Richard PIPES - "Rewolucja Rosyjska"
UWAGA! WSZELKIE WSTĘPNE INFORMACJE ZAWARŁEM W RECENZJI I TOMU
Po "Rosji Carów" czas na II część wielkiej trylogii, która obejmuje "tylko" 20 lat, ale jakże burzliwych. W "Przedmowie" Pipes pisze:
"..nie sposób bezspornie ustalić, jak długo trwała rewolucja rosyjska. Z pewnością można stwierdzić tylko to, że nie rozpoczęła się ona po upadku caratu w lutym – marcu 1917 roku, nie zakończyło jej zaś zwycięstwo bolszewików w trzyletniej wojnie domowej. Już w latach sześćdziesiątych XIX wieku ruch rewolucyjny stał się istotnym elementem w historii Rosji....”.
Dalej Pipes wyróżnia stadia: rewolucji 1905 roku, lutowej 1917 roku i bolszewickiego zamachu stanu w październiku tegoż roku, wzrost w siłę i umacnianie władzy bolszewickiej w latach 1927 – 1928, a następnie „czystki” przeprowadzone 10 lat później, „które pochłonęły miliony ofiar”. Wywód swój kończy stwierdzeniem, że..... (s. XXIV):
„....rewolucja dobiegła końca dopiero z chwilą śmierci Stalina w 1953 roku, kiedy jego następcy zainicjowali, a potem zrywami przeprowadzali coś na kształt odgórnej kontrrewolucji, która w latach 1991- 1993 doprowadziła do rozpadu Związku Sowieckiego.
Stosując najszerszą definicję, można powiedzieć, że rewolucja rosyjska trwała całe stulecie....”
W mojej odległej młodości uczono mnie, że rosyjskie ruchy rewolucyjne pochodzą od spisku dekabrystów w 1825 roku, teraz widzę u Pipesa próbę ustalenia daty na 1899 rok, w którym wybuchły zamieszki na uniwersytetach rosyjskich. Zostały stłumione, lecz stanowiły podobno przedsmak rewolucji 1905 roku. Może, pewnie moja niewiedza wynika z braku w nich charakteru proletariackiego.
Nie polemizowałem z Pipesem w recenzji I części, nie zamierzam i teraz, lecz w celu podkreślenia różnicy naszych zdań w wielu kwestiach, wyeksponuję wspomniany rok 1899. Wydarzenia tego roku są tak banalne, że uznanie ich przez Pipesa za przełomowe dla rewolucji światowej, poważnie podważają obiektywizm autora. Sprawa dotyczyła tradycyjnych corocznych igrców studenckich, czegoś w rodzaju Juwenaliów. Podnoszenie protestu studentów przeciwko restrykcjom miejskim do tak wielkiego znaczenia, jest, delikatnie mówiąc, nieporozumieniem.
Jeszcze raz podkreślam, że nie śmiem podważać wartości dzieła Pipesa, lecz ostrzegam przed bezkrytycznym przyjmowaniem jego punktu widzenia, który jest subiektywny i jest ściśle związany z jego pracą dla Reagana.
Jest to praca wyjątkowo szczegółowa i dlatego trudno się do niej jednoznacznie ustosunkować. Otwiera się ją byle gdzie i czyta, bądź też szuka smacznych kąsków w skorowidzu, bo systematyczną lekturę zostawiam na podsumowanie. Zainteresowała mnie np. młodość Lenina. Na stronie 358 zaczyna się ta historia:
„Lenin urodził się w Symbirsku w kwietniu 1870 roku, jako Władimir Iljicz Uljanow, w konwencjonalnej, dość zamożnej rodzinie urzędniczej... ….Była to szczęśliwa, zgodna rodzina, wiernie przestrzegająca obyczajów i świąt Cerkwi prawosławnej..”
Mimo, że..
„...matka Lenina, z domu Blank , była córką lekarza żydowskiego pochodzenia...”
Pipes odnotowuje, lecz nie analizuje motywacji zamachu na cara 21 – letniego brata, Aleksandra, skazanego na śmierć w 1887 roku, ani też relegacji 17 – letniego Lenina ze studiów prawniczych parę miesięcy po próbie zamachu, mimo opinii dyrektora szkoły Kiereńskiego (tak, ojca antagonisty Lenina) o braku zainteresowania polityką przez młodego Władimira.....
I tu, proszę Państwa, po trzech tygodniach studiowania tego dzieła i trwającej dalej kontynuacji, zmieniłem koncepcję recenzji. Doszedłem do wniosku, że zanudzę Państwa, zagrzebując się w szczegółach. W związku z tym, postanowiłem krótko przedstawić wnioski. Pierwszy, że materiał przebogaty, choć głównie zebrany, a mało analizowany. Drugi, że 12 stron indeksu nazwisk świadczy o obszerności materiału, ale i o trudnościach w przyswajaniu ich przez przeciętnego czytelnika. Trzeci, może obrazoburczy, ale szczery: przeżyłem 73 lata bez znajomości dzieła Pipesa i mimo solidnej pracy, nic ta lektura w moim życiu i stanie przydatnej wiedzy nie zmieniła. Okazało się, że istotne zagadnienia znałem już z innych źródeł, a ogrom tych, których dotychczas nie znałem, nie za bardzo jest mnie potrzebny.
Niemniej, nie ulega wątpliwości, że książka jest istotną pozycją, szczególnie przydatną w edukacji Amerykanów i że nie mogę nie dać jej 10 gwiazdek.
Saturday, 30 April 2016
Friday, 29 April 2016
Marci SHORE - "Smak popiołów"
Marci SHORE - "Smak popiołów"
O dziedzictwie totalitaryzmu w Europie Wschodniej
UWAGA! NIESTRAWNY GROCH Z KAPUSTĄ
Marci Shore (ur. 1972), wykłada na Yale, lecz istotnym faktem jest, że jej małżonek to ulubieniec polskich politycznych elit, sławny Timothy Snyder (ur.1969), pierwszy po Normanie Daviesie. Obu ich bezkrytycznie się wychwala, bo mało kto ich czyta, a po za tym political correctness obowiązuje. By nie być gołosłownym podaję, że "Skrwawione ziemie" doczekały się na LC aż!! 28 opinii, a "Boże Igrzysko" - 68. ("Europa" – 36).
Aby poznać punkt patrzenia Snydera, jaki i jego żony, należy przeczytać wspomniane "Bloodlands" (najlepiej w oryginale), a jeżeli to nieosiągalne, to koniecznie moją recenzję na LC, a jeszcze lepiej esej (o wiele ostrzejszy) pt "Timothy D. SNYDER - "Skrwawione ziemie" wersja poprawiona 4.07.2015" na moim blogu wgwg1943,blogspot.com.
Szczęśliwie autorka w "Podziękowaniach" zastrzega (s. 11):
"To książka głęboko subiektywna; impresyjna, nie autorytatywna,,,,"
Wyjaśnia również:
"...Piotr Wróbel zachęcił mnie, bym pisała w pierwszej osobie, z perspektywy młodej Amerykanki i Żydówki, która wkracza w zupełnie inny świat i próbuje rozwikłać tajemnice relacji polsko-żydowskich..."
Wśród osób, którym autorka składa podziękowania znajdujemy, obok jej męża, Jana Tomasza Grossa, Irenę Grudzińską-Gross, jak i Aleksandra Smolara. Znamienne!!
Po przeczytaniu pierwszej strony, doszedłem do wniosku, że muszę Państwu przypomnieć mój punkt widzenia, by być właściwie zrozumiany w swojej krytyce. Otóż nie jestem praktykującym katolikiem, szanuję jednak wszelkie wyznania i religie, staram się nie być antysemitą, a książki Grossa wysoko cenię.
Piszę o tym bo już na pierwszej stronie czytam (s. 14):
"...W kościółku... ...przyjęłam po raz pierwszy komunię, mimo że nie jestem katoliczką, ani nawet chrześcijanką, mimo że nie wierzę w Boga.."
Pani Shore! Prowokacja się udała; udzielam Pani pierwszego ostrzeżenia!!
Parę stron dalej (s. 25) autorka podaje "swoją" wersję powstania KOR-u:
"..Był rok 1976; w tym samym roku intelektualiści w komunistycznej Polsce, między innymi Adam Michnik, połączyli siły z robotnikami i utworzyli KOR.."
Do bełkotu o "komunistycznej Polsce", która zaledwie chciała być socjalistyczną się przyzwyczaiłem, ale do przekłamań o KOR-ze przyzwyczajać się nie wolno. KOR był dzieckiem Macierewicza i kontynuacją jego wcześniejszych działań; jako inicjatora należy wymienić też Naimskiego, a pełna lista 14 z września 1976 wg Wikipedii to:
"Pierwszymi 14 sygnatariuszami Apelu – członkami-założycielami KOR byli: Jerzy Andrzejewski, Stanisław Barańczak, Ludwik Cohn, Jacek Kuroń, Edward Lipiński, Jan Józef Lipski, Antoni Macierewicz, Piotr Naimski, Antoni Pajdak, Józef Rybicki, Aniela Steinsbergowa, Adam Szczypiorski, ks. Jan Zieja i Wojciech Ziembiński "
Dojście, wiosną 1977, Michnika spowodowało walkę o przewodnictwo i zniszczyło przegranego Macierewicza. A o tym winniśmy pamiętać, szczególnie ze względu na obecny jego wizerunek.
A dla Pani Shore drugie poważne ostrzeżenie.
Więcej ostrzeżeń nie będzie bo dojechałem do końca i wytwór pani Shore nie zasługuje na moją poważną analizę. Na 320 stronach autorka przedstawia historię i upadek Związku Radzieckiego i jego satelitów. Nie dość, że głosi półprawdy, że skacze po epokach i krajach, to ona biedna, mimo, że coś tam wykłada w Yale, mimo, że jest żoną Snydera, to ona nic z tego nie rozumie. To samo powiedziała jej Lucyna. Córka Jakuba Bermana (s. 264):
"....Jej stosunek do mnie nie zmienił się: była zdania, że nic nie rozumiem. Nie pojmowała, jak uczono mnie historii..."
Czyli amerykańscy nauczyciele winni, że dwie Żydówki nie mogą się zrozumieć. Ale niewątpliwie jej winą jest groch z kapustą w tej książce, którego nawet ja bezpośredni świadek i uczestnik tych wydarzeń nie jestem w stanie strawić. Nawet, ulubioną moją książkę z dzieciństwa tj "Inwazję jaszczurów" musiała ruszyć. Tupet ma niesamowity, urodzona w 1972 roku weteranów 1968 traktuje jak kolesiów, a styl w jakim to podaje nadaje się do magla. Młodym czytelnikom wyjaśniam, że magiel, to było najpopularniejsze miejsce spotkań i dyskusji kobiet w PRL-u, gdzie czekając na wolne wałki kobiety omawiały wszelkie problemy dnia powszedniego.
Przypomniało mnie się jeszcze, że konflikt pomiędzy Miłoszem i Słonimskim, opisany na stronie 217, miał inny przebieg, pan Antoni bardzo się go wstydził, a zakończył się listem otwartym do Miłosza, napisanym w 1976 roku, tuż przed tragiczną śmiercią.
Reasumując, odradzam lekturę tej książki, szczególnie młodym, po groźbą kociokwiku, bo nikt, nawet dobrze znający opisywane wydarzenia, nie jest w stanie nadążyć za skokami myślowymi autorki. Srogi zawód, bo Snyder jest kontrowersyjny, lecz warto go czytać, a jego żona - bałaganiara
O dziedzictwie totalitaryzmu w Europie Wschodniej
UWAGA! NIESTRAWNY GROCH Z KAPUSTĄ
Marci Shore (ur. 1972), wykłada na Yale, lecz istotnym faktem jest, że jej małżonek to ulubieniec polskich politycznych elit, sławny Timothy Snyder (ur.1969), pierwszy po Normanie Daviesie. Obu ich bezkrytycznie się wychwala, bo mało kto ich czyta, a po za tym political correctness obowiązuje. By nie być gołosłownym podaję, że "Skrwawione ziemie" doczekały się na LC aż!! 28 opinii, a "Boże Igrzysko" - 68. ("Europa" – 36).
Aby poznać punkt patrzenia Snydera, jaki i jego żony, należy przeczytać wspomniane "Bloodlands" (najlepiej w oryginale), a jeżeli to nieosiągalne, to koniecznie moją recenzję na LC, a jeszcze lepiej esej (o wiele ostrzejszy) pt "Timothy D. SNYDER - "Skrwawione ziemie" wersja poprawiona 4.07.2015" na moim blogu wgwg1943,blogspot.com.
Szczęśliwie autorka w "Podziękowaniach" zastrzega (s. 11):
"To książka głęboko subiektywna; impresyjna, nie autorytatywna,,,,"
Wyjaśnia również:
"...Piotr Wróbel zachęcił mnie, bym pisała w pierwszej osobie, z perspektywy młodej Amerykanki i Żydówki, która wkracza w zupełnie inny świat i próbuje rozwikłać tajemnice relacji polsko-żydowskich..."
Wśród osób, którym autorka składa podziękowania znajdujemy, obok jej męża, Jana Tomasza Grossa, Irenę Grudzińską-Gross, jak i Aleksandra Smolara. Znamienne!!
Po przeczytaniu pierwszej strony, doszedłem do wniosku, że muszę Państwu przypomnieć mój punkt widzenia, by być właściwie zrozumiany w swojej krytyce. Otóż nie jestem praktykującym katolikiem, szanuję jednak wszelkie wyznania i religie, staram się nie być antysemitą, a książki Grossa wysoko cenię.
Piszę o tym bo już na pierwszej stronie czytam (s. 14):
"...W kościółku... ...przyjęłam po raz pierwszy komunię, mimo że nie jestem katoliczką, ani nawet chrześcijanką, mimo że nie wierzę w Boga.."
Pani Shore! Prowokacja się udała; udzielam Pani pierwszego ostrzeżenia!!
Parę stron dalej (s. 25) autorka podaje "swoją" wersję powstania KOR-u:
"..Był rok 1976; w tym samym roku intelektualiści w komunistycznej Polsce, między innymi Adam Michnik, połączyli siły z robotnikami i utworzyli KOR.."
Do bełkotu o "komunistycznej Polsce", która zaledwie chciała być socjalistyczną się przyzwyczaiłem, ale do przekłamań o KOR-ze przyzwyczajać się nie wolno. KOR był dzieckiem Macierewicza i kontynuacją jego wcześniejszych działań; jako inicjatora należy wymienić też Naimskiego, a pełna lista 14 z września 1976 wg Wikipedii to:
"Pierwszymi 14 sygnatariuszami Apelu – członkami-założycielami KOR byli: Jerzy Andrzejewski, Stanisław Barańczak, Ludwik Cohn, Jacek Kuroń, Edward Lipiński, Jan Józef Lipski, Antoni Macierewicz, Piotr Naimski, Antoni Pajdak, Józef Rybicki, Aniela Steinsbergowa, Adam Szczypiorski, ks. Jan Zieja i Wojciech Ziembiński "
Dojście, wiosną 1977, Michnika spowodowało walkę o przewodnictwo i zniszczyło przegranego Macierewicza. A o tym winniśmy pamiętać, szczególnie ze względu na obecny jego wizerunek.
A dla Pani Shore drugie poważne ostrzeżenie.
Więcej ostrzeżeń nie będzie bo dojechałem do końca i wytwór pani Shore nie zasługuje na moją poważną analizę. Na 320 stronach autorka przedstawia historię i upadek Związku Radzieckiego i jego satelitów. Nie dość, że głosi półprawdy, że skacze po epokach i krajach, to ona biedna, mimo, że coś tam wykłada w Yale, mimo, że jest żoną Snydera, to ona nic z tego nie rozumie. To samo powiedziała jej Lucyna. Córka Jakuba Bermana (s. 264):
"....Jej stosunek do mnie nie zmienił się: była zdania, że nic nie rozumiem. Nie pojmowała, jak uczono mnie historii..."
Czyli amerykańscy nauczyciele winni, że dwie Żydówki nie mogą się zrozumieć. Ale niewątpliwie jej winą jest groch z kapustą w tej książce, którego nawet ja bezpośredni świadek i uczestnik tych wydarzeń nie jestem w stanie strawić. Nawet, ulubioną moją książkę z dzieciństwa tj "Inwazję jaszczurów" musiała ruszyć. Tupet ma niesamowity, urodzona w 1972 roku weteranów 1968 traktuje jak kolesiów, a styl w jakim to podaje nadaje się do magla. Młodym czytelnikom wyjaśniam, że magiel, to było najpopularniejsze miejsce spotkań i dyskusji kobiet w PRL-u, gdzie czekając na wolne wałki kobiety omawiały wszelkie problemy dnia powszedniego.
Przypomniało mnie się jeszcze, że konflikt pomiędzy Miłoszem i Słonimskim, opisany na stronie 217, miał inny przebieg, pan Antoni bardzo się go wstydził, a zakończył się listem otwartym do Miłosza, napisanym w 1976 roku, tuż przed tragiczną śmiercią.
Reasumując, odradzam lekturę tej książki, szczególnie młodym, po groźbą kociokwiku, bo nikt, nawet dobrze znający opisywane wydarzenia, nie jest w stanie nadążyć za skokami myślowymi autorki. Srogi zawód, bo Snyder jest kontrowersyjny, lecz warto go czytać, a jego żona - bałaganiara
Tuesday, 26 April 2016
Andrew ROBERTS - "Hitler i Churchill. Sekrety przywództwa"
Andrew ROBERTS - "Hitler and Churchill. Sekrety przywództwa"
Na podstawie anglojęzycznej Wikipedii: Andrew Roberts (ur. 1963) jest brytyjskim historykiem i dziennikarzem. Światopoglądowo, sam się definiuje jako "extremely right – wing". Prowadzi zajęcia w King's College London oraz zdobywa popularność w TV show związanym tematycznie z II w.św. i Hitlerem.
Wbrew określeniu go na okładce "wybitnym historykiem brytyjskim", nie znalazłem o nim informacji w polskojęzycznej Wikipedii, a w angielskim odpowiedniku dowiedziałem się, że uzyskał najniższy tytuł BA w Gonville and Caius College w Cambridge. Imał się różnych prac, a odnalazł się, jak ryba w wodzie, w świecie publicystyki i TV. Omawiana książke wydał w 2003 roku, a solidność i powagę jego najlepiej poznajemy z oceny następnej w 2006:
"Although Roberts's 2006 work "A History of the English - Speaking Peoples since 1900" won critical acclaim from some sections of the media, "The Economist" drew attention to some historical, geographical and typographical errors, as well presenting a generally scathing review of the book. The news – magazine referred to the work as "a giant political pamphlet larded with its author's prejudices"...".
Mnie zszokował już tytuł, bo przyzwyczajony jestem do duetu Hitler - Stalin, czy też ze względu na późniejszy podział świata i okres zimnej wojny USA - ZSRR, omawianie przeszłości w ujęciu Roosevelt - Stalin. Nic nie ujmując jednemu z największych polityków XX wieku - Churchillowi, porównywanie go z Hitlerem jest jakimś nieporozumieniem. Druzgocącą recenzję książki znajdziecie Państwo na:
http://www.theguardian.com/books/2003/feb/22/featuresreviews.guardianreview9
Teraz przedruk całej recenzji z LC autorstwa "imachuemanch":
"Widać, że książka napisana przez takiego-sobie historyka. Już prędzej dziennikarza. Gubiąca fakty, manipulująca pewnymi wydarzeniami i popełniająca największy grzech: tendencyjna. Książka w swojej istocie publicystyczna, nie mająca nic wspólnego z zagadnieniami psychologii tłumów, sztuki przywództwa, czy wielkiej polityki. Ciekawie napisana, lecz pokutująca obecne, zwłaszcza na Zachodzie, mity, z "oszukaniem Niemców" przez Hitlera na czele, którzy "niedemokratycznie" powierzyli mu władzę. Może zabrzmieć to trochę kontrowersyjnie, ale trzeba oddzielać warstwę faktów i rzeczywistych procesów od tworzonych "po fakcie" mitów zwycięzców i walce "dobra ze złem", a autor nie daje sobie z tym rady. "
I moje trzy grosze: 1. Nie zgadzam się z oceną "imachuemanch"; zamiast 4 gwiazdek proponuję jedną, 2. Jedną gwiazdkę, bo książka wskutek przekłamań jest ewidentnie szkodliwa, 3. Nie próbujcie Państwo tych dyrdymał czytać. 4. Pozdrawiam, a sam wracam do Pipesa
Na podstawie anglojęzycznej Wikipedii: Andrew Roberts (ur. 1963) jest brytyjskim historykiem i dziennikarzem. Światopoglądowo, sam się definiuje jako "extremely right – wing". Prowadzi zajęcia w King's College London oraz zdobywa popularność w TV show związanym tematycznie z II w.św. i Hitlerem.
Wbrew określeniu go na okładce "wybitnym historykiem brytyjskim", nie znalazłem o nim informacji w polskojęzycznej Wikipedii, a w angielskim odpowiedniku dowiedziałem się, że uzyskał najniższy tytuł BA w Gonville and Caius College w Cambridge. Imał się różnych prac, a odnalazł się, jak ryba w wodzie, w świecie publicystyki i TV. Omawiana książke wydał w 2003 roku, a solidność i powagę jego najlepiej poznajemy z oceny następnej w 2006:
"Although Roberts's 2006 work "A History of the English - Speaking Peoples since 1900" won critical acclaim from some sections of the media, "The Economist" drew attention to some historical, geographical and typographical errors, as well presenting a generally scathing review of the book. The news – magazine referred to the work as "a giant political pamphlet larded with its author's prejudices"...".
Mnie zszokował już tytuł, bo przyzwyczajony jestem do duetu Hitler - Stalin, czy też ze względu na późniejszy podział świata i okres zimnej wojny USA - ZSRR, omawianie przeszłości w ujęciu Roosevelt - Stalin. Nic nie ujmując jednemu z największych polityków XX wieku - Churchillowi, porównywanie go z Hitlerem jest jakimś nieporozumieniem. Druzgocącą recenzję książki znajdziecie Państwo na:
http://www.theguardian.com/books/2003/feb/22/featuresreviews.guardianreview9
Teraz przedruk całej recenzji z LC autorstwa "imachuemanch":
"Widać, że książka napisana przez takiego-sobie historyka. Już prędzej dziennikarza. Gubiąca fakty, manipulująca pewnymi wydarzeniami i popełniająca największy grzech: tendencyjna. Książka w swojej istocie publicystyczna, nie mająca nic wspólnego z zagadnieniami psychologii tłumów, sztuki przywództwa, czy wielkiej polityki. Ciekawie napisana, lecz pokutująca obecne, zwłaszcza na Zachodzie, mity, z "oszukaniem Niemców" przez Hitlera na czele, którzy "niedemokratycznie" powierzyli mu władzę. Może zabrzmieć to trochę kontrowersyjnie, ale trzeba oddzielać warstwę faktów i rzeczywistych procesów od tworzonych "po fakcie" mitów zwycięzców i walce "dobra ze złem", a autor nie daje sobie z tym rady. "
I moje trzy grosze: 1. Nie zgadzam się z oceną "imachuemanch"; zamiast 4 gwiazdek proponuję jedną, 2. Jedną gwiazdkę, bo książka wskutek przekłamań jest ewidentnie szkodliwa, 3. Nie próbujcie Państwo tych dyrdymał czytać. 4. Pozdrawiam, a sam wracam do Pipesa
Sunday, 24 April 2016
Tess GERRITSEN - "Osaczona"
Tess GERRITSEN - "Osaczona"
Tess Gerritsen (ur. 1953), amerykańska lekarka, spróbowała pisać w 1987 roku. Udanie, skoro 6 lat póżniej, w 1993, wydaje omawianą, jako piątą z kolei; wszystkie zaliczane do romansów kryminalnych. Obecnie na LC ma 35 książek i 2225 fanów.
Miałem pecha, że sięgnąłem po jedną z najsłabszych (wg zgodnej oceny recenzentów). Nie wypada mnie podważać opinii moich koleżanek i kolegów z LC. Czyli relaks od poważnej lektury tym razem się nie udał. Nie byłbym sobą, gdybym nie wykrztusił epitetu: przewidywalna bzdura!
Tess Gerritsen (ur. 1953), amerykańska lekarka, spróbowała pisać w 1987 roku. Udanie, skoro 6 lat póżniej, w 1993, wydaje omawianą, jako piątą z kolei; wszystkie zaliczane do romansów kryminalnych. Obecnie na LC ma 35 książek i 2225 fanów.
Miałem pecha, że sięgnąłem po jedną z najsłabszych (wg zgodnej oceny recenzentów). Nie wypada mnie podważać opinii moich koleżanek i kolegów z LC. Czyli relaks od poważnej lektury tym razem się nie udał. Nie byłbym sobą, gdybym nie wykrztusił epitetu: przewidywalna bzdura!
Saturday, 23 April 2016
Dorota SUMIŃSKA - "Zwierz w łóżku"
Dorota SUMIŃSKA - "Zwierz w łóżku"
Wikipedia:
"Alegoria jest składnikiem świata przedstawionego utworu (np. jako motyw, postać, fabuła), który poza wyrażonym wprost znaczeniem, przekazuje również treść ogólniejszą, nieraz bardziej abstrakcyjną"
To już czwarta książka Sumińskiej przeze mnie recenzowana i dlatego brak mnie słów na jej wychwalanie. Mimo, że nie jest to literatura z najwyższej półki, to za każdym razem zasługuje na najwyższą ilość gwiazdek, bo daje czytelnikowi odpoczynek, ukojenie i przekonuje, że życie jest piękne, a świat mądrze skonstruowany.
Tym razem myślą przewodnia jest prawda, że celem życia wszystkich stworzeń jest przedłużenie gatunku i działania w tym kierunku nadają mu sens, mimo, że niektóre metody są dosyć przerażające, jak np w przypadku modliszek czy pająków. Taką natura jest, a spokojny sposób opowieści o drastycznych czasem szczegółach nie zakłóca błogiego stanu czytelnika w jaki wprowadza czytelnika lektura Sumińskiej.
Udręczony studiowaniem "Rewolucji rosyjskiej" Pipesa, wykorzystałem nadarzającą się okazję i na całą noc przeniosłem się w cudowny świat Sumińskiej i wcale tego nie żałuję. Mało tego, doszedłem do obrazoburczego wniosku, że każda książka Sumińskiej bardziej wzbogaca moje jestestwo niż napuszone mądrości w opasłych, szacownych tomiskach.
Abyście Państwo nie odnieśli wrażenia, że w książce mamy tylko hurra optymizm, cytuję wyznanie autorki, które przypomina nasze odczucia dnia powszedniego (s.144-145):
"...Wyniosłam się z Warszawy....Kocham chodzić po lesie.. ..Gdy natknę sie na człowieka, zamiast ucieszyć się: "O człowiek! Mój gatunek!", staram się schować. Dlaczego? Spytajcie borsuka".
Nie musicie pytać; przeczytacie, zrozumiecie...
Wikipedia:
"Alegoria jest składnikiem świata przedstawionego utworu (np. jako motyw, postać, fabuła), który poza wyrażonym wprost znaczeniem, przekazuje również treść ogólniejszą, nieraz bardziej abstrakcyjną"
To już czwarta książka Sumińskiej przeze mnie recenzowana i dlatego brak mnie słów na jej wychwalanie. Mimo, że nie jest to literatura z najwyższej półki, to za każdym razem zasługuje na najwyższą ilość gwiazdek, bo daje czytelnikowi odpoczynek, ukojenie i przekonuje, że życie jest piękne, a świat mądrze skonstruowany.
Tym razem myślą przewodnia jest prawda, że celem życia wszystkich stworzeń jest przedłużenie gatunku i działania w tym kierunku nadają mu sens, mimo, że niektóre metody są dosyć przerażające, jak np w przypadku modliszek czy pająków. Taką natura jest, a spokojny sposób opowieści o drastycznych czasem szczegółach nie zakłóca błogiego stanu czytelnika w jaki wprowadza czytelnika lektura Sumińskiej.
Udręczony studiowaniem "Rewolucji rosyjskiej" Pipesa, wykorzystałem nadarzającą się okazję i na całą noc przeniosłem się w cudowny świat Sumińskiej i wcale tego nie żałuję. Mało tego, doszedłem do obrazoburczego wniosku, że każda książka Sumińskiej bardziej wzbogaca moje jestestwo niż napuszone mądrości w opasłych, szacownych tomiskach.
Abyście Państwo nie odnieśli wrażenia, że w książce mamy tylko hurra optymizm, cytuję wyznanie autorki, które przypomina nasze odczucia dnia powszedniego (s.144-145):
"...Wyniosłam się z Warszawy....Kocham chodzić po lesie.. ..Gdy natknę sie na człowieka, zamiast ucieszyć się: "O człowiek! Mój gatunek!", staram się schować. Dlaczego? Spytajcie borsuka".
Nie musicie pytać; przeczytacie, zrozumiecie...
Wednesday, 20 April 2016
Charles NICHOLL _ "Leonardo da Vinci. Lot wyobraźni"
Charles NICHOLL - "Leonardo da Vinci, Lot wyobraźni"
Nicholl zaserwował nam biografię m o n u m e n t a l n ą: ponad 700 stron profesjonalnej oceny dzieł geniusza, tak doskonałą, że przytłaczającą czytelnika. Powiedzmy jednak szczerze: wszyscy podziwiają wszechstronność geniusza, ale mało kogo interesują szczegóły dotyczące jego tytanicznej pracy. Dla tych mniej wytrwałych postanowiłem wyłuskać ciekawostki, które czynią jego osobę nam bliższą. Więc najprzód - nie tylko bękart, ale jeszcze mańkut; w dodatku bez znajomości szkolnej łaciny.
Fizycznym tatusiem był ser Piero da Vinci, mamusią Caterina, biedna plebejuszka, którą wydano za mąż, za Accattabriga, czyli awanturnika (s.45):
"...ten, który szuka (accatta) zaczepki (briga)"
Naprawdę nazywał się przepięknie: Antonio di Piero Buti del Vacca. Prawdziwy ojciec, ser Piero, interesował się synem, zorganizował naukę na wsi, a gdy Leonardo ukończył 14 lat (w 1466) (s.83):
"...Pewnego dnia ser Piero zaniósł kilka szkiców syna do Andrei del Verrrocchia, z którym był w przyjaźni, i spytał, czy warto Leonarda uczyć rysunku. Zdumiony niezwykłym talentem chłopca Andrea namówił Piera, by zachęcił syna do nauki przedmiotu. Po omówieniu warunków terminu zachwycony decyzja ojca Leonardo został uczniem w pracowni mistrza..".
A teraz wypada przyswoić język wtedy używany, by zrozumieć niuanse edukacji Leonarda. Gdy mówimy, że Leonardo „trafił do pracowni” Andrei, to chodzi nam o bottegę (s.113):
„..Bottega była nie tylko warsztatem i wytwórnią sztuki, ale także miejscem spotkań i dyskusji artystów, plotkarskim forum oraz kuźnią nowych technik i idei. Dla niewykształconego Leonarda była uniwersytetem...”.
Może i kuźnia, może i uniwersytet, ale z mojej strony to podziw dla pracowitości ludzi tamtych czasów. Nicholl opisuje wszystkie czynności towarzyszące powstaniu dzieła sztuki, w tym skomplikowane sporządzanie farb i uświadamia mnie do jakiego lenistwa doprowadził nas postęp cywilizacyjny, gdy wszystko mamy „gotowe”. Z tą bottegą jeszcze jeden problem - seksualny; autor nie może się zdecydować, czy na wzór Sokratesa kopulującego Platona, mistrz Andrea czynił to z Leonardem, czy też ino czeladnicy chucie rozładowywali w homoseksualnych igraszkach.(ok.s. 115).
Tak czy inaczej młody Leonardo był wciągany przez młodych florentczyków w hedonizm, o czym pisał sam Machiavelli (s. 123):
„...Bardziej niż dotąd rozwiązła młódź zaczęła ponad miarę wydawać na stroje, biesiady i zbytki, próżniacząc się i trwoniąc pieniądze na hazard i kobiety...”
Takim to dobrze... Barwny opis życia we Florencji wzbogaca biografię Leonardo, z którą zostawiam Państwa sam na sam, tłumacząc tylko, ze stosunkowo niska ocena (7 gwiazdek) spowodowana jest fragmentami nudnawymi dla czytelnika – dyletanta, jakim ja się czuję
Nicholl zaserwował nam biografię m o n u m e n t a l n ą: ponad 700 stron profesjonalnej oceny dzieł geniusza, tak doskonałą, że przytłaczającą czytelnika. Powiedzmy jednak szczerze: wszyscy podziwiają wszechstronność geniusza, ale mało kogo interesują szczegóły dotyczące jego tytanicznej pracy. Dla tych mniej wytrwałych postanowiłem wyłuskać ciekawostki, które czynią jego osobę nam bliższą. Więc najprzód - nie tylko bękart, ale jeszcze mańkut; w dodatku bez znajomości szkolnej łaciny.
Fizycznym tatusiem był ser Piero da Vinci, mamusią Caterina, biedna plebejuszka, którą wydano za mąż, za Accattabriga, czyli awanturnika (s.45):
"...ten, który szuka (accatta) zaczepki (briga)"
Naprawdę nazywał się przepięknie: Antonio di Piero Buti del Vacca. Prawdziwy ojciec, ser Piero, interesował się synem, zorganizował naukę na wsi, a gdy Leonardo ukończył 14 lat (w 1466) (s.83):
"...Pewnego dnia ser Piero zaniósł kilka szkiców syna do Andrei del Verrrocchia, z którym był w przyjaźni, i spytał, czy warto Leonarda uczyć rysunku. Zdumiony niezwykłym talentem chłopca Andrea namówił Piera, by zachęcił syna do nauki przedmiotu. Po omówieniu warunków terminu zachwycony decyzja ojca Leonardo został uczniem w pracowni mistrza..".
A teraz wypada przyswoić język wtedy używany, by zrozumieć niuanse edukacji Leonarda. Gdy mówimy, że Leonardo „trafił do pracowni” Andrei, to chodzi nam o bottegę (s.113):
„..Bottega była nie tylko warsztatem i wytwórnią sztuki, ale także miejscem spotkań i dyskusji artystów, plotkarskim forum oraz kuźnią nowych technik i idei. Dla niewykształconego Leonarda była uniwersytetem...”.
Może i kuźnia, może i uniwersytet, ale z mojej strony to podziw dla pracowitości ludzi tamtych czasów. Nicholl opisuje wszystkie czynności towarzyszące powstaniu dzieła sztuki, w tym skomplikowane sporządzanie farb i uświadamia mnie do jakiego lenistwa doprowadził nas postęp cywilizacyjny, gdy wszystko mamy „gotowe”. Z tą bottegą jeszcze jeden problem - seksualny; autor nie może się zdecydować, czy na wzór Sokratesa kopulującego Platona, mistrz Andrea czynił to z Leonardem, czy też ino czeladnicy chucie rozładowywali w homoseksualnych igraszkach.(ok.s. 115).
Tak czy inaczej młody Leonardo był wciągany przez młodych florentczyków w hedonizm, o czym pisał sam Machiavelli (s. 123):
„...Bardziej niż dotąd rozwiązła młódź zaczęła ponad miarę wydawać na stroje, biesiady i zbytki, próżniacząc się i trwoniąc pieniądze na hazard i kobiety...”
Takim to dobrze... Barwny opis życia we Florencji wzbogaca biografię Leonardo, z którą zostawiam Państwa sam na sam, tłumacząc tylko, ze stosunkowo niska ocena (7 gwiazdek) spowodowana jest fragmentami nudnawymi dla czytelnika – dyletanta, jakim ja się czuję
Sunday, 17 April 2016
Mirosław TRYCZYK - "Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów w latach 1941 - 1942"
Mirosław TRYCZYK - "Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów w latach 1941 - 1942"
Aby nie było nieporozumień, proszę potulne ofiary indoktrynacji IPN-u, zwolenników nowej polityki historycznej i przeciwników, opluwaczy prof. Jana T. Grossa, jak i Anny Bikont, o odłożenie mojej recenzji, bo nie jest dla nich przeznaczona, podobnie jak recenzowana książka.
Wolność jest i kto chce się kisić w swoim polskim antysemickim smrodku, niech się kisi, a cały świat będzie słuchał Grossa, a teraz i Tryczyka, tym bardziej, ze udziela mu wsparcia sam Zygmunt Bauman..
Wyselekcjonowanym zainteresowanym polecam wywiad z autorem na:
http://wiadomosci.dziennik.pl/historia/ksiazki/artykuly/502071,miroslaw-tryczyk-miasta-smierci-sasiedzkie-pogromy-zydow-w-latach-1941-1942.html
Najistotniejszą sprawą jest wiarygodność dokumentów, a w tej materii odgrywa główną rolę niejaki Waldemar MONKIEWICZ, który w latach 70. kierował grupą fałszującą akta i ZMUSZAŁ BEZPOŚREDNICH ŚWIADKÓW DO ZMIANY ZEZNAŃ złożonych w latach 40. Prokurator Monkiewicz zrobił „karierę” i podobno pracuje w IPN. Pisze o nim autor (s.24 e-book):
„Idąc tropem słów towarzysza „Wiesława”, dwadzieścia lat później Waldemar Monkiewicz, młody podprokurator Prokuratury Powiatowej w Białymstoku, delegowany przez prokuratora generalnego do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Białymstoku, z determinacją zaangażował się w proceder zacierania pamięci o polskim udziale w Holokauście w czasie II wojny światowej i pisania historii od nowa. Oczywiście nie był w tym działaniu osamotniony, w procederze brała udział cała grupa prokuratorów, m.in. Janusz Morat i Eugeniusz Kukiełka. Jednak to właśnie Monkiewicz należał do najbardziej aktywnych, z czasem w nagrodę za osiągane wyniki awansował na najwyższe stanowiska w Komisji.
Na czym polegał ów proceder? Najogólniej mówiąc, na ponownym wzywaniu do prokuratury lub Komisji w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku świadków polskich zbrodni na ludności żydowskiej z lata 1941 r. i skłanianiu ich do złożenia zeznań bezpośrednią odpowiedzialnością za nie obarczających jedynie Niemców. Pozwalało to zamknąć polską historię w kliszy „wyłącznego sprawstwa hitlerowców” i ukryć polski udział w zagładzie Żydów, co pozostawało w pełnej zgodzie z ówczesną polityką historyczną obozu komunistycznego w ogólności, a PRL w szczególności, czyli narracją prowadzącą do obciążenia winą Niemców z kapitalistycznego RFN – a nie „swoich”, przedstawicieli proletariatu – zbrodniami o podłożu antysemickim na terenie państwa polskiego. O tym, jak wyglądały te przesłuchania i jakich metod „przekonywania” używali w ich trakcie komunistyczni podprokuratorzy, m.in. Waldemar Monkiewicz, wspomniał np. dziennikarz „Rzeczpospolitej”, który po latach rozmawiał z uczestnikiem takiego przesłuchania:
Po wojnie wzywano z Radziłowa na przesłuchania ludzi do Białegostoku. Kto i kiedy ich przesłuchiwał, mój informator nie potrafił powiedzieć. Sam też był wezwany. Zeznał, że zagłady dokonali Polacy. Przesłuchujący gwałtownie zaoponował. – To po co pan mnie wzywał, jeśli wie pan lepiej? – zapytał mój rozmówca. Wtedy przesłuchujący pozwolił mu opowiedzieć swoją wersję, po czym poradził, żeby zachował ją dla siebie. Proces odbył się w Ełku. – Przed sądem nie zeznałem prawdy – wyznał....”
Opinię zgodną z moim odczuciem znajduję we wstępie do lsiążki:
"Praca Miasta śmierci Mirosława Tryczyka wpisuje się w nurt polskich rozliczeń z antysemityzmem. Podkreślić należy jednak, że autor, podejmując tak trudny i bolesny problem, wykazał się szczególną starannością w doborze i krytyce źródeł oraz znajomością warsztatu naukowego historyka. Analizie poddane zostały akta ponad siedmiuset procesów karnych, tzw. sierpniówek, które toczyły się już po zakończeniu II wojny światowej wobec Polaków dopuszczających się zbrodni na osobach pochodzenia żydowskiego. Badania autora dotyczyły polskich przedwojennych organizacji głoszących hasła antysemickie, zwłaszcza w publikacjach książkowych i prasowych. Nie pominięto także materiałów zebranych przez Armię Krajową w okresie wojny i ustaleń Instytutu Pamięci Narodowej z ostatnich lat. Dzięki wręcz tytanicznej pracy Mirosława Tryczyka powstało obszerne dzieło opisujące tragiczne wydarzenia związane z zagładą Żydów na Białostocczyźnie w 1941 roku. Obok znanego już opinii publicznej Jedwabnego pojawiają się nazwy kolejnych miejscowości, w których doszło do krwawych pogromów Żydów.
Autor dokonuje ciekawej analizy, wiążąc te tragiczne wydarzenia z „pracą” propagandową antysemickich ugrupowań i ich działaczy w okresie międzywojennym. Nie pominięto tu jednak realiów historycznych, takich jak nazistowska propaganda, a także prosowieckie nastawienie niektórych środowisk żydowskich, przechodzące w różne formy kolaboracji w latach 1939–1941. Istotną częścią pracy są fotografie wpisujące się w narrację historyka i uzupełniające jego wywody. Zastosowanie tak wielu źródeł, które krzyżowo potwierdzają prawdziwość opisywanych wydarzeń, dało w efekcie pracę o wysokich walorach naukowych. Opisywany w niej fragment dziejów niesie ze sobą wstrząsające przesłanie o naturze człowieka, uprzedzeniach, stereotypach i metodach manipulacji tłumem, których efektem są morderstwa.
Dr hab. Piotr Rozwadowski, profesor Społecznej Akademii Nauk"
Dodajmy do tego fragment wypowiedzi Zygmunta Baumana (też ze wstępu)
„...Odtworzenie (oby niepowtarzalnej) atmosfery spuszczonej ze smyczy, rozpasanej, a sprzymierzonej z żądzą łatwego dorobku i ośmielonej bezkarnością nienawiści w całej jej iście niewyobrażalnej dla naszych współczesnych, bo na nasze szczęście osobiście nieprzeżywanych, potworności – to się autorowi udało, zamierzony efekt został osiągnięty: ilość zaiste przechodzi tu w jakość, dławiący zaduch ludzkiego bestialstwa gęstnieje ze strony na stronę, a groza nieposkromionego zła z każdym kolejnym głosem z ciemności potężnieje. I rośnie świadomość nieubłagalności logiki zła: wieś za wsią, miasteczko za miasteczkiem, wyłania się z mroków zawsze ta sama, obezwładniająco jednostajna kolejność rzeczy. Tylko nazwiska w obsadzie złowieszczego dramatu zmieniają się od sceny do sceny, od czasu do czasu inne są słowa, do jakich dla wyrażenia swych emocji aktorzy dramatu się uciekają – ale emocje przez ich sprawozdania ujawniane i te u czytelników sprawozdań wzbudzane są te same; a scenariusz tragedii ani drgnie...”
Ja już nic nie dodam, natomiast ostrzegam to robi jeszcze wieksze wrażenie niz Gross czy Bikont, lecz cel jest wart tego, bo każdy UCZCIWY POLAK winien to znać i o tym pamiętać,
Aby nie było nieporozumień, proszę potulne ofiary indoktrynacji IPN-u, zwolenników nowej polityki historycznej i przeciwników, opluwaczy prof. Jana T. Grossa, jak i Anny Bikont, o odłożenie mojej recenzji, bo nie jest dla nich przeznaczona, podobnie jak recenzowana książka.
Wolność jest i kto chce się kisić w swoim polskim antysemickim smrodku, niech się kisi, a cały świat będzie słuchał Grossa, a teraz i Tryczyka, tym bardziej, ze udziela mu wsparcia sam Zygmunt Bauman..
Wyselekcjonowanym zainteresowanym polecam wywiad z autorem na:
http://wiadomosci.dziennik.pl/historia/ksiazki/artykuly/502071,miroslaw-tryczyk-miasta-smierci-sasiedzkie-pogromy-zydow-w-latach-1941-1942.html
Najistotniejszą sprawą jest wiarygodność dokumentów, a w tej materii odgrywa główną rolę niejaki Waldemar MONKIEWICZ, który w latach 70. kierował grupą fałszującą akta i ZMUSZAŁ BEZPOŚREDNICH ŚWIADKÓW DO ZMIANY ZEZNAŃ złożonych w latach 40. Prokurator Monkiewicz zrobił „karierę” i podobno pracuje w IPN. Pisze o nim autor (s.24 e-book):
„Idąc tropem słów towarzysza „Wiesława”, dwadzieścia lat później Waldemar Monkiewicz, młody podprokurator Prokuratury Powiatowej w Białymstoku, delegowany przez prokuratora generalnego do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Białymstoku, z determinacją zaangażował się w proceder zacierania pamięci o polskim udziale w Holokauście w czasie II wojny światowej i pisania historii od nowa. Oczywiście nie był w tym działaniu osamotniony, w procederze brała udział cała grupa prokuratorów, m.in. Janusz Morat i Eugeniusz Kukiełka. Jednak to właśnie Monkiewicz należał do najbardziej aktywnych, z czasem w nagrodę za osiągane wyniki awansował na najwyższe stanowiska w Komisji.
Na czym polegał ów proceder? Najogólniej mówiąc, na ponownym wzywaniu do prokuratury lub Komisji w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku świadków polskich zbrodni na ludności żydowskiej z lata 1941 r. i skłanianiu ich do złożenia zeznań bezpośrednią odpowiedzialnością za nie obarczających jedynie Niemców. Pozwalało to zamknąć polską historię w kliszy „wyłącznego sprawstwa hitlerowców” i ukryć polski udział w zagładzie Żydów, co pozostawało w pełnej zgodzie z ówczesną polityką historyczną obozu komunistycznego w ogólności, a PRL w szczególności, czyli narracją prowadzącą do obciążenia winą Niemców z kapitalistycznego RFN – a nie „swoich”, przedstawicieli proletariatu – zbrodniami o podłożu antysemickim na terenie państwa polskiego. O tym, jak wyglądały te przesłuchania i jakich metod „przekonywania” używali w ich trakcie komunistyczni podprokuratorzy, m.in. Waldemar Monkiewicz, wspomniał np. dziennikarz „Rzeczpospolitej”, który po latach rozmawiał z uczestnikiem takiego przesłuchania:
Po wojnie wzywano z Radziłowa na przesłuchania ludzi do Białegostoku. Kto i kiedy ich przesłuchiwał, mój informator nie potrafił powiedzieć. Sam też był wezwany. Zeznał, że zagłady dokonali Polacy. Przesłuchujący gwałtownie zaoponował. – To po co pan mnie wzywał, jeśli wie pan lepiej? – zapytał mój rozmówca. Wtedy przesłuchujący pozwolił mu opowiedzieć swoją wersję, po czym poradził, żeby zachował ją dla siebie. Proces odbył się w Ełku. – Przed sądem nie zeznałem prawdy – wyznał....”
Opinię zgodną z moim odczuciem znajduję we wstępie do lsiążki:
"Praca Miasta śmierci Mirosława Tryczyka wpisuje się w nurt polskich rozliczeń z antysemityzmem. Podkreślić należy jednak, że autor, podejmując tak trudny i bolesny problem, wykazał się szczególną starannością w doborze i krytyce źródeł oraz znajomością warsztatu naukowego historyka. Analizie poddane zostały akta ponad siedmiuset procesów karnych, tzw. sierpniówek, które toczyły się już po zakończeniu II wojny światowej wobec Polaków dopuszczających się zbrodni na osobach pochodzenia żydowskiego. Badania autora dotyczyły polskich przedwojennych organizacji głoszących hasła antysemickie, zwłaszcza w publikacjach książkowych i prasowych. Nie pominięto także materiałów zebranych przez Armię Krajową w okresie wojny i ustaleń Instytutu Pamięci Narodowej z ostatnich lat. Dzięki wręcz tytanicznej pracy Mirosława Tryczyka powstało obszerne dzieło opisujące tragiczne wydarzenia związane z zagładą Żydów na Białostocczyźnie w 1941 roku. Obok znanego już opinii publicznej Jedwabnego pojawiają się nazwy kolejnych miejscowości, w których doszło do krwawych pogromów Żydów.
Autor dokonuje ciekawej analizy, wiążąc te tragiczne wydarzenia z „pracą” propagandową antysemickich ugrupowań i ich działaczy w okresie międzywojennym. Nie pominięto tu jednak realiów historycznych, takich jak nazistowska propaganda, a także prosowieckie nastawienie niektórych środowisk żydowskich, przechodzące w różne formy kolaboracji w latach 1939–1941. Istotną częścią pracy są fotografie wpisujące się w narrację historyka i uzupełniające jego wywody. Zastosowanie tak wielu źródeł, które krzyżowo potwierdzają prawdziwość opisywanych wydarzeń, dało w efekcie pracę o wysokich walorach naukowych. Opisywany w niej fragment dziejów niesie ze sobą wstrząsające przesłanie o naturze człowieka, uprzedzeniach, stereotypach i metodach manipulacji tłumem, których efektem są morderstwa.
Dr hab. Piotr Rozwadowski, profesor Społecznej Akademii Nauk"
Dodajmy do tego fragment wypowiedzi Zygmunta Baumana (też ze wstępu)
„...Odtworzenie (oby niepowtarzalnej) atmosfery spuszczonej ze smyczy, rozpasanej, a sprzymierzonej z żądzą łatwego dorobku i ośmielonej bezkarnością nienawiści w całej jej iście niewyobrażalnej dla naszych współczesnych, bo na nasze szczęście osobiście nieprzeżywanych, potworności – to się autorowi udało, zamierzony efekt został osiągnięty: ilość zaiste przechodzi tu w jakość, dławiący zaduch ludzkiego bestialstwa gęstnieje ze strony na stronę, a groza nieposkromionego zła z każdym kolejnym głosem z ciemności potężnieje. I rośnie świadomość nieubłagalności logiki zła: wieś za wsią, miasteczko za miasteczkiem, wyłania się z mroków zawsze ta sama, obezwładniająco jednostajna kolejność rzeczy. Tylko nazwiska w obsadzie złowieszczego dramatu zmieniają się od sceny do sceny, od czasu do czasu inne są słowa, do jakich dla wyrażenia swych emocji aktorzy dramatu się uciekają – ale emocje przez ich sprawozdania ujawniane i te u czytelników sprawozdań wzbudzane są te same; a scenariusz tragedii ani drgnie...”
Ja już nic nie dodam, natomiast ostrzegam to robi jeszcze wieksze wrażenie niz Gross czy Bikont, lecz cel jest wart tego, bo każdy UCZCIWY POLAK winien to znać i o tym pamiętać,
Saturday, 16 April 2016
Adam MICHNIK, Józef TISCHNER, Jacek ŻAKOWSKI - "między Panem i Plebanem"
NIE ZGADZAM SIĘ!! Od tych słów zamierzam ponownie opublikować moje recenzje książek, których Państwo nie czytacie, a co do których wartości jestem głęboko przekonany. Ta idea powstała, gdy, dość przypadkowo, przejrzałem moje recenzje, które dostały najmniej plusów. Ale problem wnet okazał się o wiele poważniejszy, bo dotyczy książek za których recenzje dostałem od Państwa satysfakcjonującą ilość plusów, a mimo to poczytność tych naprawdę wartościowych pozycji jest znikoma. Wybieram tylko pozycje interesujące i zrozumiałe "dla każdego", a cykl zaczynam od utworów ks. Jana Twardowskiego.
Ta rewelacyjna książka ma zaledwie dwie !!! jednozdaniowe opinie plus moja (52 plusy) i zaledwie 41 ocen, a szkoda, bo uważam ją za cenny pierwszy etap w poznaniu dwóch wielkich mędrców: Michnika i mojego guru - Tischnera.
Aby Państwa zachęcić do przeczytania co najmniej tej recenzji przytaczam słynną wypowiedź księdza profesora Tischnera, która kończy moją recenzję:
„Nie spotkałem w moim życiu nikogo, kto by stracił wiarę po przeczytaniu Marksa i Lenina, natomiast spotkałem wielu, którzy ją stracili po spotkaniu ze swoim proboszczem”.
Oto ona:
Adam MICHNIK, Józef TISCHNER, Jacek ŻAKOWSKI -- "między Panem a Plebanem"
Stała się rzecz potworna dopiero dzisiaj zauważyłem brak mojej recenzji tego bestsellera 1995. Sprawę pogarsza fakt, że na LC są zaledwie dwie króciutkie opinie. Aby to nadrobić krzyczę wielkimi literami:
PROSZĘ PAŃSTWA !! TO REWELACYJNA ROZMOWA DWÓCH MĘDRCÓW PROWADZONA PRZEZ ŻAKOWSKIEGO W NAJLEPSZEJ FORMIE.
Staram się ad hoc usunąć zaniedbanie i szybko podaję podkreślenia z mojej lektury sprzed laty.
A że na ponad 650 stronach od mądrości się kłębi, to wybieram te, które powinny wzbudzić Państwa ciekawość. Dzisiaj tj 16.04.2016 żywy jest temat aborcji, o której Michnik mówił (s. 659):
"...Kościół, który naucza, że aborcja jest złem, robi dobrze. Kościół, który mówi: "uchwalcie prawo, które za aborcję będzie karało więzieniem", robi źle. Bo Kościół jest znakiem miłości, a nie represji. Jest znakiem sprzeciwu, ale nie przymusu..."
W rozdziale tym znajduję słowa Dmowskiego (s. 658):
"....prawa mają być łagodne, a obyczaje surowe"
oraz uroczą anegdotkę o Einsteinie (s. 668):
"..Pytali kiedyś Einsteina, jak on - geniusz fizyki, wielki intelekt - może wierzyć w cud niepokalanego poczęcia. Odpowiedział: "A czy pokalane poczęcie nie jest większym cudem?". Pomyśl,.... ...kobieta i mężczyzna idą do łóżka - i z tego powstaje dziecko. Oto największy cud. Już on przekracza moją zdolność pojmowania. Tu jest łaska Boska..."
Nurtujący wiernych problem niezbędności (podobno??) męczeńskiej śmierci Jezusa na krzyżu odnawia bardzo istotne pytanie Żakowskiego, na które mądrej odpowiedzi udziela ks. Tischner (s.655):
"......gdyby do ukrzyżowania nie doszło? Co by się stało ze zbawieniem ludzkości? Do zbawienia krzyż nie był konieczny. Samo wcielenie Boga zupełnie wystarczało. Ukrzyżowanie było skutkiem zbioru wolnych decyzji - w tym wolnej decyzji wcielonego Boga."
Ta wspaniała rozmowa winna zachęcić Państwa do lektury dzieł obu, i Michnika, i Tischnera. Poznajemy w niej specyficzny sposób mówienia ks. Tischnera o sprawach fundamentalnych jak o sensie istnienia Kościoła (s. 652):
„..Gdyby nagle wszyscy posłuchali swoich duszpasterzy i przestali grzeszyć, okazałoby się, że Kościół już nie jest potrzebny. Więc on w jakimś sensie żyje tym, co w świecie zwalcza. Jak straż pożarna pożarami..”.
- czy też o chrześcijańskim pojęciu Absolutu (s. 653):
„.... Niedoskonałość ludzi jest częścią doskonałości Boga... ..Tylko w chrześcijaństwie pojawia się idea Absolutu, który „zwariował”. Pozazdrościł ludziom śmierci, znoju i grzechu, a nawet sam nosił ludzkie brudy, skoro, umierając za grzeszników, wziął na siebie grzechy tego świata, Piotrowi zaś kazał odłożyć przemoc, bo „kto mieczem wojuje. Od miecza zginie”.. Ten „zwariowany” Absolut jest fundamentem chrześcijaństwa i zarazem fundamentem tego Kościoła, którego budowniczowie demokracji tak bardzo potrzebują..”.
Niewtajemniczonym daję próbkę stylu „mojego” Tischnera, zawsze pogodnego i kpiącego (s, 609):
„..Dawniej, jak Kasia upadła z Jasiem, mówiło się, że to pożądliwość z jednej i pycha żywota z drugiej strony, a dziś się mówi: liberalizm. Bidna Kasia musi przeczytać trzeci tom „Historii filozofii” Tatarkiewicza, żeby zrozumieć, co się stało na sianie...”.
O wolności (s. 605):
„Istnieje wolność i istnieją namiastki wolności. Kiedy głodnemu dajesz chleb, on się wyzwala od głodu, ale może się do twojego chleba przywiązać i lęk przed jego brakiem będzie tak wielki, że ten człowiek za chleb sprzeda duszę.. ...Bo wolność zawsze jest wyzwaniem, któremu trzeba sprostać, i nigdy nie jest to łatwe. Nie istnieje wolność absolutna, tak samo jak nie istnieje absolutna niewola. Jest proces wyzwalania, dojrzewanie wolności. I jest w tym procesie bardzo ważny próg, o którym pisał Hegel - próg poświęcenia życia. Jeżeli wznosisz się ponad cenę życia, jesteś najbardziej wolny. Ale nawet wtedy nie jest to wolność absolutna..”
Przypomnienie przez Żakowskiego słów Michnika że (s.589):
„..konający totalitaryzm pozostawił w spadku agresywny nacjonalizm i plemienną nienawiść”,
albo, że..
„..przerażające jest powszechne załamanie zmysłu odpowiedzialności za państwo”,
owocuje przypomnieniem homo sovieticus. Ks. Tischner mówi (s. 589 i n):
„..Homo sovieticus to jest wiele treści Każdą z nich musisz oczyszczać, kiedy przychodzi pora. Kiedy się idzie na wybory, to już jest przezwyciężenie części homo sovieticusa. On uważa, że nie ma co głosować, bo i tak cała polityka to jest spisek na górze. Kiedy zobaczy, że ktoś ma więcej niż on, to jego pierwsza myśl jest taka, że ukradł. Trzeba tłumaczyć: „Jakbyś ty tak pracował, też byś miał”. Ale są i przypadki nieuleczalne....Jakie?.. A takie, że ani nie idzie do wyborów, ani nie pracuje, tylko siedzi i lamentuje...
...Sovieticus to jest kolejna odmiana nowożytnego niewolnictwa. Takiego niewolnictwa, w którym niewolnik cieszy się ze swojej niewolniczej pozycji, bo dzięki niej ma czyste sumienie. On nie jest winien. Jemu „kazali”, jemu „nie dali”. Jak źle pracuje, nie jest winien, bo nie dostał narzędzi. Jak pałuje robotników na ulicy, nie jest winien, bo go przysłali albo przywieźli autokarem. Tęsknota za sowietyzmem, to w ostatecznym rachunku tęsknota za niewinnością...”
A Adaś Michnik dorzuca (s. 593):
„Ucieczka od wolności i odpowiedzialności”.
Jako, że jestem stary nie mogę nie odnotować z niekłamaną przyjemnością uwagi Tischnera (s. 592):
„Kant, kiedy zaczął „Krytykę czystego rozumu”, też był po sześćdziesiątce. To jest dopiero czas na zmiany. Wcześniej nie widać, od czego należy odejść..”.
Proszę Państwa, zacząłem od końca, a co zawiera pierwsze 500 stron sprawdźcie sami. Mnie zależało, by Państwa przekonać do tej lektury i mam nadzieję, że się udało.
PS Nie wszyscy Czytelnicy znają ks. Tischnera, w związku z czym muszę wyeksponować jego słynne słowa (s. 562):
„Nie spotkałem w moim życiu nikogo, kto by stracił wiarę po przeczytaniu Marksa i Lenina, natomiast spotkałem wielu, którzy ją stracili po spotkaniu ze swoim proboszczem”.
Ta rewelacyjna książka ma zaledwie dwie !!! jednozdaniowe opinie plus moja (52 plusy) i zaledwie 41 ocen, a szkoda, bo uważam ją za cenny pierwszy etap w poznaniu dwóch wielkich mędrców: Michnika i mojego guru - Tischnera.
Aby Państwa zachęcić do przeczytania co najmniej tej recenzji przytaczam słynną wypowiedź księdza profesora Tischnera, która kończy moją recenzję:
„Nie spotkałem w moim życiu nikogo, kto by stracił wiarę po przeczytaniu Marksa i Lenina, natomiast spotkałem wielu, którzy ją stracili po spotkaniu ze swoim proboszczem”.
Oto ona:
Adam MICHNIK, Józef TISCHNER, Jacek ŻAKOWSKI -- "między Panem a Plebanem"
Stała się rzecz potworna dopiero dzisiaj zauważyłem brak mojej recenzji tego bestsellera 1995. Sprawę pogarsza fakt, że na LC są zaledwie dwie króciutkie opinie. Aby to nadrobić krzyczę wielkimi literami:
PROSZĘ PAŃSTWA !! TO REWELACYJNA ROZMOWA DWÓCH MĘDRCÓW PROWADZONA PRZEZ ŻAKOWSKIEGO W NAJLEPSZEJ FORMIE.
Staram się ad hoc usunąć zaniedbanie i szybko podaję podkreślenia z mojej lektury sprzed laty.
A że na ponad 650 stronach od mądrości się kłębi, to wybieram te, które powinny wzbudzić Państwa ciekawość. Dzisiaj tj 16.04.2016 żywy jest temat aborcji, o której Michnik mówił (s. 659):
"...Kościół, który naucza, że aborcja jest złem, robi dobrze. Kościół, który mówi: "uchwalcie prawo, które za aborcję będzie karało więzieniem", robi źle. Bo Kościół jest znakiem miłości, a nie represji. Jest znakiem sprzeciwu, ale nie przymusu..."
W rozdziale tym znajduję słowa Dmowskiego (s. 658):
"....prawa mają być łagodne, a obyczaje surowe"
oraz uroczą anegdotkę o Einsteinie (s. 668):
"..Pytali kiedyś Einsteina, jak on - geniusz fizyki, wielki intelekt - może wierzyć w cud niepokalanego poczęcia. Odpowiedział: "A czy pokalane poczęcie nie jest większym cudem?". Pomyśl,.... ...kobieta i mężczyzna idą do łóżka - i z tego powstaje dziecko. Oto największy cud. Już on przekracza moją zdolność pojmowania. Tu jest łaska Boska..."
Nurtujący wiernych problem niezbędności (podobno??) męczeńskiej śmierci Jezusa na krzyżu odnawia bardzo istotne pytanie Żakowskiego, na które mądrej odpowiedzi udziela ks. Tischner (s.655):
"......gdyby do ukrzyżowania nie doszło? Co by się stało ze zbawieniem ludzkości? Do zbawienia krzyż nie był konieczny. Samo wcielenie Boga zupełnie wystarczało. Ukrzyżowanie było skutkiem zbioru wolnych decyzji - w tym wolnej decyzji wcielonego Boga."
Ta wspaniała rozmowa winna zachęcić Państwa do lektury dzieł obu, i Michnika, i Tischnera. Poznajemy w niej specyficzny sposób mówienia ks. Tischnera o sprawach fundamentalnych jak o sensie istnienia Kościoła (s. 652):
„..Gdyby nagle wszyscy posłuchali swoich duszpasterzy i przestali grzeszyć, okazałoby się, że Kościół już nie jest potrzebny. Więc on w jakimś sensie żyje tym, co w świecie zwalcza. Jak straż pożarna pożarami..”.
- czy też o chrześcijańskim pojęciu Absolutu (s. 653):
„.... Niedoskonałość ludzi jest częścią doskonałości Boga... ..Tylko w chrześcijaństwie pojawia się idea Absolutu, który „zwariował”. Pozazdrościł ludziom śmierci, znoju i grzechu, a nawet sam nosił ludzkie brudy, skoro, umierając za grzeszników, wziął na siebie grzechy tego świata, Piotrowi zaś kazał odłożyć przemoc, bo „kto mieczem wojuje. Od miecza zginie”.. Ten „zwariowany” Absolut jest fundamentem chrześcijaństwa i zarazem fundamentem tego Kościoła, którego budowniczowie demokracji tak bardzo potrzebują..”.
Niewtajemniczonym daję próbkę stylu „mojego” Tischnera, zawsze pogodnego i kpiącego (s, 609):
„..Dawniej, jak Kasia upadła z Jasiem, mówiło się, że to pożądliwość z jednej i pycha żywota z drugiej strony, a dziś się mówi: liberalizm. Bidna Kasia musi przeczytać trzeci tom „Historii filozofii” Tatarkiewicza, żeby zrozumieć, co się stało na sianie...”.
O wolności (s. 605):
„Istnieje wolność i istnieją namiastki wolności. Kiedy głodnemu dajesz chleb, on się wyzwala od głodu, ale może się do twojego chleba przywiązać i lęk przed jego brakiem będzie tak wielki, że ten człowiek za chleb sprzeda duszę.. ...Bo wolność zawsze jest wyzwaniem, któremu trzeba sprostać, i nigdy nie jest to łatwe. Nie istnieje wolność absolutna, tak samo jak nie istnieje absolutna niewola. Jest proces wyzwalania, dojrzewanie wolności. I jest w tym procesie bardzo ważny próg, o którym pisał Hegel - próg poświęcenia życia. Jeżeli wznosisz się ponad cenę życia, jesteś najbardziej wolny. Ale nawet wtedy nie jest to wolność absolutna..”
Przypomnienie przez Żakowskiego słów Michnika że (s.589):
„..konający totalitaryzm pozostawił w spadku agresywny nacjonalizm i plemienną nienawiść”,
albo, że..
„..przerażające jest powszechne załamanie zmysłu odpowiedzialności za państwo”,
owocuje przypomnieniem homo sovieticus. Ks. Tischner mówi (s. 589 i n):
„..Homo sovieticus to jest wiele treści Każdą z nich musisz oczyszczać, kiedy przychodzi pora. Kiedy się idzie na wybory, to już jest przezwyciężenie części homo sovieticusa. On uważa, że nie ma co głosować, bo i tak cała polityka to jest spisek na górze. Kiedy zobaczy, że ktoś ma więcej niż on, to jego pierwsza myśl jest taka, że ukradł. Trzeba tłumaczyć: „Jakbyś ty tak pracował, też byś miał”. Ale są i przypadki nieuleczalne....Jakie?.. A takie, że ani nie idzie do wyborów, ani nie pracuje, tylko siedzi i lamentuje...
...Sovieticus to jest kolejna odmiana nowożytnego niewolnictwa. Takiego niewolnictwa, w którym niewolnik cieszy się ze swojej niewolniczej pozycji, bo dzięki niej ma czyste sumienie. On nie jest winien. Jemu „kazali”, jemu „nie dali”. Jak źle pracuje, nie jest winien, bo nie dostał narzędzi. Jak pałuje robotników na ulicy, nie jest winien, bo go przysłali albo przywieźli autokarem. Tęsknota za sowietyzmem, to w ostatecznym rachunku tęsknota za niewinnością...”
A Adaś Michnik dorzuca (s. 593):
„Ucieczka od wolności i odpowiedzialności”.
Jako, że jestem stary nie mogę nie odnotować z niekłamaną przyjemnością uwagi Tischnera (s. 592):
„Kant, kiedy zaczął „Krytykę czystego rozumu”, też był po sześćdziesiątce. To jest dopiero czas na zmiany. Wcześniej nie widać, od czego należy odejść..”.
Proszę Państwa, zacząłem od końca, a co zawiera pierwsze 500 stron sprawdźcie sami. Mnie zależało, by Państwa przekonać do tej lektury i mam nadzieję, że się udało.
PS Nie wszyscy Czytelnicy znają ks. Tischnera, w związku z czym muszę wyeksponować jego słynne słowa (s. 562):
„Nie spotkałem w moim życiu nikogo, kto by stracił wiarę po przeczytaniu Marksa i Lenina, natomiast spotkałem wielu, którzy ją stracili po spotkaniu ze swoim proboszczem”.
Friday, 15 April 2016
Władysław A. SERCZYK - "Na dalekiej Ukrainie"
Władysław A. SERCZYK - "Na dalekiej Ukrainie"
dzieje Kozaczyzny do 1648 roku
Z Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego:
"Władysław Serczyk urodził się 23 lipca 1935 roku w Krakowie. W roku 1956 ukończył historię na Uniwersytecie Jagiellońskim, a siedem lat później obronił doktorat. W roku 1968 obronił kolokwium habilitacyjne. Profesurę zwyczajną otrzymał w roku 1983. Profesor zmarł 5 stycznia 2014 roku.."
Ta książka napisana 7 lat po "Historii Ukrainy" (1979) jest przeznaczona dla szerokiego czytelnika i przedstawia historię Ukrainy w bardzo interesujący sposób. Komu potrzebna chronologia niech sięgnie po wspomnianą, wcześniejszą pozycję, a w tej, w luźniejszej formie poznajemy ludzi tamtych stron i ich obyczaje. Oczywiście, przeciętny Polak, skażony sienkiewiczyzną, będzie miał problemy w przyswojeniu obiektywnej prawdy, ale to nie wina Serczyka, lecz powszechnej niewiedzy i mitomanii. Aby zamknąć sprawę mitomanii Sienkiewicza, przypomnę, że popularny w Polsce Norman Davies zwraca ostro uwagę, że bohater "Ogniem i Mieczem" - Wiśniowiecki był paskudnym bandytą i grabieżcą wdowich majątków.
Od pierwszych stron czytelnik ulega urokliwemu opisowi Dniepru i ziem jego dorzecza. Poznajemy w szczegółach porohy, a w faunie wyróżniają się bobaki i suhaki. Opowieść jest nie tylko „lekka, łatwa i przyjemna”, lecz przede wszystkim zawiera niezliczoną ilość ciekawostek dotyczących tych ziem. Ale najważniejsi są ludzie, a wśród nich Kozacy, których wszechstronną historię autor nam przedstawia. I powiem szczerze, że przecieram oczy ze zdumienia nad swoją ignorancją w tej materii. Powiem, że jest gorzej, bo niewiedza to małe piwo w porównaniu z fałszywym obrazem Kozaczyzny jaki tkwi w mojej potylicy.
Aby jak najwięcej wynieść z tego dzieła wypisuję sobie znaczące nazwiska, by wedle nich, jak słupów milowych, wybudować drogę prowadzącą do poznania historii Kozaków. Zaczynam od Dymitra Wiśniowieckiego (1535 -1563) zwanym Bajdą, kozackim atamanie, który powieszony przez Turków „za ziobro poślednie” dalej strzelał z łuku. Dla Kozaków - bohater narodowy walczący z turecko – tatarskim uciskiem; dla Polaków - (s. 54) „...dość typowym warchołem”. Już sam wiek – 28 lat, nie pasuje mnie jakoś do dojrzałego warcholstwa. Dalej książę Michał Różyński (zm. 1589), hetman Kozaków zaporoskich, ale przede wszystkim Krzysztof Kosiński (1545 -1593) polski szlachcic, hetman kozacki, przywódca pierwszego narodowowyzwoleńczego powstania kozackiego (1591 – 93), które my, polskie Pany nazywamy pogardliwie „rebelią kozacką w Rzeczypospolitej”.
No i właśnie największy w tym ambaras, że autor zmusza poniekąd czytelnika do weryfikacji nie tylko swoich poglądów, lecz przede wszystkim języka. Bo zwykliśmy używać innych określeń do tych samych działań w zależności kogo dotyczą. My bywamy zniewoleni przez okupanta i wzniecamy bohaterskie powstania; oni bunt czy rebelię czynią wobec prawowitej władzy. Dlatego też uważam Serczyka za świetnego pedagoga, bo tą książką udziela lekcji obiektywnego oceniania historii.
Pochłonięty lekturą doleciałem do końca i nabrałem pewności, że zamiast dalszego opiniowania lepiej będzie, po prostu, Państwu, to dzieło gorąco polecić.
dzieje Kozaczyzny do 1648 roku
Z Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego:
"Władysław Serczyk urodził się 23 lipca 1935 roku w Krakowie. W roku 1956 ukończył historię na Uniwersytecie Jagiellońskim, a siedem lat później obronił doktorat. W roku 1968 obronił kolokwium habilitacyjne. Profesurę zwyczajną otrzymał w roku 1983. Profesor zmarł 5 stycznia 2014 roku.."
Ta książka napisana 7 lat po "Historii Ukrainy" (1979) jest przeznaczona dla szerokiego czytelnika i przedstawia historię Ukrainy w bardzo interesujący sposób. Komu potrzebna chronologia niech sięgnie po wspomnianą, wcześniejszą pozycję, a w tej, w luźniejszej formie poznajemy ludzi tamtych stron i ich obyczaje. Oczywiście, przeciętny Polak, skażony sienkiewiczyzną, będzie miał problemy w przyswojeniu obiektywnej prawdy, ale to nie wina Serczyka, lecz powszechnej niewiedzy i mitomanii. Aby zamknąć sprawę mitomanii Sienkiewicza, przypomnę, że popularny w Polsce Norman Davies zwraca ostro uwagę, że bohater "Ogniem i Mieczem" - Wiśniowiecki był paskudnym bandytą i grabieżcą wdowich majątków.
Od pierwszych stron czytelnik ulega urokliwemu opisowi Dniepru i ziem jego dorzecza. Poznajemy w szczegółach porohy, a w faunie wyróżniają się bobaki i suhaki. Opowieść jest nie tylko „lekka, łatwa i przyjemna”, lecz przede wszystkim zawiera niezliczoną ilość ciekawostek dotyczących tych ziem. Ale najważniejsi są ludzie, a wśród nich Kozacy, których wszechstronną historię autor nam przedstawia. I powiem szczerze, że przecieram oczy ze zdumienia nad swoją ignorancją w tej materii. Powiem, że jest gorzej, bo niewiedza to małe piwo w porównaniu z fałszywym obrazem Kozaczyzny jaki tkwi w mojej potylicy.
Aby jak najwięcej wynieść z tego dzieła wypisuję sobie znaczące nazwiska, by wedle nich, jak słupów milowych, wybudować drogę prowadzącą do poznania historii Kozaków. Zaczynam od Dymitra Wiśniowieckiego (1535 -1563) zwanym Bajdą, kozackim atamanie, który powieszony przez Turków „za ziobro poślednie” dalej strzelał z łuku. Dla Kozaków - bohater narodowy walczący z turecko – tatarskim uciskiem; dla Polaków - (s. 54) „...dość typowym warchołem”. Już sam wiek – 28 lat, nie pasuje mnie jakoś do dojrzałego warcholstwa. Dalej książę Michał Różyński (zm. 1589), hetman Kozaków zaporoskich, ale przede wszystkim Krzysztof Kosiński (1545 -1593) polski szlachcic, hetman kozacki, przywódca pierwszego narodowowyzwoleńczego powstania kozackiego (1591 – 93), które my, polskie Pany nazywamy pogardliwie „rebelią kozacką w Rzeczypospolitej”.
No i właśnie największy w tym ambaras, że autor zmusza poniekąd czytelnika do weryfikacji nie tylko swoich poglądów, lecz przede wszystkim języka. Bo zwykliśmy używać innych określeń do tych samych działań w zależności kogo dotyczą. My bywamy zniewoleni przez okupanta i wzniecamy bohaterskie powstania; oni bunt czy rebelię czynią wobec prawowitej władzy. Dlatego też uważam Serczyka za świetnego pedagoga, bo tą książką udziela lekcji obiektywnego oceniania historii.
Pochłonięty lekturą doleciałem do końca i nabrałem pewności, że zamiast dalszego opiniowania lepiej będzie, po prostu, Państwu, to dzieło gorąco polecić.
Tuesday, 12 April 2016
Magdalena BIELSKA - "Miłość w zimie"
Magdalena BIELSKA - "Miłość w zimie"
Poetka Bielska (ur. 1980), debiutuje w prozie. I to jest zasadniczym kłamstwem, bo poetka Bielska, nie to, żeby obiema nogami, ale cała nurza się w poezji. Nie znam się na poezji, więc nie wiem, gdzie jej baśń zakwalifikować. Wiem natomiast, że poezji, od czasu traumy szkolnej, praktycznie nie oceniam. Jako prozy nie potrafię tego traktować, więc co mam zrobić. Chyba tylko podsumować, że nie wiem czy to coś warte, czy też nie i postawić 5 gwiazdek, by mieć jak najmniejszy wpływ na średnią. Jak już ktoś na LC powiedział: nie moja bajka
Poetka Bielska (ur. 1980), debiutuje w prozie. I to jest zasadniczym kłamstwem, bo poetka Bielska, nie to, żeby obiema nogami, ale cała nurza się w poezji. Nie znam się na poezji, więc nie wiem, gdzie jej baśń zakwalifikować. Wiem natomiast, że poezji, od czasu traumy szkolnej, praktycznie nie oceniam. Jako prozy nie potrafię tego traktować, więc co mam zrobić. Chyba tylko podsumować, że nie wiem czy to coś warte, czy też nie i postawić 5 gwiazdek, by mieć jak najmniejszy wpływ na średnią. Jak już ktoś na LC powiedział: nie moja bajka
Mirka JAWORSKA - "Syndrom czerwonej hulajnogi"
Mirka JAWORSKA - "Syndrom czerwonej hulajnogi"
Niesamowita autobiografia promująca CZŁOWIECZEŃSTWO. Po lekturze wpadłem w zadumę: czy tzw Pan Bóg srodze doświadczył autorkę i jej rodzinę, czy też nagrodził dając szansę samorealizacji poprzez drugiego człowieka.. Feedback w dniu powszednim, którym troskliwie trzeba sterować.
Wiadomości o Zespole Aspergera czy w ogóle autyzmie są szeroko dostępne w internecie, przeżyć rodziny autorki nie wypada opisywać, to trzeba koniecznie samemu przeczytać. Najpiękniejszym zakończeniem są osiemnaste urodziny Michała, podczas których dowiadujemy się o autyzmie nieodłącznego jego przyjaciela - Benia.
Niesamowita autobiografia promująca CZŁOWIECZEŃSTWO. Po lekturze wpadłem w zadumę: czy tzw Pan Bóg srodze doświadczył autorkę i jej rodzinę, czy też nagrodził dając szansę samorealizacji poprzez drugiego człowieka.. Feedback w dniu powszednim, którym troskliwie trzeba sterować.
Wiadomości o Zespole Aspergera czy w ogóle autyzmie są szeroko dostępne w internecie, przeżyć rodziny autorki nie wypada opisywać, to trzeba koniecznie samemu przeczytać. Najpiękniejszym zakończeniem są osiemnaste urodziny Michała, podczas których dowiadujemy się o autyzmie nieodłącznego jego przyjaciela - Benia.
Monday, 11 April 2016
Sylwia SIEDLECKA - "Fosa"
Sylwia SIEDLECKA - "Fosa"
Do tej pory znałem Siedlecką Joannę (ur, 1949), autorkę m in kilku biografii, w tym uroczej o Gombrowiczu pt "Jaśnie -panicz" (1987). Teraz szukam Sylwii, Znajduję na:
http://ninateka.pl/film/od-slowa-do-slowa-odc-3-kaja-malanowska-i-sylwia-siedlecka
Sylwia Siedlecka
ur. 1980, pisarka, autorka opowiadań. Z wykształcenia slawistka czesko-bułgarska pracuje w Instytucie Slawistyki PAN i wykłada na Uniwersytecie Warszawskim oraz Collegium Civitas. Publikowała w Toposie, Studium oraz Gazecie Wyborczej. W 2010 roku zadebiutowała jako pisarka tomem opowiadań Szczeniaki.
Przeczytałem te prawie 200 stron, bo czyta się to łatwo, z nadzieją, że chociaż jedno zdanie mnie zaciekawi. Niestety, nie doczekałem się. Nie rozumiem tytułu, nie rozumiem treści, nie rozumiem nagromadzenia pogrzebów, nie rozumiem aktu defloracji 27- letniej bohaterki.
Nie rozumiem przede wszystkim po co Siedlecka to napisała? Co takiego odkrywczego chciała nam przekazać. Czy autorka, wykładowczyni na UW, nie potrafiła swojej pisaniny porównać choćby z Markiem Nowakowskim? Rezultat: porażająca przeciętność
Do tej pory znałem Siedlecką Joannę (ur, 1949), autorkę m in kilku biografii, w tym uroczej o Gombrowiczu pt "Jaśnie -panicz" (1987). Teraz szukam Sylwii, Znajduję na:
http://ninateka.pl/film/od-slowa-do-slowa-odc-3-kaja-malanowska-i-sylwia-siedlecka
Sylwia Siedlecka
ur. 1980, pisarka, autorka opowiadań. Z wykształcenia slawistka czesko-bułgarska pracuje w Instytucie Slawistyki PAN i wykłada na Uniwersytecie Warszawskim oraz Collegium Civitas. Publikowała w Toposie, Studium oraz Gazecie Wyborczej. W 2010 roku zadebiutowała jako pisarka tomem opowiadań Szczeniaki.
Przeczytałem te prawie 200 stron, bo czyta się to łatwo, z nadzieją, że chociaż jedno zdanie mnie zaciekawi. Niestety, nie doczekałem się. Nie rozumiem tytułu, nie rozumiem treści, nie rozumiem nagromadzenia pogrzebów, nie rozumiem aktu defloracji 27- letniej bohaterki.
Nie rozumiem przede wszystkim po co Siedlecka to napisała? Co takiego odkrywczego chciała nam przekazać. Czy autorka, wykładowczyni na UW, nie potrafiła swojej pisaniny porównać choćby z Markiem Nowakowskim? Rezultat: porażająca przeciętność
Sunday, 10 April 2016
Joseph FINDER - "Paranoja"
Joseph FINDER - "Paranoja"
Finder (ur. 1958) autor thrillerów, walnął tym razem genialną satyrę konkurencyjnej walki o rynek, której podporządkowani są wszyscy pracownicy. Im wyższy szczebel tym wyższa obłuda, fałsz i zakłamanie prowadzące, na kierowniczym poziomie, do ogólnej paranoi. Powieść Findera przypomina opowiadania Marka Twaina, a więc dużo humoru i groteski. Jednym z wątków jest szkolenie pracownika do coraz trudniejszych zadań, motywowanie go i przekonywanie o własnych możliwościach. O możliwościach samorealizacji, awansu, ale i ześwinienia. Nie mogę Państwu psuć lektury, więc powiem tylko, że nasz bohater pozbył się wszelkich hamulców moralnych, a zakończenie książki ośmieszyło go.
Równocześnie Finder drwi z mitu Ameryki, z kariery od czyścibuta do high society, wkładając w usta ojca bohatera słowa (ebook s. 243,6):
"..Myślisz, że przyjmą cię do siebie, pozwolą wstąpić do prywatnych klubów, pieprzyć ich córki i grać z nimi w cholerne polo? - Wciągnął w płuca niewielki haust powietrza. - Ale oni wiedzą, kim jesteś synu, skąd przychodzisz. Może jakiś czas pozwolą ci się pobawić w ich piaskownicy. Lecz gdy tylko zaczniesz zapominać, kim jesteś naprawdę, ktoś z całą pewnością ci przypomni......
.....- Aha, potrzebują cię - powtórzył ojciec, przeciągając każde słowo i kiwając gwałtownie głową. - Niezła mowa. Potrzebują cię tak, jak srający w kiblu facet potrzebuje papieru toaletowego. Rozumiesz? A kiedy skończą podcierać tyłek, nacisną spłuczkę..."
Książka ma charakter sensacyjny i trudno się od niej oderwać, lecz 10 gwiazdek daję za perfekcyjny opis warunków pracy amerykańskiego urzędnika, a w tym dołujących boxów, które pracownik opuszcza tylko na coffee-break i lunch.
Finder (ur. 1958) autor thrillerów, walnął tym razem genialną satyrę konkurencyjnej walki o rynek, której podporządkowani są wszyscy pracownicy. Im wyższy szczebel tym wyższa obłuda, fałsz i zakłamanie prowadzące, na kierowniczym poziomie, do ogólnej paranoi. Powieść Findera przypomina opowiadania Marka Twaina, a więc dużo humoru i groteski. Jednym z wątków jest szkolenie pracownika do coraz trudniejszych zadań, motywowanie go i przekonywanie o własnych możliwościach. O możliwościach samorealizacji, awansu, ale i ześwinienia. Nie mogę Państwu psuć lektury, więc powiem tylko, że nasz bohater pozbył się wszelkich hamulców moralnych, a zakończenie książki ośmieszyło go.
Równocześnie Finder drwi z mitu Ameryki, z kariery od czyścibuta do high society, wkładając w usta ojca bohatera słowa (ebook s. 243,6):
"..Myślisz, że przyjmą cię do siebie, pozwolą wstąpić do prywatnych klubów, pieprzyć ich córki i grać z nimi w cholerne polo? - Wciągnął w płuca niewielki haust powietrza. - Ale oni wiedzą, kim jesteś synu, skąd przychodzisz. Może jakiś czas pozwolą ci się pobawić w ich piaskownicy. Lecz gdy tylko zaczniesz zapominać, kim jesteś naprawdę, ktoś z całą pewnością ci przypomni......
.....- Aha, potrzebują cię - powtórzył ojciec, przeciągając każde słowo i kiwając gwałtownie głową. - Niezła mowa. Potrzebują cię tak, jak srający w kiblu facet potrzebuje papieru toaletowego. Rozumiesz? A kiedy skończą podcierać tyłek, nacisną spłuczkę..."
Książka ma charakter sensacyjny i trudno się od niej oderwać, lecz 10 gwiazdek daję za perfekcyjny opis warunków pracy amerykańskiego urzędnika, a w tym dołujących boxów, które pracownik opuszcza tylko na coffee-break i lunch.
Tuesday, 5 April 2016
Richard PIPES - "Rosja carów"
Richard PIPES - "Rosja carów"
Tzw pisarze ciągną byle dyrdymały przez kilkaset stron, a Pipes zmieścił całą historię Rosji w małej książeczce !!!
Pierwsza część trylogii historii Rosji napisana przez "naszego" Pipesa, który wywierał wpływ na politykę Reagana wobec Polski. Tym, którzy nie rozumieją określenia "naszego", polecam ciekawą autobiografię Pipesa pt "Żyłem. Wspomnienia niezależnego", z której dowiedziałem się, że Rysiek, którego ojciec nosił jeszcze nazwisko Piepes, opuścił warszawską ulicę Chmielną w wieku 16 lat, w październiku 1939 roku, czyli już po wkroczeniu Niemców. Dodajmy, że jak piszę w swojej recenzji tej autobiografii:
"..On sam twierdzi, że jego "poglądy noszą niezatarte ślady wpływu polskiej szkoły studiów nad Rosją".....”.
To miło z jego strony..... Już w „Przedmowie” Pipes używa słowa ważnego dla całej książki: patrymonializm. Za Wikipedią:
„Państwo patrymonialne – ustrój takiego państwa polega na tym, że władca traktuje je jako swoją dziedziczną własność i rozporządza według własnego uznania”.
Skoro to już wiem, to sprawdzam Pipesa wywód na temat etymologii nazw „Słowianie” i „Niemcy”. Brawo! Z wielu opcji, Pipesa mnie najbardziej pasuje, a potwierdzenie jej znajduję, na:
http://czywiesz.polki.pl/historia/240345,Czy-wiesz-jakie-jest-pochodzenie-nazwy-Slowianie.html
„...Najpopularniejszy pogląd głosi, że nazwa Słowianie jest określeniem rdzennie słowiańskim i oznacza ludzi "słowa", czyli porozumiewających się zrozumiałym językiem ( w przeciwieństwie do np. Niemców - "niemych, niezrozumiałych"). Inna koncepcja wywodzi Słowian od "slovy" (słowa oznaczającego... błoto), co miało oznaczać szczególną sympatię, jaką nasi przodkowie mieli darzyć tereny podmokłe..."
Może wydaję się Państwu wyjątkowo upierdliwym dziadygą, lecz doświadczenie mnie nauczyło, że wiarygodność autora najlepiej sprawdzić takimi metodami, na samym początku.. Czytając, staram się poszerzyć swoją wiedzę, a w przypadku Pipesa od początku spotykam informacje godne uwagi, jak np. ta demograficzno-ekonomiczna (s. 13):
„...Tempo wzrostu ludności Rosji w drugiej połowie XIX wieku było najwyższe w Europie - tymczasem plony zbóż pozostały najniższe..”
W rozdziale I, poprzedzającym część I, Pipes szeroko omawia pojęcie, wspomnianego już, państwa patrymonialnego, kończąc wywód słowami (s. 24):
„..Historia ustroju patrymonialnego w Rosji jest głównym przedmiotem tej książki. Jej kanwę stanowi teza, że szczególny charakter polityki rosyjskiej wynika z utożsamiania władzy z własnością, czyli z „własnościowego” traktowania władzy politycznej przez tych, którzy tę władzę sprawują. Część I przedstawia rozwój i ewolucję ustroju patrymonialnego w Rosji. Część II poświęcona jest omówieniu głównych stanów społecznych i odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie udało im się przekształcić z przedmiotu władzy publicznej w podmiot praw publicznych. Część III opisuje konflikt między państwem a oświeconą częścią społeczeństwa, zwaną inteligencją. W latach 80 XIX wieku konflikt ten doprowadził do takiej modernizacji patrymonialnych instytucji, w której można się już dopatrzyć zalążków totalitaryzmu”.
Muszę przypomnieć, że nie lubię tego sztucznego pojęcia „totalitaryzm”, spopularyzowanego przez Hannah Arendt na potrzeby „zimnej wojny” i obsesji McCarthy'ego. Zaczynam czytać, i już na pierwszych stronach Pipes, Żyd, który do 16 roku życia kształcił się w warszawskich szkołach, odziera mnie (i samego siebie) z legendy o Lechu. Czechu i Rusie*, twierdząc, że Rusinami nazywano Normanów i że to oni stworzyli Ruś - państwo kijowskie (s.33):
„...W bizantyjskich, zachodnich i arabskich źródłach z IX i X wieku słowo „Ruś” zawsze oznaczało ludzi pochodzenia skandynawskiego.... ...bezsporne,...że to ludzie pochodzenia skandynawskiego założyli państwo kijowskie i pierwsi zwali się „Rusinami”....”
* Wg Wikipedii:
„Lech, Czech i Rus - legenda o trzech braciach: Lechu. Czechu i Rusie, którzy osiedli na zachodzie, południu oraz wschodzie i dali początek oddzielnym krajom zachodniosłowiańskim: Polsce i Czechom i wschodniosłowiańskiej Rusi...”
Zacząłem myszkować po internecie, przez co znalazłem dla Normanów nazwy bliskoznaczne Rusów, Wikingów i Waregów. Według jednej z wersji nasz „Mieszko miał być wikingiem, który przejął władzę w państwie Polan...."
Teraz w recenzji robię dziki skok na stronę "aż" 39 i przytaczam z niej bardzo ciekawy fragment:
"...Państwo polsko-litewskie mogłoby wchłonąć większość ludności ruskiej i uniknąć konieczności stworzenia odrębnego państwa ruskiego, gdyby nie kwestia religijna. Na początku XVI wieku Polska nie była daleka od przyjęcia protestantyzmu. Ostatecznie nie doszło do tego wskutek ogromnych wysiłków Kościoła katolickiego i jezuitów. Oddaliwszy to niebezpieczeństwo, Rzym postanowił nie tylko wyrugować w Polsce resztki wpływów protestanckich, ale również zmusić tamtejszą ludność prawosławną do uznania jego zwierzchnictwa. Starania te doprowadziły do zawarcia w 1596 roku unii brzeskiej, na mocy której część hierarchii prawosławnej na terenach litewskich stworzyła Kościół unicki, podporządkowany papiestwu, ale mający liturgię prawosławną. Jednakże większość ludności prawosławnej odmówiła przystąpienia do unii i zaczęła wyglądać pomocy ze wschodu. Ten konflikt wyznaniowy, zaostrzony przez kontrreformację, zatruwał stosunki między Polakami a Rusinami...”
I zatruwa po dzisiaj. Proszę przeczytać powyższy fragment ponownie, zwracając uwagę na niesamowitą ilość zagadnień poruszonych w tak niewielu słowach. Bo to jest główny walor książki. Pipes na 350 stronach pomieścił całą historię Rosji wraz z przyległościami. Przez „przyległości” rozumiem olbrzymią ilość ciekawostek niedotyczących stricte Rosji.
Tej książki się nie czyta, ją się studiuje robiąc notatki, które nieraz się w życiu przydadzą. Jak Państwo widzą, ustosunkowałem się zaledwie do kilkunastu procent tekstu; studiuję dalej, obecnie o Nieczajewie, na którego (s. 284) „..historii oparł Dostojewski fabułę swoich 'Biesów'..”, a Państwa namawiam do pójścia moim śladem.
Tzw pisarze ciągną byle dyrdymały przez kilkaset stron, a Pipes zmieścił całą historię Rosji w małej książeczce !!!
Pierwsza część trylogii historii Rosji napisana przez "naszego" Pipesa, który wywierał wpływ na politykę Reagana wobec Polski. Tym, którzy nie rozumieją określenia "naszego", polecam ciekawą autobiografię Pipesa pt "Żyłem. Wspomnienia niezależnego", z której dowiedziałem się, że Rysiek, którego ojciec nosił jeszcze nazwisko Piepes, opuścił warszawską ulicę Chmielną w wieku 16 lat, w październiku 1939 roku, czyli już po wkroczeniu Niemców. Dodajmy, że jak piszę w swojej recenzji tej autobiografii:
"..On sam twierdzi, że jego "poglądy noszą niezatarte ślady wpływu polskiej szkoły studiów nad Rosją".....”.
To miło z jego strony..... Już w „Przedmowie” Pipes używa słowa ważnego dla całej książki: patrymonializm. Za Wikipedią:
„Państwo patrymonialne – ustrój takiego państwa polega na tym, że władca traktuje je jako swoją dziedziczną własność i rozporządza według własnego uznania”.
Skoro to już wiem, to sprawdzam Pipesa wywód na temat etymologii nazw „Słowianie” i „Niemcy”. Brawo! Z wielu opcji, Pipesa mnie najbardziej pasuje, a potwierdzenie jej znajduję, na:
http://czywiesz.polki.pl/historia/240345,Czy-wiesz-jakie-jest-pochodzenie-nazwy-Slowianie.html
„...Najpopularniejszy pogląd głosi, że nazwa Słowianie jest określeniem rdzennie słowiańskim i oznacza ludzi "słowa", czyli porozumiewających się zrozumiałym językiem ( w przeciwieństwie do np. Niemców - "niemych, niezrozumiałych"). Inna koncepcja wywodzi Słowian od "slovy" (słowa oznaczającego... błoto), co miało oznaczać szczególną sympatię, jaką nasi przodkowie mieli darzyć tereny podmokłe..."
Może wydaję się Państwu wyjątkowo upierdliwym dziadygą, lecz doświadczenie mnie nauczyło, że wiarygodność autora najlepiej sprawdzić takimi metodami, na samym początku.. Czytając, staram się poszerzyć swoją wiedzę, a w przypadku Pipesa od początku spotykam informacje godne uwagi, jak np. ta demograficzno-ekonomiczna (s. 13):
„...Tempo wzrostu ludności Rosji w drugiej połowie XIX wieku było najwyższe w Europie - tymczasem plony zbóż pozostały najniższe..”
W rozdziale I, poprzedzającym część I, Pipes szeroko omawia pojęcie, wspomnianego już, państwa patrymonialnego, kończąc wywód słowami (s. 24):
„..Historia ustroju patrymonialnego w Rosji jest głównym przedmiotem tej książki. Jej kanwę stanowi teza, że szczególny charakter polityki rosyjskiej wynika z utożsamiania władzy z własnością, czyli z „własnościowego” traktowania władzy politycznej przez tych, którzy tę władzę sprawują. Część I przedstawia rozwój i ewolucję ustroju patrymonialnego w Rosji. Część II poświęcona jest omówieniu głównych stanów społecznych i odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie udało im się przekształcić z przedmiotu władzy publicznej w podmiot praw publicznych. Część III opisuje konflikt między państwem a oświeconą częścią społeczeństwa, zwaną inteligencją. W latach 80 XIX wieku konflikt ten doprowadził do takiej modernizacji patrymonialnych instytucji, w której można się już dopatrzyć zalążków totalitaryzmu”.
Muszę przypomnieć, że nie lubię tego sztucznego pojęcia „totalitaryzm”, spopularyzowanego przez Hannah Arendt na potrzeby „zimnej wojny” i obsesji McCarthy'ego. Zaczynam czytać, i już na pierwszych stronach Pipes, Żyd, który do 16 roku życia kształcił się w warszawskich szkołach, odziera mnie (i samego siebie) z legendy o Lechu. Czechu i Rusie*, twierdząc, że Rusinami nazywano Normanów i że to oni stworzyli Ruś - państwo kijowskie (s.33):
„...W bizantyjskich, zachodnich i arabskich źródłach z IX i X wieku słowo „Ruś” zawsze oznaczało ludzi pochodzenia skandynawskiego.... ...bezsporne,...że to ludzie pochodzenia skandynawskiego założyli państwo kijowskie i pierwsi zwali się „Rusinami”....”
* Wg Wikipedii:
„Lech, Czech i Rus - legenda o trzech braciach: Lechu. Czechu i Rusie, którzy osiedli na zachodzie, południu oraz wschodzie i dali początek oddzielnym krajom zachodniosłowiańskim: Polsce i Czechom i wschodniosłowiańskiej Rusi...”
Zacząłem myszkować po internecie, przez co znalazłem dla Normanów nazwy bliskoznaczne Rusów, Wikingów i Waregów. Według jednej z wersji nasz „Mieszko miał być wikingiem, który przejął władzę w państwie Polan...."
Teraz w recenzji robię dziki skok na stronę "aż" 39 i przytaczam z niej bardzo ciekawy fragment:
"...Państwo polsko-litewskie mogłoby wchłonąć większość ludności ruskiej i uniknąć konieczności stworzenia odrębnego państwa ruskiego, gdyby nie kwestia religijna. Na początku XVI wieku Polska nie była daleka od przyjęcia protestantyzmu. Ostatecznie nie doszło do tego wskutek ogromnych wysiłków Kościoła katolickiego i jezuitów. Oddaliwszy to niebezpieczeństwo, Rzym postanowił nie tylko wyrugować w Polsce resztki wpływów protestanckich, ale również zmusić tamtejszą ludność prawosławną do uznania jego zwierzchnictwa. Starania te doprowadziły do zawarcia w 1596 roku unii brzeskiej, na mocy której część hierarchii prawosławnej na terenach litewskich stworzyła Kościół unicki, podporządkowany papiestwu, ale mający liturgię prawosławną. Jednakże większość ludności prawosławnej odmówiła przystąpienia do unii i zaczęła wyglądać pomocy ze wschodu. Ten konflikt wyznaniowy, zaostrzony przez kontrreformację, zatruwał stosunki między Polakami a Rusinami...”
I zatruwa po dzisiaj. Proszę przeczytać powyższy fragment ponownie, zwracając uwagę na niesamowitą ilość zagadnień poruszonych w tak niewielu słowach. Bo to jest główny walor książki. Pipes na 350 stronach pomieścił całą historię Rosji wraz z przyległościami. Przez „przyległości” rozumiem olbrzymią ilość ciekawostek niedotyczących stricte Rosji.
Tej książki się nie czyta, ją się studiuje robiąc notatki, które nieraz się w życiu przydadzą. Jak Państwo widzą, ustosunkowałem się zaledwie do kilkunastu procent tekstu; studiuję dalej, obecnie o Nieczajewie, na którego (s. 284) „..historii oparł Dostojewski fabułę swoich 'Biesów'..”, a Państwa namawiam do pójścia moim śladem.
Sunday, 3 April 2016
Elizabeth GILBERT - "Jedz, módl się, kochaj\'
ELIZABETH GILBERT - „JEDZ, MÓDL SIĘ, KOCHAJ”
Książka dostała tyle "jedynek", że czuję się wyręczony i eo ipso wystarczy się do istniejących jedynkowych opinii przyłączyć. Muszę przyznać, że jestem pełen uznania dla Rebis, gdyż książka, mimo wszelkich minusów, dostała na LC 5397 ocen i 640 opinii. Tylu naiwnych świadczy o dobrym nosie wydawnictwa.
ELIZABETH GILBERT - "I ŻE CIĘ NIE OPUSZCZĘ"
Kontynuacja "Jedz, módl się, kochaj" przyniosła spadek ocen z 5397 do 941; opinii: z 640 do 124; sredniej: z 5,67 do 5,44, a stabilne są moja ocena - 1, oraz zysk wydawcy
Książka dostała tyle "jedynek", że czuję się wyręczony i eo ipso wystarczy się do istniejących jedynkowych opinii przyłączyć. Muszę przyznać, że jestem pełen uznania dla Rebis, gdyż książka, mimo wszelkich minusów, dostała na LC 5397 ocen i 640 opinii. Tylu naiwnych świadczy o dobrym nosie wydawnictwa.
ELIZABETH GILBERT - "I ŻE CIĘ NIE OPUSZCZĘ"
Kontynuacja "Jedz, módl się, kochaj" przyniosła spadek ocen z 5397 do 941; opinii: z 640 do 124; sredniej: z 5,67 do 5,44, a stabilne są moja ocena - 1, oraz zysk wydawcy
Agata TUSZYŃSKA - "Rodzinna historia lęku"
Agata TUSZYŃSKA - "Rodzinna historia lęku"
Recenzowałem Tuszyńskiej tylko "Tyrmandów", niejako z biegu, nie bardzo interesując się autorką. Dałem wtedy tylko 5 gwiazdek, ale nie z winy Tuszyńskiej, a raczej poziomu listów Tyrmandów. Obecnie, zmuszony do zajrzenia do jej życiorysu, zdziwiłem się, że jest córką popularnego, szczególnie w okresie mojej młodości, reportera sportowego Bogdana Tuszyńskiego (ur. 1932). To jaka z niej Żydówka?
A w ogóle tematyka strachu ostatnio mnie prześladuje. Recenzowałem „Dzieje diabła” Muchembleda, czyli o strachu ludzi przed Złym na przestrzeni wieków, potem Małeckiego „Dygot” o dominacji strachu w ludzkim życiu, a teraz znowu strach, przede wszystkim, przed antysemityzmem. A może to wszystko nie o strachu tylko o cierpieniu płynącym z alienacji, z nieprzystawania do innych, z inności.
Luz autorki mnie wkurza, bo z tym jej „żydostwem” zaczynam chwytać dopiero koło 70 strony. Matka Żydówka, ojciec Polak antysemita (!!??). I miłość!! To wysuwam logiczny wniosek, że on nie wie, że ona... Tym bardziej, że już w obecności autorki czyli jego żydowskiej córki, objawia swój antysemityzm. Tymczasem, na stronie 64 padają słowa:
„..Wiedział o niej wszystko. Sama mu opowiedziała, To był ważny element ich związku. Zaraz poczuł się za nią odpowiedzialny. Chciał być jej opiekunem..”
I z racji swojej odpowiedzialności i opiekuńczości manifestuje na UW swój antysemityzm, do tego stopnia, że staje się on poważnym argumentem w postępowaniach karnych i administracyjnych przeciw niemu?? A linię obrony opiera na związku z Żydówką? To z Tuszyńskiego prawie Gomułka, który mając za żonę Żydówkę, Liwę Szoken, spowodował żydowski exodus 1968 roku! Po incydencie oblewa, w pierwszym podejściu, egzamin u Adama Schaffa (1913 - 2006), wg sugestii autorki z powodu tegoż jego antysemityzmu, co jest nonsensem wobec innych oskarżeń (Katyń, Wolna Europa). To jakiś naciągany schemat myślowy wykorzystujący pochodzenie uczonego. Schaff, najwybitniejszy polski marksista, nauczyciel Kołakowskiego i innych, był do 1956 roku zdeklarowanym stalinistą, więc miał wystarczające powody by Tuszyńskiego oblać. Nie mogę nie wspomnieć, że, później, 16-letni Adaś Michnik (Wikipedia):
„....w 1962 założył wraz z kolegami, za namową Jana Józefa Lipskiego i pod protekcją , dyskusyjny Klub Poszukiwaczy Sprzeczności. Rozczarowani rzeczywistością PRL młodzi ludzie dyskutowali w jego ramach nad sposobami jej naprawy, czytywali i analizowali klasyczne teksty lewicowych myślicieli."
Choćby z racji nazwisk jakie powyżej padły, pewne jest, że losy ludzkie są pogmatwane i należy zachowywać ostrożność w ferowaniu opinii i wyroków.
Przeczytałem, co napisałem i zdecydowałem się tutaj zrobić przerwę, resztę odsunąć bądź odrzucić, bo widzę konieczność podsumowania wizerunku najbliższych autorki, tj dziadka i rodziców. Dziadek ze strony matki - Żyd, inżynier odbudowujący Warszawę, Szymon (właśc. Samuel) Przedborski (1903 – 1989) wyrywa z kaźni bezpieki zięcia Bogdana Tuszyńskiego, oskarżonego o najpoważniejsze zbrodnie. Jak silną pozycję musi on zajmować w strukturach reżimowych, by tak poważnie podpadniętego zięcia uwolnić z rąk NKWD? Dodajmy, że zięcia nie znosi i vice versa, a drogi uratowany zięć odpłaca antysemityzmem, którego najdelikatniejszą formą okazywania jest opowiadanie upokarzających dowcipów o Żydach m. in. teściowi i jego żydowskiej rodzinie. No i przechodzimy do koszmaru książki, czyli wizerunku żyjącego wciąż tatusia, którego nazwisko autorka nosi, z własnej nieprzymuszonej woli do dzisiaj! Dziwne, bo to p o t w ó r!! Dziwne też, że tatuś nie pozwał autorki do sądu!
Zauważmy, że poprawkowy egzamin z materializmu dialektycznego u Schaffa zdaje bez problemu, uzyskując ocenę dobrą, a następnie, ten, jeszcze przed chwilą (s. 68) „wróg ludu”, którego „pozbawiono praw członka organizacji, której był tak oddany”, uzyskuje dyplom i intratną pracę zarezerwowaną dla „bardzo swoich” (s. 73):
„..Pracę dyplomową Bogdana 'Sport w służbie amerykańskiego imperializmu' nazwano pionierską i oceniono pozytywnie jako broszurkę propagandową. Egzamin zdał 23 czerwca 1953 roku z wynikiem bardzo dobrym....”
Pracę antysemickiemu karierowiczowi załatwia Żydówka, przyszła mamusia autorki poprzez niewykształconego, komunistę Żyda - Aleksandra Litwina (1909 – 1984), ówczesnego dziekana Wydziału Dziennikarstwa UW. (s. 73):
„..W lipcu 1953 roku Halina pisała mu w liście, że właśnie rozmawiała serdecznie z dziekanem Litwinem, który jej umożliwił dalsze studia na polonistyce, co stanowiło warunek uzyskania tytułu magistra, a jemu pomógł załatwić pracę w radiu...”
Antysemita - karierowicz nie zawiódł swoich żydowskich protektorów i w.....
„..opinii z maja 1954 roku określono go jako uczciwego politycznie, 'oddanego nam człowieka'...”.
Wszechwładny Żyd – teść załatwił młodym mieszkanie, a Halina podjęła bez problemu pracę w „Życiu Warszawy”. Żyć, nie umierać. Elita PRL-u. Na koniec tego akapitu zaznaczę, że Bogdan popisał się ponownie swoim antysemityzmem w 1968 r.
I w tym momencie zacząłem się zastanawiać: po jaką cholerę ja to czytam i stwarzam sobie niebezpieczeństwo apopleksji. Przecież to środowisko cwaniaków wykorzystujących koniunkturę i zawsze spadające na cztery łapy. A że trochę miejsca zostało, to przytaczam fragment mojej wcześniejszej pisaniny.
Niejasne są dla mnie powody unikania lekcji religii i Kościoła. Matka autorki, jak większość ukrywających się żydowskich dzieci, uczyła się katolickich modlitw ze strachu przed dekonspiracją, a teraz ostentacyjnie izoluje się (s. 60 – 61):
„..Niedzielne przedpołudnia, podczas których większość koleżanek chodziła do kościoła, Halina spędzała w domu. Uważała, że tak jest w porządku. Nie dziwiła się, że modliły się i katoliczki, i działaczki ZMP.. ..Nie brakowało jej obrzędów wiary... ..Poza pacierzem, wyuczonym jak rola z tamtego zagrożenia, niewiele umiała.. ..Nie czuła potrzeby..”
Nie rozumiem chęci takiej demonstracji bezpośrednio po makabrycznych doświadczeniach, gdy tylko świadectwo chrztu mogło uratować przed Zagładą. Tym bardziej nie rozumiem, wiele lat później, samoizolacji autorki. I nie znajduję w książce uzasadnienia. Argument „żydostwa” kompletnie odpada, bo autorka do momentu ukończenia 19 lat jest nieświadoma swojego pochodzenia. Przecież duża część dzieci chodziła na religię dla „świętego spokoju”, by nie wyłamywać się z grupy. Czemu wychowanie autorki zubożono o ten element? Zabrano jej możliwość wyboru, którą ma każdy dorosły Polak
Agata Tuszyńska urodziła się w 1957 tj w epoce wczesnego Gomułki, a kończy szkołę już za Gierka. Oczywiście nie należało zbytnio demonstrować swojej religijności, lecz dużo większym złem, dla samego siebie, było prowokowanie otoczenia swoją innością, i to innością z wyboru.
Nie będę dalej znęcał się nad Państwem i nad samym sobą: Tuszyńska napisała bardzo złą książkę, typowy groch z kapustą, w którym operuje półprawdami, subiektywnymi ocenami, a przede wszystkim krzywym zwierciadłem, które fałszuje rzeczywistość znaną mnie doskonale z autopsji.
Recenzowałem Tuszyńskiej tylko "Tyrmandów", niejako z biegu, nie bardzo interesując się autorką. Dałem wtedy tylko 5 gwiazdek, ale nie z winy Tuszyńskiej, a raczej poziomu listów Tyrmandów. Obecnie, zmuszony do zajrzenia do jej życiorysu, zdziwiłem się, że jest córką popularnego, szczególnie w okresie mojej młodości, reportera sportowego Bogdana Tuszyńskiego (ur. 1932). To jaka z niej Żydówka?
A w ogóle tematyka strachu ostatnio mnie prześladuje. Recenzowałem „Dzieje diabła” Muchembleda, czyli o strachu ludzi przed Złym na przestrzeni wieków, potem Małeckiego „Dygot” o dominacji strachu w ludzkim życiu, a teraz znowu strach, przede wszystkim, przed antysemityzmem. A może to wszystko nie o strachu tylko o cierpieniu płynącym z alienacji, z nieprzystawania do innych, z inności.
Luz autorki mnie wkurza, bo z tym jej „żydostwem” zaczynam chwytać dopiero koło 70 strony. Matka Żydówka, ojciec Polak antysemita (!!??). I miłość!! To wysuwam logiczny wniosek, że on nie wie, że ona... Tym bardziej, że już w obecności autorki czyli jego żydowskiej córki, objawia swój antysemityzm. Tymczasem, na stronie 64 padają słowa:
„..Wiedział o niej wszystko. Sama mu opowiedziała, To był ważny element ich związku. Zaraz poczuł się za nią odpowiedzialny. Chciał być jej opiekunem..”
I z racji swojej odpowiedzialności i opiekuńczości manifestuje na UW swój antysemityzm, do tego stopnia, że staje się on poważnym argumentem w postępowaniach karnych i administracyjnych przeciw niemu?? A linię obrony opiera na związku z Żydówką? To z Tuszyńskiego prawie Gomułka, który mając za żonę Żydówkę, Liwę Szoken, spowodował żydowski exodus 1968 roku! Po incydencie oblewa, w pierwszym podejściu, egzamin u Adama Schaffa (1913 - 2006), wg sugestii autorki z powodu tegoż jego antysemityzmu, co jest nonsensem wobec innych oskarżeń (Katyń, Wolna Europa). To jakiś naciągany schemat myślowy wykorzystujący pochodzenie uczonego. Schaff, najwybitniejszy polski marksista, nauczyciel Kołakowskiego i innych, był do 1956 roku zdeklarowanym stalinistą, więc miał wystarczające powody by Tuszyńskiego oblać. Nie mogę nie wspomnieć, że, później, 16-letni Adaś Michnik (Wikipedia):
„....w 1962 założył wraz z kolegami, za namową Jana Józefa Lipskiego i pod protekcją , dyskusyjny Klub Poszukiwaczy Sprzeczności. Rozczarowani rzeczywistością PRL młodzi ludzie dyskutowali w jego ramach nad sposobami jej naprawy, czytywali i analizowali klasyczne teksty lewicowych myślicieli."
Choćby z racji nazwisk jakie powyżej padły, pewne jest, że losy ludzkie są pogmatwane i należy zachowywać ostrożność w ferowaniu opinii i wyroków.
Przeczytałem, co napisałem i zdecydowałem się tutaj zrobić przerwę, resztę odsunąć bądź odrzucić, bo widzę konieczność podsumowania wizerunku najbliższych autorki, tj dziadka i rodziców. Dziadek ze strony matki - Żyd, inżynier odbudowujący Warszawę, Szymon (właśc. Samuel) Przedborski (1903 – 1989) wyrywa z kaźni bezpieki zięcia Bogdana Tuszyńskiego, oskarżonego o najpoważniejsze zbrodnie. Jak silną pozycję musi on zajmować w strukturach reżimowych, by tak poważnie podpadniętego zięcia uwolnić z rąk NKWD? Dodajmy, że zięcia nie znosi i vice versa, a drogi uratowany zięć odpłaca antysemityzmem, którego najdelikatniejszą formą okazywania jest opowiadanie upokarzających dowcipów o Żydach m. in. teściowi i jego żydowskiej rodzinie. No i przechodzimy do koszmaru książki, czyli wizerunku żyjącego wciąż tatusia, którego nazwisko autorka nosi, z własnej nieprzymuszonej woli do dzisiaj! Dziwne, bo to p o t w ó r!! Dziwne też, że tatuś nie pozwał autorki do sądu!
Zauważmy, że poprawkowy egzamin z materializmu dialektycznego u Schaffa zdaje bez problemu, uzyskując ocenę dobrą, a następnie, ten, jeszcze przed chwilą (s. 68) „wróg ludu”, którego „pozbawiono praw członka organizacji, której był tak oddany”, uzyskuje dyplom i intratną pracę zarezerwowaną dla „bardzo swoich” (s. 73):
„..Pracę dyplomową Bogdana 'Sport w służbie amerykańskiego imperializmu' nazwano pionierską i oceniono pozytywnie jako broszurkę propagandową. Egzamin zdał 23 czerwca 1953 roku z wynikiem bardzo dobrym....”
Pracę antysemickiemu karierowiczowi załatwia Żydówka, przyszła mamusia autorki poprzez niewykształconego, komunistę Żyda - Aleksandra Litwina (1909 – 1984), ówczesnego dziekana Wydziału Dziennikarstwa UW. (s. 73):
„..W lipcu 1953 roku Halina pisała mu w liście, że właśnie rozmawiała serdecznie z dziekanem Litwinem, który jej umożliwił dalsze studia na polonistyce, co stanowiło warunek uzyskania tytułu magistra, a jemu pomógł załatwić pracę w radiu...”
Antysemita - karierowicz nie zawiódł swoich żydowskich protektorów i w.....
„..opinii z maja 1954 roku określono go jako uczciwego politycznie, 'oddanego nam człowieka'...”.
Wszechwładny Żyd – teść załatwił młodym mieszkanie, a Halina podjęła bez problemu pracę w „Życiu Warszawy”. Żyć, nie umierać. Elita PRL-u. Na koniec tego akapitu zaznaczę, że Bogdan popisał się ponownie swoim antysemityzmem w 1968 r.
I w tym momencie zacząłem się zastanawiać: po jaką cholerę ja to czytam i stwarzam sobie niebezpieczeństwo apopleksji. Przecież to środowisko cwaniaków wykorzystujących koniunkturę i zawsze spadające na cztery łapy. A że trochę miejsca zostało, to przytaczam fragment mojej wcześniejszej pisaniny.
Niejasne są dla mnie powody unikania lekcji religii i Kościoła. Matka autorki, jak większość ukrywających się żydowskich dzieci, uczyła się katolickich modlitw ze strachu przed dekonspiracją, a teraz ostentacyjnie izoluje się (s. 60 – 61):
„..Niedzielne przedpołudnia, podczas których większość koleżanek chodziła do kościoła, Halina spędzała w domu. Uważała, że tak jest w porządku. Nie dziwiła się, że modliły się i katoliczki, i działaczki ZMP.. ..Nie brakowało jej obrzędów wiary... ..Poza pacierzem, wyuczonym jak rola z tamtego zagrożenia, niewiele umiała.. ..Nie czuła potrzeby..”
Nie rozumiem chęci takiej demonstracji bezpośrednio po makabrycznych doświadczeniach, gdy tylko świadectwo chrztu mogło uratować przed Zagładą. Tym bardziej nie rozumiem, wiele lat później, samoizolacji autorki. I nie znajduję w książce uzasadnienia. Argument „żydostwa” kompletnie odpada, bo autorka do momentu ukończenia 19 lat jest nieświadoma swojego pochodzenia. Przecież duża część dzieci chodziła na religię dla „świętego spokoju”, by nie wyłamywać się z grupy. Czemu wychowanie autorki zubożono o ten element? Zabrano jej możliwość wyboru, którą ma każdy dorosły Polak
Agata Tuszyńska urodziła się w 1957 tj w epoce wczesnego Gomułki, a kończy szkołę już za Gierka. Oczywiście nie należało zbytnio demonstrować swojej religijności, lecz dużo większym złem, dla samego siebie, było prowokowanie otoczenia swoją innością, i to innością z wyboru.
Nie będę dalej znęcał się nad Państwem i nad samym sobą: Tuszyńska napisała bardzo złą książkę, typowy groch z kapustą, w którym operuje półprawdami, subiektywnymi ocenami, a przede wszystkim krzywym zwierciadłem, które fałszuje rzeczywistość znaną mnie doskonale z autopsji.
Saturday, 2 April 2016
Jakub MAŁECKI - "Dygot"
Jakub MAŁECKI - "Dygot"
Małeckiego (1982) nie trzeba przedstawiać, bo, mimo młodego wieku, dał się poznać licznymi książkami miłośnikom "fantasy". Szczęśliwie dla mnie i wielu innych zmienił zainteresowania i wziął się za realizm. Wszędzie już widzę próby zaszufladkowania go do konkretnego gatunku literackiego, lecz niewiele mnie one obchodzą, bo dzielę się z Państwem pierwszymi wrażeniami 'na gorąco", bezpośrednio po przeczytaniu. Mimo, że poleciła mnie tą książkę miła znajoma, taryfy ulgowej nie będzie.
Jest pierwsza w nocy, skończyłem, jestem pod wrażeniem, a będzie krótko, bo recenzji zatrzęsienie, a w nich z n o w u próby zakwalifikowania dzieła Małeckiego do jakiegoś gatunku. Odcinam się od tych różnorodnych prób, uważając je za mało istotne, a mówię, że zgodnie z tytułem, jest to książka o dygocie, który jest objawem strachu.
W swoim eseju o "Strachu" pisałem m. in. : "Strach jest Absolutem" czego pewne potwierdzenie znajduję u Małeckiego (s. 419 - strony e-booka):
"....życie to jest jeden, kurwa, wielki dygot"
Główny wątek akcji skupia się wobec inności: albinosa i poparzonej. Szczególnie inność albinosa wzbudza strach, bo jest ona kojarzona ze Złem, Diabłem i wszelkimi nieszczęściami. Ten strach prowadzi do nienawiści i prób morderstwa, czego głównym propagatorem jest ksiądz proboszcz (s. 41,3). Małecki wykazuje poczucie humoru, bo twierdzi, że gdy już nie ma czego się bać, to i tak się musimy bać; w takim przypadku nudy:
"...bała się już wielu rzeczy, Głównie tego, że w jej życiu nic już się nie wydarzy"
Dariusz Nowacki w:
http://wyborcza.pl/1,75475,19048769,dygot-jakuba-maleckiego-w-zyciu-liczy-sie-zycie-recenzja.html
pisze:
"....Strategiczną decyzją pisarza było usunięcie dziejowości. Wydarzenia społeczno-polityczne w żaden sposób nie determinują losów bohaterów. Bodaj tylko przestrzeń ma tu jakieś znaczenie (kujawska wioska, małomiasteczkowe Koło, wielkomiejski Poznań). O Bronku Geldzie czytamy: "Nie interesowało go, że Hermaszewski poleciał w kosmos, a Wojtyła został papieżem". W innym miejscu zewnętrzna rzeczywistość uobecnia się nad wyraz lapidarnie: "W tym czasie sklonowano pierwsze zwierzę, Polska weszła do NATO, runęły wieże World Trade Center i wybuchła wojna w Afganistanie".
Wiadomo, co Małecki chce nam przez to powiedzieć - że liczą się wyłącznie namiętności na wyciągnięcie ręki, że wszystko to, co wykracza poza krąg bezpośredniego doświadczenia, jest tylko fraszką bądź pozorem. Zgoda, tautologia, że w życiu liczy się samo życie, nie brzmi zbyt pociągająco, ale akurat w tym przypadku wydaje się niezwykle przekonująca. "Dygot" to po prostu udana, dobrze zrobiona powieść..."
Jednym słowem książkę Państwu polecam, Małeckiemu gratuluję i życzę sukcesów w ulepszaniu warsztatu, bo tu odczuwam pewien niedosyt. Młody jest, płodny, więc żywię nadzieję, że zdążę jeszcze coś jego przeczytać.
Małeckiego (1982) nie trzeba przedstawiać, bo, mimo młodego wieku, dał się poznać licznymi książkami miłośnikom "fantasy". Szczęśliwie dla mnie i wielu innych zmienił zainteresowania i wziął się za realizm. Wszędzie już widzę próby zaszufladkowania go do konkretnego gatunku literackiego, lecz niewiele mnie one obchodzą, bo dzielę się z Państwem pierwszymi wrażeniami 'na gorąco", bezpośrednio po przeczytaniu. Mimo, że poleciła mnie tą książkę miła znajoma, taryfy ulgowej nie będzie.
Jest pierwsza w nocy, skończyłem, jestem pod wrażeniem, a będzie krótko, bo recenzji zatrzęsienie, a w nich z n o w u próby zakwalifikowania dzieła Małeckiego do jakiegoś gatunku. Odcinam się od tych różnorodnych prób, uważając je za mało istotne, a mówię, że zgodnie z tytułem, jest to książka o dygocie, który jest objawem strachu.
W swoim eseju o "Strachu" pisałem m. in. : "Strach jest Absolutem" czego pewne potwierdzenie znajduję u Małeckiego (s. 419 - strony e-booka):
"....życie to jest jeden, kurwa, wielki dygot"
Główny wątek akcji skupia się wobec inności: albinosa i poparzonej. Szczególnie inność albinosa wzbudza strach, bo jest ona kojarzona ze Złem, Diabłem i wszelkimi nieszczęściami. Ten strach prowadzi do nienawiści i prób morderstwa, czego głównym propagatorem jest ksiądz proboszcz (s. 41,3). Małecki wykazuje poczucie humoru, bo twierdzi, że gdy już nie ma czego się bać, to i tak się musimy bać; w takim przypadku nudy:
"...bała się już wielu rzeczy, Głównie tego, że w jej życiu nic już się nie wydarzy"
Dariusz Nowacki w:
http://wyborcza.pl/1,75475,19048769,dygot-jakuba-maleckiego-w-zyciu-liczy-sie-zycie-recenzja.html
pisze:
"....Strategiczną decyzją pisarza było usunięcie dziejowości. Wydarzenia społeczno-polityczne w żaden sposób nie determinują losów bohaterów. Bodaj tylko przestrzeń ma tu jakieś znaczenie (kujawska wioska, małomiasteczkowe Koło, wielkomiejski Poznań). O Bronku Geldzie czytamy: "Nie interesowało go, że Hermaszewski poleciał w kosmos, a Wojtyła został papieżem". W innym miejscu zewnętrzna rzeczywistość uobecnia się nad wyraz lapidarnie: "W tym czasie sklonowano pierwsze zwierzę, Polska weszła do NATO, runęły wieże World Trade Center i wybuchła wojna w Afganistanie".
Wiadomo, co Małecki chce nam przez to powiedzieć - że liczą się wyłącznie namiętności na wyciągnięcie ręki, że wszystko to, co wykracza poza krąg bezpośredniego doświadczenia, jest tylko fraszką bądź pozorem. Zgoda, tautologia, że w życiu liczy się samo życie, nie brzmi zbyt pociągająco, ale akurat w tym przypadku wydaje się niezwykle przekonująca. "Dygot" to po prostu udana, dobrze zrobiona powieść..."
Jednym słowem książkę Państwu polecam, Małeckiemu gratuluję i życzę sukcesów w ulepszaniu warsztatu, bo tu odczuwam pewien niedosyt. Młody jest, płodny, więc żywię nadzieję, że zdążę jeszcze coś jego przeczytać.
Subscribe to:
Posts (Atom)