Zaczynam o
tytułu (na podstawie
Wikipedii):
Ro sz ha-Szana, Rosz Haszana , w Polsce zwane
też Świętem Trąbek lub Trąbkami – judaistyczne święto Nowego Roku, pierwszy
dzień kalendarza żydowskiego, obchodzone pierwszego i drugiego dnia tiszri. Upamiętnia stworzenie świata i przypomina o sądzie
Bożym. Święto trwa dwa dni (zarówno w Izraelu, jak i w diasporze) i otwiera okres pokuty – Jamim Noraim, trwający do
święta Jom Kipur. W Tanachu święto było określane jako Zichron Terua (hebr.
„Upamiętnienie Dęcia w Szofar”) oraz Jom Terua (hebr., „Dzień Dęcia w Szofar”), bowiem w dniu
sądu rozbrzmiewać ma dźwięk trąby szofar. Pod nazwą „Rosz ha-Szana” po raz pierwszy pojawiło
się w Misznie. W czasie
Rosz ha-Szana nie wolno wykonywać żadnej pracy..
To dowodzi,
że z każdej
książki jakąś korzyść
można czerpać; w
tym przypadku - przypomnienie o
szofar. Niestety, to
jedyne dobre, co
o tym debiucie
jestem skłonny powiedzieć.
Dla mnie to nie tylko
rynsztok, lecz przede
wszystkim wyjątkowa CHUCPA:
tyle mówić, nie
mając nic oryginalnego
do powiedzenia. A
przecież właśnie przy
debiucie wypadałoby czymś
zabłysnąć.
Po pierwszych
stronach bełkotu dochodzę
do konkretnej zapowiedzi
stylu charakterystycznego dla
tego „dzieła” (s.38 – e-book):
„– „Wygłodniała pizda”?! – powtórzyłam
z niedowierzaniem. Ręce opadły mi ciężko wzdłuż tułowia. Na stopy zaczęły
kapać ciężkie krople. – Jestem żałosna. Żałosna i samotna – jęknęłam…”
Skoro,
bohaterka tak się
widzi, to zaprzeczać
nie przystoi. No
więc cóż, może
i żałosna, ale
w pysk potrafi
walić (s.63,8):
„…. „To
ja mam przewagę
i nie zawaham
się jej użyć”,
mówiłam, okładając go
po pysku, gdy
szczytował…”
Dwie
strony dalej mamy
clou:
„…A pierdoliliśmy
się wszędzie i o każdej porze („Zaraz jestem, masz czekać na
czworakach ze wszystkimi swoimi dziurami”). Uzależniliśmy się od tego („Jeśli
nie pojawisz się w ciągu dziesięciu minut, to chujem przedziurawię
ścianę”)…. …..Tyci, tajny, prywatny
teatrzyk wielkiego pana reżysera. W obsadzie: Zula Maleńka oraz Roman
Wspaniały, który dumnie rzuca „przerżnięte ścierwo” na brudną deskę klozetową,
po czym odchodzi równie nieczuły co usatysfakcjonowany. Obłęd. Działało na mnie
jak cholera…”
Przepraszam
jeśli źle zrozumiałem,
ale mnie wychodzi,
że tym „przerżniętym
ścierwem” ma być
nasza bohaterka.
No to rezygnuję
z cytatów i
szukam wsparcia w
profesjonalnych
recenzentach. I tak….
…Nie zgadzam
się z moim
ulubionym recenzentem Jarosławem
Czechowiczem, z jego
poważnym podejściem i
analizowaniem tej ramoty,
obliczonej na sensację
(czytaj: skandal} wydawniczą.
Niemniej polecam ją
całą, dostępną na:
……a ja
perfidnie wyciągam z niej słowa
pasujące do mojej
impresji:
„…książka napisana z nerwem, bardzo soczysta językowo … ….To, co najbardziej zwraca uwagę, to brak jakiegoś punktu kulminacyjnego
tej fabuły – momentu zwrotnego albo chociaż sytuacji lub myśli będących
podsumowaniem, jakąkolwiek głębszą diagnozą problemu rozbuchanej seksualnie i
emocjonalnie teatrolożki z Warszawy ….
…..„Święto trąbek” to dość pomysłowo skonstruowana proza, której jednak
nie mogę polecić. Historie o nieustannie utyskujących na świat i siebie
kobietach koło trzydziestki w różnych kontekstach życiowych zawirowań zalewają
rynek wydawniczy w ilościach co najmniej nieprzyzwoitych. To, co Masada ma do
powiedzenia na temat polskości oraz skomplikowanych relacji polsko-żydowskich,
także jest raczej wtórne…. ….Jest
prawdopodobnie jednym z najbardziej wyrazistych debiutów ostatniego czasu, ale
wyrazistość nie niesie w sobie znamion oryginalności. Niestety.”
Należy
jeszcze podkreślić, że
wypowiedzi zarówno anty-
jak i filo-
semickich mam po
dziurki w nosie,
że skomplikowany i
bolesny (obustronnie) stan,
jak i przeszłość,
stosunków polsko-żydowskich domaga
się wyjątkowego taktu
i refleksji, no
i że jazda
na „polskim żydostwie”
jest wielce ryzykowna.
Reasumując, chwilową sensację
to-to wzbudzi, lecz
żadnej przyszłości tej
książce nie wróżę. PAŁA!!
Ponadto
polecam recenzję Justyny
Sobolewskiej z podtytułem
„Czytanie tej długiej powieści
przypomina dreptanie wkoło, bo nic się nie zmienia oprócz scenerii” i
oceną 2/6
…z której
przytaczam początek i
koniec:
„……."Święto trąbek"
debiutującej w roli pisarki dziennikarki i krytyczki literackiej to bujda na
resorach. Tym różni się od standardowej produkcji tworzonej z myślą o kobiecej
publiczności, że jest odważna w sprawach łóżkowych. Wszystko przez zamiłowanie
bohaterki do sado-maso i opętanie filosemityzmem… ….Na swój
sposób zabawne jest to, że rozprawiając się ze stereotypami i uprzedzeniami
historycznymi, Masada nie wyrzeka się klisz i schematów seksistowskich…. ….Jeśli do tego dodamy niczym
nieuzasadnioną obsceniczność, wniosek nasuwa się sam: "Święto trąbek"
to powieść tyleż zaskakująca, co dziwaczna. Powtórzę: trudno ją przegapić.”
Jak widać, poważni,
profesjonalni recenzenci zachowują
political correctness; ja
nie muszę i
mogę wyrazić swój
niesmak zarówno z
żerowania na filo/anty-
semityzmie, jak i
materii obyczajowej z
elementami rynsztoka i
pornografii. Jazda na
tanią, bulwersującą sensację!!