Aby zachęcić,
„złota myśl” (s.36
z 172 pdf): „..Człowiek planuje, a Bóg jeb go w łeb…”
Cztery opcje
z elementów Dawid,
David oraz Grosman,
Grossman, której bym
nie wybrał, to
i tak będzie
z kimś skłócona;
wobec tego wybieram
wersję angielską: David
Grossman.
Napisana w
2014, po przetłumaczeniu na
angielski dostała Man
Booker International Prize
2017. Lektura zmusza
do skojarzeń z
Franzem Kafką, Bruno
Schulzem, lecz i
z Amosem Oz.
Wyręczam się
notką lubianej Justyny
Sobolewskiej na:
„Tak jak w Polsce mamy serię
dowcipów „Przychodzi baba do lekarza”, tak w wielu miejscach świata kawały
zaczynają się od „Wchodzi koń do baru”. Najnowsza, znakomita i świetnie
przełożona przez Reginę Gromadzką powieść Dawida Grosmana rozgrywa się
w czasie spektaklu stand-up comedy. Miało być jak zwykle, ale wszystko
poszło inaczej, bo pojawiła się na sali osoba, która sprawiła, że komik Dowale
wrócił pamięcią do swojego dzieciństwa i zamienił spektakl w spowiedź
życia. Publiczność źle to zniosła, ludzie zaczęli wychodzić z poczuciem zażenowania. Grosman ma niezwykłą umiejętność
umieszczania czytelnika w takich sytuacjach, kiedy fizycznie czujemy
przykrość. Sam pisarz mówił, że powieść prowadzi go tam, gdzie bałby się sam
iść. Opowieść Dowale sprawia, że czujemy strach 14-letniego chłopca, który wraca
z obozu wojskowego na pogrzeb. Nie powiedziano mu jednak, który
z rodziców nie żyje, i ma poczucie, że to od niego zależy, że on jest
odpowiedzialny za to, kto ma żyć. W centrum wielu powieści Grosmana jest
dziecko, które żyje w nieustannym lęku, żeby zrozumieć świat. Ten lęk je
przerasta. Ten chłopiec dźwiga lęki swoich rodziców. Tak jak duża część
społeczeństwa w Izraelu. Niewielka książka Grosmana jest niesłychanie
pojemna, mieści w sobie opowieść o traumie, o Izraelu,
o dziecku, ale i o żałobie, bo spektakl zamienia się
w seans przywoływania zmarłych. I jest jeszcze jeden bohater – śmiech
– wyzwalający, który jest obroną, choć bywa też sposobem piętnowania. Jest też
sposobem rozbrajania antysemityzmu. Bo co by było, gdyby lekarz Żyd wymyślił
lekarstwo na raka? Świat współczułby mordowanemu przez lekarza rakowi.”
To jest
książka, która nie
lubi długich recenzji,
bo żadna nie
będzie satysfakcjonująca. To
tak jak z
poezją, tak jak
ze wspomnianymi na
wstępie Kafką czy
Schulzem - trzeba
samemu przeczytać i
przetrawić. Ostatni, ekshibicjonistyczny występ
58-letniego komika dla
jedynego przyjaciela z
dzieciństwa, gdzie wśród
wielu tematów i
wątków, kompleks wobec
dominującego ojca, jak
u Kafki czy
Schulza. Nic więcej,
poza pretensją do
Sobolewskiej za ocenę -
5/6, która przekłada się
na 8,33/10, może
dlatego, ze profesjonalistka, bo
ja amator, dogłębnie
wstrząśnięty, daję 10/10.
PS. Jeszcze
fragment, specjał dla
mnie (76 lat), w przededniu
poważnej operacji (s.133):
„..– Wiecie, jak to jest, kiedy
łapiecie jakieś choróbsko, zwłaszcza jeśli jest konkretne, z doskonałym
potencjałem rozwoju, to znaczy degeneracji? Wtedy każda napotkana osoba od razu
zaczyna wam udowadniać, że w gruncie rzeczy wcale nie jest tak źle, wręcz
przeciwnie! Każdy raptem zna kogoś, kto słyszał o takim jednym, co żyje ze
stwardnieniem rozsianym albo rakiem wątroby od dwudziestu lat, i to jak żyje!
Wprost fantastycznie, nigdy nie było mu lepiej! Wszyscy tak usilnie cię
przekonują, jakie to niesamowite i fajne, i w ogóle super, że zaczynasz myśleć,
czemu byłeś idiotą i nie zafundowałeś sobie stwardnienia dawno temu! Przecież
mogliście przeżyć razem obłędne chwile! Bylibyście cudowną parą!..”
No comments:
Post a Comment