Wednesday, 30 August 2017

Ken FOLLETT - "Igła"

Ken FOLLETT - "Igła"

Ken Follett (ur. 1949) – walijski pisarz thrillerów, powieści szpiegowskich i historycznych; omawianą wydał w 1978. W Wikipedii czytamy:
"...Jego jedenasta powieść "Igła" z 1978 przyniosła mu sławę, pierwszy raz podpisał się wtedy swoim imieniem i nazwiskiem...."

Wydawnictwo Albatros:
"Wielka Brytania, rok 1944. Trwają przygotowania aliantów do utworzenia drugiego frontu we Francji, zbliża się termin inwazji na Normandię, gdy tymczasem brytyjski wywiad wpada na trop głęboko zakonspirowanego niemieckiego szpiega o kryptonimie "Igła"...."

Lektura wymaga dobrego nastroju i właśnie w taki zostałem wprowadzony charakterystyką pana Gardena (s. 18 e-book):
"...... Był niskim eleganckim mężczyzną, który robił świetne interesy, kiedy dopisywało mu szczęście, a gdy go opuszczało, tracił wszystko..."
Oryginał!! Teraz odnotujmy znaną złotą myśl Churchilla o RAF (s. 65):
“Nigdy jeszcze w dziejach wojen, tak liczni nie zawdzięczali tak wiele tak nielicznym”.

Sensacyjny wątek nabiera rozpędu (s. 73):
"....Straciła dziewictwo bezboleśnie i z entuzjazmem. Może tylko trochę za szybko....."
Nie "za szybko", a za późno, tak rzecze stary koneser.

Fowles ma swoich czytelników za kompletnych idiotów, więc tłumaczy (s. 88):
".....Przemienianie agentów w podwójnych agentów, zamiast ich likwidacji, ma dwie podstawowe zalety – ciągnął Terry. – Jak długo nieprzyjaciel jest przekonany o działalności swych szpiegów, nie próbuje ich zastąpić nowymi, których być może nie bylibyśmy w stanie wykryć. A ponieważ to my dostarczamy informacji, które szpiedzy przekazują swym przełożonym, udaje nam się zmylić wroga i wprowadzić w błąd jego strategów.,,,"

Tylko, że jak GRU uczy, ten kij ma dwa końce, a czasem nawet więcej. A tymczasem dreszcz emocji mną wstrząsa, bo przychodzi... ....wiatr (s. 106):
"...Przychodzi głównie z północnego wschodu, z naprawdę zimnych miejsc, pełnych fiordów, lodowców i gór lodowych. Często przynosi ze sobą niepożądany śnieg, deszcz i przenikliwy chłód i mgły; czasami przybywa z pustymi rękami, żeby wyć, zawodzić i wnosić zamęt, łamiąc krzewy, zginając drzewa, smagając nieokiełznany ocean, który unosi się w coraz to nowych paroksyzmach pianą dzikiego gniewu. Wiatr jest niezmordowany i na tym polega jego błąd. Gdyby przychodził przypadkowo, pokonałby wyspę przez zaskoczenie i spowodował prawdziwe szkody, ale wyspa nauczyła się już współżyć z wiatrem, który ją ciągle odwiedza. Rośliny zapuszczają głębokie korzenie, króliki chowają się daleko w gęstwinie, drzewa wyrastają już powyginane, jakby przygotowane do chłostania przez wiatr, ptaki zakładają gniazda na osłoniętych od wiatru występach, a człowiek buduje domy solidne i małe, których ściany bez strachu witają znajome wiatry..."

I takich dyrdymał bez liku. Oczywiście, akcja powoli się rozwija i w rezultacie powstaje przygodowa książka dla dziatwy i nieoczytanych dorosłych. Proszę Panstwa! Szkoda czasu! Z dwojga złego - o wiele lepszy Suworow, wobec którego nawet GRU jest bezsilne (ha! Ha!)
Czyta się nieźle, więc żeby znowu nie walczyć z całym światem, daję 5 gwiazdek, bo nie ma o co kruszyć kopii. Jedna ze słabszych książek na temat II w. św., jakie kiedykolwiek spotkałem.

Tuesday, 29 August 2017

Anna KRÓL - "Wszystko jak chcesz"

Anna KRÓL - "Wszystko jak chcesz"
o miłości Jarosława Iwaszkiewicza i Jerzego Błeszyńskiego

Anna Król (ur. 1979) wyspecjalizowała się w Iwaszkiewiczu, a ściśle w stwarzaniu jego jednostronnego, pozytywnego wizerunku. I tak jest i tym razem: Iwaszkiewicz zakochany romantyk, a Błeszyński - zimny kalkulator, zdradzający "sponsora" z licznymi kochankami.
W recenzji "Dzieników" pisałem:

".....Wychowany zostałem w atmosferze kultu dla twórczości Iwaszkiewicza i pogardy dla jego osoby. I to moje odczucie przez ponad pół wieku nie uległo zmianie. Dlatego też pisząc kiedyś esej o Kamilu Baczyńskim napisałem: /esej dostępny na wgwg1943/
„Iwaszkiewicz raczej nie doczeka się, ode mnie, osobnego eseju. Otóż w „Dziennikach”, Iwaszkiewicz opisuje swoją wizytę u Błeszyńskiego (zm.1959) w latach pięćdziesiątych. Błeszyński, (nota bene pierwowzór Janka w „Kochankach z Marony”) - prosty robol, umierający na gruźlicę i żona jego, akurat zwolniona z pracy, znajdują się w skrajnej nędzy. Iwaszkiewicz, za śmieszne pieniądze, dymie umierającego, a potem przez pięć stron „Dzienników” dywaguje o swoim wielkim uczuciu do umarlaka. OHYDA!!!!”...."

Teraz wyznanie Iwaszkiewicza w "Dziennikach" (s. 450):
"...Każda epoka ma swój styl, nawet w drobiazgach, i w innej epoce nie można pewnych rzeczy realizować. Mogłem w maju 1936 roku chędożyć Czesia Miłosza w mickiewiczowskiej celi Konrada u Bazylianów w Wilnie. Była cudowna noc z księżycem i słowikami...."

Z kolei w "Korespondencji" Iwaszkiewicza i Wajdy, w przypisie na str.117, czytam:
„Stefan Kisielewski pisał o „Podróżach do Włoch” Jarosława Iwaszkiewicza: „Krew mnie zalewa i wściekłość mroczy mózg na ten ekstrakt pretensjonalności, minoderii i autoreklamy. Kisiel zarzucił Iwaszkiewiczowi egotyzm i megalomanię. „Ten człowiek uważa się już za narodową relikwię.." - pisał...."

Dodajmy, że megaloman Iwaszkiewicz traktował słynny "List 34" jako osobisty atak.

Tak więc, powyższe uwagi nie korespondują z apoteozą Iwaszkiewicza w książce, a zainteresowanym stanem faktycznym polecam jego „Dzienniki”

Oczywiście, Iwaszkiewicz wielkim pisarzem był, a jego listy do Błeszyńskiego to arcydzieło, jak "Treny"; powiem cynicznie: dzięki Orszulce, jak i Błeszyńskiemu, dostaliśmy skarby polskiej literatury.

Tylko, że oceniam tutaj nie twórczość Iwaszkiewicza, a pracę Król i dlatego jestem zmuszony powtórzyć moje zdanie dotyczące innej jej książki, mianowicie "Spotkać Iwaszkiewicza. Nie – biografia":
"Jedna gwiazdka - nie za wartość literacką, lecz za jednostronny, przesłodzony wizerunek Iwaszkiewicza"

S. J. BOLTON - "Zagubieni"

S. J. BOLTON - "Zagubieni"

Skleroza boli, bo wskutek zapomnienia mojego zerwania znajomości z autorką po lekturze "Karuzeli samobójczyń" wziąłem ponownie jej wytwór do ręki, tracąc czas na lekturę aż do setnej strony, kiedy to coś mnie we łbie zaświtało, poszukałem w mojej biblioteczce na LC i przeczytałem w swojej recenzji:
"...Ktoś kiedyś powiedział, że autor, by uzyskać akceptację, winien dać czytelnikowi szansę uwierzenia w stworzoną przez niego fikcję. Bolton tej szansy mnie nie dała. Niewiarygodne bzdury, brak logiki ...."

Ocenę motywu zbrodni w tej książce poznałem z recenzji "adrilla" na LC, bo sam do końca nie dałem rady doczytać:
"....Motyw jest tak wydumany, że aż niewiarygodny...."

Muszę uzupełnić i zmienić recenzję, wskutek nieszczęścia jakie mnie spotkało, a to, że dziwnym trafem przeczytałem książkę do ostatniej strony. I tak cytowane zdanie „adrilla” uzupełniam przymiotnikami: „idiotyczny”i „debilny”. Bo jeżeli trauma z dzieciństwa ma tłumaczyć potworne, psychopatyczne zbrodnie, to dlaczego nikt nie ma zrozumienia dla mnie, zranionego odłamkiem (tynku) w 1944 roku ?

Ale teraz plon mojej lektury, czyli bełkotu przykładów parę. Przedstawiam bohatera: jedenastoletni Barney (s. 60 - e-book):
„...Potrafił znaleźć czterolistne koniczyny. Potrafił znaleźć każdą zgubioną rzecz. Dlaczego nie potrafił znaleźć własnej mamy?”

Zachodzi pytanie: co to ma być? Baśń dla dzieci, „fantasy” czy kryminał ? Tym bardziej, że w realu tak utalentowanych i przemądrzałych jedenastolatków nigdy nie spotkałem. Dorosłość ich rozmów jest, że tak modnie powiem, „porażająca” (np. s. 240 i n.)

Policjantka Lacey o nim (s.44):
„...Lacey spojrzała na chłopca. Brakowało mu ledwie paru lat, by stał się mężczyzną, a mimo to jego twarz była tak młoda, skóra tak gładka...."

"Mimo to", a jaka winna być twarz dzieciaka? Ale, uwaga! Na tej samej stronie:
"...Jego głos obniżył się, dając przedsmak mężczyzny, którym miał się stać za parę lat..."

To śmierdzi pedofilią czy tam inną dewiacją, tylko nie wiem, policjantki czy autorki? Na ogół jedenastoletni chłopak staje się mężczyzną po kilku latach, ale nikt nie dostrzega w tym fenomenu. Nastepna policjantka (s. 220):
"....Boże, czy naprawdę wcześniej nie zauważyła, jak ciepłe i solidne są ciała małych chłopców? Włosy Hucka pachniały jabłkami, jego skóra była najmiększą rzeczą, jakiej Dana kiedykolwiek dotykała..."

Chłopiec odwzajemnia zainteresowanie (tamże):
"....— Czy ty ciągle jesteś homo? — spytał ją..."

Nie jest to więc baśń dla dzieci.

s. 686
"......—To jest chore — powiedział Barney, patrząc na bandaż. — Myślałem, że ja jestem pokręcony, ale..."

Pokręcona jest większość postaci, a najbardziej główna bohaterka, policjantka, systematycznie szlachtająca się nożem i spijająca własną krew. Dziwię się, że brytyjska policja nie pozwała autorki o szkodzenie jej wizerunkowi, bo to i inne głupoty chwały tej formacji nie przynoszą.

Ewenementem jest doprowadzenie, po 680 stronach, do sytuacji, że na ostatnich paru stronach, autorka mogła wybrać mordercę z co najmniej czworga kandydatów, zależnie od jej chwilowego nastroju.

Wbrew wynikom na LC: 7,78 (898 ocen i 143 opinii), korzystam z wolności i jako votum separatum stawiam ponownie pałę!

Sunday, 27 August 2017

Tomasz SEKIELSKI - "Gniazdo Kruka"

Tomasz SEKIELSKI - "Gniazdo Kruka" SEJF 3

UWAGA! NIE ZNAM POPRZEDNICH CZĘŚCI
Może to i lepiej, bo wielu recenzentów ocenia trzecią część jako słabszą od pozostałych, a ja mam spojrzenie czyste, nieskalane.

Tomasza Sekielskiego (ur. 1974) pamiętam z TVN jako inteligentnego człowieka, więc do książki tej, wydanej w 2014, przystępuję w nastawieniu przychylnym.

Początek zachęcający, gdy czytam o oskarżonym dziennikarzu Solskim (s. 14,5 – e-book):
„......Nie przemawiały do niego słowa Platona, że człowieka prawdziwie wolnego nie można zniewolić, bo nawet w więzieniu będzie wolny. Filozoficzne pierdoły....”

W trakcie przemówienia w Sejmie kobieta – premier leci Herbertem (s. 55):
„...– Bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny/ w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy.
Odczytuję to jako aluzję do ośmieszonego Kaczyńskiego incydentem, kiedy ukuł hasło z frazy z „Przesłania Pana Cogito”:
„ Zostali zdradzeni o świcie...”
….....pomijając następne wersy:
„....strzeż się jednak dumy niepotrzebnej/ oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz...”

Parę linijek dalej Sekielski wygłasza, według mnie, bardzo trafne zdanie o FOZZ:
„.....Instytucja stworzona do wykupywania polskiego długu stała się kasą pożyczkową dostarczającą dewizy na rozkręcenie interesów, w których partycypowali ludzie służb...”

U Sekielskiego poziom intelektualny naszych elit jest niewiarygodnie wysoki, bo Pani Premier z Szefem Wywiadu to rzucają Balzakiem, to Heglem (choć połączenie szokujące):
(s. 113,5):
„.....– rację miał Honoré de Balzac, mówiąc, że wspomnienia upiększają życie, ale tylko zdolność zapominania czyni je znośnymi.”
(s. 116,6)
„... – Rozsądek jest jak dworak, który usłużnie dostosowuje się do humorów swego pana: dla każdej żądzy, dla każdego zamierzenia umie dostarczyć racji uzasadniających – wyrecytował już w pełni świadomie.
- Brawo, Hegel. A miałam cię za idiotę i prostaka – rzekła Berchart, uśmiechając się serdecznie....”

Wyższa półka!! (ha! ha!). Sekielski idzie czasem w fikcję, bo nie wyobrażam sobie w realu, takiego zachowania naszych elit (s. 121):
'…– Mówiąc to, podeszła do niego i złapała go za krocze. Zawył przez zaciśnięte zęby. Luiza była specjalistką od zadawania bólu.... ... – Zapomnij, z nami już koniec – powiedziała Luiza, uwalniając jego jądra z uścisku....”

Ale jeszcze częściej jest realistyczny aż do bólu. O pogrzebie premiera z kpiną (s. 144,3):
„...Rodzina zdecydowała, że Józef Andrzejewski zostanie pochowany w rodzinnym Toruniu. Takie było też życzenie dyrektora Radia Maryja....”

Trudno nie skojarzyć książkowej publikacji zdjęć „ważnych” kobiet uprawiających homoseksualny seks z aferą podsłuchową w realu, w restauracji „Sowa i przyjaciele” (s. 272,6):
„....skandalem nie jest to, co robimy na tym zdjęciu, ale to, że zostało ono opublikowane..... ...– To są esbeckie metody gnojenia ludzi.....”

Ale wróćmy na chwilę do przesady czy zgrywy autora z poziomu intelektualnego „wierchuszki”. Rozmowę dwóch funkcjonariuszy wywiadu zaczyna Sekielski cytatem z Norwida, co odbieram jako „dżadża” z elit (s. 281):
„– Cisza jest głosów zbieraniem – postanowił błysnąć znajomością poezji Norwida.”

Nie mogę ciągnąć mojej pisaniny w nieskończoność i zgodnie z planem kończę równo na połowie, zakładając, że dotychczasowe uwagi zachęcą każdego do lektury. Kończę efektowną opinią na temat jednego z głównych bohaterów (s. 286):
„.....Z perspektywy czasu patrząc, można się zastanawiać, czy jego ciągłe zmienianie partii, prowokowanie rozłamów, a następnie tworzenie nowych było wyłącznie przejawem niezaspokojonych ambicji czy celowym działaniem mającym osłabić wpływ środowisk niepodległościowych na sytuację polityczną w kraju.
- Pieprzeni prawicowi moraliści. Jebani w dupę prawdziwi Polacy, ulepieni z gówna patrioci – powiedział do siebie ni stąd, ni zowąd Jędrzejczyk, przeglądając dokumenty.....”

Juści prawdę rzecze! I dalej aktualne!
Dodam jeszcze, że lektura następnych stron jest równie ciekawa, odczytanie zawartych aluzji zależy od chęci i poziomu czytelnika, a mnie Sekielski usatysfakcjonował wywołując szkwał z błyskawicami i piorunami w mojej mózgownicy.

Nie poruszyłem w ogóle wątku historycznego w ZSRR, o którym też wypada wspomnieć, ze względu na widoczny profesjonalizm autora.

Powiem krótko: dla mnie o wiele ciekawsze i lepiej napisane niż osławione „Wszyscy ludzie prezydenta” Woodwarda i Bernsteina. 8/10. I jeszcze: brak znajomości poprzednich tomów nie zaszkodził mnie w odbiorze i wysokiej ocenie.

Saturday, 26 August 2017

Bonia WIT - "Nie zabija się czarnego kota"

Bonia WIT - "Nie zabija się czarnego kota"

(Z zasobów Biblioteki w Toronto)
Wydawnictwo Novae Res :
"..Bożena Witkowska, z domu Tydelska, lat 49. Położna z zawodu i zamiłowania. Bonia to imię nadane przez koleżanki w pracy, a Wit to skrót od nazwiska. Stanu wolnego. Matka dwóch dorosłych synów. Mieszka w Poznaniu."

O swoich celach pisze:
"Główne cele wydawnictwa to:
- zaspokajanie potrzeb czytelników poprzez wydawanie wysokiej jakości, ciekawych, wartościowych i ambitnych książek,....."

Nie wiem, czy to, delikatnie mówiąc, nieporozumienie czy też wypadek przy pracy, lecz ta książka nie mieści się w podziale na literaturę dobrą i literaturę złą, bo ona literaturą na pewno nie jest. Przede wszystkim nieporadność językowa.....

To na PAŁĘ wystarczy

Jacek OSTROWSKI - "Ostatnia wizyta"

Jacek OSTROWSKI - "Ostatnia wizyta"

Nie znalazłem danych o autorze (ur. 1957), a temat tej powieści kryminalnej jest mnie na tyle znany, jak wszystkim dorosłym w latach 70., bo cala Polska przejmowała się porwaniem płockiej lekarki. Zauważam, że autor miał w 1970 roku lat 13, więc musiał nad tym ciężko popracować.

Ciała dr Kamińskiej nigdy nie odnaleziono, a oskarżony do końca życia prawdy nie ujawnił. Na ten temat polecam ciekawy artykuł na:
http://plock.wyborcza.pl/plock/1,35710,7180175,Dramat_doktor_Kaminskiej.html

Z wielu możliwych opcji Ostrowski wybrał „kagiebowską”, która przy obecnym, obsesyjnym wręcz nastawieniu społeczeństwa przeciwko Rosji, zapewnia aprobatę czytelników. Jego prawo, choć opisany przebieg zdarzeń narzuca pytanie: dlaczego niepotrzebnego już, „spalonego” Pielacha, wszechwładne KGB nie powiesiło w więzieniu ? Przecież nawet obecnie, w niepodległej Polsce, bandziory nader często „wieszają się” w nowocześnie monitorowanych celach. Mnie nasuwał się raczej motyw materialny ze względu na jego sytuację finansową oraz zamiar szantażowania bogatych mieszkańców okolicy. Ale taka wersja nie zapewniłaby książce zdobytej popularności i uznania...

Nim zacznę Ostrowskiego wychwalać, trochę pozrzędzę, choć te moje dyrdymały nie obniżają walorów książki:

Akcja zaczyna się w 1970 tj u schyłku Gomułki, i opisywane realia „ni diabla” nie pasują do moich wspomnień. Ustosunkowany bohater, z kredytami w pięciu bankach, jeździ rozpadającym się Trabantem, podczas gdy wszyscy coś znaczący jeżdżą (od 3 lat) Polskimi Fiatami, chyba, że dostał przydział i go sprzedał; major KGB w czarnych oficerkach do „długiego ciemnego płaszcza z baranim kołnierzem”, to było naturalne w latach 50., a w 70 pamiętam ich w strojach bardziej cywilizowanych. Dalej (s. 72) aluzja do morderstwa Bohdana Piaseckiego, przypisywana przez autora KGB, podczas gdy żyliśmy w przekonaniu o zemście żydowskiej. Pielach „marzył o nowej ładzie” (s. 104), a jej przydział przechodzi mu koło nosa w 1970, a tymczasem pierwsze egzemplarze pojawiły się w Polsce w 1971. No i jeszcze przesadzona waga pozycji działacza ORMO, bo ich nie lubiła i milicja, i społeczeństwo, a mogli naprawdę niewiele.
A w ogóle Pielach jest bandziorem, który już od 1945 bezkarnie kombinował, szantażował, rabował, zabijał, korzystając z parasola ochronnego NKWD, a później (od 1954) KGB i jest „goły w ryj”, poważnie zadłużony. Wyjątkowy nieudacznik!!

Mimo to, uznaję książkę za dobrą, ze względu na dopracowany obraz psychopaty, który zniewala bądź uzależnia od siebie każdego na swojej drodze, poza mocodawcami, których się panicznie boi. Im silniejsze poniżenie od przełożonych, tym okrutniejsze odreagowanie na zależnych. Lepiej takiego typa na swojej drodze nie spotkać.

Czyta się świetnie, zarwałem noc, bo oderwać się nie mogłem. A co za finał !! 8/10

Friday, 25 August 2017

Anna KAŃTOCH - "Łaska"

Anna KAŃTOCH - "Łaska"

Recenzowałem jej "Czarne" (6) z 2012 roku i wyraziłem nadzieję, że następna książka będzie lepsza. No i tak się stało w wydanej w 2016 "Łasce", chociaż w innym, bo kryminalnym, gatunku.

Trupów co niemiara, akcja toczy się w 1985 roku i jest silnie powiązana z wydarzeniami sprzed 30 lat. To, że wielu bohaterów jest mniej lub bardziej zwichrowanych nie może być zarzutem, bo po zastanowieniu się dochodzę do wniosku, że i w realu, tak całkowicie normalnych, znam mało.

Jedynym zarzutem jest objętość (397 stron), którą można skrócić o połowę, ale to i tak drobiazg w porównaniu ze szwedzkimi i amerykańskimi autorami kryminałów, którzy nudzą co najmniej przez 500 stron. Moim zdaniem debiut kryminalny Kańtoch zdała. 7/10

Thursday, 24 August 2017

Michał OLSZEWSKI - "#upał"

Michał OLSZEWSKI - "#upał"

Michał Olszewski (1977) znany mnie jako czytelnikowi "Tygodnika Powszechnego", wystawił mnie na ciężką próbę, bo jestem stary, nigdy nie miałem telefonu komórkowego, a internetem posługuję się w bardzo ograniczonym zakresie, wskutek czego po 50 stronach byłem znudzony i chciałem lekturę porzucić. Aby upewnić się w słuszności mojego zamiaru, postanowiłem poczytać recenzje cenionych przeze mnie profesjonalistów. U Justyny Sobolewskiej na:
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/ksiazki/1694612,1,recenzja-ksiazki-michal-olszewski-upal.read
wyczytałem:
".....Powieść Olszewskiego jest ostrzeżeniem. Podobnie jak popularny serial „Black Mirror”. I nie jest to przyjemna książka – chce się uciec od tego języka. Ale nie można, bo jeśli chcemy „coś sprawdzić w telefonie”, to znajdziemy tam to samo i tę samą nakręcającą się spiralę. Czytelnik niemal słyszy tykającą bombę, a źródłem grozy nie jest wcale tytułowy upał. Tylko sztuczna rzeczywistość, która zastępuje prawdziwe życie."

Z kolei Beata Igielska na:
http://kulturaonline.pl/%23upal,michala,olszewskiego,nowy,(nie)wspanialy,swiat,recenzja,ksiazki,tytul,artykul,28287.html
...kończy swoją recenzję tak:
"...Olszewski w swej powieści patrzy krytycznym okiem nie tylko na dziennikarskie środowisko, które zna z własnego doświadczenia.
Nie zostawia suchej nitki również na bezkrytycznych miłośnikach newsów, dla których przeczytanie i przyswojenie sobie informacji dłużej niż kilkanaście zdań, stanowi percepcyjną barierę nie do pokonania.
Obrywa się tu i tym, którzy bardziej żyją w świecie wirtualnym niż w rzeczywistości.
Obraz współczesnego świata, jaki wyłania się w powieści „#Upał”, jest smutny, przygnębiający i przerażający. To świat, w którym zanikają prawdziwe więzi i relacje międzyludzkie, przestają liczyć się inteligentne dyskusje, wysublimowane żarty i dobra kulturalne.
Uwieńczeniem tego przekonania jest zaskakujący i szokujący w swej wymowie finał, który nadaje tytułowi nowe znaczenie. To zakończenie jest jednym największych atutów fabuły i trwale zapisuje się w pamięci czytelnika."

Dariusza Nowackiego recenzję przeczytałem całą, lecz gdy później chciałem wybrać cytat, okazało się, że wyczerpałem już limit na:
http://wyborcza.pl/7,75517,21332438,upal-michala-olszewskiego-smutny-swiat-po-upadku.html
Ocaliłem tylko:
"Bohater powieści Michała Olszewskiego pracuje w krakowskim portalu Miasto na Gorąco, który 24 godziny na dobę "walczy o kontent". Ta walka musi doprowadzić do katastrofy.
„#Upał” to jeszcze jedna powieść środowiskowa mająca za bohaterów ludzi mediów. Demaskatorska i alarmistyczna, ale nie – w czym wyraża się jej oryginalność – satyryczna. Sprawy w niej przedstawione są poważne jak śmierć, która zawita w finale, by zwieńczyć opowieść ponurą puentą...."

Lecz na zmianę mojej decyzji wpłynął dopiero Jarosław Czechowicz, którego całą recenzję gorąco polecam. Adres: http://krytycznymokiem.blogspot.ca/2017/02/upa-micha-olszewski.html
Ja z niej wybrałem dla Państwa mały fragment:
".....Ta książka opowiada o współczesnym człowieku gotowym wchodzić w interakcje z wszelką formą otoczenia, ale niegotowym na kontakt z samym sobą. Dramatyczna historia portretuje mężczyznę, który wciąż przyswaja, ale niczego nie kontempluje. Pokazuje, do jakiej ruiny doprowadzamy swą świadomość na własne życzenie.... ....Michał Olszewski nie poprzestaje na zdiagnozowaniu niebezpiecznych aspektów dynamicznego życia pośród nadmiaru bodźców i wrażeń. Wówczas „#Upał” byłby książką bez wyrazu, potwierdzającą truizmy i oczekującą od nas, że będziemy nimi zaskoczeni. Nie, w tej narracji chodzi przede wszystkim o to, by opisać mechanizmy sterujące świadomością podatną na bodźce i pokazać, gdzie pośród nich wszystkich rodzi się ta najbardziej przejmująca ludzka samotność... ....To bowiem książka o ludzkim strachu przed pustką i nicością. O tym, że nie mamy sobie dzisiaj wiele do zaoferowania, kiedy zostaniemy w ponurej samotności ... ....To jedna z ciekawszych książek ostatnich miesięcy...."

Uwierzyłem Czechowiczowi, przeczytałem i pozostaję mu wdzięczny. A teraz jestem bardzo mądry i dumny, i będę Olszewskiego wychwalał, lecz nic odkrywczego, co by wykraczało poza p e ł n ą recenzję Czechowicza, dodać nie potrafię. A jedną gwiazdkę zabieram za początkową nudę, która mało co nie doprowadziła do porzucenia tej realistycznej opowieści o nas samych. 9/10





Magdalena WITKIEWICZ - "Pracownia dobrych myśli"

Magdalena WITKIEWICZ - "Pracownia Dobrych Myśli"

Po długiej przerwie w lekturze książek Witkiewicz, trafiła mnie się ta. Dotychczasowe oceny to: 7, 6, 6, 3. Wychodzi mnie, że to jej już trzynasta powieść, opublikowana w 2016, a to nie koniec, bo w 2017 wydała następną.

Pisałem w poprzednich recenzjach, że Witkiewicz przypomina mnie moją ukochaną Joannę Chmielewską. I ta książka również to potwierdza. Zbitki słów, błyskotliwe skojarzenia, inteligencja. Lecz najważniejszym jej walorem jest pogoda ducha i optymizm, czyli to, co każdemu czytelnikowi jest potrzebne.

Niech malkontenci burczą, że nie jest to literatura z najwyższej półki, bo nie jest, ale nastrój czytelnika po niej usprawiedliwia 10 gwiazdek jakie jej stawiam. Na wszystkie smutki... Witkiewicz!

Wednesday, 23 August 2017

Anna KLEJZEROWICZ - "Królowa Śniegu"

Anna KLEJZEROWICZ - "Królowa Śniegu" (z zasobów Biblioteki w Toronto)

Po przykrych doświadczeniach z polskimi kobietami piszącymi, postanowiłem nie ujawniać swoich negatywnych ocen ich "twórczości", bo w moim wieku (75) i stanie zdrowia (126 chorób) najważniejszy jest święty spokój.

Nie mogłem jednak powstrzymać się od skorzystania z niebywałej okazji, jaką jest ukrycie się za plecami recenzenta LC oznaczonego godłem "Krzysztof", którego opinię, zgodną w 100% z moim odczuciem, w całości kopiuję:

"Mógłbym napisać wiele złego, ale wystarczy kilka zdań. Królowa Śniegu to fatalna powieść. Kuleje tu w zasadzie wszystko. Miałka fabuła, klimat, brak jakichkolwiek emocji i dialogi, nie wspominając już o bohaterach. Książka zwyczajnie jest naiwna i słaba, nic tego faktu nie zmieni. Dobrnięcie do końca graniczy z cudem. "

Ze względu na brak wiary w cuda, do końca nie dobrnąłem. 1/10, jak "Krzysztof".

Anthony DOERR - "Światlo, którego nie widać"

Anthony DOERR - "Światło, którego nie widać"

Doerr (ur, 1973) dostał za nią Pulitzera w 2015, a na LC 7,92 (2831 ocen i 425 opinii) i jest tam jedyną jego pozycją polskojęzyczną. Autor debiutował w 2002 roku i ma na swoim kącie pięć pozycji, w tym dwie powieści. W Wikipedii czytam:

".....Opowiada o losach niewidomej francuskiej dziewczynki i służącego w Wehrmachcie niemieckiego chłopca, których drogi splatają się podczas oblężenia Saint – Malo... ....Werner Pfenning – niemiecki chłopiec, sierota, który dzięki talentowi in żynierskiemu trafia do elitarnej jednostki Wehrmachtu ...Marie-Laure LeBlanc – niewidoma córka francuskiego ślusarza, zafascynowana światem przyrody...."

Już sam dobór bohaterów (sierota - niewidoma) chwyta za serce i pozwala przewidzieć zarys fabuły. I tu słyszę ostrzegawczy dzwonek przed amerykańskim punktem widzenia na zbrodnie hitlerowskie w Europie, bo na historie o dobrych Niemcach w mundurach Wehrmachtu, SS czy SA, jako Polak, jestem bardzo wyczulony. Oczywiście, takie przypadki znam z historii najbliższych, jak i środków przekazu (np historia Szpilmana), lecz nasz - Polaków. punkt widzenia winien być diametralnie różny od amerykańskiego.

I dlatego bardzo mnie niepokoi tak wysoka ocena tej książki, świadcząca o niewystarczającej edukacji czytelników w tej materii, a cieszą zastrzeżenia czytelniczki "awiola" na LC:

"....Po lekturze książki amerykańskiego pisarza dominuje we mnie swoisty niesmak. Niesmak spowodowany zabiegiem autora polegającym na tym, iż świadomie bądź też nieświadomie, postarał się o umniejszenie i widoczne usprawiedliwienie Niemców w zakresie ich czynów popełnianych w czasie II wojny światowej, którą przecież sami de facto wywołali. Mowa tutaj głównie o głęboko zarysowanym portrecie psychologicznym pasjonata odbiorników radiowych, jakim jest Werner, a którego postępowanie Anthony Doerr stara się niejako wybielić. Werner bowiem nie interesuje się ideologią nazistowską, a wstępuje do jednostki Wehrmachtu tylko po to, by uniknąć losu pracy w kopalni. A jednak, z czasem nasiąka faszyzmem, by w późniejszym czasie służyć Hitlerowi i jego całej, morderczej machinie. Oczywiście, wiadomą rzeczą jest, iż podczas wojny nic nie jest tylko czarne i tylko białe bowiem pośrednie kolory są także obecne. Jednak nie można zapominać o tym, że to właśnie Niemcy byli okupantami i najeźdźcami, a nie ofiarami, jak próbuje to czasami przeforsować autor w swojej książce. Nie znajduję niestety rozgrzeszenia dla postępowania Wernera, a epitety jakimi autor nazywa Rosjan, mogłyby zostać dokładnie tak samo odniesione do Niemców i ich okrucieństwa w czasie wojny. Po lekturze tej powieści, mam wrażenie jakoby Anthony Doerr dzielił ówczesną ludność Europy na dziki, mało znaczący Wschód z Polską na czele, i ten lepszy Zachód, cywilizowany. Nie podoba mi się takie spłaszczenie, dlatego też w żadnym wypadku nie nazwałabym tej książki arcydziełem. Według mnie jej warstwa historyczna jest zbyt płytka oraz zakłamuje nieco ówczesną rzeczywistość....
....."Sea of flames" to owiany złą sławą diament, który wpływa na losy bohaterów tej powieści. Niestety bywa czasami tak, że klejnot taki okazuje się zręczną podróbką, nie mającą większej wartości. W moim przypadku podobnie rzecz ma się z lekturą tej książki. Miałam otrzymać prawdziwy diament, a dostałam tylko jego dobrze wykonaną imitację. Spore rozczarowanie, które trudno przełknąć."

Amerykański czterdziestolatek Doerr, produkt amerykańskiej próżności i pewności o słuszności amerykańskiego spostrzegania świata, trafia na podatny grunt polskiej propagandy rusofobicznej, wskutek której eksponuje się zbrodnie kacapów, pomniejszając działania niemieckie wobec "Polnishe Schweine und Untermenschen". O tempora! O mores!

Potwierdzenie mojej oceny znajduję w cynizmie autora, którego żaden Polak, świadom martyrologii narodu polskiego, akceptować nie może (s. 719,2):

".....Oczywiście. W powojennych opowieściach wszyscy bohaterowie ruchu oporu stali się przystojnymi, wysportowanymi mężczyznami, którzy potrafili budować karabiny maszynowe ze spinaczy do papieru. A Niemcy czołgistami, którzy przejeżdżali przez zburzone miasta, wystawiając jasnowłose głowy z wieżyczek tygrysów, albo psychopatycznymi maniakami seksualnymi torturującymi piękne Żydówki..."

Niedokształcony amerykański autorze! Piszę te słowa 23 sierpnia tj 23 dnia obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego, którego bohaterami były również kobiety i dzieci, piszę o kraju, jedynym na świecie gdzie Niemcy z Wehrmachtu identyczni jak pański bohater, rozstrzeliwali nawet niemowlęta z rodzin pomagającym Żydom. Wstydź się, durniu, swoich słów!!

Nie kwestionuję atrakcyjności tej lektury, szczególnie dla amerykańskiego czytelnika, dziwię się jednak bezkrytycznym zachwytom Polaków książką starającą się usprawiedliwić hitlerowca, bo sierota. Gwiazdek 5 jak cytowana "awiola".

Tuesday, 22 August 2017

Amos OZ - "Wśród swoich"

Amos OZ - "Wśród swoich"

O ironio losu! Recenzowany przeze mnie, parę dni temu "Neuland" Nevo ma na LC 7,47, a omawiany zbiorek jednego z największych pisarzy świata, permanentnego kandydata do Nobla - 7,33. U mnie Nevo dostał słabe 6, a Oz - 10. Ale u mnie to "normalka"; na LC dałem mu trzy 10 i dwie 9.
W tej książce jest dużo odniesień do Polski (np jeden z bohaterów tłumaczy na hebrajski Iwaszkiewicza), więc przypominam: rodzice autora, Arie Klausner i Fania Mussman, pochodzili z Kresów Wschodnich: ojciec wychował się w Wilnie, matka w miejscowości Równe na Ukrainie i rozmawiali z sobą głównie po polsku, a młody Amos Klausner przyjął pseudonim "Oz" ("Odwaga") po ucieczce do kibucu.

Tym razem mamy osiem opowiadań o ułomności ludzkiej natury, umiejscowionych w kibucu w latach pięćdziesiątych. Aby zachęcić do lektury zaczynam od zabawnej rozmowy (s. 7,9):

"- Widziałem w nekrologach, że umarł twój dziadek.
- Tak.
- A trzy lata temu też umarł ci dziadek.
- Tak
- Więc ten był już ostatni."

Teraz skojarzenie: Oz przypomina powiedzenie premiera Lewiego Eszkola, dziadka wspomnianego na początku mojej recenzji - Nevo (s. 101 e-book):
"..człowiek jest tylko człowiekiem, a i to – rzadko który”

Nie będę pisał o treści poszczególnych opowiadań, bo ogólne wrażenie jest ważne, a ono mieści się w retorycznym pytaniu: jak wiele można powiedzieć w tak niewielu słowach? Absolutne mistrzostwo krótkiej formy. Doskonałość języka, formy i treści, a bohater jeden - zwykły człowiek ze swoimi troskami, w dodatku umiejscowiony w ściśle określonej społeczności, a więc podlegający pewnej dyscyplinie i restrykcjom. Ten kibuc Oza przypomina mnie syberyjski kołchoz Wila Lipatowa w „Wiejskim Sherlocku Holmesie”, a perfekcja pisarska Kundery „Księgę śmiechu i zapomnienia”.

Amos Oz pisze zgodnie z sentencją Terencjusza: „Homo sum; humani nihil a me alienum puto" ("Jestem człowiekiem; nic, co ludzkie, nie jest mi obce") i stąd końcowy zachwyt:
TO JEST WSPANIAŁE, BO LUDZKIE!!!!

Władysław A. SERCZYK - "Iwan IV Groźny"

Władysław A. SERCZYK - "Iwan IV Groźny"

Władysław Andrzej Serczyk (1935 – 2014) - polski historyk, profesor, zajmujący się historią stosunków polsko – kozackich i polsko – ukrainskich. To tyle z Wikipedii, a ode mnie to, że trzem jego książkom ("Katarzyna II", "Kultura rosyjska XVIII wieku" oraz "Na dalekiej Ukrainie. Dzieje Kozaczyzny do 1648 roku") dałem po 10 gwiazdek, wzmiankowałem o nich, lecz nie recenzowałem, bo za wysokie progi na moje nogi, że jak ktoś chce się uczyć, to na pewno może z lektur Serczyka i że ta ma dodatkowy walor dla niewprawnych czytelników dzieł historycznych, bo ma ścisłego tekstu zaledwie 163 strony.
Aby Państwa zachęcić podaję, że Iwan oprócz tego, że był Groźny, to miał siedem żon i wiele kochanek, a to jest „cuś”.
W podsumowaniu Serczyk pisze (s. 168):

„...Gwałtowny, niepohamowany i nieobliczalny władca pozostawił coraz powszechniejsze przekonanie o wszechwładzy monarszej i konieczności uległego podporządkowania się woli cara.
Przy wszystkich negatywnych skutkach panowania Iwana IV, ten jeden poważnie ułatwił rozwiązanie problemów, przed jakimi stanęli jego następcy, a zwłaszcza budowę silnego, scentralizowanego państwa absolutystycznego. Miało się to jednak stać dopiero za lat kilkadziesiąt.”

Perełka dla miłośników historii. 10/10

Monday, 21 August 2017

François – René de Chateaubriand - "Przygody ostatniego z Abenserażów"

François – René de Chateaubriand - "Przygody ostatniego z Abenserażów"

François-René de Chateaubriand (1768 – 1848) - inicjator romantyzmu we Francji, autor "Atali", "Rene", a przede wszystkim apologii chrześcijaństwa w publikacji pt "Duch wiary chrześcijańskiej", wydał w 1826 omawiany utwór, napisany jeszcze w 1807, o rywalizacji Francuza Lautreca i Maura Aben - Hameta o względy pięknej Blanki.
Wspaniałym znawcą Chateaubrianda był jego tłumacz Tadeusz Boy – Żeleński, którego niezwykle ciekawe opracowanie Wydawca zamieszcza z reguły jako wstęp do „Atali” (patrz np. Wolne lektury) i stamtąd wziąłem uwagę na temat inspiracji autora do napisania omawianego utworu:
„....Jest to echo pobytu w Grenadzie, gdzie w powrocie z Ziemi Świętej pielgrzym przeżył jedną z piękniejszych swoich sielanek z oczekującą go tam panią de Mouchy.."
(pani de Mouchy— Natalie de Noailles (1774–1835), księżna de Mouchy, jedna z licznych kobiet w życiu Chateaubrianda.)
Kunszt pisarza (i tłumacza) pokazuję w opisie wybranki, gdy pierwszy raz ujrzał ją piękny Maur:
„...Wyszła z nich młoda kobieta, ubrana mniej więcej tak, jak owe gotyckie królowe, wyrzeźbione na pomnikach w dawnych opactwach. Czarny stanik, przybrany szklanymi paciorkami, obejmował zręczną kibić; spódniczka, krótka, wąska i bez fałdów, odsłaniała smukłą nogę i kształtną stopę; głowa przykryta była mantylką, również czarną: lewą ręką dama przytrzymywała tę mantylkę ściągniętą pod brodą tak, iż z całej twarzy widać było jedynie wielkie oczy i różane usta....”
Przyswojenie tekstu ułatwiają świetnie opracowane przypisy. Maur spotyka po raz drugi Blankę, o której autor mówi:
„...Wszystko było urocze u tej czarującej kobiety; miała cudny głos, tańczyła lżej od zefirów, to podobała sobie w tym, aby powozić rydwanem jak Armida, to uganiała na grzbiecie najbardziej rączego bieguna Andaluzji, podobna owym niebiańskim wróżkom, które zjawiły się Tristanowi i Galaorowi w lasach. Ateny wzięłyby ją za Aspazję, Paryż zaś za Dianę de Poitiers, która zaczynała błyszczeć na dworze. Ale przy wdziękach Francuzki posiadała ona naturę Hiszpanki; wrodzona chęć podobania się nie osłabiała w niczym stałości, siły i wzniosłości uczuć jej serca..."
Czyż nie piękne? Teraz Blanka tańczy zambrę, a zakochany Maur wzrokiem ją pożera (zambra a. zambra mora — taniec flamenco wykonywany przez Cyganów z Granady, uważany za pochodzący od tańców mauretańskich). Na drodze do spełnienia miłości staje religia:
"— Kochasz mnie tedy? — odparła Blanka, składając piękne dłonie i wznosząc oczy ku niebu. — Ale czy zastanowiłeś się, że ty jesteś niewierny, Maur, wróg, ja zaś jestem chrześcijanką i Hiszpanką?.. ...kocham cię do szaleństwa, bez miary; zostań chrześcijaninem, a nic nie zdoła mnie powstrzymać od zostania twoją..."
Mimo to, miłość kwitnie.. aż pojawia się Tomasz de Lautrec i.....
Więcej nie powiem o tej tragedyji, ino adres podaję umożliwiający każdemu płacz w samotności:
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/przygody-ostatniego-z-abenserazow.html#anchor-idm157246208

Henning MANKELL - "Niespokojny człowiek"

Henning MANKELL - "Niespokojny człowiek"

Nie mam szczęścia do Mankella, albo on - do mnie. Jedynie poniekąd autobiograficzne "Grząskie piaski" mnie się podobały. Trafiła się okazja jeszcze jednej próby, to podejmuję.

"Niespokojny człowiek" na LC ma 7,02 (1284 ocen i 140 opinii). "BeataBe" pisze:

"Piękna książka. Wzruszająca. Poruszająca. Skłaniająca do myślenia. Smutna i prawdziwa. Wspaniałe zakończenie serii o Kurcie Wallanderze. Henning Mankell ma dar. Dar opisywania życia zwykłego samotnego człowieka, który zbliża się do kresu swojego życia i boi się starości. Prawdziwe i wstrząsające. Jeszcze nie czuję, że się starzeję. Ale poczułam ten ból. Ból przemijania. "

Fraza "opowiada tu o samotności, starzeniu się i przemijaniu .." powtarza się w recenzjach we wszystkich możliwych kompilacjach. I w tym szkopuł, bo ja sięgnąłem po kryminał.

Mankell pożegnał Wallendera w 2002 roku, a siedem lat później... (Wikipedia):
"..... kilka lat później Mankell zdecydował, że napisze jeszcze jedną powieść o Kurcie Wallanderze. Wątek związany z marynarką został zainspirowany wtargnięciem łodzi podwodnych na szwedzkie wody terytorialne, które miały miejsce w latach 1982-83...."

Czyli 27 lat temu. No cóż, zdarza się... Miał być kryminał, wyszła opowieść o schorowanym sklerotyku, któremu nie podobają się decyzje Rządu w aferze szpiegowskiej i postanawia namieszać w samopoczuciu swojej kryształowej nieskazitelności.

Ale starczy żartów, bo ulegając powszechnej opinii postanowiłem książkę pochwalić i uhonorować 7 gwiazdkami, ale nie jako kryminał, a jako, bardzo mnie interesujące ze względu na mój wiek, refleksje o "...starzeniu się i przemijaniu"

Sunday, 20 August 2017

Mark OWEN - "Niełatwy dzień"

Mark OWEN - "Niełatwy dzień" Autobiografia komandosa Navy SEAL

Stary jestem, więc odporny na propagandowe książki tak o GRU, NKWD etc jak i CIA czy Navy SEAL. Nie przeszkadza mnie to z wypiekami czytać Suworowa, a obecnie Owena. Ocenie podlega literacka jakość tekstu, a nie wiarygodność. A pod tym względem nie ma wątpliwości, że to niezbyt wysoka pólka literatury szpiegowsko – sensacyjnej, bo samej akcji mało, a tłumaczenie zakazem ujawniania tajemnic to dziecinada. Jak nie wolno, to nie wolno, a nie zwodzić czytelnika przez 200 stron, czy helikopter spadł, bohater wypadł, czy też nie.
Miłośnikom historii spiskowych życzę dobrej zabawy, a ja jako zrzęda daję gwiazdek aż 6, mimo naiwności jak o „SEAL Team Six”(s. 32):
„......W chwili gdy Marcinko ustanawiał dowodzenie, w rzeczywistości istniały tylko dwie jednostki Navy SEALs – szóstka w nazwie została przyznana po to, by zmylić Związek Radziecki co do faktycznej liczby jednostek w marynarce wojennej Stanów Zjednoczonych. ...”

Aby było śmieszniej wspomniana jednostka została rozwiązana w 1987 roku tj na 24 lata przed opisywaną akcją

Eshkol NEVO - "Neuland"

Eshkol NEVO - "Neuland"

Eshkol Nevo (ur. 1971) - izraelski pisarz, autor zbioru opowiadań, czterech powieści (omawiana była wydana w 2011 jako trzecia), poradnika i książeczki dla dzieci. Jego dziadek Lewi Eszkol wł. Szkolnik (1895 – 1969) był w latach 1963 -69 premierem Państwa Izrael, a pamiętać warto, że (Wikipedia):
„...W 1967 przeprowadził wojnę sześciodniową z krajami arabskimi. Dzięki sprawnym manewrom taktycznym w ciągu zaledwie sześciu dni izraelska armia zajęła Judeę, Samarę, Gazę, Wzgórza Golan oraz jordańską dotychczas część Jerozolimy...”

W stopce wydawniczej (dostępnej też na LC) czytam:
„...Trzy kontynenty, cztery pokolenia i pełna wielkich emocji powieść drogi, romans oraz próba znalezienia swojego miejsca na ziemi...."

I tam, i w większości recenzji zamieszczona jest bardzo długa lista problemów i zdarzeń, narzucanych czytelnikowi. Wiekszość tym się zachwyca, w przeciwieństwie do mnie. Dla mnie to groch z kapustą, w dodatku odgrzewany. Bo na każdy temat z osobna, wydano wiele książek, a w jednej książce omówić składnie wszystkie aspekty bogatej historii Żydów w XX - XXI wieku jest niemożliwe. Mimo różnej oceny polecam Państwu całą recenzję Krzysztofa Cieślika, a z której wybrałem porównanie z moim ukochanym, pomijanym przy Noblu - Amosem Oz:
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/ksiazki/1575307,1,recenzja-ksiazki-eshkol-nevo-neuland.read

"...Z pewnością Nevo nie jest takim stylistą jak Oz czy Grosman, ale historie opowiadać potrafi. W „Neulandzie” zmierzył się z trudnymi tematami (źródła syjonizmu, dojrzałość, miłość, kulturowe dziedzictwo). Z tego starcia udało mu się wyjść zwycięsko. W Izraelu książka została bestsellerem i trudno się dziwić, bo to niezwykle udana powieść...”

Z kolei Piotr Bratkowski w Newsweek:
http://www.newsweek.pl/kultura/eshkol-nevo-neuland-ksiazka-na-lato-newsweek-pl,artykuly,342769,1.html

„..Wielowątkowa powieść Nevo w ostatecznym rozrachunku opowiada o wielkiej tęsknocie za tym wszystkim, z czego zrezygnowaliśmy, wybierając swoją ścieżkę życiową. I o marzeniu, by zacząć życie raz jeszcze."

Może dlatego, że od dawna interesuję się tematyką żydowską, w ramach walki z moim polskim antysemityzmem wyssanym z mlekiem matki, może dlatego, że jestem miłośnikiem literatury żydowskiej obejmującej licznych pisarzy zarówno typu Singera, jak i Oza, to mam duże wymagania i nie potrafię podzielać powszechnego zachwytu. To wszystko już było! Nil novi sub sole!

A że temat wiecznie żywy i czyta się nieźle, to ocena pozytywna (6 gwiazdek) i oczekiwanie na rozwój pisarskiej kariery młodego człowieka (40 lat miał autor w chwili publikacji)

Friday, 18 August 2017

Lars Saabye CHRISTENSEN - "Półbrat"

Lars Saabye CHRISTENSEN - "Półbrat"

Christensen (ur. 1953) - norweski pisarz, w Wikipedii podają ponad 50 jego pozycji, a na LC - 6. Popularność zdobył w 1984 powieścią "Beatles", a omawianą napisał 20 lat później (2004). Jak widać po wynikach na LC 8,05 (524 ocen i 94 opinie) zachwyt jest powszechny i zgodny, dzięki czemu nie muszę wysilać się przy recenzji. Ale zadanie poważne: 920 stron (1717 – e-book).

Zmęczony, lecz usatysfakcjonowany przystępuję natychmiast do skreślenia tych paru słów. Zaczynam od tytułu: bardziej adekwatny wydaje mnie się zapożyczony od Potoryczyna - "Ludzka rzecz", bo to dzieło jest o całej ludzkości.

Ludzie często umierają, w książce również i dlatego warto zacytować wyznanie autora (s.1641):
"....Pytasz, lecz ja o śmierci nie wiem nic, znam bowiem tylko życie; mogę powiedzieć jedynie, w co wierzę: albo śmierć jest kresem życia, albo też tylko przejściem w inne życie. W obu wypadkach nie ma się czego bać..."

Przewodnią maksymę, spopularyzowaną przez niemieckiego myśliciela i reformatora, Sebastiana Francka (1499 – 1543), Christensen powtarza jak mantrę:
"....mundus vult decipi, ergo decipiatur.." - ("świat chce być oszukiwany, niechże więc będzie")

I o tym jest ta książka, bo wszyscy oszukujemy lub staramy się oszukać świat. Taka gra z losem Jeszcze dwa retoryczne pytania aktualne zawsze i wszędzie (s. 1560)
"..Ile trzeba, żeby uratować człowieka?.."

...oraz zadane bohaterowi przez matkę Pedera po samobójstwie męża (s. 1567):
"...Myślisz, że kiedykolwiek jeszcze będzie tak jak dawniej, Barnum ?.."

Zgodzicie się chyba Państwo, że każdy zadaje sobie takie pytanie nieraz w życiu. Możliwe, że pod wpływem lektury jestem rozemocjonowany i dlatego oceniam je ad hoc na 10 gwiazdek.

Thursday, 17 August 2017

Magalena RITTENHOUSE _ "Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero"

Magdalena RITTENHOUSE - "Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero"

Wydawnictwo Czarne podaje na:
https://czarne.com.pl/katalog/autorzy/magdalena-rittenhouse
"Magdalena Rittenhouse (ur. 1969) – studiowała filologię angielską na Uniwersytecie Warszawskim oraz teorię komunikacji społecznej na University of Colorado w Boulder. Jest dziennikarką i tłumaczką. Pracowała w Polskim Radiu, w Associated Press i Sekcji Polskiej BBC w Londynie. Publikowała m.in. Na łamach „Polityki”, „The Seattle Times”, dodatku do „Rzeczpospolitej” „Plus Minus”, „The Nation”, „Architektury” i „Kontynentów”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Mieszka w Princeton, w New Jersey. Po Manhattanie chodzi szybko; czasem z notatnikiem, czasem z aparatem, a czasem tylko z zadartą głową. "Nowy Jork" to jej pierwsza książka."

No to wychodzi, że kompetentna jest; a i inteligentna również, co mogę potwierdzić jako wytrwały czytelnik "Tygodnika Powszechnego". Skoro więc wzięła się za książkę, i to w dodatku o dobrze jej znanej części NYC, to, według wszelkich znaków na niebie i ziemi, winna powstać rzecz wybitna, a do tego wszechstronna. I tak się stało!!

Nie mam nic więcej do dodania, ino tyle, że kto tego nie poczyta, to jego strata. 10/10

Monday, 14 August 2017

Henning MANKELL - "Powrót nauczyciela tańca"

Henning MANKELL - "Powrót nauczyciela tańca"

Na LC 7,03 (1234 ocen i 143 opinii), a dla mnie trzecia próba po udanych, autobiograficznych "Grząskich piaskach" (8 gwiazdek) i po słabo ocenionym przeze mnie kryminale "Nim nadejdzie mróz" (4)
Niestety, znowu się zawiodłem. Wydaje mnie się, że problem w tym, że Mankell nie potrafił się zdecydować, co chce napisać: kryminał, powieść psychologiczno – obyczajową czy rozliczeniową z II Wojną Światową. Próbuje wszystkiego po trochu, a wychodzi rozwlekła nuda, która pozwala przypuszczać, że nabija objętość książki z przyczyn finansowych.
Mam szczęście, że w opiniowaniu wyręczył mnie "PonuryDziadyga" na LC, dzięki czemu ograniczam się do przepisania znacznej części jego recenzji:
".....Ciężko mi zacząć od wymieniania wad, bo właściwie wszystko w tej książce jest sknocone, a plusów niestety nie widać- wybrane elementy prezentują poziom najwyżej mierny, bo do dobrego im brakuje kawał drogi. Więc może "plusy": eeee, ech.. może początek powieści? Zawiązanie akcji? Tak, to by się zgadzało- to dwa jaśniejsze punkty. O, to może i twarda okładka- jeśli do reszty opuści cię cierpliwość i ciśniesz ją ze wstrętem byle gdzie, to jest mniejsza szansa, że ją uszkodzisz. Zatem "plusy" mamy odbębnione.

Niestety, tej książki praktycznie nie da się czytać, a przynajmniej mi szło to nieludzko opornie. Główny bohater- Stefan Lindman, jest postacią tak groteskowo nakreśloną i tak irytującą, że z chęcią bym przeczytał jak dostaje kulkę w potylicę już w połowie tego "dzieła". Pomimo tego, że nie posiada szklanej kuli, to cechuje go nadludzka wręcz intuicja i potrafi powiązać wątki, które nijak do siebie nie pasują- w czym wymiernie pomaga mu autor, bo doprawdy nie ma aż tak absurdalnego wytłumaczenia, po które by Mankell nie sięgnął, byle tylko umotywować działania swojego pieszczocha. To typ skrajnie egoistyczny, niezdecydowany, a jego kontakty z, podobno, "najważniejszą kobietą w jego życiu" to kuriozum ocierające się o mizoginię. Ponadto miesza się w nim, trzydziestosiedmiolatku z cywilizowanego kraju, fanatyczna poprawność polityczna i totalny analfabetyzm technologiczny. Akcja dzieje się w 1999 roku, więc jego przygody naprawdę wyglądają abstrakcyjnie. Zabrzmi to dziwnie, ale choroba nowotworowa mogła być dla tej postaci deską ratunku, bo nadałaby jej jakiś charakter, przydała oryginalności. Zapomnijcie z miejsca.
Nie ma tu miejsca na psychologiczne rozważanie tematu, czegoś głębszego. Totalnie spartaczony wątek.
Fabuła potyka się co chwilę o własne krzywe nogi, kooperacja między Lindmanem a Giuseppe Larrssonem brnie w kierunku lukrowanej telenoweli (niebawem ci dwaj obcy sobie faceci zaczęliby się z szacunkiem całować po tyłkach), a wyjaśnienia są coraz bardziej absurdalne i "od czapy".
Do tego ta nuda.. Ktoś nazwie to "klimatem charakterystycznym dla kryminału skandynawskiego". Ja to wolę nazwać po swojemu: monologi Poniedzielskiego przy tym gniocie zasuwają jak pociąg Shinkansen. Nawet końcową scenę w kościele (w zamyśle autora- najbardziej dynamiczną) czytałem na raty, bo była wprost upiornie nużąca. Nie wiem, może gdybym sobie kawę wstrzykiwał zamiast ją popijać, to bym to zdzierżył za jednym podejściem.
Nagromadzenie głupot jest tu potworne, ale zdecydowanie na pierwszy plan wychodzi sprawa krwawych kroków do tanga i truchła Herberta Molina. Kto czytał, ten się domyśli. Trudno mi uwierzyć w to, że w otoczeniu autora nie znalazł się nikt, kto nie zakrzyknął z przerażeniem w głosie: "Henning, opanuj się! To jest tak cholernie głupie i naciągane, że cię każdy myślący człowiek wyśmieje!".
Podsumowując: pierwszorzędna, dwugwiazdkowa powieść. Nie pamiętam kiedy ostatnio dałem jakiejkolwiek książce tak niską ocenę, ale tutaj, przez wzgląd na sławę pisarza, nie waham się zbytnio. Człowiekowi o takiej renomie zwyczajnie nie wypada pisać bubli, które wyglądają jak nabazgrane dla kasy, bo go rachunki cisną..."
Jedyna moja ingerencja w tekst, to odstępy, a ocena taka sama jak „PonuregoDziadygi”: 2/10

Sunday, 13 August 2017

Rober JAROCKI, Witold KIEŻUN - "Magdulka i cały świat"

Robert JAROCKI, Witold KIEŻUN -
- "Magdulka i cały świat"
Rozmowa biograficzna z Witoldem Kieżunem przeprowadzona przez Roberta Jarockiego

Robert Jarocki (1932 – 2015) - polski dziennikarz i pisarz, autor wielu książek biograficzno-historycznych
Witold Jerzy Kieżun (ur. 1922) - polski ekonomista, profesor nauk ekonomicznych, prakseolog, uczeń Kotarbińskiego i Zieleniewskiego, żołnierz AK, uczestnik Powstania Warszawskiego, więzień sowieckich łagrów. Pracownik naukowy Akademii Kożmińskiego w W-wie.
Prakseologia - teoria sprawnego działania. Jest dziedziną badań naukowych dotyczących wszelkiego celowego działania ludzkiego.
Muszę zacząć od tragicznej próby samobójstwa Profesora. Nosiciel ubeckich genów, niejaki Cenckiewicz, znany z oczerniania Wałęsy, pomówił Profesora, doprowadzając go do załamania nerwowego. Szczegóły podaję za Wikipedią:
".....21 września 2014 tygodnik "Do Rzeczy" opublikował artykuł Sławomira Cenckiewicza i Piotra Woyciechowskiego "Tajemnica 'Tamizy' - jak prof. Kiezun współpracował z bezpieką.... ..Zdaniem historyka, Piotra Gontarczyka, "nikt wcześniej nie napisał w tej materii tekstu zawierającego tylu błędów i celowych przeinaczeń", a publikacja jest "po prostu skandaliczna", ponieważ jej powodem była "tylko i wyłącznie zemsta na człowieku, który wypowiadał się inaczej, niż autorzy „Do Rzeczy” na temat Powstania". Szefowa Biełsat TV, Agnieszka Romaszewska – Guzy, stwierdziła, że autorzy są "ogarnięci obsesją" i w swojej publikacji "przekroczyli granicę", a Witold Kieżun powiedział, że po publikacji próbował popełnić samobójstwo, z uwagi na jej szkalującą i kłamliwą treść. Historyk i były szef Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej, Jan Żaryn, zwrócił także uwagę, że prezentowane materiały mogły być sfałszowane i zmanipulowane przez bezpiekę...."
Nadmieniłem o ubeckich genach Cenckiewicza, więc za Wikipedią podaję:
"...Jego dziadek Mieczysław Cenckiewicz.. ...był funkcjonariuszem MBP i SB MSW..."
Po takim szkalowaniu, opluwaniu ludzi, nikt na świecie nie podałby mu ręki, a zawodowo byłby skończony. W PiS-owskiej Polsce (Wikipedia):
„...4 stycznia 2016 został powołany przez ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza na stanowisko Pełnomocnika Ministra Obrony Narodowej ds. Reformy Archiwów Wojskowych oraz na pełniącego obowiązki dyrektora Centralnego Archiwum Wojskowego. W czerwcu tego samego roku został powołany przez Sejm RP w skład Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej...."
Jeśli komuś moja pisanina się nie podoba, niech nie czyta dalej, jak i omawianej ksiązki, bo dostanie zawału serca.
Ostrzegłem o konsekwencjach zdrowotnych, to z czystym sumieniem przechodzę do książki, w której już na pierwszych stronach pojawia się temat rubieży wschodnich i poznajemy stanowisko Profesora zbieżne z Konwickim i Giedroyciem (wszyscy trzej tam urodzeni) (s.23,6 - e-book)
"..– Jakie‍ było Wilno w 1922 roku?
– To‍ mniej więcej dwa lata z okładem po przyłączeniu Wilna do Polski wskutek tzw. nieposłuszeństwa generała Żeligowskiego. Czasy były całkowicie płynne. Powstała po traktacie wersalskim niepodległa Litwa nie uznała aktu przejęcia Wilna przez Polskę i formalnie Litwa była w stanie wojny z Polską. Wśród mieszkańców samego miasta było jednak niewielu Litwinów (0,8%). Przeważali Polacy (65,9%), bardzo duża grupa mieszkańców Wilna to Żydzi (28%), częściowo niezasymilowani ani do Polski, ani do Litwy, a w znacznym stopniu zruszczeni.
Samo‍ Wilno było dla Żydów jakby historycznym ośrodkiem teologicznym wiary hebrajskiej. Działali tam wybitni naukowcy będący jednocześnie rabinami. Pomiędzy tą grupą rabinacką a inteligencją polską w Wilnie stopniowo nawiązywała się pewna współpraca z racji popierania przez część oświeconych Żydów wileńskich marszałka Piłsudskiego. Ale również wśród mieszkańców Wilna był znaczny procent Rosjan i Białorusinów, a także, w najbliższych okolicach, zwłaszcza w Trokach – grupa Karaimów o własnym obrządku religijnym. Pewną ciekawostką jest to, że powstały parę lat wcześniej uniwersytet, któremu nadano imię Stefana Batorego, miał bardzo dobrze zorganizowaną anglistykę, na której prym wodzili spolonizowani Ormianie. Jednym słowem Wilno to był tygiel narodowości, kultur, wyznań. Ale niedawna przeszłość to było imperium carskie...."
Zamiast słuchania zakłamanej nacjonalistycznej propagandy należy uczyć się historii od takich ludzi jak Kieżun.
Cała książka jest fenomenalną lekcją historii, w czym duża zasługa dobrze przygotowanego Jarockiego, lecz szczegółowe zrecenzowanie jej przekracza moje możliwości . Postanowiłem zakończyć pisaninę kontrowersyjnym cytatem na temat zawsze aktualny tj Powstania Warszawskiego skutkującego wstrzymaniem ofensywy sowieckiej (s. 931,8), a jednocześnie kończącym samą rozmowę:
„.....W czasie ostatniego spotkania w 1999 roku dwunastki żyjących jeszcze absolwentów naszego liceum przedstawiłem jemu i moim kolegom fragment nowo opublikowanej, odkłamanej wersji pamiętnika marszałka Wasylija Czujkowa, dowódcy 62. Armii obrony Stalingradu i członka kierownictwa, obok marszałka Konstantego Rokossowskiego, tzw. 1. Frontu Białoruskiego pod Warszawą. Była to pełna wersja wspomnień, bez uprzednich skreśleń redakcyjnych. Czytamy w nich: „Wojnę można było wygrać pół roku wcześniej, nie w maju 1945 roku, a grudniu 1944 roku, gdyby nie decyzja Stalina wstrzymująca 1. Front Białoruski w sierpniu 1944 roku. Moglibyśmy dojść daleko na zachód, nie do Berlina i nad Łabę, ale aż do Renu”. Całe potężne, uprzemysłowione Niemcy, najbogatszy kraj Europy, stałyby się więc Niemiecką Republiką Demokratyczną, a my prawdopodobnie żylibyśmy do chwili obecnej w PRL-u”
Uzasadnienie tej tezy wynika z wcześniejszej rozmowy, lecz poznanie jej pozostawiam Państwu. Pozostałe 70 stron to „Końcowe impresje reportera”, „Dorobek życiowy. Osiągnięcia zawodowe. Publikacje” oraz zdjęcia.
To warto przeczytać. 10/10

John BANVILLE - "Prawo do światła"

John BANVILLE - "Prawo do światła"

Szokują mnie recenzje, bo w większości z nich powtarza się opinia, że to nic specjalnego, bo to oklepany romans młodego ze starą, lecz książka wspaniała z powodu stylu. No to pozwolę sobie zauważyć, że to zasługa przede wszystkim tłumacza, w tym przypadku Jacka Żuławnika. O znaczeniu tłumacza świadczy negatywny przykład Fitzgeralda "Czuła jest noc", kiedy to wybitnej książce byłem zmuszony (i nie tylko ja) dać pałę.

Jacek Żuławnik (ur. 1977) - ukończył edytorstwo w Instytucie Informacji Naukowej i Studiów Biologicznych UW; od 2007 – tłumacz.

John Banville (ur. 1945) - irlandzki powieściopisarz i dziennikarz, zdobywca Nagrody Bookera za powieść „The Sea” (2005)

Pozwolę sobie na dygresję, że Nagroda Bookera mnie nie wzrusza, gdyż przyznawana jest równie niezrozumiale jak Nobel czy polska „Nike”. Trudno mnie też uznać autora za szczególnie znanego, skoro ma 72 lata (a ja 74) i nigdy o nim nie słyszałem, a polskojęzyczna Wikipedia poświęca mu trzy linijki. Na LC ma książek 12, z których jedynie ta omawiana przekroczyła 7 gwiazdek - 7,22 (41 ocen i 13 opinii). Z anglojęzycznej Wikipedii dowiaduję się, że ta (oryginalny tytuł „Ancient Light”) jest trzecią częścią trylogii:
„....”Ancient Light” is a 2002 novel by Irish writer John Banville. First published on 7 July 2012, the novel concjudes a trilogy concerning Alexander Cleave and his daughter, Cass. „Ancient Light” was preceded by „Shroud” and „Eclipse”...”

Niestety, ten szumnie zapowiadany styl nie zdążył mną zawładnąć, a tym bardziej zauroczyć, bo już na drugiej stronie wyczytałem:
„......Miałem dziesięć albo jedenaście lat.... ...zanim zobaczyłem tę kobietę, usłyszałem jej rower, a konkretnie świst opon, dźwięk, który wydawał mi się fascynująco erotyczny, kiedy byłem małym chłopcem, i nawet teraz, sam nie wiem czemu, wywołuje we mnie emocjonujące skojarzenia... .... Miała szeroką, luźną spódnicę, którą wiosenny wiatr nagle schwycił i poderwał, odsłaniając wszystko, co znajdowało się pod spodem.... ...gdyby w słoneczny dzień na zatłoczonej plaży stroje kąpielowe kobiet jakaś magiczna sztuczka przemieniła w bieliznę, wszyscy znajdujący się tam mężczyźni, od małych nagusków z wydętymi brzuszkami i tycimi siusiakami, przez umięśnionych ratowników, po mężów pantoflarzy z podwiniętymi nogawkami i chusteczkami na głowach powiadam: wszyscy w jednej chwili zamieniliby się w stado napalonych satyrów o przekrwionych oczach.....”

Panie Banville! Polecam panu lwa, nie, sorry, Lwa.. ..Starowicza, bo już w wieku 57 lat wykazuje się pan starczą dewiację seksualną. Zapewniam, że w wieku 10 – 11 lat (ani wcześniej) nie interesowała mnie bielizna kobieca, bo naśladować św. Onana zacząłem dopiero dwa lata później, ani obecnie, gdy skończyłem 74 lata, bo wbrew pana nachalnym sugestiom nie jestem „satyrem o przekrwionych oczach”.

Poszukuje dalej obiecanego stylu, lecz zamiast niego znajduję (s. 26 – e-book):
„... Billy nie należał do osób przesadnie dbających o higienę osobistą. Kąpał się rzadziej niż większość nas, na co wskazywała intymna, brązowawa woń, którą czasem wydzielał; pory w zagłębieniach obok nozdrzy miał tak wściekle pozapychane, że z mieszaniną przyjemności i odrazy wyobrażałem sobie, że wyciskam je kciukami jak szczypcami...”

A dalej, coraz gorzej: niewyżyta trzydziestka piątka molestuje zielonego piętnastolatka, doprowadzając do wielokrotnego gwałtu gdzie popadnie, w warunkach wymagających wyjątkowej determinacji. Przy dalszej lekturze wynudziłem się niemożebnie poznając treść snów bohatera oraz szczegóły powierzonej mu filmowej roli, aż wybudził mnie fascynujący opis puszczenia bąka (s.282):

„....Pewnego dnia kotłowaliśmy się na podłodze w domu Cottera – była ubrana i chciała już iść, a ja uczepiłem się jej i wsunąwszy dłoń pod jej pupę, z powrotem ściągnąłem ją do parteru – kiedy przez nieuwagę puściła mi na rękę miękkiego bąka. Po tym pojedynczym pruknięciu zapadła okropna cisza, taka jak po wystrzale z pistoletu albo pierwszym pomruku trzęsienia ziemi...”

Niesamowite!! Wraz z 286 (z 537 całości) stroną zacząłem część II, licząc na równie ciekawe wydarzenia. I nie zawiodłem się. Autor każe filmowej partnerce bohatera spróbować popełnić samobójstwo, by dać mu możliwość do wspomnień o samobójstwie chorej psychicznie córki, które miało pewnie miejsce w poprzednich tomach, których nie znam i nie zamierzam poznać. Bohater podróżuje z niedoszłą samobójczynią przez Włochy (dlaczego z nią?), by odkryć okoliczności samobójstwa córki tam popełnionego. Lecz głównie śni bądź wspomina młodzieńczy seks (s. 385):

„.....Muszę przyznać, że zaskoczył mnie ten bezwstyd i nawet chwilowo odeszła mi ochota na cokolwiek – takie pokazy niepohamowanej żądzy odbierały mi pewność siebie – ale kiedy objęła mnie ramieniem, silnym jak męskie, i brutalnie pociągnęła do siebie, i kiedy poczułem jej serce walące jak młot i drżący brzuch, wtedy oczywiście zrobiłem to, czego ode mnie zażądała. Skończyłem po minucie, na co lekceważąco i energicznie odepchnęła mnie od siebie, poprawiła ubranie i wytarła się swoimi majtkami....”

Kapitalne! Co za styl!!! Ale koniec kpin, bo ukochana wyjeżdża na wakacje, a piętnastolatek cierpi (s. 400):
„..... Cierpienie, to nieustające cierpienie, męczyło mnie, potwornie mnie męczyło i nie wiedziałem, jak znaleźć ukojenie. Czułem się wyschnięty i wysuszony, jakbym się wypalił, bolały mnie oczy, a nawet paznokcie. Byłem jak wielki, przypominający spękaną łapę liść sykomory, który szoruje po chodniku, popychany porywami jesiennego wiatru...”

To nie żarty, bo sykomora to drzewo o lśniących liściach i drobnych, jadalnych owocach, rosnące w Egipcie i Afryce Wschodniej, a wspominane w Ew. wg Łukasza 19:4 jako figa morwowa.

Wielką sztuką jest przerwać zabawę w odpowiednim momencie i ja to czynię na 100 stron przed końcem, bo ubawiłem się wystarczająco, a dalsze losy bohatera w ogóle mnie nie interesują. Przykro mnie, lecz nie potrafię podzielić zachwytów innych, a zboczonych autorów nie cierpię. PAŁA!!

Saturday, 12 August 2017

Dorota KARAŚ - "Cybulski. Podwójne salto"

Dorota KARAŚ - "Cybulski - podwójne salto"

Dorota Karaś - dziennikarka GW, autorka książki pt "Szafa, czajnik, obwodnica. Rozmowy z obcokrajowcami" napracowała się nad tą wyjątkowo trudną biografią, bo Zbyszek jest świętością dla mojego pokolenia, a nikim specjalnym dla obecnej młodzieży.

Dla kogo więc pisać? Dla młodych czy starych? Zadanie niemożliwe do rozwiązania, a każda droga pośrednia zostanie skrytykowana przez wszystkich.

Bo dla mojego pokolenia Zbyszek to symbol, a właściwie jeden z trzech symboli odwilży, trzech symboli "nowego", trzech symboli "wolności", której namiastkę przyniósł Polski Październik. Oczywiście wszyscy trzej działali już wcześniej, lecz szerszy odbiór ich twórczości był możliwy dopiero po 1956. Proszę spojrzeć na daty: Zbyszek (1927 – 1967), Marek (1931 – 1969), Krzysztof (1934 – 1969). Trzech tragicznie zmarłych w kwiecie wieku, lecz ich osobiste losy sa dla mojego pokolenia drugorzędne, bo pierwszorzędna jest aura, którą stworzyli, oczywiście - nie sami, lecz ze środowiskiem, w którym działali.

I dla tego, dla nas, najbliższa jest opowieść Afanasjewa "Okno Zbyszka Cybulskiego. Brulion z życia aktora filmowego połowy XX wieku", której dałem 10 gwiazdek, a i również wspomnienia Fedorowicza "Ja, jako wykopalisko", którym dałem gwiazdek 8.

Zauważam starania autorki, która systematycznie odwołuje się do Afanasjewa, tak, że jego praca znajduje miejsce w "Przypisach" do każdego rozdziału i to na pierwszym miejscu (choć to przez przypadek). I świetnie! Bo tekst Afanasjewa wymaga dopowiedzeń i interpretacji, bo czytelnicy nie pamiętający tamtych lat, sami, nie przyswoją magicznej atmosfery, którą artyści tworzyli mimo peerelowskiej cenzury i restrykcji. Aby odczuć tamtejszy klimat polecam Państwu film Wajdy "Niewinni Czarodzieje" z 1960 roku, w którym, obok Łomnickiego, wystąpili akurat dwaj z wyżej wymienionych Cybulski i Komeda.

Był fenomenem i perfekcjonistą. Widziałem go w "Kapeluszu pełnym deszczu" przywiezionym do Warszawy przez Teatr Wybrzeże, w spektaklu w Ateneum "Dwoje na huśtawce" i we wszystkich ponad 35 filmach. Mówiąc o jego aktorstwie, wspominam epizodyczną jego rolę w "Pingwinie", gdy tłumaczy, dlaczego musi zachować listy od wielbicielek: "- Żeby wnuki czytały, jak kobiety dziadka kochały". Majstersztyk!

Ciekawostka z omawianej książki (s. 23):
"....Pradziadek Zbigniewa Cybulskiego Józef Benedykt oraz dziadek generała Wojciech byli braćmi.."

Pierwsze sto stron poświęciła autorka pochodzeniu i koligacjom rodzinnym Zbyszka, jego dzieciństwu i wczesnej młodości, do 1949 roku. Następnie PWST w Krakowie, początek przyjaźni z Bobkem Kobielą, setki nazwisk i opinii, a na stronie 128 wyjazd do Gdańska (rok 1953), czyli najciekawszy (dla mnie) okres w pracy nad sobą wielkiego aktora.

I od tego momentu nie potrafię od książki Karaś się oderwać, bo snuje urzekającą opowieść, przytaczając jednocześnie niesamowitą ilość szczegółów. A pogodzić to jest niezwykle trudno. Zgodnie z moją pamięcią najwięcej sensacji i kontrowersji powstało w tym okresie (1957-8) wokół
"Ósmego dnia tygodnia" Hłaski, który ukazał się po raz pierwszy w listopadzie pamiętnego 1956 roku w "Twórczości". Wynotowuję ze stron 183 -185:

"..Opowiadanie Marka Hłaski kręcić ma początkowo Andrzej Wajda, ale pomysł przejmuje wszechwładny Aleksander Ford. Załatwia koprodukcję z zachodnioberlińską firmą CCC Film. Główną rolę, obok Cybulskiego, zagra niemiecka aktorka Sonja Ziemann... ...wyjdzie za Hłaskę. Będą małżeństwem przez cztery lata.. ..W kwietniu "Ósmy dzień tygodnia" obejrzą członkowie Biura Politycznego KC PZPR. Władysław Gomułka podobno wybiegnie rozjuszony z sali, krzycząc: "Reżyserzy w Polsce widzą tylko picie wódki. Ten film znajdzie się na ekranach po moim trupie". Marek Hłasko w książce "Piękni dwudziestoletni" nazwie Forda największym cwaniakiem, jakiego znał, a o filmie napisze:... "......chodziło mnie o jedną sprawę" dziewczyna, która widzi brud i ohydę wszystkiego, pragnie dla siebie i dla kochanego chłopaka jednej tylko rzeczy: pięknego początku ich miłości. Ford zrobił film na temat, że ludzie się nie mają gdzie rżnąć, co oczywiście nie jest prawdą: rżnąć można się wszędzie..... ....Cyb uratował ten film"..... ...Cenzura pozwoli na premierę w 1983 roku, gdy nie będą już żyli Ford, Hłasko ani Cybulski.."

To koniec złudzeń polskiego społeczeństwa do popaździernikowej odwilży. Mimo to, w warunkach obostrzonej cenzury, pisarze piszą, muzycy grają, a aktorzy grają.

Zbyszek osiąga szczyt popularności w „Popiele i diamencie” Wajdy wg Andrzejewskiego, co Maria Dąbrowska zapisuje w dzienniku (s. 209):
„Być może, że film Wajdy pokazał maksimum prawdy możliwej do pokazania w dzisiejszej sytuacji...”

I o tym należy pamiętać, bo ówczesna „sytuacja” ograniczała wszelkich twórców, w tym aktorów.
Książka nic nie traci na atrakcyjności do samego końca tj do pogrzebu największego idola czasów mojej młodości, do tragicznego końca „polskiego Jamesa Deana”, a wzbogacają ją liczne fotosy, solidne przypisy, indeks osób i kalendarium z uwzględnieniem ról teatralnych i filmowych. Jednym słowem moje gratulacje dla autorki.

Jedyna uwaga to, że przy natłoku informacji autorka skrótowo opisała Bim-bom i aurę wobec niego, jak również ledwie zauważyła przełom w życiu kulturalnym w Polsce, jaki przyniósł Polski Październik i dlatego zachęcam ponownie Państwa do lektury „Okna Zbyszka Cybulskiego” Afanasjewa. 8/10.


Friday, 11 August 2017

Agnieszka BŁOTNICKA - "Tamtego lata nad Sekwaną"

Agnieszka BŁOTNICKA - "Tamtego lata nad Sekwaną"

Agnieszka Błotnicka (ur. 1966) ma na LC 6 książek, 8 fanów, a notowania omawianej to: 5,85 (52 ocen i 18 opinii)
Liczby same mówią za siebie, więc ja tylko zaznaczam, że to literatura z Biblioteki w Toronto, co "widać, słychać i czuć", bo tylko taką udostępnia Polonii troskliwa Ojczyzna.

Mnie zafrapowała już okładka, na której wyczytałem:
"....kawa w termosach była chłodniejsza od wymiętego prześcieradła w ich hotelowym pokoju..."

Wzruszyłem się jak stary siennik, bo w odległej przeszłości nieraz, na wymiętym hotelowym (gorącym) prześcieradle, poparzyłem się kawą (również gorącą) z rozbitego pechowo termosu. Ale w ogóle książka cenna dla wszystkich kobiet zawiedzionych swoim stadłem małżeńskim.

Sursum corda!

A za sugerowaną nadzieję, że każdej zawiedzionej może się jeszcze przytrafić piękny romans - gwiazdek 6.
Snujcie marzenia. To nic nie kosztuje!

Elizabeth STROUT - "Mam na imię Lucy"

Elizabeth STROUT - "Mam na imię Lucy"

Elizabeth Strout (ur. 1956) - laureatka Pulitzera (2009) za "Olive Kitteridge", omawianą opublikowała w 2016. Wikipedia:

".....'My Name is Lucy Barton' is a 2016 ' New York Times Bestselling' novel and the fifth novel by the American writer Elizabeth Strout.... ...The book details the complicated relationship between the titular Lucy Barton and her mother.... ....Critical reception for 'My Name Is Lucy Barton' has been positive and the work has received praise from the 'Washington Post' and the 'AV Club'. 'The 'Guardian' compared the book favorably to Strout's earlier book, 'Olive Kitteridge', as they felt that it 'confirms Strout as a powerful storyteller immersed in the nuances of human relationships, weaving family tapestries with compassion, wisdom and insight.' ....."
Na LC 6,61 (689 ocen i 125 opinii).
Ksiądz Jan Twardowski mówił:
"....ŚPIESZMY SIĘ KOCHAĆ LUDZI tak szybko odchodzą....."
.... i taką szansę "pokochania" dała autorka córce i matce, umieszczając je w szpitalu: jedną jako pacjentkę z komplikacjami zdrowotnymi, a drugą jako odwiedzającą, za to w podeszłym wieku. Gdyby nie wyrostek, to spotkania by nie było i wielce możliwe, że już nigdy do próby rozmowy by nie doszło. Według mnie, szkoda, że autorka nie dała obu stronom równych szans, bo opowieść w pierwszej osobie jest subiektywna, a "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia".
Połowiczny sukces nawiązania nitki porozumienia z matką, osłabiają nieciekawe relacje z pozostałymi bliskimi osobami (w tym rozpad małżeństwa), a więc przypisywanej sobie mądrości nie zauważam.
Lektura niewątpliwie pobudza do refleksji. Mnie przypomniała sentencję ks. Józefa Tischnera, że człowiek samorealizuje się poprzez drugiego człowieka, a stąd wniosek, że pisanie książek przez Lucy jest chybionym antidotum na samotność.
Czyta się nieźle, lecz brak skromności i samokrytycznego spojrzenia Lucy, nie pozwala bym ją polubił. Na mój gust 6 gwiazdek wystarczy.



Thursday, 10 August 2017

Therese Anne FOWLER - "Z: Powieść o Zeldzie Fitzgerald"

Therese Anne FOWLER - "Z: Powieść o Zeldzie Fitzgerald"

UWAGA! 10 GWIAZDEK ZE WZGLĘDU NA FITZGERALDÓW, A NIE KSIĄŻKĘ SAMĄ W SOBIE
Wydawnictwo Amber:
http://www.wydawnictwoamber.pl/fowler-therese,s330
"...Therese Anne Fowler jest autorką wydawanych w 28 krajach powieści z najwyższej półki, w których „przeglądamy się jak w lustrze z drugim dnem”, jak napisał „Kirkus Reviews”......"

Nieprawda; napisała TRZY i poniosla klęskę:
https://thereseannefowler.wordpress.com/contact-bio/therese/
"....After the publication of three contemporary novels, each of which sold fewer copies than the previous one, Therese faced a hard truth: her career was in a nosedive. Her editor at the time felt she should take on a pen name and try again with the same sort of book, but Therese was not persuaded. While she was considering some ideas she had for historical novels, Zelda Fitzgerald came to mind and Therese decided to see where this new idea might lead. "Z: A Novel of Zelda Fitzgerald" was the result....
....What Therese has discovered is that she has an affinity for badass women from history whose stories have been either mistold or are largely untold..."

"Badass" - w tym kontekście to chojrak, zuchwalczyni, która miałaby, według Fowler, przeciwstawiać się dominacji męża.
Ruth Styles zaczyna swój artykuł słowami:
http://www.dailymail.co.uk/femail/article-2302267/Was-F-Scott-Fitzgeralds-mad-bad-wife-Zelda-just-misunderstood.html

"Zelda is the victim of a 'persistent, damning mischaracterisation' Therese Anne Fowler says she was sane and a devoted wife..."
I w tym też problem, bo Fowler upiera się, że Zelda nie była schizofreniczką, ale każdy chwyt jest dobry do obrony swojej tezy kat - ofiara.
Nie każdy zna angielski, nie każdy sięgnie do wspomnianych recenzji, i nie każdy przeczyta Wikipedię - hasło Zelda Fitzgerald (1900 - 1948), i dlatego zamieszczam najciekawszy z niej fragment:
"....W kwietniu 1925 roku, po powrocie do Paryża, Scott poznał Ernesta Hemingwaya i pomógł mu w karierze. Zostali przyjaciółmi, także od alkoholu, jednak Zelda uważała go za fałszywego. Hemingway zapoznał ich z Gertrude Stein. Pewnego razu Zelda rzuciła się w dół schodów, gdy Scott zbyt długo rozmawiał z Isadorą Duncan. Gdy Scott pisał, Zelda nudziła się w izolacji i często mu przeszkadzała... ...W 1929 roku Fitzgeraldowie robili na przyjęciach już przykre wrażenie, jakby zmierzali ku samozniszczeniu. Wraz z krachem na Wall Street skończyła się epoka jazzu i ich złote lata. W kwietniu 1930 roku miała pierwszy napad depresji; wkrótce stwierdzono u niej schizofrenię i odtąd musiała okresowo przebywać w szpitalach psychiatrycznych (łącznie przez około 8,5 roku, 10 pobytów, pierwszy w Szwajcarii, pozostałe w USA. Być może były to jednak zaburzenia afektywne dwubiegunowe.... ...W 1932 roku wydała na wpół autobiograficzną powieść "Zatańcz ze mną ostatni walc", pisaną przez 6 tygodni w klinice w Baltimore[. Jest to opis małżeństwa podobnego do jej własnego. Scott zmusił ją do usunięcia materiału, który sam wykorzystywał w pisanej latami powieści "Czuła jest noc". Od 1925 roku malowała, np. swój autoportret we wczesnych latach 40. W 1934 roku miała wystawę. W roku 1938, po nieudanej wycieczce na Kubę, rozstała się na zawsze z mężem, choć nigdy się formalnie nie rozwiedli. Pisali jednak do siebie często, aż do jego nagłej śmierci w wyniku ataku serca w grudniu 1940 roku. Nie była na pogrzebie męża ani na ślubie córki. Zginęła w wieku 47 lat w wyniku pożaru w szpitalu Highland Mental Hospital w Asheville, razem z ośmioma innymi pacjentkami. Czekała zamknięta w pokoju na elektrowstrząsy....."
Niewątpliwie mamy do czynienia z bestsellerem i dlatego warto go przeczytać. Natomiast punkt widzenia Fowler jest co najmniej dyskusyjny, a i forma nie zachwyca. Jestem więc w sytuacji "nie chcem, ale muszem" i ze względu na genialnego Scotta i jego niesamowitą żonę stawiam 10 gwiazdek, by zachęcić, szczególnie młodych czytelników, do ich poznania, jak i innych najsławniejszych postaci tamtych lat, zastrzegając równocześnie, że stricte wartość literacka i faktograficzna pozostawia wiele do życzenia i to nie tylko z powodu feministycznego punktu widzenia.
Szczęśliwie Fowler nie napisała biografii wspomnianej Isadory Duncan, bo wtedy Jesienin by został pijakiem i łajdakiem, a jego akurat ja kocham.



Wednesday, 9 August 2017

Henning MANKELL - "Nim nadejdzie mróz"

Henning MANKELL - "Nim nadejdzie mróz"

A ze mnie taki oryginał, ze Mankella czytałem tylko raczej autobiograficzne "Grząskie piaski", którym dałem 8 gwiazdek, a jego bohatera Wallandera w ogóle nie znam i w tej chwili nie poznam zbyt dobrze, bo w tej książce z 2002 roku, podobno szpanuje jego córka. A w ogóle przeraża mnie objętość - 544 stron, a e-booku - 845, podczas gdy kryminał nie powinien (według mnie) przekraczać 300 stron, bo to ma być „podróżna” rozrywka, a nie wielka literatura!

W dodatku, według wielu recenzentów, ta, jedenasta w serii, jest ponoć najsłabsza ze wszystkich książek z Wallanderem. Postanowiłem sprawdzić na LC i okazało się, że oceny wyższe od omawianej (6,91) mają tylko (7) „O krok” - 7,44; (5) „Fałszywy trop” - 7,21; (6) „Piąta kobieta” - 7,18; (8) „Zapora” - 7,14; (9) „Niespokojny człowiek” - 7,02. Różnice w ocenach są minimalne i zaskoczony jestem stosunkowo niskim ich poziomem.

Piszę o tym, bo wydaje się istotne, czy pechowo trafiłem na najgorszą książkę w serii czy też cała kryminalna twórczość Mankella nie jest najwyższej jakości.

Niestety, nie mogę udzielić autorytatywnej odpowiedzi, bo przerwałem szczytowo nudną męczarnię na 200 stronie (e-book), lecz obiecuję, że po relaksującej przerwie, podejmę próbę przeczytania „Niespokojnego człowieka”, którego mam pod ręką i wtedy szerzej zaopiniuję. Na razie, by zostawić sobie furtkę, daję gwiazdek 4.

Autor potrzebował 200 stron, by zaginęły dwie kobiety, ktoś oblał benzyną i podpalił łabędzie i cielaka oraz podać słowo JOMATOT. Do tego w praworządnej Szwecji startująca w zawodzie policjantka dokonała dwóch włamań z rabunkiem (samochód). Za stary jestem na takie bzdety!

Uważam, że specyfika tego gatunku polega na wciągnięciu czytelnika w emocjonalny odbiór, wykluczający znudzenie już w trakcie lektury pierwszych stu stron, a ja zdrzemnąłem się dwukrotnie i to nie z powodu swojego podeszłego wieku. Obietnice recenzentów, że „potem jest ciekawiej” nie zmusza mnie do dalszej lektury. Książka „..longa, vita brevis”.

Tuesday, 8 August 2017

Igor OSTACHOWICZ - "Noc żywych Żydów"

Igor OSTACHOWICZ - "Noc żywych Żydów"

Żenująca sytuacja. Wielka dyskusja o książce, której większość nie czytała, bo Ostachowicz (ur. 1968) to "człowiek Tuska". A mnie to niewiele obchodzi, bo jako wyznawca poglądu Giedroycia, potrafię ocenić książkę niezależnie od powiązań politycznych autora. Nim do tego przejdę, polecam Państwu, recenzje Justyny Sobolewskiej, Pawła Dunina Wąsowicza i Kazimiery Szczuki. Adresy:
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/ksiazki/1525917,1,recenzja-ksiazki-igor-ostachowicz-noc-zywych-zydow.read
http://wyborcza.pl/1,76842,14595128,_Noc_zywych_Zydow__Igora_Ostachowicza_w_finale_Nike.html
http://www.instytutksiazki.pl/ksiazki-detal,literatura-polska,8963,noc-zywych-zydow.html

Jednak niewątpliwie największe wrażenie zrobiła na mnie recenzja prof. dr hab. Joanny Tokarskiej – Bakir, antropolog kultury, zajmującej się m. In Zagładą Żydów i stosunkiem Polaków do Żydów:
http://www.dwutygodnik.com/artykul/3511-pol-strony-noc-zywych-zydow-ulica-szmalcownikow.html

Pani Profesor pisze:
"...Znalazłam fantastyczną, uroczą, mądrą, bardzo śmieszną, napisaną grepsami książkę, z której, gdyby nad nią popracować lat dwadzieścia, można by zrobić arcydzieło. Czasy są jednak inne, a i pomysł nienowy. Ostachowicz, skromniejszy niż Bułhakow i Littell, na arcydzieło się nie sadzi. Wszelako gdybym w tym roku zasiadała w jury nagrody NIKE, zgłosiłabym tę książkę do konkursu...."

Ja też, choć już od dawna nie jestem entuzjastą tej nagrody, podobnie zresztą jak Booker Prize czy Nobla.
W obawie, że nie każdy z Państwa zechce przeczytać wspomnianą recenzję przytaczam ostatnie zdanie z sekwencji o głównym bohaterze tj glazurniku z wyższym wykształceniem:
".....Chwila wysiłku i każdy z nas rozpozna się w Glazurniku. Poza tymi oczywiście, którzy nigdy nie będą w stanie, jest to bowiem poniżej ich godności osobistej...."

Recenzentka "FrouFrou" na LC zauważa, że "żywi Żydzi":
"...zamiast iść do nieba wolą baraszkować w, nomen omen, warszawskiej Arkadii..."
Uzupełniam to zdanie definicją Arkadii:
"Arkadia – fikcyjna kraina, uważana przez poetów za krainę wiecznego szczęścia – ziemski raj, symbol wyidealizowanej krainy spokoju, ładu, sielankowej, wiecznej szczęśliwości i beztroski..."

Możliwe, że książka nie jest wybitnym dziełem literackim, lecz wpisuje się w mój prywatny program walki z własnym antysemityzmem ("wyssanym z mlekiem matki"), z którym permanentnie i konsekwentnie walczę od co najmniej 50 lat (od tragicznej hecy z gomułkowskim syjonizmem mija dzisiaj 49,5 roku) i dlatego odnotowuję ją jako ważną i wartościową, tym bardziej, że polski brak tolerancji, nacjonalizm i fenomen zaistnienia pojęcia "ciapatych" przeraża.

Jeszcze jedno: książka, wydana w 2012 roku, poniekąd się zdezaktualizowała, bo rzeczywistość przerosła fikcję.

Na koniec, dla koneserów pastisz Witkacego (s. 267,1 - e-book):
„.... A cała sprawa przez to podobno, że wszystkiego naszemu doktorowi zazdrościł. Najpierw zazdrościł mu kariery, a jak doktor przestał dbać o karierę, to mu tego niedbania zazdrościł. Zazdrościł mu dobrych ubrań, ale jak doktor w czas wojny zaczął tu i tam nosić łaty i cery, to mu tego spokoju i nonszalancji zazdrościł. Zazdrościł mu pieniędzy, ale jak doktor swoją fortunę stracił na łapówki i pomoc dla niedoszłych teściów, to mu zazdrościł, że tak godnie i z podniesioną głową nie dojada. Zazdrościł mu narzeczonej, ale wiedział, że gdyby zwyczajnie się rozstali, toby mu zazdrościł wspomnień i braku zobowiązań. Tylko gestapo mogło go uwolnić od palącej zazdrości...”

U Witkacego w „Pożegnaniu jesieni” mamy:
„...O ile Atanazy zazdrościł trochę Lohoyskiemu maski hrabiego, mocą której był on czymś, choćby w Almanachu Gotajskim, o tyle Jędruś zazdrościł (również trochę) sławy Zieziowi i skrycie cierpiał nad tym, że jest tylko „turystą wśród ruin”. Obu im zazdrościł Sajetan Tempe, że mogli być właśnie tymi nieokreślonymi stworami, podczas kiedy on musiał (koniecznie musiał) być społecznym działaczem; a wszystkim trzem razem zazdrościł Chwazdrygiel, marząc w głębi duszy o wyrwaniu się z naukowej pracy w życie społeczne lub sztukę. Ale wszystko przechodziła zazdrość księdza Hieronima, tak wielka, że aż nieuświadomiona i do niepoznania przetransformowana w żarliwość nawracania i naznaczania nieznośnych pokut..”.

Na pewno warto przeczytać; zaslużone 7 gwiazdek


Monday, 7 August 2017

Violetta OZMINKOWSKI - "Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki"

Violetta OZMINKOWSKI - "Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki"
Opowieść o pierwszej damie polskiej seksuologii

UWAGA! Czyta się jak najlepszą powieść sensacyjną!!

Wisłocka (1921 – 2005) według Wikipedii:
"....Dyplom lekarza uzyskała 1 września 1952, natomiast stopień naukowy doktora nauk medycznych 24 kwietnia 1969. Byla współzałożycielką Towarzystwa Świadomego Macierzyństwa, w którym zajmowała się leczeniem niepłodności i antykoncepcją. Objęła kierownictwo Poradni Świadomego Macierzyństwa w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie. W latach 70. XX wieku kierowała Pracownią Cytodiagnostyczną Towarzystwa Planowania Rodziny.
Oprócz książek z dziedziny seksuologii takich jak: "Sukces w miłości", "Kalejdoskop seksu", "Kultura miłości", "Sztuka kochania" (1978), "Sztuka kochania – w 20 lat później" (1988), "Sztuka kochania – witamina M" (1989), była również autorką pamiętników "Miłość na całe życie. Wspomnienia z czasów beztroski".
Jej popularnonaukowy poradnik z dziedziny seksuologii "Sztuka kochania" wydany w 1978 stał się bestsellerem (nakład łączny 7 mln egzemplarzy) i zapoczątkował większą otwartość w sprawach seksu i życia seksualnego w Polsce.."
Jest to niedopuszczalne uproszczenie, bo "Sztuka kochania" była uwieńczeniem kilkunastoletniej drogi Wisłockiej w oświacie seksualnej. Zawsze ją wielbiłem i uważałem za przebojową kontynuatorkę działalności Boya w tej materii tj w walce z zacofaniem, kołtuństwem i pruderią.
O autorce niewiele dowiedziałem się, poza tym, że pracowała w "Newsweeku" i że wyszła za mąż za Krzysztofa Daukszewicza. Wydawnictwo Prószyński i S-ka daje notkę:
"Violetta Ozminkowski – dziennikarka „Gazety Wyborczej” i „Newsweeka”, współautorka książki o Marku Edelmanie „Pan doktor i Bóg”, autorka wywiadu rzeki z Grzegorzem Miecugowem „Szkiełko i oko” i rozmowy z Agnieszką Osiecką „Lubię farbować wróble”... "
Ta biografia Wisłockiej (2014) jest szczególnie cenna dzisiaj w Polsce, gdy oświata seksualna i wynikająca z niej świadomość jest w potwornym regresie w stosunku do lat 60. XX wieku.
Gratuluję autorce, która w umiejętny sposób połączyła potężne części pamiętnika Wisłockiej, różnych listów i rozmów z jej córką. Pasjonująca lektura i bez oporów 10 gwiazdek, bo to pozycja bardzo pożyteczna szczególnie w sytuacji, gdy Polska pozostaje w ogonie cywilizacji ograniczając radykalnie aborcje, in vitro i dostęp do antykoncepcji.
Na zakończenie parę rad i przemyśleń Wisłockiej:
s. 129 „...Nie zabierajcie mężczyznom możliwości opieki nad wami. Nic się nie stanie, jak czasem zemdlejecie w jego ramionach”,
s. 317 „....wakacyjny romans nie może być powodem rozbijania życia prywatnego... ..ma nikłe szanse na przetrwanie w zderzeniu z prozą życia...”
s. 320 „...miłość jest sztuką, dlatego pośpiech w łóżku jest błędem niewybaczalnym, trzeba pozwolić pracować wyobraźni...”
s. 361 „....Nie ma miłości bez ufności. A ufność przewraca na grzbiet żółwia do góry nogami i żaden pancerz go nie chroni i odsłania mu miękką pierś i gardło, tam gdzie mieszka życie...”
s. 367,9 "... Łatwo powiedzieć »kocham«, ale czy to jest miłość? Miłość to szereg lat przyjaźni, serdeczności, opieki i serca. Jednym słowem, kapitał wspólnych przeżyć i doświadczeń, a nie słowo jako czek bez pokrycia. Może z czasem być z pokryciem, ale to dopiero życie pokaże..."

I wiele innych, które proszę samemu wyczytać. W w ogóle bomba!

Sunday, 6 August 2017

Heinz Heger - "Mężczyźni z różowym trójkątem"

Heinz Heger - "Mężczyźni z rożowym trójkątem"
Świadectwo homoseksualnego więźnia
obozu koncentracyjnego z lat 1939 - 1945

W "Przedmowie" czytam:
"...relacja podpisana pseudonimem Heinz Heger, powstała w latach 1967–68. Podstawę książki stanowiła relacja Josefa Kohouta, złożona przyjacielowi – Johannowi Neumannowi, który opowieść spisał i prawdopodobnie uzupełnił, a następnie doprowadził do jej wydania. Świadectwo to było pierwszym publicznym głosem więźnia z różowym trójkątem. Świadczy ono także o odwadze, z jaką autor mówi o losie nie zawsze tylko godnym współczucia, lecz czasem też stawiającym go w dwuznacznym moralnie świetle..."

Wypowiedzi homoseksualnych więźniów są niezbędnym, cennym uzupełnieniem przerażającego obrazu prześladowań i upodlania Człowieka w obozach koncentracyjnych. Ta opowieść to ilustracja starego stwierdzenia homo homini lupus jest, a nawet gorzej. Używając modnego określenia: lektura porażająca.

Wstrząśnięty lekturą tej książki, przestrzegam przed wylewaniem dziecka z kapielą i przypominam, że... (Wikipedia - "Oscar Wilde"):
".....6 kwietnia 1895 r. Wilde został aresztowany i oskarżony o kontakty homoseksualne (w tamtych czasach karalne w Wielkiej Brytanii). Sąd skazał go na 2 lata ciężkich robót, karę odbywał w więzieniu w Reading pod Londynem.."

a przede wszystkim, że... (Wikipedia - "Homofobia"):
".....Przedstawiciele wielu religii, w tym rzymskiego katolicyzmu, prawosławia, konserwatywnego protestantyzmu, konserwatywnego islamu, mormonizmu i konserwatywnego judaizmu, wypowiadają się negatywnie o osobach homoseksualnych... ....Biblia zarówno w Starym (Rdz 19,1-29; Księga Kapłańska 18,22), jak i Nowym Testamencie (List do Rzymian 1, 24-27; 1.List do Koryntian 6, 9; I. List do Tymoteusza 1, 10) bezpośrednio piętnuje homoseksualizm.... ......Według sondażu ze stycznia 2007 wykonanego na zlecenie Unii Europejskiej 59% Polaków uważa, że dyskryminacja ze względu na orientację seksualną jest rozpowszechniona w kraju. Jednocześnie 41% jest zdania, że zwiększyła się w ciągu ostatnich pięciu lat... .....Przykładem znanych i publicznie manifestacyjnych działań skrajnie homofobicznych są akcje Młodzieży Wszechpolskiej podczas wieców i pochodów polskich środowisk LGBT. Organizowane wówczas przez Młodzież Wszechpolską kontrmanifestacje polegają na wyszydzaniu i porównywaniu osób LGBT do zoofilów lub innych parafilii seksualnych..."

A książce stawiam 10 gwiazdek, bo jest bardzo potrzebna, szczególnie w przypadku homofobicznych Polaków.

Philip K. DICK - "Płyńcie łzy moje, rzekł policjant"

Philip K. DICK - "Płyńcie łzy moje, rzekł policjant"

Recenzowałem Dicka tylko trzy razy i trzy razy dałem 10 gwiazdek, lecz przeczytawszy obecnie moje recenzje szczególnie zadowolony jestem z dotyczącej "Valisa". Istotne są daty opublikowania recenzowanych książek: "Oko na niebie" 1955; "Ubik" 1966; "Valis" 1978; a obecnie omawiana 1974, czyli między "Ubikiem" a "Valisem". Z Wikipedii wypisuję:
"..Została napisana w 1970, a pierwszy raz wydana w 1974. W 1975 roku powieść otrzymała nagrodę Campbella za najlepszą powieść science fiction i była nominowana do nagród Nebula i Hugo...
Opis fabuły
Po wojnie domowej w Stanach Zjednoczonych obywatele poddawani są szczegółowej obserwacji przez wszechobecną policję. Znany piosenkarz i gwiazda telewizji Jason Taverner budzi się jednego dnia, w którym nagle okazuje się, że pomimo sławy, nikt go nie rozpoznaje. Co więcej – nie ma przy sobie żadnych dokumentów i nie figuruje w żadnych rejestrach. Zaczyna się nim interesować policja. Ukrywając się przed nią – rozpoczyna zupełnie nowe życie, w którym stara się w ukryciu odnaleźć swoją tożsamość."
Zaczynam od istotnej sprawy "Przedmowy", w tym przypadku autorstwa Tima Powersa. Proszę jej nie czytać, a jeśli już to po lekturze książki, która sama wstrząsa, sama się broni, a łopatologiczne udowadniania jej autobiograficzności są potrzebne jak psu na budę. Szafowanie w niej, jak również w wielu recenzjach meskaliną jest nadinterpretacją, szukaniem sensacji, analogicznie do przypadku Witkacego czy Huxleya. Dodajmy, że Dickowi przypisywano nawet schizofrenię paranoidalną, dlatego też propaguję odbiór książki bez szukania autobiograficznych powiązań, bo i bez nich, a może właśnie bez nich, jest arcydziełem.
Od pierwszych stron Jason podkreśla swoją wyższość jako „szóstaka”, a czytelnik męczy się nie rozumiejąc tej hierarchii. Autor wyjaśnia to późno, bo dopiero na stronie 54 (e-book) uchyla rąbek tajemnicy:
„Szóstak, bez względu na warunki, zawsze zwycięży, ponieważ tak nas genetycznie zdefiniowano.”
Dominacji i niezależności nadludzi - „szóstaków”, mogą zagrozić „siódmaki” w rodzaju Buckmana, ale czy tak jest proszę wyczytać samemu.
Do tego duży ładunek intelektualny Dicka (np. Jung), a kwintesencję tego dzieła ujmuję krótko:
SYSTEM a jednostka. System stwarza egzystencję, system ją unicestwia, a Jason Taverner to Józef K. w krainie science – fiction.
Tytuł "Flow my tears..." nawiązuje do utworu Donovana, ulubionego przez romantycznego policjanta Buckmana, do odtworzenia np na: https://www.youtube.com/watch?v=SnKR3gKD5VA

Duża frajda! 10 gwiazdek!

Saturday, 5 August 2017

Mario Vargas Llosa - "Raj tuż za rogiem"

Mario Vargas Llosa - "Raj tuż za rogiem"

Nie dziwię się, że Peruwiańczyk Mario Vargas Llosa chwycił się za Gauguina (1848 - 1903), bo jego związki z Peru do tego zachęcają. Jak podaje Wikipedia:
".....Jego babcią była bardzo znana we Francji socjalistka i pisarka Flora Tristan. Ojciec, Clovis Gauguin, był dziennikarzem w radykalnym piśmie "Le National". Po zamachu stanu Ludwika Napoleona Bonopartego rodzina Gauguina w obawie przed prześladowaniami wyemigrowała do Peru, skąd pochodziła rodzina matki malarza. Pod koniec podróży ojciec Paula Gauguina nagle zmarł. Byt rodzinie zapewnili bogaci krewni w Peru. Po 6 latach Gauguinowie wrócili do Paryża...."

Wspomniana babcia, a jednocześnie równoległa do wnuka bohaterka omawianej książki, Flora Tristan (1803 -1844) to (Wikipedia):
".... – francuska działaczka socjalistyczna, jedna z pierwszych francuskich feministek. Flora Tristan była córką... ...peruwiańskiego arystokraty.. ..Tristan sama rozpowszechniała informację – najprawdopodobniej fałszywa - o tym, jakoby miała być córka Simona Bolivara.. ...Jej ojciec zmarł, gdy Flora miała cztery lata. Resztę dzieciństwa spędziła tylko z matką, w trudnej sytuacji materialnej. Z tego powodu jako siedemnastolatka musiała wyjść za mąż za rzemieślnika André Chazala... ..Jej relacje z mężem, mimo urodzenia dwójki dzieci, systematycznie się pogarszały. Wreszcie, nie mogąc wziąć rozwodu (zabronionego, poza wyjątkowymi wypadkami, od 1816 r.), zdecydowała się na ucieczkę od męża. Chazal nie przestał jednak jej prześladować; w 1838 strzałem z pistoletu poważnie uszkodził jej lewe płuco... ......Zaangażowała się w ruch robotniczy i walkę o prawa kobiet... ... w 1843 r. opublikowała swoją najważniejszą książkę – "Unię robotniczą". Przedstawiła w niej swoje poglądy na funkcjonowanie organizacji pracowniczych, ze szczególnym uwzględnieniem roli kobiet, oraz dokonała analizy położenia ekonomicznego i społecznego kobiet we Francji... ..W 1844 r. zmarła przedwcześnie na tyfus...."

Drugiego bohatera, wnuka - Paula Gauguin, przedstawiać nie trzeba, ja go poznałem 60 lat temu z przepięknej fabularyzowanej biografii autorstwa Henri Perruchot (1917 -1967), którą gorąco polecam (jak również do jego biografii wielu innych malarzy takich jak Cezanne, Renoir, Van Gogh, Modigliani i innych).

Vargas prowadzi akcje dwutorowo: - jeden wątek to życie Gauguina w latach 1892 – 1903, a drugi - to życie i działalność Flory od kwietnia do listopada 1844 roku, a więc na cztery lata przed urodzeniem się Paula. To co łączy oba wątki to różny stosunek do, ujmując to skrótowo, do seksu. "Skrótowo", bo chodzi o godność kobiety i jej miejsce w społeczeństwie.

Połączenie biografii dwóch niezwykłych postaci musi prowadzić do zubożenia ich, a w przypadku Vargasa do zawężenia tematyki, do jego konsekwentnie realizowanych erotomańskich zapędów.
Działalność Flory, aktywistki "Jedności Robotniczej", a w tym jej dysputy z klerem czy paniami zajmującymi się działalnością charytatywną przedstawiona jest na żałosnym poziomie, argumenty o spójności idei socjalizmu i katolicyzmu oklepane i wielokrotnie ośmieszone.. Jednym słowem: szkoda gadać, a jak kogoś to kręci to polecam Simone Weil.

Gorsza sprawa z wciskaniem Gauguinowi spaczonego toku myślenia, dewiacji sprzecznej z europejską mentalnością (s. 37):
"......Teraz, kiedy dziewczyna nosi w sobie twoje nasienie, kiedy zacznie tyć i stanie się jedną z tych tłustych, monstrualnych miejscowych kobiet, wtedy - zamiast uczucia i pożądania – poczujesz do niej odrazę. Lepiej przerwać wasz związek, zanim zakończy się w sposób niegodny. A twój przyszły syn lub córka? Będzie jeszcze jednym bękartem na tym świecie zaludnionym bękartami..."

Nie lubię Vargasa za takie poglądy, a szczególnie gdy wykorzystuje swojego bohatera, by je snuć. Przypomnijmy, że Vargas, w wieku 17 lat (Wikipedia):
".....W 1955, w atmosferze skandalu obyczajowego, poślubił Julię Urquidi, swą daleką ciotkę, starszą od siebie o 10 lat...."
...- co niewątpliwie wpłynęło na jego nienormalny stosunek do kobiet i do piękna aktu seksualnego.
Dla świetego spokoju daję aż 5 gwiazdek.