Józef WEYSSENHOFF - Soból i panna”
Cykl myśliwski
Magdalena Broniarek tak zaczyna swoją przydługą recenzję /”Kurier Galicyjski ,01.08.2013/:
„Pojedziemy na łów, na łów, towarzyszu mój, Na łów, na łów, na łowy, do zielonej dąbrowy, Towarzyszu mój. [...] A teraz się dzielmy, dzielmy, towarzyszu mój: Tobie zając i sarna, a mnie soból i panna. Towarzyszu mój [...]”. To fragment staropolskiej pieśni myśliwskiej, z tekstu której Józef Weyssenhoff zaczerpnął tytuł swojej najpopularniejszej powieści.
Weyssenhoff /1860-1932/, „piewca tradycji starego ziemiaństwa kresowego i łowów” napisał omawianą książkę w 1911 roku. Fabuła jest żenująco schematyczna o miłości panicza i dziewczyny z ludu. To już sto razy jest lepsza Mniszkówna z „Trędowatą”, nie mówiąc o arcydziele Gombrowicza „Pornografia”.
Aby wychwalać książkę, recenzenci stosują wybieg, że walorami jej są opisy przyrody i „łowów”. Co do przyrody wystarczy mnie Mickiewicz, ze swoim „Panem Tadeuszem”, a „ŁOWY” skończyły się dla mnie z polowaniem prymitywnych wspólnot na mamuty oraz Indian na bizony, w ilości niezbędnej do zapewnienia sobie egzystencji. Natomiast współczesne „ŁOWY”, inaczej polowania, są objawem dewiacji niespełnionych samców, bo nikt mnie nie przekona, że strzelanie z supernowoczesnej strzelby do bezbronnej sarenki czy też ładowanie pakietu śrutu w szaraczka jest FAIR.
Reasumując książka, którą czas zweryfikował negatywnie, a film nakręcony wg niej w 1984 r. z Borkowskim, apetyczną Nowak i mistrzem Englertem tylko negatywną ocenę pogłębił.
Ino sentyment ziemian do Podola, Litwy i Żmudzi pozostał.
No comments:
Post a Comment