Maciej MALICKI - "Kogo nie znam"
O Malickim (1945-2013) w Wikipedii czytamy:
" Debiutował wierszami w 'Odrze' oraz opowiadaniami w 'Nowy Wyraz" w pierwszej połowie lat 70., jednak pierwszą książkę opublikował dopiero po roku 2000. Przez większość życia mieszkał w Świdrze, wykonywał kilkanaście zawodów. Był m. in. pomocnikiem kinooperatora, twórcą witraży, wydawcą, sekretarzem redakcji 'Literatury na Świecie'. Jego teksty są często autobiograficzne. Oprócz prozy pisał wiersze i sztuki teatralne. Miał w dorobku kryminał 'Kogo nie znam'...".
Z okładki dowiedziałem się, że ostatnio był barmanem, a następnie (koło siedemdziesiątki) stypendystą Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, co świadczy, o pokładanych w nim nadziejach na stworzenie czegoś wielkiego. Ministerstwo zasugerowało się wyraźnie sukcesami Miłosza i Myśliwskiego w starczym wieku. Szczęśliwie, omawianą napisał w pełni sił twórczych, dzięki czemu uzyskał na LC 5,27 (na 10 możliwych)".
Już na pierwszej stronie Malicki wpędza mnie w zadumę określeniem: "bardzo mocno nieogolony". Przeprowadzona przeze mnie analiza semantyczna, nie przynosi rozwiązania; dalej nie umiem sobie wyobrazić takiego osobnika. Na drugiej stronie napięcie wzrasta: bohaterka, prawdopodobnie polska policjantka, nie tylko jeździ sportowym samochodem, lecz w dodatku uzbraja go w "koguta" i włączając go bez jakiegokolwiek "służbowego" powodu, łamie przepisy poruszania się pojazdami uprzywilejowanymi. W domu bierze kąpiel i zasiada nad materiałami ze śledztwa, bezprawnie wyniesionymi z komendy. Teraz retrospekcja....
Bohaterem jest autor, Maciej Malicki, który szwenda się niby z racji swego zawodu – pisarza, nie tylko po całej Polsce, ale i po Czechach, i w różnych miejscach spostrzega fatalny napis „Uziemnić diament”, który jest kojarzony ze znikaniem bądź śmiercią wielu osób. Autor – bohater oprócz szwendania, nieustannie pije piwo, czasem coś mocniejszego, sika, pali i zaspokaja swoje chucie. Inteligencją nie grzeszy, więc ratuje się bardzo krótkimi zdaniami, a często również rzucaniem pojedynczymi słowami. I tak się nie ustrzegł od bełkotu, którego schematyczne frazy są powtarzane do opisu „głębi” jego odczuć. Na stronie 153 mamy wyznanie:
"Zawsze lubowałem się w rynsztokach. Ostatnio zalałem się w sztok i wyciągnąłem wniosek, że granica między życiem a literaturą jest granicą umowną."
To widać, to słychać, to czuć. Oprócz chlania i sikania mamy „inteligentne rozmowy” (str. 121 - w oryginalnym tekście bez wykropkowań):
„- Sp....alaj
- Ch.. ci w d...”
Na stronie 153 kropka w kropkę powtórzenie tego dialogu.
Dojechałem do końca z ciekawości, bo autor już nie żyje, a recenzenci bzdurzą o jakimś porzuceniu, powodującym w efekcie śmierć. Nic nie zrozumiałem, a snobistyczne szukanie koneksji, że w Mikołowie mieszkał Wojaczek żenuje.
No comments:
Post a Comment