W przeciwieństwie do innych recenzentów nic jej nie czytałem, nawet często przywoływanego „Spadku”, więc moje spojrzenie jest niewinne, można rzec dziewicze. Na LC 7.17 (60 ocen i 16 opinii). Powiem krótko: niewątpliwie książka jest ciekawa, autorka inteligentna, choć dla większości z nas, borykających się z problemami egzystencjalnymi, trudno przyswajalna, bo akcja rozgrywa się w społeczeństwie bogatym, a polskiemu czytelnikowi nasuwa się pytanie: „Czy autorka (bądź bohaterka) nie ma większych zmartwień?”
Mój
ulubiony krytyk Jarosław
CZECHOWICZ pisze: http://krytycznymokiem.blogspot.com/2020/03/song-nauczycielki-vigdis-hjorth.html
„…. Lotte jest doskonałą obywatelką doskonale
uporządkowanego kraju. Czytając „Song nauczycielki”, będziemy świadkami
odsłaniania wszelkich niedoskonałości. Tych związanych z norweskością, ale
także bardzo symbolicznych. To bowiem powieść o kwestii perspektywy. Opowiada,
co może się wydarzyć, jeśli ktoś zechce się nam przyjrzeć innymi oczyma,
zaprezentować nasze życie i poczynania z dystansu, na jaki nigdy nas nie stać.
Hjorth prowadzi nas
przez codzienne życie Lotte Bøk w taki sposób, że odsłaniane są nam najbardziej
intymne elementy tego życia. Przy tym wszystkim narracja jest stale surowa,
zdystansowana. Bohaterka jest całkowicie poświęcona pracy. Wykłada, usiłuje
zainteresować studentów pozornie archaicznymi tematami, zależy jej na
przeniesieniu omawianych dramatów do codziennego życia. W wolnych chwilach
ucieka do lasu, znajduje sobie bezpieczną przestrzeń innej aktywności, zwiększa
dystans wobec ludzi, buduje sobie życie pełne rytuałów. Codziennie w drodze do
pracy wypić cappuccino z mlekiem sojowym. Nie siorbać, pijąc smoothie przez
rurkę. Nie lizać lodów na patyku. Zaprosić do swojego domu obcego człowieka
dopiero wówczas, gdy przekona samą siebie, iż jest to absolutnie bezpieczne.
Tym obcym jest Tage
Bast. Student, który kręci materiał filmowy. W ramach projektu chce przyjrzeć
się związkom życia zawodowego z osobistym. Lotte zgadza się, by ją nagrywał. I
kiedy myśli się, że zaraz będzie mieć miejsce romans rujnujący tę powieść,
pojawia się przyjemne zaskoczenie, bo od momentu spotkania się tej dwójki nic w
tej książce nie będzie oczywiste i jednoznaczne. Student nie wydaje się inwazyjny,
ale narzędzie jego pracy już tak. Pojawiają się napięcia związane z czymś,
czego Lotte do tej pory nie doświadczała. Życie w obiektywie zaczyna mieć inny
kształt albo bohaterka chciałaby ten kształt zmienić, polepszyć. Kamera
deprymuje Lotte. Okazuje się, że przy jej udziale bohaterka po raz pierwszy
doprowadzi do pewnego rodzaju konfrontacji ze sobą. To będzie dynamiczny i
dramatyczny proces. Oko kamery nie tylko spowoduje, że pewna siebie i swojej
wartości jako nauczycielki Lotte zacznie widzieć pewne elementy codziennego
życia inaczej. Ono zmusi ją, by przedefiniowała samą siebie. Przede
wszystkim uporządkowany sens życia, w który tak doskonale wrosła, bo Norwegia
jak mało które państwo na świecie pozwala bezpiecznie zakorzenić się w strefie
własnego komfortu.
Vigdis Hjorth opowie o
tym, co się dzieje, kiedy ta strefa zostaje naruszona. Doskonale pokazuje to
poprzez codzienne czynności, które przestają być rytualne, rozpadają się, Lotte
ma wrażenie niepanowania nad codziennością, wkrada się do jej duszy także kilka
rodzajów niepewności. Można oczywiście chwilami odnieść wrażenie, że bohaterka
hamletyzuje, ale całość – opisywana bardzo metodycznie, bez emocji – świata
przedstawionego tej książki robi ogromne wrażenie. Zwłaszcza gdy orientujemy
się, że jest to bardzo inteligentna opowieść o demaskacji, ale także skierowana
do wewnątrz bohaterki opowieść o rozliczeniu z tym, co znaczy być dobrym i
prawym człowiekiem.
Ciekawe są relacje
bohaterki ze studentami. Między nimi a nią Brecht. Przesłania i symbole, które
nie mogą być odczytane zgodnie z tym, czego oczekuje prowadząca zajęcia. W tej
intrygującej interpretacji twórczości Brechta kryje się wciąż na nowo zadawane
pytanie o to, gdzie leży granica między wytworzonym przez twórcę uczuciem czy
emocją a tym, co przeżywa się na co dzień, doświadcza intensywnie i z pewną
dozą niepewności, gdy każde doświadczenie jest gotowe nas zmienić. Czy
„Song nauczycielki” to powieść o przemianie? W pewnym stopniu tak, ale chyba
bardziej jest to zbiór fantazji o tym, w jaki sposób zabezpieczamy się przed
światem, dopasowując się do niego na wygodnych dla nas zasadach. Dobry
oraz uporządkowany kraj jak Norwegia pozwala wieść dobre i uporządkowane życie.
Co jednak z nierównościami, krzywdą, z tym wszystkim pokazującym mroczne
odbicie świata? Czy można w tym naprawdę uczestniczyć, kiedy tkwi się w
codzienności stworzonej niczym bańka mydlana?
Hjorth fantazjuje o
sferze złudzeń, dzięki którym możemy naprawdę poczuć się dobrze. O tym, że
czasem nie my dopasowujemy się do świata, lecz on – dzięki szaleńczej pracy
naszej wyobraźni – dopasowuje się do nas. Ta książka zwraca uwagę na to, jak
wiele energii możemy poświęcić tworzeniu wspomnianych złudzeń. Jak bardzo
sprytna, a jednocześnie niesamowicie krucha jest taka myślowa
konstrukcja. Ta książka świetnie pokazuje, że cały uporządkowany świat
może ujawnić swoje niepewne fundamenty, kiedy pojawi się niespodziewana
okoliczność. Tutaj jest nią ujrzenie siebie w taki sposób, w jaki nigdy nie
można byłoby się ujrzeć. To też interesująca historia o tym, co to znaczy
zmieniać świat. Najwygodniej robić to bez obciążenia samego siebie, bez
jakiegokolwiek dyskomfortu. Norweska pisarka pyta również o to, za co
w życiu powinniśmy wziąć pełną odpowiedzialność. Studenci Lotte wydają się
bierni i niegotowi na żaden rodzaj odpowiedzialności. Ona sama przyjmuje na
siebie bardzo wiele, ale czy tak naprawdę nie tkwi w pewnej hipokryzji? Podoba
mi się to, że „Song nauczycielki” bardzo powoli, ale konsekwentnie odsłania
kolejne dylematy bohaterki, dając jej coraz mniej przestrzeni i powietrza.
Jakby pięknie uporządkowany świat miał runąć. Ale tu nie o to chodzi. Chodzi o
zmianę perspektywy życia poprzez to, kim się jest w tym życiu. Hjorth jest
bezkompromisowa i nie oszczędza Lotte. Ale dzięki temu sugestywnie opowiada o
tym, że potrzebą człowieka jest pewność siebie, a rzeczywistością wokół niego
ciągła wątpliwość i konieczność zadawania trudnych pytań. Dlatego ta książka,
nie oddziałująca aż tak silnie jak „Spadek”, to kolejny dowód pisarskiej
inteligencji Vigdis Hjorth, a także jej umiejętności odsłaniania tego, co
niewygodne, i prezentowanie tych odsłon bez nadmiernej emocjonalności. Naprawdę
dobra książka.”
Podzielam opinię Czechowicza
i zamierzam przeczytać
„Spadek”, a tej
książce daję 8/10
Skorzystam z rekomendacji. Pozdrawiam z południa Kraju, gdzie opady powoli ustępują :)
ReplyDelete