Sunday, 25 October 2020

Stefan CHWIN - „Esther”

W  recenzji  „Panny  Ferbelin”  pisałem:

„….Nigdy nie byłem fanem Chwina (ur.1949), a z jego 28 książek wymienianych w Wikipedii, krótko oceniałem trzy. "Żonie prezydenta" (2005) dałem 7 gwiazdek, ale "Hanemannowi" (1995) już tylko 3, a "Złotemu pelikanowi" (2003) - pałę. Po prostu nie znoszę nabzdyczonych facetów, którzy wierzą we własną mądrość i wielkość….”

„Esther” (1999)  to  następna  książka   po  „Hanemannie” (1995)    nagrodzonym  „Paszportem  Polityki”,  co  zwiększyło  popularność   „posągowego”  autora.    Opowieść  o  tajemniczej  kobiecie  jest  pretekstem  do  pokazania  Warszawy  na  przełomie  XIX  i  XX  wieku.  Postacie    marmurowe  jak  autor,  a  mnie   zainteresował  udany,  jakże  aktualny  obraz   ciemnoty  i  braku  tolerancji.

Męczyłem  „Esther”  trzy  tygodnie, bo  postanowiłem  przeczytać,  a  tu  po  każdych  10  stronach  drzemka   mnie  łapała  i  zniechęcała  do  lektury.  Jednak  dojechałem  do  końca  i  historia   tajemniczej  damy  nie  zmieniła  mojej  opinii  o  Chwinie.  Po  prostu  nudziarz,  a  że  inni   lubią  taki   styl  i  formę,  to  ich  sprawa.  Dla  świętego  spokoju   daję  5/10

Monday, 5 October 2020

Angel WAGENSTEIN - „Pożegnanie z Szanghajem”

Angel  Raymond  Wagenstein  (ur.1922!!!)  jest  bułgarskim  scenarzystą  i  autorem.  Urodził  się  w  Bułgarii,  ale  dzieciństwo  spędził  we  Francji,  dokąd  jego  żydowska  rodzina  wyemigrowała  z  powodów  politycznych,  z  powodu  lewicowej  polityki  Powrócił  do  Bułgarii…

Więcej:  https://en.wikipedia.org/wiki/Angel_Wagenstein

Ta  książka  otrzymała   Jean Monnet Prize of European literature in 2004,  a  na  LC,  po  9  latach,  ma  słabiutki  wynik:  7.2 (25 ocen i 2 opinie) .

Wychowany  w  polskim  antysemityzmie,   walczyłem  z  nim  i  nie  wiem  czy  w  pełni  zwyciężyłem,  lecz  na  pewno  ubóstwiam  literaturę  pisarzy  żydowskich,  a  od  lat,  niedocenionym  kandydatem  do  Nobla  jest  Amos  OZ.   W  historii  Żydów  „Pożegnanie  z  Szanghajem”  jest  pewnym  folklorem,  który  czyta  się  z  rozpalonymi  policzkami.

Pojedyncze  historie  tworzą  scalony  obraz   tragedii  narodu  żydowskiego,  Żyda – tułacza,  tym  razem  na  dalekiej  obczyźnie.   Brakujące  poniekąd  ogniwo  w  historii  Żydów  w  XX  wieku.  Gorąco  polecam  8/10

Thursday, 1 October 2020

Mario Vargas Llosa - „Burzliwe czasy”

Ustawiam chronologicznie książki dotychczas przeze mnie oceniane:

1969 Rozmowa w "Katedrze" - gwiazdek 6
1981  Wojna  końca  świata 5                                                                                                                 1984 Historia Alejandra Mayty 5
1987 Gawędziarz 5
1997 Listy do młodego pisarza 2
2006 Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki 1
2010 Marzenie Celta 7
Wnioski z powyższego - żadne, chyba, że "pańska łaska na pstrym koniu jeździ". Uzupełniam: w 2010 dostał na starość Nobla, a na LC ma 30 książek z ocenami od 5,75 do 7,95.

Skoro,  jak  widać,  nie  przepadam  za  noblistą,  to  czemu  przeczytałem  tyle  jego  książek?  To  wpływ   mojego  super  inteligentnego  znajomego,  który  na  LC  pisze  pod  hasłem  „Jonasz”   i  stara  się  przekonać  mnie  do  tego  autora  (on  „Rozmowie  w  Katedrze”  dał  9/10,  a  „Marzeniu  Celta” – 10/10).

Po  czterech  latach  przerwy  biorę  się  z  rezerwą  do  tej  lektury,  napisanej  w  2019  roku,  przez  83-letniego  pisarza.    Stary  i  schorowany  jestem,  więc  z  radością  znalazłem  recenzję   Andrzeja  Kaniewskiego,  zbieżną  z  moimi  odczuciami,  na: 

https://www.fakt.pl/hobby/ksiazki/mario-vargas-llosa-i-jego-powiesc-o-gwatemali/zt4gwg1#slajd-3

„Kłamstwa, seks i zamachy stanu

Ambitny, lecz naiwny prezydent chciał, żeby jego kraj miał gospodarkę opartą o amerykańskie wzorce, a wielka amerykańska firma wreszcie zaczęła płacić w jego ojczyźnie, Gwatemali, podatki. Ale Amerykanie nie mieli takiego zamiaru. Rozpętali więc kampanię PR, w której łgali, że Gwatemala to przyczółek ZSRR. Od tego zaczyna się najnowsza powieść Mario Vargasa Llosy. Czy warto ją przeczytać?

Cenię i szanuję Mario Vargasa Llosę. Peruwiański pisarz, laureat nagrody Nobla, swoimi powieściami wypełnił mi niejeden dzień. „Pantaleon i wizytantki”, „Ciotka Julia i skryba”, „Pochwała macochy”, „Zeszyty don Rigoberta” czy „Dzielnica występku” to książki, do których chce się wracać. Za to na pewno, niestety, nie sięgnę ponownie po jego najnowszą powieść „Burzliwe czasy”. Choć niektórzy pieją nad nią z zachwytu, ja mam o niej kiepskie zdanie.

To prawda, Llosę czyta się z przyjemnością. Potrafi ubawić, zaskoczyć konstrukcją książki, skłonić do zadumy. Przez „Burzliwe czasy” brnąłem jednak niczym przez gwatemalską dżunglę. Z mozołem i pragnieniem, by jak najszybciej wyrwać się z jej skomplikowanego i dusznego labiryntu, wydostać na świeże powietrze innych książek Peruwiańczyka i innych pisarzy. Skąd takie odczucia?

Wynikają przede wszystkim z konfrontacji z chaosem, jakim jest ta opowieść. Reklamuje się ją jako historię brawurowego kłamstwa, które było tak doskonałe, że stało się prawdą. To – głosi dalej reklama – historia uwodzicielskiej i zmysłowej kobiety; relacja z jednej z największych akcji CIA w Ameryce Łacińskiej, w której ta piękna kobieta uczestniczyła. Rzecz o zamachach stanu, dyktatorach polityce i zdradzie. Ostatecznie zawiera w sobie tyle wątków, że aż za dużo. Przez co czytelnik miota się od jednego wątku do drugiego, przemieszcza się w czasie w tę i z powrotem, bohaterowie wchodzą na plan pierwszy, by po chwili niespodziewanie, niemal w pół słowa zniknąć, i potem pojawić się znowu. Jeśli ten chaos był zamierzony – to gratuluję. Ale magnesem na czytelnika, moim zdaniem, nie jest.

Llosa zmieszał w „Burzliwych czasach” historyczną prawdę i fikcję, a z tej mieszanki wyszła niestety niezbyt smaczna potrawa. Być może jednak komuś zasmakuje. Jego prawo.”

 

A  ode  mnie  znowu  5/10