To już czwarty tom z Martinem Servazem, a poprzednie oceniłem 3x8. Teraz Servaz ma 46 lat i dochodzi do siebie po kulce w sercu, a Hirtmann pracował na norweskiej platformie wiertniczej, o dziwo!, lecz uciekł i kontynuuje swoją grę z detektywem, dalej słuchając Mahlera.
Cenne spostrzeżenie (s. 257 e-book):
„....Dzieci nie potrzebują nikogo, by stać się okrutne, złe, dwulicowe. Jak reszta ludzkości mają to w sobie. W kontakcie z innymi dzieje się czasem coś wręcz przeciwnego: człowiek uczy się być lepszym i przy odrobinie szczęścia pozostaje taki do końca życia. Albo nie....”
Było cenne, to teraz „starcze” czyli moje. Nie pasuje mnie scena seksu Norweżki, na stojaka, koło kibla. Może nieczasowy jestem, ale to prostackie. Natomiast pasuje chińskie przysłowie (s. 478):
„– Kto idzie po śniegu, nie może ukryć swoich śladów..”
Trupów co niemiara, gwałcicieli też, a furtka do następnego tomu otwarta, bo obaj miłośnicy Mahlera przy życiu zostali. Dobrze się czyta, więc następne 8/10. A nie więcej, bo podobnie jak pisarze skandynawscy, sztucznie nabija objętość; tym razem 824 strony.
No comments:
Post a Comment