Krzysztof VARGA - "Gulasz z turula"
Nie czytałem dotychczas nic Krzysztofa Varga (może Vargi - nie wiem, czy się odmienia), Zacznijmy od tytułu: „Gulasz z turula” dla Węgrów, to jak „Bigos z orła” dla Polaków, a więc tytuł szokujący, ale ufam, że pół-Węgier autor wie co robi. Wg Wikipedii:
„Turul to nazwa mitycznego ptaka. Prawdopodobnie raroga lub sokoła, który miał przyprowadzić lud Madziarów w miejsce obecnych Węgier.. ..Jest.. ..świętym ptakiem totemowym Arpadów lub postacią najwyższego boga Istena, mitycznym ojcem Atyli i Almosa...”
Węgierska kuchnia i węgierska nostalgia za własną potęgą to tematy, które zdominowały książkę. Lubię dobrze zjeść, lecz niuanse jakiejkolwiek kuchni absolutnie mnie nie interesują. Sny o mocarstwowości wystarczą mnie własne – polskie, wzbogacone z przyczyn rodzinnych wielką Ilirią, a do tego duszę wolę rozdzierać smakując Dostojewskiego. Dodajmy dziesiątki nazw budapesztańskich ulic, barów, restauracji, jak i węgierskich potraw plus wydarzenia historyczne, całkowicie mnie nieznane, plus uparte narzekanie autora na brzydotę opisywanych miejsc i już nurtuje mnie pytanie: po jaką cholerę ja to czytam? Co mnie obchodzi wykaz węgierskich samobójców? Długo żyję, i z moich znajomych Polaków wielu popełniło samobójstwo, innym ktoś może pomógł, a i Miss Polski też mieliśmy, która wypadła z okna warszawskiego Grand Hotelu.
Nostalgię, depresję mam własną, na własny użytek, a z lektury wynika tylko jedno pytanie: czy Węgrzy to czytali? Bo jeśli tak, to nie radzę autorowi tam jeździć.
No comments:
Post a Comment