Tuesday, 28 February 2017

John BRUNNER - "Na fali szoku"

John BRUNNER - "Na fali szoku"

Rozbawiony Brunnera "Wszyscy na Zanzibarze" zaczynam obecną lekturę z obawą, czy równie doskonale będę się bawił, i w tym przypadku. Wynik podaję od razu: humoru brak, ale czyta się dobrze.
Na podstawie Wikipedii:
'Na fali szoku' (tytuł oryg. 'The Shockwave Rider') – dystopijna powieść fantastycznonaukowa, której tytuł pochodzi od książki 'Future Shock" Alvina Tofflera. Premierę miała w 1975 roku w USA, nakładem wydawnictwa Harper & Row. W Polsce ukazała się po raz pierwszy w 2015 roku nakładem wydawnictwa MAG.
Futurysta Alvin Toffler w napisanym w 1970 roku "Future Shock" wyjaśnia tytułowe pojęcie jako:
"...too much change in too short a period of time"
Na podstawie notki wydawcy
:'Future Shock" ('"Szok przyszłości"): "..to niewątpliwie jedna z najbardziej oryginalnych książek współczesności. .. ... Nie kontrolowany postęp naukowo - techniczny stwarza wszędzie podobne problemy, różny natomiast może być sposób ich rozwiązywania. Autor szczególną uwagę kieruje na barierę psychofizyczną adaptacji człowieka do cywilizacji szybkich zmian oraz na psychologiczne konsekwencje tych przeobrażeń. Dynamiczny rozwój nauki może spowodować sytuacje, w których nie przygotowane społeczeństwo stanie wobec trudnych wyborów intelektualnych i moralnych. By złagodzić to "porażenie przyszłością", należy się zastanowić nad strategią przetrwania jednostki, mikrośrodowisk i całego społeczeństwa.."
Wracam do omawianej:
"..Pierwsza połowa XXI wieku. Rządy zaprzestały wyścigu zbrojeń na rzecz wyścigu mózgów. Społeczeństwo żyje pod ciągłą presją konieczności zachowania zdrowia psychicznego za wszelką cenę, poddając się i swoje dzieci terapiom behawioralnym według najnowszych teorii psychologicznych. Nick Haflinger, uciekinier ze specjalnej jednostki edukacyjnej w USA, jest w stanie zmieniać osobowości jak kameleon bez załamania psychicznego. Ścigany przez rząd, poznaje kobietę i wpada na plan obalenia systemu..."
I parę słów ode mnie. Podobnie jak w przypadku "Wszyscy na Zanzibarze", pierwsze kilkadziesiąt stron wymaga cierpliwości czytelnika, lecz dalsza akcja wynagradza te trudności. Odbiór różny chyba ze względu na tłumacza: pierwszą tłumaczył Wojciech Szypuła, a omawianą - Michał Jakuszewski. Mnie bardziej odpowiada Szypuła. Temat można ująć krotko: "pany a chamy" czy delikatniej "elita a społeczeństwo". Kwintesencję przesłania formułuje sam autor (s. e-booka 463,5):
".. Jeśli istnieje coś takiego jak absolutne zło, polega ono na traktowaniu innych ludzi jak przedmioty...."
Rządy elitarne prowadzą do kryzysu; a wtedy (s. 534,5):
"..- Istnieje tylko jedna struktura zdolna podtrzymać rządy w starym stylu... ..Zorganizowana przestępczość..."
Autor odkrywa zależność społecznej bierności od rozmiaru terroru i strachu (s. 552.3):
"..– Czy ludzie wystraszyli się już wystarczająco mocno, by odzyskać rozsądek?..."

Dodajmy jeszcze truizm (s. 19,5):
" ...Są dwa rodzaje głupców. Ten pierwszy mówi: „To jest stare i dlatego dobre”, ten drugi zaś: „To jest nowe i w związku z tym lepsze”.

Jeszcze pocałunek od wielgachnego psa Natty Bumppo i już czas na przykre końcowe podsumowanie: moja sympatia do autora, mój wysiłek przy lekturze, moja empatia - wszystko zostało zniszczone cukierkowatym zakończeniem, niespójnym z mądrymi uwagami autora przedstawionymi w tekście. Pozostając „wkurzony” daję gwiazdek 7.



Friday, 24 February 2017

John BRUNNER - "Wszyscy na Zanzibarze"

John BRUNNER - "Wszyscy na Zanzibarze"

Cały w tym ambaras, że czytamy książkę 48 lat za późno. Książka wydana w 1968 roku, przedstawia wizję życia na Ziemi w dalekiej przyszłości tj w roku 2010, który my już mamy za sobą. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jakbym odebrał ją prawie 50 lat temu, można jednak sądzić, że moja, nasza, tak bardzo spóźniona, ocena poważnie się różni od hipotetycznej ówczesnej. Oceniamy wizję autora z pozycji uprzywilejowanej, wzbogaconej aposteriorycznymi wydarzeniami.

Zmiany w tym okresie symbolizuje powierzchnia Zanzibaru, który jest w stanie pomieścić całą naszą populację, a szczegóły znajduję w wyjaśnieniu tytułu książki w anglojęzycznej Wikipedii:

„The primary engine of the novel's story is overpopulation and its projected consequences, and the title refers to an early twentieth-century claim that the world's population could fit onto the Isle of Wight – which has an area of 381 square kilometres (147 sq mi) – if they were all standing upright. Brunner remarked that the growing world poplation now required a larger island; the 3.5 billion people living in 1968 could stand together on the Isle of Man (area 572 square kilometres (221 sq mi)), while the 7 billion people who he (correctly) projected would be alive in 2010 would need to stand on Zanzibar (area 1,554 square kilometres (600 sq mi)). Throughout the book, the image of the entire human race standing shoulder-to-shoulder on a small island is a metaphor for a crowded world."

Obrazowe przedstawienie wzrostu populacji: od 1,8 mld z okresu mojego dzieciństwa, przez 3,5 mld w 1968, po ponad 7 mld w 2010 zwiększającą się powierzchnią kolejnych wysp. To metafora zatłoczonego świata. Jeszcze jedno istotne zdanie z tego samego źródła:
„....Sam Jordison found the novel a "skilfully realised future dystopia", writing that it allowed Brunner "to express his most interesting ideas regarding corporate ethics, freewill, the question of whether scientific progress is always good for humanity and the conflict between the individual and the state"...."

Pozwalam sobie Panstwu przypomnieć, że...:
"...Dystopia to utwór fabularny z dziedziny literatury fantastyczno-naukowej, przedstawiający czarną wizję przyszłości, wewnętrznie spójną i wynikającą z krytycznej obserwacji otaczającej autora sytuacji społecznej. Dystopia przyjmuje pesymistyczny osąd zastanego świata, fantastyczna wizja jest zazwyczaj jego hiperboliczną konstatacją, negującą możliwość odmiany w przyszłości zastanego stanu rzeczy... ....Dystopia, ze względu na podobieństwa w kreowaniu odstręczających obrazów ludzkiej egzystencji, jest często utożsamiana z antyutopią. Istotna różnica między tymi zjawiskami literackimi polega na tym, że dystopia swoje pesymistyczne wizje przyszłości wywodzi bezpośrednio z rzeczywistości, a nie z utopijnych programów jej naprawy. W języku codziennym, jak i większości słowników językowych, oba te pojęcia są stosowane wymiennie...".

Obszerność i ilość recenzji na temat tej książki, skłania mnie do wyrażenia opinii maksymalnie skondensowanej i jasnej. Odstępstwo robimy dla stwierdzenia ze stron pierwszej (s. 5):
„.... Punkt widzenia bywa niebezpiecznym luksusem, gdy zaczyna zastępować zrozumienie....”

Za mojej młodości sensację wzbudzał film „Wielkie żarcie” (1973); szokujący i dekadencki, będący artystyczną prowokacją reżysera. A dzisiaj odkrywam, że powstał 5 lat po omawianej książce i nie mogę odpędzić myśli, że prawdopodobnie pod jej wpływem. Bo ona winna nosić podtytuł "Wielkie Dżadża" ( z ang. eggs). Podam tylko jeden przykład (s. e-booka 20):
".... reprezentujący Południe senator Lowell Kyte oświadczył dzisiaj przed-pe, że narkusy są odpowiedzialne za dziewięćdziesiąt procent ciężkich przestępstw per anum... sori, per annum, w jego rodzinnym Teksasie..."

Wstrząsany paroksyzmami śmiechu izoluję się od świata, pozostając w intymnym kontakcie ze zdecydowanie najciekawszą dla mnie lekturą ostatnich lat, czego Państwu też życzę i gorąco namawiam. Proszę nie zrażać się "poszarpaną" formą, bo mieliśmy już to u genialnego Marka Twaina.

Thursday, 23 February 2017

Jarosław GRZĘDOWICZ - "Hel - 3"

Jarosław GRZĘDOWICZ - "Hel – 3"

Pierwszy raz go recenzuję, lecz na LC znaliśmy się z widzenia.
Jarosław Grzędowicz (ur. 1965), znany wszystkim, chwalony przez większość, przeto postanowiłem jego nową powieść przeczytać uważnie od początku do końca. Nim zrelacjonuję moją walkę z tą lekturą, muszę powiedzieć, że jestem stary, że wychowałem się na Lemie i Bradburym, że nakłoniony przez "młodych" wielokrotnie podejmowałem próby czytania współczesnej fantastyki, "fantasy", "sci-fi" itd itp i tylko zachwyciłem się zwariowanymi wizjami Philipa K. Dicka. Tak więc nikogo nie powinien dziwić mój brak entuzjazmu dla twórczości Grzędowicza.

Z historii mojej lektury: pierwsze 150 stron e-booka męczyłem trzy doby, tocząc walkę między swoim zobowiązaniem a znudzeniem i sennością. Niewątpliwie na moje zniechęcenie miało wpływ słownictwo: iventy, holodispleje, forewalki, din-sumy, szisza-bary, prion lizbona, pancerbooki, wiochmeny etc mnie - nieczasowemu, lektury nie ułatwiają. Z kilkudziesięciu lat czytania Lema przyswoiłem tylko „sepulki”, bo niewiele więcej proponował, więc proporcje wolałbym, by były zachowane. Szczęśliwie oswoiłem się z tymi wyrażeniami, a od 200 strony książka stała się dobrze napisaną powieścią sensacyjną. Niestety, gdy akcja przeniosła się na Księżyc autor wdał się w rusofobię i prymitywną populistyczną propagandę antyrosyjską, której uwieńczeniem była pogłoska o szczytowo kiczowatym zatruciu Szamana polonem (s. 724).

Mimo uważnej lektury i usilnych starań w całej, bardzo długiej opowieści, nie znalazłem ani jednej „złotej” myśli wartej uwagi, więc wynotowuję zabawną na temat conditio sine qua non dobrej zabawy (s. 140):
"... I żadnych abstynentów, wegetarian ani innych biernych uczestników degustacji, nawet jako osoby towarzyszące...."
Wynotowałem również próbkę stylu Grzędowicza, bez jej komentowania (s.28,3):
"...Muzyka spadła na wyschnięty skwer jak trąbiący słoń..."

Wśród recenzentów znalazłem nieliczne "bratnie dusze", o czym świadczą poniższe przykłady:
„kopsew Koperski”:
„....Naprawdę pod koniec ziewałem z nudów.
Dużo osób pisze, że książka od połowy robi się ciekawa. Ja mam odwrotne wrażenie, do połowy fabuła mnie interesuje później już coraz mniej.
Sam pomysł - może poza odniesieniami do niektórych decyzji UE - jest jak dla mnie wtórny, a zakończenie absolutnie bzdurne... ...Najbardziej boli mnie brak przesłania tej książki... ...Czy to zła książka?
Nie, ale na pewno nie jest w żaden sposób odkrywcza. To wszystko już było i to czasami dużo lepiej podane. Sama książka nie ma jakieś głównej myśli przewodniej może oprócz tej, że Unia Europejska jest zła. Ale to każdy znający opinie pana Jarosława Grzędowicza wie... ..Ktoś napisał w recenzji, że wszyscy oczekiwali książki w stylu WOW. Możliwe, że stąd bierze się moje rozczarowanie tą pozycją, oczekiwałem czegoś niesamowitego a otrzymałem przeciętną do bólu książkę..."

"mprusz":
".....Niestety po przeczytaniu tej pozycji muszę stwierdzić, iż Pana Grzędowicz spotkało to samo, co Piekarę - niemoc twórcza. Książka od początku do końca jest po prostu nuuudna ....."

"Zorg":
"....Początek jakiś taki niemrawy, potem nieco akcji, potem znowu niemrawo, potem akcja, znów niemrawo i znów akcja. Książka jest mocno szarpana i chaotyczna. Obszerne opisy wydają się imitować styl Stephena Kinga ale zwyczajnie nudzą. Końcówka niby z tąpnięciem ale sprawia wrażenie przyspieszonej na siłę (chyba oczekiwałem 2. tomu). Nie twierdzę, że to jest zła książka ale Hel 3 po 1. czytaniu mnie po prostu nie przekonał.."

Mnie też nie przekonał i dlatego nie zamierzam innych jego książek czytać. Ze względu na udaną część środkową, czasem przypominającą Suworowa, a czasem Ludluma, jak i rzeszę młodych czytelników, daję 6 gwiazdek, bo temat w ogole nie wart poważnych sporów.

Tuesday, 21 February 2017

Elaine COFFMAN - "Pomyłka"

Elaine COFFMAN - "Pomyłka"

TO NIE JEST RECENZJA, TO JEST OSTRZEŻENIE
Niniejszym ostrzegam Drogie Znajome i Znajomych, jak i Nieznajome i Nieznajomych przed twórczością Elaine Coffman (ur. 1942), która jeśli nawet nie jest toksyczna, to na pewno jest ogłupiająca. Ostrzeżenie buduję na podstawie ocen na LC i próby lektury jednej książki. Na LC jest 15 jej książek, z których najlepsza osiągnęła wynik 6,54, lecz nie został on poparty jakąkolwiek opinią. Większość jej dzieł dostało od Państwa oceny poniżej 6. Część jej książek to "harlequiny" i to nie najlepsze.
Samowolne podjęcie lektury zachwytu nie przyniesie!! Wyrażam zadowolenie ze zbieżności mojej oceny z Państwa.

Sunday, 19 February 2017

Dionizy SIDORSKI - "Panie Kochanku"

Dionizy SIDORSKI - "Panie Kochanku"

Dionizy Sidorski (ur. 1936). Wikipedia podaje dane do 1989 r:
"...Studiował na Wydziale Filozoficzno-Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego. W latach 1960–1963 był redaktorem miesięcznika "Odra" we Wrocławiu, na łamach którego wcześniej debiutował jako prozaik. W latach 1963–1967 był redaktorem dwutygodnika „Rada Robotnicza”, w późniejszym okresie był kierownikiem literackim Polskiego Radia we Wrocławiu. Od 1974 roku mieszkal w Białymstoku, gdzie pracował jako zastępca redaktora naczelnego, a później redaktor naczelny miesięcznika „Kontrasty”. W latach 1982–1984 był redaktorem tygodnika „Przegląd Tygodniowy”.
Od 1963 roku należał do PZPR.."
Na LC 6 książek i jedna jedyna opinia akurat na temta omawianej książki. Autor - "Marek":
"Biografia czy jakiś rejestr listów Karola do i od niego... Moim zdaniem trudno określić bo książka jest chyba w połowie zlepkiem cytatów i to treści całych listów z epoki co sprawia że w trakcie czytania traci na spójności i przejrzystości. Sam nie dotrwałem do końca. Nie polecam."
Ocena "Marka" - 3 gwiazdki. Nie mam nic do dodania. Sorry!

Maria PARADOWSKA - "Polacy w Meksyku i Ameryce Środkowej"

Maria PARADOWSKA - "Polacy w Meksyku i Ameryce Środkowej"

Maria Teresa Paradowska (1932 – 2011) - profesor nauk humanistycznych, historyk, etnolog i etnograf. Na LC znajduję jej cztery książki - opinii 0, wprowadzam omawianą wraz z opinią, doprowadzając do stanu 5 książek - 1 opinia.
We „Wstępie” czytam (s. 6):
„Jak dotychczas bowiem nie ma w naszej literaturze całościowego opracowania zagadnień związanych z podróżami czy też pobytem stałym Polaków na obszarach Meksyku i Ameryki Środkowej. Napisane dotąd artykuły czy książki dotyczą bądź pewnego okresu działalności polskiej w jednym z krajów środkowoamerykańskich lub w kilku z nich, bądź zajmują się poczynaniami jednego z Polaków na tych terenach, czy wreszcie całością losów Polaków, ale tylko w jednym z tych krajów....”

Bardzo skomplikowane te przedstawione opcje, a mnie tymczasem dręczy „głupie” pytanie: czy wspomniane „całościowe” opracowanie jest potrzebne, a jeśli tak, to czy akurat ta praca może ten wydumany problem rozwiązać? Tym bardziej, że w przypisie znajduję (s, 345):
„Po zakończeniu pracy, w czasie przygotowywania jej do druku, ukazała się książka pod red. M. Kuli, „Dzieje Polonii w Ameryce Łacińskiej, Wrocław 1983, z której materiały nie mogły już zostać uwzględnione w niniejszym opracowaniu”.

Nie ze mną te numery Brunner!! Na D W A L A T A przed omawianą ukazuje się publikacja Kuli. Autorka wypisuje dyrdymały, że nie mogła tej pracy uwzględnić w swoim opracowaniu, bo to taka łaźnia Augiasza. Przecież to jest odwracanie kota ogonem, bo ze swojej publikacji po prostu należało zrezygnować. Co, poza osobistą ambicją autorki, przemawia za tą zbędną publikacją?? Znam przypadek w mojej dziedzinie (chemii), gdy młody doktorant opisujący swoje wieloletnie eksperymenty w zamkniętej już pracy doktorskiej, znalazł maleńką wzmiankę w Chemical Abstracts i barwnie opisane efekty żmudnych doświadczeń wyrzucił do kosza. No tak, tu inaczej, bo kontrakt na 15 000 egzemplarzy jest nęcący,

OK. Popatrzmy co za arcydzieło powstało? Indeks nazwisk zawiera grubo ponad 700, co daje ponad dwa nazwiska na stronę. Ta kwestionowana przeze mnie chęć napisania o wszystkim spowodowała zagęszczenie imion własnych, jeden wielki galimatias, w którym czytelnik zapomina co i po co czyta. To pisanie o wszystkim powoduje, oczywiście, karykaturalne zubożenie konkretnych haseł, co wykazuję jedynym fragmentem o Andrzeju Bobkowskim, wspaniałym pisarzu i przyjacielu Giedroycia (s. 175):
„...A n d r z e j B o b k o w s k i polski pisarz emigracyjny, który przyjechał z Paryża do Gwatemali, ożenił się tu i założył przedsiębiorstwo importu modeli latających. Chwile wolne poświęcał pisarstwu podobno pracował nad powieścią o losach Polaków w Gwatemali. Czuł się Polakiem, ale Gwatemalę traktował jako swoją ojczyznę”

A wystarczyło zajrzeć do Encyklopedii a obecnie Wikipedii:
„..W 1949 w sklepie niemieckiego biznesmena, Bobkowski założył warsztat modelarski, a następnie otworzył własny interes – Guatemala Hobby Shop, przemianowany później na Almacen Supermodelos. Zgromadził wokół siebie grono młodych entuzjastów modelarstwa i założył klub modelarski. W 1954 Bobkowski brał udział w światowych zawodach modeli latających w Stanach Zjednoczonych. W 1956 przyjechał na zawody do Szwecji, ale odwiedził także Szwajcarę Niemcy i Francję....
…..W 1957 nakładem Instytut Literackiego w Paryżu ukazały się 'Szkice piórkiem', okupacyjny dziennik Bobkowskiego. Za opowiadanie 'Spadek' pisarz dostał literacką nagrodę londyńskich „Wiadomości”... Zapisy z owych czterech lat i trzech miesięcy wojny, wydane w 1957 r. przez Instytut Literacki pod tytułem 'Szkice piórkiem. Francja 1940-1944' to jedna z najwybitniejszych pozycji XX-wiecznej polskiej diarystyki, całe zaś fragmenty dziennika to po prostu znakomita proza..."

Powyższe dowodzi ignorancji profesor Paradowskiej, bo Bobkowskiego nie znać przez jej pokolenie - to wstyd. Plan wydawniczy nobliwe Wydawnictwo (Zakład Narodowy im. Ossolińskich) wykonało. A, jeszcze dodam. Książka całkowicie pozbawiona lekkości, humoru, tak poważna, że po lekturze tylko się powiesić. Pamiętam czasy, kiedy nieodżałowany (nieodżałowany, bo po antysemickich wydarzeniach 1968 roku, moim Dziekanem, cieszyli się już studenci w Marsylii, a nie w W-wie), prof. Józef Hurwic, sadzał dr hab. B. trzymającego kręcące się koło rowerowe, na kręcącym się stołku, wszyscy się radowali i zapamiętali siły Coriolisa do końca życia. Najtrudniejszą wiedzę można przekazywać lekko i przyjemnie. Ale nie każdy ma ten talent.

Saturday, 18 February 2017

Władysław A. SERCZYK - "Katarzyna II"

Władysław A. SERCZYK - "Katarzyna II"

Recenzja zbędna. Zamiast niej informacja że prof. Serczyk (1935 – 2014), specjalizował się w osiemnastowiecznej Rosji, że miałem przyjemność recenzować dwie jego książki: „Kultura rosyjska XVIII wieku” (10 gwiazdek) oraz „Na dalekiej Ukrainie. Dzieje Kozaczyzny od 1648 roku” (10 gwiazdek), że więcej informacji – tamże oraz że tylko nam się wydaje, że o Katarzynie II wiele wiemy Szczególną uwagę zwracam na „Uproszczoną tablicę genealogiczną”, (s. 294), z którą należy koniecznie zaznajomić się przed lekturą.
I proszę nie rozmyślać tylko natychmiast brać się do lektury ”carycy”, lecz również innych Serczyka dzieł, bo to jedyna okazja poznać autora z samymi „dziesiątkami” ode mnie.

Wednesday, 15 February 2017

Julian MAŚLANKA - "Literatura a dzieje bajeczne"

Julian MAŚLANKA - "Literatura a dzieje bajeczne"

Julian Maślanka (ur. 1930), prof. dr hab., napisał to w 1984 i po 33 latach doczekał się na LC 6,2 (5 ocen i 2 opinie). Jeżeli ta pozycja miałaby być istotna tylko dla profesjonalistów, to po co wydawać aż 20 000 tys. egzemplarzy, a jeśli - i dla normalnych śmiertelników, to sposób pisania wykluczył możliwość osiągnięcia celu.

Nie zmierzam wydawać merytorycznej opinii bo w poruszanej materii szczęśliwie jestem zielony; „szczęśliwie” bo po co mnie taka wiedza??? Zauważam natomiast, że „większą” połowę książki zajmuje epoka romantyzmu, której wszelkie tytułowe „dzieje bajeczne” zostały niezliczone razy przewałkowane na wszelkie możliwe sposoby oraz, co gorsza, że książka się na tym kończy.

Pomijając całą polską literaturę ostatnich 200 lat, skupiam się na Wyspiańskim, bo przez niego czuję się zrobiony w jajo!! Przecież sam Maślanka we „Wstępie” pisze (s. 6-7):
„Dzieje bajeczne stały się inspiracyjnym źródłem dla wielu utworów literackich. Samo tylko podanie o Wandzie, cieszące się zresztą największą popularnością, było przetwarzane literacko - jeśli tak można powiedzieć - kilkadziesiąt razy, w tym także piórem tej miary, co Zygmunt Krasiński, Cyprian Norwid, Stanisław Wyspiański.....”

I co??? Nic - ZERO o Wyspiańskim, bo książkę „Starą Baśń”. Poza tym - odmienność: tak usypiająco pisać to też sztuka. Dodatkowy efekt to zdziwienie. Zdziwienie, ze „dzieje bajeczne” polski są tak ubogie i ograniczone.
Tylko, że ja nie wierzę, bo miałem znajomego pasjonującego się polskimi zamczyskami i on potrafił ciekawie snuć „dzieje bajeczne” godzinami.

Tuesday, 14 February 2017

Antoni F. OSSENDOWSKI - "Lenin'

Antoni F. OSSENDOWSKI - "Lenin"

Klasyka. Wspaniała powieść biograficzna Lenina napisana przez jego zdeklarowanego wroga - Polaka Ossendowskiego. Czytana przez moje pokolenie w wielkiej tajemnicy, bo książka (wydana w 1930 roku) była w PRL na indeksie, a i nazwiska autora lepiej było nie wymieniać. Sytuacja dość paradoksalna, bo powiązania Lenina z Niemcami były tajemnicą poliszynela, a pokoju brzeskiego z 3.3.1918 nikt dalej nie potrafi przekonująco wyjaśnić.
Atrakcyjna forma powieści powoduje, że książkę pochłania się jak thriller.
Podawanie czegokolwiek jest bezsensowne bo książka, jak i ciekawy życiorys autora są szeroko omówione w Wikipedii (i nie tylko). A jak klasyka to 10 gwiazdek.
Należy jednak pamiętać, że nie jest to dokument historyczny, a stosunek emocjonalny autora do sowieckiej Rosji sprawia, że wartością jest przede wszystkim atmosfera, a nie interpretacja faktów.

Monday, 13 February 2017

Jan WIDACKI - "Kniaź Jarema"

Jan WIDACKI - "Kniaź Jarema"

Cały szkopuł w tym, że Widacki ma "porządny" życiorys i w ogóle sprawia miłe wrażenie. Bo w sporze Henryk Sienkiewicz, Widacki contra Norman Davies, Paweł Jasienica jestem po stronie tych drugich. A spór się toczy, czy Wiśniowiecki na estymę zasłużył czy też hańbą okryty w ogniu piekielnym smażyć się winien.

Jan Stefan Widacki (ur. 1948) - polski adwokat, profesor nauk prawnych, dyplomata, autor kilkunastu książek, poseł na Sejm VI kadencji. W każdym zakresie działalności wielka odwaga i zasługi. Więcej choćby w Wikipedii.

Zacznę od Normana Daviesa (ur. 1939), który w „Bożym Igrzysku” pisze (s. 433 - wyd. 1999):
Jeremi Wiśniowiecki - „W 1647 r. lekceważąc zarówno wolę króla, jak i sejmu, wyruszył na Krym na czele wojska liczącego 26 000 ludzi zebranych z jego własnych majątków...”

Ale największy „cymes” mamy 4 strony dalej:
„....książę Jeremi Wiśniowiecki (1612 – 51), wojewoda ruski i główny przeciwnik Bohdana Chmielnickiego, był jedną z najbarwniejszych i najbardziej kontrowersyjnych postaci w dziejach Polski. W najpopularniejszej ze wszystkich polskich powieści historycznych, 'Ogniem i mieczem' Henryka Sienkiewicza, został odmalowany jako szlachcic, który czynił wiele zamętu i wrzawy, walczył za Rzeczpospolitą i z bezlitosną surowością karał Kozaków i Tatarów. W oczach innych komentatorów był pospolitym bandytą, łupieżcą wdowich majątków, renegatem i zdrajcą..”

Aby było straszniej nawet latorośl Jeremiemu się nie udała (s. 438):
„...W istniejącej w kraju sytuacji można było oczekiwać że tak potężny rod wyda kandydata do polskiego tronu. Nikt natomiast oczekiwać nie mógł, że wyda taką miernotę jak Michał Korybut Wiśniowiecki (1640 – 73), syn księcia Jeremiego, rezerwowy kandydat uknutej przez Austriaków elekcyjnej intrygi, bezwolny pionek, w rękach ambitnych protektorów. Wielka magnacka góra urodziła królewską mysz...”

Nim przejdę do Jasienicy, Wikipedia - hasło Jeremi Wiśniowiecki:
„....Niejednoznaczne są oceny zdolności wojskowych Jaremy. Jasienica odmawiał mu talentu dowódczego, Widacki – przyznawał. "

No i wreszcie Paweł Jasienica i jego "Rzeczpospolita Obojga Narodów" tom II s. 20-22:
„...Jeremi przeszedł do historii dzięki Bohdanowi. Powstanie kozackie stało się życiową szansą człowieka, który jako dowódca nikł dawniej w cieniu Stanisława Koniecpolskiego, a jako senator niczym się nigdy nie odznaczył, nie wygłosił ani jednego przemówienia godnego uwagi. Nawet jako warchoł ustępował znacznie fenomenom pokroju Diabła z Łańcuta czy Samuela Łaszcza... ...kniaź Jeremi staczał rozmaite bitwy i potyczki, z których żadna nie oznaczała przewagi operacyjnej nawet, że się już nie wspomni o strategii. Tylko słabo rozgarnięty oficer rębajło szlachecki lub mówca odpustowy mogli się zachwycać tym, że po szarży pod Konstantynowem, „za łaska Bożą trup na trupie gęsto aż do przeprawy leżał, jako białym suknem okrył pole”....”

Trzy strony dalej Jasienica opiniuje Jaremę bezlitośnie (s. 25):
„...Ossoliński miał rację, kiedy uparł się przy swoim i nie dopuścił do buławy Wiśniowieckiego. Książę nie należał do tych, którzy potrafią zapanować nad trudnym położeniem i narzucić swoją wole. Był zdolnym dowódcą w małej, partyzanckiej skali, najbardziej się odznaczał pod cudzą komendą... ...W nadsyłanych do senatu ówczesnych listach Jeremiego pełno było patetycznej deklamacji, rozumu brakowało....”

Mit Sienkiewicza wszyscy znają, a profesjonalista Widacki napisał apologię Jaremy. No cóż Widacki - adwokat wybronił wielu ludzi w tym Jana Kulczyka, a nawet gangstera Maliznę. Widacki – pisarz świetnie broni Wiśniowieckiego i to zasługuje na uznanie. A że mnie wydaje się bardziej wiarygodny Norman Davies, choć tak w ogóle go nie lubię, to inne zagadnienie.

Ostatnio bohaterów zrobiono z bandziorów Łupaszki i Ognia, choć nie rozumiem po co. W przypadku bandyty Wiśniowieckiego (jak powyżej twierdzi Davies) cel jest jasny, by obowiązkowe, patriotyczne lektury pana Sienkiewicza, stały się wiarygodne, bo jak mawiał Gombrowicz - Sienkiewicz to "Potężny geniusz! – i nigdy chyba nie było tak pierwszorzędnego pisarza drugorzędnego. To Homer drugiej kategorii.."

Sunday, 12 February 2017

Bolesław Orłowski - "Nie tylko szablą i piórem"

Bolesław ORŁOWSKI - "Nie tylko szablą i piórem"

Orłowski (ur. 1934) znalazł sobie wygodną niszę - historię polskiej techniki

W 1956 r., jako absolwent Politechniki Warszawskiej, został pracownikiem naukowym Instytutu Historii PAN. Po 21 latach uzyskał tytuł doktora, a po 17 następnych, w wieku 60 lat, habilitował się na podstawie rozprawy zatytułowanej "Osiągnięcia inżynierskie Wielkiej Emigracji". Do zeszłego roku zasiadał w Radzie Instytutu Pamięci Narodowej; organ ten został zniesiony szczęśliwie w 2016 roku, czego i całemu IPN życzę.

Na LC ma 20 książek i 3 opinie. Omawianą ja osobiście wprowadziłem po 32 latach od jej publikacji w ilości 20 000 egzemplarzy. Dzięki mnie powiększa się ilość opinii dzieł pana Orłowskiego do sztuk 4.

No cóż, bogatym Państwem jesteśmy, jeśli stać nas na wydawanie takich andronów, dyrdymał i głupot. Ponadto, sens takich publikacji wpisuje się w nasz kompleks niższości wobec Zachodu, ale chęć dorównywania mu nie może polegać na tworzeniu mitów. Polska była cywilizacyjnym zadupiem i dalej nim pozostaje, co wskazuje indeks Hirscha.

Zamiast mitologii, należy udzielać wsparcia polskim wynalazcom i uczonym, a nie wyrzucać pieniędzy na książki podobne do tej. Howgh!!

PS Niespodziewanie ujrzałem swoją recenzję innego dzieła tego autora pt „Odyseja po polsku”. To nie przypadek, że i w tym przypadku dałem PAŁĘ!! Eo ipso mam 2 recenzje tj 50% wszystkich


Maryla RODOWICZ Jarek SZUBRYCHT - "Wariatka tańczy"

Maryla RODOWICZ, Jarek SZUBRYCHT - "Wariatka tańczy"


Zaskakująco niskie zainteresowanie i słaby wynik na LC: 6,17 (99 ocen i 17 opinii). Znajduję tylko jedno wytłumaczenie: c z a s. Maryla (ur. 1945) była idolką mojego pokolenia, a w dodatku jej czerwone Porsche "to było coś" w tamtych czasach. Sam prowadzałem kolegów studentów z Politechniki, by "se to cudo pooglądali". A amanci? Np Krzyśki - Jasiński i Gradowski - obaj moi rówieśnicy (1943) czyli dinozaury, sklerotyczne staruchy. To jak młode pokolenie ma przyswajać barwne opowieści Maryli, skoro ich widzi, a wyobraźnia zawodzi, bo swoich babć i dziadków można posłuchać, ale uwierzyć im trudno. Do tego niewyobrażalna dla młodych umiejętność zabawy, poczucie humoru w PRL, czyli "w najweselszym baraku w obozie socjalistycznym". A właśnie nasze roczniki to akme działalności kabaretów, klubów i zespołów studenckich, to wspaniałe środowisko artystyczne i twórcze tak silne, że nawet rok 1968 nie potrafił go unicestwić.

Bo, proszę Państwa, czy młodym napłyną łzy wzruszenia do oczu po takim fragmencie (s.23 -24):
„....Na początku lat 60. Wtedy pojawiły się w Polskim Radiu pierwsze piosenki Billa Haleya, Neila Sedaki, Pata Boone'a. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie Wanda Jackson.... ..Pojawiły się nowe audycje „30 minut rytmu” Marka Gaszyńskiego i Radiowe Studio „Rytm” Witka Pogranicznego i Andrzeja Korzyńskiego... ..Próbowałam również łapać Radio Luxemburg. Wtykało się w radio spinki do włosów, radio trzeszczało, z trudem łapało się fale. Pożyczałam też od mojej koleżanki magnetofon szpulowy nauczyłam się nagrywać.. ….Urządzaliśmy prywatki.. Jakieś tanie wino, gramofon „Bambino” z zielonym oczkiem, gasło światło i wiesz.. tanga – przytulanga..”
Nie napłyną!! Moje wnuki uprzejmie przeczytały i..... NIC. Gwoli kronikarskiej ścisłości dodam, że Wanda Jackson zaskoczyła nas śpiewając piosenki Brendy Lee lepiej niż ona, podobnie z Helen Shapiro. Audycja „30 minut rytmu” pojawiła się w 1958 roku, była prowadzona przez Gaszyńskiego i Pogranicznego w Rozgłośni Harcerskij, magnetofon szpulowy to „Melodia” (4 800zł - przy zarobkach porównywalnych z obecnymi), na którym nagrywałem co się „złapało”, głównie z Radiostacji Harcerskiej, a identyfikację utworów i wykonawców przeprowadził dla mnie Dariusz Michalski. Prywatki wspomina Wojtek Gąsowski, też rocznik 1943, a „Bambino” (800 zł) niszczyło skutecznie płyty, więc korzystaliśmy głównie z nagrań na plastikowych pocztówkach.
A czy dzisiejszego czytelnika obchodzi nuta wyższości w stwierdzeniu (s. 26):
„...Sagan, Remarque'a, ale też pisarzy amerykańskich, na przykład Hemingwaya, Steinbecka, Salingera. Polska inteligencja wtedy dużo czytała....”
Nie ma co się roztkliwiać, tylko jasno powiedzieć, ze to książka dla leciwych. Niby dla mnie, a ja, mimo najlepszych chęci nie potrafię przekroczyć 7 gwiazdek, bo książka jest chaotyczna, rozmowa puszczona na żywioł i w rezultacie mamy więcej haseł tzn nazwisk, miejsc, tytułów piosenek etc niż treści. Należało zrobić selekcję zdarzeń i osób, bo w jednym wywiadzie nie da się odfajkować siedemdziesięciu lat życia.

Joanna M. Chmielewska - "Karminowy szal"

Joanna M. CHMIELEWSKA - "Karminowy szal"

Moja potworna wpadka. Wrzuciłem w bibliotece do torby Joannę Chmielewską, która teraz, przy stole, okazała się Joanną M. Chmielewską. No to skoro los zrobił takiego figla, to zacząłem czytać. Wydawnictwo "Bajka" podaje na:
https://bajkizbajki.pl/autorzy/Joanna-Maria-Chmielewska
"Joanna Maria Chmielewska (rocznik 1964)
Pedagog, autorka książek dla dzieci (powieści – „Historia srebrnego talizmanu”, „Neska i srebrny talizman”, seria poetycka „Zaczarowane rymowanki”) i dla dorosłych („Poduszka w różowe słonie”, „Sukienka z mgieł”). Za książkę „Neska i srebrny talizman” była nominowana do nagrody literackiej w konkursie Polskiej Sekcji IBBY Książka Roku 2011. „Niebieską niedźwiedzicę” czytelnicy uznali Najlepszą Książką Dziecięcą „Przecinek i kropka” 2012 (główna nagroda w konkursie Empiku). Jej teksty znajdują się w podręcznikach i antologiach. Prowadzi warsztaty twórczego pisania dla dzieci, młodzieży i dorosłych."

W większości recenzji autorek (bo kobiety dominują) czytam o pomyłce z Joanną Chmielewską i że ta książka to dobra literatura kobieca. Szkopuł w tym, ze ja takiego gatunku nie uznaję. Jest literatura dobra i niedobra, a "kobieca" to próba usprawiedliwienia literatury kiepskiej.

Na LC: 6,9 (136 ocen i 44 opinie). Bardzo ciekawy rozkład: 10 gwiazdek – 9; 9 – 10; 8 – 20; 7 – 41; 6 – 41; 5 – 9; 4 - 3; 3 – 2; 2 – 1; 1 – 0. Ani jednej opinii negatywnej. Wszyscy zadowoleni!! No to wybaczcie, Państwo, znam ciekawsze pozycje by walczyć z całym światem np. „Imię Róży”, „Lolita”, „Paragraf 22” czy ogólne twórczość współczesnych pisarzy z obu Ameryk. Ponadto, po bardzo niemiłej scysji z jedną z polskich tzw pisarek obiecałem, że narażać się im nie będę. A, że wypada coś napisać ograniczam się do niewątpliwych faktów:
1. Olbrzymia większość czytelniczek, jak i nielicznych czytelników, sięgnęła po książkę w przekonaniu, ze autorką jest Joanna Chmielewska (Kuhn – umlaut), specjalistka od zwariowanych intelektualnych kryminałów.
2. Zdanie na pierwszej stronie:
„Biurwa – kontaminacja słów „biuro” i „kurwa”....”
- złudnie sugerowało soczysty język i jędrną akcję. Dalej było „grzecznie”.
3. Po raz pierwszy zasnąłem na stronie 48
4. Zakładając, że autor chce coś czytelnikowi przekazać, że nęka go coś, czym chciałby się z innymi podzielić, stwierdzam, że nie odkryłem powodów, dla których ta książka została napisana.
5. Z powyższych powodów i mojej niechęci do dyskutowania o tej książce, stawiam, dla „świętego spokoju” gwiazdek 5.
6. Przy następnych wizytach w bibliotece włożę okulary, by nie przegapić „M”.

Friday, 10 February 2017

David BRET - "Elizabeth Taylor. Dama, kochanka, legenda"

David BRET - "Elizabeth Taylor. Dama, kochanka, legenda"

UWAGA! OCENA DOTYCZY BRETA I JEGO KSIĄŻKI, A NIE ELIZABETH TAYLOR
David Bret (ur. 1954 w Paryżu, adoptowany przez angielską parę), mimo wydania wielu biografii, ma nader skromną stronę w Wikipedii. Natomiast aktorka krótko go scharakteryzowała:
"David Bret may be a shit but he's a loveable shit"

Bret czekał poniekąd na jej śmierć (1932 -2011), bo bał się publikować ten brukowiec za jej życia, gdyż procesy za zniesławienie zrujnowałyby go doszczętnie. W ogóle pisanie biografii osoby, której się nie lubi, jest chore. A, że Bret nie lubi Taylor - wątpliwości nie ma. Z reguły nie odnoszę się do cv autora, lecz tu zastanawiając się nad autora pasją nurzania się w brudach środowiska aktorki, pomyślałem o jego braku naturalnych rodziców. Nikogo nie chciałbym urazić, po prostu szukałem powodu.

Nigdy nie przepadałem i nigdy nie wycinałem jej zdjęć z tygodnika „Film”. Za mojej młodości każdy miał klaser ze znaczkami i zeszyt ze zdjęciami aktorek. O ile pamiętam, to w moich zbiorach były przepiękne polskie znaczki i zdjęcia aktorek francuskich, włoskich i Lucii Bose.

Oczywiście żyliśmy w atmosferze oczekiwania na „Kleopatrę” (1963) Mankiewicza, a potem długie dni o niej rozmawialiśmy, lecz więcej interesowaliśmy się monstrualnymi kosztami produkcji niż samą aktorką. Koszty produkcji „Kleopatry” (31 mln $) dwukrotnie przebiły koszty najdroższego dotychczas filmu jakim był „Ben Hur” Wylera z 1959 (ok. 15 mln $).

Dochodziły plotki o jej bogactwie i ekstrawagancjach, lecz największą sensację wzbudził Zbigniew K. Rogowski (1923 - 2007), który po powrocie z Hollywood, w latach 60,. napisał w „Przekroju”, że Elizabeth Taylor to "nisko skanalizowana Żydówka" i że "na Marszałkowskiej nikt by się za nią nie obejrzał.."

Mimo, że nigdy za nią nie przepadałem, uważam za głęboko naganne wyciąganie brudów z jej życia i publikacji pod nazwa biografii. W szczegółowej recenzji wyręczył mnie na LC „Edik”:

„Skrócę wam książkę, żebyście nie musieli czytać:
1) Matka Liz jest lesbijką, bo ścięła włosy na krótko. Ojciec Liz też jest gejem i cholera jedna wie, skąd ten wniosek.
2) Wszyscy są gejami/lesbijkami.
3) Liz jest egoistyczną materialistką.
4) Liz miała setki kochanków - nawet jeśli byli oni gejami. Wtedy w szczególności.
5) Liz nie miała za grosz talentu.
6) Wszyscy byli gejami/lesbijkami.
7) 3/4 świata nienawidziło Liz. Reszta ją kochała, bo to geje.

I tak dalej w ten deseń. Poza tym błędy faktograficzne waliły po oczach i przez cały czas miałam wrażenie, że czytam jakiś szmatławiec. Byle sensacyjnie, byle zszokować. Szkoda czasu na ten śmieć. Lepiej sięgnąć po rzetelną biografię."
Oczywiście, przyłączam się do powyższego głosu

Thursday, 9 February 2017

Krystyna JANDA - "Różowe tabletki na uspokojenie"

Krystyna JANDA - "Różowe tabletki na uspokojenie"


Lubie Jandę od 1976 r., bo „Człowiek z marmuru”, bo Teatr Ateneum, bo „Guma do żucia”. A teraz zbiór felietonów Jandy z 1997 - 2002, publikowanych wcześniej w prasie kobiecej. Krystyna Janda (ur. 1952) jest uzdolniona wszechstronnie, lecz po raz pierwszy przyszło mnie oceniać jej twory literackie. No i zgodnie z przewidywaniami, i tu najbardziej rzuca się w oczy jej niespożyta energia. Pisząc do „Urody” czy „Pani” nie zamierzała wspinać się na jakieś wyżyny intelektualne czy też silić się na wyszukany język. I odniosła w obu przypadkach sukces. Felietony tchną życiem, czyta się je znakomicie, a że jest to typowa lektura relaksowa, to i dobrze, bo czasem przy książce potrzebne jest wytchnienie i dobra zabawa. Janda dobrze się czuje w formie dialogu (przecież aktorka!!), jest inteligentna, ironiczna i nie boi się narażania się na krytykę i śmieszność. Mnie podbiła już na stronie 10:
„...Czy wy też czujecie ulgę, kiedy zapakujecie bagaże i już od tego momentu macie tylko to, co zapakowaliście? Jak to upraszcza i porządkuje życie! Przy czym moje bagaże, z upływem lat, są coraz mniejsze. Mam nadzieje, że niedługo nic mi nie będzie potrzebne do szczęścia, w każdym razie nic materialnego...”
Podzielam to trafne spostrzeżenie, tym bardziej, że mnie upłynęło o dziewięć lat więcej.

Wspominając Kieślowskiego słusznie pisze (s. 33):
„..Mówiło się o Nim, że szuka metafizyki, że Jego kompleksem jest realizm, pragmatyzm w życiu i sztuce. Dlatego też wciąż szuka metafizyki, CZEGOŚ WIĘCEJ. To COŚ WIĘCEJ było w Nim, w Jego twórczości...”

Z kolei w felietonie poświęconym Wajdzie czytam o przymiocie starości, dotkliwie i przeze mnie odczuwanym (s. 81):
„....zapytałam Go, czy się nie nudzi, spojrzał na mnie z zainteresowaniem i odpowiedział: 'ja już niestety nie nudzę się nigdy'. Dziś po dwudziestu latach ja już też, niestety, nie nudzę się nigdy..”

Serwuje też żart, nota bene nieprawdziwy, bo żaden „pan” do swojej niemocy się nie przyzna (s. 143):
„..Siedzi dwóch starszych panów na ławce w parku. Przechodzi śliczna młoda dziewczyna. Jeden mówi do drugiego: - Wiesz, mnie to właściwie od dziesięciu lat już nie dotyczy. - Drugi mu odpowiada: - Odpukać, mnie dopiero od czterech”.

I jeszcze monolog Jandy o obłudzie wigilijnego talerza (s. 242):
„Ten dodatkowy talerz to taki symbol, taki znak przypominający nam, jacy powinniśmy być, jaki powinien być człowiek, ale dziś, niestety, nie możemy sobie na to pozwolić. Powinniśmy być ostrożni i nie wpuszczać do naszych domów nieznajomych. Musimy czuwać nad bezpieczeństwem bliskich i swoim. Nie wolno w związku z tym rozmawiać z obcymi, przyjmować prezentów, cukierków, po zmroku wychodzić z domu, wyjeżdżać na rowerze itd., itd. Gdyby nas ktoś zaczepił - trzeba uciekać. A dodatkowy talerz na wigilijnym stole jest tylko przypomnieniem, jaki powinien być świat i ludzie. Ale to są marzenia”

Polecam, fajne!!

Wednesday, 8 February 2017

Władysław GEISLER - "Ary Szternfeld - pionier kosmonautyki"

Władysław GEISLER - "ARY SZTERNFELD - Pionier kosmonautyki"

Świetna biografia genialnego "chłopaka" z Sieradza, wydana w 1981 r., a na LC ja muszę wprowadzać i szukać bezskutecznie jakiejkolwiek recenzji, mimo drugiego wydania po 35 latach. Nie rozumiem, bo w dobie zainteresowania kosmonautyką, skoro fenomenalny Szternfeld jest tak ostentacyjnie olewany, to musi być efektem zsumowanego antysemityzmu i wynikającej z rusofobii kompleksu wyższości wobec wszystkiego co rosyjskie. Co mnie pozostaje, tylko gorąco namawiać do przeczytania tej rewelacyjnie ciekawej książki. Zacznijmy od autora:
Władysław Geisler (1910 – daty śmierci nie udało mnie się ustalić) - inżynier po PW, jeden z założycieli Polskiego Towarzystwa Astronautycznego, w 1958 był inicjatorem, założycielem i pierwszym redaktorem czasopisma "Astronautyka". Zbierając materiały do książki goszczony był, w domu państwa Szernfeldów. Niestety Ary Szternfeld (1905 – 1980) premiery książki nie doczekał.

Najpierw cytat z przedmowy prof. dr hab. Mieczysława Subotowicza (1924 – 2001):
„...Ary Szernfeld swym pochodzeniem, życiem i swą działalnością związany był z czterema narodami: żydowskim, polskim, francuskim i radzieckim (rosyjskim). Przyswoił sobie kulturę tych czterech wielkich narodów Europy.... ...Dlatego też kilka narodów i krajów ma prawo uważać ten dorobek za własny.. ...Należal do drugiego pokolenia naukowych pionierów astronautyki. Przed nim byli: Konstanty Ciołkowski, Hermann Oberth i Robert Goddard..”

Z kolei Geisler we wstępie pisze:
„....Andrzej Trepka w pracy o Ciołkowskim pisze, że dziś na świecie uważa się Roberta Esnault – Pelterie, Goddarda, Obertha i Szternfelda za 'wielką czwórkę uczonych, których prace przygotowały ekspansję ludzi we wszechświat […] Bogaty dorobek naukowy Arego Szternfelda spina klamrą dwie epoki technologii: tę, która przygotowała astronautykę, oraz tę, która astronautykę zrodziła'...”

Nim przejdę do biografii dzielę się ciekawostką, że Szernfeld był szwagrem "one of the most distinguished economists of the 20th century.", nominowanego do Nobla (w otrzymaniu przeszkodziła śmierć) Michała Kaleckiego (1899 - 1970). Kto nie zna, warto zajrzeć do Wikipedii.

Szernfeld urodził się 14 maja 1905 roku w Sieradzu, w 1915 przeprowadzka do Łodzi, od 1923 - Uniwersytet Jagielloński, w 1924 - Francja, studia w Nancy, gdzie w 1927 dyplom inżyniera mechanika.... ale dalszy ciąg wyczytacie, Państwo, sami, bo mnie chodzi o związek z Polską, a ten związek na stałe umacnia, nie dzieciństwo i figle młodości, a śmierć bliskich. W momencie wybuchu wojny Szternfeld jest w ZSRR (od 1935), gdzie przyjął rosyjskie obywatelstwo w 1936, szwagier prof. Kalecki z żoną w Ameryce (powrócą w 1955), a reszta rodziny...(s. 37)
"....Losy rodziny Arego Szternfelda zakończyły się w czasie wojny tragicznie. Po zajęciu Łodzi przez hitlerowców zapędzono ich do getta, dokąd Ary, przebywający wtedy w Moskwie, przysyłał często paczki żywnościowe, pomagając w ten sposób wszystkim utrzymać się przy życiu.. ..Ojciec Arego uciekł z getta, ale Niemcy go odnaleźli i zastrzelili. Mąż Franki, Jakub Ostern, uciekł do lasu, ale został schwytany i zamordowany. Zginęła Franka, matka i wszyscy krewni, z wyjątkiem jednego wuja i siostrzenicy...”

Pasjonującą biografię kończy 8. stronicowe „Zamiast posłowia”, w którym sam Ary Szternfeld zwraca się do polskiego czytelnika. Dalej- kalendarium, nad którym wpadam w zadumę zauważając liczne doktoraty honoris causa, ale nie w Polsce.. W Polsce jeno się doczekał honorowego obywatela Sieradza. Jeszcze 80 zdjęć i pożegnanie, w którym ponownie Państwa zapraszam do lektury, gwarantując z niej zadowolenie.

I jeszcze fragment rozmowy Szternfelda z Andrzejem Trepką w roku 1976:
„......jest jakaś przemożna siła, która pcha mnie do Polski: 'I ptak tam ciągnie, gdzie się ulęgnie' - mówi nasze przysłowie”.

Charles Van Doren - "Historia wiedzy od zarania dziejów do dziś"

Charles Van Doren - "Historia wiedzy od zarania dziejów do dziś"

Charles Van Doren (ur. 1926), niby z porządnej, bogatej amerykańskiej rodziny pisarzy, w której ojciec dostał nawet Pulitzera, a syn - hochsztapler i choć wykształcony, to nygus. Ciekawe, nie? No, to dla Państwa na podstawie Wikipedii:
Mimo wszechstronnego wykształcenia - licencjat z dziedziny sztuki, magisterium z astrofizyki, doktorat z anglistyki (dla mnie już te zmiany kierunków bardzo podejrzane, bo znam z autopsji, że aby robić "mastera", trzeba mieć "bachelora" z danego kierunku) i bogatych rodziców, już w latach 50. wybrał drogę przestępczą.
"...'Bohater' słynnego światowego skandalu, związanego z 'ustawianymi' przez producentów zwycięstwami w teleturniejach.. ..zdobył ogromne pieniądze wygrywając teleturnieje do których znał z góry odpowiedzi. Skandal ten stał się tematem głośnego filmu Roberta Redforda „Quiz Show” (1994) i spowodował upadek Van Dorena,,,”

W Ameryce mamona jest bogiem, więc szybko się podniósł, dla gawiedzi publikował pod pseudonimem, powrócił do swojego nazwiska i jest szanowanym profesorem anglistyki na Uniwersytecie Connecticut. Jak podaje Wikipedia jego najlepszą książką jest omawiana. Może.., bo nie słyszałem o innych.

Na LC istnieje: opinii 0, ocena 6,08. Nie będę Państwa długo męczył: nie bierzcie do ręki tego g n i o t a, który jest mieszanką haseł przepisanych z Encyklopedia Britannica, gdzie ten facet pracował oraz głupot i dyrdymał wziętych z sufitu. Jednym fragmentem Państwa przekonam, a to na temat upadku komunizmu. Po śmierci Stalina nic się nie dzieje, nie ma 1956, 1968, 1970, 1976, 1980, ani stanu wojennego... (nie ma również Gorbaczowa ani jego pieriestrojki) s. 382 -383:
„......Dopiero w schyłkowym okresie komunizmu, jak np. w Czechosłowacji w grudniu 1989 roku, kiedy nastąpił tam gwałtowny rozpad dotychczasowych struktur władzy, komuniści na całym świecie musieli uznać swoją dyktaturę za czasową, zgodnie z nieubłaganą przepowiednią Marksa i Lenina. Albowiem do tego momentu w żadnym państwie komunistycznym nie zaczął rządzić naród... ...Jak w takich warunkach narody mogły się w sposób skuteczny zbuntować i sięgnąć po władzę? A jednak dokonały tego we wschodnich Niemczech, na Węgrzech, w Czechosłowacji, Jugosławii, Rumunii.* Próbę buntu podjął także naród chiński...”

Ta * to reakcja zdołowanego tłumacza, który próbuje wyjść z matni żenującym oświadczeniem w formie przypisu na dole strony:
„Gwoli ścisłości historycznej należy dodać, że Polska, dzięki walce podziemnej Solidarności z komunizmem w latach osiemdziesiątych, bardzo przyczyniła się do upadku komunizmu w innych krajach - przyp. tłum.”

Panie Tłumaczu! Należało kategorycznie wymusić na Wydawnictwie - „Notkę od tłumacza”, w której zostałyby umieszczone zastrzeżenia co do publikowanych treści. A Van Doren ma się dobrze i pociesza nas wizją (s. 383):
„.....I komunizm jako forma rządów zaniknie, prawdopodobnie do końca tego wieku, a jeśli nie do końca tego, to na początku przyszłego..”

Dzięki, Mr. Van Doren za dobre słowo! Amen
Pozycja bezwartościowa, bo k a ż d e hasło, i to lepiej opracowane, można znaleźć w Wikipedii, nie mówiąc o poważnych encyklopediach.

Tuesday, 7 February 2017

Stanisław ZIELIŃSKI - "W stronę Pysznej"

Stanisław ZIELIŃSKI - "W stronę Pysznej"


UWAGA: 8 GWIAZDEK DLA KSIĄŻKI, A NIE DLA AUTORA
Książka poświęcona Józefowi Oppenheimowi (1887 – 1946) - polskiemu narciarzowi żydowskiego pochodzenia, taternikowi, ratownikowi górskiemu, wieloletniemu naczelnikowi TOPR. Ale zacząć muszę od smrodku jaki poczułem, czytając recenzje na LC. A dotyczy autorstwa książki. Informacje znajduję w Wikipedii - hasło "Józef Oppenheim". Na temat wspomnień Oppenheima czytam:
„...Pozostały w rękopisie jego wspomnienia narciarskie wykorzystane w książce Wandy Gentil – Tippenhauer i Stanisława Zielińskiego 'W stronę Pysznej' (Warszawa 1961 i dalsze wydania pod nazwiskiem samego Zielińskiego)..."
Czytam wydanie MAW z 1987 roku i nie znajduję słowa wytłumaczenia. Nieładnie!!! Smród tym większy, gdy z Wikipedii - (jej strona) dowiaduję się, że była towarzyszką życia Oppenheima i że została postrzelona przy jego śmierci:
„Wanda Gentil – Tippenhauer (1899 – 1965) - polska malarka, miłośniczka Tatr i narciarstwa.. ..Gentil-Tippenhauer jest również autorką schematów 11 dróg narciarskich w Tatrach opisanych przez Józefa Oppenheima w książce 'Szlaki narciarskie Tatr Polskich i główne przejścia na południową stronę', wydanej przez Polski Związek Narciarski w Krakowie (1948) ... ..Wanda Gentil-Tippenhauer zauroczyła się Tatrami i narciarstwem w 1925 roku. Mieszkała w latach międzywojennych w Warszawie, po 1945 roku mieszkała w Zakopanem, wyłączając lata 1946–1947, kiedy to przebywała w Warszawie.
Była towarzyszką życia Oppenheima, jednak wyszła za mąż za Ludwika Widigiera, kolekcjonera dzieł sztuki. W 1945 r. zamieszkała z Oppenheimem na Krzeptówkach i 28 stycznia 1946 r. była u boku swego przyjaciela, gdy został zastrzelony. Została wtedy również postrzelona w głowę...."
Gorzej wychodzi mnie notka na temat Zielińskiego (1917 – 1995), pisarza, którego najpopularniejszą pozycją jest omawiana książka. Wikipedia:
"...W 1969 roku, jako redaktor warszawskiej Kultury wziął udział w medialnej nagonce na przebywającego wówczas w Berlinie Gombrowicza, pisząc paszkwilanckie w swej wymowie artykuły... .. Zapoczątkowały akcje służb reżimu PRL zniesławiającą pisarza. Według archiwów IPN od września 1969 roku (a wcześniej nieformalnie) zarejestrowany jako TW Stanisław. Pozostała bogata dokumentacja wskazuje na wysoką szkodliwość TW, inwigilację m. in. środowiska ZLP, redakcji warszawskiej Kultury....."
Musiałem o tym napisać, bo wystawiając wysoką ocenę, doceniam książkę i jej bohaterów, a nie autora. Sprawdziłem go na LC - 30 pozycji, a jedyna czytana i dobrze oceniana to omawiana, w tworzeniu której wykorzystał niecnie i Oppenheima, i jego kochankę.
A książka jest przepiękna dla wszystkich, którzy Tatry kochają i wielokrotnie je przemierzyli. Dla mnie cudowne wspomnienia przełomu lat 50. i 60., kiedy to turyści na wysokogórskich szlakach pozdrawiali się i grzecznościowo zamieniali parę słów.
Ponadto, to historia taternictwa i ratownictwa tatrzańskiego, pionierskich tras i wyryp oraz niezliczonej ilości wypraw, jak i ofiar z nimi związanych, a wszystko okraszone licznymi anegdotami. Do tego archiwalne zdjęcia. Bez względu na stopień znajomości Tatr - pasjonująca lektura, porównywalna z „Tragediami tatrzańskimi” Wawrzyńca Żuławskiego.

Monday, 6 February 2017

Wojciech GÓRECKI - "Toast za przodków"

Wojciech GÓRECKI - "Toast za przodków"

Wojciech Górecki (ur. 1970) – historyk, dziennikarz, reporter, analityk, specjalizujący się w tematyce Kaukazu, a ponadto, wedle okładki. "..w latach 2002 – 2007 pierwszy sekretarz, a następnie radca w Ambasadzie RP w Baku..". No to nie dziwota, że dominuje Azerbejdżan.
Proszę Państwa! Przy olbrzymim zainteresowaniu i licznych recenzjach, co widać na LC: 7,43 (364 ocen i 40 opinii), nie napiszę recenzji, bo nic ciekawego nie mam do dodania. Po prostu świetny reportaż inteligentnego człowieka. Dla mnie bomba i 10 gwiazdek! Chciałem natomiast zaproponować porównanie KETMANA - u Miłosza, i u Góreckiego. W "Zniewolonym umyśle" Miłosza wg Wikipedii:

"....Ketman, czyli technika kamuflażu.
Miłosz pojmował Ketmana jako formę obrony przed całkowitym wewnętrznym zniewoleniem, czyli połknięciem pigułki Murti-Binga. Autor wylicza następujące rodzaje Ketmanów:
Ketman narodowy – głośne manifestowanie swego podziwu dla osiągnięć Rosji w różnych dziedzinach, sekretna lojalność wobec interesów narodowych własnego kraju
Ketman czystości rewolucyjnej – wiara w "święty ogień" rewolucyjny epoki Lenina połączona z nienawiścią do Wielkiego Wodza, jako rzeźnika narodów
Ketman sceptyczny – zewnętrzny konformizm połączony z całkowitym cynizmem wobec Nowej Wiary (bezsensowność oporu)
Ketman metafizyczny – zawieszenie przekonania o metafizycznej zasadzie świata, próba przeniknięcia Nowej Wiary od wewnątrz i wywarcia wpływu na jej ewolucję
Ketman etyczny – kompensowanie niemoralnych metod sprawowania władzy poprzez skrupulatne przestrzeganie tradycyjnych norm etycznych w życiu osobistym..."

Porównajmy z opisem Góreckiego (s. 183):
".....Kiedy ktoś myśli jedno, a mówi i robi drugie - to może to być zwykłe oszustwo, ale czasem mamy do czynienia z ketmanem. Ketman wymyślili szyici Ponieważ przez całe wieki byli w islamie prześladowaną mniejszością i istniała groźba, że ich wszystkich wybiją - przyznali sobie prawo do maskowania się, kamuflażu. Mogli ukrywać, że są szyitami, a nawet wyrzec się - na niby - islamu. Jeżeli ich życie było zagrożone, jeśli ulegli przemocy, ale zachowali wiarę w swoim sercu - zdrada nie liczyła się. Ta praktyka została nazwana takiją, a sam ketman - to zwolnienie z obowiązku demonstrowania swojej wiary na zewnątrz....
Szyita zrozumie Piotra, który tamtej nocy po trzykroć zaparł się Pana.. ...Z kolei dla sunnity ketman to godne ubolewania tchórzostwo....
..Joseph Arthur de Gobineau, dziewiętnastowieczny obserwator Persji, zauważył, że jest kilka stopni ketmanu, zależnych od rodzaju zagrożenia: milczenie, zaparcie się własnych poglądów, wreszcie na koniec: wyznanie obcej wiary. W wykonaniu najlepszych ketman staje się sztuką, wirtuozerską grą ze światem.
Czesław Miłosz powołał się na Gobineau w 'Zniewolonym umyśle'. Pojęcie ketmanu przydało mu się do analizy postaw intelektualistów, którzy na rózne sposoby przystosowywali się do życia w stalinowskiej Polsce...”.

Ciekawe, nie?

Jurij ANDRUCHOWYCZ - "Zwrotnik Ukraina"

Jurij ANDRUCHOWYCZ - "Zwrotnik Ukraina"


Znajomość z pisarstwem Jurija Andruchowycza zawdzięczam Stasiukowi, bo razem napisali rewelacyjną "Moją Europę. Dwa eseje o Europie zwanej środkową". Niestety, wtedy w recenzje się nie bawiłem, a dzisiaj czasu brak. A potem genialna "Moscowiada. Powieść grozy" (10 gwiazdek ode mnie). Teraz (2014) zredagował ten zbiór 15 esejów o Majdanie i zjawiskach towarzyszących, umieszczając swój esej na pierwszym miejscu, a Stasiuka na czternastym. O! Jeszcze na ósmej pozycji jest lubiany w Polsce – Timothy Snyder ("Skrwawione ziemie").

W trakcie „Majdanu” Andruchowycz (ur. 1960), jeździ z trupą po Ukrainie, wystawiając sztukę o gościu, który podpisał cyrograf z diabłem. Esej jest barwnym reportażem profesjonalisty mocno zaangażowanego w opozycji przeciw Janukowiczowi. Fajnie napisane, ale emocje chyba go poniosły, gdy pisze o wynagrodzeniu prorządowych snajperów (s. 14):
„Za dzień takiej pracy do czterdzieści tysięcy dolarów...”

Drugi esej, Kateryny Miszczenko, rocznik 1984, przed Majdanem - wydawczyni magazynu literackiego, mnie przeraził, bo przedstawicielce inteligencji nic się nie podoba i sprawia wrażenie, jakby chciała nadrobić dotychczasową swoją bierność. Mówi (s. 24):
„..Gdy przebywałam na głównym placu w pierwszych dniach demonstracji, ubodła mnie skala mojego oderwania od społecznego życia Ukrainy... ..Odkrycie to znamionowało powrót z emigracji wewnętrznej i stało się bodźcem....”
Może krzywdzę autorkę, lecz to dla mnie frazesy „nawróconej”, która odkryła swoją alienację, a teraz będzie walczyć dla ludu z reżimem. Stary jestem i doskonale pamiętam wyścig całej rzeszy „nawróconych” spośród 3 mln członków PZPR w Polsce, którzy w ślad za uczniem Schaffa - Kołakowskim wyrzucali legitymacje partyjne, by teraz snuć kłamliwe mity o swojej walce z „komuną”. Trzydzieści milionów walczyło z garstką kolaborantów??? Tak więc, rozumiecie Państwo, że to „ubodło” i „powrót z emigracji wewnętrznej” podważa moje zaufanie co do prawdomówności autorki.
W następnym głos zabiera następna przedstawicielka „przedmajdanowej” elity literackiej - Katia Pietrowska, rocznik 1970. Przyjeżdża z Berlina, idzie na Majdan i.... (s. 47):
„...Poczułam, że jestem beznadziejnie zapóźniona ze swoim zdumieniem, ze swoim staroświeckim pokojowym słownictwem...”
I znowu muszę z góry przepraszać, bo może jestem w błędzie, ale mnie wychodzi, że znowu mamy przejaw prawa mimikry - szybkiego przystosowania do rewolucyjnej rzeczywistości. Z treści wynika, że autorka jest Rosjanką, stałą felietonistką „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung”, a poza truizmami w felietonie pisanymi w języku niemieckim, dla n i e m i e c k i e j gazety pada stwierdzenie (s. 50):
„...A teraz patrzymy na narodziny faszyzmu w Rosji, proces, który zupełnie przegapiliśmy, zaślepieni wiarą w dobro..”
Pomijam ten faszyzm, ale kto był „zaślepiony wiarą w dobro??”. Dla mnie - bełkot.
Nie ma co ustosunkowywać do poszczególnych esejów, poza Snyderem i Stasiukiem, bo wszystko na jedno kopyto i w efekcie wyszła z tego tania publicystyka propagandowa, co świetnie zauważył „wabag” na LC:
„....To czego mi brakowało w książce to choć jednego artykułu przedstawiającego rosyjski punkt widzenia. Ja rozumiem, że mogłoby to zachwiać spójnością książki, jednakże ciągłe przyrównywanie Putina do faszystów, Ławrowa do Goebbelsa w pewnym momencie zaczęło rodzić pytanie, czy aby jednak jedna racja nie jest nazbyt narzucana względem drugiej. Wszakże wystarczy włączyć Russia Today lub inne rosyjskie telewizje, aby okazało się, że to wszystko o czym pisze się w "Zwrotniku Ukraina" było kompletną bzdurą i prawda wygląda zupełnie inaczej....”
Wymienioną przez „wabag” „jedną rację” ilustruje fragment felietonu Jurko Prohaśko (s. 132):
„...Nie waham się, żeby zakwalifikować reżim Putina nawet nie jako faszystoidalny – taki jest już od dawna – ale jednoznacznie faszystowski.. ..Szowinizm, rewanżyzm, mesjanizm, zglajchszaltowanie, rzeczywisty system jednopartyjny, zastraszanie i kompromitowanie inaczej myślących oraz mniejszości, postrzeganie „innego” jako wroga, państwowa propaganda syndromu oblężonej twierdzy, produkowanie przez państwo bezprzykładnych kłamstw, kolektywny zachwyt... ....Putin i jego propaganda za pomocą etykietki „faszyzm” odwracają role ofiar i sprawców....”
Wyjątkowo nudna i nieudaczna retoryka. Ciekawy byłem co ma do powiedzenia Timothy Snyder. Przypomnę, że mimo uznania „Bloodlands” („Skwawione ziemie”) za bardzo wartościową książkę, co wyraziłem 10 gwiazdkami, w recenzji pisałem:
„....SNYDER, mimo swoich licznych pobytów m.in. w Polsce, absolutnie nie wyczuwa traumy narodów pozostających w sferze wpływów sowieckich....."
I tutaj to się potwierdza, a jego uproszczone sądy są żenujące, bo tu nie Hameryka i nie przeszkadza nam bandycki napad na pociąg Piłsudskiego czy (porównanie poniekąd dla śmiechu) przeszłość posłów Brudzińskiego czy Terleckiego. A Snowden o Janukowiczu pisze (s. 154):
„...Sam był pospolitym przestępcą - gwałcicielem i złodziejem.... ...Jako urzędujący prezydent pozostał złodziejem... ...Janukowycz zbudował sobie kilka ekstrawaganckich rezydencji, najbrzydszych chyba w dziejach architektury..”
I te „najbrzydsze” kompromitują Snydera, bo jeżeli już, to mówmy o ukradzionych milionach, a nie o subiektywnej ocenie estetyki.
Szczęśliwie humor ratuje perełka czyli Stasiuk, prezentując klasę nieporównywalną z pozostałymi. Jego tekst zatytułowany „Ukraina, Rosja” trzeba samemu przeczytać, ja jednak nie mogę powstrzymać się od dwóch cytatów. Pisząc o bezmiernej rosyjskiej przestrzeni zauważa wyjście poza nią (s. 240):
„...Gagarin nadał aneksji terytorialnej sankcję niejako metafizyczną. Rosja rzeczywiście wkroczyła w dziedzinę nieskończoności. Wobec tego osiągnięcia bladło wszystko: zapóźnienie cywilizacyjne, bieda, brak wolności, izolacja - to wszystko zostawało tu , na Ziemi. Tak jak kiedyś azjatycka przestrzeń budziła nadzieje i pozwalała snuć tęsknoty...”
I morał podobny do głoszonego przez Kisiela (s. 241):
„...Europa nie będzie miała innego sąsiada.. ..Europa będzie się musiała nauczyć żyć w rosyjskim cieniu.. ..Oczywiście, możemy tego nie dostrzegać i wmawiać sobie, ze to Rosja jest niedoskonałym i zapóźnionym dodatkiem do Europy.. ..Lecz wtedy szybko poczujemy rozczarowanie..:”
Niejasna sytuacja na Ukrainie sprzyja zainteresowaniu tą tematyką, więc mimo zawodu, daję gwiazdek 6.


Sunday, 5 February 2017

Matthias NAWRAT - "Wszystkie śmierci dziadka Jurka"

Matthias NAWRAT - "Wszystkie śmierci dziadka Jurka"

Matthias Nawrat wyjechał z Polski w 1989 roku w wieku 10 lat i pisze w języku niemieckim. Dlatego też należy podkreślić udział w sukcesie tłumaczki Anny Wziątek.
Przeczytałem co nieco o książce i jej autorze, pełen więc entuzjazmu zasiadłem do lektury tym bardziej, że tematyka polska u autora, który opuścił ojczyznę w wieku dziecięcym wzbudza uznanie. Rozumiem też formę groteski, a nawet pochwalam, bo to chyba najtrafniejsza forma dla opisu polskiej niedawnej przeszłości, która była tragifarsą. Uważam jednak, że szczególnie taka forma wymaga rzetelności opisu faktów.
Niestety, już w pierwszym rozdziale zaskoczyły mnie trzy stwierdzenia : pierwsze – (s. 19) o Grunwaldzie...; drugie - (s. 22) o Litwie...; trzecie - (s. 23) o okupacyjnym zakazie chodzenia do kina...

Jak Państwo widzicie szczegóły wykropkowałem, bo dalsza lektura przynosi głupoty lub półprawdy na każdej stronie. Dziesięcioletni dzieciak snuje androny zapamiętane z opowieści dziadka, który od początku tj 1945 roku, wyposażony w służbowy!!! (w innym przypadku szybko by zlikwidowano) nagan, zaprowadza „władzę ludową” (czyli bolszewicki reżim) w Opolu i zakłada m.in. PSS (Powszechna Spółdzielnię Spożywców), której zostaje wieloletnim dyrektorem. Oczywiście, jako reżimowy dygnitarz widzi rzeczywistość w sposób zdeformowany i taki obraz przekazuje wnukowi. Wnuk stara się napisać książkę śmieszną, jednak może ona bawić tylko ludzi kompletnie nie mających wiedzy na temat życia w PRL. Dlatego też sądzę, że Nawrat pisał (a pisze po niemiecku) dla odbiorcy niepolskiego.

Brak wyczucia polskiej rzeczywistości prowadzi do niespotykanych nazw, jak np (s. 63) o PZPR - Wielka Wspólna Partia. Skoro autor urodził się w 1979 r., to mam prawo wnioskować że jego ojciec był harcerzem za Gomułki bądź Gierka; jak więc (s. 66) odczytać, że podczas apelu:
„...śpiewano pieśni partyzanckie, składano hołd pamięci Armii Krajowej i Rządowi RP na uchodźstwie w Wielkiej Brytanii pod przewodnictwem Stanisława Mikołajczyka w czasie II wojny światowej..”
Dla mnie jest to oderwany od rzeczywistości bełkot autora, który nawet czasami pobudza do śmiechu, lecz sam już pomysł ukazania Polski oczami dziadka, który wprawdzie ze spluwą chodził i tworzył „nową” władzę w Polsce, ale przecież to NASZ dziadek, przeto porządny człowiek niczym prokurator Piotrowicz.
No i obowiązkowa prymitywna rusofobia np:
s. 87 „Rosjanie... ..jako potomkowie chłopów..”
Tak pogardza nimi autor - wnuk pomocnika stolarskiego
s. 88 „...Polska, zanim nie została podzielona między Niemcy, Austrię i znaną z takich spraw Rosję..”
Zapewne w przeciwieństwie do Niemiec, o których autor nie wspomni, bo to jego ojczyzna.
I właśnie, jako obywatel Niemiec autor bardzo infantylnie opisał okupację i Oświęcim.
Reasumując:
- groteska, śmieszna, łatwa w czytaniu, jednakże kłamliwa, nierzetelna i szkodliwa dla młodych i dlatego PAŁA!!



Friday, 3 February 2017

Inga IWASIÓW - "Umarł mi. Notatnik żałoby

Inga IWASIÓW - "Umarł mi. Notatnik żałoby"

Inga Iwasiów (ur. 1963) - krytyk literacki, poetka i prozaiczka. W tej kolejności, bo jako krytyka najbardziej ją cenię. Wikipedia:
"....Studiowała polonistykę na Uniwersytecie Szczecińskim, tam się doktoryzowała. Habilitowała sie na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. W 2007 uzyskała tytuł profesora. Jest autorka opowiadań, tomików poetyckich, a przede wszystkim rozlicznych rozpraw i esejów, w których zajmuje się literaturą polską XX i XXI wieku ze stanowiska krytyki feministycznej....".

Ceniłem jej recenzje zamieszczane w „Tygodniku Powszechnym”, w których była krytykiem trafnym, acz bardzo surowym i w entuzjastycznym nastawieniu sięgnąłem po jej dwie książki „Bambino” (2008) czytelników: 437 | opinie: 22 | ocena: 6,34 (158 głosów) i „Ku słońcu” (2010) czytelników: 246 | opinie: 11 | ocena: 5,72 (71 głosów). Niestety spotkało mnie rozczarowanie wyrażone oceną - dwa razy po 3 gwiazdki oraz zdziwienie, że autorka nie zachowuje ostrych kryteriów wobec własnej twórczości. W dodatku przeczytałem opinię profesjonalisty, która zripostowałem w recenzji „Ku słońcu”:
„....Co gorsza podpadł mnie przez nią, mój ulubiony profesjonalista Michał Paweł MARKOWSKI, pisząc o jednej z jej książek następująco:
„ ‘Ku słońcu’ to książka, która swą mądrą skromnością dystansuje wiele fałszywych fajerwerków w polskiej literaturze”.
Co to znaczy? Odczytuję to jako pochlebstwo, by nie użyć brzydkiego określenia „kolesiostwo”. Szczęśliwie, po namyśle, widzę to jako nic nie mówiący, gest dżentelmena wobec „koleżanki” z branży....”

Czas robi swoje, słowa drukowanego przybywa i przypadkiem wziąłem do ręki ten notatnik żałoby.
Nie naruszając swojego postanowienia, że z beletrystyką Iwasiów dam sobie spokój, zacząłem czytać refleksje autorki po śmierci ojca. Aby skleroza nie zatriumfowała podaję szybko namiar na ciekawy wywiad w piśmie „Wysokie Obcasy”: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokieobcasy/1,53662,15087214,Inga_Iwasiow__Ojciec_by_mnie_pochwalil.html?disableRedirects=true

No to już mogę powiedzieć: 120 stron refleksji wywołanych śmiercią ojca, refleksji ciekawych, mądrych przetykanych faktami z całego życia, a szczególnie okolicznościami odejścia innych bliskich, refleksji przeczytanych przeze mnie jednym tchem, z głębokim wzruszeniem, bo Iwasiów wykazała się niebywałym talentem przerzucając swoją traumę na czytelnika, wedle słów Andrzeja Franaszka o książce umieszczonych na okładce:
„....Najbardziej osobista, a zarazem najbardziej uniwersalna. Bo przecież Inga Iwasiów mówi także w imieniu nas wszystkich. Którzy doznaliśmy osierocenia i nie wiedzieliśmy, jak wykrzyczeć naszą żałobę...”

To najwyższa półka, jakże rożna od wspomniane wyżej beletrystyki, i dlatego nie waham się dać 8 gwiazdek a na koniec podać zdanie, które mnie wzruszyło (s.17):
„Nie mam już ani babci, ani ojca. Zasoby dobroci, po które mogłabym sięgać, uległy uszczupleniu..”

Adam SIKORA - "Spotkanie z filozofią"

Adam SIKORA - "Spotkania z filozofią"

W Wikipedii nader skromna wzmianka:
"Adam Sikora (ur. 6 lutego 1927 w Lublinie, zm. 3 stycznia 2011( - polski filozof. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, do przejścia na emeryturę zatrudniony w Instytucie Filozofii. Historyk filozofii i myśli społecznej, zajmujący się głównie problematyką XIX wieku...."
Do tego wykaz 13 prac, wśród których omawiana na piątym miejscu, wydana po raz pierwszy w 1970 r. , po raz szósty - w 1983 ("moje" wydanie), aż po rok 2000 i wydanie dziewiętnaste.
No cóż, jak na profesora, doktora habilitowanego - niewiele.
Ale znalazłem coś niezwykle cennego, dobrze świadczącego o autorze - jego nekrolog napisany przez prof. Jerzego Szackiego; dostępny na: http://wyborcza.pl/1,76842,8908867,Adam_Sikora__1928_2011_.html

„Przyjaciele dobrze wiedzieli od pewnego czasu, że ta bolesna wiadomość może nadejść każdego dnia, ale wciąż mieli nadzieję, że to, co nieuchronne, stanie się choć trochę później. Niestety, stało się to już teraz i w miejsce wspaniałego i przeuroczego Adama mamy tylko dobrą pamięć o Nim i Jego książki.
Są to książki, bez których grono miłośników filozofii w naszym kraju byłoby zapewne dużo mniejsze, bo to On przecież napisał, wielokrotnie wznawiane popularne "Spotkania z filozofią". Są to książki, nieodzowne zwłaszcza dla każdego, kogo interesuje polska tradycja filozoficzna, bo to On przecież jako jeden z pierwszych odczytał na nowo pisma naszych myślicieli romantycznych: Hoene-Wrońskiego,Towiańskiego i innych "posłanników słowa", aby przypomnieć w tym miejscu tytuł bodaj pierwszej z szeregu poświęconych im książek. Polska filozofia epoki romantyzmu była głównym obszarem Jego dociekliwości naukowej, chociaż napisał także to i owo na przykład o myślicielach francuskich. Oprócz uczonych książek profesora Adama Sikory pozostały nam jeszcze, co dla mnie tak samo ważne, książki Adama, które nazwać można autobiograficznymi, chociaż nie mówi w nich o sobie w pierwszej osobie (por. np. "Witaj, żegnaj"). Są one znakomitym, acz literacko bezpretensjonalnym zapisem ciężkich doświadczeń życiowych człowieka i pokolenia, trudnym do zastąpienia świadectwem czasów, które w sporej części razem przeżywaliśmy. Pozostała, wreszcie, książka bardzo uczona i głęboko osobista zarazem, a mianowicie zbiór z 2006 roku pod tytułem "Historia i prawdy wieczne". Jeśli ktoś nie miał szczęścia spotkać Adama, pozna Go bodaj najlepiej, czytając tę książkę, co jednak nie wynagrodzi mu straty, jaką poniósł każdy, kto Go nie znał.

Prof. Adam Sikora (1928-2011), filozof i historyk idei. Profesor w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, związany z warszawską szkołą historii idei (do której należeli m.in. Leszek Kołakowski, Bronisław Baczko i Jerzy Szacki). Autor wielu książek - m.in. o polskich filozofach okresu romantyzmu (Hoene-Wroński, Towiański) oraz o pierwszych socjalistach (Fourier, Saint-Simon). Jego najbardziej znaną książką jest wielokrotnie wznawiany zbiór esejów o wielkich filozofach "Spotkania z filozofią - od Heraklita do Husserla" (ostatnie wydanie w 2009 r.). Niedawno ukazała się także jego autobiograficzna książka "Między wiecznością i czasem" (Znak, Kraków 2006) - filozoficzny esej, w którym rozlicza się z zaangażowania w komunizm w młodości.”

Powyższe jest szczególnie istotne ze względu na fakt, że zamierzam książkę ostro skrytykować, a szczególnie ze względu za „zakończenie” filozofii na Marksie, jak i brak jakichkolwiek informacji o nim na LC mimo obecności 10 książek, w tym dwóch wydań omawianej: czytelników: 57 | opinie: 1 | ocena: 6,45 (31 głosów) oraz czytelników: 40 | opinie: 2 | ocena: 6,8 (15 głosów)

Mimo tylu wydań, nie mogę zrozumieć do jakiego czytelnika ta książka jest kierowana. Bo pochwały, że „ładnie opowiada” - pomijam, skoro stwierdzam, że dla studentów i uczniów jest nieprzydatna, jak również dla czytelników mnie podobnych, którym chociażby nazwiska paru filozofów o uszy się obiły. Natomiast dla dyletantów - jest szkodliwa, bo wybiórczość została posunięta za daleko.
Wprawdzie autor we wstępie się kryguje, że wybór filozofów jest dowolny i subiektywny, lecz nie może być przyzwolenia na pominięcie takich „kamieni milowych” jak Plotyn, Nietzsche, Bergson czy Heidegger.
Kołakowski pisał:
„.....pięć nazwisk wyznacza wielkie etapy filozofii: PLATON (onto-teologia), KANT (filozofia transcendentalna), HEGEL (rozum jako historię), BERGSON (czyste trwanie), HEIDEGGER (fenomenologię bycia odróżnionego od bytu)....”

Sikora kończy książkę słowami:
„...Prezentacja współczesności wykracza jednak poza ramy niniejszej książki. Czytelników zainteresowanych pozostaje mi odesłać do opracowań poświęconych filozofii i socjologii XX wieku”

Tylko, że Nietzsche (1844 – 1900), Bergson (1859 -1941) ani Heidegger (1889 – 1976) to nie współczesność a w dodatku pierwszy to XIX wiek. Drugi „po połowie”, a na trzecim tyle nowych pokoleń się wychowało, że też jest historią. Ponadto, nie mam wątpliwości, że brak pozwolenia władz PRL na szerzenie „niczeańskiego nihilizmu” miał znaczenie podstawowe.

Dla mnie najbardziej bolesne jest pominięcie Plotyna, któremu poświęciłem notkę http://wgwg1943.blogspot.ca/2013/11/plotyn-205-70.html

Ale nie w moich odczuciach do Plotyna, jego Jedni i teorii emanacji, chodzi, a o św. Augustyna, którego Sikora omawia. A omawiać Augustyna z Hippo bez Plotyna, to już zbrodnia niesłychana. Przecież, do jasnego gwintu, w recenzji „Dialogów” Augustyna pisałem: http://wgwg1943.blogspot.ca/search?q=%C5%9Bw++Augustyn

„....Te trzy stopnie duszy - anima, animus, mens - odpowiadają dość dokładnie podziałowi PLOTYNA, który widzi w człowieku dwa uhierarchizowane pierwiastki: „duszę niższą”, uczestniczącą w „duszy świata”, posiadającą życie zmysłowe i rozumowe, oraz „duszę wyższą”, uczestniczącą w ROZUMIE /NOUS/, obdarzoną intuicją i zdolną wznosić się ku Bogu. Przypomnijmy: Plotyn – 205-270 r. n. e., Augustyn – 354-430 r. n. e. i podkreślmy, że z dzisiejszej perspektywy NAJWAŻNIEJSZY filozof w dziejach ludzkości, jest prawie zapomniany, a nektar spija sprytny Augustyn, który mając 33 lata się ochrzcił, poczytał ENNEADY Plotyna w tłumaczeniu Mariusza Wiktorynusa, bo niedouczony był i greki nie znał, po czym myśli Plotyna zaadaptował do potrzeb chrześcijaństwa. No to zasłużył się i przeto został obdarzony tytułem ŚWIĘTEGO..."

O Bergsonie polecam moją recenzję, a na koniec zauważam, że autor pomija największego prowokatora w historii filozofii, a przecież nawet głąb słyszał, że Nietzsche, nie powiedział, że Boga nie ma, a wstrząsnął światem dwoma słowami "Bóg umarł".

Wobec powyższych zarzutów, które dyskredytują całe Sikory dzieło, muszę w celach ostrzegawczych, profilaktycznych postawić PAŁĘ!!!