Wednesday, 30 November 2016

Eric - Emmanuel SCHMITT---"Odette i inne historie miłosne"

Eric – Emmanuel SCHMITT - "Odette
i inne historie miłosne"

Schmitta (ur. 1950) recenzowałem negatywnie dwukrotnie, więc dzięki bibliotece w Toronto, do trzech razy sztuka. Jego książki są poczytne, toteż wynik dla omawianej 6,89 (2598 ocen i 184 opinie) mnie nie dziwi, choć jest w porównaniu z ocenami innych jego książek niski.

W „Posłowiu” Schmitt kokietuje opowiadając jak się poświęcał dla czytelników pisząc te opowiadania, bo on biedny nie ma czasu na pisanie, lecz z misji dziejowej przecież trudno mu zrezygnować. (s. 241):
„...podczas kręcenia i montowania filmu korzystałem z rzadkich wolnych chwil, by w ukryciu przed ekipą popracować gdzieś na brzegu stołu. Pisałem też rano przy śniadaniu i wieczorami w pokojach hotelowych - w ten sposób powstały niniejsze opowiadania…..”

Głęboko współczuję twórcy i czytelnikom, bo skłaniam się ku wierze, że w normalnych warunkach i bez takiego pośpiechu Schmitt napisałby coś lepszego. Oczywiście istniała druga opcja: nie poświęcać się i nie pisać, ale to wyjątkowa bezczelność o czymś takim mówić.

Opowiadanie I s. 29:
„..nigdy już nie skontaktowała się z Cesariem, zajęta doskonaleniem sztuki rozpusty...”
Opowiadanie II s. 39:
„...Zmieniając księcia z bajki co tydzień, nabrała w końcu odrazy do siebie i mężczyzn….”
Opowiadanie III - udziwniony, wydumany Alzheimer
Opowiadanie IV - kochanka porzucona po 25 latach związku z żonatym i dzieciatym gachem, z czego powstaje żenująco banalna historyjka z obrazem Picassa w tle
Opowiadanie V - odwrotka IV, mieszka z żoną, a z kochanką ma troje dzieci
Opowiadanie VI - po 15 latach od upojnej nocy aktora, trupa przyjeżdża ponownie do sycylijskiego miasteczka i podstarzały aktor szuka partnerki z tamtej nocy. Potworny banał.
Opowiadanie VII - Czterdziestoletnia wdowa Odette Jakkażda uwielbia książki Balthasara B, Gdy trafia pod jej dach dowartościowuje go i godzi z żoną. Tanie, ale miłe sentymentalne
Opowiadanie VIII - Kobiety w sowieckim więzieniu; opowiadanie nie pasujące do pozostałych

Tematycznie i językowo słabizna. Jedyne, które można wyróżnić to tytułowe „Odette Jakkażda” w którym obronę pisarstwa Balthasara Balsana odczytuję jako samoobronę autora (s. 211):
„..Uszczęśliwił tysiące ludzi. Może i są wśród nich nieznaczące sekretarki, pracownicy najemni jak ja, ale o to właśnie chodzi! To, że udaje mu się nas zainteresować i poruszyć - a my nie czytamy dużo i nie jesteśmy kulturalni jak wy! - jest właśnie dowodem, że ma większy talent niż inni! Dużo większy! Bo, proszę pani, może i Olaf Pims też pisze znakomite książki, ale ja potrzebuje encyklopedii i paru opakowań aspiryny, żeby zrozumieć, o co mu w ogóle chodzi. To snob zwracający się tylko do tych, którzy przeczytali tyle co on….”

Po takim dictum podnoszę ocenę do 5 gwiazdek!!

Tuesday, 29 November 2016

Arthur CONAN - DOYLE - "Groźny cień"

Arthur CONAN – DOYLE - "Groźny cień"

Nie wytrzymuję ciągłej lektury opasłych tomów "poważnych" dzieł i aby się zrelaksować wyszukałem w "Wolnych Lekturach" niniejsze opowiadanie, a tu już na pierwszej stronie rasizm:

"...konieczności poskramiania negrów i tym podobnych niemiłych Bogu, czarnych stworzeń. "

Szczęśliwie incydentalny.
Conan – Doyle (1859 – 1930) kojarzy się przede wszystkim z Sherlockiem Holmesem, a tu mamy prześliczny romans (z 1892 r.) w groźnym cieniu wojen napoleońskich. Dlaczego on jest prześliczny? Bo jest przewrotna la femme fatale, w której wszyscy bohaterowie się kochają, a jednak honor i przyjaźń okazują się silniejsze niż pechowa fascynacja dziewczyną.. Atmosfera z pochłanianych przeze mnie w młodości książek Rodziewiczównej, której ze względu na sentyment do dziecięcych lat daję zawsze 10 gwiazdek.
Do melodramatycznego trójkąta dochodzi Francuz Lapp; który (Wikipedia)
"....is incredibly charming, and incredibly rich, which is why everyone in West Inch is so fascinated by him...."
Skoro jest czarujący i niewiarygodnie bogaty, to i dziewczynę wyrywa, a miejscowi amanci z pogranicza angielsko - szkockiego zaciągają się do wojska, by Francuza w sztabie Napoleona dorwać. Jeszcze nudny opis bitwy pod Waterloo i już koniec romansu wojennego.

Proszę Państwa! To jest historia tak przewidywalna, że daje satysfakcję każdemu czytelnikowi i dlatego lektura tej książki każdego wprowadza w świetny nastrój. Uroczy relaks od otaczającej, brutalnej rzeczywistości. I dlatego należy się 10 gwiazdek, bo jest to s z m i r a znakomita!!!

Monday, 28 November 2016

DOSTOJEWSKIEGO "BIESAMI" zainspirowane

Niepublikowany zbiór moich recenzji książek autorow zagranicznych zaczynam od pięciu dla mnie najważniejszych, a w przypadku Dostojewskiego, zamiast recenzji "Biesów" pozwoliłem sobie skreślic parę słów zainspirowanych nimi:

Truizmem, a również banałem, jest twierdzenie, że książka przeczytana ponownie, po wielu latach, wzbudza inne odczucia od tych pierwotnych, młodzieńczych, gdy mózg czytelnika był jak terra intacta. Istnieją jednakże dzieła do których trzeba „dorosnąć”, by je w miarę dokładnie zrozumieć. A, że do tego niezbędny jest czas, więc ponowna lektura umożliwia weryfikację własnej dojrzałości. Gdzieś, kiedyś wyczytałem, że aby docenić twórczość DOSTOJEWSKIEGO wiek starczy stanowi condicio sine qua non. Dlaczego tak jest wyjaśnia cytat z Maine de Birana (1766 -1824) zamieszczony przez Huxleya w „Nowym, wspaniałym świecie”:
„Człowiek się starzeje; odczuwa w sobie owe doznania słabości, apatii, niewygody, jakie towarzyszą posuwa niu się w latach; czując zaś to wszystko, sądzi że jest po prostu chory, i tłumi lęk przekonaniem, że ten przykry stan zrodziła jakaś szczególna przyczyna, z której, jak z choroby, ma nadzieje się wyleczyć. DAREMNE ZŁUDZENIA !! Ta choroba to STAROŚĆ; a jest to CHOROBA STRASZNA. Mówi się, że to lęk przed śmiercią i tym, co po niej nadejdzie, zwraca starzejących się ludzi ku religii. Jednakże na podstawie moich własnych doświadczeń nabrałem przekonania, że niezależnie od wszystkich takich lęków i wyobrażeń uczucia natury religijnej rozwijają się w nas z wiekiem same w sobie; rozwijają się, gdyż w chwili kiedy słabną namiętności, fantazja zaś i zmysły mniej są pobudzane i mniej skłonne do pobudzeń, umysł nasz napotyka w swej pracy mniej przeszkód, w mniejszym stopniu zamącają go obrazy, pragnienia i rozrywki, które dawniej go wciągały. I wówczas BÓG wynurza się niczym spoza chmury; dusza nasza czuje, widzi, zwraca się ku żródłu wszelkiego światła; zwraca się w sposób naturalny i NIEUCHRONNY. Teraz bowiem, gdy wszystko to, co światu wrażeń przydawało życia i uroku, zaczyna nas opuszczać, gdy egzystencji zjawisk nie podtrzymują już wrażenia z zewnątrz lub z wewnątrz, odczuwamy potrzebę wsparcia na czymś trwałym, na czymś co nas nigdy nie zwiedzie - na rzeczywistości, prawdzie absolutnej i wiecznej. Tak, nieuchronnie zwracamy się ku BOGU; to bowiem uczucie religijne jest ze swej natury tak czyste, tak miłe dla doświadczającej go duszy, że wynagradza nam wszystkie inne straty.”

Toć pięknie gada, jakbym ja sam mówił. I właśnie z tego cytatu wynika, że dopiero u schyłku życia „mamy czas”, by spróbować zrozumieć np walkę rosyjskiego geniusza z jego własną słowiańską duszą.
Uświadomiłem sobie, że tak „Braci Karamazow”, uznawanych powszechnie za jego „największe” dzieło (w cudzysłowie, bo jaką miarą mierzyć „wielkość”), jak i „Zbrodnię i Karę”, „Idiotę”, „Gracza” czy też „Biesy”, wszystko to, czytałem ponad 50 lat temu. No to wziąłem z Biblioteki, przy wspominanej już wielokrotnie, ulicy Roncesvalles - „BIESY” (nota bene tylko one były) i 950-ma stronicami przez trzy dni się delektowałem. Po tej lekturze, popieram par excellence powyżej wyrażony pogląd, że dopiero w starości, po wieloletnim zmaganiu się z Bogiem, życiem, a przede wszystkim samym sobą, możliwe staje się odczucie ducha Dostojewskiego in toto. Ze względu na wielość opracowań jego twórczości trudno powiedzieć coś nowego i niebanalnego. Jednakże spróbuję odnotować parę osobistych i subiektywnych uwag.
I tak np, dzięki lekturze „BIESÓW” udało mi się sformułować własną definicję ateisty. Otóż,
ATEISTA TO KTOŚ, KTO JESZCZE NIE WIE, ŻE WIERZY W BOGA
Oczywiście, gdy się dowie, to będzie wierzył. Pozostaje pytanie, czy się dowie, lecz to już inna kwestia. Przykłady „wielkich”, jak NIETZSCHE, KOŁAKOWSKI, MIŁOSZ, GOMBROWICZ, WITKACY czy też „małych” jak Tadeusz (mój Ojciec) i Wojciech GOŁĘBIEWSCY, dają nadzieję, że taki czas dla każdego nadejdzie, jeśli tylko zainteresowany będzie wystarczająco intensywnie bił się z własnymi myślami.
Zauważmy, że każdy przypadek jest inny; najczęściej odrzucana jest „personifikacja” Boga oraz podważane zainteresowanie Boga stworzonym światem. Nawet superprowokator NIETZSCHE krzyczy: „BÓG UMARŁ”, a nie „Boga nie ma”. A przecież aby umrzeć, to trzeba ISTNIEĆ. Pozostając przy kwestiach „boskich” przytaczam cytat z „Biesów”:
„BÓG jest bólem tkwiącym w lęku przed śmiercią”
- co należy rozważać z poprzedzającym: „Nie ma GO, ale jest”.
Dostojewski porównuje to z głazem chyboczącym się nad naszymi głowami, przez co (ten głaz) wzbudza w nas lęk. Lęk przed (co najmniej) bólem, jaki spadający głaz spowoduje. Przecież w głazie, jako takim, nie ma bólu, ból jest w lęku przed jego potencjalnym upadkiem. Wystarczy przezwyciężyć lęk, by się wyzwolić i samemu stać się bogiem. Ergo, by wyzwolić się od Boga trzeba popełnić samobójstwo, tym bardziej, że śmierć nie jest BYTEM, jej NIE MA, istnieje tylko życie.
Wg Dostojewskiego BÓG jest potrzebny nie tylko jednostce, lecz i narodowi.
„Celem wszelkiego ruchu nacjonalistycznego w każdym narodzie..... jest tylko i wyłącznie poszukiwanie Boga. Boga wyłącznie dla siebie..... Unicestwienie jakiejś narodowości bierze swój początek właśnie w momencie, gdy bogowie zaczynają być wspólni”.
I dalej:
„Wszelaki naród tak długo jest tylko narodem, jak długo ma swojego odrębnego Boga, a wszystkich pozostałych bogów świata odrzuca. A więc dopóty jest narodem, dopóki wierzy w to, że pod sztandarami swojego Boga zwycięży i wyruguje z tego świata wszystkich cudzych bogów”.
Dlatego BÓG NIE MOŻE BYĆ EKUMENICZNY, lecz narodowy. Polacy-katolicy w 1938 roku bili Słowaków-katolików, by rok później ponieść klęskę z rąk niemieckich katolików i protestantów, noszących pasy z wygrawerowanym napisem „Gott mit uns” oraz prawosławnych Rosjan, których 19 lat wcześniej rozgromili w ramach „Cudu nad Wisłą”. A wszystko to z woli tego samego chrześcijańskiego Boga. Dodajmy jeszcze męczeńską śmierć chrześcijanina-antysemity [co jest ewidentnym oksymoronem] o. Kolbego, którego zakatowali chrześcijańscy Niemcy, drwiąc z wiary katolickiego kapłana.
Aby potwierdzić słuszność mego stwierdzenia, że chrześcijański-antysemityzm jest oksymoronem wystarczy sięgnąć po EWANGELIĘ św. Mateusza i przeczytać Mt. 5, 46:
„Jeśli miłujecie tylko tych, którzy was miłują, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią?”.
Dokładniej wyjaśnia to Jerzy TUROWICZ:
„ ANTYSEMITYZM nie da się pogodzić z katolicyzmem, bo antysemityzm to NIENAWIŚĆ do człowieka, dlatego, że jest Żydem. ... Gdzie „nakaz miłości bliźniego”? A bliźnim jest każdy człowiek, bez względu na rasę, kolor skóry czy przekonania”.
Wracając do Dostojewskiego: rosyjski Bóg ma SCALAĆ, ma przez nacjonalistyczne religijne zjednoczenie prowadzić do potęgi Wielkiej Rosji (por. Sołżenicyn), pod której egidą zrealizowana zostanie idea PANSLAWIZMU tj zjednoczenia wszystkich SŁOWIAN w jednej religii służącej umacnianiu wspólnego silnego organizmu państwowego. Norman Davies (EUROPA, str. 538) pisze:
„Na pierwszy rzut oka DOSTOJEWSKI był rosyjskim szowinistą. Nie lubił „bezlitosnych” Żydów; pogardzał katolikami, a szczególnie Polakami, których często przedstawiał jako przestępców i kryminalistów; nienawidził socjalistów. Uważał, że KOŚCIÓŁ PRAWOSŁAWNY jest tym, za co sam siebie podaje: JEDYNĄ PRAWDZIWĄ WIARĄ. „Na Zachodzie nie ma już żadnego chrześcijaństwa”, głosił z patosem; „katolicyzm przybiera formę idolatrii, a protestantyzm szybko przekształca się w ateizm i przyjmuje zmienną etykę”. Wydaje się, że formuła pisarza brzmiała: „katolicyzm = jedność bez wolności; protestantyzm = wolność bez jedności; prawosławie = wolność w jedności”. ...... Jednak ponad wszystko Dostojewski wierzył w uzdrawiającą moc wiary”
W przeciwieństwie do Rosji. w której rosyjski Bóg (czytaj: religia, Kościół) SCALA naród i WZMACNIA państwo, w Polsce - polski Bóg, z pomocą Królowej Polski - Najświętszej Panienki, DEZINTEGRUJE społeczeństwo i OSŁABIA państwo, starając się podporządkować je własnym interesom. Ponadto, dba o „dobro” Rzymu, co z reguły jest sprzeczne z POLSKĄ RACJĄ STANU. Jest to działanie permanentne, począwszy od zmuszenia nas do uznania za NARODOWYCH ŚWIĘTYCH: biskupa praskiego Adalberta, „pepiczka” pijaka i dziwkarza, karnie wyrzuconego z Hradczan do miejsca odosobnienia, w klasztorze na (nomen-omen) Monte Cassino, który życie utracił wskutek chuci do pierwszej spotkanej Prusaczki, czczonego w Polsce pod imieniem tzw św. Wojciecha oraz biskupa krakowskiego, spiskującego przeciw KRÓLOWI POLSKI, Bolesławowi Śmiałemu, tzw św. Stanisława „szczepanowskiego” (w cudzysłowie i z małej litery, bo to od prawdopodobnego miejsca urodzin - Szczepanowic), aż po długoletnie nieuznawanie polskich granic po II w. św. i wstrzymywanie nominacji polskich biskupów na Ziemiach Zachodnich.
Co do DEZINTEGRACJI, to właśnie KOŚCIÓŁ stworzył, ukształtował i wychował ciemnego, szowinistycznego POLAKA-KATOLIKA, dzięki czemu KATONACJONALIZM w Polsce kwitnie, owocując antysemityzmem, rusofobią, schizofreniczną ideą Polski jako „przedmurza chrześcijaństwa”, nietolerancją i nienawiścią do wszystkich odmieńców tj do czarnych i żółtych, do Cyganów i Świadków Jehowy, do rudych i garbatych, do zbyt wysokich lub zbyt niskich, do pedałów i lesbijek, no i oczywiście do masonów i cyklistów. Tak ksobne, ksenofobiczne społeczeństwo jest wyjątkowo podatne na dalsze podziały i zamykanie się w twierdzach , by strzec jedynej prawdy, jaką objawiają im lokalni szarlatani; vide: o. RYDZYK. O rozmiarach tej dezintegracji świadczą choćby wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu po katastrofie smoleńskiej. Kończąc ten akapit pozwolę sobie sformułować wniosek: POLAKOM - BÓG JUŻ NIE JEST POTRZEBNY. Mają Królową Polski (Żydówkę, lecz udają, że o tym nie wiedzą. Nie, oni nie udają, oni naprawdę nie wiedzą, bo ich małe móżdżki nie są w stanie przyjąć takiej wiadomości) do tego z licznymi klonami jak Matkę Boską: Częstochowską, Ludźmierską, Ostrobramską, Kalwaryjską, Zebrzydowicką itd. Itd. Itp. Bo przecież „Pod Twoją opiekę ......oddajemy się...Boża Rodzicielko” (tzn że BOGA MOŻNA URODZIĆ !!! ; cóż, ciemnogród!!). Nie jest też potrzebny Chrystus marudzący swoimi nawoływaniami: „Kochaj bliźniego jak siebie samego” czy „Ten, bez winy niech rzuci pierwszy kamieniem”; wystarczy pusty krzyż, pod którym będziemy głosić jedyną prawdę, bo NASZĄ PRAWDĘ.
Wracajmy do Dostojewskiego:
„Bez despotyzmu nigdy jeszcze nie udało się zaprowadzić ani wolności, ani równości, ponieważ równość może istnieć jedynie w STADZIE”.
Święte słowa, lecz ja znów wtrącę swoje trzy grosze. Otóż, wymyśliłem, że hasło „LIBERTE, EGALITE, FRATERNITE” (Wolność, Równość, Braterstwo), wywieszone przez Francuzów w 1793 roku, jest ekstremalnie sprzeczne samo w sobie, przez co niemożliwe do spełnienia, bo: WOLNOŚĆ unicestwia RÓWNOŚĆ i vice versa, a do BRATERSTWA nie obliguje; BRATERSTWO zaś wyklucza WOLNOŚĆ. Przytoczmy tu jeszcze wypowiedź KOŁAKOWSKIEGO:
„....doskonałą równość mógłby zaprowadzić jedynie totalitarny despotyzm, a ustrój zarazem despotyczny i egalitarny jest kwadratowym kołem”
i dalej
„Absolutna równość może być zaprowadzona tylko przez rządy despotyczne, co zakłada istnienie przywilejów, a więc niszczy równość; podobnie absolutna wolność oznacza anarchię, a anarchia kończy się panowaniem najsilniejszych, tak więc absolutna wolność zmienia się we własne przeciwieństwo.”.
Zresztą, jak różnie można te pojęcia interpretować pokazał KIEŚLOWSKI, w swoim tryptyku: „Biały, Niebieski, Czerwony” nawiązującym, przez barwy francuskiej flagi, do wyżej wspomnianego rewolucyjnego hasła. Reasumując: bez despotyzmu nie może być równości, a wolności nie ma ani z nim, ani bez niego. Lecz WOLNOŚĆ to temat rzeka, a ponadto jest odrębnym hasłem w moim ABECADLE.
Chcę teraz zwrócić uwagę na jeszcze jedno zdanie wyłowione przeze mnie z „BIESÓW”:
„Ten, kto sprawi, że dobro zagości w sercach wszystkich ludzi, położy kres temu światu”.
No właśnie, bo świat istnieje, póki biesy czy dybuki siedzą w nas.
Na koniec chciałem przypomnieć, że Dostojewski miał na imię TEODOR, a nie Fiodor; że był rosyjskim szowinistą; że obsesyjnie nienawidził Polaków, choć mówił biegle po polsku i czytał polską literaturę; że mawiał, że gdyby wiedział, iż w jego żyłach płynie chociaż jedna kropla polskiej krwi, kazałby ją natychmiast wypuścić; że w jego powieściach „POLACZYSZKI” tworzą istną galerię „łobuzów, oszustów, ladacznic, szachrajów i bestii”, a w „Braciach Karamazow” dwaj głupi polscy szlachcice okazują się obaj szulerami.
GOMBROWICZ ironizował: „My, Polacy, jesteśmy Słowianami zlatynizowanymi; (Jesteśmy zbyt słowiańscy, aby być Latynami, i zbyt łacińscy, aby być Słowianami) i dlatego właśnie nienawidził nas DOSTOJEWSKI. Rosyjski geniusz uważał nas za ZDRAJCÓW ducha słowiańskiego.....”.
Więcej na ten temat pod hasłem „NIESAMOWITA SŁOWIAŃSZCZYZNA”.
Skleroza nie boli, ino dezorganizuje. Zapomniałem o dwóch fajnych opowieściach wyczytanych w „Biesach”. Pierwsza to zabawna historyjka o ukróceniu sobiepaństwa polskiej szlachty. Otóż, wg Dostojewskiego tylko i wyłącznie w tym celu, car zniósł poddaństwo i uwłaszczył chłopów, co polska szlachta uznała za ansę i wręcz jej prześladowanie. (Przypominam „Biesy” ukończone w 1871 r.). Druga to instruktaż do tworzenia systemu inwigilacji: montowanie „piątek” spiskowców, w których uczestnicy ścigają się we wzajemnych donosach. Pół wieku później opisał to ERENBURG w „Lejzorku”, gdzie kochankowie tj Rojtszwaniec i tow. Pukie starali się wzajemnie wyprzedzić w donosie, a Dzierżyński stworzył „CZEKA”.
Podkreślmy, na koniec, że Dostojewski, bez najmniejszego cienia wątpliwości, to najgenialniejszy pisarz rosyjski [świadomie stawiam go daleko przed Tołstojem] i jeden z filarów literatury światowej.

Bill BRYSON - "Krotka historia prawie wszystkiego"

Bill BRYSON - "Krótka historia prawie wszystkiego"

William McGuire "Bill" Bryson (ur. 1951) – amerykański pisarz, autor książek podróżniczych, popularnonaukowych oraz dotyczących języka angielskiego.
Proszę Państwa, po raz pierwszy uginam się pod presją wyników na LC: średnia 8,2 przy 850 ocenach i 103 opiniach. Wobec tego przedstawiam dwie wersje mojej recenzji: konformistyczną i zrzędliwą.
WERSJA I (stadna)
Ta książka, wydana w 2003 roku, jest dowcipnie napisaną encyklopedią.
Tego dzieła nie należy recenzować, je należy czytać, nie zapominając jednak, że jest to pozycja popularnonaukowa, bo profesjonaliści poszczególnych dziedzin mogliby mieć fachowe zastrzeżenia, co do precyzji sformułowań. Szeroki zakres tego dzieła nie pozwala na całkowite uniknięcie nieścisłości.
Napisano o książce Brysona prawie wszystko, więc ja polecam tylko erratę dostępną na:
http://errata.wikidot.com/0767908171
Mimo dezaktualizacji niektórych twierdzeń, książka pozostaje cennym kompendium wiedzy.
WERSJA II (starego zrzędy)
Czytam wydanie Zysk i S-ka z 2016 roku, a w nim dyrdymały o planecie Pluton, podczas gdy ona od 10 lat jest dwarfem:
"24 sierpnia 2006 roku Międzynarodowa Unia Astronomiczna odebrała Plutonowi status planety, co oznacza, że Układ Słoneczny liczy 8 planet..."
Niewiele mnie wzrusza fakt, że pierwsze angielskie wydanie miało miejsce w 2003 roku.
Od pierwszych stron odnoszę wrażenie, że Bryson nie czuje tego co pisze, lecz inteligentnie wykorzystuje dostępne źródła. Wczytuję się więc w przebieg jego edukacji:
polskojęzyczna Wikipedia: "..Przez dwa lata uczęszczał na Drake University w Des Moines. .."
anglojęzyczna Wikipedia: "..Bryson attended Drake University for two years before dropping out in 1972 ..... .....They moved to Bryson's hometown of Des Moines, Iowa in 1975 so that Bryson could complete his college degree....."
To niewiele. Jak to najczęściej bywa z ludźmi słabo wykształconymi piętą Achillesową jest matematyka (braki w dziedzinach humanistycznych łatwiej jest uzupełnić). Podaję żenujący przykład tego:
s. 52,6 (strony e-booka)
"... Zatem 10–43 sekundy oznacza 0,0000000000000000000000000000000000000000001 część sekundy lub jedną dziesiątą z milionowej z bilionowej z bilionowej z bilionowej części sekundy..."
W 1959 roku, w 10 klasie Liceum nr 35 im. Bolesława Prusa, naraziłem się nauczycielce matematyki, broniąc kolegi wypisującego rewelacje podobne do powyższych. W rezultacie obaj dostaliśmy dwóje na półrocze. Bryson brnie dalej: w odsyłaczu 11 pisze:
"... Zakładając, że u wielu czytelników znajomość matematyki jest zbliżona do mojej, będę się starał nie nadużywać notacji wykładniczej, aczkolwiek w niektórych sytuacjach będzie to raczej nieuniknione, na przykład w rozdziale opisującym zjawiska na skalę kosmiczną..."
Tylko, że za pisanie książki wziął się Bryson, a nie czytelnicy. Powyższe świadczy, że Bryson nie słyszał o logarytmach, a chce mnie tłumaczyć fizykę najwyższego rzędu.
Zwracam też uwagę na podstawową hipotezę Tryona i komentarz jej (s. 56,4):
".. Jak ujął to Edward P. Tryon z Columbia University: „Na pytanie, dlaczego tak się stało, stawiam nieśmiało skromną hipotezę, że nasz wszechświat jest po prostu jedną z tych rzeczy, które od czasu do czasu się zdarzają”. Hipotezę Tryona następująco skomentował Guth: „Aczkolwiek stworzenie wszechświata może być bardzo mało prawdopodobne, Tryon zwrócił uwagę na to, że nikt nie policzył nieudanych prób”..."
Nie znajduję jasnego wytłumaczenia Brysona. Czy takie postawienie sprawy jest wynikiem aksjomatu o nieskończoności nieskończoności ?
Następne pytania powstają przy lekturze rozdziału o supernowej gdyż wersja Brysona poważnie się różni choćby od Wikipedii, ale nie miejsce tu wchodzić w szczegóły.
Mimo, że sam uczę się z książek ks. prof. Michała Hellera. to ta: książka niewątpliwie jest pożyteczna w myśl zasady, że lepsze "coś" niż "nic". To tak jak w okresie mojej młodości wydał "Opowieści Biblijne" Zenon Kosidowski, niewątpliwie bestseller, choć profesjonalistą nie był.
Krakowskim targiem, ze względu na szerokie zainteresowanie i niechęć do wojny z powszechną opinią daję gwiazdek 7


1.12 Czytelnik z LC skrytykował moją recenzję Brysona "Krótkiej historii prawie wszystkiego". Zamieszczam wraz z moją odpowiedzią:
Dzień dobry,
Piszę do Pana zaciekawiony Pańską opinia o "Krótkiej historii prawie wszystkiego".
Od razu zaznaczam, że jej nie czytałem. Moja wiedza opiera się na tym, co Pan napisał plus ewentualne na przeczytanych fragmentach książki, do których odwołania w Pańskiej opinii znalazłem.
Generalnie 'opinia' to opinia. Czyli może być 0 gwiazdek, bądź 10, itd. - nie istotne. Można pisać 'świetne', 'beznadziejne' - czyli umieścić własne emocje, zdanie. Nie o tym do Pana piszę.
Pan odniósł się do faktów z książki - stąd moja śmiałość.
To, że Zysk i S-ka wydało w 2016 roku książkę napisaną w 2003, to żaden zarzut do autora (nie jego wina ani zasługa). Raczej do wydawnictwa, które nie potrafiło dokonać korekty naukowej i dodać komentarzy uaktualniających. Poza tym argument, że brak odniesienia do zmiany kwalifikacji Plutona z planety do planety karłowatej (Pańskie 'dwarf' to błąd, bo tak nazywa się gwiazdy ciągu głównego, Plutona przemianowano na 'dwarf planet') to istotne zaniedbanie czyniące z fragmentu o Plutonie 'dyrdymały', jest dużą przesadą. Ważniejsze od tego byłoby raczej opisanie, jakie są warunki formalne na bycie planetą. Generalnie sam fakt przemianowania Plutona administracyjnie to dyrdymały (mało istotny fakt), najistotniejsze co fizycznego o tym obiekcie pisze autor (jeśli w ogóle pisze).
Mnie bardziej martwi nie to, że w książkach popularnych ktoś zbyt trywializuje czy upraszcza, tylko że używa pojęć, których nie da się na pewnym poziomie ogólności przedstawić i szkoda czasu na takie gimnastyki z laikami. Przykładów jest mnóstwo. Po co komu na przykład 6-wymiarowy przekrój obiektu Calabiego-Yau na 2-wymiarowej kartce? Co to ma pokazać (a jest częste umieszczanie takiego kompaktyfikowanego obiektu przy dyskusji o teorii strun)? Z tego powodu te 43 zera zamiast 10e-43 to jest właśnie próba pokazania jak niewielka to liczba w sposób bardzo prosty i dosadny. Nie wiem, czemu to miałby być argument o słabym wykształceniu Brysona (co nie zmienia fakty, że może być słabe)? Dla poglądowości nawet zawodowi matematycy w pracach popularnych korzystają z tego chwytu, na zrobienie wrażenia dużymi lub małymi liczbami (polecam "Królowa bez Nobla" profesorów UJ). To, że Bryson pisze o słabości w matematyce, może być odbierane przez 'humanistów' jako wspieranie ich na duchu czy solidaryzm. Poza tym nie wiem czemu zapis z zerami ma świadczyć, że nie słyszał o logarytmach?
Sam na LC przeszedłem batalię na forum z zatwardziałymi 'humanistami' i wiem, że oni się boją trudnych słów, uprzedzają do trudnego języka. Żeby ich zaciekawić, język Brysona jest właśnie odpowiedni. 
Co innego mylenie faktów. W mej opinii do innej jego książki 'W domu' wytknąłem mu nieprawdy. Tu też przypadkiem trafiłem na jedną (dla Betelgeusa na str. 53 wydania papierowego podano niepoprawną odległość).
Bryson zacytował jakiegoś Tryona (nie znam człowieka) i Gutha (znam człowieka), tylko nie rozumiem po co Pan przytoczył ten fragment? Czego miał dowodzić? Same cytaty to przytoczenie jakichś twierdzeń wyrwanych z kontekstu, tylko nie wiem co Pan chciał pokazać przez uwieszenie tego w swej opinii? O co chodzi z 'aksjomatem nieskończoności nieskończoności'?
Być może sam po przeczytaniu "Krotkiej historii..." będę jeszcze bardziej bezlitosny niż Pan, ale z Pańskiej opinii tych trzech argumentów nie zrozumiałem, czemu akurat one świadczą źle o samym autorze i jego książce?



ODPOWIEDŹ

Drogi Panie!
Przede wszystkim dziękuję Panu za profesjonalne uwagi, a teraz spróbuję się wytłumaczyć. Zapewne Pan zauważył, że skoro zamieściłem dwie wersje opinii, to pewnie miałem z tą recenzją problem czyli twardy orzech do zgryzienia. Po pańskich uwagach ograniczę swoją pisaninę do pierwszej wersji, czym samym usunę powody krytyki. Przedtem postaram się kolejno odpowiedzieć na uwagi.

Pana rozróżnienie "dwarfa" od "dwarf planet", skądinąd słuszne, jest najlepszym przykładem różnicy między amatorskim (laickim) i szczegółowym, profesjonalnym językiem. Sam nie zwróciłem na to uwagi, bo kierując się analogią do określeń człowieka - gdzie dwarf (karzeł) lepiej brzmi niż dwarf man (karłowaty człowiek) - wydawało mnie się, że zastosowane wrażenie nie wzbudzi zastrzeżeń. Natomiast podtrzymuję swój zarzut, że wydanie z 2016 roku, winno być opatrzone przypisem uaktualniającym kwalifikację Plutona. Zamieszczona w internecie errata pod adresem przeze mnie podanym winna być integralną częścią wydania. Oczywiście zgadzam się z Panem, że istotniejsze są merytoryczne różnice miedzy Plutonem a planetami niż "administracyjne" nazewnictwo, jednakże długość recenzji powszechnie akceptowana na LC ogranicza możliwości szczegółowej wypowiedzi. Natomiast w powszechnym odbiorze ciekawe jest administracyjne zmniejszenie ilości planet, bez wchodzenia w szczegóły. I to pozostaje bazą kwalifikacji do "dyrdymał", bez względu na nasze życzenia. Prawda nie jest istotna, bo i tak zwycięża "wieść gminna" zrozumiała dla każdego.

Przy okazji wspomnę, że po otrzymanym liście, przeczytałem niektóre Pana bardzo ciekawe recenzje i wydaje mnie się, że ze względu na długość, nie wspominając o odstraszającym przeciętnego czytelnika fachowym języku, nie znajdą one wielu uważnych czytelników. Tak więc LC skłania do pewnych uproszczeń.

W następnym akapicie porusza Pan problem języka stosowanego w literaturze popularno – naukowej kwestionując miedzy innymi słuszność mojej krytyki wypisywania czterdziestu trzech zer. Proszę zwrócić uwagę, że nie poruszyłem tego w pierwszej wersji przeznaczonej dla przeciętnego czytelnika, lecz w drugiej, kierowanej do czytelników posiadających przynajmniej solidną maturę. Umyślnie wsparłem to autentycznym, anegdotycznym wypisywaniem zer w liceum, którego infantylność skończyła się dwójami na półrocze. Wspomniana przez Pana "obrazowość" jest absolutnie niespójna z bardzo trudnymi (dla laika) pojęciami z najnowszej fizyki, podawanymi bez żadnych uproszczeń czy wyjaśnień.
Tłumaczyć podstawy matematyki, gdy cała reszta jest nieprzyswajalna!!!! Co do logarytmów, to właśnie one służyły do obliczeń z udziałem liczb bardzo dużych czy bardzo małych, więc nikt kto zna rachunek logarytmiczny nie ma problemu z dużymi potęgami. Zresztą cytuję autora przyznającego się do braku znajomości matematyki

Co do samego Tryona podaję z Wikipedii:
Edward P. Tryon (born September 4, 1940)[1] is an American scientist and a professor emeritus of physics at Hunter College of the City University of New York.[2] He was the first physicist to say our universe originated as a quantum fluctuation of the vacuum.[

Celowość zaś zacytowania jego postaram się wytłumaczyć. Sedno leży w komentarzu Gutha:
„Aczkolwiek stworzenie wszechświata może być bardzo mało prawdopodobne, Tryon zwrócił uwagę na to, że nikt nie policzył nieudanych prób”...

Otóż w rozmowach "u cioci na herbatce" często pojawia się pytanie dotyczące prawdopodobieństwa życia gdziekolwiek poza Ziemią. I tutaj zrobiłem pewien myślowy, może zbyt pochopny, przeskok od komentarza Gutha do prawdopodobieństwa powtarzalności w kosmosie. Wydaje mnie się, że definicja nieskończoności zapewnia powtarzalność każdego zjawiska i to umownie nazwałem „aksjomatem o nieskończoności w nieskończoności” . Ten akapit, jeżeli w ogóle, to winien się znaleźć poza obiema wersjami.

Starałem się odpowiedzieć na Pana uwagi, recenzję na LC zmieniam a pozostawiam ją na moim blogu wgwg1943 zamieszczając tam Pana uwagi i moją odpowiedź. Dziękuję jeszcze raz za zainteresowanie i pozostaję z szacunkiem - Wojciech Gołębiewski




Saturday, 26 November 2016

Simon SINGH - "Ksiega szyfrów"

Simon SINGH - "The Code Book"
The Science of Secrecy from Ancient Egypt to Quantum Cryptography

UWAGA!!! WIĘCEJ I SZYBCIEJ W INTERNECIE NA STRONACH PODANYCH PONIŻEJ

Simon Lehna Singh (ur. 1964) - brytyjski fizyk pochodzenia hinduskiego, popularyzator nauki, autor książek popularnonaukowych i filmów dokumentalnych o nauce. "Księgę szyfrów" wydał w 2000 roku.

Zgodnie ze swoimi zwyczajami lekturę poprzedziłem myszkowaniem w internecie. I tu mnie szczęka opadła, bo Wikipedia zamieściła bardzo szerokie opracowanie kryptologii. Polecając Państwu cały artykuł, przytaczam zeń pierwsze zdanie
"...Kryptologia... – dziedzina wiedzy o przekazywaniu informacji w sposób zabezpieczony przed niepowołanym dostępem. Współcześnie kryptologia jest uznawana za gałąź zarówno matematyki, jak i informatyki; ponadto jest blisko związana z teorią informacji, inżynierią oraz bezpieczeństwem komputerowym. Kryptologię dzieli się na:
kryptografię.... - gałąź wiedzy o utajnianiu wiadomości;
kryptoanalizę.... - gałąź wiedzy o przełamywaniu zabezpieczeń oraz o deszyfrowaniu wiadomości przy braku klucza lub innego wymaganego elementu schematu szyfrowania (szyfru)...."

Singh zaczyna od tragicznej historii Marii I Stuart, która używała w XVI wieku prostego szyfru podstawieniowego, łatwo złamanego przez Thomasa Phelippesa, by przejść zaraz do historii s t e g a n o g r a f i i zaczynającej się wg Herodota (484 -425 r. p.n.e.) od wojny grecko – perskiej ( 480 r)
Wikipedia:
„Steganografia – nauka o komunikacji w taki sposób, by obecność komunikatu nie mogła zostać wykryta. W odróżnieniu od kryptografii (gdzie obecność komunikatu nie jest negowana, natomiast jego treść jest niejawna) steganografia próbuje ukryć fakt prowadzenia komunikacji. Techniki steganograficzne stosowane są także do znakowania danych cyfrowych.."

Rozbawilo mnie pisanie wiadomości na ogolonej czaszce, przemyceniu wiadomości na glowie po odrośnięciu włosów i finalnym zgoleniu włosów w celu odczytania wiadomości.
Steganografia obejmuje również posługiwanie się atramentem sympatycznym , czyli na zapisywaniu wiadomości substancją bezbarwną w momencie pisania lub tracącą barwę po krótkim czasie.

Niestety, moja wrodzona dociekliwość już tutaj zasadziła wątpliwości do Singha i jego dzieła. Czytając po angielsku zacząłem szukać wyjaśnień co to za roślna "thithymallus". Wyjaśnienie znalazłem na stronie: http://ekryptografia.pl/steganografia/historia-czasy-dawne/ lecz prawidłową nazwą rośliny jest TITHYMALLUS:
"...Początki tej metody sięgają I wieku, kiedy to Pliniusz Starszy użył „mleczko” rośliny tithymallus do napisania wiadomości. Po wyschnięciu atramentu wiadomość staje się niewidoczna, ale można ją odczytać wystawiając tak spreparowaną wiadomość na działanie ciepła, pod wpływem którego tekst zwęgla się i pojawiają się brązowe litery. .."

Również inne fakty z historii steganografii podano dokładniej i ciekawiej niż u Singha. Kontynuację tematu znalazłem na: http://ekryptografia.pl/steganografia/historia-ostatnie-lata/ Cykl kończy artykuł pt „Metoda najmniej znaczącego bitu” na stronie: http://ekryptografia.pl/steganografia/metoda-najmniej-znaczacego-bitu/ Podano również adresy do szyfrów klasycznych, symetrycznych i asymetrycznych, jak i programu steganograficznego opracowanego w języku java.

To co mnie interesuje poznałem z podanych wyżej adresów, przeto zrezygnowałem z dalszej lektury Singha, czego i Państwu życzę


Friday, 25 November 2016

Anka GRUPIŃSKA - "12 opowieści żydowskich"

Anka GRUPIŃSKA - "12 opowieści żydowskich"

Anka Grupińska (ur. 1956, z domu Jakubowska) - publicystka i dziennikarka zajmująca się środowiskiem żydowskim. W latach 1991 – 1993 pracowała w Ambasadzie RP w Tel Awiwie.

Zgodnie z tytułem książkę tworzy 12 opowieści żydowskich, które powinien KAŻDY POLAK przeczytać bo skoro, jak wieść gminna niesie, antysemityzm "wypijamy z mlekiem matki", to warto wiedzieć przeciw komu jest on skierowany.

Grupińska podobno wybrała tych 12 opowieści z wielu, bardzo wielu, by zapewnić różnorodność, ale i tak wiele elementów systematycznie się powtarza. Z restrykcji to getto ławkowe i numerus clausus, które nasiliły się po śmierci Piłsudskiego. Z obyczajów - świętowanie Jom Kippur i Purim, a szczególnie drobiazgowe opisy potraw i ich koszernego przygotowywania. Wszystko to jest fajne i potrzebne dla czytelników, którzy nie czytali Martina Bubera (1878 -1965), w tym jego „Opowieści chasydzkich”, ani Icchoka Lejba Pereca (1852 – 1915) m. in. „Opowiadań”, ani Szolema Alejchema (1859 -1916) „Dziejów Tewji Mleczarza”, na podstawie którego powstał musical „Skrzypek na dachu” czy też „Kasrylewki”, ani Szymona An-skiego (1863 - 1920) „Dybuka”, ani Johoszui Perle (1988 - 1944) „Żydów dnia powszechnego”, ani Altera Kacyzne (1885 – 1941) „Starego miasta”, ani Szaloma Asza (1880 – 1957) „Boga zemsty”, ani też naszego cudownego noblisty Isaaca Bashevisa Singera (1902 – 1991) kilkunastu wspaniałych książek. Większość z ww recenzowałem na LC i muszę tu znowu przypomnieć o wielkich zasługach tłumacza z jidysz - Michała Friedmana (1913 - 2006), który dzięki antysemickiej czystce w LWP został w 1967 wyrzucony na zbity pysk i mógł poświęcić się tłumaczeniom z jidysz i hebrajskiego.

Żeby wszystko było jasne: jest to bardzo cenny zbiór wspomnień, który umożliwia poznanie naszych współobywateli, ich obyczajów i niepokojów. Tylko, że ja to wszystko znam, bo urodziłem się w klinice na ul. Złotej, tuż koło Warszawskiego Getta, poniekąd ze strachu, bo w dniu 27 kwietnia 1943 roku bombardowano je finalnie. Bo pamiętam pożegnanie na Dworcu Głównym zaprzyjaźnionej zacnej rodziny żydowskiej z Nowego Sącza w 1950 roku, udającej się do nowo powstałego państwa Izrael, bo pamiętam 1968 r, i wyjazd wielu przyjaciół oraz mojego dziekana, twórcę miesięcznika „Problemy” i programu TV „Eureka” prof. dr Józefa Hurwica, który swoim zainteresowaniem mobilizował mnie do ukończenia pracy magisterskiej, i… bo gdzieś od 50 lat walczę ze swoim antysemityzmem „wyssanym z mlekiem matki” i odnoszę pewne sukcesy.

A ponadto lubię się śmiać, a najlepsze do tego są żydowskie szmoncesy. Niestety opowieści przedstawione przez Grupińską są ponure i schematyczne. Najpierw długa lista rodzeństwa, ciotek, wujów i dalszej rodziny, następnie - ich wykształcenie i sposób zarobkowania i w końcu wyliczanka, kto zginął w którym obozie, a kto jednak przeżył. A na podstawie literatury, tekstów kabaretowych (np. Hemar czy Tuwim) i przyjaźni z wieloma Żydami twierdzę, ze mają oni rozbudowane poczucie humoru. I dlatego przytaczam przykłady znalezione w tej książce:

s. 144 (strony e-booka)
„...Chyba nazajutrz do Kowla wjechał jeden czołg radziecki. Ludzie otoczyli młodego czołgistę i pytali, jak u nich jest. On opowiadał, że u nich wszystko jest, że jest bardzo dobrze i w ogóle nadzwyczajnie. Pewien stary Żyd spytał go, jak jest z handlem, to on odpowiedział, że wszystko jest państwowe, więc handel też, i wszystko mają w wielkich ilościach. A ten Żyd spytał: „Słuchaj, a kto handluje pietruszką?”. „Jak to kto? Państwo!” Żyd się odwrócił i po żydowsku powiedział: „Co to za państwo, które handluje pietruszką?!”. Ludzie umierali ze śmiechu….”

Nim podam następne przykłady przypominam, że w opisie „oszukiwania” Pana Boga w szabas celował Singer, a służy ku temu również EJRUW
Wikipedia:
„Ejruw (właśc. erub, także druty sobotnie, szabasowe) – sposób na uchylenie zakazów religijnych wiążących się z nastaniem szabasu. Ejruw stanowiły sznury lub druty, które oplatając słupy lub domy podczas szabasu łączyły je w jedno symboliczne podwórko, w obrębie którego prawo talmudyczne zezwala Żydom na dokonywanie najprostszych czynności…..”
s. 207:
„..Ponieważ u Żydów nie wolno w sobotę zapalić światła, więc ojciec mojej babci (mama mi to mówiła) wołał dozorcę na kieliszek wódki. Dozorca przychodził, zapalał światło, bo trzeba zapalić, żeby wypić tę wódkę, tak? Jak był złośliwy, to wychodząc, gasił. I tak parę razy wracał, dopóki nie napił się, ile chciał...”

213,8
„...W Kazimierzu pierwszy raz widziałam, jak się robi tak zwany ejruw. W dawnych czasach w sobotę ortodoksyjna Żydówka to ona nie mogła nawet torebki wziąć do ręki, bo to jest praca. Więc się oszukiwało Pana Boga. Otaczało się okolicę drutem i się wmawiało Panu Bogu (tak jakby on mógł uwierzyć w to), że to jest mieszkanie, więc tu mogę nosić. I pierwszy raz widziałam w Kazimierzu, jak oni plac, gdzie jest synagoga, otaczali takimi drutami, żeby można było iść do synagogi z torebką. Dla mnie to wszystko była nowina, bo ja tego w Lublinie nie widziałam, mieszkając w polskiej dzielnicy..”

Ta książka ma niewątpliwie wartość kształceniową, więc korzystam z okazji i cytuję bardzo istotny fragment na całkiem inny temat (s. 261):
„...Młodzież w Polsce nie wie, jak było za komunizmu, przyjmuje tylko te sklepy z octem. Ale pracę miał każdy. „Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”. Mieszkanie miał każdy. Na wczasy wyjeżdżałam, miesiąc miałam urlopu. Teraz się uważa, że Solidarność reaktywowała kapitalizm w Polsce. Solidarność chciała mieć komunizm z ludzką twarzą. Krzyczeli: „Socjalizm tak, wypaczenia nie”….”

Szczera prawda, tylko w przedostatnim zdaniu przejęzyczenie, bo winno być: socjalizm z ludzką twarzą.
Mimo, że polecam Państwu te wspomnienia, nie mogę dać więcej niż 6 gwiazdek za ponuractwo i czasami nudę.

Thursday, 24 November 2016

Michel HOUELLEBECQ - "Mapa i terytorium"

Michel HOUELLEBECQ - "Mapa i terytorium"

Powtarzam z mojej recenzji "Poszerzenia pola walki" :
"..Michel Thomas, ur. w 1956 r. w Algerii, z wykształcenia agronom, przyjmuje świadomie pseudonim literacki trudny do wymówienia, a jeszcze trudniejszy do napisania, rzekomo po prababce ...."

Pobawię się w poprawki: data wydaje się prawidłowa, choć na okładce omawianej książki podają 1958 rok W Algerii zamieszkał mając 5 miesięcy, a urodził się na wyspie Reunion pomiędzy Madagaskarem a Mauritius. Niezmienna pozostaje pała, którą obdarzyłem "Poszerzenie pola walki". Ta, obecnie omawiana, zostala (ponownie) wydana w 2010, dostała Nagrodę Goncourtów, co obliguje mnie do uważnej lektury.

Przeraża mnie już pierwsze zdanie w notce redakcyjnej:
"Powieść, która stała się wydarzeniem, zanim trafiła do księgarń......"
To świadczy o wyrafinowanej reklamie, niekoniecznie zgodnej z autentyczną wartością. Wynik na LC 7,32 (1505 ocen 130 opinii), czyli znowu będę kowbojem walczącym z całym światem. Brnę przez recenzje; powtarza się "zawiodłem się", "zawiodłam się" i ocena 7 gwiazdek albo więcej. Nie rozumiem skąd ta niezgodność: brak odwagi, snobizm czy "stadność" zwana "political correctness"? Szczytem niekonsekwencji jest jedna z nielicznych negatywnych recenzji, która ogranicza się do słów: "Megalomaństwo i bufoństwo" i przydzieleniu aż 5!!! gwiazdek.

Jedyna rozwinięta negatywna ocena na LC jest Aleksandry Danielewicz, którą przytaczam w całości:
"Od dawna żadna książka tak bardzo mnie nie zirytowała i nie znudziła i bardzo walczyłam, żeby dobrnąć do końca. Puści ludzie bez właściwości wiodą swoje bezbarwne życie i zanudzają nim czytelnika. Wiele drobiazgowych opisów nieistotnych kwestii, niewiele konkretnej akcji, wątki, które donikąd nie prowadzą, istnienie, które nie ma celu, bohaterowie, którzy cierpią, ale nie robią nic, żeby przestać, bohaterowie, którzy są samotni i zagubieni, ale nie robią niczego, żeby to zmienić...
Wiem, że książka ma pewnie wiele arcymądrych treści, drugie, trzecie i czwarte dno, perspektywy odczytań rozlicznych, głębokich, że hej, interpretacji nieskończonych, postmodernistycznych, ALE nie miałam siły i ochoty ich szukać, bo zmęczyła mnie nuda, po prostu.
I nie będę udawać, że zachwyca, kiedy nie zachwyca i już."

Blog z ciekawymi recenzjami prowadzi Jarosław Czechowicz, a na temat tej książki zaczyna swoją opinię słowami:
"Kiedy autor umieszcza sam siebie w książce, czyniąc się głównym bohaterem, a dodatkowo uśmiercając w wielce spektakularny sposób, możemy wtedy mówić albo o potężnej megalomanii, albo o specyficznej formie twórczego performance, albo ostatecznie o skrajnej autoironii i cynizmie – i to ostatnie chyba najlepiej oddaje koncepcję Michela Houellebecqa na jego najnowszą powieść...."

Kończy zaś:
".....Houellebecq potwierdza klasę wielkiego pisarza. Pisarza naszych czasów. Mizantropa, dziwaka, snoba… czy genialnego wizjonera? Warto pomyśleć, kim jest naprawdę, czytając jego najnowszą książkę."

No właśnie, warto pomyśleć. Ja już to zrobiłem... Szkoda, że Czechowicz nie podzielił sie z nami swoimi wnioskami. Do tego uwaga w Wikipedii o aferze towarzyszącej wydaniu tej książki:
"We wrześniu 2010 roku, dziennikarz Vincent Glad zorientował się, ze powieść zawiera wiele fragmentów skopiowanych bezpośrednio z francuskojęzycznej wersji Wipedii, bez podania źródła. Prawnik Florent Gallaire stwierdził wobec tego, że dzieło w obecnej formie nie szanuje praw autorskich autorów Wikipedii, może ono być rozpowszechniane bezpłatnie na licencji Creative Commons, pod warunkiem przypisania cytatów ich faktycznym autorom. Prawnik umieścił następnie elektroniczną wersję powieści za darmo w sieci. Wydawca Houellebecqua, Flammarion, zagroził procesem, twierdząc, ze autor używa treści Wikipedii jako "surowego materiału", który następnie literacko obrabia. Książka zniknęła wtedy ze strony internetowej Gallaire'a, niemniej pozostaje wolnodostępna w innych miejscach w sieci.
W kolejnych wydaniach "Mapy i terytorium", autor i wydawnictwo zobowiązali się do dodania ogólnego podziękowania autorom francuskiej Wikipedii za wykorzystane hasła o musze domowej i o Fryderyku Nihousie...."
Kończąc z cytatami, przypominam tylko, że ciągoty autora do egzystencjalizmu nie przynoszą pożądanych efektów, bo, jak pisałem w poprzedniej recenzji:
"...do Sartre’a mu bardzo daleko, rzekłbym - odległość kosmiczna."

No to czas powrócić do propozycji Czechowicza czyli "pomyśleć kim jest naprawdę" autor? Używając najdelikatniejszych sformułowań to skłaniam się do pierwszej opcji tj skrajnej megalomanii, czego potwierdzeniem jest sformułowanie w stopce redakcyjnej:
"....Wstęp do katalogu wystawy jego obrazów ma napisać światowej sławy pisarz, Michel Houellebecq – typ niezbyt przystępny, zdecydowanie za dużo pijący i strasznie zaniedbany...."
Opcji o autoironii (jak i kokieterii) nie kupuję wobec całości zarzutów mu stawianych. A przypomnę, że poza plagiatem wg anglojęzycznej Wikpedii zarzutów stawiano mu wiele:
"..Literary critics have labeled Michel Houellebecq's novels "vulgar", "pamphlet literature" and "pornography"; he has been accused of obscenity, racism, misogyny and Islamophobia..."
Zgodnie z zasadą Giedroycia, o opiniowaniu dzieła w oderwaniu od oceny etycznej autora przechodzę do treści.
"..In a televised interview given after the Goncourt award, Houellebecq declared that the main themes of the novel were "aging, the relationship between father and son and the representation of reality through art" ....."
Ten cytat jest zgodny z moją próbą odczytania książki tak, jak trafnie określono na:
http://www.empik.com/mapa-i-terytorium-houellebecq-michel,p1045728753,ksiazka-p
"...traktat o ułomności relacji międzyludzkich, które tak dobrze obrazuje historia Jeda i jego ojca...."
Mógłbym się dopatrzeć również elementów satyry, ale i tak nie zmieniłoby to mojej negatywnej oceny tej książki, z jednej strony nudnej, a z drugiej - emanującej tanim efekciarstwem. A resztę mojej opinii zawiera powyżej zamieszczona recenzja Aleksandry Danielewicz.

Wednesday, 23 November 2016

Iwan TURGIENIEW - "Zapiski myśliwego i inne opowiadania"

Iwan TURGIENIEW - "Zapiski myśliwego i inne opowiadania"

Turgieniew (1818 – 1883) – jeden z głównych przedstawicieli rosyjskiego realizmu krytycznego, mistrz analizy psychologicznej; klasyk. A jednak dla mnie "ten trzeci", bo jednak miłość do Dostojewskiego i uznanie dla Tołstoja, zdominowały moje gorące uczucia do literatury rosyjskiej. Recenzowałem tylko zbiór "Poezje prozą", któremu oczywiście dałem 10 gwiazdek.

Jaka to rozkosz bezpośrednio po noblistce Munro poczytać Turgieniewa, który pisze o zwykłych ludziach, o pozornie błahych wydarzeniach, ale jak on to pisze!!! No cóż, talent jest rozdawany arbitralnie! W kilkustronicowych opowiadaniach, z których bije przede wszystkim miłość i chęć zrozumienia człowieka, mamy dziwy i strachy, a i także humor, jak w opowiadaniu pt „Dwaj ziemianie” (s.113):
„….nikt jeszcze nie przebił pewnego ważnego urzędnika petersburskiego, który widząc ze sprawozdań swojego ekonoma, że w jego majątku stodoły często narażone są na pożary, z którego to powodu marnuje się dużo zboża, wydał ścisły rozkaz: od tej pory nie ładować snopków do stodoły, dopóki ogień zupełnie nie ugaśnie. Ten sam dostojnik wymyślił sobie, żeby obsiać wszystkie swoje pola makiem, a to wedle bardzo prostego wyliczenia: mak jest droższy od żyta, a więc, jak z tego wynika, korzystniej jest posiać mak....”

Elementy „fantasy” mam m.in. w opowiadaniu pt „Bieżyńska mąka”, w którym autor podsłuchuje nocne rozmowy przy ognisku wiejskich chłopców pilnujących wypasu koni. Czego tam nie ma? Obok groźnych wodników i rusałek, nieboszczyków, topielców i ich zabłąkanych dusz, mamy i antychrysta – Triszkę, jak i „domowego” i „leszego”. A to wszystko w scenerii przerażających odgłosów lasu.

O przyjaźni i miłości też dużo, a najpiękniej w opowiadaniach pt „Czertopchanow i Niedopiuskin” oraz w „Koniec Czertopchanowa”. A i coś znajomego tj argumentacja nienawiści do Żyda identyczna jak w Polsce (s. 271):
„. — Chyba nasi chłopi Żyda biją.
— Jak to biją? Za co?
— Ja tam nie wiem, panocku. Widać mają za co. I jak tu go nie bić, przecież on, panocku, Chrystusa ukrzyżował!”


Tuesday, 22 November 2016

Alice MUNRO - "Odcienie miłości"

Alice MUNRO - "Odcienie miłości"

To druga książka Munro, jaką przyszło mnie recenzować; pierwszej pt "Taniec szczęśliwych dni" dałem 5 gwiazdek by nie denerwować jej fanów. Nagroda Nobla przyznana autorce w wieku 82 lat nie jest świadectwem jej talentu, lecz jej długowieczności. Gdyby było inaczej, dostałaby wcześniej. Jedenaście opowiadań:
1. "Odcienie miłości" - matka bohaterki była "modlitewna" i w tym gronie jeden pan, w religijnym uniesieniu, wzywał:
"O Panie, zstąp pomiędzy nas! Teraz! Zstąp przez dach, a ja zapłacę za zniszczone gonty!".
Ponadto mamusia spaliła w piecu pieniądze, które dostała w spadku po swoim ojcu, bo go nie lubiła. Jeżeli dalsze opowiadania będą równie ciekawe, to nie doczytam tego zbioru do końca

2. "Porost". - Do byłej żony (21 lat w związku), 8 lat od rozwodu przyjeżdża podstarzały lowelas z obecną partnerką i usiłuje odnaleźć telefonicznie w Toronto inną kobietę. Mimo starań nie odkryłem, po co to napisane.

3. "Monsieur les Deux Chapeaux" - Dyrektor szkoły objeżdża dozorcę, że jego brat strzygący trawniki, ma dwa nakrycia głowy, no na czym? - na głowie. Potem nikt nie chce temu bratu od "deux chapeaux" zwrócić uwagi, że do remontowanego samochodu wkłada za duży silnik. W końcu brat - dozorca niechcący strzela z dubeltówki, zgrywus brat – niedojda udaje zabitego, a potem wszystko się wyjaśnia. Fajne??!!

4. "Miles City w stanie Montana" Utopił się ośmioletni chłopiec. Dwadzieścia lat później, w drodze z Vancouver do Ontario, córki bohaterki zażywają w basenie kąpieli. Jedna, widząc na dnie grzebień, niebezpiecznie się zanurzyła, ale ja uratowano bez żadnych komplikacji Bohaterka z mężem blablają dalej;

5. "Kataklizmy" Mało znani sąsiedzi popełnili zabójstwo-samobójstwo, które odkryła bohaterka zanosząc im jajka. Zawiadomiła policję, a małomiasteczkowa gawiedź wyżywa się w tworzeniu wizerunku nieżyjącej pary i absurdalnych przyczyn zdarzenia.

6. "Księżyc nad lodowiskiem przy Orange Street" Było ich troje, jeden uciekł, a oni wzięli ślub. Po 50 latach on ich odwiedza, a oni są szczęśliwa parą. Banał, nic się nie dzieje.

Przeczytałem „większą” połowę, bo 6 opowiadań z 11. Stary jestem i szkoda mojego czasu na te banialuki. Wolę, a anglojęzycznej - „Dublińczyków”, a z polskiej choćby Nowakowskiego czy Iredyńskiego. By nie wzbudzać emocji daję, tak jak i pierwszemu jej zbiorkowi, gwiazdek 5.

Wit SZOSTAK - "Zagroda zębów"

Wit SZOSTAK - "Zagroda zębów"

Dwadzieścia minut temu dostałem e-maila z Publio o tej książce i już ją kupiłem, a teraz podekscytowany zabieram się do czytania, bo Szostaka cenię i ma on u mnie trzy razy po 10 gwiazdek. Czytam na:
http://niebieskaobwoluta.blogspot.ca/2016/11/zapowiedz-zagroda-zebow.html

"....W tej książce Szostak próbuje prześledzić alternatywne, nieistniejące wersje mitu: Odys nie wraca na Itakę, gdyż zakłada dom gdzie indziej; Odys nie wraca, gdyż pomaga odbudować Troję; Odys wraca, lecz zostaje zabity przez Penelopę; Odys wraca, lecz nikt nie rozpoznaje w nim wielkiego bohatera i umiera w samotności. Wszystkie te nieprawowierne opowieści mają jednak swoje uzasadnienie w postaci samego herosa z Itaki. U Homera on sam wielokrotnie zmyśla swe fałszywe życia, ukrywa się pod przybranymi twarzami i przedstawia jako Nikt.
Te kilkadziesiąt mikrohistorii to opowieści o bezdomności, pustce i niemożności powrotu. To tęsknoty za prawdziwym życiem, które zawsze jest gdzieś daleko, choć czasem wydaje się na wyciągnięcie ręki...."

Proszę Państwa! Znam przypadki przeczytania "Ulissesa" Joyce'a bez skojarzenia, że Ulisses to Odyseusz, król Itaki, bohater "Odysei" Homera, najprzebieglejszy z królów biorących udział w wojnie trojańskiej, autor podstępu z koniem trojańskim, dzięki któremu Grecy wygrali wojnę. Odyseusz na drodze do Itaki przeżywa wiele przygód, albo i nie, bo naszą wiedzę czerpiemy z pieśni, a Szostak przewrotnie pisze (s. 50 - e-book):
"Nie tak sobie wyobrażał powrót na Itakę. Ostatnia wola bogów wykradła mu boskość. Nim zbiegli, kazali mu wybrać, czy woli swe imię w życiu, czy też w pieśni. Wybrał pieśń, więc wymazali go z pamięci żywych......"
Priorytet mitu przed rzeczywisością autor podkreśla cztery strony dalej (s. 54):
"...Wszedł w tłum i dał się śpiewać, pić jak wino. Nie powrócił nigdzie, pieśni nie wracają...."

Po takich słowach Szostak sam sobie dał przepustkę do tworzenia alternatywnych wersji mitu. Jednakże, by je przyswoić, konieczna jest chociaż podstawowa znajomość przygód Odyseusza i dlatego proponuję Państwu zajrzenie do Wikipedii pod hasło "Odyseusz". Ponieważ pierwsza część dotyczy syna Odysa, Telemacha, podaję o nim podstawowe dane na podstawie mojej nieodłącznej "Mitologii" dr Zippera z 1898 r.:
"..Telemach, młodzieniec liczący już lat dwadzieścia, zwoławszy zgromadzenie ludu zgromił na niem zuchwalstwo zalotników. Lecz nic to nie pomoglo, gdyż większość ludu obawiała się wystąpić przeciw możnym książętom. Wtedy Telemach w towarzystwie Ateny, która przyjęła na się postać Mentora .. ..wybrał się w podróż, aby zasięgnąć wiadomości o ojcu. Pojechał najpierw do Pylos do Nestora, stamtąd do Sparty, do Menelaosa... ...Za sprawą Ateny.. ..u Eumajosa zszedł się z ojcem.. ..myśląc o zemście na dreczycielach zony i syna.. ..polecił Odyseusz synowi..."

Ten fragment wskazuje na bardzo ograniczoną rolę Telemacha w micie, a Szostak pięknie ją rozbudował tworząc rozmaite, alternatywne wersje spotkania syna z ojcem. Najbardziej przejmująca jest poniższa (s. 33,5):
"Raz napotkany wędrowiec podaje się za Odysa. Opowiada swe dzieje radosny, że spotkał syna. Telemach widzi w nim starca, zapatrzonego we wszystko, czego od dawna już nie ma. Zbyt zwykły jest obcy człowiek, by mógł być naprawdę Odysem. Czuje, że starzec nie kłamie, choć rośnie rozczarowanie. Starzec gaworzy o bogach, czego dokonał, co zrobił. Tak sprytny w swych opowieściach, przechytrza samego siebie.
Pewnego ranka Telemach wstaje przed ojcem z łoża i cicho wychodzi z gospody. Zagubi się w wąskich uliczkach, opuści to miasto bez słowa. Ucieknie dalej i dalej, ku nowym miastom Wschodu. Zostawi za sobą Odysa, zostawi cień swego ojca...."

Przedostatnia część należy do Penelopy, z wyróżniającą się taką wersją powrotu męża (s. 73):
"Penelopa czeka, pogrążona w codzienności. Mądra królowa wie, że nie powróci Odys, dopóki ona czeka. Zarzuca więc czekanie, aby rozwieść go z jego tułaczką. Kiedy wraca, Penelopa nie potrafi się już tym cieszyć. Złożyła radość w ofierze, nikt nie zna jej dramatu. Pozwala mu się bawić w odgrywanie starca, skrywanie za długą brodą i bycie żebrakiem. Mężczyźni potrzebują zabaw, niech dziecko się bawi. Teraz przyjdą długie dni po końcu świata. Pieśni cicho gasną, nie ma już nic do opowiedzenia...."

Współczesny finał zostawiam bez komentarza, a tu podaję jeszcze wyjaśnienie tytułu z "Prologu":
"..Wierzenie, że wśród niedopowiedzeń, napomknień i zmilczeń kryje się wielu Odysów; że między korzeniami mieszkają bezdomnie, wygnani z domu aojdy; że czekają za zagrodą zębów na wysłowienie, choć nie ma słów skrzydlatych, by ich wyprowadzić z jamy...."

oraz ciekawe zdanie na temat "sowich oczu" wszechobecnych w książce, a znalezione na: https://www.facebook.com/sowieoczy/
"..."Sowie Oczy" „są wyzwaniem dla nocy, roszczą sobie prawo do patrzenia poprzez noc, pragną uchwycić rzeczywistość otoczoną tajemnicą, rzeczy, które się nie narzucają" Dzięki nim możemy dostrzec i zrozumieć coś co normalnie jest przed nami ukryte, coś co budzi w nas lęk..."

Co do jednego nie mam wątpliwości: następny sukces Szostaka i 10 gwiazdek

Sunday, 20 November 2016

Zygmunt MIŁOSZEWSKI - "Gniew"

Zygmunt MIŁOSZEWSKI - "Gniew"

Pierwszej części z Szackim dałem 6 gwiazdek, drugiej 8. Na LC kolejne tomy mają 7,34; 7,7 i 7,65.
Już przy drugiej części pisałem:
"....Druga (dla mnie) książka Miłoszewskiego, również z Szackim. Już przy pierwszej książce ciążyła mnie objętość, tu jeszcze bardziej. W ogóle wyrosło pokolenie chłopów-gaduł; dominują książki obszerne, których skrócenie o połowę przyniosłoby komfort czytelnikom, a autorom większą ilość fanów...."

Niestety ta uwaga pozostaje aktualna. To nabijanie objętości prowadzi w skrajnym przypadku do kompromitującego mędrkowania (s. 370):
"...– Tymczasem profilowanie to hochsztaplerka. Doszedłem do takiego wniosku i uznałem, że w to nie wierzę. To był logiczny wybór.
– Nie chce mi się wierzyć, że pan w to wierzy.
– Oczywiście, że nie wierzę – odpowiedział spokojnie Szacki. – Uważam, że psychologia to pseudonauka, a psychologiczne profilowanie przestępców to tylko ładna nazwa dla tego, czym się zajmuje jasnowidz Jackowski. Jak ktoś powtórzy dziesięć razy, że widzi ciało w lesie, to ze trzy razy musi trafić, w końcu jedna trzecia tego kraju to las, łatwiej tam zakopać trupa niż na autostradzie...."

Kontekst nie może usprawiedliwić idiotyzmu: ".psychologia to pseudonauka.." Wyraźnie Miłoszewski nie lubi Szackiego, skoro zaaplikował mu taką autodestrukcję. Gwoli prawdy powtórzył to i Falk (s. 637):
..– Psychologia to pseudonauka – powiedział Falk. – Człowiek żyje, ponieważ dokonuje wyborów. I za te wybory musi ponosić odpowiedzialność...."

Nie mogąc ujawnić zakończenia, mówię tylko, że nie podoba mnie się i że również ono wpływa na ocenę niższą niż II części. Na bezrybiu i rak ryba, ale odniosłem wrażenie, że autorowi zabrakło "pary".

Friday, 18 November 2016

Szczepan TWARDOCH - "Król"

Szczepan TWARDOCH - "Król"

UWAGA!!! SROGI ZAWÓD!!!
Twardoch ma u mnie wysokie notowania:
Morfina 10
Drach 10
Epifania WikaRego... 9
Wieczny Grunwald 8
Sternberg 7
Obłęd rotmstrza.... 7
Przemienienie 1

Jedna wpadka to nic, Coetzee też ma jedną u mnie za "Dzieciństwo Jezusa". Zachwycony rozwojem Twardocha z zaciekawieniem oczekiwałem jego następnej pozycji, licząc na demonstrację rozwoju swojego intelektu. Niestety, on wybrał pisanie dla masowego czytelnika. I mimo, że powstał thriller znakomity w swoim gatunku, to mam do niego żal, cholerny żal, bo liczyłem na intelektualną przygodę. Oczywiście, notowania na LC poszły w górę na 8,1, po Drachu 7,65 i spadku przy Morfinie na 7,4. Bo thriller podoba się każdemu. Mnie też i dlatego daję 9 gwiazdek kokietując autora, by następnym razem zaryzykował swoją popularność na rzecz dzieła dojrzałego intelektualnie, bo go stać na to.

Przyznaję jednak, że Twardoch podjął próbę intelektualną: narrator sporządzając swój rachunek sumienia powierza misję biblijnego Jonasza swojemu poniekąd alter ego - Mojżeszowi Bernsztajnowi. Gdy kaszalot Litani pojawia się w kolejnej odsłonie degrengolady we współczesnej Niniwie tj Warszawie roku 1937, Mojżesz znający Biblię, bo był wychowany w domu pobożnego Żyda, odkrywa swoją misję (s. 323,4):
"..Unosił się nad politechniką i patrzył na mnie. Oczy mu płonęły, śpiewał, wołał mnie.
Jestem Jonaszem– pomyślałem.
Jestem Jonaszem. Z utrapienia mego wołam do ciebie, Panie..."

Powtórzenie tego, jak i porównanie Warszawy do Niniwy mamy na stronie 429, więc trudno zrozumieć pomijanie tego przez recenzentów:
"...Jestem Jonaszem. Z głębokości wołam do ciebie, Panie
W tym samym czasie, w tej samej Niniwie i pod tym samym krwawym spojrzeniem kaszalota Eduard Tiutczew w zaroślach Kępy Potockiej....."

Proszę Państwa! Wydaje mnie się, że przejrzałem wszystkie recenzje dostępne w internecie, lecz tylko w kilku zauważono kaszalota, a powinowactwo komentatora do Jonasza tylko w jednej "biblionetki". Wypisałem odpowiednie frazy z tych kilku recenzji:

"..Litani kaszalot, przyciągany przez akty przemocy
"...nad Warszawą unosi się „Litani. Litani. Litani”. Zresztą ten kaszalot – bo o kaszalota chodzi – jest tym samym, czym Drach w „Drachu” czy Morfina w „Morfinie” – metafizyczną instancją..."
"...pojawia się tutaj istota, metafizyczny byt obserwujący wszystko z oddalenia i wydający ciche sądy – „Litani”, kaszalot płynący w przestrzeni nad Warszawą, ukazujący się narratorowi..."
"...Nad wszystkim unosi się widmo nadchodzącej zagłady i bezpowrotnego końca tej Warszawy, a uosabia je powracający metafizyczny obraz kaszalota Litani..."
"...super postać Litani, wielki kaszalot, który unosi się nad Warszawą i pożera dusze...."

Jedyną opinię zauważającą Jonasza znalazłem na: http://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=1005550

"...W "Królu" nad miastem krąży kaszalot, łypie płonącym okiem i pojawia się wszędzie tam, gdzie do władzy dochodzi zło. Nazwanie go fatum i losem to czysty banał. Zdaje się on odwróceniem opowieści o biblijnym wielorybie, który pochłania Jonasza i wypluwa go po trzech dniach i trzech nocach, aby ten ocalił Niniwę przed gniewem bożym. Litani bowiem pochłania, miele i nie pozostawia nic. Ciało nie jest warte więcej od kostki brukowej czy błota. Kaszalot i pozostałe "istoty nadrzędne" Twardocha są jak jedno: żywa historia, sytuacja bez wyjścia..."

W takiej sytuacji postanowiłem przypomnieć historię Jonasza, którą podaję na podstawie słownika Kopalińskiego:
„….Jonasz, wysłany przez Boga do Niniwy, aby przepowiedzieć miastu karę bożą, wbrew poleceniu wsiada na okręt jadący do Tarsis. Gdy zasnął, zerwała się burza, przerażeni żeglarze rzucają losy, aby dowiedzieć się, dlaczego przyszło na nich to nieszczęście; los wskazuje na Jonasza, który przyznaje się do winy i sam radzi, aby go wrzucić do morza, gdyż kara dotyczy jego. Po wrzuceniu go do wody morze uciszyło się, a Jonasza połknęła „wielka ryba”,… ..w której brzuchu zostaje bezpiecznie odwieziony do brzegu. Skruszony prorok udaje się do Niniwy, przepowiada niniwitom karę bożą za grzechy w ciągu 40 dni, powodując ich natychmiastową skruchę i poprawę, za co Bóg darowuje im winy…..”

Proszę Państwa! Proponuję odczytanie pojawiania się kaszalota jako przypominanie Jonaszowi - Bernsztajnowi o jego misji. Kaszalot nie istnieje, kaszalota wymyśla zbrodniarz – narrator jako refleksję nad możliwością innego wyboru w decydujących momentach swojego życia. Sygnały bowiem dochodziły, lecz on nie potrafił dokonać lepszego wyboru

Szukałem pochodzenia nazwy kaszalota - Litanii, lecz pod tą nazwą znalazłem tylko rzekę blisko Izraela:
„Litani - rzeka w Libanie. Od swych źródeł rzeka przepływa w kierunku południowo – zachodnim równolegle do granicy syryjskiej. W poblizu granicy ze Wzgórzami Golan i izraelskim Dystryktem rzeka zmienia nagle swój kierunek na zachodni. W tym miejscu przepływa ona 5 km od rzeki Hasbani 4 km od granicy z Izraelem..”

Skoro już zabrałem głos, to zamieszczę przykładowe dwie uwagi, jakie zrobiłem w trakcie lektury:

Drwiący styl (s. 178,5):
"...Cyrk to bezbożna rozrywka, synowie pobożnych Żydów nie chadzają do cyrku. Co innego synowie martwych pobożnych Żydów. Ci, jak widać, chadzają nawet do burdelu. Czy pobożność mija wraz z życiem, czy martwy Żyd nie jest już pobożny? Nawet jeśli nie jest, to pobożność mojego ojca wisiała nade mną jak cień burzowej chmury, wielka i ciężka...".

Kompromitujące autora bzdety, "filozofia dla ubogich": (s. 187):
"...Boga nie ma, skoro ktoś może mieć dwie głowy, albo co gorsza dwie twarze, Boga nie ma, bo nie ma człowieka. Czy człowiek nie jest własną twarzą? Skoro rodzą się niemowlęta bez mózgu, z krwawą, otwartą jamą czaszki kończącej się nad oczami, to kto się wtedy rodzi? Człowiek? Mięso?
Boga nie ma. Są płody z anacefalią. Ludzie z anacefalią?...|
Prawdopodobnie Twardochowi chodzi o anencephalię czyli bezmózgowie. Długie rozważania autora mogą zakwestionować jestestwo człowieka, lecz nie istnienie Boga.

Reasumując: czekam niecierpliwie na następną książkę Twardocha, oby głębszą intelektualnie.




Wednesday, 16 November 2016

Janina KUMANIECKA - "Saga rodu Słonimskich"

Janina KUMANIECKA - "Saga rodu Słonimskich"

UWAGA!!! GENIALNY KOLAŻ LITERACKI
Janina Kumaniecka (1940 – 2007) była specjalnie predestynowana do napisania książki poświęconej Antoniemu Słonimskiemu, nie tylko ze względu na swoje wykształcenie, lecz przed wszystkim - przynależność do elity polskiej inteligencji. Wystarczy powiedzieć, że teść to prof. Kazimierz Feliks Kumaniecki (1905 – 1977), który był sygnatariuszem „listu 34” złożonego w URM właśnie przez Pana Antoniego.

Po paru słowach zaprzyjaźnionego z Antonim Słonimskim i sekretarzującego mu, Adama Michnika mamy „Zamiast wstępu”, w którym Kumaniecka pisze:
„Książka, którą pozwalam sobie przedstawić czytelnikom, ma swoją historię. Powstała z inicjatywy redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” Adama Michnika i miała stanowić hołd złożony przez „Gazetę” pamięci Antoniego Słonimskiego. Dlatego znalazły się tutaj cztery artykuły drukowane w ciągu ostatnich lat w Magazynie „Gazety”. Do mnie należało stworzenie ramy i uzupełnienie już istniejących materiałów o brakujące fragmenty i aktualne informacje. Trochę się ta rama rozrosła. Mam nadzieję, że nie zaszkodziło to książce.
„To tu na polskiej ziemi ukształtowała się niepokorna inteligencja, z ducha oświeceniowa, a zarazem romantyczna i patriotyczna, która łączyła w sobie szkiełko i oko Śniadeckich z czuciem i wiarą Mickiewicza, mądrą ironię Bolesława Prusa z żarliwością Żeromskiego” – pisał Michnik. Ja także starałam się o tym pamiętać. Nie zapominając jednakże i o tym, że te zrodzone na polskiej ziemi tradycje ruszyły z czasem w szeroki świat, a dzieje rodu Słonimskich są tego znakomitą ilustracją…..”

Proszę Państwa, nie będę pisał o Wielkim Człowieku, Wielkim Polaku, który swoje ego zdefiniował w wierszu pt „Dwie ojczyzny”, za co został dotkliwie pobity przez Ipohorskiego, co Kumaniecka opisuje (s. 168 i n.), kończąc zdaniem:
„...Tak odważnie broniący honoru dobrego Polaka Zygmunt Lenkiewicz-Ipohorski w czasie okupacji zginął z wyroku AK, jako kolaborant i agent hitlerowski.”

...lecz o książce, bo to ona podlega ocenie. I tu mam poważny problem, gdyż brak mnie słów, by oddać wspaniałość tej książki. Kumaniecka bryluje wśród największych postaci Polski XX wieku z niespotykaną maestrią, odtwarzając niezwykłe barwny kalejdoskop polskiej kultury. Przytłoczony ilością nazwisk i zdarzeń poddaję się, chłonę z wypiekami treść, a moją pisaninę ograniczam do ciekawostek, które szczególnie mnie zainteresowały. I tak fragment dotyczący opinii Słonimskiego o Wieniawie (s. 125,4):
„I wreszcie „piękny Bolek”, Bolesław Wieniawa-Długoszowski, wspaniały mężczyzna, bohater wielu romansów, adiutant Piłsudskiego, ciałem i duszą oddany Komendantowi, postać legendarna, o którym Słonimski w innym miejscu pisze: „Nie był legendą jego dowcip, wdzięk i uroda... [jednak] warto przypomnieć, że nieprawdą jest, jakoby Wieniawa po pijanemu konno wjechał na parkiety «Adrii», natomiast prawdą jest, że był tłumaczem Baudelaire’a, lekarzem z wykształcenia, dzielnym żołnierzem i szlachetnym człowiekiem”.

Kumaniecka często cytuje Irenę Krzywicką i Julię Hartwig, lecz znalazłem również żartobliwe wspomnienie Stefanii Grodzieńskiej (o Węgrze Jarosym) (s. 141):
„No bo weźmy chociażby odmianę czasownika «jeść». Ja jem, no dobrze, ale dalej? Ty jesz, my jemy, wy jecie – powiadał Járosy, łącząc w wymowie zaimek z czasownikiem. – Oni ją? Jacy oni, jaką ją!” – i łapiąc się za głowę, schodził ze sceny.”

Kontynuując zabawne historie przytaczam zdanie z wypowiedzi kuzyna Słonimskiego (s. 177):
„Moja siostra Julia oświadczyła mi kiedyś z pełnym przekonaniem, że lepiej zachorować na syfilis niż zostać dziewicą….”

Słonimski wrócił do Polski w 1951 r., a dwa lata później zmarł Stalin. (s. 495,4):
„No, do śmierci Stalina – powie Słonimski w 1971 roku w rozmowie z Witoldem Mieczysławskim – byłem w dosyć kłopotliwej sytuacji, zwłaszcza gdy przyszła ta sprawa lekarzy żydowskich. Potem nagle zaczęło się powietrze oczyszczać. Pytano w Polsce, za co umarł Stalin? Mówiono: za późno. Na co umarł Stalin? – Na szczęście! Ale w każdym razie muszę powiedzieć, że śmierć Stalina, po której jedni, kabotyni jak Putrament, płakali, w związku wywołała jakiś dreszczyk, jakiś powiew nadziei”.

W „Uwadze” użyłem słowa „kolaż”, Kumaniecka w „Zamiast wstępu” mówiła o czterech artykułach z „Gazety” wkomponowanych w treść książki; chodziło o to samo. Oto one:

s. 20,8 Adam Michnik „Któż to ma czelność zwać mnie odszczepieńcem?” - przepiękny esej intelektualisty, sekretarza Antoniego Słonimskiego.

s. 255 Lawrence Wechsler „Sto jeden lat burzliwego życia Nicolasa Slonimsky’ego”
„W ciągu ostatnich dziesięciu lat Nicolas Slonimsky, brat stryjeczny Antoniego Słonimskiego, wydał siedem nowych książek, w tym autobiografię i nowe wydanie „Muzyki od roku 1900”, imponującej, rejestrującej każdy dzień kroniki muzycznej naszego stulecia. Dopiero teraz, skończywszy setkę i przeszedłszy kilka łagodnych ataków serca, Nicolas zaczyna wreszcie zwalniać nieco tempo, równając do tempa życia większości z nas....”

s. 398 „Słonimski od drożdży” - Z PROFESOREM PIOTREM SŁONIMSKIM ROZMAWIAJĄ ANNA BIKONT I SŁAWOMIR ZAGÓRSKI (Piotr - bratanek Pana Antoniego)

s. 456 Anna Zebrowska - „Otchłań za kanapą” - o Siergieju Słonimskim bratanku p. Antoniego
„Jest Słonimskim wprost modelowym: jajowata czaszka, duże uszy, wydatny nos i zwisająca dolna warga. Piwne oczy z ironicznym błyskiem, cięty język. Syn radzieckiego pisarza Michaiła Słonimskiego, bratanek amerykańskiego muzykologa Nicolasa Slonimsky’ego i polskiego poety Antoniego Słonimskiego. Brat stryjeczny francuskiego genetyka Piotra Słonimskiego. Uff!
….Siergiej Słonimski, urodzony w roku 1932 pod znakiem Lwa, w spadku po przodkach dostał słuch absolutny. Kompozytor, muzykolog, pianista, profesor konserwatorium petersburskiego, w którym przed rewolucją wykładała jego ciotka. Mimo rozległych koneksji wyjeżdża rzadko i niechętnie. Gdyby mógł, ograniczyłby swoje wyprawy do spacerów w Letnim Sadzie albo jeszcze bliżej – w Sadzie Michajłowskim. Jeśli uda się go wyciągnąć, idzie sprężystym krokiem, w rozmowie żywo gestykuluje. Urzędniczy garnitur, radzieckiej jeszcze proweniencji, zdradza jego obojętność na modę….”

I jeszcze na finał - niespodzianka: wspaniały artykuł Michnika pt „A co na to pan Antoni”, który zaczyna tak:
„Na pytanie, co sądzi o rządzących komunistach, Słonimski odpowiadał:
– „Oni są jak król Midas, tylko na odwrót. Czego dotkną, zamienia się w g...”.

PS Wielką rolę w historii Polski odegrał |”list 34” złożony przez Antoniego Słonimskiego w URM, w dniu 14 marca 1964 roku, o czym zresztą Kumaniecka z odpowiednią atencją pisze. Wydaje mnie się, że nazwiska sygnatariuszy warto przypomnieć: Andrzejewski, Dygat, Estreicher, Falski, Gieysztor, Hertz, Infeld, Jasienica, Jastrun, Kisielewski, Kossak – Szczucka, Kotarbiński, Kott, Kowalska, Krzyżanowski, Kumaniecki, Lipiński, Ossowska, Cat – Mackiewicz, Parandowski, Pigoń, Rudnicki, Sandauer, Sierpiński, Słonimski, Szczepański, Tatarkiewicz, Turowicz, Wańkowicz.

Sylwia CHUTNIK - "Kieszokowy atlas kobiet"

Sylwia CHUTNIK - "Kieszonkowy atlas kobiet"

To jest debiut Chutnik (ur. 1979) z 2008 roku, a ja znam tylko jej drugą książkę pt "Dzidzia" z 2009 r., której dałem PAŁĘ.
Znajduję na LC:

Pani Akne:
„Naprawdę nie wiem dokąd zmierza współczesna polska literatura. Ten "debiut" nigdy nie powinien się ukazać. Straszny chłam i książka o niczym. Nie sięgnę więcej po bazgraninę tej pani."

Ania:
„….Bezlitośnie katuje swoich bohaterów, miesza ich z błotem, poniża. Po co? I co z tego, że robi to z ironią, ten nadmiar ironii, też jej nie służy.
Chutnik mówię pas. "

Katarzyna Wójcik:
".....Bardzo nie podoba mi się język i styl w jakim jest napisana ta powieść. Oczywiście, wraz z lekturą przestajemy zwracać uwagę na te wszystkie wulgaryzmy i przyzwyczajamy się do stylu pisarstwa Chutnik. Na chwilę....."

Calendula:
"...Wow. Dawno tak nachalnie moralizatorskiej, nudnej jak te przysłowiowe flaki z olejem książki nie czytałam. Nie wiem, co autorka chciała przekazać...."

Wystarczy, teraz ja, po przeczytaniu wielu recenzji, które skłaniają mnie do uzupelnienia powyższych wypowiedzi. Otóż recenzenci mają rację, że Chutnik usiłuje naśladować Masłowską, lecz wychodzi z tego żenujący pastisz. Masłowska jest niewątpliwie największym fenomenem polskiej literatury od czasów wielkiej "trójcy" tj Gombrowicza, Wtkacego i Schulza, i wszelkie próby jej naśladowania skazane są na porażkę. Np w zakresie wulgarności obowiązuje zasada: "co wolno wojewodzie, to nie tobie...", tzn, że trzeba wyczuwać co, gdzie i jak można powiedzieć.

Nie będę się znęcał nad osobą, która sama przyznaje, że pisarką nie jest, tym bardziej, że ma swoich życzliwych czytelników i niezłe oceny. De gustibus non est disputandum, a ja już nigdy nie wezmę jej produktu do ręki.

Tuesday, 15 November 2016

Ignacy KARPOWICZ - "Sońka"

Ignacy KARPOWICZ - "Sońka"

Po dwóch nieudanych podejściach do Karpowicza („Gesty”, „Balladyny i romanse” ) próbuję po raz trzeci. Oceny na LC są bardzo wysokie i zgodne: 7,73(1757 ocen i 307 opinii).

Obawiałem się, że znowu będę samotnym szeryfem walczącym z wszechpotężną, wszechobecną obscenicznością we współczesnej literaturze. Szczęśliwie nie, bo znalazłem sprzymierzeńca w „BagatElce| z LC, która mnie starego wyręczyła i sedno sprawy zgrabnie przedstawiła. M.in. pisze:

„…..Oprócz bohaterki o imieniu Sońka drugoplanowym "bohaterem" jest sranie.
Nie wiem czy pan autor ma na tym punkcie fobię czy wyjątkowe upodobanie do kup ale dla mnie było go stanowczo za dużo.
Zadziwia mnie to,że o sraniu z takim upodobaniem pisze wielu naszych rodzimych pisarzy.
Naturalizm ,w pewnych momentach historii jest mocnym akcentem ale jak się z kart wylewają wydzieliny to jest to ponad moją wytrzymałość.
Co się dzieje z naszą kulturą i literaturą,że nagrody dostają książki o sraniu?
Pan Karpowicz może podać rękę pani Bator,której bohatera z obwisłą moszną i rozciągniętymi gaciami będę pamiętać do grobowej deski.
Przeczytałam Bator.Przeczytałam Karpowicza i zaręczam,że nie tknę żadnej innej książki,która Jego jest!
O wsi,wojnie i prostocie życia ludzi niewykształconych można pisać mądrze,pięknie i zabawnie.
Polecam "Ludzką rzecz" pana Pawła Potoroczyna.
Tak ,wiem,że napisał tylko jedną książkę ale wolę poznać jedno arcydzieło niż stertę marnych g......."

Książką Potoryczyna też cenię i polecam, a tu dodaję tylko głęboką myśl Karpowicza:
„Niewypowiedziane słowa nie przestają być słowami, a niewysrane gówno gównem. Taka jest natura wszechrzeczy”.
A jeszcze "ksanthippe" z LC:
"Taka to „powieść” – świadomie strywializowana, kiczowata wysranka...."
Trzecia (i ostatnia) pała

Monday, 14 November 2016

Christian INGRAO - "Wierzyć i niszczyć. Intelektualiści w machinie wojennej SS"

Christian INGRAO - "Wierzyć i niszczyć" Intelektualiści w machinie wojennej SS

Na okladce czytamy:
"Elita. Ekonomiści, prawnicy, lingwiści, filozofowie. Inteligentni, wykształceni, błyskotliwi.. ...Kiedy pojawiła się nadzieja na odrodzenie, włączyli się w proces budowy Tysiącletniej Rzeszy z entuzjazmem i wiarą, kładąc naukowe podwaliny nazistowskiej ideologii. Badali czystość ras, dowodzili wyższości narodu niemieckiego, reformowali prawo. I mimo że nie kierowali oddziałami zbrojnymi, nie trzymali broni w rękach, należą do największych zbrodniarzy II wojny światowej..."

Przyczynę napisania tej książki określa autor w ostatnim zdaniu "Wstępu" s. 15):
"Jednym słowem: próbowałem zrozumieć, co robili ci ludzie, aby wierzyć i żeby niszczyć"

Christian Ingrao (ur. 1970) - Francuski historyk, wykładowca, tłumacz, autor i współautor licznych artykułów oraz prac naukowych. Od 2008 roku dyrektor paryskiego Institut d’Histoire du Temps Présent. Badacz historii nazizmu i postaw żołnierzy niemieckich w czasie drugiej wojny światowej. Praca doktorska pt. "Intelektualiści w służbach wywiadowczych SS 1900–1945)", którą obronił w roku 2001, stała się punktem wyjścia dla tej książki.

Ten "punktem wyjścia" to taka figura stylistyczna, bo chociaż jego pracy doktorskiej nie czytałem, to odnoszę wrażenie, że jest po prostu skopiowana, a następnie rozszerzona, uzupełniona, rozbudowana (co kto woli) wtrętami, by sprawić wrażenie napisanej specjalnie dla szerokiego czytelnika. Szczegółowość cenna dla publikacji naukowej, zbędna jest w publikacji popularnej z odpowiednimi przypisami.

Pierwsze wrażenie to udowadnianie postawionej tezy przez dobór jednostkowych życiorysów potwierdzających ją. Tylko, że w ten sposób można udowodnić każdą tezę. Jakiś tam facet spod obecnego Piszu uciekł przed ruskimi w 1914 i wrócił po latach. Trauma ośmiolatka ma usprawiedliwiać jego zbrodnie w czasie II w. św.? N i e k u p u j ę tego!!

Po omówieniu traumatycznego dzieciństwa intelektualistów - zbrodniarzy, autor przechodzi do analizy zgubnych skutków studiowania na najlepszych Uniwersytetach, które nauczając brzydkich rzeczy, w brzydkiej atmosferze, przyczyniły się do uksztaltowania tych p o t w o r ó w.

Tylko, że traumatyczne dzieciństwo, jak i demoralizujące studia zaliczyło wielu, a nie każdy został zbrodniarzem. I na tym opiera się moje votum separatum w ocenie tej książki. Bo we wszystkich przeczytanych recenzjach widzę schemat, który przedstawiam cytując fragmenty trzech recenzji:

http://historia.org.pl/2013/11/28/wierzyc-i-niszczyc-intelektualisci-w-machinie-wojennej-ss-ch-ingrao-recenzja/
Patryk Janiak pisze:
"...Od razu muszę jednak ostrzec – nie jest to książka dla każdego. Wymaga pewnego poziomu wiedzy i orientacji w meandrach wewnętrznej polityki SS oraz Trzeciej Rzeszy jako takiej. Początkującym czytelnikom odradziłbym lekturę....
.....Ingrao używa nie tylko klasycznego aparatu naukowego historyka, ale także kulturoznawcy oraz antropologa. Efekt jest niezwykły i bardzo ciekawy, gdyż otrzymujemy nieco inną perspektywę w rozumieniu faszyzmu jako zjawiska społecznego. Sam rozdział o dojrzewaniu młodych ”Akademiker” do wstąpienia do SS jest doskonałą analizą i jednym z ciekawszych opisów kształtowania się hitleryzmu i jego popularności jako takiego...."

http://www.mojeopinie.pl/wierzyc_i_niszczyc_intelektualisci_w_machnie_wojennej_ss,3,1385467394
Anna Dzięciołowicz
"...To nie jest łatwa lektura i z całą pewnością nie dla każdego. Christian Ingrao w swojej książce bardzo dokładnie i szczegółowo analizuje kształtowanie, rozwój i przebieg kariery czterdziestu esesmanów-intelektualistów....
...Bardzo trudno uwierzyć, a jeszcze trudniej zrozumieć, jak inteligentni i wszechstronnie wykształceni ludzie mogli związać swe losy z jednym z najbardziej prymitywnych i nieludzkich totalitaryzmów w dziejach. Autor tłumaczy to jednak bardzo obszernie, wyjaśniając, jak przebiegała ewolucja pojmowania przez nich świata...."

http://www.polishhistory.pl/uploads/media/www.ap.krakow.pl/index.php?id=17&tx_ttnews%5Bpointer%5D=57&tx_ttnews%5Btt_news%5D=3560&tx_ttnews%5BbackPid%5D=12&cHas
M. W. pisze:
".....Osiemdziesięciu niemieckich intelektualistów – prawników, ekonomistów, lingwistów, historyków, filozofów, geografów, z których część rozwijała kariery akademickie – jest bohaterami książki Christiana Ingrao. Ich losy przecinały się w kilku momentach, z których pierwszym było dziecięce doświadczenie pierwszej wojny światowej, gdy jako młodsi bracia, synowie, siostrzeńcy pozostali w domach opuszczonych przez dorosłych mężczyzn. Miało to być fundamentalne przeżycie ich młodości. Ingrao przekonująco pokazuje, jak ich późniejsze wybory ścieżek edukacji akademickiej nosiły znamiona nauki zaangażowanej politycznie i usprawiedliwiającej ideologię volkistowską.
.......Blisko połowę objętości pracy stanowi wnikliwy opis stopniowego „wchodzenia w nazizm”: w sferze akademickiej, zawodowej, ideologicznej i prywatnej...."

Pomińmy śmiesznostkę jaką są zastrzeżenia recenzentów, że "nie jest to książka dla każdego", bo takich książek nie ma!!!! Kto nie wierzy niech przeczyta "Martina Edena". Ja sam, inżynier z zawodu, czytałem pierwsze książki "trudne" z pomocą słownika wyrazów obcych i encyklopedii (internetu jeszcze nie było), aż doszedłem do zrozumienia około 30% "Ulissesa" Joyce'a.

Główny problem tej książki to jakaś dziwna chęć do usprawiedliwienia zbrodniarzy, pod pretekstem analizy antropologicznej, socjologicznej, psychologicznej etc ich trudnego dzieciństwa i młodości. Większość recenzentów to kupiła i powtarzają te nieprzyzwoite banialuki. Mogę zrozumieć Francuza tak bredzącego, ale Polaka nie potrafię. Bo my nie tylko doświadczyliśmy nazizmu, lecz i drugiej zbrodniczej siły - bolszewizmu, czyli, jak to Hannah Arendt spopularyzowała - dwóch totalitaryzmów.

Oczywiście, wobec chóru wychwalających Ingrao i jego książkę, winienem się zamknąć, jak ten pijany, który nie wierzył w ocenę jego stanu upojenia przez jedną czy dwie osoby, lecz wobec zgodnego chóru, poszedł spać. Nie poddam się, nie pójdę spać, a zadam pytanie: jak wytłumaczyć zbrodnie naszych „wykształciuchów”. Proszę zauważyć zostawiam w spokoju zbrodniarzy Trumana, Oppenheimera i innych, a biorę się za „naszych”.

Akurat ukazała się książka Iwony Kienzler pt „Krwawa Luna”, której jeszcze nie czytałem, lecz wiem, że głównymi bohaterami są absolwenci trzech renomowanych uniwersytetów: lwowskiego Uniwersytetu im. Jana Kazimierza - dr filozofii Brystygerowa („Krwawa Luna”), UW - niepełny doktor prawa - Różański (prawdziwe. Goldberg) oraz UJ - dr prawa Polan – Haraszyn („krwawy Julek”). Jako ciekawostkę przypomnę, że rodzony brat Różańskiego - Borejsza zrealizował marzenie
Mickiewicza, wypowiedziane w epilogu „Pana Tadeusza” - „..aby.. ..księgi trafiły pod strzechy” i . zlikwidował analfabetyzm w Polsce. Ale do rzeczy: czy nasze uniwersytety są gorsze od niemieckich? Pewnie tak skoro, mimo wszystko nasi zbrodniarze nie dorównują niemieckim.

Zwracam się teraz do moich drogich znajomych z LC, którzy polemizują z moimi recenzjami. Co Wy na moje twierdzenie, że taka książka jest szkodliwa, bo te szperania w trudnym dzieciństwie czy młodości służą, mimo braku prawdopodobnie takich intencji ze strony autora, pomniejszeniu winy tych zbrodniarzy. I dlatego PAŁA!!!


Philipp MEYER - "Syn"

Philipp MEYER - "Syn"

Philipp Meyer (ur. 1974) - autor "American Rust", "The Son", jak i krótkich opowiadań. Zauważa się w jego twórczości wpływy modernistów takich jak Faulkner czy Hemingway. W notce na: http://www.polskieradio.pl/9/396/Artykul/1684632,Syn-wspaniala-wielka-powiesc
- znalazłem trafne słowa:
".....Jest w tej powieści wszystko, za co powinniśmy kochać literaturę. Pełnokrwiste postacie, rozmach, wspaniałe sceny, dobre dialogi, znakomite spostrzeżenie i - rzecz jasna - fascynująca historia. A także, co ważne, zderzenie z mitem. Mitem Ameryki, która powstała dzięki ciężkiej pracy i determinacji tych, którzy przybyli ze Starego Świata. Ale... No właśnie, mało kto dziś już w Stanach Zjednoczonych pamięta, że ci, którzy tworzyli kraj rozpostarty między dwoma oceanami, uciekali się do przemocy, odpowiadają za rzeź rdzennych mieszkańców, za wojny graniczne... Meyer wie, że to niewygodne i właśnie dlatego zdecydował się o tym napisać. Efekt? Najwyższe noty, zgodne uznanie czytelników i krytyków. To powieść, lektury której nie da się zapomnieć..."

Cokolwiek bym dodał do powyższych słów okaże się banałem, więc tylko powiem, że mnie staremu, w siedemdziesiątym czwartym roku życia, wylano wiadro zimnej wody na mój sklerotyczny łeb, dzięki czemu uświadomiłem sobie jak mało wiem o historii cywilizacji na kontynencie, który zamieszkuję od 26 lat.
Pozwalam sobie zacytować jedną ze słusznych uwag autora na temat historii amerykańskiej cywilizacji (s 172):
".....Ludzie uważają, że Henry Ford zapoczątkował epokę samochodu. Nieprawda. Wóz przed koniem. To odwiert Spindletop zapoczątkował wiek samochodu, Spindletop i Howard Hughes ze swoim cudownym wiertłem, które dokończyło dzieła. Nowoczesność rozpoczęła się od gejzera Lucasa, kiedy ludzkość zdała sobie nagle sprawę, ile ropy naftowej kryje się pod ziemią. Wcześniej ropa była tanim rozcieńczalnikiem używanym do mycia trybów i rowerowych łańcuchów, a ta, na której zarobił miliony Rockefeller płonęła w lampach naftowych zamiast łoju. To odwiert Spindletop i wiertło Hughesa otworzyły drogę autom, ciężarówkom, samolotom – temu wszystkiemu, czego istnienie zależy od taniej ropy, tak jak Kościół zależy od Boga…"

Proszę Państwa! Nie czytajcie recenzji, bierzcie się za lekturę książki, bo czeka na Was 1006 stron e-booka rewelacyjnej opowieści, od której oderwać się nie sposób.
Jeszcze słowo dlaczego 9, a nie 10 gwiazdek. Otóż, mnie nudziły drobiazgowe opisy życia np. Komanczów.

Saturday, 12 November 2016

Wojciech JARUZELSKI - "Stan wojenny. Dlaczego...."

Wojciech JARUZELSKI - "Stan wojenny. Dlaczego..."

Każdy wygłasza sądy, opinie, bo każdy Polak zna się na polityce, medycynie i samochodach szkoda, że czytać się nie chce. Po 24 latach od tej publikacji mamy na LC - 6 opinii: jedną bez gwiazdek, a pozostale to 10, 8, 2 x 7 i 6 gwiazdek. Czytelników w ogóle 34. Ten brak zainteresowania jest szkodliwy bo "audiatur et altera pars";
Wikipedia:
"Audiatur et altera pars, znana też jako Audi alteram partem (łac. należy wysłuchać drugiej strony) – podstawowa zasada w prawie procesowym rzymskim. Mówi ona: Niechaj druga strona też zostanie wysłuchana. W szerszym rozumieniu oznacza zakaz wydawania wyroku bez wysłuchania wszystkich argumentów za i przeciw....."

A tu jest jeszcze trzecia strona tj głos umęczonego anarchią społeczeństwa, które w olbrzymiej większości przyjęło stan wojenny jako wybawienie. Jeszcze obecnie, mimo pokoleniowej zmiany ankietowanych, czytamy:

Wikipedia: (hasło "Stan wojenny w Polsce 1981 - 1983")
"Według sondaży wykonywanych niemal corocznie od 1991 roku, większa część społeczeństwa niezmiennie popiera decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego....."

http://www.newsweek.pl/polska/sondaz--wiekszosc-polakow-za-stanem-wojennym,85559,1,1.html
(2011) "51 proc. Polaków popiera decyzję o wprowadzeniu w 1981 r. stanu wojennego - mówi sondaż TNS OBOP przed 30. rocznicą 13 grudnia.

http://www.tnsglobal.pl/wp-content/blogs.dir/9/files/2014/03/K.072-12_Raport_Stan_wojenny_O11_b-12.pdf
(2012) "..Ponad dwie piąte Polaków (43 %) uważa, że wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku było uzasadnione..."

Jako świadek tych wydarzeń przytaczam trzy przykłady świadczące o KONIECZNOŚCI działania.
1. Absurdalność strajków, które wymknęły się spod kontroli "Solidarności", objawiła się szczególnie jaskrawo w przedszkolach: najpierw starszaki, a za ich przykładem maluchy zastrajkowały i odmówiły przyjmowania posiłków
2. Komunikacja miejska strajkowała, więc moja żona wsiadła do taksówki, by dotrzeć do pracy, by nakarmić dzieci w Domu Dziecka. W połowie kursu (godzina 12) taksówkarz ogłosił solidarnościowy strajk. Dzieci dostały obiad opóźniony.
3. Od pół roku usiłowałem rozpocząć "działalność gospodarczą". Z powodu wyczerpania moich środków na łapówki pozostała kwestia dokumentu o mojej niekaralności. Pół roku mijało, a urzędniczka z wiele znaczącym uśmiechem twierdziła, że wskutek ogólnego bałaganu w Polsce, pożądany dokument nie doszedł. Dopiero po wprowadzeniu nadzoru komisarzy wojskowych w stanie wojennym, ów dokument się znalazł, datowany na wrzesień ubiegłego roku.

I patrzcie Państwo!! Ani słowa o "bolszewikach", o "sowieckiej interwencji" czy też w ogóle o polityce. Bo to wszystko niewiele mnie interesowało, wobec podstawowych egzystencjalnych problemów.
Tak samo nie wyjawię tu swojej opinii ani na temat Jaruzelskiego, ani tym bardziej Kuklińskiego bo nie chodzi o demonstrację moich poglądów, lecz o zachęcenie Państwa do przestudiowania tej niewątpliwie wartościowej pozycji.

Friday, 11 November 2016

Otton Grass, Kazimierz Gryżewski - "Podróże w świecie znaczków"

Otton GRASS, Kazimierz GRYŻEWSKI - "Podróże w świecie znaczków"

Czytam wydanie z 1972 roku, kiedy to filatelistyka w Polsce była masowa, choć mój zloty okres to lata 1954 - 1960. Zbierał znaczki każdy, lecz nie każdy wiedział, które są wartościowe i jak je przechowywać, by ich nie uszkodzić. Miałem szczęście, że trafiłem na ul. Mysią 2 (w W-wie), gdzie w tygodniu rozgrywano turnieje brydżowe, a w niedziele lokal należał do filatelistów. Nie sposób opowiedzieć o przewalających się tam tłumach i o specjalistach od przekrętów. Miałem abonament na znaczki polskie i po przestudiowaniu cenników, byłem zachwycony potrójnym przebiciem nominalnej ceny, więc jako dwunastoletni frajer cieszyłem się z uzyskanych pieniędzy za edycję z jednego roku. Niestety, profesjonaliści uświadomili mnie tydzień później, że tylko za jedną serię z moich zbiorów mogłem uzyskać cenę dziesięciokrotnie wyższą od wziętej za całość. Opadły mnie gołębie skrzydła i uprawiałem dalej filatelistykę tylko dla towarzystwa, bo każdy to robił (obok wycinania zdjęć aktorek z ilustrowanych tygodników). Amatorzy filatelistyki cieszyli się z barwnych "trójkątów" (znaczków w kształcie trójkąta emitowanych głównie przez kolonie francuskie), a my - pseudo-znawcy, dumni właściciele cenników, nimi gardziliśmy uganiając się za szarymi, ale wartymi majątek, znaczkami brytyjskimi i niemieckimi. To se ne vrati, panie Havranek!

Zostały wspomnienia i sentyment do klaserów wiążących się tak ściśle z moją młodością. Dlatego czytam tę książkę z zadowoleniem i doceniam jej profesjonalizm, jak i umiejętność snucia ciekawej opowieści przeplatanej licznymi, zabawnymi anegdotami.
Dobra robota! Niestety, nie sądzę, by zainteresowała szerokie grono czytelników, gdy filatelistyka wyszła z mody, a i znaczki w wariackim tempie wychodzą z użycia. O! Jeszcze dodam: my geografii uczyliśmy się ze znaczków! O !!!!