Monday, 24 June 2019

Dawid GROSMAN - „Wchodzi koń do baru..”


Aby  zachęcić,  „złota  myśl”  (s.36  z 172 pdf):  „..Człowiek planuje, a Bóg jeb go w łeb…” 
Cztery  opcje  z  elementów  Dawid,  David   oraz  Grosman,  Grossman,  której  bym  nie  wybrał,  to  i  tak  będzie  z  kimś  skłócona;  wobec  tego  wybieram  wersję  angielską:  David  Grossman.
Napisana  w  2014,  po  przetłumaczeniu  na  angielski  dostała  Man  Booker  International  Prize  2017.   Lektura   zmusza  do  skojarzeń  z  Franzem  Kafką,  Bruno  Schulzem,  lecz  i  z  Amosem  Oz.
Wyręczam  się  notką  lubianej  Justyny  Sobolewskiej  na:
„Tak jak w Polsce mamy serię dowcipów „Przychodzi baba do lekarza”, tak w wielu miejscach świata kawały zaczynają się od „Wchodzi koń do baru”. Najnowsza, znakomita i świetnie przełożona przez Reginę Gromadzką powieść Dawida Grosmana rozgrywa się w czasie spektaklu stand-up comedy. Miało być jak zwykle, ale wszystko poszło inaczej, bo pojawiła się na sali osoba, która sprawiła, że komik Dowale wrócił pamięcią do swojego dzieciństwa i zamienił spektakl w spowiedź życia. Publiczność źle to zniosła, ludzie zaczęli wychodzić z poczuciem zażenowania.   Grosman ma niezwykłą umiejętność umieszczania czytelnika w takich sytuacjach, kiedy fizycznie czujemy przykrość. Sam pisarz mówił, że powieść prowadzi go tam, gdzie bałby się sam iść. Opowieść Dowale sprawia, że czujemy strach 14-letniego chłopca, który wraca z obozu wojskowego na pogrzeb. Nie powiedziano mu jednak, który z rodziców nie żyje, i ma poczucie, że to od niego zależy, że on jest odpowiedzialny za to, kto ma żyć. W centrum wielu powieści Grosmana jest dziecko, które żyje w nieustannym lęku, żeby zrozumieć świat. Ten lęk je przerasta. Ten chłopiec dźwiga lęki swoich rodziców. Tak jak duża część społeczeństwa w Izraelu. Niewielka książka Grosmana jest niesłychanie pojemna, mieści w sobie opowieść o traumie, o Izraelu, o dziecku, ale i o żałobie, bo spektakl zamienia się w seans przywoływania zmarłych. I jest jeszcze jeden bohater – śmiech – wyzwalający, który jest obroną, choć bywa też sposobem piętnowania. Jest też sposobem rozbrajania antysemityzmu. Bo co by było, gdyby lekarz Żyd wymyślił lekarstwo na raka? Świat współczułby mordowanemu przez lekarza rakowi.”
To  jest  książka,  która  nie  lubi  długich  recenzji,  bo  żadna  nie  będzie  satysfakcjonująca.  To  tak   jak   z  poezją,  tak  jak  ze  wspomnianymi  na  wstępie  Kafką  czy  Schulzem  -  trzeba  samemu  przeczytać  i  przetrawić.  Ostatni,  ekshibicjonistyczny  występ  58-letniego  komika  dla  jedynego  przyjaciela  z  dzieciństwa,  gdzie  wśród  wielu  tematów  i  wątków,  kompleks  wobec  dominującego  ojca,  jak  u  Kafki  czy  Schulza.  Nic  więcej,  poza  pretensją  do  Sobolewskiej  za  ocenę -  5/6, która  przekłada  się  na  8,33/10,  może  dlatego,  ze  profesjonalistka,  bo  ja  amator,  dogłębnie  wstrząśnięty,  daję  10/10. 
PS.  Jeszcze  fragment,  specjał  dla  mnie (76 lat),  w  przededniu  poważnej  operacji (s.133):
„..– Wiecie, jak to jest, kiedy łapiecie jakieś choróbsko, zwłaszcza jeśli jest konkretne, z doskonałym potencjałem rozwoju, to znaczy degeneracji? Wtedy każda napotkana osoba od razu zaczyna wam udowadniać, że w gruncie rzeczy wcale nie jest tak źle, wręcz przeciwnie! Każdy raptem zna kogoś, kto słyszał o takim jednym, co żyje ze stwardnieniem rozsianym albo rakiem wątroby od dwudziestu lat, i to jak żyje! Wprost fantastycznie, nigdy nie było mu lepiej! Wszyscy tak usilnie cię przekonują, jakie to niesamowite i fajne, i w ogóle super, że zaczynasz myśleć, czemu byłeś idiotą i nie zafundowałeś sobie stwardnienia dawno temu! Przecież mogliście przeżyć razem obłędne chwile! Bylibyście cudowną parą!..”

No comments:

Post a Comment