Thursday, 2 August 2018

Chloe BENJAMIN - "Immortaliści"


Spotkał mnie zaszczyt ze strony "Zespołu lubimyczytać.pl" oraz Wydawnictwa Czarna Owca, jakim jest zaproszenie do zrecenzowania tej książki z ewentualną możliwością wykorzystania mojej notki w edycji planowanej na jesień br. W związku z tym nie widzę sensu powtarzania wiadomości o autorce, jak i książce podanych na portalu LC, gdyż zapewne znajdą się one również na okładce książki bądź w przedmowie. Sądzę, że zleceniodawcy oczekują zwięzłej merytorycznej oceny, bez kopiowania obecnych w internecie. Postaram się spełnić te warunki, a jednocześnie upoważniam niniejszym zleceniodawcę do wszelkich przeróbek redakcyjnych.
No to zaczynam !

Chloe Benjamin ma przypuszczalnie 29 lat , a debiutowała w 2014 książką pt "The Anatomy of Dreams", a ta jest z 2018.

Jej bohaterowie nie mają wyboru, bo zawisł nad nimi miecz Damoklesa. Pozostaje tylko kwestia wiary w niego, a więc problem jest "hiobowy" lub ujmując lapidarnie słowami szlagieru: czy warto "z losem się droczyć?". Warto więc przytoczyć uwagę Leszka Kołakowskiego:
"....„gdyby Hiob nie uwierzył, że to Bóg zesłał na niego chorobę, poszedłby do dermatologa, a nie czekał na Boskie zmiłowanie”

Nowojorska żydowska rodzina Goldów, czyli żyjąca w diasporze, której ojciec Saul systematycznie czyta Torę, a o dziadku Lwie czytamy (e-book s.260):
....Brak własnego miejsca na świecie Lew rekompensował rytmem halachy: codzienną modlitwą, cotygodniowym szabatem, corocznymi obchodami świąt. Ich kultura żyła w czasie. To w czasie, nie w miejscu, mieli swój dom....”

Halacha to (Wikipedia):
....cały zbiór przykazań religijnych stanowiący jedną z trzech głównych gałęzi żydowskiej ustnej tradycji...."

Trudno byłoby tu nie wspomnieć o roli tradycji w życiu żydowskiej rodziny w przejmującej pieśni Tewji Mleczarza w "Skrzypku na dachu" wg Szolem Alejchema.

Naturalny bunt dzieci przeciw tradycji czyli wartościom narzucanym przez rodziców, owocuje pomysłem poznania dat swoich śmierci z przepowiedni obcej im kulturowo wieszczki, poleconej przez kolegów z podwórka.

Dzieci (7 do 11 lat) chcą poznać swój „koniec”, bo są dziećmi i nie zdają sobie sprawy z ewentualnego wpływu przepowiedni na ich życie. Oczywiście mogłyby o tym zapomnieć, ale.....

Po śmierci pierwszego z rodzeństwa przypomniała mnie się sentencja z ostatnio czytanych Świerzewskiego „12 moich żon”:
.....Życie jest po to, aby żyć, a nie oszczędzać je na później.."

Ta maksyma przyświecała Klarze, ktora pomogla Simonowi w samorealizacji. Presję rodziny (czytaj tradycji) na Klarę kwituje jej hinduski partner (s.275)
".....– Wiem, że to twoja rodzina... ....Ale gdybyście nie byli spokrewnieni, też byś ich nie lubiła..."

Rodziny nie trzeba lubić, rodzinę się ma...
Przy drugiej śmierci powraca pytanie, czy znajomość przepowiedzianej daty miała decydujący wpływ?

Historię trzeciego z rodzeństwa autorka zaczyna podkreśleniem odejścia i jego od "tradycji":
"......Siedział w stołówce uniwersyteckiej i jadł kanapkę z szarpaną wieprzowiną. Gertie dostałaby zawału, gdyby zobaczyła, że syn zajada się świniną...."

Daniel formalnie porzucił wiarę, mimo to stwierdza (s.328):
"......– W pewnym sensie uważam religię za szczytowe osiągnięcie ludzkości. Tworząc Boga, wykształciliśmy zdolność kontemplacji własnych słabości – i wyposażyliśmy go w wygodne furtki, dzięki którym możemy wierzyć, że mamy ograniczoną kontrolę nad własnym życiem. A prawda jest taka, że większości ludzi odpowiada pewien stopień życiowej niemocy. Ale moim zdaniem mamy kontrolę – mamy jej tyle, że śmiertelnie nas to przeraża. Bardzo możliwe, że Bóg to najcenniejszy dar, jaki sprawił sobie gatunek ludzki. Dzięki niemu nie postradaliśmy zmysłów...."

Pozostała przy życiu Varya pracuje nad przedłużeniem ludzkiego życia. To pozwala autorce na filozoficzne rozważanie sensu wyboru (s.589) "przetrwania zamiast życia", tj racji krótkiego intensywnego, spełnionego życia jak Simon przeciw racjom wegetacji jak Varya, której syn stawia zarzuty (s.591):
"...... – To ty próbujesz sobie udowodnić, że świat jest racjonalny, jakbyś mogła zrobić cokolwiek, żeby zyskać przewagę nad śmiercią. Mówisz sobie, że oni umarli, bo x, a ty żyjesz, bo y, i że te dwie rzeczy wykluczają się wzajemnie. A dzięki temu możesz uwierzyć, że jesteś mądrzejsza, że jesteś inna. Ale tak naprawdę jesteś tak samo nieracjonalna jak oni. Twierdzisz, że jesteś badaczką, używasz ładnych słów, takich jak „długowieczność” i „zdrowe starzenie”, ale znasz najbardziej podstawową zasadę istnienia – „wszystko co żyje, musi umrzeć” – i chcesz ją przepisać po swojemu...."

Nie zdradzając szczegółów fabuły powiem tylko, że ta egzystencjalna opowieść o żydowskiej rodzinie kończy się, mimo tragicznych zgonów spowodowanych poniekąd idiotyczną cygańską wróżbą, typowym amerykańskim happy endem i „dobrą radą” dla czytelników (s.606):

"...Nie możesz iść przez życie, ciągle myśląc, że to twoja wina. Musisz sobie wybaczyć. Inaczej nie będziesz w stanie żyć – to nie będzie życie...."

Reasumując: czyta się świetnie, książka spodoba się szerokiej rzeszy czytelników, wysiłek intelektualny młodej autorki doceniam, lecz po pierwszych stronach spodziewałem się większej głębi i wyższego poziomu intelektualnego, bo wplątanie w fabułę samych w sobie bozonów Higgsa to za mało na tak poważny temat.
BESTSELLEREM to jest na całym świecie, więc i w Polsce będzie, do czego z chęcią rękę przykładam stawiając 9/10

PS Jeszcze tytuł tj nowotwór językowy. Czyżby chodziło o nieprzemijające, ”nieśmiertelne” wartości cenione w tradycyjnej rodzinie żydowskiej?






No comments:

Post a Comment