Kurt VONNEGUT - “Niech pana Bóg błogosławi,
Panie Rosewater,
czyli
perły przed wieprze”
WYŚMIENITE!!! Jedną gwiazdkę z dziesięciu zabrałem za zwolnienie tempa w środkowej partii. A teraz zestawmy daty powstania, samooceny Vonneguta i moje oceny, niektórych jego utworów”:
1963 - „Kocia kołyska” A+ /nie czytałem/
1965 - „Niech... ..Rosewater” A /dziewięć gwiazdek/
1969 - „Rzeżnia numer pięć” A+ /dziesięć gwiazdek/
1973 - „Śniadanie mistrzów” C /jedna gwiazdka/
1991 - „Losy gorsze od śmierci” /brak samooceny/, /jedna gwiazdka/
Narzuca się wniosek, że okres świetności, to lata sześćdziesiąte, po których nastąpiło samozadowolenie i upicie się sukcesem. Cieszmy się więc, że omawiamy pozycję, w której autor osiągnął szczyt lekkości w pisaniu satyry obnażającej stosunki społeczne w Ameryce, i nie tylko tam. I właśnie, z powodu tej „lekkości” muszę przestrzec czytelników przed czekającymi ich, w trakcie lektury, atakami śmiechu, trudnymi do opanowania, gdyż systematycznie podsycanymi kolejnymi absurdalnymi zdarzeniami. Zostawiam aspekt komediowy potencjalnym czytelnikom, a sam przechodzę do spraw „nieśmiesznych”.
Zaczynam od uwagi, znanego już nam z innych utworów, pisarza-futurologa Trouta:/str.180/
„PROBLEM POLEGA NA TYM, JAK KOCHAĆ LUDZI NIEPOTRZEBNYCH”.
Niestety:
„Amerykanów długo uczono pogardy dla ludzi, którzy nie chcą albo nie mogą znależć pracy, pogardy nawet dla siebie samych”..
To jest niebezpieczne, bo:
„Z czasem prawie wszyscy mężczyżni i wszystkie kobiety staną się bezużyteczni jako producenci towarów, żywności, usług i nowych maszyn, jako żródła nowych idei w dziedzinie ekonomiki, budownictwa i zapewne medycyny również. Tak więc, jeżeli nie potrafimy znależć powodów i metod, aby cenić istoty ludzkie, za to tylko, że są i s t o t a m i l u d z k i m i , to możemy, jak to już nie raz proponowano, zacząć myśleć o ich likwidacji”.
Na razie, bogaci ciesżą się, że są bogaci, choć często nic nie zrobili w tym kierunku, i omotała ich chucpa, o której opowiada Selena - dziewczynka z sierocińca posłana na służbę do „takich”: /str.135/
„Najbardziej drażni mnie w tych ludziach.. ..ich przeświadczenie, że wszystko, co na świecie jest pięknego, podarowali biedakom oni albo ich przodkowie. Zaraz pierwszego wieczoru pani Buntline kazała mi wyjś
na taras i popatrzeć na zachód słońca. Popatrzyłam i powiedziałam, że jest bardzo ładny, ale ona czekała, aż powiem coś jeszcze... ...Powiedziałam: „Bardzo pani dziekuję”. To było właśnie to, na co czekała. „Proszę bardzo” - odpowiedziała. Dziękowałam jej odtąd za ocean, za księżyc, za gwiazdy na niebie, i za konstytucję Stanów Zjednoczonych...
Może jestem zbyt tępa i złośliwa, aby dostrzec uroki Pisquontuit. Może to są perły przed wieprze..”.
Te ostatnie słowa to część tytułu książki. Zblazowana bogaczka sili się na homoseksualny związek i na słuchanie Beethovena, bo to jest „cool”, lecz nie zauważa, że płytę 33’ nastawiła na 78’ przez co symfonie są nieco zbyt szybkie i piskliwe. To pozerstwo otępia i znieczula. Świat biednych otacza tajemnica niepojmowalna dla bogatych, którą definiuje żona milionera-dobroczyńcy: /str.54/
„Tajemnica polega na tym, że oni są ludżmi”.
Pierwsza częśc tytułu: „Niech pana Bóg błogoslawi, panie Rosewater” pojawia się w tekście dwukrotnie: raz jako wyraz wdzięczności dla pijaka-dobroczyńcy /str.60/, a drugi raz dla sprzedawcy polis ubezpieczeniowych na życie. /STR.103/. O ile sprawa jest prosta w drugim przypadku, bo dotyczy wdów, które doceniają korzyść płynącą z polis, po utracie męża, to pierwszy przypadek wymaga wyjaśnienia, BO TO NIE JEST PRZEJAW WDZIĘCZNOŚCI ZA WSPARCIE FINANSOWE, LECZ ZA OKAZANIE ZAINTERESOWANIA DRUGIM CZŁOWIEKIEM.
Samotna, stara Diana mówi:
„Panie Rosewater, od dzisiaj pan jest moim lekarzem... ...Uleczył pan więcej beznadziejnych chorób niż wszyscy lekarze z Indiany razem wzięci... A teraz nerki przestały mnie boleć na sam dżwięk pańskiego słodkiego głosu...”.
BRAWO VONNEGUT!! TO JEST PIĘKNE!!!
A wspaniały finał, który wzruszył mnie do łez, niech każdy sam przeczyta /i popłacze/.
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
ReplyDelete