬dy ro¬bot¬ni¬cy są wy¬alie¬no¬wa¬ni ze swo¬jej wła¬snej ak¬tyw¬no¬ści w wy¬ko¬ny¬wa¬nej pra¬cy, ich ży-cie sek¬su¬al¬ne sta¬je się ob¬se¬syj¬ną for¬mą kom¬pen¬sa¬cji. Pró¬bu¬ją więc zre¬ali¬zo¬wać się przez de¬spe¬rac-kie „je¬dze¬nie, pi¬cie i pło¬dze¬nie” oraz „miesz¬ka¬nie, ubie¬ra¬nie się”. Jed¬nak de¬spe¬ra¬cja spra¬wia, że przy¬jem¬no¬ści cie¬le¬sne przy¬no¬szą mniej ra¬do¬ści, niż¬by mo¬gły, po¬nie¬waż przy¬kła¬da się do nich więk-szą wagę psy¬chicz¬ną, niż mogą udźwi¬gnąć”.
Dalej jest gorzej. Berman pisze banialuki o „marksistowskim humanizmie” w oderwaniu od rzeczywistości, bo choć wspomina o roku 1956 na Węgrzech, jak również o ideach Sartre’a czy Gorbaczowa, to nie uwzględnia weryfikacji poglądów Marksa przez życie. Dla nas, ze strefy wpływów sowieckich to bajdurzenie pijanego dziecka we mgle.
Resztę książki przekartkowałem z mniejszą lub z większą uwagą. Z większą - eseje o Lukacs-ie, Bablu i Benjaminie /1892-1940/, wzorcu dla Bermana i konczę refleksją, może błędną, ale na pewno własną: STRACONY CZAS.
Marshall Berman /1940-2013/ pozbierał swoje publikacje pisane w różnym czasie i dla różnych zleceniodawców, i sklecił z tego książkę. W polskim wydaniu słowem wstępnym opatrzyła ją Agata Bielik-Robson /ur.1966/, ponoć żona publicysty Cezarego Michalskiego /ur.1963/.
Michalskiego lubię za wstępy do dzieł Stanisława Brzozowskiego i Miłosza „Człowieka wśród skorpionów”, a najbardziej za stwierdzenie opublikowane w TP 40/2012 o polskiej wolności:
„..wolność.. ..prowadzi do naszego natychmiastowego zdziecinnienia, czego przykładem była zarówno „mocarstwowość” II RP, tak też współczesna nam „posmoleńska tromtadracja”, reprodukująca XIX-wieczne rytuały patriotyczne, w sytuacji tak bardzo odmiennej, że to naśladownictwo staje się już tylko uciążliwą groteską.”
Agatę Bielik-Robson lubię za „Romantyzm, niedokończony projekt. Eseje”, ale i wywiad, jaki udzieliła witrynie Dziennik.pl, /2009.02.21/, w którym m.in. stwierdziła:
„Stany Zjednoczone produkują tysiące książek, z których wielka część, przynajmniej w domenie humanistycznej, jest niewiele warta”.
A ona, jako zdolna osoba, jest w stanie napisać długie, górnolotne, erudycyjne słowo wstępne do KAŻDEJ z nich.
Uwaga! Logiczny wywód trwa.
Zanim wziąłem omawianą książkę do ręki, poczytałem trochę o Bermanie i dwukrotnie przeczytałem wywiad jakiego udzielił Michałowi Sutowskiemu z „Krytyki Politycznej” /13.04.2012/, w którym podziwiałem jego szokującą pewność siebie, którą zwykłem nazywać żydowską chucpą. Przyjrzyjmy się fragmentowi:
„Pamiętam, że już po lekturze Marksa, na studiach przeczytałem książkę George Elliot – to pseudonim Mary Anne Evans, wiktoriańskiej pisarki z drugiej połowy XIX wieku. Powieść nazywała sięMiddlemarch i opowiadała o niewielkim, fikcyjnym miasteczku na prowincji angielskiej w początkach lat 30. XIX wieku. Byłem zszokowany, w jak wielkim stopniu jej obraz świata odpowiada założeniom Marksowskim – nie wiem, czy Elliot czytała Marksa, mogła go znać pośrednio poprzez męża, filozofa George’a Henry Lewesa, który jeśli nie znał Marksa osobiście, to musiał czytać jego prace..”
Musiał, albo nie musiał, ale na pewno jest to wodolejstwo wsparte epatowaniem czytelnika swoją WSZECHWIEDZĄ. Również w tym wywiadzie Berman jedzie na swoim „koniku” tj łączeniu w swoich rozważaniach myśli Marksa z przesłaniem płynącym z „Śmierci komiwojażera” Artura Millera.
Poczytałem dostępne recenzje tego „dzieła”, i nie znalazłem nic istotnego wykraczającego poza gloryfikacje autorstwa Bielik-Robson.
Berman, jako 19-letni student Columbia University miał ponoć odkryć rękopisy Marksa z 1844 roku, ktore zainspirowały go do poświęcenia życia tej tematyce. Wg książki pierwszym jego poważnym rozmówcą był Jacob Taubes /1923-1987/, który opowiedział mu dowcip:
„Kapitalizm to wyzysk człowieka przez człowieka. W komunizmie jest na odwrót”
Cha, cha! Ale dobre, nie?
Muszę podważyć wiarygodność tej książki już po przeczytaniu pierwszych stron, bo te „rękopisy” były wydane w Niemczech w 1932 r., czyli 8 lat przed narodzinami Bermana, a Taubes, do ktorego młodziutki Berman zwraca się per Jacob, urodził się w 1923 r, a nie jak on podaje w 1927, a więc był starszy AŻ o 17 lat. Uzupełnijmy „rewelacje” Bermana o „rękopisach” notką z Wikipedii: Marks....
„W 1844 stworzył Rękopisy ekonomiczno-filozoficzne, którymi rozpoczyna swoją krytykę ekonomii politycznej i filozofii heglowskiej. Rozwijał w nich również teorię humanizmu socjalistycznego”.
Jest to tzw „wczesny Marks”, omawiany szczegółowo przez wielu profesjonalistów, m.in. przez Kołakowskiego. Zobaczmy co szczególnie interesuje Bermana w tych tekstach:
„Marks w jesz¬cze inny szcze¬gól¬ny spo¬sób trak¬tu¬je seks i uj¬mu¬je go jako sym¬bol cze¬goś więk¬sze-go. Kie¬dy ro¬bot¬ni¬cy są wy¬alie¬no¬wa¬ni ze swo¬jej wła¬snej ak¬tyw¬no¬ści w wy¬ko¬ny¬wa¬nej pra¬cy, ich ży-cie sek¬su¬al¬ne sta¬je się ob¬se¬syj¬ną for¬mą kom¬pen¬sa¬cji. Pró¬bu¬ją więc zre¬ali¬zo¬wać się przez de¬spe¬rac-kie „je¬dze¬nie, pi¬cie i pło¬dze¬nie” oraz „miesz¬ka¬nie, ubie¬ra¬nie się”. Jed¬nak de¬spe¬ra¬cja spra¬wia, że przy¬jem¬no¬ści cie¬le¬sne przy¬no¬szą mniej ra¬do¬ści, niż¬by mo¬gły, po¬nie¬waż przy¬kła¬da się do nich więk-szą wagę psy¬chicz¬ną, niż mogą udźwi¬gnąć”.
Dalej jest gorzej. Berman pisze banialuki o „marksistowskim humanizmie” w oderwaniu od rzeczywistości, bo choć wspomina o roku 1956 na Węgrzech, jak również o ideach Sartre’a czy Gorbaczowa, to nie uwzględnia weryfikacji poglądów Marksa przez życie. Dla nas, ze strefy wpływów sowieckich to bajdurzenie pijanego dziecka we mgle.
Resztę książki przekartkowałem z mniejszą lub z większą uwagą. Z większą - eseje o Lukacs-ie, Bablu i Benjaminie /1892-1940/, wzorcu dla Bermana i konczę refleksją, może błędną, ale na pewno własną: STRACONY CZAS.
Maria JANION, Kazimiera SZCZUKA - "Transe - traumy..." cz.2
Maria JANION, Kazimiera SZCZUKA
“Transe - traumy - trangresje. 2: Prof. Misia”
UWAGA: NAJWYŻSZA OCENA JEST HOŁDEM DLA INTELEKTU PANI PROFESOR, BO KSIĄŻKA, SAMA W SOBIE ZASŁUGUJE NA PAŁĘ !!!
Przed laty stworzyłem galerię żyjących wówczas, polskich MĄDRYCH LUDZI, którzy stali się dla mnie autorytetami. Oczywiście, taki wybór jest skrajnie subiektywny i nie musi się podobać. W galerii tej umieściłem panie Janion i Skargę oraz panów Kołakowskiego, ks.Tischnera, ks.Hellera, ks.Bocheńskiego, ks.Hryniewicza, JP II, Miłosza i Michnika. Niestety, dzisiaj już większość z nich nie żyje. Ale właśnie dlatego z wielką nadzieją oczekuję dzieł pozostałych.
I tak, w wielkim podnieceniu, zasiadłem do omawianego wywiadu-rzeki i zacząłem czytać. Już od pierwszych stron narastało we mnie poczucie, że nadziałem się na minę; po paru dalszych stronach już wiedziałem, to nie mina, to jest TOTALNY NIEWYPAŁ.
Sprawdzam na naszym portalu /lubimy czytać/: książka jest, ale ocen brak. Są natomiast oceny pierwszej części, /do której nie mam dostępu/, - kiepściutkie, jak na moją idolkę.
Zacznijmy od tego, że nie mogę dociec, dla jakiego czytelnika ta książka została napisana ? Bo jeśli dla surowego w materii PROFESOR MARII JANION, to ów tego nie strawi. Dziesiątki nazwisk, terminów, skakanie z tematu na temat i kompletny BRAK PRZYPISÓW. Gorzej jeszcze, jeśli książka jest zaadresowana do czytelników, którzy zainteresowania i poglądy Pani Profesor znają, bo lektura tego wywiadu absolutnie nic nowego nie wnosi.
Następny zarzut to zachwianie pożądanych proporcji między pytaniem i odpowiedzią. Rozumiem, że Kazimiera Szczuka, którą notabene lubię, choć nie w tej roli, stara się zabłysnąć, jak i to, że z natury swojej jest elokwentna, ale spójrzcie na przykład /99,7/. OTO JEST PYTANIE:
„A ta rozprawa Lukács o romantyzmie, jedno ze Studiów o ideach i stylu, miała cel programowy? Często cytuje Pani Marię Żmigrodzką, jej teksty teoretyczne na temat powieści, na temat realizmu w XIX wieku. Stanowisko Lukácsa jednak zostaje przez Panie Profesorki odrzucone, nie ma zgody na sprowadzenie romantyzmu do antyoświeceniowego, reakcyjnego mistycyzmu, tak samo przez Lukácsa, jak przez klasyków socjaldemokracji, których Pani cytuje — Franza Mehringa i Paula Lafargue’a jako krytyka Chateaubrianda. Lukácsa pokazuje Pani, zacytuję to, jako kontynuatora „krytycznej tradycji dziewiętnastowiecznej lewicy, ale — i to jest dla niego najbardziej istotne — z perspektywy, jaką dawała lekcja faszyzmu niemieckiego. W tym aspekcie romantyzm i dla Lukácsa, jak niegdyś dla Mehringa i Lafargue’a, nie utracił groźnej aktualności. Faszystowska aneksja romantyzmu była bowiem dla Lukácsa nie tyle rezultatem gruntownej falsyfikacji i spreparowania jego tendencji ideologicznych, ile konsekwencją grzechów samego romantyzmu, zwłaszcza romantyzmu niemieckiego”. A Panie Profesorki bronią romantyzmu, przeciwstawiając estetykę, autonomię estetyczną dzieła literackiego, historii idei jako takiej. Romantyzmu trzeba było bronić nie tylko przed wulgarnymi marksistami z PRL-u, ale i przed wyrafinowanymi klasykami. Ciężka praca”.
Gdyby to mnie pytała, to już bym stracił wątek, o co biega.
Czytelnikom, którzy zaczynają poznawać twórczość Janion, radzę zrezygnować z tej lektury, a w zamian poczytać „Niesamowitą słowiańszczyznę”, która jest wielce reprezentatywna dla autorki.
Z szacunku do Pani Profesor nie mogę zbyć tego wywiadu wspomnianym wyżej „niewypałem”. Ponadto pamiętam, że moja recenzja będzie pierwszą na naszym portalu. Zaproponuję więc Państwu pozytywne spostrzeżenia, które skrzętnie wynotowałem. Żeby po tajfunie mego rozżalenia, wprowadzić uspokojenie, zaczynam od jak najbardziej słusznej uwagi Pani Profesor nt form zwracania się. Uważa ona za nieznośne gdy...
„..zupełnie nieznane mnie osoby.. nazywają mnie panią Marią...”
To samo twierdził mój śp Ojciec, tyż profesor. Odnotujmy prędko dwie uwagi:
1.”Mickiewicz oczarował mnie wizją wspólnoty polsko-żydowskiej....”
2. „.. . prawica rozumie paradygmat romantyczny, jako arsenał walki o anachroniczną polską tożsamość..”
..aby przejść do świetnego ujęcia Wielkiej Emigracji /118/:
„...Jeśli idzie o samą emigrację, to właściwie podobnie, wszystko tam kierowało się albo ku obozowi Czartoryskiego, koncepcji europejskiej, ale zdecydowanie konserwatywnej, albo niestety kończyło się w sekcie Towiańskiego, w tym organizacyjnym mistycyzmie, jakim było Koło Sprawy Bożej. Berwińskiego, niegdyś poznańskiego rewolucjonistę, też wciągnęła czartoryszczyzna. Seweryn Goszczyński, owszem, związał się z Towarzystwem Demokratycznym Polskim, ale potem poszedł do Towiańskiego i zaczął bredzić. Tam już doszło do kompletnego wykolejenia wszystkich, Mickiewicza też. Lelewel rzeczywiście się oparł, siedział w Brukseli i miał ciekawe pomysły. Ale w ogóle ludzie na emigracji żyli w bardzo trudnym położeniu. Pili, pożyczali pieniądze, cierpieli. Ciągle sądzili, że zaraz będzie jakaś wyprawa do Polski, a wszystkie wyprawy do Polski były oczywiście bardzo nieudane. Ta historia ciągnęła się przecież aż do naszych czasów. Może dlatego nie pociągała mnie emigracja. Za dobrze znałam XIX wiek, wiedziałam, czym to pachnie”.
A teraz ocena PRL-u:
„Muszę jednak powiedzieć, jak teraz przeglądałam te notatniki, że życie w PRL-u tu opisane jest bardzo dalekie od tych wszystkich szerzonych mitów o zniewoleniu, biedzie, głodzie i pustyni kulturalnej. Pracowaliśmy, pisaliśmy. Nawet ta wzmianka o filmie Brooksa pokazuje, że do różnych rzeczy był dostęp. To było bogate życie. Chciałam, jak powiadam, pracować w Polsce, uczyć młodzież. Za granicę mnie tak bardzo nie ciągnęlo, tu było wszystko, co ważne..”
Cieszę się niewyobrażalnie, gdy widzę 88-letnią Pania Profesor w niebywałej formie, pozwalającej na ocenę bieżących wydarzeń /176.7/:
„Artur Domosławski w „Polityce” z 12.08.2014 zamieścił komentarz zatytułowany Franciszek łaskawy, w którym wymienia Câmarę wśród najważniejszych teologów wyzwolenia i pisze, że przyszły teraz dla nich lepsze czasy. Jednym z buntowniczych idealistów był także „Miguel D’Escoto, duchowny z Nikaragui, którego kilka dni temu papież Franciszek przywrócił do łask. 81-letni ks. D’Escoto był od trzydziestu lat zawieszony w funkcjach kapłańskich. Ukarał go Jan Paweł II, który w teologach wyzwolenia upatrywał «konia trojańskiego komunizmu» w Kościele”. Dalej pisze Domosławski o tym, że papież Franciszek przywrócił D’Escoto do funkcji kapłańskich, teraz może on znowu „odprawiać msze i spowiadać. To kolejny gest Franciszka w stronę wyklętych księży. Od początku pontyfikatu, tak jak oni piętnuje kapitalizm, wyzysk, niesprawiedliwości społeczne”. W Polsce ta nowa polityka Watykanu jest traktowana co najwyżej jako medialna historyjka, w stylu „nasz papież jeździł na nartach, a papież Franciszek chodzi w zwykłych butach”.”
Na miejscu tu będzie aforyzm wspominanego Camary, który podaje p. Szczuka:
„Kiedy daję biednym chleb, nazywają mnie świętym. Kiedy pytam, dlaczego biedni nie mają chleba, nazywają mnie komunistą”.
Na dalszych stronach najbardziej interesująca jest rozmowa o Herzogu, no i jak zawsze o MIRONIE.
Starałem się wyłuskać jak najwięcej „pozytywów” z tej książki, ale jak na „moją” Janion, to stanowczo za mało.
“Transe - traumy - trangresje. 2: Prof. Misia”
UWAGA: NAJWYŻSZA OCENA JEST HOŁDEM DLA INTELEKTU PANI PROFESOR, BO KSIĄŻKA, SAMA W SOBIE ZASŁUGUJE NA PAŁĘ !!!
Przed laty stworzyłem galerię żyjących wówczas, polskich MĄDRYCH LUDZI, którzy stali się dla mnie autorytetami. Oczywiście, taki wybór jest skrajnie subiektywny i nie musi się podobać. W galerii tej umieściłem panie Janion i Skargę oraz panów Kołakowskiego, ks.Tischnera, ks.Hellera, ks.Bocheńskiego, ks.Hryniewicza, JP II, Miłosza i Michnika. Niestety, dzisiaj już większość z nich nie żyje. Ale właśnie dlatego z wielką nadzieją oczekuję dzieł pozostałych.
I tak, w wielkim podnieceniu, zasiadłem do omawianego wywiadu-rzeki i zacząłem czytać. Już od pierwszych stron narastało we mnie poczucie, że nadziałem się na minę; po paru dalszych stronach już wiedziałem, to nie mina, to jest TOTALNY NIEWYPAŁ.
Sprawdzam na naszym portalu /lubimy czytać/: książka jest, ale ocen brak. Są natomiast oceny pierwszej części, /do której nie mam dostępu/, - kiepściutkie, jak na moją idolkę.
Zacznijmy od tego, że nie mogę dociec, dla jakiego czytelnika ta książka została napisana ? Bo jeśli dla surowego w materii PROFESOR MARII JANION, to ów tego nie strawi. Dziesiątki nazwisk, terminów, skakanie z tematu na temat i kompletny BRAK PRZYPISÓW. Gorzej jeszcze, jeśli książka jest zaadresowana do czytelników, którzy zainteresowania i poglądy Pani Profesor znają, bo lektura tego wywiadu absolutnie nic nowego nie wnosi.
Następny zarzut to zachwianie pożądanych proporcji między pytaniem i odpowiedzią. Rozumiem, że Kazimiera Szczuka, którą notabene lubię, choć nie w tej roli, stara się zabłysnąć, jak i to, że z natury swojej jest elokwentna, ale spójrzcie na przykład /99,7/. OTO JEST PYTANIE:
„A ta rozprawa Lukács o romantyzmie, jedno ze Studiów o ideach i stylu, miała cel programowy? Często cytuje Pani Marię Żmigrodzką, jej teksty teoretyczne na temat powieści, na temat realizmu w XIX wieku. Stanowisko Lukácsa jednak zostaje przez Panie Profesorki odrzucone, nie ma zgody na sprowadzenie romantyzmu do antyoświeceniowego, reakcyjnego mistycyzmu, tak samo przez Lukácsa, jak przez klasyków socjaldemokracji, których Pani cytuje — Franza Mehringa i Paula Lafargue’a jako krytyka Chateaubrianda. Lukácsa pokazuje Pani, zacytuję to, jako kontynuatora „krytycznej tradycji dziewiętnastowiecznej lewicy, ale — i to jest dla niego najbardziej istotne — z perspektywy, jaką dawała lekcja faszyzmu niemieckiego. W tym aspekcie romantyzm i dla Lukácsa, jak niegdyś dla Mehringa i Lafargue’a, nie utracił groźnej aktualności. Faszystowska aneksja romantyzmu była bowiem dla Lukácsa nie tyle rezultatem gruntownej falsyfikacji i spreparowania jego tendencji ideologicznych, ile konsekwencją grzechów samego romantyzmu, zwłaszcza romantyzmu niemieckiego”. A Panie Profesorki bronią romantyzmu, przeciwstawiając estetykę, autonomię estetyczną dzieła literackiego, historii idei jako takiej. Romantyzmu trzeba było bronić nie tylko przed wulgarnymi marksistami z PRL-u, ale i przed wyrafinowanymi klasykami. Ciężka praca”.
Gdyby to mnie pytała, to już bym stracił wątek, o co biega.
Czytelnikom, którzy zaczynają poznawać twórczość Janion, radzę zrezygnować z tej lektury, a w zamian poczytać „Niesamowitą słowiańszczyznę”, która jest wielce reprezentatywna dla autorki.
Z szacunku do Pani Profesor nie mogę zbyć tego wywiadu wspomnianym wyżej „niewypałem”. Ponadto pamiętam, że moja recenzja będzie pierwszą na naszym portalu. Zaproponuję więc Państwu pozytywne spostrzeżenia, które skrzętnie wynotowałem. Żeby po tajfunie mego rozżalenia, wprowadzić uspokojenie, zaczynam od jak najbardziej słusznej uwagi Pani Profesor nt form zwracania się. Uważa ona za nieznośne gdy...
„..zupełnie nieznane mnie osoby.. nazywają mnie panią Marią...”
To samo twierdził mój śp Ojciec, tyż profesor. Odnotujmy prędko dwie uwagi:
1.”Mickiewicz oczarował mnie wizją wspólnoty polsko-żydowskiej....”
2. „.. . prawica rozumie paradygmat romantyczny, jako arsenał walki o anachroniczną polską tożsamość..”
..aby przejść do świetnego ujęcia Wielkiej Emigracji /118/:
„...Jeśli idzie o samą emigrację, to właściwie podobnie, wszystko tam kierowało się albo ku obozowi Czartoryskiego, koncepcji europejskiej, ale zdecydowanie konserwatywnej, albo niestety kończyło się w sekcie Towiańskiego, w tym organizacyjnym mistycyzmie, jakim było Koło Sprawy Bożej. Berwińskiego, niegdyś poznańskiego rewolucjonistę, też wciągnęła czartoryszczyzna. Seweryn Goszczyński, owszem, związał się z Towarzystwem Demokratycznym Polskim, ale potem poszedł do Towiańskiego i zaczął bredzić. Tam już doszło do kompletnego wykolejenia wszystkich, Mickiewicza też. Lelewel rzeczywiście się oparł, siedział w Brukseli i miał ciekawe pomysły. Ale w ogóle ludzie na emigracji żyli w bardzo trudnym położeniu. Pili, pożyczali pieniądze, cierpieli. Ciągle sądzili, że zaraz będzie jakaś wyprawa do Polski, a wszystkie wyprawy do Polski były oczywiście bardzo nieudane. Ta historia ciągnęła się przecież aż do naszych czasów. Może dlatego nie pociągała mnie emigracja. Za dobrze znałam XIX wiek, wiedziałam, czym to pachnie”.
A teraz ocena PRL-u:
„Muszę jednak powiedzieć, jak teraz przeglądałam te notatniki, że życie w PRL-u tu opisane jest bardzo dalekie od tych wszystkich szerzonych mitów o zniewoleniu, biedzie, głodzie i pustyni kulturalnej. Pracowaliśmy, pisaliśmy. Nawet ta wzmianka o filmie Brooksa pokazuje, że do różnych rzeczy był dostęp. To było bogate życie. Chciałam, jak powiadam, pracować w Polsce, uczyć młodzież. Za granicę mnie tak bardzo nie ciągnęlo, tu było wszystko, co ważne..”
Cieszę się niewyobrażalnie, gdy widzę 88-letnią Pania Profesor w niebywałej formie, pozwalającej na ocenę bieżących wydarzeń /176.7/:
„Artur Domosławski w „Polityce” z 12.08.2014 zamieścił komentarz zatytułowany Franciszek łaskawy, w którym wymienia Câmarę wśród najważniejszych teologów wyzwolenia i pisze, że przyszły teraz dla nich lepsze czasy. Jednym z buntowniczych idealistów był także „Miguel D’Escoto, duchowny z Nikaragui, którego kilka dni temu papież Franciszek przywrócił do łask. 81-letni ks. D’Escoto był od trzydziestu lat zawieszony w funkcjach kapłańskich. Ukarał go Jan Paweł II, który w teologach wyzwolenia upatrywał «konia trojańskiego komunizmu» w Kościele”. Dalej pisze Domosławski o tym, że papież Franciszek przywrócił D’Escoto do funkcji kapłańskich, teraz może on znowu „odprawiać msze i spowiadać. To kolejny gest Franciszka w stronę wyklętych księży. Od początku pontyfikatu, tak jak oni piętnuje kapitalizm, wyzysk, niesprawiedliwości społeczne”. W Polsce ta nowa polityka Watykanu jest traktowana co najwyżej jako medialna historyjka, w stylu „nasz papież jeździł na nartach, a papież Franciszek chodzi w zwykłych butach”.”
Na miejscu tu będzie aforyzm wspominanego Camary, który podaje p. Szczuka:
„Kiedy daję biednym chleb, nazywają mnie świętym. Kiedy pytam, dlaczego biedni nie mają chleba, nazywają mnie komunistą”.
Na dalszych stronach najbardziej interesująca jest rozmowa o Herzogu, no i jak zawsze o MIRONIE.
Starałem się wyłuskać jak najwięcej „pozytywów” z tej książki, ale jak na „moją” Janion, to stanowczo za mało.
Thursday, 18 December 2014
Dan Brown - "Kod Leonardo da Vinci"
Dan BROWN - “Kod Leonarda da Vinci”
UWAGA! W dniu 12.06.2016 opublikowałem na LC notkę nt książki Barta D. Ehrmana "Prawda i fikcja w Kodzie Leonarda da Vinci", która jest istotnym uzupełnieniem mojej negatywnej opinii o tej książce.
Zacznijmy od paradoksu JP II. W jego ojczystym kraju, gdzie tłumy wpadają w ekstazę wymawiając słowa „PAPIEŻ-POLAK”, gdzie rosną, jak grzyby po deszczu, bardziej lub mniej udane jego posągi, gdzie mianuje się jego imieniem szpitale, szkoły etc, jednym słowem, co się da, to właśnie tam omija się szerokim łukiem dwa jego „oczka w głowie” tj walkę z antysemityzmem, czego naocznym symbolem była dośmiertna przyjażń z Klugerem oraz „OPUS DEI”, którego status zmienił, właśnie on, z instytucji świeckiej na prałaturę personalną w 1982 roku, w Konstytucji „Ut sit”. Tam też Papież Jan Paweł II napisał:
"Instytucja ta od swoich początków usilnie stara się o to, aby nie tylko jasno określić powołanie świeckich w Kościele i w społeczności ludzkiej, lecz również zrealizować je w praktyce oraz, żeby urzeczywistniać naukę o powszechnym powołaniu do świętości i szerzyć uświęcenie pracy i, poprzez pracę zawodową, w każdym środowisku społecznym”.
A to właśnie „OPUS DEI” /”DZIEŁO BOŻE/ jest głównym obiektem wściekłych ataków autora. Zdanie swoje w sprawie omawianej książki wyraził też POLSKI EPISKOPAT, którego owieczki tak się zbereżną książką zachwycają. Wg Wikipedii:
„”Kod Leonarda da Vinci” został skrytykowany przez polski Episkopat, m.in. ze względu na zawarte w niej twierdzenia historycznie i teologicznie. Specjalny komunikat w tej sprawie został wydany przez Radę Naukową Konferencji Episkopatu Polski 29 kwietnia 2005”
A zachwycają się, czego dowodem jest średnia ocena 6.88 z 24 840 głosów. A więc SPRZECZNOŚĆ jest; c.b.d.o.
Na okładce czytam:
„...umiejętnie łączy teorie spiskowe w stylu Roberta Ludluma z erudycją Umberto Eco..”
Co do pierwszej części zdania, to bym raczej powiedział: „usiłuje naśladować..”, a drugą bym wykreślił, bo ERUDYCJA nie jest do naśladowania czy też łączenia. Ponadto GROTESKOWE jest porównywanie wykształcenia absolwenta prowincjalnego Amherst College z wykładowcą najlepszych uniwersytetów, doktorem honoris causa, zdolnym mediewistą i semiotykiem. Notabene, właśnie erudycja Eco dała mnie powód do ostrej krytyki jego beletrystyki za przeintelektualizowanie jej, wskutek czego utraciła czytelność. Pamiętam, że przeczytanie ze zrozumieniem „Imienia Róży” zajęło mnie koło miesiąca poszukiwań, w tym poznania m.in. podstaw KABAŁY
Przy Dan Brownie napracować się nie musiałem, bo jest to stek tak bałamutnych bzdur, że IGNORANCJi autora nie da się, w żaden sposób, ukryć.
Zrezygnowałem z przytaczania kilku stron moich notatek nt przekłamań i dyrdymał Browna, aby nie powtarzać wcześniejszych krytyków i pozwolić każdemu zrealizować hasło: „szukajcie, a znajdziecie”. Poruszę tylko sprawę najważniejszą: SZEKINY /Szechiny/. Otóż nie jest ona żoną Jahwe, jak twierdzi Brown, lecz.... /wg Wikipedii/
„Szekina (szechina) pochodzi od hebrajskiego słowa szakan, znaczącego "mieszkać", dosłownie oznacza przebywanie - czyli Bożą Obecność, a bardziej precyzyjnie Obecność Bożej świętości w jakimś miejscu, przedmiocie, człowieku lub w określonym czasie. Gdy jest mowa, że Bóg przejawia się w konkretnym miejscu lub sytuacji oznacza to, że w takiej sytuacji lub czasie człowiek może mieć wyjątkowe, jakby dodatkowe poczucie obecności bożej. Szekina w Biblii i tekstach rabinów to zamieszkiwanie Boga. Według Tory miejscem szekiny był Miszkan - Przybytek czyli Namiot Wyznaczonych Czasów i Świątynia Jerozolimska.
We fragmentach pochodzących z Pisma Świętego znajdują się motywy zamieszkiwania danych miejsc przez Boga: już podczas wędrówki przez pustynię Bóg mieszkał pośród swego ludu. Pierwszym miejscem jego mieszkania był namiot świadectwa, a widzialnym znakiem jego obecności świetlany obłok: W dniu, kiedy ustawiano przybytek okrył go wraz z Namiotem Świadectwa obłok, i od wieczora aż do rana pozostawał nad przybytkiem na kształt ognia (Liczb 9:15).
W epoce sędziów i pierwszych królów Izraela stałe miejsce przebywania Arki Przymierza - najpierw Szilo, a potem góra Syjon w Jerozolimie - było uważane za wybrane przez Boga. Salomon buduje Bogu dom na mieszkanie. Budowniczy świątyni w Jerozolimie jednak wie,że Boga nie może ogarnąć żadna świątynia, ponieważ przewyższa nawet niebo (1 Królów 8: 13, 27).
W religii Izraela namiot sporządzony przez Mojżesza oraz okrywający go obłok pozostały trwałym symbolem obecności Boga”.
Proponuję Państwu dwukrotne /przed lekturą i po- / przeczytanie „Posłowia” podpisanego Zbigniew Mikołejko.
A co do oceny: jako thriller zasługuje na 10 gwiazdek, lecz będąc wrażliwy na tematykę, a przede wszystkim nie aprobując jednostronnego bezpardonowego ataku na katolicyzm, przy jednoczesnym pobłażliwym traktowaniu innych religii chrześcijańskich, nie widzę innej możliwości jak postawienie PAŁY!! Czuję się zobowiązany zaznaczyć, że NIE JESTEM KATOLIKIEM, W PRZECIWIEŃSTWIE DO WIĘKSZOŚCI CZYTELNKÓW, KTÓRZY BEZKRYTYCZNIE OMAWIANĄ KSIĄŻKĄ SIĘ ZACHWYCAJĄ.
UWAGA! W dniu 12.06.2016 opublikowałem na LC notkę nt książki Barta D. Ehrmana "Prawda i fikcja w Kodzie Leonarda da Vinci", która jest istotnym uzupełnieniem mojej negatywnej opinii o tej książce.
Zacznijmy od paradoksu JP II. W jego ojczystym kraju, gdzie tłumy wpadają w ekstazę wymawiając słowa „PAPIEŻ-POLAK”, gdzie rosną, jak grzyby po deszczu, bardziej lub mniej udane jego posągi, gdzie mianuje się jego imieniem szpitale, szkoły etc, jednym słowem, co się da, to właśnie tam omija się szerokim łukiem dwa jego „oczka w głowie” tj walkę z antysemityzmem, czego naocznym symbolem była dośmiertna przyjażń z Klugerem oraz „OPUS DEI”, którego status zmienił, właśnie on, z instytucji świeckiej na prałaturę personalną w 1982 roku, w Konstytucji „Ut sit”. Tam też Papież Jan Paweł II napisał:
"Instytucja ta od swoich początków usilnie stara się o to, aby nie tylko jasno określić powołanie świeckich w Kościele i w społeczności ludzkiej, lecz również zrealizować je w praktyce oraz, żeby urzeczywistniać naukę o powszechnym powołaniu do świętości i szerzyć uświęcenie pracy i, poprzez pracę zawodową, w każdym środowisku społecznym”.
A to właśnie „OPUS DEI” /”DZIEŁO BOŻE/ jest głównym obiektem wściekłych ataków autora. Zdanie swoje w sprawie omawianej książki wyraził też POLSKI EPISKOPAT, którego owieczki tak się zbereżną książką zachwycają. Wg Wikipedii:
„”Kod Leonarda da Vinci” został skrytykowany przez polski Episkopat, m.in. ze względu na zawarte w niej twierdzenia historycznie i teologicznie. Specjalny komunikat w tej sprawie został wydany przez Radę Naukową Konferencji Episkopatu Polski 29 kwietnia 2005”
A zachwycają się, czego dowodem jest średnia ocena 6.88 z 24 840 głosów. A więc SPRZECZNOŚĆ jest; c.b.d.o.
Na okładce czytam:
„...umiejętnie łączy teorie spiskowe w stylu Roberta Ludluma z erudycją Umberto Eco..”
Co do pierwszej części zdania, to bym raczej powiedział: „usiłuje naśladować..”, a drugą bym wykreślił, bo ERUDYCJA nie jest do naśladowania czy też łączenia. Ponadto GROTESKOWE jest porównywanie wykształcenia absolwenta prowincjalnego Amherst College z wykładowcą najlepszych uniwersytetów, doktorem honoris causa, zdolnym mediewistą i semiotykiem. Notabene, właśnie erudycja Eco dała mnie powód do ostrej krytyki jego beletrystyki za przeintelektualizowanie jej, wskutek czego utraciła czytelność. Pamiętam, że przeczytanie ze zrozumieniem „Imienia Róży” zajęło mnie koło miesiąca poszukiwań, w tym poznania m.in. podstaw KABAŁY
Przy Dan Brownie napracować się nie musiałem, bo jest to stek tak bałamutnych bzdur, że IGNORANCJi autora nie da się, w żaden sposób, ukryć.
Zrezygnowałem z przytaczania kilku stron moich notatek nt przekłamań i dyrdymał Browna, aby nie powtarzać wcześniejszych krytyków i pozwolić każdemu zrealizować hasło: „szukajcie, a znajdziecie”. Poruszę tylko sprawę najważniejszą: SZEKINY /Szechiny/. Otóż nie jest ona żoną Jahwe, jak twierdzi Brown, lecz.... /wg Wikipedii/
„Szekina (szechina) pochodzi od hebrajskiego słowa szakan, znaczącego "mieszkać", dosłownie oznacza przebywanie - czyli Bożą Obecność, a bardziej precyzyjnie Obecność Bożej świętości w jakimś miejscu, przedmiocie, człowieku lub w określonym czasie. Gdy jest mowa, że Bóg przejawia się w konkretnym miejscu lub sytuacji oznacza to, że w takiej sytuacji lub czasie człowiek może mieć wyjątkowe, jakby dodatkowe poczucie obecności bożej. Szekina w Biblii i tekstach rabinów to zamieszkiwanie Boga. Według Tory miejscem szekiny był Miszkan - Przybytek czyli Namiot Wyznaczonych Czasów i Świątynia Jerozolimska.
We fragmentach pochodzących z Pisma Świętego znajdują się motywy zamieszkiwania danych miejsc przez Boga: już podczas wędrówki przez pustynię Bóg mieszkał pośród swego ludu. Pierwszym miejscem jego mieszkania był namiot świadectwa, a widzialnym znakiem jego obecności świetlany obłok: W dniu, kiedy ustawiano przybytek okrył go wraz z Namiotem Świadectwa obłok, i od wieczora aż do rana pozostawał nad przybytkiem na kształt ognia (Liczb 9:15).
W epoce sędziów i pierwszych królów Izraela stałe miejsce przebywania Arki Przymierza - najpierw Szilo, a potem góra Syjon w Jerozolimie - było uważane za wybrane przez Boga. Salomon buduje Bogu dom na mieszkanie. Budowniczy świątyni w Jerozolimie jednak wie,że Boga nie może ogarnąć żadna świątynia, ponieważ przewyższa nawet niebo (1 Królów 8: 13, 27).
W religii Izraela namiot sporządzony przez Mojżesza oraz okrywający go obłok pozostały trwałym symbolem obecności Boga”.
Proponuję Państwu dwukrotne /przed lekturą i po- / przeczytanie „Posłowia” podpisanego Zbigniew Mikołejko.
A co do oceny: jako thriller zasługuje na 10 gwiazdek, lecz będąc wrażliwy na tematykę, a przede wszystkim nie aprobując jednostronnego bezpardonowego ataku na katolicyzm, przy jednoczesnym pobłażliwym traktowaniu innych religii chrześcijańskich, nie widzę innej możliwości jak postawienie PAŁY!! Czuję się zobowiązany zaznaczyć, że NIE JESTEM KATOLIKIEM, W PRZECIWIEŃSTWIE DO WIĘKSZOŚCI CZYTELNKÓW, KTÓRZY BEZKRYTYCZNIE OMAWIANĄ KSIĄŻKĄ SIĘ ZACHWYCAJĄ.
Wednesday, 17 December 2014
Isaac Bashevis SINGER - "Opowieść o Królu Pól"
Isaac Bashevis SINGER - “Opowieść o Królu Pól”
Skleroza jednak boli. Ze zdziwieniem odkryłem, że dotychczas napisałem tylko jedną /”Śmierć Matuzalema”/ opinię nt książek mego kochanego Singera. Postanowiłem więc walnąć recenzyjkę jakiejś jego książki i pech mnie ścignął, bo jedyną dostępną w tutejszej bibliotece okazała się właśnie ta, której tytuł widnieje parę linijek wyżej. W czym problem ?
Po pierwsze odbiega od wszystkich dotychczasowych; po drugie - Singer /1902-1991/, noblista z 1978 roku, pisze ją w wieku 86 lat, gdy już może pozwolić sobie na ujawnienie swoich odczuć i myśli, bez jakichkolwiek ograniczeń. W efekcie otrymaliśmy WYBITNĄ opowieść o niepodważalnych wartościach humanistycznych, a z drugiej bezpardonową krytykę Polaków i szokująco prawdziwy obraz doktrynerów chrześcijaństwa uprawiających prozelityzm, wzniecających antysemityzm i nawołujących do pogromów.
W notatce redakcyjnej, jak i na okładce czytamy:
"Ta mroczna baśń o człowieku poznającym bezwzględne prawa rządzące światem skupia w sobie wszystkie wątki znane z prozy jej autora. Jest to tyleż historia chwały i miłości, co zdrady, okrucieństwa, szaleństwa i śmierci. Bohater, choć przyjaźnie nastawiony do ludzi, doświadcza zła w najrozmaitszych wcieleniach: możemy w nim rozpoznać rysy wielu Singerowych postaci. Akcja "Opowieści..." rozgrywa się w przedhistorycznej, NIE ISTNIEJĄCEJ, "bajecznej" POLSCE. Dzięki temu zyskuje wymiar mitu, sytuuje się poza czasem, DOTYCZY NATURY LUDZKIEJ W OGÓLE”. /podk.moje/
Uważam to za „wishful thinking” /”pobożne życzenie”/, bo już sama notatka nasuwa skojarzenia z Alfreda Jarry’ego dramatem pt „Ubu Król, czyli Polacy”, a lektura dopełnia reszty.
O Polakach czytamy:
/str.10/ „Kiedy wypili, zataczali się półnadzy, wyli sprośne piosenki, miotali przekleństwa. Potem wracali do swych chat i bili swe nowe żony..”
/str.12/ „Na nieszczęście Polacy wojowali między sobą. Co kilka lat jakiś nowy król lub inny wódz wiódł swych ludzi na grabieże. Zabijali, łupili, gwałcili, podpalali domy i uprawy....”
/str.20/ „Polacy byli już całkiem pijani..”
/str.34/ „Tej nocy Król Rudy jak zawsze poszedł spać pijany. Nie mógł pohamować ani swej ciągoty do mocnego trunku, ani swego smutku..”
/str.54/ „Król Rudy... .choć był już pijany, przemówił do tłumów...”
/str.95/ „Jest zawsze pijany i drze się tak głośno, że jego głos niesie się po całym obozie! Ma dom pełen kobiet, lecz przychodzi do nich tylko, by je przeklinać i lżyć. Nocą słychać, jak wyje, chrząka i smaga batem....”
/str.99/ „Służyliśmy ziemianinowi.. ..A jak się opił gorzałki, kazał swym ludziom spuścić mojemu ojcu spodnie i wychłostać go. Gdy to ujrzałem, podniosłem ciężki kamień i roztrzaskałem mu łeb...”
/str.104/ „Ponieważ Król Rudy albo był pijany, albo było mu niedobrze, władza przypadła kilku kneziom...”
/str.184/ „My Polacy mamy swoich bogów, lecz gotowi jesteśmy służyć innemu, jeżeli nam pomoże i...”
Po tych cytatach, mam wątpliwości czy książka „DOTYCZY NATURY LUDZKIEJ W OGÓLE”, jak też czy mowa w niej tylko o „NIE ISTNIEJĄCEJ POLSCE” , jak to piszą ładnie Panowie Redaktorzy.
Podobnie jest ze sprawami wiary, ale nie mam ochoty nastawiać tyłka za Singera, więc ino powiem, że Biskup Mieczysław rozpoczyna swoje nauczanie od słów: /str.162/
„-Żydzi zabili Boga. Powiesili go na krzyżu...”
A krew dzieci chrześcijańskich użyli na macę... AMEN
PS Nie mogę sobie odmówić zacytowania pytania ze str.168:
„Jak można zabić Boga ?”
Skleroza jednak boli. Ze zdziwieniem odkryłem, że dotychczas napisałem tylko jedną /”Śmierć Matuzalema”/ opinię nt książek mego kochanego Singera. Postanowiłem więc walnąć recenzyjkę jakiejś jego książki i pech mnie ścignął, bo jedyną dostępną w tutejszej bibliotece okazała się właśnie ta, której tytuł widnieje parę linijek wyżej. W czym problem ?
Po pierwsze odbiega od wszystkich dotychczasowych; po drugie - Singer /1902-1991/, noblista z 1978 roku, pisze ją w wieku 86 lat, gdy już może pozwolić sobie na ujawnienie swoich odczuć i myśli, bez jakichkolwiek ograniczeń. W efekcie otrymaliśmy WYBITNĄ opowieść o niepodważalnych wartościach humanistycznych, a z drugiej bezpardonową krytykę Polaków i szokująco prawdziwy obraz doktrynerów chrześcijaństwa uprawiających prozelityzm, wzniecających antysemityzm i nawołujących do pogromów.
W notatce redakcyjnej, jak i na okładce czytamy:
"Ta mroczna baśń o człowieku poznającym bezwzględne prawa rządzące światem skupia w sobie wszystkie wątki znane z prozy jej autora. Jest to tyleż historia chwały i miłości, co zdrady, okrucieństwa, szaleństwa i śmierci. Bohater, choć przyjaźnie nastawiony do ludzi, doświadcza zła w najrozmaitszych wcieleniach: możemy w nim rozpoznać rysy wielu Singerowych postaci. Akcja "Opowieści..." rozgrywa się w przedhistorycznej, NIE ISTNIEJĄCEJ, "bajecznej" POLSCE. Dzięki temu zyskuje wymiar mitu, sytuuje się poza czasem, DOTYCZY NATURY LUDZKIEJ W OGÓLE”. /podk.moje/
Uważam to za „wishful thinking” /”pobożne życzenie”/, bo już sama notatka nasuwa skojarzenia z Alfreda Jarry’ego dramatem pt „Ubu Król, czyli Polacy”, a lektura dopełnia reszty.
O Polakach czytamy:
/str.10/ „Kiedy wypili, zataczali się półnadzy, wyli sprośne piosenki, miotali przekleństwa. Potem wracali do swych chat i bili swe nowe żony..”
/str.12/ „Na nieszczęście Polacy wojowali między sobą. Co kilka lat jakiś nowy król lub inny wódz wiódł swych ludzi na grabieże. Zabijali, łupili, gwałcili, podpalali domy i uprawy....”
/str.20/ „Polacy byli już całkiem pijani..”
/str.34/ „Tej nocy Król Rudy jak zawsze poszedł spać pijany. Nie mógł pohamować ani swej ciągoty do mocnego trunku, ani swego smutku..”
/str.54/ „Król Rudy... .choć był już pijany, przemówił do tłumów...”
/str.95/ „Jest zawsze pijany i drze się tak głośno, że jego głos niesie się po całym obozie! Ma dom pełen kobiet, lecz przychodzi do nich tylko, by je przeklinać i lżyć. Nocą słychać, jak wyje, chrząka i smaga batem....”
/str.99/ „Służyliśmy ziemianinowi.. ..A jak się opił gorzałki, kazał swym ludziom spuścić mojemu ojcu spodnie i wychłostać go. Gdy to ujrzałem, podniosłem ciężki kamień i roztrzaskałem mu łeb...”
/str.104/ „Ponieważ Król Rudy albo był pijany, albo było mu niedobrze, władza przypadła kilku kneziom...”
/str.184/ „My Polacy mamy swoich bogów, lecz gotowi jesteśmy służyć innemu, jeżeli nam pomoże i...”
Po tych cytatach, mam wątpliwości czy książka „DOTYCZY NATURY LUDZKIEJ W OGÓLE”, jak też czy mowa w niej tylko o „NIE ISTNIEJĄCEJ POLSCE” , jak to piszą ładnie Panowie Redaktorzy.
Podobnie jest ze sprawami wiary, ale nie mam ochoty nastawiać tyłka za Singera, więc ino powiem, że Biskup Mieczysław rozpoczyna swoje nauczanie od słów: /str.162/
„-Żydzi zabili Boga. Powiesili go na krzyżu...”
A krew dzieci chrześcijańskich użyli na macę... AMEN
PS Nie mogę sobie odmówić zacytowania pytania ze str.168:
„Jak można zabić Boga ?”
Tuesday, 16 December 2014
Stanisław Jerzy LEC - "Myśli nieuczesane - wszystkie"
Stanisław Jerzy LEC - “Myśli nieuczesane - wszystkie”
Bardzo dobrze, że to wyszło, a żle, że nie mam tego na własność. Bo „Myśli nieuczesane” w ogóle do normalnego czytania się nie nadają, a „wszystkie” /prawie 700 stron/ przekraczają możliwości szybkiego przyswajania każdego czytelnika. To trzeba mieć pod ręką i otwierać w dowolnym miejscu, gdy przyjdzie ochota na relaks.
Scharakteryzować ten zbiór można krótko: objaw przysłowiowej, błyskotliwej inteligencji żydowskiej, którą ja tak wysoko cenię. A, że Lec /1909-66/ to postać wyjątkowa, to radzę zajrzeć choćby do Wikipedii, bo ja podam tylko fragment paradoksów dotyczących jego osoby:
Lec to jednocześnie Żyd i baron lub baronet, zależnie od żródła, Stanisław Jerzy de Tusch-Letz, dalej działacz bolszewicki optujący za przyłączeniem zachodniej Ukrainy do bolszewickiej republiki USRR, major LWP, publicysta komunistyczny, attache prasowy PRL w Wiedniu w latach 1946-50, syjonista-emigrant do nowopowstałego Izraela, repatriant po dwóch latach /kibuce mu nie pasowały/, a po 1956 roku odrestaurowany, czołowy prześmiewca PRL-u.
Ja go ZAWSZE LUBIŁEM I CENIŁEM, a powyższe paradoksy podaję, by jeszcze raz dowieść, że nic nie jest białe bądż czarne, a szczególnie życie w czasie i po- II w.św. pełne było sprzeczności.
Aby wzbogacić moja opinię podaję trzy „myśli nieuczesane” pierwszą, środkową /str.350/ i ostatnią:
„Co to jest Chaos? To ten Ład, który zniszczono przy Stworzeniu Świata”.
„W kokieterii młodych dziewcząt jest dużo sadyzmu - mówią starsi panowie”
„Gdy dobiegłem do celu i odwróciłem się, zobaczyłem: LEC”.
Bardzo dobrze, że to wyszło, a żle, że nie mam tego na własność. Bo „Myśli nieuczesane” w ogóle do normalnego czytania się nie nadają, a „wszystkie” /prawie 700 stron/ przekraczają możliwości szybkiego przyswajania każdego czytelnika. To trzeba mieć pod ręką i otwierać w dowolnym miejscu, gdy przyjdzie ochota na relaks.
Scharakteryzować ten zbiór można krótko: objaw przysłowiowej, błyskotliwej inteligencji żydowskiej, którą ja tak wysoko cenię. A, że Lec /1909-66/ to postać wyjątkowa, to radzę zajrzeć choćby do Wikipedii, bo ja podam tylko fragment paradoksów dotyczących jego osoby:
Lec to jednocześnie Żyd i baron lub baronet, zależnie od żródła, Stanisław Jerzy de Tusch-Letz, dalej działacz bolszewicki optujący za przyłączeniem zachodniej Ukrainy do bolszewickiej republiki USRR, major LWP, publicysta komunistyczny, attache prasowy PRL w Wiedniu w latach 1946-50, syjonista-emigrant do nowopowstałego Izraela, repatriant po dwóch latach /kibuce mu nie pasowały/, a po 1956 roku odrestaurowany, czołowy prześmiewca PRL-u.
Ja go ZAWSZE LUBIŁEM I CENIŁEM, a powyższe paradoksy podaję, by jeszcze raz dowieść, że nic nie jest białe bądż czarne, a szczególnie życie w czasie i po- II w.św. pełne było sprzeczności.
Aby wzbogacić moja opinię podaję trzy „myśli nieuczesane” pierwszą, środkową /str.350/ i ostatnią:
„Co to jest Chaos? To ten Ład, który zniszczono przy Stworzeniu Świata”.
„W kokieterii młodych dziewcząt jest dużo sadyzmu - mówią starsi panowie”
„Gdy dobiegłem do celu i odwróciłem się, zobaczyłem: LEC”.
Jarosław IWASZKIEWICZ - "Matka Joanna od Aniołów"
Jarosław IWASZKEWICZ - „Matka Joanna od Aniołów”
Nie ma sensu powtarzanie innych recenzentów, a że podpisuję się pod recenzją „Marcina” na „lubimy czytać” to proszę z nią się zaznajomić. Ja muszę jednak powtórzyć swoją opinię na temat Iwaszkiewicza, jako, że był osobą, delikatnie nazywając, kontrowersyjną. Otóż BRZYDZĘ się nim jako człowiekiem, PODZIWIAJĄC jednocześnie jego twórczość. Jego postać jest priorytetowym argumentem głosicieli idei separacji życia autora od jego dzieła. Bo nie podlega żadnej dyskusji, że WIELKIM PISARZEM BYŁ.
A co do książki, to że trochę „chuda” /158 stron/, to powoli czytałem i zaśmiewałem się, a to z „kożuchastego stróża” , a to z wyrośniętego i postarzałego „kalefaktora”, który raczej pacholęciem zwykł być. Mamy jeszcze „spożycie konfektów” czyli cukierków nadziewanych bądż owoców smażonych w cukrze /str.99/. Mamy też złotą myśl cadyka:
„Zmartwienie, to nie trzeba mu drzwi otwierać, ono samo przez okno wejdzie..”
ale przede wszystkim mamy wizytę księdza u cadyka, i ich kapitalna rozmowę, dzięki której Iwaszkiewicz podpadł całemu polskiemu Episkopatowi z Wyszyńskim na czele. Już sam fakt, że bezsilny ksiądz szuka porady u reba jest bulwersujacy, a treść rozmowy poznacie Państwo w czasie lektury /str.113 i dalsze/, którą z całego serca i umysłu polecam
Nie ma sensu powtarzanie innych recenzentów, a że podpisuję się pod recenzją „Marcina” na „lubimy czytać” to proszę z nią się zaznajomić. Ja muszę jednak powtórzyć swoją opinię na temat Iwaszkiewicza, jako, że był osobą, delikatnie nazywając, kontrowersyjną. Otóż BRZYDZĘ się nim jako człowiekiem, PODZIWIAJĄC jednocześnie jego twórczość. Jego postać jest priorytetowym argumentem głosicieli idei separacji życia autora od jego dzieła. Bo nie podlega żadnej dyskusji, że WIELKIM PISARZEM BYŁ.
A co do książki, to że trochę „chuda” /158 stron/, to powoli czytałem i zaśmiewałem się, a to z „kożuchastego stróża” , a to z wyrośniętego i postarzałego „kalefaktora”, który raczej pacholęciem zwykł być. Mamy jeszcze „spożycie konfektów” czyli cukierków nadziewanych bądż owoców smażonych w cukrze /str.99/. Mamy też złotą myśl cadyka:
„Zmartwienie, to nie trzeba mu drzwi otwierać, ono samo przez okno wejdzie..”
ale przede wszystkim mamy wizytę księdza u cadyka, i ich kapitalna rozmowę, dzięki której Iwaszkiewicz podpadł całemu polskiemu Episkopatowi z Wyszyńskim na czele. Już sam fakt, że bezsilny ksiądz szuka porady u reba jest bulwersujacy, a treść rozmowy poznacie Państwo w czasie lektury /str.113 i dalsze/, którą z całego serca i umysłu polecam
Monday, 15 December 2014
Sue MONK - "Sekretne życie pszczół"
Sue MONK - „Sekretne życie pszczół”
Myślałem, że to będzie nawiązywać do Maeterlincka, a tu mamy motta do każdego rozdziału z „dzieł” mnie nieznanych: jakiegoś Williama Longgooda bądż Leonarda Newmana. Aby było śmieszniej nie potrafiłem zauważyć jakiejkolwiek korelacji pomiędzy mottem, a treścią rozdziału. Szukałem więc wytłumaczenia tej zagadki w recenzjach, i oprócz stwierdzeń, że to „fajne” dowiedzieć się o obyczajach wśród pszczół, nic rozsądnego nie znalazłem. Przeważa tez opinia, że ta książka jest „ciepła”; ja bym powiedział „lepka” /od tego wszechobecnego miodu, ale i też od ludzkiej „dobroci”/. Tylko, że takie określenia przypominają mnie sielski obraz z „Chaty wuja Toma”, który w konfrontacji z rasizmem i Ku Klux Klanem powoduje mdłości.
Akcja książki, opublikowanej w 2002 roku, toczy się w 1964, a więc kiedy rasizm miewał się bardzo dobrze. Ale i dzisiaj, gdy, raz po raz, dowiadujemy się o zabiciu czarnego przez białego policjanta, popyt na „ciepłe” książki pisane „ku pokrzepieniu serc” jest olbrzymi i nic w tym dziwnego, że wg informacji na okładce, omawiana książka „od dwóch lat znajduje się w pierwszej dziesiątce amerykańskich bestsellerów, a sprzedaż przekroczyła 2 mln egzemplarzy”.
Oczywiście wobec ucieczki czternastolatki i czarnej aresztantki głupia policja amerykańska jest bezradna, a produkcyjnej pasieki z urzędującą sektą nikt nie inwigiluje.
Z rozpędu dojechałem do ostatniej strony, choć nie wiem po co.
A kto lubi dyrdymały o /wg okladki/ „transformującej sile miłości i boskiej mocy kobiet”, ten, i tylko ten, niech czyta.
Myślałem, że to będzie nawiązywać do Maeterlincka, a tu mamy motta do każdego rozdziału z „dzieł” mnie nieznanych: jakiegoś Williama Longgooda bądż Leonarda Newmana. Aby było śmieszniej nie potrafiłem zauważyć jakiejkolwiek korelacji pomiędzy mottem, a treścią rozdziału. Szukałem więc wytłumaczenia tej zagadki w recenzjach, i oprócz stwierdzeń, że to „fajne” dowiedzieć się o obyczajach wśród pszczół, nic rozsądnego nie znalazłem. Przeważa tez opinia, że ta książka jest „ciepła”; ja bym powiedział „lepka” /od tego wszechobecnego miodu, ale i też od ludzkiej „dobroci”/. Tylko, że takie określenia przypominają mnie sielski obraz z „Chaty wuja Toma”, który w konfrontacji z rasizmem i Ku Klux Klanem powoduje mdłości.
Akcja książki, opublikowanej w 2002 roku, toczy się w 1964, a więc kiedy rasizm miewał się bardzo dobrze. Ale i dzisiaj, gdy, raz po raz, dowiadujemy się o zabiciu czarnego przez białego policjanta, popyt na „ciepłe” książki pisane „ku pokrzepieniu serc” jest olbrzymi i nic w tym dziwnego, że wg informacji na okładce, omawiana książka „od dwóch lat znajduje się w pierwszej dziesiątce amerykańskich bestsellerów, a sprzedaż przekroczyła 2 mln egzemplarzy”.
Oczywiście wobec ucieczki czternastolatki i czarnej aresztantki głupia policja amerykańska jest bezradna, a produkcyjnej pasieki z urzędującą sektą nikt nie inwigiluje.
Z rozpędu dojechałem do ostatniej strony, choć nie wiem po co.
A kto lubi dyrdymały o /wg okladki/ „transformującej sile miłości i boskiej mocy kobiet”, ten, i tylko ten, niech czyta.
Sunday, 14 December 2014
Józef HEN - "Twarz pokerzysty"
Józef HEN - „Twarz pokerzysty”
Józef Hen /ur.1923/ ma „ZŁY” życiorys, bo naprawdę nazywa się Cukier i przyszedł, w stopniu kapitana, z Berlingiem. Bo tylko tym można wytłumaczyć nikłe obecnie zainteresowanie jego książkami. Np omawiana na portalu „lubimy czytać” ma 11 ocen, 3 opinie i średnią 6,09. Ze wszystkich jego 45 książek obecnych na portalu jedynie „Crimen” wzbudziła jakieś /choć mierne - 22 opinie, średnia 7,2/ zainteresowanie. To dziwne, bo z 9 filmów, opartych na jego prozie /”Prawo i pięść”, „Krzyż walecznych”, „Nikt nie woła”, „Kwiecień”, „Crimen”, „Rycerze i rabusie”, „Miejsce dla jednego”, „Nieznany”, „Pingpong”/ część miała przyzwoitą oglądalność. A ja sam ze zdziwieniem wyczytałem, że świetne „Przypadki starościca Wolskiego” /serial „Rycerze i rabusie”/ są jego autorstwa.
Główny wątek akcji omawianej powieści toczy się w trudnym okresie tuż powojennym, co sprzyja bardzo subiektywnemu i kontrowersyjnemu przedstawieniu tamtych realiów. Szczególnie młodszym ode mnie /a to prawie wszyscy/ przywykłym do propagowanego schematu „białe-czarne”, trudno bezkrytycznie przyjąć realia „henowskie”. Bo przecież obecnie apoteozuje się nie tylko AK, lecz również NSZ i „żołnierzy wyklętych”, przy jednoczesnym stwarzaniu negatywnego obrazu WSZYSTKICH związanych z AL, GL, tych co przyszli z Berlingiem i tych co tworzyli struktury nowego Państwa. Pomija się amnestię dla żołnierzy AK, jak i formalne rozwiązanie Armii Krajowej, przy jednoczesnym nazywaniu oddziałów pozostających „w lesie” - oddziałami /wszak już nieistniejącego/ AK. Dlatego też wielu czytelnikom trudno będzie zaakceptować głównych bohaterów tj więzionego AK-owca, który zamiast tortur i wspólnej mogiły, dostaje walizkę pieniędzy i szerokie uprawnienia, czy jego dowódcę z AK, który po ujawnieniu się i skorzystaniu z amnestii /zgodnie z zaleceniami Rządu Londyńskiego/, prowadzi „sopockie” kasyno.
Losy ludzkie były bowiem potwornie poplątane, społeczeństwo nie akceptowało sowieckiego reżimu, ale współpracowało z nim. Wielka część żołnierzy AK wstąpiła do, skrótowo nazwijmy to, PZPR /zgodnie z zaleceniami Londynu/, a część z tej części „zaprzedała duszę” nowemu systemowi /niezgodnie w stosunku do oczekiwań Londynu/. Obowiązuje kłamliwy mit, jakoby wszyscy walczyli z reżimem, podczas gdy zdecydowana większość myślała o „urządzeniu się”, a dopiero 1956 rok przyniósł pierwsze „przefarbowania” /vide przykład Adama Ważyka-Wagmana/. Nie wierzcie, że 3 mln członków PZPR zostało zmuszonych do wstąpienia w jej szeregi, bo, szczególnie w przypadku pracowników umysłowych obowiązywały limity przyjęć, staż kandydacki i dwóch wiarygodnych /dla reżimu/ wprowadzających. Masowe oddawanie legitymacji partyjnych zaczęło się po 1968 roku, kiedy to już było bezpieczne, a raczej świadczyło o wyczuciu nowej koniunktury.
Ze względu na powyższe proponuję Państwu, na czas lektury, zapomnieć o obrazie tamtych lat, zakodowanym w Waszych umysłach, i czytać ten thriller bez zbędnych obciążeń, koncentrując się na akcji i psychice bohaterów. A czyta się nieżle, choć finał nie jest zbyt ciekawy.
Józef Hen /ur.1923/ ma „ZŁY” życiorys, bo naprawdę nazywa się Cukier i przyszedł, w stopniu kapitana, z Berlingiem. Bo tylko tym można wytłumaczyć nikłe obecnie zainteresowanie jego książkami. Np omawiana na portalu „lubimy czytać” ma 11 ocen, 3 opinie i średnią 6,09. Ze wszystkich jego 45 książek obecnych na portalu jedynie „Crimen” wzbudziła jakieś /choć mierne - 22 opinie, średnia 7,2/ zainteresowanie. To dziwne, bo z 9 filmów, opartych na jego prozie /”Prawo i pięść”, „Krzyż walecznych”, „Nikt nie woła”, „Kwiecień”, „Crimen”, „Rycerze i rabusie”, „Miejsce dla jednego”, „Nieznany”, „Pingpong”/ część miała przyzwoitą oglądalność. A ja sam ze zdziwieniem wyczytałem, że świetne „Przypadki starościca Wolskiego” /serial „Rycerze i rabusie”/ są jego autorstwa.
Główny wątek akcji omawianej powieści toczy się w trudnym okresie tuż powojennym, co sprzyja bardzo subiektywnemu i kontrowersyjnemu przedstawieniu tamtych realiów. Szczególnie młodszym ode mnie /a to prawie wszyscy/ przywykłym do propagowanego schematu „białe-czarne”, trudno bezkrytycznie przyjąć realia „henowskie”. Bo przecież obecnie apoteozuje się nie tylko AK, lecz również NSZ i „żołnierzy wyklętych”, przy jednoczesnym stwarzaniu negatywnego obrazu WSZYSTKICH związanych z AL, GL, tych co przyszli z Berlingiem i tych co tworzyli struktury nowego Państwa. Pomija się amnestię dla żołnierzy AK, jak i formalne rozwiązanie Armii Krajowej, przy jednoczesnym nazywaniu oddziałów pozostających „w lesie” - oddziałami /wszak już nieistniejącego/ AK. Dlatego też wielu czytelnikom trudno będzie zaakceptować głównych bohaterów tj więzionego AK-owca, który zamiast tortur i wspólnej mogiły, dostaje walizkę pieniędzy i szerokie uprawnienia, czy jego dowódcę z AK, który po ujawnieniu się i skorzystaniu z amnestii /zgodnie z zaleceniami Rządu Londyńskiego/, prowadzi „sopockie” kasyno.
Losy ludzkie były bowiem potwornie poplątane, społeczeństwo nie akceptowało sowieckiego reżimu, ale współpracowało z nim. Wielka część żołnierzy AK wstąpiła do, skrótowo nazwijmy to, PZPR /zgodnie z zaleceniami Londynu/, a część z tej części „zaprzedała duszę” nowemu systemowi /niezgodnie w stosunku do oczekiwań Londynu/. Obowiązuje kłamliwy mit, jakoby wszyscy walczyli z reżimem, podczas gdy zdecydowana większość myślała o „urządzeniu się”, a dopiero 1956 rok przyniósł pierwsze „przefarbowania” /vide przykład Adama Ważyka-Wagmana/. Nie wierzcie, że 3 mln członków PZPR zostało zmuszonych do wstąpienia w jej szeregi, bo, szczególnie w przypadku pracowników umysłowych obowiązywały limity przyjęć, staż kandydacki i dwóch wiarygodnych /dla reżimu/ wprowadzających. Masowe oddawanie legitymacji partyjnych zaczęło się po 1968 roku, kiedy to już było bezpieczne, a raczej świadczyło o wyczuciu nowej koniunktury.
Ze względu na powyższe proponuję Państwu, na czas lektury, zapomnieć o obrazie tamtych lat, zakodowanym w Waszych umysłach, i czytać ten thriller bez zbędnych obciążeń, koncentrując się na akcji i psychice bohaterów. A czyta się nieżle, choć finał nie jest zbyt ciekawy.
Saturday, 13 December 2014
Anthony de MELLO - "Przebudzenie"
Anthony de MELLO - “Przebudzenie”
Wspaniała, mądra książka, do czytania w pogodnym nastroju, a aby w takowy się wprowadzić przeczytajmy rozmowę syna z ojcem: /str.8/
„Nie chcę iść do szkoły... ..Są trzy powody ku temu... Po pierwsze, bo tam jest potwornie nudno; po drugie, bo mi dzieciaki dokuczają; a wreszcie po trzecie, bo nienawidzę szkoły.
Na to ojciec:
- To ja ci podam trzy powody, dla których powinieneś pójść do szkoły. Po pierwsze, bo to jest twój obowiązek; po drugie, bo masz czterdzieści pięć lat; i po trzecie, ponieważ jesteś dyrektorem szkoły”.
Anthony de Mello /1931-1987/ prowadząc nauczanie rekolekcyjno-medytacyjne starał się pomóc ludziom w odnalezieniu sensu modlitwy i kontemplacji. Ten zbiorek rekolekcji porusza prawie wszystkie zagadnienia, które nurtują człowieka poszukującego wiary.
Powyższa ocena krzywdzi jednak autora, bo zawęża obszar oddziałowywania. Zapomnijmy więc, ze jest duchownym, a „rekolekcje” traktujmy jako wykłady wybitnego humanisty, który posiada wielki dar mówienia jasno, przejrzyście i w dodatku dowcipnie. Przykład obrazowego tłumaczenia to: /str.11/
„Nie staraj się ich /tj ludzi -przyp.mój/ uszczęśliwiać na siłę, bo narobisz sobie kłopotów. Nie próbuj uczyć świni śpiewu. Stracisz swój czas, a i świnię zdenerwujesz”.
Tytułowe „PRZEBUDZENIE” jest wg de Mello niebezpieczne, bo prowadzi do pytania: /str.18/
„Czy to ja zwariowałem, czy też oni wszyscy?”
Autor twierdzi, że...
„..jedynym powodem, dla którego nie zamyka się nas w Wariatkowie, może być to, że jest nas tak wielu...”.
De Mello poświęca duzo uwagi egotyzmowi, który służy często zapewnieniu sobie dobrego samopoczucia i zbudowaniu przeświadczenia o własnej racji. Prowadzi to do hipnotycznego stanu, który obrazuje zabawna dykteryjka: /str.29/
„- Henry, jak się zmieniłeś! Byłeś kiedyś taki wysoki, a teraz jesteś taki niski. Byłeś tak dobrze zbudowany, a stałeś się taki szczupły. Byłeś blondynem, a teraz włosy ci ściemniały. Co się stało, Henry ?
- Nie jestem Henry, jestem John.
- Och, i do tego zmieniłeś imię.”
Proszę Panstwa, nie ma co dalej marudzić, bo MUSICIE przeczytać to sami, a ja chciałbym tylko podzielić się jeszcze informacją, że kiedyś napisałem esej pt „STRACH” /dostępny na moim blogu: wgwg1943.blogspot.ca/, w którym nadawałem mu priorytetowe znaczenie, a teraz konfrontuję to ze słowami de Mello: /str.60/
„Jest tylko jedno zło na świecie - strach, jest tylko jedno dobro na świecie - miłość... ..I nie ma na świecie takiego zła, które nie pochodziłoby ze strachu. Nie ma. Ignorancja i strach, ignorancja wypływająca ze strachu. Wszelkie zło pochodzi ze strachu i każdy gwałt z niego się bierze... ...Ostatecznie są jedynie dwie rzeczy na świecie: miłość i strach..”.
Tylko, że STRACH NIKOGO NIE OMINIE, a z MIŁOŚCIĄ RÓZNIE BYWA...
Wspaniała, mądra książka, do czytania w pogodnym nastroju, a aby w takowy się wprowadzić przeczytajmy rozmowę syna z ojcem: /str.8/
„Nie chcę iść do szkoły... ..Są trzy powody ku temu... Po pierwsze, bo tam jest potwornie nudno; po drugie, bo mi dzieciaki dokuczają; a wreszcie po trzecie, bo nienawidzę szkoły.
Na to ojciec:
- To ja ci podam trzy powody, dla których powinieneś pójść do szkoły. Po pierwsze, bo to jest twój obowiązek; po drugie, bo masz czterdzieści pięć lat; i po trzecie, ponieważ jesteś dyrektorem szkoły”.
Anthony de Mello /1931-1987/ prowadząc nauczanie rekolekcyjno-medytacyjne starał się pomóc ludziom w odnalezieniu sensu modlitwy i kontemplacji. Ten zbiorek rekolekcji porusza prawie wszystkie zagadnienia, które nurtują człowieka poszukującego wiary.
Powyższa ocena krzywdzi jednak autora, bo zawęża obszar oddziałowywania. Zapomnijmy więc, ze jest duchownym, a „rekolekcje” traktujmy jako wykłady wybitnego humanisty, który posiada wielki dar mówienia jasno, przejrzyście i w dodatku dowcipnie. Przykład obrazowego tłumaczenia to: /str.11/
„Nie staraj się ich /tj ludzi -przyp.mój/ uszczęśliwiać na siłę, bo narobisz sobie kłopotów. Nie próbuj uczyć świni śpiewu. Stracisz swój czas, a i świnię zdenerwujesz”.
Tytułowe „PRZEBUDZENIE” jest wg de Mello niebezpieczne, bo prowadzi do pytania: /str.18/
„Czy to ja zwariowałem, czy też oni wszyscy?”
Autor twierdzi, że...
„..jedynym powodem, dla którego nie zamyka się nas w Wariatkowie, może być to, że jest nas tak wielu...”.
De Mello poświęca duzo uwagi egotyzmowi, który służy często zapewnieniu sobie dobrego samopoczucia i zbudowaniu przeświadczenia o własnej racji. Prowadzi to do hipnotycznego stanu, który obrazuje zabawna dykteryjka: /str.29/
„- Henry, jak się zmieniłeś! Byłeś kiedyś taki wysoki, a teraz jesteś taki niski. Byłeś tak dobrze zbudowany, a stałeś się taki szczupły. Byłeś blondynem, a teraz włosy ci ściemniały. Co się stało, Henry ?
- Nie jestem Henry, jestem John.
- Och, i do tego zmieniłeś imię.”
Proszę Panstwa, nie ma co dalej marudzić, bo MUSICIE przeczytać to sami, a ja chciałbym tylko podzielić się jeszcze informacją, że kiedyś napisałem esej pt „STRACH” /dostępny na moim blogu: wgwg1943.blogspot.ca/, w którym nadawałem mu priorytetowe znaczenie, a teraz konfrontuję to ze słowami de Mello: /str.60/
„Jest tylko jedno zło na świecie - strach, jest tylko jedno dobro na świecie - miłość... ..I nie ma na świecie takiego zła, które nie pochodziłoby ze strachu. Nie ma. Ignorancja i strach, ignorancja wypływająca ze strachu. Wszelkie zło pochodzi ze strachu i każdy gwałt z niego się bierze... ...Ostatecznie są jedynie dwie rzeczy na świecie: miłość i strach..”.
Tylko, że STRACH NIKOGO NIE OMINIE, a z MIŁOŚCIĄ RÓZNIE BYWA...
Joanna CHMIELEWSKA - "Florencja, córka Diabła"
Joanna CHMIELEWSKA - “Florencja, córka Diabła”
Szesnasta jej książka z 1993 roku. To lektura przede wszystkim dla starych bywalców Toru Służewieckiego. Kto tam nigdy nie był, kto tam nigdy nie wygrał, kto tam nie zmienił mozolnie, dobrze wytypowanych konii w ostatniej chwili, przy okienku kasy i sromotnie wskutek tego przegrał, czyli kto nie połknął tamtejszego wyścigowego bakcyla, ten nie doceni profesjonalności autorki, ani nie zrozumie niuansów gry, czy też specyfiki służewieckiej aury. To już odległa, nieodwracalna przeszłość czyli „to se ne vrati, panie Havranek”.
Na stronie 30 Chmielewska wspomina królową polskich konii wyścigowych Demonę. Przedrukujmy notkę o niej z „Wyścigowego serwisu o koniach - FINISZ”:
„Dla uczczenia pamięci tej wspaniałej klaczy wczesną jesienią rozgrywany jest wyścig imienia klaczy Demona dla 3 letnich i starszych klaczy pełnej krwi angielskiej.
Gniada Demona urodziła się w Stadninie Koni Moszna na opolszczyźnie 30 stycznia 1961 roku. Jej ojcem był czachosłowackiej hodowli ogier Masis, a matką córka Sana II klacz Dziwożona II. Jest przedstawicielką zasłużonej dla polskiej hodowli rodziny żeńskiej założonej przez klacz Gaff.
Demona biegała na torze wyścigowym przez trzy sezony. Trafiła do stajni trenra Stefana Michalczyka juniora. W wieku 2 lat biega bez przegranej zwyciężając w II, I grupie, Nagrodzie Stolicy i najważniejszej Ministerstwa Rolnictwa. Jako 3 latka debiutuje w Nagrodzie Rulera, którą wygrywa. Następnie wygrywa Nagrodę Iwna i Derby. Następnie w Nagrodzie Kozienic bardzo źle przeprowadzona zajmuje trzecią pozycję. Następnie przyszła piękna wygrana na mitingu w Berlinie w Nagrodzie Berlina. W Nagrodzie Pragi Demona oddała bardzo efektowny lecz spóźniony finisz i zajęła drugie miejsce. Kolejna wygrana to Nagroda St. Leger w Wiedniu i Wielka Warszawska na Służewcu. Jako 4 latka Demona wygrała łatwo trzy pierwsze swoje starty – Nagrodę Widzowa, Prezesa rady Ministrów i Fils du Venta. W Nagrodzie Budapesztu zajęła piąte miejsce a zaledwie tydzień później zajęła drugie miejsce w Nagrodzie Warszawy. Karierę wyścigową kończy łatwym zwycięstwem w Wielkiej Warszawskiej. Ogółem na trzy lata startów biegała Demona 18 razy: 14xI, 2xII, 1xIII, 1xV. Co czyni ją jedną z najwybitniejszych klaczy w historii powojennej hodowli konie pełnej krwi angielskiej w Polsce.
Włączona do macierzystego stada matek w SK Moszna Demona rodzi 12 źrebiąt. Pierwszym jej przychówkiem była klacz Diana po Balustrade, która wygrała Nagrodę Efforty i Soliny. Niestety była słabego zdrowia, które przekreśliło jej wspaniałą karierę wyścigową i stradną. Druga córka Demony była Diadema także po Balustrade, która wygrała Nagrodę Krasne. Trzecią córką była Diamanta po Mehari, która wygrała Nagordę Rzeki Wisły i miała najlepszą karierę stadną dając m.in. ogiera Disco (wygrał Rulera i był II-gi w Derby) oraz wspaniałą klacz Diaminę, która wygrała Nagrody Efforty, Soliny, Oaks i Criterium. Czwarta córka klacz Danae po Tuny nie wykazała się ani na torze ani w stadzie. Demona w wieku 22 lat urodziła swoje ostatnie źrebię drobną Demonikę po Kayoon, która miała słabą karierę stadną lecz została włączona do stadniny na matkę lecz jej potomstwo nie wykazało się na torze.
Wśród synów trzech pierwszych nie sprostało nadziei jakie z nimi wiązano – były to Denar, Demoniak i Demonio. Ten ostatni jednak został sprzedany do Skandynawii gdzie okazał się wspaniałym długodystansowcem (wygrał m.in. .Doncaster Hcp. na dystansie 3600 m i ustanowił rekord toru na 3 km 3,13’8) a następnie biegał z powodzeniem w gonitwach przeszkodowych i płotowych na torach Skandynawii i Francji. Lepszym choć trochę pechowym okazał się ogier Damon, który po zwycięstwie w Nagrodzie Strzegomia doznał kontuzji i zszedł z toru. Został włączony do stada i krył w dziele koni półkrwi i pełnej krwi. W wieku 17 lat Demona urodziła swoje najlepsze źrebię wspaniałego ogiera Demon Club po ogierze Club House. Demon Club w wieku 3 lat wygrał Nagrody Strzegomia, Rulera, Iwna i Derby oraz był drugi w St. Leger. Niewiele mu zabrakło do miana konia trójkoronowanego. Na mitingu w Pradze doznał kontuzji i zajął boks reproduktora. Dając wiele bardzo dobrych koni wyścigowych.
Demona była bardzo łagodnym i wspaniałym koniem. Nie przejmowała się treningiem, wykazując wielki spokój. Od 1984 roku została przeniesiona na zasłużoną emeryturę. Dzień jej mijał na pasieniu się na łące wraz z odsadkami. Zakończyła życie 10 listopada 1990 roku czyli prawie w wieku 30 lat.
Była wspaniałą, piękną, mądrą, łagodną klaczą. Była świetnym wyścigowcem i bardzo dobrą matką”.
Eo ipso, nie tylko omawiana książka jest dla „koniarzy”, ale moja recenzja TYŻ.
Szesnasta jej książka z 1993 roku. To lektura przede wszystkim dla starych bywalców Toru Służewieckiego. Kto tam nigdy nie był, kto tam nigdy nie wygrał, kto tam nie zmienił mozolnie, dobrze wytypowanych konii w ostatniej chwili, przy okienku kasy i sromotnie wskutek tego przegrał, czyli kto nie połknął tamtejszego wyścigowego bakcyla, ten nie doceni profesjonalności autorki, ani nie zrozumie niuansów gry, czy też specyfiki służewieckiej aury. To już odległa, nieodwracalna przeszłość czyli „to se ne vrati, panie Havranek”.
Na stronie 30 Chmielewska wspomina królową polskich konii wyścigowych Demonę. Przedrukujmy notkę o niej z „Wyścigowego serwisu o koniach - FINISZ”:
„Dla uczczenia pamięci tej wspaniałej klaczy wczesną jesienią rozgrywany jest wyścig imienia klaczy Demona dla 3 letnich i starszych klaczy pełnej krwi angielskiej.
Gniada Demona urodziła się w Stadninie Koni Moszna na opolszczyźnie 30 stycznia 1961 roku. Jej ojcem był czachosłowackiej hodowli ogier Masis, a matką córka Sana II klacz Dziwożona II. Jest przedstawicielką zasłużonej dla polskiej hodowli rodziny żeńskiej założonej przez klacz Gaff.
Demona biegała na torze wyścigowym przez trzy sezony. Trafiła do stajni trenra Stefana Michalczyka juniora. W wieku 2 lat biega bez przegranej zwyciężając w II, I grupie, Nagrodzie Stolicy i najważniejszej Ministerstwa Rolnictwa. Jako 3 latka debiutuje w Nagrodzie Rulera, którą wygrywa. Następnie wygrywa Nagrodę Iwna i Derby. Następnie w Nagrodzie Kozienic bardzo źle przeprowadzona zajmuje trzecią pozycję. Następnie przyszła piękna wygrana na mitingu w Berlinie w Nagrodzie Berlina. W Nagrodzie Pragi Demona oddała bardzo efektowny lecz spóźniony finisz i zajęła drugie miejsce. Kolejna wygrana to Nagroda St. Leger w Wiedniu i Wielka Warszawska na Służewcu. Jako 4 latka Demona wygrała łatwo trzy pierwsze swoje starty – Nagrodę Widzowa, Prezesa rady Ministrów i Fils du Venta. W Nagrodzie Budapesztu zajęła piąte miejsce a zaledwie tydzień później zajęła drugie miejsce w Nagrodzie Warszawy. Karierę wyścigową kończy łatwym zwycięstwem w Wielkiej Warszawskiej. Ogółem na trzy lata startów biegała Demona 18 razy: 14xI, 2xII, 1xIII, 1xV. Co czyni ją jedną z najwybitniejszych klaczy w historii powojennej hodowli konie pełnej krwi angielskiej w Polsce.
Włączona do macierzystego stada matek w SK Moszna Demona rodzi 12 źrebiąt. Pierwszym jej przychówkiem była klacz Diana po Balustrade, która wygrała Nagrodę Efforty i Soliny. Niestety była słabego zdrowia, które przekreśliło jej wspaniałą karierę wyścigową i stradną. Druga córka Demony była Diadema także po Balustrade, która wygrała Nagrodę Krasne. Trzecią córką była Diamanta po Mehari, która wygrała Nagordę Rzeki Wisły i miała najlepszą karierę stadną dając m.in. ogiera Disco (wygrał Rulera i był II-gi w Derby) oraz wspaniałą klacz Diaminę, która wygrała Nagrody Efforty, Soliny, Oaks i Criterium. Czwarta córka klacz Danae po Tuny nie wykazała się ani na torze ani w stadzie. Demona w wieku 22 lat urodziła swoje ostatnie źrebię drobną Demonikę po Kayoon, która miała słabą karierę stadną lecz została włączona do stadniny na matkę lecz jej potomstwo nie wykazało się na torze.
Wśród synów trzech pierwszych nie sprostało nadziei jakie z nimi wiązano – były to Denar, Demoniak i Demonio. Ten ostatni jednak został sprzedany do Skandynawii gdzie okazał się wspaniałym długodystansowcem (wygrał m.in. .Doncaster Hcp. na dystansie 3600 m i ustanowił rekord toru na 3 km 3,13’8) a następnie biegał z powodzeniem w gonitwach przeszkodowych i płotowych na torach Skandynawii i Francji. Lepszym choć trochę pechowym okazał się ogier Damon, który po zwycięstwie w Nagrodzie Strzegomia doznał kontuzji i zszedł z toru. Został włączony do stada i krył w dziele koni półkrwi i pełnej krwi. W wieku 17 lat Demona urodziła swoje najlepsze źrebię wspaniałego ogiera Demon Club po ogierze Club House. Demon Club w wieku 3 lat wygrał Nagrody Strzegomia, Rulera, Iwna i Derby oraz był drugi w St. Leger. Niewiele mu zabrakło do miana konia trójkoronowanego. Na mitingu w Pradze doznał kontuzji i zajął boks reproduktora. Dając wiele bardzo dobrych koni wyścigowych.
Demona była bardzo łagodnym i wspaniałym koniem. Nie przejmowała się treningiem, wykazując wielki spokój. Od 1984 roku została przeniesiona na zasłużoną emeryturę. Dzień jej mijał na pasieniu się na łące wraz z odsadkami. Zakończyła życie 10 listopada 1990 roku czyli prawie w wieku 30 lat.
Była wspaniałą, piękną, mądrą, łagodną klaczą. Była świetnym wyścigowcem i bardzo dobrą matką”.
Eo ipso, nie tylko omawiana książka jest dla „koniarzy”, ale moja recenzja TYŻ.
Friday, 12 December 2014
Joanna CHMIELEWSKA - "Mnie zabić"
Joanna CHMIELEWSKA - “Mnie zabić”
Staram się nadrobić dotychczasowy brak moich opinii o książkach, tak przecież przeze mnie lubianej, Joanny Chmielewskiej, i po „Lesiu” oceniam następną, bodajże 39-ą pt „Mnie zabić” z 2oo5 roku, tj z czterdziestego pierwszego roku jej radosnej, żeby nie powiedzieć rozkosznej, twórczości pisarskiej. I mimo upływu lat mam całą Chmielewską, nic nie zmienioną autorkę najbardziej absurdalnych pomysłów. Bo któż inny nazwałby holenderskiego inspektora policji Rijkeveegeena - Ryjkiem-Wagonem czy też wplątał w akcję „pazdurę” i „hołoblę” /str.42/, bez względu na to co one w rzeczywistości znaczą ? Pure nonsense !!
I za to ją kocham, a wątek kryminalny uważam za nieszkodliwy dodatek.
Staram się nadrobić dotychczasowy brak moich opinii o książkach, tak przecież przeze mnie lubianej, Joanny Chmielewskiej, i po „Lesiu” oceniam następną, bodajże 39-ą pt „Mnie zabić” z 2oo5 roku, tj z czterdziestego pierwszego roku jej radosnej, żeby nie powiedzieć rozkosznej, twórczości pisarskiej. I mimo upływu lat mam całą Chmielewską, nic nie zmienioną autorkę najbardziej absurdalnych pomysłów. Bo któż inny nazwałby holenderskiego inspektora policji Rijkeveegeena - Ryjkiem-Wagonem czy też wplątał w akcję „pazdurę” i „hołoblę” /str.42/, bez względu na to co one w rzeczywistości znaczą ? Pure nonsense !!
I za to ją kocham, a wątek kryminalny uważam za nieszkodliwy dodatek.
Joanna CHMIELEWSKA - "Lesio"
Joanna CHMIELEWSKA - “Lesio”
UWAGA: Nie wszystkie wartościowe książki muszą pretendować do napuszonych nagród, bo równie potrzebna jest rozrywka. Fani Beethovena mogą kochać też synkopowany jazz.
Dopiero po napisaniu 463 opinii, zauważyłem brak mojej ulubionej pisarki Joanny Chmielewskiej /1932-2013, prawdz. Irena Kuhn/. Kłamstwo, ja odwlekałem przyjemność pisania o jej książkach, jak spożycie smakowitego deseru. Bo przy lekturze jej prześmiesznych historyjek doznaję relaksu, odstresowania, ale przede wszystkim rozrywki wysoce INTELEKTUALNEJ. Chmielewską może czytać każdy, ale zrozumienie szczegółówe jej licznych dygresji, aluzji etc zalezy od poziomu intelektualnego czytelnika. A w ogóle zawsze lubiłem inteligentne, błyskotliwe kobiety. Pozwolę sobie na małą dygresję, informując Państwa, że Szymborską kocham, nie za poezję, na której się nie znam, a za limeryki.
Zaczynam niniejszym od „Lesia” z 1973 roku, jej piątej książki. /Pierwszą był „Klin” w 1964/. Bohater jest pechowcem, którego każdy ruch wywołuje katastrofę. Archetypem tej postaci jest pan Hulot z filmu Jacquesa Tati nagrodzonego przez krytyków w Cannes w 1953 roku. Skoro mój kolega doskonale się bawił oglądając siedemdziesiąty raz „Wakacje pana Hulot”, to czuję się usprawiedliwiony z mego własnego rechotu podczas powtórnej lektury „Lesia”.
A Panstwu gorąco polecam obie pozycje: i książkę, i film.
UWAGA: Nie wszystkie wartościowe książki muszą pretendować do napuszonych nagród, bo równie potrzebna jest rozrywka. Fani Beethovena mogą kochać też synkopowany jazz.
Dopiero po napisaniu 463 opinii, zauważyłem brak mojej ulubionej pisarki Joanny Chmielewskiej /1932-2013, prawdz. Irena Kuhn/. Kłamstwo, ja odwlekałem przyjemność pisania o jej książkach, jak spożycie smakowitego deseru. Bo przy lekturze jej prześmiesznych historyjek doznaję relaksu, odstresowania, ale przede wszystkim rozrywki wysoce INTELEKTUALNEJ. Chmielewską może czytać każdy, ale zrozumienie szczegółówe jej licznych dygresji, aluzji etc zalezy od poziomu intelektualnego czytelnika. A w ogóle zawsze lubiłem inteligentne, błyskotliwe kobiety. Pozwolę sobie na małą dygresję, informując Państwa, że Szymborską kocham, nie za poezję, na której się nie znam, a za limeryki.
Zaczynam niniejszym od „Lesia” z 1973 roku, jej piątej książki. /Pierwszą był „Klin” w 1964/. Bohater jest pechowcem, którego każdy ruch wywołuje katastrofę. Archetypem tej postaci jest pan Hulot z filmu Jacquesa Tati nagrodzonego przez krytyków w Cannes w 1953 roku. Skoro mój kolega doskonale się bawił oglądając siedemdziesiąty raz „Wakacje pana Hulot”, to czuję się usprawiedliwiony z mego własnego rechotu podczas powtórnej lektury „Lesia”.
A Panstwu gorąco polecam obie pozycje: i książkę, i film.
Thursday, 11 December 2014
Sławomir KOPER - "Życie prywatne elit Drugiej Rzeczypospolitej"
Sławomir KOPER - “Życie prywatne elit II Rzceczypospolitej”
TO NIE JEST OCENA WARTOŚCI LITERACKIEJ KSIĄŻKI; TO JEST FORMA PROTESTU PRZECIW JEJ PUBLIKACJI.
Ludzie to lubią, ludzie to kupią. Autor pisze na wstępie: /str.10/
„Nie jest celem tej książki poszukiwanie taniej sensacji....”
No to Koper rozminął się z celem, bo ta książka to zbiór TANICH SENSACJI, które zawsze spotkają się z sympatią części czytelników. W dodatku nie chodzi o elity, lecz o, bodajże, ośmiu polityków, z których życiorysów można wyciągnąć jakieś brudy bądż niejasności.
Książka ta nie wnosi NIC istotnego do zrozumienia WIELKICH ZADAŃ jakie stanęły przed społeczeństwem po 125 latach niewoli, społeczeństwem pozbawionym ELIT, bo oprócz paru polityków biorących udział w obradach Dumy /np Dmowski/, wszyscy przedstawiciele tych elit „in statu nascendi” nie mieli żadnego doświadczenia dyplomatycznego.
Nie miejsce tu na rozważania czy II RP to wielki sukces czy „domek z kart”, ale nie wolno nam naśladować Dmowskiego, który przekonywał polityków w Paryżu, że Piłsudski to samozwańczy watażka, który ma na sumieniu bandycki napad na pociąg. Bo zobaczmy, jak łatwym celem jest ten NIEWĄTPLIWIE WIELKI CZŁOWIEK: napadł na pocztowy pociąg, był przywódcą wojskowego zamachu stanu, w którym zginęło paruset żołnierzy wiernie broniących Prezydenta, był odpowiedzialny za haniebny proces brzeski, stworzył obóz koncentracyjny w Berezie dla przeciwników politycznych, a w dodatku porzucił jedyną „słuszną” wiarę, czyli katolicyzm, dla KOBIETY. No i druga, nie wiadomo jak zginęła.
Czy szerokiemu społeczeństwu potrzebne są tanie sensacyjki rzutujące na MIT MARSZAŁKA ? Bo wg mnie NIE. A czy przeciętny czytelnik ma świadomość WIELKIEGO PATRIOTYZMU Wieniawy ? Łatwiej przecież kolportować zabawne anegdotki o nim, niż choćby napomknąć o jego szlachetności.
Mamy dopiero 25 lat kontynuacji II RP. Skoro więc odwołujemy się do jej tradycji, to nie plujmy na nią. A jeśli chcemy się naigrywać z tamtej rzeczywistości to wolę zamiast tej lektury, obejrzeć „Dyzmę” czy „Pamiętnik pani Hanki”. /bo „Śmierci Prezydenta” nie polecam/
TO NIE JEST OCENA WARTOŚCI LITERACKIEJ KSIĄŻKI; TO JEST FORMA PROTESTU PRZECIW JEJ PUBLIKACJI.
Ludzie to lubią, ludzie to kupią. Autor pisze na wstępie: /str.10/
„Nie jest celem tej książki poszukiwanie taniej sensacji....”
No to Koper rozminął się z celem, bo ta książka to zbiór TANICH SENSACJI, które zawsze spotkają się z sympatią części czytelników. W dodatku nie chodzi o elity, lecz o, bodajże, ośmiu polityków, z których życiorysów można wyciągnąć jakieś brudy bądż niejasności.
Książka ta nie wnosi NIC istotnego do zrozumienia WIELKICH ZADAŃ jakie stanęły przed społeczeństwem po 125 latach niewoli, społeczeństwem pozbawionym ELIT, bo oprócz paru polityków biorących udział w obradach Dumy /np Dmowski/, wszyscy przedstawiciele tych elit „in statu nascendi” nie mieli żadnego doświadczenia dyplomatycznego.
Nie miejsce tu na rozważania czy II RP to wielki sukces czy „domek z kart”, ale nie wolno nam naśladować Dmowskiego, który przekonywał polityków w Paryżu, że Piłsudski to samozwańczy watażka, który ma na sumieniu bandycki napad na pociąg. Bo zobaczmy, jak łatwym celem jest ten NIEWĄTPLIWIE WIELKI CZŁOWIEK: napadł na pocztowy pociąg, był przywódcą wojskowego zamachu stanu, w którym zginęło paruset żołnierzy wiernie broniących Prezydenta, był odpowiedzialny za haniebny proces brzeski, stworzył obóz koncentracyjny w Berezie dla przeciwników politycznych, a w dodatku porzucił jedyną „słuszną” wiarę, czyli katolicyzm, dla KOBIETY. No i druga, nie wiadomo jak zginęła.
Czy szerokiemu społeczeństwu potrzebne są tanie sensacyjki rzutujące na MIT MARSZAŁKA ? Bo wg mnie NIE. A czy przeciętny czytelnik ma świadomość WIELKIEGO PATRIOTYZMU Wieniawy ? Łatwiej przecież kolportować zabawne anegdotki o nim, niż choćby napomknąć o jego szlachetności.
Mamy dopiero 25 lat kontynuacji II RP. Skoro więc odwołujemy się do jej tradycji, to nie plujmy na nią. A jeśli chcemy się naigrywać z tamtej rzeczywistości to wolę zamiast tej lektury, obejrzeć „Dyzmę” czy „Pamiętnik pani Hanki”. /bo „Śmierci Prezydenta” nie polecam/
Mariusz URBANEK - "Tuwim. Wylękniony blużnierca"
Mariusz URBANEK - “Tuwim. Wylękniony blużnierca”
UWAGA; Recenzja jest trochę osobista, bo poezja Tuwima jest mnie wyjątkowo bliska.
Urbanek /ur.1960/ wyspecjalizował się w książkach biograficznych. Pisał o Wieniawie, Tyrmandzie, Kisielu, Waldorfie, Broniewskim, Brzechwie, no i o Tuwimie. O Tuwimie napisał w 2oo4 roku, ale ja nie czytałem, więc nie wiem czy ta nowa wersja mnie w pełni zadowoli. A wymagania mam duże, bo jest jedynym polskim poetą, którego twórczość znam i rozumiem, jako że poezji unikam wskutek nabytej traumy w liceum, kiedy to polonistka nękała mnie odwiecznym pytaniem: „Co nam poeta chciał powiedzieć ?”. Najlepszą odpowiedzią na to pytanie jest tytuł utworu wieszcza-Tuwima: „Całujcie mnie wszyscy w dupę”.
W wieku lat pięciu poznałem „Lokomotywę”, a jako 15-latek zakochałem się w „Kwiatach Polskich”. A teraz, jako, że jestem stary plociuch, to przypomnę, że jego siostrą była Irena Tuwim, bratem stryjecznym wielki aktor, „wieczny Żyd”, Włodzimierz Boruński, a kuzynem „Lopek” Krukowski. Nie lubiła go endecja, a i teraz słyszy się bzdurne opinie o Tuwimie, który „wysługiwał się reżimowi”. Po prostu jednych Żydów lubimy i spolszczamy, jak choćby Kamila Baczyńskiego czy Boya /o Mickiewiczu nie wspominając/, a innych nie. Poza tym Tuwim miał pecha, bo choć młodszy /ur.1884/ od trojga równolatków, którzy odeszli w 1953 roku tj Stalina, Kornela Makuszyńskiego i mojej kochanej Babci – Kalbarczykowej, to też kostucha się o niego wtedy upomniała. Nie dożył więc „malarskiego” 1956 roku, kiedy wszyscy się przefarbowywali i dzięki temu zostali zapamiętani jako wrogowie reżimu. Bo kto dziś wspomina np „Obywateli” Brandysa.
Zaczynam w końcu czytać i po paru stronach czuję się zgwałcony do dygresyjek, bo Urbanek cytuje /str.23/ „Kwiaty Polskie”:
„A moze byśmy tak, jedyna/ Wpadli na dzień do Tomaszowa/ Może tam jeszcze zmierzchem złotym/ Ta sama cisza trwa wrześniowa...
a ja już widzę piękną, czarującą Ewę Demarczyk i słyszę „Czy pamiętasz jak ze mną...”. Dwa zdania dalej i Piotr Płaksin przypomina mnie moją wpadkę w jednym z teleturniejów, gdy zaćmienia umysłu doznałem i nie mogłem sobie przypomnieć, że Chandra Unyńska była w MORDOBIJSKIM /!!!/ powiecie... ..i red.Budzyński pożegnał mnie.
Ale to ma być o książce, a nie o Tuwimie czy też tym bardziej moich wspomnieniach. Zacytuję więc tylko jedną fraszkę Tuwima /str.125/ i przejdę do oceny Urbanka:
„Na pewnego endeka, co na mnie szczeka
Próżnoś repliki się spodziewał, / Nie dam ci prztyczka ani klapsa. / Nie powiem nawet: „Pies cię j....ł !” - /Bo to mezalians byłby dla psa.”.
Urbanek dokonał WIELKIEJ RZECZY: napisał w antysemickiej Polsce UCZCIWĄ, WSZECHSTRONNĄ BIOGRAFIĘ WIELKIEGO POLAKA, Mickiewicza XX wieku. I za to Autorowi chwała!!!
PS Zapomniałem napisać, że Jerzy Dobrowolski w kabarecie "Owca" prezentował najsłynniejszy CENTON łączący dwóch wieszczów: "Słuchaj dzieweczko/ ona nie słucha/ żar z rozgrzanego /brzucha jej bucha"
UWAGA; Recenzja jest trochę osobista, bo poezja Tuwima jest mnie wyjątkowo bliska.
Urbanek /ur.1960/ wyspecjalizował się w książkach biograficznych. Pisał o Wieniawie, Tyrmandzie, Kisielu, Waldorfie, Broniewskim, Brzechwie, no i o Tuwimie. O Tuwimie napisał w 2oo4 roku, ale ja nie czytałem, więc nie wiem czy ta nowa wersja mnie w pełni zadowoli. A wymagania mam duże, bo jest jedynym polskim poetą, którego twórczość znam i rozumiem, jako że poezji unikam wskutek nabytej traumy w liceum, kiedy to polonistka nękała mnie odwiecznym pytaniem: „Co nam poeta chciał powiedzieć ?”. Najlepszą odpowiedzią na to pytanie jest tytuł utworu wieszcza-Tuwima: „Całujcie mnie wszyscy w dupę”.
W wieku lat pięciu poznałem „Lokomotywę”, a jako 15-latek zakochałem się w „Kwiatach Polskich”. A teraz, jako, że jestem stary plociuch, to przypomnę, że jego siostrą była Irena Tuwim, bratem stryjecznym wielki aktor, „wieczny Żyd”, Włodzimierz Boruński, a kuzynem „Lopek” Krukowski. Nie lubiła go endecja, a i teraz słyszy się bzdurne opinie o Tuwimie, który „wysługiwał się reżimowi”. Po prostu jednych Żydów lubimy i spolszczamy, jak choćby Kamila Baczyńskiego czy Boya /o Mickiewiczu nie wspominając/, a innych nie. Poza tym Tuwim miał pecha, bo choć młodszy /ur.1884/ od trojga równolatków, którzy odeszli w 1953 roku tj Stalina, Kornela Makuszyńskiego i mojej kochanej Babci – Kalbarczykowej, to też kostucha się o niego wtedy upomniała. Nie dożył więc „malarskiego” 1956 roku, kiedy wszyscy się przefarbowywali i dzięki temu zostali zapamiętani jako wrogowie reżimu. Bo kto dziś wspomina np „Obywateli” Brandysa.
Zaczynam w końcu czytać i po paru stronach czuję się zgwałcony do dygresyjek, bo Urbanek cytuje /str.23/ „Kwiaty Polskie”:
„A moze byśmy tak, jedyna/ Wpadli na dzień do Tomaszowa/ Może tam jeszcze zmierzchem złotym/ Ta sama cisza trwa wrześniowa...
a ja już widzę piękną, czarującą Ewę Demarczyk i słyszę „Czy pamiętasz jak ze mną...”. Dwa zdania dalej i Piotr Płaksin przypomina mnie moją wpadkę w jednym z teleturniejów, gdy zaćmienia umysłu doznałem i nie mogłem sobie przypomnieć, że Chandra Unyńska była w MORDOBIJSKIM /!!!/ powiecie... ..i red.Budzyński pożegnał mnie.
Ale to ma być o książce, a nie o Tuwimie czy też tym bardziej moich wspomnieniach. Zacytuję więc tylko jedną fraszkę Tuwima /str.125/ i przejdę do oceny Urbanka:
„Na pewnego endeka, co na mnie szczeka
Próżnoś repliki się spodziewał, / Nie dam ci prztyczka ani klapsa. / Nie powiem nawet: „Pies cię j....ł !” - /Bo to mezalians byłby dla psa.”.
Urbanek dokonał WIELKIEJ RZECZY: napisał w antysemickiej Polsce UCZCIWĄ, WSZECHSTRONNĄ BIOGRAFIĘ WIELKIEGO POLAKA, Mickiewicza XX wieku. I za to Autorowi chwała!!!
PS Zapomniałem napisać, że Jerzy Dobrowolski w kabarecie "Owca" prezentował najsłynniejszy CENTON łączący dwóch wieszczów: "Słuchaj dzieweczko/ ona nie słucha/ żar z rozgrzanego /brzucha jej bucha"
Wednesday, 10 December 2014
Bogdan WOJDOWSKI - "Chleb rzucony umarłym"
Bogdan WOJDOWSKI - “Chleb rzucony umarłym”
Wojdowski Bogdan, przedtem Dawid /1930-94, samobójstwo/, latem 1942 roku, wraz z młodszą siostrą, został wyprowadzony z Getta i ukryty po aryjskiej stronie. Niedawno pisałem o Sendlerowej i ŻEGOCIE, i tutaj znów mamy uratowane dziecko dzięki ich pomocy. Ponad dwadzieścia lat póżniej /1971/ pisze autobiograficzną /w dużym stopniu/ powieść pod powyższym tytułem. Tak powstaje „najlepsza powieść o getcie warszawskim, jeden z najdonioślejszych głosów dzieci Holokaustu” /Henryk Grynberg, i JA/. A teraz dopowiedzmy prawdę o jego samobójczej śmierci:
„Kiedy po '89 roku wydawało się, że jest całkowita wolność, a na ścianach pojawiły się te wszystkie napisy (przyp.red. antysemickie), on tego już nie wytrzymał - mówiła w Dwójce żona pisarza Bogdana Wojdowskiego, Maria Iwaszkiewicz”.
Córka Jarosława Iwaszkiewicza, Maria mówiła to w PR Dwójka, 18.06.2013 r.
Nonsensem jest omawianie tej książki; ją TRZEBA przeczytać. Wiele książek o zbliżonej tematyce czytałem, lecz żadna nie może się równać z omawianą. A ja w dodatku kocham mądrości żydowskie, których przykład przepisuję ze str.37
„..Świat już trwa tak długo, tak długo.... że musi w tym być jakiś sens. No, a jeżeli nie ? To co ja, stary, ciemny Żyd, mogę na to, do jasnej cholery, poradzić ?...”
Inny przykład, to sprawa łapówek: /str.306-7/
„Łapówka to ratunek ludzkości, czuły głos znieprawionego sumienia..”
I kontynuacja myśli na str.335:
„...Każdego dnia, każdej godziny... ..daje nielegalne łapówki, te nielegalne łapówki biorą od niego różne nielegalne osoby, a te nielegalne osoby przyrzekają mu święcie chronić jego nielegalne życie. Jehuda, ten świat jest cały nielegalny. I ja, raptem, ni stąd, ni zowąd, mam się urządzić w nielegalnym świecie ?..”.
Innej opcji, i dzisiaj nie ma.
Akcja powieści to dwa lata /1940-42/ warszawskiego Getta, a w tym przełomowa samobójcza śmierć prezesa Gminy Czerniakowa /str.294/. Wspaniała forma i treść, plus filozoficzne żydowskie dysputy, przypominające twórczość najwybitniejszych pisarzy w jidysz, uzasadniają zaliczenie omawianej książki do najwybitniejszych dzieł literatury polskiej.
Wojdowski Bogdan, przedtem Dawid /1930-94, samobójstwo/, latem 1942 roku, wraz z młodszą siostrą, został wyprowadzony z Getta i ukryty po aryjskiej stronie. Niedawno pisałem o Sendlerowej i ŻEGOCIE, i tutaj znów mamy uratowane dziecko dzięki ich pomocy. Ponad dwadzieścia lat póżniej /1971/ pisze autobiograficzną /w dużym stopniu/ powieść pod powyższym tytułem. Tak powstaje „najlepsza powieść o getcie warszawskim, jeden z najdonioślejszych głosów dzieci Holokaustu” /Henryk Grynberg, i JA/. A teraz dopowiedzmy prawdę o jego samobójczej śmierci:
„Kiedy po '89 roku wydawało się, że jest całkowita wolność, a na ścianach pojawiły się te wszystkie napisy (przyp.red. antysemickie), on tego już nie wytrzymał - mówiła w Dwójce żona pisarza Bogdana Wojdowskiego, Maria Iwaszkiewicz”.
Córka Jarosława Iwaszkiewicza, Maria mówiła to w PR Dwójka, 18.06.2013 r.
Nonsensem jest omawianie tej książki; ją TRZEBA przeczytać. Wiele książek o zbliżonej tematyce czytałem, lecz żadna nie może się równać z omawianą. A ja w dodatku kocham mądrości żydowskie, których przykład przepisuję ze str.37
„..Świat już trwa tak długo, tak długo.... że musi w tym być jakiś sens. No, a jeżeli nie ? To co ja, stary, ciemny Żyd, mogę na to, do jasnej cholery, poradzić ?...”
Inny przykład, to sprawa łapówek: /str.306-7/
„Łapówka to ratunek ludzkości, czuły głos znieprawionego sumienia..”
I kontynuacja myśli na str.335:
„...Każdego dnia, każdej godziny... ..daje nielegalne łapówki, te nielegalne łapówki biorą od niego różne nielegalne osoby, a te nielegalne osoby przyrzekają mu święcie chronić jego nielegalne życie. Jehuda, ten świat jest cały nielegalny. I ja, raptem, ni stąd, ni zowąd, mam się urządzić w nielegalnym świecie ?..”.
Innej opcji, i dzisiaj nie ma.
Akcja powieści to dwa lata /1940-42/ warszawskiego Getta, a w tym przełomowa samobójcza śmierć prezesa Gminy Czerniakowa /str.294/. Wspaniała forma i treść, plus filozoficzne żydowskie dysputy, przypominające twórczość najwybitniejszych pisarzy w jidysz, uzasadniają zaliczenie omawianej książki do najwybitniejszych dzieł literatury polskiej.
Agnieszka GAŁUSZKA - "Międzymiasto"
Agnieszka GAŁUSZKA - “Międzymiasto”
“Pamiętnik ekspresowo-pospieszny, ale jednak osobowy”
UWAGA: WYBITNE DZIEŁO
O autorce niewiele można się dowiedzieć, ino, że skończyła UJ oraz że to jej książkowy debiut. Lubię kibicować debiutantom, wiec z uwagą przeczytałem „Międzymiasto” do ostatniej strony. Jest! Jest! Jest! - wydałem radosny okrzyk, nasladując pewnego byłego polityka. Jest rekord Guinessa: 245 stron WODOLEJSTWA, i to na wysoce ciekawy temat. Bo ciekawi ludzie spotykani w czasie licznych podróży to temat BOMBA. I na taki temat nie napisać ANI JEDNEJ ciekawej dykteryjki, to naprawdę SZTUKA. Każda umiejętność doprowadzona do perfekcji zasługuje na uwagę, a sztuka Gałuszki bajdurzenia o niczym osiągnęła apogeum. W tej sytuacji nie będę się rozwodził szczegółowo nad poszczególnymi bzdurami, np na temat Kuby.
Żywię nadzieję, że w życiu prywatnym jest mniej elokwentna, bo w przeciwnym przypadku musiałbym współczuć jej znajomym.
“Pamiętnik ekspresowo-pospieszny, ale jednak osobowy”
UWAGA: WYBITNE DZIEŁO
O autorce niewiele można się dowiedzieć, ino, że skończyła UJ oraz że to jej książkowy debiut. Lubię kibicować debiutantom, wiec z uwagą przeczytałem „Międzymiasto” do ostatniej strony. Jest! Jest! Jest! - wydałem radosny okrzyk, nasladując pewnego byłego polityka. Jest rekord Guinessa: 245 stron WODOLEJSTWA, i to na wysoce ciekawy temat. Bo ciekawi ludzie spotykani w czasie licznych podróży to temat BOMBA. I na taki temat nie napisać ANI JEDNEJ ciekawej dykteryjki, to naprawdę SZTUKA. Każda umiejętność doprowadzona do perfekcji zasługuje na uwagę, a sztuka Gałuszki bajdurzenia o niczym osiągnęła apogeum. W tej sytuacji nie będę się rozwodził szczegółowo nad poszczególnymi bzdurami, np na temat Kuby.
Żywię nadzieję, że w życiu prywatnym jest mniej elokwentna, bo w przeciwnym przypadku musiałbym współczuć jej znajomym.
Tuesday, 9 December 2014
Les DMOWSKI - "Żeglarz w Żiemi Świętej"
Les DMOWSKI - “Żeglarz w Ziemii Świętej”
czyli Na Wschodzie Bez Zmian
Na stronie www.żeglujmyrazem.com znalazłem wzmiankę o Les /Leszku/ Dmowskim, zmarłym 28.12.2011:
Les kilka lat temu, „na stare lata”, powrócił do Polski z Kanady, gdzie spędził większość swojego życia. Kupił niedaleko Reska starą stodołę i przero¬bił na dom. Był dobrym człowie¬kiem, otwar-tym na potrzeby innych, żegla¬rzem z ducha i potrzeby serca.
Wspominam o książkach Leszka, gdyż większość środków uzyskanych ze sprzedaży książek Leszek przezna¬czał na wsparcie dzieci w Polsce: były to indy¬wi¬du¬al¬ne przypadki reha¬bi¬litacji medycznej, ale również finan¬so¬wanie udziału w obozach żeg¬lars¬kich dzieci z domów dziecka. Leszek, jeszcze z Kanady, nawiązał kontakt z naszym klubem (Land Rover Club PL) i włączył się we wspom¬niane działa¬nia „charity”. Zapewne (te działa¬nia) zawa¬żyły też na jego decyzji o powrocie do Polski, gdzie nadal czynnie wspie¬rał tego typu działania.
I tylko tyle. Resztę staram się wydedukować z książki, której akcja przebiega na przełomie lat 1965/6. A że Dmowski jest już bardzo doświadczonym żeglarzem, przypuszczam, że ma wtedy około 30 lat, czyli możliwe, że rocznik 1936. To by znaczyło, że żył około 75 lat.
Sama książka jest interesująco napisana, a liczne dygresje świadczą o wysokim poziomie intelektualnym autora. Lektura jest „miła, lekka i przyjemna”. Oprócz bardzo ciekawego opisu życia w kibucu i różnorodności charakterów przebywających tam poszukiwaczy przygód z całego świata, bawi ironiczny stosunek Dmowskiego do Anglosasów, a szczególnie naigrywanie się z mentalności Amerykanów. Aby Państwa zachęcić cytuję fragment mówiący o podróżach bez paszportu: /str.52/
„..Nam przystawiono wizy w sportowych książeczkach żeglarskich Polskiego Związku Żeglarskiego, bo też nie mieliśmy paszportów, jedynie wkładki do Dowodów Osobistych uprawniających do spędzenia urlopu w Jugosławii... ..Nie wiedziała też ekskluzywna restauracja w Bukareszcie, że jej menu też może stać się legalnym dokumentem podróży pewnego dowcipnego Rumuna. Menu to miało wytłoczony złotą folią herb Bukaresztu na pięknej, wiśniowego koloru okładce oraz spory, też wytłoczony napis: PASSPORT, a spodem, juz nieco mniejsze litery, obwieszczały: Do Raju Smakosza... ...Nakaz aresztowania wystawiono na nazwisko Buef Straganoff...”.
Życzę dobrej zabawy w trakcie czytania...
czyli Na Wschodzie Bez Zmian
Na stronie www.żeglujmyrazem.com znalazłem wzmiankę o Les /Leszku/ Dmowskim, zmarłym 28.12.2011:
Les kilka lat temu, „na stare lata”, powrócił do Polski z Kanady, gdzie spędził większość swojego życia. Kupił niedaleko Reska starą stodołę i przero¬bił na dom. Był dobrym człowie¬kiem, otwar-tym na potrzeby innych, żegla¬rzem z ducha i potrzeby serca.
Wspominam o książkach Leszka, gdyż większość środków uzyskanych ze sprzedaży książek Leszek przezna¬czał na wsparcie dzieci w Polsce: były to indy¬wi¬du¬al¬ne przypadki reha¬bi¬litacji medycznej, ale również finan¬so¬wanie udziału w obozach żeg¬lars¬kich dzieci z domów dziecka. Leszek, jeszcze z Kanady, nawiązał kontakt z naszym klubem (Land Rover Club PL) i włączył się we wspom¬niane działa¬nia „charity”. Zapewne (te działa¬nia) zawa¬żyły też na jego decyzji o powrocie do Polski, gdzie nadal czynnie wspie¬rał tego typu działania.
I tylko tyle. Resztę staram się wydedukować z książki, której akcja przebiega na przełomie lat 1965/6. A że Dmowski jest już bardzo doświadczonym żeglarzem, przypuszczam, że ma wtedy około 30 lat, czyli możliwe, że rocznik 1936. To by znaczyło, że żył około 75 lat.
Sama książka jest interesująco napisana, a liczne dygresje świadczą o wysokim poziomie intelektualnym autora. Lektura jest „miła, lekka i przyjemna”. Oprócz bardzo ciekawego opisu życia w kibucu i różnorodności charakterów przebywających tam poszukiwaczy przygód z całego świata, bawi ironiczny stosunek Dmowskiego do Anglosasów, a szczególnie naigrywanie się z mentalności Amerykanów. Aby Państwa zachęcić cytuję fragment mówiący o podróżach bez paszportu: /str.52/
„..Nam przystawiono wizy w sportowych książeczkach żeglarskich Polskiego Związku Żeglarskiego, bo też nie mieliśmy paszportów, jedynie wkładki do Dowodów Osobistych uprawniających do spędzenia urlopu w Jugosławii... ..Nie wiedziała też ekskluzywna restauracja w Bukareszcie, że jej menu też może stać się legalnym dokumentem podróży pewnego dowcipnego Rumuna. Menu to miało wytłoczony złotą folią herb Bukaresztu na pięknej, wiśniowego koloru okładce oraz spory, też wytłoczony napis: PASSPORT, a spodem, juz nieco mniejsze litery, obwieszczały: Do Raju Smakosza... ...Nakaz aresztowania wystawiono na nazwisko Buef Straganoff...”.
Życzę dobrej zabawy w trakcie czytania...
Monday, 8 December 2014
William WHARTON - "Opowieści z Moulin de Bruit"
William WHARTON - „Opowieści z Moulin du Bruit”
Wharton /1925-2008/ dostał National Book Award za „Birdy” /„Ptasiek”/, a omawianą napisał w 1999 roku. Ale prawdziwą BOMBĘ stanowi uwaga w anglojęzycznej Wikipedii:
“It is worth noting that he gained an enormous and unusual popularity in Poland, where many extra editions as well as visits followed and eventually some works were prepared and published only in Polish”.
No i BARDZO DOBRZE, Polacy nie gęsi i swój gust mają.
No to czas na moją opinię: to pierwsza jego książka czytana przeze mnie i jestem ZACHWYCONY. W polskojęzycznej Wikipedii z kolei czytamy:
„Tworzył powieści obyczajowo-psychologiczne, których bohaterem jest zawsze alter ego pisarza. Przekazywał w nich filozofię życiową, w której najważniejsze jest głębokie i świadome przeżywanie swego życia, wykorzystywanie posiadanych przez siebie talentów i możliwości, a także kultywowanie wartości rodzinnych”.
I w omawianej obecnie powieści też na pierwszym miejscu jest „kultywowanie wartości rodzinnych”. Przeplatają się dwa wątki: historia amerykańskiego malarza i pisarza, alter ego autora, który z liczną rodziną ucieka od amerykańskiego stylu życia, do Francji, gdzie dzieli życie pomiędzy Paryżem a głęboką prowincją oraz wspomnienia Francuza, który został zmuszony do pracy, w czasie II w.św,. na fermie niemieckiej.
Czyta się świetnie, a całą listę „dziwactw” postanowiłem ograniczyć do reakcji Amerykanina na karpia: /str.132/
„...Muszę przyznać, że nie wiedziałem, że ludzie jedzą karpie..”
Siedząc w Kanadzie do takiej reakcji się przyzwyczaiłem podobnie jak i kanonu wychowania dzieci: /str.119/
„..Jack i Mimi siedzą z tyłu i bawią się w łapki. Uczymy nasze dzieci, żeby nie uderzały zbyt mocno. Loretta i ja robimy, co możemy, żeby NIE RYWALIZOWAŁY MIĘDZY SOBĄ” /podk.moje/
Wharton ma wielki dar opowiadania o szczegółach, dzieki czemu nawet detale remontu nowego siedliska wciągają emocjonalnie czytelnika. Jednym słowem jestem kontent z zawartej znajomości i poczynię starania, aby przeczytać inne jego książki.
Wharton /1925-2008/ dostał National Book Award za „Birdy” /„Ptasiek”/, a omawianą napisał w 1999 roku. Ale prawdziwą BOMBĘ stanowi uwaga w anglojęzycznej Wikipedii:
“It is worth noting that he gained an enormous and unusual popularity in Poland, where many extra editions as well as visits followed and eventually some works were prepared and published only in Polish”.
No i BARDZO DOBRZE, Polacy nie gęsi i swój gust mają.
No to czas na moją opinię: to pierwsza jego książka czytana przeze mnie i jestem ZACHWYCONY. W polskojęzycznej Wikipedii z kolei czytamy:
„Tworzył powieści obyczajowo-psychologiczne, których bohaterem jest zawsze alter ego pisarza. Przekazywał w nich filozofię życiową, w której najważniejsze jest głębokie i świadome przeżywanie swego życia, wykorzystywanie posiadanych przez siebie talentów i możliwości, a także kultywowanie wartości rodzinnych”.
I w omawianej obecnie powieści też na pierwszym miejscu jest „kultywowanie wartości rodzinnych”. Przeplatają się dwa wątki: historia amerykańskiego malarza i pisarza, alter ego autora, który z liczną rodziną ucieka od amerykańskiego stylu życia, do Francji, gdzie dzieli życie pomiędzy Paryżem a głęboką prowincją oraz wspomnienia Francuza, który został zmuszony do pracy, w czasie II w.św,. na fermie niemieckiej.
Czyta się świetnie, a całą listę „dziwactw” postanowiłem ograniczyć do reakcji Amerykanina na karpia: /str.132/
„...Muszę przyznać, że nie wiedziałem, że ludzie jedzą karpie..”
Siedząc w Kanadzie do takiej reakcji się przyzwyczaiłem podobnie jak i kanonu wychowania dzieci: /str.119/
„..Jack i Mimi siedzą z tyłu i bawią się w łapki. Uczymy nasze dzieci, żeby nie uderzały zbyt mocno. Loretta i ja robimy, co możemy, żeby NIE RYWALIZOWAŁY MIĘDZY SOBĄ” /podk.moje/
Wharton ma wielki dar opowiadania o szczegółach, dzieki czemu nawet detale remontu nowego siedliska wciągają emocjonalnie czytelnika. Jednym słowem jestem kontent z zawartej znajomości i poczynię starania, aby przeczytać inne jego książki.
Sunday, 7 December 2014
Gabriela ZAPOLSKA - "Moralność pani Dulskiej"
Gabriela ZAPOLSKA - „Moralność pani Dulskiej”
Przypadkowo zobaczyłem na naszym portalu /lubimy czytać/ niską średnią ocenę /6,31/ dla tej NAJLEPSZEJ POLSKIEJ SATYRY OBYCZAJOWEJ autorstwa Zapolskiej, przeto postanowiłem dorzucić swoje trzy grosze.
O wielkości tego dzieła świadczy słowotwór „DULSZCZYZNA”, który przeniknął i szeroko się przyjął w naszym języku. Przed tą sztuką używano, na pogardliwe określenie moralności drobnomieszczańskiej - „KOŁTUŃSTWO”. Przypomnijmy, że KOŁTUN /łac. PLICA POLONICA/ ma podwójne znaczenie: medyczne i pospolite, obyczajowe. Więcej na ten temat znajdą Państwo w moim eseju pt „Plica Polonica”, na moim blogu wgwg1943.blogspot.ca .
Wszyscy znają omawianą komedię, wiec przypomnę tylko fragment sceny I z aktu II:
„DULSKA: Chodź! czemu nie chodzisz? Jeszcze nie ma dwóch kilometrów. Ja tam rachuję.
DULSKI: pokazuje jej zegarek.
DULSKA: Co mi zawracasz głowę zegarkiem! Ja mam najlepszy zegar w głowie. Nie chodź! nie chodź! Dobrze — powiem doktorowi. Umyślnie ci każę w pokoju chodzić na Wysoki Zamek, a nie po ulicy, żeby mieć nad tobą oko czy nie szachrujesz… a ty… zresztą to twoja rzecz.
Chowa się za drzwi — DULSKI zaczyna znów automatycznie chodzić — wpada HESIA, ubrana strojnie jasnoniebiesko, pantofelki, błękitne pończoszki — całuje ojca w mankiet.
HESIA: Ojciec idzie na Wysoki Zamek?
DULSKI: kiwa głową
HESIA: A jeszcze ma ojciec daleko?
DULSKI: pokazuje 5 palców
HESIA: Pięćset?
DULSKI: kiwa głową
HESIA: To ojciec już koło Teatyńskiej?
DULSKI: Mruczy
HESIA; śmieje się
Ale tak! ale tak… a niech ojciec prędko idzie, bo tunel rozbijają.
DULSKI: patrzy na nią surowo i wzrusza ramionami
HESIA: wskakuje na kanapę i przegląda się w lustrze
DULSKI: podchodzi do niej i ściąga ją z kanapy
HESIA: Mama nie widzi!…
biegnie do drzwi pokoju dziewcząt
Mela! Mela!…
GŁOS DULSKIEJ: Hesiu! czy Mela ubrana?
HESIA: Jeszcze się pichci.
DULSKI: staje zgorszony i mruczy coś
HESIA: Ojciec nie rozumie? No… stroi się. Za ojca czasów tak nie mówiono? No to co? Teraz mówią…
Córka, Mąż, Żona DULSKA
wychyla się, ubrana odświętnie
Felicjan! przestań chodzić — już jesteś na Wysokim Zamku. Jutro pójdziesz do Kaiserwaldu”.
Czyż nie piękne??
Przypadkowo zobaczyłem na naszym portalu /lubimy czytać/ niską średnią ocenę /6,31/ dla tej NAJLEPSZEJ POLSKIEJ SATYRY OBYCZAJOWEJ autorstwa Zapolskiej, przeto postanowiłem dorzucić swoje trzy grosze.
O wielkości tego dzieła świadczy słowotwór „DULSZCZYZNA”, który przeniknął i szeroko się przyjął w naszym języku. Przed tą sztuką używano, na pogardliwe określenie moralności drobnomieszczańskiej - „KOŁTUŃSTWO”. Przypomnijmy, że KOŁTUN /łac. PLICA POLONICA/ ma podwójne znaczenie: medyczne i pospolite, obyczajowe. Więcej na ten temat znajdą Państwo w moim eseju pt „Plica Polonica”, na moim blogu wgwg1943.blogspot.ca .
Wszyscy znają omawianą komedię, wiec przypomnę tylko fragment sceny I z aktu II:
„DULSKA: Chodź! czemu nie chodzisz? Jeszcze nie ma dwóch kilometrów. Ja tam rachuję.
DULSKI: pokazuje jej zegarek.
DULSKA: Co mi zawracasz głowę zegarkiem! Ja mam najlepszy zegar w głowie. Nie chodź! nie chodź! Dobrze — powiem doktorowi. Umyślnie ci każę w pokoju chodzić na Wysoki Zamek, a nie po ulicy, żeby mieć nad tobą oko czy nie szachrujesz… a ty… zresztą to twoja rzecz.
Chowa się za drzwi — DULSKI zaczyna znów automatycznie chodzić — wpada HESIA, ubrana strojnie jasnoniebiesko, pantofelki, błękitne pończoszki — całuje ojca w mankiet.
HESIA: Ojciec idzie na Wysoki Zamek?
DULSKI: kiwa głową
HESIA: A jeszcze ma ojciec daleko?
DULSKI: pokazuje 5 palców
HESIA: Pięćset?
DULSKI: kiwa głową
HESIA: To ojciec już koło Teatyńskiej?
DULSKI: Mruczy
HESIA; śmieje się
Ale tak! ale tak… a niech ojciec prędko idzie, bo tunel rozbijają.
DULSKI: patrzy na nią surowo i wzrusza ramionami
HESIA: wskakuje na kanapę i przegląda się w lustrze
DULSKI: podchodzi do niej i ściąga ją z kanapy
HESIA: Mama nie widzi!…
biegnie do drzwi pokoju dziewcząt
Mela! Mela!…
GŁOS DULSKIEJ: Hesiu! czy Mela ubrana?
HESIA: Jeszcze się pichci.
DULSKI: staje zgorszony i mruczy coś
HESIA: Ojciec nie rozumie? No… stroi się. Za ojca czasów tak nie mówiono? No to co? Teraz mówią…
Córka, Mąż, Żona DULSKA
wychyla się, ubrana odświętnie
Felicjan! przestań chodzić — już jesteś na Wysokim Zamku. Jutro pójdziesz do Kaiserwaldu”.
Czyż nie piękne??
Clare MORRALL - "Zdumiewające błyski barw"
Clare MORRALL - “Zdumiewające błyski barw”
Na okładce czytamy:
„Autorka WYBITNEJ powieści, która zdobyła finałową nominację do NAJBARDZIEJ PRESTIŻOWEJ brytyjskiej nagrody literackiej - Booker Prize 2003” /podk.moje/.
W Polsce mamy „Nike”, a u Brytyjczyków - „The Booker Prize”. W obu przypadkach często nominowane i nagradzane jest najgorsze badziewie. Nie wierzycie ? To sprawdżcie. W każdym razie nie jest to wiarygodne świadectwo o wartości książki. Pozostaje samemu sprawdzić, czy ta powieść jest WYBITNA.
No i przebrnąłem do końca, a teraz mam problem, bo nie mogąc Państwu zdradzić treści, muszę jakoś uzasadnić swoją negatywną opinię. Najpierw ustalmy istotne dane liczbowe. Główna bohaterka Kitty ma 32 lata, Paul 42. Jake i Martin po 43, Adrian 45, a Dinah /gdyby żyła/ 47. No i jeszcze James – 37 lat. Małżeństwo rodziców trwało 19 lat. Z tych danych wychodzą różne bzdety, a jeden mogę ujawnić: Kitty, w wieku 29 lat, dochodzi do wniosku, że ani ona, ani jej partner James /34/ są niedojrzali do opeki nad dzieckiem. Innym razem o łysiejacym Paulu /42/ mówi: /str.101/
„Wygląda na mężczyznę w średnim wieku, a jest zaledwie dziesięć lat starszy ode mnie”
To ja się zapytowuję: jak ma wygłądać facet po 40-ce?
Recenzenci z maniakalnym uporem bajdurzą o depresji Kitty, podczas gdy ją rozpiera energia i chęć działania; możnaby ewentualnie mówić o bipolar disorder. Niestety dalsze wydarzenia wskazują na poważniejsze schorzenie wymagające zamkniętego leczenia.
Brak logiki cechuje całą książkę np: /str.141-2/
„Śpimy z Martinem w ciężarówce. Nie mogliśmy spać w domku dziadków, BO NIE NALEŻY DO NAS....
..-Co zrobimy z meblami - pytam Martina
... –Spytajmy, czy ktoś czegoś nie chce, a resztę możemy sprzedać...”
Jednym słowem banialuki, dyrdymały przy całkowitym braku talentu autorki. A więc wszelkie nagrody i nominacje do nich są nic nie warte. C.b.d.o.
Na okładce czytamy:
„Autorka WYBITNEJ powieści, która zdobyła finałową nominację do NAJBARDZIEJ PRESTIŻOWEJ brytyjskiej nagrody literackiej - Booker Prize 2003” /podk.moje/.
W Polsce mamy „Nike”, a u Brytyjczyków - „The Booker Prize”. W obu przypadkach często nominowane i nagradzane jest najgorsze badziewie. Nie wierzycie ? To sprawdżcie. W każdym razie nie jest to wiarygodne świadectwo o wartości książki. Pozostaje samemu sprawdzić, czy ta powieść jest WYBITNA.
No i przebrnąłem do końca, a teraz mam problem, bo nie mogąc Państwu zdradzić treści, muszę jakoś uzasadnić swoją negatywną opinię. Najpierw ustalmy istotne dane liczbowe. Główna bohaterka Kitty ma 32 lata, Paul 42. Jake i Martin po 43, Adrian 45, a Dinah /gdyby żyła/ 47. No i jeszcze James – 37 lat. Małżeństwo rodziców trwało 19 lat. Z tych danych wychodzą różne bzdety, a jeden mogę ujawnić: Kitty, w wieku 29 lat, dochodzi do wniosku, że ani ona, ani jej partner James /34/ są niedojrzali do opeki nad dzieckiem. Innym razem o łysiejacym Paulu /42/ mówi: /str.101/
„Wygląda na mężczyznę w średnim wieku, a jest zaledwie dziesięć lat starszy ode mnie”
To ja się zapytowuję: jak ma wygłądać facet po 40-ce?
Recenzenci z maniakalnym uporem bajdurzą o depresji Kitty, podczas gdy ją rozpiera energia i chęć działania; możnaby ewentualnie mówić o bipolar disorder. Niestety dalsze wydarzenia wskazują na poważniejsze schorzenie wymagające zamkniętego leczenia.
Brak logiki cechuje całą książkę np: /str.141-2/
„Śpimy z Martinem w ciężarówce. Nie mogliśmy spać w domku dziadków, BO NIE NALEŻY DO NAS....
..-Co zrobimy z meblami - pytam Martina
... –Spytajmy, czy ktoś czegoś nie chce, a resztę możemy sprzedać...”
Jednym słowem banialuki, dyrdymały przy całkowitym braku talentu autorki. A więc wszelkie nagrody i nominacje do nich są nic nie warte. C.b.d.o.
Albert CAMUS - "Pierwszy człowiek"
Albert CAMUS - „Pierwszy człowiek”
UWAGA: OCENA NIE DOTYCZY CAMUSA, LECZ CHOREGO POMYSŁU
Mamy kolejne „ŻEROWANIE NA TRUPIE”, bo „Obcy”, „Dżuma” i „Upadek” to aż nadto, by zapewnić Camusowi czołowe miejsce w literaturze światowej. Częściowy manuskrypt /144 strony/ znaleziono przy nim, po śmierci 47-letniego pisarza, laureata Nobla /1957/ w wypadku samochodowym w 1960 roku. Podobno zamierzał napisać trzy tomy, nawiązujące do jego własnych przeżyć. Otrzymany fragment w postaci samodzielnej książki, obejmujący dzieciństwo, część pobytu w liceum oraz poszukiwanie „korzeni” czyli prawdy o swoim ojcu, jest malutkim wycinkiem zamierzonego dzieła. Do tego jest nieprzyzwoicie surowy, co pozwala wątpić w moralność pomysłodawców, w dodatku publikacji po 34 latach. Jak nie wiadomo o co chodzi, to można podejrzewać, że o pieniądze.
Na stronie 179, w załączniku „Pierwszy człowiek. Noty i plany” czytam:
„Jean jest pierwszym człowiekiem”
Domyślam się, ze chodzi o Jacque’a, ale dlaczego jest pierwszym człowiekiem nie wiem. Jego brat raz ma na imię Henri, raz Louis, ale najlepszy numer wychodzi z jego matką Catherine Cormery, którą..../str.124/
„...sąsiad nauczył kopiowania wzoru: ‘wdowa Camus’ ..”.
Uważam, że wspomniane 144 strony, opracowane profesjonalnie winny być dostępne w ośrodkach uniwersyteckich, ale tylko tam, analogicznie jak do gombrowiczowskiego „Kronosa” i wielu innych dzieł wydanych pośmiertnie, bez zgody autora.
Zniesmaczony jestem, że książce BEZPRAWNIE firmowanej nazwiskiem uwielbianego przeze mnie pisarza muszę postawić PAŁĘ
UWAGA: OCENA NIE DOTYCZY CAMUSA, LECZ CHOREGO POMYSŁU
Mamy kolejne „ŻEROWANIE NA TRUPIE”, bo „Obcy”, „Dżuma” i „Upadek” to aż nadto, by zapewnić Camusowi czołowe miejsce w literaturze światowej. Częściowy manuskrypt /144 strony/ znaleziono przy nim, po śmierci 47-letniego pisarza, laureata Nobla /1957/ w wypadku samochodowym w 1960 roku. Podobno zamierzał napisać trzy tomy, nawiązujące do jego własnych przeżyć. Otrzymany fragment w postaci samodzielnej książki, obejmujący dzieciństwo, część pobytu w liceum oraz poszukiwanie „korzeni” czyli prawdy o swoim ojcu, jest malutkim wycinkiem zamierzonego dzieła. Do tego jest nieprzyzwoicie surowy, co pozwala wątpić w moralność pomysłodawców, w dodatku publikacji po 34 latach. Jak nie wiadomo o co chodzi, to można podejrzewać, że o pieniądze.
Na stronie 179, w załączniku „Pierwszy człowiek. Noty i plany” czytam:
„Jean jest pierwszym człowiekiem”
Domyślam się, ze chodzi o Jacque’a, ale dlaczego jest pierwszym człowiekiem nie wiem. Jego brat raz ma na imię Henri, raz Louis, ale najlepszy numer wychodzi z jego matką Catherine Cormery, którą..../str.124/
„...sąsiad nauczył kopiowania wzoru: ‘wdowa Camus’ ..”.
Uważam, że wspomniane 144 strony, opracowane profesjonalnie winny być dostępne w ośrodkach uniwersyteckich, ale tylko tam, analogicznie jak do gombrowiczowskiego „Kronosa” i wielu innych dzieł wydanych pośmiertnie, bez zgody autora.
Zniesmaczony jestem, że książce BEZPRAWNIE firmowanej nazwiskiem uwielbianego przeze mnie pisarza muszę postawić PAŁĘ
Friday, 5 December 2014
Szolem ALEJCHEM - "Kasrylewka"
Szolem Alejchem - “Kasrylewka”
Szolem Alejchem to pseudonim, znaczący „pokój na was!”, odpowiednik arabskiego “sa-alam alai-kum”, najwybitniejszego pisarza w jidysz Salomona Rabianowicza /1859, Perejasław - 1916 NY/, twórcy m.in. „Tewje Mleczarza”, na bazie którego powstał słynny musical „Skrzypek na dachu”.
Akcja tego modernistycznego zbioru opowiadań toczy się w tytułowej Kasrylewce i w Kijowie, ktory autor nazywa Jehupecem. Aby wejść w specyficzny, groteskowy klimat przytoczę fragment z pierwszej strony:
„Ilekroć wypadnie ci czytelniku wpaść do tego miasta i sięgnąć po miejscową gazetę, zetkniesz się już na pierwszej stronie z Żydami. Nic, tylko Żydzi. A to, że na uniwersytet zdawało tylu a tylu Żydów. I również, ilu to z nich nie zostało w tym roku przyjętych. Albo o innych sprawach, ale też o Żydach, a mianowicie: ostatniej nocy w czasie obławy ujęto tylu i tylu Żydów bez papierów. Słowem, zdających na uniwersytet nie przyjęto, natomiast ujętych w czasie obławy przyjęto. Oczywiście do cyrkułu….”
W pierwszej części pożar zamienia Kasrylewkę w zgliszcza, ale szybko zostaje odbudowana. Ze „stetla” zamienia się w miasteczko, które odwiedza pisarz Szolem Alejchem. Obok niego najważniejszą osobą, jak we wszystkich społecznościach żydowskich, jest rabin - reb Juzipl. Opowieść autora o Kasrylewce jest pełna ironii i mądrości żydowskich. Mnie, bom stary i chory, przypadło do gustu stwierdzenie:
„...gdy się jest chorym i w dodatku starym, to jest się po prostu zbędnym. Świat takich nie potrzebuje. Ma ich dość. Zwykły człowiek nie znosi schorowanych starców. Jest to fakt. Rzecz sprawdzona i ogólnie znana”.
A ile ironii mamy w tym stwierdzeniu:
„Mali ludziska z Kasrylewki mają już takie szczęście. Jeśli śnią im się konfitury, to brakuje im łyżki. Jeśli przygotują łyżkę, to nie śnią się im konfitury”.
Czyż nie piękny jest poniższy wywód? Przypominam, że Jehupec to Kijów
„Jaka jest różnica między bogaczem z Kasrylewki a, na przykład, bogaczem z Jehupca? Bogacze z Jehupca mają miękkie serca. Nie mogą znieść widoku cierpień biedaków. Dlatego też zamykają drzwi na klucz i stawiają przy nich portierów. Nie dopuszczają do nich żadnego człowieka, który nie jest porządnie ubrany. Gdy zaś przychodzi upragnione lato, zrywają się niczym jaskółki do lotu i wyjeżdżają za granicę. I szukaj ich tam? A niech spróbuje kasrylewski bogacz pójść w ich ślady, to połamią mu wszystkie kości”.
Powyższe cytaty są reprezentatywne dla całej książki, więc jeśli ktoś lubi „Skrzypka na dachu” czy też twórczość Singera, Pereca, Perle’a czy Alejchema, ten zachwyci się i tą książką.
Szolem Alejchem to pseudonim, znaczący „pokój na was!”, odpowiednik arabskiego “sa-alam alai-kum”, najwybitniejszego pisarza w jidysz Salomona Rabianowicza /1859, Perejasław - 1916 NY/, twórcy m.in. „Tewje Mleczarza”, na bazie którego powstał słynny musical „Skrzypek na dachu”.
Akcja tego modernistycznego zbioru opowiadań toczy się w tytułowej Kasrylewce i w Kijowie, ktory autor nazywa Jehupecem. Aby wejść w specyficzny, groteskowy klimat przytoczę fragment z pierwszej strony:
„Ilekroć wypadnie ci czytelniku wpaść do tego miasta i sięgnąć po miejscową gazetę, zetkniesz się już na pierwszej stronie z Żydami. Nic, tylko Żydzi. A to, że na uniwersytet zdawało tylu a tylu Żydów. I również, ilu to z nich nie zostało w tym roku przyjętych. Albo o innych sprawach, ale też o Żydach, a mianowicie: ostatniej nocy w czasie obławy ujęto tylu i tylu Żydów bez papierów. Słowem, zdających na uniwersytet nie przyjęto, natomiast ujętych w czasie obławy przyjęto. Oczywiście do cyrkułu….”
W pierwszej części pożar zamienia Kasrylewkę w zgliszcza, ale szybko zostaje odbudowana. Ze „stetla” zamienia się w miasteczko, które odwiedza pisarz Szolem Alejchem. Obok niego najważniejszą osobą, jak we wszystkich społecznościach żydowskich, jest rabin - reb Juzipl. Opowieść autora o Kasrylewce jest pełna ironii i mądrości żydowskich. Mnie, bom stary i chory, przypadło do gustu stwierdzenie:
„...gdy się jest chorym i w dodatku starym, to jest się po prostu zbędnym. Świat takich nie potrzebuje. Ma ich dość. Zwykły człowiek nie znosi schorowanych starców. Jest to fakt. Rzecz sprawdzona i ogólnie znana”.
A ile ironii mamy w tym stwierdzeniu:
„Mali ludziska z Kasrylewki mają już takie szczęście. Jeśli śnią im się konfitury, to brakuje im łyżki. Jeśli przygotują łyżkę, to nie śnią się im konfitury”.
Czyż nie piękny jest poniższy wywód? Przypominam, że Jehupec to Kijów
„Jaka jest różnica między bogaczem z Kasrylewki a, na przykład, bogaczem z Jehupca? Bogacze z Jehupca mają miękkie serca. Nie mogą znieść widoku cierpień biedaków. Dlatego też zamykają drzwi na klucz i stawiają przy nich portierów. Nie dopuszczają do nich żadnego człowieka, który nie jest porządnie ubrany. Gdy zaś przychodzi upragnione lato, zrywają się niczym jaskółki do lotu i wyjeżdżają za granicę. I szukaj ich tam? A niech spróbuje kasrylewski bogacz pójść w ich ślady, to połamią mu wszystkie kości”.
Powyższe cytaty są reprezentatywne dla całej książki, więc jeśli ktoś lubi „Skrzypka na dachu” czy też twórczość Singera, Pereca, Perle’a czy Alejchema, ten zachwyci się i tą książką.
Subscribe to:
Posts (Atom)