Mark TWAIN - "Przygody Tomka Sawyera"
Patrzę i oczom nie wierzę. Na LC ocena 6,22, opinii 265, w tym ani jednej od moich 405 znajomych. Sprawdzam na tymże LC wszystkie pozycje Twaina: oceny mierne, zainteresowanie słabe. Chyba skleroza zaatakowała mój mózg, bo jestem dalej przekonany, że to nie mogło się zmienić, że to stale NAJGENIALNIEJSZY AMERYKAŃSKI PISARZ. Sprawdzam więc swoją demencję w Wikipedii, a tam stoi:
/w wersji anglojęzycznej/
"He was lauded as the "greatest American humorist of his age", and William Faulkner called Twain "the father of American literature"."
/w wersji polskiej/
"Mark Twain, właściwie Samuel Langhorne Clemens (ur. 30 listopada 1835 w osadzie Florida, Monroe, stan Missouri, zm. 21 kwietnia 1910 w Redding, stan Connecticut) – amerykański pisarz pochodzenia szkockiego, satyryk, humorysta, wolnomularz. Do jego najbardziej znanych powieści należą "Przygody Tomka Sawyera /1876/ oraz "Przygody Hucka /1884/. Pisarz William Faulkner nazwał Twaina „ojcem amerykańskiej literatury”."
A więc to nie moja skleroza, a obłęd współczesnego świata. To tak się "tatusia" traktuje?? Szanowni Państwo, są pewne granice szaleństwa. Wolność jest i nic mnie do Waszego czczenia zwyrodnialca, dewianta Philip Rotha /i innych jemu podobnych/ czy szczytowego grafomana Glukhovsky'ego, nad którego nudną ramotą pt "Metro 2033" właśnie przysypiam. Ale dla "tatusiów" i "dziadziusiów", którzy zręby literatury stawiali, atencji i respektu się domagam. Szczególnie trudno pojąć brak zachwytu Twainem, który bezwarunkowo należy do światowej elity humorystów, satyryków i kpiarzy po wsze czasy. I nie chodzi mnie tylko o wymienione wyżej powieści, ale również i przede wszystkim, o jego krótkie formy nazywane opowiadaniami, felietonami, humoreskami czy jakkolwiek inaczej.
Kto w młodości nie pokochał Tomka Sawyera, niech prędko to naprawi, a ja w tym wzniosłym i słusznym celu, zachęcam Państwa do lektury, cytatem o malowaniu płotu, który służy i będzie służył następnym generacjom wykładowców socjologii i psychologii:
Ciotka, chcąc ukarać niesfornego Tomka, kazała mu pomalować płot. Zobaczmy jak karę potrafił zamienić w korzyść:
"- Czy lubię? Głupie pytanie. Nie codziennie trafia się człowiekowi taka gratka, żeby malować parkan.
To zupełnie zmieniało postać rzeczy i całą sprawę ukazało w nowym oświetleniu. Ben przestał jeść jabłko. Tomek z najwyższą uwagą malował pędzlem po deskach, cofał się, oceniał swoje dzieło, tu i ówdzie poprawiał; sprawiał wrażenie całkowicie pochłoniętego tymi czynnościami. Ben śledził każdy jego ruch. Coraz bardziej go to interesowało. Nagle powiedział;
- Słuchaj, Tomek, daj mi trochę pomalować!
Tomek zastanowił się przez chwilę. Już miał się zgodzić, ale zmienił zamiar.
- Nie, Ben, to niemożliwe. Wiesz, ciotce Polly strasznie zależy na tym parkanie, zwłaszcza tutaj, od strony ulicy, sam rozumiesz... Gdyby to było gdzieś za domem, to ostatecznie mógłbyś spróbować, ale w tym miejscu raczej nie... Ciotka jest niemożliwie wymagająca. To musi być zrobione bardzo dokładnie. Nie wiem, czy na tysiąc, a nawet na dwa tysiące chłopaków, znajdzie się choć jeden, który umiałby to zrobić naprawdę porządnie.
–Co ty mówisz? Słuchaj, daj mi spróbować! Tylko mały kawałeczek! Ja bym ci pozwolił, gdybym był na twoim miejscu.
-Ben, zrozum, ja bym ci też pozwolił, ale ciotka Polly! Wiesz, Jim chciał malować – nie pozwoliłem, nawet Sid chciał – też nie pozwoliłem. Zrozum moje położenie. Gdybyś zaczął malować i coś ci nie wyszło...
-Tomku, proszę cię, będę bardzo uważał! Dam ci kawałek mojego jabłka!
-No dobrze... albo nie... nie mogę...
-Dam ci całe jabłko!
Tomek oddał wreszcie pędzel, z niechęcią na twarzy, a wielką radością w sercu. I podczas gdy niedawny parowiec „Wielka Missouri” pracował w pocie czoła, niedoszły artysta siedział sobie opodal na beczce, machał nogami, zajadał jabłko i upatrywał w myślach nowe niewinne ofiary.
Materiału nie brakło. Co chwila zjawiali się kolejni chłopcy. Każdy przychodził z zamiarem pośmiania się z Tomka i każdy zostawał, żeby malować. Kiedy Ben się zmęczył, z łaski Tomka przyszła kolej na Billego w zamian za niezupełnie jeszcze podarty latawiec; a gdy i Bill miał już dosyć, prawo bielenia parkanu nabył Johnny za zdechłego szczura i kawałek sznurka, na którym można nim było wywijać. I tak dalej, i tak dalej, godzina za godziną. A kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, Tomek, który rano był jeszcze nędzarzem, teraz stał się bezkonkurencyjnym bogaczem. Oprócz wcześniej wymienionych przedmiotów miał dwanaście szklanych kulek, połamane organki, kawałek niebieskiego szkła od butelki, przez które można było patrzeć, szpulkę do nici, klucz, który niczego nie otwierał, kawałek kredy, szklany korek od karafki, ołowianego żołnierzyka, dwie kijanki, sześć kapiszonów, kota z jednym okiem, mosiężną kołatkę do drzwi, psią obrożę, rękojeść noża, cztery skórki z pomarańczy i starą rozbitą ramę okienną. Przy tym czas spędził bardzo przyjemnie w błogim nieróbstwie, cały dzień miał towarzystwo, a parkan pokryty został trzema warstwami wapna. Na szczęście dla chłopców zabrakło bielidła, bo byłby ich wszystkich doprowadził do bankructwa...."
AMERYKAŃSKI ŁEB !!! Gorąco polecam!!
No comments:
Post a Comment