Sunday, 6 January 2019

Kazimierz GROCHMALSKI - „Traktat o marionetkach”


To  drugi  zbiór  poezji  Grochmalskiego,  który  recenzuję  (pierwszy – „TEATR,  którego  nie  było” 7/10),  wiec  nie  będę  powtarzał  danych  o  autorze.
31 utworów w  trzech  grupach  zatytułowanych  „W  sercu  piekła”,  „Wyprawa  do  Krainy  Konfitury”  oraz  „Wyzwolenie  marionetki”.  W  poprzedniej  notce  wspomniałem  o  „młodych  gniewnych”  z  przełomu  lat  60 i 70.  I  zdaje  się,  że  trafiłem  w  sedno,  bo  w  tym  zbiorze,  nota  bene  lepszym  od  tamtego,  mamy  frustrację,  gniew, ironię,  wściekłość  i  dosadność.  Oczywiście  autor  jest  dojrzalszy  od  bohaterów  moich  wspomnień. 
Kopiuję  trzy  według  mnie  najlepsze  wiersze,  by  Państwa  zachęcić  i  przypominam,  że  tytuł  pierwszego -  Anatewka  to  sztetl  ze  „Skrzypka  na  dachu”,  wzorowany  na  Kasrylewce  z „Tewji  Mleczarza” Szolem  Alejchema.   (przepraszam  za  niezachowanie  wersów,  ale  łatwo  się  domyśleć)
ANATEWKA
Maksimka! Maksimka! wołał głos w studni peronu oddalającego się bezpowrotnie… Tylko kto-to-wie? tylko kto-to-wie? stukały koła wagonu
Kiedy rozdarcie szarpie duszę, a na tarczy wschodzącego słońca pies wyje za tobą bezsilnie i bezlitośnie: Maksimka! Maksimka!
Nie panikuj, uwolnij krtań, oddychaj, nie płacz, czemu Żydzi płaczą, czemu Żydzi piją, czemu Żydzi kochają za mocno, za mocno…
Powrócisz, Maksimka, przecież dostaniesz szansę na bilet „z powrotem” tylko w teatrze tym aktorzy będą powymieniani na inne modele, a słowa zastąpią inne słowa
Nic nie jest na pewno, ale wszystko jest naprawdę! Maksimka! Maksimka! Nic nie jest na pewno, ale ty jesteś naprawdę, tylko czy byt popiołu jest jeszcze bytem?
MOI PRZYJACIELE
Są! Zawsze są ze mną! Nawet w najtrudniejszych momentach życia, w czasach przeganiania z kąta w kąt, i kiedy chudość walizki miała bardzo zapadłe policzki! A oni byli, pozostawali ze mną, choćby jeden, ale był! Jak ze starych czasów elegant. A dzisiaj, kiedy okopałem się w posiadaniu, boże, jak wielu ich mam! Międzynarodowi, przed i powojenni, z zamożnych domów handlowych i z przypadkowych pralni. Wieszaki – moi nieodłączni przyjaciele, towarzysze kopniaków i asystenci wyniesień, ci od garniturów i od koszul nie do zdarcia. Od setek nieużywanych krawatów i najnowszych kamizelek. Nieodłączni, nierozerwalni, moi przyjaciele! Jest ich nawet i ze stu dwudziestu i na nich mogą polegać! Choć ostatnio skarżą się na ciasność bytu i strach przed e-wieszakiem
TRZY MOWY POŻEGNALNE
I. Kraju. żegnam cię Polsko na stacji tranzytu Medyka, gdzie smród i brud posowiecki nigdy nie zanika!
żegnam cię Polsko na stacji przesyłu Wrocław Główny, gdzie stara Janis wyje od lat: wóda ziębi, wóda chłodzi, wóda nigdy nie zaszkodzi!
żegnam cię Polsko na stacji ucieczki Warszawa Okęcie, gdzie jeden pastuje buty od rana, a drugi trenuje skłony powitania.
żegnam cię Polsko gdzie przeżyłem o wiele za dużo niepotrzebnych chwil i nijakich dni, o których tyle pamiętam, że pamiętam NIC Lecz może jeszcze znajdę tę małą chwilę życia, gdy powrócę i rzucę ci prosto w twarz: masz, a jednak ciągle mnie masz!
II. Domu, gdzie to było, jak to było, kiedy to było, szło się polami, potem lasem, iskrzyła rzeka w księżycu. W jakim to kraju, na jakiej łące, u wrót drzwi czyich to stoję? To jest mój dom? który to już dom? żaden dom, to tylko drzwi, przejście przez korytarz, wyjście jest w ścianie, wchodzisz i znikasz, zostaje tylko ślad osobnika… Tyle twojego, co rentgen w blejtramie, i na obrusie kruszynki chleba, zaschłe i rozsypane, paciorki walki o przetrwanie.
III. Osoby Kwiaty: róże, kalie, różopodobne bukiety, pęki polne, melanże ozdobne, fantazje kwiaciarek, las wiązanek, magia kolorów, orkiestra w mundurach wyprostowanych… Tak to miało być, co za szczęście zostać zdeponowanym w takim anturażu! Ale faktycznie, to było inaczej: główny mówca – mistrz horyzontów, Segnior KRUK zatkał się przed mikrofonem i wydobył ledwo jednosylabowe kra… urwane nieszczęśliwie jakby stracił zdobycz co wypadła mu z dzioba. i zniknęła w otchłani dołu. Mr WILCZEK podszedł co prawda nad przepaść grobu, ale się wyłączył puszczając wielką kroplę łzy, co walnęła z hukiem o wieko trumny. Honoru próbował ratować Pan SŁOŃ mistrz pamięci i uniósł trąbę wysoko i zagrzmiał z wydechem Jerycha, ale nikt nie usłyszał, bo nikogo już nie było, poza liśćmi co rechotały miechem irytacji…
Gówno jest, gówno było, gówno będzie, to  finał  wielorundowej walki z cieniem śmierci, która w końcu stała się garbem nie do uniesienia, a ty leżysz na katafalku udekorowany wiatrem jak worek kartofli świeżo wyrwany ziemi co trzyma cię w swych otwartych ramionach…
Polecam, 8/10

No comments:

Post a Comment