Zygmunt KUBIAK - "Półmrok ludzkiego świata"
Zacząć wypada od autorki słowa wstępnego Hanny Malewskiej /1911-1983/, legendy krakowskiego, katolickiego świata, skupionego wokół Wydawnictwa Znak i "Tygodnika Powszechnego". W wydaniu z 2001 roku jako słowo wstępne, zamieszczono recenzję Malewskiej pierwszego wydania książki, zamieszczoną w TP 27 z 7.07.1963 r. Bardzo ciekawa!!
Teraz przejdę do fragmentu wspomnienia ks. Adama Bonieckiego o Kubiaku /1929-2004/:
"Trzydziestoletni Zygmunt Kubiak szkic o Pascalu rozpoczął takim cytatem z pism swego bohatera: »Kiedy spotykamy naturalny styl, jesteśmy wręcz zdumieni i zachwyceni: spodziewaliśmy się ujrzeć autora, a znajdujemy człowieka. Nie można lepiej scharakteryzować dzieła Pascala« - napisał Kubiak, a ja chcę napisać, że nie można lepiej scharakteryzować dzieł Zygmunta Kubiaka. Szkic znajduje się w wydanym w roku 1963 tomiku 'Półmrok ludzkiego świata'. Była to pierwsza jego książka; zrobiła na mnie ogromne wrażenie, zwłaszcza jej część druga ('Szukanie prawdy'). Byłem zdumiony i zachwycony - spotkałem człowieka, który szuka prawdy! Nie widziałem też, by ktoś tak jak on odczytywał Biblię. Potem spotkałem Zygmunta z krwi i kości. Wprawdzie formalnie już nie pracował w 'Tygodniku', ale dość często przyjeżdżał do Krakowa, stale pisał do nas i należał do grona tych, których osobowości tworzyły kształt pisma w latach '60. Był człowiekiem nieobojętnym. Cokolwiek robił, mówił, myślał, było naznaczone pasją. Zakochany w antyku greckim i rzymskim (kiedyś dał się zamknąć na Forum Romanum, by przeżyć tam samotnie noc), odczytywał to, co się działo dookoła, w świetle mądrości starożytnej przesyconej światłem wiary chrześcijańskiej. Jego temperament, starożytna mądrość, chrześcijaństwo - to była mieszanka wybuchowa. Kiedyś uznał, że napisałem coś niesprawiedliwie o jego ukochanych Włochach. Jaką on mi wtedy zrobił awanturę... Po burzach jednak wracała pogoda."
Boniecki pisze głównie o II części, obejmującej osiem odrębnych szkiców, które wg autora łączy /podobno/ szukanie prawdy. Ja muszę zacząć od części I, w której autor szeroko omawia okoliczności powstania Iliady, a przede wszystkim weryfikuje mity greckie zaczynając od związanych z Kretą, a więc królem Minosem, synem Zeusa i królowej fenickiej Europy, jego potomkiem Minotaurem, a więc z labiryntem, nicią Ariadny i Tezeuszem, jak również Dedalem i Ikarem, a skończywszy na samej Iliadzie.
Kubiak jest pasjonatem tego świata, więc jego opowieść jest profesjonalna, bardzo ciekawa i szczegółowa. Oczywiście esej ten zasługuje na najwyższą ocenę, ale po lekturze ogarnął mnie pewien żal, że swoją konkretnością Kubiak chciał zepsuć mój ukochany, mały intymny świat, który, już w dzieciństwie, stworzył dla mnie Zipper, Parandowski i Graves, nie wspominając żródłowego Homera. JA CHCĘ WIERZYĆ W MITY!!! Nie pozwolę sobie ich odebrać.
Teraz mała dygresja: spojrzałem na niskie oceny na LC książki Gravesa "Herkules z mojej załogi" i postanowiłem w ciągu najbliższych 48 godzin ją Państwu zarekomendować, bo to przecudna opowieść o wyprawie Jazona po złote runo i historia niesamowitego romansu z Medeą.
Drugą część zaczyna najciekawszy esej, bo o Pascalu. Pisze słusznie o nim: /str.106/
"Pascal jest pierwszym wielkim - i największym ze wszystkich - nowożytnym filozofem podejrzliwości, bezlitosnym analizatorem naszej zniewolonej egzystencji w świecie.."
Dalsze eseje poświęca poezji Leśmiana, św. Augustynowi, konfrontując go z Nietzschem, Biblii w ogóle i królowi Dawidowi i księdze Hioba w szczególe, by powrócić w końcówce do św. Augustyna, podczas pobytu w 387 r w Ostii.
Proszę Państwa, lektura do łatwych nie należy, ale jeśli ktoś chce pogłębiać swoją wiedzę, to ma świetną okazję, bo wartość intelektualna tej książki jest przeogromna.
Thursday, 30 April 2015
Wednesday, 29 April 2015
Mariusz SZCZYGIEŁ - "Kaprysik. Damskie historie"
Mariusz Szczygieł - "Kaprysik. Damskie historie"
CENA /20 zł na Publio/ nieadekwatna do objętości /niecałe 100 str./
Szczygieł w przedmowie cytuje Zofię Czerwińską, która opisywała ludzkie nienasycenie, ludzka zachłanność słowami:
„Najlepsze miejsce na namiot jest zawsze trochę dalej”
I to można uważać za motto tego zbiorku opowiadań.
Szczygieł jest u mnie prymusem, bo zebrał oceny: 10,10,9,8,5 więc żywię nadzieję, że i tym razem wykaże dobrą formę.
Przede wszystkim idealnie trafiony tytuł, chociaż wolałbym liczbę mnogą "kaprysiki". Druga część "Damskie historie" też OK, z tym, że czwarta - o rzeżbie, jest raczej "kaprysikiem" rektora. Zgodnie z moimi zasadami nie ujawnię treści, by Państwu nie popsuć lektury, ale powiem, że to nie opowiadania, a znakomite reportaże dotyczące konkretnych osób, wzbogacone licznymi zdjęciami.
Szczygieł ma wyjątkowy talent reporterski i znów był w świetnej formie, co spowodowało, że na dwie godziny całkowicie się wyłączyłem i z zapartym tchem doczytałem do ostatniej strony, czego i Państwu życzę.
A, że jestem ukontentowany, to i wygórowaną cenę wybaczam.
CENA /20 zł na Publio/ nieadekwatna do objętości /niecałe 100 str./
Szczygieł w przedmowie cytuje Zofię Czerwińską, która opisywała ludzkie nienasycenie, ludzka zachłanność słowami:
„Najlepsze miejsce na namiot jest zawsze trochę dalej”
I to można uważać za motto tego zbiorku opowiadań.
Szczygieł jest u mnie prymusem, bo zebrał oceny: 10,10,9,8,5 więc żywię nadzieję, że i tym razem wykaże dobrą formę.
Przede wszystkim idealnie trafiony tytuł, chociaż wolałbym liczbę mnogą "kaprysiki". Druga część "Damskie historie" też OK, z tym, że czwarta - o rzeżbie, jest raczej "kaprysikiem" rektora. Zgodnie z moimi zasadami nie ujawnię treści, by Państwu nie popsuć lektury, ale powiem, że to nie opowiadania, a znakomite reportaże dotyczące konkretnych osób, wzbogacone licznymi zdjęciami.
Szczygieł ma wyjątkowy talent reporterski i znów był w świetnej formie, co spowodowało, że na dwie godziny całkowicie się wyłączyłem i z zapartym tchem doczytałem do ostatniej strony, czego i Państwu życzę.
A, że jestem ukontentowany, to i wygórowaną cenę wybaczam.
Jurij ANDRUCHOWYCZ - "Moscowiada"
Jurij ANDRUCHOWYCZ - "Moscoviada"
Powieść grozy
Andruchowycza /ur.1960/ poznałem z książki napisanej wspólnie z "naszym" Stasiukiem pt "Moja Europa. Dwa eseje o Europie zwanej Środkową" /2000,2001/. Znam też książkę jego córki Sofiji /ur.1982/ pt "Kobiety ich mężczyzn", której dałem 7 gwiazdek. A teraz zaczynam lekturę z nadzieją, uzasadnioną recenzjami, na świetną satyrę Rosji przełomu lat 80-90-tych.
Zacznijmy od trafnej uwagi o poezji: /27 z 404/
" -Bo nie ma na tym świecie nic tak niepotrzebnego, bezsensownego i komicznego jak dobra poezja, ale równocześnie nie ma na tym świecie nic, co by było tak niezbędne, znaczące i doskonałe jak ona jest..."
Pozornie sprzeczne, ale mnie się podoba. W trakcie lektury wyławiam ciekawostki: /126/
"..Stacja mendelejewska. Nazwana tak na cześć teścia Błoka..."
Aleksnder Błok /1880-1921/, symbolista, jeden z największych poetów rosyjskich, w 1903 ożenił się z Lubow Mendelejewą, córką geniusza Dmitrija /1834-1907/. Edukujemy się dalej: /135/
"Nauczyłem ją, na przykład rozróżniać pojęcia "fallus" i "penis". Wcześniej myślała, że to synonimy.."
Fallus to penis w stanie wzwodu. Teraz czas na śmiech: /145/
"Wszyscy budowlańcy stoją w kolejkach po flaszkę czerwonego mocnego. W związku z taką specyficzną sytuacją starą Moskwę restaurują Finowie albo Turcy..."
Piękne porównanie: /228/
"Być pijanym w Moskwie to jakby być rudym w Irlandii. Czy można człowieka prześladować z powodu koloru włosów? Chyba nie..."
O manipulowaniu społeczeństwem przy pomocy np referendum: /369/
"....referendum to idealna metoda manipulowania ludżmi, pozostawianie im złudzeń, że sami decydują o własnym losie..."
Clou rosyjskiej ideologii: /375/
" Jedynie pod władzą Imperium ludzka jednostka odnajduje sens swojego istnienia..."
Jazdę na tym samym wózku, a zarazem rozbieżność między teorią a praktyką, autor ujawnia w wypowiedzi oficera bezpieki do ofiary: /384/
"..Ty o mnie żle nie myśl, bracie! Możliwe, że tych kacapów mam w takim samym jak ty.. poważaniu!"
No to teraz przyszedł czas na ocenę. Powiedzieć "świetna" jest łatwo, ale rozwinąć trudniej, bo w trakcie lektury przychodzą przeróżne skojarzenia: z formą - satyrą, groteską, teatrem absurdu, surrealizmem, parodią czy pure nonsense'm; z innymi autorami - Hłaską, Iredyńskim, z drugiej strony Erenburgiem, Bułhakowem, ale i Beckettem czy Ionesco. Równie pewne, że nieporównywalnie lepsze od recenzowanych przeze mnie, parę dni temu, nieudanego zbiorku "Witajcie w Rosji" Glukhovsky'ego. Dochodzi jeszcze pozycja obserwatora: autor, jak i jego bohater, jest Ukraińcem, który uczestniczy w życiu Imperium /jak i inni Ukraińcy, np funkcjonariusze bezpieki/, ale ujawnia pragnienia separatystyczne, czym przypomina analogiczne tendencje społeczeństwa w PRL-u, którego wielu obywateli kończyło uczelnie moskiewskie i mieszkało w tamtejszych akademikach, by dzisiaj demonstrować postawę rusofobów.
Niektóre sceny są dla mnie deja vu: brak kufli w kioskach z piwem czy nielicznych wtedy piwiarniach, szklanka do wody sodowej na łańcuchu, styl karmienia w barach szybkiej obsługi, a przede wszystkim umiejętne "zachęcanie" do współpracy z bezpieką, i to nie tylko prostytutek, kryminalistów, lecz i osób ze środowisk twórczych czy też starających się o paszport lub pracę w zagranicznej instytucji. No i wszechobecny alkohol, pity wszędzie i przez wszystkich.
A najprawdziwszy i najciekawszy jest MIMO WSZYSTKO pewien sentyment do tego cyrku, wyczuwalny u Andruchowycza, do którego i ja się przyznaję. Było się młodym!!
Powieść grozy
Andruchowycza /ur.1960/ poznałem z książki napisanej wspólnie z "naszym" Stasiukiem pt "Moja Europa. Dwa eseje o Europie zwanej Środkową" /2000,2001/. Znam też książkę jego córki Sofiji /ur.1982/ pt "Kobiety ich mężczyzn", której dałem 7 gwiazdek. A teraz zaczynam lekturę z nadzieją, uzasadnioną recenzjami, na świetną satyrę Rosji przełomu lat 80-90-tych.
Zacznijmy od trafnej uwagi o poezji: /27 z 404/
" -Bo nie ma na tym świecie nic tak niepotrzebnego, bezsensownego i komicznego jak dobra poezja, ale równocześnie nie ma na tym świecie nic, co by było tak niezbędne, znaczące i doskonałe jak ona jest..."
Pozornie sprzeczne, ale mnie się podoba. W trakcie lektury wyławiam ciekawostki: /126/
"..Stacja mendelejewska. Nazwana tak na cześć teścia Błoka..."
Aleksnder Błok /1880-1921/, symbolista, jeden z największych poetów rosyjskich, w 1903 ożenił się z Lubow Mendelejewą, córką geniusza Dmitrija /1834-1907/. Edukujemy się dalej: /135/
"Nauczyłem ją, na przykład rozróżniać pojęcia "fallus" i "penis". Wcześniej myślała, że to synonimy.."
Fallus to penis w stanie wzwodu. Teraz czas na śmiech: /145/
"Wszyscy budowlańcy stoją w kolejkach po flaszkę czerwonego mocnego. W związku z taką specyficzną sytuacją starą Moskwę restaurują Finowie albo Turcy..."
Piękne porównanie: /228/
"Być pijanym w Moskwie to jakby być rudym w Irlandii. Czy można człowieka prześladować z powodu koloru włosów? Chyba nie..."
O manipulowaniu społeczeństwem przy pomocy np referendum: /369/
"....referendum to idealna metoda manipulowania ludżmi, pozostawianie im złudzeń, że sami decydują o własnym losie..."
Clou rosyjskiej ideologii: /375/
" Jedynie pod władzą Imperium ludzka jednostka odnajduje sens swojego istnienia..."
Jazdę na tym samym wózku, a zarazem rozbieżność między teorią a praktyką, autor ujawnia w wypowiedzi oficera bezpieki do ofiary: /384/
"..Ty o mnie żle nie myśl, bracie! Możliwe, że tych kacapów mam w takim samym jak ty.. poważaniu!"
No to teraz przyszedł czas na ocenę. Powiedzieć "świetna" jest łatwo, ale rozwinąć trudniej, bo w trakcie lektury przychodzą przeróżne skojarzenia: z formą - satyrą, groteską, teatrem absurdu, surrealizmem, parodią czy pure nonsense'm; z innymi autorami - Hłaską, Iredyńskim, z drugiej strony Erenburgiem, Bułhakowem, ale i Beckettem czy Ionesco. Równie pewne, że nieporównywalnie lepsze od recenzowanych przeze mnie, parę dni temu, nieudanego zbiorku "Witajcie w Rosji" Glukhovsky'ego. Dochodzi jeszcze pozycja obserwatora: autor, jak i jego bohater, jest Ukraińcem, który uczestniczy w życiu Imperium /jak i inni Ukraińcy, np funkcjonariusze bezpieki/, ale ujawnia pragnienia separatystyczne, czym przypomina analogiczne tendencje społeczeństwa w PRL-u, którego wielu obywateli kończyło uczelnie moskiewskie i mieszkało w tamtejszych akademikach, by dzisiaj demonstrować postawę rusofobów.
Niektóre sceny są dla mnie deja vu: brak kufli w kioskach z piwem czy nielicznych wtedy piwiarniach, szklanka do wody sodowej na łańcuchu, styl karmienia w barach szybkiej obsługi, a przede wszystkim umiejętne "zachęcanie" do współpracy z bezpieką, i to nie tylko prostytutek, kryminalistów, lecz i osób ze środowisk twórczych czy też starających się o paszport lub pracę w zagranicznej instytucji. No i wszechobecny alkohol, pity wszędzie i przez wszystkich.
A najprawdziwszy i najciekawszy jest MIMO WSZYSTKO pewien sentyment do tego cyrku, wyczuwalny u Andruchowycza, do którego i ja się przyznaję. Było się młodym!!
Monday, 27 April 2015
Dmitry GLUKHOVSKY - "Witajcie w Rosji"
Dmitry GLUKHOVSKY - "Witajcie w Rosji"
WIELKI ZAWÓD !!! Nic Glukhovsky'ego przedtem nie czytałem, dzięki czemu nie jestem skażony obowiązkowym zachwytem, jak inni, którzy czytali jego inne książki. Nim jednak przejdę do oceny tych 16 opowiadań, nota bene niespójnych, dobranych przypadkowo i na różnym poziomie, muszę rozprawić się z licznymi recenzentami, którzy w kółko powtarzają, że dzięki tym opowiadaniom poznają prawdziwą Rosję. Czyżby ? A jeśli, to Rosję czy zjawiska istniejące i w Polsce, jak i na całym obszarze posowieckim?
Jeśli chodzi o wyśmianie Rosji, od 1917 roku do chwili obecnej, nie zauważyłem nic lepszego niż "Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwańca" Erenburga plus dwie książki spółki Ilf i Pietrow plus Bułhakow plus ktoś tam jeszcze. Na pewno nie Glukhowski, którego czytając nie uśmiechnąłem się ani razu. Co do lokalizacji negatywnych zjawisk, to nie rozumiem głupkowatego rechotania. A może w Polsce nie ma wszechwładnej korupcji, łapownictwa, klik elit rządowych z nowobogackimi pochodzenia bądż bandyckiego, bądż ubowsko-pezetperowskiego ? A może walka naiwnych o sprawiedliwość nie jest skazana w Polsce na przegraną ? A może nie ma niewyjaśnionych morderstw w wolnej Polsce?
Puste sklepowe półki śmieszą ? A PRL-owski ocet jako jedyny towar, to co? No to może wszechobecna wódka ? Tylko, że ja większość życia przepracowałem w PRL-u, gdy każdy zaopatrzeniowiec jechał w podróż z walizką wódki, każdy kierownik inwestycji wódką nakłaniał wykonawcę do pracy, pewna żona dygnitarza dyskretnie znaczyła koniaki otrzymywane przez męża, które wielokrotnie powracały do niej. A może bulwersuje denaturat zwany w Polsce "dyktą", "olabogą" albo "jagodzianką". A był jeszcze acnosan, salicyl i autovidol oraz wino marki "Wino". Wyższe sfery z kolei wymieniały wiedzę na temat pędzenia bimbru, bo to było w dobrym tonie.
To może Was bawi: rosyjski prostak w Moulin Rouge, który nie może zrozumieć, że tamtejsze dziewczyny nie są prostytutkami ? Ale przecież to prostak, kryminalista, który dzięki okresowi transformacji awansował. A w Polsce wicepremier śmiał się do rozpuku, że absurdem jest zgwałcenie prostytutki !! Albo własnej żony !!
Historia z ufo też mnie znudziła, bo w TVP widziałem lepszy spektakl, gdy kosmici wylądowali na polskiej ziemi i przedłużająca się narada uniemożliwiła kontakt z nimi.
Ogólnie mógłbym skończyć na stwierdzeniu, że NUDA, BANIALUKI I DYRDYMAŁY, ale jedno opowiadanie nie pozwala mnie na to.
Co za degrengolada!!! Jak nisko trzeba się moralnie stoczyć, by napisać opowiadanie o SPERMIE ZAWIĄZANEJ NA SUPEŁ W KONDOMIE I USUWANIU JEJ Z KOSMODROMU. Mało tego, autor snuje marzenia, że ta sperma da życie gdzieś tam w innej galaktyce. Całe szczęście, że Koreanki nie kopulował kato-Polak, nieużywający kondomów, bo wtedy byłaby heca!! Uwaga o DNIE MORALNYM dotyczy autora, wydawcę, jak i czytelników, którym to się podoba.
W każdej czytanej książce poszukuję ciekawego sformułowania; tu także mnie się udało: /320-322/
"Rosja to wyjątkowy kraj ze swym niepowtarzalnym losem!.. ..Nigdy nie podporządkowała się prawom zimnego rozumu, rosła i rozwijała się wbrew wszelkim racjonalnym wyjaśnieniom! Ani ja, ani pan, ani Chewbacca – nikt z nas nie pojmie tej mistyki, tych sił, które powstrzymują ją przed upadkiem, które chronią Rosję i które na oślep prowadzą nasz kraj uświęconą drogą! Rosji nie da się objąć rozumem…
...ZSRR zgubił ogólnonarodowy kac.. ...Uprzedzałem Andropowa, że Rosjanin bez wódki zwierzęcieje… Bez niej z całą wyrazistością odczuwa pustkę egzystencjalną… Bez niej człowiek budzi się ze stuletniego czarodziejskiego snu w swojej kawalerce z podartymi tapetami i wygniecionym tapczanem… I co ma robić?..."
WIELKI ZAWÓD !!! Nic Glukhovsky'ego przedtem nie czytałem, dzięki czemu nie jestem skażony obowiązkowym zachwytem, jak inni, którzy czytali jego inne książki. Nim jednak przejdę do oceny tych 16 opowiadań, nota bene niespójnych, dobranych przypadkowo i na różnym poziomie, muszę rozprawić się z licznymi recenzentami, którzy w kółko powtarzają, że dzięki tym opowiadaniom poznają prawdziwą Rosję. Czyżby ? A jeśli, to Rosję czy zjawiska istniejące i w Polsce, jak i na całym obszarze posowieckim?
Jeśli chodzi o wyśmianie Rosji, od 1917 roku do chwili obecnej, nie zauważyłem nic lepszego niż "Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwańca" Erenburga plus dwie książki spółki Ilf i Pietrow plus Bułhakow plus ktoś tam jeszcze. Na pewno nie Glukhowski, którego czytając nie uśmiechnąłem się ani razu. Co do lokalizacji negatywnych zjawisk, to nie rozumiem głupkowatego rechotania. A może w Polsce nie ma wszechwładnej korupcji, łapownictwa, klik elit rządowych z nowobogackimi pochodzenia bądż bandyckiego, bądż ubowsko-pezetperowskiego ? A może walka naiwnych o sprawiedliwość nie jest skazana w Polsce na przegraną ? A może nie ma niewyjaśnionych morderstw w wolnej Polsce?
Puste sklepowe półki śmieszą ? A PRL-owski ocet jako jedyny towar, to co? No to może wszechobecna wódka ? Tylko, że ja większość życia przepracowałem w PRL-u, gdy każdy zaopatrzeniowiec jechał w podróż z walizką wódki, każdy kierownik inwestycji wódką nakłaniał wykonawcę do pracy, pewna żona dygnitarza dyskretnie znaczyła koniaki otrzymywane przez męża, które wielokrotnie powracały do niej. A może bulwersuje denaturat zwany w Polsce "dyktą", "olabogą" albo "jagodzianką". A był jeszcze acnosan, salicyl i autovidol oraz wino marki "Wino". Wyższe sfery z kolei wymieniały wiedzę na temat pędzenia bimbru, bo to było w dobrym tonie.
To może Was bawi: rosyjski prostak w Moulin Rouge, który nie może zrozumieć, że tamtejsze dziewczyny nie są prostytutkami ? Ale przecież to prostak, kryminalista, który dzięki okresowi transformacji awansował. A w Polsce wicepremier śmiał się do rozpuku, że absurdem jest zgwałcenie prostytutki !! Albo własnej żony !!
Historia z ufo też mnie znudziła, bo w TVP widziałem lepszy spektakl, gdy kosmici wylądowali na polskiej ziemi i przedłużająca się narada uniemożliwiła kontakt z nimi.
Ogólnie mógłbym skończyć na stwierdzeniu, że NUDA, BANIALUKI I DYRDYMAŁY, ale jedno opowiadanie nie pozwala mnie na to.
Co za degrengolada!!! Jak nisko trzeba się moralnie stoczyć, by napisać opowiadanie o SPERMIE ZAWIĄZANEJ NA SUPEŁ W KONDOMIE I USUWANIU JEJ Z KOSMODROMU. Mało tego, autor snuje marzenia, że ta sperma da życie gdzieś tam w innej galaktyce. Całe szczęście, że Koreanki nie kopulował kato-Polak, nieużywający kondomów, bo wtedy byłaby heca!! Uwaga o DNIE MORALNYM dotyczy autora, wydawcę, jak i czytelników, którym to się podoba.
W każdej czytanej książce poszukuję ciekawego sformułowania; tu także mnie się udało: /320-322/
"Rosja to wyjątkowy kraj ze swym niepowtarzalnym losem!.. ..Nigdy nie podporządkowała się prawom zimnego rozumu, rosła i rozwijała się wbrew wszelkim racjonalnym wyjaśnieniom! Ani ja, ani pan, ani Chewbacca – nikt z nas nie pojmie tej mistyki, tych sił, które powstrzymują ją przed upadkiem, które chronią Rosję i które na oślep prowadzą nasz kraj uświęconą drogą! Rosji nie da się objąć rozumem…
...ZSRR zgubił ogólnonarodowy kac.. ...Uprzedzałem Andropowa, że Rosjanin bez wódki zwierzęcieje… Bez niej z całą wyrazistością odczuwa pustkę egzystencjalną… Bez niej człowiek budzi się ze stuletniego czarodziejskiego snu w swojej kawalerce z podartymi tapetami i wygniecionym tapczanem… I co ma robić?..."
Sunday, 26 April 2015
Hans Christian ANDERSEN - "Baśnie i opowieści"
Hans Christian ANDERSEN - "Baśnie i opowieści"
Dysponuję wydaniem z 45 baśniami, lecz sądzę, że wystarczą one do wyrażenia opinii. Nie widzę w nim baśni pt "Mały Klaus i Duży Klaus", którą czytała mnie Mama 68 lat temu, baśń wyjątkowo wredną, jak mały cwaniaczek robił w konia poczciwego dużego, aż doprowadził go do zamordowania własnej matki. Od tamtego czasu unikałem okrutnych bajek tak Andersena, jak i Braci Grimm, którzy z kolei zmieniali się przy pisaniu nie przeczytawszy dokładnie, co namieszał braciak.
Już pierwsza baśń pt "Krzesiwo" jest niemoralna. Dzięki Dobrej Wróżce, którą autor bezpodstawnie nazywa Wiedżmą, żołnierz obłowił się złotymi monetami. W podzięce skrócił wróżkę o głowę, ukradł krzesiwo i poszedł do miasta przepuszczać forsę. Ani razu nie pomyślał o uczciwej pracy, natomiast zachciało mu się księżniczki, którą przyniosły mu czarodziejskie psy. Wykorzystując jej sen /możliwe, że po pigułce gwałtu/ wycałował ją, a przyłapany i skazany, w drodze na szubienicę pozabijał z pomocą psów sędziów, zastraszył parę królewską i gwałtem pojął księżniczkę za żonę. Już sam kult pieniądza nie wydaje się wskazany dla naszych milusińskich.
Druga baśń pt "Księżniczka na ziarnku grochu" jest tak głupia, że ręce opadają. Świadczy o tym fragment:
"Po tym poznano, że to rzeczywiście jest PRAWDZIWA księżniczka. Bo tylko prawdziwa księżniczka mogła poczuć ziarenko grochu przez dwadzieścia materacy i dwanaście puchowych pierzyn!
W trzeciej gożdzika nazwano gwożdzikiem, a czwarta - to wszystkim znana "Calineczka". Piąta pt "Towarzysz podróży" jest całkowicie pozbawiona logiki, bo po co nieznajomy przypinał sobie skrzydła łabędzia, skoro chwilę póżniej stawał się niewidoczny i fruwał z rózgami za zaczarowaną królewną. Ponadto dlaczego trup niesolidnego dłużnika miałby być obdarzony czarnoksięską mocą? Następna pt "Mała syrena" znudziła mnie okrutnie, a "Nowe szaty cesarza" są tak znane, że trącą myszką. Z kolei "Kalosze szczęścia" pozwalające na wszelkie wędrówki w czasie zadziwiają brakiem fantazji i choć pomysłów dużo, to porównanie z choćby przestarzałym "Wehikułem czasu" wypada mizernie. Następne opowiadanie pt "Historia roku" to nie baśń, ino słodkie infantylne bla-bla-bla na temat zmieniających się pór roku. Nuda. Natomiast następne opowiadanie pt "Pod starą wierzbą" to historia pięknej romantycznej miłości dwojga dzieciaków, których drogi się rozeszły; niestety, tragiczne zakończenie nie nadaje się dla naszych dzieci, a przecież Andersena pod ich kątem rozpatrujemy. "Dzikie łabędzie" to przestroga dla królów wdowców, by się ponownie nie żenili, bo nowa baba będzie złą macochą i synów pozamienia w łabędzie /?!/, a córkę wygna na wiochę oraz o chuciach królewicza, który bierze niemowę za żonę, nie wiedząc kim jest, a kierując się wyłącznie pożądaniem. Ale najgłupsze okazało się opowiadanie pt "Latający kufer" i mimo poczynionych wysiłków nie mogłem dopatrzyć się w nim jakiegokolwiek sensu a szczególnie wytłumaczenia porzucenia królewny. "Matka" to historia o skutkach częstowania nieznanego dziada grzanym piwem, a "Polny kwiat" - specialite de la maison dla naszych milusińskich, o zadręczeniu na śmierć skowronka przez miłych chłopaczków.
Kto chce niech czyta dalej, a ja wracam do Leśmiana, Brzechwy, Szelburg-Zarembiny, Kasprowicza oraz "Małego Księcia" i cyklu Loftinga o Dr Dollitle. Pa!!
PS Jedyne godne uwagi to "Nowe szaty cesarza".
Dysponuję wydaniem z 45 baśniami, lecz sądzę, że wystarczą one do wyrażenia opinii. Nie widzę w nim baśni pt "Mały Klaus i Duży Klaus", którą czytała mnie Mama 68 lat temu, baśń wyjątkowo wredną, jak mały cwaniaczek robił w konia poczciwego dużego, aż doprowadził go do zamordowania własnej matki. Od tamtego czasu unikałem okrutnych bajek tak Andersena, jak i Braci Grimm, którzy z kolei zmieniali się przy pisaniu nie przeczytawszy dokładnie, co namieszał braciak.
Już pierwsza baśń pt "Krzesiwo" jest niemoralna. Dzięki Dobrej Wróżce, którą autor bezpodstawnie nazywa Wiedżmą, żołnierz obłowił się złotymi monetami. W podzięce skrócił wróżkę o głowę, ukradł krzesiwo i poszedł do miasta przepuszczać forsę. Ani razu nie pomyślał o uczciwej pracy, natomiast zachciało mu się księżniczki, którą przyniosły mu czarodziejskie psy. Wykorzystując jej sen /możliwe, że po pigułce gwałtu/ wycałował ją, a przyłapany i skazany, w drodze na szubienicę pozabijał z pomocą psów sędziów, zastraszył parę królewską i gwałtem pojął księżniczkę za żonę. Już sam kult pieniądza nie wydaje się wskazany dla naszych milusińskich.
Druga baśń pt "Księżniczka na ziarnku grochu" jest tak głupia, że ręce opadają. Świadczy o tym fragment:
"Po tym poznano, że to rzeczywiście jest PRAWDZIWA księżniczka. Bo tylko prawdziwa księżniczka mogła poczuć ziarenko grochu przez dwadzieścia materacy i dwanaście puchowych pierzyn!
W trzeciej gożdzika nazwano gwożdzikiem, a czwarta - to wszystkim znana "Calineczka". Piąta pt "Towarzysz podróży" jest całkowicie pozbawiona logiki, bo po co nieznajomy przypinał sobie skrzydła łabędzia, skoro chwilę póżniej stawał się niewidoczny i fruwał z rózgami za zaczarowaną królewną. Ponadto dlaczego trup niesolidnego dłużnika miałby być obdarzony czarnoksięską mocą? Następna pt "Mała syrena" znudziła mnie okrutnie, a "Nowe szaty cesarza" są tak znane, że trącą myszką. Z kolei "Kalosze szczęścia" pozwalające na wszelkie wędrówki w czasie zadziwiają brakiem fantazji i choć pomysłów dużo, to porównanie z choćby przestarzałym "Wehikułem czasu" wypada mizernie. Następne opowiadanie pt "Historia roku" to nie baśń, ino słodkie infantylne bla-bla-bla na temat zmieniających się pór roku. Nuda. Natomiast następne opowiadanie pt "Pod starą wierzbą" to historia pięknej romantycznej miłości dwojga dzieciaków, których drogi się rozeszły; niestety, tragiczne zakończenie nie nadaje się dla naszych dzieci, a przecież Andersena pod ich kątem rozpatrujemy. "Dzikie łabędzie" to przestroga dla królów wdowców, by się ponownie nie żenili, bo nowa baba będzie złą macochą i synów pozamienia w łabędzie /?!/, a córkę wygna na wiochę oraz o chuciach królewicza, który bierze niemowę za żonę, nie wiedząc kim jest, a kierując się wyłącznie pożądaniem. Ale najgłupsze okazało się opowiadanie pt "Latający kufer" i mimo poczynionych wysiłków nie mogłem dopatrzyć się w nim jakiegokolwiek sensu a szczególnie wytłumaczenia porzucenia królewny. "Matka" to historia o skutkach częstowania nieznanego dziada grzanym piwem, a "Polny kwiat" - specialite de la maison dla naszych milusińskich, o zadręczeniu na śmierć skowronka przez miłych chłopaczków.
Kto chce niech czyta dalej, a ja wracam do Leśmiana, Brzechwy, Szelburg-Zarembiny, Kasprowicza oraz "Małego Księcia" i cyklu Loftinga o Dr Dollitle. Pa!!
PS Jedyne godne uwagi to "Nowe szaty cesarza".
Saturday, 25 April 2015
Stanisław PRZYBYSZEWSKI - "Mocny człowiek"
Stanisław PRZYBYSZEWSKI - "Mocny człowiek"
Niepowetowana to strata dla młodych, że nikt ich nie naucza o Przybyszewskim, Irzykowskim, Chwistku, nie mówiąc już o Brzozowskim. Szczęśliwie oferty wydawnictw internetowych starają się zaspokoić potrzeby ambitnych. I tak, omawianą książkę kupiłem na Publio za 4,05 zł, czyli prawie za darmo.
Inspiracja książki jest problem nurtujący całe literackie towarzystwo, który poznajemy z wypowiedzi plującego krwią, niespełnionego pisarza: /str.8-9/
"..Bohaterem jest człowiek, którego ambicya pożera, chłonie go, na żużel spala — on chciałby być też wielkim człowiekiem, sławą, a tu ani w ząb. Nic stworzyć nie może — a pół życia oddałby za jedną chwilę, kiedy go przed rampę wywołają, gdy kawiarnia nagle umilknie, gdy on do niej wchodzi. Całe życie oddałby za ten dreszcz milutki, łechcący, gdy po całej sali przebiega cichy szept: »To on — to on! nasz! nasz!« Ha, ha, ha!"
Do czego posuwa się jego przyjaciel i rywal in spe, nie mogę zdradzić, by nie popsuć Państwu lektury. Pozostaje mnie tylko przypomnieć odwieczne retoryczne pytanie: czy cel uświęca środki?
Książka została wydana w 1912 roku i nie odniosła sukcesu, ze względu na złą opinię jaka cieszył się autor. Pijak, dziwkarz, dzieciorób, skandalista, przedstawiciel niemieckiej i polskiej cyganerii, nieustannie zabiegający o finansowe wsparcie, nie mógl liczyć na pozytywne przyjęcie książki, w dodatku opisującej brudny świat literackiej bohemy. Dopiero ekranizacja w 1929 r. spopularyzowała omawiany thriller.
Poza warstwą fabularną, mrożącą krew w żyłach, Przybyszewski przemyca swoje egzystencjalne rozterki poniższego typu: /str.40/
"Dojrzeć do śmierci! Ile mocy na to potrzeba, by te straszne kajdany życia, którymi człowieka Bóg czy też Szatan spętał, rozerwać i życie kopnąć, jak coś nieczystego, niechlujnego, co duszę plugawi..."
GWARANTUJĘ, ŻE KTO SIĘGNIE PO OMAWIANĄ KSIĄŻKĘ, BĘDZIE ZACHWYCONY.
Niepowetowana to strata dla młodych, że nikt ich nie naucza o Przybyszewskim, Irzykowskim, Chwistku, nie mówiąc już o Brzozowskim. Szczęśliwie oferty wydawnictw internetowych starają się zaspokoić potrzeby ambitnych. I tak, omawianą książkę kupiłem na Publio za 4,05 zł, czyli prawie za darmo.
Inspiracja książki jest problem nurtujący całe literackie towarzystwo, który poznajemy z wypowiedzi plującego krwią, niespełnionego pisarza: /str.8-9/
"..Bohaterem jest człowiek, którego ambicya pożera, chłonie go, na żużel spala — on chciałby być też wielkim człowiekiem, sławą, a tu ani w ząb. Nic stworzyć nie może — a pół życia oddałby za jedną chwilę, kiedy go przed rampę wywołają, gdy kawiarnia nagle umilknie, gdy on do niej wchodzi. Całe życie oddałby za ten dreszcz milutki, łechcący, gdy po całej sali przebiega cichy szept: »To on — to on! nasz! nasz!« Ha, ha, ha!"
Do czego posuwa się jego przyjaciel i rywal in spe, nie mogę zdradzić, by nie popsuć Państwu lektury. Pozostaje mnie tylko przypomnieć odwieczne retoryczne pytanie: czy cel uświęca środki?
Książka została wydana w 1912 roku i nie odniosła sukcesu, ze względu na złą opinię jaka cieszył się autor. Pijak, dziwkarz, dzieciorób, skandalista, przedstawiciel niemieckiej i polskiej cyganerii, nieustannie zabiegający o finansowe wsparcie, nie mógl liczyć na pozytywne przyjęcie książki, w dodatku opisującej brudny świat literackiej bohemy. Dopiero ekranizacja w 1929 r. spopularyzowała omawiany thriller.
Poza warstwą fabularną, mrożącą krew w żyłach, Przybyszewski przemyca swoje egzystencjalne rozterki poniższego typu: /str.40/
"Dojrzeć do śmierci! Ile mocy na to potrzeba, by te straszne kajdany życia, którymi człowieka Bóg czy też Szatan spętał, rozerwać i życie kopnąć, jak coś nieczystego, niechlujnego, co duszę plugawi..."
GWARANTUJĘ, ŻE KTO SIĘGNIE PO OMAWIANĄ KSIĄŻKĘ, BĘDZIE ZACHWYCONY.
Friday, 24 April 2015
Jacek DEHNEL - "Balzakiana"
Jacek Dehnel - "Balzakiana"
Sam nie wiem dlaczego, ale Dehnela, którego bardzo lubię, recenzowałem tylko raz /"Lalę"/ i w dodatku ostro go potraktowałem /7 gwiazdek/. A lubię go za "paniczykowatość", która sprzyja wysokiemu poziomowi kulturalnemu i intelektualnemu.
Na stronie Culture.pl w recenzji podpisanej www.wab.com.pl wyczytałem:
"..Bogactwo charakterów, błyskotliwy dowcip i szeroka panorama społeczna sprawiają, że"Balzakiana" to psychologiczno-obyczajowy majstersztyk. Ludzka natura niechętnie podlega zmianom, zdaje się mówić Dehnel. Żądza zysku i sławy pchają nas dziś do działania tak samo, jak w czasach wielkiego Balzaka."
"Balzakiana" to cztery opowiadania korespondujące w różny sposób z cyklem Balzaka "Komedia ludzka" , obejmującym ponad 130 utworów, w tym zaczynu jej tj "Ojca Goriot". Wyznam Państwu szczerze, że sam bym nigdy na to nie wpadł, mimo to, że w młodości przewertowałem Balzaka dość dokładnie, jako, że moja Mama była jego fanką.
Balzak dla mnie to REALISTA, w dodatku PONURY; Dehnel, owszem, realistą jest, ale przede wszystkim niepohamowanym kpiarzem, wskutek czego każde jego zdanie tryska IRONIĄ. Balzak, wg obecnych kryteriów, jest rozwlekły i opisowy, a u Dehnela nie wolno opuścić ani jednego słowa. Wg mnie u Balzaka dominuje fabuła, a u Dehnela forma. Dlatego mu bliżej do Witkacego i Gombrowicza niż do Balzaka. No i jeszcze bogactwo języka Dehnela, czym bije nie tylko Balzaka, ale i większość pisarzy współczesnych. Pisząc ad hoc nasunęło mnie się jeszcze jedno skojarzenie z krótkimi ironicznymi małymi formami Kornela Makuszyńskiego, którego utwory dla dorosłych są mało popularne.
Już w pierwszym opowiadaniu Dehnel doprowadził mnie do paroksyzmów śmiechu kpiąc ze wszystkiego, a właściwie robiąc sobie "dżadża" przede wszystkim z polskiego kołtuna spod znaku Rydzyka i PIS-u. Nawet "odejście" jednej z bohaterek w zaświaty, nie wpłynęło na moje rozbawienie. Drugie - to historia pauperyzacji rodziny "ziemiańskiej" w twardej rzeczywistości PRL-u; a w cudzysłowie, bo to z tego gorszego ziemiaństwa, które do nauki czy czytania książek nie było skore. Pozycje w rodzaju bufetowej w barze dworcowym, to jednak żenada. A całe opowiadanie można skwitować dwoma porzekadłami: "Rodziny się nie wybiera, rodzinę się ma" oraz "Z rodziną wychodzi się najlepiej... ..na zdjęciu". O trzecim opowiadaniu ani słowa, do mną wstrząsnęło dosadnie, a żeby to zrekompensować przytoczę fragment ze str.288:
"A najlepiej mieć i żonę, i kochankę...
- ???
-Kochance mówię, że idę do żony, żonie mówię, że idę do kochanki, i - myk, myk - lecę do biblioteki".
Popsuł mnie humor ostatnim, czwartym opowiadaniem, w którym przypomniał starą prawdę, że my-starzy nikomu nie jesteśmy potrzebni, a gdy ktoś stary łudzi się, że jest możliwy "come back" do aktywnego uczestnictwa w życiu społeczeństwa to czeka go nader drastyczne otrzeżwienie.
Reasumując: Dehnela świetnie się czyta, zgrabnie on też żongluje pomiędzy groteską, satyrą i ironią a melodramatem, jednakże NAJWYŻSZĄ NOTĘ daję mu ZA JĘZYK, który go nobilituje na tle powszechnego analfabetyzmu wśród naszych pisarek i pisarzy.
PS Zapomniałem napisać, że te cztery opowiadania łączy włos. Nie, przepraszam: nie włos, a Włos /prezesowa/. /jak Barciś dekalog Kieślowskiego/
Sam nie wiem dlaczego, ale Dehnela, którego bardzo lubię, recenzowałem tylko raz /"Lalę"/ i w dodatku ostro go potraktowałem /7 gwiazdek/. A lubię go za "paniczykowatość", która sprzyja wysokiemu poziomowi kulturalnemu i intelektualnemu.
Na stronie Culture.pl w recenzji podpisanej www.wab.com.pl wyczytałem:
"..Bogactwo charakterów, błyskotliwy dowcip i szeroka panorama społeczna sprawiają, że"Balzakiana" to psychologiczno-obyczajowy majstersztyk. Ludzka natura niechętnie podlega zmianom, zdaje się mówić Dehnel. Żądza zysku i sławy pchają nas dziś do działania tak samo, jak w czasach wielkiego Balzaka."
"Balzakiana" to cztery opowiadania korespondujące w różny sposób z cyklem Balzaka "Komedia ludzka" , obejmującym ponad 130 utworów, w tym zaczynu jej tj "Ojca Goriot". Wyznam Państwu szczerze, że sam bym nigdy na to nie wpadł, mimo to, że w młodości przewertowałem Balzaka dość dokładnie, jako, że moja Mama była jego fanką.
Balzak dla mnie to REALISTA, w dodatku PONURY; Dehnel, owszem, realistą jest, ale przede wszystkim niepohamowanym kpiarzem, wskutek czego każde jego zdanie tryska IRONIĄ. Balzak, wg obecnych kryteriów, jest rozwlekły i opisowy, a u Dehnela nie wolno opuścić ani jednego słowa. Wg mnie u Balzaka dominuje fabuła, a u Dehnela forma. Dlatego mu bliżej do Witkacego i Gombrowicza niż do Balzaka. No i jeszcze bogactwo języka Dehnela, czym bije nie tylko Balzaka, ale i większość pisarzy współczesnych. Pisząc ad hoc nasunęło mnie się jeszcze jedno skojarzenie z krótkimi ironicznymi małymi formami Kornela Makuszyńskiego, którego utwory dla dorosłych są mało popularne.
Już w pierwszym opowiadaniu Dehnel doprowadził mnie do paroksyzmów śmiechu kpiąc ze wszystkiego, a właściwie robiąc sobie "dżadża" przede wszystkim z polskiego kołtuna spod znaku Rydzyka i PIS-u. Nawet "odejście" jednej z bohaterek w zaświaty, nie wpłynęło na moje rozbawienie. Drugie - to historia pauperyzacji rodziny "ziemiańskiej" w twardej rzeczywistości PRL-u; a w cudzysłowie, bo to z tego gorszego ziemiaństwa, które do nauki czy czytania książek nie było skore. Pozycje w rodzaju bufetowej w barze dworcowym, to jednak żenada. A całe opowiadanie można skwitować dwoma porzekadłami: "Rodziny się nie wybiera, rodzinę się ma" oraz "Z rodziną wychodzi się najlepiej... ..na zdjęciu". O trzecim opowiadaniu ani słowa, do mną wstrząsnęło dosadnie, a żeby to zrekompensować przytoczę fragment ze str.288:
"A najlepiej mieć i żonę, i kochankę...
- ???
-Kochance mówię, że idę do żony, żonie mówię, że idę do kochanki, i - myk, myk - lecę do biblioteki".
Popsuł mnie humor ostatnim, czwartym opowiadaniem, w którym przypomniał starą prawdę, że my-starzy nikomu nie jesteśmy potrzebni, a gdy ktoś stary łudzi się, że jest możliwy "come back" do aktywnego uczestnictwa w życiu społeczeństwa to czeka go nader drastyczne otrzeżwienie.
Reasumując: Dehnela świetnie się czyta, zgrabnie on też żongluje pomiędzy groteską, satyrą i ironią a melodramatem, jednakże NAJWYŻSZĄ NOTĘ daję mu ZA JĘZYK, który go nobilituje na tle powszechnego analfabetyzmu wśród naszych pisarek i pisarzy.
PS Zapomniałem napisać, że te cztery opowiadania łączy włos. Nie, przepraszam: nie włos, a Włos /prezesowa/. /jak Barciś dekalog Kieślowskiego/
Thursday, 23 April 2015
Ragnhild N. GRODAL - "Bestia !"
Ragnhild N. GRODAL - "Bestia !"
Najpierw musiałem rozgryżć kto zacz ten "Grodal", bo ani wydawca, ani LC nie uchylają rąbka tajemnicy. Tłumaczenie norweskiego na polski wyszło komicznie, wybrałem więc przekład na angielski:
"Ranghild Nilsen /Grodal/ /born 6 March 1958/ is a Norwegian writer, playwright, educator and lecturer. Ranghild Nilsen grew up in what she describes as a rather cramped environment far south of Norway. She thought she would become a nun and traveled to Germany to explore this when she was nineteen. But after much spiritual quest she left monastic community and was a while itinerant hippie with street theater in Germany, Holland and Denmark. Eventually she took hold of studies and completed a lengthy education in Norway and the USA in music, communication and movement therapy, and currently holds the title Cand. Musico., MA from USA in communication and movement therapy.."
Znalazłem jeszcze wykaz 13 jej książek, w którym "Bestia!" jest czwarta /1996/, ale nie jest wymieniana wśród jej najlepszych. Wydawca kit nam wciska:
"Kolejna książka z serii zapoczątkowanej bestsellerem Josteina Gaardera - Świat Zofii"
Już samo zestawienie arcydzieła /u mnie 10 gwiazdek/ sławnego pisarza z nieznaną książka nieznanej autorki, o której sam wydawca nie umie nic powiedzieć, szokuje i ujawnia, że to tylko komercyjny chwyt.
Recenzji nie będzie, bo bełkotu pseudonaukowego oceniać nie wypada; po prostu należy pominąć milczeniem. Jeśli ktoś zdecyduje się kontynuować lekturę radzę zajrzeć do Wikipedii pod hasła: kamienie runiczne znaki runiczne, runy. Ja jestem za starym wygą, by brnąć dalej w te DYRDYMAŁY.
Najpierw musiałem rozgryżć kto zacz ten "Grodal", bo ani wydawca, ani LC nie uchylają rąbka tajemnicy. Tłumaczenie norweskiego na polski wyszło komicznie, wybrałem więc przekład na angielski:
"Ranghild Nilsen /Grodal/ /born 6 March 1958/ is a Norwegian writer, playwright, educator and lecturer. Ranghild Nilsen grew up in what she describes as a rather cramped environment far south of Norway. She thought she would become a nun and traveled to Germany to explore this when she was nineteen. But after much spiritual quest she left monastic community and was a while itinerant hippie with street theater in Germany, Holland and Denmark. Eventually she took hold of studies and completed a lengthy education in Norway and the USA in music, communication and movement therapy, and currently holds the title Cand. Musico., MA from USA in communication and movement therapy.."
Znalazłem jeszcze wykaz 13 jej książek, w którym "Bestia!" jest czwarta /1996/, ale nie jest wymieniana wśród jej najlepszych. Wydawca kit nam wciska:
"Kolejna książka z serii zapoczątkowanej bestsellerem Josteina Gaardera - Świat Zofii"
Już samo zestawienie arcydzieła /u mnie 10 gwiazdek/ sławnego pisarza z nieznaną książka nieznanej autorki, o której sam wydawca nie umie nic powiedzieć, szokuje i ujawnia, że to tylko komercyjny chwyt.
Recenzji nie będzie, bo bełkotu pseudonaukowego oceniać nie wypada; po prostu należy pominąć milczeniem. Jeśli ktoś zdecyduje się kontynuować lekturę radzę zajrzeć do Wikipedii pod hasła: kamienie runiczne znaki runiczne, runy. Ja jestem za starym wygą, by brnąć dalej w te DYRDYMAŁY.
Wednesday, 22 April 2015
F. Scott FITZGERALD - "Wielki Gatsby"
F. Scott FITZGERALD - "Wielki Gatsby"
CZY TO JEST ARCYDZIEŁO ? Podobnie jak z "Buszującym w zbożu" Salingera, postanowiłem zweryfikować swoją ocenę po ponad 50 latach. Wtedy czytałem w amoku wywołanym nagłą dostępnością współczesnej literatury amerykańskiej w PRL-owskich księgarniach.. Po tzw "wielkiej czwórce" /Hemingway, Steinbeck, Faulkner, Caldwell/, tj pojęciu nieznanym poza Polską /bo, jakby nie patrzeć to Caldwell nie pasuje/ wydano Fitzgeralda, którego każdy utwór pochłaniany był przez nas z nabożeństwem. Oczywiście "Wielki Gatsby" cieszył się największą popularnością.
Prof. Bartoszewski wielokrotnie podkreślał znaczenie pojęcia "PRZYZWOITOŚĆ", a ściślej wartości tkwiącej w zasadzie zachowania się przyzwoicie w każdych okolicznościach. Fitzgerald zauważa już na pierwszej stronie: "...iż poczucie fundamentalnych zasad przyzwoitości nie wszystkim przy urodzeniu jest równo dane..". Potwierdzenie tego daje kontynuacja lektury, bo trudno być przyzwoitym, gdy BOGIEM jest MAMONA. Rozpatrzmy trzy znaczące pozycje literatury amerykańskiej początku XX wieku: "Martin Eden" /1909/, "Tragedia Amerykańska" /1925/ i "Wielki Gatsby" /1925/1953/. Podwójna data omawianej pozycji jest bardzo istotna, bo społeczeństwo amerykańskie w 1925 roku, zniewolone protestanckim etosem pracy, nie było zdolne do percepcji wszechobecnej nudy i frustracji, o której świadczy poniższa rozmowa: /str.18/
"- Powinniśmy coś wymyślić - powiedziała panna Baker, ziewając tak, jakby nie siadała do stołu, lecz kładła się do łóżka.
- Doskonale - powiedziała Daisy - Ale co ? - zwróciła się do mnie bezradnie..."
Książka odniosła sukces dopiero po wznowieniu w 1953 r. W wymienionych wyżej utworach bohaterowie stają się ofiarami "awansu społecznego". Nie warto było. "American Dream" żle się skończył. Fitzgerald ujawnia prawdę o Gatsby'm już po jego śmierci: NIE pochodził z bogatej rodziny z San Francisco, lecz z biednych GATZ-ów z Płn. Dakoty; NIE był absolwentem Oxfordu, lecz ciężką pracą zdobywał pieniądze, które miały pomóc mu zrealizować marzenia. Toż to romantyczny nuworysz jak Wokulski. MUSIAŁ PRZEGRAĆ. A kanalia Tom Buchanan ma się dobrze i na przedostatniej stronie wchodzi "do jubilera kupić jakiś naszyjnik z pereł albo może tylko parę spinek.."
Pozostaje odpowiedzieć na początkowe pytanie. Bez wątpliwości: "Yes, yes, yes !!"
CZY TO JEST ARCYDZIEŁO ? Podobnie jak z "Buszującym w zbożu" Salingera, postanowiłem zweryfikować swoją ocenę po ponad 50 latach. Wtedy czytałem w amoku wywołanym nagłą dostępnością współczesnej literatury amerykańskiej w PRL-owskich księgarniach.. Po tzw "wielkiej czwórce" /Hemingway, Steinbeck, Faulkner, Caldwell/, tj pojęciu nieznanym poza Polską /bo, jakby nie patrzeć to Caldwell nie pasuje/ wydano Fitzgeralda, którego każdy utwór pochłaniany był przez nas z nabożeństwem. Oczywiście "Wielki Gatsby" cieszył się największą popularnością.
Prof. Bartoszewski wielokrotnie podkreślał znaczenie pojęcia "PRZYZWOITOŚĆ", a ściślej wartości tkwiącej w zasadzie zachowania się przyzwoicie w każdych okolicznościach. Fitzgerald zauważa już na pierwszej stronie: "...iż poczucie fundamentalnych zasad przyzwoitości nie wszystkim przy urodzeniu jest równo dane..". Potwierdzenie tego daje kontynuacja lektury, bo trudno być przyzwoitym, gdy BOGIEM jest MAMONA. Rozpatrzmy trzy znaczące pozycje literatury amerykańskiej początku XX wieku: "Martin Eden" /1909/, "Tragedia Amerykańska" /1925/ i "Wielki Gatsby" /1925/1953/. Podwójna data omawianej pozycji jest bardzo istotna, bo społeczeństwo amerykańskie w 1925 roku, zniewolone protestanckim etosem pracy, nie było zdolne do percepcji wszechobecnej nudy i frustracji, o której świadczy poniższa rozmowa: /str.18/
"- Powinniśmy coś wymyślić - powiedziała panna Baker, ziewając tak, jakby nie siadała do stołu, lecz kładła się do łóżka.
- Doskonale - powiedziała Daisy - Ale co ? - zwróciła się do mnie bezradnie..."
Książka odniosła sukces dopiero po wznowieniu w 1953 r. W wymienionych wyżej utworach bohaterowie stają się ofiarami "awansu społecznego". Nie warto było. "American Dream" żle się skończył. Fitzgerald ujawnia prawdę o Gatsby'm już po jego śmierci: NIE pochodził z bogatej rodziny z San Francisco, lecz z biednych GATZ-ów z Płn. Dakoty; NIE był absolwentem Oxfordu, lecz ciężką pracą zdobywał pieniądze, które miały pomóc mu zrealizować marzenia. Toż to romantyczny nuworysz jak Wokulski. MUSIAŁ PRZEGRAĆ. A kanalia Tom Buchanan ma się dobrze i na przedostatniej stronie wchodzi "do jubilera kupić jakiś naszyjnik z pereł albo może tylko parę spinek.."
Pozostaje odpowiedzieć na początkowe pytanie. Bez wątpliwości: "Yes, yes, yes !!"
Waldemar ŁYSIAK - "Kolebka"
Waldemar ŁYSIAK - "Kolebka"
Recenzując Łysiaka "Życie erotyczne księcia Józefa" pisałem:
"Mój młodszy kolega szkolny /Szkoła nr 35 im Bolesława Prusa na Saskiej Kępie/ Waldemar Łysiak /ur.1944/ napoleonistą był, jest i będzie, a w ogóle to inteligent. Wiem również, że kolekcjonował exlibrisy. Nie czytuję jego książek zaangażowanych politycznie i żałuję, że odszedł od swojego powołania tj spraw architektury, historii i kultury."
Dodam jeszcze, że na LC widzę jego 65 pozycji, z których większość psuje jego, pożądany przeze mnie, wizerunek. "Tamtych" książek nie zamierzam recenzować, choć niektóre z nich niechcący przeczytałem. Natomiast ta, nie dość, że była jego błyskotliwym debiutem, to dalej pozostaje jedną z najciekawszych pozycji polskiej literatury dotyczącej okresu napoleońskiego. Czysta jego pasja, jego hobby dało znakomite efekty.
Nim przejdę do omówienia książki, dwa słowa o "Nocie edytorskiej" do wyd.V z 2003r., Wyd. Nobilitis. Jest to stek obsesyjnych bzdur i manipulacji sugerujących, że tekst jest orężem walki z PRL-em i zawiera "aluzyjne perełki antyreżimowe". Jak ktoś ma obsesję, to wszędzie dopatrzy się tego, co szuka; ja, natomiast wychowany w tym samym środowisku /p.wyżej/ twierdzę, że Łysiak był w 100% normalny i na początku lat 70-ych cieszył się, jak zdecydowana większość społeczeństwa z oddechu wolności i dobrobytu jakie nam przyniósł okres "wczesnego Gierka".
Wg moich kryteriów znajomość epoki wykazana przez mgr. inż. architektury jest imponująca i przewyższa wiedzę wielu profesjonalistów. To przykład jak hobby prowadzi do fachowości; a zaczęło się od wygrywania teleturniejów o tematyce związanej z Napoleonem. Gdyby zaliczenie do lektury szkolnej nie było antyreklamą i nie powodowało u młodzieży książkowstrętu, to mogłaby tą drogą "trafić pod strzechy", a tak ja muszę ją polecać. Będąc na starość złośliwym koboldem /por. "Sklepy cynamonowe"/ starałem się złapać Łysiaka na jakiejś niedokładności, jakimś przekłamaniu; no i poniosłem klęskę.
Przełom XVIII i XIX wieku. Na kanwie losów dwóch przyrodnich braci z Wielkopolski autor propaguje zwycięski patriotyzm, mimo ceny jaką trzeba za to zapłacić. Tak się dzieje w kwestii stosunków społecznych tj relacji pan - cham, jak i walki o własną niepodległość za cenę zniewalania innych, vide San Domingo i in.
Łysiak nie stroni od opisu naszych wad narodowych, które pojawiają się z chwilą uzyskania jakiejkolwiek wolności: /str.207-208/
"...Wolnymi trudniej rządzić, choć prawdą jest, że nie w tym największa niedola jako Polacy do posłuszeństwa nie nawykli, ale, że mało wśród nich takich, którzy by umieli komenderować. Kiedy Francuz powie służącemu krótko: "- Fermez la porte" /"Zamknij drzwi"/, co najwyżej "- Fermez la porte, s'il vous plait" /"Zechcij zamknąć drzwi/, u nas się mówi: "- Zamknij drzwi, bo wieje", motywując rozkaz i zostawiając podwładnemu margines samowolności. Służący odpowiada, że nie wieje, zaczyna się dyskurs, i polecenie nie zostaje wykonane. Tedy jak z tą wolą? Jak pańszczyznę znieść? Całą, lubo część pańszczyzny? Na czynsz wjechać, zezwolić ziemię rzucać? A jeżeli czynszu płacić nie będą? Chryste, ileż to pytań i żadnej odpowiedzi....".
Tradycyjnie treści nie zdradzę, lecz wspomnieć muszę o wymyślonej przez Łysiaka wspaniałej rozmowie Napoleona z Talleyrandem, w której ten drugi wymienia, jako żródło wiedzy o Polsce dzieło Rulhiere'a /1734-91/ "Historia anarchii w Polsce i rozbiorów tego państwa". Aby Państwa przekonać, że to książka arcyciekawa przytoczę słowa na temat Poniatowskiego, które autor wsadził w usta Napoleonowi w trakcie tej rozmowy: /277/
"-Dosyć! - burknął Cesarz - Nie chcę już słyszeć o panu Poniatosky! Nie proteguj mi tego bawidamka, tracisz czas! Znam księcia dobrze, interesuję się sprawami polski od dziesięciu lat. To człowiek lekkomyślny i niekonsekwentny, chłystek! Un freliquet! W dziewięćdziesiątym czwartym, kiedy Polacy bronili Warszawy, zawalił swój odcinek obrony, bo się spił do choroby z jakąś dziwką...".
Happy end-u nie ma, ale patriotyzm i nadzieje pokładane w Wybickim i Dąbrowskim, warte są poczytania. A dla uprzyjemnienia lektury piękny romans z Cyganką.
Recenzując Łysiaka "Życie erotyczne księcia Józefa" pisałem:
"Mój młodszy kolega szkolny /Szkoła nr 35 im Bolesława Prusa na Saskiej Kępie/ Waldemar Łysiak /ur.1944/ napoleonistą był, jest i będzie, a w ogóle to inteligent. Wiem również, że kolekcjonował exlibrisy. Nie czytuję jego książek zaangażowanych politycznie i żałuję, że odszedł od swojego powołania tj spraw architektury, historii i kultury."
Dodam jeszcze, że na LC widzę jego 65 pozycji, z których większość psuje jego, pożądany przeze mnie, wizerunek. "Tamtych" książek nie zamierzam recenzować, choć niektóre z nich niechcący przeczytałem. Natomiast ta, nie dość, że była jego błyskotliwym debiutem, to dalej pozostaje jedną z najciekawszych pozycji polskiej literatury dotyczącej okresu napoleońskiego. Czysta jego pasja, jego hobby dało znakomite efekty.
Nim przejdę do omówienia książki, dwa słowa o "Nocie edytorskiej" do wyd.V z 2003r., Wyd. Nobilitis. Jest to stek obsesyjnych bzdur i manipulacji sugerujących, że tekst jest orężem walki z PRL-em i zawiera "aluzyjne perełki antyreżimowe". Jak ktoś ma obsesję, to wszędzie dopatrzy się tego, co szuka; ja, natomiast wychowany w tym samym środowisku /p.wyżej/ twierdzę, że Łysiak był w 100% normalny i na początku lat 70-ych cieszył się, jak zdecydowana większość społeczeństwa z oddechu wolności i dobrobytu jakie nam przyniósł okres "wczesnego Gierka".
Wg moich kryteriów znajomość epoki wykazana przez mgr. inż. architektury jest imponująca i przewyższa wiedzę wielu profesjonalistów. To przykład jak hobby prowadzi do fachowości; a zaczęło się od wygrywania teleturniejów o tematyce związanej z Napoleonem. Gdyby zaliczenie do lektury szkolnej nie było antyreklamą i nie powodowało u młodzieży książkowstrętu, to mogłaby tą drogą "trafić pod strzechy", a tak ja muszę ją polecać. Będąc na starość złośliwym koboldem /por. "Sklepy cynamonowe"/ starałem się złapać Łysiaka na jakiejś niedokładności, jakimś przekłamaniu; no i poniosłem klęskę.
Przełom XVIII i XIX wieku. Na kanwie losów dwóch przyrodnich braci z Wielkopolski autor propaguje zwycięski patriotyzm, mimo ceny jaką trzeba za to zapłacić. Tak się dzieje w kwestii stosunków społecznych tj relacji pan - cham, jak i walki o własną niepodległość za cenę zniewalania innych, vide San Domingo i in.
Łysiak nie stroni od opisu naszych wad narodowych, które pojawiają się z chwilą uzyskania jakiejkolwiek wolności: /str.207-208/
"...Wolnymi trudniej rządzić, choć prawdą jest, że nie w tym największa niedola jako Polacy do posłuszeństwa nie nawykli, ale, że mało wśród nich takich, którzy by umieli komenderować. Kiedy Francuz powie służącemu krótko: "- Fermez la porte" /"Zamknij drzwi"/, co najwyżej "- Fermez la porte, s'il vous plait" /"Zechcij zamknąć drzwi/, u nas się mówi: "- Zamknij drzwi, bo wieje", motywując rozkaz i zostawiając podwładnemu margines samowolności. Służący odpowiada, że nie wieje, zaczyna się dyskurs, i polecenie nie zostaje wykonane. Tedy jak z tą wolą? Jak pańszczyznę znieść? Całą, lubo część pańszczyzny? Na czynsz wjechać, zezwolić ziemię rzucać? A jeżeli czynszu płacić nie będą? Chryste, ileż to pytań i żadnej odpowiedzi....".
Tradycyjnie treści nie zdradzę, lecz wspomnieć muszę o wymyślonej przez Łysiaka wspaniałej rozmowie Napoleona z Talleyrandem, w której ten drugi wymienia, jako żródło wiedzy o Polsce dzieło Rulhiere'a /1734-91/ "Historia anarchii w Polsce i rozbiorów tego państwa". Aby Państwa przekonać, że to książka arcyciekawa przytoczę słowa na temat Poniatowskiego, które autor wsadził w usta Napoleonowi w trakcie tej rozmowy: /277/
"-Dosyć! - burknął Cesarz - Nie chcę już słyszeć o panu Poniatosky! Nie proteguj mi tego bawidamka, tracisz czas! Znam księcia dobrze, interesuję się sprawami polski od dziesięciu lat. To człowiek lekkomyślny i niekonsekwentny, chłystek! Un freliquet! W dziewięćdziesiątym czwartym, kiedy Polacy bronili Warszawy, zawalił swój odcinek obrony, bo się spił do choroby z jakąś dziwką...".
Happy end-u nie ma, ale patriotyzm i nadzieje pokładane w Wybickim i Dąbrowskim, warte są poczytania. A dla uprzyjemnienia lektury piękny romans z Cyganką.
Tuesday, 21 April 2015
Wiktor JEROFIEJEW - "Akimudy"
Wiktor JEROFIEJEW - "Akimudy"
Nieludzka opowieść
UWAGA !! TO NIE JEST RECENZJA LECZ KONSPEKT MYŚLI, KTÓRE MNIE ZAFRASOWAŁY. Książkę można recenzować jako sci-fi, jako wyuzdany pornos, jako satyrę na współczesną Rosję czy też jako atak na Putina. MNIE TO NIE INTERESUJE, gdyż prawdziwą wartością tej książki są złote sformułowania - "PEREŁKI" dotyczące bardzo różnych zagadnień, które przede wszystkim dla samego siebie, ale i dla Państwa, starałem się wynotować. Poza konspektem pozostawiłem opis radości Stalina w niebiosach ze swarów Polaków w sprawie Katynia i katastrofy smoleńskiej.
Najpierw parę słów o autorze. Jerofiejew /ur.1947/ w "Tygodniku Powszechnym" z września 2012 r. /ok.17.09/ powiedział:
"..Polska stała się nudnym dodatkiem do Europy... ...Chłopski upór,.. ..niechęć do ludzi mądrych i BEZGRANICZNE zaufanie do Kościoła stały się flagą polityczną. Po śmierci WOJTYŁY, MIŁOSZA i LEMA wszystko stanęło na głowie. O losach Polaków decydują jajogłowi ze sprytnymi uśmieszkami, starymi WRZODAMI NACJONALIZMU, ANTYSEMITYZMU i PROWINCJONALNYM MESJANIZMEM. Polska zaczęła się upodabniać do karykatury powieści Orwella" /podk.moje/
Powyższy wstęp był konieczny, by przygotować czytelnika na bardzo odważne i kontrowersyjne sformułowania w omawianej książce.
Z notki na stronie Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka w Łodzi poznajemy znaczenie tytułu:
"Słowo akimudy to wariacja na temat słowa mudak (frajer) czy zabawa z a kuda my (dokąd zmierzamy)? Sam Autor rozwiał wątpliwości podczas konferencji prasowej w Nowym, wskazując na muki a da – męki piekielne. Jerofiejew wykorzystał ten znany w literaturze europejskiej obraz, by pokazać współczesną Rosję i jej polityczne losy. "
Jak już wspomniałem Jerofiejew kpi ze wszystkiego, nawet z tradycji: /41 z 804/
"...Znów zapachniało patriotyzmem! Przypominano, rzecz jasna, naszą odwieczną narodową miłość do martwych, których ponoć kochamy bardziej niż żywych i z którymi na Wielkanoc oraz w Zaduszki od zawsze dzieliliśmy się jajeczkiem i wódką..."
Trafne i w naszym przypadku, bo żywych to tylko opluć potrafimy /Norwid/. Dziesięć stron dalej padają znamienne słowa Wodza narodu niewolników: /52/
"- Jeśli pozwolić narodowi Rosji samodzielnie decydować o swoim losie, to Rosji nie będzie.."
Wyławiam perełki, których jest mrowie. Muszę to zrobić, bo zapamiętać je warto. Dlaczego nie powinno się lubić Czechowa? - Bo "...podważał fundamenty życia. Życie było o wiele lepsze niż je opisywał..." /56/
Kryteria oceny: "....Inteligencja nienawidzi mnie za to, że nie uważam Bułhakowa za wielkiego pisarza...". /99/. Śmieję się, bo też powszechny zachwyt nim uważam za snobizm i hipokryzję.
Teraz mam cytat, który powinien zrazić czytelniczki do Jerofiejewa: /170/
"... Kobiety, które przestają kochać, głupieją, gdyż ich mózg żywi się miłością lub czymś na kształt miłości. Jeśli miłość odeszła, trzeba znaleźć nową. Po to jest kochanek. Można oczywiście mieć wielu kochanków, ale ich liczba nie ma wpływu na mózg żony. Lepiej znaleźć jednego, ale kochanego kochanka. Wtedy żona może odzyskać pierwotny rozum i nawet zabłysnąć na jakiś czas. Jej cycki staną się jędrniejsze, a majtki droższe i bardziej przezroczyste. Jednakże jej umysł i szczegóły ciała już cię nie dotyczą lub dotyczą jedynie pośrednio. Ogólnie rzecz biorąc, jeśli twoja zgłupiała w swoim czasie żona nagle i bez powodu mądrzeje, uwierz mi – zdradza cię...."
Nawiązując do historii wspaniałego poety Osipa Mandelsztama, Jerofiejew zadaje, w gruncie rzeczy, retoryczne pytanie: /204/
"Czemu jednak na przestrzeni praktycznie całej historii istniały równocześnie tak wspaniała kultura rosyjska i tak odrażające rosyjskie państwo?"
Bardzo słuszna uwaga o różnicy między islamem a ZSRR: /215/
"–Islam uderzył w pustkę Zachodu. Związek Radziecki obłudnie piętnował Zachód, natomiast islam radykalnie odciął się od zachodnich wartości."
O śmierci: /235/
"Tak, koniec człowieka jest niewesoły bo obraża uczucia estetyczne".
Dowcip jako przerywnik: /330/
"- Jaka jest różnica między pisarzem a oligarchą?
-Dziewczyna daje pisarzowi za talent, a oligarsze za pieniądze!".
Dochodzi do spotkania z wskrzeszonymi najsławniejszymi pisarzami i mamy tutaj trafną uwagę: /420/
".. Dostrzegłem Joyce’a. Dziwaczna reputacja. Nikt go nie czytał, ale wszyscy mają go w domowej bibliotece...".
Dewiza sukcesu:/425/
"..Surowość i grubiaństwo – oto egzystencjalne formy sukcesu. Żadnego inteligenckiego mętniactwa."
Po namiętnej nocy autora ze wskrzeszoną Kleopatrą pada stwierdzenie: /430/
"....Każda moskiewska kurwa jest w łóżku lepsza od Kleopatry..."
Świetny, długi wywód na temat wiecznie żywej miłości społeczeństwa rosyjskiego do Stalina /444 i in/, a w nim refleksja:
"...Stalin żyje, gdyż sadomasochizm to nasza narodowa rozrywka..."
Wynotujmy jedną z wielu uwag o obecnej Polsce:/468/
"..Polska stała się nieznośnie nudna. Proszę sobie wyobrazić, że Polacy pokochali Niemców!…"
Nieraz pisałem o WSZECHMOCY STRACHU. Jerofiejew pisze: /535/
"..Generał Strach to jeden z najważniejszych generałów naszej historii... ..Generał Strach ma wielu zwolenników. Generał Strach, władca sądów, rozpraw i więzień, nie może rządzić tylko jednym segmentem państwa. Dajcie mu wolną rękę, a zacznie patroszyć wszystkich, winnych i niewinnych, od góry do dołu, jako że strach musi być totalny – w przeciwnym razie jest tylko parodią strachu, jeszcze jednym powodem korupcji..."
Jerofiejew cholernie nas "lubi", bo nie może o nas zapomnieć nawet przy omawianiu sytuacji w Iranie: /654/:
"..Moi rozmówcy, których nazwałbym P o l a k a m i W s c h o d u ze względu na ich patriotyzm, dumną świadomość aryjskości i szczególny szacunek dla kobiet, długo żyli nadzieją na reformy..."
Oczywiście, z kontekstu wynika, że autor przez "świadomość aryjskości" rozumie antysemityzm.
W końcu czas na analizę bytu Rosji: /670/
"Historyczna Rosja uformowała się jako mit. U jego podstaw leży analogia z szaleństwem. Mityczna Rosja to wytwór radykalny, nie ma sobie równych, trzeba go kochać bez reszty, ale można go obrażać i poniżać – i dlatego trzeba go bronić.
Mityczna Rosja nie znosi modernizacji. Czas nie ma władzy nad mitem. Zachód przeszkadza Rosji poprzez sam fakt swego istnienia, jedyną racją tego istnienia jest to, że dostarcza nam swoje samochody. Modernizacja może unicestwić mityczną Rosję, zdeformować ją. Mityczna Rosja cierpi z powodu amputacji Związku Radzieckiego, po nocach bolą ją odcięte części ciała. Wchłania Związek Radziecki jako pozytywny element własnej historii, niechętnie wyrzucając z niej oczywiste niedorzeczności w postaci walki z prawosławiem, ale bezkrytycznie akceptując pakt Ribbentrop-Mołotow. Główny [czytaj: PUTIN] jest obrońcą mitologicznej Rosji, subtelnie kultywuje jej podstawy..."
O relacjach Rosji z Zachodem: /703/
".- Jesteśmy im potrzebni – mamy gaz. Zawsze byli tchórzami. Trochę pokrzyczą i zamkną mordy!.. ...Bóg jest z nami!"
O raju: /710/
"Idea raju nie dorasta do rozbuchanych oczekiwań człowieka, nie ma w niej głównego dania ziemskiej pewności bytu: mięsa i krwi. Tam nie palą, a zdrowy rajski seks, marzenie ziemskiego seksuologa, pozbawiony jest podbojów, zwycięstw i konkurencji. Zarówno najprostsza wizja raju z pomarańczami i winoroślą, jak i natchnione wizje mistyków, nie są przekonujące także dlatego, że obraz raju w miarę upływu czasu starzeje się tak samo jak przekłady starożytnych tekstów, i pozostaje nam jedynie wyblakły widoczek."
Z kronikarskiego obowiązku odnotujmy groteskową rozmowę pisarza-narratora ze Stalinem, grającym w siatkówkę w drużynie sprawiedliwych. /721-725/. Jeszcze dużo się dzieje na ostatnich stronach, w tym rewolucja obalająca Głównego /czytaj: Putina/, ale mnie interesuje mój "konik" czyli wszechpotężny STRACH i fragmentem o nim kończę mój przegląd: /770 i in/
"...nikt jeszcze nie odpowiedział na pytanie, czy strach jest częścią życia, czy też życie jest częścią strachu. Być może u zarania wszechrzeczy istniał ów strach przed niebytem, który rozpowszechnił się wraz z życiem i dominuje nad nim do dziś. Domysł ten uzasadniony jest obecnością strachu we wszystkich dziedzinach życia, nasze zaś postępowanie w życiu jest jedynie żałosną reakcją na wszechmoc strachu. Czegóż tylko się nie boimy?
Boimy się samotności i zbiorowości, małżeństwa i staropanieństwa, upału i zimna, nienawiści i miłości. Boimy się życia znacznie bardziej niż śmierci, gdyż w każdym przejawie życia czai się natrętne zagrożenie naszego bezpieczeństwa. Strach przed śmiercią to logiczna konsekwencja strachu przed życiem. W strachu kształtujemy wizerunki naszych bogów i jedynie łono matki okazuje się dla nas najbezpieczniejszym miejscem.
W paryskim Disneylandzie ujrzałem bunt człowieka przeciwko wszechobecności strachu, ale w tym chichotliwym buncie znalazła wyraz niedoskonałość ludzkiej natury, która chętniej bagatelizuje problem lub, jak mawiał Blaise Pascal, u c i e k a od niego, zamiast dążyć do rozwiązania. A zresztą, czy warto zajmować się problemem, którego nie da się rozwiązać?"
Nieludzka opowieść
UWAGA !! TO NIE JEST RECENZJA LECZ KONSPEKT MYŚLI, KTÓRE MNIE ZAFRASOWAŁY. Książkę można recenzować jako sci-fi, jako wyuzdany pornos, jako satyrę na współczesną Rosję czy też jako atak na Putina. MNIE TO NIE INTERESUJE, gdyż prawdziwą wartością tej książki są złote sformułowania - "PEREŁKI" dotyczące bardzo różnych zagadnień, które przede wszystkim dla samego siebie, ale i dla Państwa, starałem się wynotować. Poza konspektem pozostawiłem opis radości Stalina w niebiosach ze swarów Polaków w sprawie Katynia i katastrofy smoleńskiej.
Najpierw parę słów o autorze. Jerofiejew /ur.1947/ w "Tygodniku Powszechnym" z września 2012 r. /ok.17.09/ powiedział:
"..Polska stała się nudnym dodatkiem do Europy... ...Chłopski upór,.. ..niechęć do ludzi mądrych i BEZGRANICZNE zaufanie do Kościoła stały się flagą polityczną. Po śmierci WOJTYŁY, MIŁOSZA i LEMA wszystko stanęło na głowie. O losach Polaków decydują jajogłowi ze sprytnymi uśmieszkami, starymi WRZODAMI NACJONALIZMU, ANTYSEMITYZMU i PROWINCJONALNYM MESJANIZMEM. Polska zaczęła się upodabniać do karykatury powieści Orwella" /podk.moje/
Powyższy wstęp był konieczny, by przygotować czytelnika na bardzo odważne i kontrowersyjne sformułowania w omawianej książce.
Z notki na stronie Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka w Łodzi poznajemy znaczenie tytułu:
"Słowo akimudy to wariacja na temat słowa mudak (frajer) czy zabawa z a kuda my (dokąd zmierzamy)? Sam Autor rozwiał wątpliwości podczas konferencji prasowej w Nowym, wskazując na muki a da – męki piekielne. Jerofiejew wykorzystał ten znany w literaturze europejskiej obraz, by pokazać współczesną Rosję i jej polityczne losy. "
Jak już wspomniałem Jerofiejew kpi ze wszystkiego, nawet z tradycji: /41 z 804/
"...Znów zapachniało patriotyzmem! Przypominano, rzecz jasna, naszą odwieczną narodową miłość do martwych, których ponoć kochamy bardziej niż żywych i z którymi na Wielkanoc oraz w Zaduszki od zawsze dzieliliśmy się jajeczkiem i wódką..."
Trafne i w naszym przypadku, bo żywych to tylko opluć potrafimy /Norwid/. Dziesięć stron dalej padają znamienne słowa Wodza narodu niewolników: /52/
"- Jeśli pozwolić narodowi Rosji samodzielnie decydować o swoim losie, to Rosji nie będzie.."
Wyławiam perełki, których jest mrowie. Muszę to zrobić, bo zapamiętać je warto. Dlaczego nie powinno się lubić Czechowa? - Bo "...podważał fundamenty życia. Życie było o wiele lepsze niż je opisywał..." /56/
Kryteria oceny: "....Inteligencja nienawidzi mnie za to, że nie uważam Bułhakowa za wielkiego pisarza...". /99/. Śmieję się, bo też powszechny zachwyt nim uważam za snobizm i hipokryzję.
Teraz mam cytat, który powinien zrazić czytelniczki do Jerofiejewa: /170/
"... Kobiety, które przestają kochać, głupieją, gdyż ich mózg żywi się miłością lub czymś na kształt miłości. Jeśli miłość odeszła, trzeba znaleźć nową. Po to jest kochanek. Można oczywiście mieć wielu kochanków, ale ich liczba nie ma wpływu na mózg żony. Lepiej znaleźć jednego, ale kochanego kochanka. Wtedy żona może odzyskać pierwotny rozum i nawet zabłysnąć na jakiś czas. Jej cycki staną się jędrniejsze, a majtki droższe i bardziej przezroczyste. Jednakże jej umysł i szczegóły ciała już cię nie dotyczą lub dotyczą jedynie pośrednio. Ogólnie rzecz biorąc, jeśli twoja zgłupiała w swoim czasie żona nagle i bez powodu mądrzeje, uwierz mi – zdradza cię...."
Nawiązując do historii wspaniałego poety Osipa Mandelsztama, Jerofiejew zadaje, w gruncie rzeczy, retoryczne pytanie: /204/
"Czemu jednak na przestrzeni praktycznie całej historii istniały równocześnie tak wspaniała kultura rosyjska i tak odrażające rosyjskie państwo?"
Bardzo słuszna uwaga o różnicy między islamem a ZSRR: /215/
"–Islam uderzył w pustkę Zachodu. Związek Radziecki obłudnie piętnował Zachód, natomiast islam radykalnie odciął się od zachodnich wartości."
O śmierci: /235/
"Tak, koniec człowieka jest niewesoły bo obraża uczucia estetyczne".
Dowcip jako przerywnik: /330/
"- Jaka jest różnica między pisarzem a oligarchą?
-Dziewczyna daje pisarzowi za talent, a oligarsze za pieniądze!".
Dochodzi do spotkania z wskrzeszonymi najsławniejszymi pisarzami i mamy tutaj trafną uwagę: /420/
".. Dostrzegłem Joyce’a. Dziwaczna reputacja. Nikt go nie czytał, ale wszyscy mają go w domowej bibliotece...".
Dewiza sukcesu:/425/
"..Surowość i grubiaństwo – oto egzystencjalne formy sukcesu. Żadnego inteligenckiego mętniactwa."
Po namiętnej nocy autora ze wskrzeszoną Kleopatrą pada stwierdzenie: /430/
"....Każda moskiewska kurwa jest w łóżku lepsza od Kleopatry..."
Świetny, długi wywód na temat wiecznie żywej miłości społeczeństwa rosyjskiego do Stalina /444 i in/, a w nim refleksja:
"...Stalin żyje, gdyż sadomasochizm to nasza narodowa rozrywka..."
Wynotujmy jedną z wielu uwag o obecnej Polsce:/468/
"..Polska stała się nieznośnie nudna. Proszę sobie wyobrazić, że Polacy pokochali Niemców!…"
Nieraz pisałem o WSZECHMOCY STRACHU. Jerofiejew pisze: /535/
"..Generał Strach to jeden z najważniejszych generałów naszej historii... ..Generał Strach ma wielu zwolenników. Generał Strach, władca sądów, rozpraw i więzień, nie może rządzić tylko jednym segmentem państwa. Dajcie mu wolną rękę, a zacznie patroszyć wszystkich, winnych i niewinnych, od góry do dołu, jako że strach musi być totalny – w przeciwnym razie jest tylko parodią strachu, jeszcze jednym powodem korupcji..."
Jerofiejew cholernie nas "lubi", bo nie może o nas zapomnieć nawet przy omawianiu sytuacji w Iranie: /654/:
"..Moi rozmówcy, których nazwałbym P o l a k a m i W s c h o d u ze względu na ich patriotyzm, dumną świadomość aryjskości i szczególny szacunek dla kobiet, długo żyli nadzieją na reformy..."
Oczywiście, z kontekstu wynika, że autor przez "świadomość aryjskości" rozumie antysemityzm.
W końcu czas na analizę bytu Rosji: /670/
"Historyczna Rosja uformowała się jako mit. U jego podstaw leży analogia z szaleństwem. Mityczna Rosja to wytwór radykalny, nie ma sobie równych, trzeba go kochać bez reszty, ale można go obrażać i poniżać – i dlatego trzeba go bronić.
Mityczna Rosja nie znosi modernizacji. Czas nie ma władzy nad mitem. Zachód przeszkadza Rosji poprzez sam fakt swego istnienia, jedyną racją tego istnienia jest to, że dostarcza nam swoje samochody. Modernizacja może unicestwić mityczną Rosję, zdeformować ją. Mityczna Rosja cierpi z powodu amputacji Związku Radzieckiego, po nocach bolą ją odcięte części ciała. Wchłania Związek Radziecki jako pozytywny element własnej historii, niechętnie wyrzucając z niej oczywiste niedorzeczności w postaci walki z prawosławiem, ale bezkrytycznie akceptując pakt Ribbentrop-Mołotow. Główny [czytaj: PUTIN] jest obrońcą mitologicznej Rosji, subtelnie kultywuje jej podstawy..."
O relacjach Rosji z Zachodem: /703/
".- Jesteśmy im potrzebni – mamy gaz. Zawsze byli tchórzami. Trochę pokrzyczą i zamkną mordy!.. ...Bóg jest z nami!"
O raju: /710/
"Idea raju nie dorasta do rozbuchanych oczekiwań człowieka, nie ma w niej głównego dania ziemskiej pewności bytu: mięsa i krwi. Tam nie palą, a zdrowy rajski seks, marzenie ziemskiego seksuologa, pozbawiony jest podbojów, zwycięstw i konkurencji. Zarówno najprostsza wizja raju z pomarańczami i winoroślą, jak i natchnione wizje mistyków, nie są przekonujące także dlatego, że obraz raju w miarę upływu czasu starzeje się tak samo jak przekłady starożytnych tekstów, i pozostaje nam jedynie wyblakły widoczek."
Z kronikarskiego obowiązku odnotujmy groteskową rozmowę pisarza-narratora ze Stalinem, grającym w siatkówkę w drużynie sprawiedliwych. /721-725/. Jeszcze dużo się dzieje na ostatnich stronach, w tym rewolucja obalająca Głównego /czytaj: Putina/, ale mnie interesuje mój "konik" czyli wszechpotężny STRACH i fragmentem o nim kończę mój przegląd: /770 i in/
"...nikt jeszcze nie odpowiedział na pytanie, czy strach jest częścią życia, czy też życie jest częścią strachu. Być może u zarania wszechrzeczy istniał ów strach przed niebytem, który rozpowszechnił się wraz z życiem i dominuje nad nim do dziś. Domysł ten uzasadniony jest obecnością strachu we wszystkich dziedzinach życia, nasze zaś postępowanie w życiu jest jedynie żałosną reakcją na wszechmoc strachu. Czegóż tylko się nie boimy?
Boimy się samotności i zbiorowości, małżeństwa i staropanieństwa, upału i zimna, nienawiści i miłości. Boimy się życia znacznie bardziej niż śmierci, gdyż w każdym przejawie życia czai się natrętne zagrożenie naszego bezpieczeństwa. Strach przed śmiercią to logiczna konsekwencja strachu przed życiem. W strachu kształtujemy wizerunki naszych bogów i jedynie łono matki okazuje się dla nas najbezpieczniejszym miejscem.
W paryskim Disneylandzie ujrzałem bunt człowieka przeciwko wszechobecności strachu, ale w tym chichotliwym buncie znalazła wyraz niedoskonałość ludzkiej natury, która chętniej bagatelizuje problem lub, jak mawiał Blaise Pascal, u c i e k a od niego, zamiast dążyć do rozwiązania. A zresztą, czy warto zajmować się problemem, którego nie da się rozwiązać?"
Sunday, 19 April 2015
Bruno SCHULZ - "Sklepy cynamonowe"
Bruno SCHULZ - "Sklepy cynamonowe"
Bruno Schulz /1892-1942/ to jeden z mojej "trójcy": WGS; układ ten nie stawia go za Witkacym i Gombrowiczem, lecz jest spowodowany moimi inicjałami /WG/, które zadecydowały jakoś tam o kolejności. O nim i jego dziełach wszystko już napisano, to tylko jako ciekawostkę przypomnę za Ficowskim, że narzeczona, uzasadniając zerwanie z Brunem, powiedziała, że jest KOBOLDEM tj złośliwym gnomem.
Omawiany zbiór opowiadań zaczął jego błyskotliwą karierę, a istotę jego trafnie podaje Wikipedia:
"Mimo cech wspólnych autora i bohatera, nie jest to literatura autobiograficzna. Istotą prozy Schulza nie jest opisywanie zdarzeń, które często, jak w opowiadaniu "Sierpień", są zwyczajne, banalne. Schulz dokonuje przetworzenia rzeczywistości, kształtuje ją na nowo. Zwykłym zdarzeniom i ludziom nadaje charakter niezwykły i uniwersalny. Pisarz nazywał swoją metodę twórczą "mityzacją rzeczywistości".
Recenzenci gadają, że świat przedstawiony w tych opowiadaniach jest widziany oczami dziecka. POZORNIE. Jest to świat widziany, a właściwie stworzony wyobrażnią dorosłego Bruna, podszywającego się pod Józia. Nie tylko Nałkowska zachwycała się śmiałością przedstawienia swojej wizji przez nieśmiałego Schulza, lecz przede wszystkim Gombrowicz zauważył powinowactwo z jego "Ferdydurke". Zbiór wydany w 1933/34 roku powstawał prawdopodobnie od 1925 r, a więc gdy autor był po trzydziestce. U Gombrowicza dominuje wszędzie "niedojrzałość", a u Schulza ucieczka przed rzeczywistością i ojcem-demiurgiem w świat wyobrażni. Do uczuć targających tercetem dorzucić trza witkiewiczowskie "nienasycenie" i narkotyki. Bo wizje Schulza jedni nazywają onirycznymi, inni wynikającymi z wrażliwości dziecięcej, a jeszcze inni narkotycznymi. Pamiętajmy, że towarzyszą im omamy czy halucynacje.
Głównym atutem Schulza jest stworzenie alternatywnej rzeczywistości /jakże obecnie modnej/ wskutek jego nadwrażliwości i nieustannego uciekania w świat swojej wyobrażni, który jest, mimo wszystko, dla niego nie tylko łaskawszy, ale i łatwiejszy do zrozumienia.
Dodajmy jeszcze cenną uwagę z Wikipedii:
"Twórczość Schulza porównuje się do modernistycznego ekspresjonizmu Franza Kafki, łączy się ją także z surrealizmem, kreacjonizmem, psychoanalizą. Sam Schulz cenił twórczość Rainera Marii Rilkego, Kafki i Tomasza Manna".
Odnośnie podobieństw z Kafką /1883-1924/ przypomnijmy, że obaj nie założyli rodziny, że obaj byli Żydami, a najważniejsze, że obaj byli zdominowani przez swoich ojców-sklepikarzy. No i obaj młodo umarli. A szkoda !!
Bruno Schulz /1892-1942/ to jeden z mojej "trójcy": WGS; układ ten nie stawia go za Witkacym i Gombrowiczem, lecz jest spowodowany moimi inicjałami /WG/, które zadecydowały jakoś tam o kolejności. O nim i jego dziełach wszystko już napisano, to tylko jako ciekawostkę przypomnę za Ficowskim, że narzeczona, uzasadniając zerwanie z Brunem, powiedziała, że jest KOBOLDEM tj złośliwym gnomem.
Omawiany zbiór opowiadań zaczął jego błyskotliwą karierę, a istotę jego trafnie podaje Wikipedia:
"Mimo cech wspólnych autora i bohatera, nie jest to literatura autobiograficzna. Istotą prozy Schulza nie jest opisywanie zdarzeń, które często, jak w opowiadaniu "Sierpień", są zwyczajne, banalne. Schulz dokonuje przetworzenia rzeczywistości, kształtuje ją na nowo. Zwykłym zdarzeniom i ludziom nadaje charakter niezwykły i uniwersalny. Pisarz nazywał swoją metodę twórczą "mityzacją rzeczywistości".
Recenzenci gadają, że świat przedstawiony w tych opowiadaniach jest widziany oczami dziecka. POZORNIE. Jest to świat widziany, a właściwie stworzony wyobrażnią dorosłego Bruna, podszywającego się pod Józia. Nie tylko Nałkowska zachwycała się śmiałością przedstawienia swojej wizji przez nieśmiałego Schulza, lecz przede wszystkim Gombrowicz zauważył powinowactwo z jego "Ferdydurke". Zbiór wydany w 1933/34 roku powstawał prawdopodobnie od 1925 r, a więc gdy autor był po trzydziestce. U Gombrowicza dominuje wszędzie "niedojrzałość", a u Schulza ucieczka przed rzeczywistością i ojcem-demiurgiem w świat wyobrażni. Do uczuć targających tercetem dorzucić trza witkiewiczowskie "nienasycenie" i narkotyki. Bo wizje Schulza jedni nazywają onirycznymi, inni wynikającymi z wrażliwości dziecięcej, a jeszcze inni narkotycznymi. Pamiętajmy, że towarzyszą im omamy czy halucynacje.
Głównym atutem Schulza jest stworzenie alternatywnej rzeczywistości /jakże obecnie modnej/ wskutek jego nadwrażliwości i nieustannego uciekania w świat swojej wyobrażni, który jest, mimo wszystko, dla niego nie tylko łaskawszy, ale i łatwiejszy do zrozumienia.
Dodajmy jeszcze cenną uwagę z Wikipedii:
"Twórczość Schulza porównuje się do modernistycznego ekspresjonizmu Franza Kafki, łączy się ją także z surrealizmem, kreacjonizmem, psychoanalizą. Sam Schulz cenił twórczość Rainera Marii Rilkego, Kafki i Tomasza Manna".
Odnośnie podobieństw z Kafką /1883-1924/ przypomnijmy, że obaj nie założyli rodziny, że obaj byli Żydami, a najważniejsze, że obaj byli zdominowani przez swoich ojców-sklepikarzy. No i obaj młodo umarli. A szkoda !!
Robert M Wegner - "Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami"
Robert M. WEGNER - "Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami"
opowiadanie ze świata Meekhanu
Ze względu na częste pojawianie się tego tytułu na przeglądarce LC, kupiłem na Publio to-to, liczące 166 stron, a więc prawdopodobnie stanowiące jakiś fragment serii pod powyższym tytułem, który pozwala jednakże na wyrobienie sobie opinii o całości. Powiem krótko: o wszystkim decyduje prawo popytu i podaży, nie można więc naśmiewać się z przedsięwzięć przynoszących zysk.
Można natomiast wskazać produkcje ogłupiające, nie przynoszące żadnych obiektywnych wartości. Są one ukierunkowane na młodego, niewybrednego odbiorcę o niskim IQ bądż na niewykształcone kobiety. Gama jest szeroka: od najwyższych tonów tj co najmniej 70 % produktów Hollywoodu, poprzez Harlequiny z "wyginającą się w łuk" czy magazyny kobiece, których czytelniczki zostały szyderczo wyśmiane przez wspaniałą Masłowską w "Kochanie, zabiłam nasze koty", po "fantastykę", która w większości jest bezwartościowym śmieciem, co jednak nie przeszkadza jej być popularną. "De gustibus non est disputandum", co znaczy każdy jest "kowalem własnego losu" i co czyta, jego sprawa.
Napisałem już całą recenzję, po czym wcisnąłem "delete", bo doszedłem do wniosku, że wyciąganie niezbyt logicznych czy wiarygodnych szczegółów i tak nie wpłynie na ocenę czytelników: "fani" pozostaną bezkrytyczni, a inni sami minusy widzą. Zostawiłem fragment jako ciekawostkę m.in. dotyczącą 100 tys kawalerii "koczowników":
"Uzbrojenie Meekhańczyków wskazuje na czasy zamierzchłe, więc przypomnijmy, że kawalerię za czasów Sargona szacuje się na 1500 koni pod siodłem, a 26 wieków póżniej 100 tys koni pod siodłem osiągnął w apogeum swojej władzy Napoleon, przy wsparciu prawie całej Europy. Sławna Armia Konna Budionnego liczyła 12-16 tys koni pod siodłem, a z rezerwami - 30 tys. Wymienione na str.47 "onagery" precyzują czas akcji, bo "onager" /poza osłem/ to machina wojenna, typ katapulty używanej w starożytności i średniowieczu. Obok "onagerów" Meekhańczycy mają "skorpiony":
"skorpion - maszyna wojenna, przekombinowany rodzaj przerośniętej kuszy, ustawionej na wysokim stojaku. Został wymyślony przez Rzymian...". "
Zaniechałem szczegółowej krytyki, gdy wyczytałem, że twórczość Wegnera jest zaliczana do inspirowanej przez JRR Tolkiena /1892-1973/. Ponieważ parokrotnie próbowałem tak czytać, jak i oglądać radosną twórczość Tolkiena i mimo szczerych chęci nie dałem rady przeczytać/zobaczyć czegokolwiek do końca, to krytyka naśladowców ich mistrza byłaby bezsensowna.
Na plus Wegnera przyznam, że omawiany fragment dotyczący głównie bitwy w wąwozie, opisał bardzo plastycznie i przekonująco. Tylko po co? Wydaje mnie się, że jego talent pełniej by zabłysnął na bazie jakiejś bitwy historycznej, np pod Zamą, pod Samosierrą czy pod Termopilami. Taktyka opisanej bitwy nasuwa skojarzenie z Moskwą, spaloną i wyludnioną przez Kutuzowa w obronie przed Napoleonem.
Zgodnie z moim przekonaniem, że lektura, która nie wzbogaca w żaden sposób czytelnika, nie zasługuje na dobrą ocenę, wykazuję maksimum dobrej woli i daję 5 gwiazdek.
opowiadanie ze świata Meekhanu
Ze względu na częste pojawianie się tego tytułu na przeglądarce LC, kupiłem na Publio to-to, liczące 166 stron, a więc prawdopodobnie stanowiące jakiś fragment serii pod powyższym tytułem, który pozwala jednakże na wyrobienie sobie opinii o całości. Powiem krótko: o wszystkim decyduje prawo popytu i podaży, nie można więc naśmiewać się z przedsięwzięć przynoszących zysk.
Można natomiast wskazać produkcje ogłupiające, nie przynoszące żadnych obiektywnych wartości. Są one ukierunkowane na młodego, niewybrednego odbiorcę o niskim IQ bądż na niewykształcone kobiety. Gama jest szeroka: od najwyższych tonów tj co najmniej 70 % produktów Hollywoodu, poprzez Harlequiny z "wyginającą się w łuk" czy magazyny kobiece, których czytelniczki zostały szyderczo wyśmiane przez wspaniałą Masłowską w "Kochanie, zabiłam nasze koty", po "fantastykę", która w większości jest bezwartościowym śmieciem, co jednak nie przeszkadza jej być popularną. "De gustibus non est disputandum", co znaczy każdy jest "kowalem własnego losu" i co czyta, jego sprawa.
Napisałem już całą recenzję, po czym wcisnąłem "delete", bo doszedłem do wniosku, że wyciąganie niezbyt logicznych czy wiarygodnych szczegółów i tak nie wpłynie na ocenę czytelników: "fani" pozostaną bezkrytyczni, a inni sami minusy widzą. Zostawiłem fragment jako ciekawostkę m.in. dotyczącą 100 tys kawalerii "koczowników":
"Uzbrojenie Meekhańczyków wskazuje na czasy zamierzchłe, więc przypomnijmy, że kawalerię za czasów Sargona szacuje się na 1500 koni pod siodłem, a 26 wieków póżniej 100 tys koni pod siodłem osiągnął w apogeum swojej władzy Napoleon, przy wsparciu prawie całej Europy. Sławna Armia Konna Budionnego liczyła 12-16 tys koni pod siodłem, a z rezerwami - 30 tys. Wymienione na str.47 "onagery" precyzują czas akcji, bo "onager" /poza osłem/ to machina wojenna, typ katapulty używanej w starożytności i średniowieczu. Obok "onagerów" Meekhańczycy mają "skorpiony":
"skorpion - maszyna wojenna, przekombinowany rodzaj przerośniętej kuszy, ustawionej na wysokim stojaku. Został wymyślony przez Rzymian...". "
Zaniechałem szczegółowej krytyki, gdy wyczytałem, że twórczość Wegnera jest zaliczana do inspirowanej przez JRR Tolkiena /1892-1973/. Ponieważ parokrotnie próbowałem tak czytać, jak i oglądać radosną twórczość Tolkiena i mimo szczerych chęci nie dałem rady przeczytać/zobaczyć czegokolwiek do końca, to krytyka naśladowców ich mistrza byłaby bezsensowna.
Na plus Wegnera przyznam, że omawiany fragment dotyczący głównie bitwy w wąwozie, opisał bardzo plastycznie i przekonująco. Tylko po co? Wydaje mnie się, że jego talent pełniej by zabłysnął na bazie jakiejś bitwy historycznej, np pod Zamą, pod Samosierrą czy pod Termopilami. Taktyka opisanej bitwy nasuwa skojarzenie z Moskwą, spaloną i wyludnioną przez Kutuzowa w obronie przed Napoleonem.
Zgodnie z moim przekonaniem, że lektura, która nie wzbogaca w żaden sposób czytelnika, nie zasługuje na dobrą ocenę, wykazuję maksimum dobrej woli i daję 5 gwiazdek.
Friday, 17 April 2015
Stefan GRABIŃSKI - "Niesamowita opowieść"
Stefan GRABIŃSKI - "Niesamowita opowieść"
Zbiór opowiadań /1922/
Już pierwsze strony pobudziły mnie do refleksji: "To se ne vrati, panie Havranek", bo dzisiaj jakieś diabelskie wynalazki - e-maile, internety - odromantyczniają życie, dehumanizują i nie ma już oczekiwania na list, a potem na emocjonalną konsumpcję jego, jak w pierwszym opowiadaniu pt "Kochanka Szamoty":
"...Biorę do ręki jej list, tę bezcenną koloru lila ćwiartkę papieru, z której ulatnia się subtelna woń heliotropu, i odczytuję po raz nie wiem który..."
Czy to nie piękne? Heliotrop to efemerofit, a tak po ludzku, to taki krzew o drobnych fioletowym kwieciu, a efemerofit to roślina przywleczona skądinąd.
I tak, w sentymentalnym nastroju, któremu sprzyja też obecna godzina /w pół do drugiej w nocy/ kontynuuję lekturę siedmiu opowiadań, wcale nie gorszych od tych powszechnie znanych - Poe'go.
Oczywiście, nie zdradzę Państwu treści, ale już pierwsze opowiadanie wprowadziło mnie w chichot, jak bohater został pokarany za swoje chucie. Drugie pt "Zez" - to alternatywa dla "Dr Jekyll i Mr. Hyde" Stevensona. Trzecie pt "W domu Sary" - to jak "une femme charmante" okazała się "la femme fatale", podbudowane historiami z Biblii, ale i też z problemem żle ulokowanych chuci. Czwarte pt "Szalona zagroda" - makabra, ale w ogóle opowiadanie słabsze od pozostałych; a piąte pt "Przed drogą daleką" niby fajne, ale ja nie zrozumiałem, kto obściskuje Lasotową, tj żonę bohatera. Z kolei szóste pt "Na tropie" - to o zgubnych skutkach stosowania hipnoskopu do autohipnozy.
Tu muszę wtrącić swoje trzy grosze, bo Grabińskiego poniosła fantazja, nazwijmy ją "licentia poetica". Naprawdę "hipnoskop", wynaleziony przez słynnego dr Juliana Ochorowicza /1850-1917/ służył do określania podatności danej osoby na hipnozę, a nie do samej hipnozy. Znalazłem w Google'u opis pod "Niepokorny umysł" cz.2; adres: www.4wymiar.pl › Ciało Umysł Dusza, opis hipnoskopu:
"Przyrząd był bardzo prosty, przypominał rozciętą wzdłuż stalową rurkę, którą nakładało się na palec. Brzegi rozcięcia stanowiły bieguny bardzo silnego magnesu. Po ich połączeniu powstawało silne pole magnetyczne. W trakcie eksperymentów Ochorowicz stwierdził, że 70% badanych osób nie odczuwało żadnych objawów, natomiast pozostałe mówiły o różnych doznaniach – niepokoju, podenerwowaniu, mrowieniu, cieple..."
Dodajmy, że to szóste opowiadanie Grabiński zadedykował mojemu idolowi - Karolowi Irzykowskiemu. No i ostatnie, siódme opowiadanie pt "Spojrzenie" to, tak modna obecnie, prekursorska wizja rzeczywistości alternatywnej, to opis relacji miedzy rzeczywistością a wyobrażnią.
I tak, jednym tchem doczytałem do końca, pozostając usatysfakcjonowany tą lekturą. Przypomnę, że Grabińskiego oceniałem 4 razy dając mu gwiazdek: 9, 7, 7, 7. Miłej lektury!!
Zbiór opowiadań /1922/
Już pierwsze strony pobudziły mnie do refleksji: "To se ne vrati, panie Havranek", bo dzisiaj jakieś diabelskie wynalazki - e-maile, internety - odromantyczniają życie, dehumanizują i nie ma już oczekiwania na list, a potem na emocjonalną konsumpcję jego, jak w pierwszym opowiadaniu pt "Kochanka Szamoty":
"...Biorę do ręki jej list, tę bezcenną koloru lila ćwiartkę papieru, z której ulatnia się subtelna woń heliotropu, i odczytuję po raz nie wiem który..."
Czy to nie piękne? Heliotrop to efemerofit, a tak po ludzku, to taki krzew o drobnych fioletowym kwieciu, a efemerofit to roślina przywleczona skądinąd.
I tak, w sentymentalnym nastroju, któremu sprzyja też obecna godzina /w pół do drugiej w nocy/ kontynuuję lekturę siedmiu opowiadań, wcale nie gorszych od tych powszechnie znanych - Poe'go.
Oczywiście, nie zdradzę Państwu treści, ale już pierwsze opowiadanie wprowadziło mnie w chichot, jak bohater został pokarany za swoje chucie. Drugie pt "Zez" - to alternatywa dla "Dr Jekyll i Mr. Hyde" Stevensona. Trzecie pt "W domu Sary" - to jak "une femme charmante" okazała się "la femme fatale", podbudowane historiami z Biblii, ale i też z problemem żle ulokowanych chuci. Czwarte pt "Szalona zagroda" - makabra, ale w ogóle opowiadanie słabsze od pozostałych; a piąte pt "Przed drogą daleką" niby fajne, ale ja nie zrozumiałem, kto obściskuje Lasotową, tj żonę bohatera. Z kolei szóste pt "Na tropie" - to o zgubnych skutkach stosowania hipnoskopu do autohipnozy.
Tu muszę wtrącić swoje trzy grosze, bo Grabińskiego poniosła fantazja, nazwijmy ją "licentia poetica". Naprawdę "hipnoskop", wynaleziony przez słynnego dr Juliana Ochorowicza /1850-1917/ służył do określania podatności danej osoby na hipnozę, a nie do samej hipnozy. Znalazłem w Google'u opis pod "Niepokorny umysł" cz.2; adres: www.4wymiar.pl › Ciało Umysł Dusza, opis hipnoskopu:
"Przyrząd był bardzo prosty, przypominał rozciętą wzdłuż stalową rurkę, którą nakładało się na palec. Brzegi rozcięcia stanowiły bieguny bardzo silnego magnesu. Po ich połączeniu powstawało silne pole magnetyczne. W trakcie eksperymentów Ochorowicz stwierdził, że 70% badanych osób nie odczuwało żadnych objawów, natomiast pozostałe mówiły o różnych doznaniach – niepokoju, podenerwowaniu, mrowieniu, cieple..."
Dodajmy, że to szóste opowiadanie Grabiński zadedykował mojemu idolowi - Karolowi Irzykowskiemu. No i ostatnie, siódme opowiadanie pt "Spojrzenie" to, tak modna obecnie, prekursorska wizja rzeczywistości alternatywnej, to opis relacji miedzy rzeczywistością a wyobrażnią.
I tak, jednym tchem doczytałem do końca, pozostając usatysfakcjonowany tą lekturą. Przypomnę, że Grabińskiego oceniałem 4 razy dając mu gwiazdek: 9, 7, 7, 7. Miłej lektury!!
Wednesday, 15 April 2015
Grzegorz GAJEK - "Sen, brat śmierci"
Grzegorz GAJEK - "Sen, brat śmierci"
Gajek jest młody, ma 28 lat i, podobno, udaną książkę pt "Szaleństwo przychodzi nocą" /2013/. Ten zbiór opowiadań jest /wg autora/ efektem ostatnich 7 lat pracy. Początek jest zniechęcający, bo w notce "O autorze" czytam:
"...Więcej informacji na stronie gajekgreg.pl."
Wciskam i mam porady prawne !!?? Dla mnie OK, bo pana Grzegorza wybrałem z listy "fantastyka polska", z powodu nazwiska zbieżnego z moim nieżyjącym przyjacielem, wybitnym adwokatem warszawskim, Józefem Gajkiem. A więc zainteresowania prawnicze akurat mnie nie dziwią, choć z tej samej notki dowiaduję się, że autor jest kulturoznawcą, cokolwiek to znaczy.
W omawianym wzorze mamy 11 opowiadań bardzo różnych tzn lepszych i gorszych, dla mnie przyswajalnych i całkowicie niezrozumiałych, w sensie "o co tak naprawdę autorowi chodzi?". Tak samo, raz tryskają intelektem, a innym razem wulgarnością, żeby nie powiedzieć nieobyczajnością, ordynarnością, prostactwem, czy chamstwem.
Najłatwiej zbyć recenzję, modnym obecnie słowem - "onirycznością", ale mnie to nie satysfakcjonuje, bo mam odwagę po prostu się przyznać, że wielu wątków, sytuacji etc nie "kumam". Możliwe, że to "signum temporis", w którym coraz trudniej, mnie staremu się zmieścić.
Ale ze względu na ujawniony potencjał intelektualny, warto te opowiadania przeczytać i czekać na dalsze książki Gajka, bo przecież "nie od razu Kraków zbudowano".
Dla zachęty 6 gwiazdek.
Gajek jest młody, ma 28 lat i, podobno, udaną książkę pt "Szaleństwo przychodzi nocą" /2013/. Ten zbiór opowiadań jest /wg autora/ efektem ostatnich 7 lat pracy. Początek jest zniechęcający, bo w notce "O autorze" czytam:
"...Więcej informacji na stronie gajekgreg.pl."
Wciskam i mam porady prawne !!?? Dla mnie OK, bo pana Grzegorza wybrałem z listy "fantastyka polska", z powodu nazwiska zbieżnego z moim nieżyjącym przyjacielem, wybitnym adwokatem warszawskim, Józefem Gajkiem. A więc zainteresowania prawnicze akurat mnie nie dziwią, choć z tej samej notki dowiaduję się, że autor jest kulturoznawcą, cokolwiek to znaczy.
W omawianym wzorze mamy 11 opowiadań bardzo różnych tzn lepszych i gorszych, dla mnie przyswajalnych i całkowicie niezrozumiałych, w sensie "o co tak naprawdę autorowi chodzi?". Tak samo, raz tryskają intelektem, a innym razem wulgarnością, żeby nie powiedzieć nieobyczajnością, ordynarnością, prostactwem, czy chamstwem.
Najłatwiej zbyć recenzję, modnym obecnie słowem - "onirycznością", ale mnie to nie satysfakcjonuje, bo mam odwagę po prostu się przyznać, że wielu wątków, sytuacji etc nie "kumam". Możliwe, że to "signum temporis", w którym coraz trudniej, mnie staremu się zmieścić.
Ale ze względu na ujawniony potencjał intelektualny, warto te opowiadania przeczytać i czekać na dalsze książki Gajka, bo przecież "nie od razu Kraków zbudowano".
Dla zachęty 6 gwiazdek.
Tuesday, 14 April 2015
Franz KAFKA - "Przemiana"
Franz KAFKA - "Przemiana"
Wypada znać trzy utwory Kafki /1883-24/: omawianą "Przemianę" /1912, publ.1915/, "Proces" /1925/ i "Zamek" /1926/. Proszę zwrócić uwagę na daty: "Przemiana" jest starsza o ponad 10 lat, a to, w krótkim życiu /40 lat/ oznacza przepaść czasową. Tamte dwa dzieła zostały wydane pośmiertnie; nie zmienia to jednak słuszności uwagi o latach dzielących proces tworzenia.
Cała twórczość Kafki była systematycznie analizowana przez 90 lat, trudno więc powiedzieć coś odkrywczego. Jednak spróbuję:
Omawiane opowiadanie, absurdalne i groteskowe, jako najwcześniejsze, jest najprzystępniejsze dla przeciętnego czytelnika. Wystarczy przyjąć, że to "okropieństwo", ten bliżej nieokreślony robak jest przenośnią. Wiemy tylko, że jest opancerzonym tworem, który, mimo przemiany jest dalej Gregorem Samsą. On przywdział pancerz w celu ochrony przed agresją ojca, który w opowiadaniu groteskowo ciska w robaka jabłkami. Przemiana jest buntem przeciw status quo, który prowadzi do alienacji.
Czyżby ? Kafka zrobił Gregora komiwojażerem, a nie lekarzem, inżynierem czy urzędnikiem, po to by podkreślić jego bardzo częstą nieobecność w domu, czyli jego wyobcowanie. Jego egzystencja, jego racja bytu sprowadzona była tylko i wyłącznie do harowania na rzecz pasożytniczej rodziny. Kiedy po przemianie nie jest w stanie z tego się wywiązać jest zbędny, niepotrzebny, ba, jego obecność jest żle widziana, dlatego też śmierć jego przynosi domownikom ulgę. I tak miał szczęście, że siostra przynosiła mu jedzenie.
Gregor był zniewolony w pracy i w domu, a przemiana nic jemu nie dała, pozostał zniewolony w nowym bycie, ino leniwa rodzina uległa przemianie, bo sama musiała zadbać o swoją egzystencję.
Wypada znać trzy utwory Kafki /1883-24/: omawianą "Przemianę" /1912, publ.1915/, "Proces" /1925/ i "Zamek" /1926/. Proszę zwrócić uwagę na daty: "Przemiana" jest starsza o ponad 10 lat, a to, w krótkim życiu /40 lat/ oznacza przepaść czasową. Tamte dwa dzieła zostały wydane pośmiertnie; nie zmienia to jednak słuszności uwagi o latach dzielących proces tworzenia.
Cała twórczość Kafki była systematycznie analizowana przez 90 lat, trudno więc powiedzieć coś odkrywczego. Jednak spróbuję:
Omawiane opowiadanie, absurdalne i groteskowe, jako najwcześniejsze, jest najprzystępniejsze dla przeciętnego czytelnika. Wystarczy przyjąć, że to "okropieństwo", ten bliżej nieokreślony robak jest przenośnią. Wiemy tylko, że jest opancerzonym tworem, który, mimo przemiany jest dalej Gregorem Samsą. On przywdział pancerz w celu ochrony przed agresją ojca, który w opowiadaniu groteskowo ciska w robaka jabłkami. Przemiana jest buntem przeciw status quo, który prowadzi do alienacji.
Czyżby ? Kafka zrobił Gregora komiwojażerem, a nie lekarzem, inżynierem czy urzędnikiem, po to by podkreślić jego bardzo częstą nieobecność w domu, czyli jego wyobcowanie. Jego egzystencja, jego racja bytu sprowadzona była tylko i wyłącznie do harowania na rzecz pasożytniczej rodziny. Kiedy po przemianie nie jest w stanie z tego się wywiązać jest zbędny, niepotrzebny, ba, jego obecność jest żle widziana, dlatego też śmierć jego przynosi domownikom ulgę. I tak miał szczęście, że siostra przynosiła mu jedzenie.
Gregor był zniewolony w pracy i w domu, a przemiana nic jemu nie dała, pozostał zniewolony w nowym bycie, ino leniwa rodzina uległa przemianie, bo sama musiała zadbać o swoją egzystencję.
Sunday, 12 April 2015
Joseph CONRAD - "Lord Jim"
Joseph CONRAD - "Lord Jim"
To ARCYDZIEŁO ANGIELSKIEJ KLASYKI ma na LC wyjątkowo żenujące wyniki. Aż 1515 ocen, ale tylko 57 opinii; w efekcie średnia 6,07 !!! Co jest przyczyną niechęci młodych ludzi do tej wspaniałej książki ? TRAUMA, którą cudownie trafnie ujął "Kuba" z naszego portalu. Sądżę, że nie pogniewa się na mnie za skopiowanie całej jego opinii:
"To co dobre i piękne zawsze wymaga wysiłku. I tak jest z "Lordem Jimem", sporo wymaga, ale ten wysiłek jest wynagrodzony z nawiązką. Nie rozumiem po co ta książka jest w kanonie lektur szkolnych, ile to wielkie dzieło niesprawiedliwości i niezrozumienia musi przez to znosić?"
Książka jest rozpracowana w szczegółach przez profesjonalistów oraz autorów "ściąg" na wszelkich możliwych poziomach, przeto mnie pozostaje Państwa zachęcić do przeczytania tego ARCYDZIEŁA, bo jestem gotów się założyć, że nie mniej niż 70 % populacji uczniów, w ogóle tej OBOWIĄZKOWEJ LEKTURY NIE CZYTAŁO !!!
To ARCYDZIEŁO ANGIELSKIEJ KLASYKI ma na LC wyjątkowo żenujące wyniki. Aż 1515 ocen, ale tylko 57 opinii; w efekcie średnia 6,07 !!! Co jest przyczyną niechęci młodych ludzi do tej wspaniałej książki ? TRAUMA, którą cudownie trafnie ujął "Kuba" z naszego portalu. Sądżę, że nie pogniewa się na mnie za skopiowanie całej jego opinii:
"To co dobre i piękne zawsze wymaga wysiłku. I tak jest z "Lordem Jimem", sporo wymaga, ale ten wysiłek jest wynagrodzony z nawiązką. Nie rozumiem po co ta książka jest w kanonie lektur szkolnych, ile to wielkie dzieło niesprawiedliwości i niezrozumienia musi przez to znosić?"
Książka jest rozpracowana w szczegółach przez profesjonalistów oraz autorów "ściąg" na wszelkich możliwych poziomach, przeto mnie pozostaje Państwa zachęcić do przeczytania tego ARCYDZIEŁA, bo jestem gotów się założyć, że nie mniej niż 70 % populacji uczniów, w ogóle tej OBOWIĄZKOWEJ LEKTURY NIE CZYTAŁO !!!
Saturday, 11 April 2015
Aleksander KACZOROWSKI - "Havel. Zemsta bezsilnych"
Aleksander KACZOROWSKI - "Havel
Zemsta bezsilnych"
Kaczorowski /ur.1969/ wydaje się być wyspecjalizowany w problematyce czeskiej. To mało powiedziane, bo stał się moim "kagankiem oświaty", bo ta biografia Havla stanowi dla mnie kompendium wiedzy o różnicach między naszymi narodami. I dlatego uświadomiłem sobie, że mam recenzować książkę, a nie curriculum vitae Havla. Oczywiście, z zainteresowaniem poznaję szczegóły jego życia, ale bardziej intryguje mnie społeczeństwo, w którym ten "burżuj" i intelektualista, a przy tym "liberał" w sprawie seksu i alkoholu, mógł zaistnieć.
Bo u nas by nie mógł; u nas mógł zaistnieć trybun ludowy z Matką Boską w klapie, ale nawet i jego, zgodnie z przesłaniem Norwida, daliśmy radę opluć.
Weżmy pod uwagę pierwszy przykład. U nas o tysiącletniej germanizacji przez katolicyzm, odważają się mówić nieliczni, jak np prof. Maria Janion w "Niesamowitej słowiańszczyznie", a u naszych sąsiadów ta świadomość jest powszechna. U nas nacjonalizm jest kościelny, u nich autonomiczny. W niepodległej Czechosłowacji, po I wojnie światowej: /26/
"Czeskim katolikom zarzucano brak patriotyzmu i publicznie pytano, gdzie jest ich stolica: w Pradze czy w Rzymie... ...W tej sytuacji akt apostazji stał się dla Czechów najprostszym sposobem zamanifestowania swego, niekiedy spóżnionego, patriotyzmu".
No i co? Czyż nie SZOKUJĄCE ?
Przywykliśmy /nie wiem dlaczego ?/ naśmiewać się ze strachliwych "pepiczków", którzy nie garnęli się do wojowania. Bo to "my" dostaliśmy nóż w plecy od ZSRR, to "my" walczyliśmy w RAF-ie, to "my" zabiliśmy w 1944 r., dowódcę SS i Policji na Dystrykt Warszawski, Kutscherę. Nie wiemy, bądż nie chcemy pamiętać, że to my wbiliśmy im nóż w plecy zajmując w 1938 r, Zaolzie /co Czesi nam przypomnieli w 1968 r., gdy sami, /ściśle Gomułka/ zwróciliśmy się do Moskwy o pozwolenie na wzięcie udziału w okupacji Czechosłowacji/; że ich lotnicy walczyli w RAF-ie, w czterech dywizjonach /310-314/ i że to Czesi zabili ulubieńca Hitlera - Reinharda HEYDRICHA, o czym Kaczorowski tak pisze: /str.48/
"Na jego polecenie /tj prezydenta Czechosłowacji na uchodżstwie, Edvarda Benesa - przyp.mój/ 27 maja 1942 roku czechosłowaccy cichociemni przeprowadzili udany zamach na Heydricha. CZŁOWIEK NUMER TRZY w nazistowskiej strukturze władzy, NAJWYŻSZY RANGĄ HITLEROWSKI DYGNITARZ ZLIKWIDOWANY PRZEZ RUCH OPORU W OKUPOWANEJ EUROPIE...."/podk.moje/
Konsekwencją był PIERWSZY masowy mord na ludności cywilnej: PIĘĆ TYSIĘCY OFIAR ze wsi Lidice i Lezaky. Aby skończyć z okresem wojennym wspomnijmy, o alianckiej pomyłce, gdy zrzucili bomby na Pragę zamiast na centrum kultury europejskiej - Drezno /por. "Rzeżnia nr 5"/.
Jedżmy dalej. "Burżuj" Havel uczęszczał do elitarnej szkoły w Podiebradach, której: /str.55/
"uczniowie pochodzili przede wszystkim z poważanych rodzin BURŻUAZYJNYCH i KOMUNISTYCZNYCH..." /podk.moje/
Toż to EWENEMENT z naszego punktu widzenia. Jako ciekawostkę podajmy, że wśród uczniów był Milos Forman, ale i "nasz" Jerzy Skolimowski, którego matka była wysoką funkcjonariuszką PRL-owskiej ambasady.
Nasza historia jest nieporównywalna, gdyż w Polsce najtragiczniejszy okres to lata 1944-1956, okres krwawego stalinizmu, wojny domowej, aż po amnestię więżniów politycznych na wiosnę 1956 i "Polski Pażdziernik"; u nich - zgodnie z WOLĄ NARODU komuniści przejęli władzę /dopiero/ w 1948 i trzymali się dobrze co najmniej do 1968 r. A i po 1968 r. zwolennicy Moskwy dobrze się mieli aż do upadku ZSRR. U nas historię tworzyły kolejne "odwilże", u nich szło w przeciwnym kierunku.
W końcu "burżujów" przestano przyjmować na czechosłowackie uczelnie, a wielu już studiujących relegować. Nie przeszkodziło to Havlowi pogłębiać swojego wykształcenia, a dzięki rodzinnym koneksjom poznawać "odpowiednich" ludzi i rozwijać swoją działalność publicystyczną i literacką. Zakładał kolejne miesięczniki literackie i rozwijał kontakty zagranicą, i to nie tylko w Polsce i "NRD, ale i w NRF. Po takich wyjazdach był inwigilowany przez służby bezpieczeństwa, a po latach, jego przeciwnicy starali się go skompromitować, jako agenta bezpieki.
Dzięki sukcesom jego sztuk teatralnych, Havel stał się bogatym człowiekiem, a bogatym zawsze łatwiej żyć. Kaczorowski świetnie ujął ewolucję poglądów Havla: /str.146/
"Biografia intelektualna Havla przypomina nieco ewolucję "Tvary". Początkowo był to periodyk młodoliteracki, szybko jednak stał się ambitnym pismem filozoficzno-artystycznym, a wreszcie, w ostatniej fazie swego istnienia, po inwazji radzieckiej na Czechosłowację w 1968 roku, społeczno-politycznym. W redakcji tego miesięcznika Havel poznał ludzi, dzięki którym przestał być "fachidiotą", skoncentrowanym wyłącznie na swojej karierze dramaturga; zaangażował się w działalność w Związku Pisarzy, ta zaś przywiodła go do polityki..."
Omawiając rewolucję 1968 Kaczorowski przypomina trafne słowa Antonina Liehma, jednego z kluczowych postaci wśród reformatorów:
"...Tylko intelektualiści robią rewolucje w imię wolności. Lud robi je jedynie z głodu. A ludowi nie żyło się żle.."
"Praską Wiosnę" określił słusznie Jan Vladislav: /str.157/:
"Praska Wiosna to legenda. To była rewolucja pałacowa, która wymknęła się spod kontroli.."
Natomiast Milan Kundera
"..zwracał uwagę, że Praska Wiosna była przede wszystkim doświadczeniem pokoleniowym, buntem jego rówieśników przeciw własnej młodości..."
W maju 1968 roku, w apogeum Praskiej Wiosny Havel wyjechał do Stanów Zjednoczonych...
Powrócił, by być świadkiem jak: /str.180/
"..w środę 21 sierpnia o świcie, wojska pięciu państw Układu Warszawskiego /ZSRR, PRL, NRD, Węgier i Bułgarii/ wkroczyły do Czechosłowacji..."
Bohater narodowy 1968 roku, Dubcek, ratując naród przed wykrwawieniem podpisał w Moskwie, wszystko, co mu kazali, a sowieckie wojska okupacyjne pozostały w Czechosłowacji na stałe, by nie przyszło "Pepiczkom" do głowy znowu rozrabiać. Muszę zamieścić tu osobistą dygresję, że w marcu 1968 r, na dwa tygodnie przed obroną mojej pracy magisterskiej, straciłem głos, krzycząc w w marszu studentów Politechniki na "Uniwerek": "POLSKA CZEKA NA DUBCZEKA".
Po przejęciu władzy przez Husaka, Kundera z Havlem sobie popolemizowali, potem Husak wziął swój lud krótko za mordę, a Kundera opuścił ojczyznę na zawsze /1975/.
"Pod koniec listopada 1976 roku w restauracji Klasterni vinarna /Klasztorna Tawerna/ w alei Narodowej w centrum Pragi spotkali się Vaclav Havel, Pavel Kohout, Ludvik Vaculik, a także przybyli z Brna weterani zjazdów na Hradecku Milan Uhde i Jan Trefulka. Wspólnie doszli do wniosku, że należy coś zrobić" /str.273/
Tak zaczyna się historia "samooszukańczej", słynnej "Karty 77". Twórcy jej sami się oszukali, bo liczyli na odzew jeśli nie milionów, to wielu tysięcy. Karta 77" przeszła do historii, podpisało ją 243 osoby; już 14 stycznia Havel został aresztowany.... Natomiast sławnego Jana Patocki nie aresztowali, bo gdy przyszli po niego, on już nie żył...
I tu zaczyna się najciekawsza 120 stronicowa końcówka, z którą, z przyczyn objętościowych mojej pisaniny, zostawiam Państwa samych, ale historia jest tak fascynująca, że pewien jestem, iż Państwo po przeczytaniu jej poczujecie się ukontentowani.
PS. Po dwóch dniach przeczytałem powyższe i uważam, że warto dodać, że w spotkaniach "taterników" na Śnieżce, reprezentowanych ze strony czeskiej m.in. przez Havla, ze strony polskiej uczestniczyli Kuroń, Michnik i Macierewicz. Kto dzisiaj jest w stanie w to uwierzyć ? Jeden umarł drugi jest systematycznie opluwany, a trzeci zwariował !!
Zemsta bezsilnych"
Kaczorowski /ur.1969/ wydaje się być wyspecjalizowany w problematyce czeskiej. To mało powiedziane, bo stał się moim "kagankiem oświaty", bo ta biografia Havla stanowi dla mnie kompendium wiedzy o różnicach między naszymi narodami. I dlatego uświadomiłem sobie, że mam recenzować książkę, a nie curriculum vitae Havla. Oczywiście, z zainteresowaniem poznaję szczegóły jego życia, ale bardziej intryguje mnie społeczeństwo, w którym ten "burżuj" i intelektualista, a przy tym "liberał" w sprawie seksu i alkoholu, mógł zaistnieć.
Bo u nas by nie mógł; u nas mógł zaistnieć trybun ludowy z Matką Boską w klapie, ale nawet i jego, zgodnie z przesłaniem Norwida, daliśmy radę opluć.
Weżmy pod uwagę pierwszy przykład. U nas o tysiącletniej germanizacji przez katolicyzm, odważają się mówić nieliczni, jak np prof. Maria Janion w "Niesamowitej słowiańszczyznie", a u naszych sąsiadów ta świadomość jest powszechna. U nas nacjonalizm jest kościelny, u nich autonomiczny. W niepodległej Czechosłowacji, po I wojnie światowej: /26/
"Czeskim katolikom zarzucano brak patriotyzmu i publicznie pytano, gdzie jest ich stolica: w Pradze czy w Rzymie... ...W tej sytuacji akt apostazji stał się dla Czechów najprostszym sposobem zamanifestowania swego, niekiedy spóżnionego, patriotyzmu".
No i co? Czyż nie SZOKUJĄCE ?
Przywykliśmy /nie wiem dlaczego ?/ naśmiewać się ze strachliwych "pepiczków", którzy nie garnęli się do wojowania. Bo to "my" dostaliśmy nóż w plecy od ZSRR, to "my" walczyliśmy w RAF-ie, to "my" zabiliśmy w 1944 r., dowódcę SS i Policji na Dystrykt Warszawski, Kutscherę. Nie wiemy, bądż nie chcemy pamiętać, że to my wbiliśmy im nóż w plecy zajmując w 1938 r, Zaolzie /co Czesi nam przypomnieli w 1968 r., gdy sami, /ściśle Gomułka/ zwróciliśmy się do Moskwy o pozwolenie na wzięcie udziału w okupacji Czechosłowacji/; że ich lotnicy walczyli w RAF-ie, w czterech dywizjonach /310-314/ i że to Czesi zabili ulubieńca Hitlera - Reinharda HEYDRICHA, o czym Kaczorowski tak pisze: /str.48/
"Na jego polecenie /tj prezydenta Czechosłowacji na uchodżstwie, Edvarda Benesa - przyp.mój/ 27 maja 1942 roku czechosłowaccy cichociemni przeprowadzili udany zamach na Heydricha. CZŁOWIEK NUMER TRZY w nazistowskiej strukturze władzy, NAJWYŻSZY RANGĄ HITLEROWSKI DYGNITARZ ZLIKWIDOWANY PRZEZ RUCH OPORU W OKUPOWANEJ EUROPIE...."/podk.moje/
Konsekwencją był PIERWSZY masowy mord na ludności cywilnej: PIĘĆ TYSIĘCY OFIAR ze wsi Lidice i Lezaky. Aby skończyć z okresem wojennym wspomnijmy, o alianckiej pomyłce, gdy zrzucili bomby na Pragę zamiast na centrum kultury europejskiej - Drezno /por. "Rzeżnia nr 5"/.
Jedżmy dalej. "Burżuj" Havel uczęszczał do elitarnej szkoły w Podiebradach, której: /str.55/
"uczniowie pochodzili przede wszystkim z poważanych rodzin BURŻUAZYJNYCH i KOMUNISTYCZNYCH..." /podk.moje/
Toż to EWENEMENT z naszego punktu widzenia. Jako ciekawostkę podajmy, że wśród uczniów był Milos Forman, ale i "nasz" Jerzy Skolimowski, którego matka była wysoką funkcjonariuszką PRL-owskiej ambasady.
Nasza historia jest nieporównywalna, gdyż w Polsce najtragiczniejszy okres to lata 1944-1956, okres krwawego stalinizmu, wojny domowej, aż po amnestię więżniów politycznych na wiosnę 1956 i "Polski Pażdziernik"; u nich - zgodnie z WOLĄ NARODU komuniści przejęli władzę /dopiero/ w 1948 i trzymali się dobrze co najmniej do 1968 r. A i po 1968 r. zwolennicy Moskwy dobrze się mieli aż do upadku ZSRR. U nas historię tworzyły kolejne "odwilże", u nich szło w przeciwnym kierunku.
W końcu "burżujów" przestano przyjmować na czechosłowackie uczelnie, a wielu już studiujących relegować. Nie przeszkodziło to Havlowi pogłębiać swojego wykształcenia, a dzięki rodzinnym koneksjom poznawać "odpowiednich" ludzi i rozwijać swoją działalność publicystyczną i literacką. Zakładał kolejne miesięczniki literackie i rozwijał kontakty zagranicą, i to nie tylko w Polsce i "NRD, ale i w NRF. Po takich wyjazdach był inwigilowany przez służby bezpieczeństwa, a po latach, jego przeciwnicy starali się go skompromitować, jako agenta bezpieki.
Dzięki sukcesom jego sztuk teatralnych, Havel stał się bogatym człowiekiem, a bogatym zawsze łatwiej żyć. Kaczorowski świetnie ujął ewolucję poglądów Havla: /str.146/
"Biografia intelektualna Havla przypomina nieco ewolucję "Tvary". Początkowo był to periodyk młodoliteracki, szybko jednak stał się ambitnym pismem filozoficzno-artystycznym, a wreszcie, w ostatniej fazie swego istnienia, po inwazji radzieckiej na Czechosłowację w 1968 roku, społeczno-politycznym. W redakcji tego miesięcznika Havel poznał ludzi, dzięki którym przestał być "fachidiotą", skoncentrowanym wyłącznie na swojej karierze dramaturga; zaangażował się w działalność w Związku Pisarzy, ta zaś przywiodła go do polityki..."
Omawiając rewolucję 1968 Kaczorowski przypomina trafne słowa Antonina Liehma, jednego z kluczowych postaci wśród reformatorów:
"...Tylko intelektualiści robią rewolucje w imię wolności. Lud robi je jedynie z głodu. A ludowi nie żyło się żle.."
"Praską Wiosnę" określił słusznie Jan Vladislav: /str.157/:
"Praska Wiosna to legenda. To była rewolucja pałacowa, która wymknęła się spod kontroli.."
Natomiast Milan Kundera
"..zwracał uwagę, że Praska Wiosna była przede wszystkim doświadczeniem pokoleniowym, buntem jego rówieśników przeciw własnej młodości..."
W maju 1968 roku, w apogeum Praskiej Wiosny Havel wyjechał do Stanów Zjednoczonych...
Powrócił, by być świadkiem jak: /str.180/
"..w środę 21 sierpnia o świcie, wojska pięciu państw Układu Warszawskiego /ZSRR, PRL, NRD, Węgier i Bułgarii/ wkroczyły do Czechosłowacji..."
Bohater narodowy 1968 roku, Dubcek, ratując naród przed wykrwawieniem podpisał w Moskwie, wszystko, co mu kazali, a sowieckie wojska okupacyjne pozostały w Czechosłowacji na stałe, by nie przyszło "Pepiczkom" do głowy znowu rozrabiać. Muszę zamieścić tu osobistą dygresję, że w marcu 1968 r, na dwa tygodnie przed obroną mojej pracy magisterskiej, straciłem głos, krzycząc w w marszu studentów Politechniki na "Uniwerek": "POLSKA CZEKA NA DUBCZEKA".
Po przejęciu władzy przez Husaka, Kundera z Havlem sobie popolemizowali, potem Husak wziął swój lud krótko za mordę, a Kundera opuścił ojczyznę na zawsze /1975/.
"Pod koniec listopada 1976 roku w restauracji Klasterni vinarna /Klasztorna Tawerna/ w alei Narodowej w centrum Pragi spotkali się Vaclav Havel, Pavel Kohout, Ludvik Vaculik, a także przybyli z Brna weterani zjazdów na Hradecku Milan Uhde i Jan Trefulka. Wspólnie doszli do wniosku, że należy coś zrobić" /str.273/
Tak zaczyna się historia "samooszukańczej", słynnej "Karty 77". Twórcy jej sami się oszukali, bo liczyli na odzew jeśli nie milionów, to wielu tysięcy. Karta 77" przeszła do historii, podpisało ją 243 osoby; już 14 stycznia Havel został aresztowany.... Natomiast sławnego Jana Patocki nie aresztowali, bo gdy przyszli po niego, on już nie żył...
I tu zaczyna się najciekawsza 120 stronicowa końcówka, z którą, z przyczyn objętościowych mojej pisaniny, zostawiam Państwa samych, ale historia jest tak fascynująca, że pewien jestem, iż Państwo po przeczytaniu jej poczujecie się ukontentowani.
PS. Po dwóch dniach przeczytałem powyższe i uważam, że warto dodać, że w spotkaniach "taterników" na Śnieżce, reprezentowanych ze strony czeskiej m.in. przez Havla, ze strony polskiej uczestniczyli Kuroń, Michnik i Macierewicz. Kto dzisiaj jest w stanie w to uwierzyć ? Jeden umarł drugi jest systematycznie opluwany, a trzeci zwariował !!
Vladimir NABOKOV - "Lolita"
Vladimir NABOKOV - "Lolita"
W recenzji książki Nabokowa pt "Ada albo Żar" pisałem:
"Natomiast świadomie nie napisałem nic na temat „Lolity”/1955/, bo i tak moje recenzje wzbudzają kontrowersje, a musiałbym w recenzji wyrazić swój protest przeciw pedofilii i pojęciu „nimfetek”. Argumenty IDIOTÓW, że Najświętsza Maria Panna powiła Jezusa w wieku zbliżonym do Lolity czy też, że naszą 12-letnią Hedwig tzn Jadwigę oddano staremu Jagielle, pozostawiam bez komentarza."
I dalej recenzji nie zamierzam pisać, a krótką notkę poświęcam raczej grafomanom, którzy zboczeniami przebijają "Lolitę". Nie trudno się domyślić, że mówię o pisarzach amerykańskich z obu półkul, a w tym również ze Stanów Zjednoczonych i Kanady, którzy odrabiają swoje zaległości w tej materii, bo dotychczas uwięzieni byli na łańcuchu pruderyjnej cenzury.
Przypomnijmy, u Nabokova ona ma 12 lat, on 37; a teraz obślinione staruchy zabierają się do swoich wnuczek i prawnuczek. I za ten zły przykład Nabokov musi być ukarany pałą.
Janek Himilsbach był lubiany i tolerowany, bo był jedyny w swoim rodzaju. Nabokova można było tolerować, póki jego nieudolni naśladowcy nie doprowadzili do degrengolady w literaturze.
LOLITA - Odpowiedż na uwagi
Na sugestię o ironii autora, ODPOWIADAM: nie dopatrzyłem się ironii, ale wydaje mnie się, że przyda się parę słów więcej na temat Nabokova i "Lolity".
NABOKOV WIELKIM PISARZEM BYŁ, a mnie najbardziej podoba się "Maszeńka". Nie wiem od czego zacząć, więc będzie trochę bajzlu, ale wierzę w inteligencję moich czytelników, dzięki której zrozumieją o co mnie chodzi. W Wikipedii wyczytałem:
"Nabokov's "Lolita" (1955) is his most famous novel, and often considered his finest work in English. It exhibits the love of intricate word play and synesthetic detail that characterised all his works."
- "intricate" - to skomplikowany, zawiły, "synesthetic" pochodzi od synestezji:
"Synestezja w literaturze – środek stylistyczny, polegający na przypisywaniu jakiemuś zmysłowi wrażeń odbieranych innym zmysłem. Szczególne znaczenie miała w literaturze symbolizmu, w korespondencji sztuk"
Za trudne to dla mnie, jakoś dziwnie kojarzy się z "pomrocznością jasną", więc jedżmy dalej:
"Zarys fabuły "Lolity" pojawił się po raz pierwszy w powieści Nabokowa "Dar", opublikowanej na przełomie 1937/1938 roku. Jedna z postaci Borys Iwanow Szczegolew, streszcza fabułę utworu, który chciałby napisać:
"(…) stary pies – ale jary jeszcze, że hej, pełen ognia, żądzy szczęścia – poznaje wdowę, a ta wdowa ma córkę, małą jeszcze dziewuszkę – wie pan, taką, co to nic jeszcze nieukształtowane, ale chodzi tak, że zwariować można. Bledziutka, chudziutka, podkówki pod oczami – i na starego dziada, rozumie się, nawet nie spojrzy. Co robić? Ha, niewiele myśląc żeni się, moi państwo, z wdową. Dobra. Wzięli i zamieszkali we troje (…) A tak w ogóle – przeliczył się. Czas ucieka jak głupi, on się starzeje, ona rozkwita i – figa z makiem z pasternakiem (…)" ."
Czy w tym zamiarze jest ironia ? Nawet, jeśli tak, to wg mnie zagubiła się w trakcie pisania "Lolity".
"Temat PEDOFILII spowodował, że Nabokov obawiał się publikacji pod własnym nazwiskiem – mogłoby to zaszkodzić jego pracy wykładowcy akademickiego. Chciał, aby "Lolita" ukazała się pod pseudonimem Vivian Darkbloom, stanowiącym anagram jego imienia i nazwiska. Aby informacja o autorstwie nie przedostała się w niepowołane ręce, na żadnym z maszynopisów nie widniało nazwisko autora, a wydawnictwa, które je otrzymywały, musiały podpisać zobowiązanie, że nikomu nie ujawnią nazwiska autora. Wszystkie egzemplarze były również przekazywane wydawcom osobiście – Nabokov obawiał się wysyłania ich pocztą, z powodu obowiązywania ustawy Comstocka, zgodnie z którą przesyłanie materiałów o treści erotycznej pocztą było PRZESTĘPSTWEM." /podk.moje/
Nabokov tak scharakteryzował swoje poszukiwania wydawcy:
"Czterej amerykańscy wydawcy, W, X, Y i Z, którym kolejno proponowano maszynopis (…) byli zszokowani (…). Niektóre z reakcji były nader zabawne: jeden z lektorów zasugerował, iż jego firma mogłaby się przymierzyć do publikacji, gdybym uczynił z mej Lolity 12-letniego chłopca i kazał go uwieść Humbertowi, będącemu farmerem z Tennessee, w stodole (…). Wydawca X, którego doradców Humbert tak zanudził, że nie przebrnęli poza stronę 188 napisał mi z całą naiwnością, że druga część jest za długa. Natomiast wydawca Y wyraził ubolewanie, że w książce nie ma ludzi dobrych. Wydawca Z oświadczył, że gdyby wydrukował Lolitę, on i ja poszlibyśmy do więzienia."
Wydał w końcu w Paryżu, a jej "zła" fama i przemyt do Stanów, wzbudziły popyt tamże, wskutek czego trzy lata póżniejsze wydanie amerykańskie rozeszło się natychmiast. Dodajmy, że:
"...'Lolita", wydana w mało znanym wydawnictwie w Paryżu, nie była recenzowana w poważnych czasopismach. Burza rozpętała się w Wielkiej Brytanii po publikacji w świątecznym numerze "Sunday Timesa" z 1955 roku wypowiedzi Grahama Greena, który uznał książkę za jedną z trzech najwybitniejszych powieści roku..."
Tak, czy inaczej, "Lolita" stała się wizytówką Nabokova i przyniosła mu popularność oraz pieniądze, a że dzisiaj nie szokuje, podobnie zresztą jak "Zwrotnik Raka" Millera, to zasługa literackiej powodzi fekaliów, jaka nas zalała.
Na koniec podkreślam, że DOCENIAM KUNSZT JĘZYKA NABOKOVA, tym bardziej, że czytałem ją również po angielsku, jednakże podtrzymuję swoje zdanie na temat pedofilii i wynikającą z niej ocenę książki.
W recenzji książki Nabokowa pt "Ada albo Żar" pisałem:
"Natomiast świadomie nie napisałem nic na temat „Lolity”/1955/, bo i tak moje recenzje wzbudzają kontrowersje, a musiałbym w recenzji wyrazić swój protest przeciw pedofilii i pojęciu „nimfetek”. Argumenty IDIOTÓW, że Najświętsza Maria Panna powiła Jezusa w wieku zbliżonym do Lolity czy też, że naszą 12-letnią Hedwig tzn Jadwigę oddano staremu Jagielle, pozostawiam bez komentarza."
I dalej recenzji nie zamierzam pisać, a krótką notkę poświęcam raczej grafomanom, którzy zboczeniami przebijają "Lolitę". Nie trudno się domyślić, że mówię o pisarzach amerykańskich z obu półkul, a w tym również ze Stanów Zjednoczonych i Kanady, którzy odrabiają swoje zaległości w tej materii, bo dotychczas uwięzieni byli na łańcuchu pruderyjnej cenzury.
Przypomnijmy, u Nabokova ona ma 12 lat, on 37; a teraz obślinione staruchy zabierają się do swoich wnuczek i prawnuczek. I za ten zły przykład Nabokov musi być ukarany pałą.
Janek Himilsbach był lubiany i tolerowany, bo był jedyny w swoim rodzaju. Nabokova można było tolerować, póki jego nieudolni naśladowcy nie doprowadzili do degrengolady w literaturze.
LOLITA - Odpowiedż na uwagi
Na sugestię o ironii autora, ODPOWIADAM: nie dopatrzyłem się ironii, ale wydaje mnie się, że przyda się parę słów więcej na temat Nabokova i "Lolity".
NABOKOV WIELKIM PISARZEM BYŁ, a mnie najbardziej podoba się "Maszeńka". Nie wiem od czego zacząć, więc będzie trochę bajzlu, ale wierzę w inteligencję moich czytelników, dzięki której zrozumieją o co mnie chodzi. W Wikipedii wyczytałem:
"Nabokov's "Lolita" (1955) is his most famous novel, and often considered his finest work in English. It exhibits the love of intricate word play and synesthetic detail that characterised all his works."
- "intricate" - to skomplikowany, zawiły, "synesthetic" pochodzi od synestezji:
"Synestezja w literaturze – środek stylistyczny, polegający na przypisywaniu jakiemuś zmysłowi wrażeń odbieranych innym zmysłem. Szczególne znaczenie miała w literaturze symbolizmu, w korespondencji sztuk"
Za trudne to dla mnie, jakoś dziwnie kojarzy się z "pomrocznością jasną", więc jedżmy dalej:
"Zarys fabuły "Lolity" pojawił się po raz pierwszy w powieści Nabokowa "Dar", opublikowanej na przełomie 1937/1938 roku. Jedna z postaci Borys Iwanow Szczegolew, streszcza fabułę utworu, który chciałby napisać:
"(…) stary pies – ale jary jeszcze, że hej, pełen ognia, żądzy szczęścia – poznaje wdowę, a ta wdowa ma córkę, małą jeszcze dziewuszkę – wie pan, taką, co to nic jeszcze nieukształtowane, ale chodzi tak, że zwariować można. Bledziutka, chudziutka, podkówki pod oczami – i na starego dziada, rozumie się, nawet nie spojrzy. Co robić? Ha, niewiele myśląc żeni się, moi państwo, z wdową. Dobra. Wzięli i zamieszkali we troje (…) A tak w ogóle – przeliczył się. Czas ucieka jak głupi, on się starzeje, ona rozkwita i – figa z makiem z pasternakiem (…)" ."
Czy w tym zamiarze jest ironia ? Nawet, jeśli tak, to wg mnie zagubiła się w trakcie pisania "Lolity".
"Temat PEDOFILII spowodował, że Nabokov obawiał się publikacji pod własnym nazwiskiem – mogłoby to zaszkodzić jego pracy wykładowcy akademickiego. Chciał, aby "Lolita" ukazała się pod pseudonimem Vivian Darkbloom, stanowiącym anagram jego imienia i nazwiska. Aby informacja o autorstwie nie przedostała się w niepowołane ręce, na żadnym z maszynopisów nie widniało nazwisko autora, a wydawnictwa, które je otrzymywały, musiały podpisać zobowiązanie, że nikomu nie ujawnią nazwiska autora. Wszystkie egzemplarze były również przekazywane wydawcom osobiście – Nabokov obawiał się wysyłania ich pocztą, z powodu obowiązywania ustawy Comstocka, zgodnie z którą przesyłanie materiałów o treści erotycznej pocztą było PRZESTĘPSTWEM." /podk.moje/
Nabokov tak scharakteryzował swoje poszukiwania wydawcy:
"Czterej amerykańscy wydawcy, W, X, Y i Z, którym kolejno proponowano maszynopis (…) byli zszokowani (…). Niektóre z reakcji były nader zabawne: jeden z lektorów zasugerował, iż jego firma mogłaby się przymierzyć do publikacji, gdybym uczynił z mej Lolity 12-letniego chłopca i kazał go uwieść Humbertowi, będącemu farmerem z Tennessee, w stodole (…). Wydawca X, którego doradców Humbert tak zanudził, że nie przebrnęli poza stronę 188 napisał mi z całą naiwnością, że druga część jest za długa. Natomiast wydawca Y wyraził ubolewanie, że w książce nie ma ludzi dobrych. Wydawca Z oświadczył, że gdyby wydrukował Lolitę, on i ja poszlibyśmy do więzienia."
Wydał w końcu w Paryżu, a jej "zła" fama i przemyt do Stanów, wzbudziły popyt tamże, wskutek czego trzy lata póżniejsze wydanie amerykańskie rozeszło się natychmiast. Dodajmy, że:
"...'Lolita", wydana w mało znanym wydawnictwie w Paryżu, nie była recenzowana w poważnych czasopismach. Burza rozpętała się w Wielkiej Brytanii po publikacji w świątecznym numerze "Sunday Timesa" z 1955 roku wypowiedzi Grahama Greena, który uznał książkę za jedną z trzech najwybitniejszych powieści roku..."
Tak, czy inaczej, "Lolita" stała się wizytówką Nabokova i przyniosła mu popularność oraz pieniądze, a że dzisiaj nie szokuje, podobnie zresztą jak "Zwrotnik Raka" Millera, to zasługa literackiej powodzi fekaliów, jaka nas zalała.
Na koniec podkreślam, że DOCENIAM KUNSZT JĘZYKA NABOKOVA, tym bardziej, że czytałem ją również po angielsku, jednakże podtrzymuję swoje zdanie na temat pedofilii i wynikającą z niej ocenę książki.
Wednesday, 8 April 2015
Wiesław MICHNIKOWSKI - "Tani drań"
Wiesław MICHNIKOWSKI - "Tani drań"
w rozmowie z Marcinem Michnikowskim
Ładna okładka, sporo sympatycznych zdjęć. I na tym kończą się pozytywy tej książki. GORSZEJ BIOGRAFII NIE ZNAM !!! Michnikowski /ur.1922/ w momencie publikacji miał 92 lata i cała ta rozmowa wzbudza podejrzenia, czy był w pełni sprawny, aby ją świadomie, ze zrozumieniem szczegółów, jak i całości, autoryzować. Bo całość jest żenująca. Jeśli ten WSPANIAŁY AKTOR, którego jestem jednym z WIELU WIELBICIELI nie chce ujawniać szczegółów ze swojego życia, to należy to uszanować, a nie OSZUKIWAĆ CZYTELNIKA, snując pseudo-biografię o dyrdymałach i w celu zapełnienia stron przytaczać odgrzewane kawały i to, jak w przypadku woła i stodoły, w nie najlepszej wersji.
Proszę Państwa, jeżeli weżmiecie omawianą książkę do ręki, przekartkujcie ją oglądając TYLKO zdjęcia, bo czytać prawie 300 stron dla zaledwie paru śmiesznych anegdot - nie warto. Ze względu na zdjęcia daję 2 gwiazdki zamiast 1.
w rozmowie z Marcinem Michnikowskim
Ładna okładka, sporo sympatycznych zdjęć. I na tym kończą się pozytywy tej książki. GORSZEJ BIOGRAFII NIE ZNAM !!! Michnikowski /ur.1922/ w momencie publikacji miał 92 lata i cała ta rozmowa wzbudza podejrzenia, czy był w pełni sprawny, aby ją świadomie, ze zrozumieniem szczegółów, jak i całości, autoryzować. Bo całość jest żenująca. Jeśli ten WSPANIAŁY AKTOR, którego jestem jednym z WIELU WIELBICIELI nie chce ujawniać szczegółów ze swojego życia, to należy to uszanować, a nie OSZUKIWAĆ CZYTELNIKA, snując pseudo-biografię o dyrdymałach i w celu zapełnienia stron przytaczać odgrzewane kawały i to, jak w przypadku woła i stodoły, w nie najlepszej wersji.
Proszę Państwa, jeżeli weżmiecie omawianą książkę do ręki, przekartkujcie ją oglądając TYLKO zdjęcia, bo czytać prawie 300 stron dla zaledwie paru śmiesznych anegdot - nie warto. Ze względu na zdjęcia daję 2 gwiazdki zamiast 1.
Wit SZOSTAK - "Oberki do końca świata"
Wit SZOSTAK - "Oberki do końca świata"
Po "Stu dniach bez słońca", czekałem, czekałem, aż się wreszcie doczekałem następnej książki tego krakowskiego filozofa. Podaję za Wikipedią:
"Jest znawcą muzyki ludowej, od kilku lat zapisuje nuty ostatnich skrzypków ludowych, gra na skrzypcach, gęślach i dudach.."
I owocem tego znawstwa jest ta przepiękna opowieść o rodzie wiejskich skrzypków. Ale to tylko pierwszy powierzchowny odbiór, bo wątków jest bez liku, a muzykant Józef Wicher scala je, jak Maciej Boryna w rejmontowskich "Chłopach". Nasuwa się chęć zakwalifikowania tego arcydzieła do nurtu "powieści chłopskiej", ale to by zubożyło zakres jej wymowy. Nie wysilajmy się więc w tym kierunku, lecz zajmijmy się treścią. Ale uprzedzić to muszę dwoma słowami o formie, którą jestem zachwycony.
Książka ta to SPÓJNY zbiór dziesiątek niezależnych opowieści, z których każda mogłaby być wydrukowana samodzielnie, a konstrukcja każdej z nich zawiera frazę powtarzaną jak mantrę, frazę, która jest jej kwintesencją. I tak, dla głównego wątku tj miłości dwóch braci do tej samej dziewczyny każdy akapit zaczyna się od:
"Jakub miał powody, by na czas się zżymać.
Grał na jej weselu, choć ją chciał poślubić."
Jedne są konkretne, dotyczące danej postaci, jak "Przybył Maciej Wicher znikąd, spoza horyzontu, od wiosek nieznanych", "Kiedy odszedł już Kobiela, nikt po nim nie płakał" czy "Chodził sobie Żyd po świecie i sprzedawał sita"; inne mają znaczenie dla pewnego zdarzenia, jak w przypadku Kowala, który chciał zabić dziedzica: "Wojciech Kowal pił, od otwarcia pił, w kadzidlańskiej karczmie pił"; a jeszcze inne są bardziej poetyckie, jak: "I tak snuły się po wsi szare skrawki ich życia" /TO ŁADNE !!/ czy "Wichry wszystkie grały i wszystkie skrzypiały".
Mamy też takie poetyckie perełki:
"A dziad szedł z wioski do wioski, zbierał ludzie troski do swego supełka.
A dziad szedł z wioski do wioski, do swego supełka zbierał ludzkie troski."
A czy nie urocza jest wędrówka domostw zależnie od stopnia alienacji właściciela?: /67/
" Żył Sebastian Smołka na skraju świata, na skraju Rokicin. Był odludkiem i dom do odludności zmusił. Oddalił się więc domek od Rokicin, odszedł wiele kroków od wsi i przycupnął na skraju pól, na skraju równinnego bezkresu."
Do tej wędrówki jeszcze wrócimy, a teraz główny wątek czyli jak rywalizowali Józek z Franciszkiem o Marysię:
"Czy można wyrzucać niewinnej kobiecie?
Że o jednego Wichra za dużo na świecie?" /str.36 z 405/
Jak ta rywalizacja się skończyła nie powiem, abyście Państwo mogli się popłakać na samym końcu książki, jak to ja uczyniłem. Za to przytoczę ładny wierszyk, który kończy znajomość Jakuba, ojca Józka, z niemieckim pułkownikiem, którego mu na przechowanie podrzucili partyzanci:
"Jeden raz, raz jeden czas na chwilę ruszył.
Jeden raz, raz jeden płot bezczasu skruszył.
Wichry pochowały Niemca, wcale nie odmieńca.
Wichry pochowały Niemca, wcale nie ich jeńca."
Z tym "czasem" śpieszę wyjaśnić, że, po wielu nieszczęściach rodzinnych Jakub zaczarował swoją grą na skrzypcach czas, aby się zatrzymał, co miało uchronić jego i najbliższych od zmartwień. Muzykował już tylko Józek, a przez to nie był przy śmierci ojca: /182/
"Gdy umierał Jakub Wicher, syna przy nim nie było.
Grał oberki na weselu, wielu gości tańczyło."
Ojciec umarł, dzieci dorosły i uciekły ze wsi. Jak łatwo się domyślić, pierwsze pokolenie, które wyrosło w PRL-u, po ucieczce do miast, wstydziło się swoich korzeni, a w tym przypadku do tego stopnia, że syn nie pozwolił ojcu Józefowi zagrać na skrzypcach na swoim weselu. Szostak jest pogodnym optymistą i dzięki temu nowoczesne, miastowe wnuki wracają do korzeni, bo folklor zrobił sie "cool". Przyjechał wnuk z kolegami, i ponagrywali oberki Józka, popili i:
"Posnęli się chłopcy z miasta, wszystko im się kręci.
Józef tańczy, Maria bębni, flaszka wódki nęci.
Posnęli się chłopcy z miasta, wszystko im wiruje.
Józef tupie w rytm oberka, smykiem wymachuje.
Już oberków pełna izba niczym much obora.
Trzeba trochę drzwi uchylić, puścić je na pola.
A kiedy już dzień ich zbudził i Marii szuranie.
Pamiętali tylko wódkę i wczorajsze granie."
Tyle, że "wódkę dość dobrze, granie mniej". Po wyjeżdzie wnuka z kolegami:
"Przyjechali, pojechali, Józef został w domu.
Oj Józefie, pewnie myślisz, żeś potrzebny komu."
Powraca przemieszczanie się domostw, o czym wcześniej była mowa:
"....odkąd młodzi zaczęli przyjeżdżać, dom znowu przysunął się do Rokicin, do drogi. Wcześniej zmierzał już na samą krawędź opuszczonych i nieuprawianych pól, a teraz, jakby wyczekując gości, niecierpliwie przewędrował na dawne miejsce, przy samej drodze, w sąsiedztwie kapliczki Chrystusa Frasobliwego. A młodzi tańczyli, a dom posapywał, bo nie był już najmłodszy."
Opuszczeni, schorowani Maria i Józef odżyli, poczuli się potrzebni:
"I znów chłopcy przyjechali nagrywać oberki.
Przywieźli swoich przyjaciół, zrobił się zgiełk wielki.
I znów chłopcy przyjechali uczyć się muzyki.
Przewrócili życie Jana i Marii nawyki." /280/
"Przyjechali chłopcy na wieś po stare oberki.
Po co wam wiejska muzyka w waszych miastach wielkich?
Przyjeżdżajcie do Rokicin po stare oberki.
Pewnie ich wam nie potrzeba w waszym mieście wielkim.
Przyjeżdżajcie do Rokicin, do starej chałupki.
Babka z dziadkiem już czekają, odganiając smutki.
Czeka na was stara Maria i Józef starutki."
Nie miał takiego szczęścia inny muzykant Antoni Strycharz:
"A dzieci nie przyjeżdżały, bo były zajęte.
A dzieci nie przyjeżdżały, własne troski miały.
A goście nie przyjeżdżali, bo coś im wypadło.
A goście nie przyjeżdżali, mieli inne sprawy.
A goście nie przyjeżdżali, pewnie zapomnieli.
A dzieci nie przyjeżdżały, pewnie zapomniały.
Aż kiedyś zaprzestał czekać i wszystkim ulżyło.
Bo umarł Antoni Strycharz i coś się skończyło."
Czas jest bezlitosny, nawet kościółek nie zazna spokoju:
"Stał kościółek z drewna, bez gwoździa jednego.
Znudził się parafianom, zechcieli nowego."
No i postawili nowy, no i wzbudził on uczucia mieszane:
"Duma ze świątyni, wzniesionej tyloma wyrzeczeniami, mieszała się z onieśmielającą nowością miejsca oraz przeczystą białością ścian i sklepień. Smutno wyglądał stary, skromny i drewniany ołtarzyk rozpięty na ogromnej płaszczyźnie nowej absydy. Przyniesiony ze starej świątyni, gdzie wpasowywał się przez wieki, tu krzywy i przyczerniały, skulił się ze wstydu i przygarbiony, lękliwie zerkał na modlących."
Udało się Szostakowi, ale jak miało się nie udać, skoro jest inteligentnym filozofem, do tego pasjonuje się folklorem, a poza tym mógł, po 10 moich gwiazdkach dla jego poprzedniej książki, spodziewać się, że na jego książki czekam.
Po "Stu dniach bez słońca", czekałem, czekałem, aż się wreszcie doczekałem następnej książki tego krakowskiego filozofa. Podaję za Wikipedią:
"Jest znawcą muzyki ludowej, od kilku lat zapisuje nuty ostatnich skrzypków ludowych, gra na skrzypcach, gęślach i dudach.."
I owocem tego znawstwa jest ta przepiękna opowieść o rodzie wiejskich skrzypków. Ale to tylko pierwszy powierzchowny odbiór, bo wątków jest bez liku, a muzykant Józef Wicher scala je, jak Maciej Boryna w rejmontowskich "Chłopach". Nasuwa się chęć zakwalifikowania tego arcydzieła do nurtu "powieści chłopskiej", ale to by zubożyło zakres jej wymowy. Nie wysilajmy się więc w tym kierunku, lecz zajmijmy się treścią. Ale uprzedzić to muszę dwoma słowami o formie, którą jestem zachwycony.
Książka ta to SPÓJNY zbiór dziesiątek niezależnych opowieści, z których każda mogłaby być wydrukowana samodzielnie, a konstrukcja każdej z nich zawiera frazę powtarzaną jak mantrę, frazę, która jest jej kwintesencją. I tak, dla głównego wątku tj miłości dwóch braci do tej samej dziewczyny każdy akapit zaczyna się od:
"Jakub miał powody, by na czas się zżymać.
Grał na jej weselu, choć ją chciał poślubić."
Jedne są konkretne, dotyczące danej postaci, jak "Przybył Maciej Wicher znikąd, spoza horyzontu, od wiosek nieznanych", "Kiedy odszedł już Kobiela, nikt po nim nie płakał" czy "Chodził sobie Żyd po świecie i sprzedawał sita"; inne mają znaczenie dla pewnego zdarzenia, jak w przypadku Kowala, który chciał zabić dziedzica: "Wojciech Kowal pił, od otwarcia pił, w kadzidlańskiej karczmie pił"; a jeszcze inne są bardziej poetyckie, jak: "I tak snuły się po wsi szare skrawki ich życia" /TO ŁADNE !!/ czy "Wichry wszystkie grały i wszystkie skrzypiały".
Mamy też takie poetyckie perełki:
"A dziad szedł z wioski do wioski, zbierał ludzie troski do swego supełka.
A dziad szedł z wioski do wioski, do swego supełka zbierał ludzkie troski."
A czy nie urocza jest wędrówka domostw zależnie od stopnia alienacji właściciela?: /67/
" Żył Sebastian Smołka na skraju świata, na skraju Rokicin. Był odludkiem i dom do odludności zmusił. Oddalił się więc domek od Rokicin, odszedł wiele kroków od wsi i przycupnął na skraju pól, na skraju równinnego bezkresu."
Do tej wędrówki jeszcze wrócimy, a teraz główny wątek czyli jak rywalizowali Józek z Franciszkiem o Marysię:
"Czy można wyrzucać niewinnej kobiecie?
Że o jednego Wichra za dużo na świecie?" /str.36 z 405/
Jak ta rywalizacja się skończyła nie powiem, abyście Państwo mogli się popłakać na samym końcu książki, jak to ja uczyniłem. Za to przytoczę ładny wierszyk, który kończy znajomość Jakuba, ojca Józka, z niemieckim pułkownikiem, którego mu na przechowanie podrzucili partyzanci:
"Jeden raz, raz jeden czas na chwilę ruszył.
Jeden raz, raz jeden płot bezczasu skruszył.
Wichry pochowały Niemca, wcale nie odmieńca.
Wichry pochowały Niemca, wcale nie ich jeńca."
Z tym "czasem" śpieszę wyjaśnić, że, po wielu nieszczęściach rodzinnych Jakub zaczarował swoją grą na skrzypcach czas, aby się zatrzymał, co miało uchronić jego i najbliższych od zmartwień. Muzykował już tylko Józek, a przez to nie był przy śmierci ojca: /182/
"Gdy umierał Jakub Wicher, syna przy nim nie było.
Grał oberki na weselu, wielu gości tańczyło."
Ojciec umarł, dzieci dorosły i uciekły ze wsi. Jak łatwo się domyślić, pierwsze pokolenie, które wyrosło w PRL-u, po ucieczce do miast, wstydziło się swoich korzeni, a w tym przypadku do tego stopnia, że syn nie pozwolił ojcu Józefowi zagrać na skrzypcach na swoim weselu. Szostak jest pogodnym optymistą i dzięki temu nowoczesne, miastowe wnuki wracają do korzeni, bo folklor zrobił sie "cool". Przyjechał wnuk z kolegami, i ponagrywali oberki Józka, popili i:
"Posnęli się chłopcy z miasta, wszystko im się kręci.
Józef tańczy, Maria bębni, flaszka wódki nęci.
Posnęli się chłopcy z miasta, wszystko im wiruje.
Józef tupie w rytm oberka, smykiem wymachuje.
Już oberków pełna izba niczym much obora.
Trzeba trochę drzwi uchylić, puścić je na pola.
A kiedy już dzień ich zbudził i Marii szuranie.
Pamiętali tylko wódkę i wczorajsze granie."
Tyle, że "wódkę dość dobrze, granie mniej". Po wyjeżdzie wnuka z kolegami:
"Przyjechali, pojechali, Józef został w domu.
Oj Józefie, pewnie myślisz, żeś potrzebny komu."
Powraca przemieszczanie się domostw, o czym wcześniej była mowa:
"....odkąd młodzi zaczęli przyjeżdżać, dom znowu przysunął się do Rokicin, do drogi. Wcześniej zmierzał już na samą krawędź opuszczonych i nieuprawianych pól, a teraz, jakby wyczekując gości, niecierpliwie przewędrował na dawne miejsce, przy samej drodze, w sąsiedztwie kapliczki Chrystusa Frasobliwego. A młodzi tańczyli, a dom posapywał, bo nie był już najmłodszy."
Opuszczeni, schorowani Maria i Józef odżyli, poczuli się potrzebni:
"I znów chłopcy przyjechali nagrywać oberki.
Przywieźli swoich przyjaciół, zrobił się zgiełk wielki.
I znów chłopcy przyjechali uczyć się muzyki.
Przewrócili życie Jana i Marii nawyki." /280/
"Przyjechali chłopcy na wieś po stare oberki.
Po co wam wiejska muzyka w waszych miastach wielkich?
Przyjeżdżajcie do Rokicin po stare oberki.
Pewnie ich wam nie potrzeba w waszym mieście wielkim.
Przyjeżdżajcie do Rokicin, do starej chałupki.
Babka z dziadkiem już czekają, odganiając smutki.
Czeka na was stara Maria i Józef starutki."
Nie miał takiego szczęścia inny muzykant Antoni Strycharz:
"A dzieci nie przyjeżdżały, bo były zajęte.
A dzieci nie przyjeżdżały, własne troski miały.
A goście nie przyjeżdżali, bo coś im wypadło.
A goście nie przyjeżdżali, mieli inne sprawy.
A goście nie przyjeżdżali, pewnie zapomnieli.
A dzieci nie przyjeżdżały, pewnie zapomniały.
Aż kiedyś zaprzestał czekać i wszystkim ulżyło.
Bo umarł Antoni Strycharz i coś się skończyło."
Czas jest bezlitosny, nawet kościółek nie zazna spokoju:
"Stał kościółek z drewna, bez gwoździa jednego.
Znudził się parafianom, zechcieli nowego."
No i postawili nowy, no i wzbudził on uczucia mieszane:
"Duma ze świątyni, wzniesionej tyloma wyrzeczeniami, mieszała się z onieśmielającą nowością miejsca oraz przeczystą białością ścian i sklepień. Smutno wyglądał stary, skromny i drewniany ołtarzyk rozpięty na ogromnej płaszczyźnie nowej absydy. Przyniesiony ze starej świątyni, gdzie wpasowywał się przez wieki, tu krzywy i przyczerniały, skulił się ze wstydu i przygarbiony, lękliwie zerkał na modlących."
Udało się Szostakowi, ale jak miało się nie udać, skoro jest inteligentnym filozofem, do tego pasjonuje się folklorem, a poza tym mógł, po 10 moich gwiazdkach dla jego poprzedniej książki, spodziewać się, że na jego książki czekam.
Tuesday, 7 April 2015
Wojciech KARPIŃSKI - "Obrazy Londynu"
Wojciech KARPIŃSKI - "Obrazy Londynu"
Jest to pamiętnik z dziesięciu lat /1998-2008/ zwiedzania londyńskich muzeów wzbogacony o relacje autora ze znanymi postaciami polskiej emigracji.
Karpiński nie dość, że nosi moje imię, to urodził się w tym samym /1943/ roku. Żywię nadzieję, że podobieństwo między nami na tym się kończy, bo wprawdzie często jestem zgryżliwy, ale staram się nie być NUDNYM. Książek Karpińskiego na LC mamy CZTERNAŚCIE, i doczekały się one łącznie SIEDMIU opinii. Szukam opinii omawianej książki na Google'u i znajduję trzy: Tomasza Fijałkowskiego z "Tygodnika Powszechnego", Macieja Morawskiego na blogu oraz Michała Boni, znanego polityka. ŻADEN Z NICH NIE OCENIA KSIĄŻKI. ŻADEN Z NICH NIE PRECYZUJE, CZY KSIĄŻKA JEST DOBRA, CZY JEST GNIOTEM. Rozczulający jest Boni, który dziękuje Karpińskiemu, że zachęcił go do zwiedzania londyńskich galerii, po czym sam zasuwa nudne, powierzchowne sprawozdanie ze swojej wycieczki.
Panie i Panowie!! Jestem pewien, że ciekawszą książkę, jak i recenzję można napisać nie ruszając się z domu.
Jedyny recenzent książki na LC, stwierdza, że to książka tylko dla koneserów i również jej nie "punktuje".
Proszę Państwa, to JA jestem pierwszy odważny i krzyczę: KRÓL JEST NAGI !!!
A Państwo NIE ZACZYNAJCIE tej lektury, bo i tak zrezygnujecie, jeśli nie w połowie, to po przeczytaniu dwóch trzecich. SUPERPAŁA !!
Jest to pamiętnik z dziesięciu lat /1998-2008/ zwiedzania londyńskich muzeów wzbogacony o relacje autora ze znanymi postaciami polskiej emigracji.
Karpiński nie dość, że nosi moje imię, to urodził się w tym samym /1943/ roku. Żywię nadzieję, że podobieństwo między nami na tym się kończy, bo wprawdzie często jestem zgryżliwy, ale staram się nie być NUDNYM. Książek Karpińskiego na LC mamy CZTERNAŚCIE, i doczekały się one łącznie SIEDMIU opinii. Szukam opinii omawianej książki na Google'u i znajduję trzy: Tomasza Fijałkowskiego z "Tygodnika Powszechnego", Macieja Morawskiego na blogu oraz Michała Boni, znanego polityka. ŻADEN Z NICH NIE OCENIA KSIĄŻKI. ŻADEN Z NICH NIE PRECYZUJE, CZY KSIĄŻKA JEST DOBRA, CZY JEST GNIOTEM. Rozczulający jest Boni, który dziękuje Karpińskiemu, że zachęcił go do zwiedzania londyńskich galerii, po czym sam zasuwa nudne, powierzchowne sprawozdanie ze swojej wycieczki.
Panie i Panowie!! Jestem pewien, że ciekawszą książkę, jak i recenzję można napisać nie ruszając się z domu.
Jedyny recenzent książki na LC, stwierdza, że to książka tylko dla koneserów i również jej nie "punktuje".
Proszę Państwa, to JA jestem pierwszy odważny i krzyczę: KRÓL JEST NAGI !!!
A Państwo NIE ZACZYNAJCIE tej lektury, bo i tak zrezygnujecie, jeśli nie w połowie, to po przeczytaniu dwóch trzecich. SUPERPAŁA !!
Mariusz URBANEK - "Genialni, Lwowska szkoła matematyczna"
Mariusz URBANEK - "Genialni - Lwowska szkoła matematyczna"
Co ja biedny mam zrobić? Dałem Urbankowi 10 gwiazdek za Tuwima, a to jeszcze lepsze. Nim przejdę do omówienia książki, kopiuję przykład tzw paradoksu omnipotencji, który niesforny uczeń Stefan Banach przedstawił księdzu-katechecie: /str.27/
"Czy Pan Bóg wszechmogący mógłby stworzyć taki kamień, którego nawet on nie mógłby unieść?"
To jeden z najlepszych paradoksów porównywalnych jakie słyszałem, na poziomie szczytowych mistrza Bertranda Russella. I takich anegdot Urbanek przytacza wiele uatrakcyjniając lekturę książki, której tematem jest Królowa Nauk - Pani Matematyka, słynąca ze swojej niedostępności dla wielu.
Praca Urbanka ma kolosalne znaczenie popularyzatorskie, gdyż wiedza przeciętnego Polaka o polskich światowych uczonych ograniczona jest do Kopernika i Curie-Skłodowskiej, której nota bene prawie nikt na świecie nie kojarzy z Polską /Marie Curie, żona Piotra/, gdy tymczasem podziwiani i cenieni są Banach, Steinhaus czy Ulam. Samo nazewnictwo matematyczne jest formą uznania dla matematyków szkoły lwowskiej, co potwierdza np w stosunku do Banacha - Wikipedia anglojęzyczna:
"Some of the notable mathematical concepts named after Banach include Banach spaces, Banach algebras, the Banach-Tarski paradox, the Hahn-Banach theorem, the Banach-Steinhaus theorem, the Banach-Mazur game, the Banach-Alaoglu theorem and the Banach fixed-point theorem".
Fascynujący początek znajomości Steinhausa z Banachem, opisany przez pierwszego:
"Idąc letnim wieczorem r. 1916 wzdłuż plant krakowskich, usłyszałem rozmowę, a raczej tylko kilka słów; wyrazy "całka Lebesgue'a" były tak nieoczekiwane, że zbliżyłem się do ławki i zapoznałem się z dyskutantami; to Stefan Banach i Otton Nikodym rozmawiali o matematyce".
Steinhaus, światowej rangi uczony, współtwórca notacji Steinhausa-Mosera czy twierdzenia Banacha-Steinhausa, wynalazca longimetru Steinhausa twierdzi, że jego największym odkryciem był Stefan Banach.
Fenomen lwowskiej szkoły matematycznej, poza trustem mózgów polegał na tym, że ją tworzyli bogaci i biedni, ziemianie i chłopi, Żydzi i Polacy, abstynenci i pijacy, bo ich rozmiłowanie w matematyce pokonywało wszelkie bariery społeczne.
A nie było to łatwe, choćby ze względu na szalejący antysemityzm:
str.69: "Co kilka tygodni korporacje studenckie organizowały na uniwersytecie "dni bez Żydów", nie wpuszczając studentów pochodzenia żydowskiego na uczelnię.."
str.71: "...ograniczenie do 10 procent liczby miejsc dla studentów niepolskiego pochodzenia.. ..było oczywiste, że chodzi o zmniejszenie na uczelniach liczby studentów Żydów. A ci którzy się dostawali, byli dodatkowo objęci tzw gettem ławkowym /na sali wykładowej mogli zajmować wyłącznie wyznaczone ławki/...."
str.38: "Na polskich uczelniach dominowały środowiska narodowe i na Żydów patrzono niechętnie. Oczywiście mało kto z profesorów przyznawał się do antysemityzmu, ale kiedy dochodziło do głosowania nad nominacją kandydata na wakującą katedrę, okazywało się, że wymagane przez ustawę "kwalifikacje osobowe" uniemożliwiają wybór Żyda. "Zdumiewające, że zawsze znalazł się profesor X, który dokopał się czegoś rzekomo niepochlebnego w przeszłości kandydata, a jeszcze bardziej zdumiewająca była szybkość, z jaką wszelkie wątpliwości znikały, jeśli kandydat miał przejść na wiarę katolicką" - pisał Marek Kac, student i asystent Steinhausa, po wojnie profesor matematyki .. ..na Uniwersytecie Rockefellera w Nowym Jorku".
str.38: "Steinhaus był jednym z niewielu polskich profesorów o żydowskich korzeniach, którzy dla kariery nie zdecydowali się na zmianę wiary".
Książka jest arcyciekawa również ze względu na koligacje rodzinne, w które wprowadza nas autor, jak chociażby, że siostra Steinhausa wyszła za Chwistka, a córka za Jana Kotta. I w tym jest szkopuł, bo jeśli czytelnik nie słyszał o Chwistku, Kott-cie, Kuratowskim, Sierpińskim czy wszystkich matematykach związanych ze szkołą lwowską, to ma problemy z percepcją. Oczywistym również jest, że czytelnicy, którzy chociaż troszkę poznali arkana wyższej matematyki odczują większą przyjemność z tej lektury. Niemniej wartość poznawcza i lekkość podania faktów z życia niedocenionych w Polsce wielkich uczonych pozwala na polecenie tej książki każdemu.
Co ja biedny mam zrobić? Dałem Urbankowi 10 gwiazdek za Tuwima, a to jeszcze lepsze. Nim przejdę do omówienia książki, kopiuję przykład tzw paradoksu omnipotencji, który niesforny uczeń Stefan Banach przedstawił księdzu-katechecie: /str.27/
"Czy Pan Bóg wszechmogący mógłby stworzyć taki kamień, którego nawet on nie mógłby unieść?"
To jeden z najlepszych paradoksów porównywalnych jakie słyszałem, na poziomie szczytowych mistrza Bertranda Russella. I takich anegdot Urbanek przytacza wiele uatrakcyjniając lekturę książki, której tematem jest Królowa Nauk - Pani Matematyka, słynąca ze swojej niedostępności dla wielu.
Praca Urbanka ma kolosalne znaczenie popularyzatorskie, gdyż wiedza przeciętnego Polaka o polskich światowych uczonych ograniczona jest do Kopernika i Curie-Skłodowskiej, której nota bene prawie nikt na świecie nie kojarzy z Polską /Marie Curie, żona Piotra/, gdy tymczasem podziwiani i cenieni są Banach, Steinhaus czy Ulam. Samo nazewnictwo matematyczne jest formą uznania dla matematyków szkoły lwowskiej, co potwierdza np w stosunku do Banacha - Wikipedia anglojęzyczna:
"Some of the notable mathematical concepts named after Banach include Banach spaces, Banach algebras, the Banach-Tarski paradox, the Hahn-Banach theorem, the Banach-Steinhaus theorem, the Banach-Mazur game, the Banach-Alaoglu theorem and the Banach fixed-point theorem".
Fascynujący początek znajomości Steinhausa z Banachem, opisany przez pierwszego:
"Idąc letnim wieczorem r. 1916 wzdłuż plant krakowskich, usłyszałem rozmowę, a raczej tylko kilka słów; wyrazy "całka Lebesgue'a" były tak nieoczekiwane, że zbliżyłem się do ławki i zapoznałem się z dyskutantami; to Stefan Banach i Otton Nikodym rozmawiali o matematyce".
Steinhaus, światowej rangi uczony, współtwórca notacji Steinhausa-Mosera czy twierdzenia Banacha-Steinhausa, wynalazca longimetru Steinhausa twierdzi, że jego największym odkryciem był Stefan Banach.
Fenomen lwowskiej szkoły matematycznej, poza trustem mózgów polegał na tym, że ją tworzyli bogaci i biedni, ziemianie i chłopi, Żydzi i Polacy, abstynenci i pijacy, bo ich rozmiłowanie w matematyce pokonywało wszelkie bariery społeczne.
A nie było to łatwe, choćby ze względu na szalejący antysemityzm:
str.69: "Co kilka tygodni korporacje studenckie organizowały na uniwersytecie "dni bez Żydów", nie wpuszczając studentów pochodzenia żydowskiego na uczelnię.."
str.71: "...ograniczenie do 10 procent liczby miejsc dla studentów niepolskiego pochodzenia.. ..było oczywiste, że chodzi o zmniejszenie na uczelniach liczby studentów Żydów. A ci którzy się dostawali, byli dodatkowo objęci tzw gettem ławkowym /na sali wykładowej mogli zajmować wyłącznie wyznaczone ławki/...."
str.38: "Na polskich uczelniach dominowały środowiska narodowe i na Żydów patrzono niechętnie. Oczywiście mało kto z profesorów przyznawał się do antysemityzmu, ale kiedy dochodziło do głosowania nad nominacją kandydata na wakującą katedrę, okazywało się, że wymagane przez ustawę "kwalifikacje osobowe" uniemożliwiają wybór Żyda. "Zdumiewające, że zawsze znalazł się profesor X, który dokopał się czegoś rzekomo niepochlebnego w przeszłości kandydata, a jeszcze bardziej zdumiewająca była szybkość, z jaką wszelkie wątpliwości znikały, jeśli kandydat miał przejść na wiarę katolicką" - pisał Marek Kac, student i asystent Steinhausa, po wojnie profesor matematyki .. ..na Uniwersytecie Rockefellera w Nowym Jorku".
str.38: "Steinhaus był jednym z niewielu polskich profesorów o żydowskich korzeniach, którzy dla kariery nie zdecydowali się na zmianę wiary".
Książka jest arcyciekawa również ze względu na koligacje rodzinne, w które wprowadza nas autor, jak chociażby, że siostra Steinhausa wyszła za Chwistka, a córka za Jana Kotta. I w tym jest szkopuł, bo jeśli czytelnik nie słyszał o Chwistku, Kott-cie, Kuratowskim, Sierpińskim czy wszystkich matematykach związanych ze szkołą lwowską, to ma problemy z percepcją. Oczywistym również jest, że czytelnicy, którzy chociaż troszkę poznali arkana wyższej matematyki odczują większą przyjemność z tej lektury. Niemniej wartość poznawcza i lekkość podania faktów z życia niedocenionych w Polsce wielkich uczonych pozwala na polecenie tej książki każdemu.
Saturday, 4 April 2015
Maja KOMOROWSKA, Tadeusz SOBOLEWSKI - "Pytania, które się nie kończą"
Maja KOMOROWSKA, Tadeusz SOBOLEWSKI -
"Pytania, które się nie kończą"
Zacznę od Sobolewskiego, W recenzji jego książki pt "Dziecko Peerelu. Esej – dziennik" pisałem:
"Sobolewski jest autorem bestselleru, biografii pt „Człowiek - Miron”, wydanej razem z „Tajnym Dziennikiem” Mirona, którego prawa autorskie należą do Anny i Tadeusza Sobolewskich, jako, że poetka Stańczakowa, towarzyszka Mirona, to jego teściowa."
Komorowska - znana aktorka, szerokiej publiczności głównie z filmów Zanussiego.
Na LC pisze recenzje jako drugi, po moim znajomym "almos", i posłużę się fragmentem jego opinii, którą w całości podzielam:
"Czytelnicy, którzy oczekują kolejnego wywiadu rzeki z mnóstwem anegdotek i wspomnień rodzinnych, srodze się zawiodą. Ta książka to raczej intelektualna rozmowa o sztuce aktorskiej i o wybranych spektaklach teatralnych."
I to właśnie "almosa" opinia spowodowała, że złagodziłem swój pierwotny tekst, 70% wykreśliłem, a pozostała jedynie uwaga:
"Cenię Liberę, a szczególnie jego pasję - Becketta, i uważam, że on jest przede wszystkim kompetentny, by mówić o "Szczęśliwych dniach" Becketta wystawionych w warszawskim Teatrze Dramatycznym, tym bardziej, że to on je reżyserował"
Lubię Sobolewskiego, i żałuję, że zaangażował się w to MEGALOMAŃSKIE przedsięwzięcie.
"Pytania, które się nie kończą"
Zacznę od Sobolewskiego, W recenzji jego książki pt "Dziecko Peerelu. Esej – dziennik" pisałem:
"Sobolewski jest autorem bestselleru, biografii pt „Człowiek - Miron”, wydanej razem z „Tajnym Dziennikiem” Mirona, którego prawa autorskie należą do Anny i Tadeusza Sobolewskich, jako, że poetka Stańczakowa, towarzyszka Mirona, to jego teściowa."
Komorowska - znana aktorka, szerokiej publiczności głównie z filmów Zanussiego.
Na LC pisze recenzje jako drugi, po moim znajomym "almos", i posłużę się fragmentem jego opinii, którą w całości podzielam:
"Czytelnicy, którzy oczekują kolejnego wywiadu rzeki z mnóstwem anegdotek i wspomnień rodzinnych, srodze się zawiodą. Ta książka to raczej intelektualna rozmowa o sztuce aktorskiej i o wybranych spektaklach teatralnych."
I to właśnie "almosa" opinia spowodowała, że złagodziłem swój pierwotny tekst, 70% wykreśliłem, a pozostała jedynie uwaga:
"Cenię Liberę, a szczególnie jego pasję - Becketta, i uważam, że on jest przede wszystkim kompetentny, by mówić o "Szczęśliwych dniach" Becketta wystawionych w warszawskim Teatrze Dramatycznym, tym bardziej, że to on je reżyserował"
Lubię Sobolewskiego, i żałuję, że zaangażował się w to MEGALOMAŃSKIE przedsięwzięcie.
Dariusz ZABOREK - "Czesałam ciepłe króliki"
Dariusz ZABOREK - "Czesałam ciepłe króliki"
Rozmowa z Alicją Gawlikowską-Świerczyńską
UWAGA!! ECCE HOMO!!
DOBRA ROBOTA Zaborka!! Rozmowa z wieloletnią więżniarką obozu w Ravensbruck zachwyca, bo okazuje się, że o tragicznych przejściach można mówić spokojnie, rozważnie, bez epatowania cierpiętnictwem czy bohaterszczyzną. Całą książkę charakteryzuje mądrość życiowa, którą Pani Alicja tak przedstawia: /str,124/
"Moje doświadczenia życiowe pokazały mi, że nie można oceniać ludzi powierzchownie, po warunkach, w jakich żyją, czy po zawodzie, który wykonują /śmiech/. Nie można ludzi dyskredytować czy skreślać, bo nie wiadomo, co ich do tego doprowadziło. Dlatego jestem tolerancyjna, jeśli chodzi o ocenę ludzi. Bo to, jaki człowiek jest, wychodzi w sytuacjach tragicznych".
I mamy opowieść o Francuzkach i Czeszkach, Niemkach i Żydówkach, Rosjankach i Ukrainkach, prostytutkach i lesbijkach, panienkach z dobrego domu i tych z ludu, o złodziejkach i Cygankach, a wszystko wypowiedziane statecznie i pogodnie. A przede wszystkim o tym, co Bartoszewski nazywa PRZYZWOITOŚCIĄ, bo jej przestrzeganie chroni przed zeszmaceniem się bądż załamaniem.
Wielka sztuka, po 70 latach od tych strasznych wydarzeń, po 70 latach wszechstronnej publicystyki na ten temat, napisać coś odkrywczego, porywającego współczesnego czytelnika. A jednak tej parze się udało. Ja, w każdym razie, przeczytałem te wspomnienia jednym tchem, czego i Państwu życzę.
Rozmowa z Alicją Gawlikowską-Świerczyńską
UWAGA!! ECCE HOMO!!
DOBRA ROBOTA Zaborka!! Rozmowa z wieloletnią więżniarką obozu w Ravensbruck zachwyca, bo okazuje się, że o tragicznych przejściach można mówić spokojnie, rozważnie, bez epatowania cierpiętnictwem czy bohaterszczyzną. Całą książkę charakteryzuje mądrość życiowa, którą Pani Alicja tak przedstawia: /str,124/
"Moje doświadczenia życiowe pokazały mi, że nie można oceniać ludzi powierzchownie, po warunkach, w jakich żyją, czy po zawodzie, który wykonują /śmiech/. Nie można ludzi dyskredytować czy skreślać, bo nie wiadomo, co ich do tego doprowadziło. Dlatego jestem tolerancyjna, jeśli chodzi o ocenę ludzi. Bo to, jaki człowiek jest, wychodzi w sytuacjach tragicznych".
I mamy opowieść o Francuzkach i Czeszkach, Niemkach i Żydówkach, Rosjankach i Ukrainkach, prostytutkach i lesbijkach, panienkach z dobrego domu i tych z ludu, o złodziejkach i Cygankach, a wszystko wypowiedziane statecznie i pogodnie. A przede wszystkim o tym, co Bartoszewski nazywa PRZYZWOITOŚCIĄ, bo jej przestrzeganie chroni przed zeszmaceniem się bądż załamaniem.
Wielka sztuka, po 70 latach od tych strasznych wydarzeń, po 70 latach wszechstronnej publicystyki na ten temat, napisać coś odkrywczego, porywającego współczesnego czytelnika. A jednak tej parze się udało. Ja, w każdym razie, przeczytałem te wspomnienia jednym tchem, czego i Państwu życzę.
Friday, 3 April 2015
Philip DICK - "Oko na niebie"
Philip DICK - "Oko na niebie"
Napisana w 1955, wydana w 57, czyli wczesna twórczość, 11 lat przed "Ubikiem" i 23 lata przed "Vallisem". Zrozumiałe jest, że niektóre koncepcje powstałe w trakcie jej pisania zostały rozwinięte w póżniejszej twórczości, zwłaszcza w "Ubiku". Skoro jesteśmy przy liczbach, to zauważmy, że w momencie pisania Dick /1928-82/ miał 27 lat.
Dzieło Dicka poprzedzono przerażająco uczoną przedmową Marka Oramusa, napisaną w 2014 r., tj prawie 60 lat po pierwszej edycji. Proszę Państwa, RADZĘ JEJ NIE CZYTAĆ. Jeśli ktoś jednak chciałby, to jako posłowie, by sobie nie popsuć lektury. Bo ocena wizji autora z punktu widzenia naszej obecnej wiedzy i poziomu techniki jest unfair. Oramus zastawia pułapkę na samego siebie: przy obecnym postępie technicznym, za, powiedzmy, 20 lat, jego przedmowa stanie się też anachronizmem. Nie ma sensu urealnianie Verne'a, Wellsa, Dicka, czy naszych - Żuławskiego i Lema, bo czytelnik tego nie potrzebuje, bo to do niczego konstruktywnego nie prowadzi. Z kolei odpowiedniejszym miejscem wywodu, co z tej książki zostało rozwinięte w "Ubiku", wydaje się być przedmowa czy posłowie do tego ostatniego, bo tu brzmi absurdalnie: Dick w 1955 miał wizje, które rozwinął 11 lat póżniej w "Ubiku". Skąd ta pewność co do ówczesnego stanu jego głowy? A gdyby "Ubika" nigdy nie napisał albo wcześniej umarł ?
Reasumując, by zachwycać się Dickem niepotrzebna nam aktualna prawda o wiązkach protonów czy ilościach elektronowoltów.
DICK JEST ODWAŻNY, bo gdy pisze książkę McCarthyism szaleje, mimo prób ograniczenia jego działań w 1954 r., będzie wzbudzał strach aż do 1972 roku. Mimo to autor pisze o traktowaniu ludzi podejrzanych o komunizm, analogicznie do Żydów w Niemczech po 1933 r.: /str.55 z 424/
"-Myślisz, że się ciebie wyrzeknę? Nie żyjemy w faszystowskich Niemczech.
-Jeszcze nie – odparła przygnębiona Marsh"
DICK JEST ODWAŻNY, bo gdy pisze książkę rasizm szaleje, Ku Klux Klan istnieje, a marsz Luthera Kinga, zwany "I Have a Dream" na Waszyngton, odbędzie się dopiero za 8 lat /1963/
DICK JEST ODWAŻNY, bo brzydzi się antysemityzmem, który ma za szczyt zła:
"Nienawiść do kotów to tylko jeden krok do antysemityzmu"./88/
DICK JEST ODWAŻNY, bo robi sobie "dżadża" z bigoterii, nadając podtytuł artykułowi:
Artykuł był zatytułowany "Teoretyczne aspekty konstrukcji zbiornic". Niżej widniał podtytuł: "O konieczności podtrzymywania stałego dopływu niebiańskiej łaski we wszystkich większych aglomeracjach"./107/
DICK JEST ODWAŻNY, bo za temat wziął RZECZYWISTOŚĆ
PRAWDA i RZECZYWISTOŚĆ są ściśle powiązane. O tej pierwszej mój ukochany ks. Józef TISCHNER mawiał: "Są trzy prawdy: moja prawda, twoja prawda i gówno prawda", co znaczy że jeśli nawet "prawdziwa prawda" istnieje, to jej nie znamy. Podobnie jest z rzeczywistością: ona w wymiarze bezwzględnym jest nam niedostępna, bo my ją subiektywizujemy swoją wyobrażnią tzn stwarzamy, świadomie, jak i podświadomie, wyobrażenie o niej. Wyobrażnia, nie tylko stwarza taką, a nie inną rzeczywistość, ale utwierdza nas w przekonaniu o jej niepodważalności. Mechanizm powstawania takiej alternatywnej rzeczywistości opisuje w np przypadku dewota Sylwestra: /204/
"Fizycznie leżymy na podłodze bewatronu. Ale psychicznie znajdujemy się tutaj. Uwolniona energia wiązki przekształciła osobisty świat Silvestra we wszechświat nas wszystkich. Podlegamy logice religijnego dziwaka, starego człowieka, który przejął jakiś zwariowany kult panoszący się w Chicago w latach trzydziestych. Znajdujemy się we wszechświecie, gdzie funkcjonują wszystkie jego obskuranckie i pobożne zabobony. Jesteśmy w jego głowie. – Wzruszył ramionami. – Ten krajobraz… Ten teren… Zwoje mózgowe – wzgórza i doliny wyobraźni Silvestra.
– O, bogowie – szepnęła panna Reiss. – Jesteśmy w jego mocy. Próbuje nas zniszczyć.
Wątpię, czy zdaje sobie sprawę, co się stało. W tym cała ironia. Silvester prawdopodobnie nie widzi w tym świecie niczego niewłaściwego. Zresztą dlaczego miałby widzieć? To świat jego wyobraźni, w którym przebywał całe życie"
Ostatni akapit cytatu to istota książki. Bez bewatronu, bez jakichś tam protonów, i tak nie możemy się porozumieć, bo wskutek RÓŻNYCH wyobrażni żyjemy w RÓŻNYCH rzeczywistościach. Ot co!!
Napisana w 1955, wydana w 57, czyli wczesna twórczość, 11 lat przed "Ubikiem" i 23 lata przed "Vallisem". Zrozumiałe jest, że niektóre koncepcje powstałe w trakcie jej pisania zostały rozwinięte w póżniejszej twórczości, zwłaszcza w "Ubiku". Skoro jesteśmy przy liczbach, to zauważmy, że w momencie pisania Dick /1928-82/ miał 27 lat.
Dzieło Dicka poprzedzono przerażająco uczoną przedmową Marka Oramusa, napisaną w 2014 r., tj prawie 60 lat po pierwszej edycji. Proszę Państwa, RADZĘ JEJ NIE CZYTAĆ. Jeśli ktoś jednak chciałby, to jako posłowie, by sobie nie popsuć lektury. Bo ocena wizji autora z punktu widzenia naszej obecnej wiedzy i poziomu techniki jest unfair. Oramus zastawia pułapkę na samego siebie: przy obecnym postępie technicznym, za, powiedzmy, 20 lat, jego przedmowa stanie się też anachronizmem. Nie ma sensu urealnianie Verne'a, Wellsa, Dicka, czy naszych - Żuławskiego i Lema, bo czytelnik tego nie potrzebuje, bo to do niczego konstruktywnego nie prowadzi. Z kolei odpowiedniejszym miejscem wywodu, co z tej książki zostało rozwinięte w "Ubiku", wydaje się być przedmowa czy posłowie do tego ostatniego, bo tu brzmi absurdalnie: Dick w 1955 miał wizje, które rozwinął 11 lat póżniej w "Ubiku". Skąd ta pewność co do ówczesnego stanu jego głowy? A gdyby "Ubika" nigdy nie napisał albo wcześniej umarł ?
Reasumując, by zachwycać się Dickem niepotrzebna nam aktualna prawda o wiązkach protonów czy ilościach elektronowoltów.
DICK JEST ODWAŻNY, bo gdy pisze książkę McCarthyism szaleje, mimo prób ograniczenia jego działań w 1954 r., będzie wzbudzał strach aż do 1972 roku. Mimo to autor pisze o traktowaniu ludzi podejrzanych o komunizm, analogicznie do Żydów w Niemczech po 1933 r.: /str.55 z 424/
"-Myślisz, że się ciebie wyrzeknę? Nie żyjemy w faszystowskich Niemczech.
-Jeszcze nie – odparła przygnębiona Marsh"
DICK JEST ODWAŻNY, bo gdy pisze książkę rasizm szaleje, Ku Klux Klan istnieje, a marsz Luthera Kinga, zwany "I Have a Dream" na Waszyngton, odbędzie się dopiero za 8 lat /1963/
DICK JEST ODWAŻNY, bo brzydzi się antysemityzmem, który ma za szczyt zła:
"Nienawiść do kotów to tylko jeden krok do antysemityzmu"./88/
DICK JEST ODWAŻNY, bo robi sobie "dżadża" z bigoterii, nadając podtytuł artykułowi:
Artykuł był zatytułowany "Teoretyczne aspekty konstrukcji zbiornic". Niżej widniał podtytuł: "O konieczności podtrzymywania stałego dopływu niebiańskiej łaski we wszystkich większych aglomeracjach"./107/
DICK JEST ODWAŻNY, bo za temat wziął RZECZYWISTOŚĆ
PRAWDA i RZECZYWISTOŚĆ są ściśle powiązane. O tej pierwszej mój ukochany ks. Józef TISCHNER mawiał: "Są trzy prawdy: moja prawda, twoja prawda i gówno prawda", co znaczy że jeśli nawet "prawdziwa prawda" istnieje, to jej nie znamy. Podobnie jest z rzeczywistością: ona w wymiarze bezwzględnym jest nam niedostępna, bo my ją subiektywizujemy swoją wyobrażnią tzn stwarzamy, świadomie, jak i podświadomie, wyobrażenie o niej. Wyobrażnia, nie tylko stwarza taką, a nie inną rzeczywistość, ale utwierdza nas w przekonaniu o jej niepodważalności. Mechanizm powstawania takiej alternatywnej rzeczywistości opisuje w np przypadku dewota Sylwestra: /204/
"Fizycznie leżymy na podłodze bewatronu. Ale psychicznie znajdujemy się tutaj. Uwolniona energia wiązki przekształciła osobisty świat Silvestra we wszechświat nas wszystkich. Podlegamy logice religijnego dziwaka, starego człowieka, który przejął jakiś zwariowany kult panoszący się w Chicago w latach trzydziestych. Znajdujemy się we wszechświecie, gdzie funkcjonują wszystkie jego obskuranckie i pobożne zabobony. Jesteśmy w jego głowie. – Wzruszył ramionami. – Ten krajobraz… Ten teren… Zwoje mózgowe – wzgórza i doliny wyobraźni Silvestra.
– O, bogowie – szepnęła panna Reiss. – Jesteśmy w jego mocy. Próbuje nas zniszczyć.
Wątpię, czy zdaje sobie sprawę, co się stało. W tym cała ironia. Silvester prawdopodobnie nie widzi w tym świecie niczego niewłaściwego. Zresztą dlaczego miałby widzieć? To świat jego wyobraźni, w którym przebywał całe życie"
Ostatni akapit cytatu to istota książki. Bez bewatronu, bez jakichś tam protonów, i tak nie możemy się porozumieć, bo wskutek RÓŻNYCH wyobrażni żyjemy w RÓŻNYCH rzeczywistościach. Ot co!!
Thursday, 2 April 2015
Hanna KRALL - "Na Wschód od Arbatu"
Hanna KRALL - "Na wschód od Arbatu"
Wznowienie po ponad czterdziestu latach zbioru reportaży z ZSRR, uzupełnionych jednym póżniejszym, okazuje się strzałem w dziesiątkę, bo te reportaże na aktualności niewiele straciły, a warto podumać nad kunsztem autorki w przemycaniu treści, gdy cenzura szalała.
Ze zdziwieniem stwierdziłem, że Królową Reportażu tylko dwa razy opiniowałem, oczywiście z najwyższymi ocenami /9 i 10/, a więc będę musiał /z przyjemnością/ zaległości nadrobić. Większy problem stanowi Mariusz Szczygieł, bo nie dość, że za swoją twórczość wyciąga ode mnie najwięcej gwiazdek /10, 10, 9, 8, 5/ , to w przedmowie do tego zbiorku napisał tyle słusznych rzeczy, że dla mnie nic nie zostało. Na pocieszenie znalazłem sformułowanie pozwalające mnie na dygresję /str.13/
"..Z polecenia Stalina... ..dokonano egzekucji stu jedenastu tysięcy Polaków strzałem w tył głowy. Podczas tej akcji zginęło o wiele więcej Polaków niż w Katyniu..".
Rozumiem, że tu nie miejsce, aby wyjaśnić dlaczego Katyń się międli do znudzenia, a o tym mordzie w ogóle się nie mówi; niemniej pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Jedną odpowiedż znalazłem, u Urbana:
„W 1937 r. w POW aresztowania, stracono 111 091. Trzy lata przed Katyniem rozstrzelano więc 5,6 razy więcej Polaków niż w Katyniu, Byli to jednak w większości chłopi, a w mniejszości robotnicy i, za przeproszeniem, komuniści. Czyli hołota, nie żadna elita... W demokratycznej Polsce osławiona pamięć historyczna ma charakter klasowy..”.
Wracajmy do książki. Nowym reportażem w tym wydaniu jest z 1990 r, zatytułowane „Mężczyzna i kobieta” i wg mnie nie współgra z całością. A może to strach przed cenzurą przyczyniał się do ekwilibrystyki słownej na najwyższym poziomie, do wyrafinowania? A jak „kawa na ławę”, to efekt uboższy. Niemniej: całość wyśmienita!!
Wznowienie po ponad czterdziestu latach zbioru reportaży z ZSRR, uzupełnionych jednym póżniejszym, okazuje się strzałem w dziesiątkę, bo te reportaże na aktualności niewiele straciły, a warto podumać nad kunsztem autorki w przemycaniu treści, gdy cenzura szalała.
Ze zdziwieniem stwierdziłem, że Królową Reportażu tylko dwa razy opiniowałem, oczywiście z najwyższymi ocenami /9 i 10/, a więc będę musiał /z przyjemnością/ zaległości nadrobić. Większy problem stanowi Mariusz Szczygieł, bo nie dość, że za swoją twórczość wyciąga ode mnie najwięcej gwiazdek /10, 10, 9, 8, 5/ , to w przedmowie do tego zbiorku napisał tyle słusznych rzeczy, że dla mnie nic nie zostało. Na pocieszenie znalazłem sformułowanie pozwalające mnie na dygresję /str.13/
"..Z polecenia Stalina... ..dokonano egzekucji stu jedenastu tysięcy Polaków strzałem w tył głowy. Podczas tej akcji zginęło o wiele więcej Polaków niż w Katyniu..".
Rozumiem, że tu nie miejsce, aby wyjaśnić dlaczego Katyń się międli do znudzenia, a o tym mordzie w ogóle się nie mówi; niemniej pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Jedną odpowiedż znalazłem, u Urbana:
„W 1937 r. w POW aresztowania, stracono 111 091. Trzy lata przed Katyniem rozstrzelano więc 5,6 razy więcej Polaków niż w Katyniu, Byli to jednak w większości chłopi, a w mniejszości robotnicy i, za przeproszeniem, komuniści. Czyli hołota, nie żadna elita... W demokratycznej Polsce osławiona pamięć historyczna ma charakter klasowy..”.
Wracajmy do książki. Nowym reportażem w tym wydaniu jest z 1990 r, zatytułowane „Mężczyzna i kobieta” i wg mnie nie współgra z całością. A może to strach przed cenzurą przyczyniał się do ekwilibrystyki słownej na najwyższym poziomie, do wyrafinowania? A jak „kawa na ławę”, to efekt uboższy. Niemniej: całość wyśmienita!!
Wednesday, 1 April 2015
Edgar Allan POE - "Black cat. Czarny kot"
Edgar Allan POE - "Black cat. Czarny kot"
Umyślnie nie otwieram nowej strony na to dwujęzyczne wydanie, bo chcę podzielić się pochwałą wydawnictwa, z jak największym gronem czytelników.
Kupiłem za 2,5 $, na Publio to opowiadanie i czytałem w przeciwnej kolejności tzn najpierw w języku polskim, a póżniej -- angielskim. Uważam, to za świetny pomysł, który warto propagować. Ale wolałbym, aby można było czytać równolegle, tzn na lewych stronach oryginał, a na prawych tłumaczenie. Tak został wydany np pierwszy tomik poezji T.S. Eliota na przełomie lat 50-60-tych. Wtedy tym się fascynowaliśmy, ale i dzisiaj z przyjemnością konfrontuję swoje zrozumienie z profesjonalnym tłumaczeniem, mimo 25 lat pobytu w Kanadzie. To jest bardzo cenny sposób doskonalenia obu języków. Czas podać szczegóły: wydawnictwo nazywa się 44.pl, a tłumacz - Rafał Śmietana.
Techniczną stronę omówiliśmy, więc czas na tematyczną, a tu niedobrze. Pół wieku temu kupowałem każdy pomysł Poe'go, a dzisiaj nie, bo jestem przerażająco logiczny. Poe zasuwa banialuki, jak od dziecka kochał zwierzęta, jaki z niego miły facet. A dla mnie ZWYRODNIALEC I PSYCHOPATA, bo tylko taki może wydłubać kotu oko. Jeżeli założenia są błędne, to nie ma sensu rozważać wydarzeń, bo brnie się w "false" tj fałszywe wnioskowanie. Do tego następny błąd: zwalanie winy na spożyty alkohol, który nie ma żadnego wpływu na cechy charakterologiczne. Z absolutną pewnością twierdzę, że "normalny" człowiek, nigdy, po żadnej ilości alkoholu nie będzie wydłubywał oczu żadnemu zwierzęciu!!!
Brak samokrytycyzmu jest szokujący, gdy już po zabiciu kota zaczyna 22 ustęp słowami:
"[ 23 ] Nędzne resztki mojej dobroci.....".
Mały hitlerek mówiąc o swojej DOBROCI, kpi z czytelnika i go obraża. Konsekwentnie, zgodnie z logiką wprost od Gombrowicza, w następnym etapie morduje żonę, a jej ciało zamurowuje w piwnicy wraz z następnym kotem /nieświadomie/, i to jego uważa za demaskatora, kończąc opowiadanie słowami:
"...Na głowie trupa siedział ohydny zwierz z zakrwawionym, rozdziawionym pyskiem i jednym okiem, w którym jarzył się ogień. Przebiegłość tej bestii doprowadziła mnie do morderstwa, a zdradziecki głos wydał mnie w ręce kata. W grobie zamurowałem potwora!..".
Rozumiem, że to ironia i zgrywa, a gderliwą żonę i tak musiał zabić, ale jak na mistrza Poe' go, to trochę za mało.
Porównajmy ostatni cytat z oryginałem:
"...Upon its head, with red extended mouth and solitary eye of fire, sat the hideous beast whose craft had seduced me into murder, and whose informing voice had consigned me to the hangman. I had walled the monster up within the tomb!".
OK, a moim mantyczeniem proszę się nie przejmować, bo Poe jest cool!
Umyślnie nie otwieram nowej strony na to dwujęzyczne wydanie, bo chcę podzielić się pochwałą wydawnictwa, z jak największym gronem czytelników.
Kupiłem za 2,5 $, na Publio to opowiadanie i czytałem w przeciwnej kolejności tzn najpierw w języku polskim, a póżniej -- angielskim. Uważam, to za świetny pomysł, który warto propagować. Ale wolałbym, aby można było czytać równolegle, tzn na lewych stronach oryginał, a na prawych tłumaczenie. Tak został wydany np pierwszy tomik poezji T.S. Eliota na przełomie lat 50-60-tych. Wtedy tym się fascynowaliśmy, ale i dzisiaj z przyjemnością konfrontuję swoje zrozumienie z profesjonalnym tłumaczeniem, mimo 25 lat pobytu w Kanadzie. To jest bardzo cenny sposób doskonalenia obu języków. Czas podać szczegóły: wydawnictwo nazywa się 44.pl, a tłumacz - Rafał Śmietana.
Techniczną stronę omówiliśmy, więc czas na tematyczną, a tu niedobrze. Pół wieku temu kupowałem każdy pomysł Poe'go, a dzisiaj nie, bo jestem przerażająco logiczny. Poe zasuwa banialuki, jak od dziecka kochał zwierzęta, jaki z niego miły facet. A dla mnie ZWYRODNIALEC I PSYCHOPATA, bo tylko taki może wydłubać kotu oko. Jeżeli założenia są błędne, to nie ma sensu rozważać wydarzeń, bo brnie się w "false" tj fałszywe wnioskowanie. Do tego następny błąd: zwalanie winy na spożyty alkohol, który nie ma żadnego wpływu na cechy charakterologiczne. Z absolutną pewnością twierdzę, że "normalny" człowiek, nigdy, po żadnej ilości alkoholu nie będzie wydłubywał oczu żadnemu zwierzęciu!!!
Brak samokrytycyzmu jest szokujący, gdy już po zabiciu kota zaczyna 22 ustęp słowami:
"[ 23 ] Nędzne resztki mojej dobroci.....".
Mały hitlerek mówiąc o swojej DOBROCI, kpi z czytelnika i go obraża. Konsekwentnie, zgodnie z logiką wprost od Gombrowicza, w następnym etapie morduje żonę, a jej ciało zamurowuje w piwnicy wraz z następnym kotem /nieświadomie/, i to jego uważa za demaskatora, kończąc opowiadanie słowami:
"...Na głowie trupa siedział ohydny zwierz z zakrwawionym, rozdziawionym pyskiem i jednym okiem, w którym jarzył się ogień. Przebiegłość tej bestii doprowadziła mnie do morderstwa, a zdradziecki głos wydał mnie w ręce kata. W grobie zamurowałem potwora!..".
Rozumiem, że to ironia i zgrywa, a gderliwą żonę i tak musiał zabić, ale jak na mistrza Poe' go, to trochę za mało.
Porównajmy ostatni cytat z oryginałem:
"...Upon its head, with red extended mouth and solitary eye of fire, sat the hideous beast whose craft had seduced me into murder, and whose informing voice had consigned me to the hangman. I had walled the monster up within the tomb!".
OK, a moim mantyczeniem proszę się nie przejmować, bo Poe jest cool!
Subscribe to:
Posts (Atom)