Jo NESBO - "Wybawiciel"
Po "Synu" (8 gwiazdek) i pięciu książkach z Harrym (5, 6, 8, ,7, 6) - "Wybawiciel" też z naszym ulubionym "smakoszem". Stron znowu za dużo, bo 432 (e-book 802), a i Armia Zbawienia niezbyt mnie zachęca. Nie mogę jednak odpuścić, bo idee fixe o pozytywnym wpływie alkoholu na inteligencję jest zgodna z moim przekonaniem. ,
Niestety, Nesbo raczy czytelnika nie tylko „Dwunastoma Tradycjami Anonimowych Alkoholików”, które mnie rozśmieszają, ale również zakazami propagowanymi w Armii Zbawienia tj palenia, picia i stosunków płciowych, precyzując zaleceniem „czystości” do nocy poślubnej, a to woła o pomstą do nieba. Wszelkie zakazy ograniczają wolność człowieka i o ile można teoretycznie wyobrazić sobie „spędzenie życia” bez takich używek jak tytoń i alkohol, to brak spełnienia w akcie płciowym wyklucza radość z człowieczeństwa. Jeśli ktoś uważa inaczej, to jego nieszczęście, bo „mądrzy” ludzie nauczają, że człowiek samorealizuje się wyłącznie przez drugiego człowieka, a najprostszym, najskuteczniejszym i najprzyjemniejszym sposobem tego jest właśnie akt płciowego zespolenia. Pokonać zahamowania w tej materii pomaga alkohol, a wspólnie wypalony papieros „po” dopełnia uczucie szczęścia. Tako rzecze starzec, który restrykcjom nie ulegał. Howgh !
Zastrzeżenia moje wzbudza też tytuł, odwołującej się do bohaterstwa dzieciaka w wojnie na Bałkanach, a następnie do Sprawiedliwego wyręczającego Boga. To śliski temat, który może być źle odebrany przez religijnych czytelników; i nie tylko, bo również ja, daleki od katolicyzmu, czuję się zniesmaczony (s, 716) „zmartwychwstaniem trzeciego dnia” płatnego mordercy!!!
Treści nie zdradzę ale jedno wymowne zdanie zacytuję (s. 629,5):
„......Przemoc uwarunkowana frustracją seksualną. Ataki wściekłości.....”
Najbardziej świętoszkowaci okazują się dewiantami, a że szczęśliwie dla książki i śledztwa Harry niezdrową abstynencję przerywa, to bez wątpienia 7 gwiazdek się należy.
Tuesday, 31 October 2017
Andrzej Leon SOWA - "Kto wydał wyrok na miasto ?"
Andrzej Leon SOWA - "Kto wydał wyrok na miasto?"
Plany operacyjne ZWZ – AK (1940 – 1944) i sposoby ich realizacji
Andrzej Leon Sowa (ur. 1946) - historyk, profesor nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki Instytutu Historii UJ oraz Biblioteki Jagiellońskiej zdobył popularność "Historią polityczną Polski, 1944 – 1991" wydaną w 2011 roku.
W omawianej monografii Sowa wykazuje niebywałą odwagę pisząc prawdę o Powstaniu Warszawskim. Doceniając jego profesjonalizm, jak i pracowitość, zadaję sobie pytanie: dla kogo on to pisze? Propaganda „jedynej słusznej interpretacji” Powstania i jego apologia, jako patriotycznego zrywu przed nadchodzącą „czerwoną zarazą”, doprowadziły do całkowitej znieczulicy dużej części społeczeństwa na jakiekolwiek racjonalne argumenty podważające sens tego zbiorowego samobójstwa. Z kolei, nieliczni, którzy nie poddają się tej ogólnonarodowej euforii, wiedzą „swoje”, i bez tego dzieła, a ich opinia, w tym również moja, o potrzebie zmiany edukacji „powstańczej” w szkołach jest sprzeczna wobec trendów lansowanych przez PiS i IPN.
Znalazłem głos rozsądku spójny z wymową książki; to głos Andrzeja Wajdy:
„...Sędzia mówi do księdza Robaka: „Szabli nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiądzie/ Ja z synowcem na czele i - jakoś to będzie”. Robiłem już film KANAŁ, który był dokładnie o tym: zrobimy powstanie, siądziemy na koń, a potem jakoś to będzie..”
Nie zamierzam tu wszczynać dyskusji na temat Powstania, bo oceniam Sowę, a nie Powstanie. Konkluzja jest prosta: powstało wielce wartościowe dzieło, które musi cierpliwie poczekać, aż społeczeństwo dojrzeje do dyskusji nad nim. O słuszności mojej opinii, jak i zachowawczej „political correctness”, świadczy brak recenzji mnie satysfakcjonujących.
Nie czując się na siłach napisać adekwatną recenzję, dzielę się z Państwem paroma istotnymi cytatami:
s.71 (e-book) o priorytetach:
".....Warto także pamiętać, że pokolenie walczące o niepodległość (a jego trzon stanowili oficerowie sztabowi II RP) uważało, iż właśnie ta wartość była najważniejsza i dla niej należało poświęcić wszystko. Dlatego przynajmniej dla części z nich nie liczyły się ofiary ludzkie i materialne ponoszone w walce, tylko sama walka. W ich myśleniu mniejszą rolę odgrywało przeświadczenie, że podstawową powinnością wojska jest obrona substancji narodowej, dominowało natomiast przekonanie, iż w walce o uzyskanie niepodległości nieważne są straty i należy ją podjąć w imię honoru, nawet nie mając szans zwycięstwa. Tak właśnie ujął to w słynnym wystąpieniu 5 maja 1939 roku minister Józef Beck. Podobne stanowisko wyraźnie przebijało także z tekstu Pierwszej Brygady, tyle tylko, że tam mowa jest o „rzucaniu na stos” własnego życia, a nie życia osób niezaangażowanych i przypadkowych..."
s. 162: o niemieckiej ocenie sytuacji:
„....Niemcy stosunkowo dobrze orientowali się w przygotowaniach AK do powstania.. ...W opracowaniu datowanym na 1 lipca 1944 roku.. ...podpisanym przez gen. Reinhardta Gehlena.. ..pisano w podsumowaniu, „W ocenie wartości bojowej i możliwości oporu różnych polskich organizacji należy się jednak wystrzegać ich przeceniania. W ocenie planów powstańczych trzeba mieć na uwadze, iż polski charakter skłania do znacznego przeceniania istniejących możliwości politycznych i wojskowych. Jednakże w razie realizacji choćby częściowej tych planów trzeba brać uwagę możliwość perfidnego sabotażu, wymierzonego przede wszystkim przeciwko naszym liniom komunikacyjnym i zaopatrzeniu”...”
s. 180: o polskiej ślepocie:
„......Zarówno przyczyny polityczne, jak i strategiczne spowodowały, że zapotrzebowanie na uzbrojenie i sprzęt dla AK nigdy nie zostało przez aliantów zachodnich zrealizowane.... ..W sumie w latach 1941–1944 …..Łączna wartość zrzuconego w Polsce sprzętu i pieniędzy odpowiadała dwudniowym wydatkom brytyjskim ponoszonym w okresie całej wojny. Świadczy to najdobitniej, jakie rzeczywiste miejsce zajmowała Polska w strategii Zachodu, zwłaszcza Wielkiej Brytanii w latach drugiej wojny światowej....”
s. 221: sedno różnicy między realem a polskimi mrzonkami:
„....Na początku 1942 roku najlepszy okres w stosunkach polsko-brytyjskich należał już do przeszłości. Od 22 czerwca 1941 roku na czoło wśród europejskich sojuszników Wielkiej Brytanii zaczął wysuwać się Związek Sowiecki, gdyż to on dźwigał główny ciężar wojny z III Rzeszą. Polska była już dla władz brytyjskich partnerem mniej pożądanym, stawała się natomiast uciążliwym petentem z pretensjami do odgrywania czołowej roli w Europie, nieposiadającym jednocześnie żadnych aktywów uzasadniających te aspiracje. Churchilla niepokoiły stale pogarszające się stosunki polsko-sowieckie. Było to spowodowane coraz mniej skrywanymi dążeniami Stalina do uzyskania uznania przez sojuszników zachodniej granicy ZSRR z 1941 roku, czyli – w pierwszym etapie – aneksji Estonii, Łotwy oraz Litwy. Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Anthony Eden po powrocie z Moskwy już w styczniu 1942 roku opowiadał się za zrealizowaniem żądań sowieckiego dyktatora i przekonał Churchilla do tej koncepcji....”
A więc na dwa i pół roku przed Powstaniem stanowisko Wlk Brytanii było jasne !!!
Kropkę nad „i” stawia autor parę stron dalej (s. 254):
„.....Trzy dni później (26.09.1943 - przyp. mój) admirał William Leahy, przewodniczący CCS i Kolegium Szefów Sztabów USA, dał Mitkiewiczowi jasno do zrozumienia, że alianci zachodni muszą liczyć się ze stanowiskiem Sowietów i obawiają się, iż dostarczona Armii Krajowej broń zostanie wykorzystana do walki z nimi. Jak widać, próby uzyskania od Zachodu pomocy dla polskiego podziemia poprzez ukazywanie, jakim zagrożeniem dla świata jest dalsza ekspansja komunizmu, całkowicie rozmijały się z widzeniem tego problemu przez polityków zachodnich i dodatkowo wpływały negatywnie na ich stosunek do polskich postulatów......”
Powyższe cytaty ledwie sygnalizują wartość omawianego dzieła, lecz już uzasadniają moją ocenę: 10/10.
PS Proszę zwrócić uwagę na walkę Sosnkowskiego z Sikorskim i na ocenę tego ostatniego przez autora, zgodną z moim odczuciem (s. 287):
„.....Osobiście uważam, że był – mimo wszystkich licznych wad – najwybitniejszym polskim politykiem i wojskowym okresu drugiej wojny światowej.... ….Nie wchodząc w ocenę całokształtu polityki gen. Sikorskiego, uważam, że jego analizy planów operacyjnych i rozkazy przekazywane dowódcy Armii Krajowej charakteryzowały się dużym realizmem i poczuciem odpowiedzialności. Na podstawie jego korespondencji kierowanej do władz krajowych mam prawo przypuszczać, że gdyby żył i nadal sprawował urzędy premiera i Naczelnego Wodza (a nie jest to wcale pewne), to raczej nie dopuściłby do takich ryzykownych działań, jak decyzja o ujawnianiu się AK w ramach planu „Burza” czy rozpoczęcie powstania w Warszawie w sytuacji braku stosunków dyplomatycznych z Sowietami.....”
Plany operacyjne ZWZ – AK (1940 – 1944) i sposoby ich realizacji
Andrzej Leon Sowa (ur. 1946) - historyk, profesor nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki Instytutu Historii UJ oraz Biblioteki Jagiellońskiej zdobył popularność "Historią polityczną Polski, 1944 – 1991" wydaną w 2011 roku.
W omawianej monografii Sowa wykazuje niebywałą odwagę pisząc prawdę o Powstaniu Warszawskim. Doceniając jego profesjonalizm, jak i pracowitość, zadaję sobie pytanie: dla kogo on to pisze? Propaganda „jedynej słusznej interpretacji” Powstania i jego apologia, jako patriotycznego zrywu przed nadchodzącą „czerwoną zarazą”, doprowadziły do całkowitej znieczulicy dużej części społeczeństwa na jakiekolwiek racjonalne argumenty podważające sens tego zbiorowego samobójstwa. Z kolei, nieliczni, którzy nie poddają się tej ogólnonarodowej euforii, wiedzą „swoje”, i bez tego dzieła, a ich opinia, w tym również moja, o potrzebie zmiany edukacji „powstańczej” w szkołach jest sprzeczna wobec trendów lansowanych przez PiS i IPN.
Znalazłem głos rozsądku spójny z wymową książki; to głos Andrzeja Wajdy:
„...Sędzia mówi do księdza Robaka: „Szabli nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiądzie/ Ja z synowcem na czele i - jakoś to będzie”. Robiłem już film KANAŁ, który był dokładnie o tym: zrobimy powstanie, siądziemy na koń, a potem jakoś to będzie..”
Nie zamierzam tu wszczynać dyskusji na temat Powstania, bo oceniam Sowę, a nie Powstanie. Konkluzja jest prosta: powstało wielce wartościowe dzieło, które musi cierpliwie poczekać, aż społeczeństwo dojrzeje do dyskusji nad nim. O słuszności mojej opinii, jak i zachowawczej „political correctness”, świadczy brak recenzji mnie satysfakcjonujących.
Nie czując się na siłach napisać adekwatną recenzję, dzielę się z Państwem paroma istotnymi cytatami:
s.71 (e-book) o priorytetach:
".....Warto także pamiętać, że pokolenie walczące o niepodległość (a jego trzon stanowili oficerowie sztabowi II RP) uważało, iż właśnie ta wartość była najważniejsza i dla niej należało poświęcić wszystko. Dlatego przynajmniej dla części z nich nie liczyły się ofiary ludzkie i materialne ponoszone w walce, tylko sama walka. W ich myśleniu mniejszą rolę odgrywało przeświadczenie, że podstawową powinnością wojska jest obrona substancji narodowej, dominowało natomiast przekonanie, iż w walce o uzyskanie niepodległości nieważne są straty i należy ją podjąć w imię honoru, nawet nie mając szans zwycięstwa. Tak właśnie ujął to w słynnym wystąpieniu 5 maja 1939 roku minister Józef Beck. Podobne stanowisko wyraźnie przebijało także z tekstu Pierwszej Brygady, tyle tylko, że tam mowa jest o „rzucaniu na stos” własnego życia, a nie życia osób niezaangażowanych i przypadkowych..."
s. 162: o niemieckiej ocenie sytuacji:
„....Niemcy stosunkowo dobrze orientowali się w przygotowaniach AK do powstania.. ...W opracowaniu datowanym na 1 lipca 1944 roku.. ...podpisanym przez gen. Reinhardta Gehlena.. ..pisano w podsumowaniu, „W ocenie wartości bojowej i możliwości oporu różnych polskich organizacji należy się jednak wystrzegać ich przeceniania. W ocenie planów powstańczych trzeba mieć na uwadze, iż polski charakter skłania do znacznego przeceniania istniejących możliwości politycznych i wojskowych. Jednakże w razie realizacji choćby częściowej tych planów trzeba brać uwagę możliwość perfidnego sabotażu, wymierzonego przede wszystkim przeciwko naszym liniom komunikacyjnym i zaopatrzeniu”...”
s. 180: o polskiej ślepocie:
„......Zarówno przyczyny polityczne, jak i strategiczne spowodowały, że zapotrzebowanie na uzbrojenie i sprzęt dla AK nigdy nie zostało przez aliantów zachodnich zrealizowane.... ..W sumie w latach 1941–1944 …..Łączna wartość zrzuconego w Polsce sprzętu i pieniędzy odpowiadała dwudniowym wydatkom brytyjskim ponoszonym w okresie całej wojny. Świadczy to najdobitniej, jakie rzeczywiste miejsce zajmowała Polska w strategii Zachodu, zwłaszcza Wielkiej Brytanii w latach drugiej wojny światowej....”
s. 221: sedno różnicy między realem a polskimi mrzonkami:
„....Na początku 1942 roku najlepszy okres w stosunkach polsko-brytyjskich należał już do przeszłości. Od 22 czerwca 1941 roku na czoło wśród europejskich sojuszników Wielkiej Brytanii zaczął wysuwać się Związek Sowiecki, gdyż to on dźwigał główny ciężar wojny z III Rzeszą. Polska była już dla władz brytyjskich partnerem mniej pożądanym, stawała się natomiast uciążliwym petentem z pretensjami do odgrywania czołowej roli w Europie, nieposiadającym jednocześnie żadnych aktywów uzasadniających te aspiracje. Churchilla niepokoiły stale pogarszające się stosunki polsko-sowieckie. Było to spowodowane coraz mniej skrywanymi dążeniami Stalina do uzyskania uznania przez sojuszników zachodniej granicy ZSRR z 1941 roku, czyli – w pierwszym etapie – aneksji Estonii, Łotwy oraz Litwy. Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Anthony Eden po powrocie z Moskwy już w styczniu 1942 roku opowiadał się za zrealizowaniem żądań sowieckiego dyktatora i przekonał Churchilla do tej koncepcji....”
A więc na dwa i pół roku przed Powstaniem stanowisko Wlk Brytanii było jasne !!!
Kropkę nad „i” stawia autor parę stron dalej (s. 254):
„.....Trzy dni później (26.09.1943 - przyp. mój) admirał William Leahy, przewodniczący CCS i Kolegium Szefów Sztabów USA, dał Mitkiewiczowi jasno do zrozumienia, że alianci zachodni muszą liczyć się ze stanowiskiem Sowietów i obawiają się, iż dostarczona Armii Krajowej broń zostanie wykorzystana do walki z nimi. Jak widać, próby uzyskania od Zachodu pomocy dla polskiego podziemia poprzez ukazywanie, jakim zagrożeniem dla świata jest dalsza ekspansja komunizmu, całkowicie rozmijały się z widzeniem tego problemu przez polityków zachodnich i dodatkowo wpływały negatywnie na ich stosunek do polskich postulatów......”
Powyższe cytaty ledwie sygnalizują wartość omawianego dzieła, lecz już uzasadniają moją ocenę: 10/10.
PS Proszę zwrócić uwagę na walkę Sosnkowskiego z Sikorskim i na ocenę tego ostatniego przez autora, zgodną z moim odczuciem (s. 287):
„.....Osobiście uważam, że był – mimo wszystkich licznych wad – najwybitniejszym polskim politykiem i wojskowym okresu drugiej wojny światowej.... ….Nie wchodząc w ocenę całokształtu polityki gen. Sikorskiego, uważam, że jego analizy planów operacyjnych i rozkazy przekazywane dowódcy Armii Krajowej charakteryzowały się dużym realizmem i poczuciem odpowiedzialności. Na podstawie jego korespondencji kierowanej do władz krajowych mam prawo przypuszczać, że gdyby żył i nadal sprawował urzędy premiera i Naczelnego Wodza (a nie jest to wcale pewne), to raczej nie dopuściłby do takich ryzykownych działań, jak decyzja o ujawnianiu się AK w ramach planu „Burza” czy rozpoczęcie powstania w Warszawie w sytuacji braku stosunków dyplomatycznych z Sowietami.....”
Saturday, 28 October 2017
Jeffrey ARCHER - "To był człowiek"
Jeffrey ARCHER - "To był człowiek" VII tom Kroniki Cliftonów
"Finis coronat opus", ale nie w tym przypadku. Dla mnie Archer pozostaje autorem trzech dobrych książek: "Kane i Abel”, "Ewangelia wg Judasza" oraz I tomu omawianej sagi pt "Czas pokaże".
Tom VII wyróżnia się nudą, bo niewiele mnie obchodzi walka wyborcza czy dworska etykieta w Wlk. Brytanii. Ponadto, ni diabła nie mogę połapać się w statusie finansowym poszczególnych bohaterów, bo przeskoki od skrajnej nędzy, w której 1 funt to „coś”, do operowania milionami, następują bez fazy „normalności”. Nędzarz nababem i vice versa. Autor ciągnie fabułę na siłę, a gdy pomysłów brak funduje nam obalenie muru berlińskiego oraz śmierć głównego bohatera w atmosferze taniego, ale efektownego sentymentalizmu, czego szczytem jest przemówienie nad trumną. Wzruszyłem się na 3 gwiazdki.
Podsumowując całość to Archer cierpi na rozdwojenie jaźni, bo z jednej strony on , jak i duża część bohaterów to snobistyczna angielska arystokracja, próżna i zadufana, stawiającą swoja nację i „rasę” ponad wszystkich innych, a z drugiej mańki to banda oszustów, gołodupców i kombinatorów, a w dodatku potomków dokerów, sklepikarzy i prostytutek. Również poziom intelektualny wśród arystokracji skrajnie różny, a porównanie wiedzy Brytyjczyka i Amerykanina wypada żenująco, bo „każda sroczka swój ogonek chwali”, wykazując jednocześnie swoją ogólną ignorancję.
Reasumując, nie żałuję czasu poświęconego tej sadze i śmiało ją polecam, bo w dodatku pozwala ona poznać ciekawą osobowość autora, który nie dość, że jest baronem, to i więzienie zaliczył, a w wieku 23 lat reprezentował Wlk. Brytanię w biegu na 100 m.
"Finis coronat opus", ale nie w tym przypadku. Dla mnie Archer pozostaje autorem trzech dobrych książek: "Kane i Abel”, "Ewangelia wg Judasza" oraz I tomu omawianej sagi pt "Czas pokaże".
Tom VII wyróżnia się nudą, bo niewiele mnie obchodzi walka wyborcza czy dworska etykieta w Wlk. Brytanii. Ponadto, ni diabła nie mogę połapać się w statusie finansowym poszczególnych bohaterów, bo przeskoki od skrajnej nędzy, w której 1 funt to „coś”, do operowania milionami, następują bez fazy „normalności”. Nędzarz nababem i vice versa. Autor ciągnie fabułę na siłę, a gdy pomysłów brak funduje nam obalenie muru berlińskiego oraz śmierć głównego bohatera w atmosferze taniego, ale efektownego sentymentalizmu, czego szczytem jest przemówienie nad trumną. Wzruszyłem się na 3 gwiazdki.
Podsumowując całość to Archer cierpi na rozdwojenie jaźni, bo z jednej strony on , jak i duża część bohaterów to snobistyczna angielska arystokracja, próżna i zadufana, stawiającą swoja nację i „rasę” ponad wszystkich innych, a z drugiej mańki to banda oszustów, gołodupców i kombinatorów, a w dodatku potomków dokerów, sklepikarzy i prostytutek. Również poziom intelektualny wśród arystokracji skrajnie różny, a porównanie wiedzy Brytyjczyka i Amerykanina wypada żenująco, bo „każda sroczka swój ogonek chwali”, wykazując jednocześnie swoją ogólną ignorancję.
Reasumując, nie żałuję czasu poświęconego tej sadze i śmiało ją polecam, bo w dodatku pozwala ona poznać ciekawą osobowość autora, który nie dość, że jest baronem, to i więzienie zaliczył, a w wieku 23 lat reprezentował Wlk. Brytanię w biegu na 100 m.
Thursday, 26 October 2017
Jeffrey ARCHER - "W godzinę próby"
Jeffrey ARCHER - "W godzinie próby" Kronika Cliftonów tom VI
No i nadzieja na poprawę prysła. Naiwności i dyrdymały, w tym o podwójnych agentach, do tego
(s.136) wybrzydzanie na wyżerkę u Honeckera, które jest żałosne. Każdy kto zetknął się z poczęstunkami sowieckiego obozu, wie doskonale, że serwowano wyśmienite żarcie z najwyższej półki.
Na pocieszenie scena miłosna rodem z Harlequina (s.246):
"...Objął ją i pocałował pierwszy raz. Pieścili się jak nastolatkowie, odkrywając swoje ciała, powoli, delikatnie, i gdy w końcu zaczęli się kochać, dla Sebastiana to było jak pierwszy raz, a dla Priyi to był pierwszy raz..."
Trupów więcej niż w poprzednich tomach, dzięki czemu czyta się wartko i pozostaje się cieszyć że następny VII tom jest ostatnim.
No i nadzieja na poprawę prysła. Naiwności i dyrdymały, w tym o podwójnych agentach, do tego
(s.136) wybrzydzanie na wyżerkę u Honeckera, które jest żałosne. Każdy kto zetknął się z poczęstunkami sowieckiego obozu, wie doskonale, że serwowano wyśmienite żarcie z najwyższej półki.
Na pocieszenie scena miłosna rodem z Harlequina (s.246):
"...Objął ją i pocałował pierwszy raz. Pieścili się jak nastolatkowie, odkrywając swoje ciała, powoli, delikatnie, i gdy w końcu zaczęli się kochać, dla Sebastiana to było jak pierwszy raz, a dla Priyi to był pierwszy raz..."
Trupów więcej niż w poprzednich tomach, dzięki czemu czyta się wartko i pozostaje się cieszyć że następny VII tom jest ostatnim.
Wednesday, 25 October 2017
Jeffrey ARCHER - "Potężniejszy od miecza"
Jeffrey ARCHER - "Potężniejszy od miecza" Kronika Cliftonów tom V
Płynnie przeszedłem do tomu V, bo musiałem dowiedzieć się o skutkach eksplozji. Już wiem, to spokojnie czytam dalej.
A właściwie niespokojnie, bo sam się winię za marnowanie czasu, identycznie jak przy "soap operach" szczególnie meksykańskich i południowo – amerykańskich. We wszystkich przypadkach obowiązuje schemat: liczni "dobrzy", są żenująco nieporadni i pechowi, a dwóm, trzem, góra czterem "złym" sprzyja los i zbiegi okoliczności. "Dobry" jest piętnowany i karany za byle co, a "złemu" - najpaskudniejsze uczynki uchodzą płazem. Aż w końcu któregoś "złego" sięgnie sprawiedliwość ku uciesze rozemocjonowanego czytelnika.
Już byłem przekonany, że i ten tom zasłuży na 7 gwiazdek, mimo chybionego wątku sowieckiego, gdy nagle trafiłem na scenę uduszenia Stalina przez Chruszczowa. To nie jest „licentia poetica” ani „fantasy”, lecz skrajne głupoty i dyrdymały, które mają się nijak do jakże bogatej literatury na temat śmierci Stalina i dlatego nie mogę dać gwiazdek więcej niż 4.
A że dalej jest to wciągające c z y t a d ł o, to kontynuuję lekturę i przechodzę do tomu VI
Płynnie przeszedłem do tomu V, bo musiałem dowiedzieć się o skutkach eksplozji. Już wiem, to spokojnie czytam dalej.
A właściwie niespokojnie, bo sam się winię za marnowanie czasu, identycznie jak przy "soap operach" szczególnie meksykańskich i południowo – amerykańskich. We wszystkich przypadkach obowiązuje schemat: liczni "dobrzy", są żenująco nieporadni i pechowi, a dwóm, trzem, góra czterem "złym" sprzyja los i zbiegi okoliczności. "Dobry" jest piętnowany i karany za byle co, a "złemu" - najpaskudniejsze uczynki uchodzą płazem. Aż w końcu któregoś "złego" sięgnie sprawiedliwość ku uciesze rozemocjonowanego czytelnika.
Już byłem przekonany, że i ten tom zasłuży na 7 gwiazdek, mimo chybionego wątku sowieckiego, gdy nagle trafiłem na scenę uduszenia Stalina przez Chruszczowa. To nie jest „licentia poetica” ani „fantasy”, lecz skrajne głupoty i dyrdymały, które mają się nijak do jakże bogatej literatury na temat śmierci Stalina i dlatego nie mogę dać gwiazdek więcej niż 4.
A że dalej jest to wciągające c z y t a d ł o, to kontynuuję lekturę i przechodzę do tomu VI
Tuesday, 24 October 2017
Jeffrey ARCHER - "Ostrożnie z marzeniami"
Jeffrey ARCHER - "Ostrożnie z marzeniami" Kronika Cliftonów tom IV
Z obawą przystępuję do lektury, lecz żywię nadzieję, że Archer się zawstydził i postarał się odbić od dna.
Archer wyraźnie sie przejął moją wczorajszą krytyką i do czwartego tomu się przyłożył. Dzięki temu mogę powrócić w ocenie z szmiry do c z y t a d ł a, a że ze swojej natury muszę ponarzekać, to teraz grzmię na recenzentów: nie ujawniajcie treści !!! Również Wydawnictwo Rebis podaje za dużo informacji i psuje lekturę.
Zgodnie z tradycją, nie ujawnię treści, lecz zdradzę, że jak przystało na angielskiego arystokratę, Archer wykazuje wyższość Anglików, nie tylko nad Argentyńczykami, lecz również nad IRA .
Wybuch kończy IV część, więc natychmiast przechodzę do tomu V, by dowiedzieć się o skutkach. Za rozbudzone emocje wynagradzam 7 gwiazdkami, jak za tom II
Z obawą przystępuję do lektury, lecz żywię nadzieję, że Archer się zawstydził i postarał się odbić od dna.
Archer wyraźnie sie przejął moją wczorajszą krytyką i do czwartego tomu się przyłożył. Dzięki temu mogę powrócić w ocenie z szmiry do c z y t a d ł a, a że ze swojej natury muszę ponarzekać, to teraz grzmię na recenzentów: nie ujawniajcie treści !!! Również Wydawnictwo Rebis podaje za dużo informacji i psuje lekturę.
Zgodnie z tradycją, nie ujawnię treści, lecz zdradzę, że jak przystało na angielskiego arystokratę, Archer wykazuje wyższość Anglików, nie tylko nad Argentyńczykami, lecz również nad IRA .
Wybuch kończy IV część, więc natychmiast przechodzę do tomu V, by dowiedzieć się o skutkach. Za rozbudzone emocje wynagradzam 7 gwiazdkami, jak za tom II
Monday, 23 October 2017
Jeffrey ARCHER - "Sekret najpilniej strzeżony"
Jeffrey ARCHER - "Sekret najpilniej strzeżony" III tom Kroniki Cliftonów
Megalomania i próżność barona Archera przynosi wspaniałe efekty tj staczanie się po równi pochyłej: 10 - 7 - 4. Mam jeszcze 4 tomy i dwie opcje: pierwsza - zabraknie skali; druga - odbije się od dna.
Jak na razie c h a ł a czyli k n o t nie wart recenzji, a moje 4 gwiazdki tylko ze względu na sentyment do poprzednich tomów. Wstyd, panie arystokrato!!
Megalomania i próżność barona Archera przynosi wspaniałe efekty tj staczanie się po równi pochyłej: 10 - 7 - 4. Mam jeszcze 4 tomy i dwie opcje: pierwsza - zabraknie skali; druga - odbije się od dna.
Jak na razie c h a ł a czyli k n o t nie wart recenzji, a moje 4 gwiazdki tylko ze względu na sentyment do poprzednich tomów. Wstyd, panie arystokrato!!
Saturday, 21 October 2017
Mariusz URBANEK - "Kisielewscy. Jan August, Zygmunt, Stefan i Wacek"
Mariusz URBANEK - "Kisielewscy"
Urbanek jest świetny, więc ma u mnie 10 za Tuwima, 10 za "genialnych" i 9 za Waldorfa, a teraz muszę pamiętać, że oceniam jego dzieło, a nie osobę Kisiela. Bo cały ambaras, że do uwielbianego przez dziesiątki lat felietonisty TP, straciłem sympatię po lekturze jego "Dzienników", nota bene wydanych pośmiertnie. W recenzji ich pisałem:
„...Kisielewski wyznaczył pięcioletni okres kwarantanny dla "Dzienników", bo zdawał sobie sprawę, że zszokuje i zawiedzie wielu znajomych, a część z nich oceni jego postępowanie jako WREDNE..."
Tak więc, pamięć o "Dziennikach" psuje mnie lekturę, a szkoda, tym bardziej, że byłem wiernym fanem duetu Kisielewski - Tomaszewski. (Gdy nagrywali w auli PW, nie poszedłem na zajęcia, bo musiałem im kibicować).
Ad rem. Zaczynam od mało znanej wiadomości o matce Kisiela, czyli żonie Zygmunta (s.128), który w Monachium:
„... Włóczył się i pił, a po powrocie skierował wzrok na niepozorną studentkę pedagogiki, Salomeę. Pochodziła ze zasymilowanej rodziny żydowskiej Szapirów, z której wywodziła się także znana działaczka komunistyczna, założycielka i pierwsza przewodnicząca Związku Walki Młodych, zamordowana w marcu 1943 roku na Pawiaku Hanka Szapiro (pseudonim Sawicka). Salomea i ojciec Hanki, działacz socjalistyczny i członek PPS Bernard Szapiro, byli rodzeństwem...”.
Teraz zobaczmy, jak działała cenzura w 1911 i co traktowano za pornografię. Zygmuntowi usunięto fragment (s.203):
„..zagarniała go w siebie jak rosiczka, oczepiająca rzęsami pełzającego po niej owada. Znieczulała go pocałunkami rozkoszy, jak pająk, bijący muchę uderzeniami swych łapek, aż do omdlenia, by potem krew z niej wyssać. Świrski, zdrętwiały od tych słodkich ukąszeń, nie opierał się. (...) Pogrążał się w jaskinię, grodzoną stalaktytami z rubinów, zarosłą potwornemi roślinami, których liście gęste, ciepłe i gładkie wydają woń trującą, których łodygi mżą muzyką, niby fujarki żywe. A pośród kwiatów, między krwawemi kolumnami pląsają nagie, wątłe, pijane dziewuszki...”.
Paradoksalnie nie zaszkodziło to autorowi, a nawet wprost przeciwnie, bo wybitny ówczesny krytyk Irzykowski....:
„.....Umieścił Kisielewskiego, razem z Żeromskim, Kadenem-Bandrowskim i Daniłowskim wśród pisarzy najlepiej radzących sobie z tematyką erotyczną, szczególnie w typowo polskim połączeniu seksu i działalności patriotycznej....”
Urbanek na 300 stronach (e-booka) przedstawił historię rodziny do narodzin Stefana. Wiele się dowiedziałem, z zainteresowaniem czytałem, lecz to co mnie interesuje zawarte jest na pozostałych 400 stronach. Bo dotyczy Kisiela, którego wszechstronnymi felietonami karmiłem się przez ponad 40 lat, a z czasem, i w poruszanych wydarzeniach uczestniczyłem. Oceniałem na LC pięć jego pozycji, a teraz mogłem skonfrontować swoją wiedzę z opracowaniem Urbanka.
I przede wszystkim wyrażam zachwyt, bo biografię Kisiela i jego rodziny Urbanek przedstawił wyczerpująco i niezwykle obiektywnie, a że postać nietuzinkowa to trud duży, a wynik rewelacyjny. Styl Urbanka wzbudza zainteresowanie każdego czytelnika, a opis ludzi i wydarzeń w poszczególnych okresach tej sagi, jest źródłem wiedzy i wielu anegdot. Nie chcąc powtarzać swoich uwag ze wspomnianych recenzji, kończę i zapraszam Państwa do tej fascynującej lektury, a Urbankowi dodaje następną „dziesiątkę”
Urbanek jest świetny, więc ma u mnie 10 za Tuwima, 10 za "genialnych" i 9 za Waldorfa, a teraz muszę pamiętać, że oceniam jego dzieło, a nie osobę Kisiela. Bo cały ambaras, że do uwielbianego przez dziesiątki lat felietonisty TP, straciłem sympatię po lekturze jego "Dzienników", nota bene wydanych pośmiertnie. W recenzji ich pisałem:
„...Kisielewski wyznaczył pięcioletni okres kwarantanny dla "Dzienników", bo zdawał sobie sprawę, że zszokuje i zawiedzie wielu znajomych, a część z nich oceni jego postępowanie jako WREDNE..."
Tak więc, pamięć o "Dziennikach" psuje mnie lekturę, a szkoda, tym bardziej, że byłem wiernym fanem duetu Kisielewski - Tomaszewski. (Gdy nagrywali w auli PW, nie poszedłem na zajęcia, bo musiałem im kibicować).
Ad rem. Zaczynam od mało znanej wiadomości o matce Kisiela, czyli żonie Zygmunta (s.128), który w Monachium:
„... Włóczył się i pił, a po powrocie skierował wzrok na niepozorną studentkę pedagogiki, Salomeę. Pochodziła ze zasymilowanej rodziny żydowskiej Szapirów, z której wywodziła się także znana działaczka komunistyczna, założycielka i pierwsza przewodnicząca Związku Walki Młodych, zamordowana w marcu 1943 roku na Pawiaku Hanka Szapiro (pseudonim Sawicka). Salomea i ojciec Hanki, działacz socjalistyczny i członek PPS Bernard Szapiro, byli rodzeństwem...”.
Teraz zobaczmy, jak działała cenzura w 1911 i co traktowano za pornografię. Zygmuntowi usunięto fragment (s.203):
„..zagarniała go w siebie jak rosiczka, oczepiająca rzęsami pełzającego po niej owada. Znieczulała go pocałunkami rozkoszy, jak pająk, bijący muchę uderzeniami swych łapek, aż do omdlenia, by potem krew z niej wyssać. Świrski, zdrętwiały od tych słodkich ukąszeń, nie opierał się. (...) Pogrążał się w jaskinię, grodzoną stalaktytami z rubinów, zarosłą potwornemi roślinami, których liście gęste, ciepłe i gładkie wydają woń trującą, których łodygi mżą muzyką, niby fujarki żywe. A pośród kwiatów, między krwawemi kolumnami pląsają nagie, wątłe, pijane dziewuszki...”.
Paradoksalnie nie zaszkodziło to autorowi, a nawet wprost przeciwnie, bo wybitny ówczesny krytyk Irzykowski....:
„.....Umieścił Kisielewskiego, razem z Żeromskim, Kadenem-Bandrowskim i Daniłowskim wśród pisarzy najlepiej radzących sobie z tematyką erotyczną, szczególnie w typowo polskim połączeniu seksu i działalności patriotycznej....”
Urbanek na 300 stronach (e-booka) przedstawił historię rodziny do narodzin Stefana. Wiele się dowiedziałem, z zainteresowaniem czytałem, lecz to co mnie interesuje zawarte jest na pozostałych 400 stronach. Bo dotyczy Kisiela, którego wszechstronnymi felietonami karmiłem się przez ponad 40 lat, a z czasem, i w poruszanych wydarzeniach uczestniczyłem. Oceniałem na LC pięć jego pozycji, a teraz mogłem skonfrontować swoją wiedzę z opracowaniem Urbanka.
I przede wszystkim wyrażam zachwyt, bo biografię Kisiela i jego rodziny Urbanek przedstawił wyczerpująco i niezwykle obiektywnie, a że postać nietuzinkowa to trud duży, a wynik rewelacyjny. Styl Urbanka wzbudza zainteresowanie każdego czytelnika, a opis ludzi i wydarzeń w poszczególnych okresach tej sagi, jest źródłem wiedzy i wielu anegdot. Nie chcąc powtarzać swoich uwag ze wspomnianych recenzji, kończę i zapraszam Państwa do tej fascynującej lektury, a Urbankowi dodaje następną „dziesiątkę”
Friday, 20 October 2017
Jaume CABRE - "Wyznaję"
Jaume CABRE - "Wyznaję"
Recenzowałem Cabre "Głosy Pamano" (10) z 2004, a teraz przyszedł czas na jego największe arcydzieło, o 7 lat późniejsze. Niestety, muszę zacząć od bardzo poważnego mankamentu tj braku tłumaczeń cytatów z języków obcych, zwłaszcza z łaciny. Tłumaczka Anna Sawicka zdaje sobie sprawę z tej fanaberii i podkreśla:
„...Zgodnie z wolą Autora cytaty i wypowiedzi w języku obcym nie zostały przetłumaczone ani wyróżnione kursywą...”
Panie Cabre! Akurat mnie nauczano łaciny bardzo solidnie w liceum przez cztery lata, jednakże mój wiek i brak słowników, nie pozwalają na zrozumienie wszystkich cytatów. I właśnie wspomniane wiek i znajomość łaciny dają mnie prawo do wyrażenia oburzenia z takiego traktowania czytelnika. Próżność nad próżnościami!!
Przeczytałem uważnie książkę, lecz stosunek autora do czytelników zniechęcił mnie do recenzowania i dlatego ograniczam się do polecenia recenzji Jarosława Czechowicza na:
http://krytycznymokiem.blogspot.ca/2013/03/wyznaje-jaume-cabre.html
….z której cytuję najistotniejsze zdanie:
„....Cabré napisał misterną opowieść o roli przeznaczenia w życiu, o wychodzeniu temu przeznaczeniu naprzeciw, o małości ludzkich działań i o tym, że w konfrontacji z szeroko rozumianym złem wciąż jesteśmy bezsilni i biernie się mu poddajemy....”
Zwyczajowo wynotowałem trochę ciekawych stwierdzeń, lecz będąc wściekły na autora pozostawiam jeden symboliczny cytat.
Młody kleryk (s.29)
„...Nie chcę usprawiedliwiać Boga. Trudno mi się pogodzić z tym, że dopuszcza zło...”
Z dużą przykrością, jestem konsekwentny w swoim niezadowoleniu i stawiam gwiazdek 4
Recenzowałem Cabre "Głosy Pamano" (10) z 2004, a teraz przyszedł czas na jego największe arcydzieło, o 7 lat późniejsze. Niestety, muszę zacząć od bardzo poważnego mankamentu tj braku tłumaczeń cytatów z języków obcych, zwłaszcza z łaciny. Tłumaczka Anna Sawicka zdaje sobie sprawę z tej fanaberii i podkreśla:
„...Zgodnie z wolą Autora cytaty i wypowiedzi w języku obcym nie zostały przetłumaczone ani wyróżnione kursywą...”
Panie Cabre! Akurat mnie nauczano łaciny bardzo solidnie w liceum przez cztery lata, jednakże mój wiek i brak słowników, nie pozwalają na zrozumienie wszystkich cytatów. I właśnie wspomniane wiek i znajomość łaciny dają mnie prawo do wyrażenia oburzenia z takiego traktowania czytelnika. Próżność nad próżnościami!!
Przeczytałem uważnie książkę, lecz stosunek autora do czytelników zniechęcił mnie do recenzowania i dlatego ograniczam się do polecenia recenzji Jarosława Czechowicza na:
http://krytycznymokiem.blogspot.ca/2013/03/wyznaje-jaume-cabre.html
….z której cytuję najistotniejsze zdanie:
„....Cabré napisał misterną opowieść o roli przeznaczenia w życiu, o wychodzeniu temu przeznaczeniu naprzeciw, o małości ludzkich działań i o tym, że w konfrontacji z szeroko rozumianym złem wciąż jesteśmy bezsilni i biernie się mu poddajemy....”
Zwyczajowo wynotowałem trochę ciekawych stwierdzeń, lecz będąc wściekły na autora pozostawiam jeden symboliczny cytat.
Młody kleryk (s.29)
„...Nie chcę usprawiedliwiać Boga. Trudno mi się pogodzić z tym, że dopuszcza zło...”
Z dużą przykrością, jestem konsekwentny w swoim niezadowoleniu i stawiam gwiazdek 4
Thursday, 19 October 2017
Natasza SOCHA, Magdalena WITKIEWICZ - "Awaria małżeńska"
Natasza SOCHA, Magdalena WITKIEWICZ - "Awaria małżeńska"
Dwie poczytne autorki: Socha (ur. 1973) i Witkiewicz (u. 1976) zrobiły psikusa i połączyły siły, aby utrudnić mnie ocenę tej książki. Nie udało się, bo je obie znam. Pierwszej dałem 8 gwiazdek za „Rosół z kury domowej”, a recenzję kończyłem słowami:
„.....Miła, lekka i przyjemna z licznymi elementami satyry i groteski, a finał najzabawniejszy. .."
Witkiewicz tak polubiłem, że oceniałem aż pięciokrotnie: 10, 7, 6, 6, 3. Dziesięć gwiazdek dałem książce wydanej w 2016 ("Pracownia dobrych myśli") i opinię kończyłem słowami:
".....Na wszystkie smutki... - Witkiewicz!"
Logiczna konsekwencja tego wywodu to przyznanie co najmniej 9 gwiazdek w klasie książek rozrywkowo – pogodnych i gorące polecenie Państwu. Oczywiście, nie jest to literatura z najwyższej półki, lecz to jest dla mnie bez znaczenia, co wykazywałem dając „dziesiątki” „Trędowatej”, „Znachorowi” czy całej twórczości Joanny Chmielewskiej. Dlaczego więc tym razem 9, a nie 10? Bo czekam na więcej finezji....
Dwie poczytne autorki: Socha (ur. 1973) i Witkiewicz (u. 1976) zrobiły psikusa i połączyły siły, aby utrudnić mnie ocenę tej książki. Nie udało się, bo je obie znam. Pierwszej dałem 8 gwiazdek za „Rosół z kury domowej”, a recenzję kończyłem słowami:
„.....Miła, lekka i przyjemna z licznymi elementami satyry i groteski, a finał najzabawniejszy. .."
Witkiewicz tak polubiłem, że oceniałem aż pięciokrotnie: 10, 7, 6, 6, 3. Dziesięć gwiazdek dałem książce wydanej w 2016 ("Pracownia dobrych myśli") i opinię kończyłem słowami:
".....Na wszystkie smutki... - Witkiewicz!"
Logiczna konsekwencja tego wywodu to przyznanie co najmniej 9 gwiazdek w klasie książek rozrywkowo – pogodnych i gorące polecenie Państwu. Oczywiście, nie jest to literatura z najwyższej półki, lecz to jest dla mnie bez znaczenia, co wykazywałem dając „dziesiątki” „Trędowatej”, „Znachorowi” czy całej twórczości Joanny Chmielewskiej. Dlaczego więc tym razem 9, a nie 10? Bo czekam na więcej finezji....
Ryszard SPRINGER - "Skazany za niewinność"
Ryszard SPRINGER - "Skazany za niewinność"
Z ZASOBÓW BIBLIOTEKI W TORONTO
Mój rówieśnik Springer (1943) wybrał tytuł nieciekawy, bo przecież w s z y s c y "garują" za niewinność, a w dodatku temat śliski, na którym nawet Jeffrey Archer się pośliznął i dostał ode mnie pałę. Jeśli nawet Springer miał pecha, to mogę mu prywatnie współczuć, lecz czytac to wolę 5 tomów Spadło.
Springer posiedział trochę w luksusowych warunkach, "michę" miał dobrą, to nie ma o czym pisać. A skoro uparł się i napisał, a ja przeczytałem, to oceniam wartość literacką, a nie jego "niefart". Ergo PAŁA
Z ZASOBÓW BIBLIOTEKI W TORONTO
Mój rówieśnik Springer (1943) wybrał tytuł nieciekawy, bo przecież w s z y s c y "garują" za niewinność, a w dodatku temat śliski, na którym nawet Jeffrey Archer się pośliznął i dostał ode mnie pałę. Jeśli nawet Springer miał pecha, to mogę mu prywatnie współczuć, lecz czytac to wolę 5 tomów Spadło.
Springer posiedział trochę w luksusowych warunkach, "michę" miał dobrą, to nie ma o czym pisać. A skoro uparł się i napisał, a ja przeczytałem, to oceniam wartość literacką, a nie jego "niefart". Ergo PAŁA
Wednesday, 18 October 2017
Manuela GRETKOWSKA - "Światowidz"
Manuela GRETKOWSKA - „Światowidz”
„La donna Gretkowska e mobile”, toteż ma u mnie dwie siódemki i dwie pały, ale w ogóle lubię ją i doceniam jej błyskotliwość. Nie tracę więc czasu, ani Państwa cierpliwości i przechodzę do tekstu.
Lubię Stasiuka za „refleksje w drodze”; chciałem powiedzieć, że Manuelę też, lecz u niej to raczej refleksyjne prowokacje. Jeszcze nie wsiadła do samolotu, a już przyrównała świętą Trójcę chrześcijańską do hinduskiej, a jak wylądowała - to nas bawi grą słów hinduskiego taksówkarza (s.9):
„ - It's good. Im więcej bogów (gods), tym więcej dóbr (goods)..”
Oczywiście, gdy zwiedza sklepik w Katmandu z obrazkami trójcy Brahma – Wisznu – Sziwa, nie może się powstrzymać od prowokacji wobec katopolaka, wypowiadanej (niby) przez sprzedawcę - hinduistę (s.17):
„...Ponieważ Wisznu nie jest bogiem należącym do jednej religii, lecz uniwersalną zasadą, musi pojawić się we wszystkich wierzeniach... ...chrześcijanie wielbią jeden z aspektów Wisznu, nazywany Chrystusem...”
Niestety, im dalej tym gorzej. Gretkowska grzeszy pychą, nie dbając o czytelnika; zasuwa banialuki i żenujące „mądrości”, zaczynam się nudzić, aż do „odkrycia” (s.64):
„...Chrześcijański Bóg jest zarazem miłosierdziem Syna, surowością Ojca i łagodną obecnością Ducha. Jest niszczącym żywiołem kary i wybaczającą , stwórczą miłością..”
No cóż, szaleju się najadła. I pisze, co jej do głowy przyjdzie jak np. (s.70)
„....Vermeer wycofał się jak Wisznu ze stworzonego świata...”
Mimo próby tłumaczenia „złotej myśli” w tym samym akapicie, pozostaję zszokowany. Jeszcze nie ochłonąłem, a już na następnej stronie czytam (s.71):
„...Obrazy Bacona są kapliczkami wielorękiego Sziwy...”
….itd itp. Zaskoczony tym bełkotem dopiero teraz zainteresowałem się datą wydania; rok 1998 czyli początek jej kariery, tłumaczy wszystko. Traktuję to jako etap pośredni między wspomnianymi w pierwszym zdaniu pałami a siódemkami, co uzasadnia moją decyzję przyznającą 3 gwiazdki. A taki entuzjazm mnie towarzyszył.....
„La donna Gretkowska e mobile”, toteż ma u mnie dwie siódemki i dwie pały, ale w ogóle lubię ją i doceniam jej błyskotliwość. Nie tracę więc czasu, ani Państwa cierpliwości i przechodzę do tekstu.
Lubię Stasiuka za „refleksje w drodze”; chciałem powiedzieć, że Manuelę też, lecz u niej to raczej refleksyjne prowokacje. Jeszcze nie wsiadła do samolotu, a już przyrównała świętą Trójcę chrześcijańską do hinduskiej, a jak wylądowała - to nas bawi grą słów hinduskiego taksówkarza (s.9):
„ - It's good. Im więcej bogów (gods), tym więcej dóbr (goods)..”
Oczywiście, gdy zwiedza sklepik w Katmandu z obrazkami trójcy Brahma – Wisznu – Sziwa, nie może się powstrzymać od prowokacji wobec katopolaka, wypowiadanej (niby) przez sprzedawcę - hinduistę (s.17):
„...Ponieważ Wisznu nie jest bogiem należącym do jednej religii, lecz uniwersalną zasadą, musi pojawić się we wszystkich wierzeniach... ...chrześcijanie wielbią jeden z aspektów Wisznu, nazywany Chrystusem...”
Niestety, im dalej tym gorzej. Gretkowska grzeszy pychą, nie dbając o czytelnika; zasuwa banialuki i żenujące „mądrości”, zaczynam się nudzić, aż do „odkrycia” (s.64):
„...Chrześcijański Bóg jest zarazem miłosierdziem Syna, surowością Ojca i łagodną obecnością Ducha. Jest niszczącym żywiołem kary i wybaczającą , stwórczą miłością..”
No cóż, szaleju się najadła. I pisze, co jej do głowy przyjdzie jak np. (s.70)
„....Vermeer wycofał się jak Wisznu ze stworzonego świata...”
Mimo próby tłumaczenia „złotej myśli” w tym samym akapicie, pozostaję zszokowany. Jeszcze nie ochłonąłem, a już na następnej stronie czytam (s.71):
„...Obrazy Bacona są kapliczkami wielorękiego Sziwy...”
….itd itp. Zaskoczony tym bełkotem dopiero teraz zainteresowałem się datą wydania; rok 1998 czyli początek jej kariery, tłumaczy wszystko. Traktuję to jako etap pośredni między wspomnianymi w pierwszym zdaniu pałami a siódemkami, co uzasadnia moją decyzję przyznającą 3 gwiazdki. A taki entuzjazm mnie towarzyszył.....
Łukasz ORBITOWSKI - "Widma"
Łukasz ORBITOWSKI - "Widma" Historia Polski bez Powstania Warszawskiego
Po uhonorowaniu Orbitowskiego dwukrotnie dziewięcioma gwiazdkami („Inna dusza”, „Szczęśliwa ziemia”) i mojej sugestii wyrażonej w recenzji "Szczęśliwej ziemi":
"...uważam, że jego miejsce jest w REALIZMIE i liczę na to, że w tym kierunku będzie tworzyć ..."
.....zostałem częściowo usatysfakcjonowany, bo w tej jego właśnie omawianej alternatywnej historii Polski zdecydowanie przeważa realizm, w oryginalnej formie, ale realizm.
Orbitowski uniemożliwił mnie napisanie poważnej recenzji, gdyż cynicznie i złośliwie skatował starego człowieka tj mnie, rozciągając swoją opowieść z pożądanych (góra!) 200 stron do 615. Wprawdzie Orbitowski nie pisze "short stories", ale przydałby mu się taki przyjaciel jak Lisz, o którym pisałem w eseju na temat Raymonda Carvera: (http://wgwg1943.blogspot.ca/search?q=Carver)
"...Otóż, okazuje się, że formę "short stories" zawdzięczamy przyjacielowi i wydawcy autora, Gordonowi Lish, który skracał opowiadania średnio z pięciu tysięcy słów do dwóch..." .
Orbitowski odważny jest, bo d e m i t o l o g i z u j e historię Polski, co szczególnie dzisiaj wobec powszechnej tromtadracji bazującej na ksobności i ksenofobii, jest szczególnie niebezpieczne.
Zmęczony, lecz zadowolony, wyręczam się po raz któryś Jarosławem Czechowiczem, którego recenzję w całości polecam, sam przytaczając jej zakończenie:
http://krytycznymokiem.blogspot.ca/2012/03/widma-ukasz-orbitowski.html
"......„Widma” to batalistyczna wizyjność na wysokim, literackim poziomie. To w sferze symboliki opowieść zapierająca dech w piersiach. Książka, która kwestionuje polskie mity narodowe, ale także wchodzi z nimi w dialog. Tu dość istotna jest postać Janka, nieznośnego romantycznego cierpiętnika, który wdziera się do Belwederu i chce zabić polskiego króla jak niegdyś Kordian chciał pozbawić życia cara. Janek jest wytrzymały na cierpienie, ale jednocześnie słaby. To jemu widmo króla mówi o tym, czym jest nasz kraj. „Polska jest krwawym teatrem. Jaka jest nadzieja dla krwawego teatru? Nie można zmienić go w dom, w sklep, w łąkę. On może stać się tylko burdelem. To jedyny ratunek”. I niezły burdel opisuje Orbitowski, ale to książka nie tylko o pomieszaniu i konsekwencjach ingerencji w bieg historii. To panoramiczna i wielowątkowa opowieść o niespełnieniu oraz goryczy. I trudno doprawdy orzec, czy więcej w niej fantastyki czy realizmu. Lepiej byłoby się postrzegać „Widma” jako totalne zmyślenie, ale wtedy nie można już zadawać pytań o istotę polskości, której – niestety – często musimy się wstydzić."
Dość trudna to lektura, lecz na pewno nie gorsza niż dwie poprzednie wspomniane na wstępie, więc tradycyjne 9/10
Po uhonorowaniu Orbitowskiego dwukrotnie dziewięcioma gwiazdkami („Inna dusza”, „Szczęśliwa ziemia”) i mojej sugestii wyrażonej w recenzji "Szczęśliwej ziemi":
"...uważam, że jego miejsce jest w REALIZMIE i liczę na to, że w tym kierunku będzie tworzyć ..."
.....zostałem częściowo usatysfakcjonowany, bo w tej jego właśnie omawianej alternatywnej historii Polski zdecydowanie przeważa realizm, w oryginalnej formie, ale realizm.
Orbitowski uniemożliwił mnie napisanie poważnej recenzji, gdyż cynicznie i złośliwie skatował starego człowieka tj mnie, rozciągając swoją opowieść z pożądanych (góra!) 200 stron do 615. Wprawdzie Orbitowski nie pisze "short stories", ale przydałby mu się taki przyjaciel jak Lisz, o którym pisałem w eseju na temat Raymonda Carvera: (http://wgwg1943.blogspot.ca/search?q=Carver)
"...Otóż, okazuje się, że formę "short stories" zawdzięczamy przyjacielowi i wydawcy autora, Gordonowi Lish, który skracał opowiadania średnio z pięciu tysięcy słów do dwóch..." .
Orbitowski odważny jest, bo d e m i t o l o g i z u j e historię Polski, co szczególnie dzisiaj wobec powszechnej tromtadracji bazującej na ksobności i ksenofobii, jest szczególnie niebezpieczne.
Zmęczony, lecz zadowolony, wyręczam się po raz któryś Jarosławem Czechowiczem, którego recenzję w całości polecam, sam przytaczając jej zakończenie:
http://krytycznymokiem.blogspot.ca/2012/03/widma-ukasz-orbitowski.html
"......„Widma” to batalistyczna wizyjność na wysokim, literackim poziomie. To w sferze symboliki opowieść zapierająca dech w piersiach. Książka, która kwestionuje polskie mity narodowe, ale także wchodzi z nimi w dialog. Tu dość istotna jest postać Janka, nieznośnego romantycznego cierpiętnika, który wdziera się do Belwederu i chce zabić polskiego króla jak niegdyś Kordian chciał pozbawić życia cara. Janek jest wytrzymały na cierpienie, ale jednocześnie słaby. To jemu widmo króla mówi o tym, czym jest nasz kraj. „Polska jest krwawym teatrem. Jaka jest nadzieja dla krwawego teatru? Nie można zmienić go w dom, w sklep, w łąkę. On może stać się tylko burdelem. To jedyny ratunek”. I niezły burdel opisuje Orbitowski, ale to książka nie tylko o pomieszaniu i konsekwencjach ingerencji w bieg historii. To panoramiczna i wielowątkowa opowieść o niespełnieniu oraz goryczy. I trudno doprawdy orzec, czy więcej w niej fantastyki czy realizmu. Lepiej byłoby się postrzegać „Widma” jako totalne zmyślenie, ale wtedy nie można już zadawać pytań o istotę polskości, której – niestety – często musimy się wstydzić."
Dość trudna to lektura, lecz na pewno nie gorsza niż dwie poprzednie wspomniane na wstępie, więc tradycyjne 9/10
Tuesday, 17 October 2017
Jeffrey ARCHER - "Za grzechy ojca"
Jeffrey ARCHER - „Za grzechy ojca” Kronika Cliftonów t. II
Niestety, Archer przestał grać z czytelnikiem w „kotka i myszkę”, opisaną w recenzji I tomu, a polegającą na stopniowym udostępnianiu przebiegu zdarzeń z różnych punktów widzenia. - Rozbudował natomiast „kino akcji” wykorzystując II w. św. i rozszerzając teren zdarzeń na Europę kontynentalną, Afrykę i przede wszystkim Stany Zjednoczone. W efekcie dzieje się więcej i jeszcze trudniej przerwać lekturę. Czyżby więc ponowny sukces ??
Według mnie - n i e. Bo: po pierwsze - zbyt łatwo zwycięża dobro i sprawiedliwość, po drugie - schematyczny podział na „dobrych” i „złych”, po trzecie - niewiarygodne przeskoki z beznadziei materialnej do bogactwa i vice versa, po czwarte - przewidywalna niezniszczalność głównych bohaterów, niczym z peerelowskiego mitu o „gen. Walterze, co kulom się nie kłaniał” oraz po piąte - infantylne porównywanie obyczajowości amerykańskiej z angielską. Do tego przesłodzony, tani sentymentalizm i nadmiar szlachetnych postaci i zdarzeń, a nadto „szczęśliwych zbiegów okoliczności”.
Reasumując c z y t a d ł o wpisujące się w kanon lektur „ku pokrzepieniu serc”, wyciskające łzy wzruszenia i skłaniające do sięgnięcia po następne tomy. Tak więc, mimo krytycznych uwag daję gwiazdek 7, a po trzeci tom niewątpliwie sięgnę, lecz po przerwie na „Widma” Orbitowskiego.
Niestety, Archer przestał grać z czytelnikiem w „kotka i myszkę”, opisaną w recenzji I tomu, a polegającą na stopniowym udostępnianiu przebiegu zdarzeń z różnych punktów widzenia. - Rozbudował natomiast „kino akcji” wykorzystując II w. św. i rozszerzając teren zdarzeń na Europę kontynentalną, Afrykę i przede wszystkim Stany Zjednoczone. W efekcie dzieje się więcej i jeszcze trudniej przerwać lekturę. Czyżby więc ponowny sukces ??
Według mnie - n i e. Bo: po pierwsze - zbyt łatwo zwycięża dobro i sprawiedliwość, po drugie - schematyczny podział na „dobrych” i „złych”, po trzecie - niewiarygodne przeskoki z beznadziei materialnej do bogactwa i vice versa, po czwarte - przewidywalna niezniszczalność głównych bohaterów, niczym z peerelowskiego mitu o „gen. Walterze, co kulom się nie kłaniał” oraz po piąte - infantylne porównywanie obyczajowości amerykańskiej z angielską. Do tego przesłodzony, tani sentymentalizm i nadmiar szlachetnych postaci i zdarzeń, a nadto „szczęśliwych zbiegów okoliczności”.
Reasumując c z y t a d ł o wpisujące się w kanon lektur „ku pokrzepieniu serc”, wyciskające łzy wzruszenia i skłaniające do sięgnięcia po następne tomy. Tak więc, mimo krytycznych uwag daję gwiazdek 7, a po trzeci tom niewątpliwie sięgnę, lecz po przerwie na „Widma” Orbitowskiego.
Monday, 16 October 2017
Jeffrey ARCHER - "Czas pokaże" I tom sagi Cliftonów
Jeffrey ARCHER - "Czas pokaże"
Baron Jeffrey Howard Archer (ur. 1940) brytyjski polityk, autor powieści sensacyjnych, w tym politycznych, a i również pensjonariusz zakładów karnych zyskał moja sympatię książką "Kane i Abel" (1979) i jej kontynuacja pt "Córka marnotrawna" (1982). Obu dałem po 8 gwiazdek, ale obecnie bym dał o jedną gwiazdkę wyżej. Potem było znacznie gorzej, bo PAŁA dla "Dziennika więziennego II" to aż za dużo, tym bardziej, że nie dałem się nabrać na mit o jego gehennie więziennej. Przypominam, że Archer skazany za krzywoprzysięstwo i jego konsekwencje w 2001 roku na 4 lata, już po 3 miesiącach powrócił do pracy w teatrze i mógł odwiedzać swój dom. W recenzji pisałem:
"...Autor opisuje 67 dni pobytu w luksusowym areszcie śledczym, tak luksusowym, że przypominają mnie się opowieści starościca Wolskiego, w których szlachcic wybierając się do odsiedzenia wyroku brał z sobą kuzyna, „panienki” i zapas jadła i napitków..."
Do zachwytów jego twórczością powróciłem przy "Ewangelii według Judasza" (2007), której obecnie również podniósłbym ocenę do 9.
A teraz przede mną 6 tomów sagi Cliftonów z lat 2011 – 16. No to „wio!”.
Zacznę od „środka”, bo tam znalazłem dość istotne zdanie nadające sens całej sadze (s. 362 - e-book):
„...– Anglicy są największymi snobami na świecie i to najczęściej bez powodu. Im mniejszy talent, tym większy snob.....”
A teraz Wydawnictwo REBIS:
https://www.rebis.com.pl/pl/book-czas-pokaze-jeffrey-archer,HCHB04555.html
„Początek epickiej sagi o burzliwym życiu Harry’ego Cliftona. Hit list bestsellerów!
Przyjęło się sądzić, że pochodzenie determinuje całe nasze życie…Czy Harry Clifton, syn dokera i kelnerki, który nie widzi dla siebie losu lepszego niż wieczność spędzona w dokach, ma szansę dorównać dziedzicowi bogatego właściciela linii żeglugowej?
Jeffrey Archer w pierwszej części sagi o rodzinie Cliftonów, przez „Timesa” porównywanej do "Sagi rodu Forsyte’ów", przedstawia losy nieprzeciętnego młodego człowieka uwikłanego w ciąg wydarzeń tak skomplikowanych, że nikt nie życzyłby sobie ich przeżyć. Podróż Harry’ego wiedzie go z ubogich dzielnic Bristolu, przez ekskluzywną szkołę dla chłopców, na pokład statku w przededniu II wojny światowej. Akcja, przedstawiana z perspektywy coraz to innej postaci, powoli wypełnia szczegółami obraz życia głównego bohatera.
Do ostatniej strony, dosłownie po ostatnie zdanie nie mamy pewności, jak potoczą się jego losy. A to dopiero początek historii.
„Gdyby przyznawano Nagrodę Nobla za sztukę opowiadania, Archer by ją zdobył”- „Daily Telegraph”......"
I dwa słowa ode mnie:
Rewelacyjne c z y t a d ł o, początkowo odbierane przeze mnie jako uwspółcześniona proza Dickensa, ale i Hugo, jak i Dumasa (nie mówiąc o wspomnianej wyżej "Sadze rodu Forsyte'ów"), by przejść i przebić melodramat Mniszkówny. Idealny materiał na soap operę. Ale przede wszystkim forma, dzięki której Archer gra z czytelnikiem w kotka i myszkę, budując całość zdarzeń przez sukcesywne ujawnianie ich szczegółów, wskutek różnych "punktów widzenia zależnych od punktu siedzenia".
Po 32 latach Archer swoje najlepsze dotychczas dzieło tj „Kane i Abel”. Kiczowate, bo kiczowate ale arcydzieło, a więcej nie dam rady napisać, bo jestem podekscytowany i przebieram nogami, by zacząć pochłanianie drugiego tomu pt „Za grzechy ojca”.
Nie mam żadnych wątpliwości w przyznaniu 10 gwiazdek w t e j kategorii.
Baron Jeffrey Howard Archer (ur. 1940) brytyjski polityk, autor powieści sensacyjnych, w tym politycznych, a i również pensjonariusz zakładów karnych zyskał moja sympatię książką "Kane i Abel" (1979) i jej kontynuacja pt "Córka marnotrawna" (1982). Obu dałem po 8 gwiazdek, ale obecnie bym dał o jedną gwiazdkę wyżej. Potem było znacznie gorzej, bo PAŁA dla "Dziennika więziennego II" to aż za dużo, tym bardziej, że nie dałem się nabrać na mit o jego gehennie więziennej. Przypominam, że Archer skazany za krzywoprzysięstwo i jego konsekwencje w 2001 roku na 4 lata, już po 3 miesiącach powrócił do pracy w teatrze i mógł odwiedzać swój dom. W recenzji pisałem:
"...Autor opisuje 67 dni pobytu w luksusowym areszcie śledczym, tak luksusowym, że przypominają mnie się opowieści starościca Wolskiego, w których szlachcic wybierając się do odsiedzenia wyroku brał z sobą kuzyna, „panienki” i zapas jadła i napitków..."
Do zachwytów jego twórczością powróciłem przy "Ewangelii według Judasza" (2007), której obecnie również podniósłbym ocenę do 9.
A teraz przede mną 6 tomów sagi Cliftonów z lat 2011 – 16. No to „wio!”.
Zacznę od „środka”, bo tam znalazłem dość istotne zdanie nadające sens całej sadze (s. 362 - e-book):
„...– Anglicy są największymi snobami na świecie i to najczęściej bez powodu. Im mniejszy talent, tym większy snob.....”
A teraz Wydawnictwo REBIS:
https://www.rebis.com.pl/pl/book-czas-pokaze-jeffrey-archer,HCHB04555.html
„Początek epickiej sagi o burzliwym życiu Harry’ego Cliftona. Hit list bestsellerów!
Przyjęło się sądzić, że pochodzenie determinuje całe nasze życie…Czy Harry Clifton, syn dokera i kelnerki, który nie widzi dla siebie losu lepszego niż wieczność spędzona w dokach, ma szansę dorównać dziedzicowi bogatego właściciela linii żeglugowej?
Jeffrey Archer w pierwszej części sagi o rodzinie Cliftonów, przez „Timesa” porównywanej do "Sagi rodu Forsyte’ów", przedstawia losy nieprzeciętnego młodego człowieka uwikłanego w ciąg wydarzeń tak skomplikowanych, że nikt nie życzyłby sobie ich przeżyć. Podróż Harry’ego wiedzie go z ubogich dzielnic Bristolu, przez ekskluzywną szkołę dla chłopców, na pokład statku w przededniu II wojny światowej. Akcja, przedstawiana z perspektywy coraz to innej postaci, powoli wypełnia szczegółami obraz życia głównego bohatera.
Do ostatniej strony, dosłownie po ostatnie zdanie nie mamy pewności, jak potoczą się jego losy. A to dopiero początek historii.
„Gdyby przyznawano Nagrodę Nobla za sztukę opowiadania, Archer by ją zdobył”- „Daily Telegraph”......"
I dwa słowa ode mnie:
Rewelacyjne c z y t a d ł o, początkowo odbierane przeze mnie jako uwspółcześniona proza Dickensa, ale i Hugo, jak i Dumasa (nie mówiąc o wspomnianej wyżej "Sadze rodu Forsyte'ów"), by przejść i przebić melodramat Mniszkówny. Idealny materiał na soap operę. Ale przede wszystkim forma, dzięki której Archer gra z czytelnikiem w kotka i myszkę, budując całość zdarzeń przez sukcesywne ujawnianie ich szczegółów, wskutek różnych "punktów widzenia zależnych od punktu siedzenia".
Po 32 latach Archer swoje najlepsze dotychczas dzieło tj „Kane i Abel”. Kiczowate, bo kiczowate ale arcydzieło, a więcej nie dam rady napisać, bo jestem podekscytowany i przebieram nogami, by zacząć pochłanianie drugiego tomu pt „Za grzechy ojca”.
Nie mam żadnych wątpliwości w przyznaniu 10 gwiazdek w t e j kategorii.
Sunday, 15 October 2017
Ruben GALLEGO - "Białe na czarnym"
Ruben GALLEGO - "Białe na czarnym"
Ruben David Gonzalez Gallego (ur 1968) - rosyjski pisarz i dziennikarz, znany jest przede wszystkim jako autor tej właśnie autobiografii, za którą dostał w 2003 roku rosyjską nagrodę Bookera .
Wikipedia:
"....Jego dziadkiem od strony matki był Ignacio Gallego - generalny sekretarz Komunistycznej Partii Hiszpanii... ...Ruben od dzieciństwa jest sparaliżowany. Oficjalna diagnoza – mózgowe porażenie dziecięce. Od wieku 1,5 roku wychował się w domach dziecka dla inwalidów i domach starców w ZSRR.... ..w 2001 spotkał się z matką w Pradze, po czym pozostał w Europie Zachodniej... ..Obecnie mieszka w Waszyngtonie.."
Przeszukałem internet i niestety, znalazłem szczegółów o nim niewiele, a w dodatku znacząco różniących się. Podają, że matkę okłamano o jego śmierci na polecenie wpływowego dziadunia. Niektóre źródła podają, że urodziły się bliźniaki, ale tylko jednego dało się uratować. Drugi – Ruben, miałby umrzeć mając 1,5 roku.
Ruben jest inny, bo ma porażenie mózgowe; Ruben jest inny bo jest sierotą; Ruben jest inny, bo ma ciemną karnację. Trzykrotnie inny , ale wciąż ECCE HOMO !!
Oczywiście chodzi o znaczenie nietzscheańskie; zainteresowanych odsyłam do omówionego w Wikipedii ostatniego dzieła Nietzschego pt „Ecce Homo: Jak się staje, czym się jest ":
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ecce_Homo_(ksi%C4%85%C5%BCka)
Walka autora o godne życie zmaganie się z losem jego i jemu podobnych to jedna strona, a druga głęboki humanizm licznych opiekunów, którzy są współuczestnikami cierpień chorych. Symboliczna staje się scena, gdy niania załamana tragediami niepełnosprawnych, chce zrezygnować ze swojej pracy, a słuchający pop nakazuje kontynuować pracę, bo to jej misja i jej Krzyż Pański.
Dziesiątki mini opowiadań, od których nie można się oderwać. Brak mnie słów, by wyrazić swój stan po lekturze, więc tylko mówię: TO TRZEBA SAMEMU PRZECZYTAĆ. 10/10
Ruben David Gonzalez Gallego (ur 1968) - rosyjski pisarz i dziennikarz, znany jest przede wszystkim jako autor tej właśnie autobiografii, za którą dostał w 2003 roku rosyjską nagrodę Bookera .
Wikipedia:
"....Jego dziadkiem od strony matki był Ignacio Gallego - generalny sekretarz Komunistycznej Partii Hiszpanii... ...Ruben od dzieciństwa jest sparaliżowany. Oficjalna diagnoza – mózgowe porażenie dziecięce. Od wieku 1,5 roku wychował się w domach dziecka dla inwalidów i domach starców w ZSRR.... ..w 2001 spotkał się z matką w Pradze, po czym pozostał w Europie Zachodniej... ..Obecnie mieszka w Waszyngtonie.."
Przeszukałem internet i niestety, znalazłem szczegółów o nim niewiele, a w dodatku znacząco różniących się. Podają, że matkę okłamano o jego śmierci na polecenie wpływowego dziadunia. Niektóre źródła podają, że urodziły się bliźniaki, ale tylko jednego dało się uratować. Drugi – Ruben, miałby umrzeć mając 1,5 roku.
Ruben jest inny, bo ma porażenie mózgowe; Ruben jest inny bo jest sierotą; Ruben jest inny, bo ma ciemną karnację. Trzykrotnie inny , ale wciąż ECCE HOMO !!
Oczywiście chodzi o znaczenie nietzscheańskie; zainteresowanych odsyłam do omówionego w Wikipedii ostatniego dzieła Nietzschego pt „Ecce Homo: Jak się staje, czym się jest ":
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ecce_Homo_(ksi%C4%85%C5%BCka)
Walka autora o godne życie zmaganie się z losem jego i jemu podobnych to jedna strona, a druga głęboki humanizm licznych opiekunów, którzy są współuczestnikami cierpień chorych. Symboliczna staje się scena, gdy niania załamana tragediami niepełnosprawnych, chce zrezygnować ze swojej pracy, a słuchający pop nakazuje kontynuować pracę, bo to jej misja i jej Krzyż Pański.
Dziesiątki mini opowiadań, od których nie można się oderwać. Brak mnie słów, by wyrazić swój stan po lekturze, więc tylko mówię: TO TRZEBA SAMEMU PRZECZYTAĆ. 10/10
Friday, 13 October 2017
Alistair MacLeod - "Utracony dar słonej krwi"
Alistair MacLeod - "Utracony dar słonej krwi"
Alistair MacLeod (1936 – 2014) - kanadyjski pisarz pochodzenia szkockiego, związany z Cape Breton Island.
Na podstawie anglojęzycznej Wikipedii:
"The Lost Salt Gift of Blood" (1976) to zbiór 7 opowiadań:
"...... "The evocative and haunting collection is set Cape Breton Island, Nova Scotia and in Newfoundland, a remote region where Gaelic is still spoken, old legends live on, and the same cold sea that washes the Hebrides beats against the granite cliffs. With a tearing lyricism, The Lost Salt Gift of Blood lays bare the joys, the fears, the darkness, and the shining hope of communities whose isolation is at once a curse and a blessing."
The style of the writing contained in the book is such that the descriptions of the people, their thoughts, fears and eccentricities, as well as the detailed and warm descriptions of the events in the book are the main focus, rather than the events themselves having any complexity."
Zakonczenie recenzji na: http://news.o.pl/2017/07/14/alistair-macleod-utracony-dar-slonej-krwi-wiatr-od-morza/#/
"......W swojej klasycznej, misternie skonstruowanej prozie uwiecznia rozsiane na brzegach oceanu wsie i miasteczka z czasów, gdy stanowiły jeszcze świat odrębny, wciąż osadzony w nadziejach i tęsknotach przywiezionych przed wiekami przez europejskich osadników – świat dzisiaj już miniony. Jednocześnie emocje, konflikty i rozterki targające bohaterami MacLeoda są głęboko ludzkie i na tyle uniwersalne, że jego beletrystyka niejednokrotnie nabiera wymiaru poruszającej, ponadczasowej przypowieści."
Proszę podziwiać mnie za odwagę: ja - Polak i od ponad 25 lat - Kanadyjczyk, o takim pisarzu nigdy nie słyszałem. Oczywiście, to o niczym nie świadczy, ale po polsku informacji o nim niewiele, a na LC ma jedną, właśnie tą książkę z notowaniami: 7,94 (36 ocen i 9 opinii).
Uzupełniam informację, że miejsce akcji – Cape Breton to wyspa o powierzchni 10 311 km kw., i 130 tys, mieszkańców, stanowiąca część kanadyjskiej prowincji Nowa Szkocja, w której dalej można się zetknąć z językiem i tradycjami „gaelic”. A Gaelowie to grupa Szkotów mieszkająca na północy Szkocji, posługująca się językiem szkockim (gaelickim), która nie uległa anglicyzowaniu i wyznaje katolicyzm, do czego wrócę po drugim opowiadaniu. No to ad rem:
„Na jesieni”
Czternastoletni chłopak, najstarszy z s z e ś c i o r g a rodzeństwa, wspomina sprzedaż starego konia i związane z tym emocje. Nędza, dorywcza praca w kopalniach, brak karmy dla konia, marazm, jeno bachorów przybywa. Opowiadanie wyciskające łzy.
„Bezmiar ciemności”
Teraz mamy 1960 rok i nasz bohater, obecnie osiemnastoletni, najstarszy z już o ś m i o r g a rodzeństwa, opuszcza rodzinny dom, by nie tkwić w tutejszym marazmie. Pierwsze zetknięcie ze światem, podróż przez nędzne górnicze miasteczka, gdzie nędza i beznadzieja. Zgodnie z obietnicą, zwracam uwagę, że ta nieodpowiedzialna wielodzietność w skrajnej biedzie, jest charakterystyczna dla ciemnego katolicyzmu, mimo znaczącego tytułu dzieła JP II „Miłość i odpowiedzialność”.
„Utracony dar słonej krwi”
33 – letni bohater kreśli obrazek folklorystyczny z Nowej Fundlandii. Chyba najsłabsze opowiadanie, a ponadto nie jestem przekonany do tytułu: dlaczego nie „Utracony słony dar krwi” ? Bo rozumiem, że tym darem jest życie.
„Powrót”
Wyedukowany 45 - latek z żoną z Montrealu i dziesięcioletnim synem odwiedza po latach rodzinne strony tj Cape Breton i stara się wytłumaczyć matce swoje oderwanie od korzeni:
„...– Wiem, mamo – mówi mój ojciec. – Wiem to i bardzo to wszystko doceniam. Chodzi po prostu o to, że jakoś nie sposób już żyć w systemie klanowym. Musimy widzieć coś więcej niż tylko siebie i własne rodziny. Pora zacząć żyć w dwudziestym wieku.
- W dwudziestym wieku? – pyta babcia, rozczapierzając na kraciastym fartuchu palce ogromnych dłoni. – A co mi po dwudziestym wieku, kiedy nie mogę mieć tego, co moje?...”
Dziesięciolatek przez dwa tygodnie żyje w nowym dla niego świecie, ale na powrót do korzeni szans nie ma. Smutne, bo prawdziwe.
„Złoty dar szarości”
Nastolatek wygrywa pieniądze w bilard. Kapitalne zderzenie wyniesionej z domu moralności z życiem. Rozwiązanie szokujące, ale w pewnym sensie - satysfakcjonujące. Według mnie to jest najlepsze opowiadanie w tym zbiorze.
„Łódź”
Ciężkie życie rybaka, ale gorsza żona, tępa dewotka, obsesyjnie wroga edukacji i wszystkiemu co nowe.
„Droga do Rankin's Point”
Na drodze do Rankin/s Point pijany pośliznął się i spadł z butelką, wszechobecnego we wszystkich opowiadaniach, butelka rumu, zabijając się „na śmierć” i osamotniając ciężarną żonę:
„...Miała dwadzieścia sześć lat, była w siódmej ciąży....”
To „królicze” rozmnażanie zdominowało mój odbiór tego zbioru opowiadań i nie pozwoliło na należny podziw opisami przyrody i twardym życiem tych Szkotów, którzy nie chcieli zasymilować się w Kanadzie.
Jednym słowem: bardzo ciekawa lektura „folklorystyczna”, autor wart poznania, lecz nastrój ponury, więc 7/10. Dodam, że określenie z cytowanej wyżej Wikipedii - „ tearing lyricism” - jest infantylne, bo to raczej depresyjna beznadzieja, w której pociechą jest wysokoprocentowy rum.
Alistair MacLeod (1936 – 2014) - kanadyjski pisarz pochodzenia szkockiego, związany z Cape Breton Island.
Na podstawie anglojęzycznej Wikipedii:
"The Lost Salt Gift of Blood" (1976) to zbiór 7 opowiadań:
"...... "The evocative and haunting collection is set Cape Breton Island, Nova Scotia and in Newfoundland, a remote region where Gaelic is still spoken, old legends live on, and the same cold sea that washes the Hebrides beats against the granite cliffs. With a tearing lyricism, The Lost Salt Gift of Blood lays bare the joys, the fears, the darkness, and the shining hope of communities whose isolation is at once a curse and a blessing."
The style of the writing contained in the book is such that the descriptions of the people, their thoughts, fears and eccentricities, as well as the detailed and warm descriptions of the events in the book are the main focus, rather than the events themselves having any complexity."
Zakonczenie recenzji na: http://news.o.pl/2017/07/14/alistair-macleod-utracony-dar-slonej-krwi-wiatr-od-morza/#/
"......W swojej klasycznej, misternie skonstruowanej prozie uwiecznia rozsiane na brzegach oceanu wsie i miasteczka z czasów, gdy stanowiły jeszcze świat odrębny, wciąż osadzony w nadziejach i tęsknotach przywiezionych przed wiekami przez europejskich osadników – świat dzisiaj już miniony. Jednocześnie emocje, konflikty i rozterki targające bohaterami MacLeoda są głęboko ludzkie i na tyle uniwersalne, że jego beletrystyka niejednokrotnie nabiera wymiaru poruszającej, ponadczasowej przypowieści."
Proszę podziwiać mnie za odwagę: ja - Polak i od ponad 25 lat - Kanadyjczyk, o takim pisarzu nigdy nie słyszałem. Oczywiście, to o niczym nie świadczy, ale po polsku informacji o nim niewiele, a na LC ma jedną, właśnie tą książkę z notowaniami: 7,94 (36 ocen i 9 opinii).
Uzupełniam informację, że miejsce akcji – Cape Breton to wyspa o powierzchni 10 311 km kw., i 130 tys, mieszkańców, stanowiąca część kanadyjskiej prowincji Nowa Szkocja, w której dalej można się zetknąć z językiem i tradycjami „gaelic”. A Gaelowie to grupa Szkotów mieszkająca na północy Szkocji, posługująca się językiem szkockim (gaelickim), która nie uległa anglicyzowaniu i wyznaje katolicyzm, do czego wrócę po drugim opowiadaniu. No to ad rem:
„Na jesieni”
Czternastoletni chłopak, najstarszy z s z e ś c i o r g a rodzeństwa, wspomina sprzedaż starego konia i związane z tym emocje. Nędza, dorywcza praca w kopalniach, brak karmy dla konia, marazm, jeno bachorów przybywa. Opowiadanie wyciskające łzy.
„Bezmiar ciemności”
Teraz mamy 1960 rok i nasz bohater, obecnie osiemnastoletni, najstarszy z już o ś m i o r g a rodzeństwa, opuszcza rodzinny dom, by nie tkwić w tutejszym marazmie. Pierwsze zetknięcie ze światem, podróż przez nędzne górnicze miasteczka, gdzie nędza i beznadzieja. Zgodnie z obietnicą, zwracam uwagę, że ta nieodpowiedzialna wielodzietność w skrajnej biedzie, jest charakterystyczna dla ciemnego katolicyzmu, mimo znaczącego tytułu dzieła JP II „Miłość i odpowiedzialność”.
„Utracony dar słonej krwi”
33 – letni bohater kreśli obrazek folklorystyczny z Nowej Fundlandii. Chyba najsłabsze opowiadanie, a ponadto nie jestem przekonany do tytułu: dlaczego nie „Utracony słony dar krwi” ? Bo rozumiem, że tym darem jest życie.
„Powrót”
Wyedukowany 45 - latek z żoną z Montrealu i dziesięcioletnim synem odwiedza po latach rodzinne strony tj Cape Breton i stara się wytłumaczyć matce swoje oderwanie od korzeni:
„...– Wiem, mamo – mówi mój ojciec. – Wiem to i bardzo to wszystko doceniam. Chodzi po prostu o to, że jakoś nie sposób już żyć w systemie klanowym. Musimy widzieć coś więcej niż tylko siebie i własne rodziny. Pora zacząć żyć w dwudziestym wieku.
- W dwudziestym wieku? – pyta babcia, rozczapierzając na kraciastym fartuchu palce ogromnych dłoni. – A co mi po dwudziestym wieku, kiedy nie mogę mieć tego, co moje?...”
Dziesięciolatek przez dwa tygodnie żyje w nowym dla niego świecie, ale na powrót do korzeni szans nie ma. Smutne, bo prawdziwe.
„Złoty dar szarości”
Nastolatek wygrywa pieniądze w bilard. Kapitalne zderzenie wyniesionej z domu moralności z życiem. Rozwiązanie szokujące, ale w pewnym sensie - satysfakcjonujące. Według mnie to jest najlepsze opowiadanie w tym zbiorze.
„Łódź”
Ciężkie życie rybaka, ale gorsza żona, tępa dewotka, obsesyjnie wroga edukacji i wszystkiemu co nowe.
„Droga do Rankin's Point”
Na drodze do Rankin/s Point pijany pośliznął się i spadł z butelką, wszechobecnego we wszystkich opowiadaniach, butelka rumu, zabijając się „na śmierć” i osamotniając ciężarną żonę:
„...Miała dwadzieścia sześć lat, była w siódmej ciąży....”
To „królicze” rozmnażanie zdominowało mój odbiór tego zbioru opowiadań i nie pozwoliło na należny podziw opisami przyrody i twardym życiem tych Szkotów, którzy nie chcieli zasymilować się w Kanadzie.
Jednym słowem: bardzo ciekawa lektura „folklorystyczna”, autor wart poznania, lecz nastrój ponury, więc 7/10. Dodam, że określenie z cytowanej wyżej Wikipedii - „ tearing lyricism” - jest infantylne, bo to raczej depresyjna beznadzieja, w której pociechą jest wysokoprocentowy rum.
Thursday, 12 October 2017
Florentyna GRĄDKOWSKA - "Źle wydrukowane życie"
Florentyna GRĄDKOWSKA - "Źle wydrukowane życie"
Notka redakcyjna Wydawnictwa Novae Res:
„Florentyna Grądkowska urodziła się 18.10.1990 roku w Gdańsku. Ukończyła liceum ogólnokształcące o profilu artystycznym. Jest absolwentką studiów licencjackich na kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Przez rok pracowała w lokalnym dwutygodniku. Obecnie jest crew koordynatorem w jednej z morskich agencji. Jej życiowym celem jest znalezienie powodu do bycia bezgranicznie szczęśliwą, a największym marzeniem spędzenie reszty życia z mężczyzną, którego kocha".
Wydała to w 2013, a wiec mamy 23-letnią debiutantkę. Cynicznie, złośliwie spostrzegam, że od debiutu upłynęły już 4 lata, a tu cisza; może ja ją sprowokuję do następnej próby.
Ale do rzeczy. Jestem wkurzony, bo autorka zrobiła mnie w bambuko i nic z zakończenia nie zrozumiałem. A że stary jestem, to stereotypowo wykombinowałem, że to były "pedały". Przejdźmy do plusów, podkreślam - debiutu: dobre pióro – brawo!, dobre dialogi - brawo !, brak pornografii - brawo, chamstwa – brawo!, obsceniczności - brawo i rynsztoku – brawo!, które wszechobecne niszczą przyjemność lektury normalnym ludziom. Tematyka młodzieżowa, lecz i stary te naiwności może poczytać.
Czyli nieźle, a skoro po oszukańczym zakończeniu ochłonąłem to dla zachęty daję 7, bo łatwość pisania i przyzwoitą znajomość języka Grądkowska ma !!
Notka redakcyjna Wydawnictwa Novae Res:
„Florentyna Grądkowska urodziła się 18.10.1990 roku w Gdańsku. Ukończyła liceum ogólnokształcące o profilu artystycznym. Jest absolwentką studiów licencjackich na kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Przez rok pracowała w lokalnym dwutygodniku. Obecnie jest crew koordynatorem w jednej z morskich agencji. Jej życiowym celem jest znalezienie powodu do bycia bezgranicznie szczęśliwą, a największym marzeniem spędzenie reszty życia z mężczyzną, którego kocha".
Wydała to w 2013, a wiec mamy 23-letnią debiutantkę. Cynicznie, złośliwie spostrzegam, że od debiutu upłynęły już 4 lata, a tu cisza; może ja ją sprowokuję do następnej próby.
Ale do rzeczy. Jestem wkurzony, bo autorka zrobiła mnie w bambuko i nic z zakończenia nie zrozumiałem. A że stary jestem, to stereotypowo wykombinowałem, że to były "pedały". Przejdźmy do plusów, podkreślam - debiutu: dobre pióro – brawo!, dobre dialogi - brawo !, brak pornografii - brawo, chamstwa – brawo!, obsceniczności - brawo i rynsztoku – brawo!, które wszechobecne niszczą przyjemność lektury normalnym ludziom. Tematyka młodzieżowa, lecz i stary te naiwności może poczytać.
Czyli nieźle, a skoro po oszukańczym zakończeniu ochłonąłem to dla zachęty daję 7, bo łatwość pisania i przyzwoitą znajomość języka Grądkowska ma !!
Wednesday, 11 October 2017
Maria ULATOWSKA - "Pensjonat Sosnówka"
Maria ULATOWSKA - "Pensjonat Sosnówka"
Z ZASOBÓW BIBLIOTEKI W TORONTO
Na okładce czytam o autorce:
"Czyta całe swoje życie. Czytając, uwierzyła, że może uda się coś napisać. Spróbowała..."
I świetnie, należy bariery przełamywać i marzenia spełniać, czemu wiara w siebie pomaga. Powstało "coś", co czytelnikom podoba się, o czym świadczą notowania na LC: 6,42 (666 ocen i 109 opinii).
Aby gromy spadały na inne głowy, obłudnie wybieram z recenzji innych (na LC) słuszne zdania, których sam tchórzliwie unikam:
„allison” (3 gwiazdki):
„Po lekturze tej książki czuję się, jakbym zjadła kilka tabliczek czekolady i pół kilo marcepana:).Tak słodkie, że aż mdli....."
"Koronczarka" (4):
"......Tak wygląda polska współczesna sielanka. Mogli w XVIII wieku pasterze, zamiast stad strzec, wiecznie o miłości gadać, mogą i współcześni znajdować raj na ziemi na kujawskim zadupiu....."
"Basik" (6):
".....Zarzucić mogę tylko zbytnią sielankowość, brak realizmu. Sama chciałabym mieszkać w takim pensjonacie i móc cieszyć się miłością i zaufaniem bliskich osób... .....można pomarzyć..."
"grażyna" (7):
"....Bardzo lubię takie książki miłe, lekkie z dobrym zakończeniem bo przy takiej ciepłej lekturze po prostu odpoczywam i relaksuję się. Nie bardzo lubię lekturę ambitną bo muszę wysilać mój umysł......"
"summerak" (6):
"..przyjemna w czytaniu ale dla mnie niestety zdecydowanie za słodko - bo przecież życie na ziemi tak nie wygląda, nic nie układa się dobrze od tak ..."
"Mońcia_POCZYTAJKA" (8):
"...W tym wyidealizowanym miejscu wszystkie problemy rozwiązywane są z powodzeniem, ludzie są z natury dobrzy, a "rzezimieszkom" bez większego trudu można "przemówić do rozumu". Miłość i szczęście zdaje się rozsiewać po okolicy i zarażać wszystkich bez wyjątku.
Czy nie warto czasem pomarzyć i przenieść się do takiej baśniowej prowincji przesyconej optymizmem i nadzieją... - oceńcie sami. .."
"Aneta" (7):
"...Mimo, że czasem wydaje się to aż mdłe od słodkości i nierzeczywiste zarazem, bardzo poprawiają humor, idealnie wpisując się w jesienno-zimowe popołudnia. Gorąco polecam "
"Kasiag" (7):
"....Kolejna porcja bajkowego życia w Sosnówce, gdzie wszystko zawsze kończy się dobrze, a życie jest proste i nieskomplikowane. Urzekł mnie klimat Pensjonatu Sosnówka, jego otoczenia i mieszkańców.
Szkoda, że w życiu nic nie jest takie proste, ale warto wierzyć choć przez chwilę, że mogłoby być :)"
"Anna" (7):
"......Babska lekka lektura na gorsze - i nie tylko – dni."
"czekina" (CAŁA RECENZJA) (3):
"O matulu... wszyscy się kochają, wyjadają sobie z dzióbków, problemy rozwiązują się w mgnieniu oka.. Sporo błędów w treści (np. kto jeździ w czasie świąt Bożego Narodzenia na rowerze albo jakie dziecko na usg w czwartym miesiącu ciąży wygląda jak kropeczka), książki tak słodkopierdzącej już dawno nie czytałam. Przepraszam fanki i nie polecam."
"Kachusek" (5):
"..Przesłodka wręcz przesłodzona opowieść, za dużo zdrobnień, sielski klimacik, wszystko się udaje..."
"Sabinka" (7):
"...bardzo optymistyczna, jak dla mnie mało realistyczna...."
"Wrrre" (4):
"..Utopijna, słodko-naiwna bajeczka dla dorosłych..."
"Nika" (4):
"...wszystko jest przesłodzone..."
"BeataBe" (5):
"...trąci banałem. Ot takie czytadło na lato..."
"Ania" (CAŁA RECENZJA) (2):
"W czasie lektury tej książki, bałam się o swoje zęby, jak wiadomo zbyt dużo słodyczy i lukru ma negatwyny wplyw na stan jamy ustnej. Wszystko układa się idealnie, wszyscy są mili i nawet pseudo "czarne charaktery" okazują się przychylni głównej bohaterce. Ehh..."
"EwelinaEm" (4):
"...Wszystko takie słodkie, słodziutkie, słodziunie... przesłodzone że aż mdli. "
Tyle cytatów, by wykazać, że słowa nijak mają się do gwiazdek, bo mimo zasadniczej zgodności przytoczonych opinii, oceny od 2 do 7. Ale to już inna sprawa, jakimi kryteriami kierują się oceniający. Dla mnie to lepki kicz dla niewybrednych czytelników. A ocena 4 tzn „może być”, ku pokrzepieniu serc.
Z ZASOBÓW BIBLIOTEKI W TORONTO
Na okładce czytam o autorce:
"Czyta całe swoje życie. Czytając, uwierzyła, że może uda się coś napisać. Spróbowała..."
I świetnie, należy bariery przełamywać i marzenia spełniać, czemu wiara w siebie pomaga. Powstało "coś", co czytelnikom podoba się, o czym świadczą notowania na LC: 6,42 (666 ocen i 109 opinii).
Aby gromy spadały na inne głowy, obłudnie wybieram z recenzji innych (na LC) słuszne zdania, których sam tchórzliwie unikam:
„allison” (3 gwiazdki):
„Po lekturze tej książki czuję się, jakbym zjadła kilka tabliczek czekolady i pół kilo marcepana:).Tak słodkie, że aż mdli....."
"Koronczarka" (4):
"......Tak wygląda polska współczesna sielanka. Mogli w XVIII wieku pasterze, zamiast stad strzec, wiecznie o miłości gadać, mogą i współcześni znajdować raj na ziemi na kujawskim zadupiu....."
"Basik" (6):
".....Zarzucić mogę tylko zbytnią sielankowość, brak realizmu. Sama chciałabym mieszkać w takim pensjonacie i móc cieszyć się miłością i zaufaniem bliskich osób... .....można pomarzyć..."
"grażyna" (7):
"....Bardzo lubię takie książki miłe, lekkie z dobrym zakończeniem bo przy takiej ciepłej lekturze po prostu odpoczywam i relaksuję się. Nie bardzo lubię lekturę ambitną bo muszę wysilać mój umysł......"
"summerak" (6):
"..przyjemna w czytaniu ale dla mnie niestety zdecydowanie za słodko - bo przecież życie na ziemi tak nie wygląda, nic nie układa się dobrze od tak ..."
"Mońcia_POCZYTAJKA" (8):
"...W tym wyidealizowanym miejscu wszystkie problemy rozwiązywane są z powodzeniem, ludzie są z natury dobrzy, a "rzezimieszkom" bez większego trudu można "przemówić do rozumu". Miłość i szczęście zdaje się rozsiewać po okolicy i zarażać wszystkich bez wyjątku.
Czy nie warto czasem pomarzyć i przenieść się do takiej baśniowej prowincji przesyconej optymizmem i nadzieją... - oceńcie sami. .."
"Aneta" (7):
"...Mimo, że czasem wydaje się to aż mdłe od słodkości i nierzeczywiste zarazem, bardzo poprawiają humor, idealnie wpisując się w jesienno-zimowe popołudnia. Gorąco polecam "
"Kasiag" (7):
"....Kolejna porcja bajkowego życia w Sosnówce, gdzie wszystko zawsze kończy się dobrze, a życie jest proste i nieskomplikowane. Urzekł mnie klimat Pensjonatu Sosnówka, jego otoczenia i mieszkańców.
Szkoda, że w życiu nic nie jest takie proste, ale warto wierzyć choć przez chwilę, że mogłoby być :)"
"Anna" (7):
"......Babska lekka lektura na gorsze - i nie tylko – dni."
"czekina" (CAŁA RECENZJA) (3):
"O matulu... wszyscy się kochają, wyjadają sobie z dzióbków, problemy rozwiązują się w mgnieniu oka.. Sporo błędów w treści (np. kto jeździ w czasie świąt Bożego Narodzenia na rowerze albo jakie dziecko na usg w czwartym miesiącu ciąży wygląda jak kropeczka), książki tak słodkopierdzącej już dawno nie czytałam. Przepraszam fanki i nie polecam."
"Kachusek" (5):
"..Przesłodka wręcz przesłodzona opowieść, za dużo zdrobnień, sielski klimacik, wszystko się udaje..."
"Sabinka" (7):
"...bardzo optymistyczna, jak dla mnie mało realistyczna...."
"Wrrre" (4):
"..Utopijna, słodko-naiwna bajeczka dla dorosłych..."
"Nika" (4):
"...wszystko jest przesłodzone..."
"BeataBe" (5):
"...trąci banałem. Ot takie czytadło na lato..."
"Ania" (CAŁA RECENZJA) (2):
"W czasie lektury tej książki, bałam się o swoje zęby, jak wiadomo zbyt dużo słodyczy i lukru ma negatwyny wplyw na stan jamy ustnej. Wszystko układa się idealnie, wszyscy są mili i nawet pseudo "czarne charaktery" okazują się przychylni głównej bohaterce. Ehh..."
"EwelinaEm" (4):
"...Wszystko takie słodkie, słodziutkie, słodziunie... przesłodzone że aż mdli. "
Tyle cytatów, by wykazać, że słowa nijak mają się do gwiazdek, bo mimo zasadniczej zgodności przytoczonych opinii, oceny od 2 do 7. Ale to już inna sprawa, jakimi kryteriami kierują się oceniający. Dla mnie to lepki kicz dla niewybrednych czytelników. A ocena 4 tzn „może być”, ku pokrzepieniu serc.
Tuesday, 10 October 2017
John STEINBECK - "Na Wschód od Edenu"
John STEINBECK - "Na Wschód od Edenu"
Wszyscy znają, ja czytałem prawie 60 lat temu (w 1958), kiedy to porzuciłem Żeromskiego dla Steinbecka (1902 – 1968, Nobel - 1962), zaraz też podziwiałem Jamesa Deana w adaptacji filmowej (1955, reż Elia Kazan), lecz mimo powszechnych zachwytów, wolałem "Grona Gniewu", a przede wszystkim "Tortilla Flat" i "Ulicę Nadbrzeżną", (nie mówiąc o "Myszach i Ludziach").
"Na Wschód od Edenu" (1952) to biblijna historia Kaina i Abla, czyli walka dobra ze złem, przeniesiona do doliny Salinas w Kalifornii, na przełomie XIX i XX wieku.
Wikipedia:
".....W powieści odtworzył Salinas, miasto swej młodości, i jego okolice, malownicze i urodzajne w latach deszczu, skwarne i jałowe w okresach suszy, a także utrwalił portrety ludzi, których znał i którzy byli mu bliscy. Przedstawił Kalifornię jako własny, rodzinny raj emigrantów napływających ze wschodnich stanów. Opowiedziana historia ukazuje w symbolicznych obrazach walkę dobra i zła w duszy ludzkiej, stawiając pytania o pochodzenie zła i szansę człowieka na wygraną, gdy zło bezpośrednio zagrozi jego tożsamości..."
Dodam jeszcze, że tytuł pochodzi z Biblii: (Rdz 4,16):
"Po czym Kain odszedł od Pana i zamieszkał w kraju Nod, na wschód od Edenu..."
Książki nie polecam, bo to nie wypada, gdyż wstyd jej nie znać. Oczywiście 10/10 z adnotacją: klasyka.
Wszyscy znają, ja czytałem prawie 60 lat temu (w 1958), kiedy to porzuciłem Żeromskiego dla Steinbecka (1902 – 1968, Nobel - 1962), zaraz też podziwiałem Jamesa Deana w adaptacji filmowej (1955, reż Elia Kazan), lecz mimo powszechnych zachwytów, wolałem "Grona Gniewu", a przede wszystkim "Tortilla Flat" i "Ulicę Nadbrzeżną", (nie mówiąc o "Myszach i Ludziach").
"Na Wschód od Edenu" (1952) to biblijna historia Kaina i Abla, czyli walka dobra ze złem, przeniesiona do doliny Salinas w Kalifornii, na przełomie XIX i XX wieku.
Wikipedia:
".....W powieści odtworzył Salinas, miasto swej młodości, i jego okolice, malownicze i urodzajne w latach deszczu, skwarne i jałowe w okresach suszy, a także utrwalił portrety ludzi, których znał i którzy byli mu bliscy. Przedstawił Kalifornię jako własny, rodzinny raj emigrantów napływających ze wschodnich stanów. Opowiedziana historia ukazuje w symbolicznych obrazach walkę dobra i zła w duszy ludzkiej, stawiając pytania o pochodzenie zła i szansę człowieka na wygraną, gdy zło bezpośrednio zagrozi jego tożsamości..."
Dodam jeszcze, że tytuł pochodzi z Biblii: (Rdz 4,16):
"Po czym Kain odszedł od Pana i zamieszkał w kraju Nod, na wschód od Edenu..."
Książki nie polecam, bo to nie wypada, gdyż wstyd jej nie znać. Oczywiście 10/10 z adnotacją: klasyka.
Bernard MINIER - "Krąg"
Bernard MINIER - "Krąg"
Drugi tom z Martinem Servazem (pierwszy pt "Bielszy odcień śmierci" - dałem 8). Kryminal kryminalem, a na razie wynotowuję cenną uwagę (s.68 – e-book):
"– Są fascynujące, nieprawdaż? Mam na myśli religie… Jak to się dzieje, że takie kłamstwa są w stanie zaślepić takie rzesze ludzi?...."
Nieprzetłumaczony tytuł rozdziału 6: AMICUS PLATO, SED MAGIS AMICA VERITAS - przyjacielem mi Plato, lecz większym przyjacielem prawda. (przetłumaczony podobnie dalej, w tekście). Ale – „Fugit irreparabile tempus” (s. 147) - czas mija bezpowrotnie (Wergiliusz) - tłumaczenia nie ma, jak i przypisu, że wymieniony w tej rozmowie Dantes to hrabia Monte Christo. To małe piwo wobec popisów intelektualnych jak np. (s. 154):
„....Zapomniałeś, jaka jest różnica między egzegezą a hermeneutyką? Przypominam ci, że Hermes, posłaniec, to zdradliwy bóg. Gromadzenie dowodów, poszukiwanie ukrytych znaczeń, zstępowanie aż do niezbadanych struktur intencjonalności: parabole Kafki, wiersze Celana, zagadnienie interpretacji i subiektywności u Ricoeura, kiedyś się w tym lubowałeś....”
Takie eksplozje intelektu to przejaw próżności wielu współczesnych pisarzy, jak np. Eco, Bellow, Roth czy nasz Miłosz. I to gdzie ? - w książkach przeznaczonych dla szerokiej rzeszy czytelników !! Paskudna maniera !!
Dalej też mamy (s. 417): „ducunt volentem fata, nolentem trahunt” - „powolnego prowadzą losy, opornego siłą ciągną” (Seneka); (s. 585) „hybris" - nieposkromiona pycha, zuchwałość i arogancja, cechy, które według starożytnych Greków obrażały bogów i wywoływały ich zemstę. Itd itp Tak się "nabija" objętość i mami czytelnika !
To czas na esencjonalną ocenę: wymęczyłem się, bo jak dla mnie za długie i za wielu "pokręconych"; właściwie prawie wszyscy. Pierwszy tom krytykowałem, bo miał 512, a ten - jeszcze gorzej bo 544. Do tego wielowątkowość, która męczy, bo biorę do ręki kryminał TYLKO dla rozrywki i relaksu, a w celom duchowym czy intelektualnym służą mnie liczne inne lektury. Mimo to, że podtrzymuję swój pogląd o dopuszczalnej maksymalnej objętości kryminału do 300 stron, biorę pod uwagę obecną modę na cholernie długie kryminały np skandynawskie i na tle ich muszę uznać klasę omawianego, dając gwiazdek 8.
Drugi tom z Martinem Servazem (pierwszy pt "Bielszy odcień śmierci" - dałem 8). Kryminal kryminalem, a na razie wynotowuję cenną uwagę (s.68 – e-book):
"– Są fascynujące, nieprawdaż? Mam na myśli religie… Jak to się dzieje, że takie kłamstwa są w stanie zaślepić takie rzesze ludzi?...."
Nieprzetłumaczony tytuł rozdziału 6: AMICUS PLATO, SED MAGIS AMICA VERITAS - przyjacielem mi Plato, lecz większym przyjacielem prawda. (przetłumaczony podobnie dalej, w tekście). Ale – „Fugit irreparabile tempus” (s. 147) - czas mija bezpowrotnie (Wergiliusz) - tłumaczenia nie ma, jak i przypisu, że wymieniony w tej rozmowie Dantes to hrabia Monte Christo. To małe piwo wobec popisów intelektualnych jak np. (s. 154):
„....Zapomniałeś, jaka jest różnica między egzegezą a hermeneutyką? Przypominam ci, że Hermes, posłaniec, to zdradliwy bóg. Gromadzenie dowodów, poszukiwanie ukrytych znaczeń, zstępowanie aż do niezbadanych struktur intencjonalności: parabole Kafki, wiersze Celana, zagadnienie interpretacji i subiektywności u Ricoeura, kiedyś się w tym lubowałeś....”
Takie eksplozje intelektu to przejaw próżności wielu współczesnych pisarzy, jak np. Eco, Bellow, Roth czy nasz Miłosz. I to gdzie ? - w książkach przeznaczonych dla szerokiej rzeszy czytelników !! Paskudna maniera !!
Dalej też mamy (s. 417): „ducunt volentem fata, nolentem trahunt” - „powolnego prowadzą losy, opornego siłą ciągną” (Seneka); (s. 585) „hybris" - nieposkromiona pycha, zuchwałość i arogancja, cechy, które według starożytnych Greków obrażały bogów i wywoływały ich zemstę. Itd itp Tak się "nabija" objętość i mami czytelnika !
To czas na esencjonalną ocenę: wymęczyłem się, bo jak dla mnie za długie i za wielu "pokręconych"; właściwie prawie wszyscy. Pierwszy tom krytykowałem, bo miał 512, a ten - jeszcze gorzej bo 544. Do tego wielowątkowość, która męczy, bo biorę do ręki kryminał TYLKO dla rozrywki i relaksu, a w celom duchowym czy intelektualnym służą mnie liczne inne lektury. Mimo to, że podtrzymuję swój pogląd o dopuszczalnej maksymalnej objętości kryminału do 300 stron, biorę pod uwagę obecną modę na cholernie długie kryminały np skandynawskie i na tle ich muszę uznać klasę omawianego, dając gwiazdek 8.
Monday, 9 October 2017
Nora ROBERTS - "Zagraj ze mną"
Nora ROBERTS - "Zagraj ze mną"
Z ZASOBÓW BIBLIOTEKI W TORONTO
Dopiero po przeczytaniu kilkudziesięciu stron, zajrzałem do życiorysu autorki i zorientowałem się, że już coś jej czytałem. I znalazłem tylko, że pod pseudo J. D. Robb - "Śmierć cię pokocha"; recenzję zaczynałem słowami:
".....Nora Roberts (ur. 1950) jest niewątpliwie fenomenem, bo mieć pomysły na ponad 250 książek to jest "cuś". Zaczęła od 1981 r, tj 35 lat temu; no to wychodzi średnio prawie cztery książki rocznie. Przyznaję, że przeżyłem nieźle 73 lata życia bez znajomości twórczości tej pani i w ogóle tego nie zauważyłem...."
Kończyłem zaś postanowieniem:
".... dalszej znajomości z tą panią nie podtrzymam..."
Tak więc, z powodu używania przez autorkę różnych pseudo, dałem się nabrać, za co rewanżuję się opinią z LC oznaczoną godłem „Owca”, którą w 100 % podzielam:
„....Nie sądziłam, że kiedykolwiek w życiu uznam jakąś książkę za kompletnie nic nie wartą i będzie mi żal drzew, z których sporządzono papier tak potwornie zmarnowany.
Dno dna. Obraza inteligencji czytelnika. Większa chała mi w ręce nie wpadła, choć czytam, co wpadnie mi w dłonie. Gdyby książkę porównać do alkoholu, a czytelnika do alkoholika, to nawet będąc na największym głodzie,powtórnie nie spróbowałabym pozycji tej autorki. Zresztą "autorka" w tym przypadku to za dużo powiedziane.
Odradzam serdecznie każdemu, kto ceni swój czas."
Uzupełnię jedynie uwagą, że nie jest to literatura dobra, ani też zła, bo tego do literatury nie da się w żaden sposób zaliczyć. Oczywiście PAŁA !!
Z ZASOBÓW BIBLIOTEKI W TORONTO
Dopiero po przeczytaniu kilkudziesięciu stron, zajrzałem do życiorysu autorki i zorientowałem się, że już coś jej czytałem. I znalazłem tylko, że pod pseudo J. D. Robb - "Śmierć cię pokocha"; recenzję zaczynałem słowami:
".....Nora Roberts (ur. 1950) jest niewątpliwie fenomenem, bo mieć pomysły na ponad 250 książek to jest "cuś". Zaczęła od 1981 r, tj 35 lat temu; no to wychodzi średnio prawie cztery książki rocznie. Przyznaję, że przeżyłem nieźle 73 lata życia bez znajomości twórczości tej pani i w ogóle tego nie zauważyłem...."
Kończyłem zaś postanowieniem:
".... dalszej znajomości z tą panią nie podtrzymam..."
Tak więc, z powodu używania przez autorkę różnych pseudo, dałem się nabrać, za co rewanżuję się opinią z LC oznaczoną godłem „Owca”, którą w 100 % podzielam:
„....Nie sądziłam, że kiedykolwiek w życiu uznam jakąś książkę za kompletnie nic nie wartą i będzie mi żal drzew, z których sporządzono papier tak potwornie zmarnowany.
Dno dna. Obraza inteligencji czytelnika. Większa chała mi w ręce nie wpadła, choć czytam, co wpadnie mi w dłonie. Gdyby książkę porównać do alkoholu, a czytelnika do alkoholika, to nawet będąc na największym głodzie,powtórnie nie spróbowałabym pozycji tej autorki. Zresztą "autorka" w tym przypadku to za dużo powiedziane.
Odradzam serdecznie każdemu, kto ceni swój czas."
Uzupełnię jedynie uwagą, że nie jest to literatura dobra, ani też zła, bo tego do literatury nie da się w żaden sposób zaliczyć. Oczywiście PAŁA !!
Sunday, 8 October 2017
Andrzej STASIUK - "Osiołkiem"
Andrzej STASIUK - "Osiołkiem"
Wobec Stasiuka nie można być obojętnym: albo jest się jego tekstów gorącym entuzjastą, albo jego "mądrzenie się" nudzi. Należę do tej pierwszej grupy, czytałem jego prawie wszystko, a i trochę więcej, recenzowałem kilka razy i dalej poluje na każdy jego tekst, m. in. W "Tygodniku Powszechnym". Tam też przed laty znalazłem rewelacyjny tekst pt "Bóg z radia", którego recenzję umieściłem na LC pod hasłem "Wiersze miłosne i nie" oraz na moim blogu: http://wgwg1943.blogspot.ca/search?q=Stasiuk++B%C3%B3g++z++radia
Polecam uwagi tam zamieszczone szczególnie czytelnikom jeszcze nieprzekonanym do Stasiuka.
Duża część twórczości tego tak ulubionego przeze mnie autora to "refleksje w drodze"; refleksje na przeróżne tematy bystrego, inteligentnego i spostrzegawczego obserwatora. I ta pozycja z 2016 roku wpisuje się w ten cykl. Znalazłem na LC recenzję, oznaczoną godłem "skrytka_kulturalna", z którą się utożsamiam, przeto kopiuję ją w całości:
" - "Osiołkiem" to zbiór przemyśleń, luźnych, spontanicznych refleksji o wszystkim i o niczym. O krajach, przez które Stasiuk przejeżdża, o ludziach, o życiu, o podróżowaniu, o sensie życia, bólu pleców i – oczywiście – o samochodach.
"Osiołkiem" to przede wszystkim prawdziwa literacka przyjemność. To książka, którą czyta się po to, żeby ją czytać. Nie dla wartkiej akcji, nie dla wielkich emocji, nie dla poznania świata, tylko dla najczystszej literackiej frajdy. Dla smakowania słów, dla licznych uśmiechów – rozbawienia, ale też zrozumienia czy poczucia wspólnoty myśli z autorem. Dla refleksji, dla innego spojrzenia na świat. Dla Andrzeja Stasiuka. Osiołkiem to nie jest literatura, która ma ambicje, by zmienić świat, by wpłynąć na czytelnika, narzucić mu swój punkt widzenia. Nic z tych rzeczy. Stasiuk sobie opowiada, a kto chce, ten przychodzi i słucha. I słucha. I cieszy się drogą. Bo jeśli w życiu i w podróży, to droga jest najważniejsza – nie cel, to tak w Osiołkiem Andrzeja Stasiuka najważniejsza jest gawęda, słowo i opowieść, a nie wielki, emocjonujący finał pełen fajerwerków.
Zachwycą się zaś Ci, którzy lubią styl Stasiuka i Ci, którzy lubią literaturę nieoczywistą i wymykającą się schematom. Ja polecam :)"
Ja też, a uzupełniam powyższe paroma prowokują cymi cytatami, jak np o Dostojewskim (s.57):
"..Gdy miałem trzynaście, czternaście lat, przeczytałem Dostojewskiego 'Braci Karamazow' w trzy, cztery dni. To powinno być zakazane w tym wieku jak alko.... ..A Dostojewskiego nigdy już potem nie czytałem. Raz całego i koniec. Chyba przyrody mnie brakowało. Człowiek na dłuższą metę sam w sobie jest nudny..."
O prowadzeniu samochodów z automatyczną skrzynią biegów (s.58):
„...jak można jeździć z wolną lewą nogą i prawą ręką. To wbrew naturze jest.."
O Jałcie (s.66):
"...Jak nas w Jałcie sprzedawali, to myśleli, że swój do swego idzie, i nikt się nie zadręczał księdzem Skorupką, Piłsudskim ani Matką Boską..."
Wyimaginowana rozmowa z popem (s.68):
„...A Ioann Pawieł Wtoroj ? On zaś nie cielec pozłacany ? Nie namaszczony przez wszechświatowy kapitał w celu pogłębienia świętej Rusi ?...”
I pijąc z Rosjaninem, który uświadamia autora (s.98):
„... nie posiadacie horyzontów. Polska wam wszystko zasłania. Przejebane macie z racji ograniczoności waszej...”
Aż w końcu pada zasadnicze pytanie (s.108):
„.....Na chuj wam niepodległość?
- Też się czasami zastanawiam - odpowiedziałem. - Na chuj właściwie ?”
Jak widać, Stasiuk pobudza do myślenia. 8/10
Wobec Stasiuka nie można być obojętnym: albo jest się jego tekstów gorącym entuzjastą, albo jego "mądrzenie się" nudzi. Należę do tej pierwszej grupy, czytałem jego prawie wszystko, a i trochę więcej, recenzowałem kilka razy i dalej poluje na każdy jego tekst, m. in. W "Tygodniku Powszechnym". Tam też przed laty znalazłem rewelacyjny tekst pt "Bóg z radia", którego recenzję umieściłem na LC pod hasłem "Wiersze miłosne i nie" oraz na moim blogu: http://wgwg1943.blogspot.ca/search?q=Stasiuk++B%C3%B3g++z++radia
Polecam uwagi tam zamieszczone szczególnie czytelnikom jeszcze nieprzekonanym do Stasiuka.
Duża część twórczości tego tak ulubionego przeze mnie autora to "refleksje w drodze"; refleksje na przeróżne tematy bystrego, inteligentnego i spostrzegawczego obserwatora. I ta pozycja z 2016 roku wpisuje się w ten cykl. Znalazłem na LC recenzję, oznaczoną godłem "skrytka_kulturalna", z którą się utożsamiam, przeto kopiuję ją w całości:
" - "Osiołkiem" to zbiór przemyśleń, luźnych, spontanicznych refleksji o wszystkim i o niczym. O krajach, przez które Stasiuk przejeżdża, o ludziach, o życiu, o podróżowaniu, o sensie życia, bólu pleców i – oczywiście – o samochodach.
"Osiołkiem" to przede wszystkim prawdziwa literacka przyjemność. To książka, którą czyta się po to, żeby ją czytać. Nie dla wartkiej akcji, nie dla wielkich emocji, nie dla poznania świata, tylko dla najczystszej literackiej frajdy. Dla smakowania słów, dla licznych uśmiechów – rozbawienia, ale też zrozumienia czy poczucia wspólnoty myśli z autorem. Dla refleksji, dla innego spojrzenia na świat. Dla Andrzeja Stasiuka. Osiołkiem to nie jest literatura, która ma ambicje, by zmienić świat, by wpłynąć na czytelnika, narzucić mu swój punkt widzenia. Nic z tych rzeczy. Stasiuk sobie opowiada, a kto chce, ten przychodzi i słucha. I słucha. I cieszy się drogą. Bo jeśli w życiu i w podróży, to droga jest najważniejsza – nie cel, to tak w Osiołkiem Andrzeja Stasiuka najważniejsza jest gawęda, słowo i opowieść, a nie wielki, emocjonujący finał pełen fajerwerków.
Zachwycą się zaś Ci, którzy lubią styl Stasiuka i Ci, którzy lubią literaturę nieoczywistą i wymykającą się schematom. Ja polecam :)"
Ja też, a uzupełniam powyższe paroma prowokują cymi cytatami, jak np o Dostojewskim (s.57):
"..Gdy miałem trzynaście, czternaście lat, przeczytałem Dostojewskiego 'Braci Karamazow' w trzy, cztery dni. To powinno być zakazane w tym wieku jak alko.... ..A Dostojewskiego nigdy już potem nie czytałem. Raz całego i koniec. Chyba przyrody mnie brakowało. Człowiek na dłuższą metę sam w sobie jest nudny..."
O prowadzeniu samochodów z automatyczną skrzynią biegów (s.58):
„...jak można jeździć z wolną lewą nogą i prawą ręką. To wbrew naturze jest.."
O Jałcie (s.66):
"...Jak nas w Jałcie sprzedawali, to myśleli, że swój do swego idzie, i nikt się nie zadręczał księdzem Skorupką, Piłsudskim ani Matką Boską..."
Wyimaginowana rozmowa z popem (s.68):
„...A Ioann Pawieł Wtoroj ? On zaś nie cielec pozłacany ? Nie namaszczony przez wszechświatowy kapitał w celu pogłębienia świętej Rusi ?...”
I pijąc z Rosjaninem, który uświadamia autora (s.98):
„... nie posiadacie horyzontów. Polska wam wszystko zasłania. Przejebane macie z racji ograniczoności waszej...”
Aż w końcu pada zasadnicze pytanie (s.108):
„.....Na chuj wam niepodległość?
- Też się czasami zastanawiam - odpowiedziałem. - Na chuj właściwie ?”
Jak widać, Stasiuk pobudza do myślenia. 8/10
Ray BRADBURY - "Słoneczne wino"
Ray BRADBURY - "Słoneczne wino"
Ray Bradbury (1920 – 2012) - znany głównie z "Kronik marsjańskich" (1950) i "Fahrenheita 451" (1953) napisał w 1957 "Dandelion Wine" (dandelion - mlecz). Z anglojęzycznej Wikipedii:
"...'Dandelion Wine' has been described as the first of Bradbury's nostalgic "autobiographical fantasies," in which he recreates the childhood memories of his hometown, Waukegan, in the form of a lyrical work, with realistic plots and settings touched with fantasy to represent the magic and wonders of childhood. Even with the focus on the bright days of summer, Bradbury, in his typical style, briefly explores the horrific side of these events. The primary example is when Douglas' initial joy at realizing he's alive is dampened by the counter-revelation that he will die someday, which parallels his similar gains of knowledge and losses of companions during his summer...."
Imię głównego bohatera 12-letniego Duglasa Spauldinga, alter ego autora, to połączenie drugich imion autora i jego ojca. Kopiuję notkę redakcyjną:
„.."Słoneczne wino" to opowieść o krainie dzieciństwa, widzianej z wielką nostalgią i miłością. To opowieść, złożona z mnóstwa krótkich opowieści, rozgrywających się latem 1928 roku, w małym, sennym miasteczku. Historia budzenia się samoświadomości 12-letniego chłopca, wielka afirmacja życia, codziennych wydarzeń i rytuałów."
Większość recenzji podkreśla "budzenie się świadomości 12-letniego chłopca", a do mnie to nie trafia, bo pisze to sławny 37-letni pisarz, z którego ust każdą krople spijają jego entuzjaści, do których niewątpliwie i ja należę. Żeby do nich dołączyć wypada jeszcze napomknąć o realizmie magicznym i Marquezie. No i co za styl !!! co za język !!! co za liryka !!! Jeszcze w rezerwie: nostalgia, afirmacja życia, radość życia i wspaniałe rytuały.
A dla mnie skrajnie przesłodzone wspominki dojrzałego autora, który buduje fałszywy obraz myśli, odczuć, zachowań i przede wszystkim elokwencji 12-letniego dzieciaka. Pierwszy z brzegu przykład: tyrada dzieciaka do sprzedawcy tenisówek. Zaraz dalej przemowa do młodszego brata:
"– Ale nowe jest, że o tym m y ś l ę, że z a u w a ż a m. Robi się różne rzeczy i wcale się ich nie zauważa. Aż nagle patrzysz i zauważasz, co robisz, i wtedy właśnie jest pierwszy raz, naprawdę pierwszy. Chcę podzielić lato na dwie części. Pierwsza część tej tabliczki to będą: Rytuały i Ceremonie. Pierwsza w roku Lemoniada Korzenna. Pierwsze w roku bieganie po trawie na bosaka. Pierwsze w roku prawie utopienie się w jeziorze. Pierwszy arbuz. Pierwszy komar. Pierwsze mniszkowe zbiory. Takie rzeczy robimy wciąż, wciąż i wciąż i wcale się nad nimi nie zastanawiamy. A tu, z tyłu, są, jak powiedziałem, Odkrycia i Objawienia albo może Oświecenia, to fajne słowo, nie? Albo Przeczucia, co? To znaczy robisz na przykład coś starego i znanego, na przykład korkujesz mniszkowe wino i wsadzasz to do działu Rytuały i Ceremonie. A potem się nad tym zastanawiasz i to, co myślisz, obojętne głupie, czy mądre, pakujesz pod: Odkrycia i Objawienia. Patrz, co mam tutaj o winie: „Za każdym razem jak korkujesz butelkę, chowasz bezpiecznie kawałek 1928 roku”. Jak ci się podoba, Tom?..."
Czy ja się czepiam ? Nie, zauważam jedynie, że to według mnie brzmi sztucznie. Kontrargumenty, że Bradbury był wyjątkowo rozwiniętym dzieciakiem, darujcie sobie. Czy to przeszkadza lekturze ? Raczej nie, bo przecież do fantazji Bradbury'ego przyzwyczailiśmy się, a infantylne wspomnienia zawsze są urocze. To o co mnie chodzi ? A o to, że ta słodkawa "liryka" mnie nudzi, bo przypomina "miłoszowskie" obłoki zamiast chmur, i że gustuję bardziej w "Przygodach Tomka Sawyera".
Ale śpiewam peany z innymi i daję 7 gwiazdek, bo to mój ulubiony pisarz SF
Ray Bradbury (1920 – 2012) - znany głównie z "Kronik marsjańskich" (1950) i "Fahrenheita 451" (1953) napisał w 1957 "Dandelion Wine" (dandelion - mlecz). Z anglojęzycznej Wikipedii:
"...'Dandelion Wine' has been described as the first of Bradbury's nostalgic "autobiographical fantasies," in which he recreates the childhood memories of his hometown, Waukegan, in the form of a lyrical work, with realistic plots and settings touched with fantasy to represent the magic and wonders of childhood. Even with the focus on the bright days of summer, Bradbury, in his typical style, briefly explores the horrific side of these events. The primary example is when Douglas' initial joy at realizing he's alive is dampened by the counter-revelation that he will die someday, which parallels his similar gains of knowledge and losses of companions during his summer...."
Imię głównego bohatera 12-letniego Duglasa Spauldinga, alter ego autora, to połączenie drugich imion autora i jego ojca. Kopiuję notkę redakcyjną:
„.."Słoneczne wino" to opowieść o krainie dzieciństwa, widzianej z wielką nostalgią i miłością. To opowieść, złożona z mnóstwa krótkich opowieści, rozgrywających się latem 1928 roku, w małym, sennym miasteczku. Historia budzenia się samoświadomości 12-letniego chłopca, wielka afirmacja życia, codziennych wydarzeń i rytuałów."
Większość recenzji podkreśla "budzenie się świadomości 12-letniego chłopca", a do mnie to nie trafia, bo pisze to sławny 37-letni pisarz, z którego ust każdą krople spijają jego entuzjaści, do których niewątpliwie i ja należę. Żeby do nich dołączyć wypada jeszcze napomknąć o realizmie magicznym i Marquezie. No i co za styl !!! co za język !!! co za liryka !!! Jeszcze w rezerwie: nostalgia, afirmacja życia, radość życia i wspaniałe rytuały.
A dla mnie skrajnie przesłodzone wspominki dojrzałego autora, który buduje fałszywy obraz myśli, odczuć, zachowań i przede wszystkim elokwencji 12-letniego dzieciaka. Pierwszy z brzegu przykład: tyrada dzieciaka do sprzedawcy tenisówek. Zaraz dalej przemowa do młodszego brata:
"– Ale nowe jest, że o tym m y ś l ę, że z a u w a ż a m. Robi się różne rzeczy i wcale się ich nie zauważa. Aż nagle patrzysz i zauważasz, co robisz, i wtedy właśnie jest pierwszy raz, naprawdę pierwszy. Chcę podzielić lato na dwie części. Pierwsza część tej tabliczki to będą: Rytuały i Ceremonie. Pierwsza w roku Lemoniada Korzenna. Pierwsze w roku bieganie po trawie na bosaka. Pierwsze w roku prawie utopienie się w jeziorze. Pierwszy arbuz. Pierwszy komar. Pierwsze mniszkowe zbiory. Takie rzeczy robimy wciąż, wciąż i wciąż i wcale się nad nimi nie zastanawiamy. A tu, z tyłu, są, jak powiedziałem, Odkrycia i Objawienia albo może Oświecenia, to fajne słowo, nie? Albo Przeczucia, co? To znaczy robisz na przykład coś starego i znanego, na przykład korkujesz mniszkowe wino i wsadzasz to do działu Rytuały i Ceremonie. A potem się nad tym zastanawiasz i to, co myślisz, obojętne głupie, czy mądre, pakujesz pod: Odkrycia i Objawienia. Patrz, co mam tutaj o winie: „Za każdym razem jak korkujesz butelkę, chowasz bezpiecznie kawałek 1928 roku”. Jak ci się podoba, Tom?..."
Czy ja się czepiam ? Nie, zauważam jedynie, że to według mnie brzmi sztucznie. Kontrargumenty, że Bradbury był wyjątkowo rozwiniętym dzieciakiem, darujcie sobie. Czy to przeszkadza lekturze ? Raczej nie, bo przecież do fantazji Bradbury'ego przyzwyczailiśmy się, a infantylne wspomnienia zawsze są urocze. To o co mnie chodzi ? A o to, że ta słodkawa "liryka" mnie nudzi, bo przypomina "miłoszowskie" obłoki zamiast chmur, i że gustuję bardziej w "Przygodach Tomka Sawyera".
Ale śpiewam peany z innymi i daję 7 gwiazdek, bo to mój ulubiony pisarz SF
Saturday, 7 October 2017
Jo NESBO - "Pentagram"
Jo NESBO - "Pentagram"
To piąta książka z cyklu Harry Hole (na LC - 7,57, 5500 ocen i 417 opinii), a poprzedzające ją tomy oceniałem kolejno: 5, 6, 7 i 8. No to aż się prosi by postawić 9. Poza tym cyklem oceniałem jeszcze "Syna" (8) i "Krew na śniegu" (7).
Wikipedia:
„..Jest piątą powieścią, w której występuje postać komisarza Harry'ego Hole. Akcja powieści toczy się w Oslo. Ulice miasta przemierza groźny Kurier Śmierci. Na miejscu zbrodni pozostawia charakterystycznie okaleczone zwłoki. Norweska policja mobilizuje wszystkie siły, by pojmać sprawcę i zapobiec kolejnym zabójstwom. W walce z nieuchwytnym mordercą sprzymierzają się dwaj dotychczasowi wrogowie: komisarz Harry Hole oraz Tom Waaler – niezwykle utalentowany śledczy. Harry przeżywa trudne chwile. Szarpany nałogiem, dręczony niewyjaśnioną
Ellen, swej byłej partnerki, zdaje się być u kresu życia osobisego i zawodowego. Sprawa Kuriera Śmierci ma być ostatnią w jego błyskotliwej dotąd karierze..."
Niedobrze, bo smakosz Hole jest wspaniałym antidotum na moje niedomagania utrudniające koncentrację na czymkolwiek poważniejszym. Przebudzenia Hole'a po pijaństwie, kac i dygocik pomniejszają moje koszmary nocne po morfinie i tylenolu number 3.
Jak go nie lubić, skoro trafnie ripostuje islamofobów (s. 122 – e-book):
"..- Wiem o muzułmanach parę rzeczy, które ty też wiesz, komisarzu. Według nich kobieta, która wychodzi na ulicę w bikini, wprost błaga o gwałt. To niemal ich obowiązek, można tak powiedzieć
- Doprawdy?
- Taka jest ich religia
- Wydaje mi się, że pomyliłeś islam z chrześcijaństwem...."
Jego odczucia są rozbrajające i nader prawdziwe (s. 355):
".....Harry pod wieloma względami żałował, że żyje w społeczeństwie w czasach, w których picie miało więcej wad niż zalet. Nigdy nie zachowywał trzeźwości z powodów zasadniczych, a jedynie z praktycznych. Ostre picie ekstremalnie męczy, a nagrodę stanowi krótkie żałosne życie w nudzie i ból fizyczny. Zycie człowieka pijącego okresowo składa się z okresów pijaństwa i czasu pomiędzy nimi. Pytanie o to, która z tych części jest prawdziwym życiem, było pytaniem filozoficznym...."
Harry pije i wymiotuje równo, trup się ścieli gęsto, lecz ekskrementy hemoroidalnego osobnika za paznokciem obciętego palca, jak i łóżko wodne z zawartością, której nie mogę zdradzić, to za dużo dla mnie, a no i jeszcze nieprzekonujące mnie ostateczne rozwiązanie, zmuszają mnie do tylko 6/10.
To piąta książka z cyklu Harry Hole (na LC - 7,57, 5500 ocen i 417 opinii), a poprzedzające ją tomy oceniałem kolejno: 5, 6, 7 i 8. No to aż się prosi by postawić 9. Poza tym cyklem oceniałem jeszcze "Syna" (8) i "Krew na śniegu" (7).
Wikipedia:
„..Jest piątą powieścią, w której występuje postać komisarza Harry'ego Hole. Akcja powieści toczy się w Oslo. Ulice miasta przemierza groźny Kurier Śmierci. Na miejscu zbrodni pozostawia charakterystycznie okaleczone zwłoki. Norweska policja mobilizuje wszystkie siły, by pojmać sprawcę i zapobiec kolejnym zabójstwom. W walce z nieuchwytnym mordercą sprzymierzają się dwaj dotychczasowi wrogowie: komisarz Harry Hole oraz Tom Waaler – niezwykle utalentowany śledczy. Harry przeżywa trudne chwile. Szarpany nałogiem, dręczony niewyjaśnioną
Ellen, swej byłej partnerki, zdaje się być u kresu życia osobisego i zawodowego. Sprawa Kuriera Śmierci ma być ostatnią w jego błyskotliwej dotąd karierze..."
Niedobrze, bo smakosz Hole jest wspaniałym antidotum na moje niedomagania utrudniające koncentrację na czymkolwiek poważniejszym. Przebudzenia Hole'a po pijaństwie, kac i dygocik pomniejszają moje koszmary nocne po morfinie i tylenolu number 3.
Jak go nie lubić, skoro trafnie ripostuje islamofobów (s. 122 – e-book):
"..- Wiem o muzułmanach parę rzeczy, które ty też wiesz, komisarzu. Według nich kobieta, która wychodzi na ulicę w bikini, wprost błaga o gwałt. To niemal ich obowiązek, można tak powiedzieć
- Doprawdy?
- Taka jest ich religia
- Wydaje mi się, że pomyliłeś islam z chrześcijaństwem...."
Jego odczucia są rozbrajające i nader prawdziwe (s. 355):
".....Harry pod wieloma względami żałował, że żyje w społeczeństwie w czasach, w których picie miało więcej wad niż zalet. Nigdy nie zachowywał trzeźwości z powodów zasadniczych, a jedynie z praktycznych. Ostre picie ekstremalnie męczy, a nagrodę stanowi krótkie żałosne życie w nudzie i ból fizyczny. Zycie człowieka pijącego okresowo składa się z okresów pijaństwa i czasu pomiędzy nimi. Pytanie o to, która z tych części jest prawdziwym życiem, było pytaniem filozoficznym...."
Harry pije i wymiotuje równo, trup się ścieli gęsto, lecz ekskrementy hemoroidalnego osobnika za paznokciem obciętego palca, jak i łóżko wodne z zawartością, której nie mogę zdradzić, to za dużo dla mnie, a no i jeszcze nieprzekonujące mnie ostateczne rozwiązanie, zmuszają mnie do tylko 6/10.
Thursday, 5 October 2017
Simon BECKETT - "Szepty zmarłych"
Simon BECKETT - "Szepty zmarłych"
Dzięki mojej znajomej z LC, Agnieszce, mam możliwość pogłębić znajomość z dr Davidem Hunterem. Dotychczasowe kontakty owocowały raz 9, a raz 10 gwiazdkami. Obecnie recenzowana ma na LC 7,76 (6601 ocen i 519 opinii). Wikipedia:
„...W rok po wydarzeniach opisanych w drugiej części, David Hunter przebywa na stypendium naukowym w Stanach Zjednoczonych na 'Trupiej Farmie' w Knoxville, na zaproszenie swojego mentora, Toma Liebermana. Wspólnie z nim i z agentem specjalnym Tennessee Bureau of Investigation, Danem Gardnerem rozwiązuje zagadkę zabójstwa Terry'ego Loomisa, znalezionego w górskiej chacie. Wkrótce pojawiają się kolejne ofiary....”
No i tych ofiar nie da rady zliczyć, chyba powyżej setki. Przez długi czas utrudnia lekturę smród rozkładających się ciał, robactwo je pasożytujące i płyny z nich wyciekające, lecz do wszystkiego można się przyzwyczaić i mimo braku maski, to znosić. Aby opowieść uwiarygodnić, autor zafundował mordercy anosmię. (Anosmia - nabyty lub rzadziej wrodzony całkowity brak funkcji węchu). I jeszcze jedna konkluzja: autor nie lubi prostackich Amerykanów.
A ocena najsłabsza z dotychczasowych - tylko 8, bo jestem estetą i smakoszem, a przy tej lekturze miałem niesmak.
Dzięki mojej znajomej z LC, Agnieszce, mam możliwość pogłębić znajomość z dr Davidem Hunterem. Dotychczasowe kontakty owocowały raz 9, a raz 10 gwiazdkami. Obecnie recenzowana ma na LC 7,76 (6601 ocen i 519 opinii). Wikipedia:
„...W rok po wydarzeniach opisanych w drugiej części, David Hunter przebywa na stypendium naukowym w Stanach Zjednoczonych na 'Trupiej Farmie' w Knoxville, na zaproszenie swojego mentora, Toma Liebermana. Wspólnie z nim i z agentem specjalnym Tennessee Bureau of Investigation, Danem Gardnerem rozwiązuje zagadkę zabójstwa Terry'ego Loomisa, znalezionego w górskiej chacie. Wkrótce pojawiają się kolejne ofiary....”
No i tych ofiar nie da rady zliczyć, chyba powyżej setki. Przez długi czas utrudnia lekturę smród rozkładających się ciał, robactwo je pasożytujące i płyny z nich wyciekające, lecz do wszystkiego można się przyzwyczaić i mimo braku maski, to znosić. Aby opowieść uwiarygodnić, autor zafundował mordercy anosmię. (Anosmia - nabyty lub rzadziej wrodzony całkowity brak funkcji węchu). I jeszcze jedna konkluzja: autor nie lubi prostackich Amerykanów.
A ocena najsłabsza z dotychczasowych - tylko 8, bo jestem estetą i smakoszem, a przy tej lekturze miałem niesmak.
Sunday, 1 October 2017
Oscar WILDE - "Upiór rodziny Canterville'ów"
Oscar WILDE - "Upiór rodu Canterville'ów"
Oscar Wilde (1854 – 1900) – przedstawiciel modernistycznego estetyzmu (estetyzm – ruch intelektualny i artystyczny, powstały pod wpływem francuskim u schyłku XIX wieku w Wielkiej Brytanii, oparty na filozofii „sztuka dla sztuki", akcentujący wyjątkową wartość sztuki i przyjemności znajdowanej w odkrywaniu rzeczy pięknych. W Polsce - "Młoda Polska"; adwersarze - Brzozowski, Przybyszewski). Wilde pozostaje szeroko znany z powodu napisania genialnego "Portretu Doriana Graya" (1890) i homoseksualizmu zakazanemu wówczas w Wlk. Brytanii. Jakieś pół wieku temu, coś tam czytałem, jak Wilde z Andre Gide'm (1869 - 1951) podrywali arabskich grajków i wspólnie rozkoszowali się ich ciałami. Ciekawostki i ploteczki nie zmieniają faktu, że Wilde WIELKIM PISARZEM BYŁ.
A teraz dwa utwory z 1891, o których Wydawca pisze:
"...Dwie opowieści grozy à rebours: w jednej duch starego zamczyska, za sprawą przeraźliwego racjonalizmu jego mieszkańców, ze straszącego zamienia się w straszonego; w drugiej drogą do szczęścia i warunkiem życiowego spełnienia okazuje się... zbrodnia. Obie historie, skreślone mistrzowskim piórem Oscara Wilde’a, z jednej strony zachowują reguły powieści gotyckiej czy czarnego romansu, z drugiej zaś w przekorny sposób je łamią. Inteligentna zabawa z konwencją, wciągająca intryga - doskonała lektura..."
Pierwsza - "Zbrodnia lorda Artura Savile" ma podtytuł "Studium obowiązkowości". Jest to tak głupie, że aż zabawne. Clou to wiara w przepowiednie chiromanty, lecz uwzględniając głupotę ludzi obecnie, po ponad 120 latach, ujawniającą się wiarą w uzdrowicieli wszelkiej maści egzorcystów i proroków, jestem wyrozumiały wobec całej "psychodelii" ówczesnej.
Druga - „Upiór rodu Canterville'ów” ma podtytuł „Opowieść hylozoiczno - idealistyczna” . Znalazłem, że „hylo-” w wyrazach złożonych oznacza materię a więc opowieść materialistyczno - idealistyczna. Uśmiałem się szczerze, bo przybywszy do Kanady 27 lat temu, kiedy to nieźle znałem język angielski, miałem odczucia podobne jak autor – Irlandczyk:
„..... nic nas dziś od Ameryki nie różni oprócz oczywiście języka....”
Ale głównym charakterem jest upiór, trochę wystraszony zachowaniem nowych właścicieli - prostackich Amerykanów, którzy utrudniają mu dotychczas skuteczne terroryzowanie mieszkańców. A był skuteczny, bo nawet peruka osiwiała. Teraz wojnę przegrywał...
„....Całkowicie postradał już nadzieję, że uda mu się kiedykolwiek przestraszyć rodzinę amerykańskich brutali....”
Ale urocza córeczka Amerykanina uratowała upiora, został pochowany, a jej przekazał skarb materialny oraz duchowy, o czym nas poinformowała: (sir Simon to Upiór)
„...Biedny sir Simon! Wiele mu zawdzięczam... ...Nauczył mnie, czym jest Życie, co znaczy Śmierć i dlaczego Miłość jest od nich silniejsza....”
Za takie przesłanie stawiam gwiazdek 10
Oscar Wilde (1854 – 1900) – przedstawiciel modernistycznego estetyzmu (estetyzm – ruch intelektualny i artystyczny, powstały pod wpływem francuskim u schyłku XIX wieku w Wielkiej Brytanii, oparty na filozofii „sztuka dla sztuki", akcentujący wyjątkową wartość sztuki i przyjemności znajdowanej w odkrywaniu rzeczy pięknych. W Polsce - "Młoda Polska"; adwersarze - Brzozowski, Przybyszewski). Wilde pozostaje szeroko znany z powodu napisania genialnego "Portretu Doriana Graya" (1890) i homoseksualizmu zakazanemu wówczas w Wlk. Brytanii. Jakieś pół wieku temu, coś tam czytałem, jak Wilde z Andre Gide'm (1869 - 1951) podrywali arabskich grajków i wspólnie rozkoszowali się ich ciałami. Ciekawostki i ploteczki nie zmieniają faktu, że Wilde WIELKIM PISARZEM BYŁ.
A teraz dwa utwory z 1891, o których Wydawca pisze:
"...Dwie opowieści grozy à rebours: w jednej duch starego zamczyska, za sprawą przeraźliwego racjonalizmu jego mieszkańców, ze straszącego zamienia się w straszonego; w drugiej drogą do szczęścia i warunkiem życiowego spełnienia okazuje się... zbrodnia. Obie historie, skreślone mistrzowskim piórem Oscara Wilde’a, z jednej strony zachowują reguły powieści gotyckiej czy czarnego romansu, z drugiej zaś w przekorny sposób je łamią. Inteligentna zabawa z konwencją, wciągająca intryga - doskonała lektura..."
Pierwsza - "Zbrodnia lorda Artura Savile" ma podtytuł "Studium obowiązkowości". Jest to tak głupie, że aż zabawne. Clou to wiara w przepowiednie chiromanty, lecz uwzględniając głupotę ludzi obecnie, po ponad 120 latach, ujawniającą się wiarą w uzdrowicieli wszelkiej maści egzorcystów i proroków, jestem wyrozumiały wobec całej "psychodelii" ówczesnej.
Druga - „Upiór rodu Canterville'ów” ma podtytuł „Opowieść hylozoiczno - idealistyczna” . Znalazłem, że „hylo-” w wyrazach złożonych oznacza materię a więc opowieść materialistyczno - idealistyczna. Uśmiałem się szczerze, bo przybywszy do Kanady 27 lat temu, kiedy to nieźle znałem język angielski, miałem odczucia podobne jak autor – Irlandczyk:
„..... nic nas dziś od Ameryki nie różni oprócz oczywiście języka....”
Ale głównym charakterem jest upiór, trochę wystraszony zachowaniem nowych właścicieli - prostackich Amerykanów, którzy utrudniają mu dotychczas skuteczne terroryzowanie mieszkańców. A był skuteczny, bo nawet peruka osiwiała. Teraz wojnę przegrywał...
„....Całkowicie postradał już nadzieję, że uda mu się kiedykolwiek przestraszyć rodzinę amerykańskich brutali....”
Ale urocza córeczka Amerykanina uratowała upiora, został pochowany, a jej przekazał skarb materialny oraz duchowy, o czym nas poinformowała: (sir Simon to Upiór)
„...Biedny sir Simon! Wiele mu zawdzięczam... ...Nauczył mnie, czym jest Życie, co znaczy Śmierć i dlaczego Miłość jest od nich silniejsza....”
Za takie przesłanie stawiam gwiazdek 10
Honore de Balzac - "Sekrety księżnej de Cadignan"
Honore de Balzac - "Sekrety księżnej de Cadignan"
Jako nastolatek naczytałem się Balzaca, ze względu na upodobania mojej Mamy. Teraz mam okazję poznać "Sekrety...", których nie pamiętam z przeszłości. Korzystam z "Wolnych Lektur":
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/sekrety-ksieznej-de-cadignan.html#s2
"Wolne Lektury" są dziełem Fundacji Nowoczesna Polska, a informację o omawianej książce znajduję na: https://nowoczesnapolska.org.pl/2015/09/04/lektura-na-weekend-sekrety-ksieznej-de-cadignan/
"....to krótka powieść z cyklu 'Komedia ludzka' Balzaca. Opowiada o tym, jak tytułowa bohaterka, zubożała arystokratka, uwodzi idealistycznego pisarza Daniela d’Artheza. Jest to kolejne w karierze pisarza studium psychologiczne dojrzałej kobiety, a zarazem – jak twierdzą niektórzy – odbicie jego własnych marzeń o sukcesie osobistym i awansie społecznym. Jedno z niewielu dzieł Balzaca, o których można powiedzieć, że kończą się dobrze..."
Odrębną wartość stanowi wstęp Boya zaczynający się zdaniem:
"......Nazwisko Balzaka budzi dziś w naszym pojęciu obraz głębokiego, surowego niemal myśliciela, człowieka, który, jak nikt przed nim ani po nim, zważył, osądził i opisał całokształt życia społecznego, układ i stosunek jego grup, mechanizm walk i namiętności, i zaklął je w nieśmiertelną galerię typów 'Komedii ludzkiej'....."
Proszę Państwa! Proszę czytać przedmowę Boya uważnie, bo ona wartościowsza niż sama książka. Wyciągam z niej zdanie o "Córce Ewy", wydanej razem z "Sekretami...":
"...Balzac przeszedł na własnej skórze wszystkie problemy tego konfliktu, który skreślił w 'Córce Ewy': konfliktu między 'stylem' miłości, tkwiącym jeszcze w epoce, kiedy bohaterowie pięknego świata nie mieli prócz miłości innego zatrudnienia, a straszliwymi warunkami nowoczesnego życia, w którym czynny i ambitny człowiek zaledwie ma dość sił, aby nastarczyć wszystkim koniecznym wydatkom energii..."
Boy kończy przedmowę istorną uwagą:
"...Co do wielu innych figur tych opowiadań, pamiętać należy, że wszystkie te postacie, jak pani d'Espard, Rastignac, Blondet, Lousteau, etc., to galeria Balzakowskiego świata, powtarzająca się w szeregu powieści, i że, tym samym, autor nie zadaje sobie trudu ponownego ich charakteryzowania..."
Przechodząc do samej książki, to zaskoczyło mnie jej opracowanie w Wikipedii, wyjątkowo ciekawe i trafne:
"...'Sekrety księżnej de Cadignan' są jednym z wielu w 'Komedii ludzkiej' studiów psychologii kobiety dojrzałej (tytułowa bohaterka ma 36 lat) oraz przeżywania przez nią późnej, lecz prawdziwej (w odróżnieniu od wcześniejszych związków) miłości. Podczas gdy w wielu wcześniejszych utworach Balzak krytykował obyczaje salonowe z ich wszechobecnym zakłamaniem, odgrywaniem wielkich uczuć i podporządkowywaniem uczuć korzyściom materialnym, 'Sekrety księżnej de Cadignan' ukazują możliwość metamorfozy nawet osoby, która przez wiele lat przebywała w takim właśnie środowisku. Wymowę symboliczną mają dwa nazwiska głównej bohaterki - przejście z mężowskiego tytułu de Mafrigneuse na odziedziczony po zmarłym krewnym de Cadignan wyraża również zmianę wartości i zachowania księżnej. Z kolei postać d'Artheza, chociaż pojawia się też w innych tomach cyklu (m.in. W 'Straconych złudzeniach'), w tym utworze pełni głównie funkcję autobiograficzną, całość dzieła ilustruje bowiem niespełnione marzenie samego Balzaka o zostaniu bohaterem romansu między powieściopisarzem a wielką damą. Fakt, iż jest to jedna z nielicznych części 'Komedii ludzkiej' o tak jednoznacznie szczęśliwym zakończeniu podkreśla dodatkowo krytykę obyczajów salonowych przeprowadzaną przez Balzaka w całym cyklu, wskazując myśl autora, że droga do prawdziwego szczęścia wiedzie z pominięciem wartości lansowanych przez wielki świat...."
Również strona o "Córce Ewy" zasługuje na uwagę:
"....W 'Córce Ewy' zostaje po raz pierwszy przedstawiony szereg postaci, które odgrywają kluczową rolę w innych częściach 'Komedii ludzkiej': Ferdynand du Tillet, Feliks de Vandenesse, Raul Natan, Melchior de Canalis. Równocześnie jest to kolejna w cyklu analiza psychologiczna kobiety wydanej za mąż wbrew swojej woli, niewykształconej, której rola społeczna jest sztucznie ograniczana do atrakcyjnego wyglądu, a która może realizować swoje tłumione pragnienia jedynie poza związkiem małżeńskim, niekiedy z naruszeniem prawa i obyczajów. Z kolei motyw wierzytelności finansowych związany jest z biografią samego autora. Balzak pisząc 'Córkę Ewy' inspirował się własnym związkiem z hrabiną Guidoboni-Visconti, której wsparcie materialne miało umożliwić mu otwarcie gazety...."
Przy tak obszernych cytatach powiem tylko frazes, że Balzac kochał kobiety i to emanuje z jego powieści. Po prostu feministą był. Proszę Państwa ! Polecić to wydanie (pod podanym na początku adresem) mogę i to czynię, lecz z nadzieją, że Państwo sięgną po całą "Komedię ludzką", tak kochaną przez moją Mamę i z tej przyczyny, czytaną przeze mnie.
Solidne 7/10
Jako nastolatek naczytałem się Balzaca, ze względu na upodobania mojej Mamy. Teraz mam okazję poznać "Sekrety...", których nie pamiętam z przeszłości. Korzystam z "Wolnych Lektur":
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/sekrety-ksieznej-de-cadignan.html#s2
"Wolne Lektury" są dziełem Fundacji Nowoczesna Polska, a informację o omawianej książce znajduję na: https://nowoczesnapolska.org.pl/2015/09/04/lektura-na-weekend-sekrety-ksieznej-de-cadignan/
"....to krótka powieść z cyklu 'Komedia ludzka' Balzaca. Opowiada o tym, jak tytułowa bohaterka, zubożała arystokratka, uwodzi idealistycznego pisarza Daniela d’Artheza. Jest to kolejne w karierze pisarza studium psychologiczne dojrzałej kobiety, a zarazem – jak twierdzą niektórzy – odbicie jego własnych marzeń o sukcesie osobistym i awansie społecznym. Jedno z niewielu dzieł Balzaca, o których można powiedzieć, że kończą się dobrze..."
Odrębną wartość stanowi wstęp Boya zaczynający się zdaniem:
"......Nazwisko Balzaka budzi dziś w naszym pojęciu obraz głębokiego, surowego niemal myśliciela, człowieka, który, jak nikt przed nim ani po nim, zważył, osądził i opisał całokształt życia społecznego, układ i stosunek jego grup, mechanizm walk i namiętności, i zaklął je w nieśmiertelną galerię typów 'Komedii ludzkiej'....."
Proszę Państwa! Proszę czytać przedmowę Boya uważnie, bo ona wartościowsza niż sama książka. Wyciągam z niej zdanie o "Córce Ewy", wydanej razem z "Sekretami...":
"...Balzac przeszedł na własnej skórze wszystkie problemy tego konfliktu, który skreślił w 'Córce Ewy': konfliktu między 'stylem' miłości, tkwiącym jeszcze w epoce, kiedy bohaterowie pięknego świata nie mieli prócz miłości innego zatrudnienia, a straszliwymi warunkami nowoczesnego życia, w którym czynny i ambitny człowiek zaledwie ma dość sił, aby nastarczyć wszystkim koniecznym wydatkom energii..."
Boy kończy przedmowę istorną uwagą:
"...Co do wielu innych figur tych opowiadań, pamiętać należy, że wszystkie te postacie, jak pani d'Espard, Rastignac, Blondet, Lousteau, etc., to galeria Balzakowskiego świata, powtarzająca się w szeregu powieści, i że, tym samym, autor nie zadaje sobie trudu ponownego ich charakteryzowania..."
Przechodząc do samej książki, to zaskoczyło mnie jej opracowanie w Wikipedii, wyjątkowo ciekawe i trafne:
"...'Sekrety księżnej de Cadignan' są jednym z wielu w 'Komedii ludzkiej' studiów psychologii kobiety dojrzałej (tytułowa bohaterka ma 36 lat) oraz przeżywania przez nią późnej, lecz prawdziwej (w odróżnieniu od wcześniejszych związków) miłości. Podczas gdy w wielu wcześniejszych utworach Balzak krytykował obyczaje salonowe z ich wszechobecnym zakłamaniem, odgrywaniem wielkich uczuć i podporządkowywaniem uczuć korzyściom materialnym, 'Sekrety księżnej de Cadignan' ukazują możliwość metamorfozy nawet osoby, która przez wiele lat przebywała w takim właśnie środowisku. Wymowę symboliczną mają dwa nazwiska głównej bohaterki - przejście z mężowskiego tytułu de Mafrigneuse na odziedziczony po zmarłym krewnym de Cadignan wyraża również zmianę wartości i zachowania księżnej. Z kolei postać d'Artheza, chociaż pojawia się też w innych tomach cyklu (m.in. W 'Straconych złudzeniach'), w tym utworze pełni głównie funkcję autobiograficzną, całość dzieła ilustruje bowiem niespełnione marzenie samego Balzaka o zostaniu bohaterem romansu między powieściopisarzem a wielką damą. Fakt, iż jest to jedna z nielicznych części 'Komedii ludzkiej' o tak jednoznacznie szczęśliwym zakończeniu podkreśla dodatkowo krytykę obyczajów salonowych przeprowadzaną przez Balzaka w całym cyklu, wskazując myśl autora, że droga do prawdziwego szczęścia wiedzie z pominięciem wartości lansowanych przez wielki świat...."
Również strona o "Córce Ewy" zasługuje na uwagę:
"....W 'Córce Ewy' zostaje po raz pierwszy przedstawiony szereg postaci, które odgrywają kluczową rolę w innych częściach 'Komedii ludzkiej': Ferdynand du Tillet, Feliks de Vandenesse, Raul Natan, Melchior de Canalis. Równocześnie jest to kolejna w cyklu analiza psychologiczna kobiety wydanej za mąż wbrew swojej woli, niewykształconej, której rola społeczna jest sztucznie ograniczana do atrakcyjnego wyglądu, a która może realizować swoje tłumione pragnienia jedynie poza związkiem małżeńskim, niekiedy z naruszeniem prawa i obyczajów. Z kolei motyw wierzytelności finansowych związany jest z biografią samego autora. Balzak pisząc 'Córkę Ewy' inspirował się własnym związkiem z hrabiną Guidoboni-Visconti, której wsparcie materialne miało umożliwić mu otwarcie gazety...."
Przy tak obszernych cytatach powiem tylko frazes, że Balzac kochał kobiety i to emanuje z jego powieści. Po prostu feministą był. Proszę Państwa ! Polecić to wydanie (pod podanym na początku adresem) mogę i to czynię, lecz z nadzieją, że Państwo sięgną po całą "Komedię ludzką", tak kochaną przez moją Mamę i z tej przyczyny, czytaną przeze mnie.
Solidne 7/10
Stefan ŻEROMSKI - "Dzieje grzechu"
Stefan ŻEROMSKI - "Dzieje grzechu"
Nie recenzowałem dotychczas Żeromskiego, bo skończyłem być jego fanem 61 lat temu, w 1956 roku, gdy po "Polskim Październiku" zaczęto wydawać współczesną literaturę amerykańską i dotychczasowe zainteresowanie nim przeszło, w moim przypadku, na Steinbecka. Teraz buszując na portalu „Wolne Lektury” trafiłem na „Dzieje grzechu”, które postanowiłem sobie przypomnieć.
No cóż, ponownych wypieków nie dostałem, lecz ówczesnego swojego entuzjazmu się nie wstydzę, bo jednak Żeromskiemu należy się uznanie za odwagę, tym bardziej, że pierwsze wydanie było w 1908 roku.
Wikipedia:
„...Dzieło jest określane mianem „powieści seksualnej” lub „kolejowego romansu”. Powieść ze względu na swoją tematykę wzbudzała wiele kontrowersji zarówno wśród czytelników jak i krytyków literackich. Dzieje grzechu to historia człowieka zniewolonego, którego grzech prowadzi do totalnego upadku, bez możliwości ponownego powstania. Żeromski skupia się na portrecie psychologicznym. Opisuje wewnętrzne przeżycia głównej bohaterki - Ewy Pobratyńskiej. Żeromski ukazuje zawikłane losy kobiety, która poprzez porzucenie przez ukochanego popada w depresję i stacza się. Od tej pory jej życie zmierza w niewłaściwym kierunku. Morduje swoje dopiero co narodzone dziecko, spotyka się z podejrzanymi mężczyznami, a potem zostaje prostytutką....."
Wszyscy to znają ewentualnie powinni znać, więc zwrócę tylko uwagę na nazwisko głównej bohaterki, Ewy Pobratyńskiej, które etymologicznie nawiązuje do „bratania się” w domyśle z przedstawicielami płci męskiej.
Reasumując: po 109 latach da się to czytać, tak więc na pewno zasługuje na 7 gwiazdek w kategorii polska klasyka
Nie recenzowałem dotychczas Żeromskiego, bo skończyłem być jego fanem 61 lat temu, w 1956 roku, gdy po "Polskim Październiku" zaczęto wydawać współczesną literaturę amerykańską i dotychczasowe zainteresowanie nim przeszło, w moim przypadku, na Steinbecka. Teraz buszując na portalu „Wolne Lektury” trafiłem na „Dzieje grzechu”, które postanowiłem sobie przypomnieć.
No cóż, ponownych wypieków nie dostałem, lecz ówczesnego swojego entuzjazmu się nie wstydzę, bo jednak Żeromskiemu należy się uznanie za odwagę, tym bardziej, że pierwsze wydanie było w 1908 roku.
Wikipedia:
„...Dzieło jest określane mianem „powieści seksualnej” lub „kolejowego romansu”. Powieść ze względu na swoją tematykę wzbudzała wiele kontrowersji zarówno wśród czytelników jak i krytyków literackich. Dzieje grzechu to historia człowieka zniewolonego, którego grzech prowadzi do totalnego upadku, bez możliwości ponownego powstania. Żeromski skupia się na portrecie psychologicznym. Opisuje wewnętrzne przeżycia głównej bohaterki - Ewy Pobratyńskiej. Żeromski ukazuje zawikłane losy kobiety, która poprzez porzucenie przez ukochanego popada w depresję i stacza się. Od tej pory jej życie zmierza w niewłaściwym kierunku. Morduje swoje dopiero co narodzone dziecko, spotyka się z podejrzanymi mężczyznami, a potem zostaje prostytutką....."
Wszyscy to znają ewentualnie powinni znać, więc zwrócę tylko uwagę na nazwisko głównej bohaterki, Ewy Pobratyńskiej, które etymologicznie nawiązuje do „bratania się” w domyśle z przedstawicielami płci męskiej.
Reasumując: po 109 latach da się to czytać, tak więc na pewno zasługuje na 7 gwiazdek w kategorii polska klasyka
Stanisław PRZYBYSZEWSKI - "Miasto" i "Goście"
Stanisław PRZYBYSZEWSKI - "Miasto"
Dalej korzystam z "Wolnych Lektur" i kontent jestem, bo trafiłem legendę w 4 aktach pt "Miasto", z 1914 roku,. mistrza krakowskiej bohemy pod szczegółowym adresem:
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/przybyszewski-miasto.htm
Na podstawie Wikipedii przypominam:
Stanisław Feliks Przybyszewski (1868 – 1927) - pisarz, poeta, dramaturg, nowelista okresu Młodej Polski, skandalista, przedstawiciel cyganerii krakowskiej i nurtu polskiego dekadentyzmu. Okrzyknięty za życia legendą, stał się bohaterem wielu plotek i anegdot (opisywanych m, in przez Boya i Brzozowskiego). W Berlinie był nazywany „genialnym Polakiem”. Był propagatorem haseł 'sztuka dla sztuki' i 'naga dusza', a także autorem manifestu 'Confiteor'.
Uwodziciel niewiast Przybyszewski, w którego życiu podbojów, miłości i namiętności bez liku, bez wysiłku stworzył ten krwawy romans uatrakcyjniając go rywalizacją pomiędzy żądzą władzy a pożądaniem kobiety. Trup ściele się gęsto, a kogo autor pozostawił przy życiu, dowiedzą się Państwo dopiero na ostatniej stronie.
Fantastyczna opowieść z dreszczykiem, w której tytułowe miasto jako symbol władzy pokonuje honor, miłość czy przyjaźń, a wszystko w formie „lekkiej, łatwej i przyjemnej” z licznymi elementami groteski. Co za pióro !!!
„Stasia” nie można nie kochać, więc 10/10
Stanisław PRZYBYSZEWSKI - "Goście"
Miniaturka (14 stron) dekadencka pt "GOŚCIE. Epilog dramatyczny w jednym akcie", a w nim odwieczny problem zbrodni i kary. A tytułowi goście to animatorzy sumienia. Na niewielu stronach, wiele powiedziane i dlatego wystarczą cytaty. Bo czy...
"...Istnieje jakiś człowiek, któryby zbrodni nie popełnił? Jakiejś, choćby małej zbrodni? Co to znaczy duża, mała zbrodnia? Największa może mieć tak małe skutki, że staje się małą i naodwrót… A czy ty nie masz czasem lęku i trwogi, żeś może nieświadomie spełniła jakąś zbrodnię, taką, o której może nawet nie wiesz? Nie czujesz lęku i trwogi?...
...Zbrodnia — hm — wszystko jest zbrodnią — człowiek na to stworzony, by płodził zbrodnię...
...Nie wińmy ludzi — oni na to stworzeni, by zbrodnie płodzić, a wszystko może być zbrodnią… Ach! ludzie tacy biedni, tacy biedni…
....Natura dziwnie bywa czasem złośliwa. Karze za grzechy, która sama w serce człowieka wszczepiła...
....Tego ludzie nie wytworzyli — oni znają tylko karę, a sprawiedliwość serce samo wymierza…
....Przed sobą uciec? Nie można!.."
A wszystko się dzieje w specyficznym domu, domu wyrzutów sumienia. Lepiej do niego nie wchodzić, bo...
"...To dom złego sumienia. To zaraźliwe..."
No i ponura końcowa refleksja:
"...To tylko życie straszne. To tak niezmiernie śmieszne, że ludzie tak życie kochają: śmierć dobra i cicha… To trochę głupiego szczęścia — to mamidło, ten majak szatański. To upojenie się swoją siłą, celami, to przeświadczenie, że jest się wielkim, że ma się jeszcze tyle do zrobienia: to wszystko głupstwo, to lep, na który życie ludzi bierze. Śmierć, śmierć, to jedyne — pluje się życiu w twarz i mówi się: mnie nie omamisz! I idzie się z wielką powagą i pogardą w śmierć!"
Pół godziny czytania, a ile niepokoju! 10/10. I tradycyjnie adres:
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/przybyszewski-goscie.html
Dalej korzystam z "Wolnych Lektur" i kontent jestem, bo trafiłem legendę w 4 aktach pt "Miasto", z 1914 roku,. mistrza krakowskiej bohemy pod szczegółowym adresem:
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/przybyszewski-miasto.htm
Na podstawie Wikipedii przypominam:
Stanisław Feliks Przybyszewski (1868 – 1927) - pisarz, poeta, dramaturg, nowelista okresu Młodej Polski, skandalista, przedstawiciel cyganerii krakowskiej i nurtu polskiego dekadentyzmu. Okrzyknięty za życia legendą, stał się bohaterem wielu plotek i anegdot (opisywanych m, in przez Boya i Brzozowskiego). W Berlinie był nazywany „genialnym Polakiem”. Był propagatorem haseł 'sztuka dla sztuki' i 'naga dusza', a także autorem manifestu 'Confiteor'.
Uwodziciel niewiast Przybyszewski, w którego życiu podbojów, miłości i namiętności bez liku, bez wysiłku stworzył ten krwawy romans uatrakcyjniając go rywalizacją pomiędzy żądzą władzy a pożądaniem kobiety. Trup ściele się gęsto, a kogo autor pozostawił przy życiu, dowiedzą się Państwo dopiero na ostatniej stronie.
Fantastyczna opowieść z dreszczykiem, w której tytułowe miasto jako symbol władzy pokonuje honor, miłość czy przyjaźń, a wszystko w formie „lekkiej, łatwej i przyjemnej” z licznymi elementami groteski. Co za pióro !!!
„Stasia” nie można nie kochać, więc 10/10
Stanisław PRZYBYSZEWSKI - "Goście"
Miniaturka (14 stron) dekadencka pt "GOŚCIE. Epilog dramatyczny w jednym akcie", a w nim odwieczny problem zbrodni i kary. A tytułowi goście to animatorzy sumienia. Na niewielu stronach, wiele powiedziane i dlatego wystarczą cytaty. Bo czy...
"...Istnieje jakiś człowiek, któryby zbrodni nie popełnił? Jakiejś, choćby małej zbrodni? Co to znaczy duża, mała zbrodnia? Największa może mieć tak małe skutki, że staje się małą i naodwrót… A czy ty nie masz czasem lęku i trwogi, żeś może nieświadomie spełniła jakąś zbrodnię, taką, o której może nawet nie wiesz? Nie czujesz lęku i trwogi?...
...Zbrodnia — hm — wszystko jest zbrodnią — człowiek na to stworzony, by płodził zbrodnię...
...Nie wińmy ludzi — oni na to stworzeni, by zbrodnie płodzić, a wszystko może być zbrodnią… Ach! ludzie tacy biedni, tacy biedni…
....Natura dziwnie bywa czasem złośliwa. Karze za grzechy, która sama w serce człowieka wszczepiła...
....Tego ludzie nie wytworzyli — oni znają tylko karę, a sprawiedliwość serce samo wymierza…
....Przed sobą uciec? Nie można!.."
A wszystko się dzieje w specyficznym domu, domu wyrzutów sumienia. Lepiej do niego nie wchodzić, bo...
"...To dom złego sumienia. To zaraźliwe..."
No i ponura końcowa refleksja:
"...To tylko życie straszne. To tak niezmiernie śmieszne, że ludzie tak życie kochają: śmierć dobra i cicha… To trochę głupiego szczęścia — to mamidło, ten majak szatański. To upojenie się swoją siłą, celami, to przeświadczenie, że jest się wielkim, że ma się jeszcze tyle do zrobienia: to wszystko głupstwo, to lep, na który życie ludzi bierze. Śmierć, śmierć, to jedyne — pluje się życiu w twarz i mówi się: mnie nie omamisz! I idzie się z wielką powagą i pogardą w śmierć!"
Pół godziny czytania, a ile niepokoju! 10/10. I tradycyjnie adres:
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/przybyszewski-goscie.html
Subscribe to:
Posts (Atom)