Shana GALEN - "Jak zostać księżną"
Shana Galen, właśc. Shane Bolks (ur.1972) jest amerykańską pisarką współczesnych powieści i historycznych romansów. Przez jedenaście lat była nauczycielką liceum w Houston, w Teksasie, nim zajęła się pisaniem.
Mogła uczyć długo i szczęśliwie, a jednak postanowiła zaszkodzić ogółowi czytelników i zostać tzw pisarką. Tak zwaną, bo mam obiekcje w zaliczaniu grafomanów do pisarzy. Pani Galen naczytała się Harlequinów, które rozpoznajemy po wyginaniu się ciała "w łuk" w trakcie stosunku seksualnego. Tu wygina się w łuk nie tylko partnerka lecz i partner. Przy s t o s u n k o w o niewielkiej ilości s t o s u n k ó w wyginają się "w łuk" kilkakrotnie m. in. s. 233, s. 269. Ale książka jest zabawna już wcześniej np gdy bohater zostaje (s.71) .....:
"...ogarnięty nagłą falą podniecenia tak silnego, że aż go rozbolała głowa.."
Wprawdzie obecnie, w wieku 73 lat. "fala podniecenia" rzadko mnie nachodzi, lecz z burzliwej przeszłości nie pamiętam bólu głowy, raczej już innych członków ciała. Akcja tej ramoty objęta jest klamrami "rzygania": bohaterka zaczyna wymiotami do wazy z epoki Ming, a kończy "chlustem" na mundur francuskiego strażnika. Dodatkowych wrażeń dostarczają perełki takie jak (s. 71) "prowokacyjna krągłość piersi" czy (s. 130) "nie zeszli z drogi cnoty".
Akcja pozbawiona jest jakiejkolwiek logiki, w której zasadzki wpada autorka, a nie wiedząc jak z nich wybrnąć wątek przerywa. Przykład: gdy bohaterka ma tłumaczyć treść libretta włoskiej opery i czytelnik oczekuje tej sceny, autorka w ogóle o niej zapomina i przechodzi do wydarzeń dnia następnego. Zresztą szkoda gadać, po prostu lepiej sięgnąć po byle Harlequina i spedzić czas przyjemniej i z większym pożytkiem.
Sunday, 31 January 2016
Friday, 29 January 2016
Maria NUROWSKA - "Zabójca"
Maria NUROWSKA - "Zabójca"
Autorka ma od lat ugruntowaną pozycję na rynku czytelniczym, więc tylko podaję swoje, bardzo subiektywne, wyceny: 8, 8, 7, 7, 3, 1. Dwa razy osiem, dwa razy siedem gwiazdek świadczy o najwyższej półce, a wpadki zdarzają się każdemu i bywają dyskusyjne, jak np "Dzieciństwo Jezusa" ulubionego przeze mnie Coetzee, którego bez żadnej wątpliwości obdarzyłem pałą, mimo, że i ta książka wielu czytelnikom się podobała.
A ta książka, jeśli dobrze policzyłem, jest jej 34 !!!, napisaną w wieku 70 lat, a że jest świetna, to dobrze, bo potwierdza moją teorię, że praca nad sobą, doskonalenie się, przynosi wspaniałe efekty na starość. Przypomnę tu Miłosza, jak i Myśliwskiego.
Jest w niej również wątek sensacyjny, który nie pozwala mnie na ujawnienie żadnego szczegółu, by nie zepsuć Państwu, przyjemności płynącej z tej lektury. Powiem tylko, że trupów co niemiara, miłości też, do tego folklor góralski i amerykański, i że nieopatrznie zerknąłem na pierwszą stronę o 21, a teraz kompletnie wyczerpany, o północy, śpieszę Państwa poinformować, że warto było się tak zmęczyć. I pomyśleć, że autorka tylko o rok ode mnie młodsza, a tyle wigoru jeszcze ma!
Autorka ma od lat ugruntowaną pozycję na rynku czytelniczym, więc tylko podaję swoje, bardzo subiektywne, wyceny: 8, 8, 7, 7, 3, 1. Dwa razy osiem, dwa razy siedem gwiazdek świadczy o najwyższej półce, a wpadki zdarzają się każdemu i bywają dyskusyjne, jak np "Dzieciństwo Jezusa" ulubionego przeze mnie Coetzee, którego bez żadnej wątpliwości obdarzyłem pałą, mimo, że i ta książka wielu czytelnikom się podobała.
A ta książka, jeśli dobrze policzyłem, jest jej 34 !!!, napisaną w wieku 70 lat, a że jest świetna, to dobrze, bo potwierdza moją teorię, że praca nad sobą, doskonalenie się, przynosi wspaniałe efekty na starość. Przypomnę tu Miłosza, jak i Myśliwskiego.
Jest w niej również wątek sensacyjny, który nie pozwala mnie na ujawnienie żadnego szczegółu, by nie zepsuć Państwu, przyjemności płynącej z tej lektury. Powiem tylko, że trupów co niemiara, miłości też, do tego folklor góralski i amerykański, i że nieopatrznie zerknąłem na pierwszą stronę o 21, a teraz kompletnie wyczerpany, o północy, śpieszę Państwa poinformować, że warto było się tak zmęczyć. I pomyśleć, że autorka tylko o rok ode mnie młodsza, a tyle wigoru jeszcze ma!
Thursday, 28 January 2016
Władysław BEŁZA - "Kto ty jesteś?"
Władysław BEŁZA - "Kto ty jesteś?"
Wybrałem ten patriotyczny utwór na t y s i ę c z n ą moją recenzję na LC. W "Moim Pod Ręczniku" znajduję:
„KTO TY JESTEŚ ? POLAK MAŁY” - napisał Władysław BEŁZA /1847-1913/, dla chrześniaka - Ludwika Wolskiego, jednego z pięciorga dzieci młodopolskiej poetki Maryli z Młodnickich i Wacława Wolskiego /inż. nafciarza/. Czwarte z kolei dziecko to Juliusz, ojciec Danuty /1924-2006/, późniejszej Janowej Józefowej SZCZEPAŃSKIEJ
Przypomnę, że dla dziewczynek początek wiersza zaczynał się następująco:
- Kto ty jesteś?
- Polka mała
- Jaki znak twój?
- Lilja biała
Trudno się nie uśmiechnąć, bo ta „lilja” pokazuje jak piękny zamiar patriotyczny, całkowicie niezamierzenie, sam sobie zaszkodził, nadając wierszowi wymiar komiczny. Bo jak nie patrzeć zamiana ORŁA BIAŁEGO na „lilję” zawsze będzie skłaniać do kpiny.
Przepisuję jeszcze z gazety„Nasz Dziennik”, fragment artykułu Piotra Czartoryskiego – Szilera:
„Poeta zmarł we Lwowie 29 stycznia 1913 roku. Został pochowany na cmentarzu Łyczakowskim w bliskim sąsiedztwie innych sławnych Polaków, m.in. Marii Konopnickiej, Seweryna Goszczyńskiego, Karola Szajnochy i Artura Grottgera. Dorota Piasecka w jego portrecie literackim podkreśla, że "był jednym z twórców w okresie niewoli narodowej, którzy z uporem i konsekwencją budzili przez całe dziesiątki lat w swoich młodziutkich odbiorcach głębokie umiłowanie Ojczyzny, najwyższy szacunek dla jej tradycji historycznych i kulturowych oraz stałą gotowość do najwyższych poświęceń dla Polski. Wierzył niezłomnie, że 'ziarno patriotyzmu', zasiane w dzieciństwie, wyda plon obfity w wieku dojrzałym".”
Zaskoczony jestem informacją z Wikipedii:
„Utwór ten objęty był w 1951 roku zapisem cenzury w Polsce, podlegał natychmiastowemu wycofaniu z bibliotek.."
W 1951 roku uczęszczałem do trzeciej klasy TPD VI w Warszawie, tam się tego wiersza nauczyłem i deklamowałem na akademiach. Pewnie miałem „reakcyjnych” nauczycieli.
Wybrałem ten patriotyczny utwór na t y s i ę c z n ą moją recenzję na LC. W "Moim Pod Ręczniku" znajduję:
„KTO TY JESTEŚ ? POLAK MAŁY” - napisał Władysław BEŁZA /1847-1913/, dla chrześniaka - Ludwika Wolskiego, jednego z pięciorga dzieci młodopolskiej poetki Maryli z Młodnickich i Wacława Wolskiego /inż. nafciarza/. Czwarte z kolei dziecko to Juliusz, ojciec Danuty /1924-2006/, późniejszej Janowej Józefowej SZCZEPAŃSKIEJ
Przypomnę, że dla dziewczynek początek wiersza zaczynał się następująco:
- Kto ty jesteś?
- Polka mała
- Jaki znak twój?
- Lilja biała
Trudno się nie uśmiechnąć, bo ta „lilja” pokazuje jak piękny zamiar patriotyczny, całkowicie niezamierzenie, sam sobie zaszkodził, nadając wierszowi wymiar komiczny. Bo jak nie patrzeć zamiana ORŁA BIAŁEGO na „lilję” zawsze będzie skłaniać do kpiny.
Przepisuję jeszcze z gazety„Nasz Dziennik”, fragment artykułu Piotra Czartoryskiego – Szilera:
„Poeta zmarł we Lwowie 29 stycznia 1913 roku. Został pochowany na cmentarzu Łyczakowskim w bliskim sąsiedztwie innych sławnych Polaków, m.in. Marii Konopnickiej, Seweryna Goszczyńskiego, Karola Szajnochy i Artura Grottgera. Dorota Piasecka w jego portrecie literackim podkreśla, że "był jednym z twórców w okresie niewoli narodowej, którzy z uporem i konsekwencją budzili przez całe dziesiątki lat w swoich młodziutkich odbiorcach głębokie umiłowanie Ojczyzny, najwyższy szacunek dla jej tradycji historycznych i kulturowych oraz stałą gotowość do najwyższych poświęceń dla Polski. Wierzył niezłomnie, że 'ziarno patriotyzmu', zasiane w dzieciństwie, wyda plon obfity w wieku dojrzałym".”
Zaskoczony jestem informacją z Wikipedii:
„Utwór ten objęty był w 1951 roku zapisem cenzury w Polsce, podlegał natychmiastowemu wycofaniu z bibliotek.."
W 1951 roku uczęszczałem do trzeciej klasy TPD VI w Warszawie, tam się tego wiersza nauczyłem i deklamowałem na akademiach. Pewnie miałem „reakcyjnych” nauczycieli.
Monika RAKUSA - "39,9"
Monika RAKUSA - "39,9"
W moim wieku najważniejszy jest spokój i dlatego, po niedawnym incydencie z polską tzw. pisarką zmuszony jestem do rezygnacji z dosadnej oceny współczesnych dzieł. I tak, w tym przypadku podziwiam autorkę, że dalej tworzy, mimo średniej oceny tej omawianej książki 4,94, pomniejszonej moim głosem do 4,55
W moim wieku najważniejszy jest spokój i dlatego, po niedawnym incydencie z polską tzw. pisarką zmuszony jestem do rezygnacji z dosadnej oceny współczesnych dzieł. I tak, w tym przypadku podziwiam autorkę, że dalej tworzy, mimo średniej oceny tej omawianej książki 4,94, pomniejszonej moim głosem do 4,55
Rajmund KALICKI - "Dziennik nieobyczajny"
Rajmund KALICKI - "Dziennik nieobyczajny"
Kalicki urodzony w 1944, a więc o rok ode mnie młodszy, opracowując zbiorek, który zawiera:
"Anegdoty i plotki, historie dziwne i śmieszne, niespodziewane podróże, rozmowy o rzeczach i sprawach tajemnych, trochę o kobietach, więcej o śmierci. Całość tworzy błyskotliwy obraz naszej codzienności, naszkicowany w powściągliwym, zwięzłym stylu." -
- przywołuje zdarzenia i ludzi, po części mnie znajome, co jest zrozumiałe właśnie ze względu na wiek jak i wieś zwaną Warszawą. Jestem przeto czytelnikiem wyjątkowym, bo w przyzwoitym stopniu przyswajam, co i o czym on mówi. Mimo to, nawet ja, odczuwam boleśnie brak przypisów, tym bardziej, że sucha lista nazwisk wymienianych w tej książce liczy siedem stron.
Na LC Kalicki ma 4 książki i łącznie 3 opinie, z moją będzie 4. a w Wikipedii znalazłem jedną jedyną opinię omawianej książki, nota bene wielce entuzjastyczną, Jana Strzałki („Polityka” z 20.06.2008 r), którą autor kończy trafną uwagą:
„...'Dziennik' to proza pełna pytań o rzeczy naprawdę istotne. Nie ma w nim polityki i doraźności, co najwyżej gorzkie spostrzeżenie, że w Polsce triumfuje to, z czym bezskutecznie walczył Gombrowicz. Smutne."
Mam zaufanie do Strzałki, ze względu na jego opracowania dotyczące o. Badeniego i o. Kłoczowskiego i podzielam jego opinię zawartą w cytowanym fragmencie. Nie jestem jednak tak wielkim entuzjastą jak on, bo autor winien książkę przeredagować, co jest 'condicio sine qua non' zdobycia przez nią popularności. Widoczny brak jej, mimo upływu 8 lat od jej wydania potwierdza moja tezę.
Mimo to, już w tym stanie, ją polecam, bo zawiera ciekawego materiału sporo, choć moje wspomnienia i odczucia różnią się czasem od tych, autora. Wiadomo, że pamięć jest wypadkową osobistych chęci utrwalania i wymazywania, więc różnicom nie ma co się dziwić, a w dodatku, jesłi nie deformują ogólnego przesłania, to są nieistotne
Kalicki urodzony w 1944, a więc o rok ode mnie młodszy, opracowując zbiorek, który zawiera:
"Anegdoty i plotki, historie dziwne i śmieszne, niespodziewane podróże, rozmowy o rzeczach i sprawach tajemnych, trochę o kobietach, więcej o śmierci. Całość tworzy błyskotliwy obraz naszej codzienności, naszkicowany w powściągliwym, zwięzłym stylu." -
- przywołuje zdarzenia i ludzi, po części mnie znajome, co jest zrozumiałe właśnie ze względu na wiek jak i wieś zwaną Warszawą. Jestem przeto czytelnikiem wyjątkowym, bo w przyzwoitym stopniu przyswajam, co i o czym on mówi. Mimo to, nawet ja, odczuwam boleśnie brak przypisów, tym bardziej, że sucha lista nazwisk wymienianych w tej książce liczy siedem stron.
Na LC Kalicki ma 4 książki i łącznie 3 opinie, z moją będzie 4. a w Wikipedii znalazłem jedną jedyną opinię omawianej książki, nota bene wielce entuzjastyczną, Jana Strzałki („Polityka” z 20.06.2008 r), którą autor kończy trafną uwagą:
„...'Dziennik' to proza pełna pytań o rzeczy naprawdę istotne. Nie ma w nim polityki i doraźności, co najwyżej gorzkie spostrzeżenie, że w Polsce triumfuje to, z czym bezskutecznie walczył Gombrowicz. Smutne."
Mam zaufanie do Strzałki, ze względu na jego opracowania dotyczące o. Badeniego i o. Kłoczowskiego i podzielam jego opinię zawartą w cytowanym fragmencie. Nie jestem jednak tak wielkim entuzjastą jak on, bo autor winien książkę przeredagować, co jest 'condicio sine qua non' zdobycia przez nią popularności. Widoczny brak jej, mimo upływu 8 lat od jej wydania potwierdza moja tezę.
Mimo to, już w tym stanie, ją polecam, bo zawiera ciekawego materiału sporo, choć moje wspomnienia i odczucia różnią się czasem od tych, autora. Wiadomo, że pamięć jest wypadkową osobistych chęci utrwalania i wymazywania, więc różnicom nie ma co się dziwić, a w dodatku, jesłi nie deformują ogólnego przesłania, to są nieistotne
Wednesday, 27 January 2016
Diane SETTERFIELD - "Trzynasta opowieść"
Diane SETTERFIELD - "Trzynasta opowieść"
Na podstawie anglojęzycznej Wikipedii:
Diane Setterfield (ur. 1964), brytyjska autorka, zadebiutowała w 2006 roku powieścią "The Thirteenth Tale", która zdobyła pierwsze miejsce (przez 2 tygodnie) na liście bestsellerów "New York Times". Napisana jest w konwencji powieści gotyckiej, z wyraźnymi wpływami Jane Eyre (Charlotte Bronte) i "Wuthering Heights" ("Wichrowych Wzgórz" Emily Bronte). Na podstawie tej powieści nakręcono telewizyjny film. Odnośnie wymienionych sióstr Bronte przypominam, że:
Charlotte's 'Jane Eyre', Emily's 'Wuthering Heights', and Anne;s 'Agnes Grey', ukazały się w 1847 roku.
Nim zaczęła pisać, Setterfield studiowała francuską literaturę na Uniwersytecie w Bristol. Obroniła doktorat rozważający autobiograficzne wątki we wczesnej twórczości Andre Gide'a.
Adaptację telewizyjną omawianej książki zrobił Christpher Hampton z udziałem Vanessy Redgrave i Olivii Colman. Pokaz odbył się w BBC2 w grudniu 2013.
To, co powyżej uzupełnię uwagą, że większość czytelników na LC zachwyca się tym debiutem, ba, niektórzy uznali za arcydzieło. Średnią na LC ma 7,31 przy 1265 ocenach i 173 opiniach. A teraz druga strona medalu.
Zaczynam od nielicznych, którzy odebrali książkę podobnie jak ja;
"Aria" - "....Trzynastą opowieść do kałuży ochłapów literackich..... . ..Cóż mogę powiedzieć... Jedynie tylko, że nie polecam tej książki."
"Noelle" - ".....nie podoba mi się ogromna zawiłość opowieści. Czasami trudno było mi się połapać o co chodzi i kogo autorka ma na myśli...."
"aniaski" - "...Pomysł na fabułę niezły, niestety infantylne wykonanie popsuło odbiór tak bardzo, że ciężko jest znaleźć jakiś inny plus tej książki. Nie rozumiem zachwytu czytelniczego... "
"powgun" - "... Niestety, moim zdaniem cała historia jest szyta grubymi nićmi i stopniowo stacza się w otchłań coraz większych absurdów i niedorzeczności. Brnąłem przez kolejne rozdziały męcząc się strasznie, ale jednocześnie chciałem poznać jej koniec.
Historia jest wydumana i rozwleczona do granic
"Fragile" - "..ogromne rozczarowanie.."
Niewiele. To teraz ja. Ponarzekam, bo na ten wyjątkowo nieudany debiut straciłem sporo mojego cennego (a niewiele mnie go zostało) czasu. Zafrapowany wysokimi ocenami, odstąpiłem od zamiaru porzucenia tej lektury w okolicach setnej strony i postanowiłem brnąć do ostatniej strony. Trzy dni mnie to zajęło, bo oprócz drzemek spowodowanych nudną narracją, miewałem próby porzucenia lektury, przy każdej następnej bzdurze bądź obsceniczności. No i efekt nie jest zbyt imponujący, bo po prostu dalej nie rozumiem zachwytu czytelników. Dodajmy jeszcze, że powieść gotycka ma tylu świetnych przedstawicieli (nawet Gombrowicz popełnił "Opętanych"), iż jest z czego wybierać i nie ma powodu, aby sięgać po przypadki, w których zawodzi wszystko, począwszy od pomysłu po logikę.
Podstawą konstrukcji są banialuki, szczególnie żenujące w XXI wieku, gdy odnotowujemy rewelacyjny rozwój genetyki. A tu czytamy (s. 261):
"..Bliźnięta osierocone po utracie drugiego pozostają jedynie z połową duszy. Granica między życiem i śmiercią jest wąska i mroczna, a opłakujące drugiego bliźnię żyje bliżej niej niż większość ludzi..."
I kontynuacja...(s. 287):
"...uzależnienie dziecka od swego bliźniaka jest tak silne, że rozłąka powoduje taki uraz psychiczny, iż doznawszy go, umysł znajduje pociechę w wyobrażaniu sobie bliźniaka, urojonego towarzysza..."
Tylko, że córka antykwariusza, Margaret Lea nie przeżyła świadomej rozłąki, bo o swoim bliźniaku nie wiedziała, a zwidy ma już od str. 26. Ale przejdźmy do rodu Angelfieldów, obciążonego wszystkimi chorobami psychicznymi świata, psychopatią i większością dewiacji.
Dziadziuś, George Angelfield, zupełnie nie interesował się swoim pierworodnym, "ociężałym umysłowo" (s.58) Charliem, obsesyjnie zachwycał córeczką, Isabelle, a gdy ta oświadczyła, że opuszcza rodzicielski dom....(s. 66):
"W pierwszej chwili chyba nie zrozumiał. Potem poczuł, jak tętno pulsuje mu w uszach, zrobiło mu się ciemno przed oczami..... ...W ręku trzymał pasmo włosów ze zwisającym z jednej strony krwawym strzępem skóry.. ..Przesiedział długie godziny, owijając wokół palca kasztanowy kosmyk.. ..coraz ciaśniej i ciaśniej, aż włosy wpiły mu się głęboko w skórę i tak splątały, że nie mógł ich rozplątać... ...zmarł na posocznicę, wywołaną tym, że pierścień ludzkich włosów wrósł w jego serdeczny palec."
Nie wiem, jak dla Państwa, bo dla mnie - obrzydlistwo. A skoro już jesteśmy przy tym, to mam lepszy przykład, szczególnie dla recenzentów zachwycających się językiem autorki, jak i tłumaczki (s. 173):
""..Zaschłe wymiociny na których roiło się od much... ..stos pogniecionych brudnych prześcieradeł poplamionych krwią i ludzkimi odchodami.. ...wciągaliśmy ustami ciężki wstrętny odór.. ..w wannie było ciemne rozlewisko ludzkich odchodów, którego odór ...."
Niewątpliwie najciekawszym bohaterem jest Charlie, bo choć "ociężały umysłowo", to zagorzały gwałciciel, sadysta, masochista, lubiący się samo okaleczać i kazirodca.
A właściwie szkoda papieru! Więc tylko przypomnę, że Isabelle umiera w wariatkowie, a jej bliźniaczki tworzą układ kat-ofiara, bo to rodzinne. Do tego, gdy autorce brak konceptu, natychmiast pojawia jakiś bękart, który pęta się l a t a m i, przez nikogo nie zauważany. A głupiego końca też nie zdradzę, niech każdy przecierpi to sam.
Na podstawie anglojęzycznej Wikipedii:
Diane Setterfield (ur. 1964), brytyjska autorka, zadebiutowała w 2006 roku powieścią "The Thirteenth Tale", która zdobyła pierwsze miejsce (przez 2 tygodnie) na liście bestsellerów "New York Times". Napisana jest w konwencji powieści gotyckiej, z wyraźnymi wpływami Jane Eyre (Charlotte Bronte) i "Wuthering Heights" ("Wichrowych Wzgórz" Emily Bronte). Na podstawie tej powieści nakręcono telewizyjny film. Odnośnie wymienionych sióstr Bronte przypominam, że:
Charlotte's 'Jane Eyre', Emily's 'Wuthering Heights', and Anne;s 'Agnes Grey', ukazały się w 1847 roku.
Nim zaczęła pisać, Setterfield studiowała francuską literaturę na Uniwersytecie w Bristol. Obroniła doktorat rozważający autobiograficzne wątki we wczesnej twórczości Andre Gide'a.
Adaptację telewizyjną omawianej książki zrobił Christpher Hampton z udziałem Vanessy Redgrave i Olivii Colman. Pokaz odbył się w BBC2 w grudniu 2013.
To, co powyżej uzupełnię uwagą, że większość czytelników na LC zachwyca się tym debiutem, ba, niektórzy uznali za arcydzieło. Średnią na LC ma 7,31 przy 1265 ocenach i 173 opiniach. A teraz druga strona medalu.
Zaczynam od nielicznych, którzy odebrali książkę podobnie jak ja;
"Aria" - "....Trzynastą opowieść do kałuży ochłapów literackich..... . ..Cóż mogę powiedzieć... Jedynie tylko, że nie polecam tej książki."
"Noelle" - ".....nie podoba mi się ogromna zawiłość opowieści. Czasami trudno było mi się połapać o co chodzi i kogo autorka ma na myśli...."
"aniaski" - "...Pomysł na fabułę niezły, niestety infantylne wykonanie popsuło odbiór tak bardzo, że ciężko jest znaleźć jakiś inny plus tej książki. Nie rozumiem zachwytu czytelniczego... "
"powgun" - "... Niestety, moim zdaniem cała historia jest szyta grubymi nićmi i stopniowo stacza się w otchłań coraz większych absurdów i niedorzeczności. Brnąłem przez kolejne rozdziały męcząc się strasznie, ale jednocześnie chciałem poznać jej koniec.
Historia jest wydumana i rozwleczona do granic
"Fragile" - "..ogromne rozczarowanie.."
Niewiele. To teraz ja. Ponarzekam, bo na ten wyjątkowo nieudany debiut straciłem sporo mojego cennego (a niewiele mnie go zostało) czasu. Zafrapowany wysokimi ocenami, odstąpiłem od zamiaru porzucenia tej lektury w okolicach setnej strony i postanowiłem brnąć do ostatniej strony. Trzy dni mnie to zajęło, bo oprócz drzemek spowodowanych nudną narracją, miewałem próby porzucenia lektury, przy każdej następnej bzdurze bądź obsceniczności. No i efekt nie jest zbyt imponujący, bo po prostu dalej nie rozumiem zachwytu czytelników. Dodajmy jeszcze, że powieść gotycka ma tylu świetnych przedstawicieli (nawet Gombrowicz popełnił "Opętanych"), iż jest z czego wybierać i nie ma powodu, aby sięgać po przypadki, w których zawodzi wszystko, począwszy od pomysłu po logikę.
Podstawą konstrukcji są banialuki, szczególnie żenujące w XXI wieku, gdy odnotowujemy rewelacyjny rozwój genetyki. A tu czytamy (s. 261):
"..Bliźnięta osierocone po utracie drugiego pozostają jedynie z połową duszy. Granica między życiem i śmiercią jest wąska i mroczna, a opłakujące drugiego bliźnię żyje bliżej niej niż większość ludzi..."
I kontynuacja...(s. 287):
"...uzależnienie dziecka od swego bliźniaka jest tak silne, że rozłąka powoduje taki uraz psychiczny, iż doznawszy go, umysł znajduje pociechę w wyobrażaniu sobie bliźniaka, urojonego towarzysza..."
Tylko, że córka antykwariusza, Margaret Lea nie przeżyła świadomej rozłąki, bo o swoim bliźniaku nie wiedziała, a zwidy ma już od str. 26. Ale przejdźmy do rodu Angelfieldów, obciążonego wszystkimi chorobami psychicznymi świata, psychopatią i większością dewiacji.
Dziadziuś, George Angelfield, zupełnie nie interesował się swoim pierworodnym, "ociężałym umysłowo" (s.58) Charliem, obsesyjnie zachwycał córeczką, Isabelle, a gdy ta oświadczyła, że opuszcza rodzicielski dom....(s. 66):
"W pierwszej chwili chyba nie zrozumiał. Potem poczuł, jak tętno pulsuje mu w uszach, zrobiło mu się ciemno przed oczami..... ...W ręku trzymał pasmo włosów ze zwisającym z jednej strony krwawym strzępem skóry.. ..Przesiedział długie godziny, owijając wokół palca kasztanowy kosmyk.. ..coraz ciaśniej i ciaśniej, aż włosy wpiły mu się głęboko w skórę i tak splątały, że nie mógł ich rozplątać... ...zmarł na posocznicę, wywołaną tym, że pierścień ludzkich włosów wrósł w jego serdeczny palec."
Nie wiem, jak dla Państwa, bo dla mnie - obrzydlistwo. A skoro już jesteśmy przy tym, to mam lepszy przykład, szczególnie dla recenzentów zachwycających się językiem autorki, jak i tłumaczki (s. 173):
""..Zaschłe wymiociny na których roiło się od much... ..stos pogniecionych brudnych prześcieradeł poplamionych krwią i ludzkimi odchodami.. ...wciągaliśmy ustami ciężki wstrętny odór.. ..w wannie było ciemne rozlewisko ludzkich odchodów, którego odór ...."
Niewątpliwie najciekawszym bohaterem jest Charlie, bo choć "ociężały umysłowo", to zagorzały gwałciciel, sadysta, masochista, lubiący się samo okaleczać i kazirodca.
A właściwie szkoda papieru! Więc tylko przypomnę, że Isabelle umiera w wariatkowie, a jej bliźniaczki tworzą układ kat-ofiara, bo to rodzinne. Do tego, gdy autorce brak konceptu, natychmiast pojawia jakiś bękart, który pęta się l a t a m i, przez nikogo nie zauważany. A głupiego końca też nie zdradzę, niech każdy przecierpi to sam.
Monday, 25 January 2016
Alain DECAUX - "Sekrety historii"
Alain DECAUX - "Sekrety historii"
Obejrzałem ze wszystkich stron książkę i nigdzie nie znalazłem, że to tom II, jak wskazuje strona na LC. Nie znalazłem również autora w polskojęzycznej Wikipedii, a w anglojęzycznej - rekordowo krótką notkę, którą przytaczam w całości:
Alain Decaux was born on 23 July 1925 in Lille, France. A historian by profession, he was elected to the Académie française on 15 February 1979.
Do tego bibliografia licząca 79 pozycji, po których przejrzeniu, nie jestem w stanie wymyślić żadnego tematu, w którym pan Decaux nie poczułby się au courant.
Dowodem jego wszechstronności jest również spis treści omawianej książki. Zaczyna od Kolumba, a potem mamy Dahlerusa - znajomego Goeringa, Lawrence'a z Arabii, Heydricha, Mussoliniego, Churchilla, Krawczenkę oraz Ben Guriona. W Kanadzie wyedukowano mnie, że lepiej znać się na jednym, a dobrze. Jakby nie patrzeć: tyle tematów na 208 stronicach brutto - to sztuka.
Powyższe, jest z mojej strony konsekwentną perswazją, byście, Państwo nie marnowali czasu na pana Decaux, bo zamiast jego nudnej opowieści, lepiej skorzystać, choćby z Wikipedii. O słuszności mojej propozycji proszę się przekonać na przykładzie zamachu na Heydricha czytając, wpierw Decaux, a następnie „Zamach na Reinharda Heydricha” w Wikipedii. A przecież nie wspominam o poważnych opracowaniach historycznych, których jest bez liku.
Obejrzałem ze wszystkich stron książkę i nigdzie nie znalazłem, że to tom II, jak wskazuje strona na LC. Nie znalazłem również autora w polskojęzycznej Wikipedii, a w anglojęzycznej - rekordowo krótką notkę, którą przytaczam w całości:
Alain Decaux was born on 23 July 1925 in Lille, France. A historian by profession, he was elected to the Académie française on 15 February 1979.
Do tego bibliografia licząca 79 pozycji, po których przejrzeniu, nie jestem w stanie wymyślić żadnego tematu, w którym pan Decaux nie poczułby się au courant.
Dowodem jego wszechstronności jest również spis treści omawianej książki. Zaczyna od Kolumba, a potem mamy Dahlerusa - znajomego Goeringa, Lawrence'a z Arabii, Heydricha, Mussoliniego, Churchilla, Krawczenkę oraz Ben Guriona. W Kanadzie wyedukowano mnie, że lepiej znać się na jednym, a dobrze. Jakby nie patrzeć: tyle tematów na 208 stronicach brutto - to sztuka.
Powyższe, jest z mojej strony konsekwentną perswazją, byście, Państwo nie marnowali czasu na pana Decaux, bo zamiast jego nudnej opowieści, lepiej skorzystać, choćby z Wikipedii. O słuszności mojej propozycji proszę się przekonać na przykładzie zamachu na Heydricha czytając, wpierw Decaux, a następnie „Zamach na Reinharda Heydricha” w Wikipedii. A przecież nie wspominam o poważnych opracowaniach historycznych, których jest bez liku.
Anka KOWALSKA - "Pestka"
Anka KOWALSKA - "Pestka"
To nie jest właściwe miejsce do zamieszczania szczegółów bogatego życia Anki Kowalskiej (1932 – 2008), m. in. wybitnej działaczki KOR-u.
Czytałem to w 1964, gdy miałem 21 lat; teraz, mając 73. z przyjemnością przekartkowałem, przypomniałem sobie cytat nawiązujący do tytułu:
"Każdy ma w sobie pestkę, każdy swoją. Jak owoc. Przylatują ptaki, przychodzi spustoszenie. Robak. Gnije to, co jest miąższem. Odpada. Ale pestkę trzeba uratować. Pestka musi zostać nietknięta. Pestką jest to, w co nie przestajemy wierzyć. Co najgłębiej jest nami, pomimo wszystko. Pomimo zła w nas. Pomimo naszych odstępstw, mimo wszystkich srebrników, jakieśmy wzięli. Kradnę, kłamię, cudzołożę - ale nie zabiję; tysiąc kompromisów, a kiedyś jednego nie; za żadną cenę, nigdy."
..i uważam, że furora, jaką ta książka zrobiła w połowie lat 60. jest zrozumiała, bo to jest całkiem niezły romans.
Kowalska jest wzorcowym autorem jednej jedynej książki, którą znają czytelnicy. To też sztuka, bo inni piszą dziesiątkami lat, by być zauważonym, a tu jeden romans, sukces i nic więcej. Odporną psychicznie była.
Nie mogę nie polecić, choćby ze względu na sentyment do własnej młodości
To nie jest właściwe miejsce do zamieszczania szczegółów bogatego życia Anki Kowalskiej (1932 – 2008), m. in. wybitnej działaczki KOR-u.
Czytałem to w 1964, gdy miałem 21 lat; teraz, mając 73. z przyjemnością przekartkowałem, przypomniałem sobie cytat nawiązujący do tytułu:
"Każdy ma w sobie pestkę, każdy swoją. Jak owoc. Przylatują ptaki, przychodzi spustoszenie. Robak. Gnije to, co jest miąższem. Odpada. Ale pestkę trzeba uratować. Pestka musi zostać nietknięta. Pestką jest to, w co nie przestajemy wierzyć. Co najgłębiej jest nami, pomimo wszystko. Pomimo zła w nas. Pomimo naszych odstępstw, mimo wszystkich srebrników, jakieśmy wzięli. Kradnę, kłamię, cudzołożę - ale nie zabiję; tysiąc kompromisów, a kiedyś jednego nie; za żadną cenę, nigdy."
..i uważam, że furora, jaką ta książka zrobiła w połowie lat 60. jest zrozumiała, bo to jest całkiem niezły romans.
Kowalska jest wzorcowym autorem jednej jedynej książki, którą znają czytelnicy. To też sztuka, bo inni piszą dziesiątkami lat, by być zauważonym, a tu jeden romans, sukces i nic więcej. Odporną psychicznie była.
Nie mogę nie polecić, choćby ze względu na sentyment do własnej młodości
Aleksander KACZOROWSKI - "ballada o kapciach"
Aleksander KACZOROWSKI - "Ballada o kapciach"
Kaczorowski (ur. 1969) pisarz i dziennikarz; wydał zbiór esejów "Praski elementarz” (2001) , przekłady książek Hrabala, Skvoreckego, Bondy'ego oraz "Praskie Łowy”. "Balladę o kapciach" wydał w 2012, a w 2015 - "Havel. Zemsta bezsilnych" nominowaną do Nagrody Torańskiej.
Ze wstydem przyznaję się, że go nie znałem, lecz teraz postaram się to nadrobić, bo tą uroczą "balladą" mnie kupił. Jej walory literackie, jak i samą formę trudno przecenić, lecz posiada ona jeszcze wartość dodatkową wybiegającą poza treść; to dygresje intelektualne zawierające ciekawostki i cenne spostrzeżenia.
Już na str. 9 zauważa odnośnie "Nocy i dni":
"...Szynszel! W finale opowieści to właśnie on pomaga bohaterce w największej potrzebie, zabiera ją na swoją bryczkę czy kolaskę i wywozi z tłumu uciekinierów ze spalonego przez Niemców Kalińca. Jest w tej scenie cudowna dezynwoltura: Dąbrowska nie mogła już chyba wymowniej ukazać, jakie plagi egipskie spadły na jej bohaterkę, niż skazując ją na przyjęcie pomocy od Żyda”
Parę stron dalej (s. 23) Kaczorowski demitologizuje dworek w Żelazowej Woli:
„Wszystko, co podziwiają japońscy turyści i wszyscy inni przyjezdni w Żelazowej Woli, to lipa, pic na wodę, tyle ma wspólnego z Szopenem, co kot napłakał, całość wymyśliło paru gości z Sochaczewa i z Warszawy, towarzystwo patriotyczne i muzyczne. Odkupili grunt od chłopa, najęli architekta, żeby wyrysował Szopenowi dom, jaki należał się kompozytorowi od wdzięcznego narodu, a narodowi też coś się należało, od kompozytora, bo kto to widział, żeby największy polski kompozytor urodził się w chlewie....”
Faktem jest, że Szopenowie przenieśli się do Warszawy w połowie 1810 roku, gdy Frycek miał niecałe pół roku i nigdy do Żelazowej Woli nie wrócili.
Oj, podoba mnie się ten Kaczorowski, gdy prawi... (s. 39):
„....wiara w szlacheckie pochodzenie jest wśród rodaków równie rozpowszechniona jak ich przekonanie, że dziadkowie podczas okupacji ukrywali Żydów. Gdyby jedno i drugie było prawdą, nasz kraj byłby dziś istną Judeo – Polonią - 'z polską szlachtą polski Żyd'...”
Analizując sytuację społeczno – gospodarczą w Polsce w pierwszych latach XX wieku, autor pisze (s. 89):
„.....Józef Piłsudski zrozumiał, że socjalizm na ziemiach polskich musi się stać narodowym ruchem polskim - podobnie jak ruch ludowy, endecja czy ziemiaństwo. Inaczej skończy w żydowskim getcie lub w ciemnym kremlowskim zaułku.
Przystanek, na którym przyszły marszałek, wedle popularnej legendy, wysiadł z Czerwonego Tramwaju, nie nazywał się więc Niepodległość, lecz Nacjonalizm.”
Trafna, lecz przykra refleksja (s. 95):
„Robienie z siebie ofiary jest dziś popularnym zajęciem, wszyscy chcą być potomkami ofiar, bo lepiej samemu zgłaszać roszczenia i pretensje, niż wysłuchiwać czyichś spóźnionych żalów. Polska szlachta jest więc ofiarą z definicji - rozbiorów, represji popowstańczych, Pawiaka, Katynia (zwłaszcza Katynia), i ani myśli słuchać o tym, że przez wieki była warstwą uprzywilejowaną, traktującą przodków większości swoich współobywateli jak bydło...”
Kaczorowski to gawędziarz, a z tematów, które poruszyły mnie najbardziej to osoba Stanisława Rembka (1901 - 1985), dr Alfreda Fiderkiewicza (1886 – 1972) oraz sprawa stosunków społecznych w Żyrardowie i Grodzisku, w tym relacji polsko-żydowskich.
Duży talent interesującego opowiadania.
Kaczorowski (ur. 1969) pisarz i dziennikarz; wydał zbiór esejów "Praski elementarz” (2001) , przekłady książek Hrabala, Skvoreckego, Bondy'ego oraz "Praskie Łowy”. "Balladę o kapciach" wydał w 2012, a w 2015 - "Havel. Zemsta bezsilnych" nominowaną do Nagrody Torańskiej.
Ze wstydem przyznaję się, że go nie znałem, lecz teraz postaram się to nadrobić, bo tą uroczą "balladą" mnie kupił. Jej walory literackie, jak i samą formę trudno przecenić, lecz posiada ona jeszcze wartość dodatkową wybiegającą poza treść; to dygresje intelektualne zawierające ciekawostki i cenne spostrzeżenia.
Już na str. 9 zauważa odnośnie "Nocy i dni":
"...Szynszel! W finale opowieści to właśnie on pomaga bohaterce w największej potrzebie, zabiera ją na swoją bryczkę czy kolaskę i wywozi z tłumu uciekinierów ze spalonego przez Niemców Kalińca. Jest w tej scenie cudowna dezynwoltura: Dąbrowska nie mogła już chyba wymowniej ukazać, jakie plagi egipskie spadły na jej bohaterkę, niż skazując ją na przyjęcie pomocy od Żyda”
Parę stron dalej (s. 23) Kaczorowski demitologizuje dworek w Żelazowej Woli:
„Wszystko, co podziwiają japońscy turyści i wszyscy inni przyjezdni w Żelazowej Woli, to lipa, pic na wodę, tyle ma wspólnego z Szopenem, co kot napłakał, całość wymyśliło paru gości z Sochaczewa i z Warszawy, towarzystwo patriotyczne i muzyczne. Odkupili grunt od chłopa, najęli architekta, żeby wyrysował Szopenowi dom, jaki należał się kompozytorowi od wdzięcznego narodu, a narodowi też coś się należało, od kompozytora, bo kto to widział, żeby największy polski kompozytor urodził się w chlewie....”
Faktem jest, że Szopenowie przenieśli się do Warszawy w połowie 1810 roku, gdy Frycek miał niecałe pół roku i nigdy do Żelazowej Woli nie wrócili.
Oj, podoba mnie się ten Kaczorowski, gdy prawi... (s. 39):
„....wiara w szlacheckie pochodzenie jest wśród rodaków równie rozpowszechniona jak ich przekonanie, że dziadkowie podczas okupacji ukrywali Żydów. Gdyby jedno i drugie było prawdą, nasz kraj byłby dziś istną Judeo – Polonią - 'z polską szlachtą polski Żyd'...”
Analizując sytuację społeczno – gospodarczą w Polsce w pierwszych latach XX wieku, autor pisze (s. 89):
„.....Józef Piłsudski zrozumiał, że socjalizm na ziemiach polskich musi się stać narodowym ruchem polskim - podobnie jak ruch ludowy, endecja czy ziemiaństwo. Inaczej skończy w żydowskim getcie lub w ciemnym kremlowskim zaułku.
Przystanek, na którym przyszły marszałek, wedle popularnej legendy, wysiadł z Czerwonego Tramwaju, nie nazywał się więc Niepodległość, lecz Nacjonalizm.”
Trafna, lecz przykra refleksja (s. 95):
„Robienie z siebie ofiary jest dziś popularnym zajęciem, wszyscy chcą być potomkami ofiar, bo lepiej samemu zgłaszać roszczenia i pretensje, niż wysłuchiwać czyichś spóźnionych żalów. Polska szlachta jest więc ofiarą z definicji - rozbiorów, represji popowstańczych, Pawiaka, Katynia (zwłaszcza Katynia), i ani myśli słuchać o tym, że przez wieki była warstwą uprzywilejowaną, traktującą przodków większości swoich współobywateli jak bydło...”
Kaczorowski to gawędziarz, a z tematów, które poruszyły mnie najbardziej to osoba Stanisława Rembka (1901 - 1985), dr Alfreda Fiderkiewicza (1886 – 1972) oraz sprawa stosunków społecznych w Żyrardowie i Grodzisku, w tym relacji polsko-żydowskich.
Duży talent interesującego opowiadania.
Sunday, 24 January 2016
Anna ŁABIENIEC - "Powtórka z Syberii"
Anna ŁABIENIEC - "Powtórka z Syberii"
Sam sobie narobiłem bigosu wprowadzając tą książkę na LC. Pomijając jej ewentualne walory w przedstawieniu wspólnoty polskiej na dalekiej Syberii, napisana jest w "modnej" obecnie konwencji totalnej krytyki wszystkiego co wiąże się z Rosją, a w tym samolotu, serwowanego posiłku w samolocie, lotniska w Moskwie, nie mówiąc o podejrzanych typach poprzebieranych za lotniskowych taksówkarzy. W związku z "taksówkową" walką o klienta przypominam autorce, że również na lotnisku w Toronto miejskiemu taksówkarzowi nie wolno podbierać klienta, bo lotnisko oferuje swoje taksówki. Jej problemy z przesiadką na lotnisku w Szeremietewie i trudnością w znalezieniu angielskojęzycznej obsługi uważam za przedstawione tendencyjnie.
Ze względu na informację na okładce:
"Kupując tę książkę przyczyniasz się do budowy Domu Polskiego we wsi Wierszyna na Syberii"
- powstrzymuję się od dalszej krytyki, gdyż szczytny cel również mnie usprawiedliwia. Poniżej garstka dalzych unformacji o autorce i jej książce. Na okładce:
"Anna Łabieniec mieszka w Toronto. Jest dziennikarką telewizyjną związaną programem 'Polish Studio' i współredaktorką poskiej gazety "Dziennik".
Więcej na LC.
W notatce ze spotkania z autorką, w torontańskim Klubie Miłośników Książek w dniu 28.01.2009, czytamy:
"Książka ta, jak określiła sama autorka, jest utrzymanym w konwencji powieści drogi dziennikiem z jej pobytu na dalekiej Syberii. Anna Łabieniec poznała w Wierszynie ludzi, od których wiele się nauczyła. Czuła jakby tam znalazła Polskę z okresu romantyzmu. Według niej „Powtórka z Syberii” jest nie tylko o wyprawie do Wierszyny, ale o romantyźmie i polskości. Pod wpływem tej wyprawy autorka zaczęła zadawać sobie pytania na temat tego czym jest polskość. Dla autorki to przede wszystkim język ale i literatura, oba czynniki niezbędne do zachowania polskiej tożsamości na emigracji.
Proces pisania książki był również swoistą terapią dla Anny Łabieniec, której ciężko było po powrocie do Kanady przestawić się z Wierszyny i tamtejszego rytmu życia, na życie w cywilizacji miejskiej..."
Sam sobie narobiłem bigosu wprowadzając tą książkę na LC. Pomijając jej ewentualne walory w przedstawieniu wspólnoty polskiej na dalekiej Syberii, napisana jest w "modnej" obecnie konwencji totalnej krytyki wszystkiego co wiąże się z Rosją, a w tym samolotu, serwowanego posiłku w samolocie, lotniska w Moskwie, nie mówiąc o podejrzanych typach poprzebieranych za lotniskowych taksówkarzy. W związku z "taksówkową" walką o klienta przypominam autorce, że również na lotnisku w Toronto miejskiemu taksówkarzowi nie wolno podbierać klienta, bo lotnisko oferuje swoje taksówki. Jej problemy z przesiadką na lotnisku w Szeremietewie i trudnością w znalezieniu angielskojęzycznej obsługi uważam za przedstawione tendencyjnie.
Ze względu na informację na okładce:
"Kupując tę książkę przyczyniasz się do budowy Domu Polskiego we wsi Wierszyna na Syberii"
- powstrzymuję się od dalszej krytyki, gdyż szczytny cel również mnie usprawiedliwia. Poniżej garstka dalzych unformacji o autorce i jej książce. Na okładce:
"Anna Łabieniec mieszka w Toronto. Jest dziennikarką telewizyjną związaną programem 'Polish Studio' i współredaktorką poskiej gazety "Dziennik".
Więcej na LC.
W notatce ze spotkania z autorką, w torontańskim Klubie Miłośników Książek w dniu 28.01.2009, czytamy:
"Książka ta, jak określiła sama autorka, jest utrzymanym w konwencji powieści drogi dziennikiem z jej pobytu na dalekiej Syberii. Anna Łabieniec poznała w Wierszynie ludzi, od których wiele się nauczyła. Czuła jakby tam znalazła Polskę z okresu romantyzmu. Według niej „Powtórka z Syberii” jest nie tylko o wyprawie do Wierszyny, ale o romantyźmie i polskości. Pod wpływem tej wyprawy autorka zaczęła zadawać sobie pytania na temat tego czym jest polskość. Dla autorki to przede wszystkim język ale i literatura, oba czynniki niezbędne do zachowania polskiej tożsamości na emigracji.
Proces pisania książki był również swoistą terapią dla Anny Łabieniec, której ciężko było po powrocie do Kanady przestawić się z Wierszyny i tamtejszego rytmu życia, na życie w cywilizacji miejskiej..."
Michal VIEWEGH - "Powieść dla kobiet"
Michal VIEWEGH - "Powieść dla kobiet"
Zaczyna się od kłamstwa Wydawnictwa Zysk i S-ka na okładce:
"Michal Viewegh (ur. w 1962 roku w Pradze) jest aktualnie najpopularniejszym czeskim wspólczesnym pisarzem..."
Nie akceptuję promocji nieznanego mnie pisarza kosztem pozostałych, wymienianych przez Wikipedię, z których część znam i cenię. A Wikipedia podaje:
"...Do autorów literatury współczesnej zaliczani są Michal Ajvaz, Jan Balaban, Pavel Brycz, Radka Denemarkova, Sylva Fisherova, Emil Haki, Jan Novak, Tomas Prida, Sylvie Richterova, Jaroslav Rudis. Premys Rut, Michal Sanda, Filip Topol, Jachym Topol, Jaroslav Velinsky, Michal Viewegh, Petra Hulova.."
Nigdzie nie znalazłem, że jest "naj..". Ja, z kolei, mogę z czystym sumieniem promować np Balabana "Zapytaj taty", udany utwór, któremu dałem 8 gwiazdek.
Ale przejdźmy do książki. W Wikipedii znajduję:
"Román pro ženy, 2001 (wyd. polskie pt. Powieść dla kobiet, 2005, późniejsze polskie wydania noszą tytuł Mężczyzna idealny); sfilmowana w 2005, reż. Filip Renč (w Polsce ten film dystrybuowany pod tytułem Mężczyzna idealny)"
No to mniej wybredni czytelnicy niech to sobie czytają, bo ja z wielkim trudem dobrnąłem do strony 104 z 226 stanowiących całość. Nie dość, że jest to żenująca historyjka o niezbyt moralnych matce i córce, oraz o facecie, który kopulował 20 lat temu matkę, a teraz to robi z córką, to autor jest absolutnie pozbawiony poczucia humoru i sceny, które same w sobie mogłyby być śmieszne, takimi nie są, ze względu na wspomniane beztalencie. Ponadto nie jestem w stanie zachwycać się dwulicowością bohaterki, jej nachalnym podrywem starucha, który tylko przez przypadek nie jest jej ojcem, jak i oceną pierwszego stosunku jej matki w kategoriach "zaschłej spermy" (s. 82)
Wyczytałem, że to książka o głupocie kobiet; jeśli tak, to wolę się tarzać i ryczeć ze śmiechu z Masłowską, bo tutaj nie usmiechnąłem się ani razu.
Zaczyna się od kłamstwa Wydawnictwa Zysk i S-ka na okładce:
"Michal Viewegh (ur. w 1962 roku w Pradze) jest aktualnie najpopularniejszym czeskim wspólczesnym pisarzem..."
Nie akceptuję promocji nieznanego mnie pisarza kosztem pozostałych, wymienianych przez Wikipedię, z których część znam i cenię. A Wikipedia podaje:
"...Do autorów literatury współczesnej zaliczani są Michal Ajvaz, Jan Balaban, Pavel Brycz, Radka Denemarkova, Sylva Fisherova, Emil Haki, Jan Novak, Tomas Prida, Sylvie Richterova, Jaroslav Rudis. Premys Rut, Michal Sanda, Filip Topol, Jachym Topol, Jaroslav Velinsky, Michal Viewegh, Petra Hulova.."
Nigdzie nie znalazłem, że jest "naj..". Ja, z kolei, mogę z czystym sumieniem promować np Balabana "Zapytaj taty", udany utwór, któremu dałem 8 gwiazdek.
Ale przejdźmy do książki. W Wikipedii znajduję:
"Román pro ženy, 2001 (wyd. polskie pt. Powieść dla kobiet, 2005, późniejsze polskie wydania noszą tytuł Mężczyzna idealny); sfilmowana w 2005, reż. Filip Renč (w Polsce ten film dystrybuowany pod tytułem Mężczyzna idealny)"
No to mniej wybredni czytelnicy niech to sobie czytają, bo ja z wielkim trudem dobrnąłem do strony 104 z 226 stanowiących całość. Nie dość, że jest to żenująca historyjka o niezbyt moralnych matce i córce, oraz o facecie, który kopulował 20 lat temu matkę, a teraz to robi z córką, to autor jest absolutnie pozbawiony poczucia humoru i sceny, które same w sobie mogłyby być śmieszne, takimi nie są, ze względu na wspomniane beztalencie. Ponadto nie jestem w stanie zachwycać się dwulicowością bohaterki, jej nachalnym podrywem starucha, który tylko przez przypadek nie jest jej ojcem, jak i oceną pierwszego stosunku jej matki w kategoriach "zaschłej spermy" (s. 82)
Wyczytałem, że to książka o głupocie kobiet; jeśli tak, to wolę się tarzać i ryczeć ze śmiechu z Masłowską, bo tutaj nie usmiechnąłem się ani razu.
Saturday, 23 January 2016
Antoni SŁONIMSKI, Julian TUWIM - "W oparach absurdu"
Antoni SŁONIMSKI, Julian TUWIM - "W oparach absurdu"
Dwaj skamandryci, specjaliści od szmoncesów, Słonimski (1895-1976) i Tuwim (1894-1953), dzisiaj w krainie absurdu.
Słonimski pisze (s. 8):
"...Rzetelny absurd uwarunkowany jest bezlitosnym kryterium śmieszności. Jeśli żart absurdalny nie ma w sobie siły komicznej, nie próbujmy bronić się dziwnością istnienia i zasłaniać głębią metafizyczną, ale uczciwie przyznajmy się do porażki. Zebrane w tym tomie utwory nie wszystkie stoją na tym samym poziomie, są tu żarty słabsze i lepsze, ale zaletą ich niewątpliwie jest to, że nie udają czegoś czym nie są, nie bałamucą i nie mistyfikują"
Główna część książki zajmuje radosna twórczość z lat 1920 -1925 publikowana w "Kurierze Polskim". Uzupełnia ją primaaprilisowy numer "Nowych Wiadomości Literackich" z 1.04.1936 roku.
Z Wikipedii - hasło „pure nonsense”:
Purnonsens (ang. pure nonsense) – rodzaj dowcipu, w którym efekt komiczny powstaje z niedorzeczności, z pozbawionego logicznej motywacji, absurdalnego skojarzenia obrazów lub pojęć. Stworzony został w XIX w. przez pisarzy angielskich (Edward Lear, Lewis Carroll), odegrał ważną rolę w estetyce surrealizmu.
Spośród polskich literatów tworzących w tej konwencji należy wymienić w pierwszym rzędzie Juliana Tuwima i Antoniego Słonimskiego (autorów i współautorów licznych tekstów humorystycznych, wydanych później w wyborze pt. W oparach absurdu), z późniejszych zaś twórców – przede wszystkim Sławomira Mrożka.
Skoro Wikipedia wymienia omawianą książkę jako klasyczny przykład purnonsensu i absurdu, to nam pozostaje podkreślić tylko aktualność tych śmieszności. Miłej zabawy!!!
Jako namiętny rozwiązywacz zadań logicznych zachwyciłem się "Kontredansem szpitalnym" (s.178):
Kontredans szpitalny
W jednej z sal szpitalnych leżą pp. Żółtaszek,Czerwonkiewicz, Szkarłacki,Czarniawski, Białas i Grycendler, przy czym Żółtaszek ma czerwonkę, Czerwonkiewiczżółtaczkę, Szkarlacki czarną ospę, Czarniawski szkarlatynę, Białas białko, a Grycendler jestwariat. Wszyscy mają wysoką temperaturę i dreszcze, wszystkich gorączka miota do tegostopnia, że ich przerzuca z łóżka do łóżka — i w ten sposób zarażają się stopniowowszystkimi chorobami. Pośrodku sali jest otwarte okno, obok którego przelatuje każdy chory,zmieniając łóżko. Kiedy wszyscy zwariują, a Grycendler wyskoczy przez okno?Uwaga: Grycendler, będąc wariatem, cierpi też na pęcherz. Białas nie miał wdzieciństwie odry, a Żółtaszek jest szwagrem Czarniawskiego.
Dwaj skamandryci, specjaliści od szmoncesów, Słonimski (1895-1976) i Tuwim (1894-1953), dzisiaj w krainie absurdu.
Słonimski pisze (s. 8):
"...Rzetelny absurd uwarunkowany jest bezlitosnym kryterium śmieszności. Jeśli żart absurdalny nie ma w sobie siły komicznej, nie próbujmy bronić się dziwnością istnienia i zasłaniać głębią metafizyczną, ale uczciwie przyznajmy się do porażki. Zebrane w tym tomie utwory nie wszystkie stoją na tym samym poziomie, są tu żarty słabsze i lepsze, ale zaletą ich niewątpliwie jest to, że nie udają czegoś czym nie są, nie bałamucą i nie mistyfikują"
Główna część książki zajmuje radosna twórczość z lat 1920 -1925 publikowana w "Kurierze Polskim". Uzupełnia ją primaaprilisowy numer "Nowych Wiadomości Literackich" z 1.04.1936 roku.
Z Wikipedii - hasło „pure nonsense”:
Purnonsens (ang. pure nonsense) – rodzaj dowcipu, w którym efekt komiczny powstaje z niedorzeczności, z pozbawionego logicznej motywacji, absurdalnego skojarzenia obrazów lub pojęć. Stworzony został w XIX w. przez pisarzy angielskich (Edward Lear, Lewis Carroll), odegrał ważną rolę w estetyce surrealizmu.
Spośród polskich literatów tworzących w tej konwencji należy wymienić w pierwszym rzędzie Juliana Tuwima i Antoniego Słonimskiego (autorów i współautorów licznych tekstów humorystycznych, wydanych później w wyborze pt. W oparach absurdu), z późniejszych zaś twórców – przede wszystkim Sławomira Mrożka.
Skoro Wikipedia wymienia omawianą książkę jako klasyczny przykład purnonsensu i absurdu, to nam pozostaje podkreślić tylko aktualność tych śmieszności. Miłej zabawy!!!
Jako namiętny rozwiązywacz zadań logicznych zachwyciłem się "Kontredansem szpitalnym" (s.178):
Kontredans szpitalny
W jednej z sal szpitalnych leżą pp. Żółtaszek,Czerwonkiewicz, Szkarłacki,Czarniawski, Białas i Grycendler, przy czym Żółtaszek ma czerwonkę, Czerwonkiewiczżółtaczkę, Szkarlacki czarną ospę, Czarniawski szkarlatynę, Białas białko, a Grycendler jestwariat. Wszyscy mają wysoką temperaturę i dreszcze, wszystkich gorączka miota do tegostopnia, że ich przerzuca z łóżka do łóżka — i w ten sposób zarażają się stopniowowszystkimi chorobami. Pośrodku sali jest otwarte okno, obok którego przelatuje każdy chory,zmieniając łóżko. Kiedy wszyscy zwariują, a Grycendler wyskoczy przez okno?Uwaga: Grycendler, będąc wariatem, cierpi też na pęcherz. Białas nie miał wdzieciństwie odry, a Żółtaszek jest szwagrem Czarniawskiego.
Roma LIGOCKA - "Wszystko z miłości"
Roma LIGOCKA - "Wszystko z miłości"
Recenzowałem Ligockiej "Księżyc nad Taorminą" (8 gwiazdek), nie będę więc ponownie podawał jej szczegółów biograficznych. Teraz czytam następny zbiorek jej 24 miniopowiadań wzbogaconych jej rysunkami z 2007 roku.
Oto lektury plon, a ogólna ocena będzie na końcu. Listę mądrości znalezionych w tej książce poprzedzę cenną uwagą ks. Tomasa Halika, laureata 2014 Templeton Prize (w 2008 laureatem był „nasz” ks. Michał Heller), który wyraził, to czego ja nie zdążyłem:
„Nawiasem mówiąc, przy moim zamiłowaniu do paradoksów, uświadamianie sobie co pewien czas, że człowiek dochodzi do czegoś, co już ktoś mądry wymyślił przed nim, dostarcza mi doskonale paradoksalnej mieszanki zadowolenia i frustracji, dumy i upokorzenia jednocześnie..”
I już mądrości Ligockiej (i moje):
s.9 - „..w każdym z nas potrzeba pamięci stale walczy z pokusą zapomnienia....”
s.27 - warunek życia w luksusie: „wypracować sobie łagodny dystans wobec wielu przykrości i upokorzeń...”
s.37 - „Codzienność to nie tylko błahość, przeciętność, nuda. Codzienność to także bezpieczeństwo, urok zwyczajności, znajoma melodia. Odliczone kroki na ścieżce..”
s.40 - „Mam taką zasadę, że nigdy nikomu nie polecam moich ulubionych książek. Wiem, że między książką, autorem a czytelnikiem musi się wytworzyć specjalna, intymna więź - i nikt nie może służyć tu za pośrednika...”
s.56 - „Co dla pani jest szczęściem, pani Romo?
Szczęście dla mnie to brak lęku... ...Móc przez chwilę nie bać się śmierci, choroby, biedy. Nie bać się zdrady, kłamstwa, utraty pracy. Nie lękać się o dziecko, męża, matkę..”
s.89 - „Cóż.. ..pomnikowi z tego, że jest piękny? Brzydkiemu może nawet lżej...”
s.97 „Zastanawiam się, czy poszukiwanie wzorców, ideałów nie jest tylko przywilejem młodości..”
s.110 – Ligocka przytacza myśl pastora Dietera Bonhoeffera (1906-1945): „Niewdzięczność zaczyna się od zapomnienia. Z zapomnienia wynika obojętność, z obojętności niezadowolenie, z niezadowolenia rozpacz, z rozpaczy - przekleństwo.”
s.146 - „...pobłażliwie się uśmiecham, kiedy czasem pytają mnie, czy Polska jest moją ojczyzną. Przecież moja rodzina mieszkała tu od siedmiuset lat. Nie wiem, czy mógłby powiedzieć to o sobie niejeden antysemita...”
Ostatnia „mądrość” nie wywołuje u mnie „pobłażliwego uśmiechu”, bo reprezentuję tych, co „antysemityzm wyssali z mlekiem matki”. A w ogóle, lubię krótką formę, w której często znajduję więcej uwag godnych uwagi niż w opasłych, nużących tomach. Lubię Ligocką i daję znowu 8 gwiazdek, mimo, że „Księżyc nad Taorminą” bardziej mnie się podobał.
Recenzowałem Ligockiej "Księżyc nad Taorminą" (8 gwiazdek), nie będę więc ponownie podawał jej szczegółów biograficznych. Teraz czytam następny zbiorek jej 24 miniopowiadań wzbogaconych jej rysunkami z 2007 roku.
Oto lektury plon, a ogólna ocena będzie na końcu. Listę mądrości znalezionych w tej książce poprzedzę cenną uwagą ks. Tomasa Halika, laureata 2014 Templeton Prize (w 2008 laureatem był „nasz” ks. Michał Heller), który wyraził, to czego ja nie zdążyłem:
„Nawiasem mówiąc, przy moim zamiłowaniu do paradoksów, uświadamianie sobie co pewien czas, że człowiek dochodzi do czegoś, co już ktoś mądry wymyślił przed nim, dostarcza mi doskonale paradoksalnej mieszanki zadowolenia i frustracji, dumy i upokorzenia jednocześnie..”
I już mądrości Ligockiej (i moje):
s.9 - „..w każdym z nas potrzeba pamięci stale walczy z pokusą zapomnienia....”
s.27 - warunek życia w luksusie: „wypracować sobie łagodny dystans wobec wielu przykrości i upokorzeń...”
s.37 - „Codzienność to nie tylko błahość, przeciętność, nuda. Codzienność to także bezpieczeństwo, urok zwyczajności, znajoma melodia. Odliczone kroki na ścieżce..”
s.40 - „Mam taką zasadę, że nigdy nikomu nie polecam moich ulubionych książek. Wiem, że między książką, autorem a czytelnikiem musi się wytworzyć specjalna, intymna więź - i nikt nie może służyć tu za pośrednika...”
s.56 - „Co dla pani jest szczęściem, pani Romo?
Szczęście dla mnie to brak lęku... ...Móc przez chwilę nie bać się śmierci, choroby, biedy. Nie bać się zdrady, kłamstwa, utraty pracy. Nie lękać się o dziecko, męża, matkę..”
s.89 - „Cóż.. ..pomnikowi z tego, że jest piękny? Brzydkiemu może nawet lżej...”
s.97 „Zastanawiam się, czy poszukiwanie wzorców, ideałów nie jest tylko przywilejem młodości..”
s.110 – Ligocka przytacza myśl pastora Dietera Bonhoeffera (1906-1945): „Niewdzięczność zaczyna się od zapomnienia. Z zapomnienia wynika obojętność, z obojętności niezadowolenie, z niezadowolenia rozpacz, z rozpaczy - przekleństwo.”
s.146 - „...pobłażliwie się uśmiecham, kiedy czasem pytają mnie, czy Polska jest moją ojczyzną. Przecież moja rodzina mieszkała tu od siedmiuset lat. Nie wiem, czy mógłby powiedzieć to o sobie niejeden antysemita...”
Ostatnia „mądrość” nie wywołuje u mnie „pobłażliwego uśmiechu”, bo reprezentuję tych, co „antysemityzm wyssali z mlekiem matki”. A w ogóle, lubię krótką formę, w której często znajduję więcej uwag godnych uwagi niż w opasłych, nużących tomach. Lubię Ligocką i daję znowu 8 gwiazdek, mimo, że „Księżyc nad Taorminą” bardziej mnie się podobał.
Friday, 22 January 2016
Jan KARON - "Wspólne życie: ślub"
Jan KARON - "Wspólne życie: ślub"
Karon urodziła się w Lenoir, North Carolina, w 1937, jako Janice Meredith Wilson. Miała tak bogate życie, że nie sposób go nawet naszkicować. Urodziła dziecko mając 15 lat, powtarzając wyczyn swojej matki. Ślub wzięła wcześniej w Południowej Karolinie, bo tamtejsze prawo na coś takiego pozwalało. O burzliwym życiu jest napisane w angielskojęzycznej Wikipedii, a ja tylko powiem, że swoje marzenie, by być pisarką zaczęła spełniać w 1994 roku, w wieku 57 lat. Popularność zdobyła cyklem książek o fikcyjnym miasteczku Mitford i pastorze Timothy Kavanagh. Omawiana pochodzi z 2001 roku, a dla mnie jest absolutną nowością, jako, że nigdy o autorce nie słyszałem.
Dojechałem w pogodnym nastroju do ostatniej 153 strony, odłożyłem książkę i zacząłem definiować własne odczucia. Ze względu na miłość wszystkich do wszystkich w Mitford, wypada dostosować się do miłej atmosfery. A więc, wyrażam radość, że Jan Karon udało się ziścić swoje marzenia i zostać pisarką, cokolwiek o znaczy. Cieszę się też, ze nastrój opowiadania udzielił mnie się i zatraciłem chęć do ostrych krytycznych sądów, wskutek czego ograniczam się do zarzutu niedojrzałości w każdym względzie. Wyrażam zadowolenie, że wg nadruku na okładce:
„każda powieść o Mitford - numer 1 na liście bestsellerów 'New York Timesa'..”
Lektura niniejsza, szczęśliwie pogodna i niedługa, ustrzeże mnie ewentualnymi próbami czytania czegokolwiek, co Jan Karon napisała, pisze czy napisze. Oczywiście pała.
Karon urodziła się w Lenoir, North Carolina, w 1937, jako Janice Meredith Wilson. Miała tak bogate życie, że nie sposób go nawet naszkicować. Urodziła dziecko mając 15 lat, powtarzając wyczyn swojej matki. Ślub wzięła wcześniej w Południowej Karolinie, bo tamtejsze prawo na coś takiego pozwalało. O burzliwym życiu jest napisane w angielskojęzycznej Wikipedii, a ja tylko powiem, że swoje marzenie, by być pisarką zaczęła spełniać w 1994 roku, w wieku 57 lat. Popularność zdobyła cyklem książek o fikcyjnym miasteczku Mitford i pastorze Timothy Kavanagh. Omawiana pochodzi z 2001 roku, a dla mnie jest absolutną nowością, jako, że nigdy o autorce nie słyszałem.
Dojechałem w pogodnym nastroju do ostatniej 153 strony, odłożyłem książkę i zacząłem definiować własne odczucia. Ze względu na miłość wszystkich do wszystkich w Mitford, wypada dostosować się do miłej atmosfery. A więc, wyrażam radość, że Jan Karon udało się ziścić swoje marzenia i zostać pisarką, cokolwiek o znaczy. Cieszę się też, ze nastrój opowiadania udzielił mnie się i zatraciłem chęć do ostrych krytycznych sądów, wskutek czego ograniczam się do zarzutu niedojrzałości w każdym względzie. Wyrażam zadowolenie, że wg nadruku na okładce:
„każda powieść o Mitford - numer 1 na liście bestsellerów 'New York Timesa'..”
Lektura niniejsza, szczęśliwie pogodna i niedługa, ustrzeże mnie ewentualnymi próbami czytania czegokolwiek, co Jan Karon napisała, pisze czy napisze. Oczywiście pała.
Wednesday, 20 January 2016
Remigiusz GRZELA - "Było, więc minęło"
Remigiusz GRZELA - "Było, więc minęło"
Joanna Person, dziewczyna z Ravensbruck (umlaut)
kobieta "Solidarności"
lekarka Wałęsy
Przedstawiam bohaterkę tej biografii na podstawie Wikipedii:
Joanna Muszkowska-Penson (ur. 25 października 1921 w Warszawie – polska lekarka i wykładowczyni akademicka, profesor nauk medycznych, działaczka opozycji w okresie PRL, bliska współpracowniczka Lecha Wałęsy.
W 1940 została żołnierzem Związku Walki Zbrojnej. W marcu 1941 zatrzymana i osadzona na Pawiaku, we wrześniu tegoż roku osadzona w niemieckim obozie koncentracyjnym Ravensbruck, skąd została wyzwolona w kwietniu 1945. W 1950 ukończyła studia na Akademii Medycznej w Łodzi. Zdobyła wszystkie stopnie naukowe i tytuł profesora pracując w AM w Gdańsku. W sierpniu 1980 wspierała strajkujących stoczniowców. W latach 80. była także osobistym lekarzem i tłumaczem Lecha Wałęsy. W 1991 przeszła na emeryturę i wyjechała do córki, do Glasgow. W 2006 powróciła do Polski, podjęła pracę w biurze Lecha Wałęsy
W przedmowie do tej niby biografii, jej bohaterka – Joanna Muszkowska -Penson mówi jaki cel jej przyświecał w tworzeniu tej książki (s. 11):
"Od roku 1980, przez cały okres walki, byłam lekarzem i tłumaczem Lecha Wałęsy, a od 2006 roku pracuje w charakterze wolontariusza w jego gdańskim biurze. To dlatego tak bardzo często towarzyszyłam jego działalności publicznej. To, co mam na ten temat do powiedzenia, nie jest głosem zainteresowanego swoją rolą polityka, ale głosem przedstawicielki społeczeństwa, a ściśle biorąc, gdańszczanki, dla której walka 'Solidarności' stanowiła drugą w życiu walkę o niepodległość.
Według moich obserwacji bez Wałęsy ta walka nie byłaby zwycięska. Perfekcyjnie wykonał swoje zadanie, a brak wdzięczności niektórych potomnych jest niezrozumiały.
Celem moim jest odzyskanie sprawiedliwości dla Wałęsy. Bez tego historia staje się nieprawdziwa"
Wyjaśnia to, użycie przeze mnie określenia "niby". Znowu nabałaganiłem, bo chcę lecieć do przodu, a muszę wpierw o autorze.
Remigiusz Grzela (ur. 1977), jeszcze młody, a nader aktywny, i w teatrze, i w poezji, i w prozie. Zajrzyjcie, Państwo do Wikipedii, a ja przedstawiam tylko listę jego książek, by potwierdzić, że mamy do czynienia z rutyniarzem, w pozytywnym znaczeniu:
Autor i współautor książek:
Rozum spokorniał – Rozmowy z twórcami kultury (2000),
Nauka a polityka – Dziwne losy filozofii prawa w Polsce (2001, 2010),
Chełmska 21 (2001),
Bagaże Franza K. czyli podróż której nigdy nie było (2004) – książka faktu opowiadająca o żydowskich aktorach zaprzyjaźnionych z Franzem Kafką oraz kobiecie jego życia – Dorze Diamant,
Psychotest, czyli antologia dramatów na temat HIV/AIDS (2005).
Bądź moim Bogiem (2007) – powieść, wydawnictwo WAB
Oczy Brigitte Bardot (2008) – dramat, wydawnictwo Teatru Na Woli im. Tadeusza Łomnickiego
Hotel Europa. Rozmowy (2009) – Wyd. Prószyński i S-ka
Spełniony. Z Marianem Kociniakiem rozmawia Remigiusz Grzela (2010) – Wydawnictwo Trio i Teatr Na Woli im. Tadeusza Łomnickiego
Wolne (2012) - rozmowy, Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Było, więc minęło. Joanna Penson - dziewczyna z Ravensbruck, kobieta Solidarności, lekarka Wałęsy (2013) - PWN
Złodzieje koni (2014) - powieść, Wydawnictwo Studio Emka
Wybór Ireny (2014) - biografia Ireny Gelblum/Waniewicz/Conti Di Mauro - PWN
Obecność. Rozmowy (2015)
To, co najważniejsze. Irena Jun i Stanisław Brudny. Rozmowy - Wydawnictwo Teatru Studio (2015)
Krafftówna w krainie czarów. Z Barbarą Krafftówną rozmawia Remigiusz Grzela (2016) - Prószyński i S-ka.
No i z notki "Od autora" dowiadujemy się, że wszystko zaczęło się od wywiadu Grzeli z Wałęsą. Wywiad przeprowadził, dla "Zwierciadła", a teraz umieścił w tej książce jako pierwszy rozdział, a w drugim - rozmawia z Penson na temat tegoż. Tak, ze biografia zaczyna się od trzeciego, jest arcyciekawa i gorąco ją polecam.
Ja natomiast muszę skupić się na sprawie, według Penson i mnie, ważniejszej - obronie Wałęsy.
Jest to zarazem spełnienie życzenia skromnej pani Joanny Penson, która uważa podobnie jak ja, że opluwanie, zgodnie z regułą sformułowaną przez Norwida, każdego wybitnego Polaka, w przypadku Wałęsy jest karygodne. Dodam, że jest wyjątkowo szkodliwe dla Polski, bo nikt na całym świecie nie może zrozumieć narodu, który wygłasza negatywne opinie o najpopularniejszym swoim przedstawicielu; faktycznie j e d y n y m Polaku wszystkim znanym.
Tak więc, poza biografią, książka ta jest świadectwem Wałęsy wystawionym mu przez nobliwą lekarkę jego ciała i duszy. W żadnym przypadku nie jest to odpowiedź na publikacje funkcjonariuszy IPN, bo w szambie nurzać się nie warto, a że Wałęsa obecnie (styczeń 2016) wyzywa ich na publiczny pojedynek, to jego decyzja, którą oceniam sceptycznie.
Grzelak w notce "Od autora" cytuje otrzymane od Penson "dwie spięte spinaczem kartki własnoręcznie podpisane". Oto ich treść:
"Lech Wałęsa jako robotnik, który protestował przeciwko rządom w państwie, mieniącym się państwem robotników, był idealnym przywódca "Splidarności". Jego osobiste zalety potwierdzały ten wybór, który dokonał się samoistnie, w momencie wybuchu strajku. Był Wałęsa mówcą charyzmatycznym, który jako jedyny umiał przekonywać najpierw robotników, a potem caly naród, zarówno do pokojowej walki, jak i do wielu innych decyzji.
Lech Wałęsa w ciągu paru pierwszych dni strajku zyskał zaufanie i uwielbienie dziesieciu milionów ludzi, a równocześnie stał się najbardziej prześladowanym i oczernianym człowiekiem przez SB.
Wraz z "Solidarnością" Lech Wałęsa osiągnął zamierzony cel. Pokonano, pomimo przeogromnej różnicy sił i możliwości, stronę rządową i zmuszono ją do oddania władzy "Solidarności".
Piszę to, choć wie to cały swiat, łącznie z Komitetem Noblowskim oraz ze wszystkimi politykami tamtej doby.
Napawa zdumieniem wrażenie, że nie wszyscy wiedzą to w Polsce. Mówi się tu o jakiejś "zdradzie" czy "winie". Trudno to zrozumieć, szczególnie gdy mówią to ludzie, których w tych czasach nie było na swiecie lub którzy byli wtedy dziećmi. Zdaje się, ze oni nic nie rozumieją z grozy ustroju komunistycznego i odwagi koniecznej do przewodzenia protestowi w owych czasach. Wydaje się, ze powodem oczerniania Wałęsy może być tylko zawiść, zazdrość lub głupota.
Joanna Muszkowska – Penson"
Oczywiście, jestem tego samego zdania i dlatego tyle wysiłku włożyłem w przepisanie oświadczenia.
Joanna Person, dziewczyna z Ravensbruck (umlaut)
kobieta "Solidarności"
lekarka Wałęsy
Przedstawiam bohaterkę tej biografii na podstawie Wikipedii:
Joanna Muszkowska-Penson (ur. 25 października 1921 w Warszawie – polska lekarka i wykładowczyni akademicka, profesor nauk medycznych, działaczka opozycji w okresie PRL, bliska współpracowniczka Lecha Wałęsy.
W 1940 została żołnierzem Związku Walki Zbrojnej. W marcu 1941 zatrzymana i osadzona na Pawiaku, we wrześniu tegoż roku osadzona w niemieckim obozie koncentracyjnym Ravensbruck, skąd została wyzwolona w kwietniu 1945. W 1950 ukończyła studia na Akademii Medycznej w Łodzi. Zdobyła wszystkie stopnie naukowe i tytuł profesora pracując w AM w Gdańsku. W sierpniu 1980 wspierała strajkujących stoczniowców. W latach 80. była także osobistym lekarzem i tłumaczem Lecha Wałęsy. W 1991 przeszła na emeryturę i wyjechała do córki, do Glasgow. W 2006 powróciła do Polski, podjęła pracę w biurze Lecha Wałęsy
W przedmowie do tej niby biografii, jej bohaterka – Joanna Muszkowska -Penson mówi jaki cel jej przyświecał w tworzeniu tej książki (s. 11):
"Od roku 1980, przez cały okres walki, byłam lekarzem i tłumaczem Lecha Wałęsy, a od 2006 roku pracuje w charakterze wolontariusza w jego gdańskim biurze. To dlatego tak bardzo często towarzyszyłam jego działalności publicznej. To, co mam na ten temat do powiedzenia, nie jest głosem zainteresowanego swoją rolą polityka, ale głosem przedstawicielki społeczeństwa, a ściśle biorąc, gdańszczanki, dla której walka 'Solidarności' stanowiła drugą w życiu walkę o niepodległość.
Według moich obserwacji bez Wałęsy ta walka nie byłaby zwycięska. Perfekcyjnie wykonał swoje zadanie, a brak wdzięczności niektórych potomnych jest niezrozumiały.
Celem moim jest odzyskanie sprawiedliwości dla Wałęsy. Bez tego historia staje się nieprawdziwa"
Wyjaśnia to, użycie przeze mnie określenia "niby". Znowu nabałaganiłem, bo chcę lecieć do przodu, a muszę wpierw o autorze.
Remigiusz Grzela (ur. 1977), jeszcze młody, a nader aktywny, i w teatrze, i w poezji, i w prozie. Zajrzyjcie, Państwo do Wikipedii, a ja przedstawiam tylko listę jego książek, by potwierdzić, że mamy do czynienia z rutyniarzem, w pozytywnym znaczeniu:
Autor i współautor książek:
Rozum spokorniał – Rozmowy z twórcami kultury (2000),
Nauka a polityka – Dziwne losy filozofii prawa w Polsce (2001, 2010),
Chełmska 21 (2001),
Bagaże Franza K. czyli podróż której nigdy nie było (2004) – książka faktu opowiadająca o żydowskich aktorach zaprzyjaźnionych z Franzem Kafką oraz kobiecie jego życia – Dorze Diamant,
Psychotest, czyli antologia dramatów na temat HIV/AIDS (2005).
Bądź moim Bogiem (2007) – powieść, wydawnictwo WAB
Oczy Brigitte Bardot (2008) – dramat, wydawnictwo Teatru Na Woli im. Tadeusza Łomnickiego
Hotel Europa. Rozmowy (2009) – Wyd. Prószyński i S-ka
Spełniony. Z Marianem Kociniakiem rozmawia Remigiusz Grzela (2010) – Wydawnictwo Trio i Teatr Na Woli im. Tadeusza Łomnickiego
Wolne (2012) - rozmowy, Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Było, więc minęło. Joanna Penson - dziewczyna z Ravensbruck, kobieta Solidarności, lekarka Wałęsy (2013) - PWN
Złodzieje koni (2014) - powieść, Wydawnictwo Studio Emka
Wybór Ireny (2014) - biografia Ireny Gelblum/Waniewicz/Conti Di Mauro - PWN
Obecność. Rozmowy (2015)
To, co najważniejsze. Irena Jun i Stanisław Brudny. Rozmowy - Wydawnictwo Teatru Studio (2015)
Krafftówna w krainie czarów. Z Barbarą Krafftówną rozmawia Remigiusz Grzela (2016) - Prószyński i S-ka.
No i z notki "Od autora" dowiadujemy się, że wszystko zaczęło się od wywiadu Grzeli z Wałęsą. Wywiad przeprowadził, dla "Zwierciadła", a teraz umieścił w tej książce jako pierwszy rozdział, a w drugim - rozmawia z Penson na temat tegoż. Tak, ze biografia zaczyna się od trzeciego, jest arcyciekawa i gorąco ją polecam.
Ja natomiast muszę skupić się na sprawie, według Penson i mnie, ważniejszej - obronie Wałęsy.
Jest to zarazem spełnienie życzenia skromnej pani Joanny Penson, która uważa podobnie jak ja, że opluwanie, zgodnie z regułą sformułowaną przez Norwida, każdego wybitnego Polaka, w przypadku Wałęsy jest karygodne. Dodam, że jest wyjątkowo szkodliwe dla Polski, bo nikt na całym świecie nie może zrozumieć narodu, który wygłasza negatywne opinie o najpopularniejszym swoim przedstawicielu; faktycznie j e d y n y m Polaku wszystkim znanym.
Tak więc, poza biografią, książka ta jest świadectwem Wałęsy wystawionym mu przez nobliwą lekarkę jego ciała i duszy. W żadnym przypadku nie jest to odpowiedź na publikacje funkcjonariuszy IPN, bo w szambie nurzać się nie warto, a że Wałęsa obecnie (styczeń 2016) wyzywa ich na publiczny pojedynek, to jego decyzja, którą oceniam sceptycznie.
Grzelak w notce "Od autora" cytuje otrzymane od Penson "dwie spięte spinaczem kartki własnoręcznie podpisane". Oto ich treść:
"Lech Wałęsa jako robotnik, który protestował przeciwko rządom w państwie, mieniącym się państwem robotników, był idealnym przywódca "Splidarności". Jego osobiste zalety potwierdzały ten wybór, który dokonał się samoistnie, w momencie wybuchu strajku. Był Wałęsa mówcą charyzmatycznym, który jako jedyny umiał przekonywać najpierw robotników, a potem caly naród, zarówno do pokojowej walki, jak i do wielu innych decyzji.
Lech Wałęsa w ciągu paru pierwszych dni strajku zyskał zaufanie i uwielbienie dziesieciu milionów ludzi, a równocześnie stał się najbardziej prześladowanym i oczernianym człowiekiem przez SB.
Wraz z "Solidarnością" Lech Wałęsa osiągnął zamierzony cel. Pokonano, pomimo przeogromnej różnicy sił i możliwości, stronę rządową i zmuszono ją do oddania władzy "Solidarności".
Piszę to, choć wie to cały swiat, łącznie z Komitetem Noblowskim oraz ze wszystkimi politykami tamtej doby.
Napawa zdumieniem wrażenie, że nie wszyscy wiedzą to w Polsce. Mówi się tu o jakiejś "zdradzie" czy "winie". Trudno to zrozumieć, szczególnie gdy mówią to ludzie, których w tych czasach nie było na swiecie lub którzy byli wtedy dziećmi. Zdaje się, ze oni nic nie rozumieją z grozy ustroju komunistycznego i odwagi koniecznej do przewodzenia protestowi w owych czasach. Wydaje się, ze powodem oczerniania Wałęsy może być tylko zawiść, zazdrość lub głupota.
Joanna Muszkowska – Penson"
Oczywiście, jestem tego samego zdania i dlatego tyle wysiłku włożyłem w przepisanie oświadczenia.
Ryszard HOROWITZ - "Życie niebywałe. Wspomnienia fotokompozytora"
Ryszard HOROWITZ - "Życie niebywałe. Wspomnienia fotokompozytora
Horowitz (ur. 1939) wyjechał z Polski w 1959, lecz kontakty utrzymuje do dzisiaj, o czym świadczą liczne odznaczenia państwowe. Prowadzi w USA własne studio fotografczne, przedstawia się jako fotokompozytor, a znajomi z autobiograficznych wspomnień tworzą dziewięciostronicową listę.
Łukasz Radwan pisze w artykule pt "Fotokompozytor" www.wprost.pl/ar/61651/Fotokompozytor/:
"Fotografia jest przekazem myśli i fantazji, a nie zapisem rzeczywistości - mówi Ryszard Horowitz Nie wiedział, czy zostać muzykiem jazzowym, czy plastykiem. Tak jak Woody Allen gra na klarnecie. Ryszard Horowitz jest nazywany fotokompozytorem. W sposobie komponowania swoich prac przypomina Mikalojusa Konstantinasa Ciurlionisa (1875-1911). Ten litewski kompozytor, malarz i rysownik tworzył muzyczne obrazy. Podobny stosunek do obrazu miał Roy Lichtenstein (1923-1997). Nowojorski mistrz pop-artu był zafascynowany jazzem (grał na saksofonie) – do swoich obrazów przeniósł technikę jazzowej improwizacji. Jest charakterystyczne, że fotografie Ryszarda Horowitza interpretuje się poprzez pryzmat innych sztuk: malarstwa, poezji, muzyki. - Horowitz to poeta pejzażu - mówi Józef Szajna, plastyk, reżyser teatralny. - Prace Ryszarda są próbą pokazania jakiejś wielkiej wizji świata, daleko wykraczającej poza fotografię - dodaje Gene Gutowski, producent filmowy".
Ta autobiografia jest napisana na takim luzie i zawiera tyle ciekawych informacji, że w efekcie przerasta moje zdolności recenzenckie. Powiem Państwu szczerze: róbta, co chceta, lecz wnikliwie czytajcie, bo ręczę, że każdy znajdzie coś ciekawego. Jako koneser tradycyjnego jazzu, ja, młodszy od autora o 4 lata, które w wieku młodzieńczym stanowiły pokolenie, pochłaniam każde słowo o początkach jazzu w Polsce i weryfikuję, swoją wiedzę z faktami podawanymi przez czynnego uczestnika tamtych wydarzeń, no i dalej, za oceanem, o licznych jazzowych kontaktach autora.
Jest to, niewątpliwie, jedna z najciekawszych autobiografii, jakie w życiu czytałem i dziwię się słabej promocji książki przez Wydawnictwo "ZNAK".
Proszę Państwa mamy do czynienia z fenomenem życia b o g a t e g o, począwszy od uratowania go przez Schindlera, po obecne artystyczne światowe obywatelstwo. Dla każdego coś ciekawego. Gorąco polecam.
PS. Z Wikipedii:
Ordery i odznaczenia
Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski (2014)[7]
Krzyż Oficerski Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej (1996)[8]
Złoty Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis (2008)[9]
Nagrody i wyróżnienia
1982: Golden Cadillac Award (Detroit) – najlepsza kampania reklamowa samochodu roku[1]
1983: tytuł „amerykańskiego fotografa roku” w ogólnonarodowej ankiecie magazynu „Adweec”[1]
1991: nagroda amerykańskiego Stowarzyszenia Fotografów Reklamowych (APA) – najlepsze zdjęcie roku („Ptak II”)[1]
2010: tytuł doctora honoris causa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie[10]
2012: tytuł doctora honoris causa Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu[11]
2014: tytuł honorowego obywatela Krakowa
Horowitz (ur. 1939) wyjechał z Polski w 1959, lecz kontakty utrzymuje do dzisiaj, o czym świadczą liczne odznaczenia państwowe. Prowadzi w USA własne studio fotografczne, przedstawia się jako fotokompozytor, a znajomi z autobiograficznych wspomnień tworzą dziewięciostronicową listę.
Łukasz Radwan pisze w artykule pt "Fotokompozytor" www.wprost.pl/ar/61651/Fotokompozytor/:
"Fotografia jest przekazem myśli i fantazji, a nie zapisem rzeczywistości - mówi Ryszard Horowitz Nie wiedział, czy zostać muzykiem jazzowym, czy plastykiem. Tak jak Woody Allen gra na klarnecie. Ryszard Horowitz jest nazywany fotokompozytorem. W sposobie komponowania swoich prac przypomina Mikalojusa Konstantinasa Ciurlionisa (1875-1911). Ten litewski kompozytor, malarz i rysownik tworzył muzyczne obrazy. Podobny stosunek do obrazu miał Roy Lichtenstein (1923-1997). Nowojorski mistrz pop-artu był zafascynowany jazzem (grał na saksofonie) – do swoich obrazów przeniósł technikę jazzowej improwizacji. Jest charakterystyczne, że fotografie Ryszarda Horowitza interpretuje się poprzez pryzmat innych sztuk: malarstwa, poezji, muzyki. - Horowitz to poeta pejzażu - mówi Józef Szajna, plastyk, reżyser teatralny. - Prace Ryszarda są próbą pokazania jakiejś wielkiej wizji świata, daleko wykraczającej poza fotografię - dodaje Gene Gutowski, producent filmowy".
Ta autobiografia jest napisana na takim luzie i zawiera tyle ciekawych informacji, że w efekcie przerasta moje zdolności recenzenckie. Powiem Państwu szczerze: róbta, co chceta, lecz wnikliwie czytajcie, bo ręczę, że każdy znajdzie coś ciekawego. Jako koneser tradycyjnego jazzu, ja, młodszy od autora o 4 lata, które w wieku młodzieńczym stanowiły pokolenie, pochłaniam każde słowo o początkach jazzu w Polsce i weryfikuję, swoją wiedzę z faktami podawanymi przez czynnego uczestnika tamtych wydarzeń, no i dalej, za oceanem, o licznych jazzowych kontaktach autora.
Jest to, niewątpliwie, jedna z najciekawszych autobiografii, jakie w życiu czytałem i dziwię się słabej promocji książki przez Wydawnictwo "ZNAK".
Proszę Państwa mamy do czynienia z fenomenem życia b o g a t e g o, począwszy od uratowania go przez Schindlera, po obecne artystyczne światowe obywatelstwo. Dla każdego coś ciekawego. Gorąco polecam.
PS. Z Wikipedii:
Ordery i odznaczenia
Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski (2014)[7]
Krzyż Oficerski Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej (1996)[8]
Złoty Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis (2008)[9]
Nagrody i wyróżnienia
1982: Golden Cadillac Award (Detroit) – najlepsza kampania reklamowa samochodu roku[1]
1983: tytuł „amerykańskiego fotografa roku” w ogólnonarodowej ankiecie magazynu „Adweec”[1]
1991: nagroda amerykańskiego Stowarzyszenia Fotografów Reklamowych (APA) – najlepsze zdjęcie roku („Ptak II”)[1]
2010: tytuł doctora honoris causa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie[10]
2012: tytuł doctora honoris causa Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu[11]
2014: tytuł honorowego obywatela Krakowa
Tuesday, 19 January 2016
Joanna KUCIEL - FRYDRYSZAK - "Słonimski. Heretyk na ambonie"
Joanna KUCIEL – FRYDRYSZAK - "Słonimski
Heretyk na ambonie"
Na okładce, pod tytułem, cytat z Michnika:
"Patriota i kosmopolita, socjalista i liberał, liryczny poeta i autor felietonowych dowcipów. Sprzymierzeniec rozumu i wróg dogmatów.."
Bardzo trafna charakterystyka; takiego, i ja zapamiętałem. Zaglądam do mojego "Pod Ręcznika":
„SŁONIMSKI Antoni /1895-1976/: “Wychylałem się, wychylam i będę się wychylał. Ale za burtę nie wyskoczę”. Żałował swoich ataków na MIŁOSZA /w 1959 r./, i wiosną 1976 ogłosił list publiczny „List do Miłosza”. Przed wojną, po ogłoszeniu wiersza pt „Dwie ojczyzny” został pobity przez nacjonalistę IPOHORSKIEGO, zastrzelonego w czasie okupacji za współpracę z Niemcami”.
Ale najpierw o autorce i książce.... Niestety, nic nie znalazłem, jedynie z dat wydedukowałem z dużym prawdopodobieństwem, że autorka dobiega 40 (w 1997 wyróżnienie w "Trójce"). No cóż, porwała się na wyjątkowo ambitne zadanie, bo Słonimski złożoną postacią był.
Jak się wywiązała z tego zadania, to jedno, a jak ja mam napisać ciekawą recenzję - to drugie, i wcale nie łatwiejsze od pierwszego. Autorka zebrała olbrzymi materiał, jakoś się z nim uporała, aby teraz cały zwalił się na moją głowę powodując, już nie wiem, migrenę czy globusa.
Wy, Państwo, też dostaniecie, i to już po pierwszym cytacie, w którym Słonimski prowokuje, ale w jakimś stopniu (wg mnie b. dużym) ma rację, którą mu przyznacie jeśli odrzucicie obłudę i political correctness nakazujące nasze dziatki bezkrytycznie kochać. Wspomnę, że po przyjeździe do Kanady interesowałem się różnymi religiami i u baptystów wysłuchałem wspaniałego kazania pastora na temat syna marnotrawnego, w którym wskazał genezę zła w żądaniu syna na początku opowieści, słynnym „Daj mi”, bo dziecko nie ma żadnego prawa żądać, ani twierdzić, że mu się należy.. A Słonimski rąbie (s. 13):
"Dzieci są zakałą ludzkości. Jest to klasa nie produkująca, pasożytnicza, uprzywilejowana, chorowita, samolubna, pozbawiona wychowania i wykształcenia, niegrzeczna i brudna".
Kto oburzony i dalej uważa, za dzieci t r z e b a kochać, choć nie bardzo wiadomo dlaczego i po co, niech dalej nie czyta, bo to dopiero początek bezeceństw. Na razie jednak zajmę się pierwszą, wielką miłością Słonimskiego, dla której pisał (s. 43):
Gdy cię spotkałem raz pierwszy,
Mokre pachniały kasztany.
Zbyt długo mi w oczy patrzałaś -
Ogromnie byłem zmieszany.
I chwała autorce, że o tej miłości, muzie skamandrytów, Marii Morskiej napisała. Jej życie było tak fascynujące, że pozwalam sobie, na podstawie Wikipedii, parę słów napisać:
Maria Morska, właściwie Anna Frenkiel, wnuczka rabina, córka lekarza, nazywana Niutą, ur. 1895 (jak Słonimski) zaczęła grać w lubelskim kabarecie 'Wesoły Ul' u boku Hanki Ordonówny, po przeniesieniu się do Warszawy została deklamatorką utworów skamandrytów w warszawskiej kawiarni 'Pod Picadorem'. Łączył ją platoniczny romans z Antonim Słonimskim, podkochiwała się w niej Anna Iwaszkiewicz, przyjaźniła się z Marią Pawlikowską – Jasnorzewską i Ireną Krzywicką. W 1914 roku jej mężem został matematyk, profesor Bronisław Knaster. Od 1933 roku publikowała w 'Wiadomościach Literackich' felietony społeczno-polityczne jako 'Marjusz Dawn'.... ..Po wybuchu II w. św. wyjechała do Lwowa, gdzie ukrywała się w jednym pokoju wraz z mężem i kochankiem, lekarzem Hermanem Rubinrautem. Losy tej trójki zainspirowały Irenę Krzywicką do napisania opowiadania 'Zamurowany świat'. Zmarła w W-wie w 1945 r.
Przyznacie Państwo, że ta plejada sławnych nazwisk jest nader interesująca. Starając się wyłowić perełki, skaczę po tematach z nadzieją, ze Państwo mnie wybaczycie, bo muszę teraz przytoczyć wizję Słonimskiego z 1934 !!!! roku („Heretyk na ambonie” s.58), (tutaj s. 66):
„Może pewnego poranka płacić będziemy pieniądzem międzynarodowym i w komisariacie na Brackiej wydadzą nam dowód osobisty obywatela Stanów Zjednoczonej Europy, [..] Zniesienie zbrojeń, granic i barier celnych, pieniądz ogólnoświatowy i ogólnoświatowa rada gospodarcza normująca produkcję i organizująca konsumpcję wszystko to nam jest znacznie potrzebniejsze od lig napaści i obrony powietrznej.”
Przepiękna anegdota: gdy Słonimski.... (s. 73)
„....napisał recenzję 'Wariata i zakonnicy', którą zaczął zdaniem: 'Każda wielka sztuka deformuje życie, nie znaczy to jednak, aby każda deformacja była sztuką'. Witkiewicz wściekł się wtedy i przesłał Słonimskiemu zawiadomienie, że przenosi go na liście przyjaciół z numeru czwartego na miejsce numer trzydzieści siedem, czyli poniżej Chwistka...”
Nie mam wątpliwości, że z awansu eo ipso Leona Chwistka kpił najbardziej jego adwersarz (patrz „Pałuba”) Karol Irzykowski.
Dewiza Słonimskiego (s. 79):
„Bóg nam powierzył humor Polaków”
Gdy Słonimski pisał przez długie lata felietony w „Wiadomościach Literackich” pod tytułem „Kroniki tygodniowe” następowała ewolucja jego poglądów (s. 88):
„To w 'Kronikach' w pełni zademonstruje swój pacyfizm, nie jako odmowę walki w obronie kraju - jak często mu się zarzuca - a jako postawę sprzeciwu wobec wszelkiej przemocy politycznej i terroru państwa. Zamiłowanie do pacyfizmu stanie się jego znakiem rozpoznawczym.
'Kroniki' są doskonałym zapisem ewolucji poglądów Słonimskiego, jego rozczarowań i utraty sympatii do Piłsudskiego, gdy wychodzi na jaw, jak traktowani są więźniowie polityczni w twierdzy brzeskiej, i gdy nie ulega już wątpliwości, że polityka Marszałka zmierza w kierunku rządów autorytarnych...”
Warto tutaj przytoczyć wysoką ocenę 'Kronik tygodniowych” przez Gombrowicza ('Dziennik' (1953 – 1956, s. 216), (tutaj: s. 89):
„.....uważam za ważne i ciekawe: że Boy i Słonimski ta bodaj jedyna proza w niepodległości sprawnie funkcjonująca, była ściąganiem z wyżyn w dół na grunt zdrowego rozsądku i przeciętnego trzeźwego myślenia. Siła ich polegała na nakłuwaniu balonów – ale do tego nie potrzeba większej siły.”
Słonimski przyjaźnił się m. in. z Bolesławem Wieniawą – Długoszowskim. Przytoczmy ciekawy fragment na ten temat (s. 111):
„..O Wieniawie krążyły setki anegdot, ale Słonimski już u schyłku życia w 'Alfabecie wspomnień' odkłamywał mit Wieniawy jako bawidamka i fanfarona.
'Warto przypomnieć – pisał - że nieprawdą jest, jakoby Wieniawa po pijanemu konno wjechał na parkiety Adrii, natomiast prawdą jest, ze był tłumaczem Baudelaire'a, lekarzem z wykształcenia, dzielnym żołnierzem i szlachetnym człowiekiem'.”
Na początku recenzji wspominałem o antysemicie Ipohorskim, który miał się za polskiego nacjonalistę. Historię jego, opisaną na stronach 152 -154, autorka kończy słowami:
„...Zygmunt Ipohorski zginął w 1944 roku, zastrzelony z wyroku AK za kolaborację z Niemcami.”
Tak to bywa, gdy „zwykły” antysemityzm przykrywa się hasełkami o swoim patriotyzmie czy nacjonalizmie. W Polsce nasilający się antysemityzm po śmierci Piłsudskiego, w 1939 r wybuch wojny, a dla Słonimskiego emigracja, w końcu do Londynu, gdzie nie idzie mu dogadać się że starym przyjacielem Grydzewskim, którego instynkt samozachowawczy (chyba) pchnął w kierunku endecji.
s. 185: „Koniec wojny stawia Słonimskiego w sytuacji najtrudniejszego życiowego wyboru: czy pozostać w Londynie,,, bez większych perspektyw, czy konsekwentnie popierać Polskę, która się rodzi pod protektoratem ZSRR..”
Po przeprowadzeniu rekonesansu, licznych kontaktach, w tym z wszechwładnym Borejszą, dochodzi do powrotu w 1951 roku, który Leszek Kołakowski tak oceniał (s. 203):
„Jestem pewien, że w sumie opłaciło się zarówno Polsce, jak i Antoniemu, że do kraju wrócił”.
Rola Słonimskiego w podtrzymywania ducha inteligencji polskiej jest nie do przecenienia, brak miejsca nie pozwala na rozwinięcie tego tematu, a zdawkowo nie wypada, toteż wspomnę tylko, że ostatnie lata spędził w towarzystwie mego idola, Adama Michnika, o czym opowiada Tadeusz Konwicki (s. 299):
„Więc ten Antoni, taki cierpki, taki nieprzystępny, taki już klasyczny i legendarny, więc ten Antoni przygarnął Adasia albo go Adaś podbił i zniewolił. I odtąd już chodzili we dwóch. Do kawiarni i podważać system. Do knajpy i wysadzać państwo w powietrze”.
Gratulacje dla autorki za niesamowita pracowitość i wykazanie starań w celu uniknięcia przekłamań, tak łatwych, w przypadku kogoś tak kontrowersyjnego jak Słonimski. A minusik za prawie całkowity brak szmoncesu, z którego Słonimski (obok Tuwima) słynął.
PS. Postanowiłem dodać, że o Słonimskim mamy obowiązek pamiętać, choćby ze względu na jego "List 34" z 1964, który wymagał wielkiej odwagi, determinacji i prawdziwego polskiego patriotyzmu
Heretyk na ambonie"
Na okładce, pod tytułem, cytat z Michnika:
"Patriota i kosmopolita, socjalista i liberał, liryczny poeta i autor felietonowych dowcipów. Sprzymierzeniec rozumu i wróg dogmatów.."
Bardzo trafna charakterystyka; takiego, i ja zapamiętałem. Zaglądam do mojego "Pod Ręcznika":
„SŁONIMSKI Antoni /1895-1976/: “Wychylałem się, wychylam i będę się wychylał. Ale za burtę nie wyskoczę”. Żałował swoich ataków na MIŁOSZA /w 1959 r./, i wiosną 1976 ogłosił list publiczny „List do Miłosza”. Przed wojną, po ogłoszeniu wiersza pt „Dwie ojczyzny” został pobity przez nacjonalistę IPOHORSKIEGO, zastrzelonego w czasie okupacji za współpracę z Niemcami”.
Ale najpierw o autorce i książce.... Niestety, nic nie znalazłem, jedynie z dat wydedukowałem z dużym prawdopodobieństwem, że autorka dobiega 40 (w 1997 wyróżnienie w "Trójce"). No cóż, porwała się na wyjątkowo ambitne zadanie, bo Słonimski złożoną postacią był.
Jak się wywiązała z tego zadania, to jedno, a jak ja mam napisać ciekawą recenzję - to drugie, i wcale nie łatwiejsze od pierwszego. Autorka zebrała olbrzymi materiał, jakoś się z nim uporała, aby teraz cały zwalił się na moją głowę powodując, już nie wiem, migrenę czy globusa.
Wy, Państwo, też dostaniecie, i to już po pierwszym cytacie, w którym Słonimski prowokuje, ale w jakimś stopniu (wg mnie b. dużym) ma rację, którą mu przyznacie jeśli odrzucicie obłudę i political correctness nakazujące nasze dziatki bezkrytycznie kochać. Wspomnę, że po przyjeździe do Kanady interesowałem się różnymi religiami i u baptystów wysłuchałem wspaniałego kazania pastora na temat syna marnotrawnego, w którym wskazał genezę zła w żądaniu syna na początku opowieści, słynnym „Daj mi”, bo dziecko nie ma żadnego prawa żądać, ani twierdzić, że mu się należy.. A Słonimski rąbie (s. 13):
"Dzieci są zakałą ludzkości. Jest to klasa nie produkująca, pasożytnicza, uprzywilejowana, chorowita, samolubna, pozbawiona wychowania i wykształcenia, niegrzeczna i brudna".
Kto oburzony i dalej uważa, za dzieci t r z e b a kochać, choć nie bardzo wiadomo dlaczego i po co, niech dalej nie czyta, bo to dopiero początek bezeceństw. Na razie jednak zajmę się pierwszą, wielką miłością Słonimskiego, dla której pisał (s. 43):
Gdy cię spotkałem raz pierwszy,
Mokre pachniały kasztany.
Zbyt długo mi w oczy patrzałaś -
Ogromnie byłem zmieszany.
I chwała autorce, że o tej miłości, muzie skamandrytów, Marii Morskiej napisała. Jej życie było tak fascynujące, że pozwalam sobie, na podstawie Wikipedii, parę słów napisać:
Maria Morska, właściwie Anna Frenkiel, wnuczka rabina, córka lekarza, nazywana Niutą, ur. 1895 (jak Słonimski) zaczęła grać w lubelskim kabarecie 'Wesoły Ul' u boku Hanki Ordonówny, po przeniesieniu się do Warszawy została deklamatorką utworów skamandrytów w warszawskiej kawiarni 'Pod Picadorem'. Łączył ją platoniczny romans z Antonim Słonimskim, podkochiwała się w niej Anna Iwaszkiewicz, przyjaźniła się z Marią Pawlikowską – Jasnorzewską i Ireną Krzywicką. W 1914 roku jej mężem został matematyk, profesor Bronisław Knaster. Od 1933 roku publikowała w 'Wiadomościach Literackich' felietony społeczno-polityczne jako 'Marjusz Dawn'.... ..Po wybuchu II w. św. wyjechała do Lwowa, gdzie ukrywała się w jednym pokoju wraz z mężem i kochankiem, lekarzem Hermanem Rubinrautem. Losy tej trójki zainspirowały Irenę Krzywicką do napisania opowiadania 'Zamurowany świat'. Zmarła w W-wie w 1945 r.
Przyznacie Państwo, że ta plejada sławnych nazwisk jest nader interesująca. Starając się wyłowić perełki, skaczę po tematach z nadzieją, ze Państwo mnie wybaczycie, bo muszę teraz przytoczyć wizję Słonimskiego z 1934 !!!! roku („Heretyk na ambonie” s.58), (tutaj s. 66):
„Może pewnego poranka płacić będziemy pieniądzem międzynarodowym i w komisariacie na Brackiej wydadzą nam dowód osobisty obywatela Stanów Zjednoczonej Europy, [..] Zniesienie zbrojeń, granic i barier celnych, pieniądz ogólnoświatowy i ogólnoświatowa rada gospodarcza normująca produkcję i organizująca konsumpcję wszystko to nam jest znacznie potrzebniejsze od lig napaści i obrony powietrznej.”
Przepiękna anegdota: gdy Słonimski.... (s. 73)
„....napisał recenzję 'Wariata i zakonnicy', którą zaczął zdaniem: 'Każda wielka sztuka deformuje życie, nie znaczy to jednak, aby każda deformacja była sztuką'. Witkiewicz wściekł się wtedy i przesłał Słonimskiemu zawiadomienie, że przenosi go na liście przyjaciół z numeru czwartego na miejsce numer trzydzieści siedem, czyli poniżej Chwistka...”
Nie mam wątpliwości, że z awansu eo ipso Leona Chwistka kpił najbardziej jego adwersarz (patrz „Pałuba”) Karol Irzykowski.
Dewiza Słonimskiego (s. 79):
„Bóg nam powierzył humor Polaków”
Gdy Słonimski pisał przez długie lata felietony w „Wiadomościach Literackich” pod tytułem „Kroniki tygodniowe” następowała ewolucja jego poglądów (s. 88):
„To w 'Kronikach' w pełni zademonstruje swój pacyfizm, nie jako odmowę walki w obronie kraju - jak często mu się zarzuca - a jako postawę sprzeciwu wobec wszelkiej przemocy politycznej i terroru państwa. Zamiłowanie do pacyfizmu stanie się jego znakiem rozpoznawczym.
'Kroniki' są doskonałym zapisem ewolucji poglądów Słonimskiego, jego rozczarowań i utraty sympatii do Piłsudskiego, gdy wychodzi na jaw, jak traktowani są więźniowie polityczni w twierdzy brzeskiej, i gdy nie ulega już wątpliwości, że polityka Marszałka zmierza w kierunku rządów autorytarnych...”
Warto tutaj przytoczyć wysoką ocenę 'Kronik tygodniowych” przez Gombrowicza ('Dziennik' (1953 – 1956, s. 216), (tutaj: s. 89):
„.....uważam za ważne i ciekawe: że Boy i Słonimski ta bodaj jedyna proza w niepodległości sprawnie funkcjonująca, była ściąganiem z wyżyn w dół na grunt zdrowego rozsądku i przeciętnego trzeźwego myślenia. Siła ich polegała na nakłuwaniu balonów – ale do tego nie potrzeba większej siły.”
Słonimski przyjaźnił się m. in. z Bolesławem Wieniawą – Długoszowskim. Przytoczmy ciekawy fragment na ten temat (s. 111):
„..O Wieniawie krążyły setki anegdot, ale Słonimski już u schyłku życia w 'Alfabecie wspomnień' odkłamywał mit Wieniawy jako bawidamka i fanfarona.
'Warto przypomnieć – pisał - że nieprawdą jest, jakoby Wieniawa po pijanemu konno wjechał na parkiety Adrii, natomiast prawdą jest, ze był tłumaczem Baudelaire'a, lekarzem z wykształcenia, dzielnym żołnierzem i szlachetnym człowiekiem'.”
Na początku recenzji wspominałem o antysemicie Ipohorskim, który miał się za polskiego nacjonalistę. Historię jego, opisaną na stronach 152 -154, autorka kończy słowami:
„...Zygmunt Ipohorski zginął w 1944 roku, zastrzelony z wyroku AK za kolaborację z Niemcami.”
Tak to bywa, gdy „zwykły” antysemityzm przykrywa się hasełkami o swoim patriotyzmie czy nacjonalizmie. W Polsce nasilający się antysemityzm po śmierci Piłsudskiego, w 1939 r wybuch wojny, a dla Słonimskiego emigracja, w końcu do Londynu, gdzie nie idzie mu dogadać się że starym przyjacielem Grydzewskim, którego instynkt samozachowawczy (chyba) pchnął w kierunku endecji.
s. 185: „Koniec wojny stawia Słonimskiego w sytuacji najtrudniejszego życiowego wyboru: czy pozostać w Londynie,,, bez większych perspektyw, czy konsekwentnie popierać Polskę, która się rodzi pod protektoratem ZSRR..”
Po przeprowadzeniu rekonesansu, licznych kontaktach, w tym z wszechwładnym Borejszą, dochodzi do powrotu w 1951 roku, który Leszek Kołakowski tak oceniał (s. 203):
„Jestem pewien, że w sumie opłaciło się zarówno Polsce, jak i Antoniemu, że do kraju wrócił”.
Rola Słonimskiego w podtrzymywania ducha inteligencji polskiej jest nie do przecenienia, brak miejsca nie pozwala na rozwinięcie tego tematu, a zdawkowo nie wypada, toteż wspomnę tylko, że ostatnie lata spędził w towarzystwie mego idola, Adama Michnika, o czym opowiada Tadeusz Konwicki (s. 299):
„Więc ten Antoni, taki cierpki, taki nieprzystępny, taki już klasyczny i legendarny, więc ten Antoni przygarnął Adasia albo go Adaś podbił i zniewolił. I odtąd już chodzili we dwóch. Do kawiarni i podważać system. Do knajpy i wysadzać państwo w powietrze”.
Gratulacje dla autorki za niesamowita pracowitość i wykazanie starań w celu uniknięcia przekłamań, tak łatwych, w przypadku kogoś tak kontrowersyjnego jak Słonimski. A minusik za prawie całkowity brak szmoncesu, z którego Słonimski (obok Tuwima) słynął.
PS. Postanowiłem dodać, że o Słonimskim mamy obowiązek pamiętać, choćby ze względu na jego "List 34" z 1964, który wymagał wielkiej odwagi, determinacji i prawdziwego polskiego patriotyzmu
Monday, 18 January 2016
Jerzy ILLG - "Mój znak"
Jerzy ILLG - "Mój znak"
UWAGA!! NIESAMOWITY MATERIAŁ POZNAWCZY!!
Jerzy Illg (ur. 1950), od 1992 r. redaktor naczelny wydawnictwa ZNAK, autor niedokończonego wywiadu rzeki z prof. Andrzejem Szczeklikiem, pisze, jak głosi podtytuł:
"...o noblistach, kabaretach, przyjaźniach, książkach, kobietach.."
I to jak wspaniale pisze!!! Pisze przede wszystkim o ludziach związanych z elitą inteligencji krakowskiej, a wymienić o kim nie sposób, bo lista nazwisk liczy stron jedenaście. Wyrzucony w 1982 roku z Uniwersytetu Ślaskiego znalazł schronienie w środowisku "Tygodnika Powszechnego" i ZNAK-u, nie dziw więc, że od ludzi tej enklawy zaczyna. Zwraca też uwagę na niepowtarzalną rolę "Tygodnika Powszechnego" Turowicza w podtrzymywaniu ducha polskości przez cały okres okupacji sowieckiej. Posłuchajcie, Państwo, barwnej opowieści Illga, o trzyletniej przerwie w wydawaniu "TP" przez właścicieli (s. 26):
"....Jak wiadomo, w latach 1953 – 1956 za odmowę zamieszczenia nekrologu Stalina 'Tygodnik Powszechny' był odebrany prawowitej redakcji, zaś jego 'podróbkę' z zachowaną winietą wydawali PAX-owscy kolaboranci. Gdy wraz ze zbliżającą się odwilżą wiały już nowe wiatry, stojący na czele PAX-u cyniczny stary lis Bolesław Piasecki zaprosił prawowitą redakcję na rozmowy, proponując kompromisowy 'mix' 'starej' i aktualnej redakcji pisma.. ..Rysujące się porozumienie.. ..storpedował.. ..Jacek Woźniakowski, oświadczając, niedyplomatycznie: 'Ale z kim my właściwie rozmawiamy? Pan Piasecki przed wojną trzymał z faszystami, teraz wysługuje się komunistom. Co my możemy mieć sobie do powiedzenia?' Rozmowy zostały zerwane, a w październiku 1956 roku pismo powróciło do prawowitych właścicieli bez upokarzających koncesji....".
Warto o tym pamiętać, bo było to j e d y n e pismo, które podtrzymywało nas na duchu i dlatego czytam je już 66 rok. A co u Illga? Nieprzerwany korowód anegdot, począwszy od żony Międzyrzeckiego - poety Juliana Hartwiga. Proszę Państwa, to się wspaniale czyta, jeśli nawet niektóre nazwiska są czytelnikowi obce, bo Illg jest świetnym gawędziarzem i wszystko podaje nie tylko dowcipnie, ale i klarownie.
Po pierwszej części zatytułowanej „Skąd się tutaj wziąłem?”, mamy drugą pt „Znakomitości” poświęconą wspomnieniom kontaktów z Miłoszem, Szymborską, Barańczakiem, Brodskim, Seamusem Heaneyem, ks. Tischnerem, ks. Twardowskim, Kołakowskim, Normanem Daviesem, Kapuścińskim, prof. Szczeklikiem i Bronisławem Majem. Uff!! Dużo tego, a wszystkich anegdot, i tak nikt nie spamięta.
Trzecia część pt „ 'NaGłos' i do rozpuku”. Autor wyjaśnia (s. 305):
„Po wprowadzeniu stanu wojennego...... ..Publiczne spotkania z niezależnymi autorami nie mogły się w tym czasie odbywać na terenie instytucji państwowych - świetnym rozwiązaniem okazał się szyld Sekcji Literackiej Klubu Inteligencji Katolickiej, pod którym zaczęto organizować wieczory 'pisma mówionego'. Rychło - jako 'NaGłos' właśnie - stało się ono najpopularniejszą sceną literackiego Krakowa....”.
Szczególnie dużo tu o Monice Żeromskiej i Marianie Stali. Czwarta część pt „W drodze”, to jak nie trudno się domyślić, wspomnienia z wielu podróży i spotkań w trakcie nich. Fascynująca lektura, a ja zamiast wymieniania odwiedzanych miejsc, przytoczę rozmowę autora ze starym Żydem w międzynarodowym Salonie Książki Żydowskiej w Paryżu (s. 354):
- By the way: are you a Jew?
- No, sorry.
- Well, nobody's perject - wyrozumiale pokiwał głową.
Przypominam, że „Nobody is perfect” to ostatnia sekwencja filmu „Pół żartem, pół serio” z Marylin Monroe. No i wreszcie dobrnąłem do ostatniej części pt „Kabaret Znak”, którego zawartość definiuje tytuł. A w ogóle: SZKODA GADAĆ, bo to trzeba samemu przeczytać!!
UWAGA!! NIESAMOWITY MATERIAŁ POZNAWCZY!!
Jerzy Illg (ur. 1950), od 1992 r. redaktor naczelny wydawnictwa ZNAK, autor niedokończonego wywiadu rzeki z prof. Andrzejem Szczeklikiem, pisze, jak głosi podtytuł:
"...o noblistach, kabaretach, przyjaźniach, książkach, kobietach.."
I to jak wspaniale pisze!!! Pisze przede wszystkim o ludziach związanych z elitą inteligencji krakowskiej, a wymienić o kim nie sposób, bo lista nazwisk liczy stron jedenaście. Wyrzucony w 1982 roku z Uniwersytetu Ślaskiego znalazł schronienie w środowisku "Tygodnika Powszechnego" i ZNAK-u, nie dziw więc, że od ludzi tej enklawy zaczyna. Zwraca też uwagę na niepowtarzalną rolę "Tygodnika Powszechnego" Turowicza w podtrzymywaniu ducha polskości przez cały okres okupacji sowieckiej. Posłuchajcie, Państwo, barwnej opowieści Illga, o trzyletniej przerwie w wydawaniu "TP" przez właścicieli (s. 26):
"....Jak wiadomo, w latach 1953 – 1956 za odmowę zamieszczenia nekrologu Stalina 'Tygodnik Powszechny' był odebrany prawowitej redakcji, zaś jego 'podróbkę' z zachowaną winietą wydawali PAX-owscy kolaboranci. Gdy wraz ze zbliżającą się odwilżą wiały już nowe wiatry, stojący na czele PAX-u cyniczny stary lis Bolesław Piasecki zaprosił prawowitą redakcję na rozmowy, proponując kompromisowy 'mix' 'starej' i aktualnej redakcji pisma.. ..Rysujące się porozumienie.. ..storpedował.. ..Jacek Woźniakowski, oświadczając, niedyplomatycznie: 'Ale z kim my właściwie rozmawiamy? Pan Piasecki przed wojną trzymał z faszystami, teraz wysługuje się komunistom. Co my możemy mieć sobie do powiedzenia?' Rozmowy zostały zerwane, a w październiku 1956 roku pismo powróciło do prawowitych właścicieli bez upokarzających koncesji....".
Warto o tym pamiętać, bo było to j e d y n e pismo, które podtrzymywało nas na duchu i dlatego czytam je już 66 rok. A co u Illga? Nieprzerwany korowód anegdot, począwszy od żony Międzyrzeckiego - poety Juliana Hartwiga. Proszę Państwa, to się wspaniale czyta, jeśli nawet niektóre nazwiska są czytelnikowi obce, bo Illg jest świetnym gawędziarzem i wszystko podaje nie tylko dowcipnie, ale i klarownie.
Po pierwszej części zatytułowanej „Skąd się tutaj wziąłem?”, mamy drugą pt „Znakomitości” poświęconą wspomnieniom kontaktów z Miłoszem, Szymborską, Barańczakiem, Brodskim, Seamusem Heaneyem, ks. Tischnerem, ks. Twardowskim, Kołakowskim, Normanem Daviesem, Kapuścińskim, prof. Szczeklikiem i Bronisławem Majem. Uff!! Dużo tego, a wszystkich anegdot, i tak nikt nie spamięta.
Trzecia część pt „ 'NaGłos' i do rozpuku”. Autor wyjaśnia (s. 305):
„Po wprowadzeniu stanu wojennego...... ..Publiczne spotkania z niezależnymi autorami nie mogły się w tym czasie odbywać na terenie instytucji państwowych - świetnym rozwiązaniem okazał się szyld Sekcji Literackiej Klubu Inteligencji Katolickiej, pod którym zaczęto organizować wieczory 'pisma mówionego'. Rychło - jako 'NaGłos' właśnie - stało się ono najpopularniejszą sceną literackiego Krakowa....”.
Szczególnie dużo tu o Monice Żeromskiej i Marianie Stali. Czwarta część pt „W drodze”, to jak nie trudno się domyślić, wspomnienia z wielu podróży i spotkań w trakcie nich. Fascynująca lektura, a ja zamiast wymieniania odwiedzanych miejsc, przytoczę rozmowę autora ze starym Żydem w międzynarodowym Salonie Książki Żydowskiej w Paryżu (s. 354):
- By the way: are you a Jew?
- No, sorry.
- Well, nobody's perject - wyrozumiale pokiwał głową.
Przypominam, że „Nobody is perfect” to ostatnia sekwencja filmu „Pół żartem, pół serio” z Marylin Monroe. No i wreszcie dobrnąłem do ostatniej części pt „Kabaret Znak”, którego zawartość definiuje tytuł. A w ogóle: SZKODA GADAĆ, bo to trzeba samemu przeczytać!!
Sunday, 17 January 2016
Anatolij ROZOWSKI - "Amerykańska opowieść"
Anatolij ROZOWSKI - "Amerykańska opowieść"
Rozowski (ur. 1964 w Moskwie), mieszka w Bostonie i tam jest znany pod nazwiskiem Toss, a to głównie z powodu swojej książki pt "Fantasies of Middle-aged Woman" i w Google szukajcie, Państwo, Tossa, a nie Rozowskiego. Nie zrobił wielkiej światowej kariery, lecz sprawia wrażenie interesującego. Szperając po Google odniosłem wrażenie, że również w Grecji jest popularny.
W tej książce zafundował nam relację mistrz - uczeń, w dodatku wzbogaconą o związek uczuciowo – łóżkowy. Dużo akademickich dyskusji na podstawowe tematy egzystencji, co doświadczonych czytelników może trochę nudzić. W każdym razie, da się to czytać, choć ma prawie 500 stron.
Mnie kupił jednym fragmentem, który ujmuje "głębię" moich myśli, prześladujących mnie od czasów szkolnych, gdy dręczony byłem głupimi pytaniami, przez skądinąd bardzo szanowaną i lubianą, polonistkę (s. 84):
„..Jaki sens ma zastanawianie się nad tym, co autor chciał powiedzieć w tym czy innym utworze? Myślę, że powiedział to, co chciał, adresat tego przesłania na pewno odczyta je właściwie, ktoś inny zinterpretuje po swojemu. Czy nie jest to próba podporządkowania sobie myśli czytelnika przez autora albo społeczności, której interesom autor służy?..”
W ostatnim zdaniu „autor” znaczy literaturoznawca, krytyk, recenzent, czy pani od polskiego. Drodzy Czytelnicy Uczniowie użyjcie tego argumentu w szkole!!
PS. Możliwe, że Amerykanie Tossa o 5 lat odmłodzili, bo źródła rosyjskie podają 1959 rok jako datę urodzin
Rozowski (ur. 1964 w Moskwie), mieszka w Bostonie i tam jest znany pod nazwiskiem Toss, a to głównie z powodu swojej książki pt "Fantasies of Middle-aged Woman" i w Google szukajcie, Państwo, Tossa, a nie Rozowskiego. Nie zrobił wielkiej światowej kariery, lecz sprawia wrażenie interesującego. Szperając po Google odniosłem wrażenie, że również w Grecji jest popularny.
W tej książce zafundował nam relację mistrz - uczeń, w dodatku wzbogaconą o związek uczuciowo – łóżkowy. Dużo akademickich dyskusji na podstawowe tematy egzystencji, co doświadczonych czytelników może trochę nudzić. W każdym razie, da się to czytać, choć ma prawie 500 stron.
Mnie kupił jednym fragmentem, który ujmuje "głębię" moich myśli, prześladujących mnie od czasów szkolnych, gdy dręczony byłem głupimi pytaniami, przez skądinąd bardzo szanowaną i lubianą, polonistkę (s. 84):
„..Jaki sens ma zastanawianie się nad tym, co autor chciał powiedzieć w tym czy innym utworze? Myślę, że powiedział to, co chciał, adresat tego przesłania na pewno odczyta je właściwie, ktoś inny zinterpretuje po swojemu. Czy nie jest to próba podporządkowania sobie myśli czytelnika przez autora albo społeczności, której interesom autor służy?..”
W ostatnim zdaniu „autor” znaczy literaturoznawca, krytyk, recenzent, czy pani od polskiego. Drodzy Czytelnicy Uczniowie użyjcie tego argumentu w szkole!!
PS. Możliwe, że Amerykanie Tossa o 5 lat odmłodzili, bo źródła rosyjskie podają 1959 rok jako datę urodzin
Friday, 15 January 2016
Małgorzata ŻURAKOWSKA - "Muchy w zupie i inne dramaty"
Małgorzata ŻURAKOWSKA - "Muchy w zupie i inne dramaty"
Żurakowska (danych brak) to dla mnie nowa Zientarowa (1914 -2007). W moim pojęciu takie stwierdzenie Żurakowskiej ujmy nie przynosi, a wręcz przeciwnie. Młodym, niewtajemniczonym rzucam hasło: kultowy serial "Wojna domowa" i propozycję zajrzenia do Wikipedii, bo to bardzo ciekawa postać. Natomiast do wszystkich Państwa apeluję: w i ę c e j l u z u, i nauczcie się Państwo stawiać 10 gwiazdek książkom doskonałym w s w o i m g a t u n k u. Nikt nie zamierza porównywać np "Trędowatej" z "Dżumą", choć oba tytuły takie bardziej chorobowe, lecz nie zmienia to faktu, że niezależnie od literatury Wielkiej, przez duże "W", do której niewątpliwie należy dzieło Camusa, mamy literaturę mniej ambitną, popularną, lecz za to tak liczną, że wybicie się z ogólnej masy, nie jest wcale łatwiejsze niż wśród nielicznych arcydzieł.
Taką literaturę tworzyła m. in. Joanna Chmielewska, której zabawnym, relaksującym utworom daję zawsze 10 gwiazdek. I do takiej literatury zaliczam omawianą książkę, przy lekturze której wyśmienicie się bawiłem i podziwiałem ten typ inteligencji autorki, który lubię. Że literatura "drugorzędna", a niech se taką będzie; mnie to nie przeszkadza.
Żurakowska (danych brak) to dla mnie nowa Zientarowa (1914 -2007). W moim pojęciu takie stwierdzenie Żurakowskiej ujmy nie przynosi, a wręcz przeciwnie. Młodym, niewtajemniczonym rzucam hasło: kultowy serial "Wojna domowa" i propozycję zajrzenia do Wikipedii, bo to bardzo ciekawa postać. Natomiast do wszystkich Państwa apeluję: w i ę c e j l u z u, i nauczcie się Państwo stawiać 10 gwiazdek książkom doskonałym w s w o i m g a t u n k u. Nikt nie zamierza porównywać np "Trędowatej" z "Dżumą", choć oba tytuły takie bardziej chorobowe, lecz nie zmienia to faktu, że niezależnie od literatury Wielkiej, przez duże "W", do której niewątpliwie należy dzieło Camusa, mamy literaturę mniej ambitną, popularną, lecz za to tak liczną, że wybicie się z ogólnej masy, nie jest wcale łatwiejsze niż wśród nielicznych arcydzieł.
Taką literaturę tworzyła m. in. Joanna Chmielewska, której zabawnym, relaksującym utworom daję zawsze 10 gwiazdek. I do takiej literatury zaliczam omawianą książkę, przy lekturze której wyśmienicie się bawiłem i podziwiałem ten typ inteligencji autorki, który lubię. Że literatura "drugorzędna", a niech se taką będzie; mnie to nie przeszkadza.
Edward LUCAS - "Operacja Snowden"
Edward LUCAS - "Operacja Snowden"
Lucas (ur. 1962), brytyjski dziennikarz i korespondent zagraniczny w Moskwie i Europie Wschodniej - czytaj pracownik wywiadu brytyjskiego lub amerykańskiego, uprawia propagandę mającą przekonać czytelnika, że Snowden był zdrajcą swojej ojczyzny, zaprzedanym agentem służb sowieckich.
Żałosna agitka na zlecenie Lucasa mocodawców, bez względu na to, jaka jest prawda.
Sprowadzenie "casusu Snowdena" do problemu czy go "ruskie" zwerbowali, czy nie, jest żenujące. Na okładce czytamy:
"Edward Lucas.. ...zagląda za kulisy tej, jak to nazywa, najbardziej kompromitującej afery w historii amerykańskich służb specjalnych i bardzo serio zastanawia się, czy aby Snowden nie został zwerbowany przez rosyjskie służby wywiadowcze. Odtworzenie przez autora możliwego przebiegu jego współpracy z Rosjanami daje do myślenia...."
Najpierw teza, zakładająca, oczywiście spisek, a potem wybieramy materiał do uprawdopodobnienia założonej tezy. To przypomina metodę; dajcie człowieka, a ja już paragraf na niego znajdę. Zauważmy, że redaktorzy powyższego cytatu z okładki popełnili co najmniej dwa błędy: pierwszy - to, że zapomnieli, iż "najbardziej kompromitującą aferą" była bezsilność wobec wykradzenia przez kacapów bomby atomowej; drugi, że nie można mówić o "odtworzeniu", w trakcie tworzenia kosmicznej fantazji. Odtwarzać można tylko coś co się zdarzyło w rzeczywistości lub powstało JUŻ WCZEŚNIEJ w czyjejś wyobraźni. A tu mamy tylko prostackie starania w celu przekonania czytelnika, ze Snowden agentem był.
Tylko, że ja nie rozumiem po co? W tym momencie zaciągnąłem się papierosem, wypiłem łyk herbaty i doszedłem do wniosku, że to jest takie proste, po co?. By odwrócić uwagę ludności całego świata od, ujawnionych przez Snowdena, przerażających praktyk Stanów Zjednoczonych, a skupić na śmieciu który zdradził swoją wspaniałą, demokratyczną ojczyznę, na rzecz imperium zła, putinowskiej ciemnej Rosji.
Książka ta wpisuje się w nurt zimnowojennej propagandy, którą żywiono mnie w dzieciństwie, ino, że z drugiej mańki.
I jeszcze jedno: jakiś dziwny żal, zawód emanuje z tej propagandowej broszury; już wiem - to bezsilność wobec rosyjskiej siatki szpiegowskiej, najsprawniejszej obok Mossadu.
Lucas (ur. 1962), brytyjski dziennikarz i korespondent zagraniczny w Moskwie i Europie Wschodniej - czytaj pracownik wywiadu brytyjskiego lub amerykańskiego, uprawia propagandę mającą przekonać czytelnika, że Snowden był zdrajcą swojej ojczyzny, zaprzedanym agentem służb sowieckich.
Żałosna agitka na zlecenie Lucasa mocodawców, bez względu na to, jaka jest prawda.
Sprowadzenie "casusu Snowdena" do problemu czy go "ruskie" zwerbowali, czy nie, jest żenujące. Na okładce czytamy:
"Edward Lucas.. ...zagląda za kulisy tej, jak to nazywa, najbardziej kompromitującej afery w historii amerykańskich służb specjalnych i bardzo serio zastanawia się, czy aby Snowden nie został zwerbowany przez rosyjskie służby wywiadowcze. Odtworzenie przez autora możliwego przebiegu jego współpracy z Rosjanami daje do myślenia...."
Najpierw teza, zakładająca, oczywiście spisek, a potem wybieramy materiał do uprawdopodobnienia założonej tezy. To przypomina metodę; dajcie człowieka, a ja już paragraf na niego znajdę. Zauważmy, że redaktorzy powyższego cytatu z okładki popełnili co najmniej dwa błędy: pierwszy - to, że zapomnieli, iż "najbardziej kompromitującą aferą" była bezsilność wobec wykradzenia przez kacapów bomby atomowej; drugi, że nie można mówić o "odtworzeniu", w trakcie tworzenia kosmicznej fantazji. Odtwarzać można tylko coś co się zdarzyło w rzeczywistości lub powstało JUŻ WCZEŚNIEJ w czyjejś wyobraźni. A tu mamy tylko prostackie starania w celu przekonania czytelnika, ze Snowden agentem był.
Tylko, że ja nie rozumiem po co? W tym momencie zaciągnąłem się papierosem, wypiłem łyk herbaty i doszedłem do wniosku, że to jest takie proste, po co?. By odwrócić uwagę ludności całego świata od, ujawnionych przez Snowdena, przerażających praktyk Stanów Zjednoczonych, a skupić na śmieciu który zdradził swoją wspaniałą, demokratyczną ojczyznę, na rzecz imperium zła, putinowskiej ciemnej Rosji.
Książka ta wpisuje się w nurt zimnowojennej propagandy, którą żywiono mnie w dzieciństwie, ino, że z drugiej mańki.
I jeszcze jedno: jakiś dziwny żal, zawód emanuje z tej propagandowej broszury; już wiem - to bezsilność wobec rosyjskiej siatki szpiegowskiej, najsprawniejszej obok Mossadu.
Piotr ROWICKI - "Fatum"
Piotr ROWICKI - "Fatum"
Rowicki (ur, 1975) zaczął publikować w 2005, omawianą w 2011, liczne książki dla dzieci, a od 2010 zgarnął cztery nagrody teatralne za swoje dramaty. Wszystko wskazuje na prawidłowy, wszechstronny rozwój.
"Fatum" to zbiór dziesięciu gdańskich perełek kryminalnych. Podobno warsztat doskonali się pisząc dla dzieci. Prawdą to było w przypadku mojego kochanego Makuszyńskiego. Czyżbyśmy mieli podobne zjawisko w przypadku Rowickiego ? Jedna zbieżność już jest: poczucie humoru, posługiwanie się ironią i groteską. Skłania do wystawienia ogólem dobrej nory.
Niestety, entuzjastycznie zacząłem. Przeczytałem świetne, pierwsze, tytułowe opowiadanie, zacząłem drugie..... No właśnie, każde jedno opowiadanie Rowicki fajnie zaczyna, a dalej wykazuje brak pomysłu, jak to inteligentnie zakończyć. Wyróżniam piąte pt "Dorotka", za dużo humoru i ósme pt "Zbrodniarz, którego oszukała zbrodnia" - na pograniczu filozofii. No i rewelacyjny żart pt "Czerwony Kapturek", który pozwala zapomnieć o wszystkich dotychczasowych niedoskonałościach, a ostatnie – groteska o chuciach, co do mordu doprowadziły.
W sumie - mieszane uczucia i nadzieja na lepsze, bo Rowicki talent na pewno ma, a pracą ludzie się bogacą. Panie Rowicki, do roboty!!
Rowicki (ur, 1975) zaczął publikować w 2005, omawianą w 2011, liczne książki dla dzieci, a od 2010 zgarnął cztery nagrody teatralne za swoje dramaty. Wszystko wskazuje na prawidłowy, wszechstronny rozwój.
"Fatum" to zbiór dziesięciu gdańskich perełek kryminalnych. Podobno warsztat doskonali się pisząc dla dzieci. Prawdą to było w przypadku mojego kochanego Makuszyńskiego. Czyżbyśmy mieli podobne zjawisko w przypadku Rowickiego ? Jedna zbieżność już jest: poczucie humoru, posługiwanie się ironią i groteską. Skłania do wystawienia ogólem dobrej nory.
Niestety, entuzjastycznie zacząłem. Przeczytałem świetne, pierwsze, tytułowe opowiadanie, zacząłem drugie..... No właśnie, każde jedno opowiadanie Rowicki fajnie zaczyna, a dalej wykazuje brak pomysłu, jak to inteligentnie zakończyć. Wyróżniam piąte pt "Dorotka", za dużo humoru i ósme pt "Zbrodniarz, którego oszukała zbrodnia" - na pograniczu filozofii. No i rewelacyjny żart pt "Czerwony Kapturek", który pozwala zapomnieć o wszystkich dotychczasowych niedoskonałościach, a ostatnie – groteska o chuciach, co do mordu doprowadziły.
W sumie - mieszane uczucia i nadzieja na lepsze, bo Rowicki talent na pewno ma, a pracą ludzie się bogacą. Panie Rowicki, do roboty!!
Wednesday, 13 January 2016
Simon Sebag MONTEFIORE - "Stalin, młode lata despoty"
Simon Sebag MONTEFIORE - "Stalin - młode lata despoty"
Montefiore stał się sławny dzięki poprzedniej książce pt "Stalin. Dwór czerwonego cara", więc nie trzeba go przedstawiać. Teraz historię despoty wzbogaca jego biografią do 1917 roku. Obie książki są właściwie próbą rozwiązania tajemnicy, którą sam przedstawia we "Wprowadzeniu" (s.17-18):
"....wszyscy historycy cytowali opinię Trockiego, że Stalin był prowincjonalną 'miernotą', i Suchanowa, że w 1917 roku był po prostu 'szarą plamą'... ...Jeśli tak było, w jaki sposób 'miernota' zdobyła władzę, wymanewrowała utalentowanych polityków, takich jak Lenin, Bucharin i sam Trocki, i zrealizowała swój program industrializacji, okrutnej wojny z chłopstwem i upiornego Wielkiego Terroru? W jaki sposób 'szara plama' stała się zbrodniczym, lecz niezwykle skutecznym mężem stanu, który pomógł zbudować i zindustrializować Związek Radziecki, przechytrzył Churchilla i Roosevelta, zorganizował obronę Stalingradu i pokonał Hitlera ?....."
Przeczytałem z dużym zainteresowaniem omawianą książkę, nacieszyłem wieloma ciekawostkami, a po ukończeniu lektury pogrzebałem w internecie i doszedłem do wniosku, że nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Dokument, solidnie opracowany, który najciekawiej recenzuje dr Tomasz Szeląg http://historia.org.pl/2011/11/11/stalin-mlode-lata-despoty-s-s-montefiore-recenzja/
Oto fragment tej recenzji:
"..Zagłębiając się więc w karty Młodych lat despoty dowiemy się o trudnych relacjach Stalina z rodzicami, poznamy wątpliwości wokół problemu kto był naprawdę ojcem Josifa, zbadamy dzięki Autorowi także intrygujący fakt pojawienia się rewolucyjnego zapału u młodego Gruzina uczącego się w seminarium. Ciekawy jest też opis życia prywatnego Stalina - jego pierwszego małżeństwa z Jekateriną Swanidze oraz licznych romansów. Oprócz tych wszystkich plusów, niewątpliwie istotnych, najważniejszy w mojej ocenie jest wnikliwy portret psychologiczny Stalina jaki kreśli Simon Montefiore. Praca ta nie raz ułatwia bowiem zrozumienie późniejszych wydarzeń. Czytelnik dowie się więc jaki wpływ na późniejsze rządy Josifa Dżugaszwilego miały m.in. pobyty w carskich więzieniach, które przyszły dyktator uważał za niezwykle łagodne i fatalnie zarządzane oraz jak jego notoryczne ucieczki z zesłań odbiły się na organizacji systemu łagrów. W mojej ocenie praca Montefiore stanowi kapitalny, dogłębny wstęp przed sięgnięciem po biografie koncentrujące się na życiu Stalina od momentu uzyskania przez niego pełni władzy w radzieckiej Rosji..."
Proszę Państwa, teraz mam kłopot, bo znalazłem kapitalne porównanie działalności młodego Stalina do bohaterów "Biesów", chyba na "wyborcza.pl", autorstwa Wacława Radziwinowicza, a sprawdzić nie mogę, bo wyczerpałem limit. Nie chcę popełniać plagiatu, a kąsek jest znakomity, wiec mogę tylko polecić recenzję, mając nadzieję, że to tam wyczytałem. (Wierchowienski - Stalin??)
Reasumując: bardzo interesująca książka, wnosząca wiele szczegółów, a moje zdziwienie budzi tylko zgodna "kooperacja" Lenina i Stalina, lecz jako laik mogę tylko mówić o dotychczasowych moich odczuciach wyniesionych z innych książek i opowieści.
Montefiore stał się sławny dzięki poprzedniej książce pt "Stalin. Dwór czerwonego cara", więc nie trzeba go przedstawiać. Teraz historię despoty wzbogaca jego biografią do 1917 roku. Obie książki są właściwie próbą rozwiązania tajemnicy, którą sam przedstawia we "Wprowadzeniu" (s.17-18):
"....wszyscy historycy cytowali opinię Trockiego, że Stalin był prowincjonalną 'miernotą', i Suchanowa, że w 1917 roku był po prostu 'szarą plamą'... ...Jeśli tak było, w jaki sposób 'miernota' zdobyła władzę, wymanewrowała utalentowanych polityków, takich jak Lenin, Bucharin i sam Trocki, i zrealizowała swój program industrializacji, okrutnej wojny z chłopstwem i upiornego Wielkiego Terroru? W jaki sposób 'szara plama' stała się zbrodniczym, lecz niezwykle skutecznym mężem stanu, który pomógł zbudować i zindustrializować Związek Radziecki, przechytrzył Churchilla i Roosevelta, zorganizował obronę Stalingradu i pokonał Hitlera ?....."
Przeczytałem z dużym zainteresowaniem omawianą książkę, nacieszyłem wieloma ciekawostkami, a po ukończeniu lektury pogrzebałem w internecie i doszedłem do wniosku, że nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Dokument, solidnie opracowany, który najciekawiej recenzuje dr Tomasz Szeląg http://historia.org.pl/2011/11/11/stalin-mlode-lata-despoty-s-s-montefiore-recenzja/
Oto fragment tej recenzji:
"..Zagłębiając się więc w karty Młodych lat despoty dowiemy się o trudnych relacjach Stalina z rodzicami, poznamy wątpliwości wokół problemu kto był naprawdę ojcem Josifa, zbadamy dzięki Autorowi także intrygujący fakt pojawienia się rewolucyjnego zapału u młodego Gruzina uczącego się w seminarium. Ciekawy jest też opis życia prywatnego Stalina - jego pierwszego małżeństwa z Jekateriną Swanidze oraz licznych romansów. Oprócz tych wszystkich plusów, niewątpliwie istotnych, najważniejszy w mojej ocenie jest wnikliwy portret psychologiczny Stalina jaki kreśli Simon Montefiore. Praca ta nie raz ułatwia bowiem zrozumienie późniejszych wydarzeń. Czytelnik dowie się więc jaki wpływ na późniejsze rządy Josifa Dżugaszwilego miały m.in. pobyty w carskich więzieniach, które przyszły dyktator uważał za niezwykle łagodne i fatalnie zarządzane oraz jak jego notoryczne ucieczki z zesłań odbiły się na organizacji systemu łagrów. W mojej ocenie praca Montefiore stanowi kapitalny, dogłębny wstęp przed sięgnięciem po biografie koncentrujące się na życiu Stalina od momentu uzyskania przez niego pełni władzy w radzieckiej Rosji..."
Proszę Państwa, teraz mam kłopot, bo znalazłem kapitalne porównanie działalności młodego Stalina do bohaterów "Biesów", chyba na "wyborcza.pl", autorstwa Wacława Radziwinowicza, a sprawdzić nie mogę, bo wyczerpałem limit. Nie chcę popełniać plagiatu, a kąsek jest znakomity, wiec mogę tylko polecić recenzję, mając nadzieję, że to tam wyczytałem. (Wierchowienski - Stalin??)
Reasumując: bardzo interesująca książka, wnosząca wiele szczegółów, a moje zdziwienie budzi tylko zgodna "kooperacja" Lenina i Stalina, lecz jako laik mogę tylko mówić o dotychczasowych moich odczuciach wyniesionych z innych książek i opowieści.
Iwona Małgorzata ŻYTKOWIAK - "Spotkania przy lustrze"
Iwona Małgorzata ŻYTKOWIAK - "Spotkania przy lustrze"
W ZWIĄZKU Z OTRZYMANYM LISTEM OD AUTORKI, UWAŻAM, ŻE OSTATNIE ZDANIE NINIEJSZEJ NOTKI JEST NIEUZASADNIONYM, BOLESNYM ATAKIEM W JEJ OSOBĘ I PROSZĘ JE TAK TRAKTOWAĆ. MOTYWÓW 'MARZENY' OBOJE NIE ZNAMY
Żytkowiak (ur. 1963) zaczęła wydawać w 2011, a omawiana - jest jej drugą. Badając jej "fenomen" stwierdziłem, że już spłodziła tzw. książki - cztery, o czym będzie za chwilę. Nie usłyszycie, Państwo, ode mnie, ani słowa na temat tj książki, bo wymiguję się od tej nieprzyjemnej czynności cytując Annę z LC:
".....pojąć nie mogę 3letniego picia do lustra, bo mąż umarł bez uprzedzenia - i to mąż, z którym właściwie nic bohaterki nie łączyło. Na dodatek bardzo dużo błędów interpunkcyjnych, literówek. Jak dla mnie - strata czasu i ogromne rozczarowanie. Niestety nie polecam, wręcz przestrzegam."
Totalny bełkot i tyle! Chciałem natomiast, na kanwie tej książki i całej twórczości tej pani autorki poruszyć POWAŻNY PROBLEM ETYCZNY, o którym pisałem już w liście do Administracji naszego portalu LC. Przedstawiam fakty, a wnioski pozostawiam Państwu. Ta książka ma na LC ocenę 7,25 i pięć opinii. "Nabijają" wysoką ocenę pani Anna i pani Marzena, które dają tej ramocie ocenę przeznaczoną dla arcydzieł tj 10 gwiazdek. Wolność jest, a poza tym wara komu do tego co komuś innemu się podoba. Ale, ale,,,
Klikam "Marzena" i otwiera się strona Marzeny Zagórskiej, widzianej na portalu 33 tygodnie temu, która zaszczyciła nas c z t e r e m a recenzjami w o g ó l e, oceniającymi w s z y s t k i e książki na d z i e s i ę ć gwiazdek, a są one w s z y s t k i e a u t o r s t w a Ż y t k o w i a k.
Niech Pani autorka nie mówi, że nie zna Zagórskiej, bo i tak jej nie uwierzę. A fe!
W ZWIĄZKU Z OTRZYMANYM LISTEM OD AUTORKI, UWAŻAM, ŻE OSTATNIE ZDANIE NINIEJSZEJ NOTKI JEST NIEUZASADNIONYM, BOLESNYM ATAKIEM W JEJ OSOBĘ I PROSZĘ JE TAK TRAKTOWAĆ. MOTYWÓW 'MARZENY' OBOJE NIE ZNAMY
Żytkowiak (ur. 1963) zaczęła wydawać w 2011, a omawiana - jest jej drugą. Badając jej "fenomen" stwierdziłem, że już spłodziła tzw. książki - cztery, o czym będzie za chwilę. Nie usłyszycie, Państwo, ode mnie, ani słowa na temat tj książki, bo wymiguję się od tej nieprzyjemnej czynności cytując Annę z LC:
".....pojąć nie mogę 3letniego picia do lustra, bo mąż umarł bez uprzedzenia - i to mąż, z którym właściwie nic bohaterki nie łączyło. Na dodatek bardzo dużo błędów interpunkcyjnych, literówek. Jak dla mnie - strata czasu i ogromne rozczarowanie. Niestety nie polecam, wręcz przestrzegam."
Totalny bełkot i tyle! Chciałem natomiast, na kanwie tej książki i całej twórczości tej pani autorki poruszyć POWAŻNY PROBLEM ETYCZNY, o którym pisałem już w liście do Administracji naszego portalu LC. Przedstawiam fakty, a wnioski pozostawiam Państwu. Ta książka ma na LC ocenę 7,25 i pięć opinii. "Nabijają" wysoką ocenę pani Anna i pani Marzena, które dają tej ramocie ocenę przeznaczoną dla arcydzieł tj 10 gwiazdek. Wolność jest, a poza tym wara komu do tego co komuś innemu się podoba. Ale, ale,,,
Klikam "Marzena" i otwiera się strona Marzeny Zagórskiej, widzianej na portalu 33 tygodnie temu, która zaszczyciła nas c z t e r e m a recenzjami w o g ó l e, oceniającymi w s z y s t k i e książki na d z i e s i ę ć gwiazdek, a są one w s z y s t k i e a u t o r s t w a Ż y t k o w i a k.
Niech Pani autorka nie mówi, że nie zna Zagórskiej, bo i tak jej nie uwierzę. A fe!
Monday, 11 January 2016
Leanna Renee HIEBER - "Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker"
"Przejrzysty duch spłynąl w dół na jej spotkanie..." (s.17)
Wróciłem do prologu, który już dwukrotnie czytałem. Niezrozumienie położyłem na karb swojego wieku i stanu zdrowia, chociaż morfina w ponadnormatywnych ilościach winna zwiększać moją fantazję i zdolność percepcji. Skoncentrowałem się i przeczytałem prolog po raz trzeci. Zdeterminowany do kontynuacji lektury, co najmniej, jak ten gość z dowcipu - do snu, którego nawiedzał krasnoludek z propozycją zrobienia siusiu, brnąłem dalej, aż zasnąłem,,, a po obudzeniu nic już nie było mnie zmusić do podjęcia lektury....
To nie jest dewiacja; to jest już patologiczna żądza pisania objawiona przez osobę skrajnie pozbawioną zdolności w tym kierunku...
Na okładce wyczytałem, że.... "w swojej pierwszej powieści...". Mam nadzieję, że i ostatniej.
PS Poszukałem w internecie i znalazłem, że książce tej najczęściej towarzyszy słowo "paranormal"; i słusznie, bo to widać, to słychać, to czuć...
Wróciłem do prologu, który już dwukrotnie czytałem. Niezrozumienie położyłem na karb swojego wieku i stanu zdrowia, chociaż morfina w ponadnormatywnych ilościach winna zwiększać moją fantazję i zdolność percepcji. Skoncentrowałem się i przeczytałem prolog po raz trzeci. Zdeterminowany do kontynuacji lektury, co najmniej, jak ten gość z dowcipu - do snu, którego nawiedzał krasnoludek z propozycją zrobienia siusiu, brnąłem dalej, aż zasnąłem,,, a po obudzeniu nic już nie było mnie zmusić do podjęcia lektury....
To nie jest dewiacja; to jest już patologiczna żądza pisania objawiona przez osobę skrajnie pozbawioną zdolności w tym kierunku...
Na okładce wyczytałem, że.... "w swojej pierwszej powieści...". Mam nadzieję, że i ostatniej.
PS Poszukałem w internecie i znalazłem, że książce tej najczęściej towarzyszy słowo "paranormal"; i słusznie, bo to widać, to słychać, to czuć...
Waldemar ŁYSIAK - "Napoleoniada"
Waldemar ŁYSIAK - "Napoleoniada"
Zbiór najciekawszych jego publikacji i wywiadów. Świetne, ale zgodnie z deklaracją muszę zacząć w inny sposób:
Trzy poprzednie recenzje historycznych książek Łysiaka (niehistorycznych nie recenzuję i nie toleruję) zaczynałem słowami:
"Mój młodszy kolega szkolny (Szkoła nr 35 im Bolesława Prusa na Saskiej Kępie) Waldemar Łysiak (ur.1944) napoleonistą był, jest i będzie, a w ogóle to inteligent. Wiem również, że kolekcjonował ex-librisy. Nie czytuję jego książek zaangażowanych politycznie i żałuję, że odszedł od swojego powołania tj spraw architektury, historii i kultury."
I ten wstęp jest moim znakiem rozpoznawczym. Amen.
W "Przedmowie" pada zastanawiające pytanie (za Zbigniewem Świechem):
"Czy jest prawdą, że Bonaparte nie istniał, tylko Łysiak go wymyślił, żeby trochę zarobić?"
Niniejszym zapewniam, że Napoleon naprawdę istniał, a całe zamieszanie powstało wskutek zamiany młodzieńczego hobby Łysiaka, w profesję. Bo od małego teleturnieje o Napoleonie wygrywał, aż nagle mu odbiło i zaczął publikować. Właśnie ten zbiór uświadamia czytelnikowi, ile starań poczynił Łysiak, aby ktoś chciał chociaż najkrótszy jego artykulik zamieścić. Jednocześnie poziom tych publikatorów wymusił na autorze dostosowanie języka do masowego odbiorcy. Umieszczone, po każdym artykule, miejsce publikacji - żenuje: "Przekrój", "Stolica", "Kulisy", itd, itp. Przecież w tamtych latach Wojtek Młynarski śpiewał:
"...Inteligencie 'Przekrojowy' jak ciasno w twojej głowie..."
Na drugą część pytania odpowiem: "pecunia non olet", chociaż paradoksalnie chęć zysku kierowała Łysiakiem zawsze, POZA tematami związanymi z jego pasją. Początki jego kariery pisarskiej były trudne; nawet po wydaniu paru książek, utyskiwał, że nie chcą go do Związku Literatów przyjąć, a takiego Himilsbacha przyjęli...
Nie potrafię powstrzymać się od dygresji, że Janek zapytany w ZLP o swój dorobek pisarski, szczerze odpowiedział:
"Cztery sztuki: 'Monidło', 'Przepychanka', trzecia u Zdziśka w piwnicy, a czwartą podpieprzyli”.
I Himilsbacha przyjęli, a Łysiaka (wtedy) - nie.
Reasumując: wybór przemyślany, większość pozycji mnie nieznana, bo kto by dał radę czytać wszystkie te piśmidła, wszystko niezmiernie ciekawe i umiejętnie przedstawione, a że autor z tych, których osobę trzeba odróżniać od dzieła to nie pierwszy, ani ostatni przypadek.
Zbiór najciekawszych jego publikacji i wywiadów. Świetne, ale zgodnie z deklaracją muszę zacząć w inny sposób:
Trzy poprzednie recenzje historycznych książek Łysiaka (niehistorycznych nie recenzuję i nie toleruję) zaczynałem słowami:
"Mój młodszy kolega szkolny (Szkoła nr 35 im Bolesława Prusa na Saskiej Kępie) Waldemar Łysiak (ur.1944) napoleonistą był, jest i będzie, a w ogóle to inteligent. Wiem również, że kolekcjonował ex-librisy. Nie czytuję jego książek zaangażowanych politycznie i żałuję, że odszedł od swojego powołania tj spraw architektury, historii i kultury."
I ten wstęp jest moim znakiem rozpoznawczym. Amen.
W "Przedmowie" pada zastanawiające pytanie (za Zbigniewem Świechem):
"Czy jest prawdą, że Bonaparte nie istniał, tylko Łysiak go wymyślił, żeby trochę zarobić?"
Niniejszym zapewniam, że Napoleon naprawdę istniał, a całe zamieszanie powstało wskutek zamiany młodzieńczego hobby Łysiaka, w profesję. Bo od małego teleturnieje o Napoleonie wygrywał, aż nagle mu odbiło i zaczął publikować. Właśnie ten zbiór uświadamia czytelnikowi, ile starań poczynił Łysiak, aby ktoś chciał chociaż najkrótszy jego artykulik zamieścić. Jednocześnie poziom tych publikatorów wymusił na autorze dostosowanie języka do masowego odbiorcy. Umieszczone, po każdym artykule, miejsce publikacji - żenuje: "Przekrój", "Stolica", "Kulisy", itd, itp. Przecież w tamtych latach Wojtek Młynarski śpiewał:
"...Inteligencie 'Przekrojowy' jak ciasno w twojej głowie..."
Na drugą część pytania odpowiem: "pecunia non olet", chociaż paradoksalnie chęć zysku kierowała Łysiakiem zawsze, POZA tematami związanymi z jego pasją. Początki jego kariery pisarskiej były trudne; nawet po wydaniu paru książek, utyskiwał, że nie chcą go do Związku Literatów przyjąć, a takiego Himilsbacha przyjęli...
Nie potrafię powstrzymać się od dygresji, że Janek zapytany w ZLP o swój dorobek pisarski, szczerze odpowiedział:
"Cztery sztuki: 'Monidło', 'Przepychanka', trzecia u Zdziśka w piwnicy, a czwartą podpieprzyli”.
I Himilsbacha przyjęli, a Łysiaka (wtedy) - nie.
Reasumując: wybór przemyślany, większość pozycji mnie nieznana, bo kto by dał radę czytać wszystkie te piśmidła, wszystko niezmiernie ciekawe i umiejętnie przedstawione, a że autor z tych, których osobę trzeba odróżniać od dzieła to nie pierwszy, ani ostatni przypadek.
Sunday, 10 January 2016
Agnieszka OSIECKA Jeremi PRZYBORA - "Listy na wyczerpanym papierze"
Agnieszka OSIECKA Jeremi Przybora - "Listy na wyczerpanym papierze"
"Ułożyła i opatrzyła przedmową i komentarzami Magda Umer" czytamy pod tytułem i wyrażam uznanie dla niej, bo skomponowała to z dużym artyzmem. Jak to bywa z recenzjami książek o popularnych postaciach, odczuwam ciągoty mówienia o bohaterach, a nie o książce, chociaż to ją mam oceniać. Opanowuje się, i o nich tylko powiem, że w trakcie pisania listów, ONA ma 28 -30 lat, a ON 49 -51.
No i właśnie, cały w tym ambaras, że nigdy nie przepadałem za młodszą ode mnie o 6 lat poetką, uprawiającą poezję śpiewaną, bo rzadko kiedy rozumiem, co poeta chciał powiedzieć, a w dodatku głuchawy jestem od urodzenia, to takie poetyckie zawodzenie nie dochodzi do mnie w pełnej krasie. Oczywiście mowa tu o Magdzie Umer, bo ta książka jest niewątpliwie JEJ sukcesem artystycznym i JEJ nazwisko winno być autorskim.
Sądzę, że to również zasługa Umer, iż sensacyjność tego romansu schodzi na dalszy plan, a wyeksponowana jest poezja w czystej formie. Powstała przepiękna książka, a w jej treść zostały wkomponowane teksty licznych piosenek tak Osieckiej, jak i Przybory.
Takich książek nam trzeba, by odetchnąć od szamba dzisiejszej literatury. Proszę czytać powoli !!
"Ułożyła i opatrzyła przedmową i komentarzami Magda Umer" czytamy pod tytułem i wyrażam uznanie dla niej, bo skomponowała to z dużym artyzmem. Jak to bywa z recenzjami książek o popularnych postaciach, odczuwam ciągoty mówienia o bohaterach, a nie o książce, chociaż to ją mam oceniać. Opanowuje się, i o nich tylko powiem, że w trakcie pisania listów, ONA ma 28 -30 lat, a ON 49 -51.
No i właśnie, cały w tym ambaras, że nigdy nie przepadałem za młodszą ode mnie o 6 lat poetką, uprawiającą poezję śpiewaną, bo rzadko kiedy rozumiem, co poeta chciał powiedzieć, a w dodatku głuchawy jestem od urodzenia, to takie poetyckie zawodzenie nie dochodzi do mnie w pełnej krasie. Oczywiście mowa tu o Magdzie Umer, bo ta książka jest niewątpliwie JEJ sukcesem artystycznym i JEJ nazwisko winno być autorskim.
Sądzę, że to również zasługa Umer, iż sensacyjność tego romansu schodzi na dalszy plan, a wyeksponowana jest poezja w czystej formie. Powstała przepiękna książka, a w jej treść zostały wkomponowane teksty licznych piosenek tak Osieckiej, jak i Przybory.
Takich książek nam trzeba, by odetchnąć od szamba dzisiejszej literatury. Proszę czytać powoli !!
Saturday, 9 January 2016
Rafał PODRAZA - "Córka Kossaka"
Rafał PODRAZA - "Córka Kossaka" Wspomnienie o Magdalenie Samozwaniec
Podraza (ur. 1977) napisał dobrą książkę w 2007: "Magdalena, córka Kossaka. Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec", a teraz, w 2012, po pięciu latach, daje jej nową wersję: ulepszoną, poszerzoną i poprawioną. Świetne wykonanie, doceniam ogrom pracy.
Jest w tym szaleństwie (bo wszystko co związane z Samozwaniec jest trochę szalone) jeden szkopuł. Bo jeśli ktoś nigdy o niej nie słyszał, bądź nawet słyszał, lecz po raz pierwszy spotyka się z prywatnym życiem Kossaków, a szczególnie dwóch sióstr, to winien lekturę odłożyć i sięgnąć choćby po przebój 1956 roku - "Marię i Magdalenę". Oczywiście, są i inne opcje, w tym wydana pośmiertnie Samozwaniec "Zalotnica Niebieska", ktora jest w książce Podrazy wielokrotnie przywoływana, a na LC dostała ode mnie 10 gwiazdek. Tak mnie się wydaje, bo uważam, że sam mam wielką przyjemność z tej lektury i mogę docenić "great job" Podrazy, bo jestem w temacie au courant.
Podraza (ur. 1977) napisał dobrą książkę w 2007: "Magdalena, córka Kossaka. Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec", a teraz, w 2012, po pięciu latach, daje jej nową wersję: ulepszoną, poszerzoną i poprawioną. Świetne wykonanie, doceniam ogrom pracy.
Jest w tym szaleństwie (bo wszystko co związane z Samozwaniec jest trochę szalone) jeden szkopuł. Bo jeśli ktoś nigdy o niej nie słyszał, bądź nawet słyszał, lecz po raz pierwszy spotyka się z prywatnym życiem Kossaków, a szczególnie dwóch sióstr, to winien lekturę odłożyć i sięgnąć choćby po przebój 1956 roku - "Marię i Magdalenę". Oczywiście, są i inne opcje, w tym wydana pośmiertnie Samozwaniec "Zalotnica Niebieska", ktora jest w książce Podrazy wielokrotnie przywoływana, a na LC dostała ode mnie 10 gwiazdek. Tak mnie się wydaje, bo uważam, że sam mam wielką przyjemność z tej lektury i mogę docenić "great job" Podrazy, bo jestem w temacie au courant.
J. M. COETZEE - "Chłopięce lata"
J. M. COETZEE - "Chłopię lata" Sceny z powincjonalnego życia
Coetzee (ur. 1940) napisał swoje arcydzieło "Hańbę" w 1999 r., bardzo dobrego "Mistrza z Petersburga" w 1995, a między nimi w 1997 podobno autobiograficzne "Chłopięce lata". Duża regularność w tworzeniu dobrej literatury. Od razu powiem, że w tym przypadku "autobiografia" jest jedynie formą, jest jedynie przykrywką do wyrażenia problemów i uczuć ogólnoludzkich. To taki, trochę infantylny parawanik.
Coetzee dostał Nagrodę Nobla w 2003 r, :
When awarding the prize, the Swedish Academy stated that Coetzee "in innumerable guises portrays the surprising involvement of the outsider"
(Przyznając nagrodę, Szwedzka Akademia uzasadniła ją tym, że Coetzee "w niezliczonych wersjach przedstawiał zadziwiające zawirowania życiowe outsidera")
I o tego outsidera mnie chodzi. Czytam niby autobiografię lat dziecięcych, lecz autor stosując formę osoby trzeciej, dystansuje się od samego siebie. To nie ma znaczenia, bo istotą są ciężkie chwile notorycznego outsidera. Chłopiec zaciekle walczy z zagrożeniem wyobcowania co przynosi efekty pozornie groteskowe i komiczne, bo w rzeczywistości melodramatyczne. Ta forma prowadzi do wypowiadania filozoficznych przemyśleń właściwych bardziej dla Coetzee, niż dla dojrzewajcego chłopca (s. 70):
"...Piękno jest niewinnością; niewinność jest niewiedzą; niewiedza jest nieznajomością rozkoszy; rozkosz jest winą; a więc i on jest winny..."
No comments, bo to tak, jak z definicją konia w pierwszej polskiej encyklopedii:
„KOŃ JAKI JEST, KAŻDY WIDZI” - napisał ksiądz Benedykt Chmielowski, redagując w roku 1746 pierwszą polską encyklopedię powszechną „Nowe Ateny”, nie widząc sensu rozwodzenia się nad oczywistościami.
Czyli: jakie to mądre, każdy widzi. Historię dzieciństwa w specyficznej atmosferze RPA, którego społeczność autor dzieli na: białych, Mulatów i tubylców, czyta się dobrze, nawet bardzo dobrze, póki autor nie zacznie filozofować, ale tak już często z Coetzee jest, że narzuca czytelnikowi własną interpretację zamiast pozostawić go w spokoju z własnym zrozumieniem.
Dla zaciekawienia Państwa, dodaję jeszcze szczyptę lokalnego, młodzieńczego humoru, że (s. 79)
„...czynność.. ..polegającą.. ..na ściągnięciu spodni i wysmarowaniu jaj pastą do butów..”,
- określa się czasownikiem 'borsel'. Kończę stwierdzeniem, że podtytuł „Sceny z prowincjonalnego życia” jest adekwatny.
Coetzee (ur. 1940) napisał swoje arcydzieło "Hańbę" w 1999 r., bardzo dobrego "Mistrza z Petersburga" w 1995, a między nimi w 1997 podobno autobiograficzne "Chłopięce lata". Duża regularność w tworzeniu dobrej literatury. Od razu powiem, że w tym przypadku "autobiografia" jest jedynie formą, jest jedynie przykrywką do wyrażenia problemów i uczuć ogólnoludzkich. To taki, trochę infantylny parawanik.
Coetzee dostał Nagrodę Nobla w 2003 r, :
When awarding the prize, the Swedish Academy stated that Coetzee "in innumerable guises portrays the surprising involvement of the outsider"
(Przyznając nagrodę, Szwedzka Akademia uzasadniła ją tym, że Coetzee "w niezliczonych wersjach przedstawiał zadziwiające zawirowania życiowe outsidera")
I o tego outsidera mnie chodzi. Czytam niby autobiografię lat dziecięcych, lecz autor stosując formę osoby trzeciej, dystansuje się od samego siebie. To nie ma znaczenia, bo istotą są ciężkie chwile notorycznego outsidera. Chłopiec zaciekle walczy z zagrożeniem wyobcowania co przynosi efekty pozornie groteskowe i komiczne, bo w rzeczywistości melodramatyczne. Ta forma prowadzi do wypowiadania filozoficznych przemyśleń właściwych bardziej dla Coetzee, niż dla dojrzewajcego chłopca (s. 70):
"...Piękno jest niewinnością; niewinność jest niewiedzą; niewiedza jest nieznajomością rozkoszy; rozkosz jest winą; a więc i on jest winny..."
No comments, bo to tak, jak z definicją konia w pierwszej polskiej encyklopedii:
„KOŃ JAKI JEST, KAŻDY WIDZI” - napisał ksiądz Benedykt Chmielowski, redagując w roku 1746 pierwszą polską encyklopedię powszechną „Nowe Ateny”, nie widząc sensu rozwodzenia się nad oczywistościami.
Czyli: jakie to mądre, każdy widzi. Historię dzieciństwa w specyficznej atmosferze RPA, którego społeczność autor dzieli na: białych, Mulatów i tubylców, czyta się dobrze, nawet bardzo dobrze, póki autor nie zacznie filozofować, ale tak już często z Coetzee jest, że narzuca czytelnikowi własną interpretację zamiast pozostawić go w spokoju z własnym zrozumieniem.
Dla zaciekawienia Państwa, dodaję jeszcze szczyptę lokalnego, młodzieńczego humoru, że (s. 79)
„...czynność.. ..polegającą.. ..na ściągnięciu spodni i wysmarowaniu jaj pastą do butów..”,
- określa się czasownikiem 'borsel'. Kończę stwierdzeniem, że podtytuł „Sceny z prowincjonalnego życia” jest adekwatny.
Thursday, 7 January 2016
Justin WHITELEY - "Śmierć generała Sikorskiego"
Justin WHITELEY - "Śmierć generała Sikorskiego"
Whiteley, wnuczek brygadiera, który zginął w katastrofie gibraltarskiej, przedstawia wyniki własnego śledztwa. Pisząc dla czytelnika angielskiego, zmuszony jest naszkicować obraz polityczny międzywojennej Polski. Istotne fakty zaczyna od 1920 roku, i wspomina rozstrzygające w bitwie o Warszawę uderzenie Sikorskiego z flanki, kończąc stwierdzeniem niezgodnym z dręczącym większość Polaków dylematem czy w bitwie warszawskiej zwyciężyliśmy dzięki Piłsudskiemu czy Matce Boskiej (s. 19):
"...Sowieci zostali rozgromieni przez wspaniałego i nieulękłego taktyka, jakim okazał się Sikorski. Nietrudno zrozumieć, dlaczego Sikorski zyskał miano wielkiego bohatera wojennego. To on obronił Warszawę i prawdopodobnie Polskę..."
Aby dokuczyć bezkrytycznym apologetom Piłsudskiego, przypomnę, że to samo, ino bardziej oględnie, podaje Norman Davies w "Bożym Igrzysku". Dla tematu książki jest to ważny fakt, gdyż rozpoczyna historię, nazwijmy to infantylnie, niechęci obozu piłsudczyków do Sikorskiego. Autor nie podaje, że na czele tego obozu stał m. in. Sosnkowski, następca Sikorskiego po katastrofie gibraltarskiej, który w 1918 roku został zwolniony z więzienia w Magdeburgu, razem z Piłsudskim.
Autor systematycznie analizuje wydarzenia polityczne w Polsce i podaje, że w zamachu stanu w 1926 r (s. 19) „zginęło około trzystu pięćdziesięciu osób” oraz, że Sikorski (s. 20):
„...po odseparowaniu się od Piłsudskiego wycofał się z aktywnego życia politycznego, lecz pozostał w centrum opozycji do władzy marszałka...”
Odnotujmy teraz dziwny twór językowy, jaki autor wkłada w usta Mołotowa, gdy on, we wrześniu 1939 roku, obdarza Polskę mianem (s. 20) „szkaradnego tworu traktatu wersalskiego”. W solidnych przypisach znajdujemy bardzo interesujące wyjaśnienie:
„Na posiedzeniu Rady Najwyższej ZSRR 31 października 1939 roku Mołotow określił Polskę mianem 'urodliwoje dietiszcze' traktatu wersalskiego. W wielu polskich źródłach określenie to przetłumaczone zostało na język polski jako 'bękart' lub 'płód' traktatu wersalskiego. Oba te tłumaczenia są niepoprawne, Słowo 'dietiszcze' użyte jest tu w znaczeniu przenośnym i znaczy 'twór'... ..Tak też funkcjonuje ono w tłumaczeniu na język angielski ('creature')...”.
Proszę Państwa, znaczy się, że kłamliwie lżą nas 'bękartami' zamiast 'szkaradnymi tworami'.
Autor też podkreśla, że gdy „Sikorski objął,, ,,stanowisko Wodza Naczelnego Polskich Sił Zbrojnych”, to „znajdujący się pod jego dowództwem oficerowie, z nielicznymi wyjątkami, byli zwolennikami sanacji”....
Przechodzimy do apogeum konfliktu, na którym zakończę swoją notkę, bo nie miejsce tu na prezentację mojego stanowiska w sprawie śmierci Sikorskiego, całkowicie odmiennego od forsowanego przez IPN czy też popularnego wśród większości Polaków. Jednak przed cytatem muszę podkreślić, że przebywających w Londynie piłsudczyków obchodził los Polaków więzionych w sowieckich łagrach, gułagach czy wywiezionych do Kazachstanu bądź na Syberię, mniej więcej tyle co Żydów amerykańskich los Żydów europejskich poddawanych Zagładzie tzn że mieli te trupy in spe, głęboko w dupie!! A teraz cytat (s, 25):
„Trzydziestego lipca 1941 rok, wbrew stanowisku powątpiewających w słuszność decyzji, Sikorski podpisał układ z odwiecznym wrogiem Polski. Sygnatariuszem owego porozumienia ze strony Sowietów był ambasador ZSRR w Londynie Iwan Majski, Na znak protestu polski minister spraw zagranicznych August Zaleski oraz dwaj inni ministrowie złożyli rezygnację z zajmowanych stanowisk. Jednym z warunków zawartego porozumienia było udzielenie amnestii przetrzymywanym na terenach ZSRR więźniom polskim...”
Rodziny uratowanych powinni po wsze czasy pamiętać postawę panów z Londynu. A bez tego paktu nie byłoby Monte Cassino i innych miejsc chwały polskiego oręża.
Proszę Państwa, lektura jest pasjonująca i to bez względu na wiek czytelnika, no i jest solidną lekcją historii udzielanej nam przez Anglika. Starałem się powyższymi uwagami zachęcić Państwa do lektury, bez zdradzania dalszego ciągu, jak zwykłem czynić w recenzjach książek sensacyjnych
Whiteley, wnuczek brygadiera, który zginął w katastrofie gibraltarskiej, przedstawia wyniki własnego śledztwa. Pisząc dla czytelnika angielskiego, zmuszony jest naszkicować obraz polityczny międzywojennej Polski. Istotne fakty zaczyna od 1920 roku, i wspomina rozstrzygające w bitwie o Warszawę uderzenie Sikorskiego z flanki, kończąc stwierdzeniem niezgodnym z dręczącym większość Polaków dylematem czy w bitwie warszawskiej zwyciężyliśmy dzięki Piłsudskiemu czy Matce Boskiej (s. 19):
"...Sowieci zostali rozgromieni przez wspaniałego i nieulękłego taktyka, jakim okazał się Sikorski. Nietrudno zrozumieć, dlaczego Sikorski zyskał miano wielkiego bohatera wojennego. To on obronił Warszawę i prawdopodobnie Polskę..."
Aby dokuczyć bezkrytycznym apologetom Piłsudskiego, przypomnę, że to samo, ino bardziej oględnie, podaje Norman Davies w "Bożym Igrzysku". Dla tematu książki jest to ważny fakt, gdyż rozpoczyna historię, nazwijmy to infantylnie, niechęci obozu piłsudczyków do Sikorskiego. Autor nie podaje, że na czele tego obozu stał m. in. Sosnkowski, następca Sikorskiego po katastrofie gibraltarskiej, który w 1918 roku został zwolniony z więzienia w Magdeburgu, razem z Piłsudskim.
Autor systematycznie analizuje wydarzenia polityczne w Polsce i podaje, że w zamachu stanu w 1926 r (s. 19) „zginęło około trzystu pięćdziesięciu osób” oraz, że Sikorski (s. 20):
„...po odseparowaniu się od Piłsudskiego wycofał się z aktywnego życia politycznego, lecz pozostał w centrum opozycji do władzy marszałka...”
Odnotujmy teraz dziwny twór językowy, jaki autor wkłada w usta Mołotowa, gdy on, we wrześniu 1939 roku, obdarza Polskę mianem (s. 20) „szkaradnego tworu traktatu wersalskiego”. W solidnych przypisach znajdujemy bardzo interesujące wyjaśnienie:
„Na posiedzeniu Rady Najwyższej ZSRR 31 października 1939 roku Mołotow określił Polskę mianem 'urodliwoje dietiszcze' traktatu wersalskiego. W wielu polskich źródłach określenie to przetłumaczone zostało na język polski jako 'bękart' lub 'płód' traktatu wersalskiego. Oba te tłumaczenia są niepoprawne, Słowo 'dietiszcze' użyte jest tu w znaczeniu przenośnym i znaczy 'twór'... ..Tak też funkcjonuje ono w tłumaczeniu na język angielski ('creature')...”.
Proszę Państwa, znaczy się, że kłamliwie lżą nas 'bękartami' zamiast 'szkaradnymi tworami'.
Autor też podkreśla, że gdy „Sikorski objął,, ,,stanowisko Wodza Naczelnego Polskich Sił Zbrojnych”, to „znajdujący się pod jego dowództwem oficerowie, z nielicznymi wyjątkami, byli zwolennikami sanacji”....
Przechodzimy do apogeum konfliktu, na którym zakończę swoją notkę, bo nie miejsce tu na prezentację mojego stanowiska w sprawie śmierci Sikorskiego, całkowicie odmiennego od forsowanego przez IPN czy też popularnego wśród większości Polaków. Jednak przed cytatem muszę podkreślić, że przebywających w Londynie piłsudczyków obchodził los Polaków więzionych w sowieckich łagrach, gułagach czy wywiezionych do Kazachstanu bądź na Syberię, mniej więcej tyle co Żydów amerykańskich los Żydów europejskich poddawanych Zagładzie tzn że mieli te trupy in spe, głęboko w dupie!! A teraz cytat (s, 25):
„Trzydziestego lipca 1941 rok, wbrew stanowisku powątpiewających w słuszność decyzji, Sikorski podpisał układ z odwiecznym wrogiem Polski. Sygnatariuszem owego porozumienia ze strony Sowietów był ambasador ZSRR w Londynie Iwan Majski, Na znak protestu polski minister spraw zagranicznych August Zaleski oraz dwaj inni ministrowie złożyli rezygnację z zajmowanych stanowisk. Jednym z warunków zawartego porozumienia było udzielenie amnestii przetrzymywanym na terenach ZSRR więźniom polskim...”
Rodziny uratowanych powinni po wsze czasy pamiętać postawę panów z Londynu. A bez tego paktu nie byłoby Monte Cassino i innych miejsc chwały polskiego oręża.
Proszę Państwa, lektura jest pasjonująca i to bez względu na wiek czytelnika, no i jest solidną lekcją historii udzielanej nam przez Anglika. Starałem się powyższymi uwagami zachęcić Państwa do lektury, bez zdradzania dalszego ciągu, jak zwykłem czynić w recenzjach książek sensacyjnych
Wednesday, 6 January 2016
Julian TUWIM - "Lokomotywa"
Julian TUWIM - "Lokomotywa"
Wszyscy znają "Lokomotywę", Tuwima tyż, więc trudno napisać coś oryginalnego. A ja mam coś niewątpliwie "special" dla Państwa. Otóż, genialny Jurek Dobrowolski....
Jerzy Dobrowolski (1930 -1987) - polski satyryk, dramaturg aktor i reżyser, znany szerokiej publiczności przede wszystkim z komicznych epizodów filmowych, był twórcą dwóch wspaniałych kabaretów "Kabaretu Koń" i "Kabaretu Owca".
"Kabaret Koń": "cicha" premiera odbyła się 31.o5.1957 roku w Teatrze Narodowym w Warszawie, w ramach krótkotrwałej "odwilży" po "polskim pażdzierniku 1956". Odwilż zdrowiu nie służy, więc Gomułka zlecił, by od razu po oficjalnej premierze w styczniu 1958, cenzura zajęła się tym wyskokiem. Osiem lat później odbyła się premiera pierwszego programu "Owcy" w malutkiej sali redakcji "Szpilek", przy pl. Trzech Krzyży w Warszawie.. Teksty tego kabaretu skupiały się głównie na ośmieszeniu konformizmu i "tandety tak zwanej rozrywki". Malutka sala i godzina (bodajże 22) mała ograniczyć popularność tej sceny, ktora stała się symbolicznym wentylem bezpieczeństwa PRL-u. Wbrew nadziejom Gomułki kabaret stał się mekką snobistycznej Warszawy.
I w tym właśnie kabarecie usłyszałem skecz z najsłynniejszym CENTO, bo łaczącym dwóch wieszczów......
cento (wg Kopalińskiego) - utwór literacki, zwł. poemat, skompilowany z fragmentów wybranych z różnych utworów (niekiedy z pojedynczych wersów innych poematów).
Aktor I: - Słuchaj dzieweczko, ona nie słucha
Żar z rozgrzanego brzucha jej bucha...
Aktor II: - Mickiewicz ?
Aktor I: - ..i Tuwim
Aktor II: - Nie I, a JOT Tuwim
To tyle, a "Lokomotywa" świetna, choć wolę refleksje z "Kwiatów Polskich". Amen
Pani Jolanta Olszewska podała mnie wersję poznańską:
LOKOMOTYWA (w gwarze poznańskiej)
Stoi na stacji wielgachno bana
cało w oliwie jest opypłana.
Para z ni bucho i poświstuje
a palacz ciyngiym wef ni hajcuje.
Wuchte wagonów mo zahoczone
wef kożdym klunkrów jest nawalone.
Jest tych wagonów cóś ze śtyrdzieści
wcale nie wiada co sie tam zmieści.
W piyrszym wagónie kole wynglarki
jadom z Poznania same Kaczmarki
jedzie tyż kundziu i z Wildy szczuny
a kożdy śrupie z tytki bonbony.
Wef drugim szkieły i ejber łysy
śtyrech góroli i dwa hanysy.
Potym jest proszczok, owce i kónie
wszysko to w czecim jedzie wagónie.
Dalej som ryczki i szafónierki
jakieś wymborki i salaterki.
Śtyry wagóny jadom z meblami
za nimi dziesińć wagónów z pyrami.
Na samym kuńcu cołkiym dla śmiechu
tyn co to pisoł – sam Wuja Czechu.
Wszyscy znają "Lokomotywę", Tuwima tyż, więc trudno napisać coś oryginalnego. A ja mam coś niewątpliwie "special" dla Państwa. Otóż, genialny Jurek Dobrowolski....
Jerzy Dobrowolski (1930 -1987) - polski satyryk, dramaturg aktor i reżyser, znany szerokiej publiczności przede wszystkim z komicznych epizodów filmowych, był twórcą dwóch wspaniałych kabaretów "Kabaretu Koń" i "Kabaretu Owca".
"Kabaret Koń": "cicha" premiera odbyła się 31.o5.1957 roku w Teatrze Narodowym w Warszawie, w ramach krótkotrwałej "odwilży" po "polskim pażdzierniku 1956". Odwilż zdrowiu nie służy, więc Gomułka zlecił, by od razu po oficjalnej premierze w styczniu 1958, cenzura zajęła się tym wyskokiem. Osiem lat później odbyła się premiera pierwszego programu "Owcy" w malutkiej sali redakcji "Szpilek", przy pl. Trzech Krzyży w Warszawie.. Teksty tego kabaretu skupiały się głównie na ośmieszeniu konformizmu i "tandety tak zwanej rozrywki". Malutka sala i godzina (bodajże 22) mała ograniczyć popularność tej sceny, ktora stała się symbolicznym wentylem bezpieczeństwa PRL-u. Wbrew nadziejom Gomułki kabaret stał się mekką snobistycznej Warszawy.
I w tym właśnie kabarecie usłyszałem skecz z najsłynniejszym CENTO, bo łaczącym dwóch wieszczów......
cento (wg Kopalińskiego) - utwór literacki, zwł. poemat, skompilowany z fragmentów wybranych z różnych utworów (niekiedy z pojedynczych wersów innych poematów).
Aktor I: - Słuchaj dzieweczko, ona nie słucha
Żar z rozgrzanego brzucha jej bucha...
Aktor II: - Mickiewicz ?
Aktor I: - ..i Tuwim
Aktor II: - Nie I, a JOT Tuwim
To tyle, a "Lokomotywa" świetna, choć wolę refleksje z "Kwiatów Polskich". Amen
Pani Jolanta Olszewska podała mnie wersję poznańską:
LOKOMOTYWA (w gwarze poznańskiej)
Stoi na stacji wielgachno bana
cało w oliwie jest opypłana.
Para z ni bucho i poświstuje
a palacz ciyngiym wef ni hajcuje.
Wuchte wagonów mo zahoczone
wef kożdym klunkrów jest nawalone.
Jest tych wagonów cóś ze śtyrdzieści
wcale nie wiada co sie tam zmieści.
W piyrszym wagónie kole wynglarki
jadom z Poznania same Kaczmarki
jedzie tyż kundziu i z Wildy szczuny
a kożdy śrupie z tytki bonbony.
Wef drugim szkieły i ejber łysy
śtyrech góroli i dwa hanysy.
Potym jest proszczok, owce i kónie
wszysko to w czecim jedzie wagónie.
Dalej som ryczki i szafónierki
jakieś wymborki i salaterki.
Śtyry wagóny jadom z meblami
za nimi dziesińć wagónów z pyrami.
Na samym kuńcu cołkiym dla śmiechu
tyn co to pisoł – sam Wuja Czechu.
Saturday, 2 January 2016
Waldemar ŁYSIAK - "Szuańska ballada"
Waldemar ŁYSIAK - "Szuańska ballada"
Dwie poprzednie recenzje historycznych książek Łysiaka (niehistorycznych nie recenzuję i nie toleruję) zaczynałem słowami:
"Mój młodszy kolega szkolny (Szkoła nr 35 im Bolesława Prusa na Saskiej Kępie) Waldemar Łysiak (ur.1944) napoleonistą był, jest i będzie, a w ogóle to inteligent. Wiem również, że kolekcjonował ex-librisy. Nie czytuję jego książek zaangażowanych politycznie i żałuję, że odszedł od swojego powołania tj spraw architektury, historii i kultury."
I niech ten wstęp stanie się moim znakiem rozpoznawczym. Amen.
Zauważmy, że to trzecia powieść Łysiaka, z 1976 roku, kiedy to miał 32 lata. LC zamieszcza słabą ocenę 6,8, jako średnią ze 179; należy zaznaczyć, że średnia z opinii jest znacznie wyższa i wynosi 8,0, a po uwzględnieniu mojej - 8,4.
W "Słowie wstępnym" Łysiak pisze:
".....'Szuańska ballada' nie pretenduje do miana pracy historycznej, mimo że jej zawartością są fakty, same fakty i nic jak tylko fakty, ubrane w moją manierę narracji. Nie jestem bowiem stenotypistą dziejów, tylko pisarzem, nie interesuje mnie historia jako nauka, lecz historia jako karmicielka moich literackich obsesji. Pisząc tę książkę, ani przez moment nie starałem się być obiektywny; wolałem narazić się na zarzut, iż lepię bajki z rzeczywistości, niż przekazywać rzeczywistość odartą z wyobraźni. Przyjmując taki punkt widzenia i taką metodę nie czułem wahań, wątpliwości ni wstydu......"
Przytoczmy jeszcze opinię samego Jerzego Łojka (1932 -86), z okładki:
"...Jest to niewątpliwie jedna z najlepiej napisanych opowieści historycznych, jakie zdarzyło mi się czytać w ciągu wielu lat".
Dodajmy fragment opisu z Wikipedii:
"Książka historyczna,oparta na faktach,opisująca zaciekłą wojnę między Napoleonem Bonaparte "korsykańskim karłem" a Georgesem Cadoual "ślepym wojownikiem"(konspiracyjny pseudonim: Gedeon),szefem band szuańskich z Morbihan,najzacieklejszym wrogiem Republiki a dla rojalistów,bohaterem sprawy burbońskiej...."
I już, ja biedny, mogę teraz wpaść w zadumę, co mógłbym od siebie istotnego dodać.
Najważniejsza wydaje się mnie metoda. Łysiak przeprowadza analizę porównawczą swoich bohaterów już od ich przyjścia na świat, i stara się przekonać czytelnika do swojej tezy o nadzwyczajnym ich podobieństwie. Eksponuje przede wszystkim upór, nieustępliwość i zdolności przywódcze. Mnie to odpowiada i ułatwia lekturę, jakby nie było historyczną, a w tej materii zawsze ciężko się poruszam, bo historia nigdy moją pasją nie była.
Drugi wspaniały pomysł to cytaty z genialnego „Księcia” Machiavelliego umieszczane na początku każdego rozdziału. To właśnie potwierdza klasę Łysiaka i tłumaczy moją słabość do niego. Przyczynia się też to do postawienia przeze mnie najwyższej oceny Łysiakowi, choć obaj doskonale wiemy, że, mimo tych samych 10 gwiazdek, różnica między ich dziełami jest zasadnicza.
Trzeci walor, typowy dla wszystkich historycznych książek Łysiaka to przejrzystość i klarowność, dzięki czemu każdy czytelnik odbiera lekturę tej książki jako lekką, miłą i przyjemną.
A o to przecież chodzi, by czytanie było i przyjemnością, i wzbogacaniem wiedzy.
Pozostaje podać, że Cadoudal (1771 -1804) zakończył życie swe w wieku 33 lat, a Napoleon (1769 - 1821) – 52 oraz że „korsykański karzeł” miał wg Łysiaka (s. 122) 168 cm wzrostu, co oznacza, że jak na tamte czasy, to wcale kurduplem nie był.
Duża rzecz, że książkę, która nie jest powieścią, czyta się z zaciekawieniem typowym dla sensacyjnej fabuły. Do tego „kupa” świetnych rycin.
Dwie poprzednie recenzje historycznych książek Łysiaka (niehistorycznych nie recenzuję i nie toleruję) zaczynałem słowami:
"Mój młodszy kolega szkolny (Szkoła nr 35 im Bolesława Prusa na Saskiej Kępie) Waldemar Łysiak (ur.1944) napoleonistą był, jest i będzie, a w ogóle to inteligent. Wiem również, że kolekcjonował ex-librisy. Nie czytuję jego książek zaangażowanych politycznie i żałuję, że odszedł od swojego powołania tj spraw architektury, historii i kultury."
I niech ten wstęp stanie się moim znakiem rozpoznawczym. Amen.
Zauważmy, że to trzecia powieść Łysiaka, z 1976 roku, kiedy to miał 32 lata. LC zamieszcza słabą ocenę 6,8, jako średnią ze 179; należy zaznaczyć, że średnia z opinii jest znacznie wyższa i wynosi 8,0, a po uwzględnieniu mojej - 8,4.
W "Słowie wstępnym" Łysiak pisze:
".....'Szuańska ballada' nie pretenduje do miana pracy historycznej, mimo że jej zawartością są fakty, same fakty i nic jak tylko fakty, ubrane w moją manierę narracji. Nie jestem bowiem stenotypistą dziejów, tylko pisarzem, nie interesuje mnie historia jako nauka, lecz historia jako karmicielka moich literackich obsesji. Pisząc tę książkę, ani przez moment nie starałem się być obiektywny; wolałem narazić się na zarzut, iż lepię bajki z rzeczywistości, niż przekazywać rzeczywistość odartą z wyobraźni. Przyjmując taki punkt widzenia i taką metodę nie czułem wahań, wątpliwości ni wstydu......"
Przytoczmy jeszcze opinię samego Jerzego Łojka (1932 -86), z okładki:
"...Jest to niewątpliwie jedna z najlepiej napisanych opowieści historycznych, jakie zdarzyło mi się czytać w ciągu wielu lat".
Dodajmy fragment opisu z Wikipedii:
"Książka historyczna,oparta na faktach,opisująca zaciekłą wojnę między Napoleonem Bonaparte "korsykańskim karłem" a Georgesem Cadoual "ślepym wojownikiem"(konspiracyjny pseudonim: Gedeon),szefem band szuańskich z Morbihan,najzacieklejszym wrogiem Republiki a dla rojalistów,bohaterem sprawy burbońskiej...."
I już, ja biedny, mogę teraz wpaść w zadumę, co mógłbym od siebie istotnego dodać.
Najważniejsza wydaje się mnie metoda. Łysiak przeprowadza analizę porównawczą swoich bohaterów już od ich przyjścia na świat, i stara się przekonać czytelnika do swojej tezy o nadzwyczajnym ich podobieństwie. Eksponuje przede wszystkim upór, nieustępliwość i zdolności przywódcze. Mnie to odpowiada i ułatwia lekturę, jakby nie było historyczną, a w tej materii zawsze ciężko się poruszam, bo historia nigdy moją pasją nie była.
Drugi wspaniały pomysł to cytaty z genialnego „Księcia” Machiavelliego umieszczane na początku każdego rozdziału. To właśnie potwierdza klasę Łysiaka i tłumaczy moją słabość do niego. Przyczynia się też to do postawienia przeze mnie najwyższej oceny Łysiakowi, choć obaj doskonale wiemy, że, mimo tych samych 10 gwiazdek, różnica między ich dziełami jest zasadnicza.
Trzeci walor, typowy dla wszystkich historycznych książek Łysiaka to przejrzystość i klarowność, dzięki czemu każdy czytelnik odbiera lekturę tej książki jako lekką, miłą i przyjemną.
A o to przecież chodzi, by czytanie było i przyjemnością, i wzbogacaniem wiedzy.
Pozostaje podać, że Cadoudal (1771 -1804) zakończył życie swe w wieku 33 lat, a Napoleon (1769 - 1821) – 52 oraz że „korsykański karzeł” miał wg Łysiaka (s. 122) 168 cm wzrostu, co oznacza, że jak na tamte czasy, to wcale kurduplem nie był.
Duża rzecz, że książkę, która nie jest powieścią, czyta się z zaciekawieniem typowym dla sensacyjnej fabuły. Do tego „kupa” świetnych rycin.
Subscribe to:
Posts (Atom)