Margaret ATWOOD - "Wynurzenie"
Nie mogę się zdobyć na ulgową taryfę wobec swoich współobywateli Kanady i przez to, o ile dobrze pamiętam, tylko cykl "Ani z Zielonego Wzgórza" Lucy Maud Montgomery, czytany w dzieciństwie, nagradzam licznymi gwiazdkami. Również nie widzę powodu, aby powiedzieć cokolwiek pozytywnego o Atwood (ur,1939), po przeczytaniu jej drugiej książki pt "Wynurzenie" (1972), a dla mnie pierwszej i ostatniej. Mogę pozwolić sobie na wydanie opinii na podstawie jednej, jedynej lektury, bo akurat ta jest wszędzie wymieniana, jako ważna dla jej twórczości, a sam wydawca pisze:
"Powieść "Wynurzenie" uważana jest za jedną z jej najbardziej udanych książek. To na pozór owoc kontrkultury, która w Kanadzie rozkwitła pod koniec lat sześćdziesiątych. Palenie trawy, wyzywanie Amerykanów od faszystowskich świń, zamienianie się partnerami, przeciwstawianie natury cywilizacji... Ale ta niezwykła przygoda ma wymiar, który wykracza poza choćby najszczersze kontrkulturowe gesty: wymiar metafizyczny..."
Troska o autorkę-bohaterkę ogarnia mnie już na pierwszej stronie (str.6), gdy wykazuje zdenerwowanie z powodu jazdy samochodem .. "sprzed dziesięciu lat":
",,,,..jedną rękę trzymam na drzwiach. By dodać sobie otuchy i by móc wysiąść szybko, jeżeli będę musiała...".
Jeżdżę samochodem piętnastoletnim, wysiadam powoli, bo mam problemy z krzyżem, ale jak mus, to mus, ino lepiej rękę przenieść na klamkę. Moja troska przemienia się w niepokój już na następnej stronie (str. 7), gdy 10-letni samochód okazuje się niesprawny:
„..końcami jej jasnych włosów targa podmuch wpadający przez boczne okno, które się nie domyka..”
I tak szczęście, że tylko przez „boczne”!!! Lorazepam zażywam dwie strony dalej, bo wczuwam się w „jej” tragedię (str. 9);
„....odkryłam, że ludzie mówią słowa, które wprawdzie docierają do moich uszu, ale nic nie znaczą. Wolałabym być głuchoniema..”
U mnie gorzej, bo to samo mam, również, ze słowami czytanymi. Nie rozumiem natomiast ciągu dalszego tego wynurzenia (porównaj tytuł):
„...podtykać ludziom kartki z alfabetem dłoni, proszę o ćwierć dolara. Ale i wówczas musiałabym nauczyć się pisowni”.
Nie potrafię sobie wyobrazić, jak wygląda „kartka z alfabetem dłoni”, współczuję autorce-bohaterce, że przeraża ją nauka pisowni, ale dobija mnie te „ćwierć dolara”. Pamiętam z dzieciństwa głuchoniemych zatrudnionych w Krawieckiej Spółdzielni Inwalidów, mieszczącej się w moim domu. Świetnie szyli, byli kontaktowi i nigdy nie prosili o dolary.
Sadystyczne znęcanie się nad Państwem kończę rewelacyjnym odkryciem autorki, po co są w Kanadzie łosie ?: (str. 11)
„...łosie podobnie jak toalety są tu po to, by przyciągać turystów”
No comments!!
Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.
ReplyDelete