Mój ulubiony zbiór, a w nim najlepszy wiersz tytułowy.
Miłosz długo dojrzewał; im starszy tym lepszy, a po 90 apogeum
TO
Czesław Miłosz
Żebym wreszcie mógł powiedzieć, co siedzi we mnie.
Wykrzyknąć: ludzie, okłamywałem was
Mówiąc, że tego we mnie nie ma,
Kiedy TO jest tam cięgle, we dnie i w nocy.
Chociaż właśnie dzięki temu
Umiałem opisywać wasze łatwopalne miasta,
Wasze krótkie miłości i zabawy rozpadające się w próchno,
Kolczyki, lustra, zsuwające się ramiączko,
Sceny w sypialniach i na pobojowiskach.
Pisanie było dla mnie ochronną strategią
Zacierania śladów. Bo nie może podobać się ludziom
Ten, kto sięga po zabronione.
Przywołuję na pomoc rzeki, w których pływałem, jeziora
Z kładką między sitowiem, dolinę,
W której echu pieśni wtórzy wieczorne światło,
I wyznaję, że moje ekstatyczne pochwały istnienia
Mogły być tylko ćwiczeniami wysokiego stylu,
A pod spodem było TO, czego nie podejmuję się nazwać.
TO jest podobne do myśli bezdomnego,
kiedy idzie po mroźnym, obcym mieście.
I podobne do chwili, kiedy osaczony Żyd
widzi zbliżające się ciężkie kaski niemieckich żandarmów.
TO jest jak kiedy syn króla wybiera się na miasto
i widzi świat prawdziwy: nędzę, chorobę, starzenie się i śmierć.
TO może też być porównane do nieruchomej twarzy kogoś,
kto poją, że został opuszczony na zawsze.
Albo do słów lekarza o nie dającym się odwrócić wyroku.
Ponieważ TO oznacza natknięcie się na kamienny mur,
i zrozumienie, że ten mur nie ustąpi żadnym naszym błaganiom.
Saturday, 30 December 2017
Jo NESBO - "Upiory"
Jo NESBO - "Upiory"
To już dziewiąty tom z Harry Hole, którego lubię, a mimo to za poprzedni tom dałem pałę, bo autor zapadł na niemoc twórczą i brak racjonalnych pomysłów. Tak więc do tego tomu przystępuję z pewna rezerwą.
Trafiam na powtarzane: „Wszystko było nowe. Nic się nie zmieniło”. Niezłe. Przewrotne, lecz sensowne. Pokiereszowany Harry wraca do Oslo, bo Olek wpadł w tarapaty i działa, lecz niezbyt skutecznie, bo autor pozwala mu się napić dopiero 100 stron przed końcem.
Okazało się, że ukaranie przeze nie Nesbo pałą za poprzedni tom było słuszne pedagogicznie, bo wyraźnie się poprawił, uśmiercając ofiary głównie metodami tradycyjnymi i opierając fabułę o wiarygodny rynek narkotyczny.
Czytałem całą noc do 7 rano, trochę odczułem przesyt wątkami rosyjskimi, lecz na takie moje subiektywne odczucie może mieć straszenie „ruskimi” przez Ciszewskiego we „Mgle”, którą wczoraj kończyłem. Tak więc przywracam Nesbo do łask i daję 7 gwiazdek.
To już dziewiąty tom z Harry Hole, którego lubię, a mimo to za poprzedni tom dałem pałę, bo autor zapadł na niemoc twórczą i brak racjonalnych pomysłów. Tak więc do tego tomu przystępuję z pewna rezerwą.
Trafiam na powtarzane: „Wszystko było nowe. Nic się nie zmieniło”. Niezłe. Przewrotne, lecz sensowne. Pokiereszowany Harry wraca do Oslo, bo Olek wpadł w tarapaty i działa, lecz niezbyt skutecznie, bo autor pozwala mu się napić dopiero 100 stron przed końcem.
Okazało się, że ukaranie przeze nie Nesbo pałą za poprzedni tom było słuszne pedagogicznie, bo wyraźnie się poprawił, uśmiercając ofiary głównie metodami tradycyjnymi i opierając fabułę o wiarygodny rynek narkotyczny.
Czytałem całą noc do 7 rano, trochę odczułem przesyt wątkami rosyjskimi, lecz na takie moje subiektywne odczucie może mieć straszenie „ruskimi” przez Ciszewskiego we „Mgle”, którą wczoraj kończyłem. Tak więc przywracam Nesbo do łask i daję 7 gwiazdek.
Thursday, 28 December 2017
Marcin CISZEWSKI - "Mgła"
Marcin CISZEWSKI - "Mgła"
Recenzując "Upał" (10 gwiazdek) narzekałem na brak informacji o autorze. I narzekam dalej, bo tajemniczy jest jak agent pasty "Kiwi" (tak się żartowało 50 lat temu). Wynika, że "Upał" był II tomem serii, a "Mgła" czwartym.
Przeczytałem jednym tchem, bo napisane dobrze, wizja wydarzeń wiarygodna, tematyka aktualna i na czasie, a zakończenie zgodne z oczekiwaniami większości czytelników, którzy wskutek systematycznej indoktrynacji owładnięci są nienawiścią i pogardą do Rosji, jak i panującą rusofobią. Przestępcami są również kooperujący z kacapami Polacy, gotowi na wszystko w celu wzbogacenia się. I powierzchowne odczytanie kończy się na pochwale za sprawny terrorystyczny thriller.
Ale prawdziwą wartością tej książki jest ukazanie polskiego piekiełka. Nie ma ideałów, nie ma patriotyzmu, a jest podział społeczeństwa i karierowiczostwo powiązane z daną partią polityczną. Co gorsza, nie chodzi tylko o najwyższe stanowiska w rządzie i instytucjach centralnych, o faworyzowanie tych, a nie innych przedsiębiorstw czy organizacji, lecz o poczucie bezpieczeństwa szarego człowieka, który może stracić wszystko przy zmianie ekipy rządzącej. Do tego prywata i pogoń za „kasą”, bez żadnych ograniczeń moralnych. No i groteskowo przedstawiony nasz stosunek do Rosji, USA, Ukrainy i UE.
I właśnie za nadzwyczaj realistyczne przedstawienie polskiego piekiełka, poniekąd kontynuacji „Króla Ubu”, należy się gwiazdek 10.
PS Postanowiłem dodać najaktualniejszy przykład analogii do aktualnych wydarzeń: w książce świadkiem oskarżenia jest były żołnierz dyscyplinarnie wyrzucony z wojska, a w realu (w komisji Jakiego) - dyscyplinarnie zwolniony urzędnik ratusza
Recenzując "Upał" (10 gwiazdek) narzekałem na brak informacji o autorze. I narzekam dalej, bo tajemniczy jest jak agent pasty "Kiwi" (tak się żartowało 50 lat temu). Wynika, że "Upał" był II tomem serii, a "Mgła" czwartym.
Przeczytałem jednym tchem, bo napisane dobrze, wizja wydarzeń wiarygodna, tematyka aktualna i na czasie, a zakończenie zgodne z oczekiwaniami większości czytelników, którzy wskutek systematycznej indoktrynacji owładnięci są nienawiścią i pogardą do Rosji, jak i panującą rusofobią. Przestępcami są również kooperujący z kacapami Polacy, gotowi na wszystko w celu wzbogacenia się. I powierzchowne odczytanie kończy się na pochwale za sprawny terrorystyczny thriller.
Ale prawdziwą wartością tej książki jest ukazanie polskiego piekiełka. Nie ma ideałów, nie ma patriotyzmu, a jest podział społeczeństwa i karierowiczostwo powiązane z daną partią polityczną. Co gorsza, nie chodzi tylko o najwyższe stanowiska w rządzie i instytucjach centralnych, o faworyzowanie tych, a nie innych przedsiębiorstw czy organizacji, lecz o poczucie bezpieczeństwa szarego człowieka, który może stracić wszystko przy zmianie ekipy rządzącej. Do tego prywata i pogoń za „kasą”, bez żadnych ograniczeń moralnych. No i groteskowo przedstawiony nasz stosunek do Rosji, USA, Ukrainy i UE.
I właśnie za nadzwyczaj realistyczne przedstawienie polskiego piekiełka, poniekąd kontynuacji „Króla Ubu”, należy się gwiazdek 10.
PS Postanowiłem dodać najaktualniejszy przykład analogii do aktualnych wydarzeń: w książce świadkiem oskarżenia jest były żołnierz dyscyplinarnie wyrzucony z wojska, a w realu (w komisji Jakiego) - dyscyplinarnie zwolniony urzędnik ratusza
Wednesday, 27 December 2017
Lorenzo CARCATERRA - "Uśpieni"
Lorenzo CARCATERRA - "Uśpieni"
Zaciekawiło mnie zestawienie daty wydania (1996) i wyniku na LC – 8,2 (281 ocen i 22 opinie), bo jeśli ten thriller jest tak świetny, to dlaczego ma tak mało ocen i opinii. Dodajmy, że autor zyskał tylko dziewięciu fanów na LC.
Wikipedia jest nader powściągliwa na jego temat:
„Lorenzo Carcaterra (born October 16, 1954, in Hell's Kitchen, New York) is an American writer. Hell's Kitchen is the setting for his most famous book, 'Sleepers', which was adapted as a 1996 film of the same name. In April 2009, he joined 'True/Stars as a blogger."
Dodajmy, że omawiana była drugą z dziewięciu opublikowanych. Wniosek, że zanosi się na raczej jednorazową moją znajomość z autorem, skoro przez ostatnie 22 lata sensacji nie wzbudził.
I jeszcze o filmie. Zagrali w nim m.in. Robert De Niro, Dustin Hoffman i Brad Pitt, a Wikipedia streszcza fabułę tak:
"Czterej chłopcy – Lorenzo, Michael, John i Tommy – zostają umieszczeni w zakładzie poprawczym za napad na sprzedawcę hot-dogów. Podczas pobytu są torturowani i gwałceni przez strażników, którymi dowodzi Sean Nokes. Po jedenastu latach John i Tommy spotykają swojego oprawcę w barze i mordują na oczach świadków. Dwaj pozostali – dziennikarz Lorenzo oraz prawnik Michael – postanawiają ratować przyjaciół".
Wydawało mnie się, że nie lubię tematyki więziennej czy domów poprawczych, jednak po 5 tomach „Skazańca” Spadły zmieniłem zdanie i ochoczo przystąpiłem do tej książki, a skończyłem z mieszanymi uczuciami, bo taka doza okrucieństwa i „brudów” negatywnie wpływa na moje poczucie estetyki.
Tak sobie figluję, bo fabuła jest paskudna, ale wstrząsająca i wiarygodna, podobno autobiograficzna, więc nie mam innego wyjścia jak dać 8 gwiazdek w kategorii kryminałów i przestrzec Państwa, że nie jest to książka dla wrażliwych.
Zaciekawiło mnie zestawienie daty wydania (1996) i wyniku na LC – 8,2 (281 ocen i 22 opinie), bo jeśli ten thriller jest tak świetny, to dlaczego ma tak mało ocen i opinii. Dodajmy, że autor zyskał tylko dziewięciu fanów na LC.
Wikipedia jest nader powściągliwa na jego temat:
„Lorenzo Carcaterra (born October 16, 1954, in Hell's Kitchen, New York) is an American writer. Hell's Kitchen is the setting for his most famous book, 'Sleepers', which was adapted as a 1996 film of the same name. In April 2009, he joined 'True/Stars as a blogger."
Dodajmy, że omawiana była drugą z dziewięciu opublikowanych. Wniosek, że zanosi się na raczej jednorazową moją znajomość z autorem, skoro przez ostatnie 22 lata sensacji nie wzbudził.
I jeszcze o filmie. Zagrali w nim m.in. Robert De Niro, Dustin Hoffman i Brad Pitt, a Wikipedia streszcza fabułę tak:
"Czterej chłopcy – Lorenzo, Michael, John i Tommy – zostają umieszczeni w zakładzie poprawczym za napad na sprzedawcę hot-dogów. Podczas pobytu są torturowani i gwałceni przez strażników, którymi dowodzi Sean Nokes. Po jedenastu latach John i Tommy spotykają swojego oprawcę w barze i mordują na oczach świadków. Dwaj pozostali – dziennikarz Lorenzo oraz prawnik Michael – postanawiają ratować przyjaciół".
Wydawało mnie się, że nie lubię tematyki więziennej czy domów poprawczych, jednak po 5 tomach „Skazańca” Spadły zmieniłem zdanie i ochoczo przystąpiłem do tej książki, a skończyłem z mieszanymi uczuciami, bo taka doza okrucieństwa i „brudów” negatywnie wpływa na moje poczucie estetyki.
Tak sobie figluję, bo fabuła jest paskudna, ale wstrząsająca i wiarygodna, podobno autobiograficzna, więc nie mam innego wyjścia jak dać 8 gwiazdek w kategorii kryminałów i przestrzec Państwa, że nie jest to książka dla wrażliwych.
Tuesday, 26 December 2017
Józef TISCHNER - "Nieszczęsny dar wolności" aktualizacja
Józef TISCHNER - “Nieszczęsny dar wolności”
Zaczynam, jak przed chwilą, w recenzji „Pierwszego dnia wolności” Kruczkowskiego:
WOLNOŚĆ !!! Mówią o niej wszyscy i każdy z osobna, a dwie najciekawsze pozycje w powojennej literaturze polskiej mają na LC wyniki żenujące: dramat Kruczkowskiego opinii pięć, a zbiór esejów ks. J. Tischnera pt „Nieszczęsny dar wolności” - dwie. (bez moich 4 i 1). Obecnie, gdy mam prawie 1500 znajomych i obserwujących na LC postanowiłem te pozycje przypomnieć.
Tytuł tego zbioru esejów jest tak trafny, że przeszedł szybko do języka potocznego. To prezent od losu, który narusza status quo, zmusza do zmiany mentalności, do podjęcia działania, do którego okazujemy się nieprzygotowani.
Nie zmieniam poniższych uwag napisanych wiele lat temu, bo uważam je za wystarczające do wzbudzenia ciekawości Państwo, podkreślając jednocześnie, że Tischner pisze językiem zrozumiałym dla przeciętnego czytelnika oraz że reprezentuje kościół otwarty, tolerancyjny, posoborowy jakże daleki od indoktrynacji i demagogi Rydzyka, Flaszki – Głódzia i im podobnych. Tak więc, czytelnicy z otwartymi głowami czytajcie i kochajcie Tischnera, choć on wprawdzie ksiądz, ale też autor słów:
„Nie spotkałem w moim życiu nikogo, kto by stracił wiarę po przeczytaniu Marksa i Lenina, natomiast spotkałem wielu, którzy ją stracili po spotkaniu ze swoim proboszczem”.
Dotychczasowy tekst:
„Tischner odwołuje się do Fromma i Dostojewskiego, ja pozwalam sobie uzupełnić ten duet Kruczkowskim z jego „Pierwszym dniem wolności”. Autor (str9):
„Pamiętamy, jak pisał Erich Fromm: ludzie uciekają od wolności i sami, bez przymusu, wybierają sobie Hitlera.... ....... Jeszcze dosadniej niż Fromm pisał o tym Dostojewski w legendzie o Wielkim Inkwizytorze: „Ale skończy się na tym, że przyniosą nam swoją wolność do naszych nóg i powiedzą: 'weźcie nas raczej w niewolę i dajcie nam jeść'..”. I dalej: „Powiadam Ci, zaiste najbardziej męczącą troską człowieka jest to: znaleźć kogoś, komu można by oddać dar wolności, z którym ta nieszczęsna istota się rodzi...”
Rozważania Tischnera dotyczą przede wszystkim „homo sovieticus”-a, jakiego w polską duszę, przez ponad 40 lat indoktrynowano.
„Homo sovieticus jest dzieckiem.. ..komunistycznej negacji własności prywatnej.... ...to pasożyt komunizmu..”.
U ukochanych przez Tischnera górali dla „homo sovieticus” miejsca nie stało, bo gdy milicjant jednego z nich zatrzymał i groźnie zapytał: „Gdzie?”, to usłyszał:
„Co ci chłopce do tego? Koń mój, dusa moja, jade ka kcem”.
Komunizm nie wybaczał grzechu prywatnego posiadania, więc nauczył używać nie posiadając. Tischner świetnie się czuje w stylu gombrowiczowskim:
„....co robić, by tak posiadać, żeby nie było wiadomo, że się posiada, i nie posiadać tak, żeby jednak posiadać? Rozwiązanie sprawy przyszło natychmiast: należy u ż y w a ć. W końcu ten, kto używa, nie posiada, bo przecież tylko używa, ale jednak posiada, bo zaspokaja potrzeby, a czyż nie o to chodzi istocie, która wierzy, że jest wielkim zestawem potrzeb?”.
Z tego wypływa konkluzja:
„Społeczeństwa liberalne, aby używać, muszą wpierw mieć, natomiast społeczeństwa komunistyczne mogły nie mieć, a jednak używać”.
I używały, szczególnie „w najweselszym baraku obozu KDL” - w Polsce. Ale też się cierpiało. Gdy nastała wolność....
„...skończyły się cierpienia wynikające z prześladowań. Nie ma już cierpień realnych. Mimo to potrzeba cierpień pozostała. Gdzie jest zapotrzebowanie na cierpienia, a nie ma rzeczywistego cierpienia, rośnie cierpienie iluzoryczne - iluzoryczny krzyż. Dlatego krzyczy się o nowych atakach na wiarę, nowej nienawiści, nowym „prześladowaniu”. Miejsce krzyża realnego zajmuje krzyż fikcyjny..”.
To jak miał Tischnera lubić np abp Chrostowski i jego ludzie. A ludziom zasiać „ból fikcyjnego krzyża”, i im wmówić, że cierpią:..
„Bo największym cierpieniem cierpiętnika jest to, że mu nikt cierpień nie zadaje, a on musi żyć na tym świecie w przekonaniu, że świat go nie zauważa, traktując tak, jakby w ogóle nie istniał”
Myśl Tischnera rozwinął w 2012 r. Cezary Michalski, mówiąc /TP 40/2012/:
.”....wolność.. ...prowadzi do naszego natychmiastowego zdziecinnienia, czego przykładem była zarówno „mocarstwowość II RP, tak też współczesna nam „posmoleńska tromtadracja”, reprodukująca XIX-wieczne rytuały patriotyczne, w sytuacji tak bardzo odmiennej, że to naśladownictwo staje się już tylko uciążliwą groteską”.
Aby uwydatnić otwartość Tischnera, czuję się w obowiązku zacytować go, na temat Ananiasza i Safiry /str.82/
„Czyż nie czytamy w Dziejach Apostolskich, że w pierwszych gminach chrześcijańskich „wszystko było wspólne”? Czyż ŚW PIOTR NIE UKARAŁ ŚMIERCIĄ ANANIASZA WRAZ Z ŻONĄ SAFIRĄ, ponieważ część pieniędzy.. ..zachowali dla siebie?”.
Proponuję zapytać swojego księdza proboszcza, jak interpretuje to morderstwo opisane w DZ.5,1-11. Amen...”
To parę skromnych uwag wskazujących na aktualność przemyśleń nieodżałowanego Księdza Profesora (1931 – 2000). Proszę, spróbujcie!! 10/10
Zaczynam, jak przed chwilą, w recenzji „Pierwszego dnia wolności” Kruczkowskiego:
WOLNOŚĆ !!! Mówią o niej wszyscy i każdy z osobna, a dwie najciekawsze pozycje w powojennej literaturze polskiej mają na LC wyniki żenujące: dramat Kruczkowskiego opinii pięć, a zbiór esejów ks. J. Tischnera pt „Nieszczęsny dar wolności” - dwie. (bez moich 4 i 1). Obecnie, gdy mam prawie 1500 znajomych i obserwujących na LC postanowiłem te pozycje przypomnieć.
Tytuł tego zbioru esejów jest tak trafny, że przeszedł szybko do języka potocznego. To prezent od losu, który narusza status quo, zmusza do zmiany mentalności, do podjęcia działania, do którego okazujemy się nieprzygotowani.
Nie zmieniam poniższych uwag napisanych wiele lat temu, bo uważam je za wystarczające do wzbudzenia ciekawości Państwo, podkreślając jednocześnie, że Tischner pisze językiem zrozumiałym dla przeciętnego czytelnika oraz że reprezentuje kościół otwarty, tolerancyjny, posoborowy jakże daleki od indoktrynacji i demagogi Rydzyka, Flaszki – Głódzia i im podobnych. Tak więc, czytelnicy z otwartymi głowami czytajcie i kochajcie Tischnera, choć on wprawdzie ksiądz, ale też autor słów:
„Nie spotkałem w moim życiu nikogo, kto by stracił wiarę po przeczytaniu Marksa i Lenina, natomiast spotkałem wielu, którzy ją stracili po spotkaniu ze swoim proboszczem”.
Dotychczasowy tekst:
„Tischner odwołuje się do Fromma i Dostojewskiego, ja pozwalam sobie uzupełnić ten duet Kruczkowskim z jego „Pierwszym dniem wolności”. Autor (str9):
„Pamiętamy, jak pisał Erich Fromm: ludzie uciekają od wolności i sami, bez przymusu, wybierają sobie Hitlera.... ....... Jeszcze dosadniej niż Fromm pisał o tym Dostojewski w legendzie o Wielkim Inkwizytorze: „Ale skończy się na tym, że przyniosą nam swoją wolność do naszych nóg i powiedzą: 'weźcie nas raczej w niewolę i dajcie nam jeść'..”. I dalej: „Powiadam Ci, zaiste najbardziej męczącą troską człowieka jest to: znaleźć kogoś, komu można by oddać dar wolności, z którym ta nieszczęsna istota się rodzi...”
Rozważania Tischnera dotyczą przede wszystkim „homo sovieticus”-a, jakiego w polską duszę, przez ponad 40 lat indoktrynowano.
„Homo sovieticus jest dzieckiem.. ..komunistycznej negacji własności prywatnej.... ...to pasożyt komunizmu..”.
U ukochanych przez Tischnera górali dla „homo sovieticus” miejsca nie stało, bo gdy milicjant jednego z nich zatrzymał i groźnie zapytał: „Gdzie?”, to usłyszał:
„Co ci chłopce do tego? Koń mój, dusa moja, jade ka kcem”.
Komunizm nie wybaczał grzechu prywatnego posiadania, więc nauczył używać nie posiadając. Tischner świetnie się czuje w stylu gombrowiczowskim:
„....co robić, by tak posiadać, żeby nie było wiadomo, że się posiada, i nie posiadać tak, żeby jednak posiadać? Rozwiązanie sprawy przyszło natychmiast: należy u ż y w a ć. W końcu ten, kto używa, nie posiada, bo przecież tylko używa, ale jednak posiada, bo zaspokaja potrzeby, a czyż nie o to chodzi istocie, która wierzy, że jest wielkim zestawem potrzeb?”.
Z tego wypływa konkluzja:
„Społeczeństwa liberalne, aby używać, muszą wpierw mieć, natomiast społeczeństwa komunistyczne mogły nie mieć, a jednak używać”.
I używały, szczególnie „w najweselszym baraku obozu KDL” - w Polsce. Ale też się cierpiało. Gdy nastała wolność....
„...skończyły się cierpienia wynikające z prześladowań. Nie ma już cierpień realnych. Mimo to potrzeba cierpień pozostała. Gdzie jest zapotrzebowanie na cierpienia, a nie ma rzeczywistego cierpienia, rośnie cierpienie iluzoryczne - iluzoryczny krzyż. Dlatego krzyczy się o nowych atakach na wiarę, nowej nienawiści, nowym „prześladowaniu”. Miejsce krzyża realnego zajmuje krzyż fikcyjny..”.
To jak miał Tischnera lubić np abp Chrostowski i jego ludzie. A ludziom zasiać „ból fikcyjnego krzyża”, i im wmówić, że cierpią:..
„Bo największym cierpieniem cierpiętnika jest to, że mu nikt cierpień nie zadaje, a on musi żyć na tym świecie w przekonaniu, że świat go nie zauważa, traktując tak, jakby w ogóle nie istniał”
Myśl Tischnera rozwinął w 2012 r. Cezary Michalski, mówiąc /TP 40/2012/:
.”....wolność.. ...prowadzi do naszego natychmiastowego zdziecinnienia, czego przykładem była zarówno „mocarstwowość II RP, tak też współczesna nam „posmoleńska tromtadracja”, reprodukująca XIX-wieczne rytuały patriotyczne, w sytuacji tak bardzo odmiennej, że to naśladownictwo staje się już tylko uciążliwą groteską”.
Aby uwydatnić otwartość Tischnera, czuję się w obowiązku zacytować go, na temat Ananiasza i Safiry /str.82/
„Czyż nie czytamy w Dziejach Apostolskich, że w pierwszych gminach chrześcijańskich „wszystko było wspólne”? Czyż ŚW PIOTR NIE UKARAŁ ŚMIERCIĄ ANANIASZA WRAZ Z ŻONĄ SAFIRĄ, ponieważ część pieniędzy.. ..zachowali dla siebie?”.
Proponuję zapytać swojego księdza proboszcza, jak interpretuje to morderstwo opisane w DZ.5,1-11. Amen...”
To parę skromnych uwag wskazujących na aktualność przemyśleń nieodżałowanego Księdza Profesora (1931 – 2000). Proszę, spróbujcie!! 10/10
Leon KRUCZKOWSKI - "Pierwszy dzień wolności" - aktualizacja
Leon KRUCZKOWSKI - "Pierwszy dzień wolności"
WOLNOŚĆ !!! Mówią o niej wszyscy i każdy z osobna, a dwie najciekawsze pozycje w powojennej literaturze polskiej mają na LC wyniki żenujące: dramat Kruczkowskiego opinii pięć, a zbiór esejów ks. J. Tischnera pt „Nieszczęsny dar wolności” - dwie. (bez moich 4 i 1). Obecnie, gdy mam prawie 1500 znajomych i obserwujących na LC postanowiłem te pozycje przypomnieć.
O książce Tischnera – innym razem, a tu tylko wspomnę, że wspomniany tytuł jest tak trafny, że przeszedł do języka potocznego. Natomiast z okazji książki Kruczkowskiego wyrażę zdziwienie, że Kaczyński apologetyzując swojego brata, zapomina o zasługach swojej matki, która profesjonalnie badała twórczość tego wybitnego pisarza, którego dyskredytuje się nalepką „komuch”.
Podobnie, jak w przypadku wczoraj zamieszczonej recenzji „Granicy” Nałkowskiej, nie zależy mnie na plusach od Państwa, bo dostałem ich 48, lecz o popularyzację świetnego dramatu, w którym przedstawiona jest przerażająca prawda, że jeśli nawet o wolność umiemy walczyć, to racjonalnie z niej skorzystać nie potrafimy.
Poniżej dotychczasowy tekst z września 2015 czyli jeszcze za rządów PO:
„Na LC jedna, jedyna opinia i od cytatu z niej zacznę. Pod pseudonimem "kasiamaja" ktoś słusznie pisze:
"Wiele zrobić nie mogę, ale pragnę Wam Czytelnicy z całego serca polecić czytanie Kruczkowskiego - wszystkie jego utwory. Uważam że pisarz JEST MISTRZEM w tworzeniu dialogów. Niby proste a jakże wciągają - nie chce się od nich oczu oderwać, mimo, że pieką, bolą, szczypią i wszystko inne. W nocy o północy mogę Kruczkowskiego czytać. Poważnie. I nie przesadzam. TO JEST ARCYDZIEŁO. Takie moje zdanie."
Świadomie nie uroniłem nawet pół słowa z cytatu, by nie zatracić wrażenia emocjonalnego, jakie on wywołuje. Oczywiście, zgadzam się z jego każdym słowem, lecz, by nie wpaść w zbytnią powagę i pompatyczność , a jednocześnie Państwa czoła trochę rozchmurzyć, pozwolę sobie na dygresję.
Bździć o wolności, a w szczególe o prawie do niej, lubimy aż nadto, lecz jak ją wykorzystać to rozumu i rozsądnych pomysłów nie staje. Zaraz będę o tym pisał, a teraz zauważę, że w jej ramach, zdążyliśmy zdewastować, w ramach walki z komuną, wszystkie nasze tj zwykłych ludzi, społeczeństwa, zdobycze. Paranoja ! Zniszczyliśmy sieci żłobków, przedszkoli, Domów Kultury, bibliotek, domów wypoczynkowych FWP, a nawet klubów LZS-u. Kolejni politycy otwierają lub zamierzają otwierać np przedszkola czy też budują boiska dla "orlików". A gdzie się podziały dotychczasowe ? Sukcesy polskiego sportu zawdzięczamy w olbrzymim stopniu LZS-om, które umożliwiały uprawianie sportu szerokim masom. Cała Polska kopała piłkę dając wyszkolony narybek dużym klubom i reprezentacji. W "wolnej" Polsce tworzy się kadrę ściągając polskich zawodników grających w zagranicznych klubach i tam wyszkolonych, bądź nadaje się potencjalnym kadrowiczom - polskie obywatelstwo. Podobnie z literaturą.
Wykorzystano wolność, by rozprawić się z niewygodnymi. A „cham”, lewicowiec Kruczkowski był niewygodny dla „Kordianów”, od 1932 roku, gdy opublikował dramat „Kordian i cham”, przerobiony później na sztukę. Dramat zrobił furorę, ale wielu zabolał; praktycznie jedynym, który stanął po stronie Kruczkowskiego był mój ulubiony Karol Irzykowski. W Polsce powojennej Kruczkowski piastował wysokie stanowiska polityczne, więc był nietykalny; w dodatku w 1949 popełnił genialny dramat „Niemcy”, który natychmiast stał się obowiązkową lekturą szkolną. W 1959 napisał omawiany, który ja odbieram jako genialne preludium do „Nieszczęsnego daru wolności”, mego nauczyciela (z wyboru), ks. J. Tischnera. Nienawistne „Kordiany” doczekały się wolności, by niewygodnego, świetnego pisarza zepchnąć na margines. W dodatku panowie pisarze, prześladowani w luksusowych Domach Pracy Twórczej, pisali do „szuflady”, tylko, że gdy wolność nastała okazało się, że szuflady są puste.
Proszę Państwa, jeszcze raz podkreślam, że myślący Polak MUSI poznać co najmniej trzy dramaty Kruczkowskiego: „Kordian i cham”, „Niemcy” oraz „Pierwszy dzień wolności”. Teraz przejdźmy do największej niespodzianki. Największym znawcą twórczości Kruczkowskiego była Jadwiga Kaczyńska, matka bliźniaków, która w 1992 opublikowała monografię bibliograficzną Kruczkowskiego, jak również inne prace na temat jego twórczości, szczególnie „Niemców”
Proszę Państwa, czytajcie Kruczkowskiego, bo warto, a ponadto, by zobaczyć czemu niektórzy tak się go boją.
Co do treści tej książki, to wystarczy jedno zdanie: póki była wojna każdy na swój sposób wiedział co robić, a gdy nastał pokój nikt nie wie jak zagospodarować otrzymaną, upragnioną wolność. Jak trafnie brzmi określenie Tischnera: nieszczęsny dar wolności. Aby dać Państwu w miarę pełny obraz utworu posłużę się jeszcze określeniem z Wikipedii, że Kruczkowski przedstawił:
„.....upojenie, a jednocześnie rozczarowanie wolnością..”.....”
Nic nie zmieniałem, bo wydaje mnie się, że argumentacja o ważności tego dzieła jest wystarczająca. 10/10
WOLNOŚĆ !!! Mówią o niej wszyscy i każdy z osobna, a dwie najciekawsze pozycje w powojennej literaturze polskiej mają na LC wyniki żenujące: dramat Kruczkowskiego opinii pięć, a zbiór esejów ks. J. Tischnera pt „Nieszczęsny dar wolności” - dwie. (bez moich 4 i 1). Obecnie, gdy mam prawie 1500 znajomych i obserwujących na LC postanowiłem te pozycje przypomnieć.
O książce Tischnera – innym razem, a tu tylko wspomnę, że wspomniany tytuł jest tak trafny, że przeszedł do języka potocznego. Natomiast z okazji książki Kruczkowskiego wyrażę zdziwienie, że Kaczyński apologetyzując swojego brata, zapomina o zasługach swojej matki, która profesjonalnie badała twórczość tego wybitnego pisarza, którego dyskredytuje się nalepką „komuch”.
Podobnie, jak w przypadku wczoraj zamieszczonej recenzji „Granicy” Nałkowskiej, nie zależy mnie na plusach od Państwa, bo dostałem ich 48, lecz o popularyzację świetnego dramatu, w którym przedstawiona jest przerażająca prawda, że jeśli nawet o wolność umiemy walczyć, to racjonalnie z niej skorzystać nie potrafimy.
Poniżej dotychczasowy tekst z września 2015 czyli jeszcze za rządów PO:
„Na LC jedna, jedyna opinia i od cytatu z niej zacznę. Pod pseudonimem "kasiamaja" ktoś słusznie pisze:
"Wiele zrobić nie mogę, ale pragnę Wam Czytelnicy z całego serca polecić czytanie Kruczkowskiego - wszystkie jego utwory. Uważam że pisarz JEST MISTRZEM w tworzeniu dialogów. Niby proste a jakże wciągają - nie chce się od nich oczu oderwać, mimo, że pieką, bolą, szczypią i wszystko inne. W nocy o północy mogę Kruczkowskiego czytać. Poważnie. I nie przesadzam. TO JEST ARCYDZIEŁO. Takie moje zdanie."
Świadomie nie uroniłem nawet pół słowa z cytatu, by nie zatracić wrażenia emocjonalnego, jakie on wywołuje. Oczywiście, zgadzam się z jego każdym słowem, lecz, by nie wpaść w zbytnią powagę i pompatyczność , a jednocześnie Państwa czoła trochę rozchmurzyć, pozwolę sobie na dygresję.
Bździć o wolności, a w szczególe o prawie do niej, lubimy aż nadto, lecz jak ją wykorzystać to rozumu i rozsądnych pomysłów nie staje. Zaraz będę o tym pisał, a teraz zauważę, że w jej ramach, zdążyliśmy zdewastować, w ramach walki z komuną, wszystkie nasze tj zwykłych ludzi, społeczeństwa, zdobycze. Paranoja ! Zniszczyliśmy sieci żłobków, przedszkoli, Domów Kultury, bibliotek, domów wypoczynkowych FWP, a nawet klubów LZS-u. Kolejni politycy otwierają lub zamierzają otwierać np przedszkola czy też budują boiska dla "orlików". A gdzie się podziały dotychczasowe ? Sukcesy polskiego sportu zawdzięczamy w olbrzymim stopniu LZS-om, które umożliwiały uprawianie sportu szerokim masom. Cała Polska kopała piłkę dając wyszkolony narybek dużym klubom i reprezentacji. W "wolnej" Polsce tworzy się kadrę ściągając polskich zawodników grających w zagranicznych klubach i tam wyszkolonych, bądź nadaje się potencjalnym kadrowiczom - polskie obywatelstwo. Podobnie z literaturą.
Wykorzystano wolność, by rozprawić się z niewygodnymi. A „cham”, lewicowiec Kruczkowski był niewygodny dla „Kordianów”, od 1932 roku, gdy opublikował dramat „Kordian i cham”, przerobiony później na sztukę. Dramat zrobił furorę, ale wielu zabolał; praktycznie jedynym, który stanął po stronie Kruczkowskiego był mój ulubiony Karol Irzykowski. W Polsce powojennej Kruczkowski piastował wysokie stanowiska polityczne, więc był nietykalny; w dodatku w 1949 popełnił genialny dramat „Niemcy”, który natychmiast stał się obowiązkową lekturą szkolną. W 1959 napisał omawiany, który ja odbieram jako genialne preludium do „Nieszczęsnego daru wolności”, mego nauczyciela (z wyboru), ks. J. Tischnera. Nienawistne „Kordiany” doczekały się wolności, by niewygodnego, świetnego pisarza zepchnąć na margines. W dodatku panowie pisarze, prześladowani w luksusowych Domach Pracy Twórczej, pisali do „szuflady”, tylko, że gdy wolność nastała okazało się, że szuflady są puste.
Proszę Państwa, jeszcze raz podkreślam, że myślący Polak MUSI poznać co najmniej trzy dramaty Kruczkowskiego: „Kordian i cham”, „Niemcy” oraz „Pierwszy dzień wolności”. Teraz przejdźmy do największej niespodzianki. Największym znawcą twórczości Kruczkowskiego była Jadwiga Kaczyńska, matka bliźniaków, która w 1992 opublikowała monografię bibliograficzną Kruczkowskiego, jak również inne prace na temat jego twórczości, szczególnie „Niemców”
Proszę Państwa, czytajcie Kruczkowskiego, bo warto, a ponadto, by zobaczyć czemu niektórzy tak się go boją.
Co do treści tej książki, to wystarczy jedno zdanie: póki była wojna każdy na swój sposób wiedział co robić, a gdy nastał pokój nikt nie wie jak zagospodarować otrzymaną, upragnioną wolność. Jak trafnie brzmi określenie Tischnera: nieszczęsny dar wolności. Aby dać Państwu w miarę pełny obraz utworu posłużę się jeszcze określeniem z Wikipedii, że Kruczkowski przedstawił:
„.....upojenie, a jednocześnie rozczarowanie wolnością..”.....”
Nic nie zmieniałem, bo wydaje mnie się, że argumentacja o ważności tego dzieła jest wystarczająca. 10/10
Zofia NAŁKOWSKA - "Granica" (aktualizacja)
Zofia NAŁKOWSKA - "Granica"
UWAGA!! POWRACAM DO „GRANICY” NIE DLA PUNKTÓW, BO ICH 69 DOSTAŁEM, LECZ DLA WYKAZANIA KLĘSKI POLSKIEGO SYSTEMU EDUKACJI I BRAKU KWALIFIKACJI NAUCZYCIELI
Świadczy o tym wynik na LC: 5,81 (12345 ocen i 433 opinie). Najpierw moja dotychczasowa notka, krótka, bo nie pomyślałem, że to wybitne dzieło może zostać tak „zgnojone”.
„Wydana w 1936, nagradzana, stała się prezentem dla propagandzistów komunistycznych i doskonale służyła, jako przymusowa lektura szkolna, do indoktrynacji uczniów o wyższości socjalizmu nad stosunkami społecznymi w Polsce przedwojennej. A, że Nałkowska była jak najbardziej dyspozycyjna wobec władz reżimowych, to ten sanacyjny produkt nagrodzili ponownie w 1953 roku.
Maturalną klasę zaliczało się na dwóch książkach: „Granicy” i „Niemcach” Kruczkowskiego. Posługiwałem się nią w 1960 roku, pisałem na próbnej maturze o p o t r ó j n y m znaczeniu tytułowej granicy i pamiętam w szczegółach do dzisiaj (mimo sklerozy).
Śmieję się z tej paradoksalnej podwójnej nagrody, lecz poważnie uważam, że to całkiem niezła książka i niewątpliwie jest wizytówką Nałkowskiej.”
Tak sobie frywolnie pisałem, bo obecnej świadomości nie miałem, lecz osiem gwiazdek dałem (zrymowało się). A teraz podnoszę do 10, by zademonstrować swoje desinteressement opiniami, że to szmira i nuda.
O „Granicy” napisano dużo, bardzo dużo, lecz chyba niewielu to czyta. Biorę pierwszy tekst, jaki mnie się ukazuje po wypisaniu „Granica Nałkowskiej – znaczenie”. Ukazuje się tekst:
http://sciaga.pl/tekst/101487-102-znaczenie_tytulu_powiesci_zofii_nalkowskiej_granica
a w nim omówienie wspomnianych przeze mnie t r z e c h granic: społeczno-obyczajowej, moralnej i cierpienia. Tak je określił autor i przy tym zostańmy, bo pragnę dorzucić trzy swoje grosze do tej pierwszej, której symbolem jest sufito – podłoga. Z jaką genialną książką to się Państwu kojarzy? A może źle się kojarzy, bo znowu to lektura szkolna ? Nałkowska przecież niecnie „wykorzystała” najsłynniejszego kronikarza Warszawy Prusa, który w „Lalce” przedstawia status poszczególnych grup społeczeństwa w zależności od zajmowanego piętra w kamienicy. Powiedz mnie gdzie mieszkasz, a powiem ci kim jesteś. W przypadku obu książek jest to genialne.
A granica cierpienia? Zależna od punktu widzenia, a bardziej siedzenia. Nałkowska daje czytelnikowi możliwość empatii zarówno z Zenonem i jego bliskimi, jak i z ofiarą.
Sam czuję się ofiarą lektur szkolnych, mimo, że miałem polonistkę starej daty na najwyższym poziomie, lecz są granice głupoty i buty, i dlatego apeluję do tych, którzy piszą o „szmirze”: WIĘCEJ SKROMNOŚCI !! I weźcie się do ponownej lektury, może już do niej dojrzeliście
UWAGA!! POWRACAM DO „GRANICY” NIE DLA PUNKTÓW, BO ICH 69 DOSTAŁEM, LECZ DLA WYKAZANIA KLĘSKI POLSKIEGO SYSTEMU EDUKACJI I BRAKU KWALIFIKACJI NAUCZYCIELI
Świadczy o tym wynik na LC: 5,81 (12345 ocen i 433 opinie). Najpierw moja dotychczasowa notka, krótka, bo nie pomyślałem, że to wybitne dzieło może zostać tak „zgnojone”.
„Wydana w 1936, nagradzana, stała się prezentem dla propagandzistów komunistycznych i doskonale służyła, jako przymusowa lektura szkolna, do indoktrynacji uczniów o wyższości socjalizmu nad stosunkami społecznymi w Polsce przedwojennej. A, że Nałkowska była jak najbardziej dyspozycyjna wobec władz reżimowych, to ten sanacyjny produkt nagrodzili ponownie w 1953 roku.
Maturalną klasę zaliczało się na dwóch książkach: „Granicy” i „Niemcach” Kruczkowskiego. Posługiwałem się nią w 1960 roku, pisałem na próbnej maturze o p o t r ó j n y m znaczeniu tytułowej granicy i pamiętam w szczegółach do dzisiaj (mimo sklerozy).
Śmieję się z tej paradoksalnej podwójnej nagrody, lecz poważnie uważam, że to całkiem niezła książka i niewątpliwie jest wizytówką Nałkowskiej.”
Tak sobie frywolnie pisałem, bo obecnej świadomości nie miałem, lecz osiem gwiazdek dałem (zrymowało się). A teraz podnoszę do 10, by zademonstrować swoje desinteressement opiniami, że to szmira i nuda.
O „Granicy” napisano dużo, bardzo dużo, lecz chyba niewielu to czyta. Biorę pierwszy tekst, jaki mnie się ukazuje po wypisaniu „Granica Nałkowskiej – znaczenie”. Ukazuje się tekst:
http://sciaga.pl/tekst/101487-102-znaczenie_tytulu_powiesci_zofii_nalkowskiej_granica
a w nim omówienie wspomnianych przeze mnie t r z e c h granic: społeczno-obyczajowej, moralnej i cierpienia. Tak je określił autor i przy tym zostańmy, bo pragnę dorzucić trzy swoje grosze do tej pierwszej, której symbolem jest sufito – podłoga. Z jaką genialną książką to się Państwu kojarzy? A może źle się kojarzy, bo znowu to lektura szkolna ? Nałkowska przecież niecnie „wykorzystała” najsłynniejszego kronikarza Warszawy Prusa, który w „Lalce” przedstawia status poszczególnych grup społeczeństwa w zależności od zajmowanego piętra w kamienicy. Powiedz mnie gdzie mieszkasz, a powiem ci kim jesteś. W przypadku obu książek jest to genialne.
A granica cierpienia? Zależna od punktu widzenia, a bardziej siedzenia. Nałkowska daje czytelnikowi możliwość empatii zarówno z Zenonem i jego bliskimi, jak i z ofiarą.
Sam czuję się ofiarą lektur szkolnych, mimo, że miałem polonistkę starej daty na najwyższym poziomie, lecz są granice głupoty i buty, i dlatego apeluję do tych, którzy piszą o „szmirze”: WIĘCEJ SKROMNOŚCI !! I weźcie się do ponownej lektury, może już do niej dojrzeliście
Monday, 25 December 2017
Anthony BURGESS - "Mechaniczna pomarańcza"
Anthony BURGESS - "Mechaniczna pomarańcza"
Szeroką popularność przyniosła mu właśnie ta książka (1962). Wikipedia:
"...Książka ma charakter eksperymentu lingwistycznego. W oryginale powieść została napisana w stworzonym przez autora slangu, hybrydy kolokwialnego języka angielskiego z zapożyczeniami rosyjskimi. W Polsce książkę przetłumaczył Robert Stiller, najpierw w wersji polsko-rosyjskiej (tzw. wersja R), a następnie w wersji polsko-angielskiej (tzw. wersja A); we wstępie do tego wydania zapowiadał również wersję polsko-niemiecką.
Książka stała się nagłośniona, a ze względu na tematykę często podlegała cenzurze. Odcisnęła swoje piętno na sztuce, stając się motywem zapożyczeń czy adaptacji wielu sztuk teatralnych. W roku 1971 powieść doczekała się głośnej ekranizacji filmowej 'Mechaniczna pomarańcza' w reżyserii Stanleya Kubricka. Film o paranoiczno-surrealistycznym klimacie stara się wiernie trzymać fabuły książki, brak mu jednak dyskusyjnego epilogu. W dzisiejszych czasach sceny przemocy, będące powodem ocenzurowania filmu, nie są już uznawane za tak szokujące...."
Z notki redakcyjnej na LC:
"....Obok "1984" Orwella, "Nowego wspaniałego świata" Huxleya, czy "My" Zamiatina - najważniejsza współczesna a n t y u t o p i a. ...." (podk. moje)
Wikipedia:
"...'A Clockwork Orange is a d y s t o p i a n novel..." (podk. moje)
Tamże: Dystopia a antyutopia
".... Istotna różnica między tymi zjawiskami literackimi polega na tym, że dystopia swoje pesymistyczne wizje przyszłości wywodzi bezpośrednio z rzeczywistości, a nie z utopijnych programów jej naprawy..."
Ja: nie zamierzam polemizować z zachwytami nad książką, choć są one ogólne, nieprecyzyjne, tylko twierdzę z przekonaniem, że bez filmu Kubricka książka utonęłaby w zapomnieniu. Co najśmieszniejsze wymowa filmu jest absolutnie inna niż książki, bo reżyser nie znał (!!!) epilogu, którego amerykańskie wydanie było pozbawione. Przypomina to ostatnią amerykańską ekranizację "Solaris" Lema, po której reżyser Soderbergh rozbrajająco szczerze wyznał, że nigdy tej książki nie czytał. No cóż, ilości widzów i czytelników są nieporównywalne.
Film Kubricka oglądałem ostatnim razem w 2006; podobał mnie się, lecz widziałem lepsze. Książkę pamiętałem z lat 60. i wspominałem ją bez zachwytów, lecz całkiem nieźle. Niestety, obecnie mnie znudziła, prawie tak jak czytelniczkę "Dori" na LC, której ocenę przytaczam w całości:
"Oczekiwania miałam wielkie jak powierzchnia oceanu. I oczywiście, jak to w większości takich przypadków bywa - na oczekiwaniach się skończyło. Ja naprawdę nie wiem nad czym się tutaj zachwycać. Nad wulgarnością? Nad chamskim i prostackim, w 70% niezrozumiałym językiem? Czy nad żałosnymi bohaterami, którzy myślą, że są nie wiadomo kim? Nie znalazłam w tej powieści żadnego aspektu 'edukacyjnego', a zakończenie okazało się być marne jak cała reszta (myślałam, że może coś się zmieni, ale cóż...). Nie rozumiem fenomenu tej książki, bo jak dla mnie nie wnosi ona nic mądrego, a już szczególnie nie powinna być jakimś przykładem dla pokoleń. Dawno nie czytałam tak nudnej i agresywnej jednocześnie pozycji."
"Prawie", bo jakiś sentyment do lektur z młodości we mnie pozostał, więc odcinam się od dwóch gwiazdek "Dori" i daję ich aż 5.
Proszę Państwa czas robi swoje i w ciągu prawi 60 lat od czasu wydania tej pozycji rozwinęła się literatura utopijna, dystopijna czy antyutopijna a szczególnie w materii fantasy. Ja, stary, odkryłem np Philip K. Dicka i Cixin Liu, choć nie jestem entuzjastą tej gałęzi literatury, a więc jest komu dawać wyższe noty. Proponuję trochę więcej odwagi w prezentowaniu własnych odczuć!!
PS Gdy czytam, że Burgess.... (Wikipedia): .
„...wrote the Joyce studies 'Here Comes Everybody: An Introduction to James Joyce for the Ordinary Reader' (also published as Re Joyce) and 'Joysprick: An Introduction to the Language of James Joyce'. Also published was 'A Shorter 'Finnegans Wake,'.."
to zastanawiam się czy to nie Joyce zainspirował go do eksperymentów językowych.
Szeroką popularność przyniosła mu właśnie ta książka (1962). Wikipedia:
"...Książka ma charakter eksperymentu lingwistycznego. W oryginale powieść została napisana w stworzonym przez autora slangu, hybrydy kolokwialnego języka angielskiego z zapożyczeniami rosyjskimi. W Polsce książkę przetłumaczył Robert Stiller, najpierw w wersji polsko-rosyjskiej (tzw. wersja R), a następnie w wersji polsko-angielskiej (tzw. wersja A); we wstępie do tego wydania zapowiadał również wersję polsko-niemiecką.
Książka stała się nagłośniona, a ze względu na tematykę często podlegała cenzurze. Odcisnęła swoje piętno na sztuce, stając się motywem zapożyczeń czy adaptacji wielu sztuk teatralnych. W roku 1971 powieść doczekała się głośnej ekranizacji filmowej 'Mechaniczna pomarańcza' w reżyserii Stanleya Kubricka. Film o paranoiczno-surrealistycznym klimacie stara się wiernie trzymać fabuły książki, brak mu jednak dyskusyjnego epilogu. W dzisiejszych czasach sceny przemocy, będące powodem ocenzurowania filmu, nie są już uznawane za tak szokujące...."
Z notki redakcyjnej na LC:
"....Obok "1984" Orwella, "Nowego wspaniałego świata" Huxleya, czy "My" Zamiatina - najważniejsza współczesna a n t y u t o p i a. ...." (podk. moje)
Wikipedia:
"...'A Clockwork Orange is a d y s t o p i a n novel..." (podk. moje)
Tamże: Dystopia a antyutopia
".... Istotna różnica między tymi zjawiskami literackimi polega na tym, że dystopia swoje pesymistyczne wizje przyszłości wywodzi bezpośrednio z rzeczywistości, a nie z utopijnych programów jej naprawy..."
Ja: nie zamierzam polemizować z zachwytami nad książką, choć są one ogólne, nieprecyzyjne, tylko twierdzę z przekonaniem, że bez filmu Kubricka książka utonęłaby w zapomnieniu. Co najśmieszniejsze wymowa filmu jest absolutnie inna niż książki, bo reżyser nie znał (!!!) epilogu, którego amerykańskie wydanie było pozbawione. Przypomina to ostatnią amerykańską ekranizację "Solaris" Lema, po której reżyser Soderbergh rozbrajająco szczerze wyznał, że nigdy tej książki nie czytał. No cóż, ilości widzów i czytelników są nieporównywalne.
Film Kubricka oglądałem ostatnim razem w 2006; podobał mnie się, lecz widziałem lepsze. Książkę pamiętałem z lat 60. i wspominałem ją bez zachwytów, lecz całkiem nieźle. Niestety, obecnie mnie znudziła, prawie tak jak czytelniczkę "Dori" na LC, której ocenę przytaczam w całości:
"Oczekiwania miałam wielkie jak powierzchnia oceanu. I oczywiście, jak to w większości takich przypadków bywa - na oczekiwaniach się skończyło. Ja naprawdę nie wiem nad czym się tutaj zachwycać. Nad wulgarnością? Nad chamskim i prostackim, w 70% niezrozumiałym językiem? Czy nad żałosnymi bohaterami, którzy myślą, że są nie wiadomo kim? Nie znalazłam w tej powieści żadnego aspektu 'edukacyjnego', a zakończenie okazało się być marne jak cała reszta (myślałam, że może coś się zmieni, ale cóż...). Nie rozumiem fenomenu tej książki, bo jak dla mnie nie wnosi ona nic mądrego, a już szczególnie nie powinna być jakimś przykładem dla pokoleń. Dawno nie czytałam tak nudnej i agresywnej jednocześnie pozycji."
"Prawie", bo jakiś sentyment do lektur z młodości we mnie pozostał, więc odcinam się od dwóch gwiazdek "Dori" i daję ich aż 5.
Proszę Państwa czas robi swoje i w ciągu prawi 60 lat od czasu wydania tej pozycji rozwinęła się literatura utopijna, dystopijna czy antyutopijna a szczególnie w materii fantasy. Ja, stary, odkryłem np Philip K. Dicka i Cixin Liu, choć nie jestem entuzjastą tej gałęzi literatury, a więc jest komu dawać wyższe noty. Proponuję trochę więcej odwagi w prezentowaniu własnych odczuć!!
PS Gdy czytam, że Burgess.... (Wikipedia): .
„...wrote the Joyce studies 'Here Comes Everybody: An Introduction to James Joyce for the Ordinary Reader' (also published as Re Joyce) and 'Joysprick: An Introduction to the Language of James Joyce'. Also published was 'A Shorter 'Finnegans Wake,'.."
to zastanawiam się czy to nie Joyce zainspirował go do eksperymentów językowych.
Sunday, 24 December 2017
Jakub MAŁECKI - "Rdza"
Jakub MAŁECKI - "Rdza"
Dwa lata temu zachwycił "Dygotem", którego recenzję kończyłem słowami:
„....Jednym słowem książkę Państwu polecam, Małeckiemu gratuluję i życzę sukcesów w ulepszaniu warsztatu, bo tu odczuwam pewien niedosyt. Młody jest, płodny, więc żywię nadzieję, że zdążę jeszcze coś jego przeczytać”.
Udało się, lecz jest pewien szkopuł; to wynik na LC: 7,98 (596 ocen i 150 opinii), bo przy takiej ilości opinii trudno coś dodać.
A jednak znalazłem metodę: idę śladem Małeckiego tj jak najwięcej istotnej treści w jak najmniejszej ilości słów. Wielokrotnie apelowałem do współczesnych polskich pisarzy, by radykalnie ograniczyli objętość swoich utworów, by przestali uprawiać wodolejstwo, by przestali dręczyć czytelników i zmuszać ich do opuszczania całych partii tekstu nudnych jak flaki z olejem, a dotyczy to też najlepszych, lubianych przeze mnie jak np. Twardoch czy Orbitowski, jak i „innych” jak Tokarczuk. I oni nic..., dalej robią swoje.
I nagle zaświeciło słońce. To Małecki, a jego „Rdza” to bezdyskusyjnie najlepsza książka 2017 roku!! Trzech moich wielkich (WGS tj Witkacy, Gombrowicz, Schulz) spierało się o formę, a Małecki nad nią efektywnie pracuje. Wypracowany przez niego zwięzły język i sposób przedstawiania osób i wydarzeń, to główny walor, a tytułowa „Rdza”, korodująca wszystko, a w tym deformacja przeszłości przez upływający czas, dopełnia całości i inspiruje czytelników do refleksji. Brawo !!! 10/10
PS Już zamierzałem powyższą pisaninę opublikować, a coś mnie tknęło i przejrzałem dostępne recenzje i w żadnej nie zauważyłem choćby wzmianki o „Pachnidle” Suskinda, któremu Małecki nadaje rolę mantry. W związku z tym przypominam nagłówek jaki zmuszony byłem umieścić w recenzji tego utworu:
„MEA CULPA!!! DOPIERO TERAZ tj po otrzymaniu 42 like'ów POCZYTAŁEM INNE RECENZJE i muszę powiedzieć: to nie jest książka o perfumach czy człowieku bez zapachu, a o ALIENACJI I SAMOTNOŚCI CZŁOWIEKA....."
Przecież Małecki umyślnie przywołał ten tytuł, by samemu pójść dalej każąc swoim bohaterom podjąć walkę z samotnością, bo człowiek realizuje się przez drugiego człowieka. I w tym ambaras, bo każda relacja międzyludzka zostaje w tej książce zainfekowana niszczącą rdzą. Wprawdzie końcowa scena tchnie pewnym optymizmem, lecz ogólnie minorowy nastrój dominuje.
PS Jedna sekwencja, którą odczytuję szerzej, szczególnie przypadła mnie do gustu (s. 41):
„....Bo co to jest za wielka sztuka chodzić po ciemku, jak się ciemności nie boisz? Sztuka jest chodzić po ciemku, jak się od tego cały człowiek trzęsie...”
Dwa lata temu zachwycił "Dygotem", którego recenzję kończyłem słowami:
„....Jednym słowem książkę Państwu polecam, Małeckiemu gratuluję i życzę sukcesów w ulepszaniu warsztatu, bo tu odczuwam pewien niedosyt. Młody jest, płodny, więc żywię nadzieję, że zdążę jeszcze coś jego przeczytać”.
Udało się, lecz jest pewien szkopuł; to wynik na LC: 7,98 (596 ocen i 150 opinii), bo przy takiej ilości opinii trudno coś dodać.
A jednak znalazłem metodę: idę śladem Małeckiego tj jak najwięcej istotnej treści w jak najmniejszej ilości słów. Wielokrotnie apelowałem do współczesnych polskich pisarzy, by radykalnie ograniczyli objętość swoich utworów, by przestali uprawiać wodolejstwo, by przestali dręczyć czytelników i zmuszać ich do opuszczania całych partii tekstu nudnych jak flaki z olejem, a dotyczy to też najlepszych, lubianych przeze mnie jak np. Twardoch czy Orbitowski, jak i „innych” jak Tokarczuk. I oni nic..., dalej robią swoje.
I nagle zaświeciło słońce. To Małecki, a jego „Rdza” to bezdyskusyjnie najlepsza książka 2017 roku!! Trzech moich wielkich (WGS tj Witkacy, Gombrowicz, Schulz) spierało się o formę, a Małecki nad nią efektywnie pracuje. Wypracowany przez niego zwięzły język i sposób przedstawiania osób i wydarzeń, to główny walor, a tytułowa „Rdza”, korodująca wszystko, a w tym deformacja przeszłości przez upływający czas, dopełnia całości i inspiruje czytelników do refleksji. Brawo !!! 10/10
PS Już zamierzałem powyższą pisaninę opublikować, a coś mnie tknęło i przejrzałem dostępne recenzje i w żadnej nie zauważyłem choćby wzmianki o „Pachnidle” Suskinda, któremu Małecki nadaje rolę mantry. W związku z tym przypominam nagłówek jaki zmuszony byłem umieścić w recenzji tego utworu:
„MEA CULPA!!! DOPIERO TERAZ tj po otrzymaniu 42 like'ów POCZYTAŁEM INNE RECENZJE i muszę powiedzieć: to nie jest książka o perfumach czy człowieku bez zapachu, a o ALIENACJI I SAMOTNOŚCI CZŁOWIEKA....."
Przecież Małecki umyślnie przywołał ten tytuł, by samemu pójść dalej każąc swoim bohaterom podjąć walkę z samotnością, bo człowiek realizuje się przez drugiego człowieka. I w tym ambaras, bo każda relacja międzyludzka zostaje w tej książce zainfekowana niszczącą rdzą. Wprawdzie końcowa scena tchnie pewnym optymizmem, lecz ogólnie minorowy nastrój dominuje.
PS Jedna sekwencja, którą odczytuję szerzej, szczególnie przypadła mnie do gustu (s. 41):
„....Bo co to jest za wielka sztuka chodzić po ciemku, jak się ciemności nie boisz? Sztuka jest chodzić po ciemku, jak się od tego cały człowiek trzęsie...”
Saturday, 23 December 2017
"Sentencje ojców" (Pirkej Awot) autor nieznany, tłum. i oprac. Michał Friedman
cenny adres tych mądrości:
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/sentencje-ojcow/
Autor nieznany
Sentencje ojców (Pirkej Awot)
tłum. Michał Friedman
Od tłumacza:
"Pirkej Awot — czyli Sentencje, albo jak kto woli: Pouczenia Ojców, stanowią jeden z traktatów Miszny — podstawowej części Talmudu. Zebrane zostały przez Rabbiego Jehudę ha-Nasi (księcia-rabina). Należą do gnomologicznej literatury Żydów. Zajmują w niej drugie co do ważności miejsce po Przypowieściach Salomona. Mędrcy żydowscy w ciągu siedmiu wieków (od IV wieku p. n. e. do III wieku naszej ery) sformułowali w nich swoje poglądy filozoficzne i doświadczenia życiowe. Zajęli wyraźne stanowisko w sprawach moralności, etyki i postępowania człowieka w codziennym życiu. Swoje wypowiedzi wygłosili w sposób zwięzły, jasny, aforystyczny".
Pozwoliłem sobie zacząć cytatem z przedmowy Friedmana, bo co ja mogę powiedzieć wobec słów takiego mądrego Żyda ? To ja wolę milczeć, a niech on do Państwa mówi. A on dalej mówi: "Sentencje zawarte w Pirkej Awot czytają Żydzi w każdą sobotę po uroczystym obiedzie."
A ja nie mogę czekać, bom nerwowy, i zanurzam się w mądrościach żydowskich w środę po lekkiej kolacji.... "Sentencje" są krótkie, a ja zamiast recenzji, wynotowałem te, które wydawały mnie się ciekawe:
"Na trzech rzeczach stoi świat: na Torze, na pracy i dobroczynności". /1.2/
"Niechaj dom twój stanie się miejscem spotkań mędrców, a ty masz siedzieć u ich stóp i chłonąć ich słowa jak spragniony (wodę)". /1.4/
"Wybierz sobie nauczyciela, zdobądź sobie przyjaciela i sądź każdego człowieka według miary jego zasług". /1.6/
"Trzymaj się z dala od złego sąsiada. Nie przyjaźnij się z niegodziwym i nie wpadaj w rozpacz pod wpływem nieszczęścia". /1.7/
"Nie odłączaj się od ogółu i nie ufaj samemu sobie aż po kres twoich dni. Nie sądź bliźniego, póki nie wstawisz się w jego położenie. Nie mów: „To jest rzecz niepojęta”, albowiem w końcu wszystko będzie pojęte. Nie mów też: „Zabiorę się do nauki, gdy będę miał ku temu czas”, albowiem czas taki może wcale nie nadejść" /2.4/.
"Nie w naszej mocy zrozumieć, dlaczego występni zażywają szczęśliwości, a sprawiedliwi znoszą cierpienia". /4.15/
"Nie patrz na dzban, ale na to, co w nim jest. Bywa nowy dzban pełen starego wina i bywa stary dzban, w którym nie ma nawet młodego wina". /4.20/
"Zazdrość, żądza i pragnienie zaszczytów pchają człowieka ku śmierci". /4.21/
"...niech cię wewnętrzny kusiciel nie mami zapewnieniem, że mogiła będzie dla ciebie schroniskiem, albowiem wbrew swojej woli zostałeś stworzony, wbrew swojej woli się urodziłeś, wbrew swojej woli żyjesz, wbrew woli umierasz i wbrew swojej woli zdasz kiedyś rachunek przed Królem Królów...." /4.22/
"Siedem cech określa głupca i siedem mędrca. Mądry nie rozwodzi się w obecności tego, który przewyższa go wiedzą i wiekiem. Nie wpada w słowa swemu przyjacielowi. Nie spieszy z odpowiedzią. Dorzecznie pyta i jak należy odpowiada. Najpierw na pierwsze (pytanie), a na ostatnie na końcu. Jeśli czegoś nie słyszał, powiada: „nie słyszałem”. Uznaje prawdę. Z głupim rzecz się ma odwrotnie". /5.7/
"Cztery są odmiany temperamentu człowieka. Bywa skory do gniewu i skory do ułagodzenia — u takiego stratę pochłania zysk. Bywa trudny do rozgniewania i trudny do ułagodzenia — u takiego zysk pochłania strata. Bywa trudny do rozgniewania i łatwy do ułagodzenia — to mądry. Bywa skory do gniewu i trudny do ułagodzenia — to niegodziwy". /5.11/
"Każda miłość oparta na interesie ustaje w chwili, kiedy kończy się interes. Zaś miłość wolna od interesu nigdy nie przemija". /5.16/
Ja lubię czytać mądrości żydowskie, więc jest to, bodaj, piąty zbiór, na temat którego sporządzam notkę. Sądzę, że znajdą one też wielu sympatyków wśród Państwa /dostępne na "wolne lektury/
PS Do końca nie wiem czy "Pirke" czy "Pirkei" czy też "Pirkej"
Przy okazji gorąco polecam jeszcze lepsze (10/10) dwie pozycje w opracowaniu Friedmana: "Agady Talmudyczne" oraz "Ze skarbnicy midraszy" (obie dostepne na "Wolne lektury")
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/sentencje-ojcow/
Autor nieznany
Sentencje ojców (Pirkej Awot)
tłum. Michał Friedman
Od tłumacza:
"Pirkej Awot — czyli Sentencje, albo jak kto woli: Pouczenia Ojców, stanowią jeden z traktatów Miszny — podstawowej części Talmudu. Zebrane zostały przez Rabbiego Jehudę ha-Nasi (księcia-rabina). Należą do gnomologicznej literatury Żydów. Zajmują w niej drugie co do ważności miejsce po Przypowieściach Salomona. Mędrcy żydowscy w ciągu siedmiu wieków (od IV wieku p. n. e. do III wieku naszej ery) sformułowali w nich swoje poglądy filozoficzne i doświadczenia życiowe. Zajęli wyraźne stanowisko w sprawach moralności, etyki i postępowania człowieka w codziennym życiu. Swoje wypowiedzi wygłosili w sposób zwięzły, jasny, aforystyczny".
Pozwoliłem sobie zacząć cytatem z przedmowy Friedmana, bo co ja mogę powiedzieć wobec słów takiego mądrego Żyda ? To ja wolę milczeć, a niech on do Państwa mówi. A on dalej mówi: "Sentencje zawarte w Pirkej Awot czytają Żydzi w każdą sobotę po uroczystym obiedzie."
A ja nie mogę czekać, bom nerwowy, i zanurzam się w mądrościach żydowskich w środę po lekkiej kolacji.... "Sentencje" są krótkie, a ja zamiast recenzji, wynotowałem te, które wydawały mnie się ciekawe:
"Na trzech rzeczach stoi świat: na Torze, na pracy i dobroczynności". /1.2/
"Niechaj dom twój stanie się miejscem spotkań mędrców, a ty masz siedzieć u ich stóp i chłonąć ich słowa jak spragniony (wodę)". /1.4/
"Wybierz sobie nauczyciela, zdobądź sobie przyjaciela i sądź każdego człowieka według miary jego zasług". /1.6/
"Trzymaj się z dala od złego sąsiada. Nie przyjaźnij się z niegodziwym i nie wpadaj w rozpacz pod wpływem nieszczęścia". /1.7/
"Nie odłączaj się od ogółu i nie ufaj samemu sobie aż po kres twoich dni. Nie sądź bliźniego, póki nie wstawisz się w jego położenie. Nie mów: „To jest rzecz niepojęta”, albowiem w końcu wszystko będzie pojęte. Nie mów też: „Zabiorę się do nauki, gdy będę miał ku temu czas”, albowiem czas taki może wcale nie nadejść" /2.4/.
"Nie w naszej mocy zrozumieć, dlaczego występni zażywają szczęśliwości, a sprawiedliwi znoszą cierpienia". /4.15/
"Nie patrz na dzban, ale na to, co w nim jest. Bywa nowy dzban pełen starego wina i bywa stary dzban, w którym nie ma nawet młodego wina". /4.20/
"Zazdrość, żądza i pragnienie zaszczytów pchają człowieka ku śmierci". /4.21/
"...niech cię wewnętrzny kusiciel nie mami zapewnieniem, że mogiła będzie dla ciebie schroniskiem, albowiem wbrew swojej woli zostałeś stworzony, wbrew swojej woli się urodziłeś, wbrew swojej woli żyjesz, wbrew woli umierasz i wbrew swojej woli zdasz kiedyś rachunek przed Królem Królów...." /4.22/
"Siedem cech określa głupca i siedem mędrca. Mądry nie rozwodzi się w obecności tego, który przewyższa go wiedzą i wiekiem. Nie wpada w słowa swemu przyjacielowi. Nie spieszy z odpowiedzią. Dorzecznie pyta i jak należy odpowiada. Najpierw na pierwsze (pytanie), a na ostatnie na końcu. Jeśli czegoś nie słyszał, powiada: „nie słyszałem”. Uznaje prawdę. Z głupim rzecz się ma odwrotnie". /5.7/
"Cztery są odmiany temperamentu człowieka. Bywa skory do gniewu i skory do ułagodzenia — u takiego stratę pochłania zysk. Bywa trudny do rozgniewania i trudny do ułagodzenia — u takiego zysk pochłania strata. Bywa trudny do rozgniewania i łatwy do ułagodzenia — to mądry. Bywa skory do gniewu i trudny do ułagodzenia — to niegodziwy". /5.11/
"Każda miłość oparta na interesie ustaje w chwili, kiedy kończy się interes. Zaś miłość wolna od interesu nigdy nie przemija". /5.16/
Ja lubię czytać mądrości żydowskie, więc jest to, bodaj, piąty zbiór, na temat którego sporządzam notkę. Sądzę, że znajdą one też wielu sympatyków wśród Państwa /dostępne na "wolne lektury/
PS Do końca nie wiem czy "Pirke" czy "Pirkei" czy też "Pirkej"
Przy okazji gorąco polecam jeszcze lepsze (10/10) dwie pozycje w opracowaniu Friedmana: "Agady Talmudyczne" oraz "Ze skarbnicy midraszy" (obie dostepne na "Wolne lektury")
Friday, 22 December 2017
Pierre de Marivaux - "Zebranie amorów"
Pierre de Marivaux - "Zebranie amorów"
Pierre Carlet de Chamblain de Marivaux (1688 – 1763) - uważany za najwybitniejszego dramaturga francuskiego XVIII wieku. Najpopularniejsze z jego dzieł to "Igraszki trafu i miłości"
"Zebranie amorów" to komedia heroiczna w jednym akcie przedstawiona po raz pierwszy przez zwyczajnych aktorów francuskich Króla Imci, w Paryżu, dnia 9 listopada 1731 r.
Rzecz dzieje się na Olimpie.
Znowu tłumaczenie i opracowanie Boya, a więc perełka; 44 strony (e-book); dostępne na:
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/marivaux-zebranie-amorow/
Zaczyna się fatalnymi przypisami:
"1. Amor (mit. gr.) — bóg miłości. [przypis edytorski]"
"3.Plutus (mit. rzym.) — bóg bogactwa. [przypis edytorski]"
Amor jest r z y m s k i m odpowiednikiem greckiego Erosa, a Plutus jest bogiem greckim, synem Demeter. Gorzej, że to nie tylko błędy przypisów, bo cała opowieść niefrasobliwie miesza bogów greckich i rzymskich. Mimo to nastawiam się życzliwie i przyjmuję koncepcję autora różnic między Amorem i Kupidem. Bo to właśnie tzn konfrontacja dwóch bogów miłości jest treścią utworu.
No i niewiele się naczytałem, bo tekst się skończył i poczułem wielkie rozczarowanie, bo poza truizmami i frazesami spotkałem ino dyrdymały i banialuki. A przecież mamy tyle przepięknych romansów, ba, arcydzieł, inspirowanych mitologią grecką.
Stracony czas, szczęśliwie niewiele go, bo utwór króciutki. Mimo tłumaczenia „mojego” Boya nie polecam 3/10
Pierre Carlet de Chamblain de Marivaux (1688 – 1763) - uważany za najwybitniejszego dramaturga francuskiego XVIII wieku. Najpopularniejsze z jego dzieł to "Igraszki trafu i miłości"
"Zebranie amorów" to komedia heroiczna w jednym akcie przedstawiona po raz pierwszy przez zwyczajnych aktorów francuskich Króla Imci, w Paryżu, dnia 9 listopada 1731 r.
Rzecz dzieje się na Olimpie.
Znowu tłumaczenie i opracowanie Boya, a więc perełka; 44 strony (e-book); dostępne na:
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/marivaux-zebranie-amorow/
Zaczyna się fatalnymi przypisami:
"1. Amor (mit. gr.) — bóg miłości. [przypis edytorski]"
"3.Plutus (mit. rzym.) — bóg bogactwa. [przypis edytorski]"
Amor jest r z y m s k i m odpowiednikiem greckiego Erosa, a Plutus jest bogiem greckim, synem Demeter. Gorzej, że to nie tylko błędy przypisów, bo cała opowieść niefrasobliwie miesza bogów greckich i rzymskich. Mimo to nastawiam się życzliwie i przyjmuję koncepcję autora różnic między Amorem i Kupidem. Bo to właśnie tzn konfrontacja dwóch bogów miłości jest treścią utworu.
No i niewiele się naczytałem, bo tekst się skończył i poczułem wielkie rozczarowanie, bo poza truizmami i frazesami spotkałem ino dyrdymały i banialuki. A przecież mamy tyle przepięknych romansów, ba, arcydzieł, inspirowanych mitologią grecką.
Stracony czas, szczęśliwie niewiele go, bo utwór króciutki. Mimo tłumaczenia „mojego” Boya nie polecam 3/10
Ludovic HALEVY - "Najpiękniejsza"
Ludovic Halévy - "Najpiękniejsza"
Przeglądając "Wolne lektury" trafiłem na to opowiadanie z 1889 roku, które mnie zainteresowało, bo ciekawy język, w dodatku nieznanego tłumacza, bo nigdy nie słyszałem ani o książce, ani o autorze, a tymczasem jest dostępne aż na trzech portalach, bo jest na LC, no i bo okazało się fajne od pierwszej strony.
Ludovic Halevy (1834 – 1908) pisarz francuski, żydowskiego pochodzenia.
„Wolne lektury”:
"...Francuski pisarz i dramaturg. Jego ojciec Leon był pisarzem, ale nie odniósł sukcesu. Jego wuj J. F. Fromental E. Halévy związany był z paryską operą, dzięki czemu Ludovic Halévy również miał z nią od dziecka kontakt. W wieku lat osiemnastu zaczął pracować w administracji państwowej. W 1855 r. rozpoczął współpracę z Offenbachem, muzykiem, który założył własny, niewielki teatr. Początkowo Halévy pisał sztuki pod pseudonimem Jules Servières. W 1856 r. napisał razem z Hectorem Crémieux muzyczną parodię Orphée aux enfers, która odniosła olbrzymi sukces. W 1860 r. poznał Henriego Meilhac - dwaj pisarze współpracowali ze sobą przez następne dwadzieścia lat. Tworzyli operetki, farsy, komedie, pełne specyficznego humoru, wyśmiewające paryskie społeczeństwo. Po 1870 r. popularność parodii zaczęła spadać. Halévy i Meilhac próbowali wprowadzić do swoich sztuk poważniejsze postaci, ale ich wysiłki nie były udane. Po rozstaniu z Meilhac Halévy zaczął pisać powieści i nowele. W 1884 r. wstąpił do Akademii Francuskiej i aktywnie uczestniczył w jej pracach.
Najważniejsze dzieła: La Belle Hélène (1864), Barbe Bleue (1866), La Grande Duchesse de Gerolstein (1867), La Périchole (1868), Frou-frou (1869), Les Sonnettes, Le Roi Candaule, Madame attend Monsieur, Toto chez Tata, Monsieur et Madame Cardinal (1873), Les Petites Cardinal, Invasion, Criquette (1883), L’Abbé Constantin (1882), Kari Kari (1892)."
Po tylu przygotowaniach przeczytałem w końcu to banalne opowiadanko, które ma jedną zaletę, że było, jest i będzie zawsze aktualne, bo "najpiękniejszą", choćby przez chwilę, każda kobieta chciałaby być.
Niewiele czasu zmitrężyłem, z pobłażliwym uśmiechem przyjąłem zakończenie, a za realizm 6 gwiazdek postawiłem, wspominając "Płaszcz" Gogola., niewątpliwe arcydzieło o bolesnym przebudzeniu.
Przeglądając "Wolne lektury" trafiłem na to opowiadanie z 1889 roku, które mnie zainteresowało, bo ciekawy język, w dodatku nieznanego tłumacza, bo nigdy nie słyszałem ani o książce, ani o autorze, a tymczasem jest dostępne aż na trzech portalach, bo jest na LC, no i bo okazało się fajne od pierwszej strony.
Ludovic Halevy (1834 – 1908) pisarz francuski, żydowskiego pochodzenia.
„Wolne lektury”:
"...Francuski pisarz i dramaturg. Jego ojciec Leon był pisarzem, ale nie odniósł sukcesu. Jego wuj J. F. Fromental E. Halévy związany był z paryską operą, dzięki czemu Ludovic Halévy również miał z nią od dziecka kontakt. W wieku lat osiemnastu zaczął pracować w administracji państwowej. W 1855 r. rozpoczął współpracę z Offenbachem, muzykiem, który założył własny, niewielki teatr. Początkowo Halévy pisał sztuki pod pseudonimem Jules Servières. W 1856 r. napisał razem z Hectorem Crémieux muzyczną parodię Orphée aux enfers, która odniosła olbrzymi sukces. W 1860 r. poznał Henriego Meilhac - dwaj pisarze współpracowali ze sobą przez następne dwadzieścia lat. Tworzyli operetki, farsy, komedie, pełne specyficznego humoru, wyśmiewające paryskie społeczeństwo. Po 1870 r. popularność parodii zaczęła spadać. Halévy i Meilhac próbowali wprowadzić do swoich sztuk poważniejsze postaci, ale ich wysiłki nie były udane. Po rozstaniu z Meilhac Halévy zaczął pisać powieści i nowele. W 1884 r. wstąpił do Akademii Francuskiej i aktywnie uczestniczył w jej pracach.
Najważniejsze dzieła: La Belle Hélène (1864), Barbe Bleue (1866), La Grande Duchesse de Gerolstein (1867), La Périchole (1868), Frou-frou (1869), Les Sonnettes, Le Roi Candaule, Madame attend Monsieur, Toto chez Tata, Monsieur et Madame Cardinal (1873), Les Petites Cardinal, Invasion, Criquette (1883), L’Abbé Constantin (1882), Kari Kari (1892)."
Po tylu przygotowaniach przeczytałem w końcu to banalne opowiadanko, które ma jedną zaletę, że było, jest i będzie zawsze aktualne, bo "najpiękniejszą", choćby przez chwilę, każda kobieta chciałaby być.
Niewiele czasu zmitrężyłem, z pobłażliwym uśmiechem przyjąłem zakończenie, a za realizm 6 gwiazdek postawiłem, wspominając "Płaszcz" Gogola., niewątpliwe arcydzieło o bolesnym przebudzeniu.
Thursday, 21 December 2017
VOLTAIRE - "Kandyd czyli optymizm"
VOLTAIRE - "Kandyd czyli optymizm"
Wielką przyjemność sobie sprawiłem znajdując na "Wolne Lektury" utwór, którym zachwycałem się równe 60 lat temu, tym bardziej, że obecnie mam czas i ochotę, by spokojnie przetrawić każde słowo ubóstwianego przeze mnie Boya, w tłumaczonym tekście, w "Od tłumacza" i w przypisach.
I o tych ostatnich mówić pragnę, bo już na tytułowej stronie do nich musiałem zajrzeć:
„1.'Kandyd czyli optymizm'—'Kandyd' jest odpowiedzią na 'List o Opatrzności' Jana Jakuba Rousseau oraz na „filozofię optymizmu” Leibniza, cieszącą się w owym czasie wielką wziętością. W swojej argumentacji ad hominem [tj. „do człowieka”, do konkretnej osoby; Red. WL.], przypomina nieco Sganarela z Molierowskiego 'Małżeństwa z Musu', który, zniecierpliwiony krańcowym sceptycyzmem filozofa Marfuriusza, okłada go kijem, aby mu w najkrótszej drodze udowodnić, że nie wszystkie wrażenia są względne i zwodnicze. [przypis tłumacza]"
Z kolei w przypisie 4 mamy dane biograficzne pisarza:
"4.Wolter — właśc. François-Marie Arouet (pseud. Voltaire) urodził się w r. 1694 w Paryżu, umarł, również w Paryżu, w r. 1778. [przypis tłumacza]"
Boy w "Od tłumacza" omawia genezę "Kandyda", poruszoną w przypisie 1:
"...Jeżeli wierzyć Wyznaniom Russa, geneza Kandyda była następująca. Wstrząśnięty wiadomością o trzęsieniu ziemi w Lizbonie, Wolter napisał poemat pod tytułem Na ruinę Lizbony. Rousseau, jak pisze, „uderzony, iż widzi tego biednego człowieka, przywalonego, aby tak rzec, pomyślnością i sławą, jak gorzko wciąż deklamuje przeciw nędzom życia i znajduje ustawicznie, że wszystko jest złe, powziął szalony pomysł, aby mu przemówić do duszy i udowodnić mu, że wszystko jest dobre”. Napisał doń list, na który Wolter przyrzekł mu odpowiedź; ta odpowiedź ukazała się po kilku latach, był nią Kandyd.....".
Aby już nie odrywać się od tekstu przytaczam istotny przypis 13:
"13. Kandyd — z fr. candide: naiwny, szczery, czysty. [przypis edytorski]"
Natomiast o tekście powiem krótko: a i owszem, bawi, lecz ekscytacji nie wzbudza. Po tylu latach przeczytałem to dzieło raczej z sentymentu do języka Boya i własnej młodości, niż z zachwytu nad przygodami Kandyda. W celu objaśnienia przyszłego czytelnika kopiuję reprezentatywny fragment dla rodzaju humoru uprawianego w tej opowieści:
"..— O, drogi Kandydzie! znałeś Pakitę, subretkę dostojnej baronowej: zakosztowałem w jej ramionach słodyczy raju; ale stały się one źródłem piekielnych mąk, które mnie oto trawią: była nimi skażona do szpiku; może umarła od nich! Pakita otrzymała ten podarek od uczonego franciszkanina, który dotarł aż do źródła, miał go bowiem od starej hrabiny, która otrzymała go od kapitana kawalerii, który zawdzięczał go margrabinie, która dostała go od pazia, który otrzymał go od jezuity, który w czas swego nowicjatu posiadł go w prostej linii od jednego z towarzyszów Krzysztofa Kolumba. Co do mnie, nie udzielę go już nikomu, bo umieram..."
Przyznacie Państwo, że ta historia nie może doprowadzić czytelnika do ekstazy, gdy zna ją we współczesnej wersji o Jasiu, który pragnął mieć syfilisa, by zarazić nim gosposię, dzięki czemu tatuś zaraziłby mamusię, a ta - korepetytora, na którym Jasio pragnął się odegrać.
A poważnie: spędziłem uroczą noc z "Kandydem", zapominając o nękającym bólu. Więc polecam i z pełnym przekonaniem daję gwiazdek 8.
Wielką przyjemność sobie sprawiłem znajdując na "Wolne Lektury" utwór, którym zachwycałem się równe 60 lat temu, tym bardziej, że obecnie mam czas i ochotę, by spokojnie przetrawić każde słowo ubóstwianego przeze mnie Boya, w tłumaczonym tekście, w "Od tłumacza" i w przypisach.
I o tych ostatnich mówić pragnę, bo już na tytułowej stronie do nich musiałem zajrzeć:
„1.'Kandyd czyli optymizm'—'Kandyd' jest odpowiedzią na 'List o Opatrzności' Jana Jakuba Rousseau oraz na „filozofię optymizmu” Leibniza, cieszącą się w owym czasie wielką wziętością. W swojej argumentacji ad hominem [tj. „do człowieka”, do konkretnej osoby; Red. WL.], przypomina nieco Sganarela z Molierowskiego 'Małżeństwa z Musu', który, zniecierpliwiony krańcowym sceptycyzmem filozofa Marfuriusza, okłada go kijem, aby mu w najkrótszej drodze udowodnić, że nie wszystkie wrażenia są względne i zwodnicze. [przypis tłumacza]"
Z kolei w przypisie 4 mamy dane biograficzne pisarza:
"4.Wolter — właśc. François-Marie Arouet (pseud. Voltaire) urodził się w r. 1694 w Paryżu, umarł, również w Paryżu, w r. 1778. [przypis tłumacza]"
Boy w "Od tłumacza" omawia genezę "Kandyda", poruszoną w przypisie 1:
"...Jeżeli wierzyć Wyznaniom Russa, geneza Kandyda była następująca. Wstrząśnięty wiadomością o trzęsieniu ziemi w Lizbonie, Wolter napisał poemat pod tytułem Na ruinę Lizbony. Rousseau, jak pisze, „uderzony, iż widzi tego biednego człowieka, przywalonego, aby tak rzec, pomyślnością i sławą, jak gorzko wciąż deklamuje przeciw nędzom życia i znajduje ustawicznie, że wszystko jest złe, powziął szalony pomysł, aby mu przemówić do duszy i udowodnić mu, że wszystko jest dobre”. Napisał doń list, na który Wolter przyrzekł mu odpowiedź; ta odpowiedź ukazała się po kilku latach, był nią Kandyd.....".
Aby już nie odrywać się od tekstu przytaczam istotny przypis 13:
"13. Kandyd — z fr. candide: naiwny, szczery, czysty. [przypis edytorski]"
Natomiast o tekście powiem krótko: a i owszem, bawi, lecz ekscytacji nie wzbudza. Po tylu latach przeczytałem to dzieło raczej z sentymentu do języka Boya i własnej młodości, niż z zachwytu nad przygodami Kandyda. W celu objaśnienia przyszłego czytelnika kopiuję reprezentatywny fragment dla rodzaju humoru uprawianego w tej opowieści:
"..— O, drogi Kandydzie! znałeś Pakitę, subretkę dostojnej baronowej: zakosztowałem w jej ramionach słodyczy raju; ale stały się one źródłem piekielnych mąk, które mnie oto trawią: była nimi skażona do szpiku; może umarła od nich! Pakita otrzymała ten podarek od uczonego franciszkanina, który dotarł aż do źródła, miał go bowiem od starej hrabiny, która otrzymała go od kapitana kawalerii, który zawdzięczał go margrabinie, która dostała go od pazia, który otrzymał go od jezuity, który w czas swego nowicjatu posiadł go w prostej linii od jednego z towarzyszów Krzysztofa Kolumba. Co do mnie, nie udzielę go już nikomu, bo umieram..."
Przyznacie Państwo, że ta historia nie może doprowadzić czytelnika do ekstazy, gdy zna ją we współczesnej wersji o Jasiu, który pragnął mieć syfilisa, by zarazić nim gosposię, dzięki czemu tatuś zaraziłby mamusię, a ta - korepetytora, na którym Jasio pragnął się odegrać.
A poważnie: spędziłem uroczą noc z "Kandydem", zapominając o nękającym bólu. Więc polecam i z pełnym przekonaniem daję gwiazdek 8.
Wednesday, 20 December 2017
Francois Villon - "Wielki Testament"
François Villon - "Wielki Testament"
„Wielki Testament” czyli rachunek sumienia piętnastowiecznego playboya.
Proszę się nie przerażać, bo nie mam zamiaru wymądrzać się na temat klasyki z 1461 roku. Chcę natomiast wesprzeć swoim skromnym udziałem inicjatywę LC i "Wolnych Lektur" popularyzacji dzieł, na temat których każdy tzw inteligent winien umieć dwa słowa powiedzieć.
Na LC redakcja umieściła część opisu „Wielkiego Testamentu” z Wikipedii, więc ja kopiuję resztę, by była całość:
„...Tadeusz Boy-Żeleński przełożył 'Wielki testament' na polski w 1917 roku, w „najciemniejszym okresie wojny”, gdy – jako „lekarz pospolitego ruszenia” – spędzał co drugą dobę w baraku „Stacji Opatrunkowej”, do której napływały z frontu transporty żołnierzy, „…wystawiając nasze [lekarzy] uczucia ludzkości na ciężką próbę”. Pisał później m.in. na temat tłumaczonego utworu:
… miłość i śmierć, żal za zmarnowanym życiem i skrucha, wreszcie nienawiść do swych „dręczycieli” wypełniają ten wzruszający poemat. Nienawiść ta wybucha raz po raz wśród żartobliwych strof Testamentu i pogłębia je w akcenty wprost złowrogie, ilekroć poeta wspomni męczarnie, jakie wycierpiał
i jego autora:
Villon jest pierwszym poetą Francji przez swą twórczość w zakresie języka. Uczynił w poezji to, co później Rabelais w prozie: miast dawnej naiwnej, czasem niedołężnej gwary, lub też miast kunsztownych formalnych łamańców, wyrażających mdłe i konwencjonalne uczucia, mowa Villona płynie wprost z serca; w sercu, we krwi znajduje dla swych uczuć wyraz bezpośredni, prosty i doskonały: kunsztowny, ale zupełnie innym, głębokim kunsztem!.."
Gdy Państwo pobierzecie ten utwór z: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/wielki-testament/ i przetworzycie na e-book to otrzymacie 273 strony, w tym "Od Tłumacza" czyli Boya, stron 33 (od 200 do 232) i od nich winniście zacząć, bo one wzbogacą Was intelektualnie. A reszta czyli sam utwór? To już według własnego uznania, dla przyjemności. Ja, jako schorowany emeryt, mający mało czasu w ogóle, lecz w szczególe niezmiernie dużo na czytanie, z wielką radością, do ostatniej literki, przeczytałem, jednak przede wszystkim z powodu mojej miłości bardziej do języka Boya, niż do rozważań autora.
O treści informuje tytuł, sugerując czas rozliczeń z własnym życiem, gdy w świadomości człowieka zaczyna dominować dotychczas lekceważone hasło "Memento mori !"
Boy wszystko omawia na wspomnianych 33 stronach, więc ja tylko dodaję, że kto z Państwa się skusi na poznanie tekstu Villona, ten się dobrze ubawi. Jedno jeszcze jest pewne, to 10/10
„Wielki Testament” czyli rachunek sumienia piętnastowiecznego playboya.
Proszę się nie przerażać, bo nie mam zamiaru wymądrzać się na temat klasyki z 1461 roku. Chcę natomiast wesprzeć swoim skromnym udziałem inicjatywę LC i "Wolnych Lektur" popularyzacji dzieł, na temat których każdy tzw inteligent winien umieć dwa słowa powiedzieć.
Na LC redakcja umieściła część opisu „Wielkiego Testamentu” z Wikipedii, więc ja kopiuję resztę, by była całość:
„...Tadeusz Boy-Żeleński przełożył 'Wielki testament' na polski w 1917 roku, w „najciemniejszym okresie wojny”, gdy – jako „lekarz pospolitego ruszenia” – spędzał co drugą dobę w baraku „Stacji Opatrunkowej”, do której napływały z frontu transporty żołnierzy, „…wystawiając nasze [lekarzy] uczucia ludzkości na ciężką próbę”. Pisał później m.in. na temat tłumaczonego utworu:
… miłość i śmierć, żal za zmarnowanym życiem i skrucha, wreszcie nienawiść do swych „dręczycieli” wypełniają ten wzruszający poemat. Nienawiść ta wybucha raz po raz wśród żartobliwych strof Testamentu i pogłębia je w akcenty wprost złowrogie, ilekroć poeta wspomni męczarnie, jakie wycierpiał
i jego autora:
Villon jest pierwszym poetą Francji przez swą twórczość w zakresie języka. Uczynił w poezji to, co później Rabelais w prozie: miast dawnej naiwnej, czasem niedołężnej gwary, lub też miast kunsztownych formalnych łamańców, wyrażających mdłe i konwencjonalne uczucia, mowa Villona płynie wprost z serca; w sercu, we krwi znajduje dla swych uczuć wyraz bezpośredni, prosty i doskonały: kunsztowny, ale zupełnie innym, głębokim kunsztem!.."
Gdy Państwo pobierzecie ten utwór z: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/wielki-testament/ i przetworzycie na e-book to otrzymacie 273 strony, w tym "Od Tłumacza" czyli Boya, stron 33 (od 200 do 232) i od nich winniście zacząć, bo one wzbogacą Was intelektualnie. A reszta czyli sam utwór? To już według własnego uznania, dla przyjemności. Ja, jako schorowany emeryt, mający mało czasu w ogóle, lecz w szczególe niezmiernie dużo na czytanie, z wielką radością, do ostatniej literki, przeczytałem, jednak przede wszystkim z powodu mojej miłości bardziej do języka Boya, niż do rozważań autora.
O treści informuje tytuł, sugerując czas rozliczeń z własnym życiem, gdy w świadomości człowieka zaczyna dominować dotychczas lekceważone hasło "Memento mori !"
Boy wszystko omawia na wspomnianych 33 stronach, więc ja tylko dodaję, że kto z Państwa się skusi na poznanie tekstu Villona, ten się dobrze ubawi. Jedno jeszcze jest pewne, to 10/10
Joseph ROTH - "Hiob"
Joseph ROTH - "Hiob. Powieść o człowieku prostym"
Joseph Roth (1894 – 1939) – austriacki pisarz i dziennikarz żydowskiego pochodzenia. Wikipedia:
"...Joseph Roth jest autorem trzynastu powieści, m.in. 'Hotel Savoy' (1924, 'Hiob' (1930), ;Marsz Radetzky'ego' 1932) i 'Krypta Kacupynów' (1938), 'Legenda o świętym pijaku', ośmiu tomów opowiadań, esejów i artykułów prasowych. W konwencji realizmu psychologicznego (kontynuacja francuskich i rosyjskich prozaików dziewiętnastowiecznych) ironicznie, ale i z melancholią, przedstawiał znane sobie z czasów swego dzieciństwa środowisko żydowskie wschodniej Galicji na historycznym tle schyłku i upadku monarchii austro-węgierskiej...."
Przypomnijmy bardzo uproszczony odbiór historii Hioba (Wikipedia):
"...... Życie Hioba stało się przedmiotem zakładu między Bogiem a Szatanem... ...W wyniku tego zakładu Hiob został pozbawiony majątku i rodziny oraz dotknięty trądem, co miało wystawić jego wiarę na próbę. Mimo dotykających go nieszczęść i wątpliwości Hiob pozostał wierny Bogu, który nagrodził go za to przywróceniem zdrowia, oraz nowym mieniem i potomstwem..."
Uproszczony, bo pomija wiele istotnych aspektów, których nie sposób tu poruszyć. Zauważę więc tylko, że tak Hiob, jak i bohater Rotha - Mendel Singer, uważają, że "żadnemu Żydowi nie potrzeba pośrednika do Boga". Inny aspekt to bierność Hioba wobec nieszczęścia, którą wspaniale ujął Kołakowski:
„...gdyby Hiob nie uwierzył, że to Bóg zesłał na niego chorobę, poszedłby do dermatologa, a nie czekał na Boskie zmiłowanie”
Dostaliśmy piękne wzruszające opowiadanie, którego niestety nie przeczytałem, bo Wolne Lektury zrobiły mnie w bambuko udostępniając jedynie wersję oryginalną w języku niemieckim, którym posługiwałem się tylko ściągając chemiczne receptury z Beilsteina i prowadząc działalność przemytniczą z "bratnim" NRD.
Wysłuchałem natomiast (i popłakałem się) przedstawienia z 1996 roku dostępnego na:
https://www.youtube.com/watch?v=rFDrfl3c7Vk
Uważam, że już ta znajomość upoważnia mnie do wyrażenia wątpliwości co do trafności tytułu, bo jakiekolwiek koneksje z biblijnym Hiobem są bardzo naciągane. Bo początkowo Hiob był bogaty i szczęśliwy, a Mendel biedny i obarczony kalekim synem, bo.... Szkoda gadać.
A najlepiej przeczytać recenzję, jakże często cytowanego przeze mnie, Jarosława Czechowicza, z której jedno zdanie wynotowuję:
"......."Hiob. Powieść o człowieku prostym" jest alegoryczną narracją o utratach, buncie, śladach boskiej ingerencji w naszym życiu i o przypadku, dla którego można znaleźć wyjaśnienia w głębokiej wierze albo tej wiary negacji....."
Recenzja dostępna na:
http://krytycznymokiem.blogspot.ca/2015/03/hiob-powiesc-o-czowieku-prostym-joseph.html
Joseph Roth (1894 – 1939) – austriacki pisarz i dziennikarz żydowskiego pochodzenia. Wikipedia:
"...Joseph Roth jest autorem trzynastu powieści, m.in. 'Hotel Savoy' (1924, 'Hiob' (1930), ;Marsz Radetzky'ego' 1932) i 'Krypta Kacupynów' (1938), 'Legenda o świętym pijaku', ośmiu tomów opowiadań, esejów i artykułów prasowych. W konwencji realizmu psychologicznego (kontynuacja francuskich i rosyjskich prozaików dziewiętnastowiecznych) ironicznie, ale i z melancholią, przedstawiał znane sobie z czasów swego dzieciństwa środowisko żydowskie wschodniej Galicji na historycznym tle schyłku i upadku monarchii austro-węgierskiej...."
Przypomnijmy bardzo uproszczony odbiór historii Hioba (Wikipedia):
"...... Życie Hioba stało się przedmiotem zakładu między Bogiem a Szatanem... ...W wyniku tego zakładu Hiob został pozbawiony majątku i rodziny oraz dotknięty trądem, co miało wystawić jego wiarę na próbę. Mimo dotykających go nieszczęść i wątpliwości Hiob pozostał wierny Bogu, który nagrodził go za to przywróceniem zdrowia, oraz nowym mieniem i potomstwem..."
Uproszczony, bo pomija wiele istotnych aspektów, których nie sposób tu poruszyć. Zauważę więc tylko, że tak Hiob, jak i bohater Rotha - Mendel Singer, uważają, że "żadnemu Żydowi nie potrzeba pośrednika do Boga". Inny aspekt to bierność Hioba wobec nieszczęścia, którą wspaniale ujął Kołakowski:
„...gdyby Hiob nie uwierzył, że to Bóg zesłał na niego chorobę, poszedłby do dermatologa, a nie czekał na Boskie zmiłowanie”
Dostaliśmy piękne wzruszające opowiadanie, którego niestety nie przeczytałem, bo Wolne Lektury zrobiły mnie w bambuko udostępniając jedynie wersję oryginalną w języku niemieckim, którym posługiwałem się tylko ściągając chemiczne receptury z Beilsteina i prowadząc działalność przemytniczą z "bratnim" NRD.
Wysłuchałem natomiast (i popłakałem się) przedstawienia z 1996 roku dostępnego na:
https://www.youtube.com/watch?v=rFDrfl3c7Vk
Uważam, że już ta znajomość upoważnia mnie do wyrażenia wątpliwości co do trafności tytułu, bo jakiekolwiek koneksje z biblijnym Hiobem są bardzo naciągane. Bo początkowo Hiob był bogaty i szczęśliwy, a Mendel biedny i obarczony kalekim synem, bo.... Szkoda gadać.
A najlepiej przeczytać recenzję, jakże często cytowanego przeze mnie, Jarosława Czechowicza, z której jedno zdanie wynotowuję:
"......."Hiob. Powieść o człowieku prostym" jest alegoryczną narracją o utratach, buncie, śladach boskiej ingerencji w naszym życiu i o przypadku, dla którego można znaleźć wyjaśnienia w głębokiej wierze albo tej wiary negacji....."
Recenzja dostępna na:
http://krytycznymokiem.blogspot.ca/2015/03/hiob-powiesc-o-czowieku-prostym-joseph.html
Monday, 18 December 2017
Donna TARTT - "Tajemna historia"
Donna TARTT - "Tajemna historia"
Donna Tartt (ur. 1963) - amerykańska autorka trzech powieści, w tym tej debiutanckiej, wydanej w 1992 roku, o.... (Wikipedia):
"...o grupie studentów college’u, którzy łączą w sobie intelektualne wyrafinowanie (fascynacja kulturą starożytną) z zamiłowaniem do niebezpiecznych zabaw. Efektem są dwa morderstwa...."
Na LC 7,84 (1899 ocen i 231 opinii). W takich sytuacjach pozostaję często bezradny, bo "nec Hercules contra plures", a jak zgadzam się z powszechną opinią to jeszcze gorzej.
A jednak znalazłem coś oryginalnego w anglojęzycznej Wikipedii:
"...According to Michiko Kakutani, some aspects of the novel are reflective of Nietzsche's model of Dionysian and Apollonian expression in 'The Birth of Tragedy'. Kakutani, speaking in the New York Times, states "In The Secret History, Ms. Tartt manages to make... melodramatic and bizarre events (involving Dionysian rites and intimations of satanic power) seem entirely plausible." Because the author introduces the murder and those responsible at the outset, critic A.O. Scott labeled it "a murder mystery in reverse."
In 2013, John Mullan wrote an essay for 'The Guardian' titled "Ten Reasons Why We Love Donna Tartt's The Secret History", which includes "It starts with a murder," "It is in love with Ancient Greece," "It is full of quotations," and "It is obsessed with beauty."
Więcej na temat wspomnianego dzieła Nietzschego na:
https://en.wikipedia.org/wiki/The_Birth_of_Tragedy
Reasumując: powstała niewątpliwie książka ciekawa, pracowicie pisana przez 9 lat, przy dopingu ze strony Breta Eastona Ellisa, z którym razem ukończyli Bennington College w 1986 i niewątpliwie pod jakimś tam wpływem Nietzschego, jak i Dostojewskiego.
Polecam 8/10.
Donna Tartt (ur. 1963) - amerykańska autorka trzech powieści, w tym tej debiutanckiej, wydanej w 1992 roku, o.... (Wikipedia):
"...o grupie studentów college’u, którzy łączą w sobie intelektualne wyrafinowanie (fascynacja kulturą starożytną) z zamiłowaniem do niebezpiecznych zabaw. Efektem są dwa morderstwa...."
Na LC 7,84 (1899 ocen i 231 opinii). W takich sytuacjach pozostaję często bezradny, bo "nec Hercules contra plures", a jak zgadzam się z powszechną opinią to jeszcze gorzej.
A jednak znalazłem coś oryginalnego w anglojęzycznej Wikipedii:
"...According to Michiko Kakutani, some aspects of the novel are reflective of Nietzsche's model of Dionysian and Apollonian expression in 'The Birth of Tragedy'. Kakutani, speaking in the New York Times, states "In The Secret History, Ms. Tartt manages to make... melodramatic and bizarre events (involving Dionysian rites and intimations of satanic power) seem entirely plausible." Because the author introduces the murder and those responsible at the outset, critic A.O. Scott labeled it "a murder mystery in reverse."
In 2013, John Mullan wrote an essay for 'The Guardian' titled "Ten Reasons Why We Love Donna Tartt's The Secret History", which includes "It starts with a murder," "It is in love with Ancient Greece," "It is full of quotations," and "It is obsessed with beauty."
Więcej na temat wspomnianego dzieła Nietzschego na:
https://en.wikipedia.org/wiki/The_Birth_of_Tragedy
Reasumując: powstała niewątpliwie książka ciekawa, pracowicie pisana przez 9 lat, przy dopingu ze strony Breta Eastona Ellisa, z którym razem ukończyli Bennington College w 1986 i niewątpliwie pod jakimś tam wpływem Nietzschego, jak i Dostojewskiego.
Polecam 8/10.
Sébastien-Roch Nicolas de Chamfort - "Charaktery i anegdoty"
Sébastien-Roch Nicolas de Chamfort - "Charaktery i anegdoty"
De Chamfort (1741 – 1794) – uważany przez współczesnych za następcę Woltera.
Tadeusz Boy – Żeleński w przedmowie "Od tłumacza" pisze o nim:
"...Protest Chamforta przeciw porządkowi społecznemu rozpoczął się — z jego urodzeniem. Był nieprawym synem, co więcej synem księdza. Urodzony w 1740 w pobliżu Clermont, ojca nie znał nigdy; matkę kochał z podwójną czułością. Oddany pod nazwiskiem Nicolas do kolegium jezuickiego, zdobywa wszystkie nagrody, w szczególności za łacińskie wiersze. Wychowawcy chcą go zatrzymać; namawiają go, aby został księdzem, wróżą świetną przyszłość; młody Nicolas odmawia — kocha życie, swobodę. Wyszedłszy z kolegium, klepie biedę, fabrykuje artykuły i kazania na sprzedaż, jest nauczycielem domowym; śliczny chłopiec rychło ściąga sympatię i zainteresowanie kobiet. „Myślicie, że to Adonis, a to Herkules”, mówi o nim z uznaniem jedna z dam. W owym płochym wieku osiemnastym, gdzie kobiety rządzą wszystkim, taka rekomendacja to los! Niestety, zachodzi fakt, który podcina życie młodzieńca: nabawia się choroby, która będzie go nękać, mimo iż z przerwami, całe życie, choroby upokarzającej, okrutnej, która każe mu stronić od tego, co sercu jego było najdroższe. Choroba ta, obok rany nieprawego urodzenia, to wielkie źródło mizantropii Chamforta....
...Żywszą pozostała owa część pośmiertnej spuścizny pisarza, którą zebrano pod tytułem 'Charaktery i anegdoty' i którą daję oto czytelnikom 'Biblioteki Boya'. Trudno o lepszy obraz epoki na tak szczupłej przestrzeni. Można by niemal rzec, że gdyby wszystko z owego schyłku XVIII wieku zaginęło, dało by się odtworzyć go sobie z tych anegdot Chamforta, równie celnie dobranych, jak świetnie zredagowanych. Król, dwór, duchowieństwo, wielki świat, kobiety, finanse, polityka, intrygi, fawory — wszystko przeplatane tą samą pesymistyczną filozofią, ale mniej tu nużącą, bo bardziej odżywioną faktem i rozjaśnioną dowcipem. Koniec epoki, ginący świat — i ginący sprawiedliwie! Ten tom anegdot stał się dokumentem; ten mały tomik uczynił Chamforta najczęściej cytowanym z autorów i dał mu faktyczną nieśmiertelność, której nie zdołałaby mu zapewnić tytularna nieśmiertelność akademicka...."
Po takim wstępie ograniczam swoją rolę do paru cytatów:
„Publiczność, publiczność.. ...ilu trzeba głupców, aby stworzyć publiczność?”
„Miłość, powiadał N…, powinna być rozkoszą jedynie subtelnych dusz. Kiedy widzę ludzi pospolitych biorących się do kochania, mam ochotę powiedzieć: — Czego wy tutaj szukacie? Karty, żarcie, ambicja, to dla was, kanalie!”
„Moje pojęcia i zasady, powiadał N…, nie nadają się każdemu: to tak jak pewne lekarstwa, niebezpieczne dla wątłych natur, a bardzo zbawienne dla silnych”
„Trzeba, powiadał N…, schlebiać ludziom albo budzić w nich lęk. To są małpy, które skaczą tylko w nadziei orzecha, albo z obawy bata”
"...ludzie rozumni popełniają wiele błędów przez to, że nigdy nie mają innych za dość głupich, za tak głupich jak są"
„Czytałem gdzieś, że nie ma nic gorszego dla ludów, niż zbyt długie panowanie. Słyszę, że Bóg jest wieczny; to wszystko tłumaczy”
Pewien mąż mówił do żony o jej kochanku: „Ten człowiek ma prawa do ciebie, ubliżył ci w mojej obecności, tego nie ścierpię. Niech cię maltretuje, kiedy jesteście sami; ale w mojej obecności, to mnie ubliża”.
„Codziennie pomnażam listę rzeczy, o których już nie mówię. Największym filozofem jest ten, którego lista jest najdłuższa”.
„W świecie, powiadał pan N…, masz trzy rodzaje przyjaciół: przyjaciół, którzy cię kochają; przyjaciół, którzy gwiżdżą na ciebie; przyjaciół, którzy cię nienawidzą”.
„Jedynie bezużyteczność pierwszego potopu sprawia, że Bóg nie zsyła drugiego”.
„Dwie rzeczy zawsze kochałem do szaleństwa: kobiety i bezżeństwo. Straciłem pierwszą namiętność, trzebaż zachować drugą”.
"....zużył całą swoją pobłażliwość, a tę odrobinę, która mu została, zachowuje dla siebie. "
„Trzeba wybierać: albo kochać kobiety, albo je znać; nie ma środka”.
Wymawiano panu N… jego upodobanie w samotności; odparł: „Lepiej znoszę swoje wady niż cudze”
„Ludzie, odparł, nie mogą dla mnie uczynić nic, co by było warte zapomnienia o nich”
„Człowiek, powiadał N…, to jest głupie bydlę, jeśli mam sądzić po sobie”.
„Szczęście, powiadał N…, nie jest rzeczą łatwą. Bardzo trudno jest znaleźć je w sobie, a niepodobna gdzie indziej”
„Można uciąć Samsonowi włosy, ale nie trzeba go namawiać, aby kładł perukę”.
Dziewczyna, spowiadając się, rzekła: „Wyróżniłam pewnego młodego człowieka. — Wyróżniłaś! Ile razy?” spytał ksiądz.
„Ty ziewasz, mówiła żona do męża. — Moje dziecko, odparł, mąż i żona to jedno; a ja, kiedy jestem sam, nudzę się”.
„Ateusze są dla mnie lepszym towarzystwem, powiadał pan D…, niż wierzący. Wobec ateusza wszystkie liche dowody istnienia Boga przychodzą mi na myśl; na widok wierzącego wszystkie liche dowody przeciw jego istnieniu cisną mi się tłumem”.
„Umiem sobie wystarczyć, powiadał N…, a w ostateczności umiałbym się obejść i bez siebie”
„Życie towarzyskie to byłaby urocza rzecz, gdyby jeden człowiek obchodził cokolwiek drugiego”.
Pytano dziecka: „Czy Bóg-ojciec jest Bogiem? — Tak. — Czy Syn Boży jest Bogiem? — Jeszcze nie, o ile wiem; ale po śmierci ojca to go nie minie”
Dostępne na: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/charaktery-i-anegdoty.html#f337
Dobrej zabawy! 8/10
De Chamfort (1741 – 1794) – uważany przez współczesnych za następcę Woltera.
Tadeusz Boy – Żeleński w przedmowie "Od tłumacza" pisze o nim:
"...Protest Chamforta przeciw porządkowi społecznemu rozpoczął się — z jego urodzeniem. Był nieprawym synem, co więcej synem księdza. Urodzony w 1740 w pobliżu Clermont, ojca nie znał nigdy; matkę kochał z podwójną czułością. Oddany pod nazwiskiem Nicolas do kolegium jezuickiego, zdobywa wszystkie nagrody, w szczególności za łacińskie wiersze. Wychowawcy chcą go zatrzymać; namawiają go, aby został księdzem, wróżą świetną przyszłość; młody Nicolas odmawia — kocha życie, swobodę. Wyszedłszy z kolegium, klepie biedę, fabrykuje artykuły i kazania na sprzedaż, jest nauczycielem domowym; śliczny chłopiec rychło ściąga sympatię i zainteresowanie kobiet. „Myślicie, że to Adonis, a to Herkules”, mówi o nim z uznaniem jedna z dam. W owym płochym wieku osiemnastym, gdzie kobiety rządzą wszystkim, taka rekomendacja to los! Niestety, zachodzi fakt, który podcina życie młodzieńca: nabawia się choroby, która będzie go nękać, mimo iż z przerwami, całe życie, choroby upokarzającej, okrutnej, która każe mu stronić od tego, co sercu jego było najdroższe. Choroba ta, obok rany nieprawego urodzenia, to wielkie źródło mizantropii Chamforta....
...Żywszą pozostała owa część pośmiertnej spuścizny pisarza, którą zebrano pod tytułem 'Charaktery i anegdoty' i którą daję oto czytelnikom 'Biblioteki Boya'. Trudno o lepszy obraz epoki na tak szczupłej przestrzeni. Można by niemal rzec, że gdyby wszystko z owego schyłku XVIII wieku zaginęło, dało by się odtworzyć go sobie z tych anegdot Chamforta, równie celnie dobranych, jak świetnie zredagowanych. Król, dwór, duchowieństwo, wielki świat, kobiety, finanse, polityka, intrygi, fawory — wszystko przeplatane tą samą pesymistyczną filozofią, ale mniej tu nużącą, bo bardziej odżywioną faktem i rozjaśnioną dowcipem. Koniec epoki, ginący świat — i ginący sprawiedliwie! Ten tom anegdot stał się dokumentem; ten mały tomik uczynił Chamforta najczęściej cytowanym z autorów i dał mu faktyczną nieśmiertelność, której nie zdołałaby mu zapewnić tytularna nieśmiertelność akademicka...."
Po takim wstępie ograniczam swoją rolę do paru cytatów:
„Publiczność, publiczność.. ...ilu trzeba głupców, aby stworzyć publiczność?”
„Miłość, powiadał N…, powinna być rozkoszą jedynie subtelnych dusz. Kiedy widzę ludzi pospolitych biorących się do kochania, mam ochotę powiedzieć: — Czego wy tutaj szukacie? Karty, żarcie, ambicja, to dla was, kanalie!”
„Moje pojęcia i zasady, powiadał N…, nie nadają się każdemu: to tak jak pewne lekarstwa, niebezpieczne dla wątłych natur, a bardzo zbawienne dla silnych”
„Trzeba, powiadał N…, schlebiać ludziom albo budzić w nich lęk. To są małpy, które skaczą tylko w nadziei orzecha, albo z obawy bata”
"...ludzie rozumni popełniają wiele błędów przez to, że nigdy nie mają innych za dość głupich, za tak głupich jak są"
„Czytałem gdzieś, że nie ma nic gorszego dla ludów, niż zbyt długie panowanie. Słyszę, że Bóg jest wieczny; to wszystko tłumaczy”
Pewien mąż mówił do żony o jej kochanku: „Ten człowiek ma prawa do ciebie, ubliżył ci w mojej obecności, tego nie ścierpię. Niech cię maltretuje, kiedy jesteście sami; ale w mojej obecności, to mnie ubliża”.
„Codziennie pomnażam listę rzeczy, o których już nie mówię. Największym filozofem jest ten, którego lista jest najdłuższa”.
„W świecie, powiadał pan N…, masz trzy rodzaje przyjaciół: przyjaciół, którzy cię kochają; przyjaciół, którzy gwiżdżą na ciebie; przyjaciół, którzy cię nienawidzą”.
„Jedynie bezużyteczność pierwszego potopu sprawia, że Bóg nie zsyła drugiego”.
„Dwie rzeczy zawsze kochałem do szaleństwa: kobiety i bezżeństwo. Straciłem pierwszą namiętność, trzebaż zachować drugą”.
"....zużył całą swoją pobłażliwość, a tę odrobinę, która mu została, zachowuje dla siebie. "
„Trzeba wybierać: albo kochać kobiety, albo je znać; nie ma środka”.
Wymawiano panu N… jego upodobanie w samotności; odparł: „Lepiej znoszę swoje wady niż cudze”
„Ludzie, odparł, nie mogą dla mnie uczynić nic, co by było warte zapomnienia o nich”
„Człowiek, powiadał N…, to jest głupie bydlę, jeśli mam sądzić po sobie”.
„Szczęście, powiadał N…, nie jest rzeczą łatwą. Bardzo trudno jest znaleźć je w sobie, a niepodobna gdzie indziej”
„Można uciąć Samsonowi włosy, ale nie trzeba go namawiać, aby kładł perukę”.
Dziewczyna, spowiadając się, rzekła: „Wyróżniłam pewnego młodego człowieka. — Wyróżniłaś! Ile razy?” spytał ksiądz.
„Ty ziewasz, mówiła żona do męża. — Moje dziecko, odparł, mąż i żona to jedno; a ja, kiedy jestem sam, nudzę się”.
„Ateusze są dla mnie lepszym towarzystwem, powiadał pan D…, niż wierzący. Wobec ateusza wszystkie liche dowody istnienia Boga przychodzą mi na myśl; na widok wierzącego wszystkie liche dowody przeciw jego istnieniu cisną mi się tłumem”.
„Umiem sobie wystarczyć, powiadał N…, a w ostateczności umiałbym się obejść i bez siebie”
„Życie towarzyskie to byłaby urocza rzecz, gdyby jeden człowiek obchodził cokolwiek drugiego”.
Pytano dziecka: „Czy Bóg-ojciec jest Bogiem? — Tak. — Czy Syn Boży jest Bogiem? — Jeszcze nie, o ile wiem; ale po śmierci ojca to go nie minie”
Dostępne na: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/charaktery-i-anegdoty.html#f337
Dobrej zabawy! 8/10
Saturday, 16 December 2017
Emma DONOGHUE - "Pokój"
Emma DONOGHUE - "Pokój"
Emma Donoghue (ur. 1969)...... (Wikipedia):
"....is an Irish-Canadian playwright, literary historian, novelist, and screenwriter. Her 2010 novel 'Room' was a finalist for the Man Booker Prize and an international best-seller... ....'Room' was adapted into a film of the same name, for which Donoghue wrote the screenplay which was subsequently nominated for the Academy Award for Best Adapted Screenplay.. "
Odczytuję na LC wynik dla tej książki (z 2010 r.): czytelników: 7198; opinie 499; ocena 7,65 (2723) głosy oraz że z jej 15 książek na tym portalu, pewne zainteresowanie zdobył jeszcze "Cud" (2016).
Książka jest zainspirowana sprawą Fritzla . Wikipedia:
„Sprawa Josefa Fritzla.. ..została ujawniona w kwietniu 2008 roku, kiedy 42-letnia Austriaczka Elisabeth Fritzl, zeznała policji, że przez 24 lata była więziona i gwałcona przez swojego ojca, Josefa Fritzla. W marcu 2009 austriacki sąd uznał 73-letniego Josefa Fritzla za winnego m.in morderstwa syna, wielokrotnych gwałtów czynów kazirodczych, czynów pedofilskich dokonywanych na swej córce oraz pozbawienia wolności pozostałych swoich dzieci, skazując go na karę dożywotniego pozbawienia wolności...
Elizabeth została uprowadzona, kiedy miała 18 lat. Była przetrzymywana w piwnicy domu Fritzlów w Amstetten, w specjalnie zbudowanym w tym celu bunkrze dźwiękoszczelnym, przez ten okres będąc gwałconą. Swojemu ojcu urodziła łącznie siedmioro dzieci, z których jedno umarło przy porodzie. Zostało ono spalone przez Josefa Fritzla w piecu służącym do utylizacji odpadów. Żona Fritzla – Rosemarie twierdzi, że nie była świadoma wydarzeń, które rozgrywały się w piwnicy domu. 29 sierpnia 1984 r. ojciec zgłosił policji zaginięcie córki mówiąc, że prawdopodobnie uciekła do sekty. Troje z urodzonych dzieci – dwie dziewczynki i jeden chłopiec – miało zostać podrzuconych w niemowlęctwie na próg domu. Fritzl wychowywał je razem z żoną. Przekonał władze i swoją żonę, że są to dzieci ich córki, których nie mogła wychować. Zostały one prawnie adoptowane przez nich. Pozostała trójka mieszkała razem z matką w piwnicy. Sprawa wyszła na jaw, kiedy Kerstin, najstarsza córka Elizabeth, zachorowała, a Josef Fritzl zawiózł ją do szpitala.
Josef Fritzl (ur. 9 kwietnia 1935) planował swoją zbrodnię latami. Podziemne więzienie zaczął budować, kiedy Elisabeth miała 12 lat. Aby dostać się do piwnicy, należało pokonać ośmioro drzwi, a ostatnie z nich były zamykane na zamek elektroniczny. Swoją córkę gwałcił i molestował już przed jej uwięzieniem. Był już wcześniej karany za próbę gwałtu..."
Przytoczyłem tak długi opis, by wytłumaczyć się z mojej niechęci do wykorzystywania koszmarów realnych do stwarzania fikcji, wcale więcej nieprzerażającej. Po prostu satysfakcjonuje mnie własna wyobraźnia. Utwierdza mnie w swoim odczuciu, brak innych znacznych sukcesów tej autorki, mimo wielkiej popularności zdobytej tą książką i filmem.
Zgadzam się z opinią na LC oznaczoną godłem „Shimik”, którą przytaczam w całości:
„Na początku historią jest wciągająca i chce się widzieć co będzie dziać się dalej. Później zaczęła mnie denerwować narracja z perspektywy tego pięcioletniego chłopca. Jego świat jest inny od tego, który my znamy i niektóre zagadnienia są dla nas oczywiste, a dla niego są nowością. Przez to w niektórych momentach ciężko jest sobie wyobrazić o co chodzi. To jeszcze nie było takie złe, najgorsza była ta monotonia, która się wkradła do książki. Co dzień robią to samo i powtarzają te same schematy, to się po prostu robi nudne. W pewien sposób mnie zaintrygowała lecz to uczucie mnie opuszczało im dalej zagłębiałem się w książkę. Polecić ją czy nie? Według mnie nie, przynajmniej nie łudźcie się co do tej książki, znam dużo lepsze."
Reasumując: bazową makabrę napisało życie i niewiele nowego można było wnieść do fabuły, ale zadaniem opiniujących nie jest ekscytowanie się wydarzeniami, lecz trzeźwa ocena wartości literackich, a te nie wykraczają poza przeciętność, czyli w skali LC 5/10
Emma Donoghue (ur. 1969)...... (Wikipedia):
"....is an Irish-Canadian playwright, literary historian, novelist, and screenwriter. Her 2010 novel 'Room' was a finalist for the Man Booker Prize and an international best-seller... ....'Room' was adapted into a film of the same name, for which Donoghue wrote the screenplay which was subsequently nominated for the Academy Award for Best Adapted Screenplay.. "
Odczytuję na LC wynik dla tej książki (z 2010 r.): czytelników: 7198; opinie 499; ocena 7,65 (2723) głosy oraz że z jej 15 książek na tym portalu, pewne zainteresowanie zdobył jeszcze "Cud" (2016).
Książka jest zainspirowana sprawą Fritzla . Wikipedia:
„Sprawa Josefa Fritzla.. ..została ujawniona w kwietniu 2008 roku, kiedy 42-letnia Austriaczka Elisabeth Fritzl, zeznała policji, że przez 24 lata była więziona i gwałcona przez swojego ojca, Josefa Fritzla. W marcu 2009 austriacki sąd uznał 73-letniego Josefa Fritzla za winnego m.in morderstwa syna, wielokrotnych gwałtów czynów kazirodczych, czynów pedofilskich dokonywanych na swej córce oraz pozbawienia wolności pozostałych swoich dzieci, skazując go na karę dożywotniego pozbawienia wolności...
Elizabeth została uprowadzona, kiedy miała 18 lat. Była przetrzymywana w piwnicy domu Fritzlów w Amstetten, w specjalnie zbudowanym w tym celu bunkrze dźwiękoszczelnym, przez ten okres będąc gwałconą. Swojemu ojcu urodziła łącznie siedmioro dzieci, z których jedno umarło przy porodzie. Zostało ono spalone przez Josefa Fritzla w piecu służącym do utylizacji odpadów. Żona Fritzla – Rosemarie twierdzi, że nie była świadoma wydarzeń, które rozgrywały się w piwnicy domu. 29 sierpnia 1984 r. ojciec zgłosił policji zaginięcie córki mówiąc, że prawdopodobnie uciekła do sekty. Troje z urodzonych dzieci – dwie dziewczynki i jeden chłopiec – miało zostać podrzuconych w niemowlęctwie na próg domu. Fritzl wychowywał je razem z żoną. Przekonał władze i swoją żonę, że są to dzieci ich córki, których nie mogła wychować. Zostały one prawnie adoptowane przez nich. Pozostała trójka mieszkała razem z matką w piwnicy. Sprawa wyszła na jaw, kiedy Kerstin, najstarsza córka Elizabeth, zachorowała, a Josef Fritzl zawiózł ją do szpitala.
Josef Fritzl (ur. 9 kwietnia 1935) planował swoją zbrodnię latami. Podziemne więzienie zaczął budować, kiedy Elisabeth miała 12 lat. Aby dostać się do piwnicy, należało pokonać ośmioro drzwi, a ostatnie z nich były zamykane na zamek elektroniczny. Swoją córkę gwałcił i molestował już przed jej uwięzieniem. Był już wcześniej karany za próbę gwałtu..."
Przytoczyłem tak długi opis, by wytłumaczyć się z mojej niechęci do wykorzystywania koszmarów realnych do stwarzania fikcji, wcale więcej nieprzerażającej. Po prostu satysfakcjonuje mnie własna wyobraźnia. Utwierdza mnie w swoim odczuciu, brak innych znacznych sukcesów tej autorki, mimo wielkiej popularności zdobytej tą książką i filmem.
Zgadzam się z opinią na LC oznaczoną godłem „Shimik”, którą przytaczam w całości:
„Na początku historią jest wciągająca i chce się widzieć co będzie dziać się dalej. Później zaczęła mnie denerwować narracja z perspektywy tego pięcioletniego chłopca. Jego świat jest inny od tego, który my znamy i niektóre zagadnienia są dla nas oczywiste, a dla niego są nowością. Przez to w niektórych momentach ciężko jest sobie wyobrazić o co chodzi. To jeszcze nie było takie złe, najgorsza była ta monotonia, która się wkradła do książki. Co dzień robią to samo i powtarzają te same schematy, to się po prostu robi nudne. W pewien sposób mnie zaintrygowała lecz to uczucie mnie opuszczało im dalej zagłębiałem się w książkę. Polecić ją czy nie? Według mnie nie, przynajmniej nie łudźcie się co do tej książki, znam dużo lepsze."
Reasumując: bazową makabrę napisało życie i niewiele nowego można było wnieść do fabuły, ale zadaniem opiniujących nie jest ekscytowanie się wydarzeniami, lecz trzeźwa ocena wartości literackich, a te nie wykraczają poza przeciętność, czyli w skali LC 5/10
Zbigniew ZBOROWSKI - "Trzy odbicia w lustrze"
Zbigniew ZBOROWSKI - "Trzy odbicia w lustrze"
Nie znalazłem autora w Wikipedii, więc moja wiedza o nim ograniczona jest do informacji Wydawnictwa i znalezionej daty urodzenia – 1966.
Saga rodzinna, trzy kobiety, babka, matka, córka.... No to zaczynamy lekturę.
Skąd panna Zofia, wywodząca się z warszawskiej biedoty, zatrudniona u Hryniewiczów w charakterze nauczycielki, miała strój do jazdy konnej ? Pierwsze strony to, skądinąd przeze mnie lubiane, Rodziewiczówna z Mniszkówną. Autor jest świadomy tego, bo umieszcza zdanie (s.60):
„..Całość – jak z powieści Mniszkówny...”
Chwilę dalej „Och, jak przyjemnie!” (s. 33 e-book):
„...Imponowało jej, że mimo robotniczego pochodzenia, towarzystwo najwyraźniej ją zaakceptowało..."
Przewidywanie moje spełniło się już 10 stron dalej (s. 41):
"..Adam był na niej, na jej obnażone piersi kapał jego pot...."
No i "dulszczyzna".. Ale czyta się fajnie, więc nic więcej nie powiem, poza informacją, że cena usunięcia ciąży (5 zł) była równa dwóm godzinom pracy nauczycielki. Taniocha!! Zosia Zosią a tymczasem wojna. Przychodzą ruskie, a mnie bawi przewidywalność tekstu (s. 80):
".....Nadciągnęli w tumanie kurzu brudni, zziajani. W długich nieobrębionych i wystrzępionych szynelach, z karabinami na sznurkach.... ...wychlali resztę zawartości piwniczki, rozpalili w parku przed dworem ognisko z dziewiętnastowiecznych woluminów wyrzuconych z biblioteki, wybili wszystkie szyby i urżnęli kupę na schodach...."
Szczególnie stereotypowa jest ta kupa... Ale humor do żartów mnie minął, bo nie dość, że wojna, to jeszcze rzeź wołyńska. A potem dalej wojna i Powstanie Warszawskie, a jeszcze potem tułaczka i osadnictwo na Ziemiach Odzyskanych. Wszystko z przestrzeganiem jedynej prawdziwej wersji historii prowadzącej do absurdu, że nawet jak „szkopy” gwałcą, to okazują się „kacapami” - Kałmukami w armii niemieckiej !!
Tak więc w pierwszej części dostaliśmy tendencyjny, jednostronny opis wydarzeń, głównie na wschodnich rubieżach, w patriotyczno - sentymentalno – sielankowym stylu, zakonczoną dydaktyczną historią gosposi Anniki.
Gorzej z częścią drugą, która zakłamuje rzeczywistość, obraża ojców i dziadków czytelników. Szczyt idiotyzmu: Wanda, świadek rzezi wołyńskiej, jest niewiarygodna bądź poważnie chora, jeśli wieku 6 lat ma takie odczucia (s. 260):
"...Podziwiała, gdy w 1946 roku przed referendum ludowym rozklejali plakaty „3 razy tak". Była na ulicy świadkiem, jak jakiś starszy facet próbował ich zawstydzać... ......'Tak trzeba. Tak' - myślała pełna euforii, wracając do domu. To właśnie wtedy zamarzyła, żeby się do nich zapisać..."
Teraz ciężko pracuje przy wyrobie cegieł w brygadzie ZMP, nota bene rozwiązanego w 1956 (formalnie 10-11 styczeń 1957) tj gdy Wanda miała 16 lat. Córka nauczycielki (!!!), z pochodzenia "normalnej" warszawianki w hufcach "Służby Polsce" !!! Ewenement, bo choć jestem prawie rówieśnikiem Wandy i jestem z Warszawy, to o takiej dewiacji w życiu nie słyszałem. Dlaczego, jak inne dzieci, nie chodzi do "normalnej" TPD – owskiej szkoły ?? Dlaczego nienawidzi "normalnych" Polaków ? Kto i kiedy tak ją wypaczył ? Niestety, autor tego nie tłumaczy !!
Około roku 1956. Junaczka Wanda wybiera się na tańce, zamiast tańców upija się i mało co nie zostaje zgwalcona. Opis zaczyna się od..... (s. 278):
"....— Zabierzcie mnie kiedyś na te wasze tańce — zagaiła pewnego razu, podczas pogadanki na temat bezwzględnej konieczności zwarcia szeregów i maszerowania ramię w ramię ze starszymi towarzyszami z PZPR do przedwyborczej walki z Mikołajczykowskim PSL — cuchnącym karłem i sługusem światowego imperializmu..."
Nic nie rozumiem, bo Mikołajczyk uciekł w 1947, a PSL został rozwiązany w 1949, gdy Wanda mała lat 9.
Owszem, panował konformizm; jak określiła to moja nauczycielka historii: "Polacy jak rzodkiewka; czerwoni z wierzchu, lecz w środku biali". Polacy należeli do PZPR (nawet 3 mln jednorazowo), młodzież masowo do ZMP (młodsi do OH, a wszyscy do TPPR), lecz n i k o m u nie przyszłyby do łba takie myśli jak Wandzi (s.292):
„...Dlaczego matka wciąż jej to robi?... ...Kto dał jej prawo, żeby w ten sposób wyrażać się o Związku Młodzieży Polskiej? Obrażać i szargać największe świętości własnego dziecka? Zagryzła zęby na kocu, wtuliła twarz w poduszkę i cichutko płakała....”
Teraz okazuje się, że jest przed amnestią (23.04.1956), że istnieją Urzędy Bezpieczeństwa Publicznego, a więc akcja toczy się przed 1956 rokiem oraz że istnieją grupy „chłopców z lasu” (choć wojna domowa zakończyła się praktycznie, na początku lat 50.) a więc Wanda należy do ZMP, pracuje w cegielni, pije alkohol i jest poddana próbie gwałtu przed osiągnięciem 16 lat. Ale to drobiazg. Jest bomba!
Zborowski kreuje nowego, naszego polskiego Pawkę Morozowa, z naszej Wandzi, która idzie do UB kapować mamusię i jej znajomych.!!! Przed wyborami 26 października czyli 1952 co znaczy, że ma 12 lat. Trudno to nazwać licentia poetica, to, delikatnie nazywając, brak rzetelności.
Po co pisać takie dyrdymały, gdy nasza pamięć zbrodni tzw komunistycznych jest żywa, o Łupaszce uczą w szkołach a IPN pracuje pełną parą ??
Jeszcze z rozpędu dalsze bzdury. Po zakapowaniu - akademia szkolna (s. 319):
„...Wtedy zobaczyła, że za prelegentem, nieco w głębi sali, obok sztandaru z napisem „Walka, nauka, praca", pod portretami Stalina, Bieruta, Cyrankiewicza i Roli-Żymierskiego..."
Tylko, że Rola – Żymierski w 1949 popadł w niełaskę tak wielką, że wskutek "złych skojarzeń" nawet ulicę gen. Żymirskiego (z Powstania Listopadowego) w Warszawie przemianowano w 1950 roku na Międzyborską !! Nie mógł więc wisieć jego portret, nawet w 1952.
Następny rozdział ma tytuł Wiosna 1957. Wanda już należy do dopiero co powstałego ZMS. Zofię objęła amnestia, innych wykończono. I jedno zdanie o matce: „Tyle lat w więzieniu....” wskazuje, że „zakapowanie” miało miejsce w 1952 roku, kiedy Wandzia „Morozowa” miała lat 12. To jak miała należeć do ZMP ? (Na stronie 362 znajduję potwierdzenie, że matka została aresztowana w 1952, a więc fascynacja ZMP i próba gwałtu Wandy musiała dotyczyć najwyżej dwunastoletniego dziecka ??!!
Wandzia wychodzi za ubeka, a autor przeskakuje Polski Październik, odwilż, cały okres rządów Gomułki i mamy 1973. Ubek – zły, bije dobrą Wandzię, która mamusi nawet nie odwiedziła, za to z kochankiem – stoczniowcem zachodzi w ciążę i planuje ucieczkę do Szwecji.
A ja straciłem zapał do tej lektury, kończę lekturę po przeczytaniu 60% tekstu i wyrażam tylko zadowolenie, że szczęśliwie nie znalazłem ani jednego profesjonalisty, który by te dyrdymały zrecenzował. Ze względu na pewne, omówione walory pierwszej części oraz łatwość czytania, jak również z szacunku dla odmiennych gustów, kompromisowo daję gwiazdek aż 3.
Nie znalazłem autora w Wikipedii, więc moja wiedza o nim ograniczona jest do informacji Wydawnictwa i znalezionej daty urodzenia – 1966.
Saga rodzinna, trzy kobiety, babka, matka, córka.... No to zaczynamy lekturę.
Skąd panna Zofia, wywodząca się z warszawskiej biedoty, zatrudniona u Hryniewiczów w charakterze nauczycielki, miała strój do jazdy konnej ? Pierwsze strony to, skądinąd przeze mnie lubiane, Rodziewiczówna z Mniszkówną. Autor jest świadomy tego, bo umieszcza zdanie (s.60):
„..Całość – jak z powieści Mniszkówny...”
Chwilę dalej „Och, jak przyjemnie!” (s. 33 e-book):
„...Imponowało jej, że mimo robotniczego pochodzenia, towarzystwo najwyraźniej ją zaakceptowało..."
Przewidywanie moje spełniło się już 10 stron dalej (s. 41):
"..Adam był na niej, na jej obnażone piersi kapał jego pot...."
No i "dulszczyzna".. Ale czyta się fajnie, więc nic więcej nie powiem, poza informacją, że cena usunięcia ciąży (5 zł) była równa dwóm godzinom pracy nauczycielki. Taniocha!! Zosia Zosią a tymczasem wojna. Przychodzą ruskie, a mnie bawi przewidywalność tekstu (s. 80):
".....Nadciągnęli w tumanie kurzu brudni, zziajani. W długich nieobrębionych i wystrzępionych szynelach, z karabinami na sznurkach.... ...wychlali resztę zawartości piwniczki, rozpalili w parku przed dworem ognisko z dziewiętnastowiecznych woluminów wyrzuconych z biblioteki, wybili wszystkie szyby i urżnęli kupę na schodach...."
Szczególnie stereotypowa jest ta kupa... Ale humor do żartów mnie minął, bo nie dość, że wojna, to jeszcze rzeź wołyńska. A potem dalej wojna i Powstanie Warszawskie, a jeszcze potem tułaczka i osadnictwo na Ziemiach Odzyskanych. Wszystko z przestrzeganiem jedynej prawdziwej wersji historii prowadzącej do absurdu, że nawet jak „szkopy” gwałcą, to okazują się „kacapami” - Kałmukami w armii niemieckiej !!
Tak więc w pierwszej części dostaliśmy tendencyjny, jednostronny opis wydarzeń, głównie na wschodnich rubieżach, w patriotyczno - sentymentalno – sielankowym stylu, zakonczoną dydaktyczną historią gosposi Anniki.
Gorzej z częścią drugą, która zakłamuje rzeczywistość, obraża ojców i dziadków czytelników. Szczyt idiotyzmu: Wanda, świadek rzezi wołyńskiej, jest niewiarygodna bądź poważnie chora, jeśli wieku 6 lat ma takie odczucia (s. 260):
"...Podziwiała, gdy w 1946 roku przed referendum ludowym rozklejali plakaty „3 razy tak". Była na ulicy świadkiem, jak jakiś starszy facet próbował ich zawstydzać... ......'Tak trzeba. Tak' - myślała pełna euforii, wracając do domu. To właśnie wtedy zamarzyła, żeby się do nich zapisać..."
Teraz ciężko pracuje przy wyrobie cegieł w brygadzie ZMP, nota bene rozwiązanego w 1956 (formalnie 10-11 styczeń 1957) tj gdy Wanda miała 16 lat. Córka nauczycielki (!!!), z pochodzenia "normalnej" warszawianki w hufcach "Służby Polsce" !!! Ewenement, bo choć jestem prawie rówieśnikiem Wandy i jestem z Warszawy, to o takiej dewiacji w życiu nie słyszałem. Dlaczego, jak inne dzieci, nie chodzi do "normalnej" TPD – owskiej szkoły ?? Dlaczego nienawidzi "normalnych" Polaków ? Kto i kiedy tak ją wypaczył ? Niestety, autor tego nie tłumaczy !!
Około roku 1956. Junaczka Wanda wybiera się na tańce, zamiast tańców upija się i mało co nie zostaje zgwalcona. Opis zaczyna się od..... (s. 278):
"....— Zabierzcie mnie kiedyś na te wasze tańce — zagaiła pewnego razu, podczas pogadanki na temat bezwzględnej konieczności zwarcia szeregów i maszerowania ramię w ramię ze starszymi towarzyszami z PZPR do przedwyborczej walki z Mikołajczykowskim PSL — cuchnącym karłem i sługusem światowego imperializmu..."
Nic nie rozumiem, bo Mikołajczyk uciekł w 1947, a PSL został rozwiązany w 1949, gdy Wanda mała lat 9.
Owszem, panował konformizm; jak określiła to moja nauczycielka historii: "Polacy jak rzodkiewka; czerwoni z wierzchu, lecz w środku biali". Polacy należeli do PZPR (nawet 3 mln jednorazowo), młodzież masowo do ZMP (młodsi do OH, a wszyscy do TPPR), lecz n i k o m u nie przyszłyby do łba takie myśli jak Wandzi (s.292):
„...Dlaczego matka wciąż jej to robi?... ...Kto dał jej prawo, żeby w ten sposób wyrażać się o Związku Młodzieży Polskiej? Obrażać i szargać największe świętości własnego dziecka? Zagryzła zęby na kocu, wtuliła twarz w poduszkę i cichutko płakała....”
Teraz okazuje się, że jest przed amnestią (23.04.1956), że istnieją Urzędy Bezpieczeństwa Publicznego, a więc akcja toczy się przed 1956 rokiem oraz że istnieją grupy „chłopców z lasu” (choć wojna domowa zakończyła się praktycznie, na początku lat 50.) a więc Wanda należy do ZMP, pracuje w cegielni, pije alkohol i jest poddana próbie gwałtu przed osiągnięciem 16 lat. Ale to drobiazg. Jest bomba!
Zborowski kreuje nowego, naszego polskiego Pawkę Morozowa, z naszej Wandzi, która idzie do UB kapować mamusię i jej znajomych.!!! Przed wyborami 26 października czyli 1952 co znaczy, że ma 12 lat. Trudno to nazwać licentia poetica, to, delikatnie nazywając, brak rzetelności.
Po co pisać takie dyrdymały, gdy nasza pamięć zbrodni tzw komunistycznych jest żywa, o Łupaszce uczą w szkołach a IPN pracuje pełną parą ??
Jeszcze z rozpędu dalsze bzdury. Po zakapowaniu - akademia szkolna (s. 319):
„...Wtedy zobaczyła, że za prelegentem, nieco w głębi sali, obok sztandaru z napisem „Walka, nauka, praca", pod portretami Stalina, Bieruta, Cyrankiewicza i Roli-Żymierskiego..."
Tylko, że Rola – Żymierski w 1949 popadł w niełaskę tak wielką, że wskutek "złych skojarzeń" nawet ulicę gen. Żymirskiego (z Powstania Listopadowego) w Warszawie przemianowano w 1950 roku na Międzyborską !! Nie mógł więc wisieć jego portret, nawet w 1952.
Następny rozdział ma tytuł Wiosna 1957. Wanda już należy do dopiero co powstałego ZMS. Zofię objęła amnestia, innych wykończono. I jedno zdanie o matce: „Tyle lat w więzieniu....” wskazuje, że „zakapowanie” miało miejsce w 1952 roku, kiedy Wandzia „Morozowa” miała lat 12. To jak miała należeć do ZMP ? (Na stronie 362 znajduję potwierdzenie, że matka została aresztowana w 1952, a więc fascynacja ZMP i próba gwałtu Wandy musiała dotyczyć najwyżej dwunastoletniego dziecka ??!!
Wandzia wychodzi za ubeka, a autor przeskakuje Polski Październik, odwilż, cały okres rządów Gomułki i mamy 1973. Ubek – zły, bije dobrą Wandzię, która mamusi nawet nie odwiedziła, za to z kochankiem – stoczniowcem zachodzi w ciążę i planuje ucieczkę do Szwecji.
A ja straciłem zapał do tej lektury, kończę lekturę po przeczytaniu 60% tekstu i wyrażam tylko zadowolenie, że szczęśliwie nie znalazłem ani jednego profesjonalisty, który by te dyrdymały zrecenzował. Ze względu na pewne, omówione walory pierwszej części oraz łatwość czytania, jak również z szacunku dla odmiennych gustów, kompromisowo daję gwiazdek aż 3.
Friday, 15 December 2017
Natasza SOCHA - "Macocha"
Natasza SOCHA - "Macocha"
Socha (1973) szaleje. To podobno był jej debiut w 2014, a obecnie ma na LC już 20 pozycji, w tym "Rosół z kury domowej" (2015), oceniony przeze mnie na 8 gwiazdek oraz razem z Witkiewicz "Awarię małżeńską" (2016) - 9 gwiazdek..
Starcie z pasierbicą daje wielkie możliwości, lecz to co wydaje się łatwe, okazuje się zwykle trudne, tym bardziej, że każdy czytelnik ma coś do powiedzenia, jeśli nie na podstawie własnego doświadczenia, to na pewno zasłyszenia.
Socha wyszła obronną ręką, choć niektóre partie, a może partyjki, są nudnawe. Mnie się czyta ją wyśmienicie, prawie jak Joannę Chmielewską, co oznacza, że inteligentna jest. Oczywiście, istnieją malkontenci, których nawet Chmielewska nie może rozchmurzyć !
Pani Nataszo! Ta "Chmielewska" to najwyższy stopień uznania z moich ust, bo prawie wszystkie jej
książki ryczałtowo dostają ode mnie 10.
To, co tu gadać ? Treść znana; lektura "łatwa, miła i przyjemna", humoru kupa, relaksuje jak stary serial "Wojna domowa", polecam, 8/10
Socha (1973) szaleje. To podobno był jej debiut w 2014, a obecnie ma na LC już 20 pozycji, w tym "Rosół z kury domowej" (2015), oceniony przeze mnie na 8 gwiazdek oraz razem z Witkiewicz "Awarię małżeńską" (2016) - 9 gwiazdek..
Starcie z pasierbicą daje wielkie możliwości, lecz to co wydaje się łatwe, okazuje się zwykle trudne, tym bardziej, że każdy czytelnik ma coś do powiedzenia, jeśli nie na podstawie własnego doświadczenia, to na pewno zasłyszenia.
Socha wyszła obronną ręką, choć niektóre partie, a może partyjki, są nudnawe. Mnie się czyta ją wyśmienicie, prawie jak Joannę Chmielewską, co oznacza, że inteligentna jest. Oczywiście, istnieją malkontenci, których nawet Chmielewska nie może rozchmurzyć !
Pani Nataszo! Ta "Chmielewska" to najwyższy stopień uznania z moich ust, bo prawie wszystkie jej
książki ryczałtowo dostają ode mnie 10.
To, co tu gadać ? Treść znana; lektura "łatwa, miła i przyjemna", humoru kupa, relaksuje jak stary serial "Wojna domowa", polecam, 8/10
Wednesday, 13 December 2017
Remigiusz MRÓZ - "Rewizja"
Remigiusz MRÓZ - "Rewizja"
To już trzeci tom z Chyłką i znowu harówa do ostatniej strony, bo pijaństwo Chyłki jest absorbujące i nie pozwala na przerwy w obserwacji. A Chyłka pije wiarygodnie i znacznie mniej wymiotuje niż Harry Hole. Polak (-ka) potrafi !
Same zalety, fajne postacie, znajomość prawa ! Przyjemna rozrywka na jeden wieczór (dla wprawnych), więc w kategorii kryminałów 10/10
To już trzeci tom z Chyłką i znowu harówa do ostatniej strony, bo pijaństwo Chyłki jest absorbujące i nie pozwala na przerwy w obserwacji. A Chyłka pije wiarygodnie i znacznie mniej wymiotuje niż Harry Hole. Polak (-ka) potrafi !
Same zalety, fajne postacie, znajomość prawa ! Przyjemna rozrywka na jeden wieczór (dla wprawnych), więc w kategorii kryminałów 10/10
Wojciech JAGIELSKI - "Dobre miejsce do umierania"
Wojciech JAGIELSKI - "Dobre miejsce do umierania"
Jagielskiego nie trzeba przedstawiać, a jak ktoś go nie zna, to niech pozna, bo dużo traci; u mnie ma dwie dziesiątki.
Zaczynam od niedopatrzenia: książka wydana w 2013, kalendarium kończy się na 2008, a wstęp podpisany "Ryszard Kapuściński", podczas gdy ten sławny zmarł w 2007.
Znalazłem w internecie, że wstęp Kapuścińskiego został napisany w 1994 do pierwszych reportaży. Szkoda, że redakcja Wydawnictwa ZNAK tego nie zaznaczyła.
Teraz będzie wszystko na opak, bo łeb mnie pęka. A więc ocena: 10/10. Przegląd recenzji na LC. Najbliższa mnie „Arkadiusza”, który kończy słowami:
„....Co tu więcej napisać? Mogę tylko dodać, że książka, zważywszy na opisywany temat, sprawiła mi pewne trudności w odbiorze, bo i historia tych krajów była mi zupełnie obca. Jednak czytało się ją dobrze, ponieważ Jagielski świetnie pisze - lekko i jasno - bez niepotrzebnej gmatwaniny. Ot, kolejny solidny reportaż na wysokim poziomie, który jest lekturą "must read" dla osób interesujących się tamtymi rejonami świata, bądź czasem przemian na terenach republik byłego Związku Radzieckiego. No i oczywiście dla wszystkich fanów autora. Ja daję mocne 7/10 i polecam."
Zmieniłem ocenę i rozszerzam zakres czytelników: dla w s z y s t k i c h, bo dominuje wielce bolesny temat: zabójczy n a c j o n a l i z m, którego działanie lepiej znamy z Bałkanów (terenów byłej Jugosławii).
To teraz wracam do „łba”, bo boli. Boli od ilości nacji i ich relacji. A w tym tyglu promienieje gwiazda pozornie sprzecznych cech Jagielskiego: obiektywność i głęboka empatia do każdego rozmówcy. Okazuje się to możliwe dzięki talentowi, inteligencji i kulturze reportera.
Dla mnie przesłanie Jagielskiego to motto z „Medalionów” Nałkowskiej:
„Ludzie ludziom zgotowali ten los”
Oczywiście polecam, choć ból głowy pewny. 10/10
Jagielskiego nie trzeba przedstawiać, a jak ktoś go nie zna, to niech pozna, bo dużo traci; u mnie ma dwie dziesiątki.
Zaczynam od niedopatrzenia: książka wydana w 2013, kalendarium kończy się na 2008, a wstęp podpisany "Ryszard Kapuściński", podczas gdy ten sławny zmarł w 2007.
Znalazłem w internecie, że wstęp Kapuścińskiego został napisany w 1994 do pierwszych reportaży. Szkoda, że redakcja Wydawnictwa ZNAK tego nie zaznaczyła.
Teraz będzie wszystko na opak, bo łeb mnie pęka. A więc ocena: 10/10. Przegląd recenzji na LC. Najbliższa mnie „Arkadiusza”, który kończy słowami:
„....Co tu więcej napisać? Mogę tylko dodać, że książka, zważywszy na opisywany temat, sprawiła mi pewne trudności w odbiorze, bo i historia tych krajów była mi zupełnie obca. Jednak czytało się ją dobrze, ponieważ Jagielski świetnie pisze - lekko i jasno - bez niepotrzebnej gmatwaniny. Ot, kolejny solidny reportaż na wysokim poziomie, który jest lekturą "must read" dla osób interesujących się tamtymi rejonami świata, bądź czasem przemian na terenach republik byłego Związku Radzieckiego. No i oczywiście dla wszystkich fanów autora. Ja daję mocne 7/10 i polecam."
Zmieniłem ocenę i rozszerzam zakres czytelników: dla w s z y s t k i c h, bo dominuje wielce bolesny temat: zabójczy n a c j o n a l i z m, którego działanie lepiej znamy z Bałkanów (terenów byłej Jugosławii).
To teraz wracam do „łba”, bo boli. Boli od ilości nacji i ich relacji. A w tym tyglu promienieje gwiazda pozornie sprzecznych cech Jagielskiego: obiektywność i głęboka empatia do każdego rozmówcy. Okazuje się to możliwe dzięki talentowi, inteligencji i kulturze reportera.
Dla mnie przesłanie Jagielskiego to motto z „Medalionów” Nałkowskiej:
„Ludzie ludziom zgotowali ten los”
Oczywiście polecam, choć ból głowy pewny. 10/10
Tuesday, 12 December 2017
Jo NESBO - "Pancerne serce" t.8
Jo NESBO - "Pancerne serce" t.8
To już ósmy tom z sympatycznym pijakiem Harrym Hole, który z powodu braku pomysłów autora stał sie narkomanem (opium) i hazardzistą. Ale to "małe piwo przed śniadaniem" jak mówił cieć w serialu "Dom", wobec kompletnego kryzysu twórczego autora. Od samego początku wciska on kit i ciemnotę, goni w piętkę, pitoli, bajeruje, leci sobie w kulki, zasuwa głodne kawałki, opowiada koszałki - opałki czyli robi czytelnikowi wodę z mózgu.
No właśnie: "leci sobie w kulki". Bo jak mam się odnieść do kulki z wysuwanymi ostrzami wkładanej do ust ofiary czy też chałupniczo wytwarzanej liny, którą genialni policjanci natychmiast odnajdują. Pomijając absurdalność takiej zmyślnej (czy bezmyślnej bądź źle pomyślanej) kulki, to pamiętam z nauk pobieranych w dzieciństwie w Szkole TPD VI (później nr. 35 im. Bolesława Prusa), że Norwegia ma dostęp do morza, a więc i porty, w których (jak we wszystkich portach na całym świecie) pętają się zwoje niepotrzebnych lin, zdatnych do powieszenia posłanki, nawet 100 kilogramowej.
Ponadto, nie mogę pogodzić się z postępowaniem alkoholika i jego przełożonego, którzy wbrew wyraźnym dyrektywom Ministerstwa, prowadzą w gruncie rzeczy prywatne nielegalne śledztwo.
Jako praworządny obywatel protestuję przeciw rozprzestrzenianiu takiej demoralizującej literatury i sianiu zgorszenia, mimo mojej dotychczasowej sympatii do detektywa i jego twórcy, o czym świadczą moje wysokie dotychczasowe oceny. Z zawodem porzucam Nesbo dla fascynującego Wojciecha Jagielskiego, pozostawiając jako przestrogę PAŁĘ. Proszę o informację w przypadku konfuzji autora i jego poprawy w następnych tomach.
To już ósmy tom z sympatycznym pijakiem Harrym Hole, który z powodu braku pomysłów autora stał sie narkomanem (opium) i hazardzistą. Ale to "małe piwo przed śniadaniem" jak mówił cieć w serialu "Dom", wobec kompletnego kryzysu twórczego autora. Od samego początku wciska on kit i ciemnotę, goni w piętkę, pitoli, bajeruje, leci sobie w kulki, zasuwa głodne kawałki, opowiada koszałki - opałki czyli robi czytelnikowi wodę z mózgu.
No właśnie: "leci sobie w kulki". Bo jak mam się odnieść do kulki z wysuwanymi ostrzami wkładanej do ust ofiary czy też chałupniczo wytwarzanej liny, którą genialni policjanci natychmiast odnajdują. Pomijając absurdalność takiej zmyślnej (czy bezmyślnej bądź źle pomyślanej) kulki, to pamiętam z nauk pobieranych w dzieciństwie w Szkole TPD VI (później nr. 35 im. Bolesława Prusa), że Norwegia ma dostęp do morza, a więc i porty, w których (jak we wszystkich portach na całym świecie) pętają się zwoje niepotrzebnych lin, zdatnych do powieszenia posłanki, nawet 100 kilogramowej.
Ponadto, nie mogę pogodzić się z postępowaniem alkoholika i jego przełożonego, którzy wbrew wyraźnym dyrektywom Ministerstwa, prowadzą w gruncie rzeczy prywatne nielegalne śledztwo.
Jako praworządny obywatel protestuję przeciw rozprzestrzenianiu takiej demoralizującej literatury i sianiu zgorszenia, mimo mojej dotychczasowej sympatii do detektywa i jego twórcy, o czym świadczą moje wysokie dotychczasowe oceny. Z zawodem porzucam Nesbo dla fascynującego Wojciecha Jagielskiego, pozostawiając jako przestrogę PAŁĘ. Proszę o informację w przypadku konfuzji autora i jego poprawy w następnych tomach.
Monday, 11 December 2017
Toni MORRISON - "Miłość"
Toni MORRISON - "Miłość"
Laureatka Nobla (!!??) z 1993, dziesięć lat po Nagrodzie raczy nas tą opowieścią na temat której znalazłem (Wikipedia):
"....'Love' (2003) is the eighth novel written by Toni Morrison. Written in Morrison's non-linear style, the novel tells of the lives of several women and their relationships to the late Bill Cosey... ....Morrison introduced a character named Junior; she was the medium to connect the dead Bill Cosey to the world of the living.
The storytelling techniques in 'Love', namely the split narrative, suggest a recent trend in Morrison's literature that divides the plot among different time periods...."
Mam też definicję:
"Split Narratives: Dividing Your Story Between Two or More Narrators.."
Recenzowałem jej najpopularniejszą książkę "Pieśń Salomona" (1977) i dałem 7 gwiazdek. Pisałem wtedy:
"Toni Morrison właśc. Chloe Anthony Wofford-Morrison (ur. 1931), c z a r n a amerykańska pisarka, nagrodzona Noblem w 1993, podobno z przekonań feministka. Wstyd wielki, ale nigdy o niej nie słyszałem.
Rozstrzelonym drukiem napisałem "czarna", bo stary jestem i nie nauczę się już political correctness, by o Murzynie mówić Afro-Amerykanin, a starałem się dobrać słowa, by najkrócej scharakteryzować omawianą książkę i eo ipso wyszło mnie tak: "czarna o czarnych", bo podobno żaden biały w tej książce nie występuje....
......Z obowiązku recenzenckiego odnotowuję dwa dyżurne tematy obszernie poruszane w książce: rasizm i seks. Niestety autorka w tych materiach nie wnosi absolutnie nic nowego ani oryginalnego. Szczególnie tematyka rasistowska, w tym porównania z zagładą Indian czy Holocaustem, są żenująco oklepane i pełne frazesów..."
Powyższe uwagi pozostają aktualne, jak również retoryczne pytanie niektórych czytelników: "Za co ona dostała Nobla ?". To odpowiem, bo jest c z a r n a w przeciwieństwie do "białych: "pepiczka" Kundery, Żyda Oza czy skośnookiego Murakami.
Nie widzę powodu bym dawał jej handicap więc 5 gwiazdek to "enough", a z recenzji na LC najbardziej podoba mnie się opatrzona godłem "betina360" (4 gwiazdki), którą przytaczam w całości:
"Nie urzekła mnie ta książka nie moje klimaty taka oklepana i nudna. Szkoda czasu na nią i znowu się nacięłam na książkę noblistki. Nie wiem za co ta nagroda bo ta książka jest nudna i to już było w innych które czytałam czyli nic nowego."
Laureatka Nobla (!!??) z 1993, dziesięć lat po Nagrodzie raczy nas tą opowieścią na temat której znalazłem (Wikipedia):
"....'Love' (2003) is the eighth novel written by Toni Morrison. Written in Morrison's non-linear style, the novel tells of the lives of several women and their relationships to the late Bill Cosey... ....Morrison introduced a character named Junior; she was the medium to connect the dead Bill Cosey to the world of the living.
The storytelling techniques in 'Love', namely the split narrative, suggest a recent trend in Morrison's literature that divides the plot among different time periods...."
Mam też definicję:
"Split Narratives: Dividing Your Story Between Two or More Narrators.."
Recenzowałem jej najpopularniejszą książkę "Pieśń Salomona" (1977) i dałem 7 gwiazdek. Pisałem wtedy:
"Toni Morrison właśc. Chloe Anthony Wofford-Morrison (ur. 1931), c z a r n a amerykańska pisarka, nagrodzona Noblem w 1993, podobno z przekonań feministka. Wstyd wielki, ale nigdy o niej nie słyszałem.
Rozstrzelonym drukiem napisałem "czarna", bo stary jestem i nie nauczę się już political correctness, by o Murzynie mówić Afro-Amerykanin, a starałem się dobrać słowa, by najkrócej scharakteryzować omawianą książkę i eo ipso wyszło mnie tak: "czarna o czarnych", bo podobno żaden biały w tej książce nie występuje....
......Z obowiązku recenzenckiego odnotowuję dwa dyżurne tematy obszernie poruszane w książce: rasizm i seks. Niestety autorka w tych materiach nie wnosi absolutnie nic nowego ani oryginalnego. Szczególnie tematyka rasistowska, w tym porównania z zagładą Indian czy Holocaustem, są żenująco oklepane i pełne frazesów..."
Powyższe uwagi pozostają aktualne, jak również retoryczne pytanie niektórych czytelników: "Za co ona dostała Nobla ?". To odpowiem, bo jest c z a r n a w przeciwieństwie do "białych: "pepiczka" Kundery, Żyda Oza czy skośnookiego Murakami.
Nie widzę powodu bym dawał jej handicap więc 5 gwiazdek to "enough", a z recenzji na LC najbardziej podoba mnie się opatrzona godłem "betina360" (4 gwiazdki), którą przytaczam w całości:
"Nie urzekła mnie ta książka nie moje klimaty taka oklepana i nudna. Szkoda czasu na nią i znowu się nacięłam na książkę noblistki. Nie wiem za co ta nagroda bo ta książka jest nudna i to już było w innych które czytałam czyli nic nowego."
Leszek KOŁAKOWSKI - "O co nas pytają wielcy filozofowie" seria I
Leszek KOŁAKOWSKI - "O co nas pytają wielcy filozofowie" seria I
Kiedyś napisałem notkę na LC:
„Od tych felietonów zacząłem swoją przygodę z filozofią. Naprawdę warto spróbować"
Znałem te mini – wykłady z „Tygodnika Powszechnego”, a teraz, trzymając ich zbiór w ręku, pragnę dwa słowa dodać.
To nie filozofowie nas pytają, tylko Kołakowski, co zresztą sam wielokrotnie tłumaczy, na przykład przy Anzelmie (s. 94):
„..A o to najogólniejsze pytanie, którego Anzelm w tej formie nie zadaje, ale które wyłania się nieodparcie z jego dzieł...”
Pierwsza seria liczy zaledwie 105 stron, a obejmuje Sokratesa, Parmenidesa, Heraklita, Platona, Arystoteles, Epikteta, Sekstusa, św. Augustyna, św. Anzelma i Mistrza Eckharta.
Proszę Państwa ! Jeśli nie jesteście gotowi przeczytać 100 stron żartobliwego tekstu, to przeczytajcie chociaż pytania kończące każdy z tekstów. To zajmie Państwu najwyżej godzinę razem ze ściągą, t którą noście w portfelu czy torebce i korzystajcie w potrzebie.
Tak przygotowani, przeczytacie z pełnym zrozumieniem intelektualną zgrywę ks. J. Tischnera pt „Filozofia po góralsku”
Kiedyś napisałem notkę na LC:
„Od tych felietonów zacząłem swoją przygodę z filozofią. Naprawdę warto spróbować"
Znałem te mini – wykłady z „Tygodnika Powszechnego”, a teraz, trzymając ich zbiór w ręku, pragnę dwa słowa dodać.
To nie filozofowie nas pytają, tylko Kołakowski, co zresztą sam wielokrotnie tłumaczy, na przykład przy Anzelmie (s. 94):
„..A o to najogólniejsze pytanie, którego Anzelm w tej formie nie zadaje, ale które wyłania się nieodparcie z jego dzieł...”
Pierwsza seria liczy zaledwie 105 stron, a obejmuje Sokratesa, Parmenidesa, Heraklita, Platona, Arystoteles, Epikteta, Sekstusa, św. Augustyna, św. Anzelma i Mistrza Eckharta.
Proszę Państwa ! Jeśli nie jesteście gotowi przeczytać 100 stron żartobliwego tekstu, to przeczytajcie chociaż pytania kończące każdy z tekstów. To zajmie Państwu najwyżej godzinę razem ze ściągą, t którą noście w portfelu czy torebce i korzystajcie w potrzebie.
Tak przygotowani, przeczytacie z pełnym zrozumieniem intelektualną zgrywę ks. J. Tischnera pt „Filozofia po góralsku”
Sunday, 10 December 2017
Cody McFadyen - "Cień"
Cody McFadyen - "Cień"
UWAGA!! Nie wiem czym różnią się książki „Cień” a „Cień bestii”; obie są podobno I tomem serii; ja czytam e-book „Cień”, 724 strony, w przekładzie Berezy, Wyd. AMBER
Cody McFadyen (ur. 1968) - amerykański autor 6 kryminałów, a karierę zaczął od tej tj "Shadow Man" (2005), która rozpoczyna 5 – tomową serię z agentką FBI Smoky Barrett.
Wikipedia:
„...Sein erster Thriller 'Die Blutlinie' um die Protagonistin Smoky Barrett fand internationale Anerkennung. Ihm folgten vier weitere Romane mit der gleichen Protagonistin..."
Zaczynam od ładnego truizmu (s.144 e-book):
"...- Optymistyczna wiara, że butelka jest jeszcze pełna do połowy....."
No i sprawa się rypła. A przecież BRAK autora w anglojęzycznej Wikipedii (jak i w polskiej) dawał do myślenia. Zamiast wyciągnąć z tego wnioski zapalczywie czytałem. Ale przerwałem i teraz krzyczę: TO JEST CHORE !!!! Autor, Wydawnictwo i propagatorzy winni być skierowani na badania psychiatryczne, a czytelników, którzy wysoko te idiotyzmy oceniają, namawiam do poważnej refleksji.
Czyż za mało okrucieństwa i dewiacji występuje w realnym świecie ? Komu potrzebne są takie chore, nieprawdopodobne wymysły, które poznajemy już na początku książki ? Oceńcie Państwo sami:
Główna bohaterka zostaje zgwałcona i porżnięta na oczach męża i córki, po czym sama musi patrzeć na straszną ich śmierć. Jeszcze nie wyleczyła się z traumy, a już bierze udział w śledztwie gwałtu, wypatroszenia i śmierci przyjaciółki, do której przywiązano jej córkę i w takim stanie pozostawiono na trzy doby, w trakcie których ciało matki się rozkładało i wcinały je muchy.!!
A ja jak głupi, bez zastanowienia czytałem dalej, przez dobre dwie godziny. Aż wreszcie stanąłem jak biegnący Forrest Gump, stuknąłem się w łeb i się przeraziłem, że uczestniczę w tym idiotyzmie.
Protestuję przeciwko wydawaniu takich chorych bzdur i wzywam do omijania tego chorego grafomana. Pała.!!!
UWAGA!! Nie wiem czym różnią się książki „Cień” a „Cień bestii”; obie są podobno I tomem serii; ja czytam e-book „Cień”, 724 strony, w przekładzie Berezy, Wyd. AMBER
Cody McFadyen (ur. 1968) - amerykański autor 6 kryminałów, a karierę zaczął od tej tj "Shadow Man" (2005), która rozpoczyna 5 – tomową serię z agentką FBI Smoky Barrett.
Wikipedia:
„...Sein erster Thriller 'Die Blutlinie' um die Protagonistin Smoky Barrett fand internationale Anerkennung. Ihm folgten vier weitere Romane mit der gleichen Protagonistin..."
Zaczynam od ładnego truizmu (s.144 e-book):
"...- Optymistyczna wiara, że butelka jest jeszcze pełna do połowy....."
No i sprawa się rypła. A przecież BRAK autora w anglojęzycznej Wikipedii (jak i w polskiej) dawał do myślenia. Zamiast wyciągnąć z tego wnioski zapalczywie czytałem. Ale przerwałem i teraz krzyczę: TO JEST CHORE !!!! Autor, Wydawnictwo i propagatorzy winni być skierowani na badania psychiatryczne, a czytelników, którzy wysoko te idiotyzmy oceniają, namawiam do poważnej refleksji.
Czyż za mało okrucieństwa i dewiacji występuje w realnym świecie ? Komu potrzebne są takie chore, nieprawdopodobne wymysły, które poznajemy już na początku książki ? Oceńcie Państwo sami:
Główna bohaterka zostaje zgwałcona i porżnięta na oczach męża i córki, po czym sama musi patrzeć na straszną ich śmierć. Jeszcze nie wyleczyła się z traumy, a już bierze udział w śledztwie gwałtu, wypatroszenia i śmierci przyjaciółki, do której przywiązano jej córkę i w takim stanie pozostawiono na trzy doby, w trakcie których ciało matki się rozkładało i wcinały je muchy.!!
A ja jak głupi, bez zastanowienia czytałem dalej, przez dobre dwie godziny. Aż wreszcie stanąłem jak biegnący Forrest Gump, stuknąłem się w łeb i się przeraziłem, że uczestniczę w tym idiotyzmie.
Protestuję przeciwko wydawaniu takich chorych bzdur i wzywam do omijania tego chorego grafomana. Pała.!!!
Saturday, 9 December 2017
Jürgen THORWALD - "Ginekolodzy"
Jürgen THORWALD - "Ginekolodzy"
Jürgen Thorwald (1915 – 2006, wł. Heinz Bongartz); Wikipedia: "...niemiecki pisarz, dziennikarz i historyk, szczególnie znany z książek opisujących historię medycyny sądowej i II wojny światowej.."
"Ginekolodzy" z 1982 roku (polskie wydanie 2016) ma na LC 7,63 (1197 ocen i 197 opinii) i obszerną notkę Wydawnictwa. To co ja będę się wymądrzał ?
Zaczynam więc i konczę końcowym zdaniem z mojej recenzji "Stulecia chirurgów":
".. I dlatego delikatnym, wrażliwym osobom, tej książki polecić nie mogę, co jednak nie ma wpływu na jej wysoką ocenę. (10 gwiazdek)."
Jürgen Thorwald (1915 – 2006, wł. Heinz Bongartz); Wikipedia: "...niemiecki pisarz, dziennikarz i historyk, szczególnie znany z książek opisujących historię medycyny sądowej i II wojny światowej.."
"Ginekolodzy" z 1982 roku (polskie wydanie 2016) ma na LC 7,63 (1197 ocen i 197 opinii) i obszerną notkę Wydawnictwa. To co ja będę się wymądrzał ?
Zaczynam więc i konczę końcowym zdaniem z mojej recenzji "Stulecia chirurgów":
".. I dlatego delikatnym, wrażliwym osobom, tej książki polecić nie mogę, co jednak nie ma wpływu na jej wysoką ocenę. (10 gwiazdek)."
Jarosław GRZEDOWICZ - "Azyl"
Jarosław GRZĘDOWICZ - "Azyl"
Grzędowicza (ur. 1965) znam tylko z "Hel 3", któremu dałem aż 6 gwiazdek, trochę dlatego, by nie odstawać od średniej (6,64). Ta ma średnią 7,59 i 8 opinii, które przeczytałem przed lekturą uważnie, a mimo to jedyne, poza peanami na cześć autora, co wyczytałem, to, że jest to zbiór 9 kawałków z różnych okresów twórczości; za to oceny zachwyconych opiniodawców imponujące: 10, 3x9, 4x8. To nawet na Nobla za dużo.
Przyjmuję strategię jak przy Twardocha „Balladzie o pewnej panience”, tzn oceniam sukcesywnie w trakcie lektury. Oczywiście zaczynam od Posłowia, w którym znajduję kuriozalne stwierdzenie:
„...Twórczość nie zawiodła twórcy. Jak on sam, ma tę cechę prawdziwego mężczyzny, że im jest starsza, tym lepsza...”
Myślałem więc, że będzie rzeczowo i dowcipnie, niestety czekał na mnie bełkot, w dodatku pisany fatalną polszczyzną. Nie będę wymieniał nazwiska autora, lecz radzę Grzędowiczowi i Wydawnictwu poszukać lepszego. No to zaczynam:
„Lista zaginionych” - to nie opowiadanie, a krotki, sympatyczny, z lekka kokieteryjny, list autora do swoich czytelników.
„Azyl dla starych pilotów” - wg dopisku autora, opowiadanie debiutanckie, napisane w III klasie liceum, a więc około 1982 roku; krótkie, świetne o pilocie i latającym gadzie klepaczu. 10/10
„Ruleta” - krotka etiuda, wyczuwam, że też młodzieńcza i dlatego „świeża”, a mądra. Fajne ! 10/10
„Twierdza Trzech Studni” - podobno to pierwsze polskie opowiadanie „fantasy”. Nie przepadam za „fantasy” samym w sobie, a opowiadanie oceniam jako naiwną, przewidywalną baśń, snutą w celach edukacyjnych dzieci i młodzieży zniewolonych narodów, ku pokrzepieniu serc. 5/10
„Śmierć szczurołapa” - lektura przypomniała mnie „Inwazję jaszczurów” Capka, lecz Grzędowicz poszedł w inną stronę. Szkoda, że tak szybko się skończyło 10/10
„Przespać piekło” - słabizna przerażająca. Grzędowiczowi zabrakło fantazji, by opisać piekło, i to w czasie gdy Spadło wydał pięć tomów „Skazańca”, w czasie gdy dostępne są książki wspomnieniowe o gułagach i łagrach, w czasie gdy w dziesiątkach wspomnień pojawia się udawany tyfus w celu wyprowadzenia w pole niemieckiego okupanta, w czasie gdy wspomina się „żołnierzy wyklętych” torturowanych przez polską i sowiecką ubecję, a również w czasie gdy żyją jeszcze świadkowie tych strasznych wydarzeń, w czasie gdy niedawna rzeczywistość była wielokroć gorsza od Grzędowicza „fantasy”. Do tego autorem kieruje buta czy niewiedza, skoro w dopisku pisze takie dyrdymały:
„....Pamiątka z historii. Z innej epoki. Dzieciństwa i młodości spędzonych w świecie godziny policyjnej, przesłuchań, ubecji, ZOMO, więzień, całego tego szarobetonowego totalitarnego syfu. Codziennością komunizmu były jednak nie strajki, zamieszki ani tajni agenci, tylko nędza i nuda...”
Drogi Autorze urodzony w 1965 roku, czyli okresie gierkowskiej wolności i dobrobytu!!! Nie wypada pluć w twarz starszym od siebie, którzy nie znali nudy, bo odbudowali i zbudowali ten kraj mimo zwierzchności Moskwy, mimo wojny domowej, mimo więzień pełnych więźniów politycznych, mimo nędzy i prześladowań. Ten koszmar skończył się bezpowrotnie w 1956 roku, a ostatni przejaw totalitaryzmu - zniewolenia jednostki, jakim był brak paszportu przestał istnieć za „wczesnego Gierka”, a więc na długo przed datą urodzenia autora. Podsumowując samo opowiadanie - w każdym aspekcie nieudane, więc najwięcej, co mogę dać, to gwiazdek trzy. 3/10
„Dom na Krawędzi Światła” - nie wiem czy dobrze zrozumiałem; wydaje mnie się, ze to impresja na temat oczekiwania na paruzję. Jakby nie było - ciekawe, wywiera wrażenie 7/10
„Enter i jesteś martwy” - sympatyczny żarcik o skutkach komputeryzacji 7/10
„Rozkaz kochać !” - sympatyczna, nieszkodliwa fantazja o wpływie środków chemicznych na stan emocjonalny. Nil novi sub sole. 6/10
„Chwila przed deszczem” - nowa Arka Noego, nawiedzony z siekierą, upadłe anioły. Może być, choć to nic specjalnego 6/10
Arytmetyczna średnia wyszła 6,4, jednakże najwyższe oceny dotyczą pierwszych króciutkich etiud, więc całości stawiam 6. Mimo peanów mojego znajomego, które skłoniły mnie do lektury, zawiodłem się.
Grzędowicza (ur. 1965) znam tylko z "Hel 3", któremu dałem aż 6 gwiazdek, trochę dlatego, by nie odstawać od średniej (6,64). Ta ma średnią 7,59 i 8 opinii, które przeczytałem przed lekturą uważnie, a mimo to jedyne, poza peanami na cześć autora, co wyczytałem, to, że jest to zbiór 9 kawałków z różnych okresów twórczości; za to oceny zachwyconych opiniodawców imponujące: 10, 3x9, 4x8. To nawet na Nobla za dużo.
Przyjmuję strategię jak przy Twardocha „Balladzie o pewnej panience”, tzn oceniam sukcesywnie w trakcie lektury. Oczywiście zaczynam od Posłowia, w którym znajduję kuriozalne stwierdzenie:
„...Twórczość nie zawiodła twórcy. Jak on sam, ma tę cechę prawdziwego mężczyzny, że im jest starsza, tym lepsza...”
Myślałem więc, że będzie rzeczowo i dowcipnie, niestety czekał na mnie bełkot, w dodatku pisany fatalną polszczyzną. Nie będę wymieniał nazwiska autora, lecz radzę Grzędowiczowi i Wydawnictwu poszukać lepszego. No to zaczynam:
„Lista zaginionych” - to nie opowiadanie, a krotki, sympatyczny, z lekka kokieteryjny, list autora do swoich czytelników.
„Azyl dla starych pilotów” - wg dopisku autora, opowiadanie debiutanckie, napisane w III klasie liceum, a więc około 1982 roku; krótkie, świetne o pilocie i latającym gadzie klepaczu. 10/10
„Ruleta” - krotka etiuda, wyczuwam, że też młodzieńcza i dlatego „świeża”, a mądra. Fajne ! 10/10
„Twierdza Trzech Studni” - podobno to pierwsze polskie opowiadanie „fantasy”. Nie przepadam za „fantasy” samym w sobie, a opowiadanie oceniam jako naiwną, przewidywalną baśń, snutą w celach edukacyjnych dzieci i młodzieży zniewolonych narodów, ku pokrzepieniu serc. 5/10
„Śmierć szczurołapa” - lektura przypomniała mnie „Inwazję jaszczurów” Capka, lecz Grzędowicz poszedł w inną stronę. Szkoda, że tak szybko się skończyło 10/10
„Przespać piekło” - słabizna przerażająca. Grzędowiczowi zabrakło fantazji, by opisać piekło, i to w czasie gdy Spadło wydał pięć tomów „Skazańca”, w czasie gdy dostępne są książki wspomnieniowe o gułagach i łagrach, w czasie gdy w dziesiątkach wspomnień pojawia się udawany tyfus w celu wyprowadzenia w pole niemieckiego okupanta, w czasie gdy wspomina się „żołnierzy wyklętych” torturowanych przez polską i sowiecką ubecję, a również w czasie gdy żyją jeszcze świadkowie tych strasznych wydarzeń, w czasie gdy niedawna rzeczywistość była wielokroć gorsza od Grzędowicza „fantasy”. Do tego autorem kieruje buta czy niewiedza, skoro w dopisku pisze takie dyrdymały:
„....Pamiątka z historii. Z innej epoki. Dzieciństwa i młodości spędzonych w świecie godziny policyjnej, przesłuchań, ubecji, ZOMO, więzień, całego tego szarobetonowego totalitarnego syfu. Codziennością komunizmu były jednak nie strajki, zamieszki ani tajni agenci, tylko nędza i nuda...”
Drogi Autorze urodzony w 1965 roku, czyli okresie gierkowskiej wolności i dobrobytu!!! Nie wypada pluć w twarz starszym od siebie, którzy nie znali nudy, bo odbudowali i zbudowali ten kraj mimo zwierzchności Moskwy, mimo wojny domowej, mimo więzień pełnych więźniów politycznych, mimo nędzy i prześladowań. Ten koszmar skończył się bezpowrotnie w 1956 roku, a ostatni przejaw totalitaryzmu - zniewolenia jednostki, jakim był brak paszportu przestał istnieć za „wczesnego Gierka”, a więc na długo przed datą urodzenia autora. Podsumowując samo opowiadanie - w każdym aspekcie nieudane, więc najwięcej, co mogę dać, to gwiazdek trzy. 3/10
„Dom na Krawędzi Światła” - nie wiem czy dobrze zrozumiałem; wydaje mnie się, ze to impresja na temat oczekiwania na paruzję. Jakby nie było - ciekawe, wywiera wrażenie 7/10
„Enter i jesteś martwy” - sympatyczny żarcik o skutkach komputeryzacji 7/10
„Rozkaz kochać !” - sympatyczna, nieszkodliwa fantazja o wpływie środków chemicznych na stan emocjonalny. Nil novi sub sole. 6/10
„Chwila przed deszczem” - nowa Arka Noego, nawiedzony z siekierą, upadłe anioły. Może być, choć to nic specjalnego 6/10
Arytmetyczna średnia wyszła 6,4, jednakże najwyższe oceny dotyczą pierwszych króciutkich etiud, więc całości stawiam 6. Mimo peanów mojego znajomego, które skłoniły mnie do lektury, zawiodłem się.
Friday, 8 December 2017
Georgij WŁADIMOW - "Generał i jego armia"
Georgij WŁADIMOW - "Generał i jego armia"
Nie mogę zrozumieć dlaczego rewelacyjna książka Władimowa (1931 - 2003), porównywana z arcydziełami: "Mistrzem i Małgorzatą", "Dr Żywago" czy "Archipelagiem Gułag", wydana w Polsce w 1999 roku doczekała się na LC jednej jedynej bardzo króciutkiej opinii. Tym bardziej, że jego wcześniejszy „Wierny Rusłan” (1975) ma jednak 164 czytelników.
Aby wprowadzić Państwa w temat cytuję Wikipedię na temat omawianej książki:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Genera%C5%82_i_jego_armia
„....Jest to klasyczna powieść wojenna, według krytyków osadzona w najlepszych, tołstojowskich tradycjach rosyjskiej batalistyki. Jej akcja rozgrywa się w ostatnich dniach listopada 1943 - podczas forsowania Dniepru i poprzez wspomnienia głównego bohatera – w czasie bitwy o Moskwę w grudniu 1941.... ....Jest to również wielka panorama frontu wschodniego z jego realnymi bohaterami – Żukowem, Stalinem, Guderianem i Własowem, których przywołanie jest dla autora pretekstem do poruszenia kwestii do tej pory w literaturze rosyjskiej przemilczanych – sposobu prowadzenia wojny przez ZSRR bez względu na ofiary, łatwości z jaką armia "hitlerowskich najeźdźców" odnosiła sukcesy w pierwszych latach wojny, nie uznającej kompromisów dyktatury Stalina i jego wszechwładnych "organów" oraz poprzez armię gen. Własowa problemu zdrady (?) blisko miliona obywateli ZSRR, którzy przewinęli się przez jej szeregi...."
Tam też wypowiedź tłumacza Rene Śliwowskiego:
"....Władimow najwyraźniej pragnie aby jego czytelnik nie tylko pochłaniał fascynującą powieść, ale jednocześnie musiał cały czas myśleć, zastanawiać się nad tym [...] czy wszystko, co się wówczas wydarzyło – poza bezmierną ilością ofiar i krzywd – godne jest czci i chwały? Jak dziś ocenić obrońcę Moskwy i twórcę ROA, generała Andrieja Własowa? A jak uhonorowanych ponad miarę marszałków – dowódców poszczególnych frontów, dla których ilość ponoszonych ofiar nie miała żadnego znaczenia, a liczył się tylko efekt ostateczny, aprobata Naczelnego i własna kariera?.."
Jako uzupelnienie tych wiadomości przypominam, że ZSRR straciło w II w. św. 20 mln obywateli, a może więcej, jak podaje np: http://wyborcza.pl/alehistoria/1,121681,17844725,Ile_milionow_zginelo__Ofiary_II_wojny_swiatowej.html
"......Podczas II wojny światowej mogło zginąć nawet 27 mln obywateli radzieckich, co oznacza, że ZSRR stracił najwięcej ludzi spośród wszystkich krajów zaangażowanych w wojnę...."
Był to skutek polityki oszczędzania własnych ludzi, przede wszystkim lansowanej przez Churchilla oraz Lend - Lease Act, z którego ZSRR dostała (Wikipedia):
"...Według aktualnych szacunków rosyjskich historyków, w ramach pomocy ZSRR otrzymał 427 tys. samochodów, 22 tys. samolotów, 13 tys. czołgów, 9 tys. traktorów, 2 tys. lokomotyw, 11 tys. wagonów, 3 mln t benzyny lotniczej, 350 tys. t materiałów wybuchowych, 15 mln par butów, 70 mln m² tkanin ubraniowych, 4 mln opon oraz 200 tys. km drutu telefonicznego...."
Wg. anglojęzycznej Wikipedii - "..$11.3 billion (equivalent to $150 billion today) to the Soviet Union..". Oczywiście chodzi o miliardy. Coś za coś. Jest to przerażająca, lecz niestety prawdziwa riposta na ostatnie zdanie tłumacza cytowane powyżej. Sołdat (w tym polski, zwolniony z łagru czy gułagu), który zawahał się na chwilę w marszu "wpieriod", zostawał zastrzelony przez podążającego za nim politruka.
Przed lekturą radzę przeczytać ciekawy wywiad Przebindy i Świeżego z Władimowem na: http://www.rubl.uj.edu.pl/pracownicy/fiszka.php?os=01_przebinda&jed=KKSW&opis=przeb_rzp21&w=1
Postanowiłem skrótowo zapisywać swoje odczucia po każdym rozdziale i tak po pierwszym rozdziale (s. 146 e-book): n u d a, wprowadzanie czytelnika w zależności i fobie panujące w ZSRR, szczególnie w Armii Czerwonej, znane doskonale nawet mało wytrawnemu czytelnikowi...
Jest wreszcie zdanie, które mnie się spodobało (s. 160):
„...Ordynans ten strugał z siebie idiotę, to znaczy nie był głupi z natury, lecz dla własnej przyjemności...”
Szczęśliwie drugi rozdział jest już wielce ciekawy, autor umieszcza rozmyślającego Guderiana na tołstojowskiej Jasnej Polanie i porównuje realizację Planu Barbarossa z kampanią napoleońską, cytując obficie „Wojnę i Pokój”. Tu też pada zasadnicze stwierdzenie, że Hitler nie zauważył, że Stalinowi udało się zjednoczyć naród i … (s. 262):
„....miał już przeciwko sobie nie Sowdepię z jej wzmagającą się bezustannie walką klasową, miał przeciwko sobie – Rosję."
Wątek Guderiana, który spowodował oderwanie mnie od lektury i szperanie w internecie w celu pomniejszenia mojej niewiedzy, jest tylko jednym z trzech tego rozdziału pt "Trzej dowódcy armii i ordynans Szestierikow". Mamy w tym rozdziale również element groteskowy: wyprawę rosyjskiego generała 6 km przez zaspy na popijawę.
Lecz co najważniejsze odkryłem "Posłowie" Krystyny Pietrzyckiej – Bohosiewicz (s. 1091), od którego proponuję Państwu lekturę rozpocząć, mimo, że trochę przydługie i miejscami nudnawe. Pisze ona:
„....Władimow nie skrywa więc w przepastnych archiwach pamięci przerażających doświadczeń rosyjskiej przeszłości. Wraca też po raz kolejny w swej twórczości do przeklętych pytań o rosyjską historię, o losy i kondycję moralną jednostki i narodu, którego życie przecięła na dwoje i krańcowo zdeformowała fatalna zmiana epok. Ale Generał i jego armia, jedna z najgłębszych i najpoważniejszych w historii literatury rosyjskiej historiozoficznych i etycznych interpretacji czasów wojny i pokoju, zachwyca czytelnika subtelnym, ascetycznym pięknem – cechą dzieł sztuki najwyższego formatu... ...Ogrom klęsk armii sowieckiej był nieuniknionym następstwem najbardziej chyba przerażającego eksperymentu w dziejach ludzkości – brutalnej wiwisekcji dokonywanej od 1917 roku przez władze bolszewicką na własnym narodzie. Metodami, doprowadzonymi w swym okrucieństwie do perfekcji wyhodowano wiele odmian człowieka nowych czasów, koszmarnego mutanta, nazwanego później homo sovieticus. Proces modelowania ludzkich osobowości trwał, mimo wojny nieprzerwanie. W bogatej strukturze ideowej utworu ten problem wydaje się najważniejszy. Przepełnia atmosferę całej powieści, pulsuje pod powierzchnią zdarzeń, łączy tamte czasy z dzisiejszymi. Wnikliwa analiza i sugestywny opis metod łamania ludzkiej osobowości, niwelowania w człowieku ostatnich śladów indywidualności, ma w powieści większą wagę niż pytanie o cenę zwycięstwa, bowiem odpowiedź nań jest już powszechnie znana....”
Znowu ta moja pisanina robi się za długa, więc przerywam zaznaczając jedynie, że dla mnie najciekawsze były rozmyślania Guderiana i historia Własowa i jego ocena przez autora. Wyszła Władimowowi epopeja na wzór „Wojny i Pokoju”, wysoko oceniana przez intelektualistów rosyjskich, również przez Sołżenicyna. Niewątpliwie jest to bliskie „duszy rosyjskiej”, której zresztą autor poświęca dużo uwagi, a że „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”, to mnie – Polakowi, trochę zmęczonemu lekturą, przyszło postawić gwiazdek 8, bo niektóre partie mnie nudziły.
PS Jeszcze przypis odnośnie wszędzie obecnego "smierszu":
".. „Smiersz” – skrót od ros. smiert’ szpionam – był organizacją kontrwywiadu wojskowego, wyposażoną w czasie wojny w ogromne uprawnienia, wykorzystywane przede wszystkim do walki z tak zwanym „wewnętrznym wrogiem”. „Smiersz” powstał przez wydzielenie specjalnych oddziałów z KGB."
Nie mogę zrozumieć dlaczego rewelacyjna książka Władimowa (1931 - 2003), porównywana z arcydziełami: "Mistrzem i Małgorzatą", "Dr Żywago" czy "Archipelagiem Gułag", wydana w Polsce w 1999 roku doczekała się na LC jednej jedynej bardzo króciutkiej opinii. Tym bardziej, że jego wcześniejszy „Wierny Rusłan” (1975) ma jednak 164 czytelników.
Aby wprowadzić Państwa w temat cytuję Wikipedię na temat omawianej książki:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Genera%C5%82_i_jego_armia
„....Jest to klasyczna powieść wojenna, według krytyków osadzona w najlepszych, tołstojowskich tradycjach rosyjskiej batalistyki. Jej akcja rozgrywa się w ostatnich dniach listopada 1943 - podczas forsowania Dniepru i poprzez wspomnienia głównego bohatera – w czasie bitwy o Moskwę w grudniu 1941.... ....Jest to również wielka panorama frontu wschodniego z jego realnymi bohaterami – Żukowem, Stalinem, Guderianem i Własowem, których przywołanie jest dla autora pretekstem do poruszenia kwestii do tej pory w literaturze rosyjskiej przemilczanych – sposobu prowadzenia wojny przez ZSRR bez względu na ofiary, łatwości z jaką armia "hitlerowskich najeźdźców" odnosiła sukcesy w pierwszych latach wojny, nie uznającej kompromisów dyktatury Stalina i jego wszechwładnych "organów" oraz poprzez armię gen. Własowa problemu zdrady (?) blisko miliona obywateli ZSRR, którzy przewinęli się przez jej szeregi...."
Tam też wypowiedź tłumacza Rene Śliwowskiego:
"....Władimow najwyraźniej pragnie aby jego czytelnik nie tylko pochłaniał fascynującą powieść, ale jednocześnie musiał cały czas myśleć, zastanawiać się nad tym [...] czy wszystko, co się wówczas wydarzyło – poza bezmierną ilością ofiar i krzywd – godne jest czci i chwały? Jak dziś ocenić obrońcę Moskwy i twórcę ROA, generała Andrieja Własowa? A jak uhonorowanych ponad miarę marszałków – dowódców poszczególnych frontów, dla których ilość ponoszonych ofiar nie miała żadnego znaczenia, a liczył się tylko efekt ostateczny, aprobata Naczelnego i własna kariera?.."
Jako uzupelnienie tych wiadomości przypominam, że ZSRR straciło w II w. św. 20 mln obywateli, a może więcej, jak podaje np: http://wyborcza.pl/alehistoria/1,121681,17844725,Ile_milionow_zginelo__Ofiary_II_wojny_swiatowej.html
"......Podczas II wojny światowej mogło zginąć nawet 27 mln obywateli radzieckich, co oznacza, że ZSRR stracił najwięcej ludzi spośród wszystkich krajów zaangażowanych w wojnę...."
Był to skutek polityki oszczędzania własnych ludzi, przede wszystkim lansowanej przez Churchilla oraz Lend - Lease Act, z którego ZSRR dostała (Wikipedia):
"...Według aktualnych szacunków rosyjskich historyków, w ramach pomocy ZSRR otrzymał 427 tys. samochodów, 22 tys. samolotów, 13 tys. czołgów, 9 tys. traktorów, 2 tys. lokomotyw, 11 tys. wagonów, 3 mln t benzyny lotniczej, 350 tys. t materiałów wybuchowych, 15 mln par butów, 70 mln m² tkanin ubraniowych, 4 mln opon oraz 200 tys. km drutu telefonicznego...."
Wg. anglojęzycznej Wikipedii - "..$11.3 billion (equivalent to $150 billion today) to the Soviet Union..". Oczywiście chodzi o miliardy. Coś za coś. Jest to przerażająca, lecz niestety prawdziwa riposta na ostatnie zdanie tłumacza cytowane powyżej. Sołdat (w tym polski, zwolniony z łagru czy gułagu), który zawahał się na chwilę w marszu "wpieriod", zostawał zastrzelony przez podążającego za nim politruka.
Przed lekturą radzę przeczytać ciekawy wywiad Przebindy i Świeżego z Władimowem na: http://www.rubl.uj.edu.pl/pracownicy/fiszka.php?os=01_przebinda&jed=KKSW&opis=przeb_rzp21&w=1
Postanowiłem skrótowo zapisywać swoje odczucia po każdym rozdziale i tak po pierwszym rozdziale (s. 146 e-book): n u d a, wprowadzanie czytelnika w zależności i fobie panujące w ZSRR, szczególnie w Armii Czerwonej, znane doskonale nawet mało wytrawnemu czytelnikowi...
Jest wreszcie zdanie, które mnie się spodobało (s. 160):
„...Ordynans ten strugał z siebie idiotę, to znaczy nie był głupi z natury, lecz dla własnej przyjemności...”
Szczęśliwie drugi rozdział jest już wielce ciekawy, autor umieszcza rozmyślającego Guderiana na tołstojowskiej Jasnej Polanie i porównuje realizację Planu Barbarossa z kampanią napoleońską, cytując obficie „Wojnę i Pokój”. Tu też pada zasadnicze stwierdzenie, że Hitler nie zauważył, że Stalinowi udało się zjednoczyć naród i … (s. 262):
„....miał już przeciwko sobie nie Sowdepię z jej wzmagającą się bezustannie walką klasową, miał przeciwko sobie – Rosję."
Wątek Guderiana, który spowodował oderwanie mnie od lektury i szperanie w internecie w celu pomniejszenia mojej niewiedzy, jest tylko jednym z trzech tego rozdziału pt "Trzej dowódcy armii i ordynans Szestierikow". Mamy w tym rozdziale również element groteskowy: wyprawę rosyjskiego generała 6 km przez zaspy na popijawę.
Lecz co najważniejsze odkryłem "Posłowie" Krystyny Pietrzyckiej – Bohosiewicz (s. 1091), od którego proponuję Państwu lekturę rozpocząć, mimo, że trochę przydługie i miejscami nudnawe. Pisze ona:
„....Władimow nie skrywa więc w przepastnych archiwach pamięci przerażających doświadczeń rosyjskiej przeszłości. Wraca też po raz kolejny w swej twórczości do przeklętych pytań o rosyjską historię, o losy i kondycję moralną jednostki i narodu, którego życie przecięła na dwoje i krańcowo zdeformowała fatalna zmiana epok. Ale Generał i jego armia, jedna z najgłębszych i najpoważniejszych w historii literatury rosyjskiej historiozoficznych i etycznych interpretacji czasów wojny i pokoju, zachwyca czytelnika subtelnym, ascetycznym pięknem – cechą dzieł sztuki najwyższego formatu... ...Ogrom klęsk armii sowieckiej był nieuniknionym następstwem najbardziej chyba przerażającego eksperymentu w dziejach ludzkości – brutalnej wiwisekcji dokonywanej od 1917 roku przez władze bolszewicką na własnym narodzie. Metodami, doprowadzonymi w swym okrucieństwie do perfekcji wyhodowano wiele odmian człowieka nowych czasów, koszmarnego mutanta, nazwanego później homo sovieticus. Proces modelowania ludzkich osobowości trwał, mimo wojny nieprzerwanie. W bogatej strukturze ideowej utworu ten problem wydaje się najważniejszy. Przepełnia atmosferę całej powieści, pulsuje pod powierzchnią zdarzeń, łączy tamte czasy z dzisiejszymi. Wnikliwa analiza i sugestywny opis metod łamania ludzkiej osobowości, niwelowania w człowieku ostatnich śladów indywidualności, ma w powieści większą wagę niż pytanie o cenę zwycięstwa, bowiem odpowiedź nań jest już powszechnie znana....”
Znowu ta moja pisanina robi się za długa, więc przerywam zaznaczając jedynie, że dla mnie najciekawsze były rozmyślania Guderiana i historia Własowa i jego ocena przez autora. Wyszła Władimowowi epopeja na wzór „Wojny i Pokoju”, wysoko oceniana przez intelektualistów rosyjskich, również przez Sołżenicyna. Niewątpliwie jest to bliskie „duszy rosyjskiej”, której zresztą autor poświęca dużo uwagi, a że „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”, to mnie – Polakowi, trochę zmęczonemu lekturą, przyszło postawić gwiazdek 8, bo niektóre partie mnie nudziły.
PS Jeszcze przypis odnośnie wszędzie obecnego "smierszu":
".. „Smiersz” – skrót od ros. smiert’ szpionam – był organizacją kontrwywiadu wojskowego, wyposażoną w czasie wojny w ogromne uprawnienia, wykorzystywane przede wszystkim do walki z tak zwanym „wewnętrznym wrogiem”. „Smiersz” powstał przez wydzielenie specjalnych oddziałów z KGB."
Wednesday, 6 December 2017
Szczepan TWARDOCH - "Ballada o pewnej panience"
Szczepan TWARDOCH - "Ballada o pewnej panience"
To zbiór 11 opowiadań wydany w 2017, z których 5 wchodziło w skład "Tak jest dobrze" z 2011 roku. "Tak jest dobrze" (6 opowiadań) ma na LC 6,86 (223 ocen i 33 opinie), a "Ballada..." 6,53 (161 ocen i 36 opinii). Z kolei u mnie książki Twardocha nagrodziłem 2x10, 2x9, 8, 2x7 i pała
"Ballada o pewnej panience" z 2016, zabawne lecz poniżej poziomu "mojego" Twardocha 7/10
„Ballada o Jakubie Bieli” z 2012, groteskowy obrazek historii rodziny śląskiej, z kapitalnym wykorzystaniem gwary śląskiej, jak w 2 lata późniejszym „Drachu” 10/10
"Ewa i duchy" z 2014. W tekście pojawia się zdanie: "Kurwa, jaka ty jesteś głupia, śmieją się duchy." Nie sposób zaprzeczyć. To o Ewie, 37 – letniej, która postanowiła sobie "rozpierdolić życie", bo nuda i hormony rozsadzają. Humoreska 7/10
"Moje życie z Kim" z 2012. 57 – letni Jarek to kuzyn pana Leona z „Kosmosu” Gombrowicza”, który ma „swój intymny mały świat”, „swój mikrokosmos” i wspomnienia upojnego, incydentalnego seksu, bo „gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma” 10/10
„W piwnicy” z 2015. Horror z przymrużeniem oka. Zabawne. 7/10
„Gerd” z 2010. Bomba! Ślązak Gerd, sfrustrowany, przeżywający dualizm, dzwoni do Radia Maryja, udając różnych ludzi. Dariusz Nowacki słusznie pisze na:
http://www.instytutksiazki.pl/ksiazki-detal,literatura-polska,3167,tak-jest-dobrze.html
„...Nadrzędnym tematem jest tu życiowa porażka, egzystencjalna katastrofa, która przydarza się pospolitym bohaterom... ..Gerd to Ślązak, który we wczesnej młodości był żołnierzem Hitlera. Po wielu latach spędzonych w sowieckiej niewoli wraca do domu jako człowiek do cna wydrążony. Ten żywy trup, który na froncie robił rzeczy straszne, popełnił jeszcze jedną „zbrodnię” – spłodził syna. A ponieważ był człowiekiem, w którym umarły jakiekolwiek uczucia, uczynił swego potomka emocjonalnym kaleką...."
I tu mamy dużo gwary śląskiej, co mnie akurat odpowiada, bo powiększa autentyczność myśli i zdarzeń. Wydaje mnie się, że zbyt zawikłane psychologicznie i dlatego daje 8/10
"Masara" z 2010. Autor wyjaśnia w tekście tytuł:
"...To śląskie słowo... ...Masara. Chodzi o wielką, obrzydliwą muchę, tłustą muchę z zielonym połyskiem, która żre gówno i buczy jak mały bąk. I mówią tak, podobno, na grube baby: ale masara!..."
Bohaterką jest dziewczyna zakompleksiała z powodu otyłości, co powoduje brak akceptacji jej nie tylko przez rówieśników, a nawet przez rodziców... .....Po co najmniej 13 lat, odmieniona, rewanżuje się za swoje upokorzenia... Niezłe, fikuśne 7/10
„Dwie przemiany Włodzimierza Kurczyka” z 2009 to wyrafinowany żart z próby przemiany bohatera – frustrata, z upadłymi aniołami w tle. Twardoch igra z czytelnikiem opisując scenę lektury Księgi Henocha:
„.... „Kiedy ludzie rozmnożyli się, urodziły im się w owych dniach ładne i piękne córki. Ujrzeli je synowie nieba, aniołowie, i zapragnęli ich. (...) Wzięli sobie żony, każdy po jednej. (...) Zaszły one w ciążę i zrodziły wielkich gigantów. Ich wysokość wynosiła trzy tysiące łokci”
...by w końcowej frazie napisać:
„... One, dzieci jednego z tych, którzy zeszli po stokach góry Hermon. Mogą być tobą, a mogą być mną. Teraz są czystą potencjalnością, czystą, niezrealizowaną wolą. Prawie jak Bóg. Kiedyś byliśmy tacy sami. Tacy sami jak one? Tak. I ty byłeś taki sam jak ja. Miałeś tyle samo krwi tych, którzy patrzą, tyle samo co ja, połowę. Tyle samo, co matka i wszyscy przed nią, wszystkie pokolenia bliźniąt. Nasza krew pozostała czysta...”
Kto nie przyswaja niech przeczyta wyjaśnienie na:
http://detektywprawdy.pl/2014/03/24/znaczenie-gory-hermon/
Tam m.in.:
„...Encyklopedia Britannica stwierdza, że Hermon oznacza “Zakazane miejsce.” 4-wieczny tłumacz łacińskiej Wulgaty, Jerome, interpretuje Hermon jako “klątwę”. Hermon był portem wejścia dla grupy złych aniołów, którzy skazili rodzaj ludzki za dni Noego....”
Banalna historia ubarwiona przemyślnym nawiązaniem do Biblii. 8/10
„Uderz mnie” z 2010 - to historia architekta - obsesjonisty na punkcie własnego „ego”, czyli zakłamanego dupka. Miało być śmiesznie, wyszło żałośnie. Odbiega i poziomem, i językiem. Z łaski 3/10
„Tak jest dobrze” z 2010 - piękna opowieść o miłości; polarnik spotyka zmarłego syna.... 10/10
„Fade to: Black” z 2012 - egocentryzm w obliczu śmierci. Nie za bardzo - 6/10
Matematycznie wychodzi 7, lecz ogólne wrażenie powoduje podniesienie do 8/10. Polecam.
To zbiór 11 opowiadań wydany w 2017, z których 5 wchodziło w skład "Tak jest dobrze" z 2011 roku. "Tak jest dobrze" (6 opowiadań) ma na LC 6,86 (223 ocen i 33 opinie), a "Ballada..." 6,53 (161 ocen i 36 opinii). Z kolei u mnie książki Twardocha nagrodziłem 2x10, 2x9, 8, 2x7 i pała
"Ballada o pewnej panience" z 2016, zabawne lecz poniżej poziomu "mojego" Twardocha 7/10
„Ballada o Jakubie Bieli” z 2012, groteskowy obrazek historii rodziny śląskiej, z kapitalnym wykorzystaniem gwary śląskiej, jak w 2 lata późniejszym „Drachu” 10/10
"Ewa i duchy" z 2014. W tekście pojawia się zdanie: "Kurwa, jaka ty jesteś głupia, śmieją się duchy." Nie sposób zaprzeczyć. To o Ewie, 37 – letniej, która postanowiła sobie "rozpierdolić życie", bo nuda i hormony rozsadzają. Humoreska 7/10
"Moje życie z Kim" z 2012. 57 – letni Jarek to kuzyn pana Leona z „Kosmosu” Gombrowicza”, który ma „swój intymny mały świat”, „swój mikrokosmos” i wspomnienia upojnego, incydentalnego seksu, bo „gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma” 10/10
„W piwnicy” z 2015. Horror z przymrużeniem oka. Zabawne. 7/10
„Gerd” z 2010. Bomba! Ślązak Gerd, sfrustrowany, przeżywający dualizm, dzwoni do Radia Maryja, udając różnych ludzi. Dariusz Nowacki słusznie pisze na:
http://www.instytutksiazki.pl/ksiazki-detal,literatura-polska,3167,tak-jest-dobrze.html
„...Nadrzędnym tematem jest tu życiowa porażka, egzystencjalna katastrofa, która przydarza się pospolitym bohaterom... ..Gerd to Ślązak, który we wczesnej młodości był żołnierzem Hitlera. Po wielu latach spędzonych w sowieckiej niewoli wraca do domu jako człowiek do cna wydrążony. Ten żywy trup, który na froncie robił rzeczy straszne, popełnił jeszcze jedną „zbrodnię” – spłodził syna. A ponieważ był człowiekiem, w którym umarły jakiekolwiek uczucia, uczynił swego potomka emocjonalnym kaleką...."
I tu mamy dużo gwary śląskiej, co mnie akurat odpowiada, bo powiększa autentyczność myśli i zdarzeń. Wydaje mnie się, że zbyt zawikłane psychologicznie i dlatego daje 8/10
"Masara" z 2010. Autor wyjaśnia w tekście tytuł:
"...To śląskie słowo... ...Masara. Chodzi o wielką, obrzydliwą muchę, tłustą muchę z zielonym połyskiem, która żre gówno i buczy jak mały bąk. I mówią tak, podobno, na grube baby: ale masara!..."
Bohaterką jest dziewczyna zakompleksiała z powodu otyłości, co powoduje brak akceptacji jej nie tylko przez rówieśników, a nawet przez rodziców... .....Po co najmniej 13 lat, odmieniona, rewanżuje się za swoje upokorzenia... Niezłe, fikuśne 7/10
„Dwie przemiany Włodzimierza Kurczyka” z 2009 to wyrafinowany żart z próby przemiany bohatera – frustrata, z upadłymi aniołami w tle. Twardoch igra z czytelnikiem opisując scenę lektury Księgi Henocha:
„.... „Kiedy ludzie rozmnożyli się, urodziły im się w owych dniach ładne i piękne córki. Ujrzeli je synowie nieba, aniołowie, i zapragnęli ich. (...) Wzięli sobie żony, każdy po jednej. (...) Zaszły one w ciążę i zrodziły wielkich gigantów. Ich wysokość wynosiła trzy tysiące łokci”
...by w końcowej frazie napisać:
„... One, dzieci jednego z tych, którzy zeszli po stokach góry Hermon. Mogą być tobą, a mogą być mną. Teraz są czystą potencjalnością, czystą, niezrealizowaną wolą. Prawie jak Bóg. Kiedyś byliśmy tacy sami. Tacy sami jak one? Tak. I ty byłeś taki sam jak ja. Miałeś tyle samo krwi tych, którzy patrzą, tyle samo co ja, połowę. Tyle samo, co matka i wszyscy przed nią, wszystkie pokolenia bliźniąt. Nasza krew pozostała czysta...”
Kto nie przyswaja niech przeczyta wyjaśnienie na:
http://detektywprawdy.pl/2014/03/24/znaczenie-gory-hermon/
Tam m.in.:
„...Encyklopedia Britannica stwierdza, że Hermon oznacza “Zakazane miejsce.” 4-wieczny tłumacz łacińskiej Wulgaty, Jerome, interpretuje Hermon jako “klątwę”. Hermon był portem wejścia dla grupy złych aniołów, którzy skazili rodzaj ludzki za dni Noego....”
Banalna historia ubarwiona przemyślnym nawiązaniem do Biblii. 8/10
„Uderz mnie” z 2010 - to historia architekta - obsesjonisty na punkcie własnego „ego”, czyli zakłamanego dupka. Miało być śmiesznie, wyszło żałośnie. Odbiega i poziomem, i językiem. Z łaski 3/10
„Tak jest dobrze” z 2010 - piękna opowieść o miłości; polarnik spotyka zmarłego syna.... 10/10
„Fade to: Black” z 2012 - egocentryzm w obliczu śmierci. Nie za bardzo - 6/10
Matematycznie wychodzi 7, lecz ogólne wrażenie powoduje podniesienie do 8/10. Polecam.
Tuesday, 5 December 2017
Adam SZUSTAK - "Plaster miodu"
Adam SZUSTAK OP - "Plaster miodu"
Adam Szustak (ur. 1978) - dominikanin, wędrowny kaznodzieja; wg Wikipedii:
".....Jest jednym z najpopularniejszych polskich rekolekcjonistów. We wrześniu 2017 roku uruchomił profil na portalu Patronite, przez który kaznodzieja wspiera co miesiąc ponad 3500 osób. Profil ten jest obecnie głównym źródłem finansowania jego działalności...."
Ta książka z 2015 roku ma na LC 8,03 (146 ocen i 24 opinii), co przy "Zielonej Mili" Kinga, która ma czytelników 35481, opinii 1241 i ocenę 8,43 budzi zgrozę. Gdybym wyraził zdziwienie, że Szustaka katecheza ma zaledwie 24 opinii wobec 90% Polaków deklarujących wiarę katolicką, to bym usłyszał, że Polacy książek nie czytają, a tak powyższa konfrontacja jest smutnym świadectwem jakości tej wiary.
Nie chodzę do kościoła, a mimo to znam problem z autopsji, bo przez lata zaprzyjaźniona, bardzo katolicka rodzina przychodziła do mnie po niedzielnej Mszy Świętej w celach towarzyskich, a korzystając z okazji, prosiła bym im wyjaśnił o czym ksiądz mówił w kościele. Brałem więc ewangeliarz, najczęściej o. Salija i czytałem słowa przeznaczone na daną niedzielę. Padały też pytania w rodzaju: "Dlaczego dziękujemy Bogu, za wyprowadzenie z ziemi egipskiej, skoro to byli Żydzi, którzy n a m Pana Jezusa zamordowali ?"
Sam wybrałem za guru ks. prof. Józefa Tischnera, którego książki, jeśli nie wszystkie, to większość przestudiowałem, dlatego też usłyszawszy o o. Szustaku jako „jednym z najpopularniejszych polskich rekolekcjonistów” z zainteresowaniem jego książkę przeczytałem.
Niestety, zaczęło się źle, bo pozostając pod wrażeniem historii i widoku małych dzieci cierpiących potwornie w nieuleczalnych chorobach, trafiłem na myśl przewodnią książki nawiązującą do tytułu:
„Bóg każdego dnia chce osłodzić ludzkie cierpienia przykładając do naszych ran plaster miodu”
Nie muszę myśleć o ofiarach Holocaustu, o torturowanych przez NKWD i UB, o śmierci w bunkrze o. Kolbego czy o obecnie torturowanych na Guantanamo, bo sam od paru lat nie zaznałem snu powyżej jednej godziny, mimo najsilniejszych środków przeciwbólowych. Nie dla mnie więc takie kazanie, bo złudnej nadziei nie dam się zwieść, podobnie jak mój kochany Tischner, umierający w strasznych cierpieniach na wyjątkowo wredną odmianę raka krtani.
Jak uczył mnie św. Augustyn i ks. Tischner:
„ŁASKA BOŻA UDZIELANA JEST ARBITRALNIE” więc żadne modły i zabiegi o nią nie pomogą.
No cóż, o. Szustak ma charyzmę, ludzie go słuchają, przynosi im pocieszenie i złudną, bo złudną, ale nadzieję i za to można go, a może nawet należy go cenić, lecz ja oceniam jego katechezę w porównaniu z nauczaniem „czarnych” mnie bliskich takich jak Tischner, Heller, Życiński, Bradecki, Hryniewicz i inni, a wtedy wychodzi ona naiwnie i słabiutko.
Recenzowałem jego rozmowę z Friedrichem pt „Wilki dwa. Męska przeprawa przez życie”, podsumowując ją, że są to „niedojrzałe wariacje” i dając 3 gwiazdki. Doceniam dobre chęci, lecz i tym razem daję tyle samo, radząc autorowi, by wzbogacił się intelektualnie. Disce, puer...
Adam Szustak (ur. 1978) - dominikanin, wędrowny kaznodzieja; wg Wikipedii:
".....Jest jednym z najpopularniejszych polskich rekolekcjonistów. We wrześniu 2017 roku uruchomił profil na portalu Patronite, przez który kaznodzieja wspiera co miesiąc ponad 3500 osób. Profil ten jest obecnie głównym źródłem finansowania jego działalności...."
Ta książka z 2015 roku ma na LC 8,03 (146 ocen i 24 opinii), co przy "Zielonej Mili" Kinga, która ma czytelników 35481, opinii 1241 i ocenę 8,43 budzi zgrozę. Gdybym wyraził zdziwienie, że Szustaka katecheza ma zaledwie 24 opinii wobec 90% Polaków deklarujących wiarę katolicką, to bym usłyszał, że Polacy książek nie czytają, a tak powyższa konfrontacja jest smutnym świadectwem jakości tej wiary.
Nie chodzę do kościoła, a mimo to znam problem z autopsji, bo przez lata zaprzyjaźniona, bardzo katolicka rodzina przychodziła do mnie po niedzielnej Mszy Świętej w celach towarzyskich, a korzystając z okazji, prosiła bym im wyjaśnił o czym ksiądz mówił w kościele. Brałem więc ewangeliarz, najczęściej o. Salija i czytałem słowa przeznaczone na daną niedzielę. Padały też pytania w rodzaju: "Dlaczego dziękujemy Bogu, za wyprowadzenie z ziemi egipskiej, skoro to byli Żydzi, którzy n a m Pana Jezusa zamordowali ?"
Sam wybrałem za guru ks. prof. Józefa Tischnera, którego książki, jeśli nie wszystkie, to większość przestudiowałem, dlatego też usłyszawszy o o. Szustaku jako „jednym z najpopularniejszych polskich rekolekcjonistów” z zainteresowaniem jego książkę przeczytałem.
Niestety, zaczęło się źle, bo pozostając pod wrażeniem historii i widoku małych dzieci cierpiących potwornie w nieuleczalnych chorobach, trafiłem na myśl przewodnią książki nawiązującą do tytułu:
„Bóg każdego dnia chce osłodzić ludzkie cierpienia przykładając do naszych ran plaster miodu”
Nie muszę myśleć o ofiarach Holocaustu, o torturowanych przez NKWD i UB, o śmierci w bunkrze o. Kolbego czy o obecnie torturowanych na Guantanamo, bo sam od paru lat nie zaznałem snu powyżej jednej godziny, mimo najsilniejszych środków przeciwbólowych. Nie dla mnie więc takie kazanie, bo złudnej nadziei nie dam się zwieść, podobnie jak mój kochany Tischner, umierający w strasznych cierpieniach na wyjątkowo wredną odmianę raka krtani.
Jak uczył mnie św. Augustyn i ks. Tischner:
„ŁASKA BOŻA UDZIELANA JEST ARBITRALNIE” więc żadne modły i zabiegi o nią nie pomogą.
No cóż, o. Szustak ma charyzmę, ludzie go słuchają, przynosi im pocieszenie i złudną, bo złudną, ale nadzieję i za to można go, a może nawet należy go cenić, lecz ja oceniam jego katechezę w porównaniu z nauczaniem „czarnych” mnie bliskich takich jak Tischner, Heller, Życiński, Bradecki, Hryniewicz i inni, a wtedy wychodzi ona naiwnie i słabiutko.
Recenzowałem jego rozmowę z Friedrichem pt „Wilki dwa. Męska przeprawa przez życie”, podsumowując ją, że są to „niedojrzałe wariacje” i dając 3 gwiazdki. Doceniam dobre chęci, lecz i tym razem daję tyle samo, radząc autorowi, by wzbogacił się intelektualnie. Disce, puer...
Subscribe to:
Posts (Atom)