„....Umberto
Eco zabiera czytelnika w niezwykłą podróż, a ów towarzyszy mu w
poszukiwaniu utraconego (nie straconego!) czasu, a być może także
w poszukiwaniu wieczności, ale również w próbie odnalezienia
istoty własnego ego, w próbie dotarcia do tego, co ukryte. Dzięki
zastosowanym przez pisarza chwytom i konwencjom wędrówka ta staje
się czystą przyjemnością. Na szczególną uwagę zasługuje
zakończenie powieści, ponieważ pozostawia ono w odbiorcy
niezapomniane wrażenie. Finał jest szalony i zupełnie
niespodziewany. Przywodzi na myśl szereg zróżnicowanych i dość
swobodnych skojarzeń, jak choćby rewię w iście amerykańskim
stylu, rzeczywistość rodem z powieści fantasy, ale też motyw
dance macabre ze średniowiecznych malowideł, jakiś infernalny
pochód czy niemalże apokaliptyczną wizję. Krótko mówiąc –
finis coronat opus."
W
powyższym zwracam uwagę na cenne nawiązanie do Prousta.
Teraz
moje skojarzenie: jakiś tam czas temu Fundacja na Rzecz
Myślenia im. Barbary Skargi ogłosiła konkurs pt "Poznaj
samego siebie", no i Umberto Eco to przewidział i
napisał omawianą książkę. Sam też podjąłem skromną
próbę sprostania temu zadaniu, lecz króciutkie swoje
rozważania zakończyłem słowami:
".......czy
ja mam dosyć odwagi, by poznać samego siebie? Musiałbym
przeanalizować swoje postępowanie w różnych chwilach
życia, zweryfikować motywy, ocenić prawdziwość ówczesnej
argumentacji czyli zdobyć się na totalny, samokrytyczny
„rachunek sumienia”, przyznać się do błędów i
umartwiać się odkrytą prawdą o sobie. A po jaką
cholerę mnie to? Masochistą nie jestem i przeto rezygnuję
z usiłowań poznania samego siebie... ...Vita brevis, więc
radujmy się i kochajmy póki sił starcza.”
całość na:
http://wgwg1943.blogspot.com/2017/07/czy-nauka-i-technika-potrafia-sprostac.html
Umberto Eco podjął ten
trud poznania siebie poprzez stworzenie postaci Jambo, która
straciła pamięć, ale zachowała wiedzę tzw „papierową
pamięć”. Fakty można odtworzyć, lecz ówczesnych
motywów, myśli czy odczuć - nie. Pamięć ludzka jest
wybiórcza; podświadomość powoduje, że pamiętamy to, co
wygodne dla naszego „ego”. Pomysł Eco całkowitego
wyczyszczenia pamięci, stwarza możliwość idealnie
obiektywnej oceny swojego zachowania w przeszłości. Więc
nie jest to autobiografia, lecz próba zrozumienia samego
siebie, dzięki zdobytej przez lata wiedzy.
I jeszcze cytat z mojego
eseju, pisanego wiele lat temu, gdy byłem nastawiony
nieprzychylnie do niego:
„
.....Czytając
ECO i o ECO odnoszę wrażenie, że ten zdolny mediewista-semiotyk
czuje się niedowartościowany i marzy o popularności twórcy
„Ulissesa” i „Finnegans Wake” czyli Jamesa JOYCE’a. To, że
naśladuje joyce-owski monolog wewnętrzny w formie
dygresyjno-skojarzeniowego „STRUMIENIA ŚWIADOMOŚCI” to pół
biedy, problem stanowi nieznośna, niczym nieuzasadniona maniera
PSEUDOINTELEKTUALNOŚCI objawiająca sie stosowaniem niezrozumiałych
słów, cytatów we wszystkich możliwych językach oraz mówieniem o
sprawach prostych językiem PRZEINTELEKTUALIZOWANYM. i to wszystko w
książkach adresowanych do MASOWEGO ODBIORCY...."
Niestety, powyższa uwaga
pozostaje w dużym stopniu słuszna i przy tej książce. To
jest jakiś infantylizm, ta chęć zaimponowania czytelnikowi,
dość często spotykana. Pamiętam, że pisałem o tym
nawet przy tak znanych pisarzach jak Philip Roth czy Saul
Bellow.
A że i Joyce, i Eco są
dla wybrańców - to inna sprawa. Tylko, że i wybrańcy
mają problem by podążać za skojarzeniami bohatera. Sam nie
pamiętałem, kto to Artur Gordon Pym i aby zrozumieć tekst
musiałem zajrzeć do Wikipedii, a to dopiero czwarta strona
tekstu:
„
..'Przygody
Artura Gordona Pyma'.. ..- jest to jedyna ukończona
powieść.. ..Edgara Allana Poe, opublikowana w 1838 roku...”
Na
tej samej stronie pojawia się imię Izmaela, syna Abrahama
i Hagar. To akurat skojarzyłem, lecz ilość wymaganych
skojarzeń przekracza zdolności przeciętnego czytelnika.
Chyba, że kogoś satysfakcjonuje poznanie samej akcji, jak w
przypadku wysoko ocenianego thrillera - „Imienia Róży”,
który ja studiowałem dwa tygodnie i w podzięce za
zmarnowany czas i wysiłek obdarzyłem PAŁĄ. Wolny wybór !!
Wybrałem
drogę rozumienia lektury, lecz nie będę więcej o moim
trudzie pisał, a wyciągnę pozytywy, czyli to, czym Eco
wzbogacił moją wiedzę.
Zaczynam
od ciekawego stwierdzenia, tylko, że nie jestem pewien czy
to św. Augustyna czy autora (s.35):
„
..Ludzie żyją w
trzech chwilach: oczekiwania, uwagi i pamięci. Żadna z nich
nie może się obyć bez pozostałych...”
i
s.42:
„
....Myślę, że tak
biegnie nasze życie: można patrzeć w przyszłość tylko
pod warunkiem, że pamięta się przeszłość...”
Dowcip
o chorobie Alzheimera (s.50):
„
...Jej dobrą stroną
jest to, że codziennie widzi się tyle nowych twarzy...”
Wspomniany
kompleks niższości (czy może zazdrość) wobec Joyce'a
ujawnia się już na s.93 w scenie wypróżniania się
Jamba:
„
...Przykucnąłem w
głębokiej popołudniowej ciszy, przerywanej tylko głosami
ptaków, i wypróżniłem się. 'Silly reason. He read on,
seated calm above his own rising smell' Glupi sezon. Czytał
dalej, siedząc spokojnie nad własnym wznoszącym się
smrodem; to Bloom w 'Ulissesie' Joyce;a....”
Absurdalna
sytuacja wyjścia z domu do winnicy, by tam się wypróżnić,
to pretekst do nawiązania do Joyce'a, a więcej to mógłby
powiedzieć psychoanalityk Eco lub jego biograf Daniel
Salvatore
SCHIFFER. autor - „Umberto Eco - Labirynt Świata”. Co
gorsza, Eco stara się zaszokować czytelnika przedłużając
scenę pseudofilozoficznymi rozważaniami o KUPIE !! Żenada !!
Eco
wydaje mnie się infantylny, gdy gra z czytelnikiem w nie
wiadomo co (s.103):
"...-
Rasy i ludy ziemi - powtórzyłem na głos i pomyślałem o
włochatym żeńskim narządzie płciowym. Dlaczego ?"
No
właśnie: dlaczego ? I po co ?
Bohater
odnajduje na strychu lektury z dzieciństwa i zanudza nimi
czytelnika, by w końcu ogłosić wniosek (s.163-4):
„...Przeczytałem
znowu strony, z którymi zapoznałem się w wieku sześciu,
dwunastu, piętnastu lat, dając się kolejno wzruszyć różnym
opowieściom. Nie tak rekonstruuje się pamięć....”
To
po co ta niekończąca się lista dziecięcych i
młodzieńczych lektur ? By pochwalić się przed czytelnikiem
? By mu zaimponować ? Nie udało się, sam ułożyłbym
listę dłuższą i ciekawszą !!
Jambo
dochodzi do wniosku, że (s.184):
„....do
szkoły podstawowej i do gimnazjum musiałem uczęszczać w
latach 1937 – 1945...”
….więc
jego dywagacje na temat indoktrynacji faszyzmem są nieco
spóźnione, gdyż „marsz na Rzym” miał miejsce w 1922
roku, a (Wikipedia):
„...
W 1929 roku ustrój faszystowski zyskał poparcie polityczne i
błogosławieństwo Kościoła katolickiego, po tym jak reżim
podpisał z Kościołem konkordat, zwany jako traktaty
laterańskie....”
Eco
ciągnie nudny wykład na temat II w. św. z punktu
widzenia włoskiego, oczywiście wybielający Włochów. Wolno
mu, lecz trudno wymagać by inne narody taką wersję
akceptowały. Ironia autora z propagandy faszystowskiej jest
szczególnie żałosna dla mnie, doświadczonego propagandą
sowiecką przez 45 lat mojego życia. Nie przyswajam włoskich
czytanek, nie śmieszą mnie one, bo wychowałem się na
„Soso” Heleny Bobińskiej i podobnych utworach
apoteozujących Stalina.
Wreszcie
Jambo starający poznać siebie zadaje pytania (s.209):
„...A
ja, jak ja odbierałem te schizofreniczne Włochy ? Wierzyłem
w zwycięstwo ...” itd.
itp.
Od
razu „schizofreniczne”. Banialuki i frazesy, bo wierzyli:
i Miłosz, i Kołakowski, a i Szymborska z Mrożkiem i
Błońskim, wierzyli junacy i aktywiści, wierzył Kuroń z
walterowskimi drużynami, a post factum każdy mądry jak
Eco. A ci niewierzący, też wierzyli - w Andersa na białym
koniu. Włosi wierzyli w Mussoliniego, inni w kogoś lub coś
innego.. ..każda wiara prowadzi na manowce.. .
Nudzi
ten Eco i wali frazes za frazesem. Np (s.211):
„...Zatem
nie tylko mnie, lecz i moich rodziców uczono pojmować
miłość własnego kraju jak danine krwi, nie wzdragać
się, lecz entuzjazmować na widok pola zlanego krwią...”
Zatem,
panie Eco, tak uczono moich prapradziadów, ojców, moje
dzieci i teraz - wnuki. Polecam „Siedem polskich grzechów
głównych” płk Załuskiego. (dostępne na:
https://docer.pl/doc/n0n18ve
)
Z
kolei przypadki poświęcenia życia dla Mussoliniego i
faszystowskiego państwa przebija Matrosow i opisany przez
Polewoja Mariesjew.
Niestety,
Eco przygotował jeszcze gorszą niespodziankę: przegląd
komiksów z jego młodości, wobec którego jestem bezradny,
bo za mojej młodości komiksów w Polsce nie było, a
później jak były, to nigdy ich nie czytałem. Do tego
liczne ilustracje, które podobno są atrakcją tej książki,
czego ja absolutnie nie doceniam i takiej opinii ni e
podzielam.
W
końcu dochodzimy do tytułowego płomienia królowej Loany
(s.25-5):
„...Otworzyłem
album i zapoznałem się z historią najgłupszą, jaka
można sobie wyobrazić.. ..Bohaterowie z dwoma przyjaciółmi
trafiają w sercu Afryki do tajemniczego królestwa z równie
tajemniczą królową, strzegącą nadzwyczaj tajemniczego
płomienia, który zapewnia długowieczność lub wręcz
nieśmiertelność, skoro Loara – niezmiennie przepiękna -
panuje nad swoim dzikim plemieniem od dwóch tysięcy lat...”
Skoro
ta historia jest „najgłupsza”, to dlaczego Eco dręczy
nią czytelników ? Dwie strony dalej wyjaśnia wreszcie tytuł
(s.256):
„....Wyrażenie
'tajemniczy płomień' zafascynowało mnie...
...Całe lata później, mając pamięć w ruinie, powróciłem
do nazwy uwielbianego w dzieciństwie płomienia, aby
określić odblask zapomnianych rozkoszy...”
Szkoda,
że rozkosze ominęły czytelników tej, coraz bardziej
wkurzającej, lektury. Psiakość! Teraz o znaczkach
pocztowych. A kto z naszego pokolenia ich nie zbierał?
Nie
będę dalej relacjonował, bo historia o piciu rycyny
zmieszanej z kalem zniesmaczyła mnie, a wyznaję zasadę
nie rób komuś czegoś, co dla ciebie niemiłe. Powiem
tylko, że jest o asfodelach, masturbacji i koszmarne poezje
młodego Jamba. No i, jak sam Eco ją nazywa (s.293)
„banalna historia uczniowskiej miłości”.
Dalej
woja, polityka, kontrowersyjny faszyzm, partyzanci i słowa
dziwnie znajome (s.335):
..-
Walczymy, żeby te kraj odzyskał swój honor.. ..Honor
zbrukany przez garść zdrajców,,,”
Taka
sama tania demagogia i w Rzymie, i na Krymie, a przede
wszystkim w Warszawie. Z braku tematów Eco sięga po Biblię
i demaskuje ją w żenująco prymitywnie (s.345):
„..Masz
wierzyć w Biblię, bo jest natchniona przez Boga, ale kto
powiedział, że Bóg ją natchnął? Sama Biblia. Rozumiesz,
jakie to matactwo?...”
Profesorze
Umberto Eco! Co za poziom?! Prostacki populizm !!! A cały
wykład anarchisty na temat mojżeszowych przykazań to
intelektualna klęska!! Tak to bywa, gdy uczony typu Eco,
chce zdobyć popularność wśród ludu!!! Dalej wyśmiewanie
kreacjonizmu i kwestia Dobra i Zła. Oj, oj! zmęczony się
poczułem, a tu jeszcze 80 stron. A na nich bratobójcze
walki partyzanckie (polskie nie mniej zawikłane), koniec wojny
i epoka amerykańskiej cywilizacji, przede wszystkim w
formie filmów. A dla Jamba okres pierwszych doznań
seksualnych, tak nieciekawych, że je pominę.
Finał
jest efektem przypomnianych lektur i wydarzeń z młodości,
a wniosek wyciągam jedyny, że szukanie w przeszłości
jest niebezpieczne.
Srogi
zawód, lecz Umberto Eco jest wart poznania, więc czasu
poświęconego tej lekturze nie żałuję. 6/10