Thursday, 17 October 2019

Janine di Giovanni - „Tamtego ranka, kiedy po nas przyszli. Depesze z Syrii”


 Janine  di  Giovanni  (data  ur.  nieznana)   zaczęła  karierę  korespondenta  wojennego  dla  amerykańskich  gazet  od  Czeczeni  w  latach  80.,  potem  „wyzwalała”  Kosowo,  była  po  „słusznej  stronie”  w  wojnie  bałkańskiej,  w  Tunezji,  Egipcie,  Libii,  Iraku,  a  w  Syrii  obserwowała  próbę  obalenia  „reżimu  al-Assada”.  To  tyle,  by  zdać  sobie  sprawę,  że  zawsze  była,  nazwijmy  to  LOJALNA,  wobec  Sanów  Zjednoczonych,  które  dziwnym  trafem  w   każdy  konflikt  były  wmieszane.   A  ta  „lojalność’  powoduje   bardzo  subiektywny  punkt  widzenia,  mimo  funkcji  pełnionych  w  agendach  ONZ. (p. „PS”)

Wojny    paskudne;  ludzi  mordują,  kobiety  gwałcą,  a  niewinni  cierpią.  No  i  zawsze  winni    ONI.  Równocześnie  każda  wojna    daje   nieograniczone  możliwości  zabłysnąć  reportażystom,  w  gruncie  rzeczy  ŻERUJĄCYM  NA  LUDZKIM  NIESZCZĘŚCIU,   bo   empatia  czytelników  w  stosunku  do  ofiar (?)  wojny  jest  pewna.  A  znak  zapytania,  bo  winnych  zawsze  trudno  znaleźć,  natomiast  ofiarami  czują  się  wszyscy.
Znam  to,  bo  stary  jestem (ur.1943) i  dzieciństwo  spędziłem  w  atmosferze  wspominania  niedawnych  tragedii  wojennych,  które  dotknęły  w  jakimś  stopniu  KAŻDĄ  polską  rodzinę.
I  dlatego  trudno  mnie  „zachwycić”  okropnościami  wojny.  Reasumując,  mamy  tu  zgrabnie  napisane  opowieści  budzące  współczucie,  lecz   nic  rewelacyjnego  w  nich  nie  znalazłem. A  wskutek  stronniczości,  którą  Amerykanie  przywykli  ładnie  nazywać  „political  correctness”  nie  mogę  dać  więcej  niż  3/10
PS  O  jej  stronniczości  świadczy  propagandowy  cytat (s.16):
„..Ostatecznie w kwietniu 1946 roku Syria uzyskała niepodległość jako republika parlamentarna. Nastąpiła seria zamachów stanu,  a ostatni z nich, zaplanowany i przeprowadzony w 1963 roku przez członków partii Baas, w tym Hafiza al-Asada, ojca obecnego prezydenta Baszszara  alAsada, doprowadził do proklamowania Arabskiej Republiki Syryjskiej. Powyższa chronologia zdrad i aktów przemocy pokazuje, że już ówczesne wydarzenia przygotowały grunt pod, wydawałoby się, nieuchronną tragedię, która miała się rozegrać całe dekady po nakreśleniu przez kolonistów nowej mapy regionu…”
Odczytuję  bowiem  to,  jako  sugestię,  że  za  obecną  wojnę  jest  poniekąd  odpowiedzialny  ojciec  obecnego  prezydenta,  bo  przejął   władzę  50  lat  temu.  Wygodne,  ale  niewiarygodne!!
PS2   Jeszcze  dla  śmiechu  (i  kompromitacji  autorki),  jak  Putin  za  alfonsa  robił (s.17):
„…gibkie młode Rosjanki, które nazywali „Nataszami”. ..       …sprzymierzony z Asadem Putin ułatwił im uzyskanie wiz wjazdowych do Syrii…”

No comments:

Post a Comment