Paweł POTORYCZYN - “Ludzka rzecz”
UWAGA !! NOWOŚĆ, O KTÓREJ BĘDZIE GŁOŚNO !!
Potoryczyn /ur.1961/ podaje, że tworzył to dzieło w latach 1995-2008 w Los Angeles /1995-2000/, w Nowym Jorku /2000-2005/ i Londynie /2005-2008/. Wcześniej nie miał czasu, dopiero jak poszedł w „dyplomaty”, to go znalazł. I bardzo dobrze, bo niewątpliwie inteligentny i wykształcony animator kultury, miał czas na przemyślenie formy i treści, i tak eo ipso mamy do czynienia z debiutem dojrzałym. Miejmy nadzieję, że obecne obowiązki związane z dyrektorowaniem w Instytucie Adama Mickiewicza /od 2008 r/ nie uniemożliwią kontynuacji jego poczynań literackich.
Omawiana pozycja musi „okrzepnąć”, bo na dzisiejszy dzień /1.09.2014/ jest NIEDOCENIONA. Na „naszym” portalu /”lubimy czytać”/ ma 47 ocen, 15 opinii i średnią 7.47, a więc wynik skromny pod względem ilości czytelników; natomiast w internecie znalazłem tylko jedną niezłą recenzję - Dariusza Nowackiego, który nazywa ją „powieścią łotrzykowską”. Podzielam opinię Nowackiego, przeto radzę ją przeczytać, a ja tylko wspomnę o swoich skojarzeniach.
Ze względu na humorystyczne, ironiczne, wręcz groteskowe podejście autora do wojny i martyrologii, zasługuje on na miano „polskiego Haska”, z niezapomnianym Szwejkiem, lecz dojrzałość filozoficzna POTORYCZYNA upoważnia do skojarzeń z „Colas Breugnon” Romaine Rollanda.
Autor bawi czytelnika balansując na niebezpiecznej granicy między kpiną a obrazą „świętości narodowych”, jak i religijnych. Np miejscowa grupa /pseudo/partyzantów przyjmuje za swój symbol klucz wiolinowy alternatywny wobec AK-owskiej kotwicy, a dziedzic równocześnie należy do dwóch konkurujących grup partyzanckich. Z kolei opowieściom dotyczącym księdza Morgi /i nie tylko/ można przypisać rodowód wolterowski.
Akcja powieści rozgrywa się w ciągu jednego dnia /por. „Ulisses” Joyce’a/, ale mnogość dygresji rozbudowuje książkę do niekończącej się historii. Autor, skacząc z tematu na temat opowiada zabawne dykteryjki. I tak spowiadająca się Wanda, nie otrzymawszy rozgrzeszenia poucza księdza Morgę: /str.26/
„...grzeszy kto ubiega jego / tj.Boga/ wyroki..”
Autor wielokrotnie powtarza aksjomat: /m.in.str.50/
„...aby wyrazić siebie, trzeba wiedzieć, kto to..”.
Dzieli Żydów na heroicznych, hedonicznych i panicznych: /str.42/
Heroiczni trudzili się szyciem ubrań i butów, leczeniem zębów, pisaniem podań i wyszynkiem, chodzili do synagogi, kochali dzieci. Paniczni chrzcili się i wyjeżdżali byle dalej, w asymilację pełną pogardliwych spojrzeń i samotnych Wigilii bez kolęd. Hedoniczni gadali o rewolucji, palili papierosy, patrzyli na Moskwę albo marzyli o Palestynie, zakładali partie i pili wódkę zupełnie jak normalni ludzie...”.
Kpi z Powstania Listopadowego: /str.67/
„...podchorążowie w dzień krwi i chwały, w noc amoku, jeden w drugiego kompletnie pijani ruszą na Belweder....”.
A stosunki między płciami przedstawia zwiężle: /str.154/
„...Młodzieniec wszystko obiecuje, bo chce coś dostać. Dojrzały męzczyzna będzie nawet gotów coś dać, byle tylko nie musiał nic obiecywać. One zaś nie obiecują nic - one SĄ obietnicą..”.
Wywód Potoryczyna na temat śmierci sprawia wrażenie wolnej przeróbki Epikura: /str.166-7/
„Gdyby śmierć istniała, to umarli przestawaliby istnieć. Gdyby przestawali istnieć, zniknęłoby żródło bólu - wszak nie boli coś, czego nie ma. A przecież boli. Ergo, śmierci nie ma. I jeszcze ten: kiedy przestajemy rozpaczać, przyznajemy rację śmierci i uznajemy jej istnienie. Uznajemy istnienie nieistnienia. Śmierć jest wewnętrznie sprzeczna. Nie ma rzeczy wewnętrznie sprzecznych. Ergo, śmierci nie ma. Istnieje tylko jako środek transportu między absurdami, pomiędzy jedną a drugą rozpaczą. Ex dolor, ex desporatio”. /z bólu, z rozpaczy - tłum.moje/
Aby rozbawić czytelnika autor wsadza w usta szeregowca Hioba prawie trzystronicową żydowską „wiąchę” pod adresem Hitlera /str.175-7/, przewyższającą dosadnością sławną klątwę Urbana wobec Ziemkiewicza. Niestety, ze względu na jej obsceniczność nie nadaje się do cytowania.
Nie sposób zrecenzować wszystkich dykteryjek, tak jak gadania Szwejka. Mozna najwyżej przytoczyć, ale chyba prościej i skuteczniej jest GORĄCO POLECIĆ CAŁĄ KSIĄŻKĘ twierdząc z przekonaniem, że czytelnika czeka ŚWIETNA ZABAWA
Sunday, 31 August 2014
Saturday, 30 August 2014
Albert CAMUS - "Dżuma"
Albert CAMUS - “Dżuma”
LUDZIE KOCHANE !! Jak chcecie, nie ośmieszając się, publikować swoją opinię, to nie bądżcie leniwi i zajrzyjcie chociaż do wikipedii, a wtedy dowiecie się:
”Jak rozumieć tytuł „Dżuma”?
• Dżuma jako choroba, która zaatakowała Oran. Jest to znaczenie realistyczne i organizuje całość wydarzeń w powieści. Lecz jako choroba dżuma oznacza także zarazę, żywioł, który w każdej chwili i nie wiadomo skąd może spaść na społeczność ludzką. To symbol zagrożenia człowieka wobec sił, na które nie ma wpływu.
• Dżuma jako wojna. Jest to znaczenie przenośne, a i wojna jest żywiołem nieco innym niż choroba – jej sprawcami są ludzie. Lecz jest równie groźna – i jest także „godziną próby”, wyzwala z ludzi różne zachowania i postawy. Z wojną wiąże się totalitaryzm – to kolejna
• Dżuma jako zło tkwiące w człowieku. Jest to zaraza, negatywny pierwiastek, który tkwi w każdej jednostce ludzkiej i z którym trzeba się zmagać. To zło ujawnia się często w chwilach zagrożenia takich jak żywioł lub wojna. Poraża, niszczy i rodzi nowe zło – jest zatem tak samo zaraźliwą chorobą jak dżuma – Każdy z nas nosi w sobie dżumę, nikt bowiem, nikt na świecie nie jest od niej wolny.”
Bo to jest powieść PARABOLICZNA tzn taka, w której pod warstwą powieści REALISTYCZNEJ kryje się druga głębsza - ALEGORYCZNA, czyli punkt DRUGI z zacytowanej wyżej wikipedii. Dlatego też księża lub katecheci tłumaczą szeroki, GŁĘBSZY, ogólnoludzki sens opowieści biblijnych; dlatego też powstała HERMENEUTYKA. W literaturze wzorem „głębszego” sensu jest „Proces” Kafki.
OK, tylko, że w przypadku „Dżumy” ten punkt drugi musimy rozwinąć, bo powiedzenie, że chodzi o TOTALITARYZM jest półprawdą, szczególnie dla mnie - zdecydowanego przeciwnika tego terminu, jak i jego popularyzatorki Hannah Arendt, która zabłysnęła w dobie „zimnej wojny” czyli obsesyjego antykomunisty Josepha R. McCarthy’ego.
DŻUMĄ MOŻE STAĆ SIĘ KAŻDA RELIGIA, JAK I DOKTRYNA POLITYCZNA, SOCJOLOGICZNA CZY FILOZOFICZNA. I właśnie teraz w XXI wieku jesteśmy świadkami i uczestnikami procesu dołączania do trzech zadżumionych totalitaryzmów, reprezentowanych przez Watykan, Rzeszę i ZSRR, zarazy XXI wieku tj ISLAMU.
Dla ciężko myślących dewotów, wyjaśniam, że chodzi o niewłaściwą, zbrodniczą indoktrynację prowadzącą do strasznego przelewu krwi na przestrzeni wieków, a nie o „wartości chrześcijańskie”. Podobnie nie podważam wartości KORANU, a piętnuję ekstremizm muzułmański. Pozostaje dopowiedzieć, że nie budzi we mnie wstrętu teoretyczny MARKSIZM /a nawet wzbudza sympatię/, w przeciwieństwie do STALINIZMU, który znam z autopsji. Wszystkie „DŻUMY” łączy elitarność sprzeczna z głoszonym przez nie - egalitaryzmem.
Pozostaje kwestia jak zachować się wobec zarazy ? Camus proponuje: jak Bernard Rieux, czyli przyzwoicie /jak to określa Bartoszewski/.
Arcydzieło CAMUSA jest wszechstronnie obgadane, więc nie będę nudził, a zainteresowanym polecam całkiem ciekawe opracowanie, ktore znalazłem pod adresem: dzuma.klp.pl/
LUDZIE KOCHANE !! Jak chcecie, nie ośmieszając się, publikować swoją opinię, to nie bądżcie leniwi i zajrzyjcie chociaż do wikipedii, a wtedy dowiecie się:
”Jak rozumieć tytuł „Dżuma”?
• Dżuma jako choroba, która zaatakowała Oran. Jest to znaczenie realistyczne i organizuje całość wydarzeń w powieści. Lecz jako choroba dżuma oznacza także zarazę, żywioł, który w każdej chwili i nie wiadomo skąd może spaść na społeczność ludzką. To symbol zagrożenia człowieka wobec sił, na które nie ma wpływu.
• Dżuma jako wojna. Jest to znaczenie przenośne, a i wojna jest żywiołem nieco innym niż choroba – jej sprawcami są ludzie. Lecz jest równie groźna – i jest także „godziną próby”, wyzwala z ludzi różne zachowania i postawy. Z wojną wiąże się totalitaryzm – to kolejna
• Dżuma jako zło tkwiące w człowieku. Jest to zaraza, negatywny pierwiastek, który tkwi w każdej jednostce ludzkiej i z którym trzeba się zmagać. To zło ujawnia się często w chwilach zagrożenia takich jak żywioł lub wojna. Poraża, niszczy i rodzi nowe zło – jest zatem tak samo zaraźliwą chorobą jak dżuma – Każdy z nas nosi w sobie dżumę, nikt bowiem, nikt na świecie nie jest od niej wolny.”
Bo to jest powieść PARABOLICZNA tzn taka, w której pod warstwą powieści REALISTYCZNEJ kryje się druga głębsza - ALEGORYCZNA, czyli punkt DRUGI z zacytowanej wyżej wikipedii. Dlatego też księża lub katecheci tłumaczą szeroki, GŁĘBSZY, ogólnoludzki sens opowieści biblijnych; dlatego też powstała HERMENEUTYKA. W literaturze wzorem „głębszego” sensu jest „Proces” Kafki.
OK, tylko, że w przypadku „Dżumy” ten punkt drugi musimy rozwinąć, bo powiedzenie, że chodzi o TOTALITARYZM jest półprawdą, szczególnie dla mnie - zdecydowanego przeciwnika tego terminu, jak i jego popularyzatorki Hannah Arendt, która zabłysnęła w dobie „zimnej wojny” czyli obsesyjego antykomunisty Josepha R. McCarthy’ego.
DŻUMĄ MOŻE STAĆ SIĘ KAŻDA RELIGIA, JAK I DOKTRYNA POLITYCZNA, SOCJOLOGICZNA CZY FILOZOFICZNA. I właśnie teraz w XXI wieku jesteśmy świadkami i uczestnikami procesu dołączania do trzech zadżumionych totalitaryzmów, reprezentowanych przez Watykan, Rzeszę i ZSRR, zarazy XXI wieku tj ISLAMU.
Dla ciężko myślących dewotów, wyjaśniam, że chodzi o niewłaściwą, zbrodniczą indoktrynację prowadzącą do strasznego przelewu krwi na przestrzeni wieków, a nie o „wartości chrześcijańskie”. Podobnie nie podważam wartości KORANU, a piętnuję ekstremizm muzułmański. Pozostaje dopowiedzieć, że nie budzi we mnie wstrętu teoretyczny MARKSIZM /a nawet wzbudza sympatię/, w przeciwieństwie do STALINIZMU, który znam z autopsji. Wszystkie „DŻUMY” łączy elitarność sprzeczna z głoszonym przez nie - egalitaryzmem.
Pozostaje kwestia jak zachować się wobec zarazy ? Camus proponuje: jak Bernard Rieux, czyli przyzwoicie /jak to określa Bartoszewski/.
Arcydzieło CAMUSA jest wszechstronnie obgadane, więc nie będę nudził, a zainteresowanym polecam całkiem ciekawe opracowanie, ktore znalazłem pod adresem: dzuma.klp.pl/
Joyce Carol OATES - "Bestie"
Joyce Carol OATES - “Bestie”
REWELACJA!! WSZYSTKIE REKORDY POBITE !! Rekordy grafomanii, fatalnego tłumaczenia, braku spójnej koncepcji, braku inteligencji, jak i fantazji seksualnej, niedojrzałości w sferze seksualnej itd. itp. Nawet dewiantów seksualnych nie jest ta książka w stanie zainteresować. WSZECHPOTĘŻNE NIEUDACZNICTWO. Nie bierzcie tego do rąk !! Acha, jeszcze poziom dyskusji studentów amerykańskich omawiających Owidiusza:
„Ale przecież.. ..nie było wtedy żadnych bogów.!”
A WENERA ? /Wenus/. Aby poprawić samopoczucie postuluję powrót do Markiza de Sade
REWELACJA!! WSZYSTKIE REKORDY POBITE !! Rekordy grafomanii, fatalnego tłumaczenia, braku spójnej koncepcji, braku inteligencji, jak i fantazji seksualnej, niedojrzałości w sferze seksualnej itd. itp. Nawet dewiantów seksualnych nie jest ta książka w stanie zainteresować. WSZECHPOTĘŻNE NIEUDACZNICTWO. Nie bierzcie tego do rąk !! Acha, jeszcze poziom dyskusji studentów amerykańskich omawiających Owidiusza:
„Ale przecież.. ..nie było wtedy żadnych bogów.!”
A WENERA ? /Wenus/. Aby poprawić samopoczucie postuluję powrót do Markiza de Sade
Friday, 29 August 2014
Wiesław MYŚLIWSKI - "Nagi sad"
Myśliwski /ur.1932 / wg mnie osiągnął swoje apogeum, swoje /swój??/ akme w „Traktacie o łuskaniu fasoli” /2002/, a obecnie omawiana była jego debiutem w 1967, który pozytywnie ocenił sam Julian Przyboś. To co ja mogę dodać ?
A, no, przede wszystkim, że nie zauważyłem miłości między ojcem i synem, i vice versa, o której rozpisuje się większość recenzentów. Myśliwski pochodzi z sandomierskiego, z Dwikóz i świetnie zna polską wieś, gdzie głęboko zakorzeniony jest system patriarchalny. Chłop potęgą jest i basta, a że gospodarzem marnym to znaczenia nie ma.
Ojciec, mimo, że jest nikim, że do niczego nie doszedł, jest tyranem, którego boją się i syn, i żona, a nawet brat żony. Bo cham jest postawny i może przyłożyć. Swoje braki, swoje kompleksy stara się zniwelować przy pomocy wyuczonego syna. Bo ta chęć zaimponowania jest przyczyną wysłania syna po nauki do miasta, jak i wizyty u dziedziczki, czy też okazałego powrotu na wymoszczonej furmance ciągniętej przez pożyczonego konia. Ten chłopski upór, świetnie przedstawiony m.in. przy wyborze konia w stajni dziedziczki, przy mierzeniu się z nadchodzącą powodzią determinuje też postępowanie wobec syna. Czytamy: /str.226/:
„..ojciec.. zmyślił mnie sobie, aby zadośćuczynić swoim pragnieniom...”
A stronę wcześniej:
„..ojciec całą swą wiarę złożył.. ..w moją naukę..”.
Milczenie ojca i bezwzględne posłuszeństwo syna przyczyną porażki naszego bohatera, który jako przegrany, stary człowiek analizuje swoje życie: /str.192/
„Czułem, że samym milczeniem zdobył nade mną przewagę, obijały się słowa moje o jego milczenie jak groch o ścianę..”.
Od dziecka zalękniony, bezwolny, nie umiał skorzystać ze zdobytych „nauk”, gdyż dominacja ojca zniszczyła jego osobowość. Pracował jako nauczyciel, ale: /str.193/
„...nie miałem posłuchu u dzieci. Może za miękki byłem.. ...Chodzili mi więc.. ..po głowie”.
Nie wiem jak chorobliwe uzależnienie od tyrana mozna odczytać jako miłość tym bardziej, że bohater mówi: /str.180/
„Strach, który się niepostrzeżenie uwił we mnie.. ..jako najwierniejsze uczucie.., ..bo.. nie opuszcza aż do śmierci.. Tyle, że z wiekiem i on mądrzeje, szlachetnieje, przybiera nazwy i oblicza, zwodzi naszą świadomość. Ale to ten strach przed ojcem jest.. ..pierworodny... ..Nigdy się tego strachu pozbyć nie potrafiłem, byłem zawsze wobec ojca tylko synem jego.. ..Synem, którego nigdy nie stać było na samego siebie..”
Słaby syn i mocny ojciec, tak mocny, że nikt w rodzinie nie śmiał wytknąć jemu - analfabecie, że gazetę „czyta” do góry nogami.
Reasumując BARDZO DOBRY DEBIUT, który był solidnym krokiem do stworzenia arcydzieła, jakim jest niewątpliwie „Traktat o łuskaniu fasoli”.
A, no, przede wszystkim, że nie zauważyłem miłości między ojcem i synem, i vice versa, o której rozpisuje się większość recenzentów. Myśliwski pochodzi z sandomierskiego, z Dwikóz i świetnie zna polską wieś, gdzie głęboko zakorzeniony jest system patriarchalny. Chłop potęgą jest i basta, a że gospodarzem marnym to znaczenia nie ma.
Ojciec, mimo, że jest nikim, że do niczego nie doszedł, jest tyranem, którego boją się i syn, i żona, a nawet brat żony. Bo cham jest postawny i może przyłożyć. Swoje braki, swoje kompleksy stara się zniwelować przy pomocy wyuczonego syna. Bo ta chęć zaimponowania jest przyczyną wysłania syna po nauki do miasta, jak i wizyty u dziedziczki, czy też okazałego powrotu na wymoszczonej furmance ciągniętej przez pożyczonego konia. Ten chłopski upór, świetnie przedstawiony m.in. przy wyborze konia w stajni dziedziczki, przy mierzeniu się z nadchodzącą powodzią determinuje też postępowanie wobec syna. Czytamy: /str.226/:
„..ojciec.. zmyślił mnie sobie, aby zadośćuczynić swoim pragnieniom...”
A stronę wcześniej:
„..ojciec całą swą wiarę złożył.. ..w moją naukę..”.
Milczenie ojca i bezwzględne posłuszeństwo syna przyczyną porażki naszego bohatera, który jako przegrany, stary człowiek analizuje swoje życie: /str.192/
„Czułem, że samym milczeniem zdobył nade mną przewagę, obijały się słowa moje o jego milczenie jak groch o ścianę..”.
Od dziecka zalękniony, bezwolny, nie umiał skorzystać ze zdobytych „nauk”, gdyż dominacja ojca zniszczyła jego osobowość. Pracował jako nauczyciel, ale: /str.193/
„...nie miałem posłuchu u dzieci. Może za miękki byłem.. ...Chodzili mi więc.. ..po głowie”.
Nie wiem jak chorobliwe uzależnienie od tyrana mozna odczytać jako miłość tym bardziej, że bohater mówi: /str.180/
„Strach, który się niepostrzeżenie uwił we mnie.. ..jako najwierniejsze uczucie.., ..bo.. nie opuszcza aż do śmierci.. Tyle, że z wiekiem i on mądrzeje, szlachetnieje, przybiera nazwy i oblicza, zwodzi naszą świadomość. Ale to ten strach przed ojcem jest.. ..pierworodny... ..Nigdy się tego strachu pozbyć nie potrafiłem, byłem zawsze wobec ojca tylko synem jego.. ..Synem, którego nigdy nie stać było na samego siebie..”
Słaby syn i mocny ojciec, tak mocny, że nikt w rodzinie nie śmiał wytknąć jemu - analfabecie, że gazetę „czyta” do góry nogami.
Reasumując BARDZO DOBRY DEBIUT, który był solidnym krokiem do stworzenia arcydzieła, jakim jest niewątpliwie „Traktat o łuskaniu fasoli”.
Thursday, 28 August 2014
Janusz RUDNICKI - "Trzy razy tak"
Janusz Rudnicki - “Trzy razy tak”
Nie słyszałem nigdy nic o autorze, więc postanowiłem spróbować i posmakować. Najpierw z wikipedii dowiedziałem się, że Rudnicki /ur.1956/ od 1983 przebywa w Niemczech, że współpracuje z „Twórczością”, że dużo dobrego mówiono o nominowanej do „Nike” jego ósmej książce pt „Śmierć czeskiego psa” oraz, że omawiana, wydana w 2013 r., jest jego dziewiątą.
Przeczytałem. I co ? BEŁKOT !!. Szukałem wytłumaczenia w różnicy pokoleń. Może ja - stary nie rozumiem młodych, ale spojrzałem na datę urodzin autora i wyliczyłem, że ten „awangardzista” to 57-letni /w chwili opublikowania książki/ ZGRED. W dodatku to nie debiut, a DZIEWIĄTA pozycja.
Poczułem zadowolenie, że nie poznałem twórczości tego pana. Acha, aby podbudować się w swoim sceptycyzmie zlustrowałem ilość opinii jego poszczególnych książek na naszym portalu /”lubimy czytać”/. Poza wspomnianą wcześniej „Śmiercią czeskiego psa” żadna z jego książek nie doczekała się więcej niż 4 opinii. I słusznie. Gratuluję Państwu i dziękuję.
Nie słyszałem nigdy nic o autorze, więc postanowiłem spróbować i posmakować. Najpierw z wikipedii dowiedziałem się, że Rudnicki /ur.1956/ od 1983 przebywa w Niemczech, że współpracuje z „Twórczością”, że dużo dobrego mówiono o nominowanej do „Nike” jego ósmej książce pt „Śmierć czeskiego psa” oraz, że omawiana, wydana w 2013 r., jest jego dziewiątą.
Przeczytałem. I co ? BEŁKOT !!. Szukałem wytłumaczenia w różnicy pokoleń. Może ja - stary nie rozumiem młodych, ale spojrzałem na datę urodzin autora i wyliczyłem, że ten „awangardzista” to 57-letni /w chwili opublikowania książki/ ZGRED. W dodatku to nie debiut, a DZIEWIĄTA pozycja.
Poczułem zadowolenie, że nie poznałem twórczości tego pana. Acha, aby podbudować się w swoim sceptycyzmie zlustrowałem ilość opinii jego poszczególnych książek na naszym portalu /”lubimy czytać”/. Poza wspomnianą wcześniej „Śmiercią czeskiego psa” żadna z jego książek nie doczekała się więcej niż 4 opinii. I słusznie. Gratuluję Państwu i dziękuję.
Ewa Berberyusz - "Książę z Maisons-Laffitte"
Ewa BERBERYUSZ - “Książę z Maisons-Laffitte”
Giedroyć nic nowego w tej książce nie powiedział; wszystko to znamy z innych jego publikacji, a szczególnie z korespondencji z Mieroszewskim, Stempowskim, Wańkowiczem, i in. Ale opracowanie Berberyusz mam akurat pod ręką, a poruszona gama tematów jest szeroka i mimo pewnej powierzchowności, oddaje całość doktryny głoszonej przez Księcia.
Wydana w 2000 r książka jest szczególnie wartościowa dzisiaj, gdy Polska wykazuje się brakiem spójnej, przemyślanej koncepcji polityki wobec wschodnich sąsiadów. Nie będę wyłuszczał kardynalnych błędów w tworzeniu korzystnych dla Polski stosunków z obu stronami konfliktu ukraińskiego tj Rosją i Ukrainą, jak i Białorusią czy Litwą, bo pokutuje wytworzone w społeczeństwie przekonanie, że Lwów czy Wilno są nasze, że „rezuny” mordowały Polaków, a Unia Lubelska /czyli litewska Targowica/ była dobrodziejstwem dla naszych sąsiadów. Zdolność jednostronnej interpretacji przekroczyła wszelkie granice rozsądku; ba, mimo prowadzenia wycieczek do Muzeum Narodowego uczniowie nie zauważają, że Czech Matejko na pierwszym planie bitwy pod Grunwaldem przedstawił księcia Witolda, podczas gdy jego braciszek Władysław, król Polski, jest ledwo widoczny w górnym rogu obrazu. Nikt też w szkołach nie naucza, że w oczach Europy bitwa pod Tannenbergiem toczyła się między CHRZEŚCIJANAMI – KRZYŻAKAMI a POGANAMI - Litwinami /mimo podwójnego chrzestu/, Żmudzinami, Tatarami etc oraz Polakami.
Istotna jest koncepcja dobrosąsiedzkich stosunków Giedroycia bazująca na akceptacji warunków geopolitycznych tj przede wszystkim na uznaniu suwerennej Litwy, Białorusi i Ukrainy, przestaniu snucia nadziei na odzyskanie skolonizowanych niegdyś terenów i wypracowaniu wspólnej koncepcji wobec zapędów imperialnych Rosji. Przypomnijmy, że w duchu tym wypowiadali się i Miłosz, i Konwicki, i Jasienica, i inni, pochodzący również z terenów należących poniekąd do Polski.
Zacytujmy fragment wypowiedzi Giedroycia nt Ukrainy /jak i Rosji/: /str.62/:
„..Do nas należy pierwszy krok, bo jesteśmy narodem mocniejszym, oni dopiero raczkują - nie mówiąc juz o tym, że są nam BARDZIEJ POTRZEBNI NIŻ ODWROTNIE, bo stanowią TAMPON MIĘDZY NAMI I ROSJĄ... Trzeba pomagać Ukraińcom, NIE DOPROWADZAJĄC DO KONFLIKTU POLSKO-ROSYJSKIEGO, KTÓRY BYŁBY DLA NAS ZABÓJCZY. W Rosji naszą stawka jest elita umysłowa. Nastawiona propolsko... ..Trzeba wydawać książki po rosyjsku. „Ferdydurke” byłaby dla nich objawieniem kulturalnym.. ..Zamiast owczym pędem gnać do Stanów, wysyłać młodzież do Rosji.. niech się uczą języka i kraju..”. /podk.moje/
A u nas pogarda, kompleks wyższości, rusofobia, a jak wysyłamy na Wschód to księży. A Giedroyć mówi:
/str.71/ „Nie wysyłać misjonarzy do Rosji, drażniąc tym prawosławie..”
I dalej o watykańskim prozelityzmie /str.104/:
/WATYKAN/ „Robi w Rosji akcję misyjną. Jeżeli chce nawracać Rosjan na katolicyzm, to jego prawo, ale niech NIE ROBI TEGO RĘKAMI POLSKIMI. Posyłamy księży na Ukrainę i Białoruś specjalnie językowo szkolonych - PO ROSYJSKU!!..”/podk.moje/
Bo to jest stawianie rosyjskojęzycznych katolików Polaków przeciw prawosławnemu społeczeństwu mającemu złe skojarzenia z językiem rosyjskim i panami-Polakami. Z powodu uprawianego przez POLAKÓW prozelityzmu PAPIEŻ POLAK nie doczekał się zaproszenia do Rosji. Jeszcze dwie perełki: pierwsza o sądzeniu Jaruzelskiego: /str.115/:
„...skoro Okrągły Stół zaistniał w takim składzie.. ...to ci, którzy ją /władzę/ z rąk Jaruzelskiego przejęli, nie mogą .. ..stawiać go przed sądem. Państwo jest.. czymś nadrzędnym, a jego ciągłość atrybutów - czymś niezbędnym dla zachowania pozycji w świecie..”
Druga - to przypomnienie II RP: /str.39/
„Niewyobrażalna rzecz, żeby będąc w rządzie, poprawiać sobie warunki mieszkaniowe. Prystor, Sławek czy jego minister, Roman, płacili komorne ze swoich pensji; wynajmowali to, na co ich było stać..”.
No i jeszcze muszę o reprywatyzacji, która spowodowała masowe eksmisje i tragedie życiowe ludzi, którzy często wypracowali swoje mieszkania ciężką pracą /np.mieszkania zakladowe/: /str.39/
„REPRYWATYZACJA - de facto, nie do przeprowadzenia; więc zostawić, jak jest, to, co przeprowadzono ZGODNIE Z PRAWEM PRL; uszanowac jedynie prawowitgo właściciela tablicą..”/podk.moje/
NIESTETY, mądrego człowieka nie posłuchano!!
Giedroyć nic nowego w tej książce nie powiedział; wszystko to znamy z innych jego publikacji, a szczególnie z korespondencji z Mieroszewskim, Stempowskim, Wańkowiczem, i in. Ale opracowanie Berberyusz mam akurat pod ręką, a poruszona gama tematów jest szeroka i mimo pewnej powierzchowności, oddaje całość doktryny głoszonej przez Księcia.
Wydana w 2000 r książka jest szczególnie wartościowa dzisiaj, gdy Polska wykazuje się brakiem spójnej, przemyślanej koncepcji polityki wobec wschodnich sąsiadów. Nie będę wyłuszczał kardynalnych błędów w tworzeniu korzystnych dla Polski stosunków z obu stronami konfliktu ukraińskiego tj Rosją i Ukrainą, jak i Białorusią czy Litwą, bo pokutuje wytworzone w społeczeństwie przekonanie, że Lwów czy Wilno są nasze, że „rezuny” mordowały Polaków, a Unia Lubelska /czyli litewska Targowica/ była dobrodziejstwem dla naszych sąsiadów. Zdolność jednostronnej interpretacji przekroczyła wszelkie granice rozsądku; ba, mimo prowadzenia wycieczek do Muzeum Narodowego uczniowie nie zauważają, że Czech Matejko na pierwszym planie bitwy pod Grunwaldem przedstawił księcia Witolda, podczas gdy jego braciszek Władysław, król Polski, jest ledwo widoczny w górnym rogu obrazu. Nikt też w szkołach nie naucza, że w oczach Europy bitwa pod Tannenbergiem toczyła się między CHRZEŚCIJANAMI – KRZYŻAKAMI a POGANAMI - Litwinami /mimo podwójnego chrzestu/, Żmudzinami, Tatarami etc oraz Polakami.
Istotna jest koncepcja dobrosąsiedzkich stosunków Giedroycia bazująca na akceptacji warunków geopolitycznych tj przede wszystkim na uznaniu suwerennej Litwy, Białorusi i Ukrainy, przestaniu snucia nadziei na odzyskanie skolonizowanych niegdyś terenów i wypracowaniu wspólnej koncepcji wobec zapędów imperialnych Rosji. Przypomnijmy, że w duchu tym wypowiadali się i Miłosz, i Konwicki, i Jasienica, i inni, pochodzący również z terenów należących poniekąd do Polski.
Zacytujmy fragment wypowiedzi Giedroycia nt Ukrainy /jak i Rosji/: /str.62/:
„..Do nas należy pierwszy krok, bo jesteśmy narodem mocniejszym, oni dopiero raczkują - nie mówiąc juz o tym, że są nam BARDZIEJ POTRZEBNI NIŻ ODWROTNIE, bo stanowią TAMPON MIĘDZY NAMI I ROSJĄ... Trzeba pomagać Ukraińcom, NIE DOPROWADZAJĄC DO KONFLIKTU POLSKO-ROSYJSKIEGO, KTÓRY BYŁBY DLA NAS ZABÓJCZY. W Rosji naszą stawka jest elita umysłowa. Nastawiona propolsko... ..Trzeba wydawać książki po rosyjsku. „Ferdydurke” byłaby dla nich objawieniem kulturalnym.. ..Zamiast owczym pędem gnać do Stanów, wysyłać młodzież do Rosji.. niech się uczą języka i kraju..”. /podk.moje/
A u nas pogarda, kompleks wyższości, rusofobia, a jak wysyłamy na Wschód to księży. A Giedroyć mówi:
/str.71/ „Nie wysyłać misjonarzy do Rosji, drażniąc tym prawosławie..”
I dalej o watykańskim prozelityzmie /str.104/:
/WATYKAN/ „Robi w Rosji akcję misyjną. Jeżeli chce nawracać Rosjan na katolicyzm, to jego prawo, ale niech NIE ROBI TEGO RĘKAMI POLSKIMI. Posyłamy księży na Ukrainę i Białoruś specjalnie językowo szkolonych - PO ROSYJSKU!!..”/podk.moje/
Bo to jest stawianie rosyjskojęzycznych katolików Polaków przeciw prawosławnemu społeczeństwu mającemu złe skojarzenia z językiem rosyjskim i panami-Polakami. Z powodu uprawianego przez POLAKÓW prozelityzmu PAPIEŻ POLAK nie doczekał się zaproszenia do Rosji. Jeszcze dwie perełki: pierwsza o sądzeniu Jaruzelskiego: /str.115/:
„...skoro Okrągły Stół zaistniał w takim składzie.. ...to ci, którzy ją /władzę/ z rąk Jaruzelskiego przejęli, nie mogą .. ..stawiać go przed sądem. Państwo jest.. czymś nadrzędnym, a jego ciągłość atrybutów - czymś niezbędnym dla zachowania pozycji w świecie..”
Druga - to przypomnienie II RP: /str.39/
„Niewyobrażalna rzecz, żeby będąc w rządzie, poprawiać sobie warunki mieszkaniowe. Prystor, Sławek czy jego minister, Roman, płacili komorne ze swoich pensji; wynajmowali to, na co ich było stać..”.
No i jeszcze muszę o reprywatyzacji, która spowodowała masowe eksmisje i tragedie życiowe ludzi, którzy często wypracowali swoje mieszkania ciężką pracą /np.mieszkania zakladowe/: /str.39/
„REPRYWATYZACJA - de facto, nie do przeprowadzenia; więc zostawić, jak jest, to, co przeprowadzono ZGODNIE Z PRAWEM PRL; uszanowac jedynie prawowitgo właściciela tablicą..”/podk.moje/
NIESTETY, mądrego człowieka nie posłuchano!!
Wednesday, 27 August 2014
Carlos ZAFON - "Gra anioła"
Carlos ZAFON - “Gra anioła”
Zafrapowały mnie liczby na naszym /”lubimy czytać”/ portalu. 11 350 ocen, 900 opinii, średnia 7,45. A że „dla towarzystwa cygan dał się powiesić”, to i ja zdecydowałem się dołączyć do opiniujących.
Przy takiej ilości opinii wypada się skracać. A więc nie jest to literatura wysokich lotów, ale CZYTA SIĘ JĄ ŁATWO, MIŁO I PRZYJEMNIE.
Niewątpliwie umiejętne naśladownictwo i zapożyczenia zasługują na uznanie, jeśli, tak jak w tym przypadku, radują czytelnika. Bo takie wrażenie mnie towarzyszyło od pierwszych stron. Atmosfera redakcji i walka o publikacje przypomniała mnie Twaina i Londona, motyw biblioteki - Borgesa, Eco, France’a czy Canetti’ego, zbliżenia /nie tylko seksualne/ z duchami, marami, zjawami etc - Poe’go, Grabińskiego czy Austera, a konszachty z diabłem choćby - „Fausta”. Z kolei gadanie o przyczynach i roli religii to populistyczne uproszczenie np „Historii Boga” Kareen Armstrong.
Z 605 stron wybrałem zaledwie jeden cytat wart mojej uwagi, ale i on głównie ze względu na mój wiek: /str.287/
„-Starość jest wodą na młyn łatwowierności. Kiedy śmierć stuka do drzwi, sceptycyzm wyskakuje przez okno. Wystarczy mały zawalik, a człowiek gotów jest uwierzyć nawet w Czerwonego Kapturka”.
Reaasumując: baśń o wartkiej akcji, śmiało można polecić przeciętnemu czytelnikowi, a ja-stary choć zadowolony, to dalszych książek tego autora nie przeczytam, bo mnie mało czasu zostało...
Zafrapowały mnie liczby na naszym /”lubimy czytać”/ portalu. 11 350 ocen, 900 opinii, średnia 7,45. A że „dla towarzystwa cygan dał się powiesić”, to i ja zdecydowałem się dołączyć do opiniujących.
Przy takiej ilości opinii wypada się skracać. A więc nie jest to literatura wysokich lotów, ale CZYTA SIĘ JĄ ŁATWO, MIŁO I PRZYJEMNIE.
Niewątpliwie umiejętne naśladownictwo i zapożyczenia zasługują na uznanie, jeśli, tak jak w tym przypadku, radują czytelnika. Bo takie wrażenie mnie towarzyszyło od pierwszych stron. Atmosfera redakcji i walka o publikacje przypomniała mnie Twaina i Londona, motyw biblioteki - Borgesa, Eco, France’a czy Canetti’ego, zbliżenia /nie tylko seksualne/ z duchami, marami, zjawami etc - Poe’go, Grabińskiego czy Austera, a konszachty z diabłem choćby - „Fausta”. Z kolei gadanie o przyczynach i roli religii to populistyczne uproszczenie np „Historii Boga” Kareen Armstrong.
Z 605 stron wybrałem zaledwie jeden cytat wart mojej uwagi, ale i on głównie ze względu na mój wiek: /str.287/
„-Starość jest wodą na młyn łatwowierności. Kiedy śmierć stuka do drzwi, sceptycyzm wyskakuje przez okno. Wystarczy mały zawalik, a człowiek gotów jest uwierzyć nawet w Czerwonego Kapturka”.
Reaasumując: baśń o wartkiej akcji, śmiało można polecić przeciętnemu czytelnikowi, a ja-stary choć zadowolony, to dalszych książek tego autora nie przeczytam, bo mnie mało czasu zostało...
Monday, 25 August 2014
Eustachy RYLSKI - "Obok Julii"
Eustachy RYLSKI - “Obok Julii”
W trakcie lektury zapominałem, że jest pisana w pierwszej osobie i zżymałem się na obraz narcystycznego bohatera na pierwszych 70 stronach. A to przecież staruch wspomina ironicznie swoją młodość. Ziemianin Rylski nie może się obyć bez hrabiów, grafów, baronów etc, /lecz do tego już się przyzwyczaiłem przy wcześniejszej lekturze jego powieści/, jak i bez melancholijnych opisów przyrody /z tym trudniej/. Jakby nie było wypracował swój oryginalny styl, i to należy zaliczyć mu jako duży plus. Ale podobnie jak w innych utworach czujemy wiaterek ze wschodu.
Tradycyjnie przeczytałem wszystkie recenzje, tak profesjonalne, jak i zwykłych czytelników, i nie spotkałem NIGDZIE wzmianki o symbolicznym nazwisku bohatera RUCZAJ, które wiele mówi. A co mówi, nie powiem ze względu na szacunek dla Państwa. Również nie spostrzegłem, by ktoś zauważył, że prawdziwymi bohaterami są BŁOK i SZOSTAKOWICZ. Przecież bez nich cała motywacja postępowania Janka /i nie tylko jego/ ległaby w gruzach. Jakiś upór tkwi w podkreślaniu znaczenia fascynacji ówczesnej młodzieży Hemingwayem /dlaczego nikt nie zwrócił uwagi chociażby na wymienianego Faulknera?/ i podobieństwa do „Bazy Sokołowskiej” /ja znam pod tytułem „Następny do Raju”/ Hłaski.
Rylscy wywodzą się z Wołynia. „ I to widać, słychać i czuć”. Podobnie jak Miłosza czy Iwaszkiewicza, tak i Rylskiego ciągnie do poezji i kultury rosyjskiej. Rylscy to ziemianie, i to pomaga autorowi tworzyć „literaturę ziemiańską”.
Mimo opisowego języka, akcja toczy się wartko jak w kryminale, a mnogość wątków pomaga na ukazanie nie tylko Polski na przestrzeni circa 40 lat, lecz i całej Europy. A wiodącym tematem jest zamyślenie się starego Jana Ruczaja nad swoją PREDESTYNACJĄ.
Reasumując: dla mnie - najlepsza książka Rylskiego. I czekam na następne.
W trakcie lektury zapominałem, że jest pisana w pierwszej osobie i zżymałem się na obraz narcystycznego bohatera na pierwszych 70 stronach. A to przecież staruch wspomina ironicznie swoją młodość. Ziemianin Rylski nie może się obyć bez hrabiów, grafów, baronów etc, /lecz do tego już się przyzwyczaiłem przy wcześniejszej lekturze jego powieści/, jak i bez melancholijnych opisów przyrody /z tym trudniej/. Jakby nie było wypracował swój oryginalny styl, i to należy zaliczyć mu jako duży plus. Ale podobnie jak w innych utworach czujemy wiaterek ze wschodu.
Tradycyjnie przeczytałem wszystkie recenzje, tak profesjonalne, jak i zwykłych czytelników, i nie spotkałem NIGDZIE wzmianki o symbolicznym nazwisku bohatera RUCZAJ, które wiele mówi. A co mówi, nie powiem ze względu na szacunek dla Państwa. Również nie spostrzegłem, by ktoś zauważył, że prawdziwymi bohaterami są BŁOK i SZOSTAKOWICZ. Przecież bez nich cała motywacja postępowania Janka /i nie tylko jego/ ległaby w gruzach. Jakiś upór tkwi w podkreślaniu znaczenia fascynacji ówczesnej młodzieży Hemingwayem /dlaczego nikt nie zwrócił uwagi chociażby na wymienianego Faulknera?/ i podobieństwa do „Bazy Sokołowskiej” /ja znam pod tytułem „Następny do Raju”/ Hłaski.
Rylscy wywodzą się z Wołynia. „ I to widać, słychać i czuć”. Podobnie jak Miłosza czy Iwaszkiewicza, tak i Rylskiego ciągnie do poezji i kultury rosyjskiej. Rylscy to ziemianie, i to pomaga autorowi tworzyć „literaturę ziemiańską”.
Mimo opisowego języka, akcja toczy się wartko jak w kryminale, a mnogość wątków pomaga na ukazanie nie tylko Polski na przestrzeni circa 40 lat, lecz i całej Europy. A wiodącym tematem jest zamyślenie się starego Jana Ruczaja nad swoją PREDESTYNACJĄ.
Reasumując: dla mnie - najlepsza książka Rylskiego. I czekam na następne.
Sunday, 24 August 2014
Marek EDELMAN - "I była miłość w getcie"
Marek EDELMAN - “I była miłość w getcie..”
Mieliśmy okazję poznawać Marka EDELMANA /1919-2009/, jako lekarza-humanistę i człowieka do bólu szczerego, ale ostrożnego w wyrażaniu radykalnych sądów. Dlatego też przytacza słowa, które usłyszał w 1946 r., w Ogrodzie Luksemburskim, od Żyda, ówczesnego, premiera Francji – Leona Bluma: /str.24/
„Tego nie zrobili Niemcy, to zrobili ludzie”.
Bo nienawiść i idąca za nią „skłonność do niszczenia i zabijania” jest o wiele łatwiejsza od miłości, która „wymaga wysiłku i poświęcenia”.
Wspomnień Edelmana nie śmiem recenzować, bo już sam lektura wywołuje wypieki. Muszę tylko przyznać, że nie zrozumiałem sekwencji dot. Aleksandra Kamińskiego /1903-78/, harcmistrza, autora „Kamieni na szaniec”: /str.129/
„..Kiedyś, już za czasów KOR, będąc u doktora Józefa Rybickiego, zapytałem go, dlaczego Kamiński nie przystąpił do KOR. Wtedy pan doktor wstał powoli z fotela, podszedł do łóżka, na którym było rozłożone całe jego archiwum, i ze sterty papierów wyjął gęsto zapisaną kartkę: „Ja go zaprosiłem i tu jest odpowiedż. Sam pan rozumie, że odpowiedż musi być odmowna, skoro jest taka długa”. Zapytałem, czy mogę ją przeczytać. „Nie, bo to jest nasza prywatna korespondencja.
Zacytować muszę również dwa fragmenty z wypowiedzi Edelmana na konferencji „Pamięć polska - pamięć żydowska” w Krakowie w 1995 r. /str.156/:
„Przede wszystkim trzeba pamiętać o jednym: czym był Holokaust. To nieprawda, że to była sprawa tylko żydowska. To nieprawda, że to była sprawa tylko tych kilku szmalcowników. Czy kilkunastu. Czy kilkudziesięciu. Czy kilkuset. To nieprawda, że to była sprawa stu czy dwustu tysięcy Niemców, którzy osobiście brali udział w tych mordach. Nie, to była sprawa Europy i SPRAWA CYWILIZACJI EUROPEJSKIEJ, która stworzyła fabryki śmierci. HOLOKAUST JEST KLĘSKĄ CYWILIZACJI..”. /podkr.moje/
I kończę mój komentarz drugim fragmentem stanowiącym poniekąd idee fixe tych wspomnień: /str.158/
„To było tak: wychodził Żyd z getta, stał tłum ludzi, a w nim dwóch szmalcowników. Tylko dwóch ich było i TYLKO TYCH DWÓCH ZROBIŁO, CO ZROBIŁO, POZOSTALI ODWRACALI GŁOWY i nie chcieli tego widzieć. Bo to bardzo przykra rzecz. A jednak pozostali świadkami. A BIERNY ŚWIADEK STAJE SIĘ WSPÓŁWINNY. W ekstremalnych sytuacjach BIERNOŚĆ JEST PRZESTĘPSTWEM”. /podkr.moje/
Wspomnienia kończy „słowniczek” osób, które nie powinny ulec zapomnieniu.
Mieliśmy okazję poznawać Marka EDELMANA /1919-2009/, jako lekarza-humanistę i człowieka do bólu szczerego, ale ostrożnego w wyrażaniu radykalnych sądów. Dlatego też przytacza słowa, które usłyszał w 1946 r., w Ogrodzie Luksemburskim, od Żyda, ówczesnego, premiera Francji – Leona Bluma: /str.24/
„Tego nie zrobili Niemcy, to zrobili ludzie”.
Bo nienawiść i idąca za nią „skłonność do niszczenia i zabijania” jest o wiele łatwiejsza od miłości, która „wymaga wysiłku i poświęcenia”.
Wspomnień Edelmana nie śmiem recenzować, bo już sam lektura wywołuje wypieki. Muszę tylko przyznać, że nie zrozumiałem sekwencji dot. Aleksandra Kamińskiego /1903-78/, harcmistrza, autora „Kamieni na szaniec”: /str.129/
„..Kiedyś, już za czasów KOR, będąc u doktora Józefa Rybickiego, zapytałem go, dlaczego Kamiński nie przystąpił do KOR. Wtedy pan doktor wstał powoli z fotela, podszedł do łóżka, na którym było rozłożone całe jego archiwum, i ze sterty papierów wyjął gęsto zapisaną kartkę: „Ja go zaprosiłem i tu jest odpowiedż. Sam pan rozumie, że odpowiedż musi być odmowna, skoro jest taka długa”. Zapytałem, czy mogę ją przeczytać. „Nie, bo to jest nasza prywatna korespondencja.
Zacytować muszę również dwa fragmenty z wypowiedzi Edelmana na konferencji „Pamięć polska - pamięć żydowska” w Krakowie w 1995 r. /str.156/:
„Przede wszystkim trzeba pamiętać o jednym: czym był Holokaust. To nieprawda, że to była sprawa tylko żydowska. To nieprawda, że to była sprawa tylko tych kilku szmalcowników. Czy kilkunastu. Czy kilkudziesięciu. Czy kilkuset. To nieprawda, że to była sprawa stu czy dwustu tysięcy Niemców, którzy osobiście brali udział w tych mordach. Nie, to była sprawa Europy i SPRAWA CYWILIZACJI EUROPEJSKIEJ, która stworzyła fabryki śmierci. HOLOKAUST JEST KLĘSKĄ CYWILIZACJI..”. /podkr.moje/
I kończę mój komentarz drugim fragmentem stanowiącym poniekąd idee fixe tych wspomnień: /str.158/
„To było tak: wychodził Żyd z getta, stał tłum ludzi, a w nim dwóch szmalcowników. Tylko dwóch ich było i TYLKO TYCH DWÓCH ZROBIŁO, CO ZROBIŁO, POZOSTALI ODWRACALI GŁOWY i nie chcieli tego widzieć. Bo to bardzo przykra rzecz. A jednak pozostali świadkami. A BIERNY ŚWIADEK STAJE SIĘ WSPÓŁWINNY. W ekstremalnych sytuacjach BIERNOŚĆ JEST PRZESTĘPSTWEM”. /podkr.moje/
Wspomnienia kończy „słowniczek” osób, które nie powinny ulec zapomnieniu.
Saturday, 23 August 2014
Ewa BEYNAR-CZECZOTT - "Mój ojciec PAWEŁ JASIENICA"
Ewa BEYNAR-CZECZOTT - “Mój ojciec –PAWEŁ JASIENICA”
KAŻDY POLAK WINIEN PRZECZYTAĆ, bo jak napisał w przedmowie prof. Władysław Bartoszewski: /str.17/
„Wszyscy mamy do spłacenia Lechowi Beynarowi - Pawłowi Jasienicy dług wdzięczności za to, co zrobił w walce o niepodległość Polski i duchową suwerenność Polaków, szczególnie dlatego, że los nie pozwolił mu na satysfakcję pełnej rehabilitacji politycznej i moralnej za życia, a zbieg moralnie przestępczych działań ludzi podłych i ludzi małych przyjmuje w sprawie Pawła Jasienicy wymiar greckiej tragedii”.
Gdyby nie potworna krzywda wyrządzona temu WIELKIEMU POLAKOWI, to wątek Beynara byłby najśmieszniejszy wśród idotyzmów wypowiadanych przez męza Żydówki Szoken, czyli towarzysza WIESŁAWA w i po wypadkach marcowych 1968 r. Jeszcze w trakcie marcowej zadymy, usłyszałem Gomułkę wymieniającego wśród agentów syjonistycznych - JASIENICĘ vel BEYNARA. Zrywaliśmy z moim śp Ojcem boki ze śmiechu, bo właśnie niedawno skończyliśmy czytać pierwsze dwa tomy „Rzeczpospolitej Obojga Narodów” /wyd.w 1967, a wcześniej dyskutowaliśmy o „Polsce Piastów” i „Polsce Jagiellonów” /wyd.w 1963/. Ponadto „od zawsze” czytaliśmy „Tygodnik Powszechny”, z którym Jasienica współpracował. Zacietrzewionego analfabetę Gomułkę ktoś wypuścił w maliny, bo ulica warszawska natychmiast wychwyciła absurd, aby „bandyta” od Łupaszki miał być Żydem. Ośmieszony i zdesperowany tow.Wiesław posunął się do HANIEBNEGO, OHYDNEGO POMÓWIENIA publicznie obwieszczając, że: /str.10-11/
„śledztwo przeciwko Jasienicy zostało umorzone z powodów, które są mu znane. Został on zwolniony z więzienia”
Była to sugestia, że Jasienica wydał towarzyszy broni z wileńskiego oddziału AK, pod dowództwem mjr Szyndzielorza- „Łupaszki”, a aby nie było wątpliwości, dodał: /tamże/
„...wielu członków jego bandy zostało aresztowanych i skazanych przez sąd na karę śmierci”.
Pisarza, umierającego dwa lata póżniej na raka płuc, dobił sługus reżimu Melchior Wańkowicz, który
„nakłaniał Pawła, i to w sposób dość natarczywy.. ..do przyznania się, że jednak zaciągnął jakieś zobowiązania wobec bezpieki...”
Nawiązując do słów prof.Bartoszewskiego o greckiej tragedii, zaznaczmy, że ślub z agentką bezpieki - Neną Zofią Darowską /primo voto O’Bretanny/ wziął na 8 m-cy przed śmiercią i nigdy nie dowiedział się o jej codziennych raportach, pisanych od chwili poznania tj 65 r. /Podobno na kanwie tej historii zrobiono ostatnio film fabularny w Polsce/.
Podkreślmy, że omawiane wspomnienia córki cechuje rzetelność, zwięzłość i szczegółowa faktografia, a fakt, że współspadkobiercą spuścizny Jasienicy pozostaje syn żony-agentki świadczy o sile postkomuny w obecnym aparacie sądowniczym. W normalnie funkcjonującym państwie, z IPN-em pochłaniającym olbrzymie pieniądze, wszelkie prawa powinny być zabrane jeszcze przed jej zgonem w 1997 roku. KAT BBENEFICJENTEM OFIARY !!!
KAŻDY POLAK WINIEN PRZECZYTAĆ, bo jak napisał w przedmowie prof. Władysław Bartoszewski: /str.17/
„Wszyscy mamy do spłacenia Lechowi Beynarowi - Pawłowi Jasienicy dług wdzięczności za to, co zrobił w walce o niepodległość Polski i duchową suwerenność Polaków, szczególnie dlatego, że los nie pozwolił mu na satysfakcję pełnej rehabilitacji politycznej i moralnej za życia, a zbieg moralnie przestępczych działań ludzi podłych i ludzi małych przyjmuje w sprawie Pawła Jasienicy wymiar greckiej tragedii”.
Gdyby nie potworna krzywda wyrządzona temu WIELKIEMU POLAKOWI, to wątek Beynara byłby najśmieszniejszy wśród idotyzmów wypowiadanych przez męza Żydówki Szoken, czyli towarzysza WIESŁAWA w i po wypadkach marcowych 1968 r. Jeszcze w trakcie marcowej zadymy, usłyszałem Gomułkę wymieniającego wśród agentów syjonistycznych - JASIENICĘ vel BEYNARA. Zrywaliśmy z moim śp Ojcem boki ze śmiechu, bo właśnie niedawno skończyliśmy czytać pierwsze dwa tomy „Rzeczpospolitej Obojga Narodów” /wyd.w 1967, a wcześniej dyskutowaliśmy o „Polsce Piastów” i „Polsce Jagiellonów” /wyd.w 1963/. Ponadto „od zawsze” czytaliśmy „Tygodnik Powszechny”, z którym Jasienica współpracował. Zacietrzewionego analfabetę Gomułkę ktoś wypuścił w maliny, bo ulica warszawska natychmiast wychwyciła absurd, aby „bandyta” od Łupaszki miał być Żydem. Ośmieszony i zdesperowany tow.Wiesław posunął się do HANIEBNEGO, OHYDNEGO POMÓWIENIA publicznie obwieszczając, że: /str.10-11/
„śledztwo przeciwko Jasienicy zostało umorzone z powodów, które są mu znane. Został on zwolniony z więzienia”
Była to sugestia, że Jasienica wydał towarzyszy broni z wileńskiego oddziału AK, pod dowództwem mjr Szyndzielorza- „Łupaszki”, a aby nie było wątpliwości, dodał: /tamże/
„...wielu członków jego bandy zostało aresztowanych i skazanych przez sąd na karę śmierci”.
Pisarza, umierającego dwa lata póżniej na raka płuc, dobił sługus reżimu Melchior Wańkowicz, który
„nakłaniał Pawła, i to w sposób dość natarczywy.. ..do przyznania się, że jednak zaciągnął jakieś zobowiązania wobec bezpieki...”
Nawiązując do słów prof.Bartoszewskiego o greckiej tragedii, zaznaczmy, że ślub z agentką bezpieki - Neną Zofią Darowską /primo voto O’Bretanny/ wziął na 8 m-cy przed śmiercią i nigdy nie dowiedział się o jej codziennych raportach, pisanych od chwili poznania tj 65 r. /Podobno na kanwie tej historii zrobiono ostatnio film fabularny w Polsce/.
Podkreślmy, że omawiane wspomnienia córki cechuje rzetelność, zwięzłość i szczegółowa faktografia, a fakt, że współspadkobiercą spuścizny Jasienicy pozostaje syn żony-agentki świadczy o sile postkomuny w obecnym aparacie sądowniczym. W normalnie funkcjonującym państwie, z IPN-em pochłaniającym olbrzymie pieniądze, wszelkie prawa powinny być zabrane jeszcze przed jej zgonem w 1997 roku. KAT BBENEFICJENTEM OFIARY !!!
Eustachy RYLSKI - "Na Grobli"
Eustachy RYLSKI - „Na Grobli”
Rylski w rozmowie z Krzysztofem Masłoniem /w „Rzeczpospolitej” z 16.10.2010/ sam przyznaje, że pierwowzorem Sewerynowicza był Iwaszkiewicz. I TO JEST KOLOSALNY BŁĄD !!! Bo większosci czytelników nie interesuje już książka jako twór literacki, lecz tylko porównanie treści z życiem Iwaszkiewicza, a szczególnie z wydanymi niedawno jego „Dziennikami”. Dowodem są wszystkie recenzje, które więcej mówia o Iwaszkiewiczu, niż o Sewerynowiczu. Nie przeszkadza temu ani ZASADNICZA rozbieżność dat, ani odmienna sytuacja rodzinna. Rylski, w rozmowie, przyznaje się, że nigdy osobiście nie poznał Iwaszkiewicza, no i, co logiczne, nie zamienił z nim ani słowa. Twierdzę, że lepiej byłoby dla autora i jego książki zostawić ewentualne skojarzenia krytykom i czytelnikom, bo książka sama w sobie zasługuje na uwagę.
Iwaszkiewicz /1894-1980/, w 1963 r miał 67 lat, a bohater książki 50, no i wręczenia Nagrody Nobla Miłoszowi nie doczekał. Po przeczytaniu „Dzienników” widzę więcej różnic między nimi niz punktów stycznych. I całe szczęście, bo łatwiej mnie ocenić książkę. Wspólna jest na pewno PYCHA.
Treść jest powszechnie znana /i podawana w większości recenzji/, więc ja chciałbym tylko podkreślić zróżnicowany język charakterystyczny dla każdej z postaci. Autor wywiązał się z tego przekonywująco. Uwagę moją zwróciła trafna wypowiedż świadcząca o braku możliwości zrozumienia Wschodu Europy przez Zachód /aktualne i dzisiaj/: /str.94-5/
„..komunikat nie powinien zawierać nawet śladu podejrzenia o antyrosyjskość, więc antyradzieckość, bo to europejskich intelektualistów wyjątkowo irytuje. Rozumie pan. Dla nich ZSRR nie jest piekłem, Lenin to historiozof ze szkoły Wissariona Bielińskiego. Stalin to tylko trzydziesty czwarty azjatycki satrapa, łagodniejszy przecież od Temudzyna, Murada Wielkiego czy Bajbarsa. Dzierżyński jest starszym bratem Che Guevary a Beria... no cóż, Beria to wypadek przy pracy”.
Wstrząsające jest odkrycie się bohatera przed rodziną w trakcie przyjęcia przednoblowskiego: /str.99,101 i dalsze/
„...Świat wartości zniknął. Jesteśmy postawieni wobec ślepych sił obojętnego biegu rzeczy. Pustki i nocy kosmicznej. Jesteśmy zagubionymi we wszechświecie wędrowcami nie znającymi ni sensu, ni celu.. ...urodziłem się bez instynktu Boga i bez łaski wiary.... ..Konieczność istnienia Boga jako jedynego bytu niepodlegającego dyskusji nie potwierdzało żadne doświadczenie ze samym sobą.... w pysze zasmakowałem. Zaprzyjażniłem się z nią i nie pamiętam, żeby mnie kiedy zawiodła. To ona uczyniła ze mnie pisarza i mężczyznę. I nawet teraz, kiedy zapadam się w nieubłaganą starość, kiedy czuję w sobie jej chłód i pustkę, to nie dostrzegam w nich niczego nie do pokonania, bo unosi mnie nad nimi moja pycha. Jeżeli nie jest ona drogą do Boga, jeżeli tylko jej przeciwieństwo może nas do niego doprowadzić, to bym się do niego nie wybrał, nawet gdybym otrzymał osobiste zaproszenie. Nawet wtedy, jeśli jedyną do niego drogą jest pokora, bo ją pieprzę. Pieprzę!”.
Podsumowanie: warto przeczytać, lecz dla przeciętnego czytelnika jest to lektura trudna
Rylski w rozmowie z Krzysztofem Masłoniem /w „Rzeczpospolitej” z 16.10.2010/ sam przyznaje, że pierwowzorem Sewerynowicza był Iwaszkiewicz. I TO JEST KOLOSALNY BŁĄD !!! Bo większosci czytelników nie interesuje już książka jako twór literacki, lecz tylko porównanie treści z życiem Iwaszkiewicza, a szczególnie z wydanymi niedawno jego „Dziennikami”. Dowodem są wszystkie recenzje, które więcej mówia o Iwaszkiewiczu, niż o Sewerynowiczu. Nie przeszkadza temu ani ZASADNICZA rozbieżność dat, ani odmienna sytuacja rodzinna. Rylski, w rozmowie, przyznaje się, że nigdy osobiście nie poznał Iwaszkiewicza, no i, co logiczne, nie zamienił z nim ani słowa. Twierdzę, że lepiej byłoby dla autora i jego książki zostawić ewentualne skojarzenia krytykom i czytelnikom, bo książka sama w sobie zasługuje na uwagę.
Iwaszkiewicz /1894-1980/, w 1963 r miał 67 lat, a bohater książki 50, no i wręczenia Nagrody Nobla Miłoszowi nie doczekał. Po przeczytaniu „Dzienników” widzę więcej różnic między nimi niz punktów stycznych. I całe szczęście, bo łatwiej mnie ocenić książkę. Wspólna jest na pewno PYCHA.
Treść jest powszechnie znana /i podawana w większości recenzji/, więc ja chciałbym tylko podkreślić zróżnicowany język charakterystyczny dla każdej z postaci. Autor wywiązał się z tego przekonywująco. Uwagę moją zwróciła trafna wypowiedż świadcząca o braku możliwości zrozumienia Wschodu Europy przez Zachód /aktualne i dzisiaj/: /str.94-5/
„..komunikat nie powinien zawierać nawet śladu podejrzenia o antyrosyjskość, więc antyradzieckość, bo to europejskich intelektualistów wyjątkowo irytuje. Rozumie pan. Dla nich ZSRR nie jest piekłem, Lenin to historiozof ze szkoły Wissariona Bielińskiego. Stalin to tylko trzydziesty czwarty azjatycki satrapa, łagodniejszy przecież od Temudzyna, Murada Wielkiego czy Bajbarsa. Dzierżyński jest starszym bratem Che Guevary a Beria... no cóż, Beria to wypadek przy pracy”.
Wstrząsające jest odkrycie się bohatera przed rodziną w trakcie przyjęcia przednoblowskiego: /str.99,101 i dalsze/
„...Świat wartości zniknął. Jesteśmy postawieni wobec ślepych sił obojętnego biegu rzeczy. Pustki i nocy kosmicznej. Jesteśmy zagubionymi we wszechświecie wędrowcami nie znającymi ni sensu, ni celu.. ...urodziłem się bez instynktu Boga i bez łaski wiary.... ..Konieczność istnienia Boga jako jedynego bytu niepodlegającego dyskusji nie potwierdzało żadne doświadczenie ze samym sobą.... w pysze zasmakowałem. Zaprzyjażniłem się z nią i nie pamiętam, żeby mnie kiedy zawiodła. To ona uczyniła ze mnie pisarza i mężczyznę. I nawet teraz, kiedy zapadam się w nieubłaganą starość, kiedy czuję w sobie jej chłód i pustkę, to nie dostrzegam w nich niczego nie do pokonania, bo unosi mnie nad nimi moja pycha. Jeżeli nie jest ona drogą do Boga, jeżeli tylko jej przeciwieństwo może nas do niego doprowadzić, to bym się do niego nie wybrał, nawet gdybym otrzymał osobiste zaproszenie. Nawet wtedy, jeśli jedyną do niego drogą jest pokora, bo ją pieprzę. Pieprzę!”.
Podsumowanie: warto przeczytać, lecz dla przeciętnego czytelnika jest to lektura trudna
Friday, 22 August 2014
Henryk GRYNBERG - "Memorbuch"
NIE ZGADZAM SIĘ!! Od tych słów zamierzam ponownie opublikować moje recenzje książek, których Państwo nie czytacie, a co do których wartości jestem głęboko przekonany. Ta idea powstała, gdy, dość przypadkowo, przejrzałem moje recenzje, które dostały najmniej plusów. Ale problem wnet okazał się o wiele poważniejszy, bo dotyczy książek za których recenzje dostałem od Państwa satysfakcjonującą ilość plusów, a mimo to poczytność tych naprawdę wartościowych pozycji jest znikoma. Wybieram tylko pozycje interesujące i zrozumiałe "dla każdego", a cykl zaczynam od utworów ks. Jana Twardowskiego.
Przyszedł czas na kontrowersyjnego Henryka Grynberga. Z trzech recenzowanych przeze mnie jego książek („Uchodźcy”, „Ciąg dalszy”, „Memorbuch”) zdecydowałem się polecić Państwu szczególnie „Memorbuch”. Uważam jednak za swój obowiązek wprowadzić Państwa w tematykę jego książek.
Żyd Kisiel (Stefan Kisielewski), spokrewniony z Hanką Sawicką (wł. Shapiro), kpił z różnorodności polskich Żydów, wymieniając Żyda – Polarnego - Czesława Centkiewicza czy Żyda – Pancernego - Janusza Przymanowskiego, ożenionego z Marią Hulewiczową, torturowaną przez Żyda Różańskiego (wł. Goldberg). Wymienieni (Kisiel, Centkiewicz, Przymanowski) - to polscy pisarze żydowskiego pochodzenia. Grynberg też, lecz on to Żyd - Antypolski. W recenzji „Uchodźców” pisałem”
„....No właśnie, tylko jak określić autora, ŻYDA, który w przeciwieństwie do „wykolejeńców”, już w czasie studiów, w wieku 20 lat, został agentem bezpieki. I ten wierny uczeń i podwładny swoich współplemieńców - Żydów, takich jak Berman Fejgin, Różański czy "Krwawa Luna" Brystygierowa, śmie krytykować polski antysemityzm. Na spotkaniu w Beverly Hill z Żydem Janem Kottem, mogli dyskutować, o publikacji tego drugiego, w której opisywał, jak Żydówka Brystygierowa uprawiała seks z UB-kami i osiągała orgazm, słysząc krzyki torturowanych. /Jan Kott, „Przyczynek do biografii”/.
A n t y p o l o n i z m Grynberga, znany z jego wcześniejszych publikacji (n p „Ciąg dalszy”) traci rację bytu w trakcie lektury omawianej książki. I co najciekawsze, że on w swoim zacietrzewieniu tego nie widzi. A ja, czytelnik, przerażony, opisanymi przez niego koneksjami Żydów w PRL poznaję niuansy WOJNY żydowsko – żydowskiej w Polsce, w tym „antysyjonistycznej” nagonki w 1968 r., w której ośmieszył się analfabeta GOMUŁKA, mający za żonę ŻYDÓWKĘ – Liwę Szoken)..."
Henryk GRYNBERG - “Memorbuch”
Na LC 7,23, a opinii 2, w tym moja z 28 plusami
Dotychczasowa recenzja, lekko poprawiona
UWAGA! 10 GWIAZDEK NIE DLA AUTORA, LECZ ZA SZEROKI MATERIAŁ DYSKUSYJNY
Widzę, że książkę wydano w 2000 r “z pomocą finansową Ministerstwa Kultury I Dziedzictwa Narodowego”. GRATULUJĘ !!! UBEK „REPORTER” NOBILITUJE WYSOKIEGO POLITRUKA /MAJOR/ OD BERLINGA. Fajne towarzystwo: dwóch NKWD-zistów i jeden ubek, wszyscy Żydzi, a protektorem Ministerstwo w „wolnej” Polsce. O antypolskości Grynberga pisałem w poprzedniej recenzji /p. „Uchodźcy”/, więc nie będę się powtarzał. Bohater jego książki to, po Borejszy-Goldbergu, najważniejsza osoba w świecie wydawniczym PRL-u, wieloletni dyrektor PWN Adam BROMBERG.
Teraz muszę wszystko wyjaśnić, bo nic w rzeczywistości nie jest białe/czarne. Podkreślmy więc pozytywy. Sama książka - duży materiał poznawczy, w tym wg mnie najcenniejsze autentyczne antysemickie wystąpienia posłów i senatorów w II RP, od których dostałem rumieńców, a potem ogarnął mnie wstyd i zażenowanie, że z mego KATOLICKIEGO narodu takie NIENAWISTNE kreatury się wywodzą.
Autor, bez względu na swoją przeszłość, ma prawo się wypowiedzieć, a my obowiązek go wysłuchać, w myśl kanonu „audiatur et altera pars”. Jest zdolny, ma niezłe pióro, a to, że fakty interpretuje w sposób mu wygodny, jest jego prawem. Natomiast jego KŁAMSTWA winny być zauważone i napiętnowane. Przez kogo?
Nie oczekuję, żeby przez wydawnictwo, bo to co się dzieje na rynku wydawniczym jest pozbawione jakiejkolwiek etyki zawodowej czy moralności. Natomiast SKANDALEM JEST, ŻE MINISTERSTWO MARNOTRAWI PIENIĄDZE PODATNIKÓW. Marnotrawi, to mało powiedziane, FINANSUJE SZKALOWANIE POLAKÓW. Ministerstwo, FINANSUJĄC KSIĄŻKĘ, NIE ZADBAŁO O JAKIKOLWIEK KOMENTARZ wypowiedzi autora. NIE MA ANI PRZEDMOWY, ANI POSŁOWIA, ANI PRZYPISÓW odnoszących się do półprawd czy kłamstw. A takich jest bez liku. Dla mnie szczególnie bolesne są półprawdy dotyczące wydarzeń marca 1968, gdyż sam dwukrotnie zaliczyłem „ścieżkę zdrowia”, a dzięki niebywałemu szczęściu udało mnie się odzyskać legitymację studencką, co pozwoliło obronić pracę magisterską w końcu marca na Wydziale Chemii PW, gdzie dziekanem był wspaniały człowiek i genialny popularyzator wiedzy, twórca „Problemów” i telewizyjnej „Eureki” - Żyd, prof. dr Józef HURWIC, który został zmuszony do wyjazdu do Marsylii.
Grynberg widzi tylko ofiary wśród współplemieńców, a ja podam dwa przykłady „walki z syjonizmem” tak absurdalne, że aż śmieszne. Córka przedwojennego endeka, a teraz bojownika o wolność Jerzego ANDRZEJEWSKIEGO - Agnieszka nie wychodziła z domu, bo wiedziała, że ówczesne władze szukają sposobu uderzenia w jej ojca, sygnatariusza listu 34. Nie przeszkodziło to władzom ogłosić, że była jedną z organizatorek wydarzeń na UW i wyrzucić ze studiów z wilczym biletem. W rzeczywistości nic ze strajkującymi studentami wspólnego nie miała, bo NASZE towarzystwo wolało wódkę niż politykę. Drugi przypadek opisuje Andrzej Zaorski w swojej książce, gdy to tajniacy zarekwirowali w mieszkaniu Kojki Wierzbickiej, maszynę do pisania służącą do pisania ulotek. Śmieszność polegała na tym, że maszyna była służbową Pana Ministra, czyli ojca Andrzeja, a ów pożyczył ją bratu Kojki - Dziobakowi /reż. Krzysztof Wierzbicki/. Niestety wesołość kończy się w tym miejscu, gdyż Kojkę wyrzucono z PW i aresztowano.
Poważnych kłamstw nie będę tu wytykał, bo INNI /np IPN/ powinni to zrobić. Ja wytknę tylko jedno, poniekąd osobiste. Grynberg pisze: /str.282/
„W Tarchominie, z braku innych Żydów, wyrzucono pomocnika magazyniera, podając, że był dyrektorem..”
Tylko, że ja tam przepracowałem 10 lat /TZF”Polfa” zwana Tarchominem, choć mieściła się na Piekiełku/ i dyrektorem od jej początku, jak i po 1968 r. był twórca polskiego przemysłu wytwarzania antybiotyków, wspaniały człowiek, Żyd Zygmunt Gmaj, a kierownikiem pionu badawczego, w którym pracowało wielu Żydów, był też Żyd, wielce szlachetny człowiek doc.dr, a póżniej prof. - Jerzy Luba. Muszę jednak tu wspomnieć o starciu nas – młodych naukowców z „klasą robotniczą”, która na zwołanym wiecu, uległszy gomułkowskiej indoktrynacji, krzyczała, że „studenci do książek, a nie do polityki”.
Grynberg przedstawia historię elit PRL-u, jako rozgrywki między Żydami i antysemitami. W rzeczywistości Żydzi wykańczali Żydów, Polaków i vice versa. Przecież największym paradoksem wypadków marcowych 1968 r, było to, że „walkę ze syjonizmem” firmował „zrobiony w dudka” Gomułka, wywodzący się z żydowskiej KPP i mający za żonę Zofię wł. Liwę Szoken.
Nim przystąpię do bohatera biografii - Bromberga, czuję się w obowiązku powiedzieć dwa dobre słowa o Borejszy. Pan życia i śmierci na rynku wydawniczym był głównym twórcą SKOKU CYWILIZACYJNEGO POLSKI, bo LIKWIDACJA ANALFABETYZMU, obok gruźlicy i wszawicy, jak i POWSZECHNY DOSTĘP DO KSIĄŻEK I CZASOPISM warunkował to zadanie.
Adam BROMBERG /1912-1993 w Szwecji/, o którym wyczytacie Państwo prawie wszystko w omawianej biografii, ZASŁUŻYŁ SIĘ POLSCE, przede wszystkim jako twórca różnych encyklopedii, w tym tej jednotomowej, powszechnej, bodajże z 1966 r, którą ja do dzisiaj się posługuję.
Jako ciekawostkę podam, że dzięki tej lekturze dowiedziałem się, że jeden z największych filozofów ery nowożytnej Henri BERGSON /1859-1941/, który głosił, że elan vital /pęd życiowy/ jest intuicyjny i nieuchwytny dla rozumu, to praprawnuczek SZMULA ZBYTKOWERA /1727-1801/, od którego mamy dzielnicę W-wy - Szmulki, a nazwisko filozofa powstało z nazwiska syna Szmula - Bera SONnenBERGa.
KARYGODNE POSTĘPOWANIE MINISTERSTWA zaowocowało zniszczeniem egzemplarza Biblioteki w Toronto poprzez ordynarne komentarze POLSKIEJ ANTYSEMITKI, których fragmentem kończę: /pisownia oryginalna/
„Jeśli ta książka miała być obroną Żydów - to nie spełniła zadanie. To jest „oda” na ich komunistyczną i antypolską działalność. Tacy byli - są teraz szczególnie - 2003 r - i tacy będą zawsze. Poprostu wredni, zakłamani i zachłanni na pieniądze. I za to zaplacili - już - parę razy - wyrzuceniem z Egiptu bo to nie była ucieczka, - wyrzuceniem z Hiszpanii. I jeszce przyjdzie czas, że zapłacą za - i to drogo - Polskę - która ich uratowała od totalnej zagłady”.
Przyszedł czas na kontrowersyjnego Henryka Grynberga. Z trzech recenzowanych przeze mnie jego książek („Uchodźcy”, „Ciąg dalszy”, „Memorbuch”) zdecydowałem się polecić Państwu szczególnie „Memorbuch”. Uważam jednak za swój obowiązek wprowadzić Państwa w tematykę jego książek.
Żyd Kisiel (Stefan Kisielewski), spokrewniony z Hanką Sawicką (wł. Shapiro), kpił z różnorodności polskich Żydów, wymieniając Żyda – Polarnego - Czesława Centkiewicza czy Żyda – Pancernego - Janusza Przymanowskiego, ożenionego z Marią Hulewiczową, torturowaną przez Żyda Różańskiego (wł. Goldberg). Wymienieni (Kisiel, Centkiewicz, Przymanowski) - to polscy pisarze żydowskiego pochodzenia. Grynberg też, lecz on to Żyd - Antypolski. W recenzji „Uchodźców” pisałem”
„....No właśnie, tylko jak określić autora, ŻYDA, który w przeciwieństwie do „wykolejeńców”, już w czasie studiów, w wieku 20 lat, został agentem bezpieki. I ten wierny uczeń i podwładny swoich współplemieńców - Żydów, takich jak Berman Fejgin, Różański czy "Krwawa Luna" Brystygierowa, śmie krytykować polski antysemityzm. Na spotkaniu w Beverly Hill z Żydem Janem Kottem, mogli dyskutować, o publikacji tego drugiego, w której opisywał, jak Żydówka Brystygierowa uprawiała seks z UB-kami i osiągała orgazm, słysząc krzyki torturowanych. /Jan Kott, „Przyczynek do biografii”/.
A n t y p o l o n i z m Grynberga, znany z jego wcześniejszych publikacji (n p „Ciąg dalszy”) traci rację bytu w trakcie lektury omawianej książki. I co najciekawsze, że on w swoim zacietrzewieniu tego nie widzi. A ja, czytelnik, przerażony, opisanymi przez niego koneksjami Żydów w PRL poznaję niuansy WOJNY żydowsko – żydowskiej w Polsce, w tym „antysyjonistycznej” nagonki w 1968 r., w której ośmieszył się analfabeta GOMUŁKA, mający za żonę ŻYDÓWKĘ – Liwę Szoken)..."
Henryk GRYNBERG - “Memorbuch”
Na LC 7,23, a opinii 2, w tym moja z 28 plusami
Dotychczasowa recenzja, lekko poprawiona
UWAGA! 10 GWIAZDEK NIE DLA AUTORA, LECZ ZA SZEROKI MATERIAŁ DYSKUSYJNY
Widzę, że książkę wydano w 2000 r “z pomocą finansową Ministerstwa Kultury I Dziedzictwa Narodowego”. GRATULUJĘ !!! UBEK „REPORTER” NOBILITUJE WYSOKIEGO POLITRUKA /MAJOR/ OD BERLINGA. Fajne towarzystwo: dwóch NKWD-zistów i jeden ubek, wszyscy Żydzi, a protektorem Ministerstwo w „wolnej” Polsce. O antypolskości Grynberga pisałem w poprzedniej recenzji /p. „Uchodźcy”/, więc nie będę się powtarzał. Bohater jego książki to, po Borejszy-Goldbergu, najważniejsza osoba w świecie wydawniczym PRL-u, wieloletni dyrektor PWN Adam BROMBERG.
Teraz muszę wszystko wyjaśnić, bo nic w rzeczywistości nie jest białe/czarne. Podkreślmy więc pozytywy. Sama książka - duży materiał poznawczy, w tym wg mnie najcenniejsze autentyczne antysemickie wystąpienia posłów i senatorów w II RP, od których dostałem rumieńców, a potem ogarnął mnie wstyd i zażenowanie, że z mego KATOLICKIEGO narodu takie NIENAWISTNE kreatury się wywodzą.
Autor, bez względu na swoją przeszłość, ma prawo się wypowiedzieć, a my obowiązek go wysłuchać, w myśl kanonu „audiatur et altera pars”. Jest zdolny, ma niezłe pióro, a to, że fakty interpretuje w sposób mu wygodny, jest jego prawem. Natomiast jego KŁAMSTWA winny być zauważone i napiętnowane. Przez kogo?
Nie oczekuję, żeby przez wydawnictwo, bo to co się dzieje na rynku wydawniczym jest pozbawione jakiejkolwiek etyki zawodowej czy moralności. Natomiast SKANDALEM JEST, ŻE MINISTERSTWO MARNOTRAWI PIENIĄDZE PODATNIKÓW. Marnotrawi, to mało powiedziane, FINANSUJE SZKALOWANIE POLAKÓW. Ministerstwo, FINANSUJĄC KSIĄŻKĘ, NIE ZADBAŁO O JAKIKOLWIEK KOMENTARZ wypowiedzi autora. NIE MA ANI PRZEDMOWY, ANI POSŁOWIA, ANI PRZYPISÓW odnoszących się do półprawd czy kłamstw. A takich jest bez liku. Dla mnie szczególnie bolesne są półprawdy dotyczące wydarzeń marca 1968, gdyż sam dwukrotnie zaliczyłem „ścieżkę zdrowia”, a dzięki niebywałemu szczęściu udało mnie się odzyskać legitymację studencką, co pozwoliło obronić pracę magisterską w końcu marca na Wydziale Chemii PW, gdzie dziekanem był wspaniały człowiek i genialny popularyzator wiedzy, twórca „Problemów” i telewizyjnej „Eureki” - Żyd, prof. dr Józef HURWIC, który został zmuszony do wyjazdu do Marsylii.
Grynberg widzi tylko ofiary wśród współplemieńców, a ja podam dwa przykłady „walki z syjonizmem” tak absurdalne, że aż śmieszne. Córka przedwojennego endeka, a teraz bojownika o wolność Jerzego ANDRZEJEWSKIEGO - Agnieszka nie wychodziła z domu, bo wiedziała, że ówczesne władze szukają sposobu uderzenia w jej ojca, sygnatariusza listu 34. Nie przeszkodziło to władzom ogłosić, że była jedną z organizatorek wydarzeń na UW i wyrzucić ze studiów z wilczym biletem. W rzeczywistości nic ze strajkującymi studentami wspólnego nie miała, bo NASZE towarzystwo wolało wódkę niż politykę. Drugi przypadek opisuje Andrzej Zaorski w swojej książce, gdy to tajniacy zarekwirowali w mieszkaniu Kojki Wierzbickiej, maszynę do pisania służącą do pisania ulotek. Śmieszność polegała na tym, że maszyna była służbową Pana Ministra, czyli ojca Andrzeja, a ów pożyczył ją bratu Kojki - Dziobakowi /reż. Krzysztof Wierzbicki/. Niestety wesołość kończy się w tym miejscu, gdyż Kojkę wyrzucono z PW i aresztowano.
Poważnych kłamstw nie będę tu wytykał, bo INNI /np IPN/ powinni to zrobić. Ja wytknę tylko jedno, poniekąd osobiste. Grynberg pisze: /str.282/
„W Tarchominie, z braku innych Żydów, wyrzucono pomocnika magazyniera, podając, że był dyrektorem..”
Tylko, że ja tam przepracowałem 10 lat /TZF”Polfa” zwana Tarchominem, choć mieściła się na Piekiełku/ i dyrektorem od jej początku, jak i po 1968 r. był twórca polskiego przemysłu wytwarzania antybiotyków, wspaniały człowiek, Żyd Zygmunt Gmaj, a kierownikiem pionu badawczego, w którym pracowało wielu Żydów, był też Żyd, wielce szlachetny człowiek doc.dr, a póżniej prof. - Jerzy Luba. Muszę jednak tu wspomnieć o starciu nas – młodych naukowców z „klasą robotniczą”, która na zwołanym wiecu, uległszy gomułkowskiej indoktrynacji, krzyczała, że „studenci do książek, a nie do polityki”.
Grynberg przedstawia historię elit PRL-u, jako rozgrywki między Żydami i antysemitami. W rzeczywistości Żydzi wykańczali Żydów, Polaków i vice versa. Przecież największym paradoksem wypadków marcowych 1968 r, było to, że „walkę ze syjonizmem” firmował „zrobiony w dudka” Gomułka, wywodzący się z żydowskiej KPP i mający za żonę Zofię wł. Liwę Szoken.
Nim przystąpię do bohatera biografii - Bromberga, czuję się w obowiązku powiedzieć dwa dobre słowa o Borejszy. Pan życia i śmierci na rynku wydawniczym był głównym twórcą SKOKU CYWILIZACYJNEGO POLSKI, bo LIKWIDACJA ANALFABETYZMU, obok gruźlicy i wszawicy, jak i POWSZECHNY DOSTĘP DO KSIĄŻEK I CZASOPISM warunkował to zadanie.
Adam BROMBERG /1912-1993 w Szwecji/, o którym wyczytacie Państwo prawie wszystko w omawianej biografii, ZASŁUŻYŁ SIĘ POLSCE, przede wszystkim jako twórca różnych encyklopedii, w tym tej jednotomowej, powszechnej, bodajże z 1966 r, którą ja do dzisiaj się posługuję.
Jako ciekawostkę podam, że dzięki tej lekturze dowiedziałem się, że jeden z największych filozofów ery nowożytnej Henri BERGSON /1859-1941/, który głosił, że elan vital /pęd życiowy/ jest intuicyjny i nieuchwytny dla rozumu, to praprawnuczek SZMULA ZBYTKOWERA /1727-1801/, od którego mamy dzielnicę W-wy - Szmulki, a nazwisko filozofa powstało z nazwiska syna Szmula - Bera SONnenBERGa.
KARYGODNE POSTĘPOWANIE MINISTERSTWA zaowocowało zniszczeniem egzemplarza Biblioteki w Toronto poprzez ordynarne komentarze POLSKIEJ ANTYSEMITKI, których fragmentem kończę: /pisownia oryginalna/
„Jeśli ta książka miała być obroną Żydów - to nie spełniła zadanie. To jest „oda” na ich komunistyczną i antypolską działalność. Tacy byli - są teraz szczególnie - 2003 r - i tacy będą zawsze. Poprostu wredni, zakłamani i zachłanni na pieniądze. I za to zaplacili - już - parę razy - wyrzuceniem z Egiptu bo to nie była ucieczka, - wyrzuceniem z Hiszpanii. I jeszce przyjdzie czas, że zapłacą za - i to drogo - Polskę - która ich uratowała od totalnej zagłady”.
Wednesday, 20 August 2014
Tadeusz KONWICKI - "W pośpiechu"
Tadeusz KONWICKI - “W pośpiechu”
WYWIAD – RZEKA przeprowadzony przez Przemysława Kanieckiego. Rozmawiają o wszystkim, więc uważnie należy czytać, a ja nim zasygnalizuję najceniejsze myśli w książce, chciałem zaproponować Państwu cytaty z wypowiedzi Konwickiego, które zgromadziłem w moim „Pod Ręczniku”:
KONWICKI Tadeusz /1926- /, WILNIAK, autor „Sennika współczesnego”, „Kroniki wypadków miłosnych”, reżyser „Salta”, z PZPR wystąpił w 1966 /po usunięciu Kołakowskiego/ pisze o Polsce i Polakach: „Umiemy zapominać niewygodne dla nas fakty z naszej historii, które nie pasują do tego stale lepionego obrazu aniołów w środku Europy, bezustannie KRZYWDZONEGO PRZEZ ZŁYCH SĄSIADÓW. Jest to „kompleks ubogich” - chodzi o ubóstwo duchowe. ...Jak się czyta opracowania historyczne XVIII wieku, widać jak na dłoni, że POLSKA BYŁA WRZODEM na ciele Europy i ten wrzód musiał być wycięty.. ...W sensie degrengolady moralnej państwa, jego elit, to co się wtedy działo - ten BEZWSTYD, SPRZEDAJNOŚĆ, CYNIZM... ....Na Białorusi, Litwie, Ukrainie myśmy tam byli jednak KOLONIZATORAMI... ...Jeśli chodzi o Białoruś, była ona wyjątkowo nieszczęśliwa i niezdolna do obrony. Była przez nas traktowana paternalistycznie, Myśmy się zawsze dziwili, jak to jest, że nas nie kochają?”. Teraz jeszcze o „POŚREDNIKACH” w katolicyzmie: „Pośrednictwo między MNĄ, biednym grzesznikiem, a Panem BOGIEM jest pod każdym względem bardzo wątpliwe. A już przejęcie odpowiedzialności za moje wnętrze i moje sacrum bardzo mnie bulwersuje”. ANEGDOTA: „Konwicki, zawieszony w prawach członka PZPR, na zadane mu pytanie przez przewodniczącego Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej: „Czy zależy wam na Partii ?” odparł „Szczerze mówiąc - nie”.”.
Wydaje mnie się, że powyższe cytaty przybliżyły Państwu poglądy Konwickiego, a to jest działanie profilaktyczne przed apopleksją bądż zawałem, które to czyhają w trakcie lektury na „prawdziwych polaków” /małą literą, bo to nie narodowość, lecz ułomność osobowości czy też, jak mówił Lejzorek Rojtszwaniec: „zgniły produkt kastrowania osobowości przez kler”/ i głosicieli, że miasta ukraińskie, białoruskie czy litewskie należą się Polsce.
Materiał jest przeogromny, wybrałem więc drogę dla mnie najłatwiejszą tj pisać recenzję sukcesywnie, w trakcie czytania. I tak już zatrzymałem się na str.7:
„Niech pan pomyśli o tak wzniosłej rzeczy, którą ludzie wymyślili czy która została im objawiona, jak religia: ile milionów ludzi zostało w imię religii wyrżniętych. Bo my pamiętamy faszyzm, pamiętamy stalinizm, no ale trudno nie pamiętać i o pięknych, szlachetnych religiach..”
Teraz coś o nas tj czytelnikach: /str.19/
„..dzisiaj w związku ze strasznym rytmem życia, z tym, że się wiele dzieje, część publiczności jest zainteresowana literaturą faktu, ale osiemdziesiąt, a może nawet dziewięćdziesiąt procent czyta powieści pisane przez kobiety, ktore niewiele się różnią od pani Rodziewiczówny czy od pani Mniszkówny w sensie ZATRUDNIENIA UMYSŁU i warstw uczuciowych w czytelniku”. /podk.moje/
Uśmiałem się ze słów, które skojarzyły mnie się z modlitwą z „Dnia świra” Koterskiego: /str.31/
„Wielu ludziom sprawia przyjemność.. ..jak bliżniemu się coś nie udaje, coś nie wychodzi. Przez to jakoś się podnosi ich samopoczucie. Tamtemu nie idzie, bo jest fajtłapa, a mnie idzie, bo jestem wyposażony przez naturę w doskonałe cechy. Poza tym jest też satysfakcja - trudno ten instynkt nazwać i okreslić - jak ktoś się przewróci, w cudzysłowie. Jest coś okrutnie miłego w obserwacji czyjegoś niepowodzenia”.
Konwicki jest bezkompromisowy, odkrył MNIE, choć JA nie chciałem tego ujawnić: /str.42/
„...niewątpliwą pozytywną cechą mojego.. ..podeszłego wieku jest szalona WYROZUMIAŁOŚĆ I TOLERANCJA. Kocham ludzi ! To może pan w razie czego podkreślić, chociaż pan wie, że KŁAMIĘ JAK NAJĘTY” /podk.moje/”
Przegląd pierwszych 50 stron 304-o stronicowego wywiadu zakończę uwagą Konwickiego o /mojej/ niemożności akceptacji Boga personalistycznego /por. Kareen Armstrong „Historia Boga”/: /str.47/
„Ciężko mi przyjąć pojęcie Boga uosobionego - że to starszy pan, łysawy, na tronie siedzący. To baaardzo ogranicza nasze pojęcie bytu. Też, między nami mówiąc, wolałbym, żeby Chrystus był prorokiem. Chciałbym, żeby to było mniej obarczone MITOLOGIĄ OBLICZONĄ NA TAK ZWANE MASY. Ja wiem, że mas nie można lekceważyć, MASY POTRZEBUJĄ też jakiegoś WSPARCIA w tym ciężkim borykaniu się z zyciem, religia spełniała i spełnia bardzo ważną rolę, i nawet pewna TEATRALIZACJA CHRZEŚCIJAŃSTWA MIAŁA ZNACZENIE, bo to był rodzaj spektakli jakichś duchowych, emocjonalnych, podczas których ludzie doznawali jakiejś ulgi, jakoś się odbudowywali wewnętrznie. Więc, ja jak zwykle niby coś podaję w wątpliwość, krytykuję, ale zarazem przyznaję SŁUSZNOŚĆ tego, że to spełnia w naszym koślawym bycie pewną rolę, bardzo często rolę pozytywną”.
Podzielając w pełni dylematy Konwickiego zmuszony jestem skończyć moje uwagi na „lubimy czytać”, /by nie przekroczyć obowiązujących norm/, a zainteresowanych zapraszam na ciąg dalszy na blogu wgwg1943, bądż na fb Wojciech Golebiewski personal blog lub Seneca. /pojawi się dopiero dzisiaj, tj 20.08.2014, wieczorem/ .
CIĄG DALSZY:
A największy w tym ambaras, że co chwilę, czyli co parę stron wyczytuję sądy, oceny czy opinie zgodne z moimi. Np o pisarzach iberoamerykańskich: /str.68/
„..nie byłem w stanie czytać literatury południowoamerykańskiej.. ..Iberoamerykańska. I.. ..ten główny pisarz, laureat Nagrody Nobla.. ..Marquez. Biorę jego książkę, czytam: ogromny pojemnik jakichś mitów, jakichś bajek, legend, europejskich, tamtejszych. No mnie to nie bardzo ciekawi. W popularnonaukowej literaturze jeśli wynajdują jakieś nieznane informacje dotyczące dawnych cywilizacji, to mnie interesuje, ale jako rodzaj zabawy intelektualnej - nie bardzo..”.
W wydanej trzy lata temu książce znajdujemy słowa szczególnie aktualne dzisiaj, gdy wskutek stworzenia atmosfery, nazwijmy to delikatnie za autorem- euforii patriotycznej szykujemy sami sobie klęskę: /str.97/
„..krowa, która głośno ryczy, mało mleka daje.. ..widząc te HISTERIE, EUFORIE POLITYCZNE, wiem, jak to w momencie tragicznym się kończy... ..Tak się wydaje teraz, że wszystko uspokojone, Unia Europejska, wszystko dobrze - nie, nie wiemy, TO JEST TAKIE MIEJSCE W EUROPIE, ŻE NIGDY NIC NIE WIADOMO... ..Ja nikomu nie życzę, tylko widząc, i sam przeżywszy kawał historii, wiem, co może spotkać biednych i WRZASKLIWYCH DEMAGOGÓW, i JAK SIĘ, biedni, ZACHOWUJĄ...”
Kontynuację tej myśli znajdujemy na str.137:
„..patriotyzm nie we wrzaskach się poznaje, tylko w cichych zachowaniach świetnych ludzi, którzy się nie pchają nigdzie ze swoją pretensją, żeby zaistnieć, żeby innych pouczać, innymi kierować”.
Konwicki przestrzega, a właściwie gani łatwość oceny trudnych lat przez wszystkowiedzących młodych:/str.147/
„Wie pan co, po latach, po dziesiątkach lat urodziwszy się w innym pokoleniu, w innym świecie, w innych ukladach, moralizować i pouczać ludzi z innego czasu, z innej epoki, JAK POWINNI POSTĄPIĆ, NIE JEST W DOBRYM GUŚCIE. Tylko tyle powiem. Nie jest w dobrym guście. PILNOWAĆ SIEBIE i starać się samemu przeżyć, na ile się da, przyzwoicie. Bo nie zawsze się uda, czasem okoliczności trochę zwichrują, zapaskudzą życie, ale trzeba się PRZYNAJMNIEJ STARAĆ”/ podk.moje/
Dla odprężenia proponuję uwagę pisarza na temat obłudy amerykańszczyzny: /str.111/
„...mnie drażni taki amerykanizm - I love you, bez przerwy. Idzie na zakupy, mówią sobie nawzajem - I love you, idzie do toalety - I love you. Mnie się wydaje, że te rzeczy inaczej się objawiają”.
W dalszej rozmowie Konwicki wychwala Kuronia, Michnika, jak i Jaruzelskiego, /zgodnie z moimi oczekiwaniami/, a z drugiej strony zwraca uwagę na samochwalstwo innych: /str.168/
„...u nas, Polaków, bardzo dużo zalet, ale mamy też pewne drobne wady, mianowicie STRASZNE, POWSZECHNE SAMOCHWALSTWO. I ja się tego boję bardziej niż NKWD...” /podk.moje/
No i czas na życzenia dla całej ludzkości: /str.179/
„Czego bym życzył temu biednemu gatunkowi homo sapiens - żeby się po prostu mniej mordował. Jest niemożliwe, żeby się przestał mordować. Jak tak patrzę na historię, to najbardziej zmieniali świat psychopaci, którzy się dorwali do władzy. Co jest zrozumiałe, bo człowiek normalny ma tysiące wątpliwości, tysiące niepewności, a psychopacie coś tam we łbie utkwiło i będzie bezwzglednie to realizował. Tak, że po prostu już będzie dobrze, jesli troszkę mniej się będą nasi kochani ludzie wyrzynać”.
Dalsze ponad 120 stron zdominowały wspomnienia o znajomych, ciekawsze „towarzysko”, lecz uboższe intelektualnie. Przygotowany byłem na wysoki poziom intelektualny jak w pierwszej części, lecz niestety poziom szczególnie pytań się obniżył, a rozmowa o Klimuszcze, Nostradamusie, reinkarnacji czy wywoływaniu duchów zeszła na poziom pogawędki u cioci Kasi, więc na pocieszenie czytelników powiem, że jest też dużo ciekawostek na temat ludzi filmu. Ergo po wyczerpującej intelektualnie pierwszej połowie, druga lżejsza łatwiejsza w czytaniu. Miłej lektury !!
WYWIAD – RZEKA przeprowadzony przez Przemysława Kanieckiego. Rozmawiają o wszystkim, więc uważnie należy czytać, a ja nim zasygnalizuję najceniejsze myśli w książce, chciałem zaproponować Państwu cytaty z wypowiedzi Konwickiego, które zgromadziłem w moim „Pod Ręczniku”:
KONWICKI Tadeusz /1926- /, WILNIAK, autor „Sennika współczesnego”, „Kroniki wypadków miłosnych”, reżyser „Salta”, z PZPR wystąpił w 1966 /po usunięciu Kołakowskiego/ pisze o Polsce i Polakach: „Umiemy zapominać niewygodne dla nas fakty z naszej historii, które nie pasują do tego stale lepionego obrazu aniołów w środku Europy, bezustannie KRZYWDZONEGO PRZEZ ZŁYCH SĄSIADÓW. Jest to „kompleks ubogich” - chodzi o ubóstwo duchowe. ...Jak się czyta opracowania historyczne XVIII wieku, widać jak na dłoni, że POLSKA BYŁA WRZODEM na ciele Europy i ten wrzód musiał być wycięty.. ...W sensie degrengolady moralnej państwa, jego elit, to co się wtedy działo - ten BEZWSTYD, SPRZEDAJNOŚĆ, CYNIZM... ....Na Białorusi, Litwie, Ukrainie myśmy tam byli jednak KOLONIZATORAMI... ...Jeśli chodzi o Białoruś, była ona wyjątkowo nieszczęśliwa i niezdolna do obrony. Była przez nas traktowana paternalistycznie, Myśmy się zawsze dziwili, jak to jest, że nas nie kochają?”. Teraz jeszcze o „POŚREDNIKACH” w katolicyzmie: „Pośrednictwo między MNĄ, biednym grzesznikiem, a Panem BOGIEM jest pod każdym względem bardzo wątpliwe. A już przejęcie odpowiedzialności za moje wnętrze i moje sacrum bardzo mnie bulwersuje”. ANEGDOTA: „Konwicki, zawieszony w prawach członka PZPR, na zadane mu pytanie przez przewodniczącego Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej: „Czy zależy wam na Partii ?” odparł „Szczerze mówiąc - nie”.”.
Wydaje mnie się, że powyższe cytaty przybliżyły Państwu poglądy Konwickiego, a to jest działanie profilaktyczne przed apopleksją bądż zawałem, które to czyhają w trakcie lektury na „prawdziwych polaków” /małą literą, bo to nie narodowość, lecz ułomność osobowości czy też, jak mówił Lejzorek Rojtszwaniec: „zgniły produkt kastrowania osobowości przez kler”/ i głosicieli, że miasta ukraińskie, białoruskie czy litewskie należą się Polsce.
Materiał jest przeogromny, wybrałem więc drogę dla mnie najłatwiejszą tj pisać recenzję sukcesywnie, w trakcie czytania. I tak już zatrzymałem się na str.7:
„Niech pan pomyśli o tak wzniosłej rzeczy, którą ludzie wymyślili czy która została im objawiona, jak religia: ile milionów ludzi zostało w imię religii wyrżniętych. Bo my pamiętamy faszyzm, pamiętamy stalinizm, no ale trudno nie pamiętać i o pięknych, szlachetnych religiach..”
Teraz coś o nas tj czytelnikach: /str.19/
„..dzisiaj w związku ze strasznym rytmem życia, z tym, że się wiele dzieje, część publiczności jest zainteresowana literaturą faktu, ale osiemdziesiąt, a może nawet dziewięćdziesiąt procent czyta powieści pisane przez kobiety, ktore niewiele się różnią od pani Rodziewiczówny czy od pani Mniszkówny w sensie ZATRUDNIENIA UMYSŁU i warstw uczuciowych w czytelniku”. /podk.moje/
Uśmiałem się ze słów, które skojarzyły mnie się z modlitwą z „Dnia świra” Koterskiego: /str.31/
„Wielu ludziom sprawia przyjemność.. ..jak bliżniemu się coś nie udaje, coś nie wychodzi. Przez to jakoś się podnosi ich samopoczucie. Tamtemu nie idzie, bo jest fajtłapa, a mnie idzie, bo jestem wyposażony przez naturę w doskonałe cechy. Poza tym jest też satysfakcja - trudno ten instynkt nazwać i okreslić - jak ktoś się przewróci, w cudzysłowie. Jest coś okrutnie miłego w obserwacji czyjegoś niepowodzenia”.
Konwicki jest bezkompromisowy, odkrył MNIE, choć JA nie chciałem tego ujawnić: /str.42/
„...niewątpliwą pozytywną cechą mojego.. ..podeszłego wieku jest szalona WYROZUMIAŁOŚĆ I TOLERANCJA. Kocham ludzi ! To może pan w razie czego podkreślić, chociaż pan wie, że KŁAMIĘ JAK NAJĘTY” /podk.moje/”
Przegląd pierwszych 50 stron 304-o stronicowego wywiadu zakończę uwagą Konwickiego o /mojej/ niemożności akceptacji Boga personalistycznego /por. Kareen Armstrong „Historia Boga”/: /str.47/
„Ciężko mi przyjąć pojęcie Boga uosobionego - że to starszy pan, łysawy, na tronie siedzący. To baaardzo ogranicza nasze pojęcie bytu. Też, między nami mówiąc, wolałbym, żeby Chrystus był prorokiem. Chciałbym, żeby to było mniej obarczone MITOLOGIĄ OBLICZONĄ NA TAK ZWANE MASY. Ja wiem, że mas nie można lekceważyć, MASY POTRZEBUJĄ też jakiegoś WSPARCIA w tym ciężkim borykaniu się z zyciem, religia spełniała i spełnia bardzo ważną rolę, i nawet pewna TEATRALIZACJA CHRZEŚCIJAŃSTWA MIAŁA ZNACZENIE, bo to był rodzaj spektakli jakichś duchowych, emocjonalnych, podczas których ludzie doznawali jakiejś ulgi, jakoś się odbudowywali wewnętrznie. Więc, ja jak zwykle niby coś podaję w wątpliwość, krytykuję, ale zarazem przyznaję SŁUSZNOŚĆ tego, że to spełnia w naszym koślawym bycie pewną rolę, bardzo często rolę pozytywną”.
Podzielając w pełni dylematy Konwickiego zmuszony jestem skończyć moje uwagi na „lubimy czytać”, /by nie przekroczyć obowiązujących norm/, a zainteresowanych zapraszam na ciąg dalszy na blogu wgwg1943, bądż na fb Wojciech Golebiewski personal blog lub Seneca. /pojawi się dopiero dzisiaj, tj 20.08.2014, wieczorem/ .
CIĄG DALSZY:
A największy w tym ambaras, że co chwilę, czyli co parę stron wyczytuję sądy, oceny czy opinie zgodne z moimi. Np o pisarzach iberoamerykańskich: /str.68/
„..nie byłem w stanie czytać literatury południowoamerykańskiej.. ..Iberoamerykańska. I.. ..ten główny pisarz, laureat Nagrody Nobla.. ..Marquez. Biorę jego książkę, czytam: ogromny pojemnik jakichś mitów, jakichś bajek, legend, europejskich, tamtejszych. No mnie to nie bardzo ciekawi. W popularnonaukowej literaturze jeśli wynajdują jakieś nieznane informacje dotyczące dawnych cywilizacji, to mnie interesuje, ale jako rodzaj zabawy intelektualnej - nie bardzo..”.
W wydanej trzy lata temu książce znajdujemy słowa szczególnie aktualne dzisiaj, gdy wskutek stworzenia atmosfery, nazwijmy to delikatnie za autorem- euforii patriotycznej szykujemy sami sobie klęskę: /str.97/
„..krowa, która głośno ryczy, mało mleka daje.. ..widząc te HISTERIE, EUFORIE POLITYCZNE, wiem, jak to w momencie tragicznym się kończy... ..Tak się wydaje teraz, że wszystko uspokojone, Unia Europejska, wszystko dobrze - nie, nie wiemy, TO JEST TAKIE MIEJSCE W EUROPIE, ŻE NIGDY NIC NIE WIADOMO... ..Ja nikomu nie życzę, tylko widząc, i sam przeżywszy kawał historii, wiem, co może spotkać biednych i WRZASKLIWYCH DEMAGOGÓW, i JAK SIĘ, biedni, ZACHOWUJĄ...”
Kontynuację tej myśli znajdujemy na str.137:
„..patriotyzm nie we wrzaskach się poznaje, tylko w cichych zachowaniach świetnych ludzi, którzy się nie pchają nigdzie ze swoją pretensją, żeby zaistnieć, żeby innych pouczać, innymi kierować”.
Konwicki przestrzega, a właściwie gani łatwość oceny trudnych lat przez wszystkowiedzących młodych:/str.147/
„Wie pan co, po latach, po dziesiątkach lat urodziwszy się w innym pokoleniu, w innym świecie, w innych ukladach, moralizować i pouczać ludzi z innego czasu, z innej epoki, JAK POWINNI POSTĄPIĆ, NIE JEST W DOBRYM GUŚCIE. Tylko tyle powiem. Nie jest w dobrym guście. PILNOWAĆ SIEBIE i starać się samemu przeżyć, na ile się da, przyzwoicie. Bo nie zawsze się uda, czasem okoliczności trochę zwichrują, zapaskudzą życie, ale trzeba się PRZYNAJMNIEJ STARAĆ”/ podk.moje/
Dla odprężenia proponuję uwagę pisarza na temat obłudy amerykańszczyzny: /str.111/
„...mnie drażni taki amerykanizm - I love you, bez przerwy. Idzie na zakupy, mówią sobie nawzajem - I love you, idzie do toalety - I love you. Mnie się wydaje, że te rzeczy inaczej się objawiają”.
W dalszej rozmowie Konwicki wychwala Kuronia, Michnika, jak i Jaruzelskiego, /zgodnie z moimi oczekiwaniami/, a z drugiej strony zwraca uwagę na samochwalstwo innych: /str.168/
„...u nas, Polaków, bardzo dużo zalet, ale mamy też pewne drobne wady, mianowicie STRASZNE, POWSZECHNE SAMOCHWALSTWO. I ja się tego boję bardziej niż NKWD...” /podk.moje/
No i czas na życzenia dla całej ludzkości: /str.179/
„Czego bym życzył temu biednemu gatunkowi homo sapiens - żeby się po prostu mniej mordował. Jest niemożliwe, żeby się przestał mordować. Jak tak patrzę na historię, to najbardziej zmieniali świat psychopaci, którzy się dorwali do władzy. Co jest zrozumiałe, bo człowiek normalny ma tysiące wątpliwości, tysiące niepewności, a psychopacie coś tam we łbie utkwiło i będzie bezwzglednie to realizował. Tak, że po prostu już będzie dobrze, jesli troszkę mniej się będą nasi kochani ludzie wyrzynać”.
Dalsze ponad 120 stron zdominowały wspomnienia o znajomych, ciekawsze „towarzysko”, lecz uboższe intelektualnie. Przygotowany byłem na wysoki poziom intelektualny jak w pierwszej części, lecz niestety poziom szczególnie pytań się obniżył, a rozmowa o Klimuszcze, Nostradamusie, reinkarnacji czy wywoływaniu duchów zeszła na poziom pogawędki u cioci Kasi, więc na pocieszenie czytelników powiem, że jest też dużo ciekawostek na temat ludzi filmu. Ergo po wyczerpującej intelektualnie pierwszej połowie, druga lżejsza łatwiejsza w czytaniu. Miłej lektury !!
Tuesday, 19 August 2014
Józef WEYSSENHOFF - "Soból i panna"
Józef WEYSSENHOFF - Soból i panna”
Cykl myśliwski
Magdalena Broniarek tak zaczyna swoją przydługą recenzję /”Kurier Galicyjski ,01.08.2013/:
„Pojedziemy na łów, na łów, towarzyszu mój, Na łów, na łów, na łowy, do zielonej dąbrowy, Towarzyszu mój. [...] A teraz się dzielmy, dzielmy, towarzyszu mój: Tobie zając i sarna, a mnie soból i panna. Towarzyszu mój [...]”. To fragment staropolskiej pieśni myśliwskiej, z tekstu której Józef Weyssenhoff zaczerpnął tytuł swojej najpopularniejszej powieści.
Weyssenhoff /1860-1932/, „piewca tradycji starego ziemiaństwa kresowego i łowów” napisał omawianą książkę w 1911 roku. Fabuła jest żenująco schematyczna o miłości panicza i dziewczyny z ludu. To już sto razy jest lepsza Mniszkówna z „Trędowatą”, nie mówiąc o arcydziele Gombrowicza „Pornografia”.
Aby wychwalać książkę, recenzenci stosują wybieg, że walorami jej są opisy przyrody i „łowów”. Co do przyrody wystarczy mnie Mickiewicz, ze swoim „Panem Tadeuszem”, a „ŁOWY” skończyły się dla mnie z polowaniem prymitywnych wspólnot na mamuty oraz Indian na bizony, w ilości niezbędnej do zapewnienia sobie egzystencji. Natomiast współczesne „ŁOWY”, inaczej polowania, są objawem dewiacji niespełnionych samców, bo nikt mnie nie przekona, że strzelanie z supernowoczesnej strzelby do bezbronnej sarenki czy też ładowanie pakietu śrutu w szaraczka jest FAIR.
Reasumując książka, którą czas zweryfikował negatywnie, a film nakręcony wg niej w 1984 r. z Borkowskim, apetyczną Nowak i mistrzem Englertem tylko negatywną ocenę pogłębił.
Ino sentyment ziemian do Podola, Litwy i Żmudzi pozostał.
Cykl myśliwski
Magdalena Broniarek tak zaczyna swoją przydługą recenzję /”Kurier Galicyjski ,01.08.2013/:
„Pojedziemy na łów, na łów, towarzyszu mój, Na łów, na łów, na łowy, do zielonej dąbrowy, Towarzyszu mój. [...] A teraz się dzielmy, dzielmy, towarzyszu mój: Tobie zając i sarna, a mnie soból i panna. Towarzyszu mój [...]”. To fragment staropolskiej pieśni myśliwskiej, z tekstu której Józef Weyssenhoff zaczerpnął tytuł swojej najpopularniejszej powieści.
Weyssenhoff /1860-1932/, „piewca tradycji starego ziemiaństwa kresowego i łowów” napisał omawianą książkę w 1911 roku. Fabuła jest żenująco schematyczna o miłości panicza i dziewczyny z ludu. To już sto razy jest lepsza Mniszkówna z „Trędowatą”, nie mówiąc o arcydziele Gombrowicza „Pornografia”.
Aby wychwalać książkę, recenzenci stosują wybieg, że walorami jej są opisy przyrody i „łowów”. Co do przyrody wystarczy mnie Mickiewicz, ze swoim „Panem Tadeuszem”, a „ŁOWY” skończyły się dla mnie z polowaniem prymitywnych wspólnot na mamuty oraz Indian na bizony, w ilości niezbędnej do zapewnienia sobie egzystencji. Natomiast współczesne „ŁOWY”, inaczej polowania, są objawem dewiacji niespełnionych samców, bo nikt mnie nie przekona, że strzelanie z supernowoczesnej strzelby do bezbronnej sarenki czy też ładowanie pakietu śrutu w szaraczka jest FAIR.
Reasumując książka, którą czas zweryfikował negatywnie, a film nakręcony wg niej w 1984 r. z Borkowskim, apetyczną Nowak i mistrzem Englertem tylko negatywną ocenę pogłębił.
Ino sentyment ziemian do Podola, Litwy i Żmudzi pozostał.
Eustachy RYLSKI - "Warunek"
Eustachy RYLSKI - “Warunek”
Młodszy ode mnie /ur.1944/, a taki zdolny, prawie jak mój młodszy kolega szkolny Waldemar Łysiak /też ur.w 1944/, który nim się skomercjalizował, był napoleonofilem i popełnił wtedy parę ciekawych książek. Wspominam o tym, bo akcja omawianej powieści toczy się w epoce napoleońskiej, a ściśle megalomańskiej /bo po co Napoleonowi Rosja ?/ wyprawy na Moskwę. Ponadto Rylski to ziemianin, podobnie jak Rodziewiczówna /1864-1949/, toteż nastroje ich powieści są zbieżne. Lektura tej książki nasuwa też skojarzenia z powieściami historycznymi dla młodzieży Walerego Przyborowskiego /1845-1913/. Znalazłem ciekawe fragmenty dwóch recenzji: Nowacki /GW/ pisze:
„Po prostu kostium historyczny, jakim posłużył się Rylski, nie jest tu najważniejszy, choć powinien być podziwiany jako warsztatowy majstersztyk. Liczą się kwestie filozoficzno-moralne. Najsmaczniejsza jest rozgrywka psychologiczna między dwoma głównymi bohaterami powieści oraz sprawy, które brzmią nad wyraz nowocześnie (np. problem uzależnienia od przemocy/”.
Z kolei Marek Radziwoń podsumowuje:
"Jest tu wszystko, czego trzeba w wartkiej, efektownej powieści: zniewaga, pojedynek, zuchwała kradzież, dramatyczna ucieczka, wielkie pieniądze, pokusy bogactwa, niespodziewana miłość. Rylski proponuje też poważną wizję historii polemiczną z klasycznym wizerunkiem bohaterskich szwoleżerów, jego książka nie jest łatwą gloryfikacją rycerskości."
Mnie pozostaje potwiedzić przedstawione wyżej walory książki i zreasumować, że jest to zgrabne czytadło, ale nie arcydzieło. I jeszcze drobny mankamencik: autor niepotrzebnie szafuje słowem „jebać”, chociaż może robi to naumyślnie, tak jak opatrzył bohatera imieniem Semen, ktore kojarzy się z „semen virile” - nasieniem męskim. /Znaczenie podstawowe - to tytuł dostojnika kozackiego na dworze carskim/..
Młodszy ode mnie /ur.1944/, a taki zdolny, prawie jak mój młodszy kolega szkolny Waldemar Łysiak /też ur.w 1944/, który nim się skomercjalizował, był napoleonofilem i popełnił wtedy parę ciekawych książek. Wspominam o tym, bo akcja omawianej powieści toczy się w epoce napoleońskiej, a ściśle megalomańskiej /bo po co Napoleonowi Rosja ?/ wyprawy na Moskwę. Ponadto Rylski to ziemianin, podobnie jak Rodziewiczówna /1864-1949/, toteż nastroje ich powieści są zbieżne. Lektura tej książki nasuwa też skojarzenia z powieściami historycznymi dla młodzieży Walerego Przyborowskiego /1845-1913/. Znalazłem ciekawe fragmenty dwóch recenzji: Nowacki /GW/ pisze:
„Po prostu kostium historyczny, jakim posłużył się Rylski, nie jest tu najważniejszy, choć powinien być podziwiany jako warsztatowy majstersztyk. Liczą się kwestie filozoficzno-moralne. Najsmaczniejsza jest rozgrywka psychologiczna między dwoma głównymi bohaterami powieści oraz sprawy, które brzmią nad wyraz nowocześnie (np. problem uzależnienia od przemocy/”.
Z kolei Marek Radziwoń podsumowuje:
"Jest tu wszystko, czego trzeba w wartkiej, efektownej powieści: zniewaga, pojedynek, zuchwała kradzież, dramatyczna ucieczka, wielkie pieniądze, pokusy bogactwa, niespodziewana miłość. Rylski proponuje też poważną wizję historii polemiczną z klasycznym wizerunkiem bohaterskich szwoleżerów, jego książka nie jest łatwą gloryfikacją rycerskości."
Mnie pozostaje potwiedzić przedstawione wyżej walory książki i zreasumować, że jest to zgrabne czytadło, ale nie arcydzieło. I jeszcze drobny mankamencik: autor niepotrzebnie szafuje słowem „jebać”, chociaż może robi to naumyślnie, tak jak opatrzył bohatera imieniem Semen, ktore kojarzy się z „semen virile” - nasieniem męskim. /Znaczenie podstawowe - to tytuł dostojnika kozackiego na dworze carskim/..
Monday, 18 August 2014
Olga TOKARCZUK - "Dom dzienny, dom nocny"
Olga TOKARCZUK - “Dom dzienny, dom nocny”
Po nieudanym spotkaniu z debiutem Tokarczuk pt „Podróż ludzi Księgi” pokładałem nadzieję, że napisany 5 lat póżniej „Dom....” spełni moje oczekiwania na tete a tete z dobrą literaturą. Niestety, srodze się zawiodłem. Po 30 stronach po raz pierwszy przydrzymałem, po 70 - znużony poszedłem spać, a, że jestem uparty dobrnąłem do str, 168, gdzie pojawiła się nowa postać - Ergo Sum /”Więc Jestem”/ wcinająca ludzkie mięso. O mojej cierpliwości niech świadczy fakt, że przeżyłem wstawki filozoficzne, w tym korzystającą z „cieni” Platona, bzdurną baśń o monstrum, którego prąd się nie imał, więc go załatwiono spuszczeniem wody ze stawu, historię świętej z głową Jezusa, pederasty, który chciałby być kobietą, chorego psychicznie Frosta, równie chorą Krysię, która najpierw czuła się: /str.31/ „jak nie używany do tej pory czajnik”, przeto oddała się nieznajomemu itd itp, aż po wizję, której ni cholery, nie rozumiem: /str.132/
„- Wtedy pojęłam o świecie całą prawdę - że to czas uniemożliwia światłu dotarcie do nas. Czas nas oddziela od Boga i dopóki jesteśmy w czasie, jesteśmy uwięzieni i wydani na pastwę ciemności. I dopiero śmierć nas uwalnia z jego oków, ale wtedy nic nie mamy już do powiedzenia o życiu...”
BEŁKOT. Po odłożeniu książki, której podstawowym składnikiem są sny, zacząłem myśleć o koszmarach, jakie mnie nachodzą ledwie zamknę oczy. Jeden z nich to zjawa mojej nauczycielki języka polskiego z Liceum nr.35 w W-wie, skądinąd miłej i mądrej - Różańskiej, która staje u wezgłowia mojego łóżka i żąda: „Powiedz, co poeta chciał nam powiedzieć ?”. Budzę się spocony, a na jawie myślę racjonalnie, więc odpowiadam retorycznym pytaniem: „A pani wie ? Skąd ?”.
I teraz idę tym śladem i wertuję wszystkie recenzje omawianej książki. I szukam, szukam, lecz nie znajduję odpowiedzi na pytanie: „Co Tokarczuk chciała powiedzieć? I komu ?”. Znajduję ino przymiotniki:
Melancholijny, nostalgiczny, oniryczny, liryczny, wieloznaczny, lunatyczny, wyciskający łzy, wyrównujący dylematy /???/, magiczny, niesamowity, poetycki, czarujący, niezwykły, zawieszony między jawą i snem itd itp
Jeszcze perełka tj superbanał z „GW”:
„...zachęca do otwarcia się na tę niełatwą próbę jaką jest nasza własna, niepowtarzalna egzystencja.”.
Kto banialuki i dyrdymały lubi niech se Tokarczuk czyta, bo JA JUŻ NIE.
Po nieudanym spotkaniu z debiutem Tokarczuk pt „Podróż ludzi Księgi” pokładałem nadzieję, że napisany 5 lat póżniej „Dom....” spełni moje oczekiwania na tete a tete z dobrą literaturą. Niestety, srodze się zawiodłem. Po 30 stronach po raz pierwszy przydrzymałem, po 70 - znużony poszedłem spać, a, że jestem uparty dobrnąłem do str, 168, gdzie pojawiła się nowa postać - Ergo Sum /”Więc Jestem”/ wcinająca ludzkie mięso. O mojej cierpliwości niech świadczy fakt, że przeżyłem wstawki filozoficzne, w tym korzystającą z „cieni” Platona, bzdurną baśń o monstrum, którego prąd się nie imał, więc go załatwiono spuszczeniem wody ze stawu, historię świętej z głową Jezusa, pederasty, który chciałby być kobietą, chorego psychicznie Frosta, równie chorą Krysię, która najpierw czuła się: /str.31/ „jak nie używany do tej pory czajnik”, przeto oddała się nieznajomemu itd itp, aż po wizję, której ni cholery, nie rozumiem: /str.132/
„- Wtedy pojęłam o świecie całą prawdę - że to czas uniemożliwia światłu dotarcie do nas. Czas nas oddziela od Boga i dopóki jesteśmy w czasie, jesteśmy uwięzieni i wydani na pastwę ciemności. I dopiero śmierć nas uwalnia z jego oków, ale wtedy nic nie mamy już do powiedzenia o życiu...”
BEŁKOT. Po odłożeniu książki, której podstawowym składnikiem są sny, zacząłem myśleć o koszmarach, jakie mnie nachodzą ledwie zamknę oczy. Jeden z nich to zjawa mojej nauczycielki języka polskiego z Liceum nr.35 w W-wie, skądinąd miłej i mądrej - Różańskiej, która staje u wezgłowia mojego łóżka i żąda: „Powiedz, co poeta chciał nam powiedzieć ?”. Budzę się spocony, a na jawie myślę racjonalnie, więc odpowiadam retorycznym pytaniem: „A pani wie ? Skąd ?”.
I teraz idę tym śladem i wertuję wszystkie recenzje omawianej książki. I szukam, szukam, lecz nie znajduję odpowiedzi na pytanie: „Co Tokarczuk chciała powiedzieć? I komu ?”. Znajduję ino przymiotniki:
Melancholijny, nostalgiczny, oniryczny, liryczny, wieloznaczny, lunatyczny, wyciskający łzy, wyrównujący dylematy /???/, magiczny, niesamowity, poetycki, czarujący, niezwykły, zawieszony między jawą i snem itd itp
Jeszcze perełka tj superbanał z „GW”:
„...zachęca do otwarcia się na tę niełatwą próbę jaką jest nasza własna, niepowtarzalna egzystencja.”.
Kto banialuki i dyrdymały lubi niech se Tokarczuk czyta, bo JA JUŻ NIE.
Sunday, 17 August 2014
Ryszard SADAJ - "ławka pod kasztanem"
Kapitalna GROTESKA OKRESU TRANSFORMACJI. I znów nie rozumiem, dlaczego Państwo tego nie czytacie. Książka wygrała /ex equo z „Tadziem” Zielińskiego/ konkurs Wydawnictwa ZNAK na najlepszą powieść 1999 roku. Okres transformacji dawał szansę zaistnienia wszystkim ponizonym, pokrzywdzonym w poprzednim okresie: w tym kalekom fizycznym i psychicznym. Proces odegrania się za dotychczasowe krzywdy obserwujemy na przykładzie chłopca pozbawionego władzy w nogach, który czerpie satysfakcję i zadośćuczynienie ze zdobywanej władzy nad coraz większą poulacją. Świetnie nakreślone sylwetki bohaterów, realia życia „na mecie” i przy kościele, ale FINAŁOWA SCENA JEST GENIALNA.
A ja nie powiem, bo każdy powinien „Ławkę....” przeczytać, a ja GWARANTUJĘ zadowolenie.
A ja nie powiem, bo każdy powinien „Ławkę....” przeczytać, a ja GWARANTUJĘ zadowolenie.
Olga TOKARCZUK - "Podróż ludzi Księgi"
Olga TOKARCZUK - “Podróż ludzi księgi”
Kiepsko z polską literaturą, skoro Polskie Towarzystwo Wydawców Książek uznało omawianą bajkę za najlepszy debiut prozatorski lat 1992-1993. Bo bajka, a ściśle baśń, musi dać szansę czytelnikowi uwierzenia w nią, a już chociażby dyrdymały o homunkulusach pływających w akwariach /str.153/ to uniemozliwiają. Ale gama bzdur jest szeroka: np kobiety lekkich obyczajów: /str.30/
„ w chwili ostatecznej rozkoszy czynią ukradkiem znak krzyża na plecach leżącego na nich mężczyzny i to sprawia, że potem nieszczęśnik nie może się już kochać z inną kobietą..”
Przy recepturze sporządzania majonezu dowiadujemy się: /str.61/
„..że majonez nie zawsze się udaje. Kiedy kobieta bierze się do ucierania majonezu w czasie swojej miesięcznej niedyspozycji, może być pewna, że sos się nie uda..”.
Poszukiwanie czegoś tam np kamienia filozoficznego, Graala czy jakiejś księgi to temat do znudzenia wykorzystany, wyczerpany i oklepany, a autentyczna historia Księgi Smitha dla Mormonów przebija wszelkie fantazje. Aby „umądrzyć” książkę autorka wprowadza elementy dyskursu filozoficznego, lecz na żenująco uproszczonym poziomie. Tak jest np z koncepcją Boga, którą kwituje właściwie jednym zdaniem: /str.57/
„-Boga wszechobecnego, który cały czas działa, totalnej, ŚWIADOMEJ SIŁY, która utrzymuje świat w istnieniu, a NIE ZEGARMISTRZA..” /podk.moje/
Ogolne przesłanie że najważniejsze to mieć cel w życiu i że chodzi w nim „by gonić króliczka, a nie złapać” jest „fajne”, tylko, że nie ma w nim niczego odkrywczego.
Jest to pierwsza książka Tokarczuk, ktorą recenzuję, w dodatku debiutancka; żywię nadzieję, że następna, którą właśnie zaczynam czytać /”Dom dzienny, dom nocny”/ będzie lepsza.
Kiepsko z polską literaturą, skoro Polskie Towarzystwo Wydawców Książek uznało omawianą bajkę za najlepszy debiut prozatorski lat 1992-1993. Bo bajka, a ściśle baśń, musi dać szansę czytelnikowi uwierzenia w nią, a już chociażby dyrdymały o homunkulusach pływających w akwariach /str.153/ to uniemozliwiają. Ale gama bzdur jest szeroka: np kobiety lekkich obyczajów: /str.30/
„ w chwili ostatecznej rozkoszy czynią ukradkiem znak krzyża na plecach leżącego na nich mężczyzny i to sprawia, że potem nieszczęśnik nie może się już kochać z inną kobietą..”
Przy recepturze sporządzania majonezu dowiadujemy się: /str.61/
„..że majonez nie zawsze się udaje. Kiedy kobieta bierze się do ucierania majonezu w czasie swojej miesięcznej niedyspozycji, może być pewna, że sos się nie uda..”.
Poszukiwanie czegoś tam np kamienia filozoficznego, Graala czy jakiejś księgi to temat do znudzenia wykorzystany, wyczerpany i oklepany, a autentyczna historia Księgi Smitha dla Mormonów przebija wszelkie fantazje. Aby „umądrzyć” książkę autorka wprowadza elementy dyskursu filozoficznego, lecz na żenująco uproszczonym poziomie. Tak jest np z koncepcją Boga, którą kwituje właściwie jednym zdaniem: /str.57/
„-Boga wszechobecnego, który cały czas działa, totalnej, ŚWIADOMEJ SIŁY, która utrzymuje świat w istnieniu, a NIE ZEGARMISTRZA..” /podk.moje/
Ogolne przesłanie że najważniejsze to mieć cel w życiu i że chodzi w nim „by gonić króliczka, a nie złapać” jest „fajne”, tylko, że nie ma w nim niczego odkrywczego.
Jest to pierwsza książka Tokarczuk, ktorą recenzuję, w dodatku debiutancka; żywię nadzieję, że następna, którą właśnie zaczynam czytać /”Dom dzienny, dom nocny”/ będzie lepsza.
Saturday, 16 August 2014
Stanisław LEM - "Rasa drapieżców"
Stanisław LEM - “Rasa drapieżców”
Teksty ostatnie
BARDZO CIEKAWE, LECZ TRUDNE DO OCENY. Jako stały czytelnik „Tygodnika Powszechnego” poznawałem te obecnie zebrane felietony sukcesywnie, w okresie od maja 2004 do 9.02.2006 r., w rubryce zatytułowanej „Świat wg Lema”. Oczywiście odbiór pojedyńczego felietonu jest różny od analizy formy skondensowanej, w której uwydatniają się poglądy autora szczególnie negatywne względem Rosji i Putina, polskiej klasy politycznej, a szczególnie Leppera i Giertycha czy też nacjonalizmu. Równoważy je pochlebne wyrażanie się o JP II, Piłsudskim, jak i Miłoszu oraz swoich kolegach Sławomirze Mrożku i Janie Błońskim.
I tu, z obawy przed własną sklerozą, pozwolę sobie, poza założonym planem recenzji, „odfajkować” Miłosza, o którym Lem pisze: /str.87/
„Kiedy odszedł Miłosz, to jakby się Giewont zawalił. Jego obecność była tak potężna, że odczuwało się ją niemal fizycznie.. ..Nie można zastąpić takich wielkich postaci i ich twórczości grami wideo”
Zauważmy, jak powyższy cytat koresponduje z wypowiedzią rosyjskiego modernistycznego pisarza i publicysty - Wiktora Władimirowicza Jerofiejewa /ur.1947/:
„POLSKA stała się nudnym dodatkiem do Europy.... ...Chłopski upór.. ...niechęć do ludzi mądrych i BEZGRANICZNE zaufanie do Kościoła stały się flagą polityczną. Po śmierci WOJTYŁY, MIŁOSZA i LEMA wszystko stanęło na głowie. O losach Polaków decydują jajogłowi ze sprytnymi uśmieszkami, starymi WRZODAMI NACJONALIZMU, ANTYSEMITYZMU i PROWINCJONALNEGO MESJANIZMU. Polska zaczęła się upodabniać do karykatury powieści Orwella”. /podk.moje/
Brak wielkich indywidualności sprzyja refleksji Lema, w której porównuje II i III RP: /str.66/
„Trudno sobie wyobrazić, do jakiego stopnia los społeczeństwa i narodu może zależeć od jednego człowieka - wtedy był nim właśnie Piłsudski. Ale nie tylko on. Patrzę na nazwiska ludzi, którzy budowali II Rzeczpospolitą: to jednak była klasa. Dziś mamy znacznie gorszy skład drużyny politycznej.. ..Bardziej mnie martwi, że nie ma u nas nikogo, kto choć trochę horyzontami przypominałby Piłsudskiego...”.
Bezsprzecznie KONTROWERSYJNY /proces brzeski, Bereza Kartuska/ Piłsudski WIELKIM CZŁOWIEKIEM BYŁ, lecz z tą „klaśą” pozostałych budowniczych „domku z kart” zgodzić się trudno.
No cóż, LEM jest dla mnie największym polskim pisarzem, obok Parandowskiego i „trójcy” Schulz, Gombrowicz, Witkacy, lecz jako filozof, wyrażający swoje idee za pomocą powieści science-fiction, a nie jako publicysta, a w szczególe polityczny. Stąd jego „wpadki” np gdy zadaje pytanie: /str.12/
„Dlaczego Czesi i Polacy nie chcą wspólnie bronić się przed atakami niemieckich rewanżystów ?”.
Bo pamietają POLSKĄ NAPAŚĆ w 1938 i w 1968 r. Także „wpadka”, gdy „martwi” się o Rosję, twierdząc, że jej populacja spadła do trzykrotnie mniejszej od USA /w rzeczywistości 144 mln wobec 306 mln/, a w dodatku zżera ją AIDS /w realu 800 tys nosicieli, wobec 1 200 tys. w USA/.
No i tak przez dygresję na temat Miłosza zburzyłem swój plan, przeto chciałem tylko dodać, że tak bardzo CENIONY PRZEZE MNIE LEM, należy do GRONA „NAWRÓCONYCH” takich jak Mrożek, Szymborska, Błoński etc, którzy w okresie komunizmu byli nim „ZAUROCZENI”, by w odpowiednim czasie się z niego „OTRZĄSNĄĆ” i stanąć w pierwszym szeregu PLWACZY PRL-u.
Lem zaczął karierę publikując, wraz z Husarskim, w „Czytelniku” - powieść „Jacht Paradisse” , piętnującą amerykański imperializm, co mu otworzyło bramy wydawnictwa i w okresie stalinowskim wydał „Astronautów”, „Sezam i inne opowiadania”, „Dzienniki gwiazdowe”, „Obłok Magellana” i in., jak również doszedł w 1958 r do własnego domku i rewelacji tamtych czasów P-70. Natomiast jego sentyment do Lwowa jest zrozumiały, gdyż jego rodzina należała do żydowskiej elity, a ojciec, laryngolog, był właścicielem dwóch kamiennic. Niestety, wybrzydza tylko na „ruskich”, chociaż podczas ich okupacji /1939-41/ studiował sobie, bez przeszkód na medycynie, a gdy przyszli Niemcy - to profesorów rozstrzelali, a on pracował jako ślusarz, ukrywając skrzętnie swoje semickie pochodzenie.
Teksty ostatnie
BARDZO CIEKAWE, LECZ TRUDNE DO OCENY. Jako stały czytelnik „Tygodnika Powszechnego” poznawałem te obecnie zebrane felietony sukcesywnie, w okresie od maja 2004 do 9.02.2006 r., w rubryce zatytułowanej „Świat wg Lema”. Oczywiście odbiór pojedyńczego felietonu jest różny od analizy formy skondensowanej, w której uwydatniają się poglądy autora szczególnie negatywne względem Rosji i Putina, polskiej klasy politycznej, a szczególnie Leppera i Giertycha czy też nacjonalizmu. Równoważy je pochlebne wyrażanie się o JP II, Piłsudskim, jak i Miłoszu oraz swoich kolegach Sławomirze Mrożku i Janie Błońskim.
I tu, z obawy przed własną sklerozą, pozwolę sobie, poza założonym planem recenzji, „odfajkować” Miłosza, o którym Lem pisze: /str.87/
„Kiedy odszedł Miłosz, to jakby się Giewont zawalił. Jego obecność była tak potężna, że odczuwało się ją niemal fizycznie.. ..Nie można zastąpić takich wielkich postaci i ich twórczości grami wideo”
Zauważmy, jak powyższy cytat koresponduje z wypowiedzią rosyjskiego modernistycznego pisarza i publicysty - Wiktora Władimirowicza Jerofiejewa /ur.1947/:
„POLSKA stała się nudnym dodatkiem do Europy.... ...Chłopski upór.. ...niechęć do ludzi mądrych i BEZGRANICZNE zaufanie do Kościoła stały się flagą polityczną. Po śmierci WOJTYŁY, MIŁOSZA i LEMA wszystko stanęło na głowie. O losach Polaków decydują jajogłowi ze sprytnymi uśmieszkami, starymi WRZODAMI NACJONALIZMU, ANTYSEMITYZMU i PROWINCJONALNEGO MESJANIZMU. Polska zaczęła się upodabniać do karykatury powieści Orwella”. /podk.moje/
Brak wielkich indywidualności sprzyja refleksji Lema, w której porównuje II i III RP: /str.66/
„Trudno sobie wyobrazić, do jakiego stopnia los społeczeństwa i narodu może zależeć od jednego człowieka - wtedy był nim właśnie Piłsudski. Ale nie tylko on. Patrzę na nazwiska ludzi, którzy budowali II Rzeczpospolitą: to jednak była klasa. Dziś mamy znacznie gorszy skład drużyny politycznej.. ..Bardziej mnie martwi, że nie ma u nas nikogo, kto choć trochę horyzontami przypominałby Piłsudskiego...”.
Bezsprzecznie KONTROWERSYJNY /proces brzeski, Bereza Kartuska/ Piłsudski WIELKIM CZŁOWIEKIEM BYŁ, lecz z tą „klaśą” pozostałych budowniczych „domku z kart” zgodzić się trudno.
No cóż, LEM jest dla mnie największym polskim pisarzem, obok Parandowskiego i „trójcy” Schulz, Gombrowicz, Witkacy, lecz jako filozof, wyrażający swoje idee za pomocą powieści science-fiction, a nie jako publicysta, a w szczególe polityczny. Stąd jego „wpadki” np gdy zadaje pytanie: /str.12/
„Dlaczego Czesi i Polacy nie chcą wspólnie bronić się przed atakami niemieckich rewanżystów ?”.
Bo pamietają POLSKĄ NAPAŚĆ w 1938 i w 1968 r. Także „wpadka”, gdy „martwi” się o Rosję, twierdząc, że jej populacja spadła do trzykrotnie mniejszej od USA /w rzeczywistości 144 mln wobec 306 mln/, a w dodatku zżera ją AIDS /w realu 800 tys nosicieli, wobec 1 200 tys. w USA/.
No i tak przez dygresję na temat Miłosza zburzyłem swój plan, przeto chciałem tylko dodać, że tak bardzo CENIONY PRZEZE MNIE LEM, należy do GRONA „NAWRÓCONYCH” takich jak Mrożek, Szymborska, Błoński etc, którzy w okresie komunizmu byli nim „ZAUROCZENI”, by w odpowiednim czasie się z niego „OTRZĄSNĄĆ” i stanąć w pierwszym szeregu PLWACZY PRL-u.
Lem zaczął karierę publikując, wraz z Husarskim, w „Czytelniku” - powieść „Jacht Paradisse” , piętnującą amerykański imperializm, co mu otworzyło bramy wydawnictwa i w okresie stalinowskim wydał „Astronautów”, „Sezam i inne opowiadania”, „Dzienniki gwiazdowe”, „Obłok Magellana” i in., jak również doszedł w 1958 r do własnego domku i rewelacji tamtych czasów P-70. Natomiast jego sentyment do Lwowa jest zrozumiały, gdyż jego rodzina należała do żydowskiej elity, a ojciec, laryngolog, był właścicielem dwóch kamiennic. Niestety, wybrzydza tylko na „ruskich”, chociaż podczas ich okupacji /1939-41/ studiował sobie, bez przeszkód na medycynie, a gdy przyszli Niemcy - to profesorów rozstrzelali, a on pracował jako ślusarz, ukrywając skrzętnie swoje semickie pochodzenie.
Friday, 15 August 2014
Emmanuel CARRERE - "Przeciwnik"
Emmanuel CARRERE - “Przeciwnik”
Książka słabiutka, ale opisywana rzeczywistość straszna. Tym bardziej straszna, że Jean Claude Romand MORDERCA swojej żony, dwojga dzieci , jaki i swoich rodziców, skazany na dożywocie w 1996, wg wszelkich znaków na niebie i ziemi, WYJDZIE NA WOLNOŚĆ W 2015 ROKU. A więc Francuzi mają podobny problem do naszego, gdy bezmyślnie zmieniono w Polsce prawomocny wyrok kary śmierci na 25 lat więzienia.
Szczegóły o Romandzie dostępne są w Wikipedii, no i w tej nieudanej książce, więc nie będę się nimi zajmował. Natomiast warto zastanowić się dlaczego ta książka powstała, bo po oświadczeniu autora: /str.38/
„Wstydziłem się przed własnymi dziećmi, że ich ojciec pisze na taki temat..”
- pozostaje mnie przypuszczać, że „jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze”. Bo skoro Truman Capote zarobił „kasę” na powieści kryminalnej „In Cold Blood”, to czemu powtórzenie pomysłu miałoby nie przynieść pieniędzy i sławy Carrere, korespondującemu z mordercą. Tylko, że Capote zachwycił swiat w 1948 r. cudowną opowieścią „Other Voices Other Rooms”, w 51 r – „Grass Harp”, no i superbestsellerem w 58 r - “Breakfast at Tiffany”. Siedem następnych lat nic ciekawego nie napisał, aż wpadł na pomysł rozmawiania z mordercami aż do wykonania wyroku śmierci. Podejrzewano w tym pewną rolę jego homoseksualności, a powstała książka może jest OK, lecz mnie nie powaliła. Ale Capote miał jednak talent, a ......
Reasumując, wg mnie, to pan Carrere „spieprzył” ciekawy temat, a Państwu proponuję Wikipedię /niestety nie znalazłem w jęz. polskim/
Książka słabiutka, ale opisywana rzeczywistość straszna. Tym bardziej straszna, że Jean Claude Romand MORDERCA swojej żony, dwojga dzieci , jaki i swoich rodziców, skazany na dożywocie w 1996, wg wszelkich znaków na niebie i ziemi, WYJDZIE NA WOLNOŚĆ W 2015 ROKU. A więc Francuzi mają podobny problem do naszego, gdy bezmyślnie zmieniono w Polsce prawomocny wyrok kary śmierci na 25 lat więzienia.
Szczegóły o Romandzie dostępne są w Wikipedii, no i w tej nieudanej książce, więc nie będę się nimi zajmował. Natomiast warto zastanowić się dlaczego ta książka powstała, bo po oświadczeniu autora: /str.38/
„Wstydziłem się przed własnymi dziećmi, że ich ojciec pisze na taki temat..”
- pozostaje mnie przypuszczać, że „jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze”. Bo skoro Truman Capote zarobił „kasę” na powieści kryminalnej „In Cold Blood”, to czemu powtórzenie pomysłu miałoby nie przynieść pieniędzy i sławy Carrere, korespondującemu z mordercą. Tylko, że Capote zachwycił swiat w 1948 r. cudowną opowieścią „Other Voices Other Rooms”, w 51 r – „Grass Harp”, no i superbestsellerem w 58 r - “Breakfast at Tiffany”. Siedem następnych lat nic ciekawego nie napisał, aż wpadł na pomysł rozmawiania z mordercami aż do wykonania wyroku śmierci. Podejrzewano w tym pewną rolę jego homoseksualności, a powstała książka może jest OK, lecz mnie nie powaliła. Ale Capote miał jednak talent, a ......
Reasumując, wg mnie, to pan Carrere „spieprzył” ciekawy temat, a Państwu proponuję Wikipedię /niestety nie znalazłem w jęz. polskim/
Thursday, 14 August 2014
John STEINBECK - "Myszy i ludzie"
John STEINBECK - “Myszy i ludzie”
Ponownie czytane, po 58 latach, ZACHWYCA i wyciska łzy. Steinbeck cieszył się największą popularnością w Polsce w drugiej połowie lat pięćdziesiątych, gdy stworzono, niezrozumiały dla Amerykanów, mit „wielkiej amerykańskiej czwórki”. Kto to wymyślił nie wiem, ale chwyciło, zgodnie z oczekiwaniem władz PRL-u. Czołową postacią w tej czwórce miał być i był - Hemingway /1889-1961/ -domniemywany sowiecki agent „Argo” i autor propagandowego prokomunistycznego bestselleru „Komu bije dzwon”. Na drugim miejscu - John Steinbeck /1902-68/, ze względu na „słuszną” ideologiczną wymowę „Gron gniewu”. Na trzeciego wytypowano Williama Faulknera /1897-1962/, gdyż akcja jego opowiadań toczy się w wyimaginowanym hrabstwie YOKNAPATAWPHA i nie ma żadnych odniesień do naszej rzeczywistości. Wszyscy trzej wymienieni zaczynali swoją karierę literacką w latach 30-tych i byli laureatami Pulitzera i Nobla. Ten dokooptowany czwarty - Erskine Caldwell /1903-87/ nigdy nie zdobył żadnej nagrody, ale jego utwory miały żle świadczyć o kapitalistycznej moralności, bo są, nazwijmy to, trochę frywolne. Nasz autor - Steinbeck podpadł władzom naszym i sowieckim, gdy został korespondentem wojennym w Wietnamie, w 1966 r i gorąco popierał amerykańską wojnę, wskutek czego jego książki przestały być w Polsce wydawane.
„Myszy i ludzie” powstały w 1937 roku, pomiędzy rewelacyjnym opowiadaniem „Tortilla Flat” /1935/, a „Gronami gniewu” /1939/. „Tortilla Flat” była o przyjażni i to opowiadanie jest o przyjażni i strachu przed samotnością. Nie zdradzając szczegółów, chcę zwrócić Państwa uwagę na kluczowe zdanie: /str.72/
„-Lepiej by było, jakbym sam zastrzelił tego psa. To żle, że pozwoliłem zastrzelić swojego psa obcemu...”.
Ponownie czytane, po 58 latach, ZACHWYCA i wyciska łzy. Steinbeck cieszył się największą popularnością w Polsce w drugiej połowie lat pięćdziesiątych, gdy stworzono, niezrozumiały dla Amerykanów, mit „wielkiej amerykańskiej czwórki”. Kto to wymyślił nie wiem, ale chwyciło, zgodnie z oczekiwaniem władz PRL-u. Czołową postacią w tej czwórce miał być i był - Hemingway /1889-1961/ -domniemywany sowiecki agent „Argo” i autor propagandowego prokomunistycznego bestselleru „Komu bije dzwon”. Na drugim miejscu - John Steinbeck /1902-68/, ze względu na „słuszną” ideologiczną wymowę „Gron gniewu”. Na trzeciego wytypowano Williama Faulknera /1897-1962/, gdyż akcja jego opowiadań toczy się w wyimaginowanym hrabstwie YOKNAPATAWPHA i nie ma żadnych odniesień do naszej rzeczywistości. Wszyscy trzej wymienieni zaczynali swoją karierę literacką w latach 30-tych i byli laureatami Pulitzera i Nobla. Ten dokooptowany czwarty - Erskine Caldwell /1903-87/ nigdy nie zdobył żadnej nagrody, ale jego utwory miały żle świadczyć o kapitalistycznej moralności, bo są, nazwijmy to, trochę frywolne. Nasz autor - Steinbeck podpadł władzom naszym i sowieckim, gdy został korespondentem wojennym w Wietnamie, w 1966 r i gorąco popierał amerykańską wojnę, wskutek czego jego książki przestały być w Polsce wydawane.
„Myszy i ludzie” powstały w 1937 roku, pomiędzy rewelacyjnym opowiadaniem „Tortilla Flat” /1935/, a „Gronami gniewu” /1939/. „Tortilla Flat” była o przyjażni i to opowiadanie jest o przyjażni i strachu przed samotnością. Nie zdradzając szczegółów, chcę zwrócić Państwa uwagę na kluczowe zdanie: /str.72/
„-Lepiej by było, jakbym sam zastrzelił tego psa. To żle, że pozwoliłem zastrzelić swojego psa obcemu...”.
Józef TISCHNER - "W krainie schorowanej wyobrażni"
Józef TISCHNER - „W krainie schorowanej wyobrażni”
MÓJ WIELKI NAUCZYCIEL /którego nie było mnie dane spotkać osobiście/ KSIĄDZ JÓZEF TISCHNER snuł rozważania m.in. na temat TOTALITARYZMU W KOŚCIELE, które opublikowano 17 lat temu, a stały się szczególnie ważne w chwili obecnej, gdy w Polsce lansuje się wyższość prawa boskiego nad państwowym.
Tischner przypomina ukrywanie przez ludzi Kościoła sadysty, „kata Lyonu” w czasie II w.św. gdyż:
„Wydawało się im, że sprawiedliwość boska jest wyższa; tylko JAKIM PRAWEM PRZYZNAWALI SOBIE PRZYWILEJ JEJ INTERPRETOWANIA ?”. /podk.moje/
W Polsce wygłasza się wierutne bzdury legitymizując je rozbrajającym argumentem, że JP II był Polakiem. Ten fakt sam w sobie ma wystarczać, bo co on mówił i robił jest niewygodne dla Kościoła zamkniętego, Kościoła NACJONALISTYCZNEGO. Po co pamiętać antysemitom o przyjażni Wojtyły z kolegą szkolnym, Żydem Jerzym Klugerem, towarzyszącym mu w wędrówkach papieskich czy też słuchać przemówienia JP II wygłoszonego na forum ONZ w 1995 r. No to przytoczmy za Tischnerem /str77/ jego fragment:
„Musimy dziś uczynić wszystko, aby ekstremalne formy nacjonalizmu nie doprowadzały nadal do powstawania nowych form szaleństwa totaltaryzmu. To zobowiązanie pozostaje oczywiście prawdziwe także w tych przypadkach, gdy sama RELIGIA STAJE SIĘ PODSTAWĄ NACJONALIZMU, co niestety zdarza się w niektórych przejawach tak zwanego FUNDAMENTALIZMU”./podk.moje/
Sam Tischner pisał o walce dwóch totalitaryzmów tj komunizmu i chrześcijaństwa o „niepodzielną władzę nad człowiekiem”. I dalej: ‘str.32,33,35/:
„Przypuszczenie, że Kościół jest jedynie odmianą totalitaryzmu, ma potwierdzać sytuacja, która powstała w Polsce po upadku komunizmu... ..Jak wczoraj wszystko miało być „socjalistyczne” dzięki pośrednictwu partii, tak dziś WSZYSTKO MA BYĆ „CHRZEŚCIJAŃSKIE”, dzięki pośrednictwu Kościoła. Kościół wchodzi nawet głębiej i „zapośrednicza” głębiej niż komunizm. Ostatecznie komunizm wymagał jedynie stosownych zachowń, religia wymaga również odpowiednich przekonań. Czy to nie jest nowy TOTALITARYZM ?... ...Czy totalitaryzm nie na tym polega, że jakaś RELIGIA WKRACZA DO POLITYKI I ZASTĘPUJE JEJ REGUŁY DZIAŁANIA WŁASNYMI REGUŁAMI ?” /podk.moje/
Temat totalitaryzmu rozpoczyna książkę, której całości inspiracją jest myśl Pascala cytowana prze Tischnera: /str.281/
Poznanie Boga rodzi pychę. Poznanie człowieka rodzi rozpacz. Jedynie poznanie Chrystusa jest środkiem, ponieważ w Nim poznajemy własną nędzę i własną wielkość”.
Dalsze recenzowanie nie ma sensu, bo jeśli moje powyższe uwagi przekonały kogokolwiek, że TISCHNERA WARTO CZYTAĆ - to dobrze, a jeśli nie - to tylko vis maior może pomóc.
MÓJ WIELKI NAUCZYCIEL /którego nie było mnie dane spotkać osobiście/ KSIĄDZ JÓZEF TISCHNER snuł rozważania m.in. na temat TOTALITARYZMU W KOŚCIELE, które opublikowano 17 lat temu, a stały się szczególnie ważne w chwili obecnej, gdy w Polsce lansuje się wyższość prawa boskiego nad państwowym.
Tischner przypomina ukrywanie przez ludzi Kościoła sadysty, „kata Lyonu” w czasie II w.św. gdyż:
„Wydawało się im, że sprawiedliwość boska jest wyższa; tylko JAKIM PRAWEM PRZYZNAWALI SOBIE PRZYWILEJ JEJ INTERPRETOWANIA ?”. /podk.moje/
W Polsce wygłasza się wierutne bzdury legitymizując je rozbrajającym argumentem, że JP II był Polakiem. Ten fakt sam w sobie ma wystarczać, bo co on mówił i robił jest niewygodne dla Kościoła zamkniętego, Kościoła NACJONALISTYCZNEGO. Po co pamiętać antysemitom o przyjażni Wojtyły z kolegą szkolnym, Żydem Jerzym Klugerem, towarzyszącym mu w wędrówkach papieskich czy też słuchać przemówienia JP II wygłoszonego na forum ONZ w 1995 r. No to przytoczmy za Tischnerem /str77/ jego fragment:
„Musimy dziś uczynić wszystko, aby ekstremalne formy nacjonalizmu nie doprowadzały nadal do powstawania nowych form szaleństwa totaltaryzmu. To zobowiązanie pozostaje oczywiście prawdziwe także w tych przypadkach, gdy sama RELIGIA STAJE SIĘ PODSTAWĄ NACJONALIZMU, co niestety zdarza się w niektórych przejawach tak zwanego FUNDAMENTALIZMU”./podk.moje/
Sam Tischner pisał o walce dwóch totalitaryzmów tj komunizmu i chrześcijaństwa o „niepodzielną władzę nad człowiekiem”. I dalej: ‘str.32,33,35/:
„Przypuszczenie, że Kościół jest jedynie odmianą totalitaryzmu, ma potwierdzać sytuacja, która powstała w Polsce po upadku komunizmu... ..Jak wczoraj wszystko miało być „socjalistyczne” dzięki pośrednictwu partii, tak dziś WSZYSTKO MA BYĆ „CHRZEŚCIJAŃSKIE”, dzięki pośrednictwu Kościoła. Kościół wchodzi nawet głębiej i „zapośrednicza” głębiej niż komunizm. Ostatecznie komunizm wymagał jedynie stosownych zachowń, religia wymaga również odpowiednich przekonań. Czy to nie jest nowy TOTALITARYZM ?... ...Czy totalitaryzm nie na tym polega, że jakaś RELIGIA WKRACZA DO POLITYKI I ZASTĘPUJE JEJ REGUŁY DZIAŁANIA WŁASNYMI REGUŁAMI ?” /podk.moje/
Temat totalitaryzmu rozpoczyna książkę, której całości inspiracją jest myśl Pascala cytowana prze Tischnera: /str.281/
Poznanie Boga rodzi pychę. Poznanie człowieka rodzi rozpacz. Jedynie poznanie Chrystusa jest środkiem, ponieważ w Nim poznajemy własną nędzę i własną wielkość”.
Dalsze recenzowanie nie ma sensu, bo jeśli moje powyższe uwagi przekonały kogokolwiek, że TISCHNERA WARTO CZYTAĆ - to dobrze, a jeśli nie - to tylko vis maior może pomóc.
Wednesday, 13 August 2014
Nadżib MAHFUZ - "Ród Aszura"
Nadżib MAHFUZ - „Ród Aszura”
SUPERKRYMINAŁ. „Super”, bo morderstw i tajemniczych zniknięć starczyłoby na 10 kryminałów. Znużony do granic ludzkiej wytrzymałości pierwszym tomem „Mojej walki” Knausgaarda /p.recenzja/, uległem namowie żony i wziąłem się, z pewną rezerwą, do „Rodu Aszura”, którego lekturę akurat ona skończyła. Najpierw sprawdziłem nieznanego mnie dotąd autora i ze zdziwieniem wyczytałem, że MAHFUZ /1911-2006/ dostał Nobla w 1977 oraz że ortodoksyjni muzułmanie, urażeni jego twórczością chcieli go zgładzić. O 22 przystąpiłem do czytania i niechętnie przerwałem lekturę o 1 w nocy, by o 5 rano z zapałem ją wznowić i dojechać do NAIWNEGO happy-endu o 9. To tempo jest najlepszą reklamą dla tej książki. Na 476 stronach autor zmieścił fascynującą historię 10 POKOLEŃ „FUTUWWÓW”.
Przypis na str.13:
„Futuwwa /arab. młodosć, rycerskość/ - ...Współcześnie w Egipcie słowo to oznacza awanturnika, zabijakę, bandytę, tyrana. Tutaj: władca dzielnicy, najczęściej uzurpator, mający swoją gwardię”.
Przekładając na nasze: herszt bandy w danej dzielnicy, wymuszającej haracze od bogatych, CZASEM wspomagającej biednych, tolerowanej przez formalną władzę i współpracującej z nią. Jeden z rodu hersztów słusznie zauważa: /str.462/
„- Mamy dwa najsłabsze punkty.. ..miłość do pieniedzy i miłość do władzy”.
OSTRZEGAM: EWENTUALNY CZYTELNIK RYZYKUJE ZANIEDBANIE OBOWIĄZKÓW, BĘDZIE GŁODNY, ZŁAKNIONY I NIEWYSPANY, BO OD LEKTURY NIE BĘDZIE W STANIE SIĘ ODERWAĆ.
Na koniec dobra rada: /str.330/
„Nie żen się z kobietą, którą kochasz, i nie kochaj kobiety, z którą się ożenisz. Niech ci wystarczy współżycie z nią, czułość, sympatia, ale strzeż się miłości, bo miłość to pułapka”.
PS Zdziwiłem się, że muzułmanie tak chlają i że tak łatwo się rozwodzą, i to np równocześnie z czterema żonami.
SUPERKRYMINAŁ. „Super”, bo morderstw i tajemniczych zniknięć starczyłoby na 10 kryminałów. Znużony do granic ludzkiej wytrzymałości pierwszym tomem „Mojej walki” Knausgaarda /p.recenzja/, uległem namowie żony i wziąłem się, z pewną rezerwą, do „Rodu Aszura”, którego lekturę akurat ona skończyła. Najpierw sprawdziłem nieznanego mnie dotąd autora i ze zdziwieniem wyczytałem, że MAHFUZ /1911-2006/ dostał Nobla w 1977 oraz że ortodoksyjni muzułmanie, urażeni jego twórczością chcieli go zgładzić. O 22 przystąpiłem do czytania i niechętnie przerwałem lekturę o 1 w nocy, by o 5 rano z zapałem ją wznowić i dojechać do NAIWNEGO happy-endu o 9. To tempo jest najlepszą reklamą dla tej książki. Na 476 stronach autor zmieścił fascynującą historię 10 POKOLEŃ „FUTUWWÓW”.
Przypis na str.13:
„Futuwwa /arab. młodosć, rycerskość/ - ...Współcześnie w Egipcie słowo to oznacza awanturnika, zabijakę, bandytę, tyrana. Tutaj: władca dzielnicy, najczęściej uzurpator, mający swoją gwardię”.
Przekładając na nasze: herszt bandy w danej dzielnicy, wymuszającej haracze od bogatych, CZASEM wspomagającej biednych, tolerowanej przez formalną władzę i współpracującej z nią. Jeden z rodu hersztów słusznie zauważa: /str.462/
„- Mamy dwa najsłabsze punkty.. ..miłość do pieniedzy i miłość do władzy”.
OSTRZEGAM: EWENTUALNY CZYTELNIK RYZYKUJE ZANIEDBANIE OBOWIĄZKÓW, BĘDZIE GŁODNY, ZŁAKNIONY I NIEWYSPANY, BO OD LEKTURY NIE BĘDZIE W STANIE SIĘ ODERWAĆ.
Na koniec dobra rada: /str.330/
„Nie żen się z kobietą, którą kochasz, i nie kochaj kobiety, z którą się ożenisz. Niech ci wystarczy współżycie z nią, czułość, sympatia, ale strzeż się miłości, bo miłość to pułapka”.
PS Zdziwiłem się, że muzułmanie tak chlają i że tak łatwo się rozwodzą, i to np równocześnie z czterema żonami.
Tuesday, 12 August 2014
Karl Ove KNAUSGAARD - "Moja walka" t.I
Karl Ove KNAUSGAARD - “A Death in the Family”
My Struggle: Volume I
Po pierwsze: nie snobuję się, lecz w Kanadzie nie mogłem znależć tej książki w języku polskim, a ponadto angielski tytuł jest odmienny od polskiego, przeto uważałem, że warto go przytoczyć. Po drugie: przed podjęciem lektury przeczytałem m.in. wszystkie recenzje dostępne na „lubimy czytać” i podliczyłem, że zdecydowana większość dała od 7 do 10 gwiazdek. Dlaczego więc nie kontynuowali autobiografii przez następne pięć tomów ?. Doszedłem do wniosku, że wydano dopiero 3 /bo tyle jest na portalu/ i to pewnie niedawno, skoro nie ma żadnych ocen /poza jedną tomu II/. Po trzecie: zapytałem moją „uczoną” wnuczkę /po studiach humanistycznych na Toronto University/ czy spotkała się z tym „bestsellerem” wydanym tu w 2009 roku. Na podstawie jej negatywnej odpowiedzi sądzę, że gadanie o popularności tej książki jest chwytem marketingowym. Po czwarte: nadużyciem jest PORÓWNYWANIE JAKIEJKOLWIEK KSIĄŻKI DO DZIEŁA PROUSTA, chyba, że porównanie dotyczy, tylko i wyłącznie, ilości stron. Jest to tym bardziej UNFAIR, gdyż mało kto przeczytał całe „W poszukiwaniu straconego czasu”. /Na naszym portalu odnotowałem 4 opinie VI części, i 5 opinii V części/. Przyznam, ze sam w młodości przez to przebrnąłem ulegając presji starszej siostry i do dzisiaj uważam, że to było zbędne. Po piąte: z recenzji wynika, że polskie wydanie liczy ponad 500 stron, a moje - angielskie /szczęśliwie/ tylko 390. I po szóste: wyczytałem, że rodzina autora wytoczyła mu kilka procesów o zniesławienie. I tu pojawia się problem etyczny.
Załóżmy, że autor, wyciągając „brudy” z życia swojego i swojej bliższej, jak i dalszej rodziny, stwarza dzieło literackie wysokiej klasy, zasługujące i zdobywające laury. OK, ale czy i autor, jako CZŁOWIEK zdobędzie naszą sympatię i uznanie ? Czy jesteśmy skłonni zaakceptować donosiciela ? Stara maksyma mówi, że każdy lubi donosy, ale gardzi donosicielami. Co byście Państwo powiedzieli, gdyby w Waszej rodzinie znalazła się parszywa owca upubliczniająca „wstydliwe”, intymne tajemnice Waszej rodziny ? Po tych pytaniach możemy przejść do merytorycznej oceny tego konkretnego „dzieła”, udając, że zapominamy o powyższym.
Przepraszam, jeszcze jedna uwaga: niektórzy recenzenci piszą o ekshibicjonizmie autora, co jest błędne, bo on nie obnaża się, lecz plugawi ludzi nie dając im żadnej szansy kontrargumentacji czy też obrony.
Autor pisze: /str.89/: „I wanted so much to be someone” i postępuje w myśl maksymy: “cel uświęca środki”. Gdyby zrealizował cel na 30, 40, no – góra stu stronach, ale on MARUDZI na 2500 /w wyd. ang., po polsku pewnie 3500/.
Przeczytałem więcej stron niż „joaśka”, / która trafnie książkę oceniła na „naszym” forum i której recenzję Państwu polecam, bo się pod nią obiema rękami podpisuję/ więc dodam parę uwag: rozpuszczony maminsynek Karl Ove chował się w LUKSUSOWYCH, CIEPLARNIANYCH warunkach, a pretensje do wspaniałego ojca, były przeciw jego profesjonalnej, jako nauczyciela, spostrzegawczości, dzięki której wiele kłamstw i matactw młodzieniaszka demaskowano. Pedagog nie ustrzegł jednak syna przed paleniem papierosów, i to najdroższych Pall Mall, jak i upijaniu się do nieprzytomności. Mało tego, SZCZYLOWI przewróciło się we łbie i stał się prowodyrem w okradaniu sklepu dwóch staruszek. Ten 190 cm dryblas lekcji nie odrabia, obraża nauczycieli i wykazuje szczytowe lenistwo. Czytając supernudne opisy jak jadł, jak brzdąkał na gitarze, jak czytał książkę, jak gasił światło, nie znalazłem słowa o sprzątaniu, zmywaniu czy prasowaniu koszuli. O prasowaniu koszuli było owszem, że zlecił dopiero co przybyłej matce. A cała posiadłość wymagająca „maintenance ? Na barkach ojca, bo „on to lubi”. Jego pewność siebie wynikająca m.in. z posiadania pieniędzy jest, jak dziś modnie się mówi - „porażająca”. Nawet powtórny zakup skonfiskowanego alkoholu /tak drogiego w Norwegii !!/ nie stanowi problemu. A w ogóle....SZKODA GADAĆ !!
Entuzjastom tego knota życzę miłej lektury następnych PIĘCIU TOMÓW !!
My Struggle: Volume I
Po pierwsze: nie snobuję się, lecz w Kanadzie nie mogłem znależć tej książki w języku polskim, a ponadto angielski tytuł jest odmienny od polskiego, przeto uważałem, że warto go przytoczyć. Po drugie: przed podjęciem lektury przeczytałem m.in. wszystkie recenzje dostępne na „lubimy czytać” i podliczyłem, że zdecydowana większość dała od 7 do 10 gwiazdek. Dlaczego więc nie kontynuowali autobiografii przez następne pięć tomów ?. Doszedłem do wniosku, że wydano dopiero 3 /bo tyle jest na portalu/ i to pewnie niedawno, skoro nie ma żadnych ocen /poza jedną tomu II/. Po trzecie: zapytałem moją „uczoną” wnuczkę /po studiach humanistycznych na Toronto University/ czy spotkała się z tym „bestsellerem” wydanym tu w 2009 roku. Na podstawie jej negatywnej odpowiedzi sądzę, że gadanie o popularności tej książki jest chwytem marketingowym. Po czwarte: nadużyciem jest PORÓWNYWANIE JAKIEJKOLWIEK KSIĄŻKI DO DZIEŁA PROUSTA, chyba, że porównanie dotyczy, tylko i wyłącznie, ilości stron. Jest to tym bardziej UNFAIR, gdyż mało kto przeczytał całe „W poszukiwaniu straconego czasu”. /Na naszym portalu odnotowałem 4 opinie VI części, i 5 opinii V części/. Przyznam, ze sam w młodości przez to przebrnąłem ulegając presji starszej siostry i do dzisiaj uważam, że to było zbędne. Po piąte: z recenzji wynika, że polskie wydanie liczy ponad 500 stron, a moje - angielskie /szczęśliwie/ tylko 390. I po szóste: wyczytałem, że rodzina autora wytoczyła mu kilka procesów o zniesławienie. I tu pojawia się problem etyczny.
Załóżmy, że autor, wyciągając „brudy” z życia swojego i swojej bliższej, jak i dalszej rodziny, stwarza dzieło literackie wysokiej klasy, zasługujące i zdobywające laury. OK, ale czy i autor, jako CZŁOWIEK zdobędzie naszą sympatię i uznanie ? Czy jesteśmy skłonni zaakceptować donosiciela ? Stara maksyma mówi, że każdy lubi donosy, ale gardzi donosicielami. Co byście Państwo powiedzieli, gdyby w Waszej rodzinie znalazła się parszywa owca upubliczniająca „wstydliwe”, intymne tajemnice Waszej rodziny ? Po tych pytaniach możemy przejść do merytorycznej oceny tego konkretnego „dzieła”, udając, że zapominamy o powyższym.
Przepraszam, jeszcze jedna uwaga: niektórzy recenzenci piszą o ekshibicjonizmie autora, co jest błędne, bo on nie obnaża się, lecz plugawi ludzi nie dając im żadnej szansy kontrargumentacji czy też obrony.
Autor pisze: /str.89/: „I wanted so much to be someone” i postępuje w myśl maksymy: “cel uświęca środki”. Gdyby zrealizował cel na 30, 40, no – góra stu stronach, ale on MARUDZI na 2500 /w wyd. ang., po polsku pewnie 3500/.
Przeczytałem więcej stron niż „joaśka”, / która trafnie książkę oceniła na „naszym” forum i której recenzję Państwu polecam, bo się pod nią obiema rękami podpisuję/ więc dodam parę uwag: rozpuszczony maminsynek Karl Ove chował się w LUKSUSOWYCH, CIEPLARNIANYCH warunkach, a pretensje do wspaniałego ojca, były przeciw jego profesjonalnej, jako nauczyciela, spostrzegawczości, dzięki której wiele kłamstw i matactw młodzieniaszka demaskowano. Pedagog nie ustrzegł jednak syna przed paleniem papierosów, i to najdroższych Pall Mall, jak i upijaniu się do nieprzytomności. Mało tego, SZCZYLOWI przewróciło się we łbie i stał się prowodyrem w okradaniu sklepu dwóch staruszek. Ten 190 cm dryblas lekcji nie odrabia, obraża nauczycieli i wykazuje szczytowe lenistwo. Czytając supernudne opisy jak jadł, jak brzdąkał na gitarze, jak czytał książkę, jak gasił światło, nie znalazłem słowa o sprzątaniu, zmywaniu czy prasowaniu koszuli. O prasowaniu koszuli było owszem, że zlecił dopiero co przybyłej matce. A cała posiadłość wymagająca „maintenance ? Na barkach ojca, bo „on to lubi”. Jego pewność siebie wynikająca m.in. z posiadania pieniędzy jest, jak dziś modnie się mówi - „porażająca”. Nawet powtórny zakup skonfiskowanego alkoholu /tak drogiego w Norwegii !!/ nie stanowi problemu. A w ogóle....SZKODA GADAĆ !!
Entuzjastom tego knota życzę miłej lektury następnych PIĘCIU TOMÓW !!
Sunday, 10 August 2014
J.M. COETZEE - "Wiek żelaza"
J.M. COETZEE - “Wiek żelaza”
COETZEE W NAJLEPSZEJ FORMIE
Coetzee w 1990 r jest już po „Waiting for Barbarians” /1980/, po “Life&Times of Michael K.” /1983/, po “Foe” /1986/, a przed “Master of Petersburg”/1994/, a więc już upojony sukcesami, lecz jeszcze silnie związany z RPA. Ciągle poszukuje FORMY. Tym razem cała opowieść jest listem samotnej schorowanej staruszki mieszkającej w RPA, w okresie apartheidu, do córki w odległej Ameryce. Ma to być poniekąd zemsta zza grobu, bo list ma być wysłany dopiero po smierci naszej bohaterki. Uważa, że jej córka, jak każde dziecko względem swojej matki, jest jej częścią wskutek wyrośnięcia w jej łonie, a ponadto okres opieki nad niesamodzielnym dzieckiem wzmacnia relacje rodzic-dziecko. Same więzy krwi to za mało, jak np w przypadku amerykańskich wnuków, o których mówi: /str.209/
„To nie są moje wnuki. Są zbyt odlegli, żebym w jakimkolwiek stopniu czuła, że to są moje dzieci..”.
Zresztą miłość do własnego dziecka trwa, dzięki pasożytowaniu na wspomnieniach, bo: /str.61/
„Jak łatwo jest kochać dziecko, jak trudno kochać to, co z niego wyrośnie !”
W samotności, w obliczu nadchodzącej śmierci, w podświadomym poszukiwaniu ludzkiego serca zawiązuje się osobliwa znajomość między chorą kobietą i kalekim „menelem” /i z jego nieodłącznym psem/. Historia ich miłości wyciskająca łzy przebiega równolegle ze wzrastającym humanitaryzmem bohaterki wskutek zrozumienia, że aktywne włączenie się w rozwiązywanie otaczających społecznych problemów jest konieczne, gdyż: /str.178/
„..być dobrym człowiekiem to jeszcze za mało !”.
Zakończę ponadczasową oceną polityków, trafną w każdym miejscu na Ziemi: /str.32-33/
„Tym, co pochłania ich całkowicie, jest władza, władza aż do otępienia. Dobre jedzenie i gadanie, korzystanie z życia, czekanie.... ..Siedzenie wokół stołu, dyskutowanie napuszonym stylem... ..Zmawiają się jedni przeciw drugim... We własnych umysłach nie mają już śladu żywszej inteligencji. Są zgnuśniałe.. ..z głupoty uczynili cnotę..”.
NIE MAM ŻADNEJ WĄTPLIWOŚCI, ŻE KAŻDEGO TA LEKTURA ZACHWYCI !!
COETZEE W NAJLEPSZEJ FORMIE
Coetzee w 1990 r jest już po „Waiting for Barbarians” /1980/, po “Life&Times of Michael K.” /1983/, po “Foe” /1986/, a przed “Master of Petersburg”/1994/, a więc już upojony sukcesami, lecz jeszcze silnie związany z RPA. Ciągle poszukuje FORMY. Tym razem cała opowieść jest listem samotnej schorowanej staruszki mieszkającej w RPA, w okresie apartheidu, do córki w odległej Ameryce. Ma to być poniekąd zemsta zza grobu, bo list ma być wysłany dopiero po smierci naszej bohaterki. Uważa, że jej córka, jak każde dziecko względem swojej matki, jest jej częścią wskutek wyrośnięcia w jej łonie, a ponadto okres opieki nad niesamodzielnym dzieckiem wzmacnia relacje rodzic-dziecko. Same więzy krwi to za mało, jak np w przypadku amerykańskich wnuków, o których mówi: /str.209/
„To nie są moje wnuki. Są zbyt odlegli, żebym w jakimkolwiek stopniu czuła, że to są moje dzieci..”.
Zresztą miłość do własnego dziecka trwa, dzięki pasożytowaniu na wspomnieniach, bo: /str.61/
„Jak łatwo jest kochać dziecko, jak trudno kochać to, co z niego wyrośnie !”
W samotności, w obliczu nadchodzącej śmierci, w podświadomym poszukiwaniu ludzkiego serca zawiązuje się osobliwa znajomość między chorą kobietą i kalekim „menelem” /i z jego nieodłącznym psem/. Historia ich miłości wyciskająca łzy przebiega równolegle ze wzrastającym humanitaryzmem bohaterki wskutek zrozumienia, że aktywne włączenie się w rozwiązywanie otaczających społecznych problemów jest konieczne, gdyż: /str.178/
„..być dobrym człowiekiem to jeszcze za mało !”.
Zakończę ponadczasową oceną polityków, trafną w każdym miejscu na Ziemi: /str.32-33/
„Tym, co pochłania ich całkowicie, jest władza, władza aż do otępienia. Dobre jedzenie i gadanie, korzystanie z życia, czekanie.... ..Siedzenie wokół stołu, dyskutowanie napuszonym stylem... ..Zmawiają się jedni przeciw drugim... We własnych umysłach nie mają już śladu żywszej inteligencji. Są zgnuśniałe.. ..z głupoty uczynili cnotę..”.
NIE MAM ŻADNEJ WĄTPLIWOŚCI, ŻE KAŻDEGO TA LEKTURA ZACHWYCI !!
Saturday, 9 August 2014
Marek NOWAKOWSKI - "Karnawał i post"
Marek NOWAKOWSKI - “Karnawał i post”
Zacznijmy od opinii Bratkowskiego:
„Oto pisarskie wyznanie wiary dojrzałego Marka Nowakowskiego, zawarte w tytułowym utworze tomu "Karnawał i post", tomu chyba najważniejszego w jego późnej twórczości, który ukazał się jeszcze w "drugim obiegu", ale już w roku, gdy miał upaść komunizm. Wyznanie, a zarazem odpowiedź na zarzuty, które w latach 80. coraz częściej spotykały Nowakowskiego. Zarzuty odejścia od literackiej wyrazistości, o to, że autor "Raportu o stanie wojennym" zastępuje pisarstwo publicystyką.”
W momencie publikacji Nowakowski jest po pięćdziesiątce, a że „wiek męski - wiek klęski”, to jest smętny. Tak sam się określa i taki nastrój udziela się czytającemu. Zrozumiały jest smutek i snucie refleksji po śmierci Irka Iredyńskiego, jak i innych kolegów z młodości. Sentymentalne wspomnienia obejmują nawet „pikieciarzy” i szefa fotoplastikonu. /Kto dzisiaj zna ten czarowny świat „okrąglaka”?/
„.Wystawali pod plastikonem w Alejach. Właściciel, pedał w andersowskim berecie z wstążeczkami, miał pokażny zbiór jazzowych płyt. To wystawanie nazywało się pikietą..”
W ciemnym kręgu fotoplastikonu, mieszczącego się w Alejach Jerozolimskich 51, za plecami oglądających, „pedałów” czaiło się więcej, a płyta jazzowa kosztowała tyle, ile miesięczna płaca pielęgniarki.
Pierwszą część książki Nowakowski zatytułowal „Moi pisarze” i pierwszy esej dotyczy Bunina, Babla i Czechowa, następny Józefa Rotha /1894-1939/, potem o Julianie Wołoszynowskim /1898 -1977/ i jego pięknej miłości do starszej o 17 lat Marii Dulęby /1881-1959/, dalej o Gogolu, by zakończyć poświęconym Stanisławowi Rembekowi /1901-1985/. .
Lektura bardzo ciekawa i wzbogacająca, a przy tym, by nie znużyć czytelnika autor potrafi zażartować wspominając choćby dowcip o Breżniewie i Szwejku: /str.31/
„...wezwał Breżniew Szwejka i pokazując mu trzy guziki mowi: - Widzicie, naciskam czerwony i nie ma Europy, naciskam żółty i już po Ameryce, aż wreszcie niebieski i koniec z całym globem! A Szwejk mu na to: - U nas w Budziejowicach pani Sławikowa też miała trzy nocniki - czerwony, żółty i niebieski. Ale nigdy nie zdążyła skorzystać z żadnego, zawsze zesrała się na podłogę”.
Druga część pt „Salony i knajpy” to wspomnienia z tytułowych miejsc konsumpcji, gdzie umiejętność wychwytywania śmieszności i paradoksów zabarwiona jest sarkazmem. Świetny obraz przeszłości, obowiązujących wówczas norm i mód, z podkreśleniem zmienności losu.
I w końcu trzecia część „Opowiadania” . Pierwsze - „Śmierć” to wspomnienie o Irku, a drugie - „Fabuła” to osobliwy coctail wspomnień Nowakowskiego z różnych wydarzeń i losów różnych ludzi; taka podróż autora w bardzo bogatą i różnorodną jego przeszłość
Zacznijmy od opinii Bratkowskiego:
„Oto pisarskie wyznanie wiary dojrzałego Marka Nowakowskiego, zawarte w tytułowym utworze tomu "Karnawał i post", tomu chyba najważniejszego w jego późnej twórczości, który ukazał się jeszcze w "drugim obiegu", ale już w roku, gdy miał upaść komunizm. Wyznanie, a zarazem odpowiedź na zarzuty, które w latach 80. coraz częściej spotykały Nowakowskiego. Zarzuty odejścia od literackiej wyrazistości, o to, że autor "Raportu o stanie wojennym" zastępuje pisarstwo publicystyką.”
W momencie publikacji Nowakowski jest po pięćdziesiątce, a że „wiek męski - wiek klęski”, to jest smętny. Tak sam się określa i taki nastrój udziela się czytającemu. Zrozumiały jest smutek i snucie refleksji po śmierci Irka Iredyńskiego, jak i innych kolegów z młodości. Sentymentalne wspomnienia obejmują nawet „pikieciarzy” i szefa fotoplastikonu. /Kto dzisiaj zna ten czarowny świat „okrąglaka”?/
„.Wystawali pod plastikonem w Alejach. Właściciel, pedał w andersowskim berecie z wstążeczkami, miał pokażny zbiór jazzowych płyt. To wystawanie nazywało się pikietą..”
W ciemnym kręgu fotoplastikonu, mieszczącego się w Alejach Jerozolimskich 51, za plecami oglądających, „pedałów” czaiło się więcej, a płyta jazzowa kosztowała tyle, ile miesięczna płaca pielęgniarki.
Pierwszą część książki Nowakowski zatytułowal „Moi pisarze” i pierwszy esej dotyczy Bunina, Babla i Czechowa, następny Józefa Rotha /1894-1939/, potem o Julianie Wołoszynowskim /1898 -1977/ i jego pięknej miłości do starszej o 17 lat Marii Dulęby /1881-1959/, dalej o Gogolu, by zakończyć poświęconym Stanisławowi Rembekowi /1901-1985/. .
Lektura bardzo ciekawa i wzbogacająca, a przy tym, by nie znużyć czytelnika autor potrafi zażartować wspominając choćby dowcip o Breżniewie i Szwejku: /str.31/
„...wezwał Breżniew Szwejka i pokazując mu trzy guziki mowi: - Widzicie, naciskam czerwony i nie ma Europy, naciskam żółty i już po Ameryce, aż wreszcie niebieski i koniec z całym globem! A Szwejk mu na to: - U nas w Budziejowicach pani Sławikowa też miała trzy nocniki - czerwony, żółty i niebieski. Ale nigdy nie zdążyła skorzystać z żadnego, zawsze zesrała się na podłogę”.
Druga część pt „Salony i knajpy” to wspomnienia z tytułowych miejsc konsumpcji, gdzie umiejętność wychwytywania śmieszności i paradoksów zabarwiona jest sarkazmem. Świetny obraz przeszłości, obowiązujących wówczas norm i mód, z podkreśleniem zmienności losu.
I w końcu trzecia część „Opowiadania” . Pierwsze - „Śmierć” to wspomnienie o Irku, a drugie - „Fabuła” to osobliwy coctail wspomnień Nowakowskiego z różnych wydarzeń i losów różnych ludzi; taka podróż autora w bardzo bogatą i różnorodną jego przeszłość
Friday, 8 August 2014
Kira GAŁCZYŃSKA - "Jeszcze nie wieczór"
Kira GAŁCZYŃSKA - "Jeszcze nie wieczór"
Banalna historyjka o leczeniu złamanej nogi należącej do pani Sonii, która znała i zna w Polsce wszystkich, dzięki czemu korzysta ze znajomości i protekcji. Niestety, ta cała historyjka, ubarwiona bardzo sztucznymi dialogami jest tylko PRETEKSTEM do wyrażania BARDZO ODWAŻNYCH OPINII PRZEZ KIRĘ GAŁCZYNSKĄ na temat ważnych postaci tak w PRL-u, jak i w obecnej Polsce do chwili obecnej.
I TEJ KONWENCJI NIE JESTEM W STANIE ZAAKCEPTOWAĆ, bo chowanie się ze swoimi antypatiami, jak i sympatiami, za plecami wymyślonej przez siebie pani Sonii jest NIE FAIR. Nie znoszę np głupiej Fotygi, ale mówię to jako Wojciech Gołębiewski, natomiast Gałczyńska wymyśla scenę z Sonią rozmawiająca z Kaczyńskimi, by wtrącić:
„ do prezydenta dobija się oczekująca od dawna była minister spraw zagranicznych Anna Fotyga. NA ŻYWO JEST TAK NIESYMPATYCZNA JAK W TELEWIZJI. WYBLAKŁE, WYCHODZĄCE Z ORBIT OCZY Z WIDOCZNĄ NIECHĘCIĄ OMIATAJĄ WSZYSTKO WOKÓŁ, A DO TEGO TEN ZGRYŻLIWY GŁOS..” /podkr.moje/
Twierdzę, że banalna beletrystyka nie jest odpowiednim miejscem, do wyrażania osobistych animozji autorki, a jeszcze bardziej do apoteozy postaci kontrowersyjnych jak np Borejsza. Sonia zaczepia syna Borejszy:
„- Pan profesor Borejsza, prawda ?... ..Nazywam się Sonia Gasztołd. Moja matką była Tamara Gasztołd, której pana ojciec, także Jerzy, kilka razy w życiu pomógł. Chcę, żeby pan o tym wiedział, zwłaszcza w czasach, gdy na wszystkich partyjnych obywatelach komuny wiesza się ostatnie psy...”
Tylko, ze BRACIA BENIAMIN i JÓZEF GOLDBERG czyli BOREJSZA i ROŻAŃSKI nie byli zwykłymi „partyjnymi obywatelami komuny”. Borejsza tworzył z Wanda Wasilewską ZPP, a następnie został oddelegowany z Moskwy do stworzenia w Polsce systemu kontroli wszelkich publikacji. Miłosz pisał o nim w swoim „Alfabecie”;
„Najbardziej międzynarodowy z polskich komunistów. (…) z niczego zbudował, poczynając od 1945 roku, swoje państwo książki i prasy. „Czytelnik” i inne domy wydawnicze, gazety, tygodniki, wszystko od niego zależało – posady, przyjęcie książek do druku, honoraria. Byłem w jego stajni, wszyscyśmy byli”.
Jego brat, płk RÓŻAŃSKI, dyrektor Departamentu Śledczego MBP, był wyjątkowym sadystą, który znęcał się psychicznie i osobiście torturował więżniów politycznych, za co został skazany zaledwie na 15 lat. /Wyszedł wcześniej na mocy amnestii/.
Gdy nastali BRACIA GOLDBERG pani Kira Gałczyńska miała lat 10, lecz jej ojciec Konstanty Ildefons korzystał sowicie z dobrodziejstw, którymi nagradzał Beniamin vel Jerzy Borejsza. Opisał to dokładnie w „Zniewolonym Umyśle” Miłosz, ukrywając poetę, notabene przeze mnie bardzo lubianego i cenionego, jako GAMMĘ - pijaczynę, bez kręgosłupa.
Nie sposób wymienić tu listy osób ocenianych przez autorkę w skali białe/czarne, bez barw pośrednich. Rozlicza się nie tylko z osobami lecz i instytucjami podważając kompetencje ortopedów ze szpitala na Solcu czy pastwiąc się nad ośrodkiem rehabilitacyjnym w Konstancinie. To mnie zresztą szczerze rozbawiło, bo ja naprawdę nacierpiałem się podczas rehabilitacji w Kanadzie.
Parafrazując Kwaśniewskiego powiem: „Pani Kiro, nie idż Pani tą drogą”
PS Autorka oceniając książkę Tuszyńskiej o Wierze Gran zadaje retoryczne pytanie:
„Po co było taką książkę pisać ?”
NO WŁAŚNIE !!!
Banalna historyjka o leczeniu złamanej nogi należącej do pani Sonii, która znała i zna w Polsce wszystkich, dzięki czemu korzysta ze znajomości i protekcji. Niestety, ta cała historyjka, ubarwiona bardzo sztucznymi dialogami jest tylko PRETEKSTEM do wyrażania BARDZO ODWAŻNYCH OPINII PRZEZ KIRĘ GAŁCZYNSKĄ na temat ważnych postaci tak w PRL-u, jak i w obecnej Polsce do chwili obecnej.
I TEJ KONWENCJI NIE JESTEM W STANIE ZAAKCEPTOWAĆ, bo chowanie się ze swoimi antypatiami, jak i sympatiami, za plecami wymyślonej przez siebie pani Sonii jest NIE FAIR. Nie znoszę np głupiej Fotygi, ale mówię to jako Wojciech Gołębiewski, natomiast Gałczyńska wymyśla scenę z Sonią rozmawiająca z Kaczyńskimi, by wtrącić:
„ do prezydenta dobija się oczekująca od dawna była minister spraw zagranicznych Anna Fotyga. NA ŻYWO JEST TAK NIESYMPATYCZNA JAK W TELEWIZJI. WYBLAKŁE, WYCHODZĄCE Z ORBIT OCZY Z WIDOCZNĄ NIECHĘCIĄ OMIATAJĄ WSZYSTKO WOKÓŁ, A DO TEGO TEN ZGRYŻLIWY GŁOS..” /podkr.moje/
Twierdzę, że banalna beletrystyka nie jest odpowiednim miejscem, do wyrażania osobistych animozji autorki, a jeszcze bardziej do apoteozy postaci kontrowersyjnych jak np Borejsza. Sonia zaczepia syna Borejszy:
„- Pan profesor Borejsza, prawda ?... ..Nazywam się Sonia Gasztołd. Moja matką była Tamara Gasztołd, której pana ojciec, także Jerzy, kilka razy w życiu pomógł. Chcę, żeby pan o tym wiedział, zwłaszcza w czasach, gdy na wszystkich partyjnych obywatelach komuny wiesza się ostatnie psy...”
Tylko, ze BRACIA BENIAMIN i JÓZEF GOLDBERG czyli BOREJSZA i ROŻAŃSKI nie byli zwykłymi „partyjnymi obywatelami komuny”. Borejsza tworzył z Wanda Wasilewską ZPP, a następnie został oddelegowany z Moskwy do stworzenia w Polsce systemu kontroli wszelkich publikacji. Miłosz pisał o nim w swoim „Alfabecie”;
„Najbardziej międzynarodowy z polskich komunistów. (…) z niczego zbudował, poczynając od 1945 roku, swoje państwo książki i prasy. „Czytelnik” i inne domy wydawnicze, gazety, tygodniki, wszystko od niego zależało – posady, przyjęcie książek do druku, honoraria. Byłem w jego stajni, wszyscyśmy byli”.
Jego brat, płk RÓŻAŃSKI, dyrektor Departamentu Śledczego MBP, był wyjątkowym sadystą, który znęcał się psychicznie i osobiście torturował więżniów politycznych, za co został skazany zaledwie na 15 lat. /Wyszedł wcześniej na mocy amnestii/.
Gdy nastali BRACIA GOLDBERG pani Kira Gałczyńska miała lat 10, lecz jej ojciec Konstanty Ildefons korzystał sowicie z dobrodziejstw, którymi nagradzał Beniamin vel Jerzy Borejsza. Opisał to dokładnie w „Zniewolonym Umyśle” Miłosz, ukrywając poetę, notabene przeze mnie bardzo lubianego i cenionego, jako GAMMĘ - pijaczynę, bez kręgosłupa.
Nie sposób wymienić tu listy osób ocenianych przez autorkę w skali białe/czarne, bez barw pośrednich. Rozlicza się nie tylko z osobami lecz i instytucjami podważając kompetencje ortopedów ze szpitala na Solcu czy pastwiąc się nad ośrodkiem rehabilitacyjnym w Konstancinie. To mnie zresztą szczerze rozbawiło, bo ja naprawdę nacierpiałem się podczas rehabilitacji w Kanadzie.
Parafrazując Kwaśniewskiego powiem: „Pani Kiro, nie idż Pani tą drogą”
PS Autorka oceniając książkę Tuszyńskiej o Wierze Gran zadaje retoryczne pytanie:
„Po co było taką książkę pisać ?”
NO WŁAŚNIE !!!
Thursday, 7 August 2014
Denis DIDEROT - "Kubuś fatalista i jego pan"
Denis DIDEROT - “Kubuś fatalista i jego pan”
Jednym z podstawowych pytań dręczących ludzi myślących jest : PRZYPADEK czy KONIECZNOŚĆ ? Tytułowy fatalista wyznaje pogląd, że przyszłość i wydarzenia, które jeszcze się mogą wydarzyć, są już z góry ustalone i nie mogą być zmienione przez żadne działania pojedynczego człowieka lub nawet całej ludzkości. A więc konieczność /jej uosopobieniem dla Greków była ANANKE/, owo nieodwołalne FATUM, które wykpiwywali przeciwnicy uważając je za „argument lenia”. Stąd powstało też retoryczne pytanie: „dlaczego Hiob nie poszedł do dermatologa ?”. Diderot przedstawia ten problem juz na pierwszej stronie:
„Kubuś: ... wszystko, co nas spotyka na świecie dobrego i złego zapisane jest w górze.
PAN: Oto mi wielkie słowo.
KUBUŚ: Mówił jeszcze, iż każda kula, która wylatuje na świat z rusznicy ma swój adres.
PAN: I miał słuszność…”
Diderot /1713-84/ nie doczekał się publikacji “Kubusia..” /napisanego w 1773/, który został upubliczniony we Francji w 1796 r., by równo 30 lat póżniej ulec konfiskacie. Polskie wydanie opracował Tadeusz Boy-Żeleński /w 1915 r./ i opatrzył wspaniałą przedmową, którą szczególnie polecam Państwa uwadze. Nim przejdę stricte do tematu, chcialbym Państwu również zaproponować lekturę „Przyczynka do podróży Bougainville’a”, którą zachwycałem się pół wieku temu, a teraz odkryłem w zbiorze opowiadań „To nie bajka”. A i jeszcze chciałem wspomnieć o KUNDERY „Kubuś i jego pan: Hołd w trzech aktach dla Denisa Diderota”.
Diderot dał początek nowoczesnej powieści, zrywając z zasadą jedności miejsca, czasu i akcji. Przeplatając i krzyżując nieciągłą narrację pobudza wyobrażnię, zmusza do interpretacji, zaskakuje i stawia pytania. Podobnie otwartą kompozycję mamy np. w „Kordianie” i w „Hamlecie”. Swoje filozoficzne rozmyślania rozpisuje na dwa głosy: gadatliwego Kubusia i leniwie słuchającego Pana. Ta forma stwarza pozory równości pana i sługi, lecz pamiętajmy, że to narzuca przyjęta konwencja. Ale Diderot przede wszystkim prowadzi jednostronny dialog z czytelnikiem, przypominając co chwila, że bohaterowie, jak i wszystkie wydarzenia są zależne od jego woli, bo są przez niego wymyślone. I z jego woli, niekończące się opowieści gaduły Kubusia, którego elokwencja kojarzy się ze Szwejkiem, są przerywane nie tylko dykteryjkami i komentarzami odautorskimi, lecz również przez inne gaduły np Gospodynię, z jej historią pani de la Pommeraye i margrabiego des Arcis, kojarzącą się z „Niebezpiecznymi związkami” Chaderlosa de Laclosa, wydanymi w tym samym czasie /1782/. Diderot drażni czytelnika pobudzając jego ciekawość kolejną opowieścią, aby ją przerwać w kulminacyjnym punkcie. Klamrą spinającą jest historia miłości Kubusia, którą autor kończy alternatywnie.
Stoicki spokój Kubusia, wynikający z jego postawy, że „co ma być, to i tak będzie” zadziwia nie tylko pana, lecz również czytelnika, gdyż prowadzi bądż do niemożności działania, bądż do działania, nazwijmy to, ryzykownego. Tak jest np w opóżnianiu ucieczki przed zbirami. Kubuś uważa, że
„życie upływa na samych qui pro quo. Są qui pro quo miłości, qui pro quo przyjaźni, qui pro quo polityki, finansów, kościoła, urzędu, handlu, żon, mężów…”
Z tego wypływa m.in. jego ocena seksualnego pożycia współmałżonków:
„...to jedyna przyjemność, która nic nie kosztuje; człowiek pociesza się tanim kosztem w nocy po utrapieniach dnia..”.
Najtrywialniejszą jest opowieść o Koziku i Pochewce, a jej treść sugerują same nazwy bohaterów, natomiast najcenniejszą myślą wg mnie jest stwierdzenie:
„...trzy czwarte życia trawi sie na chceniu bez czynienia,... i na czynieniu bez chcenia”.
Miłej /gwarantowanej/ zabawy !!!
Jednym z podstawowych pytań dręczących ludzi myślących jest : PRZYPADEK czy KONIECZNOŚĆ ? Tytułowy fatalista wyznaje pogląd, że przyszłość i wydarzenia, które jeszcze się mogą wydarzyć, są już z góry ustalone i nie mogą być zmienione przez żadne działania pojedynczego człowieka lub nawet całej ludzkości. A więc konieczność /jej uosopobieniem dla Greków była ANANKE/, owo nieodwołalne FATUM, które wykpiwywali przeciwnicy uważając je za „argument lenia”. Stąd powstało też retoryczne pytanie: „dlaczego Hiob nie poszedł do dermatologa ?”. Diderot przedstawia ten problem juz na pierwszej stronie:
„Kubuś: ... wszystko, co nas spotyka na świecie dobrego i złego zapisane jest w górze.
PAN: Oto mi wielkie słowo.
KUBUŚ: Mówił jeszcze, iż każda kula, która wylatuje na świat z rusznicy ma swój adres.
PAN: I miał słuszność…”
Diderot /1713-84/ nie doczekał się publikacji “Kubusia..” /napisanego w 1773/, który został upubliczniony we Francji w 1796 r., by równo 30 lat póżniej ulec konfiskacie. Polskie wydanie opracował Tadeusz Boy-Żeleński /w 1915 r./ i opatrzył wspaniałą przedmową, którą szczególnie polecam Państwa uwadze. Nim przejdę stricte do tematu, chcialbym Państwu również zaproponować lekturę „Przyczynka do podróży Bougainville’a”, którą zachwycałem się pół wieku temu, a teraz odkryłem w zbiorze opowiadań „To nie bajka”. A i jeszcze chciałem wspomnieć o KUNDERY „Kubuś i jego pan: Hołd w trzech aktach dla Denisa Diderota”.
Diderot dał początek nowoczesnej powieści, zrywając z zasadą jedności miejsca, czasu i akcji. Przeplatając i krzyżując nieciągłą narrację pobudza wyobrażnię, zmusza do interpretacji, zaskakuje i stawia pytania. Podobnie otwartą kompozycję mamy np. w „Kordianie” i w „Hamlecie”. Swoje filozoficzne rozmyślania rozpisuje na dwa głosy: gadatliwego Kubusia i leniwie słuchającego Pana. Ta forma stwarza pozory równości pana i sługi, lecz pamiętajmy, że to narzuca przyjęta konwencja. Ale Diderot przede wszystkim prowadzi jednostronny dialog z czytelnikiem, przypominając co chwila, że bohaterowie, jak i wszystkie wydarzenia są zależne od jego woli, bo są przez niego wymyślone. I z jego woli, niekończące się opowieści gaduły Kubusia, którego elokwencja kojarzy się ze Szwejkiem, są przerywane nie tylko dykteryjkami i komentarzami odautorskimi, lecz również przez inne gaduły np Gospodynię, z jej historią pani de la Pommeraye i margrabiego des Arcis, kojarzącą się z „Niebezpiecznymi związkami” Chaderlosa de Laclosa, wydanymi w tym samym czasie /1782/. Diderot drażni czytelnika pobudzając jego ciekawość kolejną opowieścią, aby ją przerwać w kulminacyjnym punkcie. Klamrą spinającą jest historia miłości Kubusia, którą autor kończy alternatywnie.
Stoicki spokój Kubusia, wynikający z jego postawy, że „co ma być, to i tak będzie” zadziwia nie tylko pana, lecz również czytelnika, gdyż prowadzi bądż do niemożności działania, bądż do działania, nazwijmy to, ryzykownego. Tak jest np w opóżnianiu ucieczki przed zbirami. Kubuś uważa, że
„życie upływa na samych qui pro quo. Są qui pro quo miłości, qui pro quo przyjaźni, qui pro quo polityki, finansów, kościoła, urzędu, handlu, żon, mężów…”
Z tego wypływa m.in. jego ocena seksualnego pożycia współmałżonków:
„...to jedyna przyjemność, która nic nie kosztuje; człowiek pociesza się tanim kosztem w nocy po utrapieniach dnia..”.
Najtrywialniejszą jest opowieść o Koziku i Pochewce, a jej treść sugerują same nazwy bohaterów, natomiast najcenniejszą myślą wg mnie jest stwierdzenie:
„...trzy czwarte życia trawi sie na chceniu bez czynienia,... i na czynieniu bez chcenia”.
Miłej /gwarantowanej/ zabawy !!!
Wednesday, 6 August 2014
Wojciech TOCHMAN - "Eli, Eli.."
Wojciech TOCHMAN - “Eli. Eli”
Fotografie Grzegorz WEŁNICKI
Moj imiennik Tochman /ur.1969/ to stary wyga, rutyniarz, który już przed maturą działał w „branży”, a 24 lata temu przyjmowała do do „GW” sama mistrzyni reportażu Hanna KRALL. Odniósł tyle sukcesów, że nie miejsce tu je wymieniać; natomiast warto wiedzieć, że to on założył fundację „Itaka”. Ciekawszy dla mnie, bo młodszy, jest współtwórca „Eli, Eli” - fotograf Grzegorz WEŁNICKI /ur.1986/. Razem stworzyli profesjonalny album z Filipin, a że nie ma do czego się przyczepić, to pozrzędzę, że „ja te mieszkania na grobach, to już, Panie, widziałem w telewizorze”.
Fotografie Grzegorz WEŁNICKI
Moj imiennik Tochman /ur.1969/ to stary wyga, rutyniarz, który już przed maturą działał w „branży”, a 24 lata temu przyjmowała do do „GW” sama mistrzyni reportażu Hanna KRALL. Odniósł tyle sukcesów, że nie miejsce tu je wymieniać; natomiast warto wiedzieć, że to on założył fundację „Itaka”. Ciekawszy dla mnie, bo młodszy, jest współtwórca „Eli, Eli” - fotograf Grzegorz WEŁNICKI /ur.1986/. Razem stworzyli profesjonalny album z Filipin, a że nie ma do czego się przyczepić, to pozrzędzę, że „ja te mieszkania na grobach, to już, Panie, widziałem w telewizorze”.
Tuesday, 5 August 2014
Witold GOMBROWICZ - "Kosmos"
Witold GOMBROWICZ - “Kosmos”
W przypadku Gombrowicza przed przystąpieniem do recenzji należy poczytać jego „Dziennik”. W przypadku „Kosmosu” najlepiej zacząć od str,65 „Dziennika 1967-69”, gdzie, w trakcie rozmowy z Dominikiem de Roux, autor mówi:
„W „Kosmosie”.. ..mój bohater zauważa szereg anomalii, drobnych, mglistych, z których każda nic prawie nie znaczy, ale wszystkie razem jakby coś chciały wyrazić.. Wróbel powieszony na drucie, patyk powieszony na nitce, coś jak strzałki na suficie, wskazujące kierunek, dyszel który też jakby coś wskazywał.. I to „coś”, zasilone innymi przeżyciami mego bohatera, jego fatalną miłością do Leny, poczyna przybierać charakter coraz gwałtowniejszej insynuacji wieszania... powieszenia.. Leny ? W pewnym momencie mój bohater, jakby w niecierpliwości, spragniony dopowiedzenia szarady, do łańcucha wieszań dołącza jedno własne: wiesza na haku kota, którego zadusił. To akt nielojalny i perwersyjny, bo stanowi przeskok ze świata wewnętrznego w zewnętrzny, to jakby osaczanie siebie samego. Ale jest w tym jakaś głęboka konieczność duchowa”.
Czytajmy dalej wyjaśnienia autora: /tamże, str 66/
„Dlaczego bohater „Kosmosu” wsadza palec w usta wisielcowi ? Żeby - jest tego świadomy - połączyć w sobie tym aktem „wieszanie” z „ustami”. Dotąd to się działo w nim na osobnych torach. Dręcząca go do szału asocjacja ust Leny z okropnymi ustami Katasi jakoś nie chciała mu się połączyć z owym „wieszaniem”, które go osaczało jakby z innej strony. Więc teraz on sam to skojarzy w sobie własnym swoim czynem; zapewne by sobie ułatwić powieszenie Leny z powodu ust. To w nim dojrzało do skojarzenia... ...Mogłoby się zdawać, że w „Kosmosie” wsadzenie palca trupowi w usta jest zabiegiem równie „nielegalnym”, co uprzednie powieszenie kota. A jednak nie - albowiem to już nie ten sam człowiek, on już jest teraz „po drugiej stronie”, po stronie świadomego stwarzania siebie. To z kotem, to była nieudolna próba. Teraz on już wie czego mu trzeba, rozzuchwalił się i chce mieć siebie zdolnym do powieszenia Leny”.
I jeszcze poniekąd podsumowanie: /tamże str.133/
„Kosmos” - „jest o samym stwarzaniu się tej historii, o stwarzaniu się rzeczywistości, o tym jak ona niezdarnie, kulawo, rodzi się ze skojarzeń naszych... jakżeby takie formowanie nie miało wywołać zgrzytów, oporów, fałszów, co chwila niezdarna konstrukcja zapada się w chaos. „Kosmos” jest powieścią, która sama się stwarza, podczas pisania”
Z tym Gombrowiczem to kłopot, bo po takim autorskim dictum, cóż ja mogę dodać ? Chyba tylko o „małym intymnym świecie”, o mikroświatku jaki stwarza sobie pan Leon lepiąc kulki z chleba i tworząc dziwaczne nowotwory językowe, bo „gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma”
W przypadku Gombrowicza przed przystąpieniem do recenzji należy poczytać jego „Dziennik”. W przypadku „Kosmosu” najlepiej zacząć od str,65 „Dziennika 1967-69”, gdzie, w trakcie rozmowy z Dominikiem de Roux, autor mówi:
„W „Kosmosie”.. ..mój bohater zauważa szereg anomalii, drobnych, mglistych, z których każda nic prawie nie znaczy, ale wszystkie razem jakby coś chciały wyrazić.. Wróbel powieszony na drucie, patyk powieszony na nitce, coś jak strzałki na suficie, wskazujące kierunek, dyszel który też jakby coś wskazywał.. I to „coś”, zasilone innymi przeżyciami mego bohatera, jego fatalną miłością do Leny, poczyna przybierać charakter coraz gwałtowniejszej insynuacji wieszania... powieszenia.. Leny ? W pewnym momencie mój bohater, jakby w niecierpliwości, spragniony dopowiedzenia szarady, do łańcucha wieszań dołącza jedno własne: wiesza na haku kota, którego zadusił. To akt nielojalny i perwersyjny, bo stanowi przeskok ze świata wewnętrznego w zewnętrzny, to jakby osaczanie siebie samego. Ale jest w tym jakaś głęboka konieczność duchowa”.
Czytajmy dalej wyjaśnienia autora: /tamże, str 66/
„Dlaczego bohater „Kosmosu” wsadza palec w usta wisielcowi ? Żeby - jest tego świadomy - połączyć w sobie tym aktem „wieszanie” z „ustami”. Dotąd to się działo w nim na osobnych torach. Dręcząca go do szału asocjacja ust Leny z okropnymi ustami Katasi jakoś nie chciała mu się połączyć z owym „wieszaniem”, które go osaczało jakby z innej strony. Więc teraz on sam to skojarzy w sobie własnym swoim czynem; zapewne by sobie ułatwić powieszenie Leny z powodu ust. To w nim dojrzało do skojarzenia... ...Mogłoby się zdawać, że w „Kosmosie” wsadzenie palca trupowi w usta jest zabiegiem równie „nielegalnym”, co uprzednie powieszenie kota. A jednak nie - albowiem to już nie ten sam człowiek, on już jest teraz „po drugiej stronie”, po stronie świadomego stwarzania siebie. To z kotem, to była nieudolna próba. Teraz on już wie czego mu trzeba, rozzuchwalił się i chce mieć siebie zdolnym do powieszenia Leny”.
I jeszcze poniekąd podsumowanie: /tamże str.133/
„Kosmos” - „jest o samym stwarzaniu się tej historii, o stwarzaniu się rzeczywistości, o tym jak ona niezdarnie, kulawo, rodzi się ze skojarzeń naszych... jakżeby takie formowanie nie miało wywołać zgrzytów, oporów, fałszów, co chwila niezdarna konstrukcja zapada się w chaos. „Kosmos” jest powieścią, która sama się stwarza, podczas pisania”
Z tym Gombrowiczem to kłopot, bo po takim autorskim dictum, cóż ja mogę dodać ? Chyba tylko o „małym intymnym świecie”, o mikroświatku jaki stwarza sobie pan Leon lepiąc kulki z chleba i tworząc dziwaczne nowotwory językowe, bo „gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma”
John M. COETZEE - "Młodość"
J.M. COETZEE - “Młodość”
Sceny z prowincjonalnego życia
II
Uwagi przed lekturą:
Podsumujmy moje dotychczasowe próby opiniowania twórczości tego niewątpliwie uzdolnionego noblisty, uwzględniając również zdanie Państwa. I tak w zbiorze moich opinii na „lubimy czytać”, liczącym 30 stron, najwyżej uplasował się /na str.4/, dzięki plusom Państwa dla mojej opinii, wygłup Coetzee’go pt „Dzieciństwo Jezusa”, obdarzony przeze mnie 1 gwiazdką. Natomiast jego arcydzieło „Hańba”, któremu dałem na początku mojej obecności na portalu gwiazdek 8 /teraz dałbym 10/ nie znalazło Państwa uznania, przez co jest na 16 stronie. Z następnymi książkami Coetzee jeszcze gorzej: świetny „Mistrz z Petersburga” z moimi 6 gwiazdkami /obecnie dałbym 9/ jest na 25 stronie, „Elisabeth Costello” z moimi 7 /teraz 9/ na 26 str., a „Foe” z moimi 6 /teraz 8/ na ostatniej pozycji, na ostatniej 30 str. Wszystkie wymienione książki zostały przez Państwa ocenione w granicach 5,94-6,84, czyli słabo, bez istotnych różnic. Skala moich ocen tych samych książek rozciąga się od 1 do 10; zobaczymy więc jak będzie z aktualną, znów przez Państwa umieszczoną w podanym przedziale /dokładnie 6.77/.
Uwagi po lekturze:
W 2002 roku Coetzee jest w szczytowej formie; jest po dwóch „the Booker Prize”, sukcesie „Disgrace” /Hańby/ w 1999 i „Boyhood. Scenes from Provincial Life” /1997/. W 2003 opublikuje „Elisabeth Costello” i odbierze Nagrodę Nobla. Publikując omawianą autobiograficzną książkę wykazuje się niezwykłą odwagą, gdyż przedstawia w niej z jednej strony, niezbyt uzasadnioną dla czytelnika, determinację Johna /alter ego autora/ w dążeniu do zostania „artystą”, a z drugiej „niepowodzenia w rolach pisarza i kochanka” /str.193/. Do tego ekhibicjonistycznie opisuje własny egotyzm, a w tym OBRZYDLIWY stosunek do rodziny i kochanek. Widocznie uważa, że „wielkiemu pisarzowi” wszystko wolno i że każde ujawnione zdarzenie, nawet etycznie naganne, zwiększy jego popularność i zachwyt fanów. No cóż, nie mnie pouczać „mistrza”, czy korygować samoocenę jego postępowania. Pozostaje mnie przyznać, że lektura wstrząsająca.
Przejdżmy do dalszych walorów, szczególnie interesujących dla nas – Polaków. Spójrzmy, co pisze o Zbigniewie Herbercie: /str.109/
„Josif Brodski, Ingeborg Bachmann, Zbigniew Herbert: z samotnych traw, miotanych mrocznymi prądami mórz Europy, TA TRÓJKA puszcza w powietrze swoje słowa, które mkną na falach eteru do pokoju Johna, słowa współczesnych poetów, raz jeszcze mówiąc mu, czym moze być poezja... ..dzięki tym słowom cieszy się, że zamieszkuje tę sama ziemię co tamci troje..”. /podkr.moje/
Drugi polski wątek wiąże się z pracą magisterską pisaną przez Johna, na temat twórczości Forda Madoxa Forda /1873-1939/. Otóz Ford był przyjacielem „naszego” Conrada i WSPÓŁAUTOREM trzech książek: „Inheritors”, „Romance” oraz „Nature of Crime”.
Coetzee potrafi również nas rozbawić, np swoimi poglądami na temat tańca: /str.106/
„Taniec ma sens tylko jako namiastka czegoś, do czego ludzie wolą się nie przyznawać. To coś jest sednem sprawy, a taniec stanowi jedynie zasłonę dymną. Gdy mężczyzna zaprasza dziewczynę do tańca, jest to symboliczne zaproszenie do zbliżenia płciowego; kiedy dziewczyna propozycję przyjmuje, symbolicznie zgadza się na takie zbliżenie: taniec jest pantomimą ruchów kopulacyjnych i zapowiedzią rzeczywistej kopulacji. Te paralele są tak oczywiste, że John zdumiewa się, czemu ludzie w ogóle zawracają sobie głowę tańcem. Po co im te stroje, rytualne ruchy, cała ta gra pozorów ?”.
A na koniec „perełka” polityczna, pod którą podpisuję się obiema rękami: /str.100/
„Nie rozumie, co Anglicy mają przeciwko Rosjanom. O ile wie, Anglia i Rosja we wszystkich wojnach od roku 1854 walczyły po tej samej stronie. Rosjanie nigdy nie grozili Anglii najazdem. Czemu więc Anglicy trzymają z Amerykanami, którzy pomiatają tak Europą, jak i resztą świata ?”.
Sceny z prowincjonalnego życia
II
Uwagi przed lekturą:
Podsumujmy moje dotychczasowe próby opiniowania twórczości tego niewątpliwie uzdolnionego noblisty, uwzględniając również zdanie Państwa. I tak w zbiorze moich opinii na „lubimy czytać”, liczącym 30 stron, najwyżej uplasował się /na str.4/, dzięki plusom Państwa dla mojej opinii, wygłup Coetzee’go pt „Dzieciństwo Jezusa”, obdarzony przeze mnie 1 gwiazdką. Natomiast jego arcydzieło „Hańba”, któremu dałem na początku mojej obecności na portalu gwiazdek 8 /teraz dałbym 10/ nie znalazło Państwa uznania, przez co jest na 16 stronie. Z następnymi książkami Coetzee jeszcze gorzej: świetny „Mistrz z Petersburga” z moimi 6 gwiazdkami /obecnie dałbym 9/ jest na 25 stronie, „Elisabeth Costello” z moimi 7 /teraz 9/ na 26 str., a „Foe” z moimi 6 /teraz 8/ na ostatniej pozycji, na ostatniej 30 str. Wszystkie wymienione książki zostały przez Państwa ocenione w granicach 5,94-6,84, czyli słabo, bez istotnych różnic. Skala moich ocen tych samych książek rozciąga się od 1 do 10; zobaczymy więc jak będzie z aktualną, znów przez Państwa umieszczoną w podanym przedziale /dokładnie 6.77/.
Uwagi po lekturze:
W 2002 roku Coetzee jest w szczytowej formie; jest po dwóch „the Booker Prize”, sukcesie „Disgrace” /Hańby/ w 1999 i „Boyhood. Scenes from Provincial Life” /1997/. W 2003 opublikuje „Elisabeth Costello” i odbierze Nagrodę Nobla. Publikując omawianą autobiograficzną książkę wykazuje się niezwykłą odwagą, gdyż przedstawia w niej z jednej strony, niezbyt uzasadnioną dla czytelnika, determinację Johna /alter ego autora/ w dążeniu do zostania „artystą”, a z drugiej „niepowodzenia w rolach pisarza i kochanka” /str.193/. Do tego ekhibicjonistycznie opisuje własny egotyzm, a w tym OBRZYDLIWY stosunek do rodziny i kochanek. Widocznie uważa, że „wielkiemu pisarzowi” wszystko wolno i że każde ujawnione zdarzenie, nawet etycznie naganne, zwiększy jego popularność i zachwyt fanów. No cóż, nie mnie pouczać „mistrza”, czy korygować samoocenę jego postępowania. Pozostaje mnie przyznać, że lektura wstrząsająca.
Przejdżmy do dalszych walorów, szczególnie interesujących dla nas – Polaków. Spójrzmy, co pisze o Zbigniewie Herbercie: /str.109/
„Josif Brodski, Ingeborg Bachmann, Zbigniew Herbert: z samotnych traw, miotanych mrocznymi prądami mórz Europy, TA TRÓJKA puszcza w powietrze swoje słowa, które mkną na falach eteru do pokoju Johna, słowa współczesnych poetów, raz jeszcze mówiąc mu, czym moze być poezja... ..dzięki tym słowom cieszy się, że zamieszkuje tę sama ziemię co tamci troje..”. /podkr.moje/
Drugi polski wątek wiąże się z pracą magisterską pisaną przez Johna, na temat twórczości Forda Madoxa Forda /1873-1939/. Otóz Ford był przyjacielem „naszego” Conrada i WSPÓŁAUTOREM trzech książek: „Inheritors”, „Romance” oraz „Nature of Crime”.
Coetzee potrafi również nas rozbawić, np swoimi poglądami na temat tańca: /str.106/
„Taniec ma sens tylko jako namiastka czegoś, do czego ludzie wolą się nie przyznawać. To coś jest sednem sprawy, a taniec stanowi jedynie zasłonę dymną. Gdy mężczyzna zaprasza dziewczynę do tańca, jest to symboliczne zaproszenie do zbliżenia płciowego; kiedy dziewczyna propozycję przyjmuje, symbolicznie zgadza się na takie zbliżenie: taniec jest pantomimą ruchów kopulacyjnych i zapowiedzią rzeczywistej kopulacji. Te paralele są tak oczywiste, że John zdumiewa się, czemu ludzie w ogóle zawracają sobie głowę tańcem. Po co im te stroje, rytualne ruchy, cała ta gra pozorów ?”.
A na koniec „perełka” polityczna, pod którą podpisuję się obiema rękami: /str.100/
„Nie rozumie, co Anglicy mają przeciwko Rosjanom. O ile wie, Anglia i Rosja we wszystkich wojnach od roku 1854 walczyły po tej samej stronie. Rosjanie nigdy nie grozili Anglii najazdem. Czemu więc Anglicy trzymają z Amerykanami, którzy pomiatają tak Europą, jak i resztą świata ?”.
Subscribe to:
Posts (Atom)