Konkurs Fundacji na rzecz myślenia im. Barbary Skargi
PRÓBA ODPOWIEDZI
na pytanie: czy nauka i technika potrafią sprostać starożytnemu wezwaniu
POZNAJ SAMEGO SIEBIE
Napis GNOTHI SEAUTON umieszczony nad portykiem świątyni Apolla w Delfach przypisuje się jednemu z siedmiu mędrców greckich - Solonowi. Niestety, ostatni abiturienci znający grekę, należeli do pokolenia mego ojca; ja, rocznik 1943, miałem możliwość poznania tylko podstaw łaciny, przeto bliższe jest dla mnie COGNOSCE TE IPSUM. Bez względu jednak na różnorodność brzmienia w poszczególnych językach, sama treść wezwania wzbudza we mnie trwogę. Bo czyż Blaise Pascal nie powiedział, że „...poznanie człowieka rodzi rozpacz” ? A przecież jestem człowiekiem, i to najbliższym sobie. Mimo to, podjąłem decyzję o przystąpieniu do pisania tego eseju, a ułatwiło mnie ją miłoszowskie „takiego traktatu młody człowiek nie napisze..”, jak najbardziej aktualne w tym przypadku, jako, że tylko „starczy” stan umożliwia /pod warunkiem bogatej przeszłości/, obok apriorycznego, poznanie aposterioryczne.
Zgodnie z wymogami eseju /poznanymi przeze mnie dopiero w trakcie studiowania na torontańskim Seneca College/ zaczynam od sformułowania tezy:
NAUKA I TECHNIKA NIE POTRAFIĄ SPROSTAĆ STAROŻYTNEMU WEZWANIU: POZNAJ SAMEGO SIEBIE;
co gorsza, utrudniają realizację tego zamierzenia. Tak patronka fundacji, jak i wielu innych mądrych ludzi podkreślają, „że wszystko, co... ..ważne, dawno zostało powiedziane,.. ..i że to co robimy, to na ogół powtarzanie rzeczy dawnych w zmodyfikowanym wedle obyczajów naszej cywilizacji języku” /Kołakowski/. Rozważania filozoficzne pozostawiam profesjonalistom, a sam ośmielam podzielić się spostrzeżeniami szarego człowieka.
Poważnym czynnikiem utrudniającym realizację tytułowego postulatu jest postęp cywilizacyjny, który skutkuje m.in. postępującym regresem epistolografii. Przecież do połowy XX wieku wszelkie osobiste refleksje znajdywały ujście, przede wszystkim, w listach kierowanych do, tak naprawdę, szerszego grona adresatów niż wymienieni na kopercie. Odnoszę często takie wrażenie, gdy znajduję w nich szczegóły niewątpliwie znane bezpośredniemu adresatowi. Drugą formą były dzienniki, pamiętniki, kroniki etc, w których zapisywano swoje przemyślenia, jak i przedstawiano rozterki dręczące duszę i umysł piszącego. Starania przedstawienia swoich myśli w formie pisanej zmuszały do ich sprecyzowania i usystematyzowania, przez co były cenną drogą do lepszego poznania samego siebie.
W znaczącym stopniu odeszliśmy od pisania ręcznego, a przecież słowo drukowane /pisane na maszynie, komputerze etc/ powoduje utratę, w jakiejś mierze, specyficznej indywidualności, „duszy” czy intymności. Ostatni „mohikanie”, prowadząc z najbliższymi korespondencję, poslugują się piórem, umożliwiając głębsze odczytanie znaków graficznych. Wiąże się to również z tematem poznania siebie samego, gdyż odnalezione własne notatki sprzed lat, pisane ręcznie, wydają się bardzo bliskie, jakoś znajome, podczas, gdy te „wyprintowane” tchną obcością.
Postęp techniczny „pomniejszył” świat. W czasach mego dzieciństwa wyprawa z Saskiej Kępy do Wawra była poważnym przedsięwzięciem, a dla dziecka, jakim wtedy byłem – fascynującą przygodą, szczególnie ze względu na „ciuchcię”, pędzącą miejscami z prędkościa 40 km/godz. Dzisiaj to prawie sąsiadujące dzielnice Warszawy, a podróż do Londynu trwa krócej niż wspomniana i budzi emocje równe zeru. Podobnie, wysłuchiwane komunikaty z „kołchożnika” wzbudzały większe zainteresowanie niż nieskończona ilość bieżących informacji atakująca nas przez internet. Ten nadmiar bodżców powoduje nasze zobojętnienie, i w następstwie, zmniejsza skłonność do refleksji, a te przecież są kluczem do poznania samego siebie.
W sąsiedztwie mieszkała niepełnosprawna dziewczynka, którą, w pogodne dni, opiekunowie wystawiali na wózku inwalidzkim, przed kamienicę. Wszyscy ją znali, przejmowali się stanem jej zdrowia i specjalnie do niej podchodzili, by zamienić z nią parę słów, a dzieciarnia gromadnie ją oblegała i marzyła o przejażdżce jej wózkiem. Póżniej, we wszystkich domach, rozmawiano o nieszczęśliwej dziewczynie i tak, w każdym mózgu „kodowała” się informacja o chorobie sąsiadki. Obecnie, poza chwalebnymi, dość licznymi, ale - wyjątkami, ogarnia nas znieczulica, gdyż ludzkie tragedie powszechnieją, ulegają marginalizacji, wskutek nadmiaru informacji o nich. Oglądanie telewizji przynosi nigdy niekończące się pasmo nieuleczalnych chorób, głodu i nędzy, na które przestajemy reagować. Dochodzi więc do paradoksu: im więcej informacji, tym mniej refleksji i mniej empatii, niezmiernie istotnej w zadumie nad własnym postępowaniem i swoim ego, id, superego.
Nadrzędnym czynnikiem jest czas, którego coraz bardziej nam brakuje, mimo udogodnień cywilizacyjnych i przedłużeniu życia, na przestrzeni zaledwie stu lat, o conajmniej jedną trzecią. Wczesna specjalizacja, „wyścig szczurów”, zanik życia rodzinnego, w tym wspólnych posiłków, stwarzających okazję do rozmowy, utrudniają nabywanie i rozwijanie „wartości humanistycznych”, a powszechna edukacja, coraz mniej skłania do myślenia, oceniając nabyte wiadomości „testami”.
Technika, umieszczona w tytułowym pytaniu, nie tylko więc nie „sprosta”, lecz wręcz utrudnia poznanie samego siebie. Zobaczmy więc, jak z drugim elementem pytania tj z nauką.
Rozwój nauk ścisłych rozważę na przykładzie mojej profesji tj chemii, której rozwój zdeterminował postęp we wszystkich dziedzinach życia. Gdy kończyłem studia w /pamiętnym/ marcu 1968, nowością był NMR /nucleus magnetic resonance/, a laser miały tylko laboratoria związane z wojskiem. Dziś oba urządzenia są dostępne w każdej nowoczesnej przychodni. Uczono nas o kilkunastu składnikach atomu, a dziś obowiazują teorie o niewyobrażalnej ilości cząsteczek, łącznie z supermodnym bozonem Higgsa. Spektrografię masową poznałem dopiero w 1995 r , gdy zachcialo mnie się studiować w torontańskim Seneca College. Z dziedzin pokrewnych - określono genom człowieka; powszechnie identyfikuje się ludzi wg DNA itd itd. No i co z tego? Nauki ścisłe w żaden sposób nie mogą „sprostać” tytułowemu wezwaniu, bo nie leży ono w sferze ich działań. Może więc nauki humanistyczne?
Podobno pięć nazwisk wyznacza wielkie etapy filozofii: PLATON /onto-teologia/, KANT /filozofia transcendentalna/, HEGEL /rozum jako historia/, BERGSON /czyste trwanie/ i HEIDEGGER /fenomenologia bycia odróżnionego od bytu/. Czy któryś z nich poznał samego siebie? Wątpię. Ale wielkich pozostawiam profesjonalistom, a ja wracam na ziemię.
Do podjęcia prób sprostania temu zadaniu upoważnieni, moim zdaniem, są tylko starcy, doświadczeni bogatym poznaniem aposteriorycznym. Ponadto tylko oni, a wśród nich – JA, mają na to czas i niezbędny, względny spokój. Do nowości naukowych podchodzą z rezerwą, a za zdobyczami techniki już nie nadążają. Teoretycznie więc możliwosci są, lecz co z chęciami? I tu zaczynam poddawać w wątpliwość sens całego wypracowania, bo czy ja mam dosyć odwagi, by poznać samego siebie? Musiałbym przeanalizować swoje postępowanie w różnych chwilach życia, zweryfikować motywy, ocenić prawdziwość ówczesnej argumentacji czyli zdobyć się na totalny, samokrytyczny „rachunek sumienia”, przyznać się do błędów i umartwiać się odkrytą prawdą o sobie. A po jaką cholerę mnie to? Masochistą nie jestem i przeto rezygnuję z usiłowań poznania samego siebie.
Co do postawionego pytania, to nauka i technika nie sprostają, bo wprost zniechęcają do zajmowania się takimi pierdołami. Vita brevis, więc radujmy się i kochajmy póki sił starcza.
No comments:
Post a Comment