To drugi
zbiór poezji Grochmalskiego, który
recenzuję (pierwszy –
„TEATR, którego nie
było” 7/10), wiec nie
będę powtarzał danych
o autorze.
31
utworów w trzech grupach
zatytułowanych „W sercu
piekła”, „Wyprawa do
Krainy Konfitury” oraz
„Wyzwolenie marionetki”. W
poprzedniej notce wspomniałem
o „młodych gniewnych”
z przełomu lat 60
i 70. I
zdaje się, że
trafiłem w sedno,
bo w tym
zbiorze, nota bene
lepszym od tamtego,
mamy frustrację, gniew, ironię, wściekłość
i dosadność. Oczywiście
autor jest dojrzalszy
od bohaterów moich
wspomnień.
Kopiuję trzy według mnie najlepsze wiersze,
by Państwa zachęcić
i przypominam, że
tytuł pierwszego - Anatewka
to sztetl ze „Skrzypka na
dachu”, wzorowany na
Kasrylewce z „Tewji Mleczarza” Szolem Alejchema.
(przepraszam za niezachowanie
wersów, ale łatwo
się domyśleć)
ANATEWKA
Maksimka!
Maksimka! wołał głos w studni peronu oddalającego się bezpowrotnie… Tylko
kto-to-wie? tylko kto-to-wie? stukały koła wagonu
Kiedy
rozdarcie szarpie duszę, a na tarczy wschodzącego słońca pies wyje za tobą
bezsilnie i bezlitośnie: Maksimka! Maksimka!
Nie
panikuj, uwolnij krtań, oddychaj, nie płacz, czemu Żydzi płaczą, czemu Żydzi
piją, czemu Żydzi kochają za mocno, za mocno…
Powrócisz,
Maksimka, przecież dostaniesz szansę na bilet „z powrotem” tylko w teatrze tym
aktorzy będą powymieniani na inne modele, a słowa zastąpią inne słowa
Nic nie
jest na pewno, ale wszystko jest naprawdę! Maksimka! Maksimka! Nic nie jest na
pewno, ale ty jesteś naprawdę, tylko czy byt popiołu jest jeszcze bytem?
MOI
PRZYJACIELE
Są!
Zawsze są ze mną! Nawet w najtrudniejszych momentach życia, w czasach
przeganiania z kąta w kąt, i kiedy chudość walizki miała bardzo zapadłe
policzki! A oni byli, pozostawali ze mną, choćby jeden, ale był! Jak ze starych
czasów elegant. A dzisiaj, kiedy okopałem się w posiadaniu, boże, jak wielu ich
mam! Międzynarodowi, przed i powojenni, z zamożnych domów handlowych i z
przypadkowych pralni. Wieszaki – moi nieodłączni przyjaciele, towarzysze
kopniaków i asystenci wyniesień, ci od garniturów i od koszul nie do zdarcia. Od
setek nieużywanych krawatów i najnowszych kamizelek. Nieodłączni,
nierozerwalni, moi przyjaciele! Jest ich nawet i ze stu dwudziestu i na nich
mogą polegać! Choć ostatnio skarżą się na ciasność bytu i strach przed
e-wieszakiem
TRZY
MOWY POŻEGNALNE
I.
Kraju. żegnam cię Polsko na stacji tranzytu Medyka, gdzie smród i brud
posowiecki nigdy nie zanika!
żegnam
cię Polsko na stacji przesyłu Wrocław Główny, gdzie stara Janis wyje od lat:
wóda ziębi, wóda chłodzi, wóda nigdy nie zaszkodzi!
żegnam
cię Polsko na stacji ucieczki Warszawa Okęcie, gdzie jeden pastuje buty od
rana, a drugi trenuje skłony powitania.
żegnam
cię Polsko gdzie przeżyłem o wiele za dużo niepotrzebnych chwil i nijakich dni,
o których tyle pamiętam, że pamiętam NIC Lecz może jeszcze znajdę tę małą
chwilę życia, gdy powrócę i rzucę ci prosto w twarz: masz, a jednak ciągle mnie
masz!
II.
Domu, gdzie to było, jak to było, kiedy to było, szło się polami, potem lasem,
iskrzyła rzeka w księżycu. W jakim to kraju, na jakiej łące, u wrót drzwi
czyich to stoję? To jest mój dom? który to już dom? żaden dom, to tylko drzwi,
przejście przez korytarz, wyjście jest w ścianie, wchodzisz i znikasz, zostaje
tylko ślad osobnika… Tyle twojego, co rentgen w blejtramie, i na obrusie
kruszynki chleba, zaschłe i rozsypane, paciorki walki o przetrwanie.
III.
Osoby Kwiaty: róże, kalie, różopodobne bukiety, pęki polne, melanże ozdobne,
fantazje kwiaciarek, las wiązanek, magia kolorów, orkiestra w mundurach
wyprostowanych… Tak to miało być, co za szczęście zostać zdeponowanym w takim
anturażu! Ale faktycznie, to było inaczej: główny mówca – mistrz horyzontów,
Segnior KRUK zatkał się przed mikrofonem i wydobył ledwo jednosylabowe kra…
urwane nieszczęśliwie jakby stracił zdobycz co wypadła mu z dzioba. i zniknęła
w otchłani dołu. Mr WILCZEK podszedł co prawda nad przepaść grobu, ale się
wyłączył puszczając wielką kroplę łzy, co walnęła z hukiem o wieko trumny.
Honoru próbował ratować Pan SŁOŃ mistrz pamięci i uniósł trąbę wysoko i
zagrzmiał z wydechem Jerycha, ale nikt nie usłyszał, bo nikogo już nie było,
poza liśćmi co rechotały miechem irytacji…
Gówno
jest, gówno było, gówno będzie, to finał
wielorundowej walki z cieniem śmierci,
która w końcu stała się garbem nie do uniesienia, a ty leżysz na katafalku udekorowany
wiatrem jak worek kartofli świeżo wyrwany ziemi co trzyma cię w swych otwartych
ramionach…
Polecam,
8/10
No comments:
Post a Comment