Sunday 3 July 2016

Jerzy ANDRZEJEWSKI - "Trzy opowieści"

NIE ZGADZAM SIĘ!! Od tych słów zamierzam ponownie opublikować moje recenzje książek, których Państwo nie czytacie, a co do których wartości jestem głęboko przekonany. Ta idea powstała, gdy, dość przypadkowo, przejrzałem moje recenzje, które dostały najmniej plusów. Ale problem wnet okazał się o wiele poważniejszy, bo dotyczy książek za których recenzje dostałem od Państwa satysfakcjonującą ilość plusów, a mimo to poczytność tych naprawdę wartościowych pozycji jest znikoma. Wybieram tylko pozycje interesujące i zrozumiałe "dla każdego", a cykl zaczynam od utworów ks. Jana Twardowskiego.

To wydanie ma na LC tylko dwie opinie (w tym moją - 30 plusów), lecz muszę zaznaczyć, że w samodzielnych wydaniach „Ciemności kryją ziemię” ma 24 opinie, „Bramy raju” 39, a najlepsze według mnie dzieło Andrzejewskiego - „Idzie skacząc po górach” - zaledwie 4. Zrozumiałe, że to wydanie jest szczególnie godne polecenia, bo dobór utworów pozwala na docenienie talentu i warsztatu tego wybitnego pisarza.

Stara wersja recenzji po drobnych poprawkach technicznych:

To trzy opowieści, wszystkie ważne w twórczości Andrzejewskiego. Mam je w wydaniu PIW-u z 1973 roku, jednak recenzję, w celu większej czytelności, rozbijam na trzy osobne.

"Ciemności kryją ziemię" (1957)
59 lat temu chłonąłem ją z wypiekami, jako powiew wolności w popaździernikowej Polsce. Jako jedną z wybitniejszych pozycji rozliczających stalinizm. Na obronę swego entuzjazmu powołuję ówczesny brak znajomości "Zniewolonego umysłu" Miłosza, w którym czołową szmatą ALFA jest Andrzejewski. Zresztą, kto wtedy przejmowałby się byłym endekiem, późniejszym sługusem reżimu tzn pozbawioną charakteru chorągiewką - Andrzejewskim, gdy na ustach wszystkich był Ważyk vel Wagman z "Poematem dla dorosłych" czy też Helena Bobińska z domniemanym II tomem książki o młodości Stalina "Komu Soso zrobił kuku ?" (dla młodzieży: faktyczny I tom miał nazwę "Soso").

Pozwolę sobie tutaj na dygresję, którą powinienem umieścić w recenzji „Popiołu i Diamentu”, której jednak jeszcze nie napisałem. Szczególnie rok później, w 1958, kiedy film Wajdy wszedł na ekrany, tytuł był powszechnie opacznie odbierany, że partyjniacy to diament, a AK - popiół, mimo norwidowskiego motta: „Coraz to z ciebie, jako z drzazgi smolnej,/ Wokoło lecą szmaty zapalone;/ Gorejąc nie wiesz, czy Stawasz się wolny,/ Czy to, co twoje, ma być zatracone?/ Czy popiół tylko zostanie i zamęt,/ Co idzie w przepaść z burzą? – czy zostanie/ Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,/ Wiekuistego zwycięstwa zaranie…”.
Takie niezamierzone przesłanie tytułu skutkowało negatywnym stosunkiem do obu twórców. A pogłębiało je śmierć Maćka na śmietniku (historii).

Nim zacznę "wychwalać" opowieść niby o hiszpańskiej inkwizycji podaję Państwu recenzję, z którą najpełniej się utożsamiam. Umieściła ją na LC [Monika]:
„.....Andrzejewski, stary komuch, który zmienia kierunek jak chorągiewka na wietrze, byle tylko się wybielić :D Pomysł z umieszczeniem akcji w czasach hiszpańskiej inkwizycji jest całkiem ciekawy, ale w wypowiedziach niektórych postaci pojawiają się takie bzdury, tak mocne pragnienie usprawiedliwienia się, że aż się śmiać chce.”
Tego komucha można jej wybaczyć, bo „chorągiewką na wietrze” trafnie ujmuje osobowość autora. Wszystkie dotychczasowe uwagi były związane z osobą autora, czas już go zostawić o rozpatrzyć powieść w oderwaniu od niego i całej transformacji 1956 roku.
A książka jest niezła! Problem polega na tym, że książka jest „przemaglowana” i trudno coś oryginalnego powiedzieć. Powiem więc krótko: silny i słaby. Silny stwarza doktrynę, wykorzystuje ją do zniewalania słabych, a kiedy chce ją porzuca. Słaby - opozycjonista, indoktrynowany, staje się orędownikiem doktryny silnego, staje się „świętszy od papieża”, a gdy wszystko runie, to... zobaczymy w ostatnim zdaniu książki. A przedtem rachunek sumienia silnego (s. 153):
„Stworzyłem system, lecz dzięki niemu i poprzez niego stworzyłem także ludzi systemu. Co uczynić z nimi, jeśli system okazał się zgubnym szaleństwem ?...”
Znam cząstkową odpowiedź, bo po przemówieniu Chruszczowa w 1956 wielu popełniło samobójstwo, a jeszcze więcej wylądowało w wariatkowie, więc „cząstkowo” problem sam się rozwiązał. I już czas na ostatnie zdanie powieści: co może zrobić słaby?:
„...łzy spływały mu po policzkach... ..Gubił się wśród sprzecznych uczuć i myśli... ..Na koniec, nie bardzo świadomy tego, co chce uczynić, podniósł ciężką jak kamień rękę i z całej siły uderzył czcigodnego ojca w twarz”
Trupa ? No tak, zawsze był słaby.....

„Bramy raju” (1960)
Zacznę od formy. O poszukiwaniu jej naczytałem się do znudzenia w „Dziennikach” Gombrowicza. Andrzejewski też jej poszukiwał. Jeśli konstrukcja tej książki miałaby być jedynym efektem poszukiwań, to gratulacji ode mnie nie będzie. Niech inni klękają z zachwytu, że książka składa się z dwóch zdań. To drugie to:
„I szli całą noc”
A to pierwsze ciągnie się przez 93 strony utrudniając lekturę, a brak kropek zmusza autora do nadużywania dwukropku. Za stary jestem, by tym się zachwycać, pamiętając, że w następnym opowiadaniu „Idzie skacząc po górach” też mnie czekają tasiemcowe zdania, jak i to, że trzy lata później tzn w 1963, takie próby oryginalności doprowadziły do powstania „Gry w klasy” Cortazara, gdzie autor gra z czytelnikiem w bambuko, ganiając go po stronach w wymyślnej kolejności. Ale tą książką podobno męczą dzieci w szkołach, to przyłączam się do gromadnych zachwytów. Jednego zachwyconego nawet zacytuję; to Andrzej Mencwel (ur. 1940), którego wypowiedź znalazłem na: http://wyborcza.pl/1,76842,7885872,O_Jerzym_Andrzejewskim__Jerzy_wielopostaciowy.html
„..”Bramy raju" (1959), które ponad formułę literatury rozrachunkowej zdecydowanie wykraczają i są jednym ze szczytowych utworów prozy polskiej XX w. Pulsujące, całe w emocjonalnym rozedrganiu, które udało się Andrzejewskiemu uchwycić i oddać w splocie namiętności; słowo staje się tu ciałem, pożądanie miłością, a dążenie oczarowaniem...”
Z kolei Wikipedia temat tej książki zaczyna:
„...Utwór opowiada o krucjacie dziecięcej z 1212 roku. Temat ten posłużył autorowi do podjęcia problemu wyłaniania się idei i sposobu, w jaki oddziałuje ona na zbiorowość...."
a kończy:
"..Andrzejewski rozpoznaje więc system komunistyczny jako taki, który uwodził poprzez nadużywanie ludzkiej skłonności do wzniosłości i nadziei na wielkość."
W książce ideę stworzył ZŁY czyli hrabia Ludwik; zaraża nią niewinnego, urodziwego, do końca nieświadomego pasterza Jakuba, który swoją urodą i głoszonym słowem porywa dzieci bez względu na meritum głoszonej idei. Dzieci idą zaślepione, nie zastanawiając się nawet nad racjonalnością swojego postępowania. Andrzejewski łączy kwestie zaślepienia – wiary, ideologii oraz erotyki, w której szczegóły nie ma potrzeby wchodzić. Pojawia się szansa wydostania się z tego kręgu; jest nią spowiednik. Co dalej nastąpiło? Nie mogę Państwu psuć lektury, a i tak cytowane wyżej ostatnie zdanie książki zdradza przygnębiający koniec.
Czy jest to znowu rozliczenie się Andrzejewskiego ze stalinizmem ? Według mnie - nie. Jest to raczej opowieść o efekcie stadnym, o zbiorowym uleganiu indoktrynacji i o niemożności przerwania zaczarowanego kręgu zła, bo w stadzie wydaje się być cieplej.
W minorowym nastroju to piszę, bo ślepą wiarę bezwolnego stada szczególnie dzisiaj obserwuję

"Idzie skacząc po górach" (1963)
Ale to był bestseller 53 lata temu!! Picasso - genialny cap. To z pierwszego zdania książki:
"A więc stary Antonio Ortiz raz jeszcze zadziwił świat, stary staruch, genialny cap !"
Bo osiemdziesięcioletni knur Ortiz to Picasso (1881 – 1973), a 22 – letnia Francoise Piller to Francoise Gilot. Artysta - geniusz Ortiz przypisał sobie prawo ignorowania wszelkich praw moralnych, bo wszystko jest tylko tworzywem dla jego twórczości. Tytuł zaczerpnięty z „Pieśni nad pieśniami” ma podkreślać jego niezależność:
„....idzie skacząc po górach, przeskakując pagórki...”
Interpretacji tytułu, jak i rozważań o „człowieku suwerennym” nie będę powielał, bo to temat wyczerpany. Zacznę z innej beczki, bo według mnie....
JEST TO BEZWZGLĘDNIE NAJLEPSZA KSIĄŻKA ANDRZEJEWSKIEGO,
w której najpierw stworzył postać super MEGALOMANA, by następnie go OŚMIESZYĆ. Właśnie dlatego książka jest genialna, bo nie chodzi o jednego megalomana Picassa, w dodatku ufajdanego komunizmem, lecz też o rodzimych bohaterów, w tym Miłosza, Iwaszkiewicza i oczywiście samego Andrzejewskiego. A książka jest genialna dlatego, że Andrzejewski wzniósł się ponad własną megalomanię i wszystko wyszydził. Ironizując strywializował wzniosłość tworzenia. Bo historia o wenie pochodzącej od Francoise jest prymitywna blagą, „ściemą” stworzoną na potrzeby wernisażu.
Kwestię ironii świetnie ujął autor opracowania dla Wikipedii:
„..Ważną rolę w utworze pełni ironia, zawarta przede wszystkim w sposobie kształtowania wypowiedzi przez narratora. Ironia ta wyraża się w ukazywaniu trywialności ukrytej za wzniosłą twórczością Ortiza. Ironia ta jest przez badaczy postrzegana jako wyraz kryzysu światopoglądowego, dotykającego Andrzejewskiego, a także jako środek zabezpieczający autora przed wpadnięciem w konwencję wzniosłego pisania o twórczości artystycznej. Ma również wskazywać na ironiczne połączenie w człowieku wartości duchowych z cielesnością...."
Odbieram to jako krytyczną refleksję nad dotychczasowym łajdactwem tak politycznym, jak i erotycznym. Ze względu na stosunkowo skromne opracowanie tej opowieści w porównaniu z „Ciemnościami..” i „Bramami raju”, przepisuję bardzo trafne słowa z:
http://ksiazki.wp.pl/bid,6465,tytul,Idzie-skaczac-po-gorach,ksiazka.html?ticaid=1174dd&_ticrsn=3
„Zabawna, dowcipna, ostra książka. Dzieło naszego nieżyjącego już wielkiego pisarza dziś dopiero zyskuje pełnię swej wymowy. Kpina ze środowiska intelektualistów i artystów. Kpina z wielkich postaci kultury. Bohaterowie tej książki mają pierwowzory w wielkich i sławnych, jak Pablo Picasso i opromienionych legendą, jak Marek Hłasko. "W powojennej Polsce Jerzy Andrzejewski budził kontrowersje zarówno swoim pisarstwem, jak i swoim zachowaniem. Umarł potępiony przez jednych, adorowany przez innych, ale zawsze z tego samego powodu: że radykalnie zmieniał nie tylko poglądy, ale cały swój światopogląd, a już szczególnie opcje polityczne. Ożywiały go bowiem i dręczyły ambicje najwyższe." - Jerzy Adamski”
Skoro już padło nazwisko Hłaski, wypada dopowiedzieć, że największą miłością pisarza był Kamil Baczyński, o którego rywalizował z Iwaszkiewiczem. Z „Trzech opowieści” tylko ta odbywa się współcześnie i to jest według mnie jej dodatkowym plusem.

No comments:

Post a Comment