Haruki MURAKAMI - "1Q84"
"Miał gwałtowny kilkakrotny wytrysk w ustach kochanki. Ona przyjęła do ust całe jego nasienie..."
"Starszy brat i wujek... Dotykali mnie tam, kazali sobie lizać fiutki..."
/710 i 749 w numeracji całości I tomu do 790/
Trzy tomy napisane w latach 2009-2010, a więc 15 lat po swoim apogeum gdy w latach 1994-5, stworzył swoje arcydzieło - "Kronikę ptaka nakrętacza". Jego wysublimowane pisarstwo dostępne dla nielicznych, ustąpiło książce akcji i pornografii, zapewniającej dużą popularność i rzeszę niewybrednych czytelników.
Boleję nad tym, że tak wychwalany przeze mnie Murakami, uległ amerykańskiej modzie, która nastała po upadku pruderii wynikającej z protestanckiego purytanizmu, wskutek czego tamtejsi "literaci" nurzają się w prostackim, wulgarnym seksie, jak psy spuszczone z łańcucha. Proszę porównać literaturę amerykańską do schyłku XX wieku z obecną i pamiętać, że nawet "Lolity", tak niewinnej w zestawieniu z obecnie panoszącym się rynsztokiem, Nabokov nie mógł wydać w Stanach, lecz "umyślni" przemycali ją z Paryża.
Książka jest zdominowana przez trzy słowa: PENIS, ŁECHTACZKA i WYTRYSK. Szczęśliwie część tych pornograficznych scen jest tak absurdalna bądż zbędna, że wywołuje u mnie tylko uśmiech politowania. Prawie na początku, bo w rozdziale III, mamy całkowicie ZBĘDNĄ scenę wzajemnej masturbacji dwóch siedemnastolatek, którą autor kończy refleksją:
"..Wiatr wędruje po zielonych łąkach Czech".
Jak tu nie mieć poczucia absurdu? Bo co on chce od naszych sąsiadów Pepiczków? Domyślam się, bo to Janacek skomponował istotną w powieści sinfoniettę, tylko czy młode onanistki o tym wiedziały?
Kończy zaś I tom sceną poważnej rozmowy kochanków w trakcie której o 10 lat starsza kobieta nie przestaje się bawić penisem Tenga, jakby to miało cokolwiek wspólnego z tematem rozmowy. Ale, to "małe piwo przed śniadaniem", jak mawiał cieć w serialu "Dom", tzn do tematu wrócimy.
Dwie równoległe akcje: rozdziały nieparzyste dotyczą kobiety, a parzyste - mężczyzny. To "na przemian", to kontynuacja pomysłu zastosowanego w "Końcu i świata i hard-boiled Wonderland". Co ich łączy? Alienacja ciągnąca się od dzieciństwa, samotność oraz brak stabilizacji życiowej. Autor znowu kładzie nacisk na seks; ona, do 26 roku życia, dziewica, dzisiaj uprawiająca orgiastyczny seks z przygodnymi facetami, jak i systematycznie masturbująca się; on - seks co piątek z dużo starszą mężatką, w uprawianiu którego mamy elementy kompleksu Edypa oraz fetyszyzmu /wspominanie białej bielizny matki czy wąchanie piżamy, w której spała siedemnastolatka/
No i mocno wyeksploatowany już pomysł alternatywnych rzeczywistości: jedna 1984 roku, a druga z dwoma księżycami na niebie, umieszczona w 1Q84. Do tego "little people" wychodzący z gardła i sekta. I tu MURAKAMI PRZEKROCZYŁ UMOWNE GRANICE ETYCZNE. Bo pomysł GWAŁCENIA DZIESIĘCIOLETNICH DZIEWCZYNEK PRZED PIERWSZĄ MENSTRUACJĄ JEST CHORY, JEST PRZYPADKIEM KLINICZNYM, ERGO AUTOR WYMAGA LECZENIA.
Ale to nie wszystko. MURAKAMI ZATRACIŁ ZDOLNOŚĆ LOGICZNEGO MYŚLENIA. Bo zrównywanie Świadków Jehowy, których religia zabrania transfuzji krwi, z sektą, - tworem jego chorej wyobrażni - w której macice dzieci poddaje się totalnej destrukcji jest NADUŻYCIEM. Jeszcze krok i autor porówna sektę z Kościołem Katolickim, bo w nim zabrania się prezerwatyw, więc skazuje się biedne, młode panienki na HIVa i krętka bladego.
Dlaczego więc to czytam i, w dodatku, mam zamiar doczytać do końca III tomu ? Bo lubię Murakamiego, cenię poprzednie jego dzieła, a ponadto i ta jest napisana pod względem technicznym świetnie. I podobnie jak przy "Kodzie Leonarda da Vinci", przyznaję, że przy powierzchniowym odbiorze można dać i 10 gwiazdek, ale po wnikliwej analizie tylko PAŁĘ
TOM II
Nie tylko ja uważam "1Q84" za najgorszą w całym dorobku Murakamiego; wg Wikipedii:
"Among the negative reviews, Time 's Bryan Walsh found "1Q84" to be the weakest of Murakami's novels in part because it excises his typical first-person narrative.[ A negative review from The A.V. Club had Christian Williams calling the book "stylistically clumsy" with "layers of tone-deaf dialogue, turgid description, and unyielding plot"; he awarded a D rating. Also criticizing the book was Sanjay Sipahimalani, who felt the writing was too often lazy and cliched, the Little People were risible rather than menacing, and that the book had too much repetition. Janet Maslin called the novel "stupefying" "1000 uneventful pages" in the review for The New York Times, which picked Murakami's earlier work, "Kafka on the Shore", as one of the best 10 novels in 2005".
Zapomniałem napisać w recenzji I-ego tomu że jest to wyjątkowa lektura, z której nie wyłowiłem ani jednego wartościowego cytatu. /Piszę te słowa w połowie II tomu/.
Obsesja trwa, a właściwie adekwatnym słowem jest zajob, bo już w II rozdziale, w trakcie spokojnej rozmowy o najlepszych jazzowych klarnecistach, nagle pojawia się:
"...delikatnie pogłaskała jego jądra..."
Ni przypiął, ni przyłatał, bez jakiegokolwiek kontekstu ewentualnie kontynuacji. CZY LUDZIE, NAWET NAMIĘTNI KOCHANKOWIE, W TRAKCIE POWAŻNEJ ROZMOWY GŁASZCZĄ SIĘ PO JAJACH? W IV rozdziale mamy opis pierwszej ejakulacji Tenga oraz opis systematycznego onanizowania się podczas którego wspominanie uścisku ręki 10-letniej rówieśniczki pomaga w szczytowaniu. Autor podkreśla też, że ten 30-letni mężczyzna jest nieustabilizowanym rozbitkiem życiowym, marginesem społecznym:
"...jako nauczyciel na kursach przygotowawczych, pracujący na zlecenie, nie miał nawet stałego zatrudnienia. Praca była niewątpliwie lekka i przyjemna, dochody zupełnie wystarczały na samotne życie, lecz nie dało się go nazwać filarem społeczeństwa. Prócz uczenia w szkole zajmował się pisaniem powieści, lecz na razie nic nie opublikował. Pisywał do magazynu kobiecego wyssane z palca horoskopy. Cieszyły się popularnością, ale szczerze mówiąc, były to zwykłe bzdury. Nie miał żadnego wartego wzmianki przyjaciela, nie miał też dziewczyny. Jego stosunki z ludźmi ograniczały się w praktyce do cotygodniowych schadzek ze starszą o dziesięć lat kochanką...."
Przypominam, że Aomame też bez żadnej stabilizacji, a do tego zawodowa morderczyni. Dwoje negatywnych bohaterów to dość oryginalny pomysł. Brnę dalej, bo zrozumiałem, że przywódcą sekty jest Fukada, gwałty rozpoczął od własnej córki, więc ciekawe, co Murakami wymyśli. Najprościej byłoby zwalić na "little people", że zagnieżdziły się w jego mózgu.
W rozdziale V opis domniemanego wytrysku podczas seksu sado-macho z zabitą Ayumi. Tamże marzenie Aomame o dużym penisie 30-letniego Tengo, na bazie uścisku dłoni dziesięciolatków.
Już w IX rozdziale mam potwierdzenie swoich przypuszczeń: PENIS FUKADY NISZCZY MACICE DZIEWCZYNEK, ALE ON NIEWINNY, TO "LITTLE PEOPLE" STERUJĄ JEGO ORGANEM. Nie zaskoczył mnie autor!!
Nie mogę być jednostronnie krytyczny, więc z przyjemnością dzielę się z Państwem, wreszcie znalezioną ciekawą sentencją z rozdziału XI:
"– Bo większość ludzi nie chce prawdy, którą da się udowodnić. Tak jak pani powiedziała, w wielu przypadkach prawdzie towarzyszy silny ból. A prawie nikt nie szuka prawdy, której towarzyszy ból. Ludzie potrzebują pięknych i przyjemnych historii, które pozwolą im choć trochę poczuć, że ich istnienie ma głębszy sens. Dlatego właśnie powstają religie".
Za to rewanż następuje w rozdziale XIII, gdy autor obsesyjnie powraca do masturbacji Aomame, w trakcie której myśli o Tengo i vice versa, jak gdyby pomarzyć bez tej czynności nie można by było. Skonfundowany Murakami próbuje rozmydlić sprawę gwałtów dziesięciolatek, bezsensownym bzdurzeniem o alternatywnej rzeczywistości, podczas gdy w tej realnej, 1984 roku, wiele osób widziało skutki tej zbrodni i tego faktu w żaden sposób nie da się wymazać. To bajdurzenie, że "Tsubasa była jedynie kształtem pojęciowym" jest NIEPRZEKONYWUJĄCE!!!. W końcu sam autor przyznaje, że nikt normalny nie może w to wszystko uwierzyć:
".. Nie tylko starsza pani, ale nikt normalny nie uwierzyłby od razu w istnienie tych wszystkich Little People, mother, daughter i powietrznych poczwarek. Dla normalnego człowieka te rzeczy były tylko wymysłami występującymi w powieści...."
I dlatego resztę pozostawiam bez komentarza, tylko powiem, że romantyczny koniec II tomu zapowiada spełnienie miłości w trzecim.
TOM III
Czyta się, mimo wszystko, dobrze, więc i trzeci tom przelecieć trzeba. Na placu boju został Tengo, Aomame i "zły" Ushikawa i tak, na przemian, tytułowane są kolejne rozdziały. Pierwszą uwagę muszę poświęcić "brzytwie Ockhama" /1285-1348/, wg której "bytów nie należy mnożyć bez konieczności", bo po pierwsze nie wierzę, by Ushikawa słyszał o niej, a tak sugeruje autor w IV rozdziale; a po drugie - nie widzę żadnego zastosowania jej w detektywistycznych zapędach ciemnego typa. Niechcący poruszyłem szerszy problem poziomu intelektualnego Japończyków, a w szczególności znajomości muzyki i literatury przez bohaterów Murakamiego. I w końcu trzeba jasno powiedzieć: to jest niewiarygodne. Wiemy, że autor jest profesjonalistą w świecie muzyki i oczytanym inteligentem w zakresie literatury, ale z drugiej strony trzeba dużo dobrej woli, by uwierzyć, że KAŻDY /praktycznie/ Japończyk zna perfekcyjnie np Dostojewskiego, nuci kompozycje Bacha czy, jak w aktualnie ocenianej książce, wie kto to Janacek i jego sinfonietta. To jest popis obeznania autora, i nisko mu się kłaniam, ale nie mam zamiaru nabawiać się kompleksów niższości wobec poziomu intelektualnego jego bohaterów. No i właśnie mamy: autor wciska Aomame, która nie ma żadnego wykształcenia, ani intelektualnego przygotowania KOBYŁĘ WSZECHCZASÓW, czyli "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta. Jak można tak perwersyjnie torturować swoją bohaterkę?
Humor mnie się poprawia, gdy autor w VI rozdziale zamieszcza modlitwę farmera o deszcz z "Pożegnania z Afryką" Denisena:
"..Wzywa niebo: „Daj mi dosyć deszczu, daj więcej niż dosyć. Moje serce jest teraz otwarte dla ciebie i nie pozwolę ci odejść, dopóki mnie nie pobłogosławisz. Jeżeli chcesz, możesz mnie utopić, ale nie zabijaj mnie swymi kaprysami. Nie godzę się na coitus interruptus, niebo, niebo!”."
Zgodnie z moimi przypuszczeniami wyrażonymi w ostatnim zdaniu recenzji II tomu, w trzecim mamy romansidło zakończone "spełnieniem miłości" z nieodzownym penisem Tenga trzymanym w dłoni Aomame. Ewentualnych moich adwersarzy prosiłbym uniżenie o wyjaśnienie obecności kokona z 10-letnią Aomame w szpitalnym łóżku umierającego inkasenta, prawdopodobnie ojca Tenga.
No comments:
Post a Comment