Adam MICHNIK - „KOŚCIÓŁ, LEWICA, DIALOG” tom I
UWAGA! MIMO EWENTUALNYCH NEGATYWNYCH UCZUĆ DO AUTORA, NIE MOŻNA GO NIE CZYTAĆ!!
W pierwszych miesiącach mojej obecności na LC (I kwartał 2014), umieściłem recenzje siedmiu tomów „Dzieł” Michnika, niewątpliwie bardzo wartościowych. Aby to dodatkowo uzasadnić cytuję sąsiada z LC, "kiniol89", autora j e d y n e j opinii omawianego I tomu, poza moją:
"Adam Michnik - Urban III RP jak nazywają go niektórzy, bądź naczelny inteligent jak mawiają inni. Nie będę ukrywał, że raczej skłaniam się ku pierwszemu określeniu, ale to nie ma większego znaczenia..."
OK, i o to chodzi, bo ja nie agituję za Michnikiem, ani nie namawiam do żadnych pozytywnych uczuć, lecz gorąco namawiam do czytania tego "naczelnego inteligenta" bądź "Urbana III RP", jak go trafnie nazwał "kiniol89". A tymczasem wyniki są tragiczne: omawiany tom, jak wspomniałem, opiniowaliśmy tylko my dwaj, ocen uzbierało się wszystkiego 12, a moja dotychczasowa recenzja dostała 27 plusów.
Nie wiem, czy zdecyduję się na poprawę recenzji wszystkich siedmiu tomów, więc rzeczy dotyczące całości tutaj wyłożę:
W przeciwieństwie do kolegi z LC jestem wielbicielem Adasia, który choć o trzy lata ode mnie młodszy, wzbudzał mój zachwyt od czasów szkolnych. Oczywiście nie tylko mój, gdy jako licealista znalazł protektora w Adamie Schaffie, a jako 17-latek zrobił furorę u Giedroycia w Paryżu.
Dwadzieścia parę lat temu zrobiłem sobie listę żyjących polskich intelektualistów szczególnie dla mnie ważnych. Obok Michnika umieściłem na niej panie Janion i Skargę i panów Kołakowskiego, Miłosza, Lema, ks, Tischnera, ks. Michała Hellera oraz multi tituli Karola Wojtyłę. Niestety, czas robi swoje i z moje dziewiątki pozostało troje: prof. Maria Janion (ur. 1926), ks, prof, laureat Templetona. Michał Heller (ur, 1936) i wiecznie młody Michnik (ur. 1946).
Nim przejdę do książki, chcę Państwu zaproponować wcześniejsze przeczytanie "Między panem a plebanem", rozmowę dwóch mędrców Tischnera i Michnika prowadzoną przez Żakowskiego
Aby Państwa przekonać do lektury, a nie znużyć ograniczę się do "Posłowia" ks. J. Tischnera, a z treści wybrałem wizerunek Kołakowskiego stworzony przez Michnika.
„POSŁOWIE” ma tytuł
„Po co Pan Bóg stworzył Michnika?"
Według dowcipnego ks. Tischnera (s. 279):
"Jasne, że musiał mieć jakiś cel. Jakby nie było celu, toby nie było Michnika, A Michnik jest, Zdaniem niektórych nawet za bardzo! Więc po co?"
Tischner kontynuuje temat parę stron dalej (s. 291):
„Co sobie myślał Pan Bóg, stwarzając Michnika? Oto właściwe pytanie! Jak dotąd, wydaje się, że chciał uczynić Michnika „ofiarą dziejów”. Nasycił jego duszę sprzecznościami, grzechem obciążył samo jego istnienie. Co z takim zrobić? Ukrzyżować! Taką myśl od dawna wyrażają polscy antysemici... ..Czy Michnik jest Żydem? A czy to takie ważne, jak jest naprawdę? Antysemityzm to taki kierunek, który sam decyduje o tym, kto jest, a kto nie jest Żydem....”
I jak tu Tischnera nie kochać?. A w dodatku, gdy końcowej odpowiedzi udziela po góralsku (s.293):
„Nie wiecie, po co Pan Bóg stworzył Michnika?
- Coby mądry zmądrzoł, a głupi jesce barzyj zgłupioł”
Musimy jednak powrócić do początku „Posłowia”, gdzie ks. J. Tischner zauważa trochę w stylu Norwida (s 279):
„Język polski nie zna takiej obelgi, jakiej by nie rzucono w twarz Michnikowi, ani też nie zna takiej pochwały, jaką by go nie ozdobiono. Michnika gani się lub chwali, czy oznacza to, że się Michnika rozumie? Jedno z drugim nie zawsze idzie w parze....”
W „Posłowiu” jeszcze dobry cytat z Simone Weil (s. 292):
„Kto mieczem wojuje, od miecza ginie, ale kto odrzuci miecz, ten zginie na krzyżu”
Recenzję tomu zacznijmy od końca, czyli samooceny autora (s. 200):
„...nakreśliłem obraz Kościoła zbyt rozjaśniony..”.
No właśnie, to bardzo delikatna samoocena. Przy całej wartości książki, denerwuje czytelnika strach Michnika przed klerem. I przez to trochę się zawiodłem.
Autor asekuruje się cytatami, a sam odważa się tylko stwierdzić (s. 204):
„..jak długo ludzie Kościoła nie zrozumieją całej dwuznaczności sojuszu kleru z szowinizmem narodowym.. ...tak długo grozić im będzie niebezpieczeństwo tłumaczenia nauk Ewangelii na język politycznego fanatyzmu...”. /podkr .moje/.
Skoro Michnik głównie cytuje, to i ja kwintesencję tej książki przedstawię podając myśli innych. Zacznijmy od Marksa, nie wyrywając jego „opium” z kontekstu (s. 14):
„Religia jest westchnieniem uciśnionego stworzenia, sercem nieczułego świata, jak jest duszą bezdusznych stosunków. Religia jest opium ludu”.
Katolicki pisarz i poseł, Jerzy Zawiejski wspomina (s, 14):
„Bo czymże był Kościół i katolicyzm dla nas, byłych socjalistów i katechumenów w dwudziestoleciu ? Muszę wyznać z bólem, że Kościół, w osobie swych urzędowych przedstawicieli, czyli kleru, stanowił dla nas największą przeszkodę na drodze do katolicyzmu i wiary. Katolicyzm równał się dla nas z antysemityzmem, z faszyzmem, z ciemnogrodem, fanatyzmem itd..”.
Skoro Zawiejski, katolik o nieposzlakowanej opinii, rzuca takie oskarżenia polskiemu klerowi, to ja tylko skromnie dodam, że III RP coraz bardziej przypomina Drugą.
Z kolei, najczęściej obecnie cytowana kobieta - Simone Weil (o pierwszeństwo z nią może tylko walczyć Hannah Arendt) pisała (s. 97):
„...żeby Kościół powiedział otwarcie, że zmienił się, czy też chce się zmienić. W przeciwnym razie kto weźmie go poważnie, pamiętając INKWIZYCJĘ ? ..... Kościół pierwszy położył w Europie XIII wieku.. ..fundamenty totalizmu.. ..A sprężyną tego totalizmu był użytek zrobiony z dwóch małych słów ANATHEMA SIT”. (przyp.mój - NIECH BĘDZIE PRZEKLĘTY).
Ze względu na aktualność przytoczę teraz słowa mego mistrza Kołakowskiego (s, 272):
„..Jeśli Kościół nie potrafi przez nauczanie swoje i wpływ duchowy.. ..ograniczać grzechów, ..jeśli więc posłanie jego jest mało skuteczne.. to sam siebie winić powinien, niż żądać świeckiego ramienia”.
Aby dopełnić obrazu dzieła jeszcze parę istotnych cytatów: Kołakowskiego, mówiącego o..(s. 118): „..zmorze klerykalnego, fanatycznego i tępego katolicyzmu, który od czterech stuleci przygniata i sterylizuje naszą kulturę narodową”.;
Miłosza, który, co ciekawe, że już w 1988 r, napisał (s. 209):
„..w Polsce nastąpił wzrost tendencji nacjonalistycznych, które mnie.. ..przypominają alians pomiędzy Kościołem katolickim, a prawicą polityczną”,
a także on, w liście do Venclowy (s. 211):
„...w naszym stuleciu ostoją mentalności sarmackiej, która zrodziła nowoczesny nacjonalizm, był Kościół”.;
oraz Michnika powtarzającego za Wolterem, Feuerbachem i Marksem (s. 155):
„...religia jest zawsze jakąś formą protezy psychologicznej, wyrazem słabości duchowej, rodzajem ucieczki od odpowiedzialności”.
Kończę swoją opinię słowami niedawno zmarłego człowieka, który zawsze uważnie słuchał adwersarzy tj Mazowieckiego (s. 145):
„DIALOG ma zatem miejsce wtedy, kiedy zakłada wprost lub pośrednio - gotowość do wniknięcia w odmienne racje i w odmienną perspektywę myślenia..”.
Maruda jestem, więc jeszcze mądre pouczenie ks. Romana Rogowskiego (s. 155):
„..wiara nie jest ASEKURACJĄ, ale WEZWANIEM. Bóg to nie ktoś, kto jest swoistym panaceum na wszelkie niedostatki..”.
No i wreszcie doszedłem do obiecanej, niezwykle trafnej charakterystyki Kołakowskiego (s. 150-1):
"...Zaczynał - w okresie stalinowskim - jako skrajny ateista i "osobisty wróg Pana Boga". Podejmowana przezeń krytyka religii i Kościoła była krytyką totalną. Odrzucając konsekwentnie stalinizm, nie zrewidował zrazu swych skrajnie antyreligijnych przekonań. Jeszcze w 1956 roku, w okresie odwilży i Października, głosił poglądy, które poprzednio nazwaliśmy antyreligijnym obskurantyzmem, Kołakowski - jak się zdaje - niemal jednakie kryteria przykładał do wiary w Boga i wiary w stalinowskie fetysze. Krytyka jednego zjawiska była zarazem krytyką drugiego. W znakomitym i niezwykle ważnym eseju o „Kapłanie i błaźnie” (1958) wystąpił Kołakowski jako zwolennik cnót „błazeńskich”: permanentnego krytycyzmu i nieufnego relatywizmu wobec wszelkich kapłańskich ideologii, wobec wszystkich, łącznie z chrześcijaństwem, skodyfikowanych wizji ludzkiego świata. Był zatem również wrogiego tępego i fanatycznego ateizmu, czego dał wyraz w ciekawym artykule „Małe tezy de sacro et profano” (1959 rok). Pisał:
'Z punktu widzenia świeckiego humanizmu socjalistycznego w Polsce wzrost indyferentyzmu religijnego religijnego jest, oczywiście, pożądany (..). Z tego samego punktu widzenia pożądane są jednak również postępy, jakie katolicyzm otwarty czyni kosztem katolicyzmu fanatycznego i konserwatywnego, pomimo że działalność jego nie zmierza w kierunku indyferentyzacji religijnej, ale religijności pogłębionej i zmodernizowanej'.
W dalszej części wywodu wyszydza Kołakowski infantylny ateizm „demaskatorski”, którego, „odbiór kończy się na przekonanych ateistach”. Kolejnym etapem ewolucji autora „Kultury i fetyszy” był piękny esej „Jezus Chrystus – prorok i reformator” (1965 rok). Ponowił tam swoje ataki na fanatyczny katolicyzm i prostacki ateizm, powtórzył nadzieje wiązane z otwartym katolicyzmem, ale zarazem - co najważniejsze - złożył wielki hołd naukom moralnym Jezusa Chrystusa i fundamentalnym wartościom chrześcijaństwa. Zasadniczy ton tego eseju odnaleźć można także w „Obecności mitu”, a w późniejszej publicystyce, pisanej już po 1968 roku w Anglii i Stanach Zjednoczonych, Kołakowski uznał religię za jeden z niewielu gwarantów trwałości kultury i norm międzyludzkich.
Tego po dziennikarsku powierzchownego streszczenia ewolucji stosunku Kołakowskiego do religii nie weźmie mi za złe - mam nadzieję - nikt z duchowych uczniów Kołakowskiego. Wszyscy ludzie z mego pokolenia są w jakiejś mierze jego uczniami. Zbuntowanymi, niewiernymi, krytykującymi - ale zawsze przezeń uwarunkowanymi. Leszek Kołakowski był dla mojego pokolenia - wyłączam oczywiście katolików - wzorem odwagi obywatelskiej, czystości moralnej i intelektualnej rzetelności...”
Ostatnie słowa w pełni uzasadniają celowość umieszczenia oceny Kołakowskiego w mojej recenzji, bo zapewniam, że nigdzie, Państwo, nie znajdziecie tak prawdziwej i esencjonalnej oceny naszego największego filozofa.'. I ta esencjonalność jest cechą charakterystyczną całego tomu, w którym powiedziano tak wiele na tak niewielu stronach. Proszę Państwa, Wasze uczucia do Michnika są nieistotne wobec bogactwa podanych faktów i przetrawionych myśli. Pominięcie lektury „Dzieł” Michnika zubaża każdego, bez szansy rekompensaty innym sposobem.
No comments:
Post a Comment