Tuesday, 16 October 2018

Stanisław GRZESIUK - „Boso, ale w ostrogach”


Po  prawie  60  latach  ponownie  czytam  Grzesiuka  zwracając  uwagę  na  zdania  wyróżnione  tłustym  drukiem.  Czytam  wyjaśnienie  w  pierwszym  przypisie:
Pogrubieniem wyróżniono niepublikowane fragmenty przywrócone z rękopisu.”
Dobrymi  chęciami  piekło  wybrukowano.  Takie  działanie  byłoby  uzasadnione  w  przypadku  interwencji  peerelowskiej  cenzury,  a  tu  wychodzi,  że  to  profesjonalizm  ówczesnych  redaktorów,  bo   przywrócone  fragmenty  nic  ciekawego  nie  wnoszą,  lecz  tylko  powiększają  objętość  książki.
Ale  ad  rem.  60  lat  temu  Grzesiuk  był  przede  wszystkim  powszechnie  kochanym  bardem  Warszawy  i  wszystko  co  napisał  przyjmowaliśmy  bezkrytycznie.  Teraz  -  podziwiam  język,  umiejętność  barwnego  opisu  i  autentyczność   ponad  połowy  książki,  natomiast  absolutnie  nie  odpowiada  mnie   opowieść  od  wybuchu  wojny.  Otrucie  psów  dozorcy  to  drobiazg,  w  porównaniu  z  dewastacją  dzieł  sztuki  w  stylu  bolszewickiej  zarazy;   wycinanie  obrazów  z  ram,  niszczenie  drogocennej  porcelany  psuje  wizerunek   „swojaków”  z  Czerniakowa,  a   poruszanie  się  praktycznie   ciągłe  z  parabellum  i  granatami   sprawia  wrażenie  infantylnych  przechwałek.
Warto  również   przypomnieć,  że  pochodzenie  i  życiorys   Grzesiuka  znacznie  odbiega  od  postaci  głównego  bohatera.  Z  Wikipedii: 
„.. Franciszek Grzesiuk był z zawodu ślusarzem, pracował w Warszawskiej Spółce Akcyjnej Budowy Parowozów przy ul. Kolejowej (późniejszy Bumar-Waryński), był także działaczem PPS    …(Stanisław)  Ukończył szkołę zawodową pracując w fabryce. Tam zetknął się po raz pierwszy z działalnością lewicową. Pogrzeb ojca był dla niego punktem przełomowym. Zaczął uważać, że ówczesny porządek społeczny zawsze będzie deprecjonować osoby chcące wyrwać się z getta biedy……        …Sympatyzował z nowo powstałą PRL. Widział w niej szansę zapobieżenia nędzy, chorobom i istniejącemu w dwudziestoleciu   międzywojennym   wyzyskowi…”
A  więc  pochodził  z  robotniczej  elity,   skończył     6  klas  plus  kursy  radiotechniczne,  nie  poznał  skrajnej  biedy  i   tragedii  bezrobocia  w  II  RP,  a   w  PRL  stał  się   cennym  nabytkiem  Partii  w  głoszeniu   opowieści   o  nędzy  życia  w  sanacyjnej  Polsce   i  jak  cytuję  z  Wikipedii  „nędzy,  chorobom  i  istniejącemu  w  dwudziestoleciu  międzywojennym  wyzyskowi”.  Dodajmy,  że   (Wikipedia):
„…W 1946 zapisał się do Polskiej Partii Robotniczej. Został instruktorem w komitecie dzielnicowym partii. W 1949 ukończył trzymiesięczny kurs dla wicedyrektorów i pracował na stanowiskach administracyjnych w warszawskich szpitalach na ul. Chocimskiej i Anielewicza oraz w wojewódzkiej poradni zdrowia przy ul. Lwowskiej.  W 1961 został radnym Rady m.st. Warszawy z listy Frontu Jedności Narodu z okręgu nr 9 na Ochocie…..”
A  więc  w  momencie   pisania,  już  nie  menel  czy  złodziej,  a  dyrektor  i  aktywista  PZPR.  Tak  więc  chętnie  wydano  jego  opowieści  za  wczesnego  Gomułki.
Niemniej  książka   napisana  jest  ciekawie,  profesjonalnie  pod  względem  literackim  (czyżby  pomoc  Janiny  Preger??),  przedstawia  autentyczny  klimat  ówczesnego  Czerniakowa   i  czyta  się    świetnie,  więc   zasługuje  na  8/10,  mimo  upływu  czasu

No comments:

Post a Comment