Jan Wolkers (1965-2007) (Wikipedia)
„..- holenderski pisarz, malarz i rzeźbiarz,
zaliczany do najwybitniejszych pisarzy współczesnej literatury niderlandzkiej. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych
napisał serię autobiograficznych powieści i zbiorów opowiadań. Najbardziej
znaną z nich jest "Rachatłukum". Wolkers jest także autorem pomnika upamiętniającego
ofiary z Auschwitz w Amsterdamie.”
Na LC
dwie jego książki:
„Rachatłukum” 7,58 (113 ocen i
150pinii0 (1968, polskie wyd.1990) oraz
ta: 5,31 (13 ocen i 0 opinii)
(1965, polskie wyd.1990); czyli
staroć mnie nieznana,
w sam raz
dla samotnego poszukiwacza,
takiego jak ja.
Wikipedia:
„..Proza
Wolkersa to – nie po raz pierwszy w literaturze niderlandzkiej – jedna wielka
autobiografia, składająca się z wycinków ze zdarzeń z dzieciństwa w
wielodzietnym purytańsko-kalwińskim domu i młodości coraz to samotniej
spędzanej pod znakiem przemocy starszego pokolenia. Utwór został wpisany do kanonu literatury
niderlandzkiej. W powieści czterdziestoletni narrator, który wykazuje wiele
cech samego autor.. .. przyjeżdża po
latach z odwiedzinami do domu rodzinnego, by skonfrontować wspomnienia z
teraźniejszością. Wykorzystując potoczny, często dosadny język, Wolkers
szczegółowo opowiada o młodości narratora. Wraca myślami do czasów dzieciństwa,
wspominając atmosferę panującą w rodzinnym domu, religijność ojca, narastanie
zagrożenia wojną, pierwsze przyjaźnie i doświadczenia seksualne, krewnych
itp.”.
Nic więcej
nie znalazłem ani
w języku polskim,
ani angielskim, bo to, że
powieść jest autobiograficzna, to
już wiemy.
Autor wspomina
straszne purytańskie protestanckie
wychowanie, przeładowane nieustającym
odwoływaniem się do
Biblii i stara
się wprowadzić nutę
komicznego sarkazmu jak (s.22,2):
„..Jeden
z tych chłopców został później zesłany przez własnego ojca na wyspę na
Morzu Śródziemnym, ponieważ kradł wszystko co tylko popadło. Udało mu się
nawet zwędzić w nocy perski dywan z sypialni rodziców. „Musiał unieść łóżko w nogach, podczas
gdy my spaliśmy w najlepsze. Ten chłopak jest silny jak tur”, powiedział
jego ojciec nie bez dumy. Inny trafił do indonezyjskiego więzienia za
pederastię. A mimo to mój wuj został multimilionerem. Nie żyje już od
dawna i pewnie stoczyły go robaki. Na łożu śmierci powiedział: „To po to
się przez całe życie pracuje.” I umarł…”Spotkanie z ojcem – dewotem skłania do ironii (s.41,1):
„..Co będzie z Bogiem, kiedy on umrze, pomyślałem…”
Niestety, im dalej tym gorzej, wspomnienia są infantylne i nudne, a opisy pierwszych praktyk seksualnych żenujące. Humoru „nima”. Jeśli już się zdarzy, to mnie nie bawi, np. opis przygotowywania ekranu domowego kina (s.136,1}:
„…prześcieradło, na którym w świetle projektora widoczne były plamy po nocnym moczeniu się młodszego rodzeństwa..”
Napis w kiblu (s.145):
„W tym wnętrzu, Gdzie nigdy nie śpiewa ptak. Tu człowiek coś zostawia. Co śmierdzi okropnie tak.”
Autor się rozkręcił, lecz ja tego nie kupuję, bo przez 44 lata PRL używałem gazet bez opisanych perturbacji (s.147,9):
„..I jeśli ktoś był biedny, miał czarną plamę w kroku majtek. Od farby drukarskiej. Bo trzeba się było podcierać gazetą…”
Do tego obrzydlistwa non-stop tzn. obsesyjnie często pojawiające się ropuchy i wszelakie obrzydliwe robactwo. Np. (s.178):
„..Nagle pochyliłem się i ostrożnie wylałem na żabę śmietankę do kawy. Na chwilę zamknęła oczy, lecz nadal siedziała nieruchomo. Dopiero gdy wstałem, uskoczyła w bok. Został tylko ślad przypominający odchody czapli…”
Opis pracy 14-letniego bohatera w charakterze „..dozorcy zwierząt w Laboratorium Patologicznym Szpitala Akademickiego w Lejdzie…” wyczerpała moją cierpliwość. Przykład (s.186,7):
„..Ściskaliśmy mysz w drzwiczkach klatki, aż przewracała się z okrwawioną łapką do tyłu i natychmiast pożerana była żywcem przez pozostałe. A wtedy ja mściłem się na nich w ten sposób, że wkładałem je wszystkie do garnka, wpuszczałem tam przewód gazu i je zagazowywałem. Innemu szczurowi, którego on trzymał mocno za głowę obiema rękami w gumowych rękawiczkach, rozciąłem mosznę i wydłubałem ze środka czubkiem nożyczek jądra, które wyglądały jak przekrwione ziarenka fasoli. Potem stłukliśmy go do nieprzytomności i wrzuciliśmy do klatki brzemiennej samicy, która natychmiast zaczęła go pożerać poczynając od miejsca, gdzie znajdowało się rozcięcie. Gdy wyżarła mu cały zad, odcięliśmy jej głowę i nożyczkami rozcięliśmy brzuch, gdzie zobaczyliśmy wiercące się skrawki mięsa, które miały się urodzić w kilka dni później…”
Jasiu! Przesadziłeś,
więc „wal się”! Masz
PAŁĘ! za większą
połowę (229 z 369) i
niech nikt mnie
nie przypomina, że
kolejny raz dałem
się nabrać
No comments:
Post a Comment