Elizabeth
Strout (ur. 1956) - laureatka Pulitzera (2009) za "Olive Kitteridge"
Wikipedia:
„….. The book featured a collection of connected short
stories about a woman and her immediate family and friends on the coast of
Maine. Emily Nussbaum of The New Yorker called the short stories "taciturn,
elegant.” In 2009, it was
announced that the novel won the year's Pulitzer Prize for Fiction…
… It was also a finalist for the National Book Critics Circle Awardthe same year.[ The book
enjoyed widespread commercial success and Louisa Thomas, writing in The New York Times, said:
The pleasure in reading Olive Kitteridge comes from an
intense identification with complicated, not always admirable, characters. And
there are moments in which slipping into a character’s viewpoint seems to
involve the revelation of an emotion more powerful and interesting than simple
fellow feeling—a complex, sometimes dark, sometimes life-sustaining dependency
on others. There’s nothing mawkish or cheap here. There’s simply the honest
recognition that we need to try to understand people, even if we can’t stand
them…”
Cha, cha,
znowu nie muszę
się wysilać, bo
znalazłem bratnią duszę
na LC, która
była odważniejsza ode
mnie i dała
„bestsellerowi” „Mam na
imię Lucy” 5/10,
wobec moich asekuracyjnych 6/10.
Tym razem i
w gwiazdkach i
w treści jesteśmy
zgodni, a pisze
ona tak:
Katarzyna Bartnicka
(8/10):
„Moja przygoda z Elizabeth Strout
rozpoczęła się od "Mam na imię Lucy", niestety sprawiło to, że na
jakiś czas mój zapał do tej autorki mocno osłabł, żeby nie powiedzieć, że
oziębł, bo lektura nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. I dlatego do Olive
Kitteridge podchodziłam bardzo ostrożnie z rezerwą, bez większych oczekiwań. Po
prostu chciałam przeczytać jakąś książkę i przypadkiem trafiło na tę. A od tej
książki oczekiwałam fajnej, zabawnej, dobrze napisanej historii i to dostałam,
a nawet był pozawerbalny bonus w pakiecie. Bonus, który polega na tym, że
troszkę głośniej krew szumi w żyłach, a oddech staje się szybszy, co oznacza
wzruszenie.
"Olive Kitteridge" to raczej zbiór rozdziałów czy opowiadań, gdzie wspólnym mianownikiem jest Olive i jej rodzina. To w sumie różne pozornie niezależne od siebie historie, a główna bohaterka chwilami wyskakuje w nie niczym filip z konopi, a to wbrew pozorom dodaje jej tylko uroku. Czy chce tego czy nie ciągle kogoś ratuje, nawet jeśli nie zawsze zdaje sobie z tego sprawę. Nie wiem dlaczego, ale wyobraziłam sobie Olive jako osobę wysoką i chuda i straszne było moje rozczarowanie gdy przeczytałam o jej tuszy. Prawdę mówiąc cały czas jest szczupła. I to właściwie była jedyna wada tej książki. No cóż trudno, nikt nie jest przecież idealny. I dobrze.”
"Olive Kitteridge" to raczej zbiór rozdziałów czy opowiadań, gdzie wspólnym mianownikiem jest Olive i jej rodzina. To w sumie różne pozornie niezależne od siebie historie, a główna bohaterka chwilami wyskakuje w nie niczym filip z konopi, a to wbrew pozorom dodaje jej tylko uroku. Czy chce tego czy nie ciągle kogoś ratuje, nawet jeśli nie zawsze zdaje sobie z tego sprawę. Nie wiem dlaczego, ale wyobraziłam sobie Olive jako osobę wysoką i chuda i straszne było moje rozczarowanie gdy przeczytałam o jej tuszy. Prawdę mówiąc cały czas jest szczupła. I to właściwie była jedyna wada tej książki. No cóż trudno, nikt nie jest przecież idealny. I dobrze.”
Dodam tylko
że Olivia tylko z
pozoru jest „straszna”
(arogancka, bezkompromisowa, po
prostu sucha zołza),
a w trakcie
lektury zdobywa sympatię
czytelnika. Bardzo dobra,
niewymagająca książka dla
wszystkich. 8/10
No comments:
Post a Comment