Mo YAN - "Żaby"
Czytam wyjaśnienie tytułu w recenzji Katarzyny Sarek /skosnymokiem.wordpress.com/:
"Wydana na początku grudnia najnowsza powieść 莫言Mo Yan «蛙» (Żaba) już została zaliczona przez recenzentów China Daily do jednej z dziesięciu najważniejszych książek 2009 roku. Tytuł to nieprzetłumaczalna gra słów, znak 蛙żaba jest homofonem znaku 娃 dziecko i drugiego znaku z 女娲 Nüwa – mitycznej chińskiej pramatki. Żaba w tym kontekście kojarzy się z rozmnażaniem i nieskrępowaną płodnością”.
DYGRESJA: Tak się dziwnie składa, że czas mojego świadomego życia pokrywa się z drastycznymi ograniczeniami urodzin w Chinach, do najwyżej dwojga dzieci. A więc nie powinno być przyrostu a spadek. Rzeczywistość wykazuje absurdalność takich poczynań: populacja wzrosła z 600 mln do 1,3 mld. Od 25 lat walczy się ze skrobankami w Polsce. Obłudę tego widzimy w realu: brak przyrostu, mimo równoczesnego kościelnego zakazu stosowania środków antykoncepcyjnych. Wnioski pozostawiam Państwu.
Na potwierdzenie moich powyższych sugestii długo nie czekałem: /str.119 z 675/,
„...propaganda antykoncepcji była raczej znakomitym, zachęcającym do płodności afrodyzjakiem...”
W walce z nadmiernym przyrostem ludności propagowano w Chinach również wazektomię /łac. vasotomia/, która przez Kościół Katolicki uznawana jest za grzech śmiertelny, wskutek czego zepchnięto ją w Polsce na margines. Jest to zabieg urologiczny polegający na podwiązaniu lub przecięciu nasieniowodu, wskutek czego mężczyzna jest sprawny seksualnie /wytrysk/, ale bezpłodny. Uroczy jest wierszyk towarzyszący chińskiej propagandzie: /129/
„Towarzysze, nie ma strachu, mały nożyk, ciachu-ciachu. Taka mała operacja i to wcale nie kastracja. Nawet kropla krwi nie spadnie, wszystko pójdzie bardzo ładnie. Parę minut odpoczniecie i do pracy wnet pójdziecie”.
Mo Yan wprowadza efekt tragikomiczny, opowiadając, że najwięksi gwałciciele, po przymusowej wazektomii, nie mieli już żadnych skrupułów, przy zniewalaniu następnych dziewcząt.
Z rozkazu Mao wszystkie ciąże, niezgodne z ustanowionym przez niego prawem, muszą być usunięte.
„..taka jest historia, a w historii liczy się tylko rezultat, a nie środki....”
Usunięcie pięciomiesięcznej ciąży żony bohatera kończy się tragicznie, lecz Mo Yan eksponuje tylko jedną stronę wydarzeń. Na co liczyła nieszczęsna kobieta usuwając nielegalnie sprężynkę i dopuszczając ciążę do zaawansowania ? Że „jakoś tam będzie” ? Głupia czy wariatka? Przecież nie było żadnych przesłanek, że reżim pozwoli jej wychować dziecko!!
Najtragiczniejszą postacią jest ciotka idealistka, która mimo wielu klęsk i poniżeń wyznaje swoje credo narratorowi:
„Biegaczu, zapamiętaj sobie: człowiek może być, kim chce, ale nie wolno mu być zdrajcą. Najszlachetniejsze powody nie usprawiedliwiają zdrady. Tak było i jest, zawsze i wszędzie, żaden zdrajca nie kończy dobrze...”.
Do kwestii jednakowego brzmienia w języku chińskim "dziecka" i "żaby" nawiązuje wypowiedż "Lwiczki":/452/
"...ludzie i żaby mają wspólnych przodków. Kijanka wygląda jak ludzki plemnik, a ludzkie jajeczko nie różni się niczym od żabich. Poza tym czy widziałeś kiedyś trzymiesięczny ludzki płód? Ma ogon i wygląda zupełnie jak kijanka w czasie metamorfozy..... ...– Dlaczego słowa „żaba” (wa) i „dziecko” (wa) brzmią tak samo? Dlaczego płacz dziecka zaraz po urodzeniu jest taki podobny do głosu żaby?... ...Dlaczego stworzycielka ludzi nazywa się Nüwa? Bo „wa” w jej imieniu brzmi tak samo jak „żaba”, a to znaczy, że pramatką ludzkości była wielka żaba, co z kolei znowu znaczy, że ludzie wyewoluowali od żab, a teoria o pochodzeniu człowieka od małpy jest całkowicie błędna.."
W końcu przechodzimy do terażniejszości, w której ograniczenia rozmnażania niby obowiązują, ale tylko biednych, bo bogaci wynależli sposoby uporania się z tymi niedogodnościami..
A recenzować dalszego ciągu mnie się nie chce, bo mimo najlepszych chęci i przychylnego nastawienia do autora, "dzieło" to zanudziło mnie dokumentnie, o czym świadczy brak jakichkolwiek "złotych myśli", na które zawsze poluję.
Tylko ze względu na wartość poznawczą obyczajów Dalekiego Wschodu daję oceniam łagodnie, o czym świadczy - 6 gwiazdek, co po dwóch "dziesiątkach" jest wymowne.
PS Zapomniałem wspomnieć o ostatniej części, którą jest niespójna próba Teatru Absurdu, autorstwa Kijanki. Może się mylę, ale wydaje mnie się nieudana i zbędna.
Tuesday, 31 March 2015
Monday, 30 March 2015
MO YAN - "Klan czerwonego sorga"
MO YAN - "Klan czerwonego sorga"
Mo Yan /ur.1955/ zadebiutował tą książką w 1986 r. Jest to, nie zachowująca chronologii, opowieść o wielopokoleniowej rodzinie z prowincji Shandong w okresie 1923-1976. Autor zmierza się z przełomowymi wydarzeniami w historii Chin takimi, jak Wojna Narodowo-Wyzwoleńcza przeciw japońskiemu okupantowi, Rewolucja Komunistyczna oraz Rewolucja Kulturalna. Ja, jako ignorant w historii Dalekiego Wschodu, z chęcią bym posłuchał dyskusji Mo Yana z Murakamim, a że to jest niemożliwe, to pozostaje mnie porównać obraz okupacji japońskiej w twórczości obu, zależny od punktu siedzenia.
Jest to druga książka Mo recenzowana przeze mnie /po "Krainie Wódki" -1992/, a więc sięgam do początków. Już po napisaniu pierwszej recenzji wyczytałem, że Mo Yan porównywany jest z Kafką, tym samym moja sugestia o atmosferze rodem z Schulza znalazła potwierdzenie.
Cezary Polak w GazetaPrawna.pl z 9.11.2013 pisze o tytułowym sorgo:
"...Symboliczną rolę odgrywa sorgo. W prowincji Shandong jest rośliną o znaczeniu fundamentalnym. Jest życiodajnym zbożem i źródłem utrzymania. Urządzane przez japońskich okupantów ostentacyjne deptanie upraw sorgo jest więc czymś więcej niż próbą odcięcia chińskich partyzantów od źródła aprowizacji, lecz zamachem na podwaliny tamtego świata. Sorgo symbolizuje witalność, a zarazem – poprzez swą niewzruszoną trwałość – obojętność natury na dramat człowieka...."
Kontynuuję ten temat przytaczając fragment zakończenia książki. Bohater-narrator wyraża niechęć do aktualnej rzeczywistości, którą symbolizuje nowa hybrydowa odmiana sorga:
"Z całej duszy nienawidzę tej hybrydowej odmiany sorga.... ...Otoczony zewsząd hybrydowym sorgiem, czuję się głęboko zawiedziony.".
Ale jest na to sposób; wystarczy wykonać polecenie:
"W domenie yang Góry Białego Konia i yin Rzeki Czarnej Wody rośnie źdźbło czystej odmiany czerwonego sorga, które musisz za wszelką cenę odnaleźć.
Oto twój talizman, cudowny totem naszego klanu, symbol ducha tradycji Północno-Wschodniego Gaomi!"
Przypomnijmy, że yang symbolizuje męski aspekt natury, a yin - żeński. Wzajemne oddziaływanie tych dwóch przeciwnych sił, które również są wzajemnym uzupełnieniem, jest przyczyną powstawania i zmiany wszystkich rzeczy. Nim przejdziemy do treści dajmy przykład chińskich : złotych myśli /str.265 z 871/:
"Jak powiedział przewodniczący Mao: „Ciepło może sprawić, by kurczak wylągł się z jaja, nie może jednak spowodować, by wylągł się z kamienia”. Konfucjusz powiedział: „Nie da się rzeźbić ze spróchniałego drewna, a ściany ulepionej z gnoju nie można zabrudzić”. Sądzę, że chodziło im o to samo".
oraz fragment WYKŁADU CHIŃSKIEJ DIALEKTYKI: /711/
"...po każdym dniu następuje zmierzch, księżyc w pełni szybko zaczyna się kurczyć, przepełnione naczynie przewraca się, a po największym rozkwicie zawsze przychodzi kolej na rozkład..."
Książka ta to EPOPEJA NARODOWA, szokująca czytelnika azjatycką mentalnością, azjatyckim okrucieństwem czy azjatyckim stosunkiem do przyrody, w tym zwierząt. Do tej lektury potrzebne są stalowe nerwy, bo odrażających opisów wiele. Wspomnę tylko o konkluzji, że wszyscy mieszkańcy są pośrednimi kanibalami, gdyż jedzą mięso z psów, które żywiły się głównie ludzkimi zwłokami. Wzruszeń też dużo, a mnie łza zakręciła się w oku, gdy czytałem o lisku, który pomógł człowiekowi i jakiej doczekał się zapłaty.
Na koniec najtrudniejszy dla polskiego czytelnika aspekt: w czasie obcej okupacji często priorytet stanowią bratnie walki wewnętrzne. Przypomina to "Pana Tadeusza czyli Ostatni Zajazd na Litwie" i walki w latach janowskich w czasie II w.św., gdzie różne POLSKIE formacje połączyły się w walce z okupantem, ale TYLKO NA CHWILĘ.
Mo Yan /ur.1955/ zadebiutował tą książką w 1986 r. Jest to, nie zachowująca chronologii, opowieść o wielopokoleniowej rodzinie z prowincji Shandong w okresie 1923-1976. Autor zmierza się z przełomowymi wydarzeniami w historii Chin takimi, jak Wojna Narodowo-Wyzwoleńcza przeciw japońskiemu okupantowi, Rewolucja Komunistyczna oraz Rewolucja Kulturalna. Ja, jako ignorant w historii Dalekiego Wschodu, z chęcią bym posłuchał dyskusji Mo Yana z Murakamim, a że to jest niemożliwe, to pozostaje mnie porównać obraz okupacji japońskiej w twórczości obu, zależny od punktu siedzenia.
Jest to druga książka Mo recenzowana przeze mnie /po "Krainie Wódki" -1992/, a więc sięgam do początków. Już po napisaniu pierwszej recenzji wyczytałem, że Mo Yan porównywany jest z Kafką, tym samym moja sugestia o atmosferze rodem z Schulza znalazła potwierdzenie.
Cezary Polak w GazetaPrawna.pl z 9.11.2013 pisze o tytułowym sorgo:
"...Symboliczną rolę odgrywa sorgo. W prowincji Shandong jest rośliną o znaczeniu fundamentalnym. Jest życiodajnym zbożem i źródłem utrzymania. Urządzane przez japońskich okupantów ostentacyjne deptanie upraw sorgo jest więc czymś więcej niż próbą odcięcia chińskich partyzantów od źródła aprowizacji, lecz zamachem na podwaliny tamtego świata. Sorgo symbolizuje witalność, a zarazem – poprzez swą niewzruszoną trwałość – obojętność natury na dramat człowieka...."
Kontynuuję ten temat przytaczając fragment zakończenia książki. Bohater-narrator wyraża niechęć do aktualnej rzeczywistości, którą symbolizuje nowa hybrydowa odmiana sorga:
"Z całej duszy nienawidzę tej hybrydowej odmiany sorga.... ...Otoczony zewsząd hybrydowym sorgiem, czuję się głęboko zawiedziony.".
Ale jest na to sposób; wystarczy wykonać polecenie:
"W domenie yang Góry Białego Konia i yin Rzeki Czarnej Wody rośnie źdźbło czystej odmiany czerwonego sorga, które musisz za wszelką cenę odnaleźć.
Oto twój talizman, cudowny totem naszego klanu, symbol ducha tradycji Północno-Wschodniego Gaomi!"
Przypomnijmy, że yang symbolizuje męski aspekt natury, a yin - żeński. Wzajemne oddziaływanie tych dwóch przeciwnych sił, które również są wzajemnym uzupełnieniem, jest przyczyną powstawania i zmiany wszystkich rzeczy. Nim przejdziemy do treści dajmy przykład chińskich : złotych myśli /str.265 z 871/:
"Jak powiedział przewodniczący Mao: „Ciepło może sprawić, by kurczak wylągł się z jaja, nie może jednak spowodować, by wylągł się z kamienia”. Konfucjusz powiedział: „Nie da się rzeźbić ze spróchniałego drewna, a ściany ulepionej z gnoju nie można zabrudzić”. Sądzę, że chodziło im o to samo".
oraz fragment WYKŁADU CHIŃSKIEJ DIALEKTYKI: /711/
"...po każdym dniu następuje zmierzch, księżyc w pełni szybko zaczyna się kurczyć, przepełnione naczynie przewraca się, a po największym rozkwicie zawsze przychodzi kolej na rozkład..."
Książka ta to EPOPEJA NARODOWA, szokująca czytelnika azjatycką mentalnością, azjatyckim okrucieństwem czy azjatyckim stosunkiem do przyrody, w tym zwierząt. Do tej lektury potrzebne są stalowe nerwy, bo odrażających opisów wiele. Wspomnę tylko o konkluzji, że wszyscy mieszkańcy są pośrednimi kanibalami, gdyż jedzą mięso z psów, które żywiły się głównie ludzkimi zwłokami. Wzruszeń też dużo, a mnie łza zakręciła się w oku, gdy czytałem o lisku, który pomógł człowiekowi i jakiej doczekał się zapłaty.
Na koniec najtrudniejszy dla polskiego czytelnika aspekt: w czasie obcej okupacji często priorytet stanowią bratnie walki wewnętrzne. Przypomina to "Pana Tadeusza czyli Ostatni Zajazd na Litwie" i walki w latach janowskich w czasie II w.św., gdzie różne POLSKIE formacje połączyły się w walce z okupantem, ale TYLKO NA CHWILĘ.
Sunday, 29 March 2015
Terry PRATCHETT - "Blask fantastyczny"
Terry PRATCHETT - "Blask fantastyczny"
Biorę po raz pierwszy książkę Pratchetta do ręki z obawą, czy nie podzieli losu książek Davida Webera, którego przeczytałem "z obowiązku" - dwie. A obawiam się z powodu podobnych okładek. Ja, absolutnie, nie podważam wartości tego typu książek, lecz tylko odnotowuje fakt, że mnie - starego /72 lata/ one "nie kręcą".
Niestety kłopoty napotykam od pierwszych stron:
"...leniwe tsunami, bezgłośne jak aksamit..." /3/
Tsunami niech sobie będzie leniwe, ale bezgłośnego aksamitu nie "kumam".
"Ta próba zakończyła się tysiącprocentowym sukcesem..." /5/ - To początek bełkotu.
"Cisza w komnacie nabierała mocy niby z wolna zaciskana pięść..." - Obrazowe /7/
"...lodowatą pewność.." - tzn jaką? /14/
"..Zabrzmiał delikatny, czysty dźwięk, wysoki i ostry, jakby myszy pękło serce...." - bełkot /21/
"...kufer wykonał gest podobny do drewnianego wzruszenia ramionami...." /29/
"...Zaczął padać wyjątkowo mokry i zimny deszcz....". - "Mokrość" deszczu najlepiej liczyć w procentach /30/
"...głosem tak ciepłym i barwnym jak góra lodowa..." /38/
"..metaliczny, błękitny zapach.." /40/
Nie wiem czy to zasługa autora czy tłumacza, ale czuję się jak adresat gitarzysty basowego z piosenki Wojtka Młynarskiego:
"-Pan to przyswaja ?.. PAN NIE PRZYSWAJA!!!"
Może spróbuję kiedyś zweryfikować swój osąd, ale nie prędko !
Biorę po raz pierwszy książkę Pratchetta do ręki z obawą, czy nie podzieli losu książek Davida Webera, którego przeczytałem "z obowiązku" - dwie. A obawiam się z powodu podobnych okładek. Ja, absolutnie, nie podważam wartości tego typu książek, lecz tylko odnotowuje fakt, że mnie - starego /72 lata/ one "nie kręcą".
Niestety kłopoty napotykam od pierwszych stron:
"...leniwe tsunami, bezgłośne jak aksamit..." /3/
Tsunami niech sobie będzie leniwe, ale bezgłośnego aksamitu nie "kumam".
"Ta próba zakończyła się tysiącprocentowym sukcesem..." /5/ - To początek bełkotu.
"Cisza w komnacie nabierała mocy niby z wolna zaciskana pięść..." - Obrazowe /7/
"...lodowatą pewność.." - tzn jaką? /14/
"..Zabrzmiał delikatny, czysty dźwięk, wysoki i ostry, jakby myszy pękło serce...." - bełkot /21/
"...kufer wykonał gest podobny do drewnianego wzruszenia ramionami...." /29/
"...Zaczął padać wyjątkowo mokry i zimny deszcz....". - "Mokrość" deszczu najlepiej liczyć w procentach /30/
"...głosem tak ciepłym i barwnym jak góra lodowa..." /38/
"..metaliczny, błękitny zapach.." /40/
Nie wiem czy to zasługa autora czy tłumacza, ale czuję się jak adresat gitarzysty basowego z piosenki Wojtka Młynarskiego:
"-Pan to przyswaja ?.. PAN NIE PRZYSWAJA!!!"
Może spróbuję kiedyś zweryfikować swój osąd, ale nie prędko !
Saturday, 28 March 2015
Jonathan CARROLL - "Kraina Chichów"
Jonathan CARROLL - "Kraina Chichów"
Popularność twórczości Carrolla w Polsce przypomina przypadek Williama Whartona, a jemu dałem dwukrotnie 9 gwiazdek. Obaj cieszą się wyjątkową sympatią i uznaniem TYLKO u nas. Toteż żywię nadzieję, że i ja przyłączę do licznego grona jego wielbicieli, tym bardziej, że rekomendował go "mój" Stanisław Lem.
Amerykański Żyd, Jonathan Samuel Carroll /ur.1949/ został w 1973 r, nauczycielem angielskiego w Międzynarodowej Szkole Amerykańskiej w Wiedniu, a jednym z jego uczniów był syn Lema - Tomasz. Omawiana książka została wydana w 1980 r., a jego twórczość zaliczono do realizmu magicznego, cokolwiek on znaczy.
Miejscem akcji jest małe miasteczko, o które autor tak charakteryzuje: /strony odnoszą się do e-booka, a jest ich 500/
/217/ ".. O takich miasteczkach jak nasze powstają dowcipy. „Macie tu jakieś życie nocne? Tak, ale ją dzisiaj zęby bolą”...."
Nim ocenimy książkę zauważmy błędy: pierwszy - techniczny:
/428/ "..Basen na podwórku za domem był specjalnie dla niego podgrzewany do co najmniej trzystu stopni Fahrenheita...." tzn 149 stopni Celsjusza !!!,
a drugi logiczny:
/405/ "..Galeńczykom ten problem był obcy. Żyli w duchu najczystszego kalwinizmu, z tą różnicą, że nie martwili się zupełnie, co ich spotka po tamtej stronie śmierci....."
Powstał oksymoron, bo całe chrześcijaństwo bazuje na perspektywie "tamtej strony".
Stworzyciel Miniświata, Żyd Frank, wskutek zmiany nazwiska z Frank na France:
/260/ " Stał się jedną ze stworzonych przez siebie postaci. To bardzo znaczące..."
Rzeczywistość tego Miniświata autor opisuje zabawnie:
/366/ "..Gadające psy, współczesny Prometeusz, posługujący się wiecznym piórem zamiast gliny... .. „Tomasz odwrócił się na drugi bok i dotknął bulteriera. – To był tylko sen, kochanie – powiedział bulterier”."
No i, na koniec, co nam autor proponuje?
Alternatywne życie, w którym nie tylko wszystko jest przewidziane, a więc FATUM, wobec którego np pogodzony z losem Hiob nie śmie pójść do dermatologa, lecz również wszechstronna dostępność wiedzy o tym, co nas czeka, ŚWIADOMOŚĆ przyszłych zdarzeń. To oznacza BEZSENSOWNOŚĆ MARZEŃ I NADZIEI.
Dziękuję, nie skorzystam, a książce daję wysoką notę /7/, bo czyta się "miło, łatwo i przyjemnie", a ponadto wspomniana rekomendacja Lema jest dla mnie zobowiązująca.
Popularność twórczości Carrolla w Polsce przypomina przypadek Williama Whartona, a jemu dałem dwukrotnie 9 gwiazdek. Obaj cieszą się wyjątkową sympatią i uznaniem TYLKO u nas. Toteż żywię nadzieję, że i ja przyłączę do licznego grona jego wielbicieli, tym bardziej, że rekomendował go "mój" Stanisław Lem.
Amerykański Żyd, Jonathan Samuel Carroll /ur.1949/ został w 1973 r, nauczycielem angielskiego w Międzynarodowej Szkole Amerykańskiej w Wiedniu, a jednym z jego uczniów był syn Lema - Tomasz. Omawiana książka została wydana w 1980 r., a jego twórczość zaliczono do realizmu magicznego, cokolwiek on znaczy.
Miejscem akcji jest małe miasteczko, o które autor tak charakteryzuje: /strony odnoszą się do e-booka, a jest ich 500/
/217/ ".. O takich miasteczkach jak nasze powstają dowcipy. „Macie tu jakieś życie nocne? Tak, ale ją dzisiaj zęby bolą”...."
Nim ocenimy książkę zauważmy błędy: pierwszy - techniczny:
/428/ "..Basen na podwórku za domem był specjalnie dla niego podgrzewany do co najmniej trzystu stopni Fahrenheita...." tzn 149 stopni Celsjusza !!!,
a drugi logiczny:
/405/ "..Galeńczykom ten problem był obcy. Żyli w duchu najczystszego kalwinizmu, z tą różnicą, że nie martwili się zupełnie, co ich spotka po tamtej stronie śmierci....."
Powstał oksymoron, bo całe chrześcijaństwo bazuje na perspektywie "tamtej strony".
Stworzyciel Miniświata, Żyd Frank, wskutek zmiany nazwiska z Frank na France:
/260/ " Stał się jedną ze stworzonych przez siebie postaci. To bardzo znaczące..."
Rzeczywistość tego Miniświata autor opisuje zabawnie:
/366/ "..Gadające psy, współczesny Prometeusz, posługujący się wiecznym piórem zamiast gliny... .. „Tomasz odwrócił się na drugi bok i dotknął bulteriera. – To był tylko sen, kochanie – powiedział bulterier”."
No i, na koniec, co nam autor proponuje?
Alternatywne życie, w którym nie tylko wszystko jest przewidziane, a więc FATUM, wobec którego np pogodzony z losem Hiob nie śmie pójść do dermatologa, lecz również wszechstronna dostępność wiedzy o tym, co nas czeka, ŚWIADOMOŚĆ przyszłych zdarzeń. To oznacza BEZSENSOWNOŚĆ MARZEŃ I NADZIEI.
Dziękuję, nie skorzystam, a książce daję wysoką notę /7/, bo czyta się "miło, łatwo i przyjemnie", a ponadto wspomniana rekomendacja Lema jest dla mnie zobowiązująca.
Friday, 27 March 2015
MO YAN - "Kraina wódki"
MO YAN - "Kraina wódki"
Mo Yan, czyli "milczący", to pseudonim Guana Moye (ur. w 1956 r.). "Krainę wódki" wydał w 1992 r., a Nobla przyznano mu w 2012. Jest to pierwsza jego książka jaką czytam i dlatego mam trochę trudności z percepcją.
Wydaje mnie się, że w celu spokojnego rozkoszowania się tą książką, wątek kanibalistyczny lepiej przyjąć jako baśń, alegorię, a alkoholowy jako deja vu PRL-u. /Kto za młody, niech pogada z dziadkami i poczyta np Hłaskę/. Za motto mojej recenzji niech służy złota myśl Mo Yana:
"ALKOHOL JEST JAK LITERATURA". „Ludzie, którzy nie znają się na trunkach, nie mają nic do powiedzenia o literaturze"
Z wykładu młodego pisarza:
"...W oparach alkoholu jest coś, co wykracza poza materię, coś w rodzaju ducha, jest wiara, święta wiara, której nie da się wyrazić słowami - język jest tak nieporadny, metafory tak nieudolne - wiara ta zalewa mi serce i sprawia, że dreszcz wstrząsa moim ciałem"
Piękne, no nie? Cudownie się czyta, bo opisuje sytuacje z niedawnej przeszłości, gdy wódka w Polsce była na kartki. W najwyższych sferach modnym się stało dyskutowanie o pędzeniu bimbru, tak więc wszędzie rozmowy...
"....krążyły wokół alkoholu. W końcu Siódma Ciotka wpadła na pomysł: można przecież pić spirytus! Siódmy Wuj, jako weterynarz, miał buteleczkę spirytusu do dezynfekcji. Oczywiście rozcieńczyliśmy go wodą. Wtedy to rozpoczął się mój mozolny trening. Tych, którzy wyrośli na alkoholach przemysłowych, żaden trunek nie zmoże!...."
Jaki on Yan ? Przecież to nasz Jasiek!! I to podejmowanie gościa z Centrali i wódeczką, i panienkami, tylko trzydzieści kolejek "karniaka" to sci-fi. I do tego umiejętność picia miejscowej elity: wszyscy pili, a tylko gość pijany. Aby skończyć z wątkiem alkoholowym, choć ze względu na tytuł wydaje się niemożliwe, dzielę się z Państwem znakomitymi spostrzeżeniami autora
"...Alkohol jest matką snów, sny to jego córki."
"..Gdy coś bardzo wzruszy nas, to najlepszy picia czas!...."
"..Alkohol otwiera przed nami bramy królestwa wolności.." /620/
"...Jak można zdelegalizować alkohol? Zakazać produkcji i picia alkoholu to tak, jakby zabronić ludziom uprawiania seksu i jednocześnie popierać rozwój przyszłych pokoleń. Jest to zwyczajnie niewykonalne. Równie dobrze można by próbować oszukać przyciąganie ziemskie. Dopóki jabłka nie spadają do góry, dopóty ludzie nie przestaną pić." /691/
"Religie traktują alkohol jako rodzaj substancji o charakterze duchowym, co dowodzi ich głębokiej mądrości - choć, jak doskonale wiemy, alkohol jest materią. Przypomnę wam jednak, że ci, którzy widzą w alkoholu jedynie substancję materialną, nigdy naprawdę nie posiądą sztuki jego wytwarzania. Alkohol jest duchem. W językach wielu narodów świata zachowały się ślady tego przekonania. Na przykład w języku angielskim mocny alkohol to spirits, a po francusku napój o wysokiej zawartości alkoholu określa się przymiotnikiem spiritueux - słowa te mają wspólny rdzeń, oznaczający ducha. Ostatecznie jednak jesteśmy materialistami i podkreślamy duchowy charakter alkoholu wyłącznie po to, by pozwolić naszej wyobraźni rozwinąć skrzydła, a umysłowi wzlecieć na wyżyny...." /618/
Wesoły chłopak ten Jasiek, a w dodatku forma, konstrukcja i "dziwactwa" książki nasunęły mnie skojarzenia z twórczością naszej Wielkiej Trójcy WGS /Witkacy, Gombrowicz, Schulz/. Walka o formę, a zwidy deliryczne prokuratora to atmosfera /bez obrazy/ u Schulza.
No to czas na dwa słowa o konstrukcji. Głównym bohaterem jest autor, bo wszystkie postaci, jak i Kraina Wódki to fikcja literacka, co sam Mo Yan ujawnia w liście do "młodego pisarza", który też jest fikcją: /553 z 803/
"...Powieść, którą obecnie piszę, przechodzi niezwykle trudny etap. Ten śliski typ, śledczy z prokuratury, ciągle mi się sprzeciwia. Nie mogę się zdecydować, czy zabić go czym prędzej, czy też zrobić z niego wariata - a jeśli każę mu umrzeć, to czy ma się zastrzelić, czy też może zapić się na śmierć. W poprzednim rozdziale znowu kazałem mu się schlać..."
Wątek inspekcji prokuratora nie daje możliwości bezpośredniego rozwinięcia mitów i legend, jak i wywodów historycznych. Aby rozbudować sferę baśniową, grozy, ale również, aby ukazać stosunki społeczne w komunistycznym molochu, Mo Yan wprowadza postać młodego pisarza, który zwraca się do autora o ocenę swoich prób literackich i protekcję w wydawnictwach. W treść listów wpycha wszystko, co jest potrzebne do uzasadnienia zasadniczej akcji. Początkujący pisarz jest oczywiście grafomanem, co autorowi nie przeszkadza; przyjmuje rolę łagodnego nauczyciela i adepta pociesza /a czytelników mami/:
"..Jestem pewien, że potrafisz napisać opowiadanie z prawdziwego zdarzenia, spełniające wszystkie kryteria „Literatury Narodowej” - to jedynie kwestia czasu, prędzej czy później osiągniesz sukces - nie wolno Ci się zniechęcać ani załamywać..." /555/
Jak te wszystkie poplątane wątki się logicznie zakończą, nie mogę Państwu powiedzieć, bo koniec jest najciekawszy, a w dodatku mistrzowski. Powiem jedynie, że gdy doczytałem do końca, poczułem się zmęczony, ale w pełni usatysfakcjonowany. I mam o czym myśleć. Kończę ładnym cytatem o nienawiści:
"..Nienawiść jednej osoby do drugiej, która osiągnęła tak wielką intensywność, stanowi niewątpliwie specyficzną formę piękna, i jako taka jest wspaniałym darem dla ludzkości. Przypomina purpurowy kwiat trującego maku, rozkwitły na bagnach ludzkich uczuć...." /652/
PS Zapomniałem zaprezentować menu: jaskółcze gniazda, mięsne dzieci, małpi móżdżek, niedżwiedzia łapa, wielbłądzie kopyta a jako jedyny trunek - małpie wino. Smacznego! Tylko tych jaskółek żal !!!
Mo Yan, czyli "milczący", to pseudonim Guana Moye (ur. w 1956 r.). "Krainę wódki" wydał w 1992 r., a Nobla przyznano mu w 2012. Jest to pierwsza jego książka jaką czytam i dlatego mam trochę trudności z percepcją.
Wydaje mnie się, że w celu spokojnego rozkoszowania się tą książką, wątek kanibalistyczny lepiej przyjąć jako baśń, alegorię, a alkoholowy jako deja vu PRL-u. /Kto za młody, niech pogada z dziadkami i poczyta np Hłaskę/. Za motto mojej recenzji niech służy złota myśl Mo Yana:
"ALKOHOL JEST JAK LITERATURA". „Ludzie, którzy nie znają się na trunkach, nie mają nic do powiedzenia o literaturze"
Z wykładu młodego pisarza:
"...W oparach alkoholu jest coś, co wykracza poza materię, coś w rodzaju ducha, jest wiara, święta wiara, której nie da się wyrazić słowami - język jest tak nieporadny, metafory tak nieudolne - wiara ta zalewa mi serce i sprawia, że dreszcz wstrząsa moim ciałem"
Piękne, no nie? Cudownie się czyta, bo opisuje sytuacje z niedawnej przeszłości, gdy wódka w Polsce była na kartki. W najwyższych sferach modnym się stało dyskutowanie o pędzeniu bimbru, tak więc wszędzie rozmowy...
"....krążyły wokół alkoholu. W końcu Siódma Ciotka wpadła na pomysł: można przecież pić spirytus! Siódmy Wuj, jako weterynarz, miał buteleczkę spirytusu do dezynfekcji. Oczywiście rozcieńczyliśmy go wodą. Wtedy to rozpoczął się mój mozolny trening. Tych, którzy wyrośli na alkoholach przemysłowych, żaden trunek nie zmoże!...."
Jaki on Yan ? Przecież to nasz Jasiek!! I to podejmowanie gościa z Centrali i wódeczką, i panienkami, tylko trzydzieści kolejek "karniaka" to sci-fi. I do tego umiejętność picia miejscowej elity: wszyscy pili, a tylko gość pijany. Aby skończyć z wątkiem alkoholowym, choć ze względu na tytuł wydaje się niemożliwe, dzielę się z Państwem znakomitymi spostrzeżeniami autora
"...Alkohol jest matką snów, sny to jego córki."
"..Gdy coś bardzo wzruszy nas, to najlepszy picia czas!...."
"..Alkohol otwiera przed nami bramy królestwa wolności.." /620/
"...Jak można zdelegalizować alkohol? Zakazać produkcji i picia alkoholu to tak, jakby zabronić ludziom uprawiania seksu i jednocześnie popierać rozwój przyszłych pokoleń. Jest to zwyczajnie niewykonalne. Równie dobrze można by próbować oszukać przyciąganie ziemskie. Dopóki jabłka nie spadają do góry, dopóty ludzie nie przestaną pić." /691/
"Religie traktują alkohol jako rodzaj substancji o charakterze duchowym, co dowodzi ich głębokiej mądrości - choć, jak doskonale wiemy, alkohol jest materią. Przypomnę wam jednak, że ci, którzy widzą w alkoholu jedynie substancję materialną, nigdy naprawdę nie posiądą sztuki jego wytwarzania. Alkohol jest duchem. W językach wielu narodów świata zachowały się ślady tego przekonania. Na przykład w języku angielskim mocny alkohol to spirits, a po francusku napój o wysokiej zawartości alkoholu określa się przymiotnikiem spiritueux - słowa te mają wspólny rdzeń, oznaczający ducha. Ostatecznie jednak jesteśmy materialistami i podkreślamy duchowy charakter alkoholu wyłącznie po to, by pozwolić naszej wyobraźni rozwinąć skrzydła, a umysłowi wzlecieć na wyżyny...." /618/
Wesoły chłopak ten Jasiek, a w dodatku forma, konstrukcja i "dziwactwa" książki nasunęły mnie skojarzenia z twórczością naszej Wielkiej Trójcy WGS /Witkacy, Gombrowicz, Schulz/. Walka o formę, a zwidy deliryczne prokuratora to atmosfera /bez obrazy/ u Schulza.
No to czas na dwa słowa o konstrukcji. Głównym bohaterem jest autor, bo wszystkie postaci, jak i Kraina Wódki to fikcja literacka, co sam Mo Yan ujawnia w liście do "młodego pisarza", który też jest fikcją: /553 z 803/
"...Powieść, którą obecnie piszę, przechodzi niezwykle trudny etap. Ten śliski typ, śledczy z prokuratury, ciągle mi się sprzeciwia. Nie mogę się zdecydować, czy zabić go czym prędzej, czy też zrobić z niego wariata - a jeśli każę mu umrzeć, to czy ma się zastrzelić, czy też może zapić się na śmierć. W poprzednim rozdziale znowu kazałem mu się schlać..."
Wątek inspekcji prokuratora nie daje możliwości bezpośredniego rozwinięcia mitów i legend, jak i wywodów historycznych. Aby rozbudować sferę baśniową, grozy, ale również, aby ukazać stosunki społeczne w komunistycznym molochu, Mo Yan wprowadza postać młodego pisarza, który zwraca się do autora o ocenę swoich prób literackich i protekcję w wydawnictwach. W treść listów wpycha wszystko, co jest potrzebne do uzasadnienia zasadniczej akcji. Początkujący pisarz jest oczywiście grafomanem, co autorowi nie przeszkadza; przyjmuje rolę łagodnego nauczyciela i adepta pociesza /a czytelników mami/:
"..Jestem pewien, że potrafisz napisać opowiadanie z prawdziwego zdarzenia, spełniające wszystkie kryteria „Literatury Narodowej” - to jedynie kwestia czasu, prędzej czy później osiągniesz sukces - nie wolno Ci się zniechęcać ani załamywać..." /555/
Jak te wszystkie poplątane wątki się logicznie zakończą, nie mogę Państwu powiedzieć, bo koniec jest najciekawszy, a w dodatku mistrzowski. Powiem jedynie, że gdy doczytałem do końca, poczułem się zmęczony, ale w pełni usatysfakcjonowany. I mam o czym myśleć. Kończę ładnym cytatem o nienawiści:
"..Nienawiść jednej osoby do drugiej, która osiągnęła tak wielką intensywność, stanowi niewątpliwie specyficzną formę piękna, i jako taka jest wspaniałym darem dla ludzkości. Przypomina purpurowy kwiat trującego maku, rozkwitły na bagnach ludzkich uczuć...." /652/
PS Zapomniałem zaprezentować menu: jaskółcze gniazda, mięsne dzieci, małpi móżdżek, niedżwiedzia łapa, wielbłądzie kopyta a jako jedyny trunek - małpie wino. Smacznego! Tylko tych jaskółek żal !!!
Wednesday, 25 March 2015
Patrick SUSKIND /umlaut/ - "Pachnidło"
Patrick SUSKIND - "Pachnidło
Historia pewnego mordercy"
MEA CULPA!!! DOPIERO TERAZ tj po otrzymaniu 42 like'ów POCZYTAŁEM INNE RECENZJE.I muszę powiedzieć: to nie jest książka o perfumach czy człowieku bez zapachu, a O ALIENACJI I SAMOTNOŚCI CZŁOWIEKA, jak i CIEMNYM MOTŁOCHU - SKŁONNYM DO NIENAWIŚCI I ŁATWO STEROWALNYM. /Niewinnego kochanka majstrowej storturowano i zamordowano!!!
________________________________________________________________________________________________________________
Co do Suskinda /umlaut/, /ur.1949/, to recenzowałem pozytywnie "Kontrabasistę i inne opowiadania" i obdarzyłem siedmioma gwiazdkami. To bardzo dobry wynik, bo zbiorek dość przypadkowy z bardzo różnych okresów twórczości. Omawiana książka z 1985 roku, jest jego wizytówką i nic nie zapowiada, by to uległo zmianie.
Zaglądam na LC i widzę 1044 opinie. To co ja będę się wymądrzał, jak i tak nikt tego nie przeczyta? To ja tylko powiem, że już od pierwszych stron autor wprowadza czytelnika w znakomity, wesoły nastrój, tak opisując kondycję matki Grenouille'a:
"....matka Grenouille'a, kobieta jeszcze młoda, ledwo dwudziestopięcioletnia, która całkiem ładnie jeszcze wyglądała, miała w ustach jeszcze prawie wszystkie zęby, a na głowie jeszcze nieco włosów, zaś poza podagrą, syfilisem i lekkimi suchotami nie cierpiała na żadną poważniejszą chorobę...."
Książka jest utrzymana w stylu ironicznym, czasem groteskowym, a finał to eksplozja pogardy dla ludzkości i zobrzydzenia nią. A że bohatera uczucia kształtuje autor, to warto zacytować uwagę z Wikipedii:
"Süskind jest człowiekiem nielubiącym poklasku. Udzielił bardzo niewielu wywiadów, nie uczestniczy w życiu publicznym, wielokrotnie odmawiał przyjęcia nagród literackich, jak chociażby Nagrody Gutenberga, Nagrody Tukana, czy Nagrody Literackiej FAZ"
Czyli, że Suskind nas olewa!!
Miłej lektury!!!
Historia pewnego mordercy"
MEA CULPA!!! DOPIERO TERAZ tj po otrzymaniu 42 like'ów POCZYTAŁEM INNE RECENZJE.I muszę powiedzieć: to nie jest książka o perfumach czy człowieku bez zapachu, a O ALIENACJI I SAMOTNOŚCI CZŁOWIEKA, jak i CIEMNYM MOTŁOCHU - SKŁONNYM DO NIENAWIŚCI I ŁATWO STEROWALNYM. /Niewinnego kochanka majstrowej storturowano i zamordowano!!!
________________________________________________________________________________________________________________
Co do Suskinda /umlaut/, /ur.1949/, to recenzowałem pozytywnie "Kontrabasistę i inne opowiadania" i obdarzyłem siedmioma gwiazdkami. To bardzo dobry wynik, bo zbiorek dość przypadkowy z bardzo różnych okresów twórczości. Omawiana książka z 1985 roku, jest jego wizytówką i nic nie zapowiada, by to uległo zmianie.
Zaglądam na LC i widzę 1044 opinie. To co ja będę się wymądrzał, jak i tak nikt tego nie przeczyta? To ja tylko powiem, że już od pierwszych stron autor wprowadza czytelnika w znakomity, wesoły nastrój, tak opisując kondycję matki Grenouille'a:
"....matka Grenouille'a, kobieta jeszcze młoda, ledwo dwudziestopięcioletnia, która całkiem ładnie jeszcze wyglądała, miała w ustach jeszcze prawie wszystkie zęby, a na głowie jeszcze nieco włosów, zaś poza podagrą, syfilisem i lekkimi suchotami nie cierpiała na żadną poważniejszą chorobę...."
Książka jest utrzymana w stylu ironicznym, czasem groteskowym, a finał to eksplozja pogardy dla ludzkości i zobrzydzenia nią. A że bohatera uczucia kształtuje autor, to warto zacytować uwagę z Wikipedii:
"Süskind jest człowiekiem nielubiącym poklasku. Udzielił bardzo niewielu wywiadów, nie uczestniczy w życiu publicznym, wielokrotnie odmawiał przyjęcia nagród literackich, jak chociażby Nagrody Gutenberga, Nagrody Tukana, czy Nagrody Literackiej FAZ"
Czyli, że Suskind nas olewa!!
Miłej lektury!!!
Tuesday, 24 March 2015
Jonathan LITTELL - "Łaskawe"
Jonathan LITTELL - "Łaskawe"
UWAGA!! GRAFOMAN!!!
Littell /ur.1967/, syn Roberta /ur.1935/, Żyd z rodziny polskiego pochodzenia, jest laureatem BAD SEX IN FICTION AWARD w 2009 r. Nagrodę dostaje ten...:
"..who produces the worst description of a sex scene in a novel...... ..The given rationale is "to draw attention to the crude, tasteless, often perfunctory use of redundant passages of sexual description in the modern novel, and to discourage it"."
Gratulacje!!! Sądzę, że Państwo zauważyliście, że krytycznie jestem nastawiony do prymitywnych opisów funkcji fizjologicznych, w tym perwersji i dewiacji seksualnych. Po prostu NIE LUBIĘ BABRAĆ SIĘ W GÓWNIE tj ulubionym słowie Littella. Ze względu na popularność tej książki, wykazałem się dużą determinacją i przeczytałem prawie jedną trzecią tego swoistego panopticum. Zniesmaczony, uchylam się od recenzji, przedstawiając w zamian wybór sformułowań z innych recenzji, z którymi zasadniczo się zgadzam. De gustibus non est disputandum, więc nikogo przeciągać na stronę moich odczuć nie zamierzam.
Edwin Bendyk "Polityka":
"...Fali zachwytów towarzyszył równie silny opór ze strony wielu krytyków zarzucających Littellowi, że balansuje na granicy grafomanii i proponuje dzieło niezwykle ambitne, acz dosyć schematyczne....
...„Analność zła” – (analité du mal) skwitował dzieło Littella francuski filozof Philip Sollers....."
Michał Pawlicki przystań.wbp.kielce.pl:
"..Powieść zebrała skrajne recenzje: jedni okrzyknęli ją arcydziełem i pierwszą epopeją XXI wieku, a dla innych były to ocierające się o pornografię wynurzenia grafomana....".
Karolina z LC:
"... Główny bohater wcale nie był inteligentnym i mądrym człowiekiem, raczej ignorantem i dewiantem. Do tego niestabilnym emocjonalnie. Jego wywody ze strony na stronę stawały się coraz nudniejsze. Pseudo-naukowe dywagacje zaczynały irytować, a już wszechobecna koprofilia dopełniała zniechęcenia.
Poza tym odnoszę wrażenie, że Littell wcale tak bardzo nie przyłożył się do obłaskawienia tematu. Opisując obozy koncentracyjne w pewnym momencie pada sformułowanie, że nie będzie wdawać się w szczegóły, gdyż w literaturze fachowej zostało to już ujęte. Tylko dlaczego wydaje mi się, że w ten sposób ukrywa własną ignorancję?... ....Grafomania, nieudolność językowa. ..."
Ksawery z LC:
"...Rozpatrując „reklamowaną” drastyczność książki to w kontekście poruszanego tematu, dla mnie nie było tam nic czego bym się spodziewał po książce o ss-manie. Niesmaczne są wynaturzenia zdegenerowanego pederasty, gdzie autor zniża się do poziomy kloacznego i w książce mamy takie kwiatki jak: „Jego ciało wydzielało woń młodej skóry i potu, czasem zmieszaną z lekkim zapaszkiem gówna, jak gdyby niestaranie się podtarł” Nie wiem czym autor chciał w tym momencie zaimponować czytelnikowi. W swoim życiu przeczytałem co nieco i przekonałem się, że są dziesiątki sposobów na zszokowanie i przerażenie czytelnika, jednak styl kloaczno – gówniany chyba jest najmniej wyszukany i wymagający najmniej talentów literackich.
Gdyby nie, jakże modna i gwarantująca sukces literacki jak i filmowy, poruszana tematyka holokaustu i gejów to chyba pies z kulawą nogą nie spojrzał by na tą książkę zmarnowanych szans, a krytycy nie zostawili by na niej suchej nitki".
Karkam z LC:
"..Autor upodobał sobie słowo "gówno" i obrzucił nim wszystko i wszystkich, także podczas lunchu książkę chowałam pod stołem...
Ariadna z LC:
"...Niezręcznie tak napisać o 1000 stronicowej powieści, że jest szmirą, ale niestety w tym wypadku ilość nie przeszła w jakość. ...",
Ania z LC:
"..Dno. Totalne literackie dno. Historia o hipokryzji przeplatana opisami homoseksualnego i kazirodczego seksu, a także problemami żołądkowymi głównego bohatera....".
PS NIE WIERZCIE, ŻE TO JEST BESTSELLER. Wg Wikipedii:
"Sales in the United States were considered extremely low. The book was bought by HarperCollins for a rumored $1 million, and the first printing consisted of 150,000 copies. According to Nielsen BookScan – which captures around 70 percent of total sales – by the end of July 2009 only 17,000 copies had been sold."
UWAGA!! GRAFOMAN!!!
Littell /ur.1967/, syn Roberta /ur.1935/, Żyd z rodziny polskiego pochodzenia, jest laureatem BAD SEX IN FICTION AWARD w 2009 r. Nagrodę dostaje ten...:
"..who produces the worst description of a sex scene in a novel...... ..The given rationale is "to draw attention to the crude, tasteless, often perfunctory use of redundant passages of sexual description in the modern novel, and to discourage it"."
Gratulacje!!! Sądzę, że Państwo zauważyliście, że krytycznie jestem nastawiony do prymitywnych opisów funkcji fizjologicznych, w tym perwersji i dewiacji seksualnych. Po prostu NIE LUBIĘ BABRAĆ SIĘ W GÓWNIE tj ulubionym słowie Littella. Ze względu na popularność tej książki, wykazałem się dużą determinacją i przeczytałem prawie jedną trzecią tego swoistego panopticum. Zniesmaczony, uchylam się od recenzji, przedstawiając w zamian wybór sformułowań z innych recenzji, z którymi zasadniczo się zgadzam. De gustibus non est disputandum, więc nikogo przeciągać na stronę moich odczuć nie zamierzam.
Edwin Bendyk "Polityka":
"...Fali zachwytów towarzyszył równie silny opór ze strony wielu krytyków zarzucających Littellowi, że balansuje na granicy grafomanii i proponuje dzieło niezwykle ambitne, acz dosyć schematyczne....
...„Analność zła” – (analité du mal) skwitował dzieło Littella francuski filozof Philip Sollers....."
Michał Pawlicki przystań.wbp.kielce.pl:
"..Powieść zebrała skrajne recenzje: jedni okrzyknęli ją arcydziełem i pierwszą epopeją XXI wieku, a dla innych były to ocierające się o pornografię wynurzenia grafomana....".
Karolina z LC:
"... Główny bohater wcale nie był inteligentnym i mądrym człowiekiem, raczej ignorantem i dewiantem. Do tego niestabilnym emocjonalnie. Jego wywody ze strony na stronę stawały się coraz nudniejsze. Pseudo-naukowe dywagacje zaczynały irytować, a już wszechobecna koprofilia dopełniała zniechęcenia.
Poza tym odnoszę wrażenie, że Littell wcale tak bardzo nie przyłożył się do obłaskawienia tematu. Opisując obozy koncentracyjne w pewnym momencie pada sformułowanie, że nie będzie wdawać się w szczegóły, gdyż w literaturze fachowej zostało to już ujęte. Tylko dlaczego wydaje mi się, że w ten sposób ukrywa własną ignorancję?... ....Grafomania, nieudolność językowa. ..."
Ksawery z LC:
"...Rozpatrując „reklamowaną” drastyczność książki to w kontekście poruszanego tematu, dla mnie nie było tam nic czego bym się spodziewał po książce o ss-manie. Niesmaczne są wynaturzenia zdegenerowanego pederasty, gdzie autor zniża się do poziomy kloacznego i w książce mamy takie kwiatki jak: „Jego ciało wydzielało woń młodej skóry i potu, czasem zmieszaną z lekkim zapaszkiem gówna, jak gdyby niestaranie się podtarł” Nie wiem czym autor chciał w tym momencie zaimponować czytelnikowi. W swoim życiu przeczytałem co nieco i przekonałem się, że są dziesiątki sposobów na zszokowanie i przerażenie czytelnika, jednak styl kloaczno – gówniany chyba jest najmniej wyszukany i wymagający najmniej talentów literackich.
Gdyby nie, jakże modna i gwarantująca sukces literacki jak i filmowy, poruszana tematyka holokaustu i gejów to chyba pies z kulawą nogą nie spojrzał by na tą książkę zmarnowanych szans, a krytycy nie zostawili by na niej suchej nitki".
Karkam z LC:
"..Autor upodobał sobie słowo "gówno" i obrzucił nim wszystko i wszystkich, także podczas lunchu książkę chowałam pod stołem...
Ariadna z LC:
"...Niezręcznie tak napisać o 1000 stronicowej powieści, że jest szmirą, ale niestety w tym wypadku ilość nie przeszła w jakość. ...",
Ania z LC:
"..Dno. Totalne literackie dno. Historia o hipokryzji przeplatana opisami homoseksualnego i kazirodczego seksu, a także problemami żołądkowymi głównego bohatera....".
PS NIE WIERZCIE, ŻE TO JEST BESTSELLER. Wg Wikipedii:
"Sales in the United States were considered extremely low. The book was bought by HarperCollins for a rumored $1 million, and the first printing consisted of 150,000 copies. According to Nielsen BookScan – which captures around 70 percent of total sales – by the end of July 2009 only 17,000 copies had been sold."
Haruki MARUKAMI - "Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstw"
Haruki MURAKAMI - "Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa"
Jakub Małecki napisał w "Polityce": ".. .Typowanie Haruki Murakamiego na laureata Literackiej Nagrody Nobla to nieporozumienie..." i ABSOLUTNIE NE MA RACJI, bo od wielu lat nagradzane są miernoty, a poważnych kandydatów jest dwóch: KUNDERA i MURAKAMI. Wolność jest, niech Małecki gustuje w Munro czy Modiano, ja pozostanę przy dwóch wymienionych /mimo negatywnej oceny "1Q84"/.
Z satysfakcją odnotowuję, że autor, /prawdopodobnie pod wpływem mojej negatywnej oceny "1Q84"/ złapał nowy oddech i książkę od początku czytam z przyjemnością. Może nie ma w tym nic genialnego, ale mnie się podoba stwierdzenie, że......"....znalezienie w życiu choćby jednej konkretnej rzeczy, która nas zainteresuje, to wielkie osiągnięcie"./rozdz.4/
A teraz już poważnie: piękna refleksyjna opowieść o ludzkich słabościach i figlach LOSU, po lekturze której czytelnik spać nie może i analizuje własne życie. Książka niepodobna do wcześniejszych, a znakomita. Brawo, Murakami!!
Jakub Małecki napisał w "Polityce": ".. .Typowanie Haruki Murakamiego na laureata Literackiej Nagrody Nobla to nieporozumienie..." i ABSOLUTNIE NE MA RACJI, bo od wielu lat nagradzane są miernoty, a poważnych kandydatów jest dwóch: KUNDERA i MURAKAMI. Wolność jest, niech Małecki gustuje w Munro czy Modiano, ja pozostanę przy dwóch wymienionych /mimo negatywnej oceny "1Q84"/.
Z satysfakcją odnotowuję, że autor, /prawdopodobnie pod wpływem mojej negatywnej oceny "1Q84"/ złapał nowy oddech i książkę od początku czytam z przyjemnością. Może nie ma w tym nic genialnego, ale mnie się podoba stwierdzenie, że......"....znalezienie w życiu choćby jednej konkretnej rzeczy, która nas zainteresuje, to wielkie osiągnięcie"./rozdz.4/
A teraz już poważnie: piękna refleksyjna opowieść o ludzkich słabościach i figlach LOSU, po lekturze której czytelnik spać nie może i analizuje własne życie. Książka niepodobna do wcześniejszych, a znakomita. Brawo, Murakami!!
Monday, 23 March 2015
Albert CAMUS - "Upadek"
Albert CAMUS - "Upadek"
Z trzech jego najpopularniejszych dzieł, najpóżniejsze /"Obcy" 1942, "Dżuma" 1947, "Upadek" 1956/' Zauważmy, że Camus /1913-60/ rok po tej książce dostał Nobla, a cztery lata po niej zginął w wypadku samochodowym. Podziw wzbudza jego wiek - 43 lat, gdyż książka jest pełna sądów aposteriorycznych bazujących na doświadczeniu. Dlatego też najlepszym czytelnikiem tej swoistej spowiedzi wydaje się być człowiek stary, wszechstronnie doświadczony i chętny do samokrytycznych refleksji. Bo w wyznaniach bohatera, jak w zwierciadle, każdy odnajdzie kawałek siebie.
Jak każde arcydzieło, tak i "Upadek" jest wszechstronnie przemaglowany przez profesjonalistów; nawet polska Wikipedia szeroko ten utwór omawia, przeto ja skromnie wypowiem tylko pół zdania: studium hipokryzji i kontynuacja nietzscheańskiego "Bóg umarł", a wszystko w prześmiewczej, ironicznej formie.
PS Postanowiłem podzielić się z Państwem cytatem, uzasadniającym jedno z moich licznych zastrzeżeń do "Wyboru Zofii" Styrona z 1979 r, czyli 23 lata po "Upadku":
"Czy pan wie, że podczas akcji odwetowej w mojej wsi pewien oficer niemiecki poprosił najuprzejmiej starą kobietę, żeby zechciała wybrać tego ze swych dwóch synów, który będzie rozstrzelany jako zakładnik? Wybrać, czy pan to sobie wyobraża?....."
Z trzech jego najpopularniejszych dzieł, najpóżniejsze /"Obcy" 1942, "Dżuma" 1947, "Upadek" 1956/' Zauważmy, że Camus /1913-60/ rok po tej książce dostał Nobla, a cztery lata po niej zginął w wypadku samochodowym. Podziw wzbudza jego wiek - 43 lat, gdyż książka jest pełna sądów aposteriorycznych bazujących na doświadczeniu. Dlatego też najlepszym czytelnikiem tej swoistej spowiedzi wydaje się być człowiek stary, wszechstronnie doświadczony i chętny do samokrytycznych refleksji. Bo w wyznaniach bohatera, jak w zwierciadle, każdy odnajdzie kawałek siebie.
Jak każde arcydzieło, tak i "Upadek" jest wszechstronnie przemaglowany przez profesjonalistów; nawet polska Wikipedia szeroko ten utwór omawia, przeto ja skromnie wypowiem tylko pół zdania: studium hipokryzji i kontynuacja nietzscheańskiego "Bóg umarł", a wszystko w prześmiewczej, ironicznej formie.
PS Postanowiłem podzielić się z Państwem cytatem, uzasadniającym jedno z moich licznych zastrzeżeń do "Wyboru Zofii" Styrona z 1979 r, czyli 23 lata po "Upadku":
"Czy pan wie, że podczas akcji odwetowej w mojej wsi pewien oficer niemiecki poprosił najuprzejmiej starą kobietę, żeby zechciała wybrać tego ze swych dwóch synów, który będzie rozstrzelany jako zakładnik? Wybrać, czy pan to sobie wyobraża?....."
Saturday, 21 March 2015
Haruki MURAKAMI - "1Q84"
Haruki MURAKAMI - "1Q84"
"Miał gwałtowny kilkakrotny wytrysk w ustach kochanki. Ona przyjęła do ust całe jego nasienie..."
"Starszy brat i wujek... Dotykali mnie tam, kazali sobie lizać fiutki..."
/710 i 749 w numeracji całości I tomu do 790/
Trzy tomy napisane w latach 2009-2010, a więc 15 lat po swoim apogeum gdy w latach 1994-5, stworzył swoje arcydzieło - "Kronikę ptaka nakrętacza". Jego wysublimowane pisarstwo dostępne dla nielicznych, ustąpiło książce akcji i pornografii, zapewniającej dużą popularność i rzeszę niewybrednych czytelników.
Boleję nad tym, że tak wychwalany przeze mnie Murakami, uległ amerykańskiej modzie, która nastała po upadku pruderii wynikającej z protestanckiego purytanizmu, wskutek czego tamtejsi "literaci" nurzają się w prostackim, wulgarnym seksie, jak psy spuszczone z łańcucha. Proszę porównać literaturę amerykańską do schyłku XX wieku z obecną i pamiętać, że nawet "Lolity", tak niewinnej w zestawieniu z obecnie panoszącym się rynsztokiem, Nabokov nie mógł wydać w Stanach, lecz "umyślni" przemycali ją z Paryża.
Książka jest zdominowana przez trzy słowa: PENIS, ŁECHTACZKA i WYTRYSK. Szczęśliwie część tych pornograficznych scen jest tak absurdalna bądż zbędna, że wywołuje u mnie tylko uśmiech politowania. Prawie na początku, bo w rozdziale III, mamy całkowicie ZBĘDNĄ scenę wzajemnej masturbacji dwóch siedemnastolatek, którą autor kończy refleksją:
"..Wiatr wędruje po zielonych łąkach Czech".
Jak tu nie mieć poczucia absurdu? Bo co on chce od naszych sąsiadów Pepiczków? Domyślam się, bo to Janacek skomponował istotną w powieści sinfoniettę, tylko czy młode onanistki o tym wiedziały?
Kończy zaś I tom sceną poważnej rozmowy kochanków w trakcie której o 10 lat starsza kobieta nie przestaje się bawić penisem Tenga, jakby to miało cokolwiek wspólnego z tematem rozmowy. Ale, to "małe piwo przed śniadaniem", jak mawiał cieć w serialu "Dom", tzn do tematu wrócimy.
Dwie równoległe akcje: rozdziały nieparzyste dotyczą kobiety, a parzyste - mężczyzny. To "na przemian", to kontynuacja pomysłu zastosowanego w "Końcu i świata i hard-boiled Wonderland". Co ich łączy? Alienacja ciągnąca się od dzieciństwa, samotność oraz brak stabilizacji życiowej. Autor znowu kładzie nacisk na seks; ona, do 26 roku życia, dziewica, dzisiaj uprawiająca orgiastyczny seks z przygodnymi facetami, jak i systematycznie masturbująca się; on - seks co piątek z dużo starszą mężatką, w uprawianiu którego mamy elementy kompleksu Edypa oraz fetyszyzmu /wspominanie białej bielizny matki czy wąchanie piżamy, w której spała siedemnastolatka/
No i mocno wyeksploatowany już pomysł alternatywnych rzeczywistości: jedna 1984 roku, a druga z dwoma księżycami na niebie, umieszczona w 1Q84. Do tego "little people" wychodzący z gardła i sekta. I tu MURAKAMI PRZEKROCZYŁ UMOWNE GRANICE ETYCZNE. Bo pomysł GWAŁCENIA DZIESIĘCIOLETNICH DZIEWCZYNEK PRZED PIERWSZĄ MENSTRUACJĄ JEST CHORY, JEST PRZYPADKIEM KLINICZNYM, ERGO AUTOR WYMAGA LECZENIA.
Ale to nie wszystko. MURAKAMI ZATRACIŁ ZDOLNOŚĆ LOGICZNEGO MYŚLENIA. Bo zrównywanie Świadków Jehowy, których religia zabrania transfuzji krwi, z sektą, - tworem jego chorej wyobrażni - w której macice dzieci poddaje się totalnej destrukcji jest NADUŻYCIEM. Jeszcze krok i autor porówna sektę z Kościołem Katolickim, bo w nim zabrania się prezerwatyw, więc skazuje się biedne, młode panienki na HIVa i krętka bladego.
Dlaczego więc to czytam i, w dodatku, mam zamiar doczytać do końca III tomu ? Bo lubię Murakamiego, cenię poprzednie jego dzieła, a ponadto i ta jest napisana pod względem technicznym świetnie. I podobnie jak przy "Kodzie Leonarda da Vinci", przyznaję, że przy powierzchniowym odbiorze można dać i 10 gwiazdek, ale po wnikliwej analizie tylko PAŁĘ
TOM II
Nie tylko ja uważam "1Q84" za najgorszą w całym dorobku Murakamiego; wg Wikipedii:
"Among the negative reviews, Time 's Bryan Walsh found "1Q84" to be the weakest of Murakami's novels in part because it excises his typical first-person narrative.[ A negative review from The A.V. Club had Christian Williams calling the book "stylistically clumsy" with "layers of tone-deaf dialogue, turgid description, and unyielding plot"; he awarded a D rating. Also criticizing the book was Sanjay Sipahimalani, who felt the writing was too often lazy and cliched, the Little People were risible rather than menacing, and that the book had too much repetition. Janet Maslin called the novel "stupefying" "1000 uneventful pages" in the review for The New York Times, which picked Murakami's earlier work, "Kafka on the Shore", as one of the best 10 novels in 2005".
Zapomniałem napisać w recenzji I-ego tomu że jest to wyjątkowa lektura, z której nie wyłowiłem ani jednego wartościowego cytatu. /Piszę te słowa w połowie II tomu/.
Obsesja trwa, a właściwie adekwatnym słowem jest zajob, bo już w II rozdziale, w trakcie spokojnej rozmowy o najlepszych jazzowych klarnecistach, nagle pojawia się:
"...delikatnie pogłaskała jego jądra..."
Ni przypiął, ni przyłatał, bez jakiegokolwiek kontekstu ewentualnie kontynuacji. CZY LUDZIE, NAWET NAMIĘTNI KOCHANKOWIE, W TRAKCIE POWAŻNEJ ROZMOWY GŁASZCZĄ SIĘ PO JAJACH? W IV rozdziale mamy opis pierwszej ejakulacji Tenga oraz opis systematycznego onanizowania się podczas którego wspominanie uścisku ręki 10-letniej rówieśniczki pomaga w szczytowaniu. Autor podkreśla też, że ten 30-letni mężczyzna jest nieustabilizowanym rozbitkiem życiowym, marginesem społecznym:
"...jako nauczyciel na kursach przygotowawczych, pracujący na zlecenie, nie miał nawet stałego zatrudnienia. Praca była niewątpliwie lekka i przyjemna, dochody zupełnie wystarczały na samotne życie, lecz nie dało się go nazwać filarem społeczeństwa. Prócz uczenia w szkole zajmował się pisaniem powieści, lecz na razie nic nie opublikował. Pisywał do magazynu kobiecego wyssane z palca horoskopy. Cieszyły się popularnością, ale szczerze mówiąc, były to zwykłe bzdury. Nie miał żadnego wartego wzmianki przyjaciela, nie miał też dziewczyny. Jego stosunki z ludźmi ograniczały się w praktyce do cotygodniowych schadzek ze starszą o dziesięć lat kochanką...."
Przypominam, że Aomame też bez żadnej stabilizacji, a do tego zawodowa morderczyni. Dwoje negatywnych bohaterów to dość oryginalny pomysł. Brnę dalej, bo zrozumiałem, że przywódcą sekty jest Fukada, gwałty rozpoczął od własnej córki, więc ciekawe, co Murakami wymyśli. Najprościej byłoby zwalić na "little people", że zagnieżdziły się w jego mózgu.
W rozdziale V opis domniemanego wytrysku podczas seksu sado-macho z zabitą Ayumi. Tamże marzenie Aomame o dużym penisie 30-letniego Tengo, na bazie uścisku dłoni dziesięciolatków.
Już w IX rozdziale mam potwierdzenie swoich przypuszczeń: PENIS FUKADY NISZCZY MACICE DZIEWCZYNEK, ALE ON NIEWINNY, TO "LITTLE PEOPLE" STERUJĄ JEGO ORGANEM. Nie zaskoczył mnie autor!!
Nie mogę być jednostronnie krytyczny, więc z przyjemnością dzielę się z Państwem, wreszcie znalezioną ciekawą sentencją z rozdziału XI:
"– Bo większość ludzi nie chce prawdy, którą da się udowodnić. Tak jak pani powiedziała, w wielu przypadkach prawdzie towarzyszy silny ból. A prawie nikt nie szuka prawdy, której towarzyszy ból. Ludzie potrzebują pięknych i przyjemnych historii, które pozwolą im choć trochę poczuć, że ich istnienie ma głębszy sens. Dlatego właśnie powstają religie".
Za to rewanż następuje w rozdziale XIII, gdy autor obsesyjnie powraca do masturbacji Aomame, w trakcie której myśli o Tengo i vice versa, jak gdyby pomarzyć bez tej czynności nie można by było. Skonfundowany Murakami próbuje rozmydlić sprawę gwałtów dziesięciolatek, bezsensownym bzdurzeniem o alternatywnej rzeczywistości, podczas gdy w tej realnej, 1984 roku, wiele osób widziało skutki tej zbrodni i tego faktu w żaden sposób nie da się wymazać. To bajdurzenie, że "Tsubasa była jedynie kształtem pojęciowym" jest NIEPRZEKONYWUJĄCE!!!. W końcu sam autor przyznaje, że nikt normalny nie może w to wszystko uwierzyć:
".. Nie tylko starsza pani, ale nikt normalny nie uwierzyłby od razu w istnienie tych wszystkich Little People, mother, daughter i powietrznych poczwarek. Dla normalnego człowieka te rzeczy były tylko wymysłami występującymi w powieści...."
I dlatego resztę pozostawiam bez komentarza, tylko powiem, że romantyczny koniec II tomu zapowiada spełnienie miłości w trzecim.
TOM III
Czyta się, mimo wszystko, dobrze, więc i trzeci tom przelecieć trzeba. Na placu boju został Tengo, Aomame i "zły" Ushikawa i tak, na przemian, tytułowane są kolejne rozdziały. Pierwszą uwagę muszę poświęcić "brzytwie Ockhama" /1285-1348/, wg której "bytów nie należy mnożyć bez konieczności", bo po pierwsze nie wierzę, by Ushikawa słyszał o niej, a tak sugeruje autor w IV rozdziale; a po drugie - nie widzę żadnego zastosowania jej w detektywistycznych zapędach ciemnego typa. Niechcący poruszyłem szerszy problem poziomu intelektualnego Japończyków, a w szczególności znajomości muzyki i literatury przez bohaterów Murakamiego. I w końcu trzeba jasno powiedzieć: to jest niewiarygodne. Wiemy, że autor jest profesjonalistą w świecie muzyki i oczytanym inteligentem w zakresie literatury, ale z drugiej strony trzeba dużo dobrej woli, by uwierzyć, że KAŻDY /praktycznie/ Japończyk zna perfekcyjnie np Dostojewskiego, nuci kompozycje Bacha czy, jak w aktualnie ocenianej książce, wie kto to Janacek i jego sinfonietta. To jest popis obeznania autora, i nisko mu się kłaniam, ale nie mam zamiaru nabawiać się kompleksów niższości wobec poziomu intelektualnego jego bohaterów. No i właśnie mamy: autor wciska Aomame, która nie ma żadnego wykształcenia, ani intelektualnego przygotowania KOBYŁĘ WSZECHCZASÓW, czyli "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta. Jak można tak perwersyjnie torturować swoją bohaterkę?
Humor mnie się poprawia, gdy autor w VI rozdziale zamieszcza modlitwę farmera o deszcz z "Pożegnania z Afryką" Denisena:
"..Wzywa niebo: „Daj mi dosyć deszczu, daj więcej niż dosyć. Moje serce jest teraz otwarte dla ciebie i nie pozwolę ci odejść, dopóki mnie nie pobłogosławisz. Jeżeli chcesz, możesz mnie utopić, ale nie zabijaj mnie swymi kaprysami. Nie godzę się na coitus interruptus, niebo, niebo!”."
Zgodnie z moimi przypuszczeniami wyrażonymi w ostatnim zdaniu recenzji II tomu, w trzecim mamy romansidło zakończone "spełnieniem miłości" z nieodzownym penisem Tenga trzymanym w dłoni Aomame. Ewentualnych moich adwersarzy prosiłbym uniżenie o wyjaśnienie obecności kokona z 10-letnią Aomame w szpitalnym łóżku umierającego inkasenta, prawdopodobnie ojca Tenga.
"Miał gwałtowny kilkakrotny wytrysk w ustach kochanki. Ona przyjęła do ust całe jego nasienie..."
"Starszy brat i wujek... Dotykali mnie tam, kazali sobie lizać fiutki..."
/710 i 749 w numeracji całości I tomu do 790/
Trzy tomy napisane w latach 2009-2010, a więc 15 lat po swoim apogeum gdy w latach 1994-5, stworzył swoje arcydzieło - "Kronikę ptaka nakrętacza". Jego wysublimowane pisarstwo dostępne dla nielicznych, ustąpiło książce akcji i pornografii, zapewniającej dużą popularność i rzeszę niewybrednych czytelników.
Boleję nad tym, że tak wychwalany przeze mnie Murakami, uległ amerykańskiej modzie, która nastała po upadku pruderii wynikającej z protestanckiego purytanizmu, wskutek czego tamtejsi "literaci" nurzają się w prostackim, wulgarnym seksie, jak psy spuszczone z łańcucha. Proszę porównać literaturę amerykańską do schyłku XX wieku z obecną i pamiętać, że nawet "Lolity", tak niewinnej w zestawieniu z obecnie panoszącym się rynsztokiem, Nabokov nie mógł wydać w Stanach, lecz "umyślni" przemycali ją z Paryża.
Książka jest zdominowana przez trzy słowa: PENIS, ŁECHTACZKA i WYTRYSK. Szczęśliwie część tych pornograficznych scen jest tak absurdalna bądż zbędna, że wywołuje u mnie tylko uśmiech politowania. Prawie na początku, bo w rozdziale III, mamy całkowicie ZBĘDNĄ scenę wzajemnej masturbacji dwóch siedemnastolatek, którą autor kończy refleksją:
"..Wiatr wędruje po zielonych łąkach Czech".
Jak tu nie mieć poczucia absurdu? Bo co on chce od naszych sąsiadów Pepiczków? Domyślam się, bo to Janacek skomponował istotną w powieści sinfoniettę, tylko czy młode onanistki o tym wiedziały?
Kończy zaś I tom sceną poważnej rozmowy kochanków w trakcie której o 10 lat starsza kobieta nie przestaje się bawić penisem Tenga, jakby to miało cokolwiek wspólnego z tematem rozmowy. Ale, to "małe piwo przed śniadaniem", jak mawiał cieć w serialu "Dom", tzn do tematu wrócimy.
Dwie równoległe akcje: rozdziały nieparzyste dotyczą kobiety, a parzyste - mężczyzny. To "na przemian", to kontynuacja pomysłu zastosowanego w "Końcu i świata i hard-boiled Wonderland". Co ich łączy? Alienacja ciągnąca się od dzieciństwa, samotność oraz brak stabilizacji życiowej. Autor znowu kładzie nacisk na seks; ona, do 26 roku życia, dziewica, dzisiaj uprawiająca orgiastyczny seks z przygodnymi facetami, jak i systematycznie masturbująca się; on - seks co piątek z dużo starszą mężatką, w uprawianiu którego mamy elementy kompleksu Edypa oraz fetyszyzmu /wspominanie białej bielizny matki czy wąchanie piżamy, w której spała siedemnastolatka/
No i mocno wyeksploatowany już pomysł alternatywnych rzeczywistości: jedna 1984 roku, a druga z dwoma księżycami na niebie, umieszczona w 1Q84. Do tego "little people" wychodzący z gardła i sekta. I tu MURAKAMI PRZEKROCZYŁ UMOWNE GRANICE ETYCZNE. Bo pomysł GWAŁCENIA DZIESIĘCIOLETNICH DZIEWCZYNEK PRZED PIERWSZĄ MENSTRUACJĄ JEST CHORY, JEST PRZYPADKIEM KLINICZNYM, ERGO AUTOR WYMAGA LECZENIA.
Ale to nie wszystko. MURAKAMI ZATRACIŁ ZDOLNOŚĆ LOGICZNEGO MYŚLENIA. Bo zrównywanie Świadków Jehowy, których religia zabrania transfuzji krwi, z sektą, - tworem jego chorej wyobrażni - w której macice dzieci poddaje się totalnej destrukcji jest NADUŻYCIEM. Jeszcze krok i autor porówna sektę z Kościołem Katolickim, bo w nim zabrania się prezerwatyw, więc skazuje się biedne, młode panienki na HIVa i krętka bladego.
Dlaczego więc to czytam i, w dodatku, mam zamiar doczytać do końca III tomu ? Bo lubię Murakamiego, cenię poprzednie jego dzieła, a ponadto i ta jest napisana pod względem technicznym świetnie. I podobnie jak przy "Kodzie Leonarda da Vinci", przyznaję, że przy powierzchniowym odbiorze można dać i 10 gwiazdek, ale po wnikliwej analizie tylko PAŁĘ
TOM II
Nie tylko ja uważam "1Q84" za najgorszą w całym dorobku Murakamiego; wg Wikipedii:
"Among the negative reviews, Time 's Bryan Walsh found "1Q84" to be the weakest of Murakami's novels in part because it excises his typical first-person narrative.[ A negative review from The A.V. Club had Christian Williams calling the book "stylistically clumsy" with "layers of tone-deaf dialogue, turgid description, and unyielding plot"; he awarded a D rating. Also criticizing the book was Sanjay Sipahimalani, who felt the writing was too often lazy and cliched, the Little People were risible rather than menacing, and that the book had too much repetition. Janet Maslin called the novel "stupefying" "1000 uneventful pages" in the review for The New York Times, which picked Murakami's earlier work, "Kafka on the Shore", as one of the best 10 novels in 2005".
Zapomniałem napisać w recenzji I-ego tomu że jest to wyjątkowa lektura, z której nie wyłowiłem ani jednego wartościowego cytatu. /Piszę te słowa w połowie II tomu/.
Obsesja trwa, a właściwie adekwatnym słowem jest zajob, bo już w II rozdziale, w trakcie spokojnej rozmowy o najlepszych jazzowych klarnecistach, nagle pojawia się:
"...delikatnie pogłaskała jego jądra..."
Ni przypiął, ni przyłatał, bez jakiegokolwiek kontekstu ewentualnie kontynuacji. CZY LUDZIE, NAWET NAMIĘTNI KOCHANKOWIE, W TRAKCIE POWAŻNEJ ROZMOWY GŁASZCZĄ SIĘ PO JAJACH? W IV rozdziale mamy opis pierwszej ejakulacji Tenga oraz opis systematycznego onanizowania się podczas którego wspominanie uścisku ręki 10-letniej rówieśniczki pomaga w szczytowaniu. Autor podkreśla też, że ten 30-letni mężczyzna jest nieustabilizowanym rozbitkiem życiowym, marginesem społecznym:
"...jako nauczyciel na kursach przygotowawczych, pracujący na zlecenie, nie miał nawet stałego zatrudnienia. Praca była niewątpliwie lekka i przyjemna, dochody zupełnie wystarczały na samotne życie, lecz nie dało się go nazwać filarem społeczeństwa. Prócz uczenia w szkole zajmował się pisaniem powieści, lecz na razie nic nie opublikował. Pisywał do magazynu kobiecego wyssane z palca horoskopy. Cieszyły się popularnością, ale szczerze mówiąc, były to zwykłe bzdury. Nie miał żadnego wartego wzmianki przyjaciela, nie miał też dziewczyny. Jego stosunki z ludźmi ograniczały się w praktyce do cotygodniowych schadzek ze starszą o dziesięć lat kochanką...."
Przypominam, że Aomame też bez żadnej stabilizacji, a do tego zawodowa morderczyni. Dwoje negatywnych bohaterów to dość oryginalny pomysł. Brnę dalej, bo zrozumiałem, że przywódcą sekty jest Fukada, gwałty rozpoczął od własnej córki, więc ciekawe, co Murakami wymyśli. Najprościej byłoby zwalić na "little people", że zagnieżdziły się w jego mózgu.
W rozdziale V opis domniemanego wytrysku podczas seksu sado-macho z zabitą Ayumi. Tamże marzenie Aomame o dużym penisie 30-letniego Tengo, na bazie uścisku dłoni dziesięciolatków.
Już w IX rozdziale mam potwierdzenie swoich przypuszczeń: PENIS FUKADY NISZCZY MACICE DZIEWCZYNEK, ALE ON NIEWINNY, TO "LITTLE PEOPLE" STERUJĄ JEGO ORGANEM. Nie zaskoczył mnie autor!!
Nie mogę być jednostronnie krytyczny, więc z przyjemnością dzielę się z Państwem, wreszcie znalezioną ciekawą sentencją z rozdziału XI:
"– Bo większość ludzi nie chce prawdy, którą da się udowodnić. Tak jak pani powiedziała, w wielu przypadkach prawdzie towarzyszy silny ból. A prawie nikt nie szuka prawdy, której towarzyszy ból. Ludzie potrzebują pięknych i przyjemnych historii, które pozwolą im choć trochę poczuć, że ich istnienie ma głębszy sens. Dlatego właśnie powstają religie".
Za to rewanż następuje w rozdziale XIII, gdy autor obsesyjnie powraca do masturbacji Aomame, w trakcie której myśli o Tengo i vice versa, jak gdyby pomarzyć bez tej czynności nie można by było. Skonfundowany Murakami próbuje rozmydlić sprawę gwałtów dziesięciolatek, bezsensownym bzdurzeniem o alternatywnej rzeczywistości, podczas gdy w tej realnej, 1984 roku, wiele osób widziało skutki tej zbrodni i tego faktu w żaden sposób nie da się wymazać. To bajdurzenie, że "Tsubasa była jedynie kształtem pojęciowym" jest NIEPRZEKONYWUJĄCE!!!. W końcu sam autor przyznaje, że nikt normalny nie może w to wszystko uwierzyć:
".. Nie tylko starsza pani, ale nikt normalny nie uwierzyłby od razu w istnienie tych wszystkich Little People, mother, daughter i powietrznych poczwarek. Dla normalnego człowieka te rzeczy były tylko wymysłami występującymi w powieści...."
I dlatego resztę pozostawiam bez komentarza, tylko powiem, że romantyczny koniec II tomu zapowiada spełnienie miłości w trzecim.
TOM III
Czyta się, mimo wszystko, dobrze, więc i trzeci tom przelecieć trzeba. Na placu boju został Tengo, Aomame i "zły" Ushikawa i tak, na przemian, tytułowane są kolejne rozdziały. Pierwszą uwagę muszę poświęcić "brzytwie Ockhama" /1285-1348/, wg której "bytów nie należy mnożyć bez konieczności", bo po pierwsze nie wierzę, by Ushikawa słyszał o niej, a tak sugeruje autor w IV rozdziale; a po drugie - nie widzę żadnego zastosowania jej w detektywistycznych zapędach ciemnego typa. Niechcący poruszyłem szerszy problem poziomu intelektualnego Japończyków, a w szczególności znajomości muzyki i literatury przez bohaterów Murakamiego. I w końcu trzeba jasno powiedzieć: to jest niewiarygodne. Wiemy, że autor jest profesjonalistą w świecie muzyki i oczytanym inteligentem w zakresie literatury, ale z drugiej strony trzeba dużo dobrej woli, by uwierzyć, że KAŻDY /praktycznie/ Japończyk zna perfekcyjnie np Dostojewskiego, nuci kompozycje Bacha czy, jak w aktualnie ocenianej książce, wie kto to Janacek i jego sinfonietta. To jest popis obeznania autora, i nisko mu się kłaniam, ale nie mam zamiaru nabawiać się kompleksów niższości wobec poziomu intelektualnego jego bohaterów. No i właśnie mamy: autor wciska Aomame, która nie ma żadnego wykształcenia, ani intelektualnego przygotowania KOBYŁĘ WSZECHCZASÓW, czyli "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta. Jak można tak perwersyjnie torturować swoją bohaterkę?
Humor mnie się poprawia, gdy autor w VI rozdziale zamieszcza modlitwę farmera o deszcz z "Pożegnania z Afryką" Denisena:
"..Wzywa niebo: „Daj mi dosyć deszczu, daj więcej niż dosyć. Moje serce jest teraz otwarte dla ciebie i nie pozwolę ci odejść, dopóki mnie nie pobłogosławisz. Jeżeli chcesz, możesz mnie utopić, ale nie zabijaj mnie swymi kaprysami. Nie godzę się na coitus interruptus, niebo, niebo!”."
Zgodnie z moimi przypuszczeniami wyrażonymi w ostatnim zdaniu recenzji II tomu, w trzecim mamy romansidło zakończone "spełnieniem miłości" z nieodzownym penisem Tenga trzymanym w dłoni Aomame. Ewentualnych moich adwersarzy prosiłbym uniżenie o wyjaśnienie obecności kokona z 10-letnią Aomame w szpitalnym łóżku umierającego inkasenta, prawdopodobnie ojca Tenga.
Wednesday, 18 March 2015
Thomas MANN - "Opowiadania"
Tomasz MANN - "Opowiadania"
"Opowiadania" na LC zawierają szeroki wybór, ja natomiast dysponuję wydaniem Czytelnika z 1966 r z pięcioma opowiadaniami, w tłumaczeniu Leopolda Staffa i o nich będę pisał.
Nie będę wyważał otwartych drzwi, czyli powtarzać po innych: po prostu ich zacytuję. I tak świetną charakterystykę twórczości Manna mamy w posłowiu do tego wydania, opracowanym przez Romana KARSTA:
"..Bohaterowie Mannowskich nowel cierpią — każdy na swój sposób — i uginają się pod brzemieniem rozterki, którą przynosi im czas. Są to z reguły „mieszczanie”, którzy się wyparli mieszczaństwa, wygnańcy z własnej woli, ludzie odmienni od swojego otoczenia, naznaczeni stygmatem jakiejś „inności”, dziwnej i niespokojnej. Żyją niejako w stanie grzechu, albowiem skosztowali zakazanego owocu mądrości i zwątpienia, i z tego powodu skazani zostali na banicję z „normalnej” codzienności. Z równowagi mieszczańskiego życia wytrąca ich ułomność fizyczna, nieporadność, nieszczęście, które ich skazują na mękę
samotności, bądź też talent artystyczny, geniusz, rozbudzony intelekt, otwierający drogę do poznania lub prawdy niedocieczonej dla zjadaczy chleba powszedniego. Słowem, są antytezą zdrowych, beztroskich mieszczan, czują się jak gdyby wyklęci z życia, za którym tęsknią i uganiają się niby za nieuchwytnym fantomem. Ich istnienie jest pasmem złudzeń i rozczarowań, daremnym poszukiwaniem utraconego raju — radości dnia codziennego.
Jesteśmy zatem wśród ludzi o rozdartej duszy, przeżywających ten sam problem, który się powtarza w coraz to innej odmianie. W nowelistyce Manna główny konflikt manifestuje się najczęściej w antytezie artysta — mieszczanin".
Bardzo istotne wydaje się "uczasowienie" poszczególnych opowiadań względem największych dzieł Manna /1875-1955/. Pierwsze "Pałac" /1897/ powstało jeszcze przed "BUDDENBROOKAMI" /1901/, których postscriptum jest drugie "Tonio Kroeger" /1903/; niedługo póżniej powstało trzecie - "Katastrofa kolejowa" /1907/, ale czwarte - "Pan i pies" /1918/ to już po "Śmierci w Wenecji" /1912/, ale jeszcze przed "Czarodziejską Górą" /1924/; ostatnie - "Mario i Czarodziej" /1930/, po "Czarodziejskiej Górze", ale o całą epokę II w.św. przed "Doktorem Faustusem" /1947/
W "Pajacu" szokujące jest snucie opowieści w pierwszej o sobie tj o tytułowym pajacu, wyobcowanym mieszczaninie, a tak po prawdzie o infantylnym nierobie, któremu z dobrobytu przewróciło się we łbie. Kompletne zero, bez wykształcenia, jakichkolwiek zdolności czy fachu, zadufany w sobie, gardzący innymi, szuka schronienia w wymyślonym przez siebie "filozoficznym osamotnieniu", ale i tu się męczy, bo wszechpotężna pustka dyletanta nigdy go nie opuści. Mann nadaje utworowi atmosferę groteski wkładając bohaterowi w usta słowa:
"Mój Boże, któż by pomyślał, że tak wielką klęską i nieszczęściem jest urodzić się pajacem".
W „Tonio Kroegerze” postać Hansa Hansena to cień własnych doświadczeń romantycznych autora ze szkolnym kolegą Arminem Martensem. Całe opowiadanie jest autobiograficzne, tak z rozterkami Manna-Tonia, sławnego już pisarza, który miota się na granicy dwóch światów /artystycznego i mieszczańskiego/ i w żadnym z nich nie czuje się zadomowiony, jak i jego biseksualizmem. Mnie akurat drażnią słowa o relacji 14-latków:
"Kochał go przede wszystkim za to, że był ładny..."
O niemożności znalezienia sobie miejsca, pisze w kończącym opowiadanie liście do Lizawiety:
"...Stoję na granicy dwóch światów, w żadnym nie czuję się u siebie, stąd jest mi trochę ciężko. Wy, artyści, nazywacie mnie mieszczuchem, a mieszczuchy chcą mnie uwięzić... nie wiem, co z dwojga boli mnie bardziej...."
A w ogóle tego całego Tonia, zarozumialca i od najmłodszych lat niezdolnego do jakichkolwiek bliższych kontaktów, trudno polubić. Wspomnę jeszcze, że w 1964 Rolf Thiele sfilmował to opowiadanie.
Trzecie opowiadanie "Katastrofa kolejowa" to króciutka groteska o ludzkich zachowaniach w stanach ekstremalnych, ale tak naprawdę, to niezbyt udany kawałek, który nic ciekawego do całości nie wnosi.
Czwarte - "Pan i pies", niby sympatyczne, ale mnie miłośnika zwierząt, "pana" wielu psów, w tym nieodżałowanej ostatniej schizofreniczki Sunii, a obecnie, z przyczyn zdrowotnych, tylko dwóch kotek, Mann serdecznie mnie zanudził, gdyż każdy "pan" ma do opowiedzenia "więcej" i "ciekawiej".
Ostatnie - "Mario i Czarodziej", to protest Manna przeciwko rodzącemu się faszyzmowi. Po marszu czarnych koszul w 1922, Mussolini umocnił swoją władzę zapewniając sobie przychylność papieża traktatami laterańskimi /1929/. Rok póżniej antyfaszysta Mann opublikował to opowiadanie.
Ponowna lektura po 50 latach przyniosła mnie wielkie ROZCZAROWANIE, więc te 7 gwiazdek stawiam trochę przez to, że to autor "Czarodziejskiej góry". /A swoją drogą strach pomyśleć, jak bym ją obecnie ocenił?
"Opowiadania" na LC zawierają szeroki wybór, ja natomiast dysponuję wydaniem Czytelnika z 1966 r z pięcioma opowiadaniami, w tłumaczeniu Leopolda Staffa i o nich będę pisał.
Nie będę wyważał otwartych drzwi, czyli powtarzać po innych: po prostu ich zacytuję. I tak świetną charakterystykę twórczości Manna mamy w posłowiu do tego wydania, opracowanym przez Romana KARSTA:
"..Bohaterowie Mannowskich nowel cierpią — każdy na swój sposób — i uginają się pod brzemieniem rozterki, którą przynosi im czas. Są to z reguły „mieszczanie”, którzy się wyparli mieszczaństwa, wygnańcy z własnej woli, ludzie odmienni od swojego otoczenia, naznaczeni stygmatem jakiejś „inności”, dziwnej i niespokojnej. Żyją niejako w stanie grzechu, albowiem skosztowali zakazanego owocu mądrości i zwątpienia, i z tego powodu skazani zostali na banicję z „normalnej” codzienności. Z równowagi mieszczańskiego życia wytrąca ich ułomność fizyczna, nieporadność, nieszczęście, które ich skazują na mękę
samotności, bądź też talent artystyczny, geniusz, rozbudzony intelekt, otwierający drogę do poznania lub prawdy niedocieczonej dla zjadaczy chleba powszedniego. Słowem, są antytezą zdrowych, beztroskich mieszczan, czują się jak gdyby wyklęci z życia, za którym tęsknią i uganiają się niby za nieuchwytnym fantomem. Ich istnienie jest pasmem złudzeń i rozczarowań, daremnym poszukiwaniem utraconego raju — radości dnia codziennego.
Jesteśmy zatem wśród ludzi o rozdartej duszy, przeżywających ten sam problem, który się powtarza w coraz to innej odmianie. W nowelistyce Manna główny konflikt manifestuje się najczęściej w antytezie artysta — mieszczanin".
Bardzo istotne wydaje się "uczasowienie" poszczególnych opowiadań względem największych dzieł Manna /1875-1955/. Pierwsze "Pałac" /1897/ powstało jeszcze przed "BUDDENBROOKAMI" /1901/, których postscriptum jest drugie "Tonio Kroeger" /1903/; niedługo póżniej powstało trzecie - "Katastrofa kolejowa" /1907/, ale czwarte - "Pan i pies" /1918/ to już po "Śmierci w Wenecji" /1912/, ale jeszcze przed "Czarodziejską Górą" /1924/; ostatnie - "Mario i Czarodziej" /1930/, po "Czarodziejskiej Górze", ale o całą epokę II w.św. przed "Doktorem Faustusem" /1947/
W "Pajacu" szokujące jest snucie opowieści w pierwszej o sobie tj o tytułowym pajacu, wyobcowanym mieszczaninie, a tak po prawdzie o infantylnym nierobie, któremu z dobrobytu przewróciło się we łbie. Kompletne zero, bez wykształcenia, jakichkolwiek zdolności czy fachu, zadufany w sobie, gardzący innymi, szuka schronienia w wymyślonym przez siebie "filozoficznym osamotnieniu", ale i tu się męczy, bo wszechpotężna pustka dyletanta nigdy go nie opuści. Mann nadaje utworowi atmosferę groteski wkładając bohaterowi w usta słowa:
"Mój Boże, któż by pomyślał, że tak wielką klęską i nieszczęściem jest urodzić się pajacem".
W „Tonio Kroegerze” postać Hansa Hansena to cień własnych doświadczeń romantycznych autora ze szkolnym kolegą Arminem Martensem. Całe opowiadanie jest autobiograficzne, tak z rozterkami Manna-Tonia, sławnego już pisarza, który miota się na granicy dwóch światów /artystycznego i mieszczańskiego/ i w żadnym z nich nie czuje się zadomowiony, jak i jego biseksualizmem. Mnie akurat drażnią słowa o relacji 14-latków:
"Kochał go przede wszystkim za to, że był ładny..."
O niemożności znalezienia sobie miejsca, pisze w kończącym opowiadanie liście do Lizawiety:
"...Stoję na granicy dwóch światów, w żadnym nie czuję się u siebie, stąd jest mi trochę ciężko. Wy, artyści, nazywacie mnie mieszczuchem, a mieszczuchy chcą mnie uwięzić... nie wiem, co z dwojga boli mnie bardziej...."
A w ogóle tego całego Tonia, zarozumialca i od najmłodszych lat niezdolnego do jakichkolwiek bliższych kontaktów, trudno polubić. Wspomnę jeszcze, że w 1964 Rolf Thiele sfilmował to opowiadanie.
Trzecie opowiadanie "Katastrofa kolejowa" to króciutka groteska o ludzkich zachowaniach w stanach ekstremalnych, ale tak naprawdę, to niezbyt udany kawałek, który nic ciekawego do całości nie wnosi.
Czwarte - "Pan i pies", niby sympatyczne, ale mnie miłośnika zwierząt, "pana" wielu psów, w tym nieodżałowanej ostatniej schizofreniczki Sunii, a obecnie, z przyczyn zdrowotnych, tylko dwóch kotek, Mann serdecznie mnie zanudził, gdyż każdy "pan" ma do opowiedzenia "więcej" i "ciekawiej".
Ostatnie - "Mario i Czarodziej", to protest Manna przeciwko rodzącemu się faszyzmowi. Po marszu czarnych koszul w 1922, Mussolini umocnił swoją władzę zapewniając sobie przychylność papieża traktatami laterańskimi /1929/. Rok póżniej antyfaszysta Mann opublikował to opowiadanie.
Ponowna lektura po 50 latach przyniosła mnie wielkie ROZCZAROWANIE, więc te 7 gwiazdek stawiam trochę przez to, że to autor "Czarodziejskiej góry". /A swoją drogą strach pomyśleć, jak bym ją obecnie ocenił?
Tuesday, 17 March 2015
Haruki MURAKAMI - "Koniec świata i Hard-boiled Wonderland"
Haruki MURAKAMI -
-"Koniec świata i Hard-boiled Wonderland"
Dość wczesne dzieło /1985/, nagroda Tanizaki, napisana pomiędzy "Przygodą z owcą" /1982/, a "Norwegian Wood" /1987/. Znajomość póżniejszych dzieł utrudnia obiektywną ocenę, gdyż jesteśmy znowu w świecie względności czasu, myśli i wyobrażeń, tak onirycznych, jak i na jawie, a najczęściej w trudnym do zdefiniowania stanie pośrednim. Relację między skutkami nurtujących nas myśli a czasem Murakami przedstawia w sposób dość przerażający: /str.334/ /530/
„W świecie myśli nie ma czasu. Tym właśnie różni się on od świata snów. W świecie myśli można w jednej chwili zobaczyć wszystko. Myślami można objąć wszechświat. Można doświadczyć nieskończoności. Albo zatoczyć koło i kręcić się po nim bez końca."
Nie powinno się wpadać w pesymizm, szczególnie, gdy jest się młodym i dlatego należy skorzystać, z jakże słusznej uwagi autora, że...: /87/
"- Popęd seksualny to źródło energii. Nie ma co do tego wątpliwości. Tamowanie tego źródła źle wpływa na pracę mózgu i zaburza równowagę całego organizmu".
Sądzę, że uświadomienie sobie powyższego i wprowadzenie w czyn, poprawi Państwa nastrój.
Przyzwyczailiśmy się u Murakamiego do niedopowiedzeń, zmian stanu psychicznego czy, we wszystkich możliwych konfiguracjach, "przechodzenia na drugą stronę", czyli czegoś w rodzaju metempsychozy, i różnych spotkań mistycznych. Tym razem autor przyjął konwencję "sci-fi", lecz w stylu tradycyjnym, nawiązującym bardziej do Żuławskiego czy Lema niż do współczesnych autorów. Chcę powiedzieć, że forma "sci-fi" jest tylko środkiem technicznym do wyrażenia swoich rozmyślań z zakresu filozofii, której bazę stworzyli filozofowie greccy.
Akcja rozgrywa się równolegle w "realu", w którym, jak się wydaje, o pomysły genialnego profesora konkuruje "System" z "Fabryką" skupiającą "symbolantów" starających się o pomoc "Czarnomroków" oraz w "Mieście", którego istotę zdecydowałem się jednak podać. Narrator-bohater mówi: /680/
"- Na dnie świadomości każdego człowieka znajduje się coś w rodzaju jądra, o którego istnieniu nie mamy pojęcia. W moim przypadku to jądro ma postać miasta. Otoczone jest murem z cegły, a środkiem płynie rzeka. Ludziom, którzy tam mieszkają, nie wolno wychodzić z miasta. Na zewnątrz mogą wychodzić tylko jednorożce. Zwierzęta te, jak gąbki, pochłaniają osobowość ludzi i wynoszą ją poza mury miasta. Dlatego nikt w tym mieście nie posiada osobowości....."
Warstwy: baśniową, sci-fi, przygodową, miłosną i seksowną, w recenzji pomijam, gdyż bardziej interesują mnie przemyślenia autora, a te nie wymagają komentarza. Tak więc pozostawiam Państwa z cytatami, które są wg mnie wystarczającą rekomendacją tej lektury.
"Jaka pociecha z duszy, która wiecznie odczuwa ból rany, wrzodów żołądka albo hemoroidów? Jaki sens miałaby dusza, która nie może oderwać się od ciała?" /385/
".. .każdy człowiek zachowuje się inaczej, według własnych zasad. Nie ma dwóch takich samych ludzi. To kwestia osobowości. A czymże jest osobowość? To odrębność w sposobie myślenia wynikająca z różnego u każdego człowieka zbioru doświadczeń nabytych w przeszłości. Prościej nazywa się to sercem. Nie ma dwóch ludzi o takim samym sercu. Jednak żaden człowiek nie pojmuje własnego systemu myślenia. Ani ja tego nie potrafię, ani pan. Jesteśmy w stanie objąć go rozumem - a raczej starać się go objąć - w zaledwie piętnastu, dwudziestu procentach....."/480/
"......ciekawość naukowca jest nieokiełzana. Weźmy na przykład sprawę doświadczeń na ludziach w obozach koncentracyjnych. Ja też, oczywiście, ubolewam nad tym faktem, ale zdarza mi się myśleć w ten sposób: jak można było, do cholery, zmarnować taką szansę......" /496/
"....świadomość. Wystarczy jedna myśl, a świat jawi się nam inaczej. W rzeczywistości świat jest niezmienny, ale na poziomie naszego postrzegania to tylko jeden z nieskończonej liczby możliwych światów. Krótko mówiąc, świat zmienia się w zależności od tego, czy postawi pan najpierw lewą, czy też prawą nogę. Jeśli więc zmieni się pańska pamięć, to naturalne, że zmieni się również świat, postrzegany przez pańską świadomość." /529/
"..Można spać w jednym łóżku, ale kiedy trzeba zamknąć oczy, człowiek jest zawsze sam...".
Tym ostatnim stwierdzeniem zbytnio mnie nie ucieszył.
-"Koniec świata i Hard-boiled Wonderland"
Dość wczesne dzieło /1985/, nagroda Tanizaki, napisana pomiędzy "Przygodą z owcą" /1982/, a "Norwegian Wood" /1987/. Znajomość póżniejszych dzieł utrudnia obiektywną ocenę, gdyż jesteśmy znowu w świecie względności czasu, myśli i wyobrażeń, tak onirycznych, jak i na jawie, a najczęściej w trudnym do zdefiniowania stanie pośrednim. Relację między skutkami nurtujących nas myśli a czasem Murakami przedstawia w sposób dość przerażający: /str.334/ /530/
„W świecie myśli nie ma czasu. Tym właśnie różni się on od świata snów. W świecie myśli można w jednej chwili zobaczyć wszystko. Myślami można objąć wszechświat. Można doświadczyć nieskończoności. Albo zatoczyć koło i kręcić się po nim bez końca."
Nie powinno się wpadać w pesymizm, szczególnie, gdy jest się młodym i dlatego należy skorzystać, z jakże słusznej uwagi autora, że...: /87/
"- Popęd seksualny to źródło energii. Nie ma co do tego wątpliwości. Tamowanie tego źródła źle wpływa na pracę mózgu i zaburza równowagę całego organizmu".
Sądzę, że uświadomienie sobie powyższego i wprowadzenie w czyn, poprawi Państwa nastrój.
Przyzwyczailiśmy się u Murakamiego do niedopowiedzeń, zmian stanu psychicznego czy, we wszystkich możliwych konfiguracjach, "przechodzenia na drugą stronę", czyli czegoś w rodzaju metempsychozy, i różnych spotkań mistycznych. Tym razem autor przyjął konwencję "sci-fi", lecz w stylu tradycyjnym, nawiązującym bardziej do Żuławskiego czy Lema niż do współczesnych autorów. Chcę powiedzieć, że forma "sci-fi" jest tylko środkiem technicznym do wyrażenia swoich rozmyślań z zakresu filozofii, której bazę stworzyli filozofowie greccy.
Akcja rozgrywa się równolegle w "realu", w którym, jak się wydaje, o pomysły genialnego profesora konkuruje "System" z "Fabryką" skupiającą "symbolantów" starających się o pomoc "Czarnomroków" oraz w "Mieście", którego istotę zdecydowałem się jednak podać. Narrator-bohater mówi: /680/
"- Na dnie świadomości każdego człowieka znajduje się coś w rodzaju jądra, o którego istnieniu nie mamy pojęcia. W moim przypadku to jądro ma postać miasta. Otoczone jest murem z cegły, a środkiem płynie rzeka. Ludziom, którzy tam mieszkają, nie wolno wychodzić z miasta. Na zewnątrz mogą wychodzić tylko jednorożce. Zwierzęta te, jak gąbki, pochłaniają osobowość ludzi i wynoszą ją poza mury miasta. Dlatego nikt w tym mieście nie posiada osobowości....."
Warstwy: baśniową, sci-fi, przygodową, miłosną i seksowną, w recenzji pomijam, gdyż bardziej interesują mnie przemyślenia autora, a te nie wymagają komentarza. Tak więc pozostawiam Państwa z cytatami, które są wg mnie wystarczającą rekomendacją tej lektury.
"Jaka pociecha z duszy, która wiecznie odczuwa ból rany, wrzodów żołądka albo hemoroidów? Jaki sens miałaby dusza, która nie może oderwać się od ciała?" /385/
".. .każdy człowiek zachowuje się inaczej, według własnych zasad. Nie ma dwóch takich samych ludzi. To kwestia osobowości. A czymże jest osobowość? To odrębność w sposobie myślenia wynikająca z różnego u każdego człowieka zbioru doświadczeń nabytych w przeszłości. Prościej nazywa się to sercem. Nie ma dwóch ludzi o takim samym sercu. Jednak żaden człowiek nie pojmuje własnego systemu myślenia. Ani ja tego nie potrafię, ani pan. Jesteśmy w stanie objąć go rozumem - a raczej starać się go objąć - w zaledwie piętnastu, dwudziestu procentach....."/480/
"......ciekawość naukowca jest nieokiełzana. Weźmy na przykład sprawę doświadczeń na ludziach w obozach koncentracyjnych. Ja też, oczywiście, ubolewam nad tym faktem, ale zdarza mi się myśleć w ten sposób: jak można było, do cholery, zmarnować taką szansę......" /496/
"....świadomość. Wystarczy jedna myśl, a świat jawi się nam inaczej. W rzeczywistości świat jest niezmienny, ale na poziomie naszego postrzegania to tylko jeden z nieskończonej liczby możliwych światów. Krótko mówiąc, świat zmienia się w zależności od tego, czy postawi pan najpierw lewą, czy też prawą nogę. Jeśli więc zmieni się pańska pamięć, to naturalne, że zmieni się również świat, postrzegany przez pańską świadomość." /529/
"..Można spać w jednym łóżku, ale kiedy trzeba zamknąć oczy, człowiek jest zawsze sam...".
Tym ostatnim stwierdzeniem zbytnio mnie nie ucieszył.
Monday, 16 March 2015
Tadeusz OSTASZEWSKI - "Kantorek Felicji"
Tadeusz OSTASZEWSKI - "Kantorek Felicji"
Dodatkowy wątek sensacyjny tkwi w odnalezieniu autora na LC. Bo ich jest dwóch. Bardziej popularny na portalu to profesor, rzeżbiarz i autor Tadeusz Ostaszewski /1918-2003/, a dodatkowo dziadek mojej ulubionej aktorki Maji Ostaszewskiej. Ten drugi, aktualnie nas interesujący Tadeusz /ur.1929/ - to doktor nauk humanistycznych, autor powieści detektywistycznych, m.in. cyklu z kpt. Szackim.
W maratonie lektur Murakamiego zrobiłem sobie krótką przerwę i nie żałuję. Zgrabny kryminałek z dwoma trupami, napisany z poczuciem humoru i zawiłą, ale dobrą, stylistyką /DOKTOR!!/.
Dodatkowy wątek sensacyjny tkwi w odnalezieniu autora na LC. Bo ich jest dwóch. Bardziej popularny na portalu to profesor, rzeżbiarz i autor Tadeusz Ostaszewski /1918-2003/, a dodatkowo dziadek mojej ulubionej aktorki Maji Ostaszewskiej. Ten drugi, aktualnie nas interesujący Tadeusz /ur.1929/ - to doktor nauk humanistycznych, autor powieści detektywistycznych, m.in. cyklu z kpt. Szackim.
W maratonie lektur Murakamiego zrobiłem sobie krótką przerwę i nie żałuję. Zgrabny kryminałek z dwoma trupami, napisany z poczuciem humoru i zawiłą, ale dobrą, stylistyką /DOKTOR!!/.
Sunday, 15 March 2015
Haruki MURAKAMI - "Sputnik Sweetheart"
Haruki MURAKAMI - "Sputnik Sweetheart"
Wczoraj recenzowałem "Po zmierzchu", więc wstępu proszę tam szukać, a ja przechodzę do samej książki, zaczynając od fajnego cytatu:
"Usuń z niedoskonałego życia wszystko, co nie ma sensu, a utraci ono nawet swą niedoskonałość"
Wytłumaczenie tytułu podane jest w tekście: Miu chciała nazwać Kerouaca /1922-67/ bitnikiem, a przejęzyczyła się i nazwała sputnikiem. No i Sumire na podstawie tego lapsusu nazwała Miu - Sputnikiem Sweetheartem. A jak panie rozmawiały o Kerouacu, to im się podobało poniższe zdanie /mnie też/:
„Żaden człowiek nie powinien przejść przez życie, choć raz nie zaznawszy zdrowej, a nawet nudnej samotności na całkowitym odludziu. Choć raz powinien być zdany na samego siebie i poznać swą prawdziwą i ukrytą siłę".
Ale "sputnik" tłumaczą też jako "towarzysz podróży", a takim jest Sumire dla Miu w podróży do Europy, jak również narrator dla Sumire w drodze przez życie. Jest jeszcze trzecie znaczenie: sputnik jako satelita podlega sile przyciągania, o czym czytamy w wypowiedzi bohaterki: /126/
"....uczucie bezradności jak wtedy, gdy wszystko, do czego przywykłam, zostaje mi odebrane. Jakby już nie istniała siła przyciągania, a ja dryfuję w przestrzeni kosmicznej. I nie mam pojęcia, dokąd zmierzam. Jak mały, zagubiony sputnik?"
No to tytuł mamy z głowy, i możemy już powiedzieć, że pierwszą "większą" połowę możecie Państwo przelecieć jak romansidło albo Harlequina, i to nudnego, bo nic się nie dzieje. Ja, miłośnik Murakamiego, z tej połowy wynotowałem zaledwie dwa cytaty: retoryczne, pseudofilozoficzne pytanie:
"Do jakiego stopnia znamy samych siebie?"
oraz "świetną kwestię Groucho Marxa":
„Ona tak mnie kocha, że świata poza mną nie widzi. I dlatego mnie kocha".
Natomiast druga połowa /ta mniejsza - cha,cha!/ jest świetna, choć znowu mamy "przechodzenie na drugą stronę" już wielokrotnie eksploatowane. Ale to gotów jestem autorowi wybaczyć, gorzej, że on w rewanżu za moją miłość, stara się wpędzić mnie w depresję. I tu czuję się zobligowany ostrzec Państwa przed lekturą, która w skrajnych przypadkach może doprowadzić do załamania nerwowego, a nawet samobójstwa. Dokumentuję to dwoma poniższymi cytatami:
"Każdy z nas ma coś wyjątkowego, co może zdobyć tylko w wyjątkowym okresie życia. Coś w rodzaju małego płomyka. Nieliczni uważni i uprzywilejowani pielęgnują ten płomień, dbają o niego, trzymają go niczym pochodnię oświetlającą ich życie. Kiedy jednak ten płomień gaśnie, to już na zawsze." /328/ /str.222/
"A więc to tak wygląda nasze życie. Nieważne, jak ogromna i straszna była strata, jak ważna rzecz, którą nam skradziono - wyrwano wprost z rąk - nawet jeżeli nas to całkowicie zmieniło, jeżeli pozostała z nas tylko wierzchnia warstwa skóry, nadal żyjemy tak samo - w milczeniu. Coraz bardziej zbliżamy się do kresu czasu, żegnamy z życiem, które zostaje w tyle za nami. Powtarzamy, często dość pomysłowo, niekończące się codzienne czynności. Za nami jest już tylko uczucie niezmierzonej pustki." /377/
Wprawdzie na ostatnich stronach usiłuje nas omamić marzeniami, ale nie jest to przekonywujące.
"Może w jakimś odległym miejscu przebywa wszystko to, co stracone. A przynajmniej istnieje taki cichy zakątek, gdzie odchodzą wszelkie zaginione rzeczy, nakładają się na siebie, tworząc jeden kształt. W miarę upływu lat odkrywamy skrawki utraconego życia, przyciągając do siebie cienkie nici, do których są przywiązane. Zamknąłem oczy i próbowałem przywołać w pamięci tyle pięknych, utraconych rzeczy, ile tylko potrafiłem. Przyciągałem je bliżej do siebie, wiedząc przez cały czas, że ich życie jest przemijające.
Marzę. Niekiedy wydaje mi się, że to jedyna właściwa rzecz. Marzyć, żyć w świecie marzeń - jak mówiła Sumire. Ale to nie trwa wiecznie. Zawsze przychodzi jawa i przywraca mnie rzeczywistości".
Nie ma co. Wkładam piżamę, klapki i "przechodzę na drugą stronę".
Wczoraj recenzowałem "Po zmierzchu", więc wstępu proszę tam szukać, a ja przechodzę do samej książki, zaczynając od fajnego cytatu:
"Usuń z niedoskonałego życia wszystko, co nie ma sensu, a utraci ono nawet swą niedoskonałość"
Wytłumaczenie tytułu podane jest w tekście: Miu chciała nazwać Kerouaca /1922-67/ bitnikiem, a przejęzyczyła się i nazwała sputnikiem. No i Sumire na podstawie tego lapsusu nazwała Miu - Sputnikiem Sweetheartem. A jak panie rozmawiały o Kerouacu, to im się podobało poniższe zdanie /mnie też/:
„Żaden człowiek nie powinien przejść przez życie, choć raz nie zaznawszy zdrowej, a nawet nudnej samotności na całkowitym odludziu. Choć raz powinien być zdany na samego siebie i poznać swą prawdziwą i ukrytą siłę".
Ale "sputnik" tłumaczą też jako "towarzysz podróży", a takim jest Sumire dla Miu w podróży do Europy, jak również narrator dla Sumire w drodze przez życie. Jest jeszcze trzecie znaczenie: sputnik jako satelita podlega sile przyciągania, o czym czytamy w wypowiedzi bohaterki: /126/
"....uczucie bezradności jak wtedy, gdy wszystko, do czego przywykłam, zostaje mi odebrane. Jakby już nie istniała siła przyciągania, a ja dryfuję w przestrzeni kosmicznej. I nie mam pojęcia, dokąd zmierzam. Jak mały, zagubiony sputnik?"
No to tytuł mamy z głowy, i możemy już powiedzieć, że pierwszą "większą" połowę możecie Państwo przelecieć jak romansidło albo Harlequina, i to nudnego, bo nic się nie dzieje. Ja, miłośnik Murakamiego, z tej połowy wynotowałem zaledwie dwa cytaty: retoryczne, pseudofilozoficzne pytanie:
"Do jakiego stopnia znamy samych siebie?"
oraz "świetną kwestię Groucho Marxa":
„Ona tak mnie kocha, że świata poza mną nie widzi. I dlatego mnie kocha".
Natomiast druga połowa /ta mniejsza - cha,cha!/ jest świetna, choć znowu mamy "przechodzenie na drugą stronę" już wielokrotnie eksploatowane. Ale to gotów jestem autorowi wybaczyć, gorzej, że on w rewanżu za moją miłość, stara się wpędzić mnie w depresję. I tu czuję się zobligowany ostrzec Państwa przed lekturą, która w skrajnych przypadkach może doprowadzić do załamania nerwowego, a nawet samobójstwa. Dokumentuję to dwoma poniższymi cytatami:
"Każdy z nas ma coś wyjątkowego, co może zdobyć tylko w wyjątkowym okresie życia. Coś w rodzaju małego płomyka. Nieliczni uważni i uprzywilejowani pielęgnują ten płomień, dbają o niego, trzymają go niczym pochodnię oświetlającą ich życie. Kiedy jednak ten płomień gaśnie, to już na zawsze." /328/ /str.222/
"A więc to tak wygląda nasze życie. Nieważne, jak ogromna i straszna była strata, jak ważna rzecz, którą nam skradziono - wyrwano wprost z rąk - nawet jeżeli nas to całkowicie zmieniło, jeżeli pozostała z nas tylko wierzchnia warstwa skóry, nadal żyjemy tak samo - w milczeniu. Coraz bardziej zbliżamy się do kresu czasu, żegnamy z życiem, które zostaje w tyle za nami. Powtarzamy, często dość pomysłowo, niekończące się codzienne czynności. Za nami jest już tylko uczucie niezmierzonej pustki." /377/
Wprawdzie na ostatnich stronach usiłuje nas omamić marzeniami, ale nie jest to przekonywujące.
"Może w jakimś odległym miejscu przebywa wszystko to, co stracone. A przynajmniej istnieje taki cichy zakątek, gdzie odchodzą wszelkie zaginione rzeczy, nakładają się na siebie, tworząc jeden kształt. W miarę upływu lat odkrywamy skrawki utraconego życia, przyciągając do siebie cienkie nici, do których są przywiązane. Zamknąłem oczy i próbowałem przywołać w pamięci tyle pięknych, utraconych rzeczy, ile tylko potrafiłem. Przyciągałem je bliżej do siebie, wiedząc przez cały czas, że ich życie jest przemijające.
Marzę. Niekiedy wydaje mi się, że to jedyna właściwa rzecz. Marzyć, żyć w świecie marzeń - jak mówiła Sumire. Ale to nie trwa wiecznie. Zawsze przychodzi jawa i przywraca mnie rzeczywistości".
Nie ma co. Wkładam piżamę, klapki i "przechodzę na drugą stronę".
Saturday, 14 March 2015
Haruki MURAKAMI - "Po zmierzchu"
Haruki MURAKAMI - "Po zmierzchu"
Murakami /ur.1949/ apogeum popularności zdobył po publikacji "Kroniki ptaka nakrętacza", którą tworzył w latach 1991-5. Przed omawianą /2004/ wydał "Sputnika.." /1999/ i "Kafkę.." /2002/, a po niej zbiory opowiadań "Wszystkie boże dzieci tańczą" /2006/ i "Ślepą wierzbę..". Przy takiej mnogości nie wymagajmy, by każdy utwór przebijał poprzedni. Wszystko na to wskazuje, że i tak jego wizytówką pozostanie "Kronika...".
Po asekuracyjnym wstępie i nieprzespanej nocy /bo oderwać się nie potrafiłem/ krzyczę głośno, że dzięki "Indianerowi" z LC, który dba o moje lektury, znowu doznałem niesamowitych emocji w trakcie czytania tego kolejnego ARCYDZIEŁA Murakamiego. A problem mam z recenzją, bo wielość aspektów utrudnia początek. Może wyjdzie nieskładnie ale zacznę od trzech istotnych cytatów. Po pierwsze: u Gałczyńskiego mamy "zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń", a tutaj ZACZAROWANA jest NOC, w którą wszyscy samotni i wrażliwi uciekają, bo:
"W nocy czas płynie inaczej..."
W nocy jest czas na wspomnienia, a one są do życia niezbędne:
"...ludzie używają wspomnień jako paliwa do życia.."
I żeby skończyć z cytatami, ostatnie:
"Zdrowy intelekt opiera się na uświadomieniu i zrozumieniu etapu cienia. A osiągnięcie zdrowego intelektu wymaga odpowiedniego czasu i wysiłku.."
Zacznę od mojego bardzo osobistego deja vu: ta nocna wędrówka po mieście nasiąkniętym jazzem, to moja młodość przełomu lat 60-70 -ych, a zaczynające się jam-session nad ranem, to typowe dla np "Stodoły" czy "Medyka", choćby po oficjalnych koncertach Jazz Jamboree. A w czasie wakacji w Interclubach też tylko jazz. A do tego o 6 lat ode mnie młodszy Murakami serwuje nam nagrania najlepszych: saksofonistów tenorowych Bena Webstera /1903-73/ i Sonny Rollinsa /ur.1930/, puzonistę Curtisa Fullera /ur.1934/ grającego z Miles Davisem, saksofonistę barytonowego i klarnecistę basowego Harry Carneya z orkiestrą Duke'a Ellingtona, Deryla Halla and Johna Oatesa, Tower of Power uprawiające soul i wielu innych.
Nie mogę też nie wspomnieć o narzucającym się skojarzeniu z kultowym filmem Wajdy z 1960 r "Niewinni czarodzieje", w którym obok "trębacza" Łomnickiego, wystąpili m.in. Komeda, Cybulski i Polański.
Ale miasto nie tylko jazzem żyje, toteż profesjonalista Murakami powołuje do nocnego życia muzykę takich wykonawców jak Percy Faith /1908-76/, Burt Bachaner /ur,1928/, Hawaian Martin Denny /1911-2005/, zespołu Pet Shop Boys, a i muzykę poważną w wykonaniu Pogorelica. Gdy zaczyna zakwitać uczucie między głównymi bohaterami słyszymy muzykę Francisa Lai /ur.1932/, autora m.in. cudownej muzyki do filmu Leloucha "Kobieta i mężczyzna".
A największy jest ambaras, by wymienić wszystkie wątki książki. I dlatego tego nie zrobię, bo i tak bym coś opuścił. Niewątpliwie wiodącą jest relacja między siostrami Eri i Mari, której zakończenia nie mogę Państwu ujawnić, by nie popsuć lektury, ale łzy wyciska. W ogóle w całej książce dominuje życzliwość i chęć zrozumienia. A oprócz wartkiej fabuły, zawierającej również wątki kryminalne, mafijne etc, mamy, jak to u Murakamiego "przechodzenie na drugą stronę"; tym razem za pomocą lustra oraz telewizora.
Murakamiego albo się kocha /to JA!!/, albo się nie czyta, a jak ktoś ma problemy z przyswojeniem jego tekstu to jest jedna rada: "Trzeba dużo chodzić i powoli pić wodę" albo odwrotnie "Trzeba powoli chodzić i dużo pić wody".
Czas nieubłaganie biegnie, już świta, ale jest nadzieja, bo /p.tytuł/ "po zmierzchu" nastąpi kolejna zaczarowana noc.
Murakami /ur.1949/ apogeum popularności zdobył po publikacji "Kroniki ptaka nakrętacza", którą tworzył w latach 1991-5. Przed omawianą /2004/ wydał "Sputnika.." /1999/ i "Kafkę.." /2002/, a po niej zbiory opowiadań "Wszystkie boże dzieci tańczą" /2006/ i "Ślepą wierzbę..". Przy takiej mnogości nie wymagajmy, by każdy utwór przebijał poprzedni. Wszystko na to wskazuje, że i tak jego wizytówką pozostanie "Kronika...".
Po asekuracyjnym wstępie i nieprzespanej nocy /bo oderwać się nie potrafiłem/ krzyczę głośno, że dzięki "Indianerowi" z LC, który dba o moje lektury, znowu doznałem niesamowitych emocji w trakcie czytania tego kolejnego ARCYDZIEŁA Murakamiego. A problem mam z recenzją, bo wielość aspektów utrudnia początek. Może wyjdzie nieskładnie ale zacznę od trzech istotnych cytatów. Po pierwsze: u Gałczyńskiego mamy "zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń", a tutaj ZACZAROWANA jest NOC, w którą wszyscy samotni i wrażliwi uciekają, bo:
"W nocy czas płynie inaczej..."
W nocy jest czas na wspomnienia, a one są do życia niezbędne:
"...ludzie używają wspomnień jako paliwa do życia.."
I żeby skończyć z cytatami, ostatnie:
"Zdrowy intelekt opiera się na uświadomieniu i zrozumieniu etapu cienia. A osiągnięcie zdrowego intelektu wymaga odpowiedniego czasu i wysiłku.."
Zacznę od mojego bardzo osobistego deja vu: ta nocna wędrówka po mieście nasiąkniętym jazzem, to moja młodość przełomu lat 60-70 -ych, a zaczynające się jam-session nad ranem, to typowe dla np "Stodoły" czy "Medyka", choćby po oficjalnych koncertach Jazz Jamboree. A w czasie wakacji w Interclubach też tylko jazz. A do tego o 6 lat ode mnie młodszy Murakami serwuje nam nagrania najlepszych: saksofonistów tenorowych Bena Webstera /1903-73/ i Sonny Rollinsa /ur.1930/, puzonistę Curtisa Fullera /ur.1934/ grającego z Miles Davisem, saksofonistę barytonowego i klarnecistę basowego Harry Carneya z orkiestrą Duke'a Ellingtona, Deryla Halla and Johna Oatesa, Tower of Power uprawiające soul i wielu innych.
Nie mogę też nie wspomnieć o narzucającym się skojarzeniu z kultowym filmem Wajdy z 1960 r "Niewinni czarodzieje", w którym obok "trębacza" Łomnickiego, wystąpili m.in. Komeda, Cybulski i Polański.
Ale miasto nie tylko jazzem żyje, toteż profesjonalista Murakami powołuje do nocnego życia muzykę takich wykonawców jak Percy Faith /1908-76/, Burt Bachaner /ur,1928/, Hawaian Martin Denny /1911-2005/, zespołu Pet Shop Boys, a i muzykę poważną w wykonaniu Pogorelica. Gdy zaczyna zakwitać uczucie między głównymi bohaterami słyszymy muzykę Francisa Lai /ur.1932/, autora m.in. cudownej muzyki do filmu Leloucha "Kobieta i mężczyzna".
A największy jest ambaras, by wymienić wszystkie wątki książki. I dlatego tego nie zrobię, bo i tak bym coś opuścił. Niewątpliwie wiodącą jest relacja między siostrami Eri i Mari, której zakończenia nie mogę Państwu ujawnić, by nie popsuć lektury, ale łzy wyciska. W ogóle w całej książce dominuje życzliwość i chęć zrozumienia. A oprócz wartkiej fabuły, zawierającej również wątki kryminalne, mafijne etc, mamy, jak to u Murakamiego "przechodzenie na drugą stronę"; tym razem za pomocą lustra oraz telewizora.
Murakamiego albo się kocha /to JA!!/, albo się nie czyta, a jak ktoś ma problemy z przyswojeniem jego tekstu to jest jedna rada: "Trzeba dużo chodzić i powoli pić wodę" albo odwrotnie "Trzeba powoli chodzić i dużo pić wody".
Czas nieubłaganie biegnie, już świta, ale jest nadzieja, bo /p.tytuł/ "po zmierzchu" nastąpi kolejna zaczarowana noc.
Thursday, 12 March 2015
Aleksander BRUCKNER /umlaut/ - "Mitologia słowiańska"
Aleksander BRUCKNER /umlaut/ -
"Mitologia słowiańska"
Bruckner /umlaut/ /1856-1939/, odkrywca "Kazań Świętokrzyskich" w Bibliotece Petersburskiej, autor Encyklopedii Staropolskiej, wybitny slawista przekopał niesamowitą ilość publikacji i żródeł historycznych, by "wyprostować" mitologię słowiańską, w tym polską.
Niestety, dla mnie to "terra incognita". Wstyd się przyznać do nieznajomości własnych korzeni, ale ponad tysiącletnia krucjata GERMAŃSKA, za pomocą chrześcijaństwa rzymskiego, zniszczyła efektywnie pamięć o bogach naszych przodków. Coś tam jeszcze kojarzę np Peruna czy Swarożyca, ale całości tekstu nie przyswajam. O Perunie autor m.in. pisze:
"Perun jako uosobienie zjawiska przyrody „bez wszelkiej wątpliwości już za prawieku zajmował naczelne miejsce między bóstwami słowiańskimi, jako istota przyrody, nieograniczona związkami poszczególnych szczepów, lecz znana i czczona powszechnie”; na niego przysięgali Prasłowianie... Perun stale prasłowiański bóg najwyższy...".
Ale najważniejszym problemem jest mylący tytuł. Bo to nie jest stricte MITOLOGIA, a głos autora w dyspucie profesjonalistów. Bruckner przewertował morze, nie, to za mało, - ocean interpretacji i z nimi polemizuje.
W tej sytuacji polecam Państwu, recenzję /na LC/ dwukrotnie ode mnie młodszego "Przemka", o którym tylko wyczytałem, że mieszka w Zabrzu, natomiast stwierdziłem, czytając jego elaborat, że jest w tej materii kompetentny, toteż skorzystam z jego rad i zacznę od materiałów łatwiejszych, przeznaczonych dla laików, takich, jak ja. Amen
"Mitologia słowiańska"
Bruckner /umlaut/ /1856-1939/, odkrywca "Kazań Świętokrzyskich" w Bibliotece Petersburskiej, autor Encyklopedii Staropolskiej, wybitny slawista przekopał niesamowitą ilość publikacji i żródeł historycznych, by "wyprostować" mitologię słowiańską, w tym polską.
Niestety, dla mnie to "terra incognita". Wstyd się przyznać do nieznajomości własnych korzeni, ale ponad tysiącletnia krucjata GERMAŃSKA, za pomocą chrześcijaństwa rzymskiego, zniszczyła efektywnie pamięć o bogach naszych przodków. Coś tam jeszcze kojarzę np Peruna czy Swarożyca, ale całości tekstu nie przyswajam. O Perunie autor m.in. pisze:
"Perun jako uosobienie zjawiska przyrody „bez wszelkiej wątpliwości już za prawieku zajmował naczelne miejsce między bóstwami słowiańskimi, jako istota przyrody, nieograniczona związkami poszczególnych szczepów, lecz znana i czczona powszechnie”; na niego przysięgali Prasłowianie... Perun stale prasłowiański bóg najwyższy...".
Ale najważniejszym problemem jest mylący tytuł. Bo to nie jest stricte MITOLOGIA, a głos autora w dyspucie profesjonalistów. Bruckner przewertował morze, nie, to za mało, - ocean interpretacji i z nimi polemizuje.
W tej sytuacji polecam Państwu, recenzję /na LC/ dwukrotnie ode mnie młodszego "Przemka", o którym tylko wyczytałem, że mieszka w Zabrzu, natomiast stwierdziłem, czytając jego elaborat, że jest w tej materii kompetentny, toteż skorzystam z jego rad i zacznę od materiałów łatwiejszych, przeznaczonych dla laików, takich, jak ja. Amen
Wednesday, 11 March 2015
SENTENCJE OJCÓW /Pirkej Awot/
Autor nieznany
Sentencje ojców (Pirkej Awot)
tłum. Michał Friedman
Od tłumacza:
"Pirkej Awot — czyli Sentencje, albo jak kto woli: Pouczenia Ojców, stanowią jeden z traktatów Miszny — podstawowej części Talmudu. Zebrane zostały przez Rabbiego Jehudę ha-Nasi (księcia-rabina). Należą do gnomologicznej literatury Żydów. Zajmują w niej drugie co do ważności miejsce po Przypowieściach Salomona. Mędrcy żydowscy w ciągu siedmiu wieków (od IV wieku p. n. e. do III wieku naszej ery) sformułowali w nich swoje poglądy filozoficzne i doświadczenia życiowe. Zajęli wyraźne stanowisko w sprawach moralności, etyki i postępowania człowieka w codziennym życiu. Swoje wypowiedzi wygłosili w sposób zwięzły, jasny, aforystyczny".
Pozwoliłem sobie zacząć cytatem z przedmowy Friedmana, bo co ja mogę powiedzieć wobec słów takiego mądrego Żyda ? To ja wolę milczeć, a niech on do Państwa mówi. A on dalej mówi: "Sentencje zawarte w Pirkej Awot czytają Żydzi w każdą sobotę po uroczystym obiedzie."
A ja nie mogę czekać, bom nerwowy, i zanurzam się w mądrościach żydowskich w środę po lekkiej kolacji.... "Sentencje" są krótkie, a ja zamiast recenzji, wynotowałem te, które wydawały mnie się ciekawe:
"Na trzech rzeczach stoi świat: na Torze, na pracy i dobroczynności". /1.2/
"Niechaj dom twój stanie się miejscem spotkań mędrców, a ty masz siedzieć u ich stóp i chłonąć ich słowa jak spragniony (wodę)". /1.4/
"Wybierz sobie nauczyciela, zdobądź sobie przyjaciela i sądź każdego człowieka według miary jego zasług". /1.6/
"Trzymaj się z dala od złego sąsiada. Nie przyjaźnij się z niegodziwym i nie wpadaj w rozpacz pod wpływem nieszczęścia". /1.7/
"Nie odłączaj się od ogółu i nie ufaj samemu sobie aż po kres twoich dni. Nie sądź bliźniego, póki nie wstawisz się w jego położenie. Nie mów: „To jest rzecz niepojęta”, albowiem w końcu wszystko będzie pojęte. Nie mów też: „Zabiorę się do nauki, gdy będę miał ku temu czas”, albowiem czas taki może wcale nie nadejść" /2.4/.
"Nie w naszej mocy zrozumieć, dlaczego występni zażywają szczęśliwości, a sprawiedliwi znoszą cierpienia". /4.15/
"Nie patrz na dzban, ale na to, co w nim jest. Bywa nowy dzban pełen starego wina i bywa stary dzban, w którym nie ma nawet młodego wina". /4.20/
"Zazdrość, żądza i pragnienie zaszczytów pchają człowieka ku śmierci". /4.21/
"...niech cię wewnętrzny kusiciel nie mami zapewnieniem, że mogiła będzie dla ciebie schroniskiem, albowiem wbrew swojej woli zostałeś stworzony, wbrew swojej woli się urodziłeś, wbrew swojej woli żyjesz, wbrew woli umierasz i wbrew swojej woli zdasz kiedyś rachunek przed Królem Królów...." /4.22/
"Siedem cech określa głupca i siedem mędrca. Mądry nie rozwodzi się w obecności tego, który przewyższa go wiedzą i wiekiem. Nie wpada w słowa swemu przyjacielowi. Nie spieszy z odpowiedzią. Dorzecznie pyta i jak należy odpowiada. Najpierw na pierwsze (pytanie), a na ostatnie na końcu. Jeśli czegoś nie słyszał, powiada: „nie słyszałem”. Uznaje prawdę. Z głupim rzecz się ma odwrotnie". /5.7/
"Cztery są odmiany temperamentu człowieka. Bywa skory do gniewu i skory do ułagodzenia — u takiego stratę pochłania zysk. Bywa trudny do rozgniewania i trudny do ułagodzenia — u takiego zysk pochłania strata. Bywa trudny do rozgniewania i łatwy do ułagodzenia — to mądry. Bywa skory do gniewu i trudny do ułagodzenia — to niegodziwy". /5.11/
"Każda miłość oparta na interesie ustaje w chwili, kiedy kończy się interes. Zaś miłość wolna od interesu nigdy nie przemija". /5.16/
Ja lubię czytać mądrości żydowskie, więc jest to, bodaj, piąty zbiór, na temat którego sporządzam notkę. Sądzę, że znajdą one też wielu sympatyków wśród Państwa /dostępne na "wolne lektury"/
Sentencje ojców (Pirkej Awot)
tłum. Michał Friedman
Od tłumacza:
"Pirkej Awot — czyli Sentencje, albo jak kto woli: Pouczenia Ojców, stanowią jeden z traktatów Miszny — podstawowej części Talmudu. Zebrane zostały przez Rabbiego Jehudę ha-Nasi (księcia-rabina). Należą do gnomologicznej literatury Żydów. Zajmują w niej drugie co do ważności miejsce po Przypowieściach Salomona. Mędrcy żydowscy w ciągu siedmiu wieków (od IV wieku p. n. e. do III wieku naszej ery) sformułowali w nich swoje poglądy filozoficzne i doświadczenia życiowe. Zajęli wyraźne stanowisko w sprawach moralności, etyki i postępowania człowieka w codziennym życiu. Swoje wypowiedzi wygłosili w sposób zwięzły, jasny, aforystyczny".
Pozwoliłem sobie zacząć cytatem z przedmowy Friedmana, bo co ja mogę powiedzieć wobec słów takiego mądrego Żyda ? To ja wolę milczeć, a niech on do Państwa mówi. A on dalej mówi: "Sentencje zawarte w Pirkej Awot czytają Żydzi w każdą sobotę po uroczystym obiedzie."
A ja nie mogę czekać, bom nerwowy, i zanurzam się w mądrościach żydowskich w środę po lekkiej kolacji.... "Sentencje" są krótkie, a ja zamiast recenzji, wynotowałem te, które wydawały mnie się ciekawe:
"Na trzech rzeczach stoi świat: na Torze, na pracy i dobroczynności". /1.2/
"Niechaj dom twój stanie się miejscem spotkań mędrców, a ty masz siedzieć u ich stóp i chłonąć ich słowa jak spragniony (wodę)". /1.4/
"Wybierz sobie nauczyciela, zdobądź sobie przyjaciela i sądź każdego człowieka według miary jego zasług". /1.6/
"Trzymaj się z dala od złego sąsiada. Nie przyjaźnij się z niegodziwym i nie wpadaj w rozpacz pod wpływem nieszczęścia". /1.7/
"Nie odłączaj się od ogółu i nie ufaj samemu sobie aż po kres twoich dni. Nie sądź bliźniego, póki nie wstawisz się w jego położenie. Nie mów: „To jest rzecz niepojęta”, albowiem w końcu wszystko będzie pojęte. Nie mów też: „Zabiorę się do nauki, gdy będę miał ku temu czas”, albowiem czas taki może wcale nie nadejść" /2.4/.
"Nie w naszej mocy zrozumieć, dlaczego występni zażywają szczęśliwości, a sprawiedliwi znoszą cierpienia". /4.15/
"Nie patrz na dzban, ale na to, co w nim jest. Bywa nowy dzban pełen starego wina i bywa stary dzban, w którym nie ma nawet młodego wina". /4.20/
"Zazdrość, żądza i pragnienie zaszczytów pchają człowieka ku śmierci". /4.21/
"...niech cię wewnętrzny kusiciel nie mami zapewnieniem, że mogiła będzie dla ciebie schroniskiem, albowiem wbrew swojej woli zostałeś stworzony, wbrew swojej woli się urodziłeś, wbrew swojej woli żyjesz, wbrew woli umierasz i wbrew swojej woli zdasz kiedyś rachunek przed Królem Królów...." /4.22/
"Siedem cech określa głupca i siedem mędrca. Mądry nie rozwodzi się w obecności tego, który przewyższa go wiedzą i wiekiem. Nie wpada w słowa swemu przyjacielowi. Nie spieszy z odpowiedzią. Dorzecznie pyta i jak należy odpowiada. Najpierw na pierwsze (pytanie), a na ostatnie na końcu. Jeśli czegoś nie słyszał, powiada: „nie słyszałem”. Uznaje prawdę. Z głupim rzecz się ma odwrotnie". /5.7/
"Cztery są odmiany temperamentu człowieka. Bywa skory do gniewu i skory do ułagodzenia — u takiego stratę pochłania zysk. Bywa trudny do rozgniewania i trudny do ułagodzenia — u takiego zysk pochłania strata. Bywa trudny do rozgniewania i łatwy do ułagodzenia — to mądry. Bywa skory do gniewu i trudny do ułagodzenia — to niegodziwy". /5.11/
"Każda miłość oparta na interesie ustaje w chwili, kiedy kończy się interes. Zaś miłość wolna od interesu nigdy nie przemija". /5.16/
Ja lubię czytać mądrości żydowskie, więc jest to, bodaj, piąty zbiór, na temat którego sporządzam notkę. Sądzę, że znajdą one też wielu sympatyków wśród Państwa /dostępne na "wolne lektury"/
Tadeusz BOY - ŻELEŃSKI - "Jak skończyć z piekłem kobiet"
Tadeusz BOY - ŻELEŃSKI -
"Jak skończyć z piekłem kobiet ?"
"Świadome macierzyństwo"
"Dziewice konsystorkie", "Piekło kobiet", "Nasi okupanci" były wydane jako pojedyncze utwory i tam umieściłem moje recenzje. Temat tej określa podtytuł. Boy pisze o tym, bo:
"Dnia 25 października r. 1931 otwarto przy ulicy Leszno 53 w Warszawie pierwszą w Polsce poradnię świadomego macierzyństwa..."
Sekret regulacji urodzin czyli świadome macierzyństwo jest znany od dawna warstwom oświeconym, gorzej przedstawia się sprawa z ogółem:
"Zatem, świadome macierzyństwo jest od dawna faktem w sferach tzw. wyższych.
— Co to jest regulacja urodzeń? — pytała mnie jedna paniusia.
— To jest, łaskawa pani, to, co pani robi co dzień.
Chodzi o to, aby dobrodziejstw świadomego macierzyństwa, będących dotąd monopolem uprzywilejowanych, dostarczyć tym, którzy najbardziej ich potrzebują. Temu celowi służy nowa poradnia. Ma ona uświadomić kobiety, że ustrzec się ciąży można i nieraz trzeba; ma im dostarczyć taniej i dobrej rady lekarskiej oraz najlepszych środków zapobiegawczych po cenie kosztu. Nie jest to instytucja dobroczynna, ale instytucja społeczna.
— A jeżeli bezpłodna kobieta chce mieć dzieci?
— W takim razie lekarz udzieli jej wszelkiej rady po temu. Już obecnie przychodzą takie pacjentki. Nie chodzi o to, aby bezwzględnie ograniczać liczbę urodzeń; chodzi o to, aby mieli dzieci ci, którzy je mogą wyżywić i wychować. To wyraża sama nazwa: „świadome macierzyństwo”. "
Trudno uwierzyć, że od tego czasu minęły 84 lata, a dalej część społeczeństwa rozmnaża się jak króliki, a w skrajnych przypadkach każde kolejne narodzone dziecko unicestwia i chowa w beczkach lub w lodówce. Idea regulacji urodzin jest szczególnie istotna dla najuboższych warstw społeczeństwa:
"Jak wspomniałem, nieograniczona płodność jest smutnym przywilejem biedaków. Jakie katastrofy niesie z sobą, nad tym nie potrzeba się długo rozwodzić. Przede wszystkim nędzę, i wszystko, co się z nią łączy. Z ciemnoty powstaje i ciemnotę pogłębia. Niszczy zdrowie kobiety, łącząc wysiłek ciąży, rodzenia i karmienia z narastającym wciąż wysiłkiem pracy, aby sprostać potrzebom tej wciąż pomnażającej się rodziny. Udaremnia wszelki duchowy rozwój, niszczy radość życia, sprowadza egzystencję człowieka do poziomu bydląt. Popycha nieraz kobiety do rozpaczliwych czynów, do samobójstwa, do dzieciobójstw, z których tylko drobna cząstka dochodzi do wiadomości. Zadaje ciężką krzywdę dzieciom, robiąc z nich niekochanych, zaniedbanych pariasów. Dzieci, w miarę jak przychodzą na świat, kradną tym, które już są w domu, powietrze do oddychania, odejmują kawałek chleba od ust: to niemal walka o byt, w której jedne giną, a te, które zostają przy życiu, rozwijają się tym nędzniej, im większa jest nędza tej nazbyt licznej rodziny".
Boy stwierdza:
"Jedną z największych niedorzeczności, jakie w tej kwestii powiedziano — a mówi się ich dużo — jest to, że regulacja urodzeń grozi jakoby rodzinie. Bo — wręcz przeciwnie — jeżeli co można by powiedzieć o świadomym macierzyństwie, to że ono ratuje rodzinę".
Urzekł mnie rozdzialik kpiący z "prawa natury", który przytaczam w całości, bo wyraża MOJE POGLĄDY:
"Jednym z argumentów, jakie się wytacza przeciw regulacji urodzeń, ma być, że ona jest „przeciw naturze”. Takie argumenty spotyka się w ustach kleru, który w tym jednym stał się zapamiętałym obrońcą natury! Ale wyrywają się z nimi nawet i lekarze: jeden taki mądrala w warszawskim tow. ginekologicznym potępił w każdym wypadku (!) zapobieganie ciąży jako przeciwne naturze.
Zaledwie trzeba wykazywać, jak dziecinne jest to rozumowanie. Toż, gdyby tak brać, cały nasz sposób życia jest „przeciw naturze”; odzież, gotowanie potraw, szczoteczka do zębów… W naturze byłoby mieszkanie w dziupli czy w jaskini. Praca w fabrykach też nie jest w naturze. Niepodobna jest na wszystkich punktach odbiec od natury, a naraz wybrać sobie jeden i nawoływać do „natury”.
Ale nie w tym największa naiwność. Czy ci apostołowie przykazań natury wierzą, że wszyscy ci, którzy nie stosują skutecznych środków zapobiegawczych, żyją w tymwedle natury? Spytajcie lekarzy, co za sposobów, co za kombinacji chwytają się ludzie, aby się ustrzec ciąży; jak przedstawia się w tej mierze pożycie mnóstwa małżeństw czy nie małżeństw? Te praktyki, to są prawdziwe wynaturzenia, rujnujące system nerwowy, często poniżające kobietę.
Uświadomienie co do naukowych środków zapobiegania ciąży jest — wręcz przeciwnie — przywróceniem naturalnego obcowania".
Pewien jestem, że powyższe plus trzy notki umieszczone przy oddzielnie wydanych tematach zachęcą Państwa do lektury całości.
"Jak skończyć z piekłem kobiet ?"
"Świadome macierzyństwo"
"Dziewice konsystorkie", "Piekło kobiet", "Nasi okupanci" były wydane jako pojedyncze utwory i tam umieściłem moje recenzje. Temat tej określa podtytuł. Boy pisze o tym, bo:
"Dnia 25 października r. 1931 otwarto przy ulicy Leszno 53 w Warszawie pierwszą w Polsce poradnię świadomego macierzyństwa..."
Sekret regulacji urodzin czyli świadome macierzyństwo jest znany od dawna warstwom oświeconym, gorzej przedstawia się sprawa z ogółem:
"Zatem, świadome macierzyństwo jest od dawna faktem w sferach tzw. wyższych.
— Co to jest regulacja urodzeń? — pytała mnie jedna paniusia.
— To jest, łaskawa pani, to, co pani robi co dzień.
Chodzi o to, aby dobrodziejstw świadomego macierzyństwa, będących dotąd monopolem uprzywilejowanych, dostarczyć tym, którzy najbardziej ich potrzebują. Temu celowi służy nowa poradnia. Ma ona uświadomić kobiety, że ustrzec się ciąży można i nieraz trzeba; ma im dostarczyć taniej i dobrej rady lekarskiej oraz najlepszych środków zapobiegawczych po cenie kosztu. Nie jest to instytucja dobroczynna, ale instytucja społeczna.
— A jeżeli bezpłodna kobieta chce mieć dzieci?
— W takim razie lekarz udzieli jej wszelkiej rady po temu. Już obecnie przychodzą takie pacjentki. Nie chodzi o to, aby bezwzględnie ograniczać liczbę urodzeń; chodzi o to, aby mieli dzieci ci, którzy je mogą wyżywić i wychować. To wyraża sama nazwa: „świadome macierzyństwo”. "
Trudno uwierzyć, że od tego czasu minęły 84 lata, a dalej część społeczeństwa rozmnaża się jak króliki, a w skrajnych przypadkach każde kolejne narodzone dziecko unicestwia i chowa w beczkach lub w lodówce. Idea regulacji urodzin jest szczególnie istotna dla najuboższych warstw społeczeństwa:
"Jak wspomniałem, nieograniczona płodność jest smutnym przywilejem biedaków. Jakie katastrofy niesie z sobą, nad tym nie potrzeba się długo rozwodzić. Przede wszystkim nędzę, i wszystko, co się z nią łączy. Z ciemnoty powstaje i ciemnotę pogłębia. Niszczy zdrowie kobiety, łącząc wysiłek ciąży, rodzenia i karmienia z narastającym wciąż wysiłkiem pracy, aby sprostać potrzebom tej wciąż pomnażającej się rodziny. Udaremnia wszelki duchowy rozwój, niszczy radość życia, sprowadza egzystencję człowieka do poziomu bydląt. Popycha nieraz kobiety do rozpaczliwych czynów, do samobójstwa, do dzieciobójstw, z których tylko drobna cząstka dochodzi do wiadomości. Zadaje ciężką krzywdę dzieciom, robiąc z nich niekochanych, zaniedbanych pariasów. Dzieci, w miarę jak przychodzą na świat, kradną tym, które już są w domu, powietrze do oddychania, odejmują kawałek chleba od ust: to niemal walka o byt, w której jedne giną, a te, które zostają przy życiu, rozwijają się tym nędzniej, im większa jest nędza tej nazbyt licznej rodziny".
Boy stwierdza:
"Jedną z największych niedorzeczności, jakie w tej kwestii powiedziano — a mówi się ich dużo — jest to, że regulacja urodzeń grozi jakoby rodzinie. Bo — wręcz przeciwnie — jeżeli co można by powiedzieć o świadomym macierzyństwie, to że ono ratuje rodzinę".
Urzekł mnie rozdzialik kpiący z "prawa natury", który przytaczam w całości, bo wyraża MOJE POGLĄDY:
"Jednym z argumentów, jakie się wytacza przeciw regulacji urodzeń, ma być, że ona jest „przeciw naturze”. Takie argumenty spotyka się w ustach kleru, który w tym jednym stał się zapamiętałym obrońcą natury! Ale wyrywają się z nimi nawet i lekarze: jeden taki mądrala w warszawskim tow. ginekologicznym potępił w każdym wypadku (!) zapobieganie ciąży jako przeciwne naturze.
Zaledwie trzeba wykazywać, jak dziecinne jest to rozumowanie. Toż, gdyby tak brać, cały nasz sposób życia jest „przeciw naturze”; odzież, gotowanie potraw, szczoteczka do zębów… W naturze byłoby mieszkanie w dziupli czy w jaskini. Praca w fabrykach też nie jest w naturze. Niepodobna jest na wszystkich punktach odbiec od natury, a naraz wybrać sobie jeden i nawoływać do „natury”.
Ale nie w tym największa naiwność. Czy ci apostołowie przykazań natury wierzą, że wszyscy ci, którzy nie stosują skutecznych środków zapobiegawczych, żyją w tymwedle natury? Spytajcie lekarzy, co za sposobów, co za kombinacji chwytają się ludzie, aby się ustrzec ciąży; jak przedstawia się w tej mierze pożycie mnóstwa małżeństw czy nie małżeństw? Te praktyki, to są prawdziwe wynaturzenia, rujnujące system nerwowy, często poniżające kobietę.
Uświadomienie co do naukowych środków zapobiegania ciąży jest — wręcz przeciwnie — przywróceniem naturalnego obcowania".
Pewien jestem, że powyższe plus trzy notki umieszczone przy oddzielnie wydanych tematach zachęcą Państwa do lektury całości.
Tadeusz BOY - ŻELEŃSKI - "Nasi okupanci"
Tadeusz Boy - ŻELEŃSKI - "Nasi okupanci"
O czym mowa, dowiadujemy się "Od autora":
"Bardzo nad tym boleję; ale cóż począć, że gdziekolwiek wyłoni się paląca kwestia, w której ludzie głowią się i radzą, co czynić, aby na świecie było trochę lżej i trochę jaśniej, natychmiast wysuwa się złowroga czarna ręka i rozlega się grzmiący głos: „Nie pozwalamy! Nie wolno wam nic zmienić, nic poprawić. Wszystko musi zostać po dawnemu; niczego tknąć nie pozwolimy w gmachu ciemnoty i ucisku. Ktokolwiek chciałby ulżyć doli człowieka na ziemi, sprzeciwia się prawu Boga, sprzeciwia się woli bożej”.
A więc lektura zakazana dla kato-Polaków i inszej ciemnoty. Mojej notki też lepiej nie czytać, bo przy konfesjonale kiepsko będzie. Omawiany zbiór opublikowany w 1932, zawiera artykuły z dat wcześniejszych, a które zbulwersowały "krakowskie panie", co u Boya oznacza kołtunerię oraz spowodowały irracjonalne zachowania:
"Sodalicja Pań w Krakowie odprawia zbiorowe modły „o nawrócenie się Boya”. (Autentyczne!)."
Na początku Boy powraca do tematu poruszanego w "Dziewicach konsystorskich" tj do katolickich rozwodów:
"...wbrew wszelkim dogmatom i kanonom istnieją — pod mianem unieważnień małżeństwa — najautentyczniejsze katolickie rozwody, ale dostępne jedynie najzamożniejszym: cenzus majątkowy to ich jedyny istotny warunek, poza tym wszystkie trudności można obejść i usunąć. Że istnieje cała armia adwokatów tzw. konsystorskich, którzy z niewyczerpaną pomysłowością inscenizują te małe komedyjki. Dostarczają fałszywych świadków, aranżują krzywoprzysięstwa, płodzą usłużne świadectwa lekarskie, z mężatek i matek dzieciom robią patentowane dziewice, z najnormalniejszych kobiet rzekome lesbijki i uczą je zeznawać w tym duchu; słowem, kruczków i sposobów mają moc, oczywiście wszystko podług taksy, i to słonej."
Pozostałe metody uwolnienia się od żony, w celu zalegalizowania nowego związku, to zmiana religii /jak Piłsudski/ oraz "arszenik i siekiera".
Następny temat to walka Boya ze szkodliwym bzdurzeniem o potrzebie wzrostu populacji wszelkimi sposobami.
"Powinno się o niej mówić wciąż, krzyczeć, uświadamiać, działać. Powinno by się sporządzić rodzaj katechizmu i rozrzucać go w milionach egzemplarzy. Trzeba tam uczyć, że:
1) Płodność, którą lubimy się chełpić, jest blichtrem i klęską; jest w znacznej mierze złudna, ponieważ konsekwencją jej jest równoczesne zwiększenie śmiertelności dzieci. Otóż dziewięciomiesięczna ciąża, karmienie i hodowanie dziecka skazanego na śmierć jest olbrzymim ubytkiem kapitału, nieszczęściem rodziny, ruiną sił matki.
2) Nadmierna ilość dzieci chowanych w ciasnym mieszkaniu, bez powietrza i słońca, najczęściej niedożywionych, stale zmniejsza wartość materiału ludzkiego. Nadmiar umiera, upośledzenie zostaje.
3) Niemniej odbija się to na stronie moralnej. Ojciec zapracowany dla zbyt licznej rodziny, matka zajęta wciąż nowym rodzeniem, nie mogą się oddać wychowaniu dzieci, które chowają się same, jak mogą — często w rynsztoku.
4) Zapobieganie ciąży jest najskuteczniejszym środkiem przeciw pladze poronień, których roczna liczba dochodzi wielu kroć tysięcy.
5) Regulacja urodzeń jest najskuteczniejszym środkiem zmniejszenia statystyki dzieciobójstwa, samobójstw, nieślubnych dzieci, małoletnich zbrodniarzy i wreszcie — nędzy!
6) Zgodne porozumienie się celem ograniczenia ilości urodzeń jest rozwiązaniem współżycia narodów.
7) Zwalczanie akcji regulacyjnej jest typową podwójną moralnością, bo ci, co zbożnie zachwalają płodność, sami, chociaż lepiej sytuowani materialnie, strzegą się licznych rodzin i korzystają z wszelkich zdobyczy nauki w tej mierze.
8) Regulacja urodzeń, ograniczając bezmyślną mnożność proletariatu i podnosząc tym siłę ekonomiczną kraju, może dodatnio wpłynąć na dzietność tej części inteligencji, która dziś, spauperyzowana, a lepiej uświadomiona, chroni się przed dzieckiem, ile może."
Przechodzimy do najistotniejszej kwestii: Państwo a Kościół. Sedno leży w tym:
"Troski państwa a kościoła są bardzo różne. Państwo — pomijając nawet fakt, że najczęściej jest zbiorem jednostek rozmaitych wyznań — ma za przedmiot swoich starań byt człowieka na ziemi. Celem jego jest zmniejszenie cierpień, zapewnienie swoim obywatelom maximum zdrowia, dobrobytu, oświaty. Kościół natomiast — gdyby jego politykę brać najidealniej — ma zadania zgoła inne. Życie doczesne ludzi jest dlań jedynie chwilką wobec wieczności za grobem; z tej perspektywy wszystkie męki doczesne są bez znaczenia, a nawet mogą być pożądane, o ile zbliżają do nagród wiekuistych, do których znowuż pierwszym warunkiem jest przestrzeganie nakazów kościoła".
A czy poniższe słowa pisane 85 lat temu nie dają Państwu wrażenia czegoś znajomego?:
"Niedługo czekaliśmy na skutki konkordatu, owego niepoczytalnego konkordatu, dającego biskupom przywileje, jakich nie mieli w Polsce nawet w średniowieczu, konkordatu, który czyni z nich wyłącznie przedstawicieli Rzymu, luźnie związanych z naszym społeczeństwem, czujących się ponad naszym prawem".
I dalej:
Kościoła... "..nie obchodzą cierpienia ludzi, demoralizacja, krzywda, zamęt prawny. Nigdy w tych orędziach nie zabrzmi nuta współczucia. Cierpieć, męczyć się i… płacić, to jedyna rola człowieka na tym ziemskim padole. Zwłaszcza płacić. I to jest charakterystyczne: o wszystkim mówią te orędzia, tylko nie o kwestiach materialnych. Utarła się taka kurtuazja, bardzo wygodna; wobec kleru, który — zbiorowo czy pojedynczo — jest najbardziej nieubłagany, gdy idzie o sprawy pieniężne, stale przystoi udawać, że te rzeczy nie istnieją, że wszystko rozgrywa się w wymiarach zaziemskich.
A to, Drodzy Państwo, znacie?:
"Ta fala demagogii, kłamstwa, oszczerstw, antypaństwowego podjudzania płynie bez żadnej przeszkody w pismach i na wiecach; ba, nawet radio oddano jej na usługi..."
No to czas na próbę analizy panoszenia się kleru:
"...uderzający jest brak proporcji między jawnością i zuchwalstwem ataku a dyskrecją i wstrzemięźliwością obrony.
Tłumaczy się to poniekąd układem stosunków w niepodległej Polsce. W chaosie pierwszych naszych poczynań, kler umiał się stać od początku wielką siłą. Świetnie zorganizowany, czujny, karny, z wiekowymi tradycjami polityki,... .....umiał wyzyskać każdą sposobność, każdą cudzą słabość czy nieuwagę, każdy błąd. Żadne ze stronnictw nie lubi go mieć przeciw sobie....".
To co napisałem ma zachęcić Państwa do przeczytania całości, bo jak mówił jeden z czołowych katolickich pisarzy francuskich, Paul Cazin:
„…sławny Boy, którego dowcipny i wywrotowy brak uszanowania, dziedzictwo naszego Beaumarchais, wywołuje oburzenie albo zachwyt, wznieca burze śmiechu albo zgorszeń, ale zmusza wszystkich do myślenia, co jest samo w sobie olbrzymią korzyścią”.
O czym mowa, dowiadujemy się "Od autora":
"Bardzo nad tym boleję; ale cóż począć, że gdziekolwiek wyłoni się paląca kwestia, w której ludzie głowią się i radzą, co czynić, aby na świecie było trochę lżej i trochę jaśniej, natychmiast wysuwa się złowroga czarna ręka i rozlega się grzmiący głos: „Nie pozwalamy! Nie wolno wam nic zmienić, nic poprawić. Wszystko musi zostać po dawnemu; niczego tknąć nie pozwolimy w gmachu ciemnoty i ucisku. Ktokolwiek chciałby ulżyć doli człowieka na ziemi, sprzeciwia się prawu Boga, sprzeciwia się woli bożej”.
A więc lektura zakazana dla kato-Polaków i inszej ciemnoty. Mojej notki też lepiej nie czytać, bo przy konfesjonale kiepsko będzie. Omawiany zbiór opublikowany w 1932, zawiera artykuły z dat wcześniejszych, a które zbulwersowały "krakowskie panie", co u Boya oznacza kołtunerię oraz spowodowały irracjonalne zachowania:
"Sodalicja Pań w Krakowie odprawia zbiorowe modły „o nawrócenie się Boya”. (Autentyczne!)."
Na początku Boy powraca do tematu poruszanego w "Dziewicach konsystorskich" tj do katolickich rozwodów:
"...wbrew wszelkim dogmatom i kanonom istnieją — pod mianem unieważnień małżeństwa — najautentyczniejsze katolickie rozwody, ale dostępne jedynie najzamożniejszym: cenzus majątkowy to ich jedyny istotny warunek, poza tym wszystkie trudności można obejść i usunąć. Że istnieje cała armia adwokatów tzw. konsystorskich, którzy z niewyczerpaną pomysłowością inscenizują te małe komedyjki. Dostarczają fałszywych świadków, aranżują krzywoprzysięstwa, płodzą usłużne świadectwa lekarskie, z mężatek i matek dzieciom robią patentowane dziewice, z najnormalniejszych kobiet rzekome lesbijki i uczą je zeznawać w tym duchu; słowem, kruczków i sposobów mają moc, oczywiście wszystko podług taksy, i to słonej."
Pozostałe metody uwolnienia się od żony, w celu zalegalizowania nowego związku, to zmiana religii /jak Piłsudski/ oraz "arszenik i siekiera".
Następny temat to walka Boya ze szkodliwym bzdurzeniem o potrzebie wzrostu populacji wszelkimi sposobami.
"Powinno się o niej mówić wciąż, krzyczeć, uświadamiać, działać. Powinno by się sporządzić rodzaj katechizmu i rozrzucać go w milionach egzemplarzy. Trzeba tam uczyć, że:
1) Płodność, którą lubimy się chełpić, jest blichtrem i klęską; jest w znacznej mierze złudna, ponieważ konsekwencją jej jest równoczesne zwiększenie śmiertelności dzieci. Otóż dziewięciomiesięczna ciąża, karmienie i hodowanie dziecka skazanego na śmierć jest olbrzymim ubytkiem kapitału, nieszczęściem rodziny, ruiną sił matki.
2) Nadmierna ilość dzieci chowanych w ciasnym mieszkaniu, bez powietrza i słońca, najczęściej niedożywionych, stale zmniejsza wartość materiału ludzkiego. Nadmiar umiera, upośledzenie zostaje.
3) Niemniej odbija się to na stronie moralnej. Ojciec zapracowany dla zbyt licznej rodziny, matka zajęta wciąż nowym rodzeniem, nie mogą się oddać wychowaniu dzieci, które chowają się same, jak mogą — często w rynsztoku.
4) Zapobieganie ciąży jest najskuteczniejszym środkiem przeciw pladze poronień, których roczna liczba dochodzi wielu kroć tysięcy.
5) Regulacja urodzeń jest najskuteczniejszym środkiem zmniejszenia statystyki dzieciobójstwa, samobójstw, nieślubnych dzieci, małoletnich zbrodniarzy i wreszcie — nędzy!
6) Zgodne porozumienie się celem ograniczenia ilości urodzeń jest rozwiązaniem współżycia narodów.
7) Zwalczanie akcji regulacyjnej jest typową podwójną moralnością, bo ci, co zbożnie zachwalają płodność, sami, chociaż lepiej sytuowani materialnie, strzegą się licznych rodzin i korzystają z wszelkich zdobyczy nauki w tej mierze.
8) Regulacja urodzeń, ograniczając bezmyślną mnożność proletariatu i podnosząc tym siłę ekonomiczną kraju, może dodatnio wpłynąć na dzietność tej części inteligencji, która dziś, spauperyzowana, a lepiej uświadomiona, chroni się przed dzieckiem, ile może."
Przechodzimy do najistotniejszej kwestii: Państwo a Kościół. Sedno leży w tym:
"Troski państwa a kościoła są bardzo różne. Państwo — pomijając nawet fakt, że najczęściej jest zbiorem jednostek rozmaitych wyznań — ma za przedmiot swoich starań byt człowieka na ziemi. Celem jego jest zmniejszenie cierpień, zapewnienie swoim obywatelom maximum zdrowia, dobrobytu, oświaty. Kościół natomiast — gdyby jego politykę brać najidealniej — ma zadania zgoła inne. Życie doczesne ludzi jest dlań jedynie chwilką wobec wieczności za grobem; z tej perspektywy wszystkie męki doczesne są bez znaczenia, a nawet mogą być pożądane, o ile zbliżają do nagród wiekuistych, do których znowuż pierwszym warunkiem jest przestrzeganie nakazów kościoła".
A czy poniższe słowa pisane 85 lat temu nie dają Państwu wrażenia czegoś znajomego?:
"Niedługo czekaliśmy na skutki konkordatu, owego niepoczytalnego konkordatu, dającego biskupom przywileje, jakich nie mieli w Polsce nawet w średniowieczu, konkordatu, który czyni z nich wyłącznie przedstawicieli Rzymu, luźnie związanych z naszym społeczeństwem, czujących się ponad naszym prawem".
I dalej:
Kościoła... "..nie obchodzą cierpienia ludzi, demoralizacja, krzywda, zamęt prawny. Nigdy w tych orędziach nie zabrzmi nuta współczucia. Cierpieć, męczyć się i… płacić, to jedyna rola człowieka na tym ziemskim padole. Zwłaszcza płacić. I to jest charakterystyczne: o wszystkim mówią te orędzia, tylko nie o kwestiach materialnych. Utarła się taka kurtuazja, bardzo wygodna; wobec kleru, który — zbiorowo czy pojedynczo — jest najbardziej nieubłagany, gdy idzie o sprawy pieniężne, stale przystoi udawać, że te rzeczy nie istnieją, że wszystko rozgrywa się w wymiarach zaziemskich.
A to, Drodzy Państwo, znacie?:
"Ta fala demagogii, kłamstwa, oszczerstw, antypaństwowego podjudzania płynie bez żadnej przeszkody w pismach i na wiecach; ba, nawet radio oddano jej na usługi..."
No to czas na próbę analizy panoszenia się kleru:
"...uderzający jest brak proporcji między jawnością i zuchwalstwem ataku a dyskrecją i wstrzemięźliwością obrony.
Tłumaczy się to poniekąd układem stosunków w niepodległej Polsce. W chaosie pierwszych naszych poczynań, kler umiał się stać od początku wielką siłą. Świetnie zorganizowany, czujny, karny, z wiekowymi tradycjami polityki,... .....umiał wyzyskać każdą sposobność, każdą cudzą słabość czy nieuwagę, każdy błąd. Żadne ze stronnictw nie lubi go mieć przeciw sobie....".
To co napisałem ma zachęcić Państwa do przeczytania całości, bo jak mówił jeden z czołowych katolickich pisarzy francuskich, Paul Cazin:
„…sławny Boy, którego dowcipny i wywrotowy brak uszanowania, dziedzictwo naszego Beaumarchais, wywołuje oburzenie albo zachwyt, wznieca burze śmiechu albo zgorszeń, ale zmusza wszystkich do myślenia, co jest samo w sobie olbrzymią korzyścią”.
Tuesday, 10 March 2015
Tadeusz BOY - ŻELEŃSKI - "Piekło kobiet"
Tadeusz BOY - ŻELEŃSKI - „Piekło kobiet”
Jest to zbiór felietonów Boya napisany od października do grudnia 1929 r., czyli 86 lat temu. Od tamtego czasu nastąpił niewyobrażalny postęp techniczny i cywilizacyjny; niestety, okazuje się, że praktycznie niewiele się zmieniło w sprawie przerywania ciąży, gdzie czas się zatrzymał i obowiązują dalej reguły kościelno-kołtuńskie. Wyeksponujemy z felietonów to, co aktualne.
Temat nas mobilizuje, gdyż Boy, z wykształcenia formalnego lekarz, krzyczy:
"Das grösste Verbrechen des Strafgesetzes — „największą zbrodnią prawa karnego” — nazwał niemiecki uczony paragraf, obowiązujący dotąd we wszystkich prawie ustawodawstwach, a naznaczający ciężkie kary za przerwanie ciąży. Kary te grożą zarówno matce, jak tym, którzy jej w przerwaniu ciąży pomagają."
Głowy zacietrzewionych zwolenników zakazu aborcji, niech schłodzi znana wszem i wobec prawda, że w praktyce:
"..ten sam płód, nad którym trzęsą się ustawodawcy, póki jest w łonie matki, w godzinę po urodzeniu traci wszelkie prawa do opieki prawnej..."
Jak wiemy, bogaci nie mają problemu z przerywaniem ciąży, gdyż stać ich na zabieg poza Krajem, i to właśnie ukazuje obłudę ustawodawców:
"...w tym jeszcze ohyda paragrafu. Jak wszystkie paragrafy wspierające się na obłudzie społecznej, tak i ten godzi jedynie w biedaków. Jest nieetyczny, bo trafia przypadkowe ofiary pośród dziesiątków tysięcy bezkarnych; jest niedemokratyczny, ponieważ zapewnia przywilej bezkarności tym, którzy i tak są uprzywilejowani".
Konformizm wobec Koscioła jest powszechny, ale prawda o poglądach społeczeństwa wygląda inaczej:
"....postawa społeczeństwa w tej kwestii jest zupełnie zdecydowana.... .. „Zastanówmy się — mówił jeden z prawników na ostatnim zjeździe, czy gdyby który z nas wiedział, że jego siostra dopuściła się tego czynu, czy uważałby ją za zbrodniarkę?” — „W takim razie jesteśmy wszyscy przestępcami” — mówił znów na innym zebraniu do swoich kolegów pewien prokurator. Gdyby prawo zechciało działać, trzeba by dla samej Warszawy zbudować więzienie rozmiarów sporego miasta, aby tam co rok pomieścić kilkadziesiąt tysięcy dobrowolnie roniących kobiet..".
Spójrzmy, o ile się cofnęliśmy w stosunku do 1929 roku, gdy dyskusja Komisji Kodyfikacyjnej przebiegała tak:
„Ci, co żądają surowych kar za przerwanie ciąży, poniżają kobietę do rzędu samicy ssaka” — wołał adwokat Dwernicki. Najmniej liberalni żądali bodaj bezkarności samej matki i szerokiego uwzględnienia „wskazań społecznych” do przerwania ciąży, tak jak dziś uwzględnia się wskazania lekarskie. Sam referent, prof. Glaser, żądając w zasadzie utrzymania karalności, uznał wskazania prawne (np. gdy ciąża jest owocem zgwałcenia) i socjalne do przerywania ciąży."
Dzisiaj - wskazania lekarskie? A p. Tysiąc? A bezkarność Chazana? A czy dzisiaj ktokolwiek przyjmuje argumentację materialną powiększającej się rodziny? Rwetes dopiero, jak znajdzie się zwłoki pozabijanych noworodków!! Dalej Boy porusza aspekt prawny:
"Paragraf naznaczający ciężkie kary za przerwanie ciąży jest martwy. Na setki tysięcy razy, ledwie w kilku lub kilkunastu wypadkach prawo przychodzi do głosu. I wówczas udowodnienie winy jest niezmiernie trudne, najczęściej prawo nie działa. Otóż ustawa, która jest bezsilna, która nie jest wykonywana, jest demoralizująca, uczy lekceważenia prawa, jest jego zaprzeczeniem".
I dalej:
"I oto najgorsze! Prawo jest bezsilne; nie może niczemu zapobiec; ale istnieniem swoim wyrządza wiele złego, nie jest obojętne. Bo, piętnując zabieg przerwania ciąży jako zbrodnię, wzbrania go lekarzom, którzy z kodeksem się liczą, ale nie przeszkadza go uprawiać wszelkiego rodzaju partaczom, a wreszcie i samym matkom nie przeszkadza doświadczać na sobie „domowych” środków. Nie przerwie lekarz ciąży (poza wskazaniami ściśle lekarskimi) ani w szpitalu, ani w kasie chorych. Zatem, podczas gdy bogaci znajdą w takim wypadku pomoc lekarską, ubodzy są jej pozbawieni. Ileż z tego powodu wypadków śmierci, ileż ciężkich schorzeń? ".
A teraz najistotniejsza część: STANOWISKO KOŚCIOŁA /w 1929 r/
".....płód nie może być uważany za samodzielny organizm, ale za część matki, i że siłą rzeczy ona nim rozporządza. Nie może tu być mowy o zabójstwie. Płód nie jest, przynajmniej w pierwszych miesiącach samoistnym życiem (sam Kościół czynił rozróżnienia między foetus animatus a inanimatus), dlatego też część zwolenników niekaralności pragnie ją ograniczyć do pierwszych trzech miesięcy.„Nie jest dzieciobójczynią ta, która sprowadza poronienie, zanim dusza wstąpi w ciało” (Non est homicida, qui abortum procurat, antequam anima corpori sit infusa), powiada św. Augustyn.".
Boy chyba przewidział obecną emigrację zarobkową, bo skutecznie przeciwstawił się tezom chcących przyrost ludności rozwiązać wielodzietnością ubogich rodzin:
"..U nas stale ten nadmiar ludzi odpływa przez emigrację. I jakich: najtęższy, najbardziej rzutki i wartościowy materiał. Więc tracić przez emigrację tęgi materiał ludzki, a zastępować go dziećmi nędzy i choroby, to ma być polityka populacyjna? ".
Największym problemem jest zmienność poglądów głoszonych oficjalnie, a prywatnie. Przypomina to postawę "rzodkiewki" /z wierzchu czerwona, wewnątrz biała/ wobec PRL-u.
"..Jeden z wybitnych adwokatów mówił mi wręcz: „Jako człowiek, jako prawnik i jako obywatel, jestem przeciw karalności, ale gdybym był prawodawcą, głosowałbym za utrzymaniem kary. Opinia nie dojrzała do tego liberalizmu. Toleruje i praktykuje czyn, ale nie chce sankcjonować go ustawą”."
Przytoczmy jeszcze opinię wielkiego polskiego uczonego Ludwika Krzywickiego:
"Prof. L. Krzywicki oświadcza, że jest za jawnością i za prawem do przerywania ciąży; nie zmieni to nic w istniejących stosunkach, a ocali życie i zdrowie wielu kobietom. Nie obawia się dla Polski wyludnienia, ale raczej przeludnienia. Co rok rodzi się 400.000 ludzi, dla których nie ma pracy. Państwa dbają tylko o przyszłego rekruta, nie troszcząc się o resztę. Skoro będzie mniej ludzi, będzie im daleko lepiej. Jest za propagowaniem środków przeciw zapłodnieniu, tak jak się czyni w Holandii. Uważa robienie polityki populacyjnej — i to niedorzecznej — za pomocą kodeksu karnego za absurd i zbrodnię".
Proszę Państwa, to naprawdę warto przeczytać. /Dostępne na "wolne lektury"/
Jest to zbiór felietonów Boya napisany od października do grudnia 1929 r., czyli 86 lat temu. Od tamtego czasu nastąpił niewyobrażalny postęp techniczny i cywilizacyjny; niestety, okazuje się, że praktycznie niewiele się zmieniło w sprawie przerywania ciąży, gdzie czas się zatrzymał i obowiązują dalej reguły kościelno-kołtuńskie. Wyeksponujemy z felietonów to, co aktualne.
Temat nas mobilizuje, gdyż Boy, z wykształcenia formalnego lekarz, krzyczy:
"Das grösste Verbrechen des Strafgesetzes — „największą zbrodnią prawa karnego” — nazwał niemiecki uczony paragraf, obowiązujący dotąd we wszystkich prawie ustawodawstwach, a naznaczający ciężkie kary za przerwanie ciąży. Kary te grożą zarówno matce, jak tym, którzy jej w przerwaniu ciąży pomagają."
Głowy zacietrzewionych zwolenników zakazu aborcji, niech schłodzi znana wszem i wobec prawda, że w praktyce:
"..ten sam płód, nad którym trzęsą się ustawodawcy, póki jest w łonie matki, w godzinę po urodzeniu traci wszelkie prawa do opieki prawnej..."
Jak wiemy, bogaci nie mają problemu z przerywaniem ciąży, gdyż stać ich na zabieg poza Krajem, i to właśnie ukazuje obłudę ustawodawców:
"...w tym jeszcze ohyda paragrafu. Jak wszystkie paragrafy wspierające się na obłudzie społecznej, tak i ten godzi jedynie w biedaków. Jest nieetyczny, bo trafia przypadkowe ofiary pośród dziesiątków tysięcy bezkarnych; jest niedemokratyczny, ponieważ zapewnia przywilej bezkarności tym, którzy i tak są uprzywilejowani".
Konformizm wobec Koscioła jest powszechny, ale prawda o poglądach społeczeństwa wygląda inaczej:
"....postawa społeczeństwa w tej kwestii jest zupełnie zdecydowana.... .. „Zastanówmy się — mówił jeden z prawników na ostatnim zjeździe, czy gdyby który z nas wiedział, że jego siostra dopuściła się tego czynu, czy uważałby ją za zbrodniarkę?” — „W takim razie jesteśmy wszyscy przestępcami” — mówił znów na innym zebraniu do swoich kolegów pewien prokurator. Gdyby prawo zechciało działać, trzeba by dla samej Warszawy zbudować więzienie rozmiarów sporego miasta, aby tam co rok pomieścić kilkadziesiąt tysięcy dobrowolnie roniących kobiet..".
Spójrzmy, o ile się cofnęliśmy w stosunku do 1929 roku, gdy dyskusja Komisji Kodyfikacyjnej przebiegała tak:
„Ci, co żądają surowych kar za przerwanie ciąży, poniżają kobietę do rzędu samicy ssaka” — wołał adwokat Dwernicki. Najmniej liberalni żądali bodaj bezkarności samej matki i szerokiego uwzględnienia „wskazań społecznych” do przerwania ciąży, tak jak dziś uwzględnia się wskazania lekarskie. Sam referent, prof. Glaser, żądając w zasadzie utrzymania karalności, uznał wskazania prawne (np. gdy ciąża jest owocem zgwałcenia) i socjalne do przerywania ciąży."
Dzisiaj - wskazania lekarskie? A p. Tysiąc? A bezkarność Chazana? A czy dzisiaj ktokolwiek przyjmuje argumentację materialną powiększającej się rodziny? Rwetes dopiero, jak znajdzie się zwłoki pozabijanych noworodków!! Dalej Boy porusza aspekt prawny:
"Paragraf naznaczający ciężkie kary za przerwanie ciąży jest martwy. Na setki tysięcy razy, ledwie w kilku lub kilkunastu wypadkach prawo przychodzi do głosu. I wówczas udowodnienie winy jest niezmiernie trudne, najczęściej prawo nie działa. Otóż ustawa, która jest bezsilna, która nie jest wykonywana, jest demoralizująca, uczy lekceważenia prawa, jest jego zaprzeczeniem".
I dalej:
"I oto najgorsze! Prawo jest bezsilne; nie może niczemu zapobiec; ale istnieniem swoim wyrządza wiele złego, nie jest obojętne. Bo, piętnując zabieg przerwania ciąży jako zbrodnię, wzbrania go lekarzom, którzy z kodeksem się liczą, ale nie przeszkadza go uprawiać wszelkiego rodzaju partaczom, a wreszcie i samym matkom nie przeszkadza doświadczać na sobie „domowych” środków. Nie przerwie lekarz ciąży (poza wskazaniami ściśle lekarskimi) ani w szpitalu, ani w kasie chorych. Zatem, podczas gdy bogaci znajdą w takim wypadku pomoc lekarską, ubodzy są jej pozbawieni. Ileż z tego powodu wypadków śmierci, ileż ciężkich schorzeń? ".
A teraz najistotniejsza część: STANOWISKO KOŚCIOŁA /w 1929 r/
".....płód nie może być uważany za samodzielny organizm, ale za część matki, i że siłą rzeczy ona nim rozporządza. Nie może tu być mowy o zabójstwie. Płód nie jest, przynajmniej w pierwszych miesiącach samoistnym życiem (sam Kościół czynił rozróżnienia między foetus animatus a inanimatus), dlatego też część zwolenników niekaralności pragnie ją ograniczyć do pierwszych trzech miesięcy.„Nie jest dzieciobójczynią ta, która sprowadza poronienie, zanim dusza wstąpi w ciało” (Non est homicida, qui abortum procurat, antequam anima corpori sit infusa), powiada św. Augustyn.".
Boy chyba przewidział obecną emigrację zarobkową, bo skutecznie przeciwstawił się tezom chcących przyrost ludności rozwiązać wielodzietnością ubogich rodzin:
"..U nas stale ten nadmiar ludzi odpływa przez emigrację. I jakich: najtęższy, najbardziej rzutki i wartościowy materiał. Więc tracić przez emigrację tęgi materiał ludzki, a zastępować go dziećmi nędzy i choroby, to ma być polityka populacyjna? ".
Największym problemem jest zmienność poglądów głoszonych oficjalnie, a prywatnie. Przypomina to postawę "rzodkiewki" /z wierzchu czerwona, wewnątrz biała/ wobec PRL-u.
"..Jeden z wybitnych adwokatów mówił mi wręcz: „Jako człowiek, jako prawnik i jako obywatel, jestem przeciw karalności, ale gdybym był prawodawcą, głosowałbym za utrzymaniem kary. Opinia nie dojrzała do tego liberalizmu. Toleruje i praktykuje czyn, ale nie chce sankcjonować go ustawą”."
Przytoczmy jeszcze opinię wielkiego polskiego uczonego Ludwika Krzywickiego:
"Prof. L. Krzywicki oświadcza, że jest za jawnością i za prawem do przerywania ciąży; nie zmieni to nic w istniejących stosunkach, a ocali życie i zdrowie wielu kobietom. Nie obawia się dla Polski wyludnienia, ale raczej przeludnienia. Co rok rodzi się 400.000 ludzi, dla których nie ma pracy. Państwa dbają tylko o przyszłego rekruta, nie troszcząc się o resztę. Skoro będzie mniej ludzi, będzie im daleko lepiej. Jest za propagowaniem środków przeciw zapłodnieniu, tak jak się czyni w Holandii. Uważa robienie polityki populacyjnej — i to niedorzecznej — za pomocą kodeksu karnego za absurd i zbrodnię".
Proszę Państwa, to naprawdę warto przeczytać. /Dostępne na "wolne lektury"/
Monday, 9 March 2015
"LISTY św. PAWŁA
Listy św. Pawła
FRAGMENT ESEJU DOSTĘPNEGO NA BLOGU wgwg1943.blogspot.ca
Św. Paweł pisał /Rz 12, 17-24/:
„NIKOMU ZŁEM ZA ZŁO NIE ODPŁACAJCIE. STARAJCIE SIĘ DOBRZE CZYNIĆ WSZYSTKIM LUDZIOM...... ŻYJCIE W ZGODZIE ZE WSZYSTKIMI LUDŻMI..... NIE DAJ SIĘ ZWYCIĘŻYĆ ZŁU, ALE ZŁO DOBREM ZWYCIĘŻAJ”
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ale wróćmy do św. Pawła. Jak już odnalazłem omawiany powyżej cytat w „Liście do Rzymian”, to lektura „Listów..” wciągnęła mnie i parę fajnych rzeczy mnie oświeciło. Nim do nich przejdę muszę przytoczyć parę opinii o samym św. Pawle. I tak, supermodny Emil M. CIORAN pisze:
„Św. Paweł to przypadek kliniczny, zgorszenie dla zdrowego rozsądku, urąganie poczuciu smaku. W końcu to on - PAWEŁ - uczynił z chrześcijaństwa religię nieestetyczną i odpychającą”.
A w dziele słynnego Alaina BADIOU pt „Święty Paweł. Ustanowienie uniwersalizmu” czytamy, że
..„świadectwo Pawła jest całkiem nieewangeliczne, /gdyż/ Pawła nie obchodzi życie Jezusa - cuda, których dokonał, miłość do ludzi, NAUKI, wreszcie Jego męczeństwo. Obchodzi go wyłącznie ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE”. /podk.moje/
Jednakże najtrafniej podsumowuje wpływ Pawła mój idol, NIETZSCHE, dla którego Paweł był „wiecznym Żydem par excellence”:
„Paweł ucieleśnia typ wręcz przeciwny do typu Jezusa, przynoszącego dobrą nowinę; jest on geniuszem nienawiści, wizji nienawiści, bezlitosnej logiki nienawiści. Czegóż ten nikczemny ewangelista nie poświęcił swej nienawiści ! Przede wszystkim poświęcił swego Zbawiciela, ukrzyżował go na jego krzyżu... Bóg, który umarł za nasze grzechy, zbawienie przez wiarę, zmartwychwstanie po śmierci - wszystko to są zafałszowania prawdziwego chrześcijaństwa, za które trzeba uczynić odpowiedzialnym tego chorobliwego półszaleńca”.
Ze względu na to, że tok myślenia NIETZSCHEGO bardzo mnie odpowiada, pozwolę sobie na jeszcze jeden cytat mego MISTRZA:
„To, że Bóg stał się człowiekiem wskazuje, iż człowiek nie powinien szukać swego zbawienia w tym, co nieskończone, lecz oprzeć swoje niebo na ziemi. ...... Ten „RADOSNY ZWIASTUN” umarł tak, jak żył, nie aby „zbawić ludzi”, lecz pokazać, jak należy żyć..... Za dzisiejszy, od dwóch tysięcy lat utrwalany z pożałowania godną konsekwencją obraz chrześcijaństwa odpowiada św. Paweł. To on swego Pana „NADZIAŁ” na KRZYŻ, czyniąc z Ukrzyżowania prawdę o ZBAWIENIU....”
No to już mogę przejść do tych „mądrości” wyczytanych w „Listach św. Pawła”.
A więc spadkobiercami, beneficjentami zamysłu Boga tj praczłowieka ADAMA są Abraham, Dawid i Mojżesz /A DA M/. Jak widzimy ich pierwsze litery tworzą imię protoplasty - ADAMA. Są oni filarami człowieczeństwa. Z ich też narodem BÓG zawarł przymierze. /czyli Adaś też był Żydem - przyp. mój/. W Księdze Rodzaju czytamy: /Rdz 12.2,3/:
„Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię; staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy tobie błogosławić będą, a tym, którzy będą złorzeczyli i Ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi”.
W „Liście do Rzymian” św. Paweł przypomina, że do Izraelitów...
...„należy przybrane synostwo i chwała przymierza i nadanie Prawa, pełnienie służby Bożej i obietnice. Do nich należą praojcowie, z nich również jest CHRYSTUS według ciała” /Rz 9.4,5/.
Dalej podkreśla:
/Rz 11.2/„Nie odrzucił Bóg swego ludu, który wybrał przed wiekami”, gdyż /Rz 11.28/„są oni umiłowani. Bo dary łaski i wezwania Boże są NIEODWOŁALNE”.
W „Liście do Galatów” św. Paweł pisze /Ga 3.15,16/:
„Nikt nie obala ani nie zmienia testamentu prawnie sporządzonego, choć jest on jedynie dziełem ludzkim. Otóż to właśnie Abrahamowi i jego potomstwu dano obietnice”.
….czyli uwaga Nietzschego z poprzedniej strony o Pawle - „wiecznym Żydzie par excellence” - trafna.
Muszę dodać, że aktualność WYBORU ŻYDÓW JAKO NARODU UMIŁOWANEGO PRZEZ BOGA podkreślał wielokrotnie JP II, jak również Benedykt XVI.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wracamy do tematu. Potomstwem Abrahama, obok Żydów, są poprzez HAGAR -- Arabowie, ino, że pozostaną „zależni”, bo zrodzeni z niewolnicy. A że symbolem przymierza jest obrzezanie, przeto jedni, i drudzy OBRZEZANI SĄ. Inne narody pogańskie mogą dostąpić do przymierza tylko przez DUCHOWE OBRZEZANIE tj CHRZEST i spożywanie mistycznego ciała obrzezańca Chrystusa tj EUCHARYSTIĘ. Św. Paweł pisze /Ga 3.27-29/:
„Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie - przyoblekliście się w Chrystusa. Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście jednym w Chrystusie Jezusie. Jeżeli zaś należycie do Chrystusa to jesteście POTOMSTWEM ABRAHAMA, dziedzicami zgodnie z obietnicą”.
Zauważmy, że św. Piotr przyjmował do KOMUN CHRZEŚCIJAŃSKICH tylko fizycznie obrzezanych, a św. Paweł działał głównie wśród pogan tj „gojów”, co potwierdza m.in. w Ga 2.7
......”mnie zostało powierzone głoszenie Ewangelii wśród nieobrzezanych, podobnie jak Piotrowi wśród obrzezanych”.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Odnośnie dziedzictwa HAGAR /czyli Arabów/ przytaczam fragment „Listu do Galatów”, którego zresztą „ni cholery” nie rozumiem: /Ga 4, 22-25/
„...Abraham miał dwóch synów, jednego z niewolnicy, a drugiego z wolnej - na skutek przymierza: jedno zawarte pod górą Synaj, rodzi ku niewoli, a wyobraża je HAGAR. Synaj jest to góra w Arabii, a odpowiednikiem jej jest obecne Jeruzalem. Ono bowiem wraz ze swoimi dziećmi trwa w niewoli. Natomiast górne Jeruzalem cieszy się wolnością i ono jest naszą matką...”.
A skoro wspomnieliśmy o niewolnicy Hagar, to popatrzmy, czy SŁUSZNIE chrześcijaństwo nazywane jest RELIGIĄ NIEWOLNIKÓW ? I widzimy w „Liście do Koryntian”: /Kor 8.11/„Zostałeś powołany jako niewolnik, nie martw się...”; i dalej /Kor 8.24/ „Bracia, niech przeto każdy trwa w takim stanie w jakim został powołany”, a dopełnienie mamy w Ef 6.5:
„Niewolnicy, ze czcią i bojażnią, w prostocie serca bądżcie posłuszni waszym doczesnym panom jak CHRYSTUSOWI, nie służąc tylko dla oka, by ludziom spodobać... Z ochotą służcie, jak gdybyście służyli PANU, a nie ludziom”.
A więc SŁUSZNIE.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zainteresowanych kremacją odsyłam do słów św. Pawła „Liście do Koryntian” naucza: /1 Kor 15.50/
„Zapewniam was, bracia, że CIAŁO I KREW NIE MOGĄ POSIĄŚĆ KRÓLESTWA BOŻEGO i że to, co zniszczalne, nie może mieć dziedzictwa w tym, co niezniszczalne”.
Porównaj to, drogi czytelniku-grzeszniku, z uwagą ks. TWARDOWSKIEGO /p. esej pod tym tytułem/ o etymologicznym pochodzeniu słowa „ZWŁOKI” /od „zwlekać” jak koszulę nocną/.
Co do miejsca KOBIETY w Kościele ustala św. Paweł zasady, raz na zawsze. W 1 Tym 2.12 pisze: „Nauczać kobiecie nie pozwalam, ani też przewodzić nad mężem, lecz ma trwać w cichości”. A dlaczego? Bo /Kor 11.3/..„głową każdego mężczyzny jest Chrystus, MĘŻCZYZNA ZAŚ JEST GŁOWĄ KOBIETY”. Ponadto BABA ma ŁEB zakryć, bo /1 Kor 11.7-9/:
„Mężczyzna nie powinien nakrywać głowy, bo jest OBRAZEM I CHWAŁĄ BOGA, a kobieta jest CHWAŁĄ MĘŻCZYZNY. To nie mężczyzna powstał z kobiety, lecz kobieta z mężczyzny. Podobnie też mężczyzna nie został stworzony dla kobiety, lecz kobieta dla mężczyzny. Oto dlaczego kobieta winna mieć na głowie ZNAK PODDANIA”.
Ergo /Ef 5.33/
„Niechaj /mąż/ miłuje swą żonę jak siebie samego. A żona niechaj ZE CZCIĄ się odnosi do swego męża”.
Z popularnych sentencji w „Listach św. Pawła” mamy:
„MIŁUJ BLIŻNIEGO JAK SIEBIE SAMEGO” /Rz 13.9, por. Kpl 19.18/
„PRZESTAŃMY WYROKOWAĆ JEDNI O DRUGICH” /Rz 14.3/
„JEDEN DRUGIEGO BRZEMIONA NOŚCIE” /Ga 6,2/
Na koniec POUCZENIA dalej aktualne, szczególnie dla kato-POLAKÓW:
„...strzeżcie się tych, którzy wywołują spory i zgorszenie”/Rz 16.17/
„CHRYSTUS JEST NIEPODZIELNY. Przeto upominam was bracia, w imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa, abyście ŻYLI W ZGODZIE i by nie było wśród was rozłamów, abyście byli jednego ducha i jednej myśli.... Czyż Chrystus jest podzielony ?” /1 Kor 1.10/.
„Ocknijcie się naprawdę i przestańcie grzeszyć”/1 Kor 15.14/
„Nie szukajcie próżnej chwały, jedni drugich drażniąc i wzajemnie sobie ZAZDROSZCZĄC”/Ga 5.26/
„Niech nie wychodzi z waszych ust ŻADNA MOWA SZKODLIWA, lecz tylko budująca - by wyświadczyć dobro słuchającym” /Ef 4.29/
„Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie - wraz z wszelką złością. Bądżcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. PRZEBACZAJCIE sobie” /Ef 4.37/
I jeszcze odnośnie pośrednictwa między człowiekiem a Bogiem, św Paweł kategorycznie stwierdza /m.in. w 1 Tym 2.5/:
„Albowiem jeden jest BÓG, jeden jest POŚREDNIK między Bogiem a ludżmi, CZŁOWIEK - CHRYSTUS JEZUS”
Aha, tu znów konieczne jest wyjaśnienie. Pawłowi, pobożnemu Żydowi, kształconemu przez faryzeuszy, nigdy do głowy by nie przyszło nazwać Jezusa - BOGIEM.
FRAGMENT ESEJU DOSTĘPNEGO NA BLOGU wgwg1943.blogspot.ca
Św. Paweł pisał /Rz 12, 17-24/:
„NIKOMU ZŁEM ZA ZŁO NIE ODPŁACAJCIE. STARAJCIE SIĘ DOBRZE CZYNIĆ WSZYSTKIM LUDZIOM...... ŻYJCIE W ZGODZIE ZE WSZYSTKIMI LUDŻMI..... NIE DAJ SIĘ ZWYCIĘŻYĆ ZŁU, ALE ZŁO DOBREM ZWYCIĘŻAJ”
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ale wróćmy do św. Pawła. Jak już odnalazłem omawiany powyżej cytat w „Liście do Rzymian”, to lektura „Listów..” wciągnęła mnie i parę fajnych rzeczy mnie oświeciło. Nim do nich przejdę muszę przytoczyć parę opinii o samym św. Pawle. I tak, supermodny Emil M. CIORAN pisze:
„Św. Paweł to przypadek kliniczny, zgorszenie dla zdrowego rozsądku, urąganie poczuciu smaku. W końcu to on - PAWEŁ - uczynił z chrześcijaństwa religię nieestetyczną i odpychającą”.
A w dziele słynnego Alaina BADIOU pt „Święty Paweł. Ustanowienie uniwersalizmu” czytamy, że
..„świadectwo Pawła jest całkiem nieewangeliczne, /gdyż/ Pawła nie obchodzi życie Jezusa - cuda, których dokonał, miłość do ludzi, NAUKI, wreszcie Jego męczeństwo. Obchodzi go wyłącznie ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE”. /podk.moje/
Jednakże najtrafniej podsumowuje wpływ Pawła mój idol, NIETZSCHE, dla którego Paweł był „wiecznym Żydem par excellence”:
„Paweł ucieleśnia typ wręcz przeciwny do typu Jezusa, przynoszącego dobrą nowinę; jest on geniuszem nienawiści, wizji nienawiści, bezlitosnej logiki nienawiści. Czegóż ten nikczemny ewangelista nie poświęcił swej nienawiści ! Przede wszystkim poświęcił swego Zbawiciela, ukrzyżował go na jego krzyżu... Bóg, który umarł za nasze grzechy, zbawienie przez wiarę, zmartwychwstanie po śmierci - wszystko to są zafałszowania prawdziwego chrześcijaństwa, za które trzeba uczynić odpowiedzialnym tego chorobliwego półszaleńca”.
Ze względu na to, że tok myślenia NIETZSCHEGO bardzo mnie odpowiada, pozwolę sobie na jeszcze jeden cytat mego MISTRZA:
„To, że Bóg stał się człowiekiem wskazuje, iż człowiek nie powinien szukać swego zbawienia w tym, co nieskończone, lecz oprzeć swoje niebo na ziemi. ...... Ten „RADOSNY ZWIASTUN” umarł tak, jak żył, nie aby „zbawić ludzi”, lecz pokazać, jak należy żyć..... Za dzisiejszy, od dwóch tysięcy lat utrwalany z pożałowania godną konsekwencją obraz chrześcijaństwa odpowiada św. Paweł. To on swego Pana „NADZIAŁ” na KRZYŻ, czyniąc z Ukrzyżowania prawdę o ZBAWIENIU....”
No to już mogę przejść do tych „mądrości” wyczytanych w „Listach św. Pawła”.
A więc spadkobiercami, beneficjentami zamysłu Boga tj praczłowieka ADAMA są Abraham, Dawid i Mojżesz /A DA M/. Jak widzimy ich pierwsze litery tworzą imię protoplasty - ADAMA. Są oni filarami człowieczeństwa. Z ich też narodem BÓG zawarł przymierze. /czyli Adaś też był Żydem - przyp. mój/. W Księdze Rodzaju czytamy: /Rdz 12.2,3/:
„Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię; staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy tobie błogosławić będą, a tym, którzy będą złorzeczyli i Ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi”.
W „Liście do Rzymian” św. Paweł przypomina, że do Izraelitów...
...„należy przybrane synostwo i chwała przymierza i nadanie Prawa, pełnienie służby Bożej i obietnice. Do nich należą praojcowie, z nich również jest CHRYSTUS według ciała” /Rz 9.4,5/.
Dalej podkreśla:
/Rz 11.2/„Nie odrzucił Bóg swego ludu, który wybrał przed wiekami”, gdyż /Rz 11.28/„są oni umiłowani. Bo dary łaski i wezwania Boże są NIEODWOŁALNE”.
W „Liście do Galatów” św. Paweł pisze /Ga 3.15,16/:
„Nikt nie obala ani nie zmienia testamentu prawnie sporządzonego, choć jest on jedynie dziełem ludzkim. Otóż to właśnie Abrahamowi i jego potomstwu dano obietnice”.
….czyli uwaga Nietzschego z poprzedniej strony o Pawle - „wiecznym Żydzie par excellence” - trafna.
Muszę dodać, że aktualność WYBORU ŻYDÓW JAKO NARODU UMIŁOWANEGO PRZEZ BOGA podkreślał wielokrotnie JP II, jak również Benedykt XVI.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wracamy do tematu. Potomstwem Abrahama, obok Żydów, są poprzez HAGAR -- Arabowie, ino, że pozostaną „zależni”, bo zrodzeni z niewolnicy. A że symbolem przymierza jest obrzezanie, przeto jedni, i drudzy OBRZEZANI SĄ. Inne narody pogańskie mogą dostąpić do przymierza tylko przez DUCHOWE OBRZEZANIE tj CHRZEST i spożywanie mistycznego ciała obrzezańca Chrystusa tj EUCHARYSTIĘ. Św. Paweł pisze /Ga 3.27-29/:
„Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie - przyoblekliście się w Chrystusa. Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście jednym w Chrystusie Jezusie. Jeżeli zaś należycie do Chrystusa to jesteście POTOMSTWEM ABRAHAMA, dziedzicami zgodnie z obietnicą”.
Zauważmy, że św. Piotr przyjmował do KOMUN CHRZEŚCIJAŃSKICH tylko fizycznie obrzezanych, a św. Paweł działał głównie wśród pogan tj „gojów”, co potwierdza m.in. w Ga 2.7
......”mnie zostało powierzone głoszenie Ewangelii wśród nieobrzezanych, podobnie jak Piotrowi wśród obrzezanych”.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Odnośnie dziedzictwa HAGAR /czyli Arabów/ przytaczam fragment „Listu do Galatów”, którego zresztą „ni cholery” nie rozumiem: /Ga 4, 22-25/
„...Abraham miał dwóch synów, jednego z niewolnicy, a drugiego z wolnej - na skutek przymierza: jedno zawarte pod górą Synaj, rodzi ku niewoli, a wyobraża je HAGAR. Synaj jest to góra w Arabii, a odpowiednikiem jej jest obecne Jeruzalem. Ono bowiem wraz ze swoimi dziećmi trwa w niewoli. Natomiast górne Jeruzalem cieszy się wolnością i ono jest naszą matką...”.
A skoro wspomnieliśmy o niewolnicy Hagar, to popatrzmy, czy SŁUSZNIE chrześcijaństwo nazywane jest RELIGIĄ NIEWOLNIKÓW ? I widzimy w „Liście do Koryntian”: /Kor 8.11/„Zostałeś powołany jako niewolnik, nie martw się...”; i dalej /Kor 8.24/ „Bracia, niech przeto każdy trwa w takim stanie w jakim został powołany”, a dopełnienie mamy w Ef 6.5:
„Niewolnicy, ze czcią i bojażnią, w prostocie serca bądżcie posłuszni waszym doczesnym panom jak CHRYSTUSOWI, nie służąc tylko dla oka, by ludziom spodobać... Z ochotą służcie, jak gdybyście służyli PANU, a nie ludziom”.
A więc SŁUSZNIE.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zainteresowanych kremacją odsyłam do słów św. Pawła „Liście do Koryntian” naucza: /1 Kor 15.50/
„Zapewniam was, bracia, że CIAŁO I KREW NIE MOGĄ POSIĄŚĆ KRÓLESTWA BOŻEGO i że to, co zniszczalne, nie może mieć dziedzictwa w tym, co niezniszczalne”.
Porównaj to, drogi czytelniku-grzeszniku, z uwagą ks. TWARDOWSKIEGO /p. esej pod tym tytułem/ o etymologicznym pochodzeniu słowa „ZWŁOKI” /od „zwlekać” jak koszulę nocną/.
Co do miejsca KOBIETY w Kościele ustala św. Paweł zasady, raz na zawsze. W 1 Tym 2.12 pisze: „Nauczać kobiecie nie pozwalam, ani też przewodzić nad mężem, lecz ma trwać w cichości”. A dlaczego? Bo /Kor 11.3/..„głową każdego mężczyzny jest Chrystus, MĘŻCZYZNA ZAŚ JEST GŁOWĄ KOBIETY”. Ponadto BABA ma ŁEB zakryć, bo /1 Kor 11.7-9/:
„Mężczyzna nie powinien nakrywać głowy, bo jest OBRAZEM I CHWAŁĄ BOGA, a kobieta jest CHWAŁĄ MĘŻCZYZNY. To nie mężczyzna powstał z kobiety, lecz kobieta z mężczyzny. Podobnie też mężczyzna nie został stworzony dla kobiety, lecz kobieta dla mężczyzny. Oto dlaczego kobieta winna mieć na głowie ZNAK PODDANIA”.
Ergo /Ef 5.33/
„Niechaj /mąż/ miłuje swą żonę jak siebie samego. A żona niechaj ZE CZCIĄ się odnosi do swego męża”.
Z popularnych sentencji w „Listach św. Pawła” mamy:
„MIŁUJ BLIŻNIEGO JAK SIEBIE SAMEGO” /Rz 13.9, por. Kpl 19.18/
„PRZESTAŃMY WYROKOWAĆ JEDNI O DRUGICH” /Rz 14.3/
„JEDEN DRUGIEGO BRZEMIONA NOŚCIE” /Ga 6,2/
Na koniec POUCZENIA dalej aktualne, szczególnie dla kato-POLAKÓW:
„...strzeżcie się tych, którzy wywołują spory i zgorszenie”/Rz 16.17/
„CHRYSTUS JEST NIEPODZIELNY. Przeto upominam was bracia, w imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa, abyście ŻYLI W ZGODZIE i by nie było wśród was rozłamów, abyście byli jednego ducha i jednej myśli.... Czyż Chrystus jest podzielony ?” /1 Kor 1.10/.
„Ocknijcie się naprawdę i przestańcie grzeszyć”/1 Kor 15.14/
„Nie szukajcie próżnej chwały, jedni drugich drażniąc i wzajemnie sobie ZAZDROSZCZĄC”/Ga 5.26/
„Niech nie wychodzi z waszych ust ŻADNA MOWA SZKODLIWA, lecz tylko budująca - by wyświadczyć dobro słuchającym” /Ef 4.29/
„Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie - wraz z wszelką złością. Bądżcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. PRZEBACZAJCIE sobie” /Ef 4.37/
I jeszcze odnośnie pośrednictwa między człowiekiem a Bogiem, św Paweł kategorycznie stwierdza /m.in. w 1 Tym 2.5/:
„Albowiem jeden jest BÓG, jeden jest POŚREDNIK między Bogiem a ludżmi, CZŁOWIEK - CHRYSTUS JEZUS”
Aha, tu znów konieczne jest wyjaśnienie. Pawłowi, pobożnemu Żydowi, kształconemu przez faryzeuszy, nigdy do głowy by nie przyszło nazwać Jezusa - BOGIEM.
John UPDIKE - "Terrorysta"
John UPDIKE - "Terrorysta"
Updike /1932-2009/ wyczuł amerykańską protestancką klasę średnią i zrobił karierę na KRÓLICZKU czyli RABITT-cie. RABBIT to ksywa Harry'ego Angstroma, przeciętnego Amerykanina, a że ludzie lubią o sobie czytać, to po sukcesie pierwszej książki /1960 r./, kontynuował zaczętą historię przez lat ponad czterdzieści. I na tym pozytywy się kończą.
Pamiętam o maksymie "de mortuis aut bene aut nihil", ale opinia dotyczy, nie nieboszczyka, a jego dzieła. Z drugiej strony nie mogę sobie odmówić zacytowania pisarza z promocyjnego wywiadu właśnie tej książki, dla New York Timesa, w dniu 31.05.2006 r.:
"...I feel I'm very near the bottom of my barrel at every moment of my career - not like Dostoevsky, who had a notebook full of ideas when he died.."
Wątpię, bo mnie wolno, w baryłkę pomysłów Updike'a, raczej bym wolał wiaderko; nie wiem też skąd on uzyskał informację o planach Dostojewskiego, wiem natomiast, że to AMERYKAŃSKA BUTA powoduje umieszczenie siebie z Dostojewskim w jednym zdaniu.
Już przy poprzednio recenzowanej książce pt "A potem.." ostrzegałem:
"OSTRZEŻENIE!! SUPERNUDA!! NIE CZYTAĆ!! Wziąłem Updike'a do ręki, bo wspomnienie jakiegoś RABBITa, sprzed ponad pięćdziesięciu lat, telepało się po moim łbie. Ale to były czasy "wczesnego Gomułki" i czytaliśmy wszystko, co amerykańskie...."
A teraz jest znacznie gorzej. Podkreślmy, że Updike, wykorzystując modny temat islamskiego terroryzmu po zniszczeniu WTC, pisał omawianą książkę w wieku 74 lat, trzy lata przed śmiercią. Banałem jest przypomnienie, że ludzie po 70-ce, w większości przypadków, są sklerotykami używającymi pampersów, a wyjątki jasnego umysłu u Miłosza, Bartoszewskiego, Myśliwskiego /i niżej podpisanego/ potwierdzają regułę.
Starczy ogólników, przejdżmy do konkretów. Co Państwo powiecie na rozmyślania 63-letniego, wykształconego Żyda, ożenionego z gojką: /str.26/
" Jakich możemy się spodziewać synków? Urodzą się na wpół obrzezani?"
Jeśli nawet odczytamy to za dowcip, to skóra cierpnie od prostactwa. Ale to drobiazg w porównaniu z wybiórczym traktowaniem Koranu, w celu przerażenia czytelników. Tylko, że ja mam na to antidotum: np "Listy św. Pawła", które przed chwilą zrecenzowałem. Wystarczy zajrzeć do mojej recenzji i przeczytać CHRZEŚCIJAŃSKIE reguły np traktowania kobiet, a nie rżnąć głupa i mówić o zniewoleniu ich u muzułmanów. U Updike'a konkuruje z sobą rasizm, głupota, obłuda i skleroza. SZKODA GADAĆ!!
Updike /1932-2009/ wyczuł amerykańską protestancką klasę średnią i zrobił karierę na KRÓLICZKU czyli RABITT-cie. RABBIT to ksywa Harry'ego Angstroma, przeciętnego Amerykanina, a że ludzie lubią o sobie czytać, to po sukcesie pierwszej książki /1960 r./, kontynuował zaczętą historię przez lat ponad czterdzieści. I na tym pozytywy się kończą.
Pamiętam o maksymie "de mortuis aut bene aut nihil", ale opinia dotyczy, nie nieboszczyka, a jego dzieła. Z drugiej strony nie mogę sobie odmówić zacytowania pisarza z promocyjnego wywiadu właśnie tej książki, dla New York Timesa, w dniu 31.05.2006 r.:
"...I feel I'm very near the bottom of my barrel at every moment of my career - not like Dostoevsky, who had a notebook full of ideas when he died.."
Wątpię, bo mnie wolno, w baryłkę pomysłów Updike'a, raczej bym wolał wiaderko; nie wiem też skąd on uzyskał informację o planach Dostojewskiego, wiem natomiast, że to AMERYKAŃSKA BUTA powoduje umieszczenie siebie z Dostojewskim w jednym zdaniu.
Już przy poprzednio recenzowanej książce pt "A potem.." ostrzegałem:
"OSTRZEŻENIE!! SUPERNUDA!! NIE CZYTAĆ!! Wziąłem Updike'a do ręki, bo wspomnienie jakiegoś RABBITa, sprzed ponad pięćdziesięciu lat, telepało się po moim łbie. Ale to były czasy "wczesnego Gomułki" i czytaliśmy wszystko, co amerykańskie...."
A teraz jest znacznie gorzej. Podkreślmy, że Updike, wykorzystując modny temat islamskiego terroryzmu po zniszczeniu WTC, pisał omawianą książkę w wieku 74 lat, trzy lata przed śmiercią. Banałem jest przypomnienie, że ludzie po 70-ce, w większości przypadków, są sklerotykami używającymi pampersów, a wyjątki jasnego umysłu u Miłosza, Bartoszewskiego, Myśliwskiego /i niżej podpisanego/ potwierdzają regułę.
Starczy ogólników, przejdżmy do konkretów. Co Państwo powiecie na rozmyślania 63-letniego, wykształconego Żyda, ożenionego z gojką: /str.26/
" Jakich możemy się spodziewać synków? Urodzą się na wpół obrzezani?"
Jeśli nawet odczytamy to za dowcip, to skóra cierpnie od prostactwa. Ale to drobiazg w porównaniu z wybiórczym traktowaniem Koranu, w celu przerażenia czytelników. Tylko, że ja mam na to antidotum: np "Listy św. Pawła", które przed chwilą zrecenzowałem. Wystarczy zajrzeć do mojej recenzji i przeczytać CHRZEŚCIJAŃSKIE reguły np traktowania kobiet, a nie rżnąć głupa i mówić o zniewoleniu ich u muzułmanów. U Updike'a konkuruje z sobą rasizm, głupota, obłuda i skleroza. SZKODA GADAĆ!!
Łukasz ORBITOWSKI - "Szczęśliwa ziemia"
Łukasz ORBITOWSKI - "Szczęśliwa ziemia"
Nie nadążam za wielością nowych autorów, i tak, z Orbitowskim spotkałem się dopiero niedawno, przy czytaniu "Ubika", do którego napisał wstęp, który bardzo mnie się nie podobał, bo odstręczał od Dicka - narkomana i wariata. Postanowiłem więc sprawdzić, co Orbitowski, obecny na naszym portalu wieloma książkami, potrafi napisać. Zdaje się, że z jednej strony dobrze, że trafiłem na omawianą książkę, jako, że jest "nowa" /wyd.2013/ i pozytywnie opiniowana /na okładce/ przez Twardocha, który ma u mnie "przody"; z drugiej zaś strony - poniekąd żle, bo nie jest typowa dla jego wcześniejszej twórczości. Wyczytałem, że włożył w nią dużo pracy i zmagał się z nią bohatersko. No to teraz, ja się pozmagam.
Zmagałem się nie tylko z książką, i wszystkimi jej recenzjami, lecz i ze swoim sceptycznym nastawieniem do autora. I to ostatnie udało mnie się pokonać najszybciej. Bo Orbitowski to inteligent dysponujący dobrym piórem, a co najważniejsze, że wie co chce nam przekazać. W tym miejscu warto zacytować o rok starszego Wita Szostaka, który kiedyś dostał ode mnie 10 gwiazdek:
"Kawał znakomitej prozy obyczajowej - przenikliwy, mocny i miejscami bolesny portret naszego pokolenia".
Trzydziestoparoletniego Orbitowskiego naszedł czas refleksji, czas konfrontacji marzeń i rzeczywistości, czas weryfikacji i bilansowania strat i zysków. Autor doskonale oddaje atmosferę zarówno małych, jak i dużych miast, w kraju i zagranicą, zna swoich rówieśników, ich modę i problemy. I dlatego uważam, że jego miejsce jest w REALIZMIE i liczę na to, że w tym kierunku będzie tworzyć. Przemawia za tym skojarzenie przeze mnie w trakcie lektury historii poszczególnych bohaterów z krótkimi formami Marka Nowakowskiego, twórcy realizmu peryferyjnego.
Nienajwyższe noty na naszym portalu za poczynania Orbitowskiego w sci-fi oraz wymagająca życzliwego nastawienia, przedstawiona w tej książce, historia naszego rodzimego Minotaura zdają się potwierdzać słuszność mojej życzliwej uwagi, że miejscem Orbitowskiego jest realizm.
Z niecierpliwością i sympatią oczekuję na następne jego dzieło!
Nie nadążam za wielością nowych autorów, i tak, z Orbitowskim spotkałem się dopiero niedawno, przy czytaniu "Ubika", do którego napisał wstęp, który bardzo mnie się nie podobał, bo odstręczał od Dicka - narkomana i wariata. Postanowiłem więc sprawdzić, co Orbitowski, obecny na naszym portalu wieloma książkami, potrafi napisać. Zdaje się, że z jednej strony dobrze, że trafiłem na omawianą książkę, jako, że jest "nowa" /wyd.2013/ i pozytywnie opiniowana /na okładce/ przez Twardocha, który ma u mnie "przody"; z drugiej zaś strony - poniekąd żle, bo nie jest typowa dla jego wcześniejszej twórczości. Wyczytałem, że włożył w nią dużo pracy i zmagał się z nią bohatersko. No to teraz, ja się pozmagam.
Zmagałem się nie tylko z książką, i wszystkimi jej recenzjami, lecz i ze swoim sceptycznym nastawieniem do autora. I to ostatnie udało mnie się pokonać najszybciej. Bo Orbitowski to inteligent dysponujący dobrym piórem, a co najważniejsze, że wie co chce nam przekazać. W tym miejscu warto zacytować o rok starszego Wita Szostaka, który kiedyś dostał ode mnie 10 gwiazdek:
"Kawał znakomitej prozy obyczajowej - przenikliwy, mocny i miejscami bolesny portret naszego pokolenia".
Trzydziestoparoletniego Orbitowskiego naszedł czas refleksji, czas konfrontacji marzeń i rzeczywistości, czas weryfikacji i bilansowania strat i zysków. Autor doskonale oddaje atmosferę zarówno małych, jak i dużych miast, w kraju i zagranicą, zna swoich rówieśników, ich modę i problemy. I dlatego uważam, że jego miejsce jest w REALIZMIE i liczę na to, że w tym kierunku będzie tworzyć. Przemawia za tym skojarzenie przeze mnie w trakcie lektury historii poszczególnych bohaterów z krótkimi formami Marka Nowakowskiego, twórcy realizmu peryferyjnego.
Nienajwyższe noty na naszym portalu za poczynania Orbitowskiego w sci-fi oraz wymagająca życzliwego nastawienia, przedstawiona w tej książce, historia naszego rodzimego Minotaura zdają się potwierdzać słuszność mojej życzliwej uwagi, że miejscem Orbitowskiego jest realizm.
Z niecierpliwością i sympatią oczekuję na następne jego dzieło!
Subscribe to:
Posts (Atom)