Henry JAMES - “Złota czara”
Katusze zaczęły się już przy lekturze 25 stronicowej przedmowy, napisanej nie wiem po co?. Dalej było tylko gorzej. MISTRZ NUDY I WODOLEJSTWA. Na całych połaciach książki nic się nie dzieje. Zabierając się do Jamesa, żywiłem nadzieję, że będzie to Balzac w solidniejszym wydaniu, bo jak wiadomo, ten ostatni pisał ad hoc pilony zobowiązaniami finansowymi.
We wczesnej młodosci zaliczyłem znaczną ilość książek Balzaca, jako, że moja śp Mama była jego wielbicielką i jak, nie miałem co czytać sięgałem do jej zbiorów. Tak więc w podróż z Jamesem wyruszyłem poniekąd z przyczyn sentymentalnych.
Niestety, łódż moja zaczęła szybko tonąć w mętnym oceanie słów, aż zatonęła gdzieś w połowie podróży, a wraz z nią moja chęć do masochistycznego samobiczowania się porównaniami takimi, jak... /chwila, otwieram książkę na przypadkowej stronie, odnotowuję -75-a/ :
„...ramiona mają tę samą krągłość, tę samą gładkość wypolerowanego marmuru, ktorą tak ukochali florentyńscy rzeżbiarze dawnych czasów, oddając jej twardość w swoich srebrach i brązach..”.
To ja się pytam: kto ma tę twardość?. Czy krągłość ma twardość, czy gładkość ma twardość, czy też rzeżbiarze mają twardość? BEŁKOT. Kto nie wie co z czasem robić, niech se brnie przez stron siedemset i siedem, bo ja mam czasu juz mało, to pokonawszy około połowy, porzucam „gładkość” tego słowotoku i obiecuję solennie, że od wytworów imć jamesa będe się trzymał z daleka.
No comments:
Post a Comment