Gabriel Garcia MARQUEZ - "Opowiadania"
Bardzo się cieszę z tej lektury, bo będzie miała wpływ na mój ambiwalentny stosunek do autora. Dotychczas recenzowałem jego pięć pozycji trzykrotnie stawiając pałę ("Zła godzina", "Nie ma kto pisać do pułkownika", "Rzecz o mych smutnych dziwkach"), raz 6 gwiazdek ("Miłość w czasie zarazy") i raz 8 ("Szarańcza"). Czytałem, ale nie recenzowałem jego sztandarowego dzieła pt "Sto lat samotności", bo nie dojrzałem wewnętrznie do wyrażenia jakiejkolwiek opinii z przekonaniem. Liczę, ze obecna lektura pomoże mnie i w tym względzie.
Pierwszą część książki Marqueza (1927 – 2014) stanowi zbiór opowiadań pt "Dialog lustra" z 1974 (wyd. w Polsce w 1976 r, jako samodzielna pozycja), w tłumaczeniu mojej ulubionej Zofii Chądzyńskiej. Na LC ma 5 opinii, których poznanie nic mnie nie dało. Łaknąc dalej oświecenia szukałem desperacko w internecie i nie udało mnie się znaleźć niczego sensownego, co by mnie pomogło zrozumieć, o co autorowi chodzi. Owszem, jedna czytelniczka napracowała się i wynotowała cały plik "złotych myśli" Marqueza; niestety, nie dostrzegłem w nich nic genialnego. Tak więc, osamotniony, bliżej śmierci (73 lata) niż piszący te opowiadania Marquez (47 lat, 40 lat przed zejściem) muszę podjąć rozmowę z tytułowym lustrem. W tym celu przeczytałem cały zbiór ponownie z zaostrzonym ołówkiem w ręku. Niepotrzebnie, bo nie użyłem go ani razu...
Przepraszam Państwa, lecz nie potrafię oderwać się od rzeczywistości, czyli muszę przemawiać z pozycji starego, schorowanego, bardzo cierpiącego i bliskiego przejścia na "drugą stronę lustra". Wychowany na polskim romantyzmie, staram się pobłażliwym wzrokiem patrzeć na artystyczne poczynania Marqueza, na jego wizje zjawisk na pograniczu życia i śmierci, czy jak kto woli po obu stronach lustra. Niestety, chyba to mój stan fizyczny i psychiczny, doprowadza mnie do odważnego zakomunikowania, wbrew całemu światu, że to wszystko, co autor "snuje" to dyrdymały, "sobie a muzom" tworzone. Nie mam możliwości sprawdzenia czy umierając 40 lat później był wierny swojej metempsychozie, bo to chyba o nią chodzi. Brukam świętości..? Tym gorzej dla nich...
Druga część pt "W tym mieście nie ma złodziei" (1962), też wydana wcześniej jako samodzielna książka (na LC też 5 opinii), to zbiór opowiadań będących etiudami w trakcie tworzenia "Stu lat samotności" (1967). Ze względu na to, że "Sto lat samotności" (jak i inne utwory) podawane jest jako przykład realizmu magicznego przypomnijmy.... (Wikipedia):
"...Głównym czynnikiem wyróżniającym nurt było odwoływanie się do wyobraźni, operowaniu tym, co dziwne, niezwykłe, zaskakujące, nawiązywaniu do legend i mitów oraz lokalnych tradycji..."
Teraz dygresja związana z datami. Oceniana przeze mnie najwyżej "Szarańcza" to początek kariery Marqueza (1955); trzy zbiory zgrupowane w tej książce powstawały: 1974, 1962 i 1972. Zdradzam tajemnicę, że zachwycił mnie tylko II - ten wczesny, z 1962. A wiec odpowiada mnie bardziej wczesny Marquez, tym bardziej, że wspomniane "Sto lat samotności" to też pierwszy okres twórczości. Pozwalam sobie wysnuć przypuszczenie, że dotknęła go popularna wśród sławnych pisarzy choroba: zbytnia pewność siebie i przekonanie o swojej genialności, co prowadzi do zaniku samokrytyki i wpadek (z tego powodu np mój ulubiony Coetzee popełnił kompromitujące go "Dzieciństwo Jezusa").
Główne zalety omawianej drugiej części wymienione zostały w uzasadnieniu Nagrody Nobla (1982)
"....nagrodę otrzymał za: powieści i opowiadania, w których fantazja i realizm łączą się w złożony świat poezji, odzwierciedlającej życie i konflikty całego kontynentu”.
Jeśli profesjonaliści tak ładnie to sformułowali, to mnie pozostaje tylko wyróżnić tytułowe opowiadanie - "W tym mieście nie ma złodziei" i poniekąd wbrew oficjalnym zakwalifikowaniom, zwrócić Państwa uwagę na podobieństwo do krótkich form polskich pisarzy, szczególnie Marka Nowakowskiego, ale również Iredyńskiego, Głowackiego czy Stasiuka. Tak, w każdym razie, to odczuwam - ja, nieprofesjonalista, z zawodu inżynier.
Trzecia i ostatnia część, to również wcześniej wydana samodzielnie, „Niewiarygodna i smutna historia niewinnej Erendiry i jej niegodziwej babki”, w przekładzie Carlosa Marodina Casasa, która na LC ma również 5 opinii. Składa się na nią siedem opowiadań spełniających wprost idealnie wymogi realizmu magicznego, cokolwiek to znaczy. To „cokolwiek” jest konsekwencją prawie kompletnego ograniczenia obecnie tego pojęcia do literatury latynoskiej, choć nie wiem dlaczego. Czyta się to nieźle, niesamowitości nie brakuje, tak więc oceniam pozytywnie, tylko, że....
Tylko, że wolę „naszych”: Bruno Schulza i Jana Lebensteina.. Dziwne skojarzenia? Może...
PS Cel osiągnięty, chyba dojrzałem do napisania recenzji „Stu lat samotności”
No comments:
Post a Comment