Przemysław SŁOWIŃSKI - "Caryca. Moskiewskie gody"
Słowiński (ur. 1952) - aktywista FRONDY, tworzy obficie, by atakować przeciwników politycznych. Ze względu na systematyczne monitorowanie zasobów Bibliotek w Toronto, wziąłem i to-to do ręki. Słowińskiego w Wikipedii nie znalazłem, natomiast na LC ma 55 pozycji na wszelkie możliwe tematy.
Książka jest pretekstem do ataku na aktualnych polityków liberalnych, a buta autora skutkuje stwierdzeniem (s. 8):
"...Zapewne z powodu ukazania się książki, którą właśnie Państwo czytacie, Wołodia Putin odpali w kierunku naszego kraju kilka rakiet SS-20..."
Nie odpali, bo nie dowie się o tym dziele; a ja, z kolei, tego bełkotu nie zamierzam recenzować, lecz tylko ostrzec przed produktami tego oszołoma. Amen
Monday, 31 July 2017
Anna SENIUK - "Nietypowa baba jestem..."
Anna SENIUK - "Nietypowa baba jestem czyli Anna Seniuk
w rozmowie z córką Magdaleną Małecką – Wippich"
Anna Seniuk (ur. 1942) - aktorka teatralna i filmowa, profesor sztuk teatralnych w Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie; córka - altowiolistka. Rozmowa opublikowana w 2016 roku ma na LC 6,79 (68 ocen i 13 opinii).
"Anna Seniuk nie lubi opowiadać o sobie..." (s. 282)
To stwierdzenie powtarzane jak mantra znalazło odbicie w książce. Jeśli do tego dodamy "political correctness" Pani Profesor, która bardzo uważa, by o nikim źle nie powiedzieć, to w efekcie otrzymaliśmy twór nudny jak flaki z olejem. Mimo całej mojej sympatii do Seniuk z przykrością stwierdzam, że te, nazwijmy to, wspomnienia są porównywalne z nieudanym „Tanim draniem” Michnikowskich, gdzie artysta rozmawia również ze swoją latoroślą i również unika ujawniania spraw osobistych.
Ponadto, jako rówieśnik Seniuk, który jak ona szedł do liceum w pamiętnym roku 1956 a na studia w 1960, zaskoczony jestem nudą jej młodości, bo uważam, że los obdarzył nas dojrzewaniem w najciekawszym okresie PRL. Proszę zauważyć, że to akurat my odczuliśmy najbardziej odwilż po Polskim Październiku, to akurat nasze młode głowy zalała literatura i kinematografia Zachodu, to akurat nas opętał rock and roll i Bill Haley & His Comets, to akurat o naszych „prywatkach” śpiewa Wojtek Gąsowski, to my akurat siedzieliśmy w „piwnicach” (w Krakowie pod Baranami i pod Jaszczurami, a w całej Polsce - w modnych piwnicznych lokalach), to my akurat entuzjazmowaliśmy się Grotowskim i Kantorem itd. itp... ..czyli ja i moi znajomi, bo Seniuk - nie; ona, jak wynika z książki, w tym nie uczestniczyła, pilnowana do 28 roku życia przez tatusia..
Żadne wydarzenia kulturalne czy społeczno – polityczne nie znalazły miejsca w jej wspomnieniach. I co z tego, ze Matka z Córką sobie gaworzą o duperelach, skoro spragniony opisów artystycznego życia, anegdot, ciekawostek i plotek, czytelnik, pozostaje nieusatysfakcjonowany.
Nie czepiam się nieścisłości w przedstawianiu szczegółów życia w PRL, bo wykazane już wady wystarczają, bym dał 2 gwiazdki, (jak wspomnianej książce Michnikowskich), mimo, wielkiej mojej sympatii do aktorki, a szczególnie do roli Madzi, żony inżyniera Karwowskiego.
Skoro „Anna Seniuk nie lubi opowiadać o sobie...:” - to po co ta książka?
w rozmowie z córką Magdaleną Małecką – Wippich"
Anna Seniuk (ur. 1942) - aktorka teatralna i filmowa, profesor sztuk teatralnych w Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie; córka - altowiolistka. Rozmowa opublikowana w 2016 roku ma na LC 6,79 (68 ocen i 13 opinii).
"Anna Seniuk nie lubi opowiadać o sobie..." (s. 282)
To stwierdzenie powtarzane jak mantra znalazło odbicie w książce. Jeśli do tego dodamy "political correctness" Pani Profesor, która bardzo uważa, by o nikim źle nie powiedzieć, to w efekcie otrzymaliśmy twór nudny jak flaki z olejem. Mimo całej mojej sympatii do Seniuk z przykrością stwierdzam, że te, nazwijmy to, wspomnienia są porównywalne z nieudanym „Tanim draniem” Michnikowskich, gdzie artysta rozmawia również ze swoją latoroślą i również unika ujawniania spraw osobistych.
Ponadto, jako rówieśnik Seniuk, który jak ona szedł do liceum w pamiętnym roku 1956 a na studia w 1960, zaskoczony jestem nudą jej młodości, bo uważam, że los obdarzył nas dojrzewaniem w najciekawszym okresie PRL. Proszę zauważyć, że to akurat my odczuliśmy najbardziej odwilż po Polskim Październiku, to akurat nasze młode głowy zalała literatura i kinematografia Zachodu, to akurat nas opętał rock and roll i Bill Haley & His Comets, to akurat o naszych „prywatkach” śpiewa Wojtek Gąsowski, to my akurat siedzieliśmy w „piwnicach” (w Krakowie pod Baranami i pod Jaszczurami, a w całej Polsce - w modnych piwnicznych lokalach), to my akurat entuzjazmowaliśmy się Grotowskim i Kantorem itd. itp... ..czyli ja i moi znajomi, bo Seniuk - nie; ona, jak wynika z książki, w tym nie uczestniczyła, pilnowana do 28 roku życia przez tatusia..
Żadne wydarzenia kulturalne czy społeczno – polityczne nie znalazły miejsca w jej wspomnieniach. I co z tego, ze Matka z Córką sobie gaworzą o duperelach, skoro spragniony opisów artystycznego życia, anegdot, ciekawostek i plotek, czytelnik, pozostaje nieusatysfakcjonowany.
Nie czepiam się nieścisłości w przedstawianiu szczegółów życia w PRL, bo wykazane już wady wystarczają, bym dał 2 gwiazdki, (jak wspomnianej książce Michnikowskich), mimo, wielkiej mojej sympatii do aktorki, a szczególnie do roli Madzi, żony inżyniera Karwowskiego.
Skoro „Anna Seniuk nie lubi opowiadać o sobie...:” - to po co ta książka?
Sunday, 30 July 2017
Witold GOMBROWICZ - "Pornografia"
Witold GOMBROWICZ - "Pornografia"
Wyświetlony wczoraj w ITVN (TVN z Chicago) film Kolskiego "Pornografia" (z nielubianym przeze mnie Majchrzakiem), przypomniał mnie o braku mojej recenzji tego arcydzieła na LC, a po przeczytaniu innych recenzji, uważam, że najlepszą moją ripostą będzie sam Gombrowicz, którego opinie z "Dziennika 1967 -69" adaptuję wedle własnych potrzeb.
Na stronach 67-68, a rozmowie z Dominikiem de Roux, Gombrowicz mówi o zabójstwie Skuziaka:
"...Dlaczego Fryderyk zabija go? On go zabija zupełnie tak samo, jak wrzucamy do zupy kawałek mięsa: żeby zupa była smaczniejsza. On chce sobie zaprawić zupę młodym i zamordowanym, potrzebny mu smak młodej śmierci. Działa jak reżyser... ...Ten młody jest na uboczu, pęta się nie wiadomo po co, trzeba go włączyć w sytuację. Jak? Zabić. To jeden więcej rym w tym poemacie. Ale „rym dla rymu”, bez żadnego uzasadnienia....”
Szerokie omówienie znajduję w dalszej rozmowie na stronach 117 – 128:
„....Rok 1955... ..nowy utwór, powieść, którą nazwałem „Pornografią”. Wtedy był to tytuł nie taki zły, dziś wobec nadmiaru pornografii stał się banalny i w kilku językach zmieniono go na „Uwiedzenie”...
...Bohater tej powieści, Fryderyk, jest Krzysztofem Kolumbem, wyruszającym na odkrycie lądów nieznanych. Czego szuka? Tej właśnie nowej piękności i nowej poezji, utajonych pomiędzy dorosłym a chłopcem. To poeta o wielkiej, krańcowej świadomości, takim go chciałem mieć w powieści. Ale jakże trudno porozumieć się w dzisiejszych czasach! Niektórzy krytycy ujrzeli w nim szatana, ni mniej, ni więcej, a znów inni - Anglosasi przeważnie - zadowolili się naklejką bardziej trywialną, voyeur (podglądacz - przyp. mój). Mój Fryderyk nie jest ani szatanem, ani voyeur'em, natomiast ma w sobie coś z reżysera...... .....My, Fryderyk i ja, dwóch starszych panów, ujrzeliśmy parkę, chłopca i dziewczynę, jakby stworzonych dla siebie, skutych wzajemnym, bijącym w oczy, sex appeal'em. Ale oni jakby o tym nie wiedzieli, tonie to jakoś w ich młodzieńczym nieurzeczywistnieniu (nieumiejętność właściwa wiekowi). Nas, starszych, korci to i podnieca, chcielibyśmy aby urok się ucieleśnił. I ostrożnie, z zachowaniem pozorów, zaczynamy im dopomagać. Na nic nasze zabiegi, rozbijają sie one o tę fazę przedświtu, wstępną, o ten ich przedpokój bytu.
A dalej? Pomińmy chytre podstępy Rajfura – Reżysera (który jest także Voyeur'em, ale voyeur'em – poetą). Dymy bijące z tego uroczyska coraz bardziej nas odurzają, aż w końcu, rozpaleni ich obojętnością, odkrywamy, że w braku zespolenia fizycznego grzech, grzech wspólny, jej i jego, może ich połączyć i - o, radości - nawet nas z nimi złączyć, mimo różnicy wieku.
W końcu wytwarza się taka sytuacja (w tej powieści, rzuconej na krwawe tło Polski wojennej, przez Niemców zgwałconej), że my, Dorośli, mamy zabić pewnego wybitnego członek podziemnej organizacji, walczącej z Niemcami, który załamał się i może zdradzić. Czyn przerastający siły nas, dorosłych, wiedzących czym jest śmierć, nas, świadomych, nas, poważnych. Ale ktoś lekki dokona go lekko - i chłopcu powierzamy to morderstwo, które w jego rękach stanie się chłopięce.
Fryderyk organizuje tę zbrodnię młodzieńczą wciągając w nią i dziewczynę, ten grzech wspólny, dorosło – młody, który nas zespoli. A w ostatniej chwili Rajfur – Reżyser nie wiedząc jak włączyć w to innego chłopca, który się pęta nie zatrudniony na boku, po prostu zabija go. Aby lepiej smakowało, żeby zupa była lepsza z tym kawałkiem młodego mięsa dodatkowym, żeby wzmocnić ta zakrwawioną chłopięcością chłopięcość tamtego, rówieśnika...
Rozpaczliwa walka dojrzałej woli urzeczywistnienia z ową odciążającą właściwością młodości, lekkiej, lekkomyślnej, nieodpowiedzialnej. Wola tym silniejsza, im bardziej to, w co uderza, nie stawia oporu. Ale słabość silniejsza jest od siły. I w samym finale siedemnastoletnia lekkość odbiera wagę zbrodniom, grzechom, powieść kończy się nieurzeczywistnieniem....”.
Proszę mnie wybaczyć długi cytat, lecz wydaje mnie się on ciekawszy od czegokolwiek, co bym sam wymyślił. Na koniec przypominam istotna przestrogę Gombrowicza („Dziennik 1967-69, s.177):
„Strzeżcie się niedojrzałości, utajonej w sercu waszej dojrzałości”
Wyświetlony wczoraj w ITVN (TVN z Chicago) film Kolskiego "Pornografia" (z nielubianym przeze mnie Majchrzakiem), przypomniał mnie o braku mojej recenzji tego arcydzieła na LC, a po przeczytaniu innych recenzji, uważam, że najlepszą moją ripostą będzie sam Gombrowicz, którego opinie z "Dziennika 1967 -69" adaptuję wedle własnych potrzeb.
Na stronach 67-68, a rozmowie z Dominikiem de Roux, Gombrowicz mówi o zabójstwie Skuziaka:
"...Dlaczego Fryderyk zabija go? On go zabija zupełnie tak samo, jak wrzucamy do zupy kawałek mięsa: żeby zupa była smaczniejsza. On chce sobie zaprawić zupę młodym i zamordowanym, potrzebny mu smak młodej śmierci. Działa jak reżyser... ...Ten młody jest na uboczu, pęta się nie wiadomo po co, trzeba go włączyć w sytuację. Jak? Zabić. To jeden więcej rym w tym poemacie. Ale „rym dla rymu”, bez żadnego uzasadnienia....”
Szerokie omówienie znajduję w dalszej rozmowie na stronach 117 – 128:
„....Rok 1955... ..nowy utwór, powieść, którą nazwałem „Pornografią”. Wtedy był to tytuł nie taki zły, dziś wobec nadmiaru pornografii stał się banalny i w kilku językach zmieniono go na „Uwiedzenie”...
...Bohater tej powieści, Fryderyk, jest Krzysztofem Kolumbem, wyruszającym na odkrycie lądów nieznanych. Czego szuka? Tej właśnie nowej piękności i nowej poezji, utajonych pomiędzy dorosłym a chłopcem. To poeta o wielkiej, krańcowej świadomości, takim go chciałem mieć w powieści. Ale jakże trudno porozumieć się w dzisiejszych czasach! Niektórzy krytycy ujrzeli w nim szatana, ni mniej, ni więcej, a znów inni - Anglosasi przeważnie - zadowolili się naklejką bardziej trywialną, voyeur (podglądacz - przyp. mój). Mój Fryderyk nie jest ani szatanem, ani voyeur'em, natomiast ma w sobie coś z reżysera...... .....My, Fryderyk i ja, dwóch starszych panów, ujrzeliśmy parkę, chłopca i dziewczynę, jakby stworzonych dla siebie, skutych wzajemnym, bijącym w oczy, sex appeal'em. Ale oni jakby o tym nie wiedzieli, tonie to jakoś w ich młodzieńczym nieurzeczywistnieniu (nieumiejętność właściwa wiekowi). Nas, starszych, korci to i podnieca, chcielibyśmy aby urok się ucieleśnił. I ostrożnie, z zachowaniem pozorów, zaczynamy im dopomagać. Na nic nasze zabiegi, rozbijają sie one o tę fazę przedświtu, wstępną, o ten ich przedpokój bytu.
A dalej? Pomińmy chytre podstępy Rajfura – Reżysera (który jest także Voyeur'em, ale voyeur'em – poetą). Dymy bijące z tego uroczyska coraz bardziej nas odurzają, aż w końcu, rozpaleni ich obojętnością, odkrywamy, że w braku zespolenia fizycznego grzech, grzech wspólny, jej i jego, może ich połączyć i - o, radości - nawet nas z nimi złączyć, mimo różnicy wieku.
W końcu wytwarza się taka sytuacja (w tej powieści, rzuconej na krwawe tło Polski wojennej, przez Niemców zgwałconej), że my, Dorośli, mamy zabić pewnego wybitnego członek podziemnej organizacji, walczącej z Niemcami, który załamał się i może zdradzić. Czyn przerastający siły nas, dorosłych, wiedzących czym jest śmierć, nas, świadomych, nas, poważnych. Ale ktoś lekki dokona go lekko - i chłopcu powierzamy to morderstwo, które w jego rękach stanie się chłopięce.
Fryderyk organizuje tę zbrodnię młodzieńczą wciągając w nią i dziewczynę, ten grzech wspólny, dorosło – młody, który nas zespoli. A w ostatniej chwili Rajfur – Reżyser nie wiedząc jak włączyć w to innego chłopca, który się pęta nie zatrudniony na boku, po prostu zabija go. Aby lepiej smakowało, żeby zupa była lepsza z tym kawałkiem młodego mięsa dodatkowym, żeby wzmocnić ta zakrwawioną chłopięcością chłopięcość tamtego, rówieśnika...
Rozpaczliwa walka dojrzałej woli urzeczywistnienia z ową odciążającą właściwością młodości, lekkiej, lekkomyślnej, nieodpowiedzialnej. Wola tym silniejsza, im bardziej to, w co uderza, nie stawia oporu. Ale słabość silniejsza jest od siły. I w samym finale siedemnastoletnia lekkość odbiera wagę zbrodniom, grzechom, powieść kończy się nieurzeczywistnieniem....”.
Proszę mnie wybaczyć długi cytat, lecz wydaje mnie się on ciekawszy od czegokolwiek, co bym sam wymyślił. Na koniec przypominam istotna przestrogę Gombrowicza („Dziennik 1967-69, s.177):
„Strzeżcie się niedojrzałości, utajonej w sercu waszej dojrzałości”
Saturday, 29 July 2017
Grzegorz UZDAŃSKI - "Wakacje"
Grzegorz UZDAŃSKI - "Wakacje"
Na https://przekroj.pl/autorzy/grzegorz-uzdanski znajduję:
"Urodził się w 1979 r. Nauczyciel filozofii i etyki w warszawskim Społecznym Gimnazjum nr 20 ,,Raszyńska”, autor strony Nowe wiersze sławnych poetów i powieści Wakacje (Wydawnictwo W.A.B., 2016). Śpiewa i pisze teksty w zespole Ryby, pisał też część tekstów na płyty zespołów Extra i Jerz Igor. Występuje w grupie improwizacji teatralnej Dobrze i grupie skeczowej Wszystko Będzie Dobrze.
Działał w Porozumieniu Kobiet 8 Marca przy organizacji warszawskich Manif. W 2015 r. pod kierunkiem profesora Jacka Migasińskiego obronił w IF UW pracę doktorską Płynność pojęć. Próba interpretacji ,,Sein und Zeit”. Mieszka w Warszawie...."
Natomiast na http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,17921291,Grzegorz_Uzdanski___nauczyciel_i_poeta_z_Facebooka_.html
czytam o przynoszących mu popularność pastiszach:
"...Poeta Grzegorz Uzdański, zamiast pisać do szuflady, założył stronę "Nowe wiersze sławnych poetów" na Facebooku i sam stał się sławny. Jego pastisze Tadeusza Różewicza, Wisławy Szymborskiej i Juliana Tuwima lubi już ponad 21 tysięcy fanów. A Grzesiek, gdy nie wymyśla wierszy, uczy etyki i filozofii w gimnazjum, śpiewa w zespole Ryby i chodzi na Manifę. Nam opowiada o szczerych wierszach, o tym, jak stara się zaciekawić gimnazjalistów, i o dorosłości...."
W recenzji wyręcza mnie ceniony profesjonalista Jarosław Czechowicz na: http://krytycznymokiem.blogspot.ca/2016/03/wakacje-grzegorz-uzdanski.html
Pisze on:
".....Uzdański napisał o poszukiwaniu pewnej wspólnej płaszczyzny porozumień i o historii, z której mamy wywnioskować, co kobiety dziedziczą w kolejnym pokoleniu, a czemu się sprzeciwiają, budując wokół siebie nieznośne napięcie. Autor literaturą uczynił strumienie świadomości i dialogi oparte na zasypywaniu się słowami – często absurdalnym, niekiedy maskującym nieśmiałość w zbliżeniu. Dodał do tego sporo cudzych słów bez cudzysłowu – od Słowackiego przez Eliota po Tuwima. Stworzył narrację, która stoi w miejscu..... ......Rozczarowanie „Wakacjami” bierze się stąd, że kolejna polska powieść o skomplikowanych więzach rodzinnych nie oferuje niczego nowego, żadnej odkrywczej tezy, żadnej zasadniczej wątpliwości. To podążanie po pewnych śladach i zacieranie swoich. .."
Polecam gorąco całą recenzję Czechowicza, która temat wyczerpuje. Ja jednak dodam, że mimo, jak najsłuszniejszych uwag tego krytyka, uważam, że ten debiut Uzdańskiego świadczy o jego potencjalnych możliwościach i dlatego dla zachęty daję 6 gwiazdek.
Na https://przekroj.pl/autorzy/grzegorz-uzdanski znajduję:
"Urodził się w 1979 r. Nauczyciel filozofii i etyki w warszawskim Społecznym Gimnazjum nr 20 ,,Raszyńska”, autor strony Nowe wiersze sławnych poetów i powieści Wakacje (Wydawnictwo W.A.B., 2016). Śpiewa i pisze teksty w zespole Ryby, pisał też część tekstów na płyty zespołów Extra i Jerz Igor. Występuje w grupie improwizacji teatralnej Dobrze i grupie skeczowej Wszystko Będzie Dobrze.
Działał w Porozumieniu Kobiet 8 Marca przy organizacji warszawskich Manif. W 2015 r. pod kierunkiem profesora Jacka Migasińskiego obronił w IF UW pracę doktorską Płynność pojęć. Próba interpretacji ,,Sein und Zeit”. Mieszka w Warszawie...."
Natomiast na http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,17921291,Grzegorz_Uzdanski___nauczyciel_i_poeta_z_Facebooka_.html
czytam o przynoszących mu popularność pastiszach:
"...Poeta Grzegorz Uzdański, zamiast pisać do szuflady, założył stronę "Nowe wiersze sławnych poetów" na Facebooku i sam stał się sławny. Jego pastisze Tadeusza Różewicza, Wisławy Szymborskiej i Juliana Tuwima lubi już ponad 21 tysięcy fanów. A Grzesiek, gdy nie wymyśla wierszy, uczy etyki i filozofii w gimnazjum, śpiewa w zespole Ryby i chodzi na Manifę. Nam opowiada o szczerych wierszach, o tym, jak stara się zaciekawić gimnazjalistów, i o dorosłości...."
W recenzji wyręcza mnie ceniony profesjonalista Jarosław Czechowicz na: http://krytycznymokiem.blogspot.ca/2016/03/wakacje-grzegorz-uzdanski.html
Pisze on:
".....Uzdański napisał o poszukiwaniu pewnej wspólnej płaszczyzny porozumień i o historii, z której mamy wywnioskować, co kobiety dziedziczą w kolejnym pokoleniu, a czemu się sprzeciwiają, budując wokół siebie nieznośne napięcie. Autor literaturą uczynił strumienie świadomości i dialogi oparte na zasypywaniu się słowami – często absurdalnym, niekiedy maskującym nieśmiałość w zbliżeniu. Dodał do tego sporo cudzych słów bez cudzysłowu – od Słowackiego przez Eliota po Tuwima. Stworzył narrację, która stoi w miejscu..... ......Rozczarowanie „Wakacjami” bierze się stąd, że kolejna polska powieść o skomplikowanych więzach rodzinnych nie oferuje niczego nowego, żadnej odkrywczej tezy, żadnej zasadniczej wątpliwości. To podążanie po pewnych śladach i zacieranie swoich. .."
Polecam gorąco całą recenzję Czechowicza, która temat wyczerpuje. Ja jednak dodam, że mimo, jak najsłuszniejszych uwag tego krytyka, uważam, że ten debiut Uzdańskiego świadczy o jego potencjalnych możliwościach i dlatego dla zachęty daję 6 gwiazdek.
Friday, 28 July 2017
Maciej Wasielewski - "Jutro przypłynie królowa"
Maciej WASIELEWSKI - "Jutro przypłynie królowa"
Maciej Wasielewski (ur. 1982) zadebiutował "Opowieściami z Wysp Owczych" (2011), a omawianą wydał w 2013 i na LC otrzymał 7,12 (1565 ocen i 213 opinii). To ładny wynik.
Przed lekturą polecam Wikipedie na temat Wysp Pitcairn:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Pitcairn
Istotny fragment:
"....Na przełomie wieków XX i XXI na jaw wyszły zwyczaje seksualne społeczności Pitcairnu, jak również Norfolku, których mieszkańcy bronią jako zgodnych z tradycją polinezyjską, ale z punktu widzenia prawa brytyjskiego są uznawane za pedofilię. Według niektórych komentatorów burzliwe początki tej społeczności również miały wpływ na stosunek do seksualności. Odkrycie to doprowadziło do wielkiego procesu karnego w 2004 roku i przyczyniło się do dalszej izolacji wyspy... ..W 2004 roku siedmiu mężczyzn z Pitcairn, w tym Steve Christian, burmistrz wyspy, zostało oskarżonych o przestępstwa seksualne dotyczące wykorzystywania nieletnich...."
Reportaż z Wyspy Wasielewski zaczyna tak:
".....Obecnie na Pitcairn żyje sześćdziesiąt osób. Wybierają władze lokalne, które działają na podstawie odrębnej konstytucji i angielskiej Karty praw. Mieszkańcy wyspy mają obywatelstwo Wielkiej Brytanii, mogą korzystać z praw przysługujących obywatelom Unii Europejskiej..."
Już sam temat pobudza moją ciekawość, a przyjemny, lekko ironiczny styl autora czyni lekturę "lekką, łatwą i przyjemną". Np kodeks karny:
"....Jeśli pies zagryzie udomowioną kozę, to opiekun psa uiszcza grzywnę. Połowę przekazuje właścicielowi kozy, połowę temu, kto wskazał psa.
Jeśli dziecko zabije kota, zostaje poddane karze cielesnej. Dorosły za to samo przewinienie uiszcza grzywnę. Musi też samodzielnie wyłapać dwadzieścia szczurów...."
Udane; czekam na nastepne reportaże, na razie 7 gwiazdek. (tylko, bo temat poniekąd niepoważny)
Maciej Wasielewski (ur. 1982) zadebiutował "Opowieściami z Wysp Owczych" (2011), a omawianą wydał w 2013 i na LC otrzymał 7,12 (1565 ocen i 213 opinii). To ładny wynik.
Przed lekturą polecam Wikipedie na temat Wysp Pitcairn:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Pitcairn
Istotny fragment:
"....Na przełomie wieków XX i XXI na jaw wyszły zwyczaje seksualne społeczności Pitcairnu, jak również Norfolku, których mieszkańcy bronią jako zgodnych z tradycją polinezyjską, ale z punktu widzenia prawa brytyjskiego są uznawane za pedofilię. Według niektórych komentatorów burzliwe początki tej społeczności również miały wpływ na stosunek do seksualności. Odkrycie to doprowadziło do wielkiego procesu karnego w 2004 roku i przyczyniło się do dalszej izolacji wyspy... ..W 2004 roku siedmiu mężczyzn z Pitcairn, w tym Steve Christian, burmistrz wyspy, zostało oskarżonych o przestępstwa seksualne dotyczące wykorzystywania nieletnich...."
Reportaż z Wyspy Wasielewski zaczyna tak:
".....Obecnie na Pitcairn żyje sześćdziesiąt osób. Wybierają władze lokalne, które działają na podstawie odrębnej konstytucji i angielskiej Karty praw. Mieszkańcy wyspy mają obywatelstwo Wielkiej Brytanii, mogą korzystać z praw przysługujących obywatelom Unii Europejskiej..."
Już sam temat pobudza moją ciekawość, a przyjemny, lekko ironiczny styl autora czyni lekturę "lekką, łatwą i przyjemną". Np kodeks karny:
"....Jeśli pies zagryzie udomowioną kozę, to opiekun psa uiszcza grzywnę. Połowę przekazuje właścicielowi kozy, połowę temu, kto wskazał psa.
Jeśli dziecko zabije kota, zostaje poddane karze cielesnej. Dorosły za to samo przewinienie uiszcza grzywnę. Musi też samodzielnie wyłapać dwadzieścia szczurów...."
Udane; czekam na nastepne reportaże, na razie 7 gwiazdek. (tylko, bo temat poniekąd niepoważny)
Thursday, 27 July 2017
Anna MULCZYŃSKA - "Powrót na Staromiejską"
Anna MULCZYŃSKA - "Powrót na Staromiejską"
Ta i poprzednia (Wilczyńskiej) pochodzą z Biblioteki w Toronto, a recenzuję je by wykazać jak Polska troszczy się o rozwój intelektualny Polonii. Szczęśliwie w tym przypadku nie muszę się wysilać, bo wyręczyła mnie na LC "WMagdalena":
"Rzadko mi się zdarza poddać się i nie przeczytać książki do końca. W przypadku "Powrotu na Staromiejską" naprawdę miałam szczere chęci, dałam książce szansę, niestety przy 126 stronie kiedy umierałam z nudy, wykazywałam totalny brak zainteresowania dzierganiem z kordonka, szyciem amerykański kołder, tkaniem serwetek oraz szlaczkiem krzyżykowym poddałam się. Tyle ciekawych książek leży na półce, szkoda czasu na strasznie banalną książkę w której autorka za wszelką cenę chce się popisać znajomością robótek ręcznych i niestety zapomniała, że dobra książka powinna posiadać ciekawą fabułę."
W odróżnieniu od niej zdarza mnie się często nie przeczytać książki do końca, bo stary jestem, więc cenię czas; tym razem chciałem być lepszy i dojechałem do 127 strony, a do tego nie daję pały, a 3 gwiazdki.
Ta i poprzednia (Wilczyńskiej) pochodzą z Biblioteki w Toronto, a recenzuję je by wykazać jak Polska troszczy się o rozwój intelektualny Polonii. Szczęśliwie w tym przypadku nie muszę się wysilać, bo wyręczyła mnie na LC "WMagdalena":
"Rzadko mi się zdarza poddać się i nie przeczytać książki do końca. W przypadku "Powrotu na Staromiejską" naprawdę miałam szczere chęci, dałam książce szansę, niestety przy 126 stronie kiedy umierałam z nudy, wykazywałam totalny brak zainteresowania dzierganiem z kordonka, szyciem amerykański kołder, tkaniem serwetek oraz szlaczkiem krzyżykowym poddałam się. Tyle ciekawych książek leży na półce, szkoda czasu na strasznie banalną książkę w której autorka za wszelką cenę chce się popisać znajomością robótek ręcznych i niestety zapomniała, że dobra książka powinna posiadać ciekawą fabułę."
W odróżnieniu od niej zdarza mnie się często nie przeczytać książki do końca, bo stary jestem, więc cenię czas; tym razem chciałem być lepszy i dojechałem do 127 strony, a do tego nie daję pały, a 3 gwiazdki.
Karolina WILCZYŃSKA - "Jeszcze raz, Nataszo"
Karolina WILCZYŃSKA - "Jeszcze raz, Nataszo"
Karolina Wilczyńska (ur.1973), ma na LC 19 książek, a za tą dostała 7.07 (236 ocen i 64 opinie). To ja z wyrażania odmiennej opinii rezygnuję, bo znowu się komuś narażę. Powiem tylko, że sztuką jest wymyślić taki banał, podać w nieciekawej formie i zdobyć tyle pozytywnych recenzji.
Czytelnicy czytają książki, jedni takie drudzy śmakie, ale czytają. Bohaterka tej powieści, córka profesora medycyny, próżna i przekonana o swojej "lepszości" książek nie czyta, czasopism też nie; nie ma pojęcia o rzeczywistości w jakiej żyje; od małego ciągnie ją do nizin: do chłopaka pomagającego w warsztacie samochodowym czy do pracy na zmywaku, aż w końcu do cwaniaczka , karierowicza; żadnych zainteresowań intelektualnych, koleżanka chodzi do teatru, by się pokazać, a Dorota z mężem była w kinie na "Młodych wilkach". Po trzydziestce chciałaby mieć dziecko; nie udaje się, a mąż odchodzi. Dorota nie zauważyła nawet, że od lat nie miała seksu z mężem. To czemu się dziwi?
Autorka kończy książkę słowami:
"- Spróbuj jeszcze raz, Nataszo!"
Nie rozumiem, bo co ma spróbować porzucona czterdziestoletnia alkoholiczka pozbawiona jakichkolwiek uczuć wyższych, o czym świadczą sceny z życia rodzinnego.
Nie odkryłem co autorka chciała mnie przekazać, więc żałuję zmarnowanego czasu na te bzdety.
Jedni piszą, drudzy czytają, życie ucieka. Your choice!
Karolina Wilczyńska (ur.1973), ma na LC 19 książek, a za tą dostała 7.07 (236 ocen i 64 opinie). To ja z wyrażania odmiennej opinii rezygnuję, bo znowu się komuś narażę. Powiem tylko, że sztuką jest wymyślić taki banał, podać w nieciekawej formie i zdobyć tyle pozytywnych recenzji.
Czytelnicy czytają książki, jedni takie drudzy śmakie, ale czytają. Bohaterka tej powieści, córka profesora medycyny, próżna i przekonana o swojej "lepszości" książek nie czyta, czasopism też nie; nie ma pojęcia o rzeczywistości w jakiej żyje; od małego ciągnie ją do nizin: do chłopaka pomagającego w warsztacie samochodowym czy do pracy na zmywaku, aż w końcu do cwaniaczka , karierowicza; żadnych zainteresowań intelektualnych, koleżanka chodzi do teatru, by się pokazać, a Dorota z mężem była w kinie na "Młodych wilkach". Po trzydziestce chciałaby mieć dziecko; nie udaje się, a mąż odchodzi. Dorota nie zauważyła nawet, że od lat nie miała seksu z mężem. To czemu się dziwi?
Autorka kończy książkę słowami:
"- Spróbuj jeszcze raz, Nataszo!"
Nie rozumiem, bo co ma spróbować porzucona czterdziestoletnia alkoholiczka pozbawiona jakichkolwiek uczuć wyższych, o czym świadczą sceny z życia rodzinnego.
Nie odkryłem co autorka chciała mnie przekazać, więc żałuję zmarnowanego czasu na te bzdety.
Jedni piszą, drudzy czytają, życie ucieka. Your choice!
Joanna CHMIELEWSKA - "Krokodyl z Kraju Karoliny"
Joanna CHMIELEWSKA - "Krokodyl z kraju Karoliny"
Chmielewska w dużej formie, a zresztą w jakiej by nie była, to z zasady ma u mnie "10", bo jest niepowtarzalna i super inteligentna. Jej błyskotliwe skojarzenia i wynikające stąd absurdalne przeskoki z tematu na temat bawiły mnie i bawią nawet więcej niż limeryki Szymborskiej.
Jak jej nie kochać, gdy pisze (s.28 – e-book)"
"..... Jak wiadomo, zwyczaj odprowadzania gości wziął się nie tylko stąd, że w starych zamczyskach mogli zabłądzić, ale też i z obaw gospodarzy, że coś rąbną po drodze...."
czy (s. 42):
".....Musiałam dotknąć jej ręki, bo inaczej całe życie miałabym obawy, że ją pogrzebali żywą. Rzeczywiście, była martwa... "
Jeżeli kogoś to nie bawi, to jest malkontentem i winien trzymać się z dala od nas (mnie i Chmielewskiej). A mnie , mimo 126 chorób, ta lektura wprowadziła w wyborny humor, tylko brzucho mnie boli ze śmiechu. Resztę czytajta sami!!!
Chmielewska w dużej formie, a zresztą w jakiej by nie była, to z zasady ma u mnie "10", bo jest niepowtarzalna i super inteligentna. Jej błyskotliwe skojarzenia i wynikające stąd absurdalne przeskoki z tematu na temat bawiły mnie i bawią nawet więcej niż limeryki Szymborskiej.
Jak jej nie kochać, gdy pisze (s.28 – e-book)"
"..... Jak wiadomo, zwyczaj odprowadzania gości wziął się nie tylko stąd, że w starych zamczyskach mogli zabłądzić, ale też i z obaw gospodarzy, że coś rąbną po drodze...."
czy (s. 42):
".....Musiałam dotknąć jej ręki, bo inaczej całe życie miałabym obawy, że ją pogrzebali żywą. Rzeczywiście, była martwa... "
Jeżeli kogoś to nie bawi, to jest malkontentem i winien trzymać się z dala od nas (mnie i Chmielewskiej). A mnie , mimo 126 chorób, ta lektura wprowadziła w wyborny humor, tylko brzucho mnie boli ze śmiechu. Resztę czytajta sami!!!
Wednesday, 26 July 2017
Markus ZUSAK - "Posłaniec"
Markus ZUSAK - "Posłaniec"
Markus Zusak to autor "Złodziejki książek", którą byłem zachwycony (10 gwiazdek). "Posłaniec" jest o 3 lata młodszy (2002) i zdobył "the 2003 Book of the Year award from the Children's Book Council in Australia".
I słusznie, bo problem życia bez celu jest zawsze aktualny. Młodzi ludzie bez wyższych ambicji, którym życie przecieka między palcami, a ich przyjaźń jest powierzchowna i sprowadza się do wspólnego spędzania czasu, bez dzielenia się swoimi problemami. Bo jedynym prawdziwym przyjacielem głównego bohatera Eda, jest stary, w dodatku niemożebnie śmierdzący pies Odźwierny.
A mój guru ks. Józef Tischner nauczał, że człowiek realizuje się przez drugiego człowieka. I o tym jest ta książka. Ed Kennedy zmienia swoją psychikę, swoją osobowość podczas zleconych działań na rzecz innych ludzi. Samorealizuje się poprzez drugiego człowieka, nie bacząc na przykre osobiste doznania towarzyszące tej aktywności. Po doświadczeniach zdobytych w pomocy obcym ludziom, kolejne zadania dotyczą coraz bliższych ludzi: matki, przyjaciół i w finale samego siebie, bo aby samemu sobie pomóc konieczne było pozbycie się egotyzmu w trakcie empatii okazanej innym.
Bardzo dobra książka tchnąca optymizmem, o czym świadczą słowa skierowane do naszego bohatera, na ostatniej stronie:
„A jeżeli facet taki jak ty potrafi się podnieść i zrobić to, co ty zrobiłeś dla tych ludzi, to może każdy będzie w stanie. Może każdy zdoła się wznieść ponad swoje ograniczenia”.
Świetna książka, mądra, dojrzała psychologiczne dla wszystkich czytelników, bez względu na wiek, a gwiazdek 8, by odróżnić od rewelacyjnej "Złodziejki książek". Ciekawe co jeszcze Zusak napisze.
Markus Zusak to autor "Złodziejki książek", którą byłem zachwycony (10 gwiazdek). "Posłaniec" jest o 3 lata młodszy (2002) i zdobył "the 2003 Book of the Year award from the Children's Book Council in Australia".
I słusznie, bo problem życia bez celu jest zawsze aktualny. Młodzi ludzie bez wyższych ambicji, którym życie przecieka między palcami, a ich przyjaźń jest powierzchowna i sprowadza się do wspólnego spędzania czasu, bez dzielenia się swoimi problemami. Bo jedynym prawdziwym przyjacielem głównego bohatera Eda, jest stary, w dodatku niemożebnie śmierdzący pies Odźwierny.
A mój guru ks. Józef Tischner nauczał, że człowiek realizuje się przez drugiego człowieka. I o tym jest ta książka. Ed Kennedy zmienia swoją psychikę, swoją osobowość podczas zleconych działań na rzecz innych ludzi. Samorealizuje się poprzez drugiego człowieka, nie bacząc na przykre osobiste doznania towarzyszące tej aktywności. Po doświadczeniach zdobytych w pomocy obcym ludziom, kolejne zadania dotyczą coraz bliższych ludzi: matki, przyjaciół i w finale samego siebie, bo aby samemu sobie pomóc konieczne było pozbycie się egotyzmu w trakcie empatii okazanej innym.
Bardzo dobra książka tchnąca optymizmem, o czym świadczą słowa skierowane do naszego bohatera, na ostatniej stronie:
„A jeżeli facet taki jak ty potrafi się podnieść i zrobić to, co ty zrobiłeś dla tych ludzi, to może każdy będzie w stanie. Może każdy zdoła się wznieść ponad swoje ograniczenia”.
Świetna książka, mądra, dojrzała psychologiczne dla wszystkich czytelników, bez względu na wiek, a gwiazdek 8, by odróżnić od rewelacyjnej "Złodziejki książek". Ciekawe co jeszcze Zusak napisze.
Tuesday, 25 July 2017
Oscar WILDE - "Portret Doriana Graya"
Oscar WILDE - "Portret Doriana Graya"
Oscar Wilde (1854 – 1900) - irlandzki poeta, prozaik, dramatopisarz, filolog klasyczny, przedstawiciel modernistycznego estetyzmu, do tego filozof i homoseksualista, lecz przede wszystkim autor autobiograficznego (w sensie psychologicznym), omawianego właśnie, thrillera. Na LC ma on 7,77 (9931 ocen i 657 opinii) i jest szeroko (i całkiem dobrze) omówiony w Wikipedii pod adresem:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Portret_Doriana_Graya
Rozkoszując nim się ponownie po 60 latach, przeżywałem emocje jeszcze większe niż za pierwszym razem. Skończywszy lekturę, zasiadłem do recenzji i okazało się, że to zadanie mnie przerasta. Ponadto nie widzę potrzeby jej pisania, bo z jednej strony takowych jest aż za dużo, a z drugiej - odradzam Państwu czytanie jakiejkolwiek z nich. Dlaczego ? Bo to jest tak osobiste przeżycie, jak kontakt z poezją, której z zasady, z tej właśnie przyczyny, nie recenzuję. Zamiast czytania recenzji, radzę powrót do dzieła po kilku dniach by przy ponownej lekturze lepiej ją przyswoić.
Nie podlega dyskusji, że to arcydzieło, zaliczone oczywiście do klasyki, zubożone wskutek ówczesnej homofobii, zmuszającej autora do pewnych cięć i niedomówień, o których można przeczytać pod podanym wyżej adresem w Wikipedii.
LEKTURA , mimo, że OBOWIĄZKOWA, to wielce ATRAKCYJNA. Gwiazdek 10. I
Oscar Wilde (1854 – 1900) - irlandzki poeta, prozaik, dramatopisarz, filolog klasyczny, przedstawiciel modernistycznego estetyzmu, do tego filozof i homoseksualista, lecz przede wszystkim autor autobiograficznego (w sensie psychologicznym), omawianego właśnie, thrillera. Na LC ma on 7,77 (9931 ocen i 657 opinii) i jest szeroko (i całkiem dobrze) omówiony w Wikipedii pod adresem:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Portret_Doriana_Graya
Rozkoszując nim się ponownie po 60 latach, przeżywałem emocje jeszcze większe niż za pierwszym razem. Skończywszy lekturę, zasiadłem do recenzji i okazało się, że to zadanie mnie przerasta. Ponadto nie widzę potrzeby jej pisania, bo z jednej strony takowych jest aż za dużo, a z drugiej - odradzam Państwu czytanie jakiejkolwiek z nich. Dlaczego ? Bo to jest tak osobiste przeżycie, jak kontakt z poezją, której z zasady, z tej właśnie przyczyny, nie recenzuję. Zamiast czytania recenzji, radzę powrót do dzieła po kilku dniach by przy ponownej lekturze lepiej ją przyswoić.
Nie podlega dyskusji, że to arcydzieło, zaliczone oczywiście do klasyki, zubożone wskutek ówczesnej homofobii, zmuszającej autora do pewnych cięć i niedomówień, o których można przeczytać pod podanym wyżej adresem w Wikipedii.
LEKTURA , mimo, że OBOWIĄZKOWA, to wielce ATRAKCYJNA. Gwiazdek 10. I
Simon BECKETT - "Zapisane w kościach"
Simon BECKETT - "Zapisane w kościach" dr David Hunter #2
Pierwszemu dałem 9 gwiazdek, a teraz 10, bo nie ma kiczowatego zakończenia. Na LC 7,82 (7917 ocen i 687 opinii), a ja nie mam nic do dodania. Po prostu, w swoim gatunku, - arcydzieło
Pierwszemu dałem 9 gwiazdek, a teraz 10, bo nie ma kiczowatego zakończenia. Na LC 7,82 (7917 ocen i 687 opinii), a ja nie mam nic do dodania. Po prostu, w swoim gatunku, - arcydzieło
Monday, 24 July 2017
Krzysztof SPADŁO - "Skazaniec" cz. 5
Krzysztof SPADŁO - "Skazaniec" cz. 5 Zawsze mnie kochaj
Cztery tomy przeczytałem z dużą przyjemnością, lecz teraz wchodzimy w epokę znaną mnie z autopsji; czy dalej będę autora chwalił?
No i sam się oszukałem, bo Ropuchowi zebrało się na wspomnienia z dzieciństwa, które nie było „sielskie, anielskie” i z młodości „chmurnej, durnej”. Nie znaczy to, by książka straciła swoje walory, ba!, nawet przeciwnie, gdyż wykazuje, że Spadło umie pisać równie ciekawie o życiu poza więzieniem.
Po przeczytaniu czterech siódmych powieści trafiam na uwagi Ropucha o roku 1963 i nie rozumiem jego zdziwienia, bo „dura lex, sed lex” (s. 407 - e-book):
„... Pamiętam takiego jednego młodzika, który dostał półtora roku za nielegalny handel obcą walutą. Kiedy o tym usłyszałem, pomyślałem, że świat naprawdę oszalał. Jak można było wlepić komuś półtora roku za handel dolarami?...”
Młodzi mogą nie wiedzieć, więc wyjaśniam: ze względu na niewymienialność polskiego złotego i ujemny bilans handlu zagranicznego, Polska potrzebowała dewiz i na rynku „cinkciarzy” tolerowani byli tylko współpracujący z Państwem tzn przy aktualnie korzystnym kursie, skupujący waluty dla niego. Spadło może nie wiedzieć, lecz stary kryminalista Ropuch dziwić się nie powinien.
Ten skok w przyszłość jest mało znaczący, bo oprócz wspomnień akcja przebiega głównie w latach 1945 – 1951. No i znowu jestem z lektury zadowolony, no i znowu będę czekał na następny tom, a przy tym sposobie gawędzenia, to ze trzy razy sytuacja się powtórzy.
Po kryzysie w poprzednim tomie, ten jest zdecydowanie lepszy, więc 8 gwiazdek śmiało mogę dać.
Cztery tomy przeczytałem z dużą przyjemnością, lecz teraz wchodzimy w epokę znaną mnie z autopsji; czy dalej będę autora chwalił?
No i sam się oszukałem, bo Ropuchowi zebrało się na wspomnienia z dzieciństwa, które nie było „sielskie, anielskie” i z młodości „chmurnej, durnej”. Nie znaczy to, by książka straciła swoje walory, ba!, nawet przeciwnie, gdyż wykazuje, że Spadło umie pisać równie ciekawie o życiu poza więzieniem.
Po przeczytaniu czterech siódmych powieści trafiam na uwagi Ropucha o roku 1963 i nie rozumiem jego zdziwienia, bo „dura lex, sed lex” (s. 407 - e-book):
„... Pamiętam takiego jednego młodzika, który dostał półtora roku za nielegalny handel obcą walutą. Kiedy o tym usłyszałem, pomyślałem, że świat naprawdę oszalał. Jak można było wlepić komuś półtora roku za handel dolarami?...”
Młodzi mogą nie wiedzieć, więc wyjaśniam: ze względu na niewymienialność polskiego złotego i ujemny bilans handlu zagranicznego, Polska potrzebowała dewiz i na rynku „cinkciarzy” tolerowani byli tylko współpracujący z Państwem tzn przy aktualnie korzystnym kursie, skupujący waluty dla niego. Spadło może nie wiedzieć, lecz stary kryminalista Ropuch dziwić się nie powinien.
Ten skok w przyszłość jest mało znaczący, bo oprócz wspomnień akcja przebiega głównie w latach 1945 – 1951. No i znowu jestem z lektury zadowolony, no i znowu będę czekał na następny tom, a przy tym sposobie gawędzenia, to ze trzy razy sytuacja się powtórzy.
Po kryzysie w poprzednim tomie, ten jest zdecydowanie lepszy, więc 8 gwiazdek śmiało mogę dać.
Sunday, 23 July 2017
Jo NESBO - "Czerwone gardło"
Jo NESBO - "Czerwone gardło"
To już moje piąte spotkanie z tym autorem. Dotychczasowe moje oceny wyglądaqją następująco:
"Syn" – 8; "Krew na śniegu" - 7; seria z Harry Hole: "Człowiek nietoperz" - 5; "Karaluchy" - 6. Ze względu na tendencję wzrostową ten obecnie omawiany, trzeci tom w tej serii, winien przynieść co najmniej 7 gwiazdek.
Zwięźle o książce na podstawie Wikipedii:
„Czerwone gardło - powieść kryminalna z 2000 roku.... ..Akcja rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych: w okresie II wojny światowej i współcześnie.. .. Śledztwo dotyczy początkowo przemyconego do Norwegii z RPA karabinu snajperskiego Märklin i stopniowo zatacza coraz szersze kręgi, wprowadzając czytelnika w świat norweskich neonazistów. Jednocześnie powieść odwołuje się do czasów wojennych i frontowych przeżyć grupy Norwegów walczących po stronie hitlerowskich Niemiec (m.in. Pod Leningradem). W powieści Harry Hole poznaje swoją przyszłą nieformalną partnerkę - Rakel Fauke, córkę Sindre Fauke, jednego z żołnierzy... ..Harry Hole jest pracownikiem.. ..norweskiej policji bezpieczeństwa, dokąd został przeniesiony z Wydziału Zabójstw komendy w Oslo, po niefortunnym postrzeleniu ochroniarza prezydenta Stanów Zjednoczonych, podczas wizyty tego polityka w Norwegii..... ....Tytuł nawiązuje do ubarwienia rudzika (pliszki czerwonogardłej), a jednocześnie do metody stosowanej przez mordercę w powieści (przecinanie tętnicy szyjnej)..."
A co ode mnie? Że - najlepsza z dotychczas przeze mnie przeczytanych, mimo za dużej objętości i koszmarnych nazwisk norweskich, które się mylą. 8 gwiazdek. I jeszcze jedno: zaskakujący opis warunków frontowych w 1942 roku.
To już moje piąte spotkanie z tym autorem. Dotychczasowe moje oceny wyglądaqją następująco:
"Syn" – 8; "Krew na śniegu" - 7; seria z Harry Hole: "Człowiek nietoperz" - 5; "Karaluchy" - 6. Ze względu na tendencję wzrostową ten obecnie omawiany, trzeci tom w tej serii, winien przynieść co najmniej 7 gwiazdek.
Zwięźle o książce na podstawie Wikipedii:
„Czerwone gardło - powieść kryminalna z 2000 roku.... ..Akcja rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych: w okresie II wojny światowej i współcześnie.. .. Śledztwo dotyczy początkowo przemyconego do Norwegii z RPA karabinu snajperskiego Märklin i stopniowo zatacza coraz szersze kręgi, wprowadzając czytelnika w świat norweskich neonazistów. Jednocześnie powieść odwołuje się do czasów wojennych i frontowych przeżyć grupy Norwegów walczących po stronie hitlerowskich Niemiec (m.in. Pod Leningradem). W powieści Harry Hole poznaje swoją przyszłą nieformalną partnerkę - Rakel Fauke, córkę Sindre Fauke, jednego z żołnierzy... ..Harry Hole jest pracownikiem.. ..norweskiej policji bezpieczeństwa, dokąd został przeniesiony z Wydziału Zabójstw komendy w Oslo, po niefortunnym postrzeleniu ochroniarza prezydenta Stanów Zjednoczonych, podczas wizyty tego polityka w Norwegii..... ....Tytuł nawiązuje do ubarwienia rudzika (pliszki czerwonogardłej), a jednocześnie do metody stosowanej przez mordercę w powieści (przecinanie tętnicy szyjnej)..."
A co ode mnie? Że - najlepsza z dotychczas przeze mnie przeczytanych, mimo za dużej objętości i koszmarnych nazwisk norweskich, które się mylą. 8 gwiazdek. I jeszcze jedno: zaskakujący opis warunków frontowych w 1942 roku.
Czy nauka i technika potrafią sprostać starożytnemu wezwaniu POZNAJ SAMEGO SIEBIE
Odpowiedź zweryfikowana w dniu 23.07. 2017
Konkurs Fundacji na rzecz myślenia im. Barbary Skargi zadał pytanie czy nauka i technika potrafią sprostać starożytnemu wezwaniu
POZNAJ SAMEGO SIEBIE
Oto moje TRZY GROSZE:
Napis GNOTHI SEAUTON umieszczony nad portykiem świątyni Apolla w Delfach przypisuje się jednemu z siedmiu mędrców greckich - Solonowi. Niestety, ostatni abiturienci znający grekę, należeli do pokolenia mego ojca; ja, rocznik 1943, miałem możliwość poznania tylko podstaw łaciny, przeto bliższe jest dla mnie COGNOSCE TE IPSUM. Bez względu jednak na różnorodność brzmienia w poszczególnych językach, sama treść wezwania wzbudza we mnie trwogę. Bo czyż Blaise Pascal nie powiedział, że „...poznanie człowieka rodzi rozpacz” ? A przecież jestem człowiekiem, i to najbliższym sobie.
Mimo to, podjąłem decyzję o przystąpieniu do pisania tego eseju, a ułatwiło mnie ją miłoszowskie „takiego traktatu młody człowiek nie napisze..”, jak najbardziej aktualne w tym przypadku, jako, że tylko „starczy” stan umożliwia (pod warunkiem bogatej i barwnej przeszłości), obok apriorycznego, poznanie aposterioryczne.
Zgodnie z wymogami eseju zaczynam od sformułowania tezy:
NAUKA I TECHNIKA NIE POTRAFIĄ SPROSTAĆ STAROŻYTNEMU WEZWANIU: „POZNAJ SAMEGO SIEBIE”; co gorsza, utrudniają realizację tego zamierzenia. Tak patronka fundacji, jak i wielu innych mądrych ludzi podkreślają,
„że wszystko, co... ..ważne, dawno zostało powiedziane,.. ..i że to co robimy, to na ogół powtarzanie rzeczy dawnych w zmodyfikowanym wedle obyczajów naszej cywilizacji języku” (Kołakowski).
Rozważania filozoficzne pozostawiam profesjonalistom, a sam ośmielam podzielić się spostrzeżeniami szarego człowieka.
Poważnym czynnikiem utrudniającym realizację tytułowego postulatu jest postęp cywilizacyjny, który skutkuje m.in. postępującym regresem epistolografii. Przecież do połowy XX wieku wszelkie osobiste refleksje znajdywały ujście, przede wszystkim, w listach kierowanych do, tak naprawdę, szerszego grona adresatów niż wymienieni na kopercie. Odnoszę często takie wrażenie, gdy znajduję w nich szczegóły niewątpliwie znane bezpośredniemu adresatowi. Drugą formą były dzienniki, pamiętniki, kroniki etc, w których zapisywano swoje przemyślenia, jak i przedstawiano rozterki dręczące duszę i umysł piszącego. Starania przedstawienia swoich myśli w formie pisemnej zmuszały do ich sprecyzowania i usystematyzowania, przez co były cenną drogą do lepszego poznania samego siebie.
W znaczącym stopniu odeszliśmy od pisania ręcznego, a przecież słowo drukowane (pisane na maszynie, komputerze etc) powoduje utratę, w jakiejś mierze, specyficznej indywidualności, „duszy” czy intymności. Ostatni „mohikanie”, prowadząc z najbliższymi korespondencję, posługują się piórem, umożliwiając głębsze odczytanie znaków graficznych. Wiąże się to również z tematem poznania siebie samego, gdyż odnalezione własne notatki sprzed lat, pisane ręcznie, wydają się bardzo bliskie, jakoś znajome, podczas, gdy te „wyprintowane” tchną obcością.
Postęp techniczny „pomniejszył” świat. W czasach mego dzieciństwa wyprawa z Saskiej Kępy do Wawra była poważnym przedsięwzięciem, a dla dziecka, jakim wtedy byłem – fascynującą przygodą, szczególnie ze względu na „ciuchcię”, pędzącą miejscami z prędkością 40 km/godz. Dzisiaj to prawie sąsiadujące dzielnice Warszawy, a podróż do Londynu trwa krócej niż wspomniana i budzi emocje równe zeru. Podobnie, wysłuchiwane komunikaty z „kołchoźnika” wzbudzały większe zainteresowanie niż nieskończona ilość bieżących informacji atakująca nas przez internet. Ten nadmiar bodźców powoduje nasze zobojętnienie, i w następstwie, zmniejsza skłonność do refleksji, a te przecież są kluczem do poznania samego siebie.
W sąsiedztwie mieszkała niepełnosprawna dziewczynka, którą, w pogodne dni, opiekunowie wystawiali na wózku inwalidzkim, przed kamienicę. Wszyscy ją znali, przejmowali się stanem jej zdrowia i specjalnie do niej podchodzili, by zamienić z nią parę słów, a dzieciarnia gromadnie ją oblegała i marzyła o przejażdżce jej wózkiem. Później, we wszystkich domach, rozmawiano o nieszczęśliwej dziewczynie i tak, w każdym mózgu „kodowała” się informacja o chorobie sąsiadki. Obecnie, poza chwalebnymi, dość licznymi, ale - wyjątkami, ogarnia nas znieczulica, gdyż ludzkie tragedie powszechnieją, ulegają marginalizacji, wskutek nadmiaru informacji o nich. Oglądanie telewizji przynosi nigdy niekończące się pasmo nieuleczalnych chorób, głodu i nędzy, na które przestajemy reagować. Dochodzi więc do paradoksu: im więcej informacji, tym mniej refleksji i mniej empatii, niezmiernie istotnej w zadumie nad własnym postępowaniem i swoim ego, id, superego.
Nadrzędnym czynnikiem jest czas, którego coraz bardziej nam brakuje, mimo udogodnień cywilizacyjnych i przedłużeniu życia, na przestrzeni zaledwie stu lat, o co najmniej jedną trzecią. Wczesna specjalizacja, „wyścig szczurów”, zanik życia rodzinnego, w tym wspólnych posiłków, stwarzających okazję do rozmowy, utrudniają nabywanie i rozwijanie „wartości humanistycznych”, a powszechna edukacja, coraz mniej skłania do myślenia, oceniając nabyte wiadomości „testami”.
Technika, umieszczona w tytułowym pytaniu, nie tylko więc nie „sprosta”, lecz wręcz utrudnia poznanie samego siebie. Zobaczmy więc, jak z drugim elementem pytania tj z nauką.
Rozwój nauk ścisłych rozważę na przykładzie mojej profesji tj chemii, której rozwój zdeterminował postęp we wszystkich dziedzinach życia. Gdy kończyłem studia w (pamiętnym) marcu 1968, nowością był NMR (nucleus magnetic resonance, obecnie znany jako MRI), a laser miały tylko laboratoria związane z wojskiem. Dziś oba urządzenia są dostępne w każdej nowoczesnej przychodni. Uczono nas o kilkunastu składnikach atomu, a dziś obowiązują teorie o niewyobrażalnej ilości cząsteczek, łącznie z supermodnym bozonem Higgsa. Spektrografię masową poznałem dopiero w 1995 r , gdy zachciało mnie się studiować w torontańskim Seneca College. Z dziedzin pokrewnych - określono genom człowieka; powszechnie identyfikuje się ludzi wg DNA itd itd. No i co z tego? Nauki ścisłe w żaden sposób nie mogą „sprostać” tytułowemu wezwaniu, bo nie leży ono w sferze ich działań. Może więc nauki humanistyczne?
Podobno pięć nazwisk wyznacza wielkie etapy filozofii: PLATON (onto-teologia), KANT (filozofia transcendentalna), HEGEL (rozum jako historia), BERGSON (czyste trwanie) i HEIDEGGER (fenomenologia bycia odróżnionego od bytu). Czy któryś z nich poznał samego siebie? Wątpię. Ale wielkich pozostawiam profesjonalistom, a ja wracam na ziemię.
Do podjęcia prób sprostania temu zadaniu upoważnieni, moim zdaniem, są tylko starcy, doświadczeni bogatym poznaniem aposteriorycznym. Ponadto tylko oni, a wśród nich – JA, mają na to czas i niezbędny, względny spokój. Do nowości naukowych podchodzą z rezerwą, a za zdobyczami techniki już nie nadążają. Teoretycznie więc możliwości są, lecz co z chęciami? I tu zaczynam poddawać w wątpliwość sens całego wypracowania, bo czy ja mam dosyć odwagi, by poznać samego siebie? Musiałbym przeanalizować swoje postępowanie w różnych chwilach życia, zweryfikować motywy, ocenić prawdziwość ówczesnej argumentacji czyli zdobyć się na totalny, samokrytyczny „rachunek sumienia”, przyznać się do błędów i umartwiać się odkrytą prawdą o sobie. A po jaką cholerę mnie to? Masochistą nie jestem i przeto rezygnuję z usiłowań poznania samego siebie.
Co do postawionego pytania, to nauka i technika nie sprostają, bo wprost zniechęcają do zajmowania się takimi pierdołami. Vita brevis, więc radujmy się nim i kochajmy je póki sił starcza.
Konkurs Fundacji na rzecz myślenia im. Barbary Skargi zadał pytanie czy nauka i technika potrafią sprostać starożytnemu wezwaniu
POZNAJ SAMEGO SIEBIE
Oto moje TRZY GROSZE:
Napis GNOTHI SEAUTON umieszczony nad portykiem świątyni Apolla w Delfach przypisuje się jednemu z siedmiu mędrców greckich - Solonowi. Niestety, ostatni abiturienci znający grekę, należeli do pokolenia mego ojca; ja, rocznik 1943, miałem możliwość poznania tylko podstaw łaciny, przeto bliższe jest dla mnie COGNOSCE TE IPSUM. Bez względu jednak na różnorodność brzmienia w poszczególnych językach, sama treść wezwania wzbudza we mnie trwogę. Bo czyż Blaise Pascal nie powiedział, że „...poznanie człowieka rodzi rozpacz” ? A przecież jestem człowiekiem, i to najbliższym sobie.
Mimo to, podjąłem decyzję o przystąpieniu do pisania tego eseju, a ułatwiło mnie ją miłoszowskie „takiego traktatu młody człowiek nie napisze..”, jak najbardziej aktualne w tym przypadku, jako, że tylko „starczy” stan umożliwia (pod warunkiem bogatej i barwnej przeszłości), obok apriorycznego, poznanie aposterioryczne.
Zgodnie z wymogami eseju zaczynam od sformułowania tezy:
NAUKA I TECHNIKA NIE POTRAFIĄ SPROSTAĆ STAROŻYTNEMU WEZWANIU: „POZNAJ SAMEGO SIEBIE”; co gorsza, utrudniają realizację tego zamierzenia. Tak patronka fundacji, jak i wielu innych mądrych ludzi podkreślają,
„że wszystko, co... ..ważne, dawno zostało powiedziane,.. ..i że to co robimy, to na ogół powtarzanie rzeczy dawnych w zmodyfikowanym wedle obyczajów naszej cywilizacji języku” (Kołakowski).
Rozważania filozoficzne pozostawiam profesjonalistom, a sam ośmielam podzielić się spostrzeżeniami szarego człowieka.
Poważnym czynnikiem utrudniającym realizację tytułowego postulatu jest postęp cywilizacyjny, który skutkuje m.in. postępującym regresem epistolografii. Przecież do połowy XX wieku wszelkie osobiste refleksje znajdywały ujście, przede wszystkim, w listach kierowanych do, tak naprawdę, szerszego grona adresatów niż wymienieni na kopercie. Odnoszę często takie wrażenie, gdy znajduję w nich szczegóły niewątpliwie znane bezpośredniemu adresatowi. Drugą formą były dzienniki, pamiętniki, kroniki etc, w których zapisywano swoje przemyślenia, jak i przedstawiano rozterki dręczące duszę i umysł piszącego. Starania przedstawienia swoich myśli w formie pisemnej zmuszały do ich sprecyzowania i usystematyzowania, przez co były cenną drogą do lepszego poznania samego siebie.
W znaczącym stopniu odeszliśmy od pisania ręcznego, a przecież słowo drukowane (pisane na maszynie, komputerze etc) powoduje utratę, w jakiejś mierze, specyficznej indywidualności, „duszy” czy intymności. Ostatni „mohikanie”, prowadząc z najbliższymi korespondencję, posługują się piórem, umożliwiając głębsze odczytanie znaków graficznych. Wiąże się to również z tematem poznania siebie samego, gdyż odnalezione własne notatki sprzed lat, pisane ręcznie, wydają się bardzo bliskie, jakoś znajome, podczas, gdy te „wyprintowane” tchną obcością.
Postęp techniczny „pomniejszył” świat. W czasach mego dzieciństwa wyprawa z Saskiej Kępy do Wawra była poważnym przedsięwzięciem, a dla dziecka, jakim wtedy byłem – fascynującą przygodą, szczególnie ze względu na „ciuchcię”, pędzącą miejscami z prędkością 40 km/godz. Dzisiaj to prawie sąsiadujące dzielnice Warszawy, a podróż do Londynu trwa krócej niż wspomniana i budzi emocje równe zeru. Podobnie, wysłuchiwane komunikaty z „kołchoźnika” wzbudzały większe zainteresowanie niż nieskończona ilość bieżących informacji atakująca nas przez internet. Ten nadmiar bodźców powoduje nasze zobojętnienie, i w następstwie, zmniejsza skłonność do refleksji, a te przecież są kluczem do poznania samego siebie.
W sąsiedztwie mieszkała niepełnosprawna dziewczynka, którą, w pogodne dni, opiekunowie wystawiali na wózku inwalidzkim, przed kamienicę. Wszyscy ją znali, przejmowali się stanem jej zdrowia i specjalnie do niej podchodzili, by zamienić z nią parę słów, a dzieciarnia gromadnie ją oblegała i marzyła o przejażdżce jej wózkiem. Później, we wszystkich domach, rozmawiano o nieszczęśliwej dziewczynie i tak, w każdym mózgu „kodowała” się informacja o chorobie sąsiadki. Obecnie, poza chwalebnymi, dość licznymi, ale - wyjątkami, ogarnia nas znieczulica, gdyż ludzkie tragedie powszechnieją, ulegają marginalizacji, wskutek nadmiaru informacji o nich. Oglądanie telewizji przynosi nigdy niekończące się pasmo nieuleczalnych chorób, głodu i nędzy, na które przestajemy reagować. Dochodzi więc do paradoksu: im więcej informacji, tym mniej refleksji i mniej empatii, niezmiernie istotnej w zadumie nad własnym postępowaniem i swoim ego, id, superego.
Nadrzędnym czynnikiem jest czas, którego coraz bardziej nam brakuje, mimo udogodnień cywilizacyjnych i przedłużeniu życia, na przestrzeni zaledwie stu lat, o co najmniej jedną trzecią. Wczesna specjalizacja, „wyścig szczurów”, zanik życia rodzinnego, w tym wspólnych posiłków, stwarzających okazję do rozmowy, utrudniają nabywanie i rozwijanie „wartości humanistycznych”, a powszechna edukacja, coraz mniej skłania do myślenia, oceniając nabyte wiadomości „testami”.
Technika, umieszczona w tytułowym pytaniu, nie tylko więc nie „sprosta”, lecz wręcz utrudnia poznanie samego siebie. Zobaczmy więc, jak z drugim elementem pytania tj z nauką.
Rozwój nauk ścisłych rozważę na przykładzie mojej profesji tj chemii, której rozwój zdeterminował postęp we wszystkich dziedzinach życia. Gdy kończyłem studia w (pamiętnym) marcu 1968, nowością był NMR (nucleus magnetic resonance, obecnie znany jako MRI), a laser miały tylko laboratoria związane z wojskiem. Dziś oba urządzenia są dostępne w każdej nowoczesnej przychodni. Uczono nas o kilkunastu składnikach atomu, a dziś obowiązują teorie o niewyobrażalnej ilości cząsteczek, łącznie z supermodnym bozonem Higgsa. Spektrografię masową poznałem dopiero w 1995 r , gdy zachciało mnie się studiować w torontańskim Seneca College. Z dziedzin pokrewnych - określono genom człowieka; powszechnie identyfikuje się ludzi wg DNA itd itd. No i co z tego? Nauki ścisłe w żaden sposób nie mogą „sprostać” tytułowemu wezwaniu, bo nie leży ono w sferze ich działań. Może więc nauki humanistyczne?
Podobno pięć nazwisk wyznacza wielkie etapy filozofii: PLATON (onto-teologia), KANT (filozofia transcendentalna), HEGEL (rozum jako historia), BERGSON (czyste trwanie) i HEIDEGGER (fenomenologia bycia odróżnionego od bytu). Czy któryś z nich poznał samego siebie? Wątpię. Ale wielkich pozostawiam profesjonalistom, a ja wracam na ziemię.
Do podjęcia prób sprostania temu zadaniu upoważnieni, moim zdaniem, są tylko starcy, doświadczeni bogatym poznaniem aposteriorycznym. Ponadto tylko oni, a wśród nich – JA, mają na to czas i niezbędny, względny spokój. Do nowości naukowych podchodzą z rezerwą, a za zdobyczami techniki już nie nadążają. Teoretycznie więc możliwości są, lecz co z chęciami? I tu zaczynam poddawać w wątpliwość sens całego wypracowania, bo czy ja mam dosyć odwagi, by poznać samego siebie? Musiałbym przeanalizować swoje postępowanie w różnych chwilach życia, zweryfikować motywy, ocenić prawdziwość ówczesnej argumentacji czyli zdobyć się na totalny, samokrytyczny „rachunek sumienia”, przyznać się do błędów i umartwiać się odkrytą prawdą o sobie. A po jaką cholerę mnie to? Masochistą nie jestem i przeto rezygnuję z usiłowań poznania samego siebie.
Co do postawionego pytania, to nauka i technika nie sprostają, bo wprost zniechęcają do zajmowania się takimi pierdołami. Vita brevis, więc radujmy się nim i kochajmy je póki sił starcza.
Friday, 21 July 2017
Katarzyna BONDA - "Lampiony"
Katarzyna BONDA - "Lampiony"
Katarzyna Bonda (ur. 1977) - to, (na podstawie Wikipedii) polska dziennikarka i scenarzystka białoruskiego, pisarka, autorka bestsellerowych powieści kryminalnych. Ma za sobą studia dziennikarskie na UW oraz scenopisarskie w PWSFTviT. Zadebiutowała w 2007 roku kryminałem "Sprawa Niny Frank". Wikipedia podaje jej 12 książek, w tym omawianą z 2016 r.
Na LC jest 13 pozycji, z których zaledwie cztery przekroczyły 7 gwiazdek. Omawiana ma najgorszą ocenę: 5,7 - 1568 głosami. Ilości czytelników można jej pozazdrościć, ale uwagi o "bestsellerowości", zarówno w Wikipedii, jak i w notkach redakcyjnych są mocno przesadzone.
Moje zastrzeżenia wyrażają fragmenty innych recenzentów z LC, które poniżej zamieszczam oraz objętość kryminału (640 stron !!!!!, wobec preferowane przeze mnie 250 – 300) oraz język (na paru stronach e-booka: 13,4 - "grzała jak skurwysyn"; 16,0 - "gdzie ty kurwa jesteś" oraz "obsikałam sobie kolana"; 18,5 - "gówniana sprawa", "szmaciarzu" oraz "zasrany bigamista".
Recenzenci pisali:
"veinyflower":
"...Szekspir to nie jest, to ma być rozrywka (chyba). Bonda przypomina w tej książce kobietę w supermarkecie chodzącą od stoiska do stoiska bez planu zakupów i kupującą na zasadzie: O! widzę to, kupię, O! tamto, przyda się, co tu jeszcze kupić, no muszę się przejść po całym sklepie, może o czymś zapominałam O! jeszcze to... A Powieść wygląda, jak koszyk z zakupami, a raczej wózek z zakupami, bo w koszyku zmieścić się tego nie da, może nawet przydałoby się wjechać do tego supermarketu od razu samochodem. przez zamknięte drzwi, z futryną i wrzucać to na chybił trafił te przypadkowe zakupy do bagażnika. Brrrrr!!!
Do tego ten język. Prosto ze śmietnika. Niby-śmieszny slang obszczymurków - pewnie rozśmieszył samą autorkę, ale mnie niespecjalnie. Bełkotliwość tego języka dodatkowo utrudnia śledzenie zabałaganionej fabuły.."
"emindflow":
"...Bardzo słabo wygląda ta powieść w warstwie fabularnej, a już naciągana historia o terrorystach czy płonącym mieście zupełnie mnie nie przekonuje. "Lampiony" to jeszcze jedna powieść Bondy kompletnie pozbawiona napięcia i emocji, przegadana, rozmieniona na drobne w dziesiątkach natrętnych niby-łodzianizmów oraz nieistotnych i mało wiarygodnych wątków...."
"Klotylda":
".....Książka reklamowana jako awanturnicza, z szybką akcją okazała się nudna, rozwleczona i praktycznie bez napięcia. Już się nie zastanawiam, dlaczego akurat tę Autorkę lansuje się, jako "Królową polskiego kryminału". Nie mam ochoty, zbyt mnie arcydzieła Pani Bondy wymęczyły. Kto chce niech czyta, ja pasuję. .."
"SzkockaKrata":
".....Za każdym razem, kiedy sięgam po książkę Katarzyny Bondy zachodzę w głowę, kto ośmielił się przyznać jej zaszczytny tytuł "Królowej polskiego kryminału". Bezczelność. I jawne kłamstwo. Wnioskując po lekturze jej ostatniego dzieła, królowa może i nie jest do końca naga, ale na pewno niekompletnie ubrana. W "Lampionach" wszystkiego jest za dużo. Autorka upycha w 600 stronicową powieść tyle wątków i tylu bohaterów, że aż boli głowa. ..."
"natkuss":
".....postać głównej bohaterki jest zupełnie nijaka. Przede wszystkim znika w tłumie postaci. Gdyby nie notka na okładce, że jest to książka o Saszy, mogłabym mieć problem z tym kto tu powinien grać pierwsze skrzypce. Załuska jako profiler, też nie popisała się za bardzo. Być może w poprzednich książkach zarysy jej pracy są lepiej przedstawione. Tutaj wygląda to jakby bawiła się zgadywanki.
Jestem zupełnie zniechęcona do sięgnięcia po kolejne książki."
"Krzysztof" - najlepsza zwięzła opinia, z którą się w 100% identyfikuję:
"Że użyję słowa, które w książce pojawia się, jak na mój gust, zdecydowanie zbyt często - co to k...a jest?"
Może mój pech, że trafiłem na najsłabszą książkę Bondy, lecz na ponowną próbę nie wiem czy znajdę czas. A ocena , jak u "Krzysztofa" - 2.
Katarzyna Bonda (ur. 1977) - to, (na podstawie Wikipedii) polska dziennikarka i scenarzystka białoruskiego, pisarka, autorka bestsellerowych powieści kryminalnych. Ma za sobą studia dziennikarskie na UW oraz scenopisarskie w PWSFTviT. Zadebiutowała w 2007 roku kryminałem "Sprawa Niny Frank". Wikipedia podaje jej 12 książek, w tym omawianą z 2016 r.
Na LC jest 13 pozycji, z których zaledwie cztery przekroczyły 7 gwiazdek. Omawiana ma najgorszą ocenę: 5,7 - 1568 głosami. Ilości czytelników można jej pozazdrościć, ale uwagi o "bestsellerowości", zarówno w Wikipedii, jak i w notkach redakcyjnych są mocno przesadzone.
Moje zastrzeżenia wyrażają fragmenty innych recenzentów z LC, które poniżej zamieszczam oraz objętość kryminału (640 stron !!!!!, wobec preferowane przeze mnie 250 – 300) oraz język (na paru stronach e-booka: 13,4 - "grzała jak skurwysyn"; 16,0 - "gdzie ty kurwa jesteś" oraz "obsikałam sobie kolana"; 18,5 - "gówniana sprawa", "szmaciarzu" oraz "zasrany bigamista".
Recenzenci pisali:
"veinyflower":
"...Szekspir to nie jest, to ma być rozrywka (chyba). Bonda przypomina w tej książce kobietę w supermarkecie chodzącą od stoiska do stoiska bez planu zakupów i kupującą na zasadzie: O! widzę to, kupię, O! tamto, przyda się, co tu jeszcze kupić, no muszę się przejść po całym sklepie, może o czymś zapominałam O! jeszcze to... A Powieść wygląda, jak koszyk z zakupami, a raczej wózek z zakupami, bo w koszyku zmieścić się tego nie da, może nawet przydałoby się wjechać do tego supermarketu od razu samochodem. przez zamknięte drzwi, z futryną i wrzucać to na chybił trafił te przypadkowe zakupy do bagażnika. Brrrrr!!!
Do tego ten język. Prosto ze śmietnika. Niby-śmieszny slang obszczymurków - pewnie rozśmieszył samą autorkę, ale mnie niespecjalnie. Bełkotliwość tego języka dodatkowo utrudnia śledzenie zabałaganionej fabuły.."
"emindflow":
"...Bardzo słabo wygląda ta powieść w warstwie fabularnej, a już naciągana historia o terrorystach czy płonącym mieście zupełnie mnie nie przekonuje. "Lampiony" to jeszcze jedna powieść Bondy kompletnie pozbawiona napięcia i emocji, przegadana, rozmieniona na drobne w dziesiątkach natrętnych niby-łodzianizmów oraz nieistotnych i mało wiarygodnych wątków...."
"Klotylda":
".....Książka reklamowana jako awanturnicza, z szybką akcją okazała się nudna, rozwleczona i praktycznie bez napięcia. Już się nie zastanawiam, dlaczego akurat tę Autorkę lansuje się, jako "Królową polskiego kryminału". Nie mam ochoty, zbyt mnie arcydzieła Pani Bondy wymęczyły. Kto chce niech czyta, ja pasuję. .."
"SzkockaKrata":
".....Za każdym razem, kiedy sięgam po książkę Katarzyny Bondy zachodzę w głowę, kto ośmielił się przyznać jej zaszczytny tytuł "Królowej polskiego kryminału". Bezczelność. I jawne kłamstwo. Wnioskując po lekturze jej ostatniego dzieła, królowa może i nie jest do końca naga, ale na pewno niekompletnie ubrana. W "Lampionach" wszystkiego jest za dużo. Autorka upycha w 600 stronicową powieść tyle wątków i tylu bohaterów, że aż boli głowa. ..."
"natkuss":
".....postać głównej bohaterki jest zupełnie nijaka. Przede wszystkim znika w tłumie postaci. Gdyby nie notka na okładce, że jest to książka o Saszy, mogłabym mieć problem z tym kto tu powinien grać pierwsze skrzypce. Załuska jako profiler, też nie popisała się za bardzo. Być może w poprzednich książkach zarysy jej pracy są lepiej przedstawione. Tutaj wygląda to jakby bawiła się zgadywanki.
Jestem zupełnie zniechęcona do sięgnięcia po kolejne książki."
"Krzysztof" - najlepsza zwięzła opinia, z którą się w 100% identyfikuję:
"Że użyję słowa, które w książce pojawia się, jak na mój gust, zdecydowanie zbyt często - co to k...a jest?"
Może mój pech, że trafiłem na najsłabszą książkę Bondy, lecz na ponowną próbę nie wiem czy znajdę czas. A ocena , jak u "Krzysztofa" - 2.
Thursday, 20 July 2017
Maria Fredro-Boniecka, Wiktor Krajewski - "Łączniczki"
Maria Fredro-Boniecka, Wiktor Krajewski - "Łączniczki" Wspomnienia z powstania warszawskiego
Stawiam 10 gwiazdek, bo chylę czoło przed wszystkimi bohaterami, uczestnikami Powstania Warszawskiego, jak i innymi, walczącymi z niemieckim najeźdźcą, lecz ta najwyższa ocena ma się nijak do wartości tej książki.
Książka składa się z wspomnień 9 kobiet, które w okresie Powstania miały po kilkanaście lat. Wspominają:
Balbina Szymańska-Ignaczewska, pseudonim "Basia", batalion "Oaza", w 1944 - 18 lat. Łączniczka;
Jolanta Mirosława Zawadzka-Kolczyńska, pseudonim "Klara", łączniczka dowódcy 6. kompanii w Zgrupowaniu "Chrobry II"; w 1944 – 16 lat.
Wanda Traczyk-Stawska, pseudonim "Pączek", łączniczka-strzelec oddziału osłonowego Wojskowych Zakładów Wydawniczych, będącego oddziałem dyspozycyjnym gen. "Montera"; w 1944 – 17 lat (chyba);
Bronisława Romanowska-Mazur, pseudonim „Sosna”, Legionowo, łączniczka sanitariuszka, drużyna „Las”, „Ul-Puszcza”, „Rój Tom”, PW szpital powstańczy w Legionowie, I Rejon VII Obwodu „Obroża” Okręgu Warszawskiego AK; w 1944 – 18 lat; w Powstaniu Warszawskim nie uczestniczyła, bo przebywała w Legionowie;
Barbara Wilczyńska-Sekulska, pseudonim „Penelopa”, łączniczka i sanitariuszka, Batalion „Kiliński”, IV kompania „Watra”; w 1944 – 18 lat;
Teresa Kuklińska-Tyrajska, pseudonim „Basia”, sanitariuszka i łączniczka, Batalion AK „Oaza”; w 1944 – 17 lat; przebywała w lasach Kabackich, w samym Powstaniu nie brala udziału;
Krystyna Królikiewicz-Harasimowicz, pseudonim "Kryśka"; w 1944 – 23 lata; w Powstaniu nie brała udziału;
Maria Stypułkowska-Chojecka, pseudonim „Kama”, sanitariuszka i łączniczka batalionu „Parasol”; w 1944 – 18 lat;
Zofia Słojkowska-Krajewska, pseudonim "Nelly"; w 1944 – 16 lat; w Powstaniu udziału nie brała.
Pierwszy minus za tytuł, bo Powstanie Warszawskie piszemy dużymi literami. ("powstania warszawskiego" widzimy na str. 2 e-booka). Drugi minus za przekłamanie, bo z dziewięciu
wspominających, CZTERY nie uczestniczyły w Powstaniu Warszawskim. I największy trzeci minus to "nil novi sub sole" czyli książka nikomu, poza zainteresowanymi, nie potrzebna, bo obfitość literatury wspomnieniowej na temat Powstania Warszawskiego wymaga przemyślanej koncepcji i staranności, by nowa książka mogła kogokolwiek zainteresować. A tych cech zabrakło
Gdyby nie mój szacunek dla tamtej walczącej młodzieży, to samej książce dałbym PAŁĘ
Stawiam 10 gwiazdek, bo chylę czoło przed wszystkimi bohaterami, uczestnikami Powstania Warszawskiego, jak i innymi, walczącymi z niemieckim najeźdźcą, lecz ta najwyższa ocena ma się nijak do wartości tej książki.
Książka składa się z wspomnień 9 kobiet, które w okresie Powstania miały po kilkanaście lat. Wspominają:
Balbina Szymańska-Ignaczewska, pseudonim "Basia", batalion "Oaza", w 1944 - 18 lat. Łączniczka;
Jolanta Mirosława Zawadzka-Kolczyńska, pseudonim "Klara", łączniczka dowódcy 6. kompanii w Zgrupowaniu "Chrobry II"; w 1944 – 16 lat.
Wanda Traczyk-Stawska, pseudonim "Pączek", łączniczka-strzelec oddziału osłonowego Wojskowych Zakładów Wydawniczych, będącego oddziałem dyspozycyjnym gen. "Montera"; w 1944 – 17 lat (chyba);
Bronisława Romanowska-Mazur, pseudonim „Sosna”, Legionowo, łączniczka sanitariuszka, drużyna „Las”, „Ul-Puszcza”, „Rój Tom”, PW szpital powstańczy w Legionowie, I Rejon VII Obwodu „Obroża” Okręgu Warszawskiego AK; w 1944 – 18 lat; w Powstaniu Warszawskim nie uczestniczyła, bo przebywała w Legionowie;
Barbara Wilczyńska-Sekulska, pseudonim „Penelopa”, łączniczka i sanitariuszka, Batalion „Kiliński”, IV kompania „Watra”; w 1944 – 18 lat;
Teresa Kuklińska-Tyrajska, pseudonim „Basia”, sanitariuszka i łączniczka, Batalion AK „Oaza”; w 1944 – 17 lat; przebywała w lasach Kabackich, w samym Powstaniu nie brala udziału;
Krystyna Królikiewicz-Harasimowicz, pseudonim "Kryśka"; w 1944 – 23 lata; w Powstaniu nie brała udziału;
Maria Stypułkowska-Chojecka, pseudonim „Kama”, sanitariuszka i łączniczka batalionu „Parasol”; w 1944 – 18 lat;
Zofia Słojkowska-Krajewska, pseudonim "Nelly"; w 1944 – 16 lat; w Powstaniu udziału nie brała.
Pierwszy minus za tytuł, bo Powstanie Warszawskie piszemy dużymi literami. ("powstania warszawskiego" widzimy na str. 2 e-booka). Drugi minus za przekłamanie, bo z dziewięciu
wspominających, CZTERY nie uczestniczyły w Powstaniu Warszawskim. I największy trzeci minus to "nil novi sub sole" czyli książka nikomu, poza zainteresowanymi, nie potrzebna, bo obfitość literatury wspomnieniowej na temat Powstania Warszawskiego wymaga przemyślanej koncepcji i staranności, by nowa książka mogła kogokolwiek zainteresować. A tych cech zabrakło
Gdyby nie mój szacunek dla tamtej walczącej młodzieży, to samej książce dałbym PAŁĘ
Andrea CAMILLERI - "Kształt wody"
Andrea CAMILLERI - "Kształt wody"
Camilleri (ur, 1925) to wg Wikipedii:
".......reżyser teatralny oraz pisarz, autor powieści kryminalnych. Twórca postaci komisarza Salvo Montalbano... ... Jest autorem wierszy, opowiadań i eksperymentalnych powieści, sławę przyniósł mu cykl powieści kryminalnych rozgrywających się w fikcyjnym sycylijskim miasteczku Vigata. Swego głównego bohatera, miejscowego komisarza policji, obdarzył nazwiskiem będącym włoską wersją nazwiska katalońskiego pisarza Manuela Vazqueza Montalbana. Pierwsza powieść z Montalbano ukazała się w 1994.
Główny bohater powieści kryminalnych – Salvo Montalbano – jest smakoszem. W każdej książce trafimy na opisy jego posiłków, a czasem nawet na skrótowy przepis na wspaniałe (i często proste) danie kuchni południowo-włoskiej. Montalbano jest w stanie nadłożyć sporo drogi do celu jeśli przy okazji odwiedzi mało znaną, ale „powalającą”, lokalną restaurację..."
Tą wspomnianą pierwszą powieścią z 1994 roku jest właśnie omawiany "Kształt wody". Znalazłem, że serial aktualnie wyświetlany w ITVN (tj TVN z Chicago) to:
"..Since 1999, RAI has been producing a television series based on the novels, called "Il commisario Montalbano in Italian," Montalbano is played by Luca Zingaretti. The series is shot almost entirely in the Sicilian city of Ragusa and surrounding towns...."
Niestety, zostałem pozbawiony możliwości pisania recenzji, bo nie lubię po kimś powtarzać, a wszystko co mam do powiedzenia napisała "Meowth" na LC:
"Sycylijczyk, nie pierwszej młodości - w chwili wydania "Kształtu wody" liczył sobie 69 lat, a była to jego pierwsza powieść kryminalna - daje lekcję pisania kryminału, którą powinni wziąć sobie do serca wszelkiej maści młodsi autorzy, a szczególnie niektóre autorki, obwoływane kolejno, nie wiedzieć czemu, nowymi gwiazdami tego gatunku. Zamiast spłodzić cegłę liczącą 400-500 stron, nadmuchaną fabularnymi "wypełniaczami", zbędnymi dla przebiegu akcji, skonstruował zajmującą i inteligentną powieść kryminalną, która zajęła raptem 170 stron! W dodatku nie uciekając się do pseudo-psychologicznego bajdurzenia ani też - Camilla Läckberg, nie wierć się i słuchaj teraz! - nie męcząc czytelników i swoich bohaterów przeokropnymi przypadkami rodem z telenoweli.
Na tle wielu innych powieści kryminalnych książka Camilleriego zdumiewa uporządkowaniem, przejrzystością fabuły i zwięzłością formy. I uderza oryginalną narracją: niemal wszystkiego, co się dzieje, dowiadujemy się z dialogów. Nadaje to akcji niesłychanego tempa, a równocześnie sprawia, że czytelnik znajduje się jakby bezpośrednio w centrum wydarzeń. Wszak nie podaje mu się niczego w opisach z drugiej reki, ale jest na miejscu i słyszy o wszystkim na własne uszy!
Książka jest może chwilami nieco wulgarna, ale wynika to z oddania żywego języka mieszkańców małej sycylijskiej miejscowości. Jest też zabawna - pomysł z telefonem od papieża ubawił mnie do łez.
Camilleri dodał energii moim szarym komórkom, chętnie poczytam dalsze powieści o komisarzu Montalbano, a i Wam polecam..."
A gwiazdek 7, jak "Meowth".
Camilleri (ur, 1925) to wg Wikipedii:
".......reżyser teatralny oraz pisarz, autor powieści kryminalnych. Twórca postaci komisarza Salvo Montalbano... ... Jest autorem wierszy, opowiadań i eksperymentalnych powieści, sławę przyniósł mu cykl powieści kryminalnych rozgrywających się w fikcyjnym sycylijskim miasteczku Vigata. Swego głównego bohatera, miejscowego komisarza policji, obdarzył nazwiskiem będącym włoską wersją nazwiska katalońskiego pisarza Manuela Vazqueza Montalbana. Pierwsza powieść z Montalbano ukazała się w 1994.
Główny bohater powieści kryminalnych – Salvo Montalbano – jest smakoszem. W każdej książce trafimy na opisy jego posiłków, a czasem nawet na skrótowy przepis na wspaniałe (i często proste) danie kuchni południowo-włoskiej. Montalbano jest w stanie nadłożyć sporo drogi do celu jeśli przy okazji odwiedzi mało znaną, ale „powalającą”, lokalną restaurację..."
Tą wspomnianą pierwszą powieścią z 1994 roku jest właśnie omawiany "Kształt wody". Znalazłem, że serial aktualnie wyświetlany w ITVN (tj TVN z Chicago) to:
"..Since 1999, RAI has been producing a television series based on the novels, called "Il commisario Montalbano in Italian," Montalbano is played by Luca Zingaretti. The series is shot almost entirely in the Sicilian city of Ragusa and surrounding towns...."
Niestety, zostałem pozbawiony możliwości pisania recenzji, bo nie lubię po kimś powtarzać, a wszystko co mam do powiedzenia napisała "Meowth" na LC:
"Sycylijczyk, nie pierwszej młodości - w chwili wydania "Kształtu wody" liczył sobie 69 lat, a była to jego pierwsza powieść kryminalna - daje lekcję pisania kryminału, którą powinni wziąć sobie do serca wszelkiej maści młodsi autorzy, a szczególnie niektóre autorki, obwoływane kolejno, nie wiedzieć czemu, nowymi gwiazdami tego gatunku. Zamiast spłodzić cegłę liczącą 400-500 stron, nadmuchaną fabularnymi "wypełniaczami", zbędnymi dla przebiegu akcji, skonstruował zajmującą i inteligentną powieść kryminalną, która zajęła raptem 170 stron! W dodatku nie uciekając się do pseudo-psychologicznego bajdurzenia ani też - Camilla Läckberg, nie wierć się i słuchaj teraz! - nie męcząc czytelników i swoich bohaterów przeokropnymi przypadkami rodem z telenoweli.
Na tle wielu innych powieści kryminalnych książka Camilleriego zdumiewa uporządkowaniem, przejrzystością fabuły i zwięzłością formy. I uderza oryginalną narracją: niemal wszystkiego, co się dzieje, dowiadujemy się z dialogów. Nadaje to akcji niesłychanego tempa, a równocześnie sprawia, że czytelnik znajduje się jakby bezpośrednio w centrum wydarzeń. Wszak nie podaje mu się niczego w opisach z drugiej reki, ale jest na miejscu i słyszy o wszystkim na własne uszy!
Książka jest może chwilami nieco wulgarna, ale wynika to z oddania żywego języka mieszkańców małej sycylijskiej miejscowości. Jest też zabawna - pomysł z telefonem od papieża ubawił mnie do łez.
Camilleri dodał energii moim szarym komórkom, chętnie poczytam dalsze powieści o komisarzu Montalbano, a i Wam polecam..."
A gwiazdek 7, jak "Meowth".
Lars KEPLER - "Kontrakt Paganiniego"
Lars KEPLER - "Kontrakt Paganiniego"
Wydawnictwo CZARNE informuje:
"Pod pseudonimem „Lars Kepler” kryje się para znanych szwedzkich pisarzy: Alexander Ahndoril (ur. 1967) i Alexandra Coelho Ahndoril (ur. 1966). Są oni autorami serii powieści kryminalnych z komisarzem Jooną Linną w roli głównej. Ich pierwsza książka "Hipnotyzer" odniosła w Szwecji ogromny sukces, prawa do niej zostały sprzedane do 32 krajów, a w 2012 roku powieść zekranizowano. Oprócz "Hipnotyzera" polskim czytelnikom znane są także cztery inne książki o komisarzu Linnie – "Kontrakt Paganiniego", "Świadek", "Piaskun" i "Stalker". Autorów trzykrotnie nominowano do Nagrody Szwedzkich Krytyków Kryminału."
Ta nominacja mnie nie wzrusza, bo nawet laureatom tej nagrody stawiałem pałę. No i jadę, nie wiem po co, aż na stronie 362,9 (e-book) cierpliwość moja się kończy.
Policjanci jadą do miejsca zamieszkania gosposi wisielca. Gdzieś na zadupiu (z autostrady droga 77, a dalej polna droga). I tam:
"...– Czy zdążyła już pani posortować dzisiejszą pocztę Palmcrony? – pyta Joona....
.......Kobieta kiwa głową, wchodzi do domu, zamykając za sobą drzwi, i po chwili wraca z niebieską, plastikową miednicą wypełnioną listami...."
Po co i jakim prawem gosposia przetransportowała całą "miednicę wypełnioną listami" z miasta na wspomniane zadupie? I w ten sposób clue thrillera znajduje rozwiązanie. Możemy odetchnąć, bo w pogoni za zdjęciem znajdującym się w tej korespondencji zabito juz dwie osoby i spalono dwa mieszkania. A Penelope i Bjorn dalej przez knieje gnają....
Kto chce niech dalej czyta; ja nie chcę... Wolę gnać... ..po następną książkę
"Labirynt Human" pisze słusznie na LC:
""W jego krystalicznie szarych oczach, tkwiących w przyjemnej, symetrycznej twarzy pojawił się błysk". - Opisy wydarzeń sa jeszcze gorsze. Tak jakby ktoś niezbyt utalentowany, ale gadatliwy, streszczał niewidomemu film. - Ratunkuuu! Co to za narracja! Cóz z tego że fabuła jest atrakcyjna i nawet poparta realiami. Ta narracja (=brak talentu literackiego) psuje wszystko! Niestety (dla autorów) czasy sa takie, ze nawet po literaturze kryminalnej oczekujemy dobrego warsztatu literackiego."
Jeszcze ogólna uwaga: rynek zalany jest kryminałami, a więc przy takiej obfitości możemy pozwolić sobie na więcej krytycyzmu. To nie czasy mojej młodości, gdy wydawano dwóch polskich dyżurnych tzw pisarzy Edigeya i Zeydler – Zborowskiego.
Wydawnictwo CZARNE informuje:
"Pod pseudonimem „Lars Kepler” kryje się para znanych szwedzkich pisarzy: Alexander Ahndoril (ur. 1967) i Alexandra Coelho Ahndoril (ur. 1966). Są oni autorami serii powieści kryminalnych z komisarzem Jooną Linną w roli głównej. Ich pierwsza książka "Hipnotyzer" odniosła w Szwecji ogromny sukces, prawa do niej zostały sprzedane do 32 krajów, a w 2012 roku powieść zekranizowano. Oprócz "Hipnotyzera" polskim czytelnikom znane są także cztery inne książki o komisarzu Linnie – "Kontrakt Paganiniego", "Świadek", "Piaskun" i "Stalker". Autorów trzykrotnie nominowano do Nagrody Szwedzkich Krytyków Kryminału."
Ta nominacja mnie nie wzrusza, bo nawet laureatom tej nagrody stawiałem pałę. No i jadę, nie wiem po co, aż na stronie 362,9 (e-book) cierpliwość moja się kończy.
Policjanci jadą do miejsca zamieszkania gosposi wisielca. Gdzieś na zadupiu (z autostrady droga 77, a dalej polna droga). I tam:
"...– Czy zdążyła już pani posortować dzisiejszą pocztę Palmcrony? – pyta Joona....
.......Kobieta kiwa głową, wchodzi do domu, zamykając za sobą drzwi, i po chwili wraca z niebieską, plastikową miednicą wypełnioną listami...."
Po co i jakim prawem gosposia przetransportowała całą "miednicę wypełnioną listami" z miasta na wspomniane zadupie? I w ten sposób clue thrillera znajduje rozwiązanie. Możemy odetchnąć, bo w pogoni za zdjęciem znajdującym się w tej korespondencji zabito juz dwie osoby i spalono dwa mieszkania. A Penelope i Bjorn dalej przez knieje gnają....
Kto chce niech dalej czyta; ja nie chcę... Wolę gnać... ..po następną książkę
"Labirynt Human" pisze słusznie na LC:
""W jego krystalicznie szarych oczach, tkwiących w przyjemnej, symetrycznej twarzy pojawił się błysk". - Opisy wydarzeń sa jeszcze gorsze. Tak jakby ktoś niezbyt utalentowany, ale gadatliwy, streszczał niewidomemu film. - Ratunkuuu! Co to za narracja! Cóz z tego że fabuła jest atrakcyjna i nawet poparta realiami. Ta narracja (=brak talentu literackiego) psuje wszystko! Niestety (dla autorów) czasy sa takie, ze nawet po literaturze kryminalnej oczekujemy dobrego warsztatu literackiego."
Jeszcze ogólna uwaga: rynek zalany jest kryminałami, a więc przy takiej obfitości możemy pozwolić sobie na więcej krytycyzmu. To nie czasy mojej młodości, gdy wydawano dwóch polskich dyżurnych tzw pisarzy Edigeya i Zeydler – Zborowskiego.
Tuesday, 18 July 2017
Sergiusz PIASECKI - "Mgła"
Sergiusz PIASECKI - "Mgła"
Sergiusz Piasecki (1901 – 1964) to wielka, barwna, postać polskiej literatury, lecz nie miejsce tu, by dokładnie opisać jego życie. Zaczynam fragmentem życiorysu z Wikipedii:
"...Był nieślubnym dzieckiem zubożałego i zrusyfikowanego szlachcica Michała Piaseckiego i białoruskiej wieśniaczki Kławdii Kułakowicz (pochodziła z miejscowej schłopiałej szlachty). W dzieciństwie wychowywała go konkubina ojca Filomena Gruszewska, która maltretowała go fizycznie i psychicznie; ojciec niewiele się nim interesował. W domu rodziców rozmawiano wyłącznie po rosyjsku. Jako kilkunastoletni chłopak trafił do więzienia z powodu bójki w szkole. Uciekł z niego i trafił do Moskwy, gdzie był świadkiem wydarzeń rewolucyjnych i śmierci swoich przyjaciół.. ..W trakcie rewolucji przyjechał do Mińska, gdzie związał się z lokalnym światem przestępczym...."
Recenzowałem jego trzy książki, w tym "siedem pigułek Lucyfera" (10 gwiazdek). Obecnie omawiana pozycja to skrócona wersja tzw "Trylogii złodziejskiej", której trzecią część pt "Nikt nie da nam zbawienia" recenzowałem i poniżej przytaczam:
"..Panowie Redaktorzy Wikipedii i in.! Nie wybielajcie Piaseckiego, bo on tego nie potrzebuje. Początkowo nic go z Polską nie łączyło, w domu mówiono wyłącznie po rosyjsku, a potem został BANDZIOREM, złodziejem i narkomanem. Dostał wyrok śmierci jako kryminalista, odsiedział 11 lat, aż dzięki sukcesowi jego powieści pt „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”, ujęło się za nim grono literatów z Wańkowiczem na czele i wymusiło na prezydencie Mościckim zwolnienie go w 1937 z więzienia. W AK był potrzebny, do wykonywania wyroków śmierci, bo wśród „normalnych” ludzi trudno jest znaleźć chętnych do pociągania za cyngiel. Cały jego urok polega na połączeniu „barwnego” życia z wybitnym talentem literackim. Nie róbcie z niego grzecznego chłopca, dumnego patrioty etc bo to nijak do niego nie pasuje i szkodzi sympatii jaką czytelnicy czują do tego niesfornego awanturnika. Nie róbcie z prostackich „Zapisków oficera Armii Czerwonej” pozycji sztandarowej, bo to „wypadek przy pracy” inspirowany konkretną sytuacją polityczną na emigracji, a talent Piaseckiego ujawnił się bardziej we wszystkich pozostałych pozycjach.
To teraz mogę już przejść do tej „fajnej” książki, która podobno jest trzecią częścią trylogii opisującej „środowisko mińskiego półświatka” /okładka/. I właśnie powyższa „przemowa” nabiera sensu, bo człowiek z „zewnątrz”, nigdy, w żaden sposób, nie byłby w stanie tak wiarygodnie przedstawić „kodeksu honorowego” przestępców, ani nakreślić psychologicznych rysów poszczególnych postaci.
Przejęcie władzy przez spragnionych władzy bolszewików stwarza konkurencję w złodziejskim fachu między funkcjonariuszami nowej władzy, dotychczasową ferajną, lecz i zwykłymi ludźmi zepchniętymi do skrajnej nędzy. Sama opowieść jest banalna, rodem z piosenek Grzesiuka, gdzie kochanka bandyty zdradza go i wydaje katom na śmierć. Samo zaś zakończenie, że niby białoruska ludność czeka na wyzwolenie przez Polaków śmierdzi fałszem.
Niemniej, książka jest świetnie napisana i nie ma możliwości oderwania się od lektury”
To winno wystarczyć, by Państwa zainteresować tą pozycją. Całość 8 gwiazdek
Sergiusz Piasecki (1901 – 1964) to wielka, barwna, postać polskiej literatury, lecz nie miejsce tu, by dokładnie opisać jego życie. Zaczynam fragmentem życiorysu z Wikipedii:
"...Był nieślubnym dzieckiem zubożałego i zrusyfikowanego szlachcica Michała Piaseckiego i białoruskiej wieśniaczki Kławdii Kułakowicz (pochodziła z miejscowej schłopiałej szlachty). W dzieciństwie wychowywała go konkubina ojca Filomena Gruszewska, która maltretowała go fizycznie i psychicznie; ojciec niewiele się nim interesował. W domu rodziców rozmawiano wyłącznie po rosyjsku. Jako kilkunastoletni chłopak trafił do więzienia z powodu bójki w szkole. Uciekł z niego i trafił do Moskwy, gdzie był świadkiem wydarzeń rewolucyjnych i śmierci swoich przyjaciół.. ..W trakcie rewolucji przyjechał do Mińska, gdzie związał się z lokalnym światem przestępczym...."
Recenzowałem jego trzy książki, w tym "siedem pigułek Lucyfera" (10 gwiazdek). Obecnie omawiana pozycja to skrócona wersja tzw "Trylogii złodziejskiej", której trzecią część pt "Nikt nie da nam zbawienia" recenzowałem i poniżej przytaczam:
"..Panowie Redaktorzy Wikipedii i in.! Nie wybielajcie Piaseckiego, bo on tego nie potrzebuje. Początkowo nic go z Polską nie łączyło, w domu mówiono wyłącznie po rosyjsku, a potem został BANDZIOREM, złodziejem i narkomanem. Dostał wyrok śmierci jako kryminalista, odsiedział 11 lat, aż dzięki sukcesowi jego powieści pt „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”, ujęło się za nim grono literatów z Wańkowiczem na czele i wymusiło na prezydencie Mościckim zwolnienie go w 1937 z więzienia. W AK był potrzebny, do wykonywania wyroków śmierci, bo wśród „normalnych” ludzi trudno jest znaleźć chętnych do pociągania za cyngiel. Cały jego urok polega na połączeniu „barwnego” życia z wybitnym talentem literackim. Nie róbcie z niego grzecznego chłopca, dumnego patrioty etc bo to nijak do niego nie pasuje i szkodzi sympatii jaką czytelnicy czują do tego niesfornego awanturnika. Nie róbcie z prostackich „Zapisków oficera Armii Czerwonej” pozycji sztandarowej, bo to „wypadek przy pracy” inspirowany konkretną sytuacją polityczną na emigracji, a talent Piaseckiego ujawnił się bardziej we wszystkich pozostałych pozycjach.
To teraz mogę już przejść do tej „fajnej” książki, która podobno jest trzecią częścią trylogii opisującej „środowisko mińskiego półświatka” /okładka/. I właśnie powyższa „przemowa” nabiera sensu, bo człowiek z „zewnątrz”, nigdy, w żaden sposób, nie byłby w stanie tak wiarygodnie przedstawić „kodeksu honorowego” przestępców, ani nakreślić psychologicznych rysów poszczególnych postaci.
Przejęcie władzy przez spragnionych władzy bolszewików stwarza konkurencję w złodziejskim fachu między funkcjonariuszami nowej władzy, dotychczasową ferajną, lecz i zwykłymi ludźmi zepchniętymi do skrajnej nędzy. Sama opowieść jest banalna, rodem z piosenek Grzesiuka, gdzie kochanka bandyty zdradza go i wydaje katom na śmierć. Samo zaś zakończenie, że niby białoruska ludność czeka na wyzwolenie przez Polaków śmierdzi fałszem.
Niemniej, książka jest świetnie napisana i nie ma możliwości oderwania się od lektury”
To winno wystarczyć, by Państwa zainteresować tą pozycją. Całość 8 gwiazdek
Max BILSKI - "Zła krew"
Max BILSKI - "Zła krew"
Max Bilski (ur. 1970), reporter z Bielsko - Białej, ma 7 książek na LC a jego strona fb odsyła na blog "Magiczny świat książki". Ta dostała 6,36 (25 ocen i 11 opinii).
Czytam ją bezpośrednio po Bolton "Karuzela samobójczyń", a obie dotyczą szeregu samobójstw kobiet.
No i odetchnąłem. „Cudze chwalicie swego nie znacie”. Zamiast 416 stron Bolton, 270 – Bilskiego. Jest też pies i miłość A walory: realizm prowincjonalny, nutka ironii i tragikomiczna postać glisty Kierepki, a wszystko w formie reporterskiej.
Nic więcej nie powiem, zachęcam do lektury, bo to 3 godziny lektury „lekkiej, łatwej i przyjemnej”
A gwiazdek 7, na przekór zwolennikom Bolton, której postawiłem pałę. Howgh!
Max Bilski (ur. 1970), reporter z Bielsko - Białej, ma 7 książek na LC a jego strona fb odsyła na blog "Magiczny świat książki". Ta dostała 6,36 (25 ocen i 11 opinii).
Czytam ją bezpośrednio po Bolton "Karuzela samobójczyń", a obie dotyczą szeregu samobójstw kobiet.
No i odetchnąłem. „Cudze chwalicie swego nie znacie”. Zamiast 416 stron Bolton, 270 – Bilskiego. Jest też pies i miłość A walory: realizm prowincjonalny, nutka ironii i tragikomiczna postać glisty Kierepki, a wszystko w formie reporterskiej.
Nic więcej nie powiem, zachęcam do lektury, bo to 3 godziny lektury „lekkiej, łatwej i przyjemnej”
A gwiazdek 7, na przekór zwolennikom Bolton, której postawiłem pałę. Howgh!
Sharon BOLTON - "Karuzela samobójczyń"
S. J. BOLTON - "Karuzela samobójczyń"
S J Bolton to pseudonim Sharon Bolton (ur. 1960) - brytyjskiej autorki kryminałów i thrillerów. W 2012 wydała "Dead Scared" ("Karuzela samobójczyń"), która na LC ma notowania: 7,8 (901 ocen i 170 opinii)
Ktoś kiedyś powiedział, że autor, by uzyskać akceptacje, winien dać czytelnikowi szansę uwierzenia w stworzoną przez niego fikcję. Bolton tej szansy mnie nie dała. Niewiarygodne bzdury, brak logiki, a w ogóle brak ciekawego pomysłu. Do tego farmazony na temat leków, narkotyków i ich synergizmu. A przede wszystkim: niewspółmierny wysiłek i nakłady do efektu tj doprowadzenia do samobójstwa.
Nie wiem dlaczego dojechałem do końca, który zresztą okazał się przewidywalny, a wątek miłosny wyjątkowo tani.
Bezpowrotnie stracony czas, wyjątkowe nieudacznictwo, oczywiście PAŁA, a ja biorę się za ten sam wątek tj masowych samobójstw kobiet w "Złej krwi" Bilskiego. Będzie porównanie.
PS wg SJP: kościany - wykonany ze zwierzęcych kości
S J Bolton to pseudonim Sharon Bolton (ur. 1960) - brytyjskiej autorki kryminałów i thrillerów. W 2012 wydała "Dead Scared" ("Karuzela samobójczyń"), która na LC ma notowania: 7,8 (901 ocen i 170 opinii)
Ktoś kiedyś powiedział, że autor, by uzyskać akceptacje, winien dać czytelnikowi szansę uwierzenia w stworzoną przez niego fikcję. Bolton tej szansy mnie nie dała. Niewiarygodne bzdury, brak logiki, a w ogóle brak ciekawego pomysłu. Do tego farmazony na temat leków, narkotyków i ich synergizmu. A przede wszystkim: niewspółmierny wysiłek i nakłady do efektu tj doprowadzenia do samobójstwa.
Nie wiem dlaczego dojechałem do końca, który zresztą okazał się przewidywalny, a wątek miłosny wyjątkowo tani.
Bezpowrotnie stracony czas, wyjątkowe nieudacznictwo, oczywiście PAŁA, a ja biorę się za ten sam wątek tj masowych samobójstw kobiet w "Złej krwi" Bilskiego. Będzie porównanie.
PS wg SJP: kościany - wykonany ze zwierzęcych kości
Sunday, 16 July 2017
Stefan CHWIN - "Żona prezydenta"
Stefan CHWIN - "Żona Prezydenta"
Do swojej dotychczasowej super krótkiej notki:
"Najlepsza książka Chwina. W formie thrillera umieścił bardzo poważne rozważania, w tym o chrześcijaństwie"
......postanowiłem dodać fragment recenzji Dariusza Nowackiego, kończącego ją słowami:
"......Stefan Chwin poważnie zmodyfikował zastaną konwencję gatunkową (tj. political fiction). Wzbogacił ją o treści filozoficzne i spowodował, że do głosu doszło to, na czym bodaj najbardziej mu zależy: dyskurs moralizatorski....."
Całość na:
http://www.instytutksiazki.pl/ksiazki-detal,literatura-polska,1452,zona-prezydenta.html
Do swojej dotychczasowej super krótkiej notki:
"Najlepsza książka Chwina. W formie thrillera umieścił bardzo poważne rozważania, w tym o chrześcijaństwie"
......postanowiłem dodać fragment recenzji Dariusza Nowackiego, kończącego ją słowami:
"......Stefan Chwin poważnie zmodyfikował zastaną konwencję gatunkową (tj. political fiction). Wzbogacił ją o treści filozoficzne i spowodował, że do głosu doszło to, na czym bodaj najbardziej mu zależy: dyskurs moralizatorski....."
Całość na:
http://www.instytutksiazki.pl/ksiazki-detal,literatura-polska,1452,zona-prezydenta.html
Johanna LINDSEY - "Jesteś całym światem"
Johanna LINDSEY - "Jesteś całym światem"
Gratulacje dla piszących na LC. Mimo zachwalania autorki w redakcyjnej "stopce":
".....Johanna Lindsey, z domu Helen Johanna Howard (ur. 10 marca 1952 w Niemczech ), jest jedną z najpopularniejszych pisarek historycznych romansów na całym świecie. Wszystkie jej książki znalazły się w New York Times na liście bestsellerów...."
....ilość opinii jej 32 książek jest wyjątkowo niska (raz 30, raz 20, reszta po kilka), co znaczy, że czytelnicy nie dali się oszukać, a oceny w miarę dobre, bo czyta się te dyrdymały lekko, łatwo i przyjemnie.
Romansidło, z ogranym przebraniem dziewczyny za chłopa, które jest nic nie warte wobec "Trędowatej" czy Rodziewiczównej. Dla świętego spokoju daję 5 gwiazdek.
Gratulacje dla piszących na LC. Mimo zachwalania autorki w redakcyjnej "stopce":
".....Johanna Lindsey, z domu Helen Johanna Howard (ur. 10 marca 1952 w Niemczech ), jest jedną z najpopularniejszych pisarek historycznych romansów na całym świecie. Wszystkie jej książki znalazły się w New York Times na liście bestsellerów...."
....ilość opinii jej 32 książek jest wyjątkowo niska (raz 30, raz 20, reszta po kilka), co znaczy, że czytelnicy nie dali się oszukać, a oceny w miarę dobre, bo czyta się te dyrdymały lekko, łatwo i przyjemnie.
Romansidło, z ogranym przebraniem dziewczyny za chłopa, które jest nic nie warte wobec "Trędowatej" czy Rodziewiczównej. Dla świętego spokoju daję 5 gwiazdek.
Saturday, 15 July 2017
Remigiusz MRÓZ - "Kasacja"
Remigiusz MRÓZ - "Kasacja"
Czytam w LC:
"...Remigiusz Mróz (ur. 15 stycznia 1987 w Opolu) - polski pisarz, autor powieści oraz cyklu publicystycznego "Kurs pisania". Ukończył z wyróżnieniem Akademię Leona Koźmińskiego w Warszawie, gdzie uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych. .."
A w notce redakcyjnej:
"...Dwoje prawników zostaje wciągniętych w wir manipulacji, który sięga dalej, niż mogliby przypuszczać.."
Dwoje prawników... - temat dla doktora praw wyśmienity. Podchodzę z rezerwą po nieudanej przygodzie z "Ekspozycją". (Do próby weryfikacji Mroza skłonił mnie plugawy język w "Kamiennej nocy" Grzegorzewskiej).
Po prostu jestem genialny, że postanowiłem ponownie czytać Mroza. Dzięki temu nie przespałem nocy, a w tej chwili, w samo południe, chcę natychmiast podzielić się z Państwem zachwytem nad tą książką. Zaczynam od sprawy najbardziej kontrowersyjnej czyli rynsztokowego języka: w przeciwieństwie do wspomnianych wyżej książek, jedyne przerywniki typu „kurwa” wypowiada adwokatka, ale jest to poniekąd nieodzowne do stworzenia jej „krwistego” wizerunku. A całość napisana została dobrą polszczyzną, zgodnie z uzasadnionymi oczekiwaniami wobec doktora prawa, który to tytuł zobligował autora do profesjonalnego przedstawienia problematyki sądowniczej.
Wszystko logiczne, czyta się świetnie; uważam, że to jeden z najlepszych kryminałów jakie ostatnio czytałem i z wielką przyjemnością stawiam 10 gwiazdek, aby zapomnieć o moim pechu, że znajomość z Mrozem zacząłem od „Ekspozycji”. Czyli weryfikacja udana.
Czytam w LC:
"...Remigiusz Mróz (ur. 15 stycznia 1987 w Opolu) - polski pisarz, autor powieści oraz cyklu publicystycznego "Kurs pisania". Ukończył z wyróżnieniem Akademię Leona Koźmińskiego w Warszawie, gdzie uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych. .."
A w notce redakcyjnej:
"...Dwoje prawników zostaje wciągniętych w wir manipulacji, który sięga dalej, niż mogliby przypuszczać.."
Dwoje prawników... - temat dla doktora praw wyśmienity. Podchodzę z rezerwą po nieudanej przygodzie z "Ekspozycją". (Do próby weryfikacji Mroza skłonił mnie plugawy język w "Kamiennej nocy" Grzegorzewskiej).
Po prostu jestem genialny, że postanowiłem ponownie czytać Mroza. Dzięki temu nie przespałem nocy, a w tej chwili, w samo południe, chcę natychmiast podzielić się z Państwem zachwytem nad tą książką. Zaczynam od sprawy najbardziej kontrowersyjnej czyli rynsztokowego języka: w przeciwieństwie do wspomnianych wyżej książek, jedyne przerywniki typu „kurwa” wypowiada adwokatka, ale jest to poniekąd nieodzowne do stworzenia jej „krwistego” wizerunku. A całość napisana została dobrą polszczyzną, zgodnie z uzasadnionymi oczekiwaniami wobec doktora prawa, który to tytuł zobligował autora do profesjonalnego przedstawienia problematyki sądowniczej.
Wszystko logiczne, czyta się świetnie; uważam, że to jeden z najlepszych kryminałów jakie ostatnio czytałem i z wielką przyjemnością stawiam 10 gwiazdek, aby zapomnieć o moim pechu, że znajomość z Mrozem zacząłem od „Ekspozycji”. Czyli weryfikacja udana.
Friday, 14 July 2017
Gaja GRZEGORZEWSKA - "Kamienna noc"
Gaja GRZEGORZEWSKA - "Kamienna noc"
Gaja Grzegorzewska (ur. 1980) publikuje od 2006, ta, z 2016 roku jest jej siódmą. Na LC ma 6,61 (158 ocen i 37 opinii). Granicę 7 gwiazdek przekroczyła raz (za "Grób").
Pierwsze wrażenie w trakcie lektury: mimo, że klnę od 70 lat, a jednym z pierwszych słów jakie wypowiedziałem było "kulwa", to nie gustuję w literaturze obfitej w słowa typu - uwaga! to cytat! - "kurwa, pizda". A tutaj autorka przewyższa przysłowiowego szewca. Z innej beczki: kazirodztwo to chwyt oklepany, co wytknąłem Łukaszowi G. po lekturze "Bandyci Rodriguez".
Rezygnuję z recenzji oraz dalszej lektury, bo na 35 stronach e-booka (s.65 - 100) zostałem zniesmaczony kolejno frazami:
„pierdolony limbus”, „starożytne gówna”, „onanista w sutannie”, „bezkarnie pierdolić”, „pierdolenia warte”, „pierdolisz się z kim innym”, „do wujka chujka”, „chuj mnie to interesuje”, „pieprzymy się”, „wkurwia”' „wkurwię”, „w dupie”, „kurwa”, „ile ksiądz daje zdrowasiek za loda”, „zajebałeś telefon”, „przejebaną naturę”, „pojebani”, „kurwa”, w jednym zdaniu - „ciebie pojebało, gówno, rozpierdolić”, „skurwysyny”, „wyciągam chuja”....
Z zasady czytam dla przyjemności, a taki słownik jej mnie nie sprawia, przeto odkładam książkę i stawiam pałę, która nie ma nic wspólnego z ewentualnymi wartościami literackimi. Po prostu to nie moja bajka
Gaja Grzegorzewska (ur. 1980) publikuje od 2006, ta, z 2016 roku jest jej siódmą. Na LC ma 6,61 (158 ocen i 37 opinii). Granicę 7 gwiazdek przekroczyła raz (za "Grób").
Pierwsze wrażenie w trakcie lektury: mimo, że klnę od 70 lat, a jednym z pierwszych słów jakie wypowiedziałem było "kulwa", to nie gustuję w literaturze obfitej w słowa typu - uwaga! to cytat! - "kurwa, pizda". A tutaj autorka przewyższa przysłowiowego szewca. Z innej beczki: kazirodztwo to chwyt oklepany, co wytknąłem Łukaszowi G. po lekturze "Bandyci Rodriguez".
Rezygnuję z recenzji oraz dalszej lektury, bo na 35 stronach e-booka (s.65 - 100) zostałem zniesmaczony kolejno frazami:
„pierdolony limbus”, „starożytne gówna”, „onanista w sutannie”, „bezkarnie pierdolić”, „pierdolenia warte”, „pierdolisz się z kim innym”, „do wujka chujka”, „chuj mnie to interesuje”, „pieprzymy się”, „wkurwia”' „wkurwię”, „w dupie”, „kurwa”, „ile ksiądz daje zdrowasiek za loda”, „zajebałeś telefon”, „przejebaną naturę”, „pojebani”, „kurwa”, w jednym zdaniu - „ciebie pojebało, gówno, rozpierdolić”, „skurwysyny”, „wyciągam chuja”....
Z zasady czytam dla przyjemności, a taki słownik jej mnie nie sprawia, przeto odkładam książkę i stawiam pałę, która nie ma nic wspólnego z ewentualnymi wartościami literackimi. Po prostu to nie moja bajka
Tuesday, 11 July 2017
Tomasz Jastrun - "Kolonia karna. Sceny z życia małżeńskiego"
Tomasz JASTRUN - "Kolonia karna. Sceny z życia małżeńskiego"
Tomasz Jastrun (ur.1950) - syn Jastruna (1903-1983) i Mieczysławy Buczkówny (1924-2015), znany mnie ze słyszenia wydał omawianą książkę w 2015. Zabrałem się do czytania z zaciekawieniem, które w trakcie lektury systematycznie malało, by zakończyć ją z wrażeniami, w których przedstawieniu wyręczył mnie szczęśliwie Jarosław Czechowicz na:
http://krytycznymokiem.blogspot.ca/2015/08/kolonia-karna-tomasz-jastrun.html
Polecam gorąco całość recenzji, której przedstawiam mały fragment:
"...."Kolonia karna" nie oferuje nam niczego, czego już by nie napisano o toksycznym związku. Nie daje także możliwości, by na swych cierpiętników spojrzeć z innej niż stereotypowa perspektywy. Zachowują się bowiem podręcznikowo i przewidywalnie. Stąd też nuda wkradająca się do lektury. Podobna do tej ze związku. Z połączenia ludzi, którym nie chciało się zainwestować w tego drugiego człowieka, czyniąc bycie z nim nieznośnie opresyjnym..... ......Odkłada się książkę Jastruna z przekonaniem, że nie ma w autorze empatii, bo zastąpiło ją granie w oczywiste rozwiązania fabularne. Widzenie spraw, uczuć i świata zawirowań trudnego związku zdaje się uproszczone i chwilami nieznośne w odbiorze. Jeśli tak miało być w zamierzeniu, naprawdę nie wiem, czemu miało to służyć....."
Tomasz Jastrun (ur.1950) - syn Jastruna (1903-1983) i Mieczysławy Buczkówny (1924-2015), znany mnie ze słyszenia wydał omawianą książkę w 2015. Zabrałem się do czytania z zaciekawieniem, które w trakcie lektury systematycznie malało, by zakończyć ją z wrażeniami, w których przedstawieniu wyręczył mnie szczęśliwie Jarosław Czechowicz na:
http://krytycznymokiem.blogspot.ca/2015/08/kolonia-karna-tomasz-jastrun.html
Polecam gorąco całość recenzji, której przedstawiam mały fragment:
"...."Kolonia karna" nie oferuje nam niczego, czego już by nie napisano o toksycznym związku. Nie daje także możliwości, by na swych cierpiętników spojrzeć z innej niż stereotypowa perspektywy. Zachowują się bowiem podręcznikowo i przewidywalnie. Stąd też nuda wkradająca się do lektury. Podobna do tej ze związku. Z połączenia ludzi, którym nie chciało się zainwestować w tego drugiego człowieka, czyniąc bycie z nim nieznośnie opresyjnym..... ......Odkłada się książkę Jastruna z przekonaniem, że nie ma w autorze empatii, bo zastąpiło ją granie w oczywiste rozwiązania fabularne. Widzenie spraw, uczuć i świata zawirowań trudnego związku zdaje się uproszczone i chwilami nieznośne w odbiorze. Jeśli tak miało być w zamierzeniu, naprawdę nie wiem, czemu miało to służyć....."
Monday, 10 July 2017
Stephen KING - "Joyland"
Stephen KING - "Joyland"
Po dwóch nieudanych kontaktach („Historia Lisey” - pała, „Lśnienie – 3 gwiazdki) z twórczością Kinga (ur.1947), miałem go więcej nie czytać, lecz dostałem e-booka, to przekartkowałem. Nawet wśród jego entuzjastów wielu ocenia książkę za słabszą od innych, co nie przeszkadza że na LC ma 6,94 (7524 ocen i 933 opinie), przeto moja niska ocena nie wpłynie na pozytywny wynik. Dodatkowym minusem jest że to nie thriller, a „obyczajówka” o niepokojach „prawiczka”. Do tej pory w dorosłych „prawiczkach” specjalizował się Ian McEwan.
Zadałem sobie trud i wyliczyłem, że w spisie podanym przez Wikipedię „Joyland” (2013) jest 47 pozycją, a po niej wymienione jest jeszcze siedem. Do tego dochodzi siedem książek napisanych pod pseudonimem Richard Bachman, zbiory opowiadań i nowel, książki non-fiction, komiksy i scenariusze filmowe. Niezwykła płodność. Ilość kosztem jakości.
Akcja tej rozgrywa się latem 1973 roku w małym miasteczku w Karolinie Północnej. Bohater,Devin Jones, (1,90 wzrostu, 21 lat, „prawiczek”), uczeń college'u, podejmuje sezonowe zatrudnienie w parku rozrywki gdzie „staje twarzą w twarz ze zbrodnią i musi zmierzyć się z fatum umierającego dziecka” (Wikipedia)
Devin „chodził” dwa lata z Wendy i nic z tych rzeczy, a teraz zaskoczony, że dziewczyna go porzuciła. Może w 1973 roku Ameryka była taka purytańska, szczęśliwie to się zmieniło. Najlepsze, że po 40 latach dalej on uważa (s.10 - e-book)):
„Boże drogi, byłem dżentelmenem. Później często się zastanawiałem, co by się zmieniło (na dobre lub na złe), gdybym nim nie był..”
No to fajnego bohatera nam King zafundował, kompletnego idiotę. Moją diagnozę potwierdza bohater pięć stron dalej:
„...dlaczego dziewczyna, którą kochałeś całym sercem, tobie uparcie odmawiała, ale z tym drugim poszła do łóżka praktycznie przy pierwszej okazji... ...Gdzieś w głębi ducha wciąż się zastanawiam, co ze mną było nie tak. Czego mi brakowało. Jestem po sześćdziesiątce, mam siwe włosy i przeżyłem raka prostaty, ale wciąż chcę wiedzieć, dlaczego nie byłem wystarczająco dobry dla Wendy.....”
Rokowania kiepskie, skoro dotąd nie pojął. A w ogóle nie był taki niewinny, bo Wendy doprowadzała go masażem do orgazmu (s.78,6):
„....–Uśmiechałem się, ale poniżej pasa czułem znajome pulsowanie. Wendy czasem je rozładowywała (nabrała sporej wprawy w, jak to nazywaliśmy, „masażu przez spodnie”).......”
Nasz bohater jest rozbrajający, wspominając wieczór spędzony z ojcem (s.85):
„.... męski wieczór ma swoje zalety, na przykład można bez ceregieli bekać i pierdzieć...”
Rozdział 29 King tak zaczyna:
„W miarę jak mijały kolejne dni czerwca, zaczęło do mnie docierać, że mój związek z Wendy jest chory jak róża Williama Blake’a.....”
Kto to Blake, można się dowiedzieć z „Ziemi Ulro” Miłosza, a wspomniany wiersz przytaczam w tłumaczeniu Barańczaka:
Różo, tyś chora:
Czerw niewidoczny,
Niesiony nocą
Przez wicher mroczny,
Znalazł łoże w szczęśliwym
Szkarłacie twego serca
I ciemną, potajemną
Miłością cię uśmierca.
No to już wszystko jasne, więc jeszcze dodajmy odkrywcze mrowienie bohatera (s.227):
„....udo Erin napierało na moje, a jej pierś ocierała się o moje ramię. Poczułem nagłe i wcale nie nieprzyjemne mrowienie w niżej położonych rejonach ciała. Moim zdaniem – pomijając fantazje – większość mężczyzn to monogamiści od brody wzwyż. Poniżej pasa czyha znarowiony buhaj, który nie dba o to, kogo weźmie na rogi...”
….by oświadczyć, ze szkoda mojego czasu na takie dyrdymały. Ale, że obiecałem sobie solennie doczytanie do połowy, to brnę dalej. Tom ujrzał nieboszczkę Lindę Gray, a „nasz” Jonesy kontynuuje pracę w „joyland” po sezonie i do strony 283 z 564 całości nic więcej się nie dzieje. Nawet cnoty nasz prawiczek nie stracił.
Dumny ze swojej wytrwałości kończę znajomość z Kingiem definitywnie stawiając po raz trzeci niską ocenę, teraz 3. Niepowetowana strata czasu, gdy tyle arcydzieł czeka na mnie. A jeszcze jedno prowokacyjne stwierdzenie: lepiej nic nie czytać, nic czytać takie ogłupiające bzdety. Howgh!
Po dwóch nieudanych kontaktach („Historia Lisey” - pała, „Lśnienie – 3 gwiazdki) z twórczością Kinga (ur.1947), miałem go więcej nie czytać, lecz dostałem e-booka, to przekartkowałem. Nawet wśród jego entuzjastów wielu ocenia książkę za słabszą od innych, co nie przeszkadza że na LC ma 6,94 (7524 ocen i 933 opinie), przeto moja niska ocena nie wpłynie na pozytywny wynik. Dodatkowym minusem jest że to nie thriller, a „obyczajówka” o niepokojach „prawiczka”. Do tej pory w dorosłych „prawiczkach” specjalizował się Ian McEwan.
Zadałem sobie trud i wyliczyłem, że w spisie podanym przez Wikipedię „Joyland” (2013) jest 47 pozycją, a po niej wymienione jest jeszcze siedem. Do tego dochodzi siedem książek napisanych pod pseudonimem Richard Bachman, zbiory opowiadań i nowel, książki non-fiction, komiksy i scenariusze filmowe. Niezwykła płodność. Ilość kosztem jakości.
Akcja tej rozgrywa się latem 1973 roku w małym miasteczku w Karolinie Północnej. Bohater,Devin Jones, (1,90 wzrostu, 21 lat, „prawiczek”), uczeń college'u, podejmuje sezonowe zatrudnienie w parku rozrywki gdzie „staje twarzą w twarz ze zbrodnią i musi zmierzyć się z fatum umierającego dziecka” (Wikipedia)
Devin „chodził” dwa lata z Wendy i nic z tych rzeczy, a teraz zaskoczony, że dziewczyna go porzuciła. Może w 1973 roku Ameryka była taka purytańska, szczęśliwie to się zmieniło. Najlepsze, że po 40 latach dalej on uważa (s.10 - e-book)):
„Boże drogi, byłem dżentelmenem. Później często się zastanawiałem, co by się zmieniło (na dobre lub na złe), gdybym nim nie był..”
No to fajnego bohatera nam King zafundował, kompletnego idiotę. Moją diagnozę potwierdza bohater pięć stron dalej:
„...dlaczego dziewczyna, którą kochałeś całym sercem, tobie uparcie odmawiała, ale z tym drugim poszła do łóżka praktycznie przy pierwszej okazji... ...Gdzieś w głębi ducha wciąż się zastanawiam, co ze mną było nie tak. Czego mi brakowało. Jestem po sześćdziesiątce, mam siwe włosy i przeżyłem raka prostaty, ale wciąż chcę wiedzieć, dlaczego nie byłem wystarczająco dobry dla Wendy.....”
Rokowania kiepskie, skoro dotąd nie pojął. A w ogóle nie był taki niewinny, bo Wendy doprowadzała go masażem do orgazmu (s.78,6):
„....–Uśmiechałem się, ale poniżej pasa czułem znajome pulsowanie. Wendy czasem je rozładowywała (nabrała sporej wprawy w, jak to nazywaliśmy, „masażu przez spodnie”).......”
Nasz bohater jest rozbrajający, wspominając wieczór spędzony z ojcem (s.85):
„.... męski wieczór ma swoje zalety, na przykład można bez ceregieli bekać i pierdzieć...”
Rozdział 29 King tak zaczyna:
„W miarę jak mijały kolejne dni czerwca, zaczęło do mnie docierać, że mój związek z Wendy jest chory jak róża Williama Blake’a.....”
Kto to Blake, można się dowiedzieć z „Ziemi Ulro” Miłosza, a wspomniany wiersz przytaczam w tłumaczeniu Barańczaka:
Różo, tyś chora:
Czerw niewidoczny,
Niesiony nocą
Przez wicher mroczny,
Znalazł łoże w szczęśliwym
Szkarłacie twego serca
I ciemną, potajemną
Miłością cię uśmierca.
No to już wszystko jasne, więc jeszcze dodajmy odkrywcze mrowienie bohatera (s.227):
„....udo Erin napierało na moje, a jej pierś ocierała się o moje ramię. Poczułem nagłe i wcale nie nieprzyjemne mrowienie w niżej położonych rejonach ciała. Moim zdaniem – pomijając fantazje – większość mężczyzn to monogamiści od brody wzwyż. Poniżej pasa czyha znarowiony buhaj, który nie dba o to, kogo weźmie na rogi...”
….by oświadczyć, ze szkoda mojego czasu na takie dyrdymały. Ale, że obiecałem sobie solennie doczytanie do połowy, to brnę dalej. Tom ujrzał nieboszczkę Lindę Gray, a „nasz” Jonesy kontynuuje pracę w „joyland” po sezonie i do strony 283 z 564 całości nic więcej się nie dzieje. Nawet cnoty nasz prawiczek nie stracił.
Dumny ze swojej wytrwałości kończę znajomość z Kingiem definitywnie stawiając po raz trzeci niską ocenę, teraz 3. Niepowetowana strata czasu, gdy tyle arcydzieł czeka na mnie. A jeszcze jedno prowokacyjne stwierdzenie: lepiej nic nie czytać, nic czytać takie ogłupiające bzdety. Howgh!
Sunday, 9 July 2017
Amos OZ - "Judasz"
Amos OZ - "Judasz"
UWAGA! To dzieło wymaga od czytelnika zdolności percepcji trzech koncepcji Jezusa: historycznego, apologetycznego - chrześcijańskiego oraz żydowskiego.
Amos Oz (ur.1939), jeden z trzech wielkich bezczelnie ewidentnie pomijanych przez Komitet Noblowski, którego działanie deprecjonuje nagrodę, a Kundera (ur.1929), Murakami (1945) i Oz - i tak się mają dobrze. Korzenie żydowskie ma z Polski: ojciec Klausner był z Wilna, a matka z: Równego i co warto podkreślić rodzice rozmawiali z sobą głównie po polsku. Nazwisko zmienił na Oz, znaczące po hebrajsku "odwaga", po ucieczce z domu rodzinnego do kibucu w wieku 15 lat. Spędził tam ponad 30 lat.
Jestem jego gorącym fanem, ale recenzowałem tylko cztery pozycje: "Rymy życia i śmierci" (10 gwiazdek), "Nagle w głębi lasu" (10 gw.), "Pantera w piwnicy" (9) oraz "Czarownik swojego plemienia" (9). Czytelnikom nie znającym jego twórczości, polecam na początek piękną baśń o "rżycy" tzn byciu innym - "Nagle w głębi lasu".
Charakterystyczną cechą jego pisarstwa jest "oz" (odwaga) i tym się wielu naraził i naraża również w tej, swojej najnowszej książce wydanej w 2014 r. (polskie wydanie w 2015), po okresie długiego milczenia. „Naraża”, bo jak można kwestionować sens stworzenia państwa Izrael??
Lubiana przeze mnie Justyna Sobolewska pisze na:
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/ksiazki/1624955,1,recenzja-ksiazki-amos-oz-judasz.read
"..Judasz według Szmuela był najwierniejszym uczniem Jezusa, który chciał sprawić, żeby Żydzi w niego uwierzyli. Judaszem został nazwany też ojciec Atalii, bliski współpracownik Ben Guriona, który jako jedyny sprzeciwiał się powstaniu Państwa Izrael. Był przekonany, że w ten sposób rozpocznie się krwawa wojna między światem arabskim i żydowskim, która nie będzie mieć końca. Powieść Oza jest gorzkim rozrachunkiem z ideą państwa, pokoleniem budowniczych, z krzywdą i przelaną krwią. Ścierają się w niej równoważne racje, tragizm polega na tym, że dobrego wyjścia nie było i nie ma. Oz napisał jedną z ciemniejszych swoich powieści, ale też jedną z najlepszych. A cień nadziei jest w tym, że bohaterowi udaje się z tego domu wyjść, żeby zacząć żyć..."
Przypominam, że wspomniany Dawid Ben Gurion (1886 -1973), pierwszy premier Izraela, urodził się w Płońsku jako Dawid Grün, a z Polski wyjechał w wieku 20 lat.
Nim przejdę do tej książki, polecam Państwu niedocenioną książkę Archera pt "Ewangelia wg Judasza", w której również przedstawiono odmienny wizerunek Judasza, częściowo zbieżny z Oza.
Temat Państwo znają z notki redakcyjnej, licznych recenzji czy też fragmentu recenzji Sobolewskiej zacytowanego powyżej. Ja natomiast dzielę się swoimi wrażeniami z tego arcydzieła. Przede wszystkim chciałbym podkreślić poczucie humoru autora, który opowiadając o grupie młodych marksistów ironizuje, że straciła rację istnienia, gdy jedyne dwie uczestniczki przeniosły się do innej grupy czy też gdy przytacza napis na wejściowych drzwiach (s.34 e-book):
„Dom Jehojachina Abrabanela, niech Pan go strzeże, aby obwieszczał, że Pan jest prawy”
Pod napisem karteczka z nazwiskami, a pod nią uwaga:
„Uwaga – wyłamany stopień za drzwiami”.
Ważniejsze od humoru jest przemycanie filozoficznych rozważań do barwnej akcji. I tak w chwili przybycia po raz pierwszy Szmuela do Gerszoma Walda, ten wygłasza przez telefon długą tyradę o podejrzliwości, którą po przerwie na powitanie kontynuuje przez telefon, a po odłożeniu słuchawki bezpośrednio do Szmuela. Podaję myśl wyłuskaną z wielostronicowego tekstu: (s.39 i n.):
„... – Człowiek prześladowany, czy to dlatego, że na własne życzenie dorobił się prześladowców, czy dlatego, że w jego nieszczęsnej wyobraźni roi się od wrogów i intrygantów, tak czy inaczej nosi w sobie, oprócz niedoli, również pewną moralną skazę: przecież w radości z bycia prześladowanym tkwi jakaś elementarna niesprawiedliwość. Nawiasem mówiąc, z natury rzeczy, cierpienie i samotność, wypadki i choroby są u takiego człowieka znacznie bardziej prawdopodobne niż u innych – czyli nas wszystkich. Człowiek podejrzliwy z natury wystawiony jest na nieszczęście. Podejrzliwość jest jak kwas, trawi naczynie, w którym się znajduje, pożera tego, kto ją żywi: dniem i nocą strzec się całego rodzaju ludzkiego, nieustannie głowić się nad tym, jak uniknąć intryg i udaremnić spiski, jakiego użyć fortelu, żeby z daleka dostrzec zastawioną na niego sieć – to wszystko są korzenie wszelkiej szkody. To one nie dają człowiekowi żyć... ...– ...chociaż w gruncie rzeczy podejrzliwość, radość z prześladowań, a nawet nienawiść do całej ludzkości, wszystkie one są o wiele mniej zabójcze niż miłość do całego rodzaju ludzkiego: za umiłowaniem całej ludzkości ciągnie się od wieków zapach potoków krwi. Bezpodstawna nienawiść jest dla mnie mniejszym złem niż bezpodstawna miłość: miłośnicy całej ludzkości, rycerze naprawy świata, ci, co w każdych czasach śpieszą nam na ratunek, a nie ma nikogo, kto by nas wyratował z ich ręki, przecież oni są właściwie... …. I duchowy świat kapłanów i faryzeuszy, którzy odrzucili Jezusa, i to, że akurat w oczach Żydów Nazarejczyk bardzo szybko z osoby prześladowanej stał się symbolem prześladowań i ucisku... A to w jakiś sposób kojarzy mu się z losem największych reformatorów społecznych w czasach najnowszych...”
Ten przydługi cytat podałem jako przykład trudności tej lektury, bo tylko uważny czytelnik przyswoi spójność i logikę poprzerywanej myśli autora. Nie brak też poetyckich porównań jak: (s. 56):
„Zdarza się, że bieg życia zwalnia, blokuje się, jak struga wody wypływająca z rynny i żłobiąca sobie koryto w ziemi na podwórzu. Strumyk napotyka wzgórek, wyhamowuje, zbiera się na chwilę w małą kałużę i z wahaniem, po omacku wgryza się w zagradzające mu drogę wzniesienie albo stara się je podmyć od spodu. Natrafiając na przeszkodę, woda niekiedy rozdziela się i płynie dalej trzema albo czterema cienkimi nitkami. Albo daje za wygraną i wsiąka w ziemię. Szmuel Asz, którego rodzice stracili w jednej chwili oszczędności całego życia, którego praca badawcza upadła, studia uniwersyteckie zostały przerwane, a ukochana wyszła za mąż za swojego poprzedniego chłopaka, postanowił wobec tego przyjąć tę ofertę pracy w domu w zaułku Rabina Elbaza....”
Podaję te przykłady, by podkreślić walory książki, a największym z nich wydaje się „żydowski” sposób filozofowania, przypominający Isaaca Bashevisa Singera odwołującego się do Barucha Spinozy.
Nie chcę rozciągać recenzji tego a r c y d z i e ł a i sprytnie zakończę końcowym fragmentem recenzji Patrycji Wołyńczuk z UMCS znalezionym na: http://www.literatura.gildia.pl/tworcy/amos_oz/judasz/recenzja
„......Amos Oz napisał bardzo mądrą i refleksyjną powieść o ogromnym ładunku intelektualnym. Na próżno szukać tu typowej akcji. To książka filozoficzna, poruszająca kontrowersyjne, wręcz rewolucyjne dla kultury żydowskiej tematy. Formą zbliżona jest do Mannowej "Czarodziejskiej Góry" czy Proustowego "W poszukiwaniu straconego czasu". Zachwyca konserwatywnym kształtem i bogatą treścią. Judasz to przykład literatury wysokiej klasy, najlepsze dzieło izraelskiego pisarza. Oz po raz kolejny udowadnia, że nie bez przyczyny co roku wymieniany jest jako jeden z potencjalnych kandydatów do nagrody Nobla. I chociaż opinia części izraelskich czytelników i krytyków nie pozostawia suchej nitki na Judaszu (różne inwektywy trafiają pod adresem autora: od zdrajcy i lewaka, poprzez czołowego dżihadystę i antysemitę), to nie ulega wątpliwości, iż dzieło to w pełni odzwierciedla aktualność i ponadczasowość poruszonego problemu. Gorąco polecamy."
Ja też polecam i oczywiście daję 10 gwiazdek.
PS Nie bacząc na objętość recenzji, muszę ją uzupełnić poniższym cytatem (s. 77):
"....Chaim Weizmann powiedział kiedyś, zniechęcony, że państwo żydowskie nigdy nie może powstać, bo tkwi w nim wewnętrzna sprzeczność: jeśli będzie państwem – nie będzie żydowskie, a jeśli będzie żydowskie – to na pewno nie będzie państwem. Jak to jest napisane w Talmudzie: „Naród osłu podobny”....."
UWAGA! To dzieło wymaga od czytelnika zdolności percepcji trzech koncepcji Jezusa: historycznego, apologetycznego - chrześcijańskiego oraz żydowskiego.
Amos Oz (ur.1939), jeden z trzech wielkich bezczelnie ewidentnie pomijanych przez Komitet Noblowski, którego działanie deprecjonuje nagrodę, a Kundera (ur.1929), Murakami (1945) i Oz - i tak się mają dobrze. Korzenie żydowskie ma z Polski: ojciec Klausner był z Wilna, a matka z: Równego i co warto podkreślić rodzice rozmawiali z sobą głównie po polsku. Nazwisko zmienił na Oz, znaczące po hebrajsku "odwaga", po ucieczce z domu rodzinnego do kibucu w wieku 15 lat. Spędził tam ponad 30 lat.
Jestem jego gorącym fanem, ale recenzowałem tylko cztery pozycje: "Rymy życia i śmierci" (10 gwiazdek), "Nagle w głębi lasu" (10 gw.), "Pantera w piwnicy" (9) oraz "Czarownik swojego plemienia" (9). Czytelnikom nie znającym jego twórczości, polecam na początek piękną baśń o "rżycy" tzn byciu innym - "Nagle w głębi lasu".
Charakterystyczną cechą jego pisarstwa jest "oz" (odwaga) i tym się wielu naraził i naraża również w tej, swojej najnowszej książce wydanej w 2014 r. (polskie wydanie w 2015), po okresie długiego milczenia. „Naraża”, bo jak można kwestionować sens stworzenia państwa Izrael??
Lubiana przeze mnie Justyna Sobolewska pisze na:
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/ksiazki/1624955,1,recenzja-ksiazki-amos-oz-judasz.read
"..Judasz według Szmuela był najwierniejszym uczniem Jezusa, który chciał sprawić, żeby Żydzi w niego uwierzyli. Judaszem został nazwany też ojciec Atalii, bliski współpracownik Ben Guriona, który jako jedyny sprzeciwiał się powstaniu Państwa Izrael. Był przekonany, że w ten sposób rozpocznie się krwawa wojna między światem arabskim i żydowskim, która nie będzie mieć końca. Powieść Oza jest gorzkim rozrachunkiem z ideą państwa, pokoleniem budowniczych, z krzywdą i przelaną krwią. Ścierają się w niej równoważne racje, tragizm polega na tym, że dobrego wyjścia nie było i nie ma. Oz napisał jedną z ciemniejszych swoich powieści, ale też jedną z najlepszych. A cień nadziei jest w tym, że bohaterowi udaje się z tego domu wyjść, żeby zacząć żyć..."
Przypominam, że wspomniany Dawid Ben Gurion (1886 -1973), pierwszy premier Izraela, urodził się w Płońsku jako Dawid Grün, a z Polski wyjechał w wieku 20 lat.
Nim przejdę do tej książki, polecam Państwu niedocenioną książkę Archera pt "Ewangelia wg Judasza", w której również przedstawiono odmienny wizerunek Judasza, częściowo zbieżny z Oza.
Temat Państwo znają z notki redakcyjnej, licznych recenzji czy też fragmentu recenzji Sobolewskiej zacytowanego powyżej. Ja natomiast dzielę się swoimi wrażeniami z tego arcydzieła. Przede wszystkim chciałbym podkreślić poczucie humoru autora, który opowiadając o grupie młodych marksistów ironizuje, że straciła rację istnienia, gdy jedyne dwie uczestniczki przeniosły się do innej grupy czy też gdy przytacza napis na wejściowych drzwiach (s.34 e-book):
„Dom Jehojachina Abrabanela, niech Pan go strzeże, aby obwieszczał, że Pan jest prawy”
Pod napisem karteczka z nazwiskami, a pod nią uwaga:
„Uwaga – wyłamany stopień za drzwiami”.
Ważniejsze od humoru jest przemycanie filozoficznych rozważań do barwnej akcji. I tak w chwili przybycia po raz pierwszy Szmuela do Gerszoma Walda, ten wygłasza przez telefon długą tyradę o podejrzliwości, którą po przerwie na powitanie kontynuuje przez telefon, a po odłożeniu słuchawki bezpośrednio do Szmuela. Podaję myśl wyłuskaną z wielostronicowego tekstu: (s.39 i n.):
„... – Człowiek prześladowany, czy to dlatego, że na własne życzenie dorobił się prześladowców, czy dlatego, że w jego nieszczęsnej wyobraźni roi się od wrogów i intrygantów, tak czy inaczej nosi w sobie, oprócz niedoli, również pewną moralną skazę: przecież w radości z bycia prześladowanym tkwi jakaś elementarna niesprawiedliwość. Nawiasem mówiąc, z natury rzeczy, cierpienie i samotność, wypadki i choroby są u takiego człowieka znacznie bardziej prawdopodobne niż u innych – czyli nas wszystkich. Człowiek podejrzliwy z natury wystawiony jest na nieszczęście. Podejrzliwość jest jak kwas, trawi naczynie, w którym się znajduje, pożera tego, kto ją żywi: dniem i nocą strzec się całego rodzaju ludzkiego, nieustannie głowić się nad tym, jak uniknąć intryg i udaremnić spiski, jakiego użyć fortelu, żeby z daleka dostrzec zastawioną na niego sieć – to wszystko są korzenie wszelkiej szkody. To one nie dają człowiekowi żyć... ...– ...chociaż w gruncie rzeczy podejrzliwość, radość z prześladowań, a nawet nienawiść do całej ludzkości, wszystkie one są o wiele mniej zabójcze niż miłość do całego rodzaju ludzkiego: za umiłowaniem całej ludzkości ciągnie się od wieków zapach potoków krwi. Bezpodstawna nienawiść jest dla mnie mniejszym złem niż bezpodstawna miłość: miłośnicy całej ludzkości, rycerze naprawy świata, ci, co w każdych czasach śpieszą nam na ratunek, a nie ma nikogo, kto by nas wyratował z ich ręki, przecież oni są właściwie... …. I duchowy świat kapłanów i faryzeuszy, którzy odrzucili Jezusa, i to, że akurat w oczach Żydów Nazarejczyk bardzo szybko z osoby prześladowanej stał się symbolem prześladowań i ucisku... A to w jakiś sposób kojarzy mu się z losem największych reformatorów społecznych w czasach najnowszych...”
Ten przydługi cytat podałem jako przykład trudności tej lektury, bo tylko uważny czytelnik przyswoi spójność i logikę poprzerywanej myśli autora. Nie brak też poetyckich porównań jak: (s. 56):
„Zdarza się, że bieg życia zwalnia, blokuje się, jak struga wody wypływająca z rynny i żłobiąca sobie koryto w ziemi na podwórzu. Strumyk napotyka wzgórek, wyhamowuje, zbiera się na chwilę w małą kałużę i z wahaniem, po omacku wgryza się w zagradzające mu drogę wzniesienie albo stara się je podmyć od spodu. Natrafiając na przeszkodę, woda niekiedy rozdziela się i płynie dalej trzema albo czterema cienkimi nitkami. Albo daje za wygraną i wsiąka w ziemię. Szmuel Asz, którego rodzice stracili w jednej chwili oszczędności całego życia, którego praca badawcza upadła, studia uniwersyteckie zostały przerwane, a ukochana wyszła za mąż za swojego poprzedniego chłopaka, postanowił wobec tego przyjąć tę ofertę pracy w domu w zaułku Rabina Elbaza....”
Podaję te przykłady, by podkreślić walory książki, a największym z nich wydaje się „żydowski” sposób filozofowania, przypominający Isaaca Bashevisa Singera odwołującego się do Barucha Spinozy.
Nie chcę rozciągać recenzji tego a r c y d z i e ł a i sprytnie zakończę końcowym fragmentem recenzji Patrycji Wołyńczuk z UMCS znalezionym na: http://www.literatura.gildia.pl/tworcy/amos_oz/judasz/recenzja
„......Amos Oz napisał bardzo mądrą i refleksyjną powieść o ogromnym ładunku intelektualnym. Na próżno szukać tu typowej akcji. To książka filozoficzna, poruszająca kontrowersyjne, wręcz rewolucyjne dla kultury żydowskiej tematy. Formą zbliżona jest do Mannowej "Czarodziejskiej Góry" czy Proustowego "W poszukiwaniu straconego czasu". Zachwyca konserwatywnym kształtem i bogatą treścią. Judasz to przykład literatury wysokiej klasy, najlepsze dzieło izraelskiego pisarza. Oz po raz kolejny udowadnia, że nie bez przyczyny co roku wymieniany jest jako jeden z potencjalnych kandydatów do nagrody Nobla. I chociaż opinia części izraelskich czytelników i krytyków nie pozostawia suchej nitki na Judaszu (różne inwektywy trafiają pod adresem autora: od zdrajcy i lewaka, poprzez czołowego dżihadystę i antysemitę
Ja też polecam i oczywiście daję 10 gwiazdek.
PS Nie bacząc na objętość recenzji, muszę ją uzupełnić poniższym cytatem (s. 77):
"....Chaim Weizmann powiedział kiedyś, zniechęcony, że państwo żydowskie nigdy nie może powstać, bo tkwi w nim wewnętrzna sprzeczność: jeśli będzie państwem – nie będzie żydowskie, a jeśli będzie żydowskie – to na pewno nie będzie państwem. Jak to jest napisane w Talmudzie: „Naród osłu podobny”....."
Friday, 7 July 2017
Wojciech MANN, Krzysztof MATERNA - "Podróże duże i małe, czyli jak zostaliśmy światowcami"
Wojciech MANN, Krzysztof MATERNA -
"Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami"
Mann i Materna (obaj urodzeni w 1948) znają wszyscy, więc tylko powiem, że wolę ich czytać niż słuchać. I to chyba jest najlepsza pochwała ich książki. Non-stop ironia, satyra i luz. Aby ten styl uprawiać, trzeba być inteligentnym i błyskotliwym, a oni tacy są. Szczególnie zabawna lektura dla starszych od nich, jak ja (1943), dla ich rówieśników oraz dla niewiele młodszych, bo dobra znajomość paradoksów życia w Polsce czyli najweselszym baraku tego obozu i jego konfrontacji z Zachodem, ułatwia odbiór.
Rozweselająca chałtura odpowiednia na wakacje, A, że leniwi są, to słychać, widać i czuć, więc tylko 6.
"Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami"
Mann i Materna (obaj urodzeni w 1948) znają wszyscy, więc tylko powiem, że wolę ich czytać niż słuchać. I to chyba jest najlepsza pochwała ich książki. Non-stop ironia, satyra i luz. Aby ten styl uprawiać, trzeba być inteligentnym i błyskotliwym, a oni tacy są. Szczególnie zabawna lektura dla starszych od nich, jak ja (1943), dla ich rówieśników oraz dla niewiele młodszych, bo dobra znajomość paradoksów życia w Polsce czyli najweselszym baraku tego obozu i jego konfrontacji z Zachodem, ułatwia odbiór.
Rozweselająca chałtura odpowiednia na wakacje, A, że leniwi są, to słychać, widać i czuć, więc tylko 6.
Thursday, 6 July 2017
Majgull AXELSSON - "Ja nie jestem Miriam"
Majgull AXELSSON - "Ja nie jestem Miriam"
Axelsson (ur.1947) - popularna szwedzka pisarka, (nigdy o niej nie słyszałem) wydała omawianą książkę w 2014 roku. Z notki wydawcy:
"...Kiedy członkowie rodziny zbierają się przy łóżku Miriam, żeby uczcić jej osiemdziesiąte piąte urodziny, odnoszą wrażenie, że jubilatka zapadła na demencję. Bo dlaczego mówi, że nazywa się inaczej, niż się nazywa? O jej przeszłości świadczy przecież numer wytatuowany na lewym przedramieniu. Ale prawda jest inna. Najwyższy czas, żeby ją poznała wnuczka Camilla. Prawdę o Auschwitz i Ravensbrück. O ludziach najbardziej pogardzanych. O Anuszy i Didim. I o tym, jak mieszkańcy spokojnego Jönköpingu dziesięć lat po nocy kryształowej wyszli na ulice, żeby przepędzić z miasta przybłędów...."
Na LC 7,84 (329 ocen i 67 opinii). Wypisuję na wyszukiwarce "tematyka obozowa" i wybieram dla Państwa uznane arcydzieła:
Tadeusz Borowski "Pożegnanie z Marią i inne opowiadania" 6,57 (28 opinii); Primo Levi "Czy to jest człowiek" 7,67 (10 opinii); Miklos Nyiszli "Byłem asystentem doktora Mengele" 8,06 (163); Seweryna Szmaglewska "Dymy nad Birkenau" 7,55 (35); Shlomo Venezia "Sonderkomando. W piekle komór gazowych" 8,02 (13); Yehi'el Dinur "Dom lalek" 7,11 (10); Imre Kertesz "Los utracony" 7,18 (93) oraz "Kadysz za nienarodzone dziecko" 6,52 (16); Zofia Posmysz "Pasażerka" 7,19 (11), Stanisław Pigoń "Wspominki z obozu w Sachsenhausen" 9,25 (1) i wiele innych.
Po co to podałem? Aby wykazać, że literatura na ten temat jest bardzo bogata i napisać coś oryginalnego jest niezmiernie trudno. Podane wyniki jednoznacznie wskazują, że ta książka zdobyła szerokie uznanie na skutek słabej znajomości obozowej "klasyki". Przyznaję, że książka jest niezła, lecz n i e w n o s i n i c n o w e g o. Ponadto należy pamiętać, że nieopisane, ale znane z ustnego przekazu, indywidualne doświadczenia obywateli Polski, przewyższają każdą literaturę.
Nic też nie poradzę, że kanwa opowieści tj zmiana Cyganki w Żydówkę na terenie Auschwitz nie przemawia do mnie i budzi wątpliwości.
Aby nie odstręczyć czytelników nie znających wymienionych wyżej pozycji daję gwiazdek 7, bo to lektura atrakcyjna przede wszystkim dla nich. Warto ją też przeczytać ze względu (per analogiam) na obecne nastawienie Polaków do „ciapatych”.
Axelsson (ur.1947) - popularna szwedzka pisarka, (nigdy o niej nie słyszałem) wydała omawianą książkę w 2014 roku. Z notki wydawcy:
"...Kiedy członkowie rodziny zbierają się przy łóżku Miriam, żeby uczcić jej osiemdziesiąte piąte urodziny, odnoszą wrażenie, że jubilatka zapadła na demencję. Bo dlaczego mówi, że nazywa się inaczej, niż się nazywa? O jej przeszłości świadczy przecież numer wytatuowany na lewym przedramieniu. Ale prawda jest inna. Najwyższy czas, żeby ją poznała wnuczka Camilla. Prawdę o Auschwitz i Ravensbrück. O ludziach najbardziej pogardzanych. O Anuszy i Didim. I o tym, jak mieszkańcy spokojnego Jönköpingu dziesięć lat po nocy kryształowej wyszli na ulice, żeby przepędzić z miasta przybłędów...."
Na LC 7,84 (329 ocen i 67 opinii). Wypisuję na wyszukiwarce "tematyka obozowa" i wybieram dla Państwa uznane arcydzieła:
Tadeusz Borowski "Pożegnanie z Marią i inne opowiadania" 6,57 (28 opinii); Primo Levi "Czy to jest człowiek" 7,67 (10 opinii); Miklos Nyiszli "Byłem asystentem doktora Mengele" 8,06 (163); Seweryna Szmaglewska "Dymy nad Birkenau" 7,55 (35); Shlomo Venezia "Sonderkomando. W piekle komór gazowych" 8,02 (13); Yehi'el Dinur "Dom lalek" 7,11 (10); Imre Kertesz "Los utracony" 7,18 (93) oraz "Kadysz za nienarodzone dziecko" 6,52 (16); Zofia Posmysz "Pasażerka" 7,19 (11), Stanisław Pigoń "Wspominki z obozu w Sachsenhausen" 9,25 (1) i wiele innych.
Po co to podałem? Aby wykazać, że literatura na ten temat jest bardzo bogata i napisać coś oryginalnego jest niezmiernie trudno. Podane wyniki jednoznacznie wskazują, że ta książka zdobyła szerokie uznanie na skutek słabej znajomości obozowej "klasyki". Przyznaję, że książka jest niezła, lecz n i e w n o s i n i c n o w e g o. Ponadto należy pamiętać, że nieopisane, ale znane z ustnego przekazu, indywidualne doświadczenia obywateli Polski, przewyższają każdą literaturę.
Nic też nie poradzę, że kanwa opowieści tj zmiana Cyganki w Żydówkę na terenie Auschwitz nie przemawia do mnie i budzi wątpliwości.
Aby nie odstręczyć czytelników nie znających wymienionych wyżej pozycji daję gwiazdek 7, bo to lektura atrakcyjna przede wszystkim dla nich. Warto ją też przeczytać ze względu (per analogiam) na obecne nastawienie Polaków do „ciapatych”.
Wednesday, 5 July 2017
Jo NESBO - "Karaluchy"
Jo NESBO - "Karaluchy"
To już czwarta książka Nesbo po "Człowieku Nietoperzu" z 1997 roku (5 gwiazdek), "Synu" (2014 – 8 gwiazdek) i "Krwi na śniegu" (2015 – 7). Ta jest z 1998 i jest poniekąd kontynuacją "Człowieka Nietoperza".
Typowy problem początkujących pisarzy, że inwencji starcza na ciekawy początek, rozwinięcie akcji, a im bliżej końca, tym gorzej. Niezniszczalny, mający problemy alkoholowe Harry Hole, którego kule się nie imają, noże nie zabijają, a żadne tortury nie łamią, staje się w końcu niewiarygodny, wskutek czego happy end nie satysfakcjonuje.
Trochę lepsze od pierwszego tomu z sympatycznym sierżantem (tj od "Człowieka Nietoperza"), lecz zachwytu nie wzbudza. Nie widzę też powodu, by go oceniać wyżej od "naszego" Miłoszewskiego, któremu za "Bezcennego" dałem 6 gwiazdek.
To już czwarta książka Nesbo po "Człowieku Nietoperzu" z 1997 roku (5 gwiazdek), "Synu" (2014 – 8 gwiazdek) i "Krwi na śniegu" (2015 – 7). Ta jest z 1998 i jest poniekąd kontynuacją "Człowieka Nietoperza".
Typowy problem początkujących pisarzy, że inwencji starcza na ciekawy początek, rozwinięcie akcji, a im bliżej końca, tym gorzej. Niezniszczalny, mający problemy alkoholowe Harry Hole, którego kule się nie imają, noże nie zabijają, a żadne tortury nie łamią, staje się w końcu niewiarygodny, wskutek czego happy end nie satysfakcjonuje.
Trochę lepsze od pierwszego tomu z sympatycznym sierżantem (tj od "Człowieka Nietoperza"), lecz zachwytu nie wzbudza. Nie widzę też powodu, by go oceniać wyżej od "naszego" Miłoszewskiego, któremu za "Bezcennego" dałem 6 gwiazdek.
Tuesday, 4 July 2017
Erich Maria Remarque - "Trzej towarzysze"
Erich Maria REMARQUE - "Trzej towarzysze"
Klasyka, której aktualność nie zmienia się, bo ludzie dalej toczą wojny. Przypadłość bohaterów tej książki ma teraz nazwę: PTSD (Posttraumatic stress disorder).
Napisana w 1936 roku pomiędzy dwiema Światowymi Wojnami, a w dorobku pisarza po "Na Zachodzie bez zmian" (1929) a przed "Łukiem Triumfalnym" (1945). Cieszą mnie jej wysokie notowania na LC: 7,7 (560 ocen i 45 opinii), a szczególnie duża ilość czytelników. Niewiele mam od siebie do dodania, więc przytaczam Wikipedię:
„Powieść o pięknej i głębokiej prawdziwej męskiej przyjaźni, rozgrywająca się w latach dwudziestych w Niemczech. Lohkamp, Lenz i Koster należą do straconego pokolenia - pokolenia tych, którzy w poczuciu bezsensu wojny powrócili z frontu i nie umieli już ułożyć sobie życia. Trwają bez celu, bez złudzeń co do przyszłości i nawet gdy jeden z nich się zakocha, wszystko zakończy się tak, jakby życie w istocie nie miało już sensu. Tymczasem znów czuć nadciągające zło - po niemieckich miastach już krążą nazistowskie bojówki."
Dodaję, że w 1938 roku na podstawie książki rok później wytwórnia MGM wyprodukowała film "Three Comrades" w reżyserii Franka Borzage.
A moje wrażenia z ponownej lektury po 60 latach?? Próbę czasu na pewno to dzieło przeszło, czyta się dobrze, lecz wzruszenie średnie. Stawiam wyżej "Czas życia i czas śmierci", "Łuk triumfalny", a nawet "Noc w Lizbonie".
Klasyka, której aktualność nie zmienia się, bo ludzie dalej toczą wojny. Przypadłość bohaterów tej książki ma teraz nazwę: PTSD (Posttraumatic stress disorder).
Napisana w 1936 roku pomiędzy dwiema Światowymi Wojnami, a w dorobku pisarza po "Na Zachodzie bez zmian" (1929) a przed "Łukiem Triumfalnym" (1945). Cieszą mnie jej wysokie notowania na LC: 7,7 (560 ocen i 45 opinii), a szczególnie duża ilość czytelników. Niewiele mam od siebie do dodania, więc przytaczam Wikipedię:
„Powieść o pięknej i głębokiej prawdziwej męskiej przyjaźni, rozgrywająca się w latach dwudziestych w Niemczech. Lohkamp, Lenz i Koster należą do straconego pokolenia - pokolenia tych, którzy w poczuciu bezsensu wojny powrócili z frontu i nie umieli już ułożyć sobie życia. Trwają bez celu, bez złudzeń co do przyszłości i nawet gdy jeden z nich się zakocha, wszystko zakończy się tak, jakby życie w istocie nie miało już sensu. Tymczasem znów czuć nadciągające zło - po niemieckich miastach już krążą nazistowskie bojówki."
Dodaję, że w 1938 roku na podstawie książki rok później wytwórnia MGM wyprodukowała film "Three Comrades" w reżyserii Franka Borzage.
A moje wrażenia z ponownej lektury po 60 latach?? Próbę czasu na pewno to dzieło przeszło, czyta się dobrze, lecz wzruszenie średnie. Stawiam wyżej "Czas życia i czas śmierci", "Łuk triumfalny", a nawet "Noc w Lizbonie".
Zygmunt MIŁOSZEWSKI - "Bezcenny"
Zygmunt MIŁOSZEWSKI - "Bezcenny"
Miłoszewskiego znam z serii z inspektorem Szackim (kolejno 6 gwiazdek, 8, 6). Biorąc pod uwagę daty wydań, dochodzę do wniosku w 2017 roku że Miłoszewski "szczytował" w 2011 roku ("Ziarno prawdy"), by w dalszych latach przejść na stabilną niższą półkę, bo wg mnie "Bezcenny" (2013) i "Gniew" (2014) zasługują na taką samą ocenę. Lubię Miłoszewskiego i czekam niecierpliwie na coś lepszego. Przeciętny kryminał nie zasługuje na dłuższy komentarz.
Miłoszewskiego znam z serii z inspektorem Szackim (kolejno 6 gwiazdek, 8, 6). Biorąc pod uwagę daty wydań, dochodzę do wniosku w 2017 roku że Miłoszewski "szczytował" w 2011 roku ("Ziarno prawdy"), by w dalszych latach przejść na stabilną niższą półkę, bo wg mnie "Bezcenny" (2013) i "Gniew" (2014) zasługują na taką samą ocenę. Lubię Miłoszewskiego i czekam niecierpliwie na coś lepszego. Przeciętny kryminał nie zasługuje na dłuższy komentarz.
Monday, 3 July 2017
Daniel GALERA - "Broda zalana krwią"
Daniel GALERA - "Broda zalana krwią"
Daniel Galera (ur. 1979) - brazylijski pisarz, tłumacz i wydawca. Wikipedia wymienia siedem jego pozycji począwszy od 2001. a ta wydana została w 2012 i że dostał za nią 2013 São Paulo Prize for Literature
Jarosław Czechowicz słusznie pisze na:
http://krytycznymokiem.blogspot.ca/2016/03/broda-zalana-krwia-daniel-galera.html
".......Daniel Galera kontrastuje opisy przepełnione spokojem i harmonią z dynamiką przemian we wnętrzu swego bohatera. On sam fantazjuje na temat własnej przeszłości oraz momentu śmierci. Z mglistych śladów czasu przeszłego stara się stworzyć wizję tego, co go czeka. Jest w swych działaniach osamotniony i rozpaczliwie osobny..."
Do wspomnianego osamotnienia przyczynia się poniższy pogląd, korespondujący z twierdzeniem ks. Józefa Tischnera, że są "trzy prawdy: moja, twoja i g...o prawda" (s. 45 – e-book):
"... Nie ma nic bardziej żałosnego, niż starać się przekonać innego człowieka... ...Nikt nigdy nie powinien być do niczego przekonywany. Ludzie wiedzą, czego chcą, i wiedzą, czego potrzebują... ...Przekonywanie człowieka, żeby nie podążał za głosem serca, jest nieprzyzwoite, perswadowanie jest nieprzyzwoite, wiem, czego potrzebuję, i nikt nie może mi niczego doradzić. To, co zrobię, zostało postanowione dawno temu, zanim sam na to wpadłem..."
Taka postawa prowadzi nieuchronnie do finałowej konfrontacji między bohaterem a jego byłą żoną Viv, toczącego się wokół Wittgensteina (1889 – 1951), którego filozofii nie sposób tu omawiać, natomiast przypominam siódmą tezę jego "Traktatu logiczno – filozoficznego", z której niewątpliwie autor nakazuje bohaterom korzystać
"O czy nie można mówić, o tym trzeba milczeć"
Nim zaprezentuję słowa ze wspomnianej konfrontacji pozwalam sobie wynotować dwa cytaty:
s. 354.4
„.. Ciało jest swoją własną kapsułą czasu i jego podróż zawsze jest trochę publiczna, bez względu na to, jak bardzo chcemy ją ukryć albo przykryć makijażem...”.
s. 694.8
„..Istnieją tylko dwa miejsca dla człowieka. Rodzina jest jednym z nich. Drugim jest cały świat. Czasem trudno stwierdzić, w którym z nich się znajdujemy...”
Z finałowej sceny podaję dwa cytaty, które akurat mnie odpowiadają, ale takie moje prawo
s. 728,8
"...Wybaczyć to jakby udawać, że coś nie istnieje. Ale życie jest wynikiem tego, co człowiek zrobił. Nie ma sensu żyć, jakby nic się nie wydarzyło.."
s. 730,0
"... Albo istnieje wolna wola, albo nie. Jeśli istota ludzka ma wolność działania, jeśli mamy wybór, można nas czynić odpowiedzialnymi. Jeśli wolna wola nie istnieje, jeśli wszechświat jest z góry zdeterminowany prawami natury i wszystko jest jedynie wynikiem tego, co wydarzyło się zaraz przedtem, nikt nie ponosi winy za to, co robi. Ani żal, ani wybaczenie nie mają sensu..."
Reasumując, miłe zaskoczenie brazylijskim autorem, który niebanalną historię uatrakcyjnił dodatkowo przyjaźnią bohatera z suką. Może trochę na wyrost, lecz by nań zwrócić Państwa uwagę stawiam 9 gwiazdek
Daniel Galera (ur. 1979) - brazylijski pisarz, tłumacz i wydawca. Wikipedia wymienia siedem jego pozycji począwszy od 2001. a ta wydana została w 2012 i że dostał za nią 2013 São Paulo Prize for Literature
Jarosław Czechowicz słusznie pisze na:
http://krytycznymokiem.blogspot.ca/2016/03/broda-zalana-krwia-daniel-galera.html
".......Daniel Galera kontrastuje opisy przepełnione spokojem i harmonią z dynamiką przemian we wnętrzu swego bohatera. On sam fantazjuje na temat własnej przeszłości oraz momentu śmierci. Z mglistych śladów czasu przeszłego stara się stworzyć wizję tego, co go czeka. Jest w swych działaniach osamotniony i rozpaczliwie osobny..."
Do wspomnianego osamotnienia przyczynia się poniższy pogląd, korespondujący z twierdzeniem ks. Józefa Tischnera, że są "trzy prawdy: moja, twoja i g...o prawda" (s. 45 – e-book):
"... Nie ma nic bardziej żałosnego, niż starać się przekonać innego człowieka... ...Nikt nigdy nie powinien być do niczego przekonywany. Ludzie wiedzą, czego chcą, i wiedzą, czego potrzebują... ...Przekonywanie człowieka, żeby nie podążał za głosem serca, jest nieprzyzwoite, perswadowanie jest nieprzyzwoite, wiem, czego potrzebuję, i nikt nie może mi niczego doradzić. To, co zrobię, zostało postanowione dawno temu, zanim sam na to wpadłem..."
Taka postawa prowadzi nieuchronnie do finałowej konfrontacji między bohaterem a jego byłą żoną Viv, toczącego się wokół Wittgensteina (1889 – 1951), którego filozofii nie sposób tu omawiać, natomiast przypominam siódmą tezę jego "Traktatu logiczno – filozoficznego", z której niewątpliwie autor nakazuje bohaterom korzystać
"O czy nie można mówić, o tym trzeba milczeć"
Nim zaprezentuję słowa ze wspomnianej konfrontacji pozwalam sobie wynotować dwa cytaty:
s. 354.4
„.. Ciało jest swoją własną kapsułą czasu i jego podróż zawsze jest trochę publiczna, bez względu na to, jak bardzo chcemy ją ukryć albo przykryć makijażem...”.
s. 694.8
„..Istnieją tylko dwa miejsca dla człowieka. Rodzina jest jednym z nich. Drugim jest cały świat. Czasem trudno stwierdzić, w którym z nich się znajdujemy...”
Z finałowej sceny podaję dwa cytaty, które akurat mnie odpowiadają, ale takie moje prawo
s. 728,8
"...Wybaczyć to jakby udawać, że coś nie istnieje. Ale życie jest wynikiem tego, co człowiek zrobił. Nie ma sensu żyć, jakby nic się nie wydarzyło.."
s. 730,0
"... Albo istnieje wolna wola, albo nie. Jeśli istota ludzka ma wolność działania, jeśli mamy wybór, można nas czynić odpowiedzialnymi. Jeśli wolna wola nie istnieje, jeśli wszechświat jest z góry zdeterminowany prawami natury i wszystko jest jedynie wynikiem tego, co wydarzyło się zaraz przedtem, nikt nie ponosi winy za to, co robi. Ani żal, ani wybaczenie nie mają sensu..."
Reasumując, miłe zaskoczenie brazylijskim autorem, który niebanalną historię uatrakcyjnił dodatkowo przyjaźnią bohatera z suką. Może trochę na wyrost, lecz by nań zwrócić Państwa uwagę stawiam 9 gwiazdek
Subscribe to:
Posts (Atom)